7503

Szczegóły
Tytuł 7503
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7503 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mike Resnick Prorokini Prophet Prze�o�y�: Juliusz Wilczur Garztecki Pr�szy�ski i S-ka Warszawa 1997 Carol, jak zwykle, oraz Dougowi Roemerowi, stra�nikowi p�omienia. PROLOG By� to czas gigant�w. W rozrastaj�cej si� Demokracji rodu ludzkiego nie mieli dla siebie do�� miejsca do oddychania i wykazania swej si�y; n�ci�y ich wi�c odleg�e, puste �wiaty Wewn�trznej Granicy, przyci�ga�y coraz bli�ej ja�niej�cego J�dra Galaktyki jak �my do p�omienia. Och, mie�cili si� w ludzkich cia�ach, przynajmniej wi�kszo�� z nich, niemniej byli gigantami. Nikt nie wiedzia�, dlaczego pojawili si� a� w takiej liczbie w tym w�a�nie momencie historii ludzko�ci. By� mo�e potrzebni byli w Galaktyce, pe�nej po brzegi ma�ych ludzi, ow�adni�tych jeszcze mniejszymi marzeniami. By� mo�e spowodowa�a to dzika wspania�o�� samej Wewn�trznej Granicy, gdy� z pewno�ci� nie by�a ona miejscem dla zwyk�ych m�czyzn i kobiet. A mo�e nadszed� taki czas dla rasy, kt�rej w ostatnich tysi�cleciach brakowa�o gigant�w, �e zacz�li si� znowu rodzi�. Bez wzgl�du na to, jaki by� tego pow�d, wyroili si� poza najdalszy zasi�g zbadanej Galaktyki, zanosz�c nasienie Cz�owieka na setki nowych �wiat�w i r�wnocze�nie stwarzaj�c cykl legend, kt�re nie zgin� tak d�ugo, jak d�ugo Cz�owiek zdolny b�dzie powtarza� opowie�ci o bohaterskich czynach. By� wi�c Daleki Jones, kt�ry postawi� stop� na ponad pi�ciuset nowych planetach, nigdy do ko�ca niepewien czego szuka, lecz zawsze pewien, �e tego nie znalaz�. By� Gwizdacz, kt�ry nie mia� innego, ni� to w�a�nie imi�, i kt�ry zabi� ponad stu ludzi i kosmit�w. By�a Pi�tkowa Nelli, kt�ra przerobi�a sw�j burdel na szpital podczas wojny przeciw Settom i wreszcie doczeka�a si� tego, i� ci sami ludzie, kt�rzy wcze�niej pr�bowali go zamkn��, og�osili to miejsce �wi�tyni�. By� D�amal, kt�ry nie zostawia� odcisk�w palc�w ani �lad�w st�p, ale rabowa� pa�ace, kt�re po dzi� dzie� nie wiedz�, �e zosta�y obrabowane. By� Zak�ad-o-Planet� Murphy, kt�ry r�nymi czasy posiada� dziewi�� r�nych z�otono�nych planet i straci� je co do jednej przy sto�ach gry. By� Ben Ami �amacz Kr�gos�up�w, id�cy w zapasy z kosmitami dla pieni�dzy i zabijaj�cy ludzi dla przyjemno�ci. By� Markiz Queensbury, kt�ry walczy� nie stosuj�c si� do �adnych zasad i Bia�y Rycerz, albinos, zab�jca pi��dziesi�ciu m�czyzn; Sally Klinga i Wieczny Ch�opiec, kt�ry osi�gn�wszy wiek lat dziewi�tnastu po prostu przesta� rosn�� przez nast�pne dwa stulecia; Baker Katastrofa, pod kt�rego stopami trz�s�y si� ca�e planety i egzotyczna Per�a z Maracaibo; Szkar�atna Kr�lowa, kt�rej grzechy przeklina�y wszystkie rasy Galaktyki, i Ojciec Bo�e Narodzenie; Jednor�ki Bandyta z mordercz� protez� r�ki i Matka Ziemia; Jaszczurka Malloy i zwodniczo �agodny Cmentarny Smith. Giganci. Wszyscy. A jednak pojawi� si� gigant, kt�remu przeznaczone by�o wyrosn�� ponad wszystkich pozosta�ych, �onglowa� istnieniami ludzi i planet, jakby to by�y zabaweczki, napisa� na nowo histori� Wewn�trznej Granicy i Ramienia Spiralnego, a nawet samej wszechmocnej Demokracji. W r�nych okresach swego kr�tkiego, burzliwego �ycia znana by�a jako Wr�biarka, Wyrocznia i Prorokini. Gdy ju� zesz�a ze sceny galaktycznej, tylko garstka tych, co prze�yli, zna�a jej prawdziwe imi�, planet� z kt�rej pochodzi�a, a nawet pocz�tek jej historii, bo tak si� dzieje z gigantami i legendami. CZʌ� 1 KSI�GA TANCERZA GROB�W 1 Gor�cy, suchy wiatr omiata� powierzchni� Ostatniej Szansy, dalekiej planety na skraju Wewn�trznej Granicy. Wiruj�ce tumany py�u unosi�y si� na wysoko�ci sze��dziesi�ciu st�p. Oddychanie sta�o si� niemal niemo�liwe, a nieliczne miejscowe zwierz�ta zagrzeba�y si� w ziemi, by przeczeka� burz� piaskow�. Samotny m�czyzna w byle jakiej odzie�y, z twarz� os�oni�t� przed �ywio�ami mask� py�och�onn�, szed� g��wn� ulic� jedynej na planecie osady handlowej, nie patrz�c w prawo ani w lewo. Drzwi opuszczonego budynku nagle uchyli�y si�, poruszone pot�g� wichru, cz�owiek za� natychmiast skuli� si�, wyci�gn�� bro� i wystrzeli� w miejsce, sk�d dobieg� odg�os. Drzwi na chwil� przybra�y kolor jaskrawego b��kitu, a potem znik�y. Cz�owiek przez chwil� trwa� nieruchomo, a potem wetkn�� bro� do kabury i podj�� marsz w stron� jasno o�wietlonego budynku, stoj�cego na ko�cu ulicy. Zatrzyma� si� prawie dwadzie�cia jard�w od miejsca, do kt�rego zd��a�, sta� z r�kami na biodrach przygl�daj�c si� budowli. �ciany, cho� wygl�da�y jak drewniane, zbudowano ze stopu tytanowego ze �cis�ym wi�zaniem molekularnym. Frontowa weranda mia�a dwoje du�ych drzwi wiod�cych do zat�oczonego wn�trza Ko�ca Trasy. Z miejsca, w kt�rym sta�, nie potrafi� okre�li�, kt�r� cz�� zajmowa� bar, a kt�r� kasyno, cho� przypuszcza�, �e kasyno znajduje si� w g��bi, gdzie �atwiej je chroni� przed potencjalnymi rabusiami. Drzwi rozsun�y si�, m�czyzna natychmiast da� nura za pojazd stoj�cy przed domem, jednocze�nie wydobywaj�c bro�. Na werandzie pojawi�a si� wysoka kobieta; gdy wiatr sypn�� jej w oczy py�em, cofn�a si� do budynku, g�o�no kaszl�c. M�czyzna powr�ci� na sw�j posterunek i dalej gapi� si� na budowl�. Po jakim� czasie ruszy� dalej, obszed� wok� budynek. Nie mia� on �adnych okien, co nie by�o zaskoczeniem, bior�c pod uwag� si�� burz piaskowych. M�czyzna s�yn�� ze swej dok�adno�ci, dzi�ki niej uda�o mu si� prze�y� tak d�ugo. Zbada� wi�c metodycznie wszelkie sposoby dostania si� do �rodka. Drzwi by�o wiele, ale wszystkie zamkni�te, zapewne na klucz i z pewno�ci� pod��czone do systemu alarmowego. Przez chwil� zastanawia� si�, czy nie wspi�� si� na dach. Wej�cie po �cianie nie przekracza�o jego mo�liwo�ci, gdy� wskutek dzia�ania wiatru i piasku mur by� szorstki. Ale poniewa� uzna�, �e nie zapewni mu to dostatecznej przewagi, wi�c odrzuci� pomys�. Wreszcie doszed� do wniosku, �e nie ma wyboru, musi wej�� frontowymi drzwiami. Nie zachwyca�o go to. Wola� nie zwraca� na siebie uwagi, zanim nie otrzyma nale�nych mu pieni�dzy. Nie mia� jednak wyboru, a maska przeciwpy�owa przeszkadza�a mu. Zda� sobie spraw�, �e od chwili gdy pojawi�a si� kobieta, trzyma bro� w r�ce, schowa� wi�c pistolet do kabury. Nast�pnie ruszy� na werand� i po chwili wkroczy� do Ko�ca Trasy. Zamierza� rozejrze� si� w �rodku, odnale�� zwierzyn�, na kt�r� polowa�, sp�uka� kurz w ustach jednym czy dwoma piwami, a potem wzi�� si� do roboty. Wewn�trz, zgodnie z jego oczekiwaniem, panowa� t�ok. Wzd�u� jednej ze �cian ci�gn�� si� chromowany bar, po prawej ustawiono tuzin stolik�w. Klientela sk�ada�a si� w wi�kszo�ci z ludzi, gdy� owa planeta by�a najbardziej wysuni�t� plac�wk� ludzko�ci, ale tu i �wdzie dostrzeg� Canphoryt�w, Lodinit�w, a nawet par� istot, jakich jeszcze nigdy nie widzia�. Sala w g��bi by�a r�wnie obszerna jak tawerna, a jeszcze bardziej zat�oczona. Dostrzeg� tam sto�y z ruletk�, do gry w ko�ci, do gry w pokera oraz dwa do gier hazardowych dla kosmit�w. Przyjrza� si� osobom siedz�cym przy sto�ach, zastanawiaj�c si�, na kt�r� z nich poluje. Ruszy� do baru. �ysiej�cy, lekko kulej�cy, oty�y m�czyzna po drugiej stronie lady zwr�ci� si� do niego: - Dobry wiecz�r. Co mog� poda�? - Piwo. - Ju� si� robi - powiedzia� m�czyzna za barem. Odkr�ci� kurek i postawi� pod nim kufel. - Nie widzia�em ci� jeszcze tutaj. - W�a�nie przyby�em. - Mamy dzi� parszyw� pogod� - kontynuowa� barman. - Zwykle Ostatnia Szansa to ca�kiem przyjemne miejsce, nawet raczej ch�odnawe. - Nie przyby�em tu z powodu pogody. - Dobrze. Wi�c si� nie rozczarujesz. M�czyzna podni�s� kufel do ust i jednym haustem wychyli� po�ow� zawarto�ci. - Potrzebna mi pewna informacja - o�wiadczy�, ocieraj�c usta wierzchem d�oni. - Je�li b�d� co� wiedzia�, ch�tnie ci pomog� - odpar� barman. - Szukam kogo�. - Znam tu prawie wszystkich. O kogo chodzi? - O cz�owieka nazwiskiem Carlos Mendoza. Niekt�rzy nazywaj� go Lodziarzem. - Mendoza, h�? - powt�rzy� barman. Rozejrza� si� po sali. - Jeste� mu winien pieni�dze? Mog� mu je zanie�� w twoim imieniu. - Wystarczy, �e mi go wska�esz. - Mam nadziej�, �e nie szukasz k�opot�w - zauwa�y� barman. - M�wi�, �e Mendoza to twardziel. - Nie tw�j interes, czego szukam - rzek� zimno m�czyzna. - W porz�dku - odpar� wzruszaj�c ramionami barman. - Tak sobie tylko pomy�la�em, �e je�li go nie znasz, to pewnie wynaj�� ci� kto�, kto go zna. Chcia�em ci zaoszcz�dzi� tylko zbytecznych nieprzyjemno�ci. - Swoje my�li zachowaj dla Mendozy. - Dobra - rzek� oboj�tnie barman. - Przynajmniej ci� ostrzeg�em. - W porz�dku, ostrzeg�e� - zgodzi� si� m�czyzna. - A teraz wska� mi go. - Widzisz faceta siedz�cego samotnie w k�cie? - spyta� barman. - Tego, kt�ry jest ubrany na czarno? M�czyzna kiwn�� g�ow�. - Uzbrojony, jakby wybiera� si� na wojn� - stwierdzi�. - Pistolet laserowy, bro� d�wi�kowa, pistolet na pociski. Pewnie jeszcze ma za cholew� n�. - Prawd� m�wi�c, ma n� w ka�dym bucie - zgodzi� si� barman. - Naprawd� jeste� pewien, �e chcesz w to wej��? - Tak� mam robot� - odrzek� m�czyzna, odwracaj�c si� w stron� swej ofiary. - Mo�esz porozmawia� - zaproponowa� barman. - Lodziarz zawsze woli rozmawia� ni� walczy�. - Doprawdy? - Tak s�ysza�em. - Nie p�ac� mi za rozmow� - odrzek� m�czyzna. Zrobi� kilka krok�w w stron� cz�owieka w czerni, a potem zatrzyma� si� nagle. - Mendoza - powiedzia� g�o�no. Cz�owiek w czerni podni�s� g�ow�, pozostali go�cie zamarli. - Czy do mnie m�wisz? Palce m�czyzny zawis�y nad kolb� pistoletu d�wi�kowego. - Czas umiera�, Mendoza. - Czyja ci� znam? - spyta� cz�owiek w czerni. - To niewa�ne, wa�ne, �e jestem ostatni� osob�, jak� ujrzysz w �yciu. Nagle nowo przyby�y zachwia� si�, a po jego twarzy przemkn�� wyraz zdziwienia. Zamruga� raptownie, jakby pr�buj�c poj��, co si� sta�o, potem j�kn�� i zwali� si� na twarz. Z jego plec�w wystawa� wielki n�. Barman kulej�c zbli�y� si� do niego, wyci�gn�� n�, ci�ni�ty przed chwil� z mordercz� precyzj� i wytar� go �cierk� do naczy�. - Coraz m�odsi i g�upsi - stwierdzi�, przewracaj�c nog� martwego na plecy. - Nie ma sprawy, przyjaciele - o�wiadczy�, podnosz�c g�os. - Po prostu nasz cotygodniowy go�� sk�d�tam. A poniewa� m�wi�cy by� tym, kim by�, wi�kszo�� klient�w uwierzy�a mu na s�owo i powr�ci�a do drink�w i gier. Cz�owiek w czerni podszed�, by obejrze� trupa. - Widzia�e� go kiedy�? - zapyta� barman. - Nie - odpar� tamten. - A ty, Lodziarzu? Lodziarz potrz�sn�� �ysiej�c� g�ow�. - Nie mam poj�cia, sk�d si� bior�. Ale w tym miesi�cu to ju� czwarty. Kto� naprawd� pragnie mojej �mierci. - Umilk� na chwil�. - I chcia�bym wiedzie�, czemu. Nie rusza�em si� z tej cholernej planety od blisko czterech lat. - Gdyby� go nie zabi�, by� mo�e dowiedzia�by� si� - zauwa�y� m�czyzna w czerni. - Ostatecznie w�a�nie po to mnie wynaj��e�. Nie u�atwiasz mi roboty. - U�atwi�em ci zadanie - odpar� Lodziarz. - On by ci� za�atwi�. Cz�owiek w czarnym ubraniu zmarszczy� brwi. - Czemu tak uwa�asz? Lodziarz przykl�kn��, chwyci� lew� d�o� trupa i pokaza� jego palec wskazuj�cy. - Proteza - o�wiadczy�. - Zauwa�y�em to przy barze, a gdy odwr�ci� si� ty�em, dostrzeg�em pod jego koszul� zasilacz. Kiedy ty wydobywa�by� bro�, on po prostu pokaza�by ci� palcem i wypali�by ci w piersi dziur� na wylot. - No, niech mnie diabli! - mrukn�� m�czyzna w czerni. - Co� mi si� wydaje, �e tym razem naprawd� u�atwi�e� mi robot�. - Potr�c� ci za to - odrzek� kwa�no Lodziarz. - Wiesz co, kt�rego� dnia pojawi si� kto�, kto b�dzie wiedzia�, jak wygl�dasz - zauwa�y� m�czyzna. - I co wtedy zrobisz? - Przypuszczam, �e dam gdzie� nura - odpar� Lodziarz. - A tymczasem przenie�my naszego zmar�ego przyjaciela do mego biura i przekonajmy si�, czego mo�emy si� o nim dowiedzie�. - Mam przeczucie, �e i tym razem b�dzie tak samo, jak z poprzednimi, kt�rych mi opisywa�e� - stwierdzi� jego rozm�wca. - �adnych dowod�w to�samo�ci, brak odcisk�w palc�w, retinogram zmieniony chirurgicznie. - Zapewne - zgodzi� si� Lodziarz. - Ale tak czy inaczej zr�bmy to. Cz�owiek w czerni wzruszy� ramionami i gestem przywo�a� paru innych m�czyzn, by podnie�li trupa. Ruszyli z nim w stron� kasyna. Lodziarz natychmiast zast�pi� im drog�. - Nie mo�ecie go nie�� przez ca�� sal� - stwierdzi�. - Mamy tu klient�w. Jak by wam si� podoba�o, gdyby kto� taszczy� przed wami trupa w chwili, gdy pijecie? - G��boko westchn��. Zmienili kierunek i wynie�li martwego g��wnym wej�ciem. - Dobra - o�wiadczy� cz�owiek w czerni. - Czy wreszcie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - Do wszystkich diab��w, sam chcia�bym wiedzie� - odrzek� Lodziarz i poku�tyka� zn�w za bar, by nala� sobie piwa. Poda� te� szklank� cz�owiekowi w czerni, kt�ry jednak odm�wi�. - Nie zabijaj nast�pnego, to mo�e si� wreszcie dowiesz. - Ka�dy, kto na Ostatniej Szansie chce mnie za�atwi�, umiera - odrzek� zdecydowanym tonem Lodziarz. - To cz�� mitu, na kt�rego tworzenie po�wi�ci�em trzy dziesi�ciolecia. Je�li pozwol� �y� cho� jednemu z tych skurwysyn�w, mit stanie si� bajeczk� dla dzieci i zaczn� si� tu pojawia�, by mnie za�atwi�, co godzina, a nie co tydzie�. Bogu wiadomo, �e z biegiem lat narobi�em sobie do�� wrog�w. - To po co w og�le mnie wynajmowa�e�? - spyta� tamten z niech�ci�. - Sam powiedzia�e�, �e jeden z nich mo�e mnie zna�... A ja jestem ju� starcem z brzuchem piwosza i sztuczn� nog�. Gdy wreszcie naprawd� oka�esz si� potrzebny, zapracujesz na swe pieni�dze, nie ma strachu. - Powiniene� mi pozwoli�, abym okaleczy� jednego z nich - powiedzia� czarno ubrany m�czyzna. - Wtedy dowiedzieliby�my si� czego�. - Chcesz kogo� okaleczy�? - zapyta� Lodziarz. Wskaza� gestem drzwi wej�ciowe. - Masz ca�� cholern� planet�, na kt�rej mo�esz to zrobi�. Ale kiedy zjawiaj� si� tu, w �rodku, obchodzi mnie tylko jedno: by zosta� przy �yciu. - Dopi� piwo. - A wi�c je�li chcesz popraktykowa� na ludziach, kt�rzy przybywaj� tutaj, by zabi� ciebie, to tw�j przywilej i �ycz� szcz�cia... Ale ja nie do�y�bym tak podesz�ego wieku, ryzykuj�c w podobny spos�b. - M�wi�, �e by� taki czas, gdy ryzykowa�e� - zauwa�y� cz�owiek czerni. - I to niema�o. - By�em m�ody. Zm�drza�em od tego czasu. - Nie tak mi o tym opowiadano. - Wi�c kto� musia� ci nak�ama� - stwierdzi� Lodziarz. - M�wi� nawet - kontynuowa� m�czyzna w czarnym ubraniu - �e jeste� jedynym cz�owiekiem, kt�ry star� si� z Wyroczni� i wygra�. Lodziarz skrzywi� si�. - Niczego nie wygra�em. - Czy ona jeszcze �yje? - Tak przypuszczam - odpowiedzia� Lodziarz. - Nie wyobra�am sobie, by ktokolwiek by� zdolny j� zabi�. - Czy nie przysz�o ci na my�l, �e ona mo�e sta� za tym wszystkim? - Ani przez chwil�. - Czemu nie? - Bo gdyby tak by�o, ja by�bym martwy - rzek� z ca�kowit� pewno�ci� Lodziarz. - Stawi�e� ju� jej czo�o i �yjesz - upiera� si� cz�owiek w czerni. - Zapomnij o niej - powiedzia� Lodziarz. - Ona nie ma z tym nic wsp�lnego. - Jeste� pewien? - Dla niej jestem czym� tak nie znacz�cym, jak ziarnko piasku na bezkresnej pla�y. - Przerwa� na chwil�. - Je�li ona jeszcze �yje, ma na g�owie znacznie wa�niejsze sprawy. - Jakiego rodzaju sprawy? - Mam diabeln� nadziej�, �e nigdy si� tego nie dowiem - odpar� powa�nym tonem Lodziarz. - Chodzie - doda�. - Obejrzyjmy sobie cia�o. Skierowali si� do jego biura, weszli do �rodka i tam znale�li trupa, le��cego na wielkim, drewnianym biurku. Cz�owiek w czerni starannie zbada� palce martwego. - Brak linii papilarnych - oznajmi�. - Cholernie dobra robota z tym sztucznym palcem. Wcale go nie zauwa�y�em. - Spojrza� na twarz le��cego. - Masz oftalmoskop? - Niedu�y, w �rodkowej szufladzie biurka - powiedzia� Lodziarz, szukaj�c na ciele blizn i znak�w szczeg�lnych. - Ale nie jest pod��czony do �adnego komputera. - Mam przeczucie, �e po��czenie z komputerem w przypadku tego faceta nie da niczego. Ale zobaczmy. - Przez chwil� spogl�da� przez instrument, a potem od�o�y� go. - Taak, s� zbliznowacenia. Dwa do jednego, �e nigdzie nie zosta�y zarejestrowane. - Bro� tak�e bez numer�w seryjnych - zauwa�y� Lodziarz. - Dziwne. Tutaj, na Wewn�trznej Granicy, wi�kszo�� zab�jc�w wybiera fantazyjne imiona i przechwala si� swymi wyczynami. Ale ten, to ju� czwarty z rz�du, kt�ry nie ma nazwiska, �adnych dokument�w ani reputacji. - Ale pi�kne buty - stwierdzi� czarno ubrany m�czyzna. - Te� tak s�dz�. - Bardzo pi�kne. - Szuka�em etykiet albo firmy producenta - o�wiadczy� Lodziarz. - Brak czegokolwiek. Cz�owiek w czerni nie odrywa� spojrzenia od but�w. - Czy widzisz co�, co umkn�o mej uwagi? - zapyta�, nagle zainteresowany Lodziarz. - Mo�liwe - powiedzia� tamten, �ci�gaj�c but z nogi trupa i ogl�daj�c go uwa�nie. - W odbitym �wietle wygl�da niebieskawo - skomentowa� Lodziarz. - Wiem - powiedzia� czarno ubrany cz�owiek. Wr�czy� but Lodziarzowi. - Na Wewn�trznej Granicy nie ma wielu b��kitnych gad�w. A ja wiem tylko o jednym z �uskami u�o�onymi w ko�a. - O? Cz�owiek w czerni skin�� g�ow�. - Wielki sukinsyn. �yje na planecie zwanej Szara Chmura, w Gromadzie Quinellus. - Zastanowi� si� przez moment. - Nazywaj� go Smokiem B��kitnego Ognia. Mo�e po�kn�� ci� w ca�o�ci, a potem zacz�� rozgl�da� si� za g��wnym daniem. - Jak wielk� planet� jest Szara Chmura? - Mniej wi�cej tej wielko�ci co Ostatnia Szansa, mo�e nieco mniejsza. - Tlenowa? - Tak. - Jakie� rozumne istoty �yj�ce? - Nie, od chwili gdy spacyfikowali�my j� par� stuleci temu - odrzek� cz�owiek w czarnej odzie�y. - Ilu Ludzi? - Z siedem tysi�cy, w wi�kszo�ci g�rnicy i akwafarmerzy. To planeta pokryta w wi�kszo�ci s�odkowodnym oceanem, z gar�ci� wysp i jednym, bardzo ma�ym kontynentem. - Czy ma du�y eksport? Cz�owiek w czerni potrz�sn�� g�ow�. - Za ma�a. Prawdopodobnie statek pocztowy albo towarowy odwiedzaj� siedem lub osiem razy na rok. - Tak wi�c - kontynuowa� Lodziarz - je�li nasz morderca nosi� buty z tamtejszego jaszczura... - Jest ca�kiem powa�na mo�liwo��, �e kupi� je w�a�nie tam - zako�czy� cz�owiek w czerni. - Wygl�daj�, jakby by�y ca�kiem nowe - o�wiadczy� Lodziarz, uwa�nie przyjrzawszy si� butom. - My�l�, �e m�g�by� z�o�y� kr�tk� wizyt� na Szarej Chmurze. Zr�b par� hologram�w naszemu przyjacielowi, nim go pochowamy, i dowiedz si�, czy kto� wie, kim by� lub dla kogo pracowa�. - Zak�adam, �e podczas mej nieobecno�ci nic ci si� nie stanie? - Dam sobie rad� - odrzek� sucho Lodziarz. - A nawiasem m�wi�c, je�li Szara Chmura le�y tak daleko od ucz�szczanych szlak�w, jakim sposobem dowiedzia�e� si� o tym Smoku B��kitnego Ognia? - By�em tam. - Kiedy? Cz�owiek w czarnym ubraniu wzruszy� ramionami. - Och, z osiem czy dziesi�� lat temu. - W interesach? - W pewnym sensie - odpar� tamten wymijaj�co. - Dobrze - rzek� Lodziarz. - Wi�c b�dziesz tam mia� jakie� kontakty, ludzi, z kt�rymi mo�esz porozmawia�. Cz�owiek w czerni potrz�sn�� g�ow�. - �aden z tych, kt�rych tam zna�em, nie �yje. - Od jak dawna? - Od o�miu lub dziesi�ciu lat. Lodziarz u�miechn�� si� ponuro. - Nic dziwnego, �e nazywaj� ci� Tancerzem Grob�w. 2 Jego prawdziwe imi� i nazwisko brzmia�o Felix Lomax, a u�ywa� go przez pierwsze dwadzie�cia sze�� lat �ycia. Ale na Wewn�trznej Granicy nazwiska maj� sk�onno�� do zmian, podlegaj� metamorfozom, by dostosowywa� si� do charakter�w ludzi, kt�rzy je nosz�. Pocz�tkowo by� Pionierem, cz�onkiem owej grupy znakomicie wyszkolonych specjalist�w, otwieraj�cych dla Demokracji nowe planety, terraformuj�cych je, gdy zachodzi�a potrzeba, kataloguj�cych r�norodne formy �ycia, planuj�cych osiedla, analizuj�cych pr�bki gleby, minera��w i w�d, by okre�li� jakiego rodzaju koloni�ci oka�� si� najbardziej produktywni: g�rnicy, farmerzy, akwafarmerzy czy jeszcze inni. Jego specjalizacj� by�a pacyfikacja. Eufemizmem tym okre�lano dziesi�tkowanie miejscowej ludno�ci. Pionier robi� to tak d�ugo, a� wszyscy byli gotowi zgodzi� si� na kolonizacj�... Albo te�, w niekt�rych wypadkach, p�ki nie by�o ju� nikogo, kto m�g�by wyrazi� sprzeciw. W tym okresie swego �ycia wyst�powa� jako Podw�jny X. By�o to �atwe do zidentyfikowania imi� kodowe, oparte na pisowni jego prawdziwego imienia i nazwiska. (Lepiej by�o nie u�ywa� prawdziwych nazwisk, na wypadek, gdyby pewne istoty, kt�re prze�y�y proces pacyfikacji, darzy�y wi�ksz� nienawi�ci� narz�dzia polityki, ni� tych, kt�rzy j� ustalali w swych wysokich na mil� biurach na Deluros VIII, sto�ecznej planecie Cz�owieka, czuj�c si� b�ogo i bezpiecznie w sercu Demokracji.) Po czterech latach pacyfikowania kosmicznych lud�w, na planecie Innisfree co� si� wydarzy�o. Nigdy o tym nie opowiada�, nigdy nie zrobi� o tym �adnej wzmianki w oficjalnym raporcie, ale w samym �rodku kampanii z�o�y� dymisj� i polecia� na Wewn�trzn� Granic�. Na Backgammon II kupi� obszerne ranczo i nast�pne dwa lata po�wi�ci� hodowli zmutowanego byd�a: wielkich, wa��cych po trzy tysi�ce funt�w okaz�w, kt�re sprzedawa� Marynarce Wojennej. W tym okresie nazywa� si� Felix Markotny, gdy� nigdy si� nie u�miecha�, nie �artowa�, wydawa�o si� te�, �e nic go nie interesuje. Wreszcie odrzuci� dr�cz�ce go demony i zag��bi� si� dalej w Wewn�trzn� Granic�, wracaj�c do rzemios�a, kt�re zna� najlepiej: zabijania. Przez kr�tki czas znany by� jako Cz�owiek w Czerni, bo nosi� ubranie tylko tego koloru. Ale na Granicy �y�o jeszcze czterech innych Ludzi w Czerni i nie up�yn�o wiele czasu, gdy nadano mu przezwisko Tancerza Grob�w i tak ju� pozosta�o. Nie dlatego, by kiedykolwiek ta�czy� na cmentarzach lub je odwiedza�, ale je�li l�dowa� na jakiej� planecie, pozostawa�o tylko kwesti� czasu, �e kogo� trzeba b�dzie odwie�� na cmentarz. Jego osobowo�� niewiele si� zmieni�a. Nadal si� nie u�miecha� i wygl�da�o na to, �e nie uwa�a, aby zaw�d, kt�ry wykonuje, by� powodem do dumy. Wkr�tce jego reputacja zacz�a go wyprzedza� i nie brakowa�o mu klient�w. Przebiera� w nich i przyjmowa� tylko tych, kt�rzy go zainteresowali. W taki w�a�nie spos�b zacz�� pracowa� dla Lodziarza, kt�ry sta� si� ju� legend�, co w przypadku cz�owieka �yj�cego na Wewn�trznej Granicy jest wielk� rzadko�ci�. Niezbyt du�o wiedzia� o Lodziarzu, nikt nie zna� go dobrze. Ale wiedzia�, �e cz�owiek ten swego czasu stawi� czo�o kobiecie, kt�ra by�a Wr�biark�, a potem Wyroczni�, i prze�y�, by o tym opowiedzie�. I tylko on m�g� si� poszczyci� takim dokonaniem. Tancerz Grob�w s�dzi�, �e Lodziarz jest ostatnim cz�owiekiem na Granicy, kt�ry potrzebowa�by ochrony. Tak wi�c, gdy nadesz�a oferta, pobudzi�o to jego zainteresowanie do tego stopnia, �e przyj�� zlecenie. Nie przypuszcza�, �e b�dzie to wymaga�o ponownej wizyty na Szarej Chmurze. Ale nawet gdyby wiedzia�, nie zrezygnowa�by z podobnego zaj�cia. Gdy jego statek wyhamowa� do szybko�ci pod�wietlnej, a na ekranie wizyjnym ukaza� si� obraz wodnej planety, sprawdzi� sw�j arsena�, wybra� bro�, kt�ra, jak uwa�a�, b�dzie najskuteczniejsza w takim �rodowisku naturalnym, i poprosi� o pozwolenie na l�dowanie w male�kim kosmoporcie jedynego kontynentu. - Prosz� o podanie swojej to�samo�ci - powiedzia� metaliczny g�os, przerywany trzaskiem zak��ce�. - Tu �Peacekeeper�, dow�dca Felix Lomax, po pi�ciu dniach lotu z Ostatniej Szansy. - Pozwolenia odm�wiono. - Dlaczego? - Jeste� Felixem Lomaxem, znanym tak�e jako Tancerz Grob�w, prawda? - Owszem, tak mnie nazywano. - Oczekuje tu dziewi�� nakaz�w aresztowania, wystawionych na twoje nazwisko, wszystkie za morderstwa. - Tym bardziej powinni�cie chcie� mnie zatrzyma� - odpar� Lomax. - Tancerzu Grob�w, nie ma tu nikogo, kto by�by zdolny do zaaresztowania ci� wbrew twej woli - powiedzia� g�os. - Zak�adam, �e nie przyby�e� tutaj, by odda� si� w r�ce w�adz. - S�uszne za�o�enie. - Wobec tego nie zezwalamy ci na l�dowanie. Je�li spr�bujesz osi��� na Szarej Chmurze, ostrzelamy tw�j statek i zniszczymy go, zanim zdo�asz wyl�dowa�. - Chwileczk� - rzek� Lomax, przerywaj�c po��czenie. Poleci� swemu komputerowi przeskanowa� kosmoport i jego bliskie otoczenie w poszukiwaniu uzbrojenia. Nie znalaz� niczego, zreszt� nie spodziewa� si�, by tak rzadko zaludniona planeta mog�a posiada� jakie� urz�dzenia obronne. - �adna pr�ba, Szara Chmuro - o�wiadczy�, w��czaj�c ponownie radio. - A teraz prosz� poda� mi koordynaty do l�dowania. - Odmowa. - L�duj�, czy wam si� to podoba, czy nie. Je�li nie podacie mi koordynat�w, lepiej oczy��cie niebo albo ryzykujecie kolizj� nad l�dowiskiem. �Peacekeeper�, bez odbioru. Opu�ci� orbit� i wszed� na eliptyczn� �cie�k� w kierunku kosmoportu, wyl�dowa� oko�o dwudziestu minut p�niej. Poleci� czujnikom statku przeskanowa� otoczenie w poszukiwaniu uzbrojonego personelu, nie znalaz� niczego, w��czy� szereg urz�dze� zabezpieczaj�cych i wreszcie wynurzy� si� ze �luzy, schowawszy w sk�rzanej torbie, kt�r� przewiesi� przez lewe rami�, buty i hologram nie�ywego m�czyzny. Przeszed� z p� mili, min�� dwa ma�e hangary, skierowa� si� ku g��wnej kontroli ruchu i budynkowi dla przybywaj�cych. Wszed� tam, maj�c si� ca�y czas na baczno�ci. W �rodku siedzia�o czworo urz�dnik�w, zaj�tych swoimi sprawami, jeden m�czyzna i trzy kobiety. �adne z nich nie podnios�o g�owy ani nie okaza�o, �e zauwa�aj� jego obecno��. Dopiero kiedy chrz�kn��, troje z nich zacz�o kr�ci� si� nerwowo. Podszed� do czwartej osoby, szpakowatej kobiety, i stan�� przed ni�. - Tak? - zapyta�a ch�odno. - Potrzebny mi �rodek transportu do miasta - powiedzia�. - Czy ja wygl�dam na szofera? - zapyta�a. - Je�li go nie znajd�, te� si� nadasz. - Spadaj i daj mi spok�j, panie Lomax - o�wiadczy�a. - Nie chc� mie� z tob� nic wsp�lnego. - Czy ja ci� znam? - zapyta�. - Nie, ale ja znam ciebie - spogl�da�a na niego nienawistnie. - To powiedz mi, gdzie mog� znale�� kogo�, kto podwiezie mnie do miasta, i nie b�dziesz musia�a mi si� przygl�da�. - Nie pomog�abym ci nawet, gdyby� si� wykrwawia� na �mier�, le��c na ulicy - powiedzia�a. Przygl�da� jej si� przez d�ug� chwil�. - Niech b�dzie, jak chcesz - rzek� wreszcie. - Ale - doda� - zanim odejd�, powinienem ci� zawiadomi�, �e je�li ktokolwiek dotknie mego statku, nast�pi eksplozja, kt�ra zr�wna z ziemi� kosmoport i wszystko, co znajduje si� w promieniu dw�ch mil od niego. Potem zawr�ci� na pi�cie i ruszy� do g��wnego wyj�cia. Parking by� prawie pusty. Ta s�abo zaludniona planeta prawie nie utrzymywa�a kontakt�w z reszt� Galaktyki. Gdy tak sta� z r�kami na biodrach, zastanawiaj�c si�, co robi� dalej, podjecha� niedu�y samoch�d: Lomax podszed� do niego i, zanim kierowca zdo�a� wysi���, otworzy� drzwiczki od strony miejsca dla pasa�era. - Co tu si� dzieje? - spyta� kierowca, m�ody cz�owiek ledwie po dwudziestce. - P�ac� ci pi��dziesi�t kredyt�w za odwiezienie mnie do miasta - powiedzia� Lomax. - Choler� w bok! - warkn�� m�odzieniec. - Musz� odebra� transport cz�ci do komputera. - Mog� poczeka�. Lomax usiad�, wyci�gn�� pistolet d�wi�kowy i wycelowa� w ch�opaka. - To nie by�a pro�ba - powiedzia� spokojnie. - Co� ty za jeden? - spyta� kierowca. - O co, u diab�a, w tym wszystkim chodzi? - Po prostu jestem facetem, kt�ry potrzebuje, �eby kto� go podwi�z� do miasta - odpar� Lomax. - A teraz jed�. - Czemu nie we�miesz aerotaxi? - spyta� ch�opiec, zawracaj�c w�z. - Nie wiedzia�em, �e je tu macie. - Mamy. Mog� ci� podwie�� do ich hangaru. - Nie chcia�bym ci� nara�a� na k�opoty - zauwa�y� Lomax. - Po prostu jed� przed siebie. M�ody cz�owiek przyjrza� mu si� i nagle wyraz jego twarzy si� zmieni�. - Ty jeste� nim, prawda? - powiedzia�. - Kim? - Tancerzem Grob�w. - Niekt�rzy ludzie tak mnie nazywaj�. - Cholera! - zakl�� m�odzieniec, szczerz�c z�by i wal�c d�oni� w tablic� rozdzielcz�. - Tancerz Grob�w we w�asnej osobie, w moim samochodzie! - Zwr�ci� si� do Lomaxa. - Po co tu przyjecha�e�? - Interesy. - Kogo zabijesz? - Nikogo. - Mnie mo�esz powiedzie� - nalega� m�ody cz�owiek. - Jestem po twojej stronie. - Przyby�em tu tylko po to, by pogada� z miejscowym szewcem. M�odzieniec parskn�� pogardliwie. - Daj�e spok�j, Tancerzu Grob�w. Czy oczekujesz, i� uwierz�, �e przeby�e� ca�� drog� na Szar� Chmur� tylko po to, aby kupi� par� but�w? - Nie obchodzi mnie, w co wierzysz - stwierdzi� Lomax. - Tylko zawie� mnie tam, gdzie chc�. - Przerwa�. - Mo�esz rusza� do miasta. M�ody cz�owiek uruchomi� pojazd i w chwil� p�niej jechali drog� r�wnoleg�� do wybrze�a oceanu. - Zastanawia�em si�, czy kiedykolwiek powr�cisz. - Jeste� zbyt m�ody, by mnie pami�ta� - zauwa�y� Lomax. - Gdy ostatnio by�e� na naszej planecie, mia�em dwana�cie lat - odpar� m�odzieniec. - Widzia�em, jak za�atwi�e� dziewi�ciu m�czyzn naraz. - Przerwa�, a potem wyci�gn�� r�k�. - Nazywam si� Neil. Neil Cayman. Lomax spojrza� przelotnie na podan� d�o�, a potem kr�tko j� u�cisn��. - Felix Lomax. Neil potrz�sn�� g�ow�. - Nie, ty jeste� Tancerzem Grob�w. - Przerwa�. - Dok�d polecisz, kiedy za�atwisz tu swoje sprawy? Lomax wzruszy� ramionami. - Wszystko zale�y od tego, czego si� dowiem podczas pobytu tutaj. Neil zamy�li� si� na chwil�, a potem si� odezwa�: - Czy nie chcia�by� towarzystwa? - Gdzie? - Tam - powiedzia�, machn�wszy r�k� w stron� nieba. - Ca�e �ycie sp�dzi�em na tym �wiatku. Chcia�bym zobaczy� co� odmiennego. - Pracuj� w pojedynk�. - Mog� ci si� przyda�. - Na ka�dej cholernej planecie, gdzie l�duj�, zawsze si� trafia jaki� m�ody ch�opak, kt�ry chce odlecie� ze mn� i zdoby� s�aw� na Wewn�trznej Granicy - odpar� Lomax. - Wi�kszo�� z nich umiera, zanim przedsi�biorca pogrzebowy dowie si�, jakie nazwisko umie�ci� na ich nagrobkach. - Ja jestem inny - powiedzia� Neil. - Taak, wiem - odrzek� Lomax. - Wszyscy jeste�cie inni. - Sp�dzi�em ca�e �ycie na Szarej Chmurze - kontynuowa� Neil. - Chc� zobaczy�, co jest tam, poza ni�. - Id� do agencji turystycznej - poradzi� Lomax. - D�u�ej po�yjesz. - Nie chc� ogl�da� tego, co tury�ci - upiera� si� Neil. - Chc� zobaczy�, jak naprawd� wygl�daj� planety, jak naprawd� �yj� ludzie. - Przerwa�. - Zaoszcz�dzi�em troch� pieni�dzy. Mog� by� got�w do podr�y dzi� po po�udniu. - Nie ze mn� - stwierdzi� Lomax. - Zrobi� wszystko, czego ode mnie za��dasz. - Nie jestem zainteresowany. Droga skr�ci�a w g��b l�du i prowadzi�a w�r�d g�stej, tropikalnej ro�linno�ci, kt�ra stawa�a si� coraz rzadsza, w miar� jak oddalali si� od oceanu. - Musz� by� takie miejsca, gdzie znaj� twoj� twarz, gdzie ludzie uciekaj�, gdy przybywasz. Mog� tam zdobywa� informacje dla ciebie. - Dzie� dzisiejszy jest wyj�tkowy - rzek� Lomax. - Zwykle szukam ludzi, nie informacji. - Mog� ich odnajdywa� dla ciebie, informowa� ci� o ich przyzwyczajeniach. Nie chc� �adnej zap�aty - kontynuowa� m�odzieniec. - Chc� tylko opu�ci� t� nudn�, ma�� planetk� i podr�owa� z kim� takim jak ty. - Podziwiam tw�j up�r - stwierdzi� Lomax. - Ale odpowied� jest nadal taka sama. - Pope�niasz b��d, Tancerzu Grob�w. Lomax wzruszy� ramionami. - Mo�liwe. Pope�nia�em je ju� wcze�niej. - Wi�c pozw�l mi odlecie� z tob�. - Nauczy�em si� tak�e wyci�ga� wnioski ze swoich b��d�w - rzek� Lomax. - Temat jest zamkni�ty. Wjechali do ma�ego miasteczka. By�a tu jedna, szeroka ulica z jakimi� czterema tuzinami sklep�w i sk�ad�w, stary hotel i dwie restauracje, z kt�rych jedna obs�ugiwa�a klient�w na ocienionym, zewn�trznym tarasie. Neil zatrzyma� si� przed sklepem, w po�owie d�ugo�ci ulicy. - Poczekam tu na ciebie - oznajmi�. Lomax bez s�owa wysiad� z samochodu i wszed� do sklepu. Mie�ci� si� on w ciep�ym, zakurzonym, parterowym budynku, gdzie wystawiono w oknach wiele towar�w sk�rzanych: p�aszcze, kurtki, pasy, kapelusze, buty. W g��bi wisia�y p�aty r�nych sk�r, na �cianach za� starannie rozwieszono liczne futra. - Tak? - Z g��bi pomieszczenia wynurzy� si� chudy, �ysiej�cy m�czyzna. - Czym mog� ci s�u�y�? Lomax si�gn�� do swej sk�rzanej torby i wyci�gn�� jeden z but�w zabitego. - Czy rozpoznajesz to? Starzec podni�s� but na chwil� do �wiat�a. - Zrobiony ze sk�ry Smoka B��kitnego Ognia - orzek�. - Ty go zrobi�e�? - Je�li jeszcze ktokolwiek inny na Granicy je robi, to pewne jak �mier�, �e o nim nie s�ysza�em. - Ponownie zbada� but. - To by�a robota na zam�wienie, owszem. Nie ma na niej mojej etykiety. - Ile na rok robisz but�w na zam�wienie? - Och, mo�e z pi��dziesi�t par. - Ze Smok�w B��kitnego Ognia? - Mo�e dwie albo trzy. - Dobrze - stwierdzi� Lomax, wyci�gaj�c hologram i wr�czaj�c go m�czy�nie. - Czy go poznajesz? - Wygl�da na martwego - zauwa�y� stary. - Bo jest. Czy go znasz? Tamten kiwn�� g�ow�. - Taak, zrobi�em mu buty z osiem czy dziesi�� miesi�cy temu. - Co mo�esz mi o nim co� powiedzie�? - Prawd� m�wi�c, nie by� rozmowny - odrzek� starzec. - Wydaje mi si�, �e ca�y czas sp�dzi� w barze naprzeciwko, potem odebra� swe buty i znikn��. - Czy poda� jakie� nazwisko? - Zajrz� do zapis�w - odpar� stary, uruchamiaj�c komputer. - Taak. Nazywa si�... nazywa�... Cole. Jason Cole. - Czy zap�aci� got�wk�? - spyta� Lomax. - Tak. - Wi�c nie wiesz, na jakiej planecie ma rachunek bankowy? - To zapewne Olympus - odpowiedzia� starzec. - To jest... niech�e pomy�l� sobie... Alfa Hayakawa IV. - Czemu s�dzisz, �e rachunek bankowy ma na Olympusie? - Buty spodoba�y mu si� tak bardzo, �e zam�wi� drug� par�. Poleci� mi, bym je wys�a� na adres na Olympusie. - Jaki adres? - Noo, hmm, to jest informacja zastrze�ona - powiedzia� stary, patrz�c na Lomaxa. - Ja nazwa�bym j� informacj� kosztown� - odrzek� Lomax, k�ad�c na ladzie dwa dwustukredytowe banknoty. - C�, bior�c pod uwag�, �e biedak zmar�, przypuszczam, �e to nikomu nie wyrz�dzi �adnej szkody - stwierdzi� stary, chciwie chwytaj�c pieni�dze i wpychaj�c je do sk�rzanej sakiewki na szyi. - Komputer, wydrukuj adres Jasona Cole�a - poleci�. Adres pojawi� si� szybko i stary wr�czy� go Lomaxowi. - Rzek�bym: pomy�lnych �ow�w - skomentowa� starzec. - Ale wygl�da na to, �e �owy ju� si� odby�y. - Mam przeczucie, �e dopiero si� zaczynaj�. - No, w takim wypadku, powodzenia, Tancerzu Grob�w. - Znasz mnie? - zapyta� ostro Lomax. - Trudno by�oby ci� zapomnie� - odrzek� stary. - W ci�gu p� wieku dzia�o si� na Szarej Chmurze co� ciekawego tylko wtedy, kiedy ty si� pojawi�e�. - Nie k�opocz si�, �e zawiadomi� w�adze, czy zrobi� cokolwiek. Po pierwsze, zapewne nikt nie potrafi�by ci� powstrzyma�; po drugie za� wi�kszo�� z tych, kt�rych zabi�e�, zas�ugiwa�a na to. - Dzi�ki. - Ale pozw�l, Tancerzu Grob�w, �e dam ci jedn� rad�. - Jak�? - Czy mam racj�, s�dz�c, �e teraz wybierasz si� na wycieczk� na Olympusa? - By� mo�e masz. - Na twoim miejscu by�bym naprawd� ostro�ny. - O? Stary kiwn�� g�ow�. - Od czasu do czasu s�ysz� r�ne rzeczy od przejezdnych. - Jakiego rodzaju rzeczy? - Och, niezbyt dbam o szczeg�y - odpowiedzia� starzec. - Wiesz, �e w tych stronach ludzie s� sk�onni do wyg�aszania przesadnych opinii. Ale ci, kt�rzy w og�le chc� o tym m�wi�, nie okre�laj� Olympusa jako szczeg�lnie przyjazne miejsce. - B�d� o tym pami�ta� - zapewni� Lomax, kieruj�c si� ku drzwiom. - Czy, p�ki tu jeszcze jeste�, m�g�bym ci� zainteresowa� par� but�w? - zawo�a� za nim starzec. - A mo�e chcia�by� now� kabur� na kt�ry� ze swoich pistolet�w? - Mo�e nast�pnym razem - odrzek� Lomax. - Ludzie twej profesji zwykle nie �yj� tak d�ugo, by przyje�d�a� tu nast�pnym razem - stwierdzi� stary z p�u�mieszkiem samozadowolenia. - A to ju� druga twoja podr� tutaj, wi�c �yjesz w po�yczonym czasie. - Nast�pnym razem - powt�rzy� Lomax, wychodz�c na ulic�. Neil otworzy� drzwi wozu. - Czy znalaz�e� to, czego szuka�e�? - zapyta�. - By� mo�e - odpowiedzia� Lomax, sadowi�c si� na swym miejscu. - Przynajmniej wiem, dok�d teraz polec�. - Dok�d? Lomax u�miechn�� si�. - Gdzie indziej - zby� go. Do kosmoportu jechali w milczeniu. - Jeste� pewien, �e mnie nie zabierzesz? - spyta� Neil parkuj�c w�z. - Ch�opcze, na Szarej Chmurze b�dziesz �y� d�u�ej. - My�la�em, �e to jako��, nie d�ugo�� �ycia si� liczy - odpowiedzia� z ironi� Neil. - Mia�e� b��dne informacje. Neil wysiad� z pojazdu i skierowa� si� do portu towarowego, Lomax za� wszed� do g��wnego budynku. Szpakowata niewiasta, kt�ra niedawno odm�wi�a mu pomocy, spojrza�a na niego gro�nie, ale pod mask� nienawi�ci dostrzeg� �lad zadowolenia, przelotny b�ysk triumfu. Wolnym krokiem podszed� do drzwi prowadz�cych na l�dowisko, uwa�nie badaj�c wzrokiem otoczenie. Dw�ch mechanik�w w o�owianych strojach ochronnych z wielk� ostro�no�ci� nios�o ma�y pakiet plutonu, by odnowi� paliwo w starym, ci�gle jeszcze atomowo nap�dzanym transportowcu. Trzyosobowa dru�yna �ata�a kilka p�kni�� i wyboji na przyleg�ym pasie startowym. Poza tym panowa� spok�j. Nagle dostrzeg� k�tem oka jaki� ruch na dachu hangaru. Odwr�ci� si� twarz� w tamt� stron�, ale nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego. Zapali� cygaro, opar� si� leniwie o �cian� i nadal bada� wzrokiem pole startowe. W chwil� p�niej na dachu drugiego hangaru pojawi� si� b�ysk s�o�ca, odbitego od czego� metalicznego. Przeszed� do miejsca, gdzie znajdowa�a si� ksi��ka wideofon�w, wybra� na chybi�- trafi� nazwisko, a potem podszed� do szpakowatej kobiety. - Zadzwo� do Jonathana Sturma i powiedz mu, �e Tancerz Grob�w jest w drodze do niego. Do zachodu s�o�ca ma czas na uporz�dkowanie swych spraw i pojednanie si� z takim bogiem, jakiego czci - o�wiadczy� i wyszed� g��wnym wej�ciem, nim m�g� us�ysze� odpowied� lub odmow�. Wsiad� do samochodu Neila i czeka� jego powrotu. Po chwili ch�opak wy�oni� si� z portu towarowego, nios�c pud�o cz�ci komputerowych. - My�la�em, �e do tej pory ju� ci� tu nie b�dzie - rzek� zaskoczony Neil. - Zmiana plan�w - powiadomi� go Lomax. - Czy masz w�asny statek? Neil zrobi� rozbawion� min�. - Sk�d niby mia�bym go wzi��? - A twoi rodzice lub pracodawca? - No, taak, m�j szef ma ma�� czteromiejsc�wk�. - Tu? - Tak - odrzek� m�odzieniec. - Jest w jednym z hangar�w. - Czy pozwol� ci wyprowadzi� j� na l�dowisko? - Tak s�dz�. Lomax odliczy� pi�� banknot�w o wysokich nomina�ach. - Za jakie� trzy godziny zajdzie s�o�ce. Zr�b to wtedy. - Gdy tylko odkryj�, �e ci pomog�em, zostan� aresztowany. Lomax potrz�sn�� g�ow�. - B�dziesz mia� mn�stwo czasu na sfabrykowanie alibi. Prawie wszyscy gliniarze tej planety b�d� czeka� na mnie w domu Jonathana Sturma. - Sturma? Co masz przeciw niemu? - Nic - odpar� Lomax. - Nie znam cz�owieka. - Wi�c czemu...? - Zr�b tylko to, co powiedzia�em, okay? Neil wpatrzy� si� w niego. - Rozumiem, �e przygotowali tam na ciebie pu�apk�? - spyta� wreszcie. Lomax skin�� g�ow�. - Czy mi pomo�esz? - Nie uwierz�, �e kto� taki jak ty nie m�g�by za�atwi� ich wszystkich. - By� mo�e m�g�bym - zgodzi� si� Lomax. - Ale nikt mi za to nie p�aci. A gdy si� ci�gle ryzykuje w�asne �ycie, cz�owiek dowiaduje si�, jaki to cenny towar. Je�li b�d� musia� przedosta� si� do mego statku walcz�c, zrobi� to. Ale je�li znajdzie si� �atwiejszy spos�b, wybior� go bez wahania. - Przerwa�. - Musz� ukry� si� do zachodu s�o�ca, a potem potrzebuj�, aby� przesun�� tw�j statek. - Spojrza� na m�odzie�ca. - A wi�c pomo�esz mi czy nie? - Taak, pomog� ci, Tancerzu Grob�w. - Dobrze. - Pod jednym warunkiem. - O? - We� mnie ze sob�. Mam po uszy tej planety. - Powiedzia�em ci... Neil odda� mu pieni�dze. - Taka jest moja cena. Lomax skrzywi� si�. - Zgoda, umowa stoi - powiedzia� w ko�cu. 3 Neil podj�� z banku wszystkie swoje pieni�dze, a potem zaparkowa� w ustronnym miejscu, gdzie wraz z Lomaxem czekali, a� noc zapadnie. Wtedy pojechali zn�w do kosmoportu, gdzie Neil podszed� do hangaru i poleci� wyprowadzi� statek swego pracodawcy na wzmocnion� powierzchni� pasa startowego. Gdy komputer statku czeka� na zezwolenie startu, m�odzieniec wyskoczy� z kokpitu i zatrzyma� pierwszego napotkanego pracownika bezpiecze�stwa. - Co� jest nie tak! - wydysza�. - Co? - spyta� zagadni�ty. - Kto� ukry� si� w luku towarowym mego statku; komputer wykry� dodatkowy ci�ar. Tylko mign�� mi. Jest ubrany ca�kiem na czarno. - Trzymaj si� z dala od statku - poleci� mu pracownik bezpiecze�stwa. - We�miemy si� do tego zaraz. Ukryty w cieniu Lomax obserwowa� akcj� tak d�ugo, dop�ki nie przekona� si�, �e ca�y personel bezpiecze�stwa otoczy� statek pracodawcy Neila. Potem podszed� szybko i bezg�o�nie do w�asnego statku, gdzie znalaz� m�odzie�ca oczekuj�cego przy �luzie. - Ale numer - wyszczerzy� z�by Neil, gdy Lomax wypowiedzia� w�a�ciwy kod otwarcia �luzy bez detonowania systemu bezpiecze�stwa wewn�trz statku. - W drog� - rzek� Lomax, wchodz�c do statku. - W chwili gdy uruchomi� zap�on, b�d� wiedzieli, �e wystrychn��em ich na dudka. Wal si� na siedzenie, zapnij pasy i m�dl si�, aby nikt nie zbli�y� si� do naszej trajektorii lotu. - Nikt nigdy tu nie przylatuje - zapewni� Neil, sadowi�c si� w ciasnym kokpicie. - Dlatego chc� si� st�d wynie�� do wszystkich diab��w. Lomax wgra� koordynaty Olympusa do komputera nawigacyjnego, odczeka�, a� ten wybra� �cie�k� lotu, a potem w��czy� zap�on. Tak jak przypuszcza�, wszyscy zbrojni funkcjonariusze ruszyli w ich kierunku, ale uda�o mu si� wystartowa�, nim strza�y zdo�a�y wyrz�dzi� jak�kolwiek szkod�. - A wi�c dok�d lecimy? - zapyta� Neil Cayman, gdy opu�cili system planetarny Szarej Chmury i osi�gn�li szybko�� �wiat�a. - Olympus - odrzek� Lomax. M�ody cz�owiek poleci� komputerowi rzuci� na �cian� hologram kartograficzny. - Nie mog� go znale�� - o�wiadczy� po chwili. - Spr�buj Alfa Hayakawa IV - podsun�� Lomax. - Zgadza si�. Jest tutaj. Zastanawiam si�, po co dwie nazwy? - To typowe - odpowiedzia� Lomax. - Wi�kszo�� planet otrzymuje nazwy od imion szef�w zespo��w Pionier�w, kt�re je otworzy�y. Cyfry rzymskie oznaczaj�, jak daleko od swego s�o�ca znajduje si� dana planeta. Ka�dy inny numer informuje, ile planet Pionier poprzednio otworzy�. - Nie rozumiem ci�. - To jest Alfa Hayakawa IV - wyja�ni� Lomax. - Co oznacza, �e zosta�a po raz pierwszy wniesiona na mapy przez m�czyzn� czy kobiet� nazwiskiem Hayakawa i �e jest czwart� planet�, licz�c od podw�jnego s�o�ca. Ale je�li zajrzysz gdzie indziej, mo�esz tak�e dowiedzie� si�, �e jest to jones 39 albo jones 22, co oznacza, �e to trzydziesta dziewi�ta lub dwudziesta druga planeta, otwarta przez jakiego� faceta z Korpusu Pionier�w, nazwiskiem Jones. - Przerwa�. - I oczywi�cie kiedy tylko pojawi� si� osadnicy, od razu zmieniaj� nazw�. Zapewne jest tam jaka� g�ra, wygl�daj�ca jak hologram g�ry Olimp na Ziemi, a mo�e pierwszy gubernator by� grekoznawc�, a mo�e mieli wojn� domow� i genera� zwyci�skiej strony nazywa� si� Olympus. - To bardzo myl�ce, prawda? - powiedzia� Neil. - Uczy� si� wszystkich tych nazw. - I jeszcze bardziej, gdy miejscowe formy �ycia maj� w�asn� nazw� dla swojej planety - rzek� z u�miechem Lomax. - Po jakim� czasie zaczyna si� chwyta�, co jest grane. - Podoba mi si� pomys�, by mieszka�cy sami wybierali nazw� swej planety - o�wiadczy� Neil. - Teraz, gdy lec� na Granic�, chc� wybra� sobie imi�. - Ju� je masz. - Nie lubi� go. Chc� czego� r�wnie barwnego jak Tancerz Grob�w, Katastrofa Baker czy Cmentarny Smith. - Twoje prawo, jak s�dz�. - Lomax w��czy� autopilota, odpi�� pasy i wsta�, przeci�gaj�c si�. - Tak s�dzisz? - zapyta� Neil, id�c za nim do luku baga�owego, przebudowanego na salonik z dwoma wygodnymi fotelami, przymocowanymi do pod�ogi. Lomax usiad� i zapali� cygaretk�. - Je�li jeste� w czymkolwiek dobry, zwykle przekonujesz si�, �e kto� ju� wybra� dla ciebie imi�, okre�laj�ce rodzaj twoich zdolno�ci. Takie miano przykleja si� do ciebie, czy ci si� to podoba czy nie. - Mog� d�ugo na to czeka� - o�wiadczy� smutno m�odzieniec, siadaj�c naprzeciw Lomaxa. - Jedyne, w czym jestem naprawd� dobry, to marzenie, by zosta� kim� innym. - To ju� jest pocz�tek. - Doprawdy? - S�ysza�e� kiedy� o Dalekim Jonesie? - Nie. Kto to taki? - Stary cz�owiek, kt�ry odwiedzi� zapewne sze��set czy siedemset planet. - Czy jest badaczem? - Nie. - Kartografem? Lomax potrz�sn�� g�ow�. - M�wi�, �e gdy by� tak m�ody jak ty, zakocha� si� w dziewczynie na Binderze X. Nikt nie wie, co si� sta�o, ale jasne jest, �e musia� zrobi� co�, co spowodowa�o, i� go opu�ci�a i od tej pory stale jej poszukuje. - Lomax zrobi� pauz�. - Musi jej szuka�, och, teraz ju� prawie siedemdziesi�t lat. - Czy my�lisz, �e ona jeszcze �yje? - zapyta� z pow�tpiewaniem Neil. - Prawdopodobnie nie. Prze�y� na Wewn�trznej Granicy siedemdziesi�t lat, to dla ka�dego wyczyn. - Wi�c czemu nie przestaje szuka�? Lomax wzruszy� ramionami. - Musia�by� go zapyta�. - Czy spotkam go kiedykolwiek? - Je�li odwiedzisz sam dostatecznie wiele planet, wpadniesz na niego wcze�niej czy p�ni ej. - Kogo jeszcze spotkam? - spyta� z entuzjazmem m�odzieniec. - Nie wiem. A kogo chcesz spotka�? - Wszystkich. Wszystkie te barwne typy, o kt�rych s�ysza�em i czyta�em. - U�miechn�� si� do Lomaxa. - Wszyscy oni wydaj� si� nadnaturalnej wielko�ci. Lomax odpowiedzia� u�miechem. - Wiem, co czujesz. Gdy by�em w twoim wieku, te� chcia�em polecie� na Granic� i ujrze� moich bohater�w. - Przerwa�. - Ale szybko si� przekona�em, �e wszyscy oni krwawi�, wszyscy umieraj�. - A jak by�o z Prorokiem? - Kto to taki? - Nie wiem. Po prostu kto�, o kim s�ysza�em i widzia�em go na wideo. - Tegoroczny wyj�ty spod prawa bohater - zadrwi� Lomax. - Uwierz mi na s�owo, ch�opcze: jaki� �owca nagr�d odstrzeli go, tak samo jak ustrzelono Santiago i wszystkich pozosta�ych. - Wszystko jedno, chc� ich zobaczy�. - Neil przerwa�. - Na razie jeste� jedynym s�ynnym cz�owiekiem, kt�rego spotka�em. Lomax u�miechn�� si� nieweso�o. - Pozw�l, �e ci powiem, i� s�awa nie ma nic wsp�lnego z tym, co si� o niej tr�bi... Szczeg�lnie na Granicy. - M�wisz tak, bo bez przerwy ogl�dasz s�ynnych ludzi - zaprotestowa� m�ody cz�owiek. - Ale na Szar� Chmur� nigdy nie przyby� nikt godny uwagi. - Nie ma nic szczeg�lnie godnego uwagi w tym, �e si� celuje z broni i zabija ludzi - powiedzia� Lomax. - Z pewno�ci� jest - nie ust�powa� Neil. - Ilu ludzi to potrafi? - O wiele za du�o. - Ale ja mimo wszystko chc� tam polecie� i zobaczy� ich na w�asne oczy. - Mo�esz si� rozczarowa� - ostrzeg� Lomax. - W�tpi�. - Co ty sobie wyobra�asz? �e jest tam par� tysi�cy planet zaludnionych wy��cznie przez zab�jc�w i ludowych bohater�w? Ch�opcze, Wewn�trzna Granica jest pe�na g�rnik�w, farmer�w, kupc�w, lekarzy i wszystkich innych, potrzebnych do zarz�dzania planet�. - O tym wiem - rzek� z irytacj� Neil. - Ale to nie ci mnie interesuj�. - Co� mi m�wi, �e znajdziesz te wszystkie barwne typy, kt�rych szukasz. - Lomax przerwa�. - Tacy ch�opcy jak ty zwykle ich znajduj�. - By� mo�e sam zostan� jednym z nich - kontynuowa� Neil, staraj�c si� ukry� podniecenie. - Je�li prze�yjesz do�� d�ugo - zauwa�y� Lomax. - A teraz we�my si� do roboty. - Co mamy do za�atwienia przed dotarciem do Olympusa? - Przyjmijmy na pocz�tek - powiedzia� Lomax - �e rozes�ali z Szarej Chmury listy go�cze, aby aresztowano mnie za kidnaping. Chc�, aby� skontaktowa� si� przez radio z Olympusem i o�wiadczy�, �e polecia�e� ze mn� z w�asnej woli. - Nie uwierz� mi. - Mo�e, ale chc�, �eby to zosta�o oficjalnie odnotowane. Neil skin�� g�ow�. - Zgoda. - A nast�pnie, poniewa� musisz zacz�� zarabia� na �ycie, chc� �eby� poszed� do kambuza i zrobi� nam co� na kolacj�. - Przerwa�. - Tylko produkty sojowe. �adnego czerwonego mi�sa, �adnego nabia�u. - Nie rozumiem, w jaki spos�b mo�e to czyni� z ciebie lepszego zab�jc� - zauwa�y� Neil. - Czyni zdrowszego zab�jc� - odrzek� Lomax. - Mam wysokie ci�nienie krwi i du�y poziom cholesterolu. Nie ma sensu czeka�, a� te plastry kontrolne, kt�re nosz� przez ca�y czas, zrobi� ca�� robot�. M�odzieniec u�miechn�� si� z niedowierzaniem. - Nabierasz mnie. - Czemu tak uwa�asz? - Po prostu nie mog� sobie wyobrazi�, �e Tancerz Grob�w nalepia sobie na ciele plastry lecznicze. U�miech rozbawienia przemkn�� przez twarz Lomaxa. - Zapewne nie mo�esz sobie te� wyobrazi�, �e mam protez� oka, a m�j obecny komplet z�b�w liczy sobie trzy lata. - To prawda? - Ch�opcze, na Wewn�trznej Granicy chodzi bardzo niewielu ludzi, kt�rzy pozostali w jednym kawa�ku - stwierdzi� Lomax. - A teraz nadajmy te wiadomo�ci. Neil uruchomi� radio i kr�tko porozmawia� z ojcem, kt�rym miota�y na przemian rozpacz i w�ciek�o��, ale w ko�cu zda� sobie spraw�, �e w tej sytuacji nic nie mo�e zrobi� i nawet zaproponowa�, �e wy�le mu nieco pieni�dzy ju� teraz na Olympus. M�odzieniec odm�wi� przyj�cia tego daru. P�niej zjedli kolacj�, a m�ody cz�owiek upar� si�, by pr�bowa� tylko takich samych nieszkodliwych potraw jak Lomax. Wreszcie przypi�li si� pasami na kojach, kt�re wysuwa�y si� z grodzi w kr�tkim korytarzu pomi�dzy salonikiem i lukiem towarowym, i poszli spa�. W godzin� p�niej Lomax przebudzi� si� gwa�townie. - Cholera! - mrukn��. - Co si� sta�o? - spyta� Neil, prostuj�c si� szybko. - W��czy�em autopilota, ale zapomnia�em uruchomi� czujniki uchylania. Z nami zapewne okay, ale z moim szcz�ciem mo�emy zderzy� si� z jedynym cholernym meteorem w obr�bie pi�ciu parsek�w. - Zajm� si� tym - o�wiadczy� Neil, podchodz�c do tablicy sterowania. - Zaczekaj chwilk�, a� zapal� �wiat�a. - Nie ma potrzeby. - Nawet je�li wiesz, gdzie si� znajduje sterowanie czujnikiem, musia�by� go widzie�, aby wprowadzi� potrzebn� poprawk�. - Ju� gotowe - odpar� Neil, wracaj�c w ca�kowitej ciemno�ci na sw� koj�. - Jak, u diab�a, tego dokona�e�? - zapyta� Lomax. - My�l�, �e ju� ci powiedzia�em: pracuj� z komputerami. Gdy ci� spotka�em, w�a�nie odbiera�