Czerwona jaskolka - Jason Matthews
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Czerwona jaskolka - Jason Matthews |
Rozszerzenie: |
Czerwona jaskolka - Jason Matthews PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Czerwona jaskolka - Jason Matthews pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Czerwona jaskolka - Jason Matthews Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Czerwona jaskolka - Jason Matthews Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału RED SPARROW
Wydawca Grażyna Smosna
Redaktor prowadzący Katarzyna Krawczyk Redakcja Sylwia
Bartkowska
Korekta Irena Kulczycka
Marianna Filipkowska
Copyright © 2013 by Jason Matthews All rights reserved Copyright ©
for the Polish translation by Krzysztof Puławski 2014 Wszystkie postaci w tej
książce, wyjąwszy osoby publiczne, są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy
zmarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Świat Książki Warszawa 2014 Świat Książki Sp, z o.o. 02-103
Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: Fabryka.pl
Łamanie Joanna Duchnowska
Druk i oprawa Abedik Firma Księgarska Olesiejuk sp, z o.o., sp. k.a.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected], tel.
22 721 30 00 www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-7943-357-5 Nr 90091653
Strona 4
Dla Suzanne, Alexandry i Sophii
Strona 5
1
Dwanaście godzin trasy sprawdzeniowej sprawiło, że
Nathaniel Nash nie czuł nóg. Były jak z drewna, kiedy szedł
po kocich łbach jednej z moskiewskich uliczek. Zdążyło się
już ściemnić, a Nate wciąż przemierzał miasto, sprawdzając,
czy nie puszczono za nim obserwacji; próbował podrażnić
agentów, zaniepokoić ich, zmusić, by się ujawnili. Nic
jednak nie mógł dostrzec, żadnego poruszenia, żadnej
wymiany agentów, żadnego krycia się gdzieś z tyłu za
rogiem, zero reakcji na jego kolejne ruchy. Jest czysty? A
może zajmuje się nim jakiś wielki zespół?
Reguły gry mówiły, że lepiej widzieć dziesiątki ogonów
niż nie widzieć nikogo.
Początek września, ale w ciągu trzech pierwszych
godzin trasy padał śnieg, co pomogło mu w ucieczce z
wozu. Późnym rankiem Nate wyskoczył w biegu z łady
kombi, prowadzonej przez Leavitta z rezydentury, który,
kiedy Nate obliczał czas przerwy w obserwacji przez
Federalną Służbę Bezpieczeństwa, bez słowa uniósł w górę
trzy palce, gdy skręcili w przemysłową uliczkę, a następnie
klepnął go po ramieniu. Przerwa wynosiła trzy sekundy i
agenci przejechali tuż obok schowanego za zaspą Nate’a,
wciąż podążając za Leavittem. Nate zostawił w wozie
włączony swój oficjalny telefon, więc FSB mogła go sobie
namierzać przez następne trzy godziny.
W czasie skoku uderzył kolanem o chodnik, więc w
ciągu pierwszych godzin marszu zesztywniała mu noga.
Teraz cały już był sztywny. Do zmroku, ślizgając się i
Strona 6
przedzierając przez śnieg, przeszedł niemal pół Moskwy, nie
wykrył jednak ogona. Miał więc wrażenie, że jest czysty.
Nate należał do niewielkiej grupy agentów
wewnętrznych CIA, wywiadowców przeszkolonych do
działań pod czujnym okiem nieprzyjaciela na jego własnym
terenie. Gdy pracował na ulicy, nie miał wątpliwości, nad
niczym się nie zastanawiał. Znikał strach przed tym, że
zawiedzie lub nie okaże się doskonały. Dzisiaj bez trudu
radził sobie w bardzo różnych sytuacjach. „Nie przejmuj się
zimnem, które cię otacza i ściska kleszczami ciało. Pozostań
w bezczuciowej bańce i pozwól, by stres ją jeszcze
wzmocnił”.
Wzrok mu się wyostrzył.
„Skoncentruj się na drugim planie, szukaj
powtarzających się pieszych i pojazdów. Zapamiętuj kolory
i kształty”. Nie myślał o tym za dużo, ale jednocześnie
rejestrował dźwięki miasta, które stopniowo pogrążało się w
mroku. Szum trolejbusów i pisk opon samochodowych na
mokrej jezdni, skrzypienie węglowego miału pod stopami.
Wciągnął do płuc gorzki zapach dieslowskich spalin i
węglowego dymu, a także bogaty aromat barszczu z
jakiegoś otworu wentylacyjnego. Był jak kamerton,
reagujący na każdy dźwięk w mroźnym powietrzu,
nastrojony i gotowy, ale dziwnie spokojny. Po dwunastu
godzinach zyskał niemal pewność, że jest czysty.
Kontrola czasu: 22.17. Dwudziestosiedmioletni Nate
Nash miał za dwie minuty spotkać się z legendą, klejnotem
w koronie, najcenniejszym współpracownikiem CIA.
Znajdował się zaledwie trzysta metrów od uliczki, gdzie
umówił się z Marmurem - wykształconym, obytym
Strona 7
mężczyzną po sześćdziesiątce, generałem Służby Wywiadu
Zagranicznego (SWR), będącej spadkobierczynią I Zarządu
Głównego KGB, w którym pracowali najlepsi kremlowscy
szpiedzy. Marmur chodził w zaprzęgu CIA od czternastu lat,
co było wyjątkowym wynikiem, zważywszy na średnią,
która w przypadku informatorów jeszcze z okresu zimnej
wojny wynosiła półtora roku. Nate rozglądał się dookoła, a
przed oczami stanęły mu ziarniste zdjęcia utraconych
agentów: Pieńkowski, Motorin, Tołkaczew, Poliakow i
wszyscy inni, których już nie było. „Nie ten, nie w czasie
mojej służby”. Nie mógł zawieść.
Marmur był teraz szefem Wydziału Ameryki SWR,
dzięki czemu miał dostęp do najtajniejszych informacji, ale
należał też do starej szkoły KGB i zdobył doświadczenie
(oraz generalskie szlify) w czasie służby zagranicznej, w
której wyróżnił się nie tylko sukcesami zawodowymi, ale
też umiejętnością przetrwania czystek, reform i
wewnętrznych gier. Nie miał złudzeń co do systemu,
któremu służył, nie znosił jego kaprysów, ale był ze wszech
miar profesjonalny i lojalny. Kiedy miał czterdzieści lat i już
jako pułkownik pracował w Nowym Jorku, centrala
odmówiła jego żonie leczenia onkologicznego w Ameryce,
w wyniku czego żona zmarła na wózku w szpitalnym
korytarzu w Moskwie. Był to przejaw bezmyślnej
sowieckiej bezkompromisowości. Marmur potrzebował aż
ośmiu lat, by podjąć decyzję, a następnie przygotować i
wreszcie nawiązać bezpieczną współpracę z Amerykanami.
Kiedy został szpiegiem lub też - mówiąc
profesjonalnym językiem - agentem, przepraszał pokornie
swoich oficerów prowadzących z CIA za to, że przekazuje
Strona 8
im tak mało informacji. Ludzie z Langley byli zadziwieni.
Marmur stanowił nieocenione źródło informacji o
operacjach KGB i SWR, związanych z penetracją obcych
rządów, a także co jakiś czas, gdy nadarzała się okazja, na
temat Amerykanów pracujących dla Rosji, co stanowiło
ukoronowanie wszystkiego. Był nadzwyczajnym,
nieocenionym wprost współpracownikiem.
22.18. Nate skręcił na rogu i po nierównym chodniku
ruszył w dół wąskiej uliczki z kamienicami po obu stronach
i gołymi, przysypanymi śniegiem drzewami. Na końcu
uliczki na tle świateł ze skrzyżowania zauważył znajomą
sylwetkę, która wyłoniła się zza rogu i ruszyła w jego
stronę. Stary był prawdziwym zawodowcem - zmieścił się
w czterominutowej luce czasowej.
Zmęczenie opadło z niego niczym stary łach i Nate
poczuł przypływ adrenaliny. Odruchowo sprawdził, czy na
ulicy wszystko wygląda normalnie. „Nie ma samochodów.
Teraz w górę. Okna pozamykane i ciemne. Za mną - spokój.
Teraz cienie. Nie ma śmieciarzy ani włóczących się
meneli”. Mały błąd - mimo tylu godzin trasy
sprawdzeniowej, prowokacji, czekania na śniegu i mrozie,
obserwacji - mógł skutkować tylko jednym: śmiercią
Marmura. Dla Nate’a nie byłaby to utrata informatora czy
też porażka dyplomatyczna, ale śmierć jego człowieka.
Dlatego nie mógł zawieść.
Marmur szedł niespiesznie przed siebie. Widzieli się
wcześniej dwukrotnie. Marmur miał różnych oficerów
prowadzących z CIA i wszystkich ich uczył zasad
postępowania. Niektórzy byli naprawdę utalentowani. U
kilku podejrzewał postępujący debilizm. Zdarzyło się też ze
Strona 9
dwóch na tyle apatycznych i niezainteresowanych pracą, że
stanowili prawdziwe zagrożenie. Nate wydawał się inny,
ciekawy. Była w nim jakaś potencja i wyczuwalna potrzeba
profesjonalizmu. Może jeszcze zbyt mało obyty, zbyt
impulsywny, ale Marmur przyznawał, że niewielu mogło się
pochwalić takimi predyspozycjami.
Teraz aż zmrużył z przyjemnością oczy na widok
młodego Amerykanina: średniego wzrostu, szczupły, z
ciemnymi włosami zaczesanymi na czoło nad prostym
nosem. Czujne brązowe oczy Nate’a nie zaprzestawały
obserwacji; zbliżając się, spoglądał za jego ramię, ale nie
sprawiał wrażenia podenerwowanego.
- Witaj, Nathanielu - zaczął z lekkim brytyjskim
akcentem, który pozostał mu po pracy w Londynie, co
później zmienił jednak pobyt w Nowym Jorku. Marmur
chciał mówić po angielsku, by bardziej zbliżyć się do
swojego oficera prowadzącego, chociaż Nate niemal równie
dobrze mówił po rosyjsku.
Rosjanin był niski, krępy, miał ciemnobrązowe oczy i
mięsisty nos. Krzaczaste siwe brwi pasowały do falujących
siwych włosów, które nadawały mu wygląd bon vivanta.
Przepisy nakazywały im używać pseudonimów, co
tylko budziło śmiech. Marmur miał dostęp do albumu
fotograficznego SWR i doskonale wiedział, z kim ma do
czynienia.
- Miło cię widzieć. Wszystko w porządku? - Przyjrzał
się uważnie twarzy Nate’a. - Zmęczony? Jak długo jesteś na
ulicy? Były to zwykłe grzecznościowe pytania, ale Marmur
naprawdę się tym interesował. Nigdy nie uważał niczego za
pewne.
Strona 10
- Dobryj wieczer, diadia - odrzekł Nate. Zwracał się tak
do niego po trosze, by okazać szacunek, a po trosze z
prawdziwej sympatii. Spojrzał na zegarek. - Dwanaście
godzin. Wygląda na to, że ulice są czyste. - Obaj wiedzieli,
o co mu chodzi. Nate rozumiał też, że Marmur chce
sprawdzić, jak bardzo przyłożył się do tego, by zgubić
wszelkie ogony.
Marmur nie skomentował jego słów. Ruszyli razem w
cieniu rosnących na chodniku drzew. Było mroźno, ale
spokojnie. Mieli mniej więcej siedem minut na rozmowę.
Nate mówił mało i słuchał uważnie. Marmur mówił szybko,
ale bez pośpiechu, mieszał plotki z polityką, opowiadał o
tym, kto poszedł w górę, a kto w dół.
Streścił szczegóły nowej akcji SWR, pomyślnego
zwerbowania kogoś z obcego kraju. Szczegóły na płytce.
Nie przypominało to zwykłej rozmowy, lecz raczej przekaz
informacji. Brzmienie ich głosów, kontakt wzrokowy,
chichot Marmura. To było najważniejsze.
W trakcie spaceru obaj musieli się powstrzymywać, by
nie wziąć się pod ręce, jak ojciec i syn. Wiedzieli, że nawet
ich ubrania nie mogą się zetknąć, w obawie przed „metką”,
szpiegowskim proszkiem. Marmur sam dostarczył
informacji na temat tajnego programu rozpylania metki na
przypuszczalnych agentach CIA pracujących w Ambasadzie
USA w Moskwie.
Był to żółty, pienisty związek chemiczny nitrofenyl-
pentadienal, znany jako NPPD. Wystarczyło, że paru
dziobatych techników rozpyliło tę substancję za pomocą
gumowych gruszek, a pokrywała ona ubrania, wycieraczki i
kierownice. Zaprojektowano ją tak, by rozprzestrzeniała się
Strona 11
niczym kleiste pyłki żonkili, z uścisku ręki na kartkę, a
potem klapę kurtki. Niewidoczna dla oka, oznaczała
wszystko, czego dotknęli oficerowie CIA. Dlatego
podejrzewani o szpiegostwo przedstawiciele rosyjskich
władz byli skończeni, gdy badanie lampą fluorescencyjną
ujawniało NPPD na ich dłoniach czy ubraniach.
Raporty Marmura informujące o tym, że do metki
dodawane są różne substancje znaczące, pozwalające
ujawnić kontakty z konkretnymi agentami, zdenerwowały
Langley.
W czasie spaceru Nate sięgnął do kieszeni i wyjął z niej
zapieczętowaną plastikową torebkę. Były w niej zapasowe
baterie do kryptokomunikatora Marmura - trzy stalowoszare
i niezwykle ciężkie pudełka papierosów.
Kryptokomunikatorów używali do przekazywania gorących
informacji w przerwach między spotkaniami i dla
podtrzymania kontaktu. Ale krótkie osobiste spotkania, choć
śmiertelnie niebezpieczne, dawały im znacznie więcej. W
ich trakcie Marmur przekazywał mnóstwo informacji,
płytki, pendrive’y, a dostawał wyposażenie i ruble. Liczył
się też kontakt z drugim człowiekiem, możliwość wymiany
paru słów i wzmocnienie partnerstwa, które nabrało niemal
religijnego charakteru.
Nate ostrożnie otworzył plastikową torbę i wyciągnął ją
w stronę Marmura, a ten wyjął zapakowane sterylnie w
laboratorium w Wirginii baterie. Następnie wrzucił je do
swojej torby.
- Na płytce jest około pięciu metrów bieżących
dokumentów powiedział. - Przyjemnej lektury.
Nate zauważył, że Marmur wciąż myśli w starych
Strona 12
kategoriach, chociaż wykrada dane cyfrowe.
- Dzięki. Dałeś streszczenie? - Agenci zajmujący się
tymi informacjami błagali Nate’a, by przypomniał
Marmurowi o streszczeniach. Dzięki nim mogli szybciej
zlecić tłumaczenia ważniejszych dokumentów i w ogóle
przyspieszyć proces ich obróbki.
- Tak, tym razem pamiętałem. Na drugiej płytce
znajdziesz też nową książkę telefoniczną biura. Parę zmian,
ale nic szczególnego. I moje plany zagranicznych wyjazdów
na przyszły rok. Szukam operacyjnych powodów do
wyjazdu, tam znajdziesz szczegóły. - Wskazał płytkę.
- Z przyjemnością spotkam się z tobą poza Moskwą -
rzekł Nate. - Gdziekolwiek zechcesz.
Czas biegł szybko, dotarli już do końca uliczki,
zawrócili i ruszyli z powrotem. Marmur się zamyślił.
- Wiesz, zastanawiałem się nad swoją pracą, związkami
z Amerykanami i tym, co mnie czeka - zaczął. -
Prawdopodobnie zostało mi tylko parę lat do emerytury.
Polityka, starość, niewybaczalny błąd. Trzy, cztery, a może
tylko dwa lata. Pomyślałem, że wtedy chętnie
zamieszkałbym w Nowym Jorku. I co ty na to, Nathanielu?
Nate przystanął i obrócił się lekko w jego stronę.
Przestały do niego docierać uliczne hałasy. O co chodzi?
Czy jego agent ma kłopoty? Marmur uniósł dłoń, jakby
chciał uścisnąć jego ramię, ale tego nie zrobił.
- Nie ma powodów do obaw. Po prostu głośno myślę.
Nate przyglądał mu się z boku. Stary był spokojny,
pewny siebie. To normalne, że agenci też myślą o
emeryturze, marzą o końcu wiecznego zagrożenia,
podwójnego życia i nasłuchiwania, czy ktoś nie zapuka
Strona 13
natarczywie do drzwi. Życie w końcu zaczyna męczyć, a to
prowadzi do błędów. Czy w głosie Marmura pobrzmiewa
zmęczenie? Nate będzie musiał opisać szczegóły dzisiejszej
rozmowy w jutrzejszej depeszy operacyjnej. Wszystkie
problemy zawsze uderzały w oficera prowadzącego, a on
wcale nie potrzebował problemów.
- Coś się dzieje? Wyczuwasz niebezpieczeństwo? -
spytał. Wiesz, że konto już na ciebie czeka. Możesz
zamieszkać, gdzie zechcesz, i będziesz miał nasze pełne
wsparcie.
- Nie, wszystko w porządku - odparł Marmur. - Mamy
jeszcze zadanie do wykonania, a potem będzie można
odpocząć.
- Praca z tobą to dla mnie prawdziwy zaszczyt - rzekł z
przekonaniem Nate. - Trudno przecenić informacje, które od
ciebie uzyskaliśmy.
Stary rozejrzał się po ciemnej uliczce. Ich spotkanie
trwało aż sześć minut. Powinni się już żegnać.
- Potrzebujesz czegoś? - Nate zamknął oczy, żeby się
skoncentrować. Przekazał baterie, odebrał płytki z
informacjami, streszczeniem i planami wyjazdów. Teraz
musiał się tylko umówić na kolejne spotkanie. - To jak, za
trzy miesiące? To będzie już prawdziwa zima. Nowe
miejsce, Orzeł, nad rzeką.
- Tak, Orieł - mruknął Marmur. - Potwierdzę to jeszcze
na tydzień przed spotkaniem.
Znowu zbliżali się do końca uliczki i jaśniej
oświetlonego skrzyżowania. Po drugiej stronie ulicy
znajdował się neon, wskazujący przejście do metra. Nate
poczuł nagle, jak po plecach przebiega mu ostrzegawczy
Strona 14
dreszcz.
Przez skrzyżowanie przejeżdżała zniszczona łada sedan,
w której siedziało dwóch mężczyzn. Nate i Marmur
przywarli do pogrążonej w mroku ściany budynku. Marmur
też zauważył samochód, gdyż podobnie jak Nate był
profesjonalistą w każdym calu. Kolejny wóz, tym razem
nowszy opel, przejechał w drugą stronę. Mężczyźni w
środku obserwowali inne miejsce. Nate zauważył kolejny
samochód, który skręcił w uliczkę po skosie za nimi.
Jechał wolno na światłach postojowych.
- Szukają w ciemno - syknął Marmur. - Nie zostawiłeś
tu przypadkiem swojego wozu?
Nate pokręcił głową. Nie, kurwa! Nie! Serce biło mu
mocno.
Znaleźli się w prawdziwych opałach. Przez moment
patrzył na Marmura, a potem zaczęli wspólnie działać.
Zapomnieli o proszku, zapomnieli o wszystkim - Nate
pomógł Marmurowi zdjąć ciemne palto, wywracając go
jednocześnie na drugą stronę. Miał teraz w rękach jasny
płaszcz o innym kroju, poplamiony i postrzępiony na
rękawach i na dole. Pomógł Marmurowi go włożyć, a
następnie sięgnął do swojej kieszeni, wyciągnął z niej
nadjedzoną przez mole uszankę - stanowiącą część jego
własnego przebrania - i szybko nałożył ją na głowę starego.
Marmur wyjął okulary w grubej, sklejonej z jednej strony
białą taśmą oprawie i założył je na nos. Z innej kieszeni
Nate wyjął krótką laskę, potrząsnął nią, a ona błyskawicznie
się rozłożyła. Wcisnął ją w dłoń Marmura.
Dostatnio ubrany mężczyzna w średnim wieku zniknął
nagle, a zastąpił go zmarniały staruch, który szedł
Strona 15
niepewnie, podpierając się laską. Nate pchnął go lekko w
stronę skrzyżowania i wejścia do metra. Było to sprzeczne z
zasadami, zamknięte metro stanowiło spore zagrożenie, ale
warto było zaryzykować, żeby Marmur mógł się wydostać z
tego rejonu. Jego przebranie wystarczy jako zabezpieczenie
przed licznymi kamerami.
- Skieruję na siebie ich uwagę - rzucił jeszcze Nate,
kiedy przygarbiony Marmur oddalał się w stronę
skrzyżowania. Stary spojrzał na niego poważnie, ale
spokojnie, i mrugnął.
Ten człowiek to legenda, pomyślał Nate. Teraz jednak
powinien się skupić na tym, by odciągnąć uwagę
wywiadowców od Marmura. Nie może tylko dać się
aresztować. Płytka, którą miał w kieszeni, stanowiłaby
jawne świadectwo winy starego, gorsze niż samo
zatrzymanie.
Nie, to się nie może zdarzyć. Nie w czasie jego służby.
Poczuł w głowie i gardle lodowate pieczenie. Uniósł
kołnierz kurtki. Wiedział, co ma robić. Przeszedł szybko
przed ładą wywiadowców, zaparkowaną mniej więcej pół
przecznicy dalej. To pewnie agenci Federalnej Służby
Bezpieczeństwa, odpowiedzialnej za walkę ze
szpiegostwem na terenie Rosji. To był ich teren.
Silnik o pojemności tysiąca dwustu centymetrów
sześciennych zawył, kiedy dostrzegli jego sylwetkę w
odbitych od mokrej ulicy światłach swoich reflektorów.
Nate ruszył biegiem w stronę następnej przecznicy, skręcił
w prowadzącą do sutereny, cuchnącą moczem i wódką
klatkę. Za nim rozległ się pisk opon, więc pomyślał, że musi
czekać, czekać na następny ruch, a potem znowu biegł
Strona 16
alejkami, przemykał niczym duch przez przejścia dla pie
szych, następnie zbiegał po schodach w stronę rzeki.
„Korzystaj z przeszkód, przechodź przez tory, zmieniaj
kierunek, kiedy tracą cię z oczu, spraw, by podejmowali
błędne decyzje, prześlizguj się wokół ich posterunków”.
Kontrola czasu: prawie dwie godziny.
Drżał ze zmęczenia, ale biegł, potem szedł, w końcu
przykucnął za samochodami. Wokół słyszał wycie silników,
które najpierw się przybliżało, potem oddalało, a później
znowu przybliżało. Agenci próbowali zbliżyć się doń na
tyle, by rozpoznać jego twarz, złapać go, przycisnąć do
mokrego asfaltu i wsadzić łapy do jego kieszeni.
Słyszał rozbryzgującą się przy hamowaniu wodę,
słyszał, jak wrzeszczeli do mikrofonu, byli coraz bardziej
zdesperowani.
Pierwszy agent, który uczył go obserwacji, powtarzał:
„Musi pan poczuć ulicę, panie Nash, niezależnie od tego,
czy jest to Wisconsin Avenue, czy Twerska. Musi ją pan
poczuć”. I Nate ją czuł, ale wiedział, że wrogowie są liczni,
nawet jeśli nie wiedzą dokładnie, gdzie go szukać. Opony
piszczały na mokrym bruku, kiedy jeździli tam i z
powrotem. Na szczęście wiedzieli za mało, by rozesłać
piesze patrole, ale niestety czas działał na ich korzyść.
Bogu dzięki, skierowali na niego całą swoją uwagę, co
znaczyło, że zdołał ją skutecznie odwrócić od Marmura.
Nate pomodlił się w duchu, by stary spokojnie dotarł do
metra i żeby nie okazało się, że od początku był pod
obserwacją, bo to znaczyłoby, że musi się teraz zmagać z
drugim zespołem wywiadowców. Nie mogli dorwać jego
agenta, jego agenta, a tym bardziej torebki z płytką, która
Strona 17
tkwiła niczym bomba zegarowa w jego kieszeni. Pisk opon
ucichł, na ulicach zrobiło się spokojnie.
Kontrola czasu: dwie godziny z minutami, ból nogi i
kręgosłupa, pole widzenia zamazane na brzegach. Nate
szedł wąską alejką tuż przy ciemnych ścianach, z nadzieją,
że wszystkie te stare, ociekające błotem wozy stoją już w
garażu, że wszyscy ci ludzie zgromadzili się w pokoju
odpraw, a wściekły dowódca krzyczy na nich i im wygraża.
Nie widział samochodu od ładnych paru minut i miał
nadzieję, że uszedł pogoni. Znowu zaczął padać śnieg.
Nagle jakiś wóz zatrzymał się przed nim gwałtownie,
następnie cofnął się i skręcił w alejkę. Płatki śniegu zalśniły
w świetle reflektorów. Nate obrócił się w stronę ściany
domu, próbował się niemal w nią wcisnąć, ale wiedział, że
tamci musieli go zobaczyć, a kiedy światła przesunęły się
po jego ciemnej sylwetce, wóz przyspieszył i zjechał na
jego stronę. Nate patrzył z fascynacją i niedowierzaniem na
nadjeżdżający samochód, bok od strony pasażera sunął tuż
przy ścianie, widoczne za szybą z pracującymi
wycieraczkami dwie pary oczu wbijały się w niego niczym
sztylety. Czy te bestie z FSB w ogóle go nie widzą? Nagle
zrozumiał, że widzą go doskonale i że chcą go rozgnieść o
ścianę. „Niepisana reguła grup obserwacyjnych mówi, że
nigdy nie stosują one przemocy wobec zagranicznych
dyplomatów”, powtarzali jego instruktorzy. Więc co, do
kurwy nędzy, chcieli zrobić ci faceci?! Nate obejrzał się za
siebie i stwierdził, że wylot alejki jest zbyt daleko.
„Musi pan poczuć ulicę, panie Nash”. A jeśli nie ulicę,
to przynajmniej żelazną rynnę, przytwierdzoną do ściany
zardzewiałymi metalowymi klamrami. I kiedy wóz był tuż-
Strona 18
tuż, Nate wspiął się po tych klamrach wyżej. Samochód
uderzył w ścianę i roztrzaskał rynnę, poszarzały dach
znajdował się tuż pod uniesionymi nogami Nate’a. Wóz
przesunął się wzdłuż ściany z potwornym chrobotem, a
potem się zatrzymał. Silnik zgasł, a jemu zabrakło już siły;
zwalił się na dach wozu, a potem na chodnik. Drzwiczki od
strony kierowcy uchyliły się, zobaczył wielkiego faceta w
futrzanej czapce, który właśnie wysiadał, ale oni przecież
nigdy nie używają przemocy, Nate naparł więc barkiem na
drzwiczki, przycinając szyję faceta, usłyszał krzyk i
zobaczył wykrzywioną bólem twarz.
Szybko doprawił go jeszcze dwa razy drzwiczkami i
facet opadł na fotel. Drugą stronę blokowała ściana, Nate
zobaczył drugiego zbira, który próbował przeleźć do
tylnych drzwiczek; był więc czas na ucieczkę. Przebiegł
alejką do końca, skręcił i po chwili skrył się w cieniu.
Trzy domy dalej znajdowała się brudna, otwarta mimo
późnej pory jadłodajnia, której światła sączyły się na
zaśnieżony chodnik.
Nate usłyszał wycie silnika cofającego się samochodu.
Wszedł pospiesznie do środka i zamknął za sobą drzwi.
Jadłodajnia składała się z jednego pomieszczenia: w
odległym końcu znajdowała się lada, gdzie wydawano
jedzenie, w środku stało kilka stolików i ław, ściany
pokrywała poplamiona tapeta, a w oknach wisiały pożółkłe
firanki. Za ladą siedziała starucha z widocznymi dwoma
siekaczami, słuchała odrapanego radia i jednocześnie
czytała gazetę. Na elektrycznej kuchence grzały się dwa
aluminiowe garnki z zupą. Powietrze przesycał zapach
gotowanej cebuli.
Strona 19
Nate podszedł do lady, starając się opanować drżenie
rąk, i zamówił po rosyjsku talerz barszczu. Starucha
patrzyła na niego obojętnie. Usiadł tyłem do okna i
nasłuchiwał. Obok przejechał jeden samochód, drugi, a
potem zapanowała cisza. W radiu jakiś satyryk opowiadał
dowcip o Chruszczowie: Chruszczow odwiedził chlewnię,
gdzie zrobiono mu zdjęcie.
Następnie w lokalnej gazecie odbyła się gorąca
dyskusja, jak je podpisać: „Towarzysz Chruszczow wśród
świń”, „Towarzysz Chruszczow i świnie”, „Świnie i
towarzysz Chruszczow”.
Wszystkie tytuły wydawały się nieodpowiednie. W
końcu redaktor prowadzący podjął decyzję: „Towarzysz
Chruszczow - trzeci od lewej”.
Kobieta za ladą zachichotała.
Nate od kilkunastu godzin nie miał nic w ustach, jadł
więc z wilczym apetytem, choć ręka wciąż mu drżała.
Starucha popatrzyła na niego, wstała i podeszła do drzwi.
Nate obserwował ją kątem oka. Otworzyła drzwi i poczuł
zimny powiew z dworu. Kobieta rozejrzała się po ulicy, a
następnie zatrzasnęła drzwi. Wróciła na stołek i sięgnęła po
gazetę. Kiedy zjadł już zupę i chleb, podszedł do starej i
odliczył parę kopiejek, a ona zgarnęła pieniądze do
szuflady, którą zamknęła.
- Cisza i spokój - powiedziała. - Z Bogiem.
Nate wyszedł, unikając jej wzroku.
Po godzinie spocony i drżący przeszedł koło budki
strażników przy mieszkalnej części ambasady. Płytka była
w końcu bezpieczna. Nie tak należało kończyć operację, ale
spóźnił się parę godzin na podstawiony specjalnie dla niego
Strona 20
samochód. Oczywiście to wejście nie uszło uwagi i wkrótce
FSB, a zaraz potem SWR wiedziały, że to młody pan Nash z
sekcji ekonomicznej pozostawał poza ich zasięgiem przez
większą część wieczoru. W dodatku domyślały się dlaczego.
BARSZCZ STARUCHY
W dużym garnku topimy masło, dodajemy pokrojoną w
kostkę cebulę i prażymy do zeszklenia. Dodajemy trzy
starte na tarce buraki oraz jeden pokrojony pomidor.
Dolewamy rosołu wołowego i dodajemy octu, cukru i
pieprzu do smaku. Zupa powinna być jednocześnie cierpka i
słodka. Należy ją doprowadzić do wrzenia, a potem przez
godzinę gotować na wolnym ogniu. Barszcz podajemy
gorący z odrobiną kwaśnej śmietany i pokrojonym
koperkiem.