Dailey Janet - Rywale

Szczegóły
Tytuł Dailey Janet - Rywale
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dailey Janet - Rywale PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dailey Janet - Rywale PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dailey Janet - Rywale - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Janet Dailey RYWALE 1 Strona 2 1 Ktoś ją obserwował. Czuła na sobie ciężar spojrzenia. W pokoju pełnym ludzi nie było to takie dziwne, jednak czuła wyraźnie... Dwadzieścia minut wcześniej weszła do mieszkania DeBorgów - do dwunastopokojowego przeszklonego apartamentu na ostatnim piętrze jedne- go z połyskujących wieżowców na Telegraph Hill w San Francisco. Wraz z Ellerym Domem, przyjacielem i bliskim współpracownikiem, zatrzymała się na chwilę w wyłożonym marmurem foyer. Pośpiesznie zdjęła z dłoni kosz- towne rękawiczki od Fendiego, po czym zwróciła się do pokojówki w wykrochmalonym fartuszku: - Czy panna Colton już przyjechała? - Jakieś piętnaście minut temu, proszę pani. Potwierdziły się jej obawy. Spóźnili się bardziej, niż wypadało. Dzisiejsze przyjęcie było czymś więcej niż ekskluzywnym spotkaniem Towarzystwa Przyjaciół Opery w San Francisco - odbywało się oficjalne powitanie światowej sławy sopranistki koloraturowej, Lucianny Colton, za- proszonej na gościnny występ w Trubadurze, premierowym przedstawieniu jesiennego sezonu. Nieobecność przy jej powitaniu można przyrównać do późnienia na audiencję u królowej. Tego się po prostu nie robi. - Jaka szkoda, że nie widzieliśmy jej wejścia - mruknął Ellery z zatroskaną miną, wręczając swój płaszcz i jedwabny szalik pokojówce. Odruchowo strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa czarnej marynarki. Flame omiotła go spojrzeniem. Na jego wargach igrał słaby, lekko kpiący uśmieszek. Cały Ellery - cyniczny, wielkomiejski i elegancki, z przewrotnym - niekiedy zja- dliwym - poczuciem humoru. Jak zawsze, nieskazitelnie ubrany i nawet najmniejszy kosmyk ciemnoblond włosów jest na swoim miejscu. 2 Strona 3 - Cały ty, Ellery - zażartowała, kiedy zdejmował z jej ramion kurtkę z czarnych lisów. - Twoje łzy idealnie pasują do butów z krokodylej skóry. - Masz całkowitą rację. Podał futro pokojówce i wsunął pomocną dłoń pod łokieć Flame. - Wchodzimy? - Nie mamy wyjścia - mruknęła Flame z odcieniem żalu, którego Ellery zupełnie nie podzielał. Opuścili foyer, minęli salon i weszli do niedużej salki z miejscami do sie- dzenia. Flame zatrzymała na chwilę spojrzenie na klasycznej sofie w jasnożółtym kolorze i czarnych krzesłach z okresu Regencji zestawionych z parą osiemnastowiecznych orientalnych sekretarzyków. Wystrój pokoju zapowiadał swym stylem dystyngowany charakter innych pomieszczeń obszernego apartamentu. Lecz uwagę Flame przyciągnęły dobiegające z głównego pokoju po prawej stronie dźwięki ożywionej rozmowy przerywanej salwami śmiechu. Zatrzymała się na chwilę w łukowato sklepionym wejściu do pokoju w tonacji czerwonej i wyprostowała się odruchowo. Przywykła do tego, że ludzie jej się przyglądają. Dawno pogodziła się z tym, że jej wygląd przycią- ga spojrzenia pełne zarówno podziwu, jak i zazdrości. Wyróżniał ją nie tylko wzrost modelki, zgrabna figura czy piękna twarz, lecz przede wszystkim ze- stawienie jasnej karnacji, szmaragdowej zieleni oczu i włosów o barwie miedzi z odrobiną złota tonującego czerwony odcień. Tym razem jednak skierowane na nią spojrzenia zabarwione były lekkim wyrzutem z powodu spóźnienia. Znała wszystkich obecnych. Większość z nich pamiętała z czasów dzieciństwa; byli to przyjaciele domu. W tym gronie Flame wyróżniała się spośród nich swoim pochodzeniem - była w prostej linii potomkinią jednego z założycielskich rodów San Francisco. Właśnie 3 Strona 4 pochodzenie otworzyło przed nią drzwi do salonów elity towarzyskiej miasta, co niekoniecznie dawało się kupić za pieniądze nowobogackich. Jak to kiedyś zgryźliwie skomentował Ellery, w San Francisco właściwe pocho- dzenie jest bardziej istotne niż to, skąd pochodzą pieniądze, które się posiada. Kiedy ma się to pierwsze, nie zawsze konieczne jest to drugie. Gospodyni, Pamela DeBorg, uroczy kociak z jasnymi lokami, dostrzegła ich w tłumie i ochoczo ruszyła w ich stronę, ciągnąc za sobą tren aksamitnej sukni od Blassa. - Flame, już straciliśmy nadzieję, że się pojawisz. - Nic nie mogłam zrobić. Przysięgam - usprawiedliwiała się Flame. - Kręciliśmy reklamę w Pałacu Sztuki. Niestety mieliśmy kłopoty. - To prawda - wtrącił Ellery. - Naszą solistką był lampart... chyba po- winienem powiedzieć lamparcica. Mam nadzieję, że wasza nie okaże się tak kapryśna i niechętna do współpracy. - Lucianna jest wspaniała - oznajmiła Pamela, splatając z zadowoleniem palce. Na jednym z nich roziskrzył się oszałamiający diament. - Na pewno ją polubicie. Jest taka miła, ciepła... Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać! Musicie ocenić sami. Chodźmy. Jest teraz z Peterem w oranżerii. - Chwyciła Flame za rękę wciągając ją do pokoju, po czym zatrzymała się na moment i rzuciła do Ellery’ego: - Ty też. Szła pół kroku przed Flame. Odwracając się do niej, mówiła bezustannie. - Czy już ci wspomniałam, że zmieniła cały plan podróży i przyleciała prywatnym odrzutowcem? Nie wyobrażasz sobie, jakie mieliśmy tu piekło, próbując zmienić wcześniejsze ustalenia. Flame uśmiechnęła się ze zrozumieniem, bo tak wypadało. - Poczekaj tylko, aż zobaczysz jej suknię. Wspaniała. A kolia! Bajeczne cacko z rubinów i diamentów. Umrzesz z zazdrości. Jacqui myślała, że to 4 Strona 5 kopia. - Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, kiedy wspomniała o Jacqui Van Cleeve, kronikarce kolumn towarzyskich San Francisco, która przed swoim rozwodem także należała do beau monde. - Ale te kamyki są z pewnością prawdziwe. Wiem, co mówię. Ta kolia nosi ślady ręki Bulgariego. Flame nie miała wątpliwości. Mówiło się, że kolekcja biżuterii Pameli DeBorg mogłaby zarówno pod względem ilości, jak i jakości rywalizować z kolekcją księżnej Windsoru. Do oranżerii prowadziły szeroko otwarte, przeszklone dwuskrzydłowe drzwi. Na ułamek sekundy Pamela zatrzymała się w wejściu. Za szklanymi ścianami przestronnego apartamentu otwierał się wspaniały widok na Golden Gate i zatokę. W gąszczu doniczkowych kwiatów, pomiędzy chińskimi wazami, rozstawione były wiklinowe meble obłożone pluszowymi podusz- kami, zgrupowane w przytulne zakątki. Pośrodku tego wszystkiego, skupia- jąc na sobie całą uwagę obecnych, stała ciemnowłosa diwa we własnej oso- bie. Wyglądała oszałamiająco w purpurowej sukni z głębokim dekoltem na plecach, podkreślającej jej bardzo kobiecą figurę. Odwróciła siei Flame przez moment widziała rubinowo-diamentową kolię oraz znaną z prasowych foto- grafii wyrazistą twarz, o rysach trochę zbyt ostrych, by mogła uchodzić za piękną, choć bez wątpienia przykuwających uwagę. Teraz z pewnością jest w centrum zainteresowania, pomyślała Flame, spo- glądając na członków Komitetu otaczających śpiewaczkę zwartym kręgiem; stał pośród nich gospodarz przyjęcia, jasnowłosy finansista, Peter DeBorg. - A oto i ona - oznajmiła Pamela. - Lucianno, wybacz, że ci przeszkodzę, ale chciałabym przedstawić członkinię naszego Komitetu, Flame Bennett. - Miło mi - odparła przenosząc na Flame zdawkowe spojrzenie, uzupeł- nione równie zdawkowym uśmiechem. 5 Strona 6 - Cała przyjemność po mojej stronie. I mam nadzieję, że przyjmie pani moje przeprosiny za nieobecność podczas pani powitania. - Flame nagrywała właśnie film reklamowy i mieli jakieś kłopoty z lwem czy też lampartem - pośpieszyła z wyjaśnieniem Pamela. - To znaczy, że jest pani aktorką. - Nie - wyjaśnił Peter DeBorg. - Flame pracuje dla Bolanda i Hayesa, ogólnokrajowej agencji reklamowej z siedzibą w San Francisco. - Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. - Lucianna Colton przeniosła pytające spojrzenie z Petera na Flame. - Jest pani modelką? - Nie, jestem zastępcą prezesa firmy - odparła Flame, uśmiechając się lekko. - Zastępcą prezesa? - Całe zainteresowanie diwy skupiło się teraz na Flame. - To ekscytujące, poznać kobietę, która ma władzę. Flame podziękowała za komplement lekkim skinieniem głowy, po czym zwróciła się do Ellery’ego, kierując na niego uwagę Lucianny Colton. - Chciałabym przedstawić pani jeszcze jednego pracownika naszej firmy, mojego najbliższego przyjaciela, Ellery’ego Dorna. Ellery zwinnie wysunął się do przodu, ujął dłoń artystki z polakierowanymi na czerwono paznokciami i podniósł ją do ust. - Oczekujemy z niecierpliwością pani występu w roli Leonory. I choć, jeśli wolno mi to tak ująć, San Francisco już leży u pani stóp - mówiąc to ręką wskazał światła miasta widoczne przez szklane ściany - jestem pewny, że w operze przywita panią na stojąco. - Wspaniale, Ellery - wykrzyknęła Pamela klaszcząc w dłonie. - Pan mi pochlebia - dodała Lucianna Colton z królewskim skinieniem głowy. - Jestem tylko głosicielem dobrej nowiny - upierał się Ellery, podczas gdy 6 Strona 7 coraz więcej gości przybywało do oranżerii. I to bynajmniej nie po to, by podziwiać widok legendarnego miasta, lecz by obejrzeć z bliska sławną śpie- waczkę w szkarłatnej sukni. Ellery delikatnie ujął ramię Flame. - Bardzo byśmy chcieli mieć panią tylko dla siebie, ale obawiam się, że musimy odmówić sobie tej przyjemności. Inni też mają ochotę obsypać panią komplementami. Wycofali się po wymianie zwyczajowych grzeczności, a ich miejsce natychmiast zajęli inni wielbiciele. Flame rozpoznała wylewny głos Andrei Crane. - Rok temu byłam w La Scali, kiedy tak bosko śpiewała pani w Tosce. Kiedy przechodzili do głównego pokoju, Ellery zerknął za siebie i uśmiechnął się krzywo. - Zabawne. - Co takiego? - Flame spojrzała na niego z zaciekawieniem. Poprowadził ją na bok i wskazał głową w kierunku siedzących i stojących w pokoju gości. - Z listy gości dzisiejszego przyjęcia można by ułożyć Who is Who wyższych sfer San Francisco... A jednak wszyscy płaszczą się przed kobietą z jakiejś dziury na Środkowym Zachodzie, która potrafi czysto wyciągnąć wysokie F. - Chyba jednak trochę więcej - odparła, przez chwilę zdekoncentrowana tym dziwnym uczuciem, że ktoś ją obserwuje. - Ona jest bardzo utalentowana. - Uważasz, że talent artystyczny winduje cię w hierarchii społecznej? Wrażenie wpatrujących się w nią pary oczu nasiliło się. - Czy zmierzamy w kierunku filozoficznej dysputy? Bo jeśli tak, to ja pasuję, Ellery. 7 Strona 8 Odwróciła się próbując zlokalizować źródło tego niepokojącego wrażenia i stanęła oko w oko z kelnerem. Był to mężczyzna w średnim wieku, o dosyć drapieżnym wyglądzie. Przez chwilę zmartwiała pod ciężarem świdrującego spojrzenia głęboko osadzonych piwnych oczu, ocienionych krzaczastymi brwiami. Kelner spuścił wznak i postąpił krok do przodu, podsuwając tacę z kieliszkami wina. - Kieliszek Chardonnay? - Nawet jego uprzejmy, pełen szacunku ton nie zacierał ostrego brzmienia głosu. - Dziękuję. Wzięła jeden z oszronionych kieliszków, raz jeszcze zatrzymując wzrok na kelnerze. Czy to właśnie on ją obserwował? Choć nie była tego pewna, sądziła, że tak. Dlaczego jednak tak się tym przejmowała? Dlaczego tak bar- dzo ją to niepokoiło? Mężczyźni zwykle gapili się na nią - zawsze z tych samych powodów. Dlaczegóż kelner miałby być wyjątkiem? Zaproponował kieliszek wina Ellery’emu i ruszył do innych gości. - Brązowe buty do czarnych spodni. - Brew Ellery’ego powędrowała do góry w wyrazie dezaprobaty. - Powinni zwracać większą uwagę na ubiór służby. Flame raz jeszcze spojrzała na odchodzącego kelnera, dostrzegając brązowy kolor jego butów. W tym momencie niespodziewanie odwrócił głowę i popatrzył prosto na nią. Kiedy się zorientował, że to zauważyła, szybko odwrócił wzrok. Jakaś dłoń lekko dotknęła jej ramienia i ktoś przyjacielsko ujął ją pod rękę. - Widzę, że w końcu udało ci się tu dotrzeć. Rozpoznając głos, Flame zamarła na sekundę, potem posłała ciepły uśmiech człowiekowi, który z pewnością był jej najważniejszym i najbar- dziej wpływowym klientem. Malcolm Powell wyglądał na swoje pięćdziesiąt 8 Strona 9 sześć lat - zbudowany potężnie i choć przeciętnego wzrostu, prezentował się bardzo okazale. Ciemne, gęste jak lwia grzywa włosy, poprzetykane gdzieniegdzie srebrzystymi pasmami, tylko dopełniały obrazu człowieka ze stali. Niektórzy twierdzili, że w taki właśnie sposób zarządzał olbrzymią sie- cią sklepów, które odziedziczył i na których zbudował swoją reputację, choć obecnie stanowiły jedynie niewielką część jego ogromnego majątku. - Nie wiedziałam, że wróciłeś, Malcolmie. - Przyleciałem wczoraj wieczorem. - Jego szare oczy świdrowały ją w ocze- kiwaniu jakiejś reakcji, a kiedy nie znalazły nic poza spokojem, zapaliły się irytacją. - Zostawiłem wiadomość u twojej sekretarki, ale nie oddzwoniłaś. - Byłam uwiązana przez całe popołudnie. Kręciliśmy reklamówkę. Nie mia- łam nawet czasu sprawdzić w biurze, czy nie ma dla mnie jakichś wiadomości. Nie chciałeś chyba zasugerować, że świadomie zignorowałam twój telefon. Uzupełniła tę odpowiedź promiennym uśmiechem. Już dawno temu stwierdziła, że najlepszym sposobem radzenia sobie z Malcolmem Powellem jest nie pozwolić mu, by wprawił ją w zakłopotanie. Umiarkowana kon- frontacja była znacznie lepszym sposobem. - Nie, niezupełnie. - Miałeś do mnie jakąś sprawę? Malcolm przeniósł spojrzenie na Ellery’ego. - Przynieś Flame jeszcze jeden kieliszek wina. - Wyjął z jej dłoni krysz- tałowy puchar i postawił go na lakierowanym blacie bocznego stolika. - I po- staraj się, żeby tym razem był odpowiednio schłodzony. - Wedle pańskiego życzenia! - Ellery schylił głowę w przesadnym geście uszanowania. - Chyba nawet przyprę do muru kelnera, żeby zademonstrować pańskie niezadowolenie. - A zwracając się do Flame, dodał: - Nie zajmie mi 9 Strona 10 to dłużej niż pięć minut. Kiedy Ellery się oddalił, Flame odwróciła się do mężczyzny, który był motorem jej dotychczasowej kariery. Zawdzięczała mu bardzo wiele i Mal- colm Powell był tego świadomy. Osiem lat temu została zatrudniona w agen- cji bynajmniej nie ze względu na swoje kwalifikacje czy dyplom akademicki. Pracowała dla nich jako dekorator okien wystawowych - z odpowiednim pochodzeniem i koneksjami towarzyskimi była kimś, kim mogli się pochwa- lić przed klientem podczas pokazów. Jakieś pięć lat temu zobaczył ją Mal- colm. W niecały rok później - na jego wyraźne życzenie - powierzono jej wszystkie sprawy firmy Malcolma. Oprócz tego on sam podsyłał jej innych klientów, w szczególności tych, z którymi robił interesy. Po trzech latach podlegały jej sprawy kilkunastu najważniejszych klientów agencji. Naturalnie awansowała na stanowisko zastępcy prezesa. Przebiegła spojrzeniem po jego twarzy, obejmując wzrokiem szeroką, mocno zarysowaną szczękę, wysuniętą brodę z dołkiem pośrodku, głęboko osadzone szare oczy i nade wszystko siłę, która tak wyraźnie wyzierała z każdego szczegółu. Wdzięczność, uwielbienie, szacunek - czuła to wszystko - ale także odrobinę niechęci. - Zjedzmy w poniedziałek kolację. Forma zaproszenia lokowała je gdzieś pomiędzy żądaniem a poleceniem. - Obiad we wtorek. - Masz już jakieś plany na poniedziałkowy wieczór? - Tak - skłamała. - Nie, nie masz. Twoja sekretarka sprawdziła to na moją prośbę, gdy dzwoniłem dziś po południu. Zjemy kolację w poniedziałek wieczorem. - Zjemy obiad. We wtorek - sprzeciwiła się. Raz jeszcze wróciło uczucie, że jest obserwowana, ale teraz nie mogła sobie pozwolić na dekoncentrację. 10 Strona 11 - Dlaczego zawsze musimy sprzeczać się o takie głupstwa? - mruknął z irytacją Malcolm. - Dlaczego nie możesz po prostu przystać na kolację w... - We wtorek w porze obiadowej. Zrobiliśmy kilka zmian w projektach świątecznych reklam. Chciałabym je z tobą przejrzeć. Spojrzenie szarych oczu Malcolma nabrało pożądliwego wyrazu. - Czy zawsze musimy rozmawiać o interesach, Flame? - zapytał, wpatrując się w nią intensywnie. - Wiesz, że tak, Malcolmie. Rozmowa przypominała setki poprzednich. - Tak mówisz teraz, ale porozmawiamy o tym jeszcze we wtorek - ustąpił, potwierdzając to skinieniem głowy. - Wyślę po ciebie Artura punktualnie o dwunastej trzydzieści. - Będę gotowa. - Ja również. Flame zdawała sobie sprawę, że we wtorek znowu będzie zmuszona pokazać Malcolmowi, kto jest silniejszy. I musiała przyznać, choćby tylko przed sobą, że jakaś cząstka jej osobowości lubi te ich pojedynki i same spo- tkania z Malcolmem, które zawsze są wyzwaniem. Kiedy wrócił Ellery, znów poczuła, że jest obserwowana. - Wino dla jaśnie pani. - Podał jej oszroniony kieliszek. - Oziębione dokładnie do temperatury trzydziestu sześciu stopni Celsjusza. Czy może Fahrenheita? - To drobna różnica, mój drogi - odparła, ukradkiem badając wzrokiem cały pokój. Tak jak przypuszczała, kelner w brązowych butach o jastrzębiej twarzy roznosił przekąski w drugiej części sali. Kiedy odwracała od niego wzrok, inny mężczyzna zatrzymał jej spojrzenie. Stał po drugiej stronie pokoju, niedbale oparty o ścianę wyłożoną czerwoną 11 Strona 12 glazurą. Włosy miał tak czarne jak smoking, który miał na sobie. Pomimo sennej pozy wyglądał jak szczupła i smukła czarna pantera, w każdej chwili gotowa do skoku, w której wnętrzu kłębi się skumulowana energia. Przyglądał się jej. Przełknęła łyk wina, nawet nie czując jego smaku, i uświadomiła sobie nagłe przyśpieszenie pulsu. Zdawało jej się, że zna wszystkich obecnych, więc kim, u licha, jest ten mężczyzna? Spojrzała raz jeszcze, bezskutecznie przekonując samą siebie, że jej zainteresowanie to zwykła ciekawość. Nie spuszczał z niej oczu, odruchowo potakując stojącej obok kobiecie i podnosząc do ust kryształową szklankę. Teraz dopiero Flame przeniosła wzrok na drobną blondynkę obok niego. Jacqui Van Cleeve, dziennikarka. Kim jest ten facet? Z pewnością kimś ważnym. - Malcolmie, znasz tego mężczyznę, który stoi obok Jacqui? Ellery pośpieszył z odpowiedzią: - Zdaje mi się, że słyszałem, jak ktoś mówił, że przyjechał tutaj z panną Colton. - W takim razie to musi być Chance Stuart - konkludował Malcolm, wciąż usiłując zlokalizować parę. - Chyba słyszałam już to nazwisko. Ale Flame nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ani w jakich okoliczno- ściach. - Powinnaś - oświadczył Malcolm. - W ciągu ostatnich dziesięciu lat Chancellor Stuart stał się jednym z największych inwestorów w kraju. Ma niesłychany talent bycia w odpowiednim miejscu we właściwym czasie. - Malcolm zamyślił się. - Buduje teraz ten nowy kompleks wypoczynkowy w Tahoe. Ciekawe, co robi w San Francisco. - Prawdopodobnie tego właśnie usiłuje się dowiedzieć nasza droga Jacqui - podsumował Ellery. 12 Strona 13 Powód, dla którego tu jestem, nie jest żadną tajemnicą, panno Van Cleeve. - Chance Stuart przelotnie omiótł spojrzeniem upartą blondynkę, przy- pominając sobie ostrzeżenie Lucianny, że dziennikarka jest znana z trzech rzeczy: świdrującego spojrzenia, spiczastego nosa i ostrego języka. Trudno było się z tym nie zgodzić - wszystko w tej kobiecie było ostre, nie wyłącza- jąc pytań. - Może mi pan mówić po imieniu - zaproponowała. - Tak jak wszyscy. - Pozwól więc, Jacqui, że jeszcze raz ci wyjaśnię. Wybierałem się właśnie do Tahoe, żeby skontrolować moją tamtejszą inwestycję, kiedy Lucianna wspomniała, że jedzie do San Francisco. Zaproponowałem jej, żeby poleciała ze mną, bo to prawie po drodze. - Więc nie szuka pan tu nowych terenów? - Nie po to tu przyleciałem, ale szukam zawsze. - Odruchowo zakręcił szklanką z whisky, przysłuchując się melodyjnemu podzwanianiu kostek lodu o kryształ. - Jeśli byłaby pani na wakacjach i przypadkowo natrafiła na jakiś „gorący” materiał na reportaż, czy zignorowałaby to pani? - Nie - przyznała. - Czy muszę coś dodawać? - Podniósł szklankę do ust i przechylił, a zimny trunek sączył się, powoli rozgrzewając mu gardło. - Pan i panna Colton znacie się już od jakiegoś czasu? - Tak, od dawna. - Opuścił szklankę i jego wzrok automatycznie podążył w kierunku oszałamiającej piękności o rudych włosach, stojącej w drugim końcu pokoju. Zwróciła jego uwagę już w chwili, kiedy weszła do pokoju. Poruszała się lekko kołysząc biodrami, co w połączeniu z szybkim rytmem kroków dodawało gracji subtelnym ruchom ciała. Sposób noszenia szerokich, prostych ramion zdradzał spokojną pewność siebie. Była kobietą w każdym 13 Strona 14 calu - długie nogi i koronkowa bielizna. - Czy wolno mi wnioskować, że pana związek z panną Colton, pełen rozstań i powrotów, jest znowu na etapie powrotu? - spytała podchwytliwie felietonistka. - Muszę panią rozczarować, Jacqui, ale cała ta historia rozstań i powrotów jest wyłącznie produktem ludzi pani profesji. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło w naszych stosunkach. - Coś mi się zdaje, że zaraz zacznie mnie pan przekonywać, że jesteście tylko dobrymi przyjaciółmi. - Jacqui otwarcie szydziła. - A to nie jest niestety dobry materiał na felieton? - Jeśli jest prawdziwy... Ignorując tę ostatnią uwagę, Chance podniósł szklankę i wskazał na drugą stronę pokoju: - Czy to nie Malcolm Powell? Na zdjęciach majestatyczny król handlu detalicznego wydawał się nieco przysadzisty i srogi. W rzeczywistości wyglądał władczo i sprawiał wrażenie człowieka energicznego. Był elegancko ubrany i nieźle się prezentował, mimo ciężkawej sylwetki. - Tak, to Malcolm - potwierdziła Van Cleeve. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że go tu dziś zobaczę. Diedre powiedziała mi, że wczoraj w nocy wrócił z podróży służbowej. - Diedre? - Przesłał jej pytające spojrzenie. - Jego żona. - Czy to ona? - Wbił wzrok w rozmawiającą parę, czując nagły przypływ gniewu. - Nie, to jest Flame. Flame Bennett. Podczas krótkiej pauzy, która teraz nastąpiła, Chance poczuł, jak dzien- 14 Strona 15 nikarka bacznie obserwuje jego reakcję. - Prawda, że wspaniała? - Rzeczywiście. Wciąż nonszalancko oparty o ścianę, przez następną chwilę rozkoszował się widokiem kobiety, tak trafnie nazwanej Flame, świadomy namiętnego, gorącego uczucia, które go ogarniało. - Nie zapyta mnie pan o nią? Kiedy padło to prowokujące pytanie, Chance wiedział już, że otrzyma od Jacqui Van Cleeve komplet wyczerpujących informacji na temat Flame Bennett. To był jej fach: zbieranie wszelkich możliwych informacji, faktów czy plotek, o każdej, choć odrobinę ważnej osobie. A skoro ma się taką wie- dzę, trudno oprzeć się pokusie, żeby się nią nie podzielić. - Uczono mnie, że to nieuprzejme, kiedy dżentelmen wypytuje o damę - ripostował gładko. Jej krótki śmiech zabrzmiał szorstko i drażniąco. - Słyszałam, jak oskarżano pana o wiele rzeczy, panie Stuart, ale nigdy o to, że jest pan dżentelmenem. Rzeczywiście ma pan dobre maniery, ogładę, jest pan odpowiednio ubrany, ale to nie wystarcza. Pan jest nieobliczalny. Nikt nie jest pewny, jaki będzie pański następny ruch, i zbyt szybko się pan porusza. I dlatego jest pan tak wspaniałym mężczyzną. - Potraktuję to jako komplement. Raz jeszcze poczuł, jak mu się przygląda, równocześnie nad czymś się zastanawiając. - Interesujące będzie popatrzeć, jak się panu powiedzie z Flame. - Dlaczego pani tak sądzi? - Spojrzał na nią z zaciekawieniem. - Ponieważ... jest w niej tyle kontrastów. - Skoncentrowała całą swoją uwagę na kobiecie, o której mówili. - Potrafi rozgorzeć jak płomień, który 15 Strona 16 użyczył koloru jej włosom, ale jednocześnie ma w sobie tyle spokoju, co zieleń jej oczu, i szybko zmienia nastroje. Wydaje mi się, że to się w pewnym sensie składa na fatalny urok, jaki rzuca na mężczyzn. Krążą dokoła niej jak ćmy. A ona pozwala im zbliżyć się do siebie tylko trochę, zawsze zachowując dystans. - Dlaczego? - Nie wiem na pewno, ale żadnego mężczyzny nie widuje się z nią dłużej. I nie wynika to chyba ze znużenia starym związkiem i z potrzeby odmiany. Żaden jej związek nie ma szansy się „postarzeć”. Ale tutaj znowu następny kontrast. Niewiele było tych jej romantycznych porywów. Więc nie można powiedzieć, żeby prowadziła się niemoralnie, choć z pewnością zachowuje się niekonwencjonalnie. - Zawahała się, po czym dodała: - Bardzo krótko była mężatką, jakieś dziewięć lat temu. Prawdopodobnie było to jedno z tak zwanych nieudanych małżeństw. Przynajmniej taka była oficjalna wersja. - A nieoficjalna? - Szczerze? Nigdy nie słyszałam nic, co pozwoliłoby mi sądzić inaczej - przyznała Van Cleeve. - Nieudane małżeństwo wielu kobietom odebrało ochotę, żeby ponownie próbować. Tu może być pies pogrzebany. A może powodem jest jej kariera. - Czym ona się zajmuje? Ostatnimi czasy kariery zawodowe były bardzo modne wśród dam z to- warzystwa. Jednak z własnego doświadczenia Chance wiedział, że w pracy kobiety rzadko przekraczały granice dyletanctwa. Bawiły się w fotografowa- nie albo były modelkami, prowadziły galerie sztuki, sklepy z antykami albo małe ekskluzywne butiki, zwykle zarządzane przez kogoś innego. - Flame jest zastępcą prezesa agencji reklamowej Boland i Hayes - odparła, po czym dodała: - Oczywiście jest tajemnicą poliszynela, że musi zarabiać na 16 Strona 17 życie, mimo że pochodzi z jednej z najstarszych rodzin w tym mieście. Zostali bez grosza. Bez wątpienia jest to upokarzające, ale mogę pana zapewnić, że nigdy z tego powodu nie cierpiała ubóstwa. Jak wszędzie, po- płaca znać właściwych ludzi. - Jak Malcolm Powell? - zgadywał Chance. - Osobiście prowadzi jego sprawy. A ostatnio dużo się spekuluje na temat, czy czasem „osobiście” nie robi dla niego czegoś więcej. Jakaś nutka w jej głosie kazała mu zapytać: - Pani w to nie wierzy? - Nie - przyznała. - Tak samo jak nie wierzę Diedre, która upiera się, że Malcolm żywi w stosunku do Flame ojcowskie uczucia. Ale cóż więcej może powiedzieć żona z trzydziestopięcioletnim stażem? Niech mi pan wierzy, je- śli jakiś ojciec patrzyłby w taki sposób na swoją córkę, trzeba by go natych- miast aresztować. On jej pragnie, ale jeszcze jej nie miał. - Skąd ta pewność? - Gdyby miała z nim romans, nie ukrywała by tego. To nie w jej stylu. - Jacqui zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że nie wyraża się jasno. - Chciałam powiedzieć, że jeżeli Flame zdecydowałaby się w ogóle na romans z żonatym mężczyzną, to nie po to, żeby mieć poczucie winy czy wyrzuty sumienia. - A ten drugi mężczyzna obok niej? Czy to jej ostatnia zdobycz? - Ellery Dom? Raczej nie. - Roześmiała się i wyjaśniła: - Każda mężatka w mieście wybiera Ellery’ego na swego towarzysza, kiedy męża nie ma pod ręką. Jest przystojny, dowcipny, ujmujący... i interesuje się chłopcami. Zaskoczony? - Spojrzała na niego porozumiewawczo. - Niech się pan nie przejmuje. Niewiele osób na to wpadło. Właśnie dlatego Ellery tak wspaniale nadaje się do pewnych celów. 17 Strona 18 - W takim razie jest tylko bezpieczną eskortą na przyjęcia. Chance odnotował sobie tę informację razem ze wszystkimi poprzednimi. Im więcej dowiadywał się o Flame Bennett, tym bardziej go intrygowała. - Są również dobrymi przyjaciółmi. Prawdę mówiąc, to chyba najbliższy jej człowiek. On także jest wiceprezesem tej samej agencji, więc chyba wspólna praca ma tu jakieś znaczenie. - Prawdopodobnie. Odepchnął się lekko ramieniem od ściany i wyprostował. - Skoro mówimy o przyjęciowych partnerach, Lucianna z pewnością już się zastanawia, co się ze mną stało. Miło było z panią pogawędzić, Jacqui. - Mnie również. I od tej chwili z dużym zainteresowaniem będę obser- wować pańskie postępy. - Mam nadzieję, że niezbyt wnikliwie. Odchodząc, jeszcze do niej mrugnął. 2 Flame dyskretnie obserwowała, jak Chance Stuart przeciska się pomiędzy gośćmi. Był wysoki, wyższy niż jej się w pierwszej chwili wydawało. Podobał jej się sposób, w jaki się porusza - trochę jak atleta - płynna koordynacja ruchów i niedbały wdzięk. A już z pewnością ma sylwetkę atlety: szerokie ramiona, wąskie biodra, gładkie, twarde mięśnie. Kiedy stanął bliżej, mogła lepiej przyjrzeć się jego twarzy i ciemnonie- bieskim oczom. Zrozumiała, że to ten kolor sprawia, iż jego spojrzenie pora- ża jak elektryczny wstrząs. Jak wyrzeźbiony w marmurze - gładkie, lecz grubo ciosane policzki i mocno podkreślona broda, nadawały jego rysom pewną surowość. Ale miał w sobie coś jeszcze, coś trudnego do określenia, co czyniło go niebezpiecznym mężczyzną, który jednym uśmiechem mógłby wydobyć głębokie westchnienia ze wszystkich kobiecych piersi w tym 18 Strona 19 pokoju. Drgnęła lekko widząc, jak się od niej oddala. Nie miał zamiaru podchodzić. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnie go poznać, aż do tej chwili, kiedy nagle poczuła się głęboko zawiedziona. Starała się nad tym zapanować. Jednocześnie czuła się zupełnie idiotycznie, jak ktoś o zbyt bujnej wyobraźni, ktoś, kto przyjmował za pewnik, że Chance Stuart będzie szukał z nią kontaktu. Zbyt wiele wyczytała chyba z jego spojrzenia i padła ofiarą schematu „wymiany spojrzeń z nieznajomym przez zatłoczony pokój”. Byłoby to może nawet zabawne, gdyby nie czuła się tak bardzo zawiedziona. Ale nie miała czasu na dalsze przemyślenia, ponieważ właśnie napotkała zimne spojrzenie Diedre Powell. Takie spojrzenia nie były niczym nowym. Większość zamężnych kobiet widziało w niej zagrożenie dla swego małżeństwa, a już szczególnie te starsze, jak Diedre Powell, których mężo- wie mieli za sobą pasmo pozamałżeńskich romansów. I jak większość z nich, Diedre ratowała swoje małżeństwo uśmiechem i udawaniem, że o niczym nie wie - aż do dnia, kiedy zobaczyła w lustrze swoje odbicie - i w jej sercu zagościł strach. Teraz naciągnięto jej skórę, wygładzono policzki, zlikwidowano drugi podbródek, podniesiono powieki, a suknia od Chanel z błękitnej jedwabnej krepy spowijała figurę, która odzy- skała wiele z dawnego wyglądu. Włosy znowu zalśniły brązem - poza ma- łym, białym kosmykiem nad czołem. Ta kobieta żyła w swoim piekle. Flame zastanawiała się, czy Malcolm wie o tym, a jeśli tak, to czy rozumie? Miała wątpliwości. Głodne, zaborcze spojrzenie jego oczu otwarcie oznajmiało, że jej pragnie. Jednocześnie wie- działa, że to wcale nie oznacza, że chce rozwodu. Dla niego jedno z drugim nie miało nic wspólnego. - A więc tu jesteś, Malcolmie? 19 Strona 20 Diedre prześlizgnęła się do nich z promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Na jej szyi i w uszach błyskały szafiry Powellów. - Przed chwilą szukał cię Sid Rayburn. Chyba mówił coś o spotkaniu w klubie żeglarskim, w czwartek. - Tak, muszę z nim porozmawiać. Gdzie on jest? - Uniósł głowę, żeby lepiej zlustrować część pokoju za plecami żony. - Kiedy widziałam go ostatnio, był gdzieś w okolicach jadalni. - Machnęła upierścienioną dłonią w tamtym kierunku. Malcolm oddalił się, przelotnie dotykając ramienia żony, gdy ją mijał. Odwróciła się do Flame z ledwie dostrzegalnym błyskiem triumfu w oczach. - Miło cię widzieć, Flame. Jak się miewasz? - Jak zwykle... bardzo zajęta - odparła obojętnie, zdając sobie sprawę, że pod uprzejmą pogawędką kryje się gra pozorów. - Tak słyszałam. - Na ułamek sekundy Diedre pokazała pazury, ale zaraz wsunęła je z powrotem, miło się uśmiechając. Jeszcze parę lat temu zmartwiłaby się postawą Diedre, ale to się skończyło. Uodporniła się. Wszystkie żony nieodmiennie ją winiły, gdy tylko ich mężowie zaczynali się nią interesować - bez względu na to, czy ich do tego zachęcała czy nie. Przypuszczała, że łatwiej było winić „tę drugą”, niż przy- znać się, że mąż ma skłonności do romansów. Nie było to sprawiedliwe, ale z drugiej strony, co w życiu jest sprawiedliwe? Z oranżerii dobiegł dźwięczny śmiech, wznosząc się ponad szum rozmów. Spojrzenie Diedre Powell podążyło w tym kierunku. - Zdaje mi się, że to Margo z panną Colton. Jakoś nie możemy się spotkać tego wieczoru. Ruszyła, lecz mijając Flame zatrzymała się, kładąc dłoń na jej ramieniu, delikatnie zacisnęła palce w geście, który miał uchodzić za serdeczny uścisk. 20