7392
Szczegóły |
Tytuł |
7392 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7392 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7392 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7392 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R. A. Salvatore
MIECZ RODU BEDWYR�W
Tytu� orygina�u The Sword of Bedwyr
T�umaczy�a Anna Krawczyk-�askarzewska
Wersja angielska 1995
Wersja polska 2000
Dla Betsy Mitchell, za Jej wsparcie i wk�ad oraz za wskazanie nowych dr�g i
mo�liwo�ci. Doprawdy, entuzjazm jest zara�liwy.
Specjalne podzi�kowania nale�� si� Wayne�owi Changowi, Donaldowi Puckey�owi i
Nancy Hanger. Bran�a wydawnicza jest szczeg�lnie trudna i konkurencyjna, tote�
praca z tak
utalentowanymi i oddanymi osobami zapewnia ogromny komfort.
PROLOG
Oto Wyspy Morza Avon: poszarpane wierzcho�ki i faliste wzg�rza, �agodne deszcze
i
porywiste wiatry dm�ce znad lodowc�w ku Morzu Grzbietowemu. A dalej rozci�ga si�
spokojna Baranduine, ziemia prostego ludu i elf�w Wysokiego Rodu, l�d sk�pany w
zieleni i
t�czach. I jeszcze Pi�ciu Wartownik�w, zapory dla wiatr�w, nagie szczyty podobne
do
wielkich, rogatych baran�w, i wielobarwne porosty, kt�re roztaczaj� niesamowity
blask o
zmierzcha Niechaj wszyscy �eglarze strzeg� si� ska� w pobli�u tej pi�tki!
Jest jeszcze Pretoria, najludniejsza i najbardziej cywilizowana wyspa, gdzie
dominuje
handel z l�dem sta�ym, a okolica a� roi si� od miast.
Poza tym nieokie�znany Eriador. To ziemia wojen i twardych ludzi, kt�rzy
pos�uguj�
si� mieczem r�wnie dobrze jak p�ugiem. To ziemia klan�w, dla kt�rych walka z
pojedynczym
cz�owiekiem oznacza walk� z ca�ym jego rodem, a o lojalno�ci decyduj� wi�zy
krwi.
Nieokie�znany Eriador. Tam chmury k��bi� si� nisko nad poro�ni�tymi zieleni�
pag�rkami, a wiatr jest zimny nawet w �rodku lata. Tam elfy Wysokiego Rodu
ta�cz� na
ukrytych wzg�rzach, a gburowate krzaty wykuwaj� bro�, kt�ra w ci�gu roku
niechybnie
pokryje si� krwi� wroga.
Opowie�ci o barbarzy�skich naje�d�cach, Huegotach, s� zaiste d�ugie, a wp�yw
tego
wojowniczo usposobionego narodu na mieszka�c�w Eriadoru nie ulega w�tpliwo�ci.
Jednak
Huegoci nigdy nie zaj�li tej ziemi i nigdy nie zniewolili eriadorskiego ludu. W
klanach
zamieszkuj�cych Eriador i barbarzy�skie wyspy m�wi si�, �e za ka�dego zabitego
Huegota
gin�� jeden Eriadorczyk. Z tak tragicznym �niwem w walce z pot�nymi
barbarzy�cami nie
m�g� por�wna� si� �aden inny lud.
Z jaski� �elaznego Krzy�a pochodzili cyklopi, dzikie i pozbawione lito�ci
jednookie
bestie. �upili t� krain�, zostawiaj�c za sob� popi� i zgliszcza, mordowali
ka�dego, kto nie
zdo�a� uciec przed ich atakiem. A na Eriadorze spo�r�d klan�w zosta� wy�oniony
przyw�dca,
Bruce MacDonald, Jednocz�cy, kt�ry zebra� m�czyzn oraz kobiety i zmieni�
przebieg wojny.
Powiadaj�, �e kiedy zachodnie pola zosta�y oczyszczone, sam Bruce MacDonald
wyr�ba�
drog� przez p�nocne odga��zienie �elaznego Krzy�a, aby jego wojska mog�y si�
przedosta�
na wschodnie terytoria i zmia�d�y� cyklop�w.
To dzia�o si� sze��set lat temu.
Z morza nadci�gn�li �o�nierze Gaskonii, wielkiego kr�lestwa na po�udnie od wysp.
I
sta�o si� tak, �e Avon, ziemia Elkinadoru, zosta�a podbita i �ucywilizowana�.
Ale
Gasko�czykom nigdy nie uda�o si� zapanowa� nad p�nocn� cz�ci� Eriadoru.
Drewniane
okr�ty pierwszej floty roztrzaska�y si� i uton�y we wzburzonych odm�tach Morza
Grzbietowego, drug� flot� za� unicestwi�y ogromne wieloryby. Z okrzykiem �Bruce
MacDonald!� na ustach, wskrzeszaj�cym pami�� dawnego bohatera, lud Eriadoru
walczy� o
ka�d� pi�d� ukochanej ziemi. Jego op�r by� tak zawzi�ty, �e Gasko�czycy nie
tylko wycofali
si�, ale nawet wznie�li mur, by odgrodzi� si� od p�nocnych ziem, kt�re
ostatecznie uznali za
niemo�liwe do zdobycia.
Poniewa� Eriadorczycy wci�� stawiali op�r, a na po�udniu tu i �wdzie wojna
dos�ownie wisia�a w powietrzu, Gasko�czycy w ko�cu przestali si� interesowa�
wyspami i
opu�cili je. Wp�yw ich kultury mo�na zauwa�y� w j�zyku, obrz�dach religijnych i
sposobie
ubierania ludu Avon, ale nie na Eriadorze, nie w nieujarzmionej krainie, gdzie
religia jest
starsza od Gaskonii, a najwa�niejszym spoiwem s� wi�zy rodzinne.
Te wydarzenia mia�y miejsce trzysta lat temu.
Na Avon, w Carlisle na rzece Stratton, pojawi� si� obdarzony wielk� moc� kr�l-
czarnoksi�nik, kt�ry postanowi� podporz�dkowa� sobie wszystkie wyspy. Nazywa�
si�, i
nadal nazywa, Greensparrow. Jest cz�owiekiem gwa�townym i nie przebieraj�cym w
�rodkach. Podpisa� nikczemny pakt z Cresisem, kt�ry rz�dzi� cyklopami.
Greensparrow nada�
mu tytu� pierwszego ksi�cia i sprowadzi� do swojej armii skorych do wojaczki
jednookich.
Zdoby� Avon w zaledwie dwa tygodnie, zmia�d�y� wszelk� opozycj�, a potem
zamarzy�o mu
si� podbicie Eriadoru. Jego armia podzieli�a los barbarzy�c�w, cyklop�w i
Gasko�czyk�w.
W�wczas nadci�gn�a nad Eriador ciemno��, kt�rej nie m�g� przeci�� �aden miecz i
kt�rej nie zdo�a�a rozp�dzi� nawet najwi�ksza odwaga. By�a to zaraza, kt�r�, jak
szeptano
trwo�liwie, wywo�a�y moce nieczyste. Na Avon nikt nie odczu� jej skutk�w, ale na
wolnym
terytorium Eriadoru, zar�wno na l�dzie sta�ym, jak i na wyspach, wymar�y dwie
trzecie
ludno�ci, a na ka�dych trzech mieszka�c�w, kt�rzy prze�yli, dw�ch odczuwa�o tak
wielkie
os�abienie, �e nawet nie pr�bowali podj�� walki.
W ten spos�b Greensparrow rozszerzy� swe panowanie. Na mocy narzuconego przez
siebie rozejmu zdoby� wszystkie ziemie na p�noc od �elaznego Krzy�a. W
g�rniczym
miasteczku Montfort wyznaczy� �smego ksi�cia, kt�ry nosi� imi� Caer MacDonald,
na cze��
Jednocz�cego.
Na Eriadorze zapanowa�y ci�kie czasy. Elfy Wysokiego Rodu wycofa�y si�, a
krzaty
zosta�y wzi�te do niewoli.
To by�o dwadzie�cia lat temu. W�a�nie wtedy przyszed� na �wiat Luthien Bedwyr.
Oto jego opowie��.
Rozdzia� 1
ROZTERKI ETHANA
Ethan Bedwyr, najstarszy syn lorda Bedwydrin, sta� wyprostowany na balkonie
wielkiego domu w Dun Varna i obserwowa� dwumasztowiec pod czarn� bander�, kt�ry
leniwie wp�ywa� do portu. M�czyzna o wynios�ej postawie by� nachmurzony,
jeszcze zanim
dostrzeg� oczekiwan� flag�, na kt�rej widnia�y skrzy�owane, otwarte d�onie nad
przekrwionym okiem. Tylko statki kr�l�w albo p�nocno-wschodnich barbarzy�c�w
�eglowa�y tak jawnie po zimnych wodach Morza Grzbietowego, zawdzi�czaj�cego sw�
nazw� strasznym, czarnym p�etwom mi�so�ernych wieloryb�w, kt�rych wyg�odnia�e
stada
przemierza�y ciemn� to�. Zreszt�, barbarzy�cy nie podr�owali w pojedynk�.
Wkr�tce oczom Ethana ukaza�a si� druga flaga, na kt�rej muskularna, zgi�ta w
�okciu
r�ka dzier�y�a kilof.
- Go�cie? - zagadn�� kto� za jego plecami. Ethan rozpozna� g�os ojca, lecz nie
odwr�ci� si�.
- To proporzec� ksi�cia Montfort - odpar� z wyra�n� pogard� w g�osie.
Gahris Bedwyr stan�� na balkonie obok swego syna. Ethan skrzywi� si�, zerkn�wszy
na ojca, kt�ry w odleg�ych wspomnieniach wydawa� si� taki dumny i silny. W
blasku
wschodz�cego s�o�ca br�zowe oczy Gahrisa intensywnie l�ni�y, a zimna oceaniczna
bryza
owiewa�a jego g�ste, srebrzyste w�osy, ods�aniaj�c rumian�, pooran� bruzdami
twarz, kt�r�
podczas wielogodzinnych po�ow�w na niebezpiecznym morzu zd��y�o postarzy�
s�o�ce.
Gahris dor�wnywa� Ethanowi wzrostem, a zatem by� wy�szy od wi�kszo�ci ludzi na
wyspie
Bedwydrin, kt�rzy z kolei przerastali innych mieszka�c�w kr�lestwa. W barkach
by� nadal
szerszy ni� w pasie, a �y�y na ramionach �wiadczy�y o tym, �e ci�ko pracowa� za
m�odu.
Jednak kiedy statek z czarnymi �aglami zbli�a� si� do dok�w, a ochryp�e krzyki
cyklopowej za�ogi ponagla�y wyspiarzy do us�ugiwania, oczy Gahrisa nie wyra�a�y
w�adczego majestatu.
Ethan znowu odwr�ci� wzrok w stron� przystani, nie chc�c patrze� na upokorzonego
ojca.
- To chyba kuzyn ksi�cia - odezwa� si� Gahris. - S�ysza�em, �e podczas wakacji
zamierza� zwiedza� wyspy na p�nocy. No c�, musimy zadba� o to, �eby
uprzyjemni� mu
pobyt.
Odwr�ci� si�, jakby chcia� odej��, ale widz�c, �e Ethan wci�� kurczowo �ciska
por�cz
balkonu, przystan��.
- B�dziesz walczy� na arenie, �eby zabawi� naszych go�ci? - zapyta�, cho�
wiedzia�,
jak� us�yszy odpowied�.
- Tylko pod warunkiem, �e moim przeciwnikiem b�dzie kuzyn ksi�cia - odpar�
Ethan z niezm�con� powag� - i �e stoczymy walk� na �mier� i �ycie.
- Musisz nauczy� si� akceptowa� to, co zastajesz - napomnia� go Gahris.
Ethan zwr�ci� ku niemu rozw�cieczone spojrzenie. �wier� wieku temu, jeszcze
zanim
niezale�ny Eriador da� si� podporz�dkowa� okrutnemu kr�lowi Greensparrow z Avon,
tak
m�g�by spogl�da� sam Gahris.
Bedwyr senior potrzebowa� d�u�szej chwili, �eby si� opanowa� i przypomnie�
sobie,
jak wiele ryzykowa� on i jego lud. W przypadku mieszka�c�w Bedwydrin i innych
wysp
sytuacja przedstawia�a si� zupe�nie dobrze. Greensparrow niepokoi� si� g��wnie o
Avon, a
�ci�lej o tereny na po�udnie od g�r zwanych �elaznym Krzy�em, i chocia� Morkney,
ksi���
Montfort, rz�dzi� tward� r�k� na sta�ym l�dzie Eriadoru, to wyspiarzom
specjalnie si� nie
naprzykrza� - pod warunkiem, oczywi�cie, �e regularnie otrzymywa� dziesi�cin�, a
jego
wys�annicy byli nale�ycie traktowani, je�li zdarzy�o im si� zawita� na kt�r�� z
wysp.
- Nasze �ycie nie jest takie z�e - zauwa�y� Gahris, pr�buj�c ugasi� ogie� w
duszy
niepokornego syna. Lord nie zdziwi�by si�, gdyby dowiedzia� si� jeszcze tego
dnia, �e Ethan
zaatakowa� kuzyna ksi�cia ca�kiem otwarcie, przy stu �wiadkach i kilkunastu
Gwardzistach
Pretoria�skich!
- Nie jest, je�li chce si� by� poddanym - warkn�� Ethan, wci�� zirytowany.
- Ca�y pradziadek - mrukn�� Gahris pod nosem.
Ethan zachowywa� si� tak, jakby wci�� panowa� okres okupionej gwa�tem
niepodleg�o�ci, kiedy to Bedwydrin walczy�a z ka�dym, kto uzurpowa� sobie miano
w�adcy.
Dzieje wyspy obfitowa�y w relacje z wojen przeciw barbarzy�skim naje�d�com,
hordom
cyklop�w, samozwa�czym kr�lom Eriadoru, kt�rzy chcieli przemoc� zjednoczy�
wysp�, a
nawet przeciw pot�nej flocie Gaskonii, kiedy to rozleg�e po�udniowe kr�lestwo
usi�owa�o
podbi� wszystkie tereny otoczone mro�nymi wodami p�nocy. Avon ust�pi�a pod
naporem
Gasko�czyk�w, lecz zaprawieni w bojach wojownicy Eriadoru tak naprzykrzali si�
naje�d�com, �e ci ostatni wznie�li mur, aby odgrodzi� p�nocn� prowincj�, i
o�wiadczyli, i�
tak dzikiej ziemi nie da si� poskromi�. W owych walecznych czasach Bedwydrin
szczyci�a
si� tym, �e �aden gasko�ski �o�nierz, kt�ry postawi� stop� na wyspie, nie zdo�a�
prze�y�.
Ale to by�a stara historia, sprzed siedmiu pokole�, i Gahris Bedwyr musia� ulec
wichrom przemian.
- Jestem Bedwydrinem - odburkn�� Ethan, jakby to o�wiadczenie wyja�nia�o
wszystko.
- Jak zawsze w�ciek�y buntownik! - warkn�� sfrustrowany Gahris. - Przekl�te
niech
b�d� skutki twych poczyna�! Jak�e kr�tkowzroczna jest twoja duma...
- Moja duma jest w�a�ciwa wszystkim Bedwydrinom -� przerwa� mu Ethan. Jego
br�zowe jak cynamon, charakterystyczne dla klanu Bedwyr�w oczy zab�ys�y gro�nie
w
promieniach porannego s�o�ca.
Spojrzenie tych oczu zniech�ci�o lorda do riposty.
- Przynajmniej tw�j brat zabawi naszych go�ci jak nale�y - rzek� Gahris cicho i
odszed�.
Ethan obejrza� si� na przysta�, gdzie statek zd��y� ju� zawin��. Zwali�ci,
jednoocy
cyklopi krz�tali si� przy cumach, popychaj�c ka�dego wyspiarza, kt�ry stan�� im
na drodze, a
nawet i tych kilku, kt�rzy starali si� nie zawadza�. Ci brutale nie nosili
srebrno-czarnych
uniform�w Gwardii Pretoria�skiej; tworzyli stra� przyboczn� ka�dego szlachetnie
urodzonego m�a. Nawet Gahris mia� kilkunastu takich stra�nik�w - podarunek
ksi�cia
Monfort.
Ethan potrz�sn�� g�ow� z obrzydzeniem, a potem skierowa� wzrok na dolny, s�u��cy
do �wicze� dziedziniec i na lew� cz�� balkonu, gdzie spodziewa� si� ujrze�
Luthiena,
swojego jedynego, m�odszego o pi�tna�cie lat brata. Luthien przebywa� tu niemal
bez
przerwy, chc�c doskonali� umiej�tno�ci szermiercze i �ucznicze. Wci�� tylko
�wiczy� i
�wiczy�. By� oczkiem w g�owie swego ojca i nawet Ethan musia� przyzna�, �e w
ca�ej krainie
nie by�o znamienitszego wojownika.
Zauwa�y� brata natychmiast, a to za spraw� rudawej smugi, jak� tworzy�y jego
d�ugie,
kr�cone w�osy, zaledwie o ton ciemniejsze od jasnych pukli Ethana. Nawet z tej
odleg�o�ci
sylwetka Luthiena robi�a imponuj�ce wra�enie. Mia� prawie metr dziewi��dziesi�t
wzrostu,
pot�n� klatk� piersiow� i umi�nione barki. Z�ocisto-br�zowa sk�ra �wiadczy�a o
tym, �e
lubi� obje�d�a� wysp�, na kt�rej deszcz go�ci� cz�ciej ni� s�o�ce.
Ethan obserwowa� Luthiena z nachmurzon� min�. M�odzieniec z �atwo�ci� poradzi�
sobie w walce z kolejnym partnerem, a w chwil� p�niej b�yskawicznie obr�ci� si�
i jednym
pchni�ciem, skr�tem cia�a i zamaszystym wykrokiem zdo�a� powali� przeciwnika,
kt�ry
usi�owa� zaskoczy� go od ty�u.
Wojownicy, kt�rzy ogl�dali pojedynek, wydali okrzyk aprobaty, Luthien za�
powsta� i
z szacunkiem pochyli� g�ow�.
O tak, Ethan wiedzia�, �e Luthien dobrze zabawi �go�ci�, i ta mysi stawa�a
dumnemu
m�czy�nie ko�ci� w gardle. Jednak nie obwinia� Luthiena. Jego brat by� jeszcze
m�ody i
g�upi. Maj�c raptem dwadzie�cia lat, Luthien nigdy nie zazna� prawdziwej
wolno�ci i nie
widzia� Gahrisa przed doj�ciem do w�adzy kr�la-czarnoksi�nika Greensparrowa.
Tymczasem Gahris wyszed� na dziedziniec i gestem r�ki przywo�a� Luthiena.
�miej�c
si� i kiwaj�c g�ow�, pokaza� mu doki. Luthien w odpowiedzi u�miechn�� si�
szeroko i zaraz
tam pobieg�, po drodze wycieraj�c r�cznikiem umi�nione cia�o; uwielbia�
sprawia� innym
przyjemno��.
- Szkoda mi ciebie, drogi bracie - szepn�� Ethan. Wyra�a� szczere uczucie, gdy�
wiedzia�, �e pewnego dnia Luthien b�dzie musia� pozna� prawd� dotycz�c� ich
ziemi i
tch�rzliwej postawy ojca.
Uwag� Ethana zwr�ci� krzyk w dole. Natychmiast spostrzeg�, �e jaki� cyklop bije
wyspiarza i t�ucze nim o przysta�. Do��czyli do niego dwaj inni pobratymcy i
teraz we tr�jk�
ok�adali m�czyzn� pi�ciami i kopali go, a� w ko�cu ofiara zdo�a�a si�
odczo�ga�.
Za�miewaj�c si�, trzej kamraci wr�cili do pracy przy cumowaniu przekl�tego
statku.
Ethan nie m�g� d�u�ej znie�� ich widoku. Opu�ci� si� z balkonu na ziemi� i omal
nie
wpad� na dw�ch jednookich �o�nierzy swojego ojca, kt�rzy akurat tamt�dy
przechodzili.
- Dziedzic Bedwyr - wycedzi� jeden z cyklop�w; jego ironiczny u�miech ods�ania�
��te, spiczaste z�by.
Ethan wyczu� protekcjonalny ton w s�owach bydl�cia. Rzeczywi�cie, by� dziedzicem
Bedwyr, ale dla cyklop�w jego tytu� nic nie znaczy�, gdy� s�u�yli jedynie
kr�lowi Avon i jego
ksi���tom-czarnoksi�nikom. Podobnie jak wszyscy, Ethan wiedzia�, �e ci
stra�nicy,
�podarunki� od ksi�cia Montfort, pe�nili rol� szpieg�w. Jednak nikt na Bedwyr
nie odwa�y�
si� m�wi� o tym otwarcie.
- Czy to normalne, �e podczas swoich obchod�w zapuszczacie si� na prywatne
tereny panuj�cego rodu? - warkn�� Ethan.
- Przybyli�my tu tylko po to, �eby poinformowa� wielmo�nych pan�w o przybyciu
ksi�cia Montfort - odpar� drugi stra�nik.
Ethan d�ugo przypatrywa� si� odra�aj�cemu stworowi. Cyklopi zazwyczaj nie
dor�wnywali ludziom wzrostem, ale byli o wiele grubsi; nawet najmniejsi
przedstawiciele tej
rasy wa�yli prawie sto kilo, a waga najci�szych bestii cz�sto przekracza�a sto
pi��dziesi�t
kilogram�w. Przykryte str�kami w�os�w czo�o typowego cyklopa opada�o ku
krzaczastej
brwi, pod kt�r� znajdowa�o si� pojedyncze, zawsze przekrwione oko. Nos by�
sp�aszczony i
szeroki, a wargi prawie nie istnia�y, przez co nieustannie widzia�o si� ��tawe,
niemal
zwierz�ce z�biska. Nie mieli te� podbr�dka.
- Gahris wie o tym - rzek� Ethan. Jego g�os by� ponury, wr�cz gro�ny. Dwaj
cyklopi
spojrzeli na siebie i u�miechn�li si� g�upkowato, ale kiedy zobaczyli, �e d�o�
zapalczywego
Ethana pow�drowa�a do rekojes�ci miecza, przestali wykrzywia� twarze.
Dw�ch m�odych ch�opak�w, s�u��cych dostojnego rodu, wesz�o do sali i z du�ym
zaciekawieniem obserwowa�o zaj�cie.
- Dziwne wydaje si� noszenie miecza we w�asnej siedzibie - zauwa�y� jeden z
cyklop�w.
- Zawsze m�dre zabezpieczenie, kiedy w okolicy kr�c� si� cuchn�cy jednoocy -
odpar� gromko Ethan, pokrzepiony obecno�ci� dw�ch �wiadk�w, ludzi. Jego s�owa
doskonale
wsp�gra�y z rozw�cieczonymi minami stra�nik�w. - I ani s�owa wi�cej. Wasze
oddechy s�
dla mnie nie do wytrzymania.
Cyklopi nachmurzyli si� jeszcze bardziej, ale Ethan nie da� si� zastraszy�.
Ostatecznie
by� synem lorda, a cyklopi musieli przynajmniej zachowywa� pozory respektu w
obliczu
takiego dostoje�stwa. Odwr�cili si� i odeszli.
Ethan zerkn�� na ch�opc�w, kt�rzy wprawdzie uciekali, ale z u�miechem na ustach.
�Oto m�odzie� Bedwydrin� - pomy�la� najstarszy syn lorda. M�odzie�
reprezentuj�ca dumn�
ras�. Wyra�na aprobata tych ch�opc�w dla sposobu, w jaki potraktowa� ohydnych
cyklop�w,
nape�ni�a jego serce otuch�, a nawet nadziej�. By� mo�e przysz�o�� oka�e si�
lepsza.
Jednak mimo tej przelotnej chwili nadziei Ethan wiedzia�, �e da� swojemu ojcu
kolejny pretekst do ostrej reprymendy.
Rozdzia� 2
DW�CH WIELKICH PAN�W I ICH DAMY
Nied�ugo potem �o�nierz-cyklop, kt�rego tarcz� ozdabia� herb Montfort - zgi�ta
r�ka
dzier��ca kilof - wkroczy� do sali audiencyjnej domu Gahrisa Bedwyra.
Pomieszczenie by�o
obszerne i prostok�tne; sta�o w nim kilkana�cie wygodnych krzese�, a uroku
dodawa�o mu
wspania�e palenisko.
- Wicehrabia Aubrey - oznajmi� jednooki herold - kuzyn ksi�cia Morkneya z
Montfort,
sz�sty z o�miu, czwarty w linii... - D�ugo jeszcze trwa�o wyliczanie
nieistotnych, nawet
najdrobniejszych szczeg��w dotycz�cych rodowodu i dziedzictwa wicehrabiego,
akt�w
m�stwa (zawsze wyolbrzymionego, ale i tak nie robi�o ono zbytniego wra�enia na
Gahrisie,
kt�ry zmaga� si� z nie�atwymi warunkami na Bedwydrin od ponad sze��dziesi�ciu
lat) oraz
przejaw�w szczodrobliwo�ci i heroizmu.
W�adca wyspy pomy�la�, �e w�a�ciwie co czwarty m�czyzna na Eriadorze ro�ci
sobie
prawo do tytu�u wicehrabiego albo barona.
- ...i jego towarzysz, baron Wilmon - ci�gn�� cyklop. Us�yszawszy t� bynajmniej
nie
zaskakuj�c� zapowied�, Gahris a� westchn��. Jego my�li natychmiast znalaz�y a�
nazbyt
rzeczywiste potwierdzenie. Na szcz�cie przedstawianie Wilmona trwa�o o wiele
kr�cej, a ich
towarzyszki zosta�y okre�lone przez cyklopa jedynie jako �damy, Elenia i
Avonese�.
- Ellen i Avon - mrukn�� do siebie Gahris, albowiem, zrozumia�, jaki poziom
pretensjonalno�ci osi�gn�li zazwyczaj zr�wnowa�eni mieszka�cy tych ziem.
Tymczasem do sali wkroczy� wicehrabia wraz ze swoj� �wit�. Aubrey mia�
czterdzie�ci par� lat, siwe w�osy i nienaganny ubi�r, Wilmon za� by� wymuskanym,
nad�tym
dwudziestopi�ciolatkiem. Obaj nosili typow� dla wojownik�w bro�, miecze i
sztylety, ale
kiedy oddawali Gahrisowi u�cisk, nie wyczuwa� na ich d�oniach �adnych
stwardnia�ych
miejsc. Nie wyda�o mu si� mo�liwe, �eby kt�ry� z nich zdo�a� zamachn�� si�
ci�kim
mieczem. Damy sprawia�y jeszcze gorsze wra�enie. By�y zbyt mocno umalowane i
wyperfumowane, a ich niebezpiecznie zaokr�glone cia�a opina�y szaty z jedwabiu.
Mia�y te�
na sobie przesadnie du�o pobrz�kuj�cej przy ka�dym uwodzicielskim ruchu
bi�uterii. Gahris
by� pewien, �e Avoncse liczy�a sobie co najmniej pi��dziesi�t wiosen, i �adne
pudry ani r�e
nie mog�y ukry� nieuniknionego dzia�ania natury.
Jednak Avonese pr�bowa�a - och, jak�e usilnie! - wygra� z up�ywaj�cym czasem,
tyle
�e zdaniem Gahrisa efekt jej stara� wygl�da� �a�os�nie.
- Wicehrabio Aubrey - odezwa� si� grzecznie, z u�miechem na ustach. - To
doprawdy wielki zaszczyt pozna� osob�, kt�ra cieszy si� zaufaniem naszego
dostojnego
ksi�cia.
- W rzeczy samej - odpar� Aubrey. Wydawa� si� nieco znudzony.
- Wolno mi spyta�, co sprowadza tak nieoczekiwan� kompani� a� na p�noc?
- Nie - zacz�� Aubrey, lecz Avonese wyj�a r�k� spod jego ramienia i, podaj�c j�
lordowi, wtr�ci�a:
- Oczywi�cie, jestes�my na wakacjach! - oznajmi�a nieco be�kotliwie. W jej
oddechu
czu� by�o wino.
- W�a�nie opu�cili�my wysp� Marvis - doda�a Elenia. - Powiedziano nam, �e nikt
na
p�nocy nie potrafi urz�dzi� bankietu tak jak lord Marvis, i nie rozczarowali�my
si�.
- Maj� tam naprawd� wyborne wina - zapewni�a Avonese.
Aubrey sprawia� wra�enie coraz bardziej zm�czonego t� paplanin�, podobnie jak
Gahris. Natomiast Wilmon by� zbyt zaj�ty ropieniem pod paznokciem, �eby zwraca�
uwag�
na cokolwiek.
- Lord Marvis rzeczywi�cie cieszy si� s�aw� wspania�ego gospodarza - rzek�
Gahris.
M�wi� szczerze, gdy� Bruce Durgess by� jego serdecznym przyjacielem i
towarzyszem
niedoli w mrocznej epoce rz�d�w kr�la-czarnoksi�nika.
- Nie by�o �le - poprawi� go Aubrey. - A mniemam, �e i tu zostaniemy uraczeni
s�ynn� zup� z por�w i mo�e jeszcze ud�cem jagni�cia.
Gahris ju� otwiera� usta, ale nie by� pewien, co odpowiedzie�. Wspomniane dania
oraz
mnogo�� ryb rzeczywi�cie decydowa�y o charakterze wyspy.
- W�a�ciwie to nie cierpi� zupy z por�w - ci�gn�� Aubrey - ale mamy
wystarczaj�co
du�o prowiantu na statku. Poza tym nie zamierzamy d�ugo tu zabawi�.
Na twarzy Gahrisa odmalowa�a si� szczera konsternacja, kt�ra pozwoli�a mu ukry�
nag�� ulg�.
- Ale s�dzi�em... - zacz�� lord, sil�c si� na smutny ton.
- Jestem sp�niony na audiencj� u Morkneya - odpar� wynio�le Aubrey. - W og�le
nie zatrzymywa�bym si� na tej ponurej wysepce, ale arena walk u lorda Marvis nie
usatysfakcjonowa�a mnie. Kiedy� s�ysza�em, �e w ca�ym Eriadorze, w�a�nie na tych
wyspach
wielu jest najznamienitszych wojownik�w, lecz moim zdaniem nawet jaki�
przetr�cony krzat
z najg��biej po�o�onej kopalni w Montfort z �atwo�ci� pokona�by ka�dego z
walcz�cych,
kt�rych ogl�dali�my na wyspie Marvis.
Gahris nic nie odpowiedzia�. Pomy�la� tylko, �e w przesz�o�ci Aubrey zap�aci�by
utrat� j�zyka za nazwanie Bedwydrin �ponur� wysepk��.
- �ywi� szczer� nadziej�, �e wasi wojownicy spisaliby si� lepiej - doko�czy�
Aubrey.
Avonese mocno �cisn�a rami� Gahrisa. Stwardnia�e mi�nie m�czyzny wyra�nie
przypad�y jej do gustu.
- Wojownicy s� dla mnie wielkim natchnieniem - szepn�a lordowi do ucha.
Gahris nie przewidywa� walk z samego rana, ale rad by�, i� mo�e spe�ni� �yczenie
go�ci. Mia� nadziej�, �e wicehrabia zadowoli si� pokazem i odp�ynie jeszcze
przed obiadem,
oszcz�dzaj�c mu k�opotu z przyrz�dzaniem potraw - czy to jagni�cia, czy to zupy
z por�w!
- Osobi�cie zajm� si� przygotowaniami - zapewni� wicehrabiego i zgrabnie
wyswobodzi� si� z u�cisku szponiastych palc�w Avonese. - Moi pomocnicy poka��
warn,
gdzie b�dziecie mogli si� od�wie�y� po d�ugiej podr�y. Ja wr�c� niebawem.
I natychmiast zacz�� zbiega� po kamiennych schodach swego wielkiego domostwa.
Zaraz te� odnalaz� Luthiena, ubranego w wytworne szaty i �wie�o wyszorowanego po
porannej zaprawie.
- Jazda z powrotem na dziedziniec - poleci� ku zdumieniu syna. - Tamci przybyli
tylko po to, �eby obejrze� walk�.
- I ja mam walczy�?
- A kt�by inny? - zagadn�� Gahris, bezceremonialnie klepi�c Luthiena po
ramieniu i
szybko prowadz�c go do miejsca, z kt�rego m�odzieniec dopiero co wr�ci�. -
Zarz�d� dwie
walki, zanim sam b�dziesz walczy�. Przynajmniej po jednym cyklopie w ka�dej. -
Gahris
zatrzyma� si� i potar� czo�o. - Kto walczy�by z tob� najlepiej? - zapyta�.
- Ethan - odpar� Luthien bez wahania, ale Gahris od razu pokr�ci� g�ow� w ge�cie
odmowy. Ethan nie zechce walczy� na arenie; nie walczy� od jakiego� czasu, a ju�
z
pewno�ci� nie zgodzi si� tego zrobi� dla rozrywki wielkich pan�w.
- Zatem Garth Rogar - powiedzia� Luthien, maj�c na my�li barbarzy�skiego
wojownika ogromnej postury. - Ostatnio jest w �wietnej formie.
- Ale czy ty go pokonasz?
To pytanie urazi�o dum� m�odego wojownika.
- Oczywi�cie, �e tak - sam odpowiedzia� sobie Gahris, czuj�c, �e pytanie by�o
absurdalne. - B�agam ci�, postaraj si� stoczy� zaci�t� walk�. To wa�ne, �eby
ksi��� Montfort
us�ysza� pochwalne wypowiedzi o Bedwydrin i o tobie, m�j synu.
Kiedy Gahris sko�czy� m�wi�, Luthien odszed�. Bi�a od niego pewno�� siebie i
szczere pragnienie, by zadowoli� ojca i dostojnych go�ci.
- Jak bardzo zak�opotany b�dzie Luthien, padaj�c przed ojcem i jego czcigodnymi
go��mi? - rykn�� zwalisty m�czyzna. Inni wojownicy wybuchn�li pe�nym aprobaty
�miechem. Siedzieli w nisko sklepionych i cuchn�cych potem komorach w pobli�u
tuneli,
kt�re prowadzi�y na aren� i, oczekuj�c na wezwanie, dok�adnie sprawdzali bro�.
- Zak�opotany? - powt�rzy� m�ody Bedwyr takim tonem, jakby by� szczerze
zdziwiony. - Garth Rogarze, zwyci�stwo nigdy nie wywo�uje zak�opotania.
W pomieszczeniu zagrzmia�a salwa szyderczego �miechu. Kolejni wojownicy
do��czyli do wybuchu powszechnej weso�o�ci.
Wielki Rogar, wy�szy o dobre trzydzie�ci centymetr�w od mierz�cego metr
osiemdziesi�t pi�� Luthiena, o r�kach grubych jak nogi m�odzie�ca, rzuci� ose�k�
na posadzk�
i niespiesznie wsta�. Potrzebowa� raptem dw�ch pot�nych krok�w, by podej�� do
wci��
siedz�cego m�odego Bedwyra, kt�ry musia� zadrze� g�ow� niemal prostopadle do
reszty cia�a,
�eby zobaczy� ponur� min� Gartha Rogara.
- Dzisiaj ty padasz - zapowiedzia� barbarzy�ca. Zacz�� powoli si� obraca�, tak
�e
mierzy� Luthiena gro�nym spojrzeniem jeszcze przez d�u�sz� chwil�.
Luthien wyci�gn�� r�k� i uderzy� Gartha Rogara po po�ladkach p�azem miecza, a
w�wczas wojownicy, nie wy��czaj�c samego Gartha, znowu rykn�li �miechem.
Olbrzymi
cz�owiek z p�nocy okr�ci� si� na pi�cie i uda�, �e zadaje pchni�cie Luthienowi,
ale ten odpar�
�atak�, wywijaj�c mieczem tak szybko, �e wzrok nie nad��a� za rozedrganym
czubkiem
broni.
Ci m�odzi wojownicy byli przyjaci�mi. Tylko grupa cyklop�w trzyma�a si� na
uboczu i pogardliwie obserwowa�a zabaw�. Spo�r�d nich jedynie Garth Rogar nie
wychowa�
si� na Bedwydrin. Zaledwie przed czterema laty przyp�yn�� do portu Dun Varna na
wraku
statku. Ten szlachetny barbarzy�ca nie mia� jeszcze wtedy dwudziestu lat i
zosta� dobrze
potraktowany. Teraz, podobnie jak inni m�odzi m�czy�ni Bedwydrin, uczy� si�
walczy�. Te
nieopierzone szelmy traktowa�y pojedynki jak zabaw�, lecz by�a to �miertelnie
powa�na
zabawa. Nawet w czasach pokoju - a przecie� ci m�odzie�cy nie zd��yli jeszcze
zazna� wojny
- zdarzali si� bandyci, a czasem z Morza Grzbietowego wychodzi�y na l�d rozmaite
potwory.
- Dzi� rozetn� ci warg� - oznajmi� Garth Luthienowi - i ju� nigdy nie poca�ujesz
Katerin O�Hale.
�miech ucich�. Katerin nie by�a w�a�ciwym obiektem zniewag. Pochodzi�a z dalej
po�o�onej cz�ci Bedwydrin, wychowywa�a si� w�r�d rybak�w, kt�rzy zapuszczali
si� na
niebezpieczne wody otwartego Morza Avon. Cz�onkowie rodu Hale byli prawdziwie
zahartowani, a Katerin zalicza�a si� do jego najwspanialszych przedstawicielek.
Jaki�� sk�rzany pakunek poszybowa� w g�r� i odbi� si� od karku zwalistego
barbarzy�cy. Garth Rogar odwr�ci� si� i zobaczy�, �e stoi przed nim nachmurzona
Katerin. Jej
umi�nione r�ce krzy�owa�y si� na mieczu, opartym o kamienn� posadzk�.
- Je�li znowu to powiesz, to ja tobie co� rozetn� - oznajmi�a gro�nie
zapalczywa,
m�oda kobieta o rudych w�osach i zielonych oczach, w kt�rych tli�y si�
niebezpieczne ogniki.
- I wtedy ca�owanie b�dzie ostatni� rzecz�, o kt�rej pomy�li tw�j ma�y m�d�ek.
Po sali raz jeszcze przetoczy�a si� salwa �miechu i czerwony ze wstydu Garth
Rogar
zrozumia�, �e nie wygra tej wojny na obelgi. Podni�s� r�ce, jakby przyznawa� si�
do pora�ki, i
majestatycznie wr�ci� na swoje miejsce, by przygotowa� bro�.
Do walk u�ywa�o si� prawdziwej broni, tyle �e mocno st�pionej i ze sk��conymi
czubkami, kt�re k�u�y, nie zabija�y. Przynajmniej w wiekszos�ci przypadk�w. Na
arenie
ponios�o �mier� kilkunastu wojownik�w, ale od ponad dekady nie zgin�� nikt.
Walki nale�a�y
do pradawnej i niemo�liwej do wykorzenienia tradycji Bedwydrin i ca�ego
Eriadoru. Nawet
najbardziej cywilizowani ludzie uwa�ali, �e nale�y je przeprowadza� bez wzgl�du
na koszty i
ewentualne skutki. Blizny, kt�re m�odzi m�czy�ni i kobiety mieli po
kilkuletniej zaprawie na
arenie, uczy�y ich szacunku dla broni i wrog�w, a tak�e pozwala�y osi�ga�
porozumienie z
tymi, kt�rzy walczyliby u ich boku w razie potrzeby. Wymagane by�y trzy lata
�wicze�,
jednak wiele os�b zostawa�o na czwarty rok, a dla niekt�rych, na przyk�ad dla
Luthiena,
zaprawa do walki by�a najwa�niejsz� spraw� w �yciu.
Luthien wyst�powa� na arenie chyba ze sto razy. Pokona� wszystkich przeciwnik�w
z
wyj�tkiem w�asnego brata, Ethana. Nigdy nie dosz�o do rewan�u, albowiem Ethan
wkr�tce
porzuci� aren�, i chocia� Luthien mia� ochot� raz jeszcze zmierzy� si� ze swoim
niew�tpliwie
utalentowanym bratem, nie pozwala� sobie na to, by duma pomniejsza�a jego
szacunek i
mi�o�� dla Ethana. Teraz to Luthien wybija� si� w grupie. Katerin 0�Hale by�a
szybka i
zwinna jak kot, cyklop Bukwo potrafi� wytrzyma� nawet najwi�ksz� ilo�� cios�w, a
Garth
Rogar odznacza� si� dos�ownie ponadludzk� si��. Ale Luthien by� prawdziwym
wojownikiem,
szybkim i silnym, zr�cznym i zdolnym odparowa� cios pod ka�dym k�tem i to w
mgnieniu
oka. Potrafi� przyj�� uderzenie i wytrzyma� ka�dy b�l, lecz mia� mniej blizn ni�
inni, je�li nie
liczy� �wie�o upieczonych wojownik�w.
By� urodzonym wojownikiem, dum� starzej�cego si� ojca. Postanowi�, �e tego dnia
b�dzie walczy� na jego cze�� i sprowadzi u�miech na twarz cz�owieka, kt�ry tak
rzadko bywa�
pogodny.
Przy�o�y� ose�k� do swojego ju� i tak dobrze naostrzonego miecza, a potem
wyci�gn��
bro� przed siebie, chc�c sprawdzi� jej zr�wnowa�enie.
Kiedy Gahris prowadzi� czworo go�ci na honorowe miejsca na balkonie, dok�adnie
naprzeciwko tuneli wychodz�cych na kolist� aren�, trwa�a ju� pierwsza walka, w
kt�rej dwaj
cyklopi ok�adali si� lekkimi pa�kami po g�owach i barkach. Gahris wcisn�� si� na
�rodkowe
miejsce, mi�dzy Eleni� i Avonese, a po bokach dam zasiedli ich towarzysze.
Niewygod�
lorda pot�gowa�a stra� przyboczna Aubreya, trzej cyklopi czuwaj�cy tu� za
dostojnikami.
Gahris zauwa�y�, �e jeden z nich ma kusz�, do�� niezwyk�e uzbrojenie jak na
cyklopa. Wszak
te jednookie bestie nie widzia�y dobrze i przewa�nie nie potrafi�y u�ywa� broni
ra��cej na
odleg�o��. Jednak�e ten cyklop sprawia� wra�enie dobrze zaznajomionego z kusz�,
kt�ra w
dodatku by�a wyposa�ona w osobliwe urz�dzenie w postaci nachylonych,
przeciwstawnych
lusterek na �rodkowym pr�cie.
Gahris westchn��, spostrzeg�szy, i� tego dnia na widowni zasiad�a jedynie
garstka
wyspiarzy. Mia� nadziej�, �e ujrzy wiwatuj�cy t�um, i �a�owa�, �e zabrak�o mu
czasu na
zwo�anie ludzi.
Jednak�e wicehrabia Aubrey wyra�nie si� niecierpliwi�. Zjawi� si� na arenie
tylko po
to, by jego dokuczliwa towarzyszka Avonese przesta�a mu si� naprzykrza�.
- Cyklopi? - j�kn�a Avonese. - Gdybym mia�a ochot� obejrze� bijatyk� cyklop�w,
po
prostu rzuci�abym kawa� surowego mi�sa ich zgrai na zamku w Montfort!
Gahris skrzywi� si�. Sprawy nie uk�ada�y si� po jego mys�li.
- Z pewno�ci� ma pan do zaoferowania co� lepszego ni� b�jk� z udzia�em dw�ch
cyklop�w, lordzie Bedwyr - wtr�ci� si� Aubrey i rzuci� Gahrisowi na po�y
b�agalne, na po�y
gro�ne spojrzenie. - M�j kuzyn Morkney, ksi��� Montfort, by�by rozczarowany,
dowiedziawszy si�, �e nasz pobyt na tej wyspie nie okaza� si� przyjemny.
- To nie jest g��wny pokaz - t�umaczy� Gahris, usi�uj�c przekrzycze� coraz
g�o�niejszy pomruk niezadowolenia. W ko�cu skapitulowa�. Da� znak mistrzowi
ceremonii,
ten za� wyjecha� z bocznej stajni i przerwa� walk�, nakazuj�c obu bestiom powr�t
do tunelu.
Zgodnie ze zwyczajem, cyklopi uk�onili si� w stron� lo�y lorda, a potem wyszli i
natychmiast,
jeszcze zanim opu�cili aren�, znowu zacz�li si� ok�ada�.
Kolejni zawodnicy, rudow�osa Katerin i m�oda dziewczyna z drugiej strony wyspy,
debiutuj�ca na arenie, ale bardzo szybka, nawet nie zd��y�y wyj�� z tunelu, gdy
Elenia i
Avonese zacz�y g�o�no protestowa�.
Gahris po cichu robi� sobie wyrzuty za to, �e nie przewidzia� takiego rozwoju
sytuacji.
Obie wojowniczki by�y bezsprzecznie pi�kne, pe�ne �ycia i wigoru. Poza tym ich
stroje,
skrojone tak, by nie kr�powa� ruch�w, nie wygl�da�y skromnie, a spojrzenia
Aubreya i
Wilmona dobitnie �wiadczy�y o tym, �e zbyt d�ugo byli skazani na towarzystwo
swych
umalowanych �dam�.
- To nie wystarczy! - wrzasn�a Avonese.
- Naprawd� pragn� zobaczy� fragment spoconego, m�skiego cia�a - prychn�a Elenia
i szerokim paznokciami podrapa�a rami� Wilmona a� do krwi.
Gahris nie umia� rozstrzygn��, czy Wilmon za��da� rozpocz�cia nast�pnej walki
dlatego, �e przewidywa�, jaki wp�yw wywrze na jego towarzyszce spocone m�skie
cia�o, czy
te� po prostu ba� si� Elenii.
- Czas nas goni - dorzuci� ostrym tonem Aubrey. - Chc� zobaczy� walk� stoczon�
przez najlepszych wojownik�w Bedwydrin. Lord Bedwydrin z pewno�ci� potrafi
zrozumie�,
o co mi chodzi.
Tym razem Gahris a� zadygota� i ledwo powstrzyma� si� od uduszenia chuderlawego
Aubreya. Poprzesta� jednak na skini�ciu g�ow� i jeszcze raz da� mistrzowi
ceremonii sygna�,
�e przyszed� czas na Luthiena i Gartha Rogara.
Na schodach za lo�� lorda sta� Ethan, kt�ry z kwa�n� min� przygl�da� si� swojemu
zastraszonemu ojcu i napuszonym go�ciom.
Obie kobiety jednocze�nie zagrucha�y, kiedy Lulhien i Garth Rogar opu�cili
tunel. Szli
rami� w rami�, mieli na sobie jedynie sanda�y, zbrojne r�kawice, przepaski na
biodrach, a
tak�e �a�cuchy i ochraniacze na tak zwanych czu�ych miejscach.
- Czy gdzie� na �wiecie �yje wi�kszy m�czyzna? - wysapa�a Elenia, wyra�nie
oczarowana jasnow�osym barbarzy�c�.
- Czy jest gdzie� na �wiecie przystojniejszy m�czyzna? - odparowa�a Avonese,
rzucaj�c towarzyszce gro�ne spojrzenie. W tej samej chwili jej wzrok pad� na
Gahrisa;
uwa�nie mu si� przyjrza�a, a potem znowu spojrza�a na Luthiena, nie ukrywaj�c
zaciekawienia.
- M�j syn - oznajmi� z dum� lord. - Luthien Bedwyr. A ten wielkolud to Huegot,
kt�ry przyp�yn�� do naszych brzeg�w jeszcze jako ch�opiec i wyr�s� na
znakomitego
wojownika. Nie b�dzie pan rozczarowany, wicehrabio.
By�o wida�, �e to ostatnie stwierdzenie zyska�o pe�n� aprobat� Avonese i Elenii.
Wci�� gapi�y si� na wojownik�w jak zaczarowane i obie mia�y co� z�o�liwego do
powiedzenia o wybra�cu przeciwnej strony.
- Ten barbarzy�ca zmia�d�y go - oznajmi�a Elenia.
- Te oczy s� zbyt bystre, �eby da� si� zwie�� prymitywnym sztuczkom jakiego�
dzikusa - odpar�a Avonese. I nagle poderwa�a si� ze swojego siedzenia i ruszy�a
do
balustrady, by rzuci� w d� chusteczk� z cieniutkiego batystu. - Luthienie
Bedwyrze! -
wykrzykn�a. - Walczysz jako m�j rycerz. Walcz dobrze, a poznasz smak nagrody!
Gahris popatrzy� na Aubreya, kt�ry by� zdumiony nieskr�powanym otwarto�ci�
kobiety. Ba� si�, �e w wicehrabim zakipi gniew. Wydawa�o si� jednak, �e Aubrey
odczuwa�
raczej ulg� ni� z�o��.
Elenia nie chcia�a by� gorsza. Szybko podbieg�a do balkonu i rzuci�a swoj�
chusteczk�, wzywaj�c Huegota, by walczy� dla niej.
Luthien oraz Garth Rogar zbli�yli si� i podnie�li zaofiarowane im trofea, po
czym
ka�dy z nich zatkn�� chustk� za pas.
- Nawet nie zostanie ubrudzona - obieca� Avonese zadziorny Luthien.
- Ubrudzona? O, nie. B�dzie zakrwawiona - zgodzi� si� Garth Rogar i odwr�ci� si�
od chichocz�cej Elenii.
Kiedy Garth ruszy� z powrotem na �rodek areny i obaj wojownicy zak�adali he�my,
Luthien pospieszy� z ripost�:
- A zatem stawka ro�nie - rzek� m�ody Bedwyr. Garth Rogar pos�a� mu szyderczy
u�miech.
- Nie powiniene� my�le� o przyjemno�ciach, gdy masz przed sob� walk� -
powiedzia�
barbarzy�ca i gdy tylko mistrz ceremonii klasn�� w d�onie, daj�c znak do
rozpocz�cia
pojedynku, rzuci� si� do przodu i wycelowa� d�ug� w��czni� w brzuch Luthiena,
�eby odnie��
szybkie zwyci�stwo.
Luthien by� zaskoczony tym �mia�ym atakiem. Pad� na bok i odloczy� si�, ale i
lak
poczu� b�l w zranionym biodrze.
Garth Rogar cofn�� si� i wyrzuci� r�ce w g�r�, niby w ge�cie zwyci�stwa.
- A wi�c jednak ubrudzi�a si�! - krzykn��, pokazuj�c chusteczk� Avonese.
Elenia a� zapiszcza�a z rado�ci, zupe�nie nie zwa�aj�c na mordercze spojrzenia
Avonese.
Do ataku przyst�pi� Luthien. Skrada� si� tak nisko pochylony, �e musia� u�y�
ramienia
z tarcz� jako trzeciej podpory. Celowa� mieczem w nogi Gartha, ale barbarzy�ca w
por�
uskoczy�. Luthien par� do przodu, wiedz�c, �e je�li przestanie atakowa�, stoj�cy
wysoko nad
nim rywal niechybnie obije go i przewr�ci.
Luthien by� szybki. Ci�gle wymachiwa� mieczem to w jedn�, to w drug� stron�,
zmuszaj�c przeciwnika do podskakiwania. W ko�cu barbarzy�ca musia� pchn��
w��czni� w
d�, �eby odeprze� ci�cie, kt�re roz�upa�oby mu kolano. W�wczas Luthien
gwa�townie
powsta� i chocia� nie zdo�a� wyprostowa� miecza, z ca�ej si�y zamachn�� si�
tarcz� i uderzy�
barbarzy�c� w klatk� piersiow� i twarz.
Garth Rogar zatoczy� si� do ty�u. Z jego nosa i k�cika ust pop�yn�y stru�ki
krwi.
Mimo to u�miechn�� si�.
- Dobra robota! - pogratulowa� rywalowi. Gdy Luthien wykona� stosowny uk�on,
barbarzy�ca rykn�� i znowu przypu�ci� szturm.
Ale Luthien by� przygotowany na tak oczywisty manewr; jego miecz zab�ysn�� w
powietrzu i w��cznia chybi�a celu. Sprytny Bedwyr ruszy� za zepchni�t� broni� i
znowu uda�o
mu si� zada� cios tarcz� w pot�n� pier� Gartha Rogara.
Jednak�e barbarzy�ca przeprowadzi� b�yskawiczn� kontr�. Zahaczy� wolnym
ramieniem m�odego Bedwyra i mocno pchn�� jego udo kolanem. Luthien potkn�� si� i
Rogar
ju� by go pokona�, tyle �e m�odzieniec by� wystarczaj�co szybki i przebieg�y, by
zrani�
rywala w kolano i powstrzyma� jego atak.
Znowu natarli na siebie. Walczyli o honor i dla samej rado�ci
wsp�zawodniczenia.
Miecz i w��cznia krzy�owa�y si� i odpycha�y, gwa�towny nap�r tarczy Luthiena
spotyka� si� z
uderzeniami pi�ci Rogara.
Gahris jeszcze nigdy nie ogl�da� tak dobrej walki w wykonaniu syna, a zw�aszcza
Gartha Rogara. Dos�ownie promienia� z dumy, albowiem Wilmon i Aubrey byli bez
reszty
poch�oni�ci wydarzeniami na arenie i ka�dy sprytny atak albo odparowanie ciosu w
ostatniej
chwili kwitowali okrzykami aprobaty. Jednak ich reakcje nie mog�y si� r�wna�
piskom
Avonese i Elenii, kt�re gor�co zach�ca�y do wysi�ku swoich rycerzy. W
przeciwie�stwie do
Wilmona i Aubreya, te dwie damy mia�y skromne poj�cie o toczeniu walk, tote�
wiele razy
s�dzi�y, �e pojedynek ju� si� ko�czy albo �e jeden z wojownik�w uzyska� nie
daj�c� si�
odrobi� przewag�.
Ale dwaj walcz�cy rycerze byli idealnie dobrani i �wietnie wyszkoleni. Zawsze
potrafili wyj�� z opresji, zawsze odzyskiwali pole. Garth Rogar zamierzy� si�
w��czni�, lecz
gdy Luthien odparowa� cios, barbarzy�ca nieoczekiwanie d�wign�� bro� w g�r� i
zgarn�� ni�
miecz Bedwyra. Potem, nabieraj�c rozp�du, podni�s� nog� i wymierzy� Luthienowi
kopniaka
w brzuch, tak �e m�odzieniec zgi�� si� wp� i nie m�g� z�apa� oddechu.
W ostatniej chwili Luthien zas�oni� si� tarcz� przed grubszym ko�cem w��czni,
kt�ry
mia� dosi�gn�� jego g�owy, ale zaraz dosta� kolejnego kopniaka, tym razem w
biodro, i
zatoczy� si� do ty�u.
- Och, dobrze! - wrzasn�a Elenia, i dopiero w tym momencie Gahris zauwa�y�, w
jaki
spos�b Avonese patrzy na m�od� kobiet�; poj��, �e czekaj� go powa�ne k�opoty.
Garth Rogar wyczu�, �e ma przewag� i z rykiem rzuci� si� na zasapanego rywala.
Luthien uni�s� tarcz�, �eby sparowa� pchni�cie w��czni, a potem nagle schyli�
g�ow� i
zrani� wysuni�t� do przodu r�k� barbarzy�cy. Dzi�ki pokrytej drucian� siatk�
r�kawicy Garth
Rogar uratowa� palce, ale i tak wrzasn�� z b�lu i ju� nie pr�bowa� walczy� t�
d�oni�.
Teraz Luthien par� do przodu, trzymaj�c tarcz� w taki spos�b, aby rywal nie m�g�
odchyli� w��czni i odparowa� jego ciosu. Zaci�� Gartha w bok, uderzaj�c go w
sk�rzany
ochraniacz. Przeciwnik skrzywi� si�, ale nie straci� r�wnowagi i kiedy Luthien
szykowa� si�
do nast�pnego ataku, z�apa� miecz uzbrojon� r�kawic�.
Luthien kontynuowa� natarcie, jednak zgodnie z jego przewidywaniami Garth mocno
zapar� si� nogami i nie ust�powa� ani na krok. Nagle m�ody Bedwyr stan�� w
miejscu i wtedy
Garth poczu�, �e traci r�wnowag�. Luthien upad� plecami na ziemi� i wepchn��
stopy w
brzuch Gartha, kt�ry przewr�ci� si� na m�odzie�ca.
- Och, kopnij go tak, �eby wysoko polecia� - wrzasn�a Avonese i Luthien zrobi�
dok�adnie to, czego za��da�a: pchn�� przeciwnika obiema nogami tak mocno, �e ten
przekozio�kowa� nad nim i wyr�n�� plecami o ziemi�.
Obaj m�czy�ni natychmiast powstali i, trzymaj�c bro� w r�kach, spogl�dali na
siebie
nawzajem ze szczerym szacunkiem. Byli zm�czeni i posiniaczeni; obaj wiedzieli,
�e
nast�pnego dnia obola�e cia�a dadz� zna� o sobie, ale to nic nie znaczy�o wobec
tak wspaniale
toczonego pojedynku.
Stoj�c po drugiej stronie Gahrisa, Elenia obrzuca�a walcz�cych ��dnym krwi
spojrzeniem.
- Zmia�d� go! - krzykn�a d� Gartha Rogara. Uczyni�a to tak g�o�no, �e pozostali
widzowie na chwil� zamilkli i oczy wszystkich, nie wy��czaj�c Luthiena i Gartha
Rogara,
zwr�ci�y si� ku niej.
- Wygl�da na to, �e masz now� przyjaci�k� - zauwa�y� Luthien.
Garth Rogar omal nie p�k� ze �miechu.
- I nie chcia�bym sprawi� jej zawodu! - rzek� nagle i ruszy� do boju,
zamierzaj�c si�
w��czni�. Podci�gn�� j� nieco w g�r� i b�yskawicznie obr�ci� w taki spos�b, �e
grubszy
koniec odbi� si� od tarczy Luthiena.
M�ody Bedwyr zareagowa� prostym ciosem, ale barbarzy�ca znalaz� si� poza
zasi�giem jego miecza. Pchni�ta drugi raz w��cznia ze�lizgn�a si� po tarczy i
wy��obi�a he�m
Luthiena, kt�ry schylaj�c g�ow�, omal nie postrada� oka. Po chwili barbarzy�ca
znowu
zaatakowa�. Trafi� nie tylko w tarcz�, ale tak�e w plecy Luthiena.
To uderzenie zabola�o, ale Luthien nie zwa�a� na b�l. Wiedzia�, �e musi przej��
do
ofensywy, je�li nie chce przegra�. Obserwowa� nabieraj�c� rozp�du w��czni�, a
potem schyli�
si�, wykona� obr�t i wynurzy� si� pod rozko�ysanym ramieniem Gartha. Kraw�dzi�
tarczy
zahaczy� o pach� wy�szego od siebie barbarzy�cy i pozbawi� go r�wnowagi. Garth
Rogar
znowu z�apa� przygotowany do ciosu miecz Luthiena, ale tym razem zapl�ta�y mu
si� nogi.
Kiedy Luthien podni�s� si� raptownie, rozstawiaj�c r�ce i nogi, rywal straci�
w��czni� i zwali�
si� na ziemi�.
- Bierz go! Bierz go! - dar�a si� Avonese.
- Bro� si�, ty niedo��go! - wrzeszcza�a Elenia.
Luthien ju� zajmowa� pozycj�, gdy Garth Rogar zerwa� si� na nogi. Syn lorda
s�dzi�,
�e rywal p�jdzie po w��czni� - i pozwoli�by j� odzyska� tak godnemu
przeciwnikowi - ale
rozpalony do bia�o�ci barbarzy�ca przypu�ci� atak. Zdumiony Luthien podni�s�
tarcz� i
poczu�, �e ca�a r�ka zeszty wnia�a mu na skutek pot�nego ciosu Gartha.
M�ody Bedwyr odskoczy� do ty�u i w os�upieniu patrzy� na tarcz�, kt�ra spada�a
mu z
ramienia, gdy� p�k� jeden z przytrzymuj�cych j� rzemieni. Ledwie unikn��
drugiego ciosu,
kt�ry m�g� sprawi� mu wi�cej b�lu ni� pchni�cie w��czni�, i skoczy� w ty�,
chroni�c si� przed
trzecim uderzeniem, a nast�pnie cisn�� w rywala uszkodzonym puklerzem.
Garth Rogar odbi� z trzaskiem metalow� tarcz� i rozpocz�� kolejny atak. Zwolni�
tylko
na chwil�, �eby uchyli� si� przed szybkim ciosem miecza. Drugie pchni�cie
zmusi�o go do
uskoczenia w bok, tak �e znalaz� si� po lewej r�ce Luthiena. M�ody Bedwyr tylko
na to czeka�
- woln� pi�ci� zdzieli� barbarzy�c� po ju� i tak z�amanym nosie.
Garth Rogar sili� si� na u�miech, ale przez dobr� minut� kr�ci�o mu si� w
g�owie.
- Poddajesz si�? - zapyta� grzecznie Luthien i obaj us�yszeli g�o�no
protestuj�c� Eleni�
oraz wydaj�c� triumfalny okrzyk Avonese.
Garth Rogar zaatakowa�, co by�o do przewidzenia. W ostatniej chwili Luthien
rzuci�
miecz w g�r�, prosto w twarz barbarzy�cy. Garth zrobi� unik, a potem gwa�townie
zamar�.
By� tak rozp�dzony, �e obr�ci�o si� to przeciw niemu. Kombinacja cios�w obu r�k,
jak�
otrzyma�, powali�aby m�odego byczka.
Luthien z�apa� miecz lew� r�k� i przystawi� go do szyi Gartha, chc�c wymusi�
poddanie si�. Zawzi�ty barbarzy�ca chwyci� czubek broni, odrzuci� j� na bok i
zacisn�� r�k�
na przedramieniu Luthiena.
- Wyrwij mu r�k�! - wrzasn�a Elenia.
Avonese przechyli�a si� nad kolanami Gahrisa i co� do niej sykn�a.
Wilmon i Aubrey (nawet on) nieco si� zas�pili, s�ysz�c westchni�cia urzeczonych
pojedynkiem towarzyszek.
Luthien napi�� mi�nie w zwarciu z wi�kszym i silniejszym m�czyzn�. Dzielnie
stawia� czo�a Rogarowi, ale wiedzia�, �e d�ugo nie wytrzyma pod naporem jego
ci�kiego
cia�a. Z ca�ej si�y pchn�� rywala, a potem szybko si� cofn��, uwalniaj�c jedn�
r�k�, chocia�
Garth uparcie �ciska� jego drugie rami�. Nast�pi�a wymiana cios�w. Pochylony
Garth Rogar
rozmy�lnie przyj�� na siebie drugie i trzecie uderzenie, gdy� zamierza� z�apa�
Luthiena za
krocze. Kr�tko potem m�ody Bedwyr bezradnie unosi� si� w powietrzu, nie mog�c
zada�
�adnego naprawd� mocnego ciosu. Jednocze�nie Garth wci�� �ciska� r�k�, w kt�rej
Luthien
mia� bro�.
W�wczas Luthien zada� rywalowi nieoczekiwany cios, wal�c go czo�em w twarz.
Os�upia�y Garth Rogar odepchn�� go na odleg�o�� jakich� trzech metr�w, a sam
skoncentrowa� si� na zachowaniu r�wnowagi. Barbarzy�ca mia� teraz wra�enie, �e
ca�y �wiat
wiruje wok� niego.
Luthien d�wign�� si� na nogi i ostro�nie pocz�apa� w kierunku przeciwnika, kt�ry
jak
szalony wymachiwa� r�kami. Usi�owa� znale�� luk� w obronie Gartha, ale poniewa�
by�
wyczerpany, obawia� si�, �e jeden cios rywala wystarczy, by on sam zosta�
powalony na
ziemi�.
Zbli�a� si� powoli, wymachuj�c mieczem na wszystkie strony i zmuszaj�c
barbarzy�c� do �ledzenia jego ruch�w. Po chwili zamarkowa� pchni�cie - Garth
Rogar by�
tego �wiadomy - lecz to samo mo�na by�o powiedzie� o nast�pnym uderzeniu,
rozcinaj�cym
powietrze z prawej strony. Luthien przystan�� gwa�townie i pad� na ziemi�, po
czym
zamaszystym ruchem n�g podci�� Gartha. Barbarzy�ca run�� na wznak, wydaj�c z
siebie
dono�ne st�kni�cie.
Luthien wsta� b�yskawicznie niczym kot. Garth nie mia� si�y, �eby zrobi� to
samo.
Luthien postawi� stop� na piersi pokonanego m�czyzny, a czubek jego miecza
spocz�� na
mostku nosa Rogara, mi�dzy b��dnie spogl�daj�cymi oczami.
Wrzaski Elenii i Avonese by�y uderzaj�co podobne, lecz z pewno�ci� nie da�o si�
tego
powiedzie� o wyrazie ich twarzy po pocz�tkowym wybuchu emocji.
Gahris doznawa� ogromnej satysfakcji, widz�c zadowolenie, wr�cz podziw maluj�cy
si� na obliczu wicehrabiego. Szybko jednak przesta� si� u�miecha�, gdy� Avonese
znowu
opad�a na jego kolana i spojrza�a na wykrzywiaj�c� wargi Eleni� roziskrzonymi,
niegodziwymi oczami.
- Prosz�, lordzie Bedwyrze, skieruj sw�j kciuk w d� - prychn�a Avonese.
Gahris omal si� nie ud�awi�. Kciuk skierowany w d� oznacza�, �e pokonany
zawodnik
musi umrze�. Tego nie robi�o si� na wyspach: walki s�u�y�y wy��cznie rozrywce i
doskonaleniu umiej�tno�ci!
Elenia da�a upust swemu oburzeniu, ale to tylko wzmog�o up�r z�ej Avonese.
- Kciuk w d� - powt�rzy�a ze spokojem, nie spuszczaj�c wzroku z rozw�cieczonej
Elenii. Nietrudno jej by�o wyobrazi� sobie, jakie plany snu�a Elenia w zwi�zku z
barbarzy�c�
i czu�a si� cudownie, mog�c pozbawi� m�odsz� towarzyszk� przyjemno�ci. - Tw�j
syn by�
moim rycerzem, nosi podarowany mu przeze mnie proporzec, a zatem to do mnie
nale�y
decyzja dotycz�ca zwyci�stwa.
- Ale... - zdo�a� wyj�ka� Gahris, lecz w tym momencie Aubrey po�o�y� r�k� na
jego
ramieniu.
- Odwieczna tradycja daje jej takie prawo - upiera� si� wicehrabia, nie �mi�c
rozgniewa� swej zjadliwej towarzyszki.
- Garth Rogar walczy� dzielnie - zaprotestowa� Gahris.
- Kciuk w d� - wycedzi�a Avonese, akcentuj�c ka�de s�owo, i spojrza�a wprost w
br�zowe oczy Gahrisa.
Stary Bedwyr zauwa�y�, �e wicehrabia kiwa g�ow�. Usi�owa� rozwa�y� konsekwencje
r�nych wariant�w swojej decyzji. ��danie Avonese by�o ca�kowicie uzasadnione:
poniewa�
Luthien nieopatrznie zgodzi� si� by� jej rycerzem, wedle odwiecznych regu� ona
mia�a prawo
zadecydowa� o losie pokonanego wojownika. W razie odmowy Gahris m�g� si�
spodziewa�
powa�nych k�opot�w ze strony Montfort, mo�e nawet inwazji floty, kt�ra
zagarn�aby jego
ksi�stwo. Morkney zawsze szuka� pretekstu, �eby zmieni� niepokornych
namiestnik�w na
wyspach.
Gahris delikatnie odsun�� Avonese i spojrza� na aren�, gdzie Luthien wci��
pochyla�
si� nad le��cym Garthem Rogarem i czeka� na sygna� do przerwania walki, a tak�e
na aplauz,
kt�ry nale�a� si� i jemu, i barbarzy�cy. Wielkie by�o zdumienie Luthiena, kiedy
zobaczy�, �e
jego ojciec wyci�ga r�k� z kciukiem skierowanym w d�.
M�odzieniec sta� zupe�nie zbity z tropu przez d�u�sz� chwil�, prawie nie s�ysz�c
okrzyk�w Avonese, kt�ra ��da�a, �eby doko�czy� dzie�a. Patrzy� na przyjaciela;
nie mie�ci�o
mu si� w g�owie, �e mia�by zabi� tego cz�owieka.
- Lordzie Gahrisie - ponagla� coraz bardziej zniecierpliwiony Aubrey.
Gahris zawo�a� co� do mistrza ceremonii, ale ten wydawa� si� tak samo
sparali�owany
jak Luthien.
- Zr�b to! - warkn�a zjadliwie Avonese. - Aubrey?
Wicehrabia pstrykn�� palcami na jednego z cyklop�w, kt�rzy pe�nili wart� za jego
plecami. To w�a�nie ten cyklop trzyma� zadziwiaj�c� kusz�.
Luthien cofn�� si� o krok i poda� r�k� przyjacielowi. Garth Rogar chwyci� d�o�
m�odzie�ca i zacz�� si� podnosi�, gdy w powietrzu rozleg�o si� szcz�kni�cie
pocisku
wystrzelonego z kuszy. Barbarzy�ca drgn�� i kurczowo zacisn�� palce na r�ce
Luthiena.
Z pocz�tku do syna lorda nie dociera�o to, co si� sta�o. Po chwili u�cisk Gartha
Rogara
zel�a� i, jak gdyby czas zwolni� bieg, dumny barbarzy�ca powoli osun�� si� na
ub�ocon�
aren�.
Rozdzia� 3
�EGNAJ, M�J BRACIE
Luthien doskoczy� do Gartha Rogara. W milczeniu przygl�da� si� posiniaczonej
twarzy jasnow�osego barbarzy�cy, na kt�rej nadal malowa� si� wyraz zdu