7546
Szczegóły |
Tytuł |
7546 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7546 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7546 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7546 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan Lankiewicz
Na nartach w Czarnohorze
Ksi��k� t� Ojcu mojemu po�wi�cam
SZUSEM W PRZESZ�O��
Hules! � ten okrzyk, to �artobliwe has�o, s�ysza�o si� w�wczas, w latach trzydziestych, cz�sto na stacjach, przez otwarte okna poci�g�w jad�cych ze Lwowa do Worochty i do S�awska.
W okresie mi�dzywojennym by�y to dwie najcz�ciej naje�d�ane przez nas, narciarzy, miejscowo�ci. Oczywi�cie daleko im by�o do dzisiejszych o�rodk�w klimatycznych i stacji narciarskich, chocia� tzw. zapleczem, a wi�c pensjonatami, hotelikami, schroniskami, restauracjami i wszystkim innym, co rozumiane jest przez to s�owo z nowomowy powojennej, bi�y one na g�ow� nasze dzisiejsze renomowane miejscowo�ci wczasowe i uzdrowiska.
Jeszcze nie nadesz�a wtedy era wyci�g�w narciarskich w Karpatach i rozwijaj�cego si� z ni� r�wnolegle narciarstwa przykolejowego, trasowe-go, p�kowego czy jak to nazwa�. Co� po�redniego jednak pomi�dzy turystyk� narciarsk� a sportem wyczynowym istnia�o ju� od dawna. To by�y nasze �p�dzlowania� w kot�ach czarnohorskich, czyli podchodzenia i zjazdy, czasem nawet ju� na ubitym, oczywi�cie nie przez ratraki, a nartami, �niegu. I nie tylko w Czarnohorze, w S�awsku � na wschodzie (na zachodzie mo�e najwi�cej w Tatrach), ale i w parkach lwowskich
� s�ynnym Parku Stryjskim, �elaznej Wodzie, na Pohulance, Zniesieniu, czy pod Czartowsk� Ska��, gdzie setki narciarzy, jak zima d�uga � a tam, w klimacie ju� kontynentalnym zalega�a ona od grudnia do marca
� zje�d�a�o, �wicz�c krystianie jak dzi�, i podchodzi�o w g�r�, cho� nie jak dzi�, bo na nartach.
Ta forma narciarstwa ogromnie rozwin�a si� po wojnie dzi�ki kolejkom i wyci�gom, a nawet... helikopterom, tworz�c nowy jego rodzaj, doskona�y spos�b na aktywny odpoczynek, wyrabiaj�cy sprawno�� fizyczn�, z pokonywaniem w�asnych opor�w i strachu przed szybko�ci�, utrat� r�wnowagi, ekspozycj� stromych stok�w. Obok bogactwa wra�e� i prze�y�, jakich doznajemy przy uprawianiu prawdziwej turystyki narciarskiej, mamy wi�c te� r�wnie atrakcyjne, zdrowe narciarstwo, w niczym nie koliduj�ce ani z turystyk�, ani ze sportem wyczynowym.
A jak to by�o kiedy�, przed pi��dziesi�ciu laty? Jaki by� sprz�t narciarski, jaka technika jazdy? Odpowiedzi na te pytania znajd� Pa�stwo w dawnych publikacjach narciarskich (wtedy w Polsce wi�cej ukazywa�o si� ich w druku ni� dzisiaj, mimo �e liczba narciarzy w naszym kraju wzros�a wielokrotnie), dlatego w tej ksi��ce ma�o takiej �wiedzy encyklopedycznej�, wi�cej za� o samych g�rach, a w�a�ciwie o jednym ich pa�mie � Czarnohorze. Zreszt� z charakteru moich opowiada� wynika, �e tre�� informacyjna przeplata si� z faktograficzn�, z opisem zdarze� i ludzi.
Celem, kt�ry przy�wieca mi jako autorowi zbioru opowiada� Na nartach w Czarnohorze w tym wprowadzaj�cym rozdziale, wst�pie czy jak to nazwa� (unikam takich tytu��w, bo ma�o kto czyta te wst�py i wprowadzenia), ot� celem moim jest naszkicowanie Pa�stwu charakterystyki tych g�r i narciarstwa sprzed p� wieku. B�dzie to rodzaj turystycznej relacji, nie geograficznej ani etnograficznej, bo to nie moje specjalno�ci, tylko relacji cz�owieka, kt�ry wiele chodzi� po tych g�rach � pieszo i na nartach, w lecie i w zimie. By�em wtedy m�odym cz�owiekiem, od dziecka zara�onym wirusem turystyki, gor�co mi�uj�cym g�ry i narciarstwo, kt�re to uczucia nie przesz�y mi do chwili obecnej.
Karpaty Wschodnie, to Wschodnie Bieszczady, Gorgany, Czarnohora i G�ry Czywczy�skie. Ka�da z wymienionych grup g�rskich dzieli�a si� na podgrupy (np. Gorgany Zachodnie, �rodkowe, Wschodnie itp.). Pasmo Czarnohory liczy�o, ��cznie z grup� Pietrosa, znajduj�cego si� ju� po stronie s�owackiej, oko�o 50 km. Geografowie dzielili z kolei Czarnohor� na trzy grupy g�rskie: pasmo Pietrosa do Howerli, od Howerli do Prze��czy Turkulskiej i od niej do Popa Iwana. W okresie mi�dzywojennym granica Pa�stwa przechodzi�a g��wnym grzbietem Czarnohory i skr�ca�a na szczycie Howerli na p�noc. Wzd�u� granicy od Howerli (2058 m npm) do Popa Iwana (2022 m npm) pasmo rozci�ga�o si� na ok. 25 km.
W latach przedwojennych noclegi i wy�ywienie w tym rejonie zapewnia�y trzy schroniska g�rskie: na Zaro�laku pod Howerl� Polskiego Towarzystwa Tatrza�skiego Oddzia� Stanis�aw�w, pod Maryszewsk� Karpackiego Towarzystwa Narciarzy ze Lwowa i pod Popem Iwanem Akademickiego Zwi�zku Sportowego Warszawa. W nich to cz�ciowo rozgrywaj� si� akcje opisane przeze mnie w opowiadaniach. Ruch turystyczny by� tu du�y zar�wno w lecie jak i w zimie. Na podstawie konwencji turystycznej z Czechos�owacj�, a p�niej i z Rumuni�, na legitymacje PTT i PZN (tzw. ��te legitymacje) mo�na by�o swobodnie przechodzi� przez granic� na tereny okre�lone pasami konwencyjnymi. Dawa�o to mo�liwo�ci wycieczek w grup� Pietrosa, w Karpaty Marmaroskie, a nawet w Alpy Rodnia�skie, nie m�wi�c ju� o dolinach i szczytach bezpo�rednio za granic� Pa�stwa.
Do bardzo interesuj�cych zjawisk na Huculszczy�nie nale�a� folklor. Centrum tego regionu stanowi�o �abie, najd�u�sza w�wczas wie� w Polsce. Zar�wno budownictwo, sztuk� jak i obyczaje Hucu��w zaliczano do najbardziej egzotycznych w kraju, o najwy�szych warto�ciach artystycznych. Dzi� pozosta�o�ci tego folkloru mo�na ogl�da� w muzeum w Kijowie i zapewne te� na miejscu, pod Czarnohor�. Huculi to ludno�� bardzo przemieszana jeszcze przed wiekami. Rusini, Wo�osi, Polacy, S�owacy � to g��wne trzony tej grupy etnicznej. Zainteresowani znajd� dok�adniejsze dane w ksi��kach etnograficznych, a tak�e w pi�knej epopei Stanis�awa Vincenza pt. Na wysokiej po�oninie.
Lud to by� go�cinny, dobroduszny, o du�ej godno�ci, rozmi�owany w swoich g�rach i po�oninach, typowy lud pasterski. Wyznawali obrz�dek greko-katolicki, a urocze cerkiewki na Huculszczy�nie by�y zawsze pi�knie wkomponowane w g�rski krajobraz. Barwne stroje, �y�niki, kilimy tkane na prymitywnych domowych krosnach, obrazki malowane na szkle � to wszystko zachwyca�o nas, ludzi z miast. Ma�e koniki, specjalna huculska rasa, w�drowa�y po g�rach nios�c na grzbietach ci�ary i ludzi, m.in. stare Hucu�ki, trzymaj�ce zwykle w z�bach fajk� o drogim cybuchu.
Urocze i tajemniczego pochodzenia by�y tak�e nazwy tamtejszych g�r, dolin, miejscowo�ci, jak np. szczyty: Howerla, Breskul, Gutin Tomnatyk, Brebenieskul, lub osiedla jak: Ard�elud�a, Foreszczenka, Dzembronia, Ilcia i in.
Szczeg�lnie atrakcyjne by�y te czarnohorskie g�ry w zimie. Pokrywa �niegu utrzymuje si� tam d�ugo. Kiedy� z wiosn� sam namierzy�em jej trzymetrow� warstw�. Zjazdy strome i d�ugie dostarcza�y narciarzom ogromnych przyjemno�ci, a niekiedy i sporych emocji. Wiele kot��w polodowcowych o stromych �cianach zagra�a�o lawinami. Du�e masy �niegu zawieszone pod graniami stanowi�y realne niebezpiecze�stwo w turystyce. Zdarza�y si� wypadki porwania przez lawin�, w tym kilka �miertelnych. O niekt�rych m�wi� te opowiadania.
W Czarnohor� masowo zje�d�ali narciarze ze Lwowa i Stanis�awowa, ale wielu entuzjast�w g�r doje�d�a�o tam r�wnie� z mniejszych miast tego regionu � Drohobycza, Borys�awia, Sambora i innych. Umi�owali sobie tak�e Czarnohor� warszawiacy. Doskona�e po��czenia kolejowe, kr�tkie czasy przejazdu (�rednia szybko�� wi�ksza ni� dzi�, nie licz�c ekspres�w) i zawsze punktualne co do minuty poci�gi, wszystko to zapewnia�o dobre, a przy tym niezbyt kosztowne dojazdy (zni�ki 50% dla cz�onk�w PZN na tzw. ksi��eczki narciarskie i in.). Je�li do tego doda� poci�gi specjalne, takie jak Narty � Dancing � Bridge oraz inne okazjonalne poci�gi specjalnie narciarskie, sie� autobus�w prywatnych w terenie i do�� liczne w g�rach linie kolejek w�skotorowych, to trudno�ci zwi�zane z dojazdami mo�na by oceni� jako ma�o istotne. Kolejki w�skotorowe, s�u��ce zasadniczo do transportu drzewa, mia�y zwykle doczepione jeden lub dwa wagoniki osobowe kryte, co stwarza�o wzgl�dny komfort jazdy tak�e w zimie.
Ze Lwowa do Worochty jecha�o si� poci�giem oko�o sze�ciu godzin (230 km). Ze Stanis�awowa (95 km) � nieca�e dwie godziny. Do czarnohorskich g�r podje�d�ali�my z Worochty kolejk� w�skotorow� do Foreszczenki (14 km), a dalej sz�o si� ju� pieszo do schroniska na Zaro�laku czy na Maryszewskiej. Do schroniska pod Popem Iwanem bli�ej by�o z �abiego, do kt�rego dosta� si� mo�na by�o autobusem z Worochty. Na Zaro�lak chodzili�my te� czasem na nartach przez szczyty Kiczer� i Kuku�, co zabiera�o nam oko�o siedmiu godzin.
Opr�cz wycieczek turystycznych narciarskich i kr�tszych spacer�w organizowano w Czarnohorze zawody, w wi�kszo�ci w konkurencjach alpejskich, jako mistrzostwa Okr�gu Lwowskiego i Stanis�awowskiego PZN, a w Worochcie znany w tym okresie Puchar Czarnohory w biegach i skokach. Imprezy te zwykle odbywa�y si� w czasie �wi�t Wielkanocnych. Schroniska pe�ne by�y w�wczas m�odzie�y, w wi�kszo�ci student�w ze Lwowa i Warszawy. Przed zawodami trenowali�my biegi zjazdowe i slalomy, ale to wszystko ��czy�o si� z turystyk�, bo przed zjazdem trzeba by�o przecie� podej�� kilkaset metr�w r�nicy poziom�w. I musieli�my zna� g�ry, ich niebezpiecze�stwa, a przede wszystkim miejsca zagro�one lawinami. Konieczne by�y te� umiej�tno�ci jazdy po r�nych �niegach i w nieznanym terenie. Mieli�my zatem bogate narciarstwo, nawet wyczynowe. Bogate w kontakt z przyrod�, w trudno�ci, wysi�ki, ale te� w przyja�nie zawierane w skrajnych nieraz warunkach i okoliczno�ciach.
A sprz�t, technika jazdy w tym okresie?
Kt�rego� dnia, po powrocie z nart, rozmawiali�my z moim siedemnastoletnim wnukiem.
� Na jakich nartach je�dzili�cie wtedy? � pyta�.
� Na drewnianych, wykonanych z jesionu, albo z drzewa hikorowe-go, czyli hikorach, lub z brzozy fi�skiej. Te ostatnie to by�y narty biegowe. Mniej wytrzyma�e, ale za to lekkie.
� By�y ju� kraw�dziowane?
� Naturalnie. A niekt�re mia�y jeszcze dzioby, tak jak dawniej, zako�czone �wypustk��, w kt�rej robi�o si� dziurk� dla przeci�gni�cia sznurka, albo w normalnych dziobach przewiercone by�y otworki.
� Po co, na Boga?
� Aby mo�na by�o ci�gn�� za sob� narty metod� �na pieska�. Bardzo rzadko nosili�my narty na ramieniu. Przewa�nie podchodzi�o si� w g�r� na fokach lub smarach podchodowych.
� To pewnie na wycieczkach, a tak na stoku?
� Zawsze smarowa�o si� narty na podej�cie i na zjazd, wi�c nie by�o problem�w tak�e przy kr�tkich podej�ciach na dobrze posmarowanych nartach. Jedynie gdy podchodzili�my na start biegu zjazdowego lub slalomu, w�wczas narty starannie posmarowane na zjazd nie�li�my na ramieniu.
� Mieli�cie wtedy dobre, zagraniczne smary?
� Zagraniczne te�, ale przede wszystkim doskona�e krajowe.
� A kijki, r�kawice?
� Kijki w�wczas robiono z trzciny tonkinowej, a wcze�niej z bambusa lub z leszczyny. By�y one wy�sze od obecnie stosowanych w zje�dzie, mniej wi�cej takie, jak dzisiejsze biegowe, a talerzyki mia�y wi�ksz� �rednic� � na g��boki �nieg. R�kawice stosowano dwupalcowe podw�jne � w��czka i brezent.
� Powiedz co� o butach i wi�zaniach.
� Oczywi�cie jedne i drugie przesz�y ogromn� ewolucj� i dzi� s� zdecydowanie lepsze, bardziej wyspecjalizowane do r�nych form narciarstwa, a dawniej by�y uniwersalne. Buty wykonywano ze sk�ry, najlepsze by�y z bawolej, bo zaimpregnowane nie przemaka�y; by�y sznurowane. Na tak prosty wynalazek jak klamry, trzeba by�o czeka� sporo lat! Je�li je�dzili�my w pumpach, co w�wczas sta�o si� modne, to na buty nak�ada�o si� brezentowe sznurowane kamaszki, aby chroni� po�czochy przed przemokni�ciem. Znajdziesz opis takiego stroju w jednym z opowiada�.
� A wi�zania by�y pewnie bardzo prymitywne?
� Do�� cz�sto zmienia�y si� rozwi�zania techniczne i oczywi�cie moda na nie. W moich dziecinnych latach wysz�y ju� w�a�nie z u�ycia wi�zania typu Bilgeri, zreszt� do�� skomplikowane technicznie. Potem spotka�em si�, wzgl�dnie sam u�ywa�em wi�za� Huitfeldt, Bildstein, Ligula i przed wojn� Kandahar, kt�re jeszcze przez pewien czas stosowano po wojnie.
� A tak zwane Langrimeny?
� Typowe, dolnoci�gowe to ju� te� po wojnie. By�y to najniebezpieczniejsze wi�zania, powoduj�ce najgorsze z�amania n�g.
� Jaka by�a technika jazdy wtedy?
� Tu te� cz�sto zachodzi�y zmiany. W czasach, kt�re opisuj� w opowiadaniach � koniec lat trzydziestych � modna i zalecana by�a tzw. technika rozmachowa o elementach; �przedmach� (nisko), �rozmach� (wysoko) i zn�w nisko przed nast�pnym skr�tem; to wszystko ruchem �po linii �rubowej�. Ca�e cia�o wykonywa�o skr�tne ruchy, przenoszone na narty.
� A jak� krystiani� stosowano w�wczas?
� Co za pytanie! Krystianii by�o wiele i du�o te� innych skr�t�w, tak zreszt�, jak i dzisiaj. Chocia� teraz wi�kszo�� narciarzy zje�d�a przy wyci�gach od g�ry do do�u jednym tylko rodzajem skr�tu; zapewne innego nie umiej� wykona�.
� Przecie� tak mo�na zjecha� najszybciej.
� Ale jakie to nudne! Pokazywa�em ci przecie� na stoku sze�� czy siedem rodzaj�w skr�tu, kt�rych uczy si� na naszych kursach narciarskich, a i to nie wszystkie mo�liwe.
� I wy te� uczyli�cie si� tych wszystkich ewolucji?
� Naturalnie, szczeg�lnie instruktorzy. I musia�y by� one precyzyjnie wykonywane. A prawie co roku przed wojn�, i po wojnie te�, dochodzi�y nowinki. Teraz tak�e s� cz�ste zmiany w technice, a szczeg�lnie w sprz�cie.
Obawiam si�, �e troch� rozczarowa�em, a mo�e i zdziwi�em mojego wnuka. M�odzi bowiem zwykle my�l�, �e dawniej by�o prymitywnie i dopiero w ich czasach wszystko powsta�o i rozwin�o si�, tak jak telewizja czy kosmonautyka.
Mam nadziej�, �e w rozdziale tym nie na�ladowa�em historyka narciarstwa, a tylko umo�liwi�em Czytelnikom nie znaj�cych z autopsji tamtych g�r i �wczesnego narciarstwa zrozumienie sytuacji, nastroj�w i opis�w zawartych w opowiadaniach.
A teraz kilka s��w o fotografiach. S� one w ogromnej wi�kszo�ci autorstwa mojego Ojca Adama Lenkiewicza, znanego fotografika lwowskiego. Przy wykonaniu niekt�rych by�em obecny.
Zdj�cia dobrano tak, �e Czytelnik b�d� to mo�e na nich odnale�� miejsce akcji opowiada� (np. zdj�cie Howerli z Ko�mieskiej � do opowiadania �Ulgowy dzie�, lub fotografia Turku�a z Kot�a Turkulskiego � do opowiadania �Pogo� za lisem� i in.), b�d� przedstawiane s� na nich fragmenty g�rskie, kt�re bohaterowie opowiada� mogli ogl�da�, wzgl�dnie przez te miejsca przechodzili lub zje�d�ali. Uwa�ny Czytelnik mo�e na niekt�rych fotografiach odnale�� miejsca, albo nawet wykre�li� drogi przej��, zlokalizowa� lawiny itp., pos�uguj�c si� tekstem opowiadania.
S�dz�, �e dokumentarny charakter fotografii nadaje ksi��ce mo�e nawet wi�ksz� warto�� od samych opowiada�, warto�� pe�nego autentyku.
Jeszcze apel-pro�ba: przeczytajcie Pa�stwo pos�owie opowiada�, kt�re nazwa�em: Prawdy, plotki i anegdotki. Ujawniam w nich bowiem realne, rzeczywiste postacie, z imionami i nazwiskami, kt�re wyst�puj� w moich opowiadaniach. Dalsze losy niekt�rych z nich nie s� mi, niestety, znane. Cieszy�bym si� ogromnie, gdybym od nich czy od innych bezpo�rednich i po�rednich �wiadk�w czarnohorskich przyg�d otrzyma� listy czy cho�by telefon. A teraz zapraszam w Czarnohor�.
R�KAWICA
Siedzieli�my przy masywnym du�ym stole ustawionym wzd�u� okien i od czasu do czasu patrzyli�my na g�ry. Las przy schronisku sta� nieruchomo, a grube oki�cie przygina�y ga��zie �wierk�w. Ale na graniach pojawia�y si� okresowo �nie�ne pi�ropusze. Du�o tam, chocia� nie by� to prawdziwy halny.
Drzwi do jadalni otworzy�y si� szeroko i wszed� majestatycznie du�y wilczur, a za nim oczywi�cie Ludwik Ziemblic. Stanis�aw Czuczewicz, kierownik schroniska, poderwa� si� wita� kumpla z drugiego ko�ca Czarnohory, potem krzykn�� w stron� bufetu: � Du�a herbata! Tylko gor�ca! � Ojciec i ja wymienili�my z przyby�ym u�ciski d�oni. Ludwik wyci�gn�� fajk� i rozsiad� si� wygodnie.
Znali�my si� od jego przyjazdu w Czarnohor�. Nigdy nie m�wi�
0 sobie wiele. Wiedzieli�my tylko, �e poprzednio mieszka� w Warszawie, w�a�ciwie nazywa� si� Bogusz, a Ziemblice to by�a nazwa miejsca jego urodzenia. Zdarzy�a si� w jego �yciu jaka� tragedia z �on�, no i gdy stan�o schronisko AZS z Warszawy, zreszt� przy jego wsp�pracy, pod Popem Iwanem, Ziemblic wybra� je sobie na swoist� pustelni�. Nie m�g� si� tam uskar�a� na nadmiar spotka� z lud�mi. Nierzadko jeszcze w czerwcu Pop Iwan, a nawet s�siedni Smotrycz, przysypane by�y grubo �niegiem, wi�c z letniego sezonu wycieczkowego zostawa�y cztery miesi�ce: lipiec, sierpie�, wrzesie� i pa�dziernik, chocia� w jego drugiej po�owie cz�sto zagl�da�a zima. Oczywi�cie ta zima nap�dza�a narciarzy w te strony; bardziej jednak odwiedzane by�y wi�ksze schroniska: Polskiego Towarzystwa Tatrza�skiego na Zaro�laku pod Howerl�, Karpackiego Towarzystwa Narciarzy pod Maryszewsk� i dalej na p�noc harcerskie na Kostrzycy. Schronisko, w kt�rym gazdowa� Ziemblic, cz�ciej stanowi�o punkt przystankowy z gor�c� herbat�, chocia� czasem ma�e grupy fanatyk�w narciarskich, zwykle z Warszawy, zakotwicza�y si� tam na d�u�ej.
Ludwik Ziemblic rych�o sta� si� postaci� charakterystyczn� dla Czarnohory. Wysoki, lekko przygarbiony, chodz�c stawia� d�ugie kroki. Spodnie wpuszczone w buty i lu�ny sweter z surowej owczej we�ny, u do�u lekko postrz�piony, ma�a mycka na g�owie, wszystko to stanowi�o jeszcze jeden szczeg� krajobrazu, w jakim �y�. Tak jak Ziemblic nie m�g� istnie� bez g�r, a Czarnohory w szczeg�lno�ci, tak i te g�ry ogromne, puste i dzikie trudne by�y do wyobra�enia bez Ziemblica.
Poobiednia sjesta przy gor�cej herbacie stworzy�a mi�� atmosfer� schroniskowych gaw�d. Nawet m�j ojciec nie nale��cy do bardzo rozmownych o�ywi� si�. Ten dzie� by� dla nas dw�ch wypoczynkowy po wczorajszej wyrypie na Howerl�, Bresku� i Po�y�esk�, zreszt� zaraz na drugi dzie� po przyje�dzie. Teraz odrabiali�my klimatyzacj�, chocia� by�a to w�a�ciwie przerwa przed jak�� jutrzejsz� wycieczk�.
Ludwik z mi�o�ci� patrzy� na swojego wilczura, kt�ry le�a� teraz przy jego nogach. Wytresowa� go wspaniale, g��wnie z my�l� o szukaniu i ratowaniu zaginionych turyst�w na czarnohorskim pustkowiu. Przej�� si� wida� opowiadaniami o bernardynach, psach alpejskich, kt�re w�wczas, w trzydziestych latach, wyst�powa�y w wielu filmach i na reklamowych obrazkach, pochylone nad le��cym i wycie�czonym turyst�. Dlaczego takim samym, a nawet lepszym psem o charakterze anio�a str�a nie mo�e by� wilczur?
Ziemblic wprawdzie nauczy� swojego psa uprzejmo�ci dla obcych, t�pi�c wszelkie obszczekiwania i akty nieuzasadnionej agresji, ale z drugiej strony dopuszcza� jedynie ograniczone zaufanie zwierz�cia do wszystkich, poza nim samym. Jemu pies by� bezgranicznie pos�uszny i �lepo mu ufa�.
� On od nikogo nic nie we�mie � zapewnia� Ludwik z du�� pewno�ci� siebie i swego psa.
M�j ojciec, typowy agnostyk, odci�� kawa� kie�basy, kt�ra le�a�a na stole w�r�d naszych zapas�w i podsun�� psu pod nos. Rozpocz�o si� d�ugie przew�chiwanie i kr�cenie pyskiem. Ludwik u�miechni�ty przygl�da� si� temu z min� badacza, pewnego wyniku swego do�wiadczenia. Uwag� nasz� odwr�ci�o okno, kt�re uchyli�o si� nagle. Wierzcho�ki �wierk�w gwa�townie kre�li�y nieregularne ko�a. Za chwil� wszystko si� uspokoi�o, ale widocznie wiatr przeskoczy� przez wysokie granie i rozprzestrzeni� si� u podn�a g�r. Gdy zwr�cili�my zn�w uwag� na psa
� siedzia� przy nodze Ludwika wpatruj�c si� we� wiernopodda�czo. M�j ojciec schowa� pod st� r�k�. Kie�basa znikn�a jak nie istniej�ce widmo. Oczywi�cie w grupie g�rskich d�entelmen�w nikt tematu pies � kie�basa nie poruszy�. Ludwik za�, chowaj�c do kieszeni wypalon� fajk�, powiedzia� do psa:
� Teraz wr�cisz po moj� zgubion� r�kawic�. � Podsun�� mu pod nos drug� z pary i uchyli� drzwi.
� Gdzie� mu j� podrzuci�? � zapyta� Czuczewicz, kt�ry zna� te zabawy o charakterze manewr�w do w�a�ciwej akcji bojowej, jak� mia�yby by� poszukiwania zaginionych.
� E, niedaleko, w kotle pod Homu�em.
� To niedaleko? Ze siedem kilometr�w st�d!
� Za godzin� powinien by� z powrotem, no, mo�e za p�tora
� powiedzia� spokojnie Ziemblic, nabijaj�c zn�w fajk�. Popijali�my wolno przestyg�� ju� herbat�. Wyci�gn��em pierniczki, kt�re matka wypiek�a nam na wycieczk�. Ojciec poszed� zmieni� film w aparacie przed jutrzejsz� w�dr�wk�.
Ziemblic przypatrywa� mi si� przez chwil� z bezpo�rednio�ci� g�rskiego samotnika, kt�ry chcia�by wiedzie� wszystko o napotkanym cz�owieku. By�em u niego chyba dwa razy pod Popem Iwanem, raz w lecie, gdy prowadzi�em wycieczk� z poci�gu Dancing-Bridge, jako studenck� fuch� zarobkow�, drugi raz z ojcem w zimie. Spotkali�my si� na czarnohorskim szlaku kilka razy, ale tak si� sk�ada�o, �e id�c w przeciwnych kierunkach pozdrawiali�my si� tylko z u�miechem, co by�o w�wczas w g�rach nie pisanym obyczajem, obowi�zkiem po prostu. Ziemblic by� starszy ode mnie o blisko dwadzie�cia lat, czyli liczy� sobie w�wczas troch� ponad czterdzie�ci. Teraz wolno cedz�c s�owa, aby ich starczy�o na schroniskowe popo�udnie i wiecz�r, zapyta�:
� Powiedz pan, m�ody cz�owieku, jak si� wam, panu i kolegom je�dzi po tych g�rach i co was tu ci�gnie?
By�em troch� zaskoczony takim pytaniem. Pomy�la�em sobie, �e to pyta cz�owiek z miasta, ciekaw drugich ludzi, my�l�cy refleksyjnie. A przecie� on tu siedzia� w tych g�rach �adnych kilka lat i ju� powinien by�... My to co innego. Przylatywali�my tu jak w�drowne ptaki, przebywali�my kilka dni i zn�w wracali�my do miast, do ich problem�w, studi�w, pracy, takich pyta� i refleksji. Ludzie z g�r m�wili o twardych warunkach bytowania, �nie�ycach, dok�adaniu do pieca, chorobach i �mierciach, o w�dr�wkach po �ywno��. Nie wypowiadali si�, nawet w prostych s�owach o psychice, aspiracjach, uczuciach rozm�wc�w, a ju� nigdy o swoich w�asnych. Ale dobrze ukryta warstwa wra�liwo�ci, zaskakuj�ce zdolno�ci odczuwania k�opot�w, gro��cych niebezpiecze�stw czy ukrytej rado�ci, ujawnia�y si� czasem w chwilach, kiedy by�o to naprawd� potrzebne. Odpowiedzia�em po d�u�szym milczeniu, kt�re te� stanowi�o fragment rytua�u schroniskowych rozm�w:
� No c�, to s� wspania�e g�ry, szczeg�lnie w zimie. W lecie ja osobi�cie wol� Gorgany. Tam lasy podchodz� pod granie. Prawdziwa puszcza. I ludzi prawie nie ma.
� Tu te� nie ma ich za du�o. W �wi�ta wi�cej.
� My tu troch� trenujemy do zjazdowych mistrzostw okr�gu, ale wi�cej w��czymy si� po szczytach. No wie pan � dobrze nam si� tu �yje, szczeg�lnie po miejskiej har�wce i nauce.
� Taak...
Br�zowy smuk�y wilczur bieg� swobodnie �cie�k� w�r�d �wierkowego lasu. W nozdrzach czu� ca�y czas zapach swojego pana i wo� w�asnego potu, pozostawion� w powietrzu, gdy zd��ali do schroniska. W ods�oni�tych miejscach zapachy by�y s�absze lub gdzie� je wiatr przegna�; w�wczas zatrzymywa� si�, obraca� g�ow� lub kluczy� przez chwil�. Ale szybko trafia� na w�a�ciwy trop i wtedy podgania�, jakby chcia� nadrobi� straty. Na p�aju pod Po�y�ewsk�, gdy mija� nie zamieszka�� w zimie stacj� botaniczn�, trafi� na ca�� mieszank� r�nych zapach�w, ale zawierzy� przeje�d�onemu na nartach �ladowi i w chwil� potem zn�w znalaz� si� w lesie. Szlak prowadzi� teraz wzd�u� zamarzni�tego potoku Arendarz. Po kilometrze pies za szlakiem przeskoczy� zamarzni�te bu�y �nie�ne, przykrywaj�ce g�azy w potoku. Gdzie� z lewej strony, w dole, snu�a si� wo� wilk�w. Przystan��, czujnie patrz�c w las, ale nie wyczu� zmiany w nasileniu zapachu. Widocznie by�a to wo� sprzed wielu godzin. Uspokojony ruszy� przed siebie przez chwil� jeszcze wolno, ca�y spi�ty, potem ju� szybciej, wreszcie truchtem. Co� przebieg�o mu drog�, mo�e ptak jaki� lub lis, gdy dobiega� do nast�pnego potoku. Ten nie da� si� zupe�nie zaku� w l�d. Woda prze�wieca�a mi�dzy g�azami, a gdzieniegdzie wida� j� by�o pod cieniutk�, jakby szklan� tafl�. Pies zanurzy� pysk w strudze i przez chwil� pi�. Potem wybieg� z lasu i wspina� si� w g�r� ku widocznym ju� graniom Turku�a.
Nagle stan��. Intensywno�� woni pana wzmog�a si� wyra�nie. Zeszed� ze �ladu i wolno brn�� w �niegu w poszukiwaniu �r�d�a zapachu. Gdy oddali� si� od szlaku w prawo, id�c prawie po warstwicy, wo� zanika�a. Wr�ci� wi�c, przeskoczy� narciarski �lad, kt�rym r�wnie� ci�gn�� si� zapach, ale s�abszy ni� ten, kt�ry go zatrzyma�, a teraz kierowa� stanowczo w d�. W chwil� potem posuwaj�c si� w g��bokim �niegu, zn�w trafi� na opuszczony niedawno potok. Nad jego brzegiem czerni�o si� co� na �niegu. Wo� sta�a si� bardzo mocna i pies kilkoma skokami, zapadaj�c si� po brzuch, dobi� do futrzanej r�kawicy. Wzi�� j� w pysk i zatrzyma� si� niezdecydowany, r�kawica pr�cz woni pana wydziela�a jeszcze jeden, nawet znacznie silniejszy zapach. Kopi�c si� w �niegu i dysz�c ci�ko wybieg� z powrotem na szlak. Po�o�y� r�kawic� na �ladzie nart i le��c na brzuchu chwil� odpoczywa�. Potem wolnym truchtem pobieg� z powrotem szlakiem ku swojemu panu. Do schroniska.
Siedz�c w ciep�ej jadalni milczeli�my, wyczerpa�y si� niespieszne w�tki rozm�w. S�o�ce za oknami sk�ania�o si� ku zachodowi, wyd�u�aj�c cienie �wierk�w na �niegu. Ha�as krok�w w ci�kich butach na werandzie zwr�ci� g�owy ku drzwiom. Przez szeroko otwarte wesz�a dziewczyna, a zaraz za ni� du�y m�czyzna z siwiej�c� czupryn�. Jego powitalne: � Dzie� dobry! � przetoczy�o si� mi�dzy �cianami jadalni jak turkot k� po bruku.
� Wac�aw! � krzykn�� ojciec � Witajcie!
Dr Wac�aw Majewski, wielki mi�o�nik Czarnohory, zrzuci� ci�ki plecak na �aw� i wita� si� ze wszystkimi. Jego c�rka, wspania�a narciarska dziewczyna, od razu zacz�a mnie wypytywa� o wszystko naraz: warunki w g�rach, kto z naszych jest w schronisku i... kiedy jutro wyruszamy. I oni i my mieszkali�my we Lwowie, ale spotykali�my si� najcz�ciej w g�rach. Czasem dr Majewski zagl�da� do lokalu Oddzia�u Lwowskiego PTT, kt�remu prezesowa� m�j ojciec. Lokal mie�ci� si� przy ul. Akademickiej nr 23, najruchliwszej ulicy Lwowa, ��cz�cej Plac Aleksandra Fredry z Placem Mariackim, stanowi�cej popularne Corso. Zawsze przewala�y si� nim t�umy ludzi, zar�wno student�w wielu lwowskich uczelni, jak i statecznych obywateli miasta. W zimie w lokalu gromadzili si� narciarze zgrupowani w SN PTT, kierowanej przez dyrektora PKO Micha�a Guzeckiego. Zreszt� wi�kszo�� turyst�w letnich je�dzi�a te� na nartach tak �e towarzystwo by�o gruntownie wymieszane.
Majewski z c�rk� Marysi� zakwaterowali si� i zeszli na d� co� przek�si�. Po pi�ciokilometrowej w�dr�wce z ci�kimi plecakami w g�r� od stacji kolejki w�skotorowej w Foreszczence, a w�a�ciwie od wyjazdu ze Lwowa, nie mieli nic w ustach, pr�cz pospiesznej herbaty wypitej na dworcu kolejowym w Worochcie.
� Adam, co jutro robicie? � dono�ny g�os dr Majewskiego rozbi� do reszty senny, popo�udniowy nastr�j.
� Jeszcze dok�adnie nie wiem � odpowiedzia� ojciec � mo�e wyskoczymy na Ko�miesk�. Chcia�bym obfotografowa� Howerl� od po�udnia. Stamt�d jest wspania�a panorama na jej dwie grz�dy i kocio�, a to niedaleko, jak wiesz. � I doda�: � Chod�cie z nami na rozruch przed wi�kszymi wypadami.
� Pomys� nie jest z�y � zaakceptowa� Czuczewicz � bo jutro na g��wnej grani Czarnohory mo�e solidnie du�.
W tym momencie w sieni odezwa� si� cichy skowyt i co� uderzy�o w drzwi jadalni.
� No, wr�ci� � rzek� Ziemblic wpuszczaj�c wilczura do �rodka. Br�zowa sier�� psa przysypana by�a �niegiem, a wok� pyska skondensowa�y si� lodowe igie�ki zamarzni�tego oddechu.
� No i co? � pro forma zapyta� Ludwik i podni�s� z ziemi po�o�on� mu przy nodze r�kawic�.
� Bardzo szybko wr�ci� � powiedzia�em � my�la�em, �e mu to zajmie co najmniej p�tora godziny.
Ziemblic nie zareagowa�, przygl�da� si� uwa�nie przyniesionej r�kawicy.
� Rzecz w tym... s�uchajcie! � wolno cedzi� s�owa � �e to nie jest ta moja podrzucona r�kawica.
Zrobi�o si� cicho w jadalni. Ka�dy z nas z osobna rozpatrywa� powsta�� sytuacj� i w miar� my�lenia narasta� w nas niepok�j oraz niejasne na razie przeczucie, �e w g�rach mog�o si� co� zdarzy�. Wizja naszego spokojnego wieczoru w ciep�ej jadalni schroniska jakby si� zaciera�a.
� Ciekawy przypadek � dr Majewski u�y� typowego dla lekarzy okre�lenia, ale wida� po nim by�o, �e nie m�wi tego z oboj�tno�ci� fachowego obserwatora.
Ludwik Ziemblic w dalszym ci�gu obraca� w r�kach przyniesion� r�kawic�. Wreszcie zacz�� sw�j wyw�d, wolno m�wi�c, jakby g�o�no my�la�.
� Ze schroniska pod Popem Iwanem wyszed� dzi� rano go��, kt�ry mia� tu na Zaro�laku zanocowa�. Doszed� tu kto� taki? � zapyta� Czuczewicza.
� Nie, poza wami nie ma tu nikogo. I nikt nie przechodzi�, bo by�by wst�pi� cho�by na herbat�. Zreszt� teraz pusto w g�rach i tury�ci z regu�y wpisuj� przej�cia do ksi��ki. O, zobacz: dzi� nie ma �adnych wpis�w � kartkowa� ksi��k�.
� Szed� sam � podj�� relacj� Ludwik. � Odradza�em mu, ale pomy�la�em, �e pogoda pi�kna, nie jest lawiniasto, szczeg�lnie jak trzyma� si� szlaku. A poza tym i tak wybiera�em si� tutaj t� sam� tras� w jakie� dwie godziny p�niej.
Po chwili namys�u m�wi� dalej:
� Poznaj� t� jego r�kawic�. �egna�em si� z nim przed schroniskiem. Poda� mi d�o� w tej r�kawicy, tak, to prawa. Nawet chcia� j� �ci�gn��, poniewa� ja nie mia�em r�kawic na r�kach, wyszed�em tylko na pr�g, nie ubrany ciep�o.
� No i co dalej? � zniecierpliwi� si� Czuczewicz rozwlek�ym opowiadaniem.
� Czekaj, my�l�. Tu wszystko jest wa�ne � uspokoi� go Ziemblic.
� Wi�c ja mu �cisn��em t� r�kawic�, to jest chcia�em powiedzie�: d�o� w r�kawicy go�� r�k�. No tak, dlatego by�a na niej moja wo� i dlatego... �Ziemblic przyspieszy� swoje g�o�ne my�lenie �dlatego pies tuj� przyni�s�.
� To pan wyja�ni� pomy�k� psa � podsumowa� dr Majewski. Ale...
� Wi�cej chyba nie wymy�limy � odezwa� si� ojciec. � Reszt� musimy wyja�ni� na szlaku, albo, nie daj Bo�e, gdzie� tam w g�rach. Nie zostawia si� ciep�ej r�kawicy na �niegu przy du�ym mrozie.
Zapad�a cisza. Ojciec powiedzia� g�o�no to, o czym ka�dy z nas my�la�, spychaj�c jednak t� my�l gdzie� w stref� niebytu. A tak by�o spokojnie przed chwil�, tak przyjemnie zapowiada� si� wiecz�r!
P� wieku p�niej, w okresie kiedy pisz� to opowiadanie, ma�o ludzi w�druje na nartach po g�rach. A mimo to obecne nasze g�ry nie s� puste. Zabudowa jest g�sta i podchodzi wysoko. Nawet kiedy kto� si� zgubi, to po godzinie, po dw�ch, trafi do jakich� drzwi. No i w krytycznych sytuacjach interweniuje G�rskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe z dy�uruj�cymi przy radiotelefonach ratownikami, wyposa�one w pe�ni w sprz�t ratunkowy, obejmuj�ce swoj� dzia�alno�ci� wszystkie grupy g�rskie. A wtedy? Trzy schroniska jako jedyna zabudowa w rozleg�ym, trzydziestokilometrowym pa�mie Czarnohory; strome kot�y i ogromne nawisy gro��ce lawinami; stada wilk�w w lasach, nierzadko nied�wiedzie. Kiedy przygrzewa�o wiosenne s�o�ce, szlak by� przetarty, a �nieg no�ny - wszystko wydawa�o si� cudowne i �atwe. Ale kiedy za�amywa�a si� pogoda, nadchodzi�a noc, dopada�o zm�czenie i ssanie w �o��dku z g�odu, w�wczas...
Wyszli�my w czw�rk�: Ludwik Ziemblic, ojciec, ja i oczywi�cie pies. Troch� czasu zaj�o nam przygotowanie nart i pakowanie plecak�w. Na podk�adowym czarnym smarze, g�adko rozprowadzonym na gor�co, po�o�yli�my smar podej�ciowy szorstko pod wi�zaniami, dzioby i pi�tki nart trzeba by�o powlec potem parafin�. W plecakach mieli�my foki, od wypadku, na bardziej strome podej�cia. Na czapkach umie�cili�my reflektorki lamp, kt�rych baterie w pojemnikach spoczywa�y w kieszeniach plecak�w.
Czu�em si� wypocz�ty i syty, wi�c rwa�em w prz�d dop�ki ojciec nie zwr�ci� mi uwagi, abym zamyka� poch�d. Oczywi�cie prowadzi� pies, za nim szed� Ziemblic, a za Ludwikiem � ojciec.
Nie zaprz�taj�c sobie g�owy orientacj� w terenie, niezb�dn� przy prowadzeniu, rozwa�a�em r�ne warianty sytuacji. Cz�owiek zwany przez Ziemblica go�ciem, m�g� zmieni� plany i spod Homu�a p�j�� do schroniska pod Maryszewsk�. Teraz mo�e siedzie� w ciep�ej jadalni i wcina� sp�niony obiad (okienek do kuchni nie zamykano w�wczas ju� o sz�stej wieczorem, jak dzi�, i nie otwierano dopiero o �smej rano). W takim przypadku znajdziemy �lad odbiegaj�cy od bia�o-niebieskiego na p�noc. Tak, ale to nie musi by� jego �lad, a jaki� wcze�niejszy. R�kawica jest istotna! Nie rezygnuje si� w g�rach, w zimie, z r�kawicy. Szuka si� jej do skutku, chyba �e spadnie w przepa�� albo z nawisu na stok lawinowy. Albo wtedy, gdy si� jest kra�cowo zm�czonym i cz�owiekowi na niczym ju� nie zale�y... Jest nadzieja, �e rozwik�a zagadk� pies. Ziemblic przed wyj�ciem ze schroniska odwr�ci� r�kawic� spodem na wierzch i da� psu do obw�chania. Teraz psa prowadzi�a ta wo�, wo� potu r�ki poszukiwanego narciarza. Tak przynajmniej wyobra�ali�my sobie.
Pies szed� pewnie �ladem, nie wahaj�c si�. S�o�ce ju� zasz�o, ale po�wiata odbija�a si� od ob�ok�w, kt�re tymczasem nap�yn�y z po�udnia. Wspania�y r�owy kolor kr�lowa� nad g�rami, a po niekt�rych szczytach, jeszcze o�wietlonych zachodz�cym s�o�cem, sp�ywa�a czerwie� przechodz�ca u do�u w fiolet, a ni�ej w granat. Nie my�la�em o tym, �e zbli�a si� zmrok i noc, a z nimi k�opoty z orientacj�, konieczno�� du�ej koncentracji uwagi, ryzykowne zjazdy i m�cz�ce podej�cia, kiedy nie widzi si� celu. Odda�em si� ca�y urokowi g�r, pokrytych jak p��tno malarza ca�� gam� barw. Z zamy�lenia wyrwa� mnie g�os ojca:
� Nie wiem czy nie zanocujemy dzisiaj na Maryszewskiej.
Tak wi�c i on szed� w my�lach tropem obcego, zaginionego turysty. On tak�e analizowa� wszelkie mo�liwo�ci.
� To nie by�oby jeszcze najgorsze. Oby! � odpowiedzia�em zwi�le.
Stromsze podej�cie wygasi�o rozmow�. Pies par� naprz�d nie zdradzaj�c �adnych w�tpliwo�ci ani waha�. Zwolna robi�o si� szaro. Skraca�y si� o�wietlone wierzcho�ki czarnohorskich szczyt�w, lasy wype�nione ju� by�y odcieniami granatu. Teraz zacz�o dokucza� zm�czenie i szybko�� naszego marszu mala�a. Przeszli�my ju� przez dwa potoki, nie licz�c Prutczyka, po drugiej stronie kt�rego znale�li�my si� w chwil� po wyj�ciu ze schroniska. By� to w�a�ciwie Prut, kt�ry wyp�ywa� z kot�a mi�dzy Breskulem a Howerl�, sk�d spada� imponuj�cym wodospadem z progu moreny. W zimie ca�y ten pr�g pokrywa�a gruba warstwa �niegu, a nierzadko okala� go du�y nawis.
Nagle pies zatrzyma� si�. Podni�s� przedni� �ap�, jakby zastanawiaj�c si� gdzie j� postawi�. Sk�ra na nosie marszczy�a mu si� i wyg�adza�a. Dziesi�� metr�w dalej znale�li�my rozrzucone chaotycznie �lady psich �ap po obu stronach szlaku. Tutaj pies poprzednio waha� si� w poszukiwaniu r�kawicy Ziemblica. W silnym strumieniu �wiat�a latarek trafili�my na �lady �ap prowadz�ce w d� do zamarzni�tego potoku. Ludwik zawo�a� niezdecydowane zwierz� i da� mu ponownie do pow�chania r�kawic�.
Zje�d�aj�c teraz za psem ze stromej skarpy ku potokowi, w g��bokim �niegu, w gwa�townie zapadaj�cej ciemno�ci, zastanawiali�my si�, czy pies nagle nie zmieni kierunku poszukiwa�. Zmusi�oby to nas do kluczenia po stoku, kt�rego nier�wno�ci zaciera�y si� w zmroku. Po chwili znale�li�my si� w lesie, mi�dzy ciemnymi sylwetkami �wierk�w. W ko�cu doszli�my do psa, kt�ry kr�tko szczekn�� i sta� teraz nieruchomo nad kot�owiskiem w�asnych �lad�w. Wydawa�o mi si�, �e wyr�niam tu p�aski odcisk r�kawicy na �niegu. To samo chyba przyj�� Ludwik Ziemblic.
� Tuj� znalaz� � stwierdzi� z przekonaniem. � No dobrze; ale sama tutaj nie zasz�a. Gdzie� wy�ej powinny by� �lady naszej zguby.
Rozumowanie by�o logiczne, poniewa� tam sk�d nadeszli�my nie natrafili�my na �adne �lady.
� Chod�cie w g�r� � podsumowa� ojciec.
Osi�gni�cie ka�dego metra w g�r� w g��bokim �niegu okaza�o si� ci�k� prac�. Pies r�wnie� zapada� si� po grzbiet i dysza� z otwartym pyskiem. Wreszcie ujrzeli�my co� na kszta�t �ladu narciarskiego. Odleg�o�� od miejsca, w kt�rym pies znalaz� r�kawic�, mog�a by� wyja�niona tylko silnym podmuchem wiatru, kt�ry j� przeni�s� w powietrzu o kilkadziesi�t metr�w.
Wreszcie stali�my na w�a�ciwym tropie. Ojciec pochyli� si� i o�wietla� starannie znaleziony �lad.
� Zobacz Ludwik � powiedzia� � ten �lad jest jaki� dziwny. Zbli�y�em si� zaciekawiony. Rzeczywi�cie �lad prawej narty by�
g��boko odci�ni�ty, a �lad lewej s�abo zaznaczony. Odciski kijk�w rozstawione by�y blisko, a ich g��boko�� �wiadczy�a o bardzo mocnym wspieraniu si� na nich.
� On chyba kula� � rzek�em � to wida� po �ladach.
� Wiesz co, wr�� tym �ladem kilkadziesi�t, do stu metr�w, mo�e znajdziesz co� ciekawego � zaproponowa� ojciec.
Z przekonaniem do tej misji prze�o�y�em narty i poszed�em lekko wznosz�cym si� �ladem. Po przej�ciu oko�o osiemdziesi�ciu metr�w znalaz�em g��bok� dziur� w �niegu, wybit� najwyra�niej w czasie upadku. Stanowi�a ona zako�czenie do�� stromego zjazdu cz�ciowo mi�dzy drzewami. Sta�o si� jasne, �e ten upadek m�g� spowodowa� jaki� uraz nogi, zapewne zwichni�cie. Wr�ci�em z relacj� do ojca i Ziemblica.
� Tak, chyba zwichn�� nog�. Zrobi� wiatrak, a mo�e i salto niedaleko st�d.
� My�l�, �e nie warto teraz zastanawia� si� dlaczego zjecha� ze szlaku � powiedzia� Ziemblic. � On sam to nam powie, je�li go znajdziemy w stanie zdatnym do wspomnie� z wycieczki. A teraz po nitce do k��bka.
Pies te� by� najwyra�niej tego zdania. Rwa� naprz�d i jego czarny teraz cie� pojawia� si� chwilami w b�yskach �wiat�a latarek.
� Z tak� nog� nie m�g� si� daleko oddali� � stwierdzi�em.
� Tak, ale we� pod uwag�, �e od jego upadku up�yn�o sporo godzin, pi��, mo�e wi�cej � my�la� g�o�no ojciec.
� Jeszcze nie pora wo�a�zamkn�� dyskusj� Ziemblic. � Chyba po to, aby postraszy� wilki.
Przyznaj�, �e zrobi�o mi si� troch� nieprzyjemnie. Szli�my teraz szybko �ladami naszego pechowca. Z rado�ci� stwierdzi�em, �e na wschodzie zza g�r wy�ania si� po�wiata wschodz�cego ksi�yca, w dodatku b�d�cego w pe�ni. W czasie marszu po p�askim lub przy podej�ciach mo�na b�dzie zgasi� latarki. Baterie wystarcz� na d�u�ej.
Nie przerywaj�c marszu przegryzali�my susz owocowy i ssali�my kostki cukru gronowego. Trzeba by�o dorzuci� troch� kalorii; ca�a eskapada trwa�a ju� dobrych kilka godzin.
Dotarli�my w�a�nie do wi�kszej polany, gdy pies wyrwa� si� galopem w prz�d z d�awionym warkotem. Z lewej strony, tu� przy lesie, ciemnia�a jaka� du�a bry�a na tle jednolitej, �nie�nej bieli. Przez g�ow� przelatywa�y mi domys�y: cz�owiek to nie jest, bo to zbyt du�e. Mo�e by� poka�na wanta lub dach sza�asu?
Ziemblic krzykn��: � Hej! Hej! Heja! � a g�os odbity od �ciany lasu pop�yn�� echem ku stromym kot�om �pi�cych czarnohorskich kolos�w. Pies by� ju� przy czarnym kszta�cie, ale �wiat�o naszych latarek nie pozwoli�o jeszcze na dok�adniejsze okre�lenie do czego si� zbli�amy. Wtedy us�yszeli�my co� jakby wycie wilka, a potem ryk, kt�ry z trudem przypomina� g�os cz�owieka. Ludwik zorientowa� si� pierwszy i przywo�a� psa. Instynktownie napi�ci zbli�ali�my si� do czarnego obiektu, kt�ry teraz ju�, w �wietle latarek, rozpoznali�my jako skaln� want�. Pod ni� oparty plecami o kamie� siedzia� skulony cz�owiek. W r�kach trzyma� kijki, mierz�c grotami w nasz� stron�.
� Jeste�cie! �j�kn��. � Mam zwichni�t� nog�. My�la�em, �e to wilk � wskaza� na psa.
Ta chaotyczna gadanina nie zdziwi�a nas. By�a to typowa reakcja nerwowa zrezygnowanego ju� cz�owieka, kt�ry nagle zda� sobie spraw�, �e wraca �z tamtej strony�.
Nie tracili�my czasu na pytania i towarzyskie rozmowy. Przyst�pili�my bez s��w do montowania prowizorycznego tobogana z nart znalezionego turysty. Zawsze byli�my przygotowani na takie ewentualno�ci. W plecakach upchane by�y zwini�te starannie r�ne rzemienie, paski, druty aluminiowe no i sznury. Tymczasem obiekt naszych poszukiwa� pokrzepia� si� herbat� z termosa, kt�ry poda� mu ojciec. Wszystko sz�o tak jak w dobrze zgranym zespole zawodowych ratownik�w.
Na�o�enie wiatr�wki wzi�tej na zapas przez Ludwika Ziemblica zako�czy�o misterium przygotowa�. Szczelnie okryta, przewi�zana w poprzek sznurem i z nasuni�tym na oczy kapturem, nieruchoma teraz sylwetka, przypomina�a mumi� egipsk� przygotowan� do transportu. �Mumia� od czasu do czasu poj�kiwa�a skar��c si� na bol�c� nog�.
� To kostka � powiedzia�em z przesadn� pewno�ci� siebie.
� Mo�e nie tylko � mrukn�� Ludwik.
� A gdzie pies? � zapyta� ojciec.
Ziemblic rozgl�dn�� si�, a �wiat�o jego latarki, umieszczonej na czapce, zakre�la�o �uki na �niegu. Ujrzeli�my psa na skraju lasu, w naro�u polany. Kr�tko szczekn��, jakby chcia� nam powiedzie�, �e jest, �e nie musimy go szuka�. Powr�cili�my do naszych zaj��. Sprawdzili�my czy po�o�ony na po��czonych nartach cz�owiek nie zsunie si� w czasie transportu. Pod�o�yli�my mu plecak pod g�ow�. Mogli�my wreszcie wyruszy� w powrotn� drog�. Zaprz�gli�my si� z ojcem do sznura ci�gn�cego tobogan, a Ziemblic mia� i�� z ty�u koryguj�c kierunek pojedynczym sznurem doczepionym do ci�gni�tych nart. Postanowili�my wraca� do schroniska na Zaro�laku. Stamt�d mo�na by�o telefonicznie wezwa� pogotowie z Worochty, a droga ko�owa umo�liwia�a wygodne zwiezienie ofiary ju� na prawdziwym schroniskowym toboganie do Foreszczenki.
Przed wyruszeniem Ludwik powiedzia� cicho:
� On chyba doszed� do ko�ca polany, a potem wr�ci� pod ten kamie�. Zauwa�yli�cie �lady nart? Pies w�a�nie poszed� tym tropem, gdy montowali�my tobogan.
� Bardzo roztropnie zrobi�, wracaj�c pod t� want� � zako�czy� rozmow� ojciec. � Z tak� nog� nie zaszed�by daleko.
Ruszyli�my. Ksi�yc wy�oni� si� zza grani Czarnohory i wspaniale teraz o�wietla� strome �ciany kot��w, oki�cie na �wierkach i nasz� drog�. Klucz�c mi�dzy �wierkami i omijaj�c k�py przysypywanych kosodrzewin starali�my si� i�� po warstwicy, odbijaj�c nieco w lewo, aby trafi� na wyznakowany kolorem bia�o-niebieskim szlak prowadz�cy do schroniska. Torowanie drogi toboganowi by�o uci��liwe, ale pocieszali�my si� nadziej�, �e nied�ugo ju� b�dziemy mieli pod nartami ubite �lady.
Droga powrotna przebiega�a bez przyg�d. Z toboganu, spod wiatr�wki, dochodzi�y co pewien czas poj�kiwania, szczeg�lnie na zakr�tach w czasie zjazd�w szlakiem, do kt�rego dobili�my niebawem. Oszcz�dzali�my baterie latarek i gdzie si� da�o szli�my wykorzystuj�c po�wiat� ksi�yca. Mr�z szczypa� policzki, a �nieg chrz�ci�, co �wiadczy�o, �e temperatura znacznie spad�a poni�ej � 10�C. Ci�gn�c jednak ci�ki �adunek nie odczuwali�my tego, koszule klei�y si� do plec�w. Co pewien czas zmieniali�my si� w �zaprz�gu�.
Ksi�yc chowa� si� ju� za gra� na zachodzie, gdy doszli�my do mostku nad Prutczykiem. Schronisko by�o o wyci�gni�cie r�ki. Jaka� pozostawiona umy�lnie przez Czuczewicza lampka na stole w jadalni o�ywia�a ciemn� drewnian� mas� budynku.
Ko�c�wka drogi by�a bardzo m�cz�ca. Musieli�my przeci�gn�� tobogan przez w�ski mostek, a potem s�abo o�nie�onymi schodami przed schronisko. Na schody schroniskowe i do jadalni wnie�li�my po prostu nasz baga�.
Teraz dopiero nasz�o na nas piekielne zm�czenie, ale r�wnocze�nie byli�my zadowoleni, �e wszystko dobrze si� sko�czy�o. Pomaga�em Czuczewiczowi, kt�ry zjawi� si� od razu po naszym wej�ciu do schroniska, rozwi�zywa� sznury mocuj�ce naszego turyst� do nart. Ziemblic i ojciec, siedz�c na �awie, popijali gor�c� herbat�, kt�ra zaraz pojawi�a si� na stole jak dar dobrego ducha. Wreszcie wypl�tali�my ofiar� g�rskiej przygody z rzemieni. Nieznajomy zrzuci� ze siebie wiatr�wk�, kt�r� by� przykryty i siad�. Czuczewicz wyszed� z jadalni �ci�gn�� doktora Majewskiego do ogl�dzin �zepsutej� nogi. Dwie podkr�cone lampy naftowe roz�wietli�y jadalni� dostatecznie jasno � mo�na by�o przyst�pi� do prezentacji, na kt�r� nie by�o czasu ani okazji pod kamienn� want� w nocy.
Ludwik Ziemblic z uniesion� w lewej r�ce szklank� herbaty przerwa� rozmow� z ojcem, wsta� i pochylony wyci�gn�� do nieznajomego swoj� prawic�. Ale w p� drogi zatrzyma� j� patrz�c z os�upieniem na r�ce turysty. OBIE BY�Y W R�KAWICACH! Potem zwr�ci� oczy na twarz, kt�ra uwolniona z kaptura rozja�niona by�a teraz dzi�kczynnym u�miechem.
� Przecie�... przecie� to nie pan! Nie pana �egna�em wczoraj rano na progu schroniska pod Popem. Nie pana!
Zapad�a zupe�na cisza. Wydawa�o si�, �e tylko pies nie by� zdumiony. On przecie� poszed� dalej polan� i wzywa� swojego pana, aby szed� za nim.
Odwr�ci�em g�ow� ku oknu. Z mroku zacz�� si� wy�ania� bia�y czubek Howerli. �wita�o.
G�UPI ZJAZD
Rozci�gn��em si� na oczyszczonym ze �niegu pniaku w pozycji p�le��cej. Wyd�uba�em z kieszeni plecaka ostatni� kostk� cukru i po zdj�ciu koszuli odda�em si� bez reszty we w�adanie s�o�cu. Od schroniska na Zaro�laku dzieli�o mnie p� godziny drogi dobrze przetartym szlakiem. S�o�ce ulokowa�o si� mi�dzy Breskulem a Howerl�, by�a godzina druga. Cudowne mrowienie w zm�czonych mi�niach i lekkie ssanie w �o��dku oczekuj�cym na sowity obiad opisywa�y m�j stan fizyczny. Bosko!
Mia�em w nogach w�dr�wk� na Prze��cz Turkulsk�, szalony, jak to potem oceni�em, szus z grani Turku�a z wysoko�ci oko�o 1930 m npm do kot�a w lewo od Niesamowitego Jeziorka. Spa�o ono pod trzymetrow� warstw� �niegu, a kiedy stan��em na szczycie Turku�a, jedynie m�j �lad widoczny by� na dnie kot�a. Wr�ci�em teraz my�lami do prze�y� ko�cz�cego si� dnia.
Podej�cie z kot�a pod Prze��cz Turkulsk� nie by�o zbyt strome, dopiero wej�cie na szczyt Turku�a da�o mi troch� w ko�� mimo dobrze trzymaj�cych przyklejonych fok�w. Trzeba by�o omija� �achy kamienne pozosta�e po wytopionym przez po�udniowe s�o�ce �niegu. Siad�em na ods�oni�tym g�azie poni�ej szczytu Turku�a i rozkoszowa�em si� wspania�� panoram�. To by�a chwila euforii; czu�em si� zupe�nie zespolony z przyrod�, ale mimo rozpi�to�ci skali jaka� nieuzasadniona wobec niej pewno�� siebie cz�owieka � pana Ziemi stwarza�a wra�enie pe�nego szcz�cia. Teraz czeka� mnie zjazd do kot�a po firnie, w kt�rym kr�ci�o si� cudownie �atwo, potem za niebieskim szlakiem zjazdy i troch� podej��. Po przeciwnej stronie kot�a stercza�y czarne skaliste �ebra � to Koz�y; ca�a reszta by�a nieskazitelnie bia�a. S�o�ce �wieci�o mi prosto w twarz i mimo ciemnych okular�w mru�y�em oczy.
Odwr�ci�em si� ku zachodowi. Na odleg�ym horyzoncie wida� by�o Alpy Rodnia�skie z ogromnym masywem Pietrosula, przewy�szaj�cego o blisko 300 m Howerl�. Za Prze��cz� Turkulsk� od po�udnia b�yszcza� w pe�nym s�o�cu Gutin Tomnatyk ze swoimi �agodnymi kot�ami, a za nim Karpaty Marmaroskie. Te g�ry znajdowa�y si� na terenie S�owacji, rozsiad�e na w�skim pasku oddzielaj�cym Polsk� od Rumunii. Pomy�la�em, �e pora by�aby je �zaliczy� w czasie kilkudniowej wycieczki.
Podpisana w latach trzydziestych konwencja z Czechos�owacj� umo�liwia�a przekraczanie granicy i poruszanie si� po tych terenach tylko na podstawie legitymacji Polskiego Towarzystwa Tatrza�skiego.
Spojrza�em zn�w w kierunku kot�a, do kt�rego mia�em za chwil� zjecha�. Patrz�c w bia�� przepa�� zwr�ci�em uwag� na dwa skar�owacia�e drzewka stoj�ce obok siebie. Odklejenie fok�w, staranne roztarcie r�k� klistra na �lizgach nart, wci�gni�cie skafandra i r�kawic zako�czy�o rytua� przed zjazdem. Obni�y�em si� nieco, zje�d�aj�c w kierunku s�siedniego szczytu Dancerza i starannie wybra�em miejsce startu. Wzi��em namiar na owe dwa samotne drzewka i odepchn��em si� kijkami.
Stopniowo pochyla�em si� nad nartami, silnie uginaj�c kolana. Rozp�yn�o si� gdzie� nagrzane s�o�cem powietrze i teraz zimna struga wciska�a si� coraz gwa�towniej do p�uc. �o��dek podchodzi� do gard�a, gwizd powietrza rozsadza� uszy i wydawa�o si�, �e narty straci�y ju� kontakt ze �niegiem, �e spadam jak nurkuj�cy ptak w d�. Ale nie1, do uszu przedziera� si� szmer krojonego przez narty �niegu. K�tem oka widzia�em przesuwaj�ce si� po niebie bia�e szczyty. R�wnocze�nie szybko wznosi�y si� przede mn� w g�r� wierzcho�ki Koz��w, po�oga, ale pot�na bry�a Szpyci i sto�ek Homu�a. W miar� jak spada�em w d�, m�j nastr�j beztroskiej rado�ci, poczucia si�y i pewno�ci siebie ust�powa� pokorze ma�ej figurki poruszaj�cej si� mi�dzy kolosami wypi�trzaj�cymi si� nade mn�. Przelatywa�y mi jakie� niedorzeczne sceny z mojego miejskiego �ycia i znika�y, jakby porwane przez przelatuj�ce z gwizdem strugi powietrza. Od pewnego czasu wyda�o mi si�, �e szybko�� zjazdu ju� nie wzrasta. Przycicha� te� szum powietrza i szmer rozcinanego nartami �niegu. Ale dno kot�a zbli�a�o si� z tak� szybko�ci�, i� zrozumia�em, �e te przycichni�cia by�y chwilowym og�uszeniem spowodowanym utrat� wysoko�ci. Zjazd rozci�gn�� si� w czasie, up�ywa�y nie sekundy, a minuty, jakby czas przyspieszy� wraz ze mn�. Moje cia�o nie zmienia�o pozycji, chocia� czu�em wysi�ek mi�ni n�g, �agodz�cych delikatne wstrz�sy wynikaj�ce z drobnych nier�wno�ci terenu.
� W�a�nie � my�la�em � nic teraz nie mam do roboty, jestem jak wprawiona w ruch na pochy�o�ci kula, tocz�ca si� w zaplanowanym kierunku. Mign�� mi w�a�nie z boku du�y, cz�ciowo ods�oni�ty g�az, kt�rego nie zauwa�y�em z grani, przygotowuj�c si� do zjazdu. Gdyby m�j tor jazdy by� przesuni�ty o kilka metr�w w lewo... i nagle zda�em sobie spraw�, �e musz� ten szus usta�. Musz�! Upadek, zwichni�cie nogi, z�amanie narty oznacza�y... W�a�nie; to by�a skrajna lekkomy�lno��, g�upota. W promieniu wielu kilometr�w nie by�o chyba �adnego cz�owieka. G�ry sta�y puste i oboj�tne... W tym momencie poczu�em przyhamowanie lewej nogi i gwa�towne szarpni�cie, ca�e cia�o, jakby wypchni�te mocn� spr�yn�, wyrzucone zosta�o w prz�d, zda�em sobie spraw�, �e lec� g�ow� do przodu � najniebezpieczniejszy upadek � poczu�em ostry b�l w lewej nodze; dzioby nart uciek�y gdzie� ku ty�owi, nie widzia�em ich ju� przed sob�. Moje pr�by z�apania r�wnowagi nie zda�y si� na nic. Jakim� cudem rzuci�em si� w bok, pr�buj�c obr�ci� plecy do stoku. Kozio�kowanie w g��bokim �niegu, a cz�ciowo ponad nim w powietrzu. Rozlu�ni� mi�nie i rozci�gn�� si�! Zauwa�y�em, �e mam tylko jedn� nart� przypi�t�. Co si� sta�o z drug�? czy z�amana? Wariackie obroty cia�a wreszcie usta�y, teraz tylko wolniej�ce zsuwanie si� po stromym stoku, czy to nie mo�e spowodowa� lawiny? Chyba nie, dzi� nie ma warunk�w... Cisza. Chrz�szcz� jeszcze przesuwaj�ce si� ziarna firnu. Otwieram oczy, ale nic nie widz�, tylko przez szpark�. Aha, okulary zalepione �niegiem
� �ci�gam je ostro�nym ruchem palc�w obu r�k. A wi�c r�ce w porz�dku. Nie czuj� b�lu, ale na razie le�� nieruchomo, odsuwaj�c w czasie chwil� pr�by. Powoli wci�gam oddech � nie boli, wi�c �ebra i obojczyk w porz�dku. Skupiam si� na nogach � usi�uj� porusza� palcami i lekko uginam kolana. Gdzie� z g��bi powoli wype�za b�l w kostce lewej nogi. Zwichni�cie? A mo�e z�amanie? Ostro�nie siadam. A wi�c staw skokowy; poza nim chyba nic. Podci�gam lew� nog�, jest bez narty. Odpinam nart� praw� i wspieraj�c si� na kijkach, kurczowo dot�d �ciskanych w r�kach, usi�uj� wsta�. Prawa noga zapada si� g��boko w �nieg a� do pachwiny. Silny b�l zwolniony ju� z emocji strachu, spot�gowany oparciem si� lewej nogi o �nie