7458
Szczegóły |
Tytuł |
7458 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7458 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7458 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7458 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Niziurski
Nowe przygody Marka Piegusa
Wydawnictwo LITERATURA
��d�, 1997
Wydanie I
Spis tre�ci
ROZDZIA� I
ROZDZIA� II
ROZDZIA� III
ROZDZIA� IV
ROZDZIA� V
ROZDZIA� VI
ROZDZIA� VII
ROZDZIA� VIII
ROZDZIA� IX
ROZDZIA� X
ROZDZIA� XI
ROZDZIA� XII
ROZDZIA� XIII
ROZDZIA� XIV
ROZDZIA� I
NA POCZ�TKU BY�O NIEPOS�USZE�STWO POSPOLITE � MAREK
KUPUJE ANAKOND� � MUSTAFON IDIOSYNKRAZY
Czy tych fatalnych zdarze� nie mo�na by�o przewidzie�? Oczywi�cie, �e mo�na by�o
i to,
co si� sta�o w �w feralny pi�tek, nie by�o ani dla mnie, ani dla detektywa
Hippollita Kwassa, ani
dla nikogo, kto zna� Marka, �adnym zaskoczeniem. A czy mo�na by�o temu zapobiec?
O, to ju�
inna sprawa! Wszak Markowi stale przytrafia�y si� przygody z byle czego i by�oby
naiwno�ci�
mniema�, �e niedawna przeprowadzka rodziny Piegus�w z Bielan do Szcz�liwic
mog�a tu
cokolwiek zmieni�. Marek sam powinien o tym dobrze wiedzie�, ale... no, c�, jak
wiemy,
rozs�dek nie nale�a� do najsilniejszych stron tego ch�opca.
W pi�tek po po�udniu pani Piegusowa powiedzia�a:
� Marku, jestem na dzi� um�wiona z moim bioenergoterapeut� i zostawiam
mieszkanie
pod twoj� opiek�, bo pan Surma i Alek wr�c� dopiero p�nym wieczorem. O pi�tej
przyjd�
ludzie z firmy �Minotaur�, wiesz, tacy w pomara�czowych ubraniach i b�d� nam
zak�ada� alarm
przeciwko z�odziejom. Przyrzeknij, �e b�dziesz ich pilnowa� i nie wyjdziesz ani
na chwil�!
� Przyrzekam, mamo � rzek� szybko Marek niecierpliwie zerkaj�c na zegar. Chcia�,
�eby matka wysz�a jak najpr�dzej i mia� swoje powody.
� Pami�taj, masz tutaj siedzie� plackiem i poza tymi lud�mi z �Minotaura� nikogo
nie
wpuszcza�!
� Cioci Dory te� nie? � Marek zainteresowa� si� wyra�nie.
� Cioci� Dor� tak, bo ciocia Dora nale�y do rodziny � wyja�ni�a matka �
zrozumia�e�?
� Tak, mamo.
� To okropna dzielnica, kr�c� si� tu r�ne podejrzane typy. Wi�c uwa�aj, jak
kto�
zadzwoni do drzwi najpierw upewnij si� przez judasza, czy to nie jaki� oszust,
albo nie daj Bo�e,
zn�w ten komornik, co nas nachodzi i chce nam zabra� telewizor, �eby zaspokoi�
wierzycieli.
� Mamo, a kto to s� wierzyciele?
� To tacy ludzie, co wierzyli, �e tato odda im po�yczone pieni��ki. Przecie�
wiesz, �e
nasz kochany tatu� narobi� d�ug�w i bimba sobie.
� Wcale nie bimba � zaprotestowa� Marek � tylko leczy si� w sanatorium.
� Raczej si� tam ukrywa � rzek�a z gorycz� matka � a nam zostawi� ca�y ten
pasztet na
g�owie, wi�c uwa�aj...
� B�d� uwa�a�, mamo, ale po czym poznam tego komornika?
� Jest wielki, �ysy, g�adko wygolony i u�miecha si� lisio...
� Lisio?
� Tak i jeszcze jedno. Nie sprowadzaj mi tutaj �adnych koleg�w!
� Ale� mamo...
� W �adnym wypadku. Znosz� mi jakie� paskudztwa w rodzaju barakudy.
� Barakuda nic jest paskudztwem � j�kn�� Marek patrz�c niecierpliwie na zegar �
ona
jest ca�kiem mi�a, co mama chce od barakudy?
� Nie �ycz� sobie... masz talent dobierania samych stukni�tych koleg�w...
zupe�nie
nieodpowiedzialnych. Wiesz, jak �atwo wpadasz w tarapaty, nie chc�, �eby przez
tych �obuz�w
co� ci si� przytrafi�o. Trzymaj si� od nich z daleka, zw�aszcza od tego
przyg�upa, co lata na
materacu i od tego idioty, co okr�ca sobie szyj� w�em dusicielem jak szalikiem.
� Nie wiem, o kim mama m�wi � mrukn�� Marek ura�ony, �e tak si� traktuje znanego
sportowca Adriana Sw�dziaka, mistrza lot�w na paralotni oraz znakomitego znawc�
i przyjaciela
zwierz�t Sylwestra Baruszy�skiego z klasy si�dmej B, prezesa Kolegium
Zwierz�cego (jak
wiadomo pod t� nazw� kry�o si� po prostu k�ko przyrodnicze Markowej budy).
� A wracaj�c do cioci Dory � doda�a matka ju� w drzwiach � b�d� dla niej, synku,
bardziej grzeczny.
� Kiedy ona wci�� mi zagl�da do gard�a i ka�e po�yka� pastylki.
� Ale po�yczy�a nam p�l miliarda starych z�otych na mieszkanie. Pomy�l o tych
miliardach, synku, a prze�kniesz jej pastylki g�adko.
Kiedy matka wysz�a, Marek ponownie spojrza� na zegar i zakr�ci� si�
niespokojnie.
Dochodzi�a czwarta, a o tej w�a�nie godzinie mia� odby� wa�ne spotkanie w
Salamandrze
w�a�nie z prezesem Baruszy�skim, czyli Baruchem i dokona� �yciowej transakcji, a
mianowicie
zakupu na wyj�tkowo korzystnych warunkach dwu w�y dusicieli. Chodzi�o o dwie
m�odziutkie,
zaledwie metrowej d�ugo�ci, anakondy, ale Marek liczy� na to, �e uda mu si�
podchowa�
�male�stwa� do czasu, a� osi�gn� podan� w encyklopedii d�ugo�� jedenastu metr�w.
Tym
sposobem Marek zosta�by w�a�cicielem najd�u�szych dusicieli w kraju. To by�a
kusz�ca
perspektywa...
Sk�d ta okazja na tani zakup? Ot� od pewnego czasu m�wi�o si� w budzie, �e
prezes jest
w powa�nych opa�ach domowych. I rzeczywi�cie, Marek sam to potwierdzi� wczoraj,
kiedy
spotka� Sylka po drodze do szko�y. Biedny Baruch wygl�da� jak siedem nieszcz��.
Jego dawniej
pe�ne rumiane policzki by�y zapadni�te i poblad�e, jego niegdy� �ywe oczka za
okularkami teraz
by�y podpuch�e tudzie� zaczerwienione i wydawa�y si� jeszcze mniejsze ni�
zwykle. M�wi�
cicho, nieswoim chropawym g�osem, a jego ulubiona tresowana bia�a myszka Miki,
kt�r� stale
nosi� w kieszeni, �azi�a mu po szyi i twarzy domagaj�c si� �a�osnym piskiem
�niadania, lecz on
nawet tego nie zauwa�y�. �wiadczy�o to niew�tpliwie o g��bi jego prostracji.
� Co z tob�, ch�opie? � zapyta� ze wsp�czuciem Marek.
� Nie pytaj � zachrypi� Sylek � to ju� koniec.
� O czym ty m�wisz? Koniec czego?
� Wszystkiego � zaj�cza�. � Koniec z moimi zwierz�tami i ze mn� te� koniec...
Ona
powiedzia�a, �e sprzeda moje zwierz�ta, a jak nie kupi�, to odda je do u�pienia,
bo tylko zabieraj�
mi czas, bo przez nie marnuj� moje zdolno�ci i nie rozwijam si�... W domu b�dzie
tolerowa�a
tylko kanarka albo... kotka.
� Tak powiedzia�a? Ale... ale kto?
� Jak to kto?! No, ona, ta malowana balerina.
� Ba... balerina? � wytrzeszczy� oczy Marek.
� No, pani Baruszy�ska numer dwa � Baruch u�miechn�� si� gorzko. � Ty nie wiesz,
�e teraz mam now�, pi�kn� mam�?
Zatka�o mnie.
� Na zawsze?
� Nie wiem. Moje ciotki m�wi�, �e ona zatrzyma�a si� u nas tylko przelotnie, po
drodze
do Metropolitan Opery w Nowym Jorku, albo do Hollywood. Jest m�oda, energiczna,
troskliwa i
lubi uszcz�liwia�. Mnie te� postanowi�a... Powiedzia�a, �e dot�d ros�em jak psi
grzybek pod
p�otem, a naprawd� to jestem brylant...
� Brylant? Ty?
� Nie oszlifowany. Tak powiedzia�a. I powiedzia�a, �e ona mnie oszlifuje i
postara si�
m�drze, z po�ytkiem dla mojej kariery, zagospodarowa� m�j wolny czas.
� �adnie powiedziane.
� A wszystko dlatego, �e nie chce by�, jak te z�e macochy z bajek i przyrzek�a
mojemu
tacie, �e zadba o moj� przysz�o��. Tak mi powiedzia�a.
� Niebezpieczna historia! Przestraszy�e� si�?
� Z pocz�tku nie bardzo, ale potem... � g�os prezesa za�ama� si�, otar� oczy.
� Co potem? � dopytywa� Marek.
� Czy ty wiesz, co ona mi zrobi�a?
� No... zacz�a organizowa� ci wolny czas.
� W�a�nie, ale jak?
Marek wzruszy� ramionami.
� Zgadnij!
� No, nie wiem... Zafundowa�a ci lekcje tenisa?
� Ba, �eby to! � j�kn�� Baruch.
� Mo�e kurs komputerowy?
� Gdzie tam, ona gardzi komputerami. M�wi, �e zabijaj� prawdziw� sztuk�. Wpad�a
na
bardziej oryginalny pomys�.
� Za�atwi�a ci kurs chi�skiego?
� Nie, nie zgad�e�.
� No, to nie wiem.
� Ona powiedzia�a, �e mam dobry g�os i s�uch, i �e zrobi ze mnie �piewaka,
tenora!
� �piewaka?! Tenora?! � Marek wytrzeszczy� oczy.
� Operowego. Ona jest bardzo ambitna.
� O... operowego tenora?! Z ciebie? To ob��d.
� No w�a�nie. Ale ona tak nie uwa�a. Wm�wi�a sobie, �e mog� zosta� s�awnym
artyst�,
takim jak Caruso, Kiepura czy Pavarotti... I na pocz�tek urz�dzi�a mi po trzy
godziny solmizacji
dziennie.
� So... solmizacji?
� No, wiesz, musisz czyta� nuty z solfe�a i wy�piewywa�: do-do, re-re, mi-mi,
fa-fa...
ca�� gam� do g�ry i z powrotem, a potem jeszcze inaczej: sol mi, sol mi, la sol,
la sol i parasol.
Oszale� mo�na. Tak mi dosoli�a, bracie! Trzy godziny dziennie a� do
zachrypni�cia!
� To okropne! � wykrzykn�� Marek przej�ty losem prezesa.
� Nie mam ju� na nic czasu � j�kn�� Baruch � nawet tyle, �eby nakarmi�
zwierzaki.
Najbardziej �al mi anakond dusicieli. Widzia�e� je, s� milutkie...
� No, nie wiem, czy to s�owo akurat pasuje do nich � rzek� Marek. � Ja bym
powiedzia�, �e s� po prostu wspania�e i... gro�ne. Lubi� gro�ne zwierz�ta �
doda� po chwili.
� To jeszcze mikrusy, maj� dopiero po metrze wzrostu, prawie niemowlaki, ale
zobaczysz, jak urosn�. Wtedy dopiero b�d� gro�ne! � oznajmi� Baruch. � Niestety,
nie
doczekamy tego � doda� ponuro. � Jutro ma si� ukaza� to og�oszenie w gazecie o
ich
sprzeda�y. Balerina ju� dzi� wsadzi�a je do wanny i zamkn�a �azienk� na klucz.
Nie wiem
zupe�nie, co robi�... jak je ratowa�... � otar� zaczerwienione oczy.
I wtedy nagle ol�ni�a Marka �mia�a my�l: to jest przecie� jedyna �yciowa okazja,
�eby
sta� si� szcz�liwym posiadaczem dusicieli i by�by g�upkiem �o��dnym, gdyby jej
nie
wykorzysta�, powiedzia� wi�c do Barucha:
� Sytuacja jest krytyczna, ale uszy do g�ry, Baruch, nie p�acz! Ocalimy te
male�stwa!
Sylek �ci�gn�� brwi.
� Ciekawym jak � j�kn��.
� Wezm� je do siebie.
� �artujesz! � Baruch z wra�enia zdj�� okulary.
� Po prostu kupi�... � o�wiadczy� Marek � je�li sprzedasz mi tanio � doda�
Marek.
� Tanio?
� No, wiesz, to specjalna sytuacja... a ja nie �mierdz� groszem... wi�c je�li
nie policzysz
drogo...
� Nie policz� � rzek� szybko Sylek. � Sprzedam ci za p� darmo z uwagi... no
w�a�nie
z uwagi na horrendaln� sytuacj�. Dasz tylko st�w�.
� Za oba?
� Co� ty... st�w� od �ebka, razem dwie st�wy. To �a�osny handelek, ale mam n�
na
gardle!
� Oszala�e�? Uszczyp si� w l�d�wie! Sk�d wezm� tyle? Nie! Widz�, �e chyba nic z
tego.
� Marek uda� zniech�cenie.
Sylek chrz�kn��.
� A ile dasz?
� Pi��dziesi�t za oba, z tym, �e zap�ac� w dwu ratach. Teraz po�ow�, a drug�
pierwszego
pa�dziernika, jak dostan� od starych kieszonkowe.
Baruch rozwa�a� przez chwil� w milczeniu, a potem westchn�� ci�ko i machn��
zrezygnowany r�k�.
� Zgoda, to �a�osny handelek, ale mam n� na gardle. Odst�pi� ci te male�stwa za
pi��dziesi�t, ale pod dwoma warunkami...
� Jakimi?
� Po pierwsze b�d� m�g� codziennie odwiedza� te �licznotki, a po drugie b�d�
mia�
prawo odkupi� je w tej samej cenie od ciebie, gdy tylko Balerina odleci od nas
do Metropolitan
Opery albo do Hollywood.
� Wierzysz w to? � Marek pokr�ci� g�ow�.
Baruch zacisn�� z�by i zapatrzy� si� w dal...
Wi�cej targ�w nie by�o. Warunki umowy zosta�y jasno ustalone i przyj�te. Um�wili
si�,
�e spotkaj� si� jeszcze dzi� o godzinie czwartej w cukierence Salamandra, Marek
przyniesie
pieni��ki, a Sylek � w�e.
Jak ju� wiemy, transakcja ta by�a dla Marka nies�ychanie korzystna, tote� gdy
tylko
trza�niecie drzwi windy upewni�o go, �e mama zje�d�a w d�, zaraz rzuci� si� do
rega�u z
ksi��kami i z poradnika �Jak przyrz�dza� zupki dla niemowl�t� (kt�rego od lat
nikt nie wyci�ga�
z p�ki, bo wszyscy w domu ju� wyro�li z zupek niemowl�cych) wyj�� dwadzie�cia
z�otych, a
potem ju� w swoim pokoju wydosta� zza obrazka z postaci� anio�a str�a trzy
banknoty po
dziesi�� z�otych (chowane tam przed w�cibskimi siostrami) i wymkn�� si� z
mieszkania z nieco
nieczystym sumieniem, bo przecie� przyrzek� mamie, �e do jej powrotu nie ruszy
si� z chaty.
Owszem, mia� pewne skrupu�y... niestety z przykro�ci� musz� przyzna�, �e nader
szybko upora�
si� z nimi. To g�upie � pomy�la� � zadr�cza� si� jakimi� wyrzutami, obwinia� si�
i niepokoi�.
To bez sensu! Nic si� przecie� nie stanie, jak wyskoczy z mieszkania na t� ma��
godzink�. Wszak
ci od alarmu przyjd� dopiero o pi�tej, a transakcja z prezesem Baruszy�skim nie
zajmie wi�cej
jak kwadrans, wi�c zd��y bez problemu wr�ci� do domu na czas. Tak, problem
w�a�ciwie jest
tylko jeden: �eby si� Baruszy�ski nie rozmy�li�, albo... albo nie znalaz�
lepszego kupca.
P�dzony niepokojem, nie czekaj�c na wind� zbieg� na d� sadz�c po dwa stopnie
naraz.
Gdyby wiedzia�, w jak� histori� si� pakuje! Ale biedak zapomnia� zbyt �atwo
chyba i
przedwcze�nie o swoim pechu, zreszt� trudno si� temu dziwi�, bo tu w
Szcz�liwicach koledzy
go ca�kiem rozpu�cili; jak tylko dowiedzieli si�, �e jest prawdziwym Markiem
Piegusem, tym
samym, o kt�rym czytali w ksi��ce, z miejsca stali si� dla niego bardzo uczynni
i mili. I wszyscy
chcieli si� z nim zaprzyja�ni�. Mistrz Adrian Sw�dziak od razu zaproponowa�
Markowi wsp�lny
trening na paralotni, B�bel i Syfon z miejsca chcieli go przyj�� do swojej
agencji PIPIUS, a
Pinkwas do swojego rockowego zespo�u nie pytaj�c nawet, czy ma jakie�
umiej�tno�ci wokalne.
Tak wi�c rozpieszczony Marek nie pami�ta�, �e musi by� dwakro� czujniejszy i
ostro�niejszy ni�
inni, bo los lubi mu p�ata� przygody �z niczego�. Jego my�li zaprz�ta�y tylko
anakondy. My�la�,
�e dzi� wieczorem trzeba b�dzie je nakarmi� i wyk�pa�. Musi zapyta� Barucha, co
im da� do
jedzenia i gdzie urz�dzi� im siedlisko. W ��ku? Pod ��kiem? Czy lepiej
zawiesi� je na �cianie.
Oczywi�cie przej�ciowo, do czasu a� kupi im porz�dne terrarium.
Na dworze chcia� pobiec do autobusu na prze�aj przez trawnik, ale
niespodziewanie
przytrzyma�a go czyja� mocna r�ka. Pomy�la�, �e to rozgniewany dozorca,
zdr�twia� i obr�ci� si�,
ale to nie by� dozorca, to by� �mieszny zadyszany grubasek z parasolem. Mia�
wy�upiaste jak u
ryby oczy, czarn� kr�con� jak u barana karaku�owego czupryn� i wielk� czarn�
brod�; w r�ku
trzyma� czerwon� reklam�wk� z napisem MI�DZYNARODOWE TARGI KSI��KI.
� Przepraszam, m�ody cz�owieku � odezwa� si� �api�c z trudem powietrze � nie
pogniewasz si�, �e opr� si� na twoim ramieniu i nieco odsapn�, bo naprawd� goni�
resztkami;
mam t�tniak, niewydolno�� serca i b�blowiec w�troby. Jestem ruin� cz�owieka, a
kiedy� by� taki
d�ygit ze mnie. Pozw�l, �e si� przedstawi�. Nazywam si� Mustafon Idiosynkrazy i
jestem
pochodzenia turko-tatarsko-ujgurskiego, lecz, jak s�dz�, zechcesz po�wi�ci� mi
chwilk� uwagi i
nie masz uprzedze� rasowych.
� Nie mam uprzedze� � odpar� zaskoczony Marek -ale bardzo si� �piesz�.
� To moment � rzek� czarnobrody rzucaj�c wok� niespokojne spojrzenia. � Czy nie
widzia�e� tu gdzie� stra�ak�w?
� Stra�ak�w? Nie � Marek potrz�sn�� g�ow� � a bo co? Pali si�?
� Tylko grunt pod moimi nogami. Znalaz�em si� w opa�ach, synku.
� Jest pan ofiar�, jak m�j tata?
� Ofiar�? Czego? W jakim sensie?
� Ofiar� rozbuchanej konsumpcji; tak powiedzia� nasz sublokator, pan Surma,
kiedy tata
za jednym zamachem kupi� na raty opla vectr�, telewizor, fax, komputer i telefon
kom�rkowy, a
teraz �cigaj� go komornicy. Ale nie wiem, czy pan Surma ma racj�, bo on jest
trapist�.
� Trzymacie w domu trapist� jako sublokatora? � Mustafon spojrza� podejrzliwie
na
Marka. � Mo�e pomyli�e� si�, dziecko?
� Nie, on jest trapist�, bo zawsze czym� si� trapi. Tak powiedzia� pan Cedur.
Czy pan
te� jest trapist�? � Marek przyjrza� si� bacznie Mustafonowi.
� Nie w tym sensie, ch�opcze. M�j k�opot jest, �e tak powiem, innego kalibru.
� To co panu dolega?
� Goni� mnie...
� Wi�c jednak komornicy!
� Nie. Stra�acy.
�To wariat � pomy�la� Marek. � Chyba urwa� si� prosto z domu bez klamek�. A
g�o�no
powiedzia�:
� Czy dobrze pan si� przypatrzy�? Mo�e to po prostu policja, albo tacy w bia�ych
kitlach?
� Nie, to stra�acy, m�ody cz�owieku, a m�wi�c �ci�le z�oczy�cy przebrani za
stra�ak�w.
M�wisz, �e nie widzia�e� �adnego?
� �adnego, prosz� pana.
� To dobrze, zatem mam chwil� oddechu. Za�yj� odrobin� mikstury � to m�wi�c
wydoby� z zanadrza p�ask� flaszeczk� i wys�czy� z niej reszt� zawarto�ci, po
czym z ulg� zdj��
sobie czarn� brod� i wytar� starannie chusteczk� pot z szyi.
Marek patrzy� na niego w os�upieniu. �To nie wariat, to raczej jaki� zbieg�y,
maskuj�cy
swe oblicze kryminalista� � pomy�la� i zdj�� go strach przed tym cz�owiekiem.
� Gor�co, nie masz poj�cia, jak taka broda grzeje � Mustafon wachlowa� si�
chusteczk�. � Czemu tak na mnie patrzysz, przyjacielu?
� Pan ma sztuczn� brod�? � wykrztusi� Marek.
� W rzeczy samej � westchn�� Mustafon. � Prawd� m�wi�c ca�y jestem mniej lub
wi�cej sztuczny i nieprawdziwy � to m�wi�c �ci�gn�� z g�owy k�dzierzaw� peruk�
ods�aniaj�c
kr�tko ostrzy�one na je�a w�osy lisiego koloru, po prostu � rude. � Czemu masz
tak� min�?
Co� nie tak?
� Kim pan naprawd� jest?! � wybe�kota� p�aczliwie Marek.
� Dobre pytanie � Mustafon parskn�� jak ko�. � W tej chwili, moje dziecko,
jestem
�miertelnie zm�czonym cz�owiekiem, osaczaj� mnie i nie mam ju� szans dotrze� do
celu. Ale
chyba jestem niedaleko... To jest ulica Archiwist�w, prawda?
� Tak, prosz� pana.
� A zatem jeszcze nie wszystko stracone... nie wszystko stracone � sapa� grubas
wachluj�c si� k�dzierzaw� peruk�. � Pozosta�o zapasowe wyj�cie, wariant
awaryjny... ulica
Archiwist�w numer jedena�cie, kt�ry to dom, synku?
Marek, zaskoczony, zmarszczy� brwi.
� To ten drugi wie�owiec z ��tymi balkonami. Ja tam mieszkam.
� Znasz niejakich Piegus�w? � zapyta� grubas.
Marka a� zamurowa�o... Poczu� rosn�cy niepok�j. Nie by� pewien, czy dobrze
post�pi�,
wdaj�c si� w rozmow� z podejrzanym nieznajomym i zdradzaj�c mu sw�j adres. No,
ale sta�o
si�, i skoro ju� si� wygada�, to mo�e warto przynajmniej dowiedzie� si�, o co
temu grubasowi
chodzi.
� Ja w�a�nie jestem Piegus � o�wiadczy� �mia�o.
� Ty?! � Mustafon przyjrza� mu si� uwa�nie. � Chyba mnie nie nabierasz... twoja
powierzchowno�� zgadza si� z opisem, tak, zupe�nie si� zgadza...
� Z czyim opisem?! Z jakim opisem! � zdenerwowa� si� Marek, ale Mustafon
poklepa�
go tylko po ramionach z poufa�o�ci� mo�e troch� przesadn�.
� Ty masz kuzyna Alka, prawda? Czy jest w domu? � zapyta�.
� Nie, prosz� pana, wyjecha� na ca�y dzie� do Izabelina na konferencj� z
Japo�czykami
od d�udo...
� No c�, synku, w takim razie musz� ci� o co� poprosi�, to nam upro�ci spraw�.
Przepraszam, ale nie mam innej alternatywy.
� Mnie? Poprosi�? � Marek nastroszy� si� instynktownie.
� Wygl�dasz na uczciwego ch�opca, zreszt�, jak powiedzia�em, nie mam innego
wyj�cia
� to m�wi�c wcisn�� zdumionemu Markowi swoj� czerwon� reklam�wk�. � We�... i
zaopiekuj
si� tym! Tylko przez par� godzin � doda� szybko.
Marek spojrza� nieufnie.
� Co tam jest w �rodku?
� Zobacz!
Marek zajrza� do reklam�wki, a potem wsadzi� do niej r�k� i wyci�gn�� du��,
misternie
rze�bion� szkatu�k�.
� Co to za pude�ko?
� To cenne puzderko, m�j ch�opcze.
� Przyjemnie pachnie � zauwa�y� Marek.
� Bo jest zrobione z drzewa sanda�owego.
� Czy mog� zobaczy�, co si� w nim mie�ci? A mo�e to tajemnica?
� Nie. Prosz� bardzo, jak chcesz, mo�esz zerkn��, byleby� wszystko w�o�y� z
powrotem... �eby nic nie zgin�o.
Marek otworzy� puzderko i zobaczy� w nim skarpetki w pomara�czowe pr��ki,
dezodorant, czerwone szelki, kaset� magnetofonow�, do�� dziwny kluczyk, kawa�ek
��tego sera,
pi�tk� suchego chleba, krawatk� na gumce i jeszcze jakie� paprochy i papierki po
cukierkach, po
prostu �mieci!
Zawarto�� puzdra wydawa�a si� do�� osobliwa, ale przecie� nie gro�na i Marek
odetchn��
nieco.
� Co mam z tym zrobi�?
� Nic takiego... po prostu we� i schowaj u siebie. Rzeczy w tym puzderku nie
wygl�daj�
na wa�ne i drogie, ale zdarzy�oby si� wielkie nieszcz�cie, gdyby wpad�y w
niepowo�ane r�ce.
Jeszcze dzi� wieczorem kto� zg�osi si� po te fanty. Oddasz mu je. Ot i wszystko.
� Jak poznam tego cz�owieka?
� Poznasz go po tym, �e poda um�wione has�o. Zapami�taj je! Po powitaniu powie
on
mianowicie: �Ucz� jazdy na wielb��dach�, wtedy ty odpowiesz: �Dzi�kuj�, dostaj�
od tego
choroby morskiej�. Na co on odpowie: �Przepraszam, sapienti sat!�. Kiedy has�o
zostanie
wym�wione, wr�czysz puzderko temu cz�owiekowi.
� No, nie wiem � b�kn�� Marek. � Nie bardzo mi si� to wszystko podoba... nie
znam
przecie� pana. Wola�bym...
� Nie b�j si� i nie odmawiaj � przerwa� Mustafon. � Zr�b, o co ci� prosz�, a
przys�u�ysz si� sprawiedliwo�ci. Imi� twoje znajdzie si� na ustach wszystkich,
b�d� ci�
pokazywa� w telewizji i pisa� o tobie w gazetach.
Marek chrz�kn�� zaaferowany. Ciekawi�o go to tajemnicze puzderko z pachn�cego
drzewa sanda�owego i ca�a ta dziwna przygoda, lecz z drugiej strony nie by�
pewien, czy mo�e
wierzy� temu nieznajomemu o �miesznym wygl�dzie i czy nie pakuje si� zn�w w
jak��
niebezpieczn� kaba��. Chcia� za��da� dodatkowych wyja�nie�, ale grubas dziwnie
szybko nabra�
si� i sadzi� ju� wielkimi krokami w stron� ulicy Dickensa, jakby w parasolu mia�
silnik
odrzutowy.
Marek spojrza� w rozterce na zegarek. Ju� sze�� minut po czwartej! W cukierni
Salamandra Baruch niecierpliwi si� ju� pewnie. �ciga� grubego nie by�o ani
czasu, ani sensu.
Wraca� do domu i zostawi� tam reklam�wk� te� nie! Marek rzuci� si� biegiem w
przeciwn�
stron�.
ROZDZIA� II
SALAMANDRA I WʯE � SUPERSTRA�AK FASTRYGA � KTO
ZAMIENI� CZERWONE REKLAM�WKI? � W SZPONACH
�RUATONIMU�
Cukierenka na ulicy Bud�etowej na Ochocie nosi�a niegdy� dumn� nazw� Superata
cho�
popularnie nazywano j� Bud�et�wk�, lecz popad�a w d�ugi i zosta�a
sprywatyzowana. Kupi� j�
pan Marian Lewak, by�y podr�nik i obie�y�wiat; na jego temat kr��y�y w
dzielnicy rozmaite
plotki, nie wiadomo, w jakim stopniu prawdziwe. Podobno dorobi� si� okr�g�ej
sumki dziesi�ciu
milion�w dolar�w jako �owca i dostawca egzotycznych gad�w do terrari�w bogatych
rezydencji
na ca�ym �wiecie. Cz�� fortuny straci� jednak na ryzykownych zagrywkach
gie�dowych, cz��
zostawi� swoim pi�knym �onom, a mia� ich podobno po jednej z ka�dej ludzkiej
rasy i z ka�dej
cz�ci globu. Ze skromn� reszt� walut� zawita� na staro�� do Warszawy i zosta�
w�a�cicielem
Bud�et�wki, kt�r� pr�dko przechrzci� na Salamandr�. Cukierenka sta�a si� wkr�tce
popularna w
ca�ej dzielnicy, gdy� jej atrakcj� by�y nie tylko znakomite lody w dwudziestu
czterech smakach i
wielkie ciastka �mamuty�, lecz przede wszystkim ciekawe i oryginalne terraria ze
szk�a
pancernego ci�gn�ce si� wzd�u� �cian. Mo�na tam by�o podziwia� �ywe w�e ze
wszystkich
kontynent�w (z wyj�tkiem oczywi�cie Antarktydy), w tym okazy najbardziej
jadowite. Podobno
ich obserwacja w trakcie jedzenia przysmak�w znakomicie pobudza�a apetyt i
zwi�ksza�a obroty
cukierni. Tu tak�e w ka�dy wtorek i pi�tek mi�o�nicy w�y, czyli ofiofile, oraz
sprytni handlarze
urz�dzali sobie prywatn�, i chyba nielegaln� w �wietle przepis�w, gie�d� tych
ciesz�cych si�
coraz wi�kszym zainteresowaniem zwierz�t, tu wreszcie oficjalnie odbywali swoje
zebrania
cz�onkowie Konfraterni Hodowc�w W�y Jadowitych, natomiast nieoficjalnie i nieco
wstydliwie
zagl�dali do Salamandry utytu�owani cz�onkowie Akademickiego Towarzystwa
Ofiologicznego,
gdy chcieli na w�asne oczy zobaczy� jaki� rzadki okaz gada, kt�rego dot�d znali
tylko z opisu.
Tego dnia te�, jako �e by� to pi�tek, Salamandra zapchana by�a ofiofilami i
handlarzami.
Marek rozgl�da� si� uwa�nie, lecz Sylka nie zauwa�y�. Najgorsze obawy i
podejrzenia zacz�y na
nowo przychodzi� mu do g�owy. Mo�e Baruch zniecierpliwiony czekaniem i
sp�nialstwem
Marka opyli� w�e komu� innemu �ami�c umow� wst�pn�, kt�r� zawar� by� rano z
Markiem i
ulotni� si�? W takim razie kto� powinien go widzie�. By upewni� si� Marek
podszed� do bufetu,
gdzie kr�lowa�a Liliana, wiotka, melancholijna dziewczyna o d�ugich rz�sach.
� Przepraszam � zagai� � czy nie widzia�a pani ch�opca z dwoma w�ami? Pani go
zna, to taki okr�g�y okularnik, taki serdel... nosi mysz w kieszeni.
� Serdel?
� Nazywa si� Baruszy�ski. Sylek, albo Sylwek Baruszy�ski.
� Ach, trzeba by�o od razu tak m�wi� � rozja�ni�a si� Liliana. � To ten szkolny
prezes
od zwierz�tek, mi�y ch�opak, po�yczy� mi na imieniny m�wi�c� papug�. By�a bardzo
dobrze
wychowana i m�wi�a go�ciom same komplementy. Wszyscy byli zachwyceni!... Nie,
niestety,
prezesa dzisiaj tu jeszcze nie widzia�am, ale nie gor�czkuj si� tak, mo�e
przyjdzie, tylko si�
troch� sp�ni. M�wi� mi, �e ostatnio ma jakie� k�opoty w domu i jest bardzo
zaj�ty. Si�d�,
poczekaj par� minut i zjedz swoje ulubione pistacjowe lody! � kusi�a. � Dzisiaj
z okazji gie�dy
jako sta�y klient dostaniesz ode mnie dwie porcje w cenie jednej!
Liliana mo�e mie� racj� � pomy�la� Marek. � Prezes po prostu si� sp�ni i
wiadomo, z
jakiego powodu, z powodu Baleriny. To macocha, to ta okropna macocha pewnie
zatrzyma�a go
w chacie i dr�czy solmizacj�.
Nieco uspokojony tym wyja�nieniem Marek da� si� nam�wi� Lilianie na �podw�jne
pistacjowe z rumem�, usiad� przy drzwiach i czeka�. Ko�czy� w�a�nie zajada�
pierwsz� porcj� i
zastanawia� si�, czy zje�� drug�, gdy us�ysza� gwar wielu g�os�w i do
zat�oczonego lokalu
wepcha�a si� gromadka nowych go�ci, wszyscy w wieku szkolnym. Rozgadani i
podnieceni
otaczali ma�ego grubaska z wiklinowym koszykiem w r�ce. Marek wiedzia�, �e w
takich
koszykach przynosi si� tutaj w�e. Serce zabi�o mu mocno. Do licha, czy�by
konwojowali
prezesa Baruszy�skiego? Zerwa� si� z miejsca i dopad� do nowo przyby�ych.
� Baruch! � zawo�a� usi�uj�c przekrzycze� zgie�k ofiofil�w.
Pulchny m�czyzna w okularach odwr�ci� si�, ale to nie by� Baruch, to by�...
znany
botanik, specjalista od chor�b ro�lin doniczkowych, emerytowany profesor Edwin
Mamuszko.
Przed dwoma laty zbieraj�c rzadkie zio�a w stanie Assam w Indiach zosta�
uk�szony przez ukryt�
w trawach kobr� kr�lewsk�. Cudem unikn�� �mierci, a wypadek ten paradoksalnie
sprawi�, �e
dzielny profesor przerzuci� swe naukowe zainteresowania na w�e. Sta� si�
podpor�
Towarzystwa Ofiologicznego i rzeczoznawc� Konfraterni Hodowc�w W�y Jadowitych.
W ten
pi�tek, jak si� okaza�o, profesor Mamuszko przyni�s� z sob� wyj�tkowo atrakcyjny
okaz �mii
koralowej i to by�o przyczyn� tak wielkiego podniecenia ofiofil�w.
Marek te� zbli�y� si� zaciekawiony. W�a�nie profesor Mamuszko narz�dziem
podobnym
do wielkiego widelca wk�ada� �mij� do terrarium. Urzeczony pi�knem kolorowego
gada Marek
pomy�la�, czy nie lepiej by by�o hodowa� zamiast anakond takie w�a�nie urocze
stworzenie.
�mija koralowa zajmowa�aby mniej miejsca i mniej jad�a, a jej jad mo�na by
sprzedawa�
wytw�rniom surowic czy innych lek�w... i zarabia� na tym... Tylko mama... No
c�, mama nie
musia�aby wiedzie�, �e to urocze kolorowe zwierz�tko jest tak potwornie
jadowite. Co prawda
cena takiego w�a przerasta wielokrotnie mo�liwo�ci Markowej kieszeni, ale chyba
b�dzie
mo�na roz�o�y� nale�no�� na raty. Na pewno pisz� co� o tym w prospektach
reklamowych,
kt�rych stos le�y przy bufecie. Marek si�gn�� po jeden egzemplarz i chcia�
schowa� do
plastikowej torby od Mustafona, lecz stwierdzi�, �e nie ma jej przy sobie.
Musia� j� chyba
zostawi� przy stoliku. Ruszy� niespokojnie w jego stron� i odetchn��. Czerwona
wielka
reklam�wka z napisem MI�DZYNARODOWE TARGI KSI��KI le�a�a spokojnie na
krzese�ku...
W tym momencie zadzwoni� telefon i rozleg� si� jedwabisty mi�kki g�os Liliany:
� Pan Marek Piegus junior proszony jest do aparatu.
Marek szybko wsun�� reszt� lod�w, porwa� reklam�wk� i podbieg� do lady. W
s�uchawce
us�ysza� zachryp�y, wystraszony g�os.
� To ja, Sylwek, Przepraszam za zw�ok�. Masz fors�?
� Tak � odpar� Marek.
� To dobrze, tylko ma�a komplikacja. Balerina zada�a mi dodatkowe �wiczenia i
zamkn�a na klucz w pokoju... Cholerna megiera!...
� Jak ty si� wyra�asz o swojej matce? � zgorszy� si� Marek.
� To macocha, nie matka. Powiedzia�em jej, �e mam kupca na dusiciele i musz�
skoczy�
do Salamandry, ale ona nie uwierzy�a. B�dziesz musia� tu przyj�� we w�asnej
osobie i pokaza�
fors�, dopiero wtedy uwierzy, �e jej nie nabieramy. Tylko po�piesz si�, bo za
kwadrans
wychodzi...
� No, nie wiem, czy zd��� � rzek� Marek � o pi�tej mam by� w domu. � Nie
przed�u�aj�c rozmowy od�o�y� s�uchawk� i szybko zajrza� do prospektu. Cena
koralowej �mii
wynosi�a ponad dziesi�� tysi�cy... i nigdzie nie pisa�o o mo�liwo�ci roz�o�enia
jej na raty. W tej
sytuacji realne by�o tylko kupno anakond. Tak, to by�a jedyna mo�liwo�� i
postanowi� si� jej
trzyma�.
Dziesi�� minut p�niej stan�� przed drzwiami mieszkania Baruszy�skich w bloku
przy
ulicy Baleya i nacisn�� guzik dzwonka. Z g��bi mieszkania dobiega� �a�osny �piew
prezesa
Barucha:
� Sol mi! Sol mi! Fa mi! Fa mi! Do do! Re re! Laaa-do! Si-ii-do!
W judaszu ukaza�o si� czujne oko z d�ugimi czarnymi rz�sami.
� Widz� ci� � us�ysza� ostry alt kobiecy. � Nie kryj si�, nie kucaj!
� Wcale nie kucam � oburzy� si� Marek.
� Nie zas�aniaj twarzy! Zosta�e� rozpoznany � oznajmi� g�os. � Ty jeste� Marek
Piegus, poznaj� ci� po piegach, ty jeste� tym zwyrodnialcem, co zdemoralizowa�
naszego Sylka.
To ty namawiasz go do trzymania obrzydliwych stworze�, przez ciebie nie m�g�
rozwin��
swoich talent�w wokalnych...
� Ale�, prosz� pani... � chcia� przerwa� Marek, ale pani Baruszy�ska numer dwa
mu
nie da�a.
� Zabraniam ci pokazywa� si� tutaj! Pewnie zn�w przynios�e� Sylkowi padalca,
albo co�
r�wnie obrzydliwego.
� Nic mu nie przynios�em! � odpar� Marek staraj�c si� opanowa� nerwy. � Nie
tylko
nic nie przynios�em, ale, przeciwnie, przyszed�em co� mu zabra�, a raczej co�
kupi�.
� Co�?!
� Kt�re� z tych obrzydliwych zwierz�t, jak pani m�wi. Zgadzam si� z pani�, �e
Sylek
ma ich chyba za du�o.
Spokojny ton Marka zrobi� pewne wra�enie na Balerinie.
� Co ci� interesuje na przyk�ad?
� Anakondy.
� Anakondy?! � wykrzykn�a Balerina � My�lisz o tych strasznych dusicielach?
� Tak, w�a�nie o nich. Pani ich nie lubi, a ja akurat mam na nie ch�tk�...
Chyba niezgrabnie si� wyrazi� i Balerina zaraz to wykorzysta�a.
� Ty masz ch�tk�, ale czy inni w twoim domu te�?
� Nie... nie bardzo rozumiem � zmiesza� si� Marek.
� Pytam, czy twoja matka wie, czym j� chcesz uszcz�liwi�? Czy jest �wiadoma
twoich
ob��dnych pomys��w? Zaraz do niej zadzwoni� i zapytam. Jaki macie numer?
� Nasz telefon jeszcze nie jest pod��czony � ze�ga� Marek.
� Naprawd�? Sprawdzimy w biurze numer�w. Wejd� na chwil� � otworzy�a drzwi. �
A ty �wicz, nie przerywaj! � zgani�a prezesa Barucha, kt�ry wystraszony pojawi�
si� w
przedpokoju i dawa� Markowi jakie� rozpaczliwe niezrozumia�e znaki.
Marek poj��, �e sprawy �le stoj�.
� To ja ju� sobie p�jd�... nie przeszkadzam, porozmawiamy kiedy indziej �
oznajmi�
staraj�c si�, by jego rejterada nie wygl�da�a na tch�rzliw� ucieczk�.
� Zaczekaj � powiedzia�a Balerina ju� �agodnie z dziwnym u�miechem na du�ych
czerwonych ustach. � Napijesz si� herbaty i pogaw�dzimy. Czy nikt ci nie m�wi�,
�e masz
niezwyk�y tembr g�osu? Powiniene� �wiczy�... Zrobi� ci pr�b� solmizacji.
Sprawdz� tw�j s�uch.
Ale Marek nie mia� najmniejszej ochoty pakowa� si� w r�ce tej niebezpiecznej
kobiety i
przytomnie da� dyla. Zwolni� dopiero na dole schod�w, gdy zobaczy�, �e nikt go
nie �ciga.
Spojrza� na zegarek i przestraszy� si�. By�a za dziesi�� pi�ta. W �aden spos�b
nie zd��y na pi�t�
wr�ci� do domu... Czy ci ludzie od alarmu zechc� zaczeka� pod drzwiami? Pop�dzi�
na
najbli�szy przystanek, ale dwie sekundy za p�no.
Czerwony autobus w�a�nie rusza�. Marek bezradnie odprowadzi� go wzrokiem.
Za to gdzie� blisko odezwa� si� j�k syreny. Zza rogu ulicy wy�oni� si� d�ugi
bia�o-
niebiesko-pomara�czowy w�z z pokracznym, czarnym napisem �Ruatonim�. Marek
wytrzeszczy� oczy. Nigdy jeszcze nie widzia� podobnego wehiku�u. Z przodu
wygl�da� jak
ultranowoczesny ambulans s�u�by zdrowia, a z ty�u � jak w�z stra�acki, ale do��
nietypowy.
Pr�cz z�o�onych drabin i zwini�tych w�y sikawek wida� by�o inny dziwny sprz�t
niewiadomego
przeznaczenia, a spod pokrowc�w stercza�y gro�nie szare lufy. Czy�by armatek
wodnych?
Zdziwienie Marka wzros�o do czwartej pot�gi, gdy ten niezwyk�y wehiku� zatrzyma�
si� tu�
przed nim. Syrena umilk�a, drzwi otworzy�y si�.
W �rodku w dwu rz�dach siedzieli stra�acy, wszyscy ubrani w pomara�czowe
�aroodporne he�my i uniformy. I wszyscy w grubych, r�owych, zapewne ochronnych
okularach.
Z wozu wychyli� si� zwalisty stra�ak ze z�otymi gwiazdkami na epoletach i
he�mie. Wygl�da� na
komendanta sekcji. Mia� kwadratow� szcz�k�, oczy zas�ania�y mu takie jak u
innych, podobne do
gogli, wielkie okulary o grubych szk�ach. Jego brzydk�, wyra�nie zdeformowan�,
twarz szpeci�y
dodatkowo liczne blizny i szramy.
� Cze��, zuchu! � powiedzia� do Marka. � Co ci� tak zamurowa�o? Nie podoba ci
si�
moja twarz? Faktycznie, nosi pewne pami�tki po naszych bojowych akcjach.
Wielokro� by�a
zszywana, �atana i cerowana. Dlatego nazywaj� mnie Fastryga.
� Fastryga? � skrzywi� si� Marek. � Ja bym pana nazwa� Superstra�akiem.
� Dzi�kuj�. Pochlebiasz mi, ch�opcze � u�miechn�� si� Fastryga. � Sympatyczny
ma�olat z ciebie. S�dz�, �e nie odm�wisz nam informacji. Czy nie widzia�e� w
okolicy
biegn�cego �miesznego grubasa z parasolem?
� A bo co? � odpowiedzia� Marek pytaniem na pytanie. Na wszelki wypadek
postanowi� by� ostro�ny w wypowiedziach.
� To niebezpieczny piroman � wyja�ni� Fastryga. � Podpalacz terrorysta. �cigamy
go.
� Te... terrorysta? � Marek �ci�gn�� brwi. � Nie zachowywa� si� jak terrorysta,
raczej
jak zbieg... wystraszony zbieg!
� Wi�c jednak widzia�e� go! � zauwa�y� z u�miechem Fastryga.
� Tak, ale nie mia�em poj�cia, �e to terrorysta.
� On si� �wietnie maskuje i przybiera kaboty�skie pozy. Ale to gro�ny
przest�pca.
� Nie wygl�da� na gro�nego, zw�aszcza kiedy zdj�� brod� i peruk�... raczej na
bardzo
zm�czonego � stwierdzi� Marek.
� Wygl�d myli, ju� powiedzia�em ci, ch�opcze � rzek� nieco zniecierpliwiony
Fastryga.
� Ja te� wygl�dam na zb�ja i zabijak�, prawda? A jestem go��biego serca �
zarechota�. �
Wszyscy koledzy potwierdz�.
Stra�acy pokiwali g�owami i te� zarechotali.
� Mia�e� szcz�cie � ci�gn�� Superstra�ak � �e wyszed�e� ca�o z tego spotkania.
On
ma na sumieniu ju� wielu ch�opc�w w twoim wieku. Wk�ada im do teczek bomby w
kszta�cie...
puzderek.
� Nie mo�e by�! Nie wierz�! � Marek spojrza� na Fastryg� nieufnie.
� A jednak. Gdyby� zechcia� podjecha� z nami do naszej komendy, pokazaliby�my ci
ich zdj�cia, ca�� bogat� dokumentacj�. Obawiamy si�, �e dzisiaj zn�w pod�o�y
bomb�, pope�ni
morderstwo lub podpalenie, albo jedno i drugie... By� mo�e ju� to zrobi� i
szykuje si� do
nast�pnego zamachu, poniewa� stosuje zasad� serii. Bardzo by nam pomog�o, gdyby�
zechcia�
powt�rzy�, o czym z tob� rozmawia�, bo mog�y mu si� wypsn�� jakie� s�owa, kt�re
zdradz� jego
plany...
Marek wierci� si� w miejscu niespokojnie.
� Chcia�bym panom pom�c, ale bardzo si� �piesz�.
� Dok�d, zuchu?
� Do domu. O pi�tej maj� przyj�� instalatorzy i musz� by� na miejscu.
� A gdzie mieszkasz?
� W bloku, Archiwist�w jedena�cie.
� Nie ma sprawy. Wskakuj, podwieziemy ci�!
Marek skwapliwie skorzysta� z propozycji, i usadowi� si� w wozie tu� przy
drzwiach,
ko�o Fastrygi.
� A teraz opowiedz dok�adnie, co ci si� przydarzy�o z tym osobnikiem � rzek�
Fastryga.
� Doskoczy� do mnie na ulicy pod blokiem � odpar� Marek. � Nie mam poj�cia,
dlaczego zaczepi� akurat mnie.
� To proste jak w�os Eskimosa � rzek� Fastryga. � Zaczepi� ci� z powodu twoich
pieg�w.
Rozleg� si� ch�ralny �miech w tyle wozu. To zn�w jak na komend� �miali si�
wszyscy
stra�acy.
Marek przygryz� wargi, chcia� powiedzie� tym nietaktownym gburom co� przykrego,
ale
opanowa� si� i zapyta� sil�c si� na oboj�tny ton:
� Co z tym wsp�lnego maj� piegi?
� W jego chorym umy�le piegi i rude w�osy kojarz� mu si� z ogniem, dlatego
zawsze
zaczepia piegowatych i rudych, zagaduje ich chytrze, mami mi�ymi s��wkami i
prezencikami i
pr�buje wci�gn�� do swojej brzydkiej zabawy � wyja�ni� Superstra�ak. � Czy
ciebie te�
mami�?
� Tak, mami� mnie � odpar� Marek. � Powiedzia�, �e nazywa si� Mustafon
Idiosynkrazy, j�cza� i udawa� chorego.
� I mo�e podarowa� ci co�? � dopytywa� Fastryga.
� Nie, nic.
� Na pewno nic? Przypomnij sobie.
W kieszeni Superstra�aka zapiszcza� telefon. Fastryga podni�s� go do ucha.
� Tak... zgadza si� � powiedzia�. � To na pewno ten ch�opiec. Zako�czymy afer�
szybciej ni� my�leli�my. Post�pujcie dalej wed�ug instrukcji! � Fastryga od�o�y�
telefon i
u�miechn�� si� sw� pokiereszowan� g�b� do Marka.
� A jednak nie powiedzia�e� nam prawdy, zuchu. Czy�by� nie mia� do nas zaufania?
Zrobi�e� mi du�� przykro��. Nasz agent widzia�, jak Mustafon da� ci reklam�wk�,
t�, kt�r�
chowasz pod fotelik.
Marek zaczerwieni� si�.
� Och, to tylko zwyk�a reklam�wka � usi�owa� bagatelizowa�.
� A co jest w tej reklam�wce?
� Nic takiego... � Markowi nie podoba�a si� ciekawo�� stra�aka i postanowi� nie
m�wi�
mu prawdy.
� Ale to dziwne � ci�gn�� Fastryga. � Nieznajomy daje ci na ulicy torb�... Czemu
to
zrobi�?
� Bo... bo go poprosi�em � wykrztusi� Marek. � Potrzebna mi by�a taka du�a
reklam�wka do... do spakowania w�y � opowiedzia� o anakondach, kt�re zamierza�
kupi�.
� Do spakowania w�y? � za�mia� si� Fastryga. � Co ty mi za micha�ki pleciesz,
zuchu? Nie mog�e� wymy�li� czego� lepszego? �le robisz, ch�opczyku, ukrywaj�c
prawd� przede
mn�. Wiem, �e mog� ci� denerwowa� moje pytania, ale tu chodzi o twoje
bezpiecze�stwo. Ju� ci
m�wi�em i jeszcze raz powtarzam, Mustafon lubi wr�cza� prezenty w �adnym
opakowaniu, albo
prosi� o przechowanie jakich� niby cennych szkatu�ek pod pretekstem, �e jest
�cigany, wi�c je�li
tak si� sta�o w twoim przypadku, powiedz, bo to, co ci da�, to mo�e by�... to
nawet na pewno
jest... BOMBA!
� Bomba?! W reklam�wce? � s�owa Fastrygi zrobi�y pewne wra�enie na Marku.
� Podaj mi j� ostro�nie � rzek� Fastryga � zaraz sprawdzimy... tylko pami�taj,
poma�u,
bez gwa�townych ruch�w!
� Tak jest, prosz� pana � Marek z l�kiem poda� mu reklam�wk�.
Fastryga zajrza� do niej i... os�upia�.
� A to co?! � zdumiony wyci�gn�� z torby... sk�adany cylinder �szapoklak�, a
potem �
ma�� czarn� pa�eczk�, kr��ek zwini�tej ta�my koloru cielistego, dwa czarno
s�oiczki, imitacj�
pistoletu i kalkulatorek kieszonkowy.
Nie mniej zdumiony Marek przetar� oczy i pr�bowa� zrozumie�, co si� sta�o.
� No i gdzie ta bomba? � wybe�kota�. � M�... m�wi�em panu, �e tam nie ma nic
takiego...
Fastryga wci�� niedowierzaj�c odkr�ci� wieczko s�oiczka i wsadzi� do �rodka
palec i
cofn�� go ze wstr�tem.
� To jakie� ohydne robaki! Co� tu poszachrowa�? � krzykn�� nagle do Marka.
� Ja... poszachrowa�em?! Co pan! � oburzy� si� Marek.
� Ty, ma�y spryciarzu, to nie ta torba, kt�r� dosta�e� od grubego. Zd��y�e� ju�
si� jej
pozby�! M�w, co z ni� zrobi�e�? Komu da�e� puzderko?
� Sk�d pan wie, �e tam by�o jakie� puzderko?
� Wiem wi�cej ni� sobie my�lisz, kole�ko. Wygl�da�e� mi na szczerego zucha...
uczciwego harcerza, ale co� mi si� widzi, �e lepszy kr�tacz z ciebie. To
spotkanie z Mustafonem
Idiosynkrazym, to nie by� czysty przypadek, ty by�e� um�wiony...
� Wcale nie! � zaprzeczy� gor�co Marek.
� Ej�e, ch�opcze � Fastryga przygl�da� mu si� podejrzliwie � czy ty od pocz�tku
nie
robisz balona z dobrego stra�aka Fastrygi?
� Czemu mia�bym robi�? Pan naprawd� my�li, �e ja...
� My�l�, �e to puzderko po prostu komu� dalej przekaza�e�, a teraz chcesz m�ci�
nam w
g�owie, ale nie powiniene� kry� Mustafona, to z�y cz�owiek... A mo�e to tw�j
wujek?!
� Mustafon?! M�j wujek?!
� Albo wsp�lnik!
� Co panu przysz�o do g�owy?!
� To m�w, co zrobi�e� z puzderkiem!
� Ja... ja naprawd� nic nie wiem. I nie obchodzi�o mnie, co jest w tej
reklam�wce. Ca�y
czas my�la�em tylko, �eby si� nie sp�ni� na spotkanie z Baruszy�skim, a jak pan
mi nie wierzy,
to trudno... Dzi�kuj� za podwiezienie i wynosz� si� � Marek rozgniewa� si� i
chcia� wsta�, ale
Fastryga przytrzyma� go i poklepa� pojednawczo po ramieniu.
� No, no, dobrze... przypu��my, �e kto� ci zamieni� reklam�wk�, a ty nie
zauwa�y�e�,
ale chyba wiesz, co by�o w tej kasetce, albo, powiedzmy, w tym puzderku.
� Sk�d mog� wiedzie�? � zdziwi� si� Marek.
� Ch�opcy w twoim wieku lubi� zagl�da� do tajemniczych przesy�ek. Na pewno j�
otworzy�e� z samej ciekawo�ci i zerkn��e�, co tam jest w �rodku. No, nie b�j si�
i przyznaj, to
przecie� �adna zbrodnia.
� Nigdy nie zagl�dam do cudzych przesy�ek, list�w i kasetek, to nie�adnie. Jak
pan mo�e
pos�dza� mnie o takie rzeczy? Wysiadam! Nie podoba mi si� ta rozmowa � Marek
wzburzony
zerwa� si� z miejsca. � O, Bo�e, co to?! Gdzie my jeste�my?! � spojrza� przez
szyb�. � Prosz�
zatrzyma�! Min�li�my m�j blok...
� Min�li�my? Niemo�liwe � Fastryga uda� zdumienie.
� Pan mnie umy�lnie zagada�!
� Ja?! S�yszycie, co on m�wi? � Fastryga zwr�ci� si� do siedz�cych w dwu rz�dach
stra�ak�w. � Czy ja zagadywa�em tego zucha?
Stra�acy kolejny raz roze�miali si� jak na komend� bardzo brzydkim rechotliwym
�miechem jak ch�r �ab. Tylko jeden z nich, wielki muskularny stra�ak o gorylej
budowie nie
roze�mia� si�, natomiast wydoby� dwie czarne r�kawiczki, skropi� je obficie
ciecz� z ma�ej
buteleczki i zacz�� starannie przeciera� chusteczk�. Ostry zapach benzyny
rozszed� si� po wozie.
Ten widok i ten zapach co� przypomnia� Markowi, co� ma�o przyjemnego, bo nagle
ogarn�� go
dziwny niepok�j... po prostu zacz�� si� ba�.
� Dok�d mnie pan wiezie?! � wykrztusi� przera�ony � ja... ja nie chc�... ja
wysiadam!
Prosz� stan��!
� To niemo�liwe � Fastryga u�miechn�� si� zimno. � W�a�nie dostali�my przez
radiotelefon wiadomo��: nowy akt terroru! Zlokalizowano Mustafona. Wtargn�� do
kawiarni
Baobab na Banacha i pod�o�y� bomb� zapalaj�c� ukryt� w bukiecie kwiat�w.
Wybuch�a, gdy
wsadzano j� do wazonu. Og�lna panika i po�ar! P�dzimy tam, nie wolno nam straci�
ani jednej
chwili! Tym bardziej, �e zaraz przyjedzie telewizja i b�d� nas pokazywa� w
akcji.
� Ale ja um�wi�em si� w bardzo wa�nej sprawie na pi�t�, ja nie mog�... � j�kn��
Marek.
� Zd��ysz � przerwa� Fastryga � uwiniemy si� b�yskawicznie! Stosujemy nowoczesne
super-hiper metody i technik� dwudziestego pierwszego stulecia! A w razie
najmniejszego
sp�nienia dostaniesz od nas za�wiadczenie, �e znalaz�e� si� w stanie wy�szej
konieczno�ci i
musia�e� uczestniczy� w akcji przeciwogniowej.
Marek uspokoi� si� nieco.
� Pan �artuje, naprawd� napisa�by pan?
� Oczywi�cie.
� I m�g�bym z wami gasi� prawdziwy po�ar?
� Je�li chcia�by�...
� O, tak! � zapali� si� Marek � i od razu pomy�la�, jak� furor� zrobi�oby to w
szkole.
� Czy m�g�bym sika� w ogie� t� du�� sikawk�?
� Je�li ci to sprawi przyjemno��...
� I strzela� z armatki wodnej.
� Je�li potrafisz, to prosz� bardzo...
� I b�d� pokazany w telewizji?
� Je�li ci tak zale�y! Ale wszystko pod warunkiem, �e b�dziesz grzeczny i zaraz
powiesz
dobremu wujkowi Fastrydze, co naprawd� zrobi�e� z tym cholernym puzderkiem.
� O, rany, pan zn�w to samo, nudno si� robi!
� Pos�uchaj, ch�opcze, to nie zabawa, ty chyba wci�� nie zdajesz sobie sprawy, w
co si�
wpl�ta�e�, o jakie otar�e� si� niebezpiecze�stwo. To cud, �e jeszcze �yjesz!
� My�li pan, �e Mustafon jest a� tak gro�ny?
� �miertelnie gro�ny! Jak bestia w d�ungli, jak tropikalny gad...
� Jak boa dusiciel? Jak anakonda? � zainteresowa� si� Marek.
� Rzek�bym, jak jadowita czarna mamba � sprecyzowa� Fastryga. � Do tej pory
nikt,
kto otar� si� o Mustafona i wda� si� z nim w najmniejsz� konwersacj�, nie uszed�
ca�o, poniewa�
�obuz ten na zako�czenie rozmowy ma zwyczaj traktowa� swojego rozm�wc�
kind�a�em.
� Kind�a�em?! � Marka zatka�o z wra�enia.
� Dok�adnie pod czwarte �ebro.
� Nie widzia�em u niego niczego podobnego do kind�a�u.
� Nosi go w r�kawie. Oto z kim mia�e� do czynienia! Czy teraz powiesz nam ca��
prawd�?
� Ju� powiedzia�em � rozz�o�ci� si� Marek. � Niech pan mi da spok�j, bo mam tego
po same dziurki w nosie.
� Znakomicie, jak chcesz, zuchu � Fastryga u�miechn�� si� kwa�no i si�gn�� po
radiotelefon. Przez chwil� rozmawia� z kim� p�g�osem, po czym nacisn�� guziczek
przy swoim
fotelu. Syrena stra�acka dosta�a czkawki i umilk�a, w��czy� si� natomiast
urywany sygna�
d�wi�kowy karetki pogotowia.
Na ten sygna� stra�acy powstali z miejsc, �ci�gn�li pomara�czowe he�my tudzie�
uniformy i wtedy okaza�o si�, �e ka�dy z nich mia� przy pasie kabur� z
pistoletem. Wydostali
spod �awek plastikowe torby, wyj�li z nich bia�e fartuchy oraz czepki s�u�by
zdrowia i zacz�li
sprawnie si� przebiera�...
Marek patrzy� na to wszystko z rosn�cym os�upieniem.
� Co tu si� dzieje? � wybe�kota�.
� Spoko, ch�opcze, to tylko ma�a zmiana planu � rzek� Fastryga. � Przed minutk�
otrzyma�em wiadomo��, �e by�o przek�amanie na linii. Zniekszta�cono wiadomo�� o
kawiarni
Baobab z winy naszego agenta, kt�ry ma pypcia na j�zyku. W rzeczywisto�ci
pod�o�ono tam nie
bomb� lecz bombonierk� i nie wybuch�o, tylko nadmiernie spuch�o... kucharzowi
ciasto
dro�d�owe. Po�aru w Baobabie wi�c nie ma i dzi� chyba nie b�dzie, bo Mustafona
widziano ju�
w Izabelinie. Przenikn�� do Fundacji Zdrowia Alberta podaj�c si� za profesora,
specjalist� od
leczenia izotopem kobaltu i demonstruj�c tak zwan� bomb� kobaltow�. Nietrudno
si� domy�li�,
�e nie by�a to �adna bomba kobaltowa, lecz terrorystyczna bomba wybuchowa...
� Rozumiem, po�aru nie b�dzie � rzek� markotnie Marek � ale po co oni wdziewaj�
bia�e fartuchy? � wskaza� na stra�ak�w.
� To ma�a transformacja, ch�opcze. Pora, bym ci wyja�ni� pewne rzeczy.
Nowoczesna
ekonomia pracy wymaga wykorzystania czasu i energii tych dzielnych ludzi w
systemie non-
stop! Czasy tradycyjnych w�sko profesjonalnych stra�ak�w sko�czy�y si�.
�Ruatonim� jest
nowym sprywatyzowanym przedsi�biorstwem o szerokim wachlarzu specjalno�ci.
Wchodzimy w
sk�ad Agencji Uniwersalnej Ochrony �Agguno�. Walczymy nie tylko z ogniem, lecz z
ka�dym
innym �ywio�em, z ka�dym zagro�eniem �ycia, zdrowia i maj�tku. Jak powiedzia�em,
zanosi si�
na nowe k�opoty z Mustafonem. Wzywaj� nas do Izabelina. Jedziemy tam pod
sztandarem s�u�by
zdrowia, zaskoczymy Mustafona, obezw�adnimy i... udzielimy mu fachowej pomocy
medycznej.
Fastryga u�miechn�� si� krzywo swoj� zszywan� g�b�.
� Wy? Pomocy medycznej?! � Marek spojrza� na niego nieufnie.
� �wiadczymy pe�ny asortyment us�ug w tym zakresie, tak�e us�ugi psychiatryczne
tudzie� chirurgiczne, ��cznie z przeszczepami serca i w�troby. Przy sposobno�ci
robimy gratis
pedicure, co bardzo sobie chwal� nasze klientki. Podobnie jak nasze masa�e, mamy
kadr�
najlepszych masa�yst�w. Lecz nasza g��wna specjalno�� to operacje plastyczne, a
ostatnio
r�wnie� ma�e dyskretne zabiegi na m�zgu dla m��w stanu. Ceny umiarkowane, dla
pos��w
pi��dziesi�t procent zni�ki po okazaniu legitymacji. Gwarantujemy pacjentom po
zabiegu
b�yskotliwo�� wyst�pie� publicznych, swad� i elokwencj�, celno�� polemiczn�,
zab�jcze dla
adwersarzy riposty, �atwo�� podejmowania optymalnych decyzji, zdolno�� wnikliwej
oceny
sytuacji...
� Nie wierz�! � mrukn�� zniecierpliwiony Marek.
� Ale� tak, ch�opcze, mamy rewelacyjne wyniki! W dziewi��dziesi�ciu procentach
uzyskujemy znacz�c� popraw� ilorazu inteligencji, ty te� m�g�by� sobie poprawi�.
� Ja?
� Zawieziemy ci� na zabieg gratis.
� Nie, dzi�kuj�! � przestraszy� si� Marek. � Wystarczy mi to, co mam. M�j
przyjaciel,
pan Anatol Surma, sakso-wiolonczelista m�wi, �e z nadmiarem inteligencji mo�na
mie� k�opoty.
� W ka�dym razie powiniene� da� si� zbada�, zuchu � Fastryga przygl�da� si�
Markowi krytycznie. � Wygl�dasz nienadzwyczajnie. Oczy podkr��one, twarz
wymoczka, ty
chyba chory jeste�, dziecko.
� Ja?
� Nie wiem, mo�e mi si� tylko zdaje, ale warto ci� zbada�!
� Mnie nic nie jest, ciocia Dora niedawno mnie bada�a. Ja chc� wysi���, nie jad�
dalej, a
pan mnie umy�lnie zagaduje! � Marek rzuca� niespokojne spojrzenia na olbrzyma w
czarnych
r�kawiczkach, kt�ry w�a�nie wdziewa� bia�y fartuch. Na jego lewej r�ce zwraca�
uwag� du�y
marynarski tatua�. Kogo ten cz�owiek przypomina�? � Marek wyt�y� gor�czkowo
pami��. Te
czarne r�kawiczki, zapach benzyny, goryla budowa i ten tatua�! I nagle
przypomnia� sobie. Tak,
o pomy�ce nie mo�e by� mowy. To Bosmann! Teofil Bosmann! Pozna� tego draba w
dramatycznych okoliczno�ciach, gdy by� porwany i wi�ziony przez band� Alberta
Flasza. Od
razu przed oczyma stan�a mu jak �ywa ca�a galeria przest�pc�w, z kt�rymi mia�
wtedy do
czynienia... Wie�czys�aw Nieszczeg�lny, osobnik o ko�skiej twarzy najbardziej
przebieg�y,
najzr�czniejszy opryszek �wiata podziemnego stolicy, elegancki pachn�cy ja�minem
doktor
Bogumi� Kadryll, niezr�wnany kieszonkowiec, Chryzostom Cherlawy, z�oczy�ca
nikczemnej
postury obdarzony �siedmiorgiem talent�w� i tak�� liczb� potomstwa. I wreszcie
on, obecny w
tym wozie zbrodniarz-atleta zwany Teosiem Dusicielem, albo Czarnopalcym! Jego
obecno�� nie
mo�e wr�y� nic dobrego! Dreszcz przeszed� Marka po sk�rze.
� Co ci jest? Dziwnie zblad�e�, zuchu � zagadn�� go rozbawiony Fastryga. � To te
dzisiejsze prze�ycia... za du�o wra�e�, a system nerwowy s�aby. Ma�y zastrzyk
dobrze ci zrobi.
� Co?! Zastrzyk?! � Marek zerwa� si� przera�ony.
� Siadaj! � Fastryga pchn�� go na fotel. � B�d� m�czyzn�! Ten zabieg pomo�e ci
tak�e na pami��, kt�ra wyra�nie szwankuje! No, nie b�j si�, taki du�y
ch�opiec... Nic nie b�dzie
bola�o. Pan Teofil ma wpraw� i delikatn� r�czk�.
� Teofil?! � Marek zdr�twia� do reszty. � Nie!!! �adnych zastrzyk�w! Nie chc�,
nie
godz� si�! Pan �artuje...
Ale to nie by�y �arty. Marek zobaczy�, �e Bosmann zacz�� nape�nia� strzykawk�
ciecz� z
��tej fiolki. Sprawa by�a jasna, Marek nie mia� ju� w�tpliwo�ci. Wpad� w r�ce
niebezpiecznych
gangster�w. Ca�a historia ze stra�akami i Mustafonem Idiosynkrazym � wszystko,
co napl�t�
mu Fastryga by�o bajk�, wielk� zgryw�, a naprawd� ca�y cz