7503
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7503 |
Rozszerzenie: |
7503 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7503 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7503 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7503 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Prorokini
Prophet
Prze�o�y�: Juliusz Wilczur Garztecki
Pr�szy�ski i S-ka
Warszawa 1997
Carol, jak zwykle,
oraz Dougowi Roemerowi,
stra�nikowi p�omienia.
PROLOG
By� to czas gigant�w.
W rozrastaj�cej si� Demokracji rodu ludzkiego nie mieli dla siebie do�� miejsca
do
oddychania i wykazania swej si�y; n�ci�y ich wi�c odleg�e, puste �wiaty
Wewn�trznej
Granicy, przyci�ga�y coraz bli�ej ja�niej�cego J�dra Galaktyki jak �my do
p�omienia. Och,
mie�cili si� w ludzkich cia�ach, przynajmniej wi�kszo�� z nich, niemniej byli
gigantami. Nikt
nie wiedzia�, dlaczego pojawili si� a� w takiej liczbie w tym w�a�nie momencie
historii
ludzko�ci. By� mo�e potrzebni byli w Galaktyce, pe�nej po brzegi ma�ych ludzi,
ow�adni�tych
jeszcze mniejszymi marzeniami. By� mo�e spowodowa�a to dzika wspania�o�� samej
Wewn�trznej Granicy, gdy� z pewno�ci� nie by�a ona miejscem dla zwyk�ych
m�czyzn i
kobiet. A mo�e nadszed� taki czas dla rasy, kt�rej w ostatnich tysi�cleciach
brakowa�o
gigant�w, �e zacz�li si� znowu rodzi�.
Bez wzgl�du na to, jaki by� tego pow�d, wyroili si� poza najdalszy zasi�g
zbadanej
Galaktyki, zanosz�c nasienie Cz�owieka na setki nowych �wiat�w i r�wnocze�nie
stwarzaj�c
cykl legend, kt�re nie zgin� tak d�ugo, jak d�ugo Cz�owiek zdolny b�dzie
powtarza�
opowie�ci o bohaterskich czynach.
By� wi�c Daleki Jones, kt�ry postawi� stop� na ponad pi�ciuset nowych planetach,
nigdy do ko�ca niepewien czego szuka, lecz zawsze pewien, �e tego nie znalaz�.
By� Gwizdacz, kt�ry nie mia� innego, ni� to w�a�nie imi�, i kt�ry zabi� ponad
stu ludzi
i kosmit�w.
By�a Pi�tkowa Nelli, kt�ra przerobi�a sw�j burdel na szpital podczas wojny
przeciw
Settom i wreszcie doczeka�a si� tego, i� ci sami ludzie, kt�rzy wcze�niej
pr�bowali go
zamkn��, og�osili to miejsce �wi�tyni�.
By� D�amal, kt�ry nie zostawia� odcisk�w palc�w ani �lad�w st�p, ale rabowa�
pa�ace,
kt�re po dzi� dzie� nie wiedz�, �e zosta�y obrabowane.
By� Zak�ad-o-Planet� Murphy, kt�ry r�nymi czasy posiada� dziewi�� r�nych
z�otono�nych planet i straci� je co do jednej przy sto�ach gry.
By� Ben Ami �amacz Kr�gos�up�w, id�cy w zapasy z kosmitami dla pieni�dzy i
zabijaj�cy ludzi dla przyjemno�ci. By� Markiz Queensbury, kt�ry walczy� nie
stosuj�c si� do
�adnych zasad i Bia�y Rycerz, albinos, zab�jca pi��dziesi�ciu m�czyzn; Sally
Klinga i
Wieczny Ch�opiec, kt�ry osi�gn�wszy wiek lat dziewi�tnastu po prostu przesta�
rosn�� przez
nast�pne dwa stulecia; Baker Katastrofa, pod kt�rego stopami trz�s�y si� ca�e
planety i
egzotyczna Per�a z Maracaibo; Szkar�atna Kr�lowa, kt�rej grzechy przeklina�y
wszystkie rasy
Galaktyki, i Ojciec Bo�e Narodzenie; Jednor�ki Bandyta z mordercz� protez� r�ki
i Matka
Ziemia; Jaszczurka Malloy i zwodniczo �agodny Cmentarny Smith.
Giganci. Wszyscy.
A jednak pojawi� si� gigant, kt�remu przeznaczone by�o wyrosn�� ponad wszystkich
pozosta�ych, �onglowa� istnieniami ludzi i planet, jakby to by�y zabaweczki,
napisa� na nowo
histori� Wewn�trznej Granicy i Ramienia Spiralnego, a nawet samej wszechmocnej
Demokracji. W r�nych okresach swego kr�tkiego, burzliwego �ycia znana by�a jako
Wr�biarka, Wyrocznia i Prorokini. Gdy ju� zesz�a ze sceny galaktycznej, tylko
garstka tych,
co prze�yli, zna�a jej prawdziwe imi�, planet� z kt�rej pochodzi�a, a nawet
pocz�tek jej
historii, bo tak si� dzieje z gigantami i legendami.
CZʌ� 1
KSI�GA TANCERZA GROB�W
1
Gor�cy, suchy wiatr omiata� powierzchni� Ostatniej Szansy, dalekiej planety na
skraju
Wewn�trznej Granicy. Wiruj�ce tumany py�u unosi�y si� na wysoko�ci
sze��dziesi�ciu st�p.
Oddychanie sta�o si� niemal niemo�liwe, a nieliczne miejscowe zwierz�ta
zagrzeba�y si� w
ziemi, by przeczeka� burz� piaskow�.
Samotny m�czyzna w byle jakiej odzie�y, z twarz� os�oni�t� przed �ywio�ami
mask�
py�och�onn�, szed� g��wn� ulic� jedynej na planecie osady handlowej, nie patrz�c
w prawo
ani w lewo. Drzwi opuszczonego budynku nagle uchyli�y si�, poruszone pot�g�
wichru,
cz�owiek za� natychmiast skuli� si�, wyci�gn�� bro� i wystrzeli� w miejsce, sk�d
dobieg�
odg�os. Drzwi na chwil� przybra�y kolor jaskrawego b��kitu, a potem znik�y.
Cz�owiek przez
chwil� trwa� nieruchomo, a potem wetkn�� bro� do kabury i podj�� marsz w stron�
jasno
o�wietlonego budynku, stoj�cego na ko�cu ulicy.
Zatrzyma� si� prawie dwadzie�cia jard�w od miejsca, do kt�rego zd��a�, sta� z
r�kami
na biodrach przygl�daj�c si� budowli. �ciany, cho� wygl�da�y jak drewniane,
zbudowano ze
stopu tytanowego ze �cis�ym wi�zaniem molekularnym. Frontowa weranda mia�a dwoje
du�ych drzwi wiod�cych do zat�oczonego wn�trza Ko�ca Trasy. Z miejsca, w kt�rym
sta�, nie
potrafi� okre�li�, kt�r� cz�� zajmowa� bar, a kt�r� kasyno, cho� przypuszcza�,
�e kasyno
znajduje si� w g��bi, gdzie �atwiej je chroni� przed potencjalnymi rabusiami.
Drzwi rozsun�y si�, m�czyzna natychmiast da� nura za pojazd stoj�cy przed
domem,
jednocze�nie wydobywaj�c bro�. Na werandzie pojawi�a si� wysoka kobieta; gdy
wiatr
sypn�� jej w oczy py�em, cofn�a si� do budynku, g�o�no kaszl�c.
M�czyzna powr�ci� na sw�j posterunek i dalej gapi� si� na budowl�. Po jakim�
czasie
ruszy� dalej, obszed� wok� budynek. Nie mia� on �adnych okien, co nie by�o
zaskoczeniem,
bior�c pod uwag� si�� burz piaskowych. M�czyzna s�yn�� ze swej dok�adno�ci,
dzi�ki niej
uda�o mu si� prze�y� tak d�ugo. Zbada� wi�c metodycznie wszelkie sposoby
dostania si� do
�rodka. Drzwi by�o wiele, ale wszystkie zamkni�te, zapewne na klucz i z
pewno�ci�
pod��czone do systemu alarmowego. Przez chwil� zastanawia� si�, czy nie wspi��
si� na dach.
Wej�cie po �cianie nie przekracza�o jego mo�liwo�ci, gdy� wskutek dzia�ania
wiatru i piasku
mur by� szorstki. Ale poniewa� uzna�, �e nie zapewni mu to dostatecznej
przewagi, wi�c
odrzuci� pomys�.
Wreszcie doszed� do wniosku, �e nie ma wyboru, musi wej�� frontowymi drzwiami.
Nie zachwyca�o go to. Wola� nie zwraca� na siebie uwagi, zanim nie otrzyma
nale�nych mu
pieni�dzy. Nie mia� jednak wyboru, a maska przeciwpy�owa przeszkadza�a mu.
Zda� sobie spraw�, �e od chwili gdy pojawi�a si� kobieta, trzyma bro� w r�ce,
schowa�
wi�c pistolet do kabury. Nast�pnie ruszy� na werand� i po chwili wkroczy� do
Ko�ca Trasy.
Zamierza� rozejrze� si� w �rodku, odnale�� zwierzyn�, na kt�r� polowa�, sp�uka�
kurz w
ustach jednym czy dwoma piwami, a potem wzi�� si� do roboty.
Wewn�trz, zgodnie z jego oczekiwaniem, panowa� t�ok. Wzd�u� jednej ze �cian
ci�gn�� si� chromowany bar, po prawej ustawiono tuzin stolik�w. Klientela
sk�ada�a si� w
wi�kszo�ci z ludzi, gdy� owa planeta by�a najbardziej wysuni�t� plac�wk�
ludzko�ci, ale tu i
�wdzie dostrzeg� Canphoryt�w, Lodinit�w, a nawet par� istot, jakich jeszcze
nigdy nie
widzia�.
Sala w g��bi by�a r�wnie obszerna jak tawerna, a jeszcze bardziej zat�oczona.
Dostrzeg� tam sto�y z ruletk�, do gry w ko�ci, do gry w pokera oraz dwa do gier
hazardowych
dla kosmit�w. Przyjrza� si� osobom siedz�cym przy sto�ach, zastanawiaj�c si�, na
kt�r� z nich
poluje. Ruszy� do baru.
�ysiej�cy, lekko kulej�cy, oty�y m�czyzna po drugiej stronie lady zwr�ci� si�
do
niego:
- Dobry wiecz�r. Co mog� poda�?
- Piwo.
- Ju� si� robi - powiedzia� m�czyzna za barem. Odkr�ci� kurek i postawi� pod
nim
kufel. - Nie widzia�em ci� jeszcze tutaj.
- W�a�nie przyby�em.
- Mamy dzi� parszyw� pogod� - kontynuowa� barman. - Zwykle Ostatnia Szansa to
ca�kiem przyjemne miejsce, nawet raczej ch�odnawe.
- Nie przyby�em tu z powodu pogody.
- Dobrze. Wi�c si� nie rozczarujesz.
M�czyzna podni�s� kufel do ust i jednym haustem wychyli� po�ow� zawarto�ci.
- Potrzebna mi pewna informacja - o�wiadczy�, ocieraj�c usta wierzchem d�oni.
- Je�li b�d� co� wiedzia�, ch�tnie ci pomog� - odpar� barman.
- Szukam kogo�.
- Znam tu prawie wszystkich. O kogo chodzi?
- O cz�owieka nazwiskiem Carlos Mendoza. Niekt�rzy nazywaj� go Lodziarzem.
- Mendoza, h�? - powt�rzy� barman. Rozejrza� si� po sali. - Jeste� mu winien
pieni�dze? Mog� mu je zanie�� w twoim imieniu.
- Wystarczy, �e mi go wska�esz.
- Mam nadziej�, �e nie szukasz k�opot�w - zauwa�y� barman. - M�wi�, �e Mendoza
to
twardziel.
- Nie tw�j interes, czego szukam - rzek� zimno m�czyzna.
- W porz�dku - odpar� wzruszaj�c ramionami barman. - Tak sobie tylko pomy�la�em,
�e je�li go nie znasz, to pewnie wynaj�� ci� kto�, kto go zna. Chcia�em ci
zaoszcz�dzi� tylko
zbytecznych nieprzyjemno�ci.
- Swoje my�li zachowaj dla Mendozy.
- Dobra - rzek� oboj�tnie barman. - Przynajmniej ci� ostrzeg�em.
- W porz�dku, ostrzeg�e� - zgodzi� si� m�czyzna. - A teraz wska� mi go.
- Widzisz faceta siedz�cego samotnie w k�cie? - spyta� barman. - Tego, kt�ry
jest
ubrany na czarno?
M�czyzna kiwn�� g�ow�.
- Uzbrojony, jakby wybiera� si� na wojn� - stwierdzi�. - Pistolet laserowy, bro�
d�wi�kowa, pistolet na pociski. Pewnie jeszcze ma za cholew� n�.
- Prawd� m�wi�c, ma n� w ka�dym bucie - zgodzi� si� barman. - Naprawd� jeste�
pewien, �e chcesz w to wej��?
- Tak� mam robot� - odrzek� m�czyzna, odwracaj�c si� w stron� swej ofiary.
- Mo�esz porozmawia� - zaproponowa� barman. - Lodziarz zawsze woli rozmawia�
ni� walczy�.
- Doprawdy?
- Tak s�ysza�em.
- Nie p�ac� mi za rozmow� - odrzek� m�czyzna.
Zrobi� kilka krok�w w stron� cz�owieka w czerni, a potem zatrzyma� si� nagle.
- Mendoza - powiedzia� g�o�no.
Cz�owiek w czerni podni�s� g�ow�, pozostali go�cie zamarli.
- Czy do mnie m�wisz?
Palce m�czyzny zawis�y nad kolb� pistoletu d�wi�kowego.
- Czas umiera�, Mendoza.
- Czyja ci� znam? - spyta� cz�owiek w czerni.
- To niewa�ne, wa�ne, �e jestem ostatni� osob�, jak� ujrzysz w �yciu.
Nagle nowo przyby�y zachwia� si�, a po jego twarzy przemkn�� wyraz zdziwienia.
Zamruga� raptownie, jakby pr�buj�c poj��, co si� sta�o, potem j�kn�� i zwali�
si� na twarz. Z
jego plec�w wystawa� wielki n�.
Barman kulej�c zbli�y� si� do niego, wyci�gn�� n�, ci�ni�ty przed chwil� z
mordercz� precyzj� i wytar� go �cierk� do naczy�.
- Coraz m�odsi i g�upsi - stwierdzi�, przewracaj�c nog� martwego na plecy. - Nie
ma
sprawy, przyjaciele - o�wiadczy�, podnosz�c g�os. - Po prostu nasz cotygodniowy
go��
sk�d�tam.
A poniewa� m�wi�cy by� tym, kim by�, wi�kszo�� klient�w uwierzy�a mu na s�owo i
powr�ci�a do drink�w i gier. Cz�owiek w czerni podszed�, by obejrze� trupa.
- Widzia�e� go kiedy�? - zapyta� barman.
- Nie - odpar� tamten. - A ty, Lodziarzu? Lodziarz potrz�sn�� �ysiej�c� g�ow�.
- Nie mam poj�cia, sk�d si� bior�. Ale w tym miesi�cu to ju� czwarty. Kto�
naprawd�
pragnie mojej �mierci. - Umilk� na chwil�. - I chcia�bym wiedzie�, czemu. Nie
rusza�em si� z
tej cholernej planety od blisko czterech lat.
- Gdyby� go nie zabi�, by� mo�e dowiedzia�by� si� - zauwa�y� m�czyzna w czerni.
-
Ostatecznie w�a�nie po to mnie wynaj��e�. Nie u�atwiasz mi roboty.
- U�atwi�em ci zadanie - odpar� Lodziarz. - On by ci� za�atwi�. Cz�owiek w
czarnym
ubraniu zmarszczy� brwi.
- Czemu tak uwa�asz?
Lodziarz przykl�kn��, chwyci� lew� d�o� trupa i pokaza� jego palec wskazuj�cy.
- Proteza - o�wiadczy�. - Zauwa�y�em to przy barze, a gdy odwr�ci� si� ty�em,
dostrzeg�em pod jego koszul� zasilacz. Kiedy ty wydobywa�by� bro�, on po prostu
pokaza�by
ci� palcem i wypali�by ci w piersi dziur� na wylot.
- No, niech mnie diabli! - mrukn�� m�czyzna w czerni. - Co� mi si� wydaje, �e
tym
razem naprawd� u�atwi�e� mi robot�.
- Potr�c� ci za to - odrzek� kwa�no Lodziarz.
- Wiesz co, kt�rego� dnia pojawi si� kto�, kto b�dzie wiedzia�, jak wygl�dasz -
zauwa�y� m�czyzna. - I co wtedy zrobisz?
- Przypuszczam, �e dam gdzie� nura - odpar� Lodziarz. - A tymczasem przenie�my
naszego zmar�ego przyjaciela do mego biura i przekonajmy si�, czego mo�emy si� o
nim
dowiedzie�.
- Mam przeczucie, �e i tym razem b�dzie tak samo, jak z poprzednimi, kt�rych mi
opisywa�e� - stwierdzi� jego rozm�wca. - �adnych dowod�w to�samo�ci, brak
odcisk�w
palc�w, retinogram zmieniony chirurgicznie.
- Zapewne - zgodzi� si� Lodziarz. - Ale tak czy inaczej zr�bmy to.
Cz�owiek w czerni wzruszy� ramionami i gestem przywo�a� paru innych m�czyzn, by
podnie�li trupa. Ruszyli z nim w stron� kasyna.
Lodziarz natychmiast zast�pi� im drog�.
- Nie mo�ecie go nie�� przez ca�� sal� - stwierdzi�. - Mamy tu klient�w. Jak by
wam
si� podoba�o, gdyby kto� taszczy� przed wami trupa w chwili, gdy pijecie? -
G��boko
westchn��.
Zmienili kierunek i wynie�li martwego g��wnym wej�ciem.
- Dobra - o�wiadczy� cz�owiek w czerni. - Czy wreszcie powiesz mi, o co w tym
wszystkim chodzi?
- Do wszystkich diab��w, sam chcia�bym wiedzie� - odrzek� Lodziarz i poku�tyka�
zn�w za bar, by nala� sobie piwa. Poda� te� szklank� cz�owiekowi w czerni, kt�ry
jednak
odm�wi�.
- Nie zabijaj nast�pnego, to mo�e si� wreszcie dowiesz.
- Ka�dy, kto na Ostatniej Szansie chce mnie za�atwi�, umiera - odrzek�
zdecydowanym tonem Lodziarz. - To cz�� mitu, na kt�rego tworzenie po�wi�ci�em
trzy
dziesi�ciolecia. Je�li pozwol� �y� cho� jednemu z tych skurwysyn�w, mit stanie
si� bajeczk�
dla dzieci i zaczn� si� tu pojawia�, by mnie za�atwi�, co godzina, a nie co
tydzie�. Bogu
wiadomo, �e z biegiem lat narobi�em sobie do�� wrog�w.
- To po co w og�le mnie wynajmowa�e�? - spyta� tamten z niech�ci�.
- Sam powiedzia�e�, �e jeden z nich mo�e mnie zna�... A ja jestem ju� starcem z
brzuchem piwosza i sztuczn� nog�. Gdy wreszcie naprawd� oka�esz si� potrzebny,
zapracujesz na swe pieni�dze, nie ma strachu.
- Powiniene� mi pozwoli�, abym okaleczy� jednego z nich - powiedzia� czarno
ubrany
m�czyzna. - Wtedy dowiedzieliby�my si� czego�.
- Chcesz kogo� okaleczy�? - zapyta� Lodziarz. Wskaza� gestem drzwi wej�ciowe. -
Masz ca�� cholern� planet�, na kt�rej mo�esz to zrobi�. Ale kiedy zjawiaj� si�
tu, w �rodku,
obchodzi mnie tylko jedno: by zosta� przy �yciu. - Dopi� piwo. - A wi�c je�li
chcesz
popraktykowa� na ludziach, kt�rzy przybywaj� tutaj, by zabi� ciebie, to tw�j
przywilej i
�ycz� szcz�cia... Ale ja nie do�y�bym tak podesz�ego wieku, ryzykuj�c w podobny
spos�b.
- M�wi�, �e by� taki czas, gdy ryzykowa�e� - zauwa�y� cz�owiek czerni. - I to
niema�o.
- By�em m�ody. Zm�drza�em od tego czasu.
- Nie tak mi o tym opowiadano.
- Wi�c kto� musia� ci nak�ama� - stwierdzi� Lodziarz.
- M�wi� nawet - kontynuowa� m�czyzna w czarnym ubraniu - �e jeste� jedynym
cz�owiekiem, kt�ry star� si� z Wyroczni� i wygra�.
Lodziarz skrzywi� si�.
- Niczego nie wygra�em.
- Czy ona jeszcze �yje?
- Tak przypuszczam - odpowiedzia� Lodziarz. - Nie wyobra�am sobie, by ktokolwiek
by� zdolny j� zabi�.
- Czy nie przysz�o ci na my�l, �e ona mo�e sta� za tym wszystkim?
- Ani przez chwil�.
- Czemu nie?
- Bo gdyby tak by�o, ja by�bym martwy - rzek� z ca�kowit� pewno�ci� Lodziarz.
- Stawi�e� ju� jej czo�o i �yjesz - upiera� si� cz�owiek w czerni.
- Zapomnij o niej - powiedzia� Lodziarz. - Ona nie ma z tym nic wsp�lnego.
- Jeste� pewien?
- Dla niej jestem czym� tak nie znacz�cym, jak ziarnko piasku na bezkresnej
pla�y. -
Przerwa� na chwil�. - Je�li ona jeszcze �yje, ma na g�owie znacznie wa�niejsze
sprawy.
- Jakiego rodzaju sprawy?
- Mam diabeln� nadziej�, �e nigdy si� tego nie dowiem - odpar� powa�nym tonem
Lodziarz. - Chodzie - doda�. - Obejrzyjmy sobie cia�o.
Skierowali si� do jego biura, weszli do �rodka i tam znale�li trupa, le��cego na
wielkim, drewnianym biurku.
Cz�owiek w czerni starannie zbada� palce martwego.
- Brak linii papilarnych - oznajmi�. - Cholernie dobra robota z tym sztucznym
palcem.
Wcale go nie zauwa�y�em. - Spojrza� na twarz le��cego. - Masz oftalmoskop?
- Niedu�y, w �rodkowej szufladzie biurka - powiedzia� Lodziarz, szukaj�c na
ciele
blizn i znak�w szczeg�lnych. - Ale nie jest pod��czony do �adnego komputera.
- Mam przeczucie, �e po��czenie z komputerem w przypadku tego faceta nie da
niczego. Ale zobaczmy. - Przez chwil� spogl�da� przez instrument, a potem
od�o�y� go. -
Taak, s� zbliznowacenia. Dwa do jednego, �e nigdzie nie zosta�y zarejestrowane.
- Bro� tak�e bez numer�w seryjnych - zauwa�y� Lodziarz. - Dziwne. Tutaj, na
Wewn�trznej Granicy, wi�kszo�� zab�jc�w wybiera fantazyjne imiona i przechwala
si�
swymi wyczynami. Ale ten, to ju� czwarty z rz�du, kt�ry nie ma nazwiska, �adnych
dokument�w ani reputacji.
- Ale pi�kne buty - stwierdzi� czarno ubrany m�czyzna.
- Te� tak s�dz�.
- Bardzo pi�kne.
- Szuka�em etykiet albo firmy producenta - o�wiadczy� Lodziarz. - Brak
czegokolwiek.
Cz�owiek w czerni nie odrywa� spojrzenia od but�w.
- Czy widzisz co�, co umkn�o mej uwagi? - zapyta�, nagle zainteresowany
Lodziarz.
- Mo�liwe - powiedzia� tamten, �ci�gaj�c but z nogi trupa i ogl�daj�c go
uwa�nie.
- W odbitym �wietle wygl�da niebieskawo - skomentowa� Lodziarz.
- Wiem - powiedzia� czarno ubrany cz�owiek. Wr�czy� but Lodziarzowi. - Na
Wewn�trznej Granicy nie ma wielu b��kitnych gad�w. A ja wiem tylko o jednym z
�uskami
u�o�onymi w ko�a.
- O?
Cz�owiek w czerni skin�� g�ow�.
- Wielki sukinsyn. �yje na planecie zwanej Szara Chmura, w Gromadzie Quinellus.
-
Zastanowi� si� przez moment. - Nazywaj� go Smokiem B��kitnego Ognia. Mo�e
po�kn�� ci�
w ca�o�ci, a potem zacz�� rozgl�da� si� za g��wnym daniem.
- Jak wielk� planet� jest Szara Chmura?
- Mniej wi�cej tej wielko�ci co Ostatnia Szansa, mo�e nieco mniejsza.
- Tlenowa? - Tak.
- Jakie� rozumne istoty �yj�ce?
- Nie, od chwili gdy spacyfikowali�my j� par� stuleci temu - odrzek� cz�owiek w
czarnej odzie�y.
- Ilu Ludzi?
- Z siedem tysi�cy, w wi�kszo�ci g�rnicy i akwafarmerzy. To planeta pokryta w
wi�kszo�ci s�odkowodnym oceanem, z gar�ci� wysp i jednym, bardzo ma�ym
kontynentem.
- Czy ma du�y eksport? Cz�owiek w czerni potrz�sn�� g�ow�.
- Za ma�a. Prawdopodobnie statek pocztowy albo towarowy odwiedzaj� siedem lub
osiem razy na rok.
- Tak wi�c - kontynuowa� Lodziarz - je�li nasz morderca nosi� buty z tamtejszego
jaszczura...
- Jest ca�kiem powa�na mo�liwo��, �e kupi� je w�a�nie tam - zako�czy� cz�owiek w
czerni.
- Wygl�daj�, jakby by�y ca�kiem nowe - o�wiadczy� Lodziarz, uwa�nie przyjrzawszy
si� butom. - My�l�, �e m�g�by� z�o�y� kr�tk� wizyt� na Szarej Chmurze. Zr�b par�
hologram�w naszemu przyjacielowi, nim go pochowamy, i dowiedz si�, czy kto� wie,
kim by�
lub dla kogo pracowa�.
- Zak�adam, �e podczas mej nieobecno�ci nic ci si� nie stanie?
- Dam sobie rad� - odrzek� sucho Lodziarz. - A nawiasem m�wi�c, je�li Szara
Chmura
le�y tak daleko od ucz�szczanych szlak�w, jakim sposobem dowiedzia�e� si� o tym
Smoku
B��kitnego Ognia?
- By�em tam.
- Kiedy?
Cz�owiek w czarnym ubraniu wzruszy� ramionami.
- Och, z osiem czy dziesi�� lat temu.
- W interesach?
- W pewnym sensie - odpar� tamten wymijaj�co.
- Dobrze - rzek� Lodziarz. - Wi�c b�dziesz tam mia� jakie� kontakty, ludzi, z
kt�rymi
mo�esz porozmawia�.
Cz�owiek w czerni potrz�sn�� g�ow�.
- �aden z tych, kt�rych tam zna�em, nie �yje.
- Od jak dawna?
- Od o�miu lub dziesi�ciu lat. Lodziarz u�miechn�� si� ponuro.
- Nic dziwnego, �e nazywaj� ci� Tancerzem Grob�w.
2
Jego prawdziwe imi� i nazwisko brzmia�o Felix Lomax, a u�ywa� go przez pierwsze
dwadzie�cia sze�� lat �ycia. Ale na Wewn�trznej Granicy nazwiska maj� sk�onno��
do zmian,
podlegaj� metamorfozom, by dostosowywa� si� do charakter�w ludzi, kt�rzy je
nosz�.
Pocz�tkowo by� Pionierem, cz�onkiem owej grupy znakomicie wyszkolonych
specjalist�w,
otwieraj�cych dla Demokracji nowe planety, terraformuj�cych je, gdy zachodzi�a
potrzeba,
kataloguj�cych r�norodne formy �ycia, planuj�cych osiedla, analizuj�cych pr�bki
gleby,
minera��w i w�d, by okre�li� jakiego rodzaju koloni�ci oka�� si� najbardziej
produktywni:
g�rnicy, farmerzy, akwafarmerzy czy jeszcze inni. Jego specjalizacj� by�a
pacyfikacja.
Eufemizmem tym okre�lano dziesi�tkowanie miejscowej ludno�ci. Pionier robi� to
tak d�ugo,
a� wszyscy byli gotowi zgodzi� si� na kolonizacj�... Albo te�, w niekt�rych
wypadkach, p�ki
nie by�o ju� nikogo, kto m�g�by wyrazi� sprzeciw.
W tym okresie swego �ycia wyst�powa� jako Podw�jny X. By�o to �atwe do
zidentyfikowania imi� kodowe, oparte na pisowni jego prawdziwego imienia i
nazwiska.
(Lepiej by�o nie u�ywa� prawdziwych nazwisk, na wypadek, gdyby pewne istoty,
kt�re
prze�y�y proces pacyfikacji, darzy�y wi�ksz� nienawi�ci� narz�dzia polityki, ni�
tych, kt�rzy
j� ustalali w swych wysokich na mil� biurach na Deluros VIII, sto�ecznej
planecie Cz�owieka,
czuj�c si� b�ogo i bezpiecznie w sercu Demokracji.)
Po czterech latach pacyfikowania kosmicznych lud�w, na planecie Innisfree co�
si�
wydarzy�o. Nigdy o tym nie opowiada�, nigdy nie zrobi� o tym �adnej wzmianki w
oficjalnym
raporcie, ale w samym �rodku kampanii z�o�y� dymisj� i polecia� na Wewn�trzn�
Granic�. Na
Backgammon II kupi� obszerne ranczo i nast�pne dwa lata po�wi�ci� hodowli
zmutowanego
byd�a: wielkich, wa��cych po trzy tysi�ce funt�w okaz�w, kt�re sprzedawa�
Marynarce
Wojennej. W tym okresie nazywa� si� Felix Markotny, gdy� nigdy si� nie
u�miecha�, nie
�artowa�, wydawa�o si� te�, �e nic go nie interesuje.
Wreszcie odrzuci� dr�cz�ce go demony i zag��bi� si� dalej w Wewn�trzn� Granic�,
wracaj�c do rzemios�a, kt�re zna� najlepiej: zabijania. Przez kr�tki czas znany
by� jako
Cz�owiek w Czerni, bo nosi� ubranie tylko tego koloru. Ale na Granicy �y�o
jeszcze czterech
innych Ludzi w Czerni i nie up�yn�o wiele czasu, gdy nadano mu przezwisko
Tancerza
Grob�w i tak ju� pozosta�o. Nie dlatego, by kiedykolwiek ta�czy� na cmentarzach
lub je
odwiedza�, ale je�li l�dowa� na jakiej� planecie, pozostawa�o tylko kwesti�
czasu, �e kogo�
trzeba b�dzie odwie�� na cmentarz.
Jego osobowo�� niewiele si� zmieni�a. Nadal si� nie u�miecha� i wygl�da�o na to,
�e
nie uwa�a, aby zaw�d, kt�ry wykonuje, by� powodem do dumy. Wkr�tce jego
reputacja
zacz�a go wyprzedza� i nie brakowa�o mu klient�w. Przebiera� w nich i
przyjmowa� tylko
tych, kt�rzy go zainteresowali. W taki w�a�nie spos�b zacz�� pracowa� dla
Lodziarza, kt�ry
sta� si� ju� legend�, co w przypadku cz�owieka �yj�cego na Wewn�trznej Granicy
jest wielk�
rzadko�ci�.
Niezbyt du�o wiedzia� o Lodziarzu, nikt nie zna� go dobrze. Ale wiedzia�, �e
cz�owiek
ten swego czasu stawi� czo�o kobiecie, kt�ra by�a Wr�biark�, a potem Wyroczni�,
i prze�y�,
by o tym opowiedzie�. I tylko on m�g� si� poszczyci� takim dokonaniem. Tancerz
Grob�w
s�dzi�, �e Lodziarz jest ostatnim cz�owiekiem na Granicy, kt�ry potrzebowa�by
ochrony. Tak
wi�c, gdy nadesz�a oferta, pobudzi�o to jego zainteresowanie do tego stopnia, �e
przyj��
zlecenie. Nie przypuszcza�, �e b�dzie to wymaga�o ponownej wizyty na Szarej
Chmurze. Ale
nawet gdyby wiedzia�, nie zrezygnowa�by z podobnego zaj�cia.
Gdy jego statek wyhamowa� do szybko�ci pod�wietlnej, a na ekranie wizyjnym
ukaza�
si� obraz wodnej planety, sprawdzi� sw�j arsena�, wybra� bro�, kt�ra, jak
uwa�a�, b�dzie
najskuteczniejsza w takim �rodowisku naturalnym, i poprosi� o pozwolenie na
l�dowanie w
male�kim kosmoporcie jedynego kontynentu.
- Prosz� o podanie swojej to�samo�ci - powiedzia� metaliczny g�os, przerywany
trzaskiem zak��ce�.
- Tu �Peacekeeper�, dow�dca Felix Lomax, po pi�ciu dniach lotu z Ostatniej
Szansy.
- Pozwolenia odm�wiono.
- Dlaczego?
- Jeste� Felixem Lomaxem, znanym tak�e jako Tancerz Grob�w, prawda?
- Owszem, tak mnie nazywano.
- Oczekuje tu dziewi�� nakaz�w aresztowania, wystawionych na twoje nazwisko,
wszystkie za morderstwa.
- Tym bardziej powinni�cie chcie� mnie zatrzyma� - odpar� Lomax.
- Tancerzu Grob�w, nie ma tu nikogo, kto by�by zdolny do zaaresztowania ci�
wbrew
twej woli - powiedzia� g�os. - Zak�adam, �e nie przyby�e� tutaj, by odda� si� w
r�ce w�adz.
- S�uszne za�o�enie.
- Wobec tego nie zezwalamy ci na l�dowanie. Je�li spr�bujesz osi��� na Szarej
Chmurze, ostrzelamy tw�j statek i zniszczymy go, zanim zdo�asz wyl�dowa�.
- Chwileczk� - rzek� Lomax, przerywaj�c po��czenie. Poleci� swemu komputerowi
przeskanowa� kosmoport i jego
bliskie otoczenie w poszukiwaniu uzbrojenia. Nie znalaz� niczego, zreszt� nie
spodziewa� si�, by tak rzadko zaludniona planeta mog�a posiada� jakie�
urz�dzenia obronne.
- �adna pr�ba, Szara Chmuro - o�wiadczy�, w��czaj�c ponownie radio. - A teraz
prosz� poda� mi koordynaty do l�dowania.
- Odmowa.
- L�duj�, czy wam si� to podoba, czy nie. Je�li nie podacie mi koordynat�w,
lepiej
oczy��cie niebo albo ryzykujecie kolizj� nad l�dowiskiem. �Peacekeeper�, bez
odbioru.
Opu�ci� orbit� i wszed� na eliptyczn� �cie�k� w kierunku kosmoportu, wyl�dowa�
oko�o dwudziestu minut p�niej. Poleci� czujnikom statku przeskanowa� otoczenie
w
poszukiwaniu uzbrojonego personelu, nie znalaz� niczego, w��czy� szereg urz�dze�
zabezpieczaj�cych i wreszcie wynurzy� si� ze �luzy, schowawszy w sk�rzanej
torbie, kt�r�
przewiesi� przez lewe rami�, buty i hologram nie�ywego m�czyzny.
Przeszed� z p� mili, min�� dwa ma�e hangary, skierowa� si� ku g��wnej kontroli
ruchu
i budynkowi dla przybywaj�cych. Wszed� tam, maj�c si� ca�y czas na baczno�ci. W
�rodku
siedzia�o czworo urz�dnik�w, zaj�tych swoimi sprawami, jeden m�czyzna i trzy
kobiety.
�adne z nich nie podnios�o g�owy ani nie okaza�o, �e zauwa�aj� jego obecno��.
Dopiero
kiedy chrz�kn��, troje z nich zacz�o kr�ci� si� nerwowo. Podszed� do czwartej
osoby,
szpakowatej kobiety, i stan�� przed ni�.
- Tak? - zapyta�a ch�odno.
- Potrzebny mi �rodek transportu do miasta - powiedzia�.
- Czy ja wygl�dam na szofera? - zapyta�a.
- Je�li go nie znajd�, te� si� nadasz.
- Spadaj i daj mi spok�j, panie Lomax - o�wiadczy�a. - Nie chc� mie� z tob� nic
wsp�lnego.
- Czy ja ci� znam? - zapyta�.
- Nie, ale ja znam ciebie - spogl�da�a na niego nienawistnie.
- To powiedz mi, gdzie mog� znale�� kogo�, kto podwiezie mnie do miasta, i nie
b�dziesz musia�a mi si� przygl�da�.
- Nie pomog�abym ci nawet, gdyby� si� wykrwawia� na �mier�, le��c na ulicy -
powiedzia�a.
Przygl�da� jej si� przez d�ug� chwil�.
- Niech b�dzie, jak chcesz - rzek� wreszcie. - Ale - doda� - zanim odejd�,
powinienem
ci� zawiadomi�, �e je�li ktokolwiek dotknie mego statku, nast�pi eksplozja,
kt�ra zr�wna z
ziemi� kosmoport i wszystko, co znajduje si� w promieniu dw�ch mil od niego.
Potem zawr�ci� na pi�cie i ruszy� do g��wnego wyj�cia. Parking by� prawie pusty.
Ta
s�abo zaludniona planeta prawie nie utrzymywa�a kontakt�w z reszt� Galaktyki.
Gdy tak sta� z
r�kami na biodrach, zastanawiaj�c si�, co robi� dalej, podjecha� niedu�y
samoch�d: Lomax
podszed� do niego i, zanim kierowca zdo�a� wysi���, otworzy� drzwiczki od strony
miejsca dla
pasa�era.
- Co tu si� dzieje? - spyta� kierowca, m�ody cz�owiek ledwie po dwudziestce.
- P�ac� ci pi��dziesi�t kredyt�w za odwiezienie mnie do miasta - powiedzia�
Lomax.
- Choler� w bok! - warkn�� m�odzieniec. - Musz� odebra� transport cz�ci do
komputera.
- Mog� poczeka�.
Lomax usiad�, wyci�gn�� pistolet d�wi�kowy i wycelowa� w ch�opaka.
- To nie by�a pro�ba - powiedzia� spokojnie.
- Co� ty za jeden? - spyta� kierowca. - O co, u diab�a, w tym wszystkim chodzi?
- Po prostu jestem facetem, kt�ry potrzebuje, �eby kto� go podwi�z� do miasta -
odpar�
Lomax. - A teraz jed�.
- Czemu nie we�miesz aerotaxi? - spyta� ch�opiec, zawracaj�c w�z.
- Nie wiedzia�em, �e je tu macie.
- Mamy. Mog� ci� podwie�� do ich hangaru.
- Nie chcia�bym ci� nara�a� na k�opoty - zauwa�y� Lomax. - Po prostu jed� przed
siebie.
M�ody cz�owiek przyjrza� mu si� i nagle wyraz jego twarzy si� zmieni�.
- Ty jeste� nim, prawda? - powiedzia�.
- Kim?
- Tancerzem Grob�w.
- Niekt�rzy ludzie tak mnie nazywaj�.
- Cholera! - zakl�� m�odzieniec, szczerz�c z�by i wal�c d�oni� w tablic�
rozdzielcz�. -
Tancerz Grob�w we w�asnej osobie, w moim samochodzie! - Zwr�ci� si� do Lomaxa. -
Po co
tu przyjecha�e�?
- Interesy.
- Kogo zabijesz?
- Nikogo.
- Mnie mo�esz powiedzie� - nalega� m�ody cz�owiek. - Jestem po twojej stronie.
- Przyby�em tu tylko po to, by pogada� z miejscowym szewcem. M�odzieniec
parskn��
pogardliwie.
- Daj�e spok�j, Tancerzu Grob�w. Czy oczekujesz, i� uwierz�, �e przeby�e� ca��
drog� na Szar� Chmur� tylko po to, aby kupi� par� but�w?
- Nie obchodzi mnie, w co wierzysz - stwierdzi� Lomax. - Tylko zawie� mnie tam,
gdzie chc�. - Przerwa�. - Mo�esz rusza� do miasta.
M�ody cz�owiek uruchomi� pojazd i w chwil� p�niej jechali drog� r�wnoleg�� do
wybrze�a oceanu.
- Zastanawia�em si�, czy kiedykolwiek powr�cisz. - Jeste� zbyt m�ody, by mnie
pami�ta� - zauwa�y� Lomax.
- Gdy ostatnio by�e� na naszej planecie, mia�em dwana�cie lat - odpar�
m�odzieniec. -
Widzia�em, jak za�atwi�e� dziewi�ciu m�czyzn naraz. - Przerwa�, a potem
wyci�gn�� r�k�. -
Nazywam si� Neil. Neil Cayman.
Lomax spojrza� przelotnie na podan� d�o�, a potem kr�tko j� u�cisn��.
- Felix Lomax.
Neil potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, ty jeste� Tancerzem Grob�w. - Przerwa�. - Dok�d polecisz, kiedy za�atwisz
tu
swoje sprawy?
Lomax wzruszy� ramionami.
- Wszystko zale�y od tego, czego si� dowiem podczas pobytu tutaj.
Neil zamy�li� si� na chwil�, a potem si� odezwa�:
- Czy nie chcia�by� towarzystwa?
- Gdzie?
- Tam - powiedzia�, machn�wszy r�k� w stron� nieba. - Ca�e �ycie sp�dzi�em na
tym
�wiatku. Chcia�bym zobaczy� co� odmiennego.
- Pracuj� w pojedynk�.
- Mog� ci si� przyda�.
- Na ka�dej cholernej planecie, gdzie l�duj�, zawsze si� trafia jaki� m�ody
ch�opak,
kt�ry chce odlecie� ze mn� i zdoby� s�aw� na Wewn�trznej Granicy - odpar� Lomax.
-
Wi�kszo�� z nich umiera, zanim przedsi�biorca pogrzebowy dowie si�, jakie
nazwisko
umie�ci� na ich nagrobkach.
- Ja jestem inny - powiedzia� Neil.
- Taak, wiem - odrzek� Lomax. - Wszyscy jeste�cie inni.
- Sp�dzi�em ca�e �ycie na Szarej Chmurze - kontynuowa� Neil.
- Chc� zobaczy�, co jest tam, poza ni�.
- Id� do agencji turystycznej - poradzi� Lomax. - D�u�ej po�yjesz.
- Nie chc� ogl�da� tego, co tury�ci - upiera� si� Neil. - Chc� zobaczy�, jak
naprawd�
wygl�daj� planety, jak naprawd� �yj� ludzie.
- Przerwa�. - Zaoszcz�dzi�em troch� pieni�dzy. Mog� by� got�w do podr�y dzi� po
po�udniu.
- Nie ze mn� - stwierdzi� Lomax.
- Zrobi� wszystko, czego ode mnie za��dasz.
- Nie jestem zainteresowany.
Droga skr�ci�a w g��b l�du i prowadzi�a w�r�d g�stej, tropikalnej ro�linno�ci,
kt�ra
stawa�a si� coraz rzadsza, w miar� jak oddalali si� od oceanu.
- Musz� by� takie miejsca, gdzie znaj� twoj� twarz, gdzie ludzie uciekaj�, gdy
przybywasz. Mog� tam zdobywa� informacje dla ciebie.
- Dzie� dzisiejszy jest wyj�tkowy - rzek� Lomax. - Zwykle szukam ludzi, nie
informacji.
- Mog� ich odnajdywa� dla ciebie, informowa� ci� o ich przyzwyczajeniach. Nie
chc�
�adnej zap�aty - kontynuowa� m�odzieniec.
- Chc� tylko opu�ci� t� nudn�, ma�� planetk� i podr�owa� z kim� takim jak ty.
- Podziwiam tw�j up�r - stwierdzi� Lomax. - Ale odpowied� jest nadal taka sama.
- Pope�niasz b��d, Tancerzu Grob�w. Lomax wzruszy� ramionami.
- Mo�liwe. Pope�nia�em je ju� wcze�niej.
- Wi�c pozw�l mi odlecie� z tob�.
- Nauczy�em si� tak�e wyci�ga� wnioski ze swoich b��d�w - rzek� Lomax. - Temat
jest zamkni�ty.
Wjechali do ma�ego miasteczka. By�a tu jedna, szeroka ulica z jakimi� czterema
tuzinami sklep�w i sk�ad�w, stary hotel i dwie restauracje, z kt�rych jedna
obs�ugiwa�a
klient�w na ocienionym, zewn�trznym tarasie. Neil zatrzyma� si� przed sklepem, w
po�owie
d�ugo�ci ulicy.
- Poczekam tu na ciebie - oznajmi�.
Lomax bez s�owa wysiad� z samochodu i wszed� do sklepu. Mie�ci� si� on w
ciep�ym,
zakurzonym, parterowym budynku, gdzie wystawiono w oknach wiele towar�w
sk�rzanych:
p�aszcze, kurtki, pasy, kapelusze, buty. W g��bi wisia�y p�aty r�nych sk�r, na
�cianach za�
starannie rozwieszono liczne futra.
- Tak? - Z g��bi pomieszczenia wynurzy� si� chudy, �ysiej�cy m�czyzna. - Czym
mog� ci s�u�y�?
Lomax si�gn�� do swej sk�rzanej torby i wyci�gn�� jeden z but�w zabitego.
- Czy rozpoznajesz to?
Starzec podni�s� but na chwil� do �wiat�a.
- Zrobiony ze sk�ry Smoka B��kitnego Ognia - orzek�.
- Ty go zrobi�e�?
- Je�li jeszcze ktokolwiek inny na Granicy je robi, to pewne jak �mier�, �e o
nim nie
s�ysza�em. - Ponownie zbada� but. - To by�a robota na zam�wienie, owszem. Nie ma
na niej
mojej etykiety.
- Ile na rok robisz but�w na zam�wienie?
- Och, mo�e z pi��dziesi�t par.
- Ze Smok�w B��kitnego Ognia?
- Mo�e dwie albo trzy.
- Dobrze - stwierdzi� Lomax, wyci�gaj�c hologram i wr�czaj�c go m�czy�nie. -
Czy
go poznajesz?
- Wygl�da na martwego - zauwa�y� stary.
- Bo jest. Czy go znasz? Tamten kiwn�� g�ow�.
- Taak, zrobi�em mu buty z osiem czy dziesi�� miesi�cy temu.
- Co mo�esz mi o nim co� powiedzie�?
- Prawd� m�wi�c, nie by� rozmowny - odrzek� starzec. - Wydaje mi si�, �e ca�y
czas
sp�dzi� w barze naprzeciwko, potem odebra� swe buty i znikn��.
- Czy poda� jakie� nazwisko?
- Zajrz� do zapis�w - odpar� stary, uruchamiaj�c komputer. - Taak. Nazywa si�...
nazywa�... Cole. Jason Cole.
- Czy zap�aci� got�wk�? - spyta� Lomax.
- Tak.
- Wi�c nie wiesz, na jakiej planecie ma rachunek bankowy?
- To zapewne Olympus - odpowiedzia� starzec. - To jest... niech�e pomy�l�
sobie...
Alfa Hayakawa IV.
- Czemu s�dzisz, �e rachunek bankowy ma na Olympusie?
- Buty spodoba�y mu si� tak bardzo, �e zam�wi� drug� par�. Poleci� mi, bym je
wys�a�
na adres na Olympusie.
- Jaki adres?
- Noo, hmm, to jest informacja zastrze�ona - powiedzia� stary, patrz�c na
Lomaxa.
- Ja nazwa�bym j� informacj� kosztown� - odrzek� Lomax, k�ad�c na ladzie dwa
dwustukredytowe banknoty.
- C�, bior�c pod uwag�, �e biedak zmar�, przypuszczam, �e to nikomu nie
wyrz�dzi
�adnej szkody - stwierdzi� stary, chciwie chwytaj�c pieni�dze i wpychaj�c je do
sk�rzanej
sakiewki na szyi. - Komputer, wydrukuj adres Jasona Cole�a - poleci�.
Adres pojawi� si� szybko i stary wr�czy� go Lomaxowi.
- Rzek�bym: pomy�lnych �ow�w - skomentowa� starzec. - Ale wygl�da na to, �e �owy
ju� si� odby�y.
- Mam przeczucie, �e dopiero si� zaczynaj�.
- No, w takim wypadku, powodzenia, Tancerzu Grob�w.
- Znasz mnie? - zapyta� ostro Lomax.
- Trudno by�oby ci� zapomnie� - odrzek� stary. - W ci�gu p� wieku dzia�o si� na
Szarej Chmurze co� ciekawego tylko wtedy, kiedy ty si� pojawi�e�. - Nie k�opocz
si�, �e
zawiadomi� w�adze, czy zrobi� cokolwiek. Po pierwsze, zapewne nikt nie
potrafi�by ci�
powstrzyma�; po drugie za� wi�kszo�� z tych, kt�rych zabi�e�, zas�ugiwa�a na to.
- Dzi�ki.
- Ale pozw�l, Tancerzu Grob�w, �e dam ci jedn� rad�. - Jak�?
- Czy mam racj�, s�dz�c, �e teraz wybierasz si� na wycieczk� na Olympusa?
- By� mo�e masz.
- Na twoim miejscu by�bym naprawd� ostro�ny. - O?
Stary kiwn�� g�ow�.
- Od czasu do czasu s�ysz� r�ne rzeczy od przejezdnych. - Jakiego rodzaju
rzeczy?
- Och, niezbyt dbam o szczeg�y - odpowiedzia� starzec. - Wiesz, �e w tych
stronach
ludzie s� sk�onni do wyg�aszania przesadnych opinii. Ale ci, kt�rzy w og�le chc�
o tym
m�wi�, nie okre�laj� Olympusa jako szczeg�lnie przyjazne miejsce.
- B�d� o tym pami�ta� - zapewni� Lomax, kieruj�c si� ku drzwiom.
- Czy, p�ki tu jeszcze jeste�, m�g�bym ci� zainteresowa� par� but�w? - zawo�a�
za
nim starzec. - A mo�e chcia�by� now� kabur� na kt�ry� ze swoich pistolet�w?
- Mo�e nast�pnym razem - odrzek� Lomax.
- Ludzie twej profesji zwykle nie �yj� tak d�ugo, by przyje�d�a� tu nast�pnym
razem -
stwierdzi� stary z p�u�mieszkiem samozadowolenia. - A to ju� druga twoja podr�
tutaj, wi�c
�yjesz w po�yczonym czasie.
- Nast�pnym razem - powt�rzy� Lomax, wychodz�c na ulic�.
Neil otworzy� drzwi wozu.
- Czy znalaz�e� to, czego szuka�e�? - zapyta�.
- By� mo�e - odpowiedzia� Lomax, sadowi�c si� na swym miejscu. - Przynajmniej
wiem, dok�d teraz polec�.
- Dok�d?
Lomax u�miechn�� si�.
- Gdzie indziej - zby� go.
Do kosmoportu jechali w milczeniu.
- Jeste� pewien, �e mnie nie zabierzesz? - spyta� Neil parkuj�c w�z.
- Ch�opcze, na Szarej Chmurze b�dziesz �y� d�u�ej.
- My�la�em, �e to jako��, nie d�ugo�� �ycia si� liczy - odpowiedzia� z ironi�
Neil.
- Mia�e� b��dne informacje.
Neil wysiad� z pojazdu i skierowa� si� do portu towarowego, Lomax za� wszed� do
g��wnego budynku.
Szpakowata niewiasta, kt�ra niedawno odm�wi�a mu pomocy, spojrza�a na niego
gro�nie, ale pod mask� nienawi�ci dostrzeg� �lad zadowolenia, przelotny b�ysk
triumfu.
Wolnym krokiem podszed� do drzwi prowadz�cych na l�dowisko, uwa�nie badaj�c
wzrokiem otoczenie. Dw�ch mechanik�w w o�owianych strojach ochronnych z wielk�
ostro�no�ci� nios�o ma�y pakiet plutonu, by odnowi� paliwo w starym, ci�gle
jeszcze
atomowo nap�dzanym transportowcu. Trzyosobowa dru�yna �ata�a kilka p�kni�� i
wyboji na
przyleg�ym pasie startowym. Poza tym panowa� spok�j. Nagle dostrzeg� k�tem oka
jaki� ruch
na dachu hangaru. Odwr�ci� si� twarz� w tamt� stron�, ale nie zauwa�y� niczego
niezwyk�ego.
Zapali� cygaro, opar� si� leniwie o �cian� i nadal bada� wzrokiem pole startowe.
W
chwil� p�niej na dachu drugiego hangaru pojawi� si� b�ysk s�o�ca, odbitego od
czego�
metalicznego.
Przeszed� do miejsca, gdzie znajdowa�a si� ksi��ka wideofon�w, wybra� na chybi�-
trafi� nazwisko, a potem podszed� do szpakowatej kobiety.
- Zadzwo� do Jonathana Sturma i powiedz mu, �e Tancerz Grob�w jest w drodze do
niego. Do zachodu s�o�ca ma czas na uporz�dkowanie swych spraw i pojednanie si�
z takim
bogiem, jakiego czci - o�wiadczy� i wyszed� g��wnym wej�ciem, nim m�g� us�ysze�
odpowied� lub odmow�.
Wsiad� do samochodu Neila i czeka� jego powrotu. Po chwili ch�opak wy�oni� si� z
portu towarowego, nios�c pud�o cz�ci komputerowych.
- My�la�em, �e do tej pory ju� ci� tu nie b�dzie - rzek� zaskoczony Neil.
- Zmiana plan�w - powiadomi� go Lomax. - Czy masz w�asny statek?
Neil zrobi� rozbawion� min�.
- Sk�d niby mia�bym go wzi��?
- A twoi rodzice lub pracodawca?
- No, taak, m�j szef ma ma�� czteromiejsc�wk�. - Tu?
- Tak - odrzek� m�odzieniec. - Jest w jednym z hangar�w.
- Czy pozwol� ci wyprowadzi� j� na l�dowisko?
- Tak s�dz�.
Lomax odliczy� pi�� banknot�w o wysokich nomina�ach.
- Za jakie� trzy godziny zajdzie s�o�ce. Zr�b to wtedy.
- Gdy tylko odkryj�, �e ci pomog�em, zostan� aresztowany. Lomax potrz�sn��
g�ow�.
- B�dziesz mia� mn�stwo czasu na sfabrykowanie alibi. Prawie wszyscy gliniarze
tej
planety b�d� czeka� na mnie w domu Jonathana Sturma.
- Sturma? Co masz przeciw niemu?
- Nic - odpar� Lomax. - Nie znam cz�owieka.
- Wi�c czemu...?
- Zr�b tylko to, co powiedzia�em, okay?
Neil wpatrzy� si� w niego.
- Rozumiem, �e przygotowali tam na ciebie pu�apk�? - spyta� wreszcie.
Lomax skin�� g�ow�.
- Czy mi pomo�esz?
- Nie uwierz�, �e kto� taki jak ty nie m�g�by za�atwi� ich wszystkich.
- By� mo�e m�g�bym - zgodzi� si� Lomax. - Ale nikt mi za to nie p�aci. A gdy si�
ci�gle ryzykuje w�asne �ycie, cz�owiek dowiaduje si�, jaki to cenny towar. Je�li
b�d� musia�
przedosta� si� do mego statku walcz�c, zrobi� to. Ale je�li znajdzie si�
�atwiejszy spos�b,
wybior� go bez wahania. - Przerwa�. - Musz� ukry� si� do zachodu s�o�ca, a potem
potrzebuj�, aby� przesun�� tw�j statek. - Spojrza� na m�odzie�ca. - A wi�c
pomo�esz mi czy
nie?
- Taak, pomog� ci, Tancerzu Grob�w.
- Dobrze.
- Pod jednym warunkiem. - O?
- We� mnie ze sob�. Mam po uszy tej planety.
- Powiedzia�em ci... Neil odda� mu pieni�dze.
- Taka jest moja cena. Lomax skrzywi� si�.
- Zgoda, umowa stoi - powiedzia� w ko�cu.
3
Neil podj�� z banku wszystkie swoje pieni�dze, a potem zaparkowa� w ustronnym
miejscu, gdzie wraz z Lomaxem czekali, a� noc zapadnie. Wtedy pojechali zn�w do
kosmoportu, gdzie Neil podszed� do hangaru i poleci� wyprowadzi� statek swego
pracodawcy
na wzmocnion� powierzchni� pasa startowego. Gdy komputer statku czeka� na
zezwolenie
startu, m�odzieniec wyskoczy� z kokpitu i zatrzyma� pierwszego napotkanego
pracownika
bezpiecze�stwa.
- Co� jest nie tak! - wydysza�.
- Co? - spyta� zagadni�ty.
- Kto� ukry� si� w luku towarowym mego statku; komputer wykry� dodatkowy ci�ar.
Tylko mign�� mi. Jest ubrany ca�kiem na czarno.
- Trzymaj si� z dala od statku - poleci� mu pracownik bezpiecze�stwa. - We�miemy
si� do tego zaraz.
Ukryty w cieniu Lomax obserwowa� akcj� tak d�ugo, dop�ki nie przekona� si�, �e
ca�y
personel bezpiecze�stwa otoczy� statek pracodawcy Neila. Potem podszed� szybko i
bezg�o�nie do w�asnego statku, gdzie znalaz� m�odzie�ca oczekuj�cego przy
�luzie.
- Ale numer - wyszczerzy� z�by Neil, gdy Lomax wypowiedzia� w�a�ciwy kod
otwarcia �luzy bez detonowania systemu bezpiecze�stwa wewn�trz statku.
- W drog� - rzek� Lomax, wchodz�c do statku. - W chwili gdy uruchomi� zap�on,
b�d�
wiedzieli, �e wystrychn��em ich na dudka. Wal si� na siedzenie, zapnij pasy i
m�dl si�, aby
nikt nie zbli�y� si� do naszej trajektorii lotu.
- Nikt nigdy tu nie przylatuje - zapewni� Neil, sadowi�c si� w ciasnym kokpicie.
-
Dlatego chc� si� st�d wynie�� do wszystkich diab��w.
Lomax wgra� koordynaty Olympusa do komputera nawigacyjnego, odczeka�, a� ten
wybra� �cie�k� lotu, a potem w��czy� zap�on. Tak jak przypuszcza�, wszyscy
zbrojni
funkcjonariusze ruszyli w ich kierunku, ale uda�o mu si� wystartowa�, nim
strza�y zdo�a�y
wyrz�dzi� jak�kolwiek szkod�.
- A wi�c dok�d lecimy? - zapyta� Neil Cayman, gdy opu�cili system planetarny
Szarej
Chmury i osi�gn�li szybko�� �wiat�a.
- Olympus - odrzek� Lomax.
M�ody cz�owiek poleci� komputerowi rzuci� na �cian� hologram kartograficzny.
- Nie mog� go znale�� - o�wiadczy� po chwili.
- Spr�buj Alfa Hayakawa IV - podsun�� Lomax.
- Zgadza si�. Jest tutaj. Zastanawiam si�, po co dwie nazwy?
- To typowe - odpowiedzia� Lomax. - Wi�kszo�� planet otrzymuje nazwy od imion
szef�w zespo��w Pionier�w, kt�re je otworzy�y. Cyfry rzymskie oznaczaj�, jak
daleko od
swego s�o�ca znajduje si� dana planeta. Ka�dy inny numer informuje, ile planet
Pionier
poprzednio otworzy�.
- Nie rozumiem ci�.
- To jest Alfa Hayakawa IV - wyja�ni� Lomax. - Co oznacza, �e zosta�a po raz
pierwszy wniesiona na mapy przez m�czyzn� czy kobiet� nazwiskiem Hayakawa i �e
jest
czwart� planet�, licz�c od podw�jnego s�o�ca. Ale je�li zajrzysz gdzie indziej,
mo�esz tak�e
dowiedzie� si�, �e jest to jones 39 albo jones 22, co oznacza, �e to trzydziesta
dziewi�ta lub
dwudziesta druga planeta, otwarta przez jakiego� faceta z Korpusu Pionier�w,
nazwiskiem
Jones. - Przerwa�. - I oczywi�cie kiedy tylko pojawi� si� osadnicy, od razu
zmieniaj� nazw�.
Zapewne jest tam jaka� g�ra, wygl�daj�ca jak hologram g�ry Olimp na Ziemi, a
mo�e
pierwszy gubernator by� grekoznawc�, a mo�e mieli wojn� domow� i genera�
zwyci�skiej
strony nazywa� si� Olympus.
- To bardzo myl�ce, prawda? - powiedzia� Neil. - Uczy� si� wszystkich tych nazw.
- I jeszcze bardziej, gdy miejscowe formy �ycia maj� w�asn� nazw� dla swojej
planety
- rzek� z u�miechem Lomax. - Po jakim� czasie zaczyna si� chwyta�, co jest
grane.
- Podoba mi si� pomys�, by mieszka�cy sami wybierali nazw� swej planety -
o�wiadczy� Neil. - Teraz, gdy lec� na Granic�, chc� wybra� sobie imi�.
- Ju� je masz.
- Nie lubi� go. Chc� czego� r�wnie barwnego jak Tancerz Grob�w, Katastrofa Baker
czy Cmentarny Smith.
- Twoje prawo, jak s�dz�. - Lomax w��czy� autopilota, odpi�� pasy i wsta�,
przeci�gaj�c si�.
- Tak s�dzisz? - zapyta� Neil, id�c za nim do luku baga�owego, przebudowanego na
salonik z dwoma wygodnymi fotelami, przymocowanymi do pod�ogi.
Lomax usiad� i zapali� cygaretk�.
- Je�li jeste� w czymkolwiek dobry, zwykle przekonujesz si�, �e kto� ju� wybra�
dla
ciebie imi�, okre�laj�ce rodzaj twoich zdolno�ci. Takie miano przykleja si� do
ciebie, czy ci
si� to podoba czy nie.
- Mog� d�ugo na to czeka� - o�wiadczy� smutno m�odzieniec, siadaj�c naprzeciw
Lomaxa. - Jedyne, w czym jestem naprawd� dobry, to marzenie, by zosta� kim�
innym.
- To ju� jest pocz�tek.
- Doprawdy?
- S�ysza�e� kiedy� o Dalekim Jonesie?
- Nie. Kto to taki?
- Stary cz�owiek, kt�ry odwiedzi� zapewne sze��set czy siedemset planet.
- Czy jest badaczem? - Nie.
- Kartografem? Lomax potrz�sn�� g�ow�.
- M�wi�, �e gdy by� tak m�ody jak ty, zakocha� si� w dziewczynie na Binderze X.
Nikt
nie wie, co si� sta�o, ale jasne jest, �e musia� zrobi� co�, co spowodowa�o, i�
go opu�ci�a i od
tej pory stale jej poszukuje. - Lomax zrobi� pauz�. - Musi jej szuka�, och,
teraz ju� prawie
siedemdziesi�t lat.
- Czy my�lisz, �e ona jeszcze �yje? - zapyta� z pow�tpiewaniem Neil.
- Prawdopodobnie nie. Prze�y� na Wewn�trznej Granicy siedemdziesi�t lat, to dla
ka�dego wyczyn.
- Wi�c czemu nie przestaje szuka�? Lomax wzruszy� ramionami.
- Musia�by� go zapyta�.
- Czy spotkam go kiedykolwiek?
- Je�li odwiedzisz sam dostatecznie wiele planet, wpadniesz na niego wcze�niej
czy
p�ni ej.
- Kogo jeszcze spotkam? - spyta� z entuzjazmem m�odzieniec.
- Nie wiem. A kogo chcesz spotka�?
- Wszystkich. Wszystkie te barwne typy, o kt�rych s�ysza�em i czyta�em. -
U�miechn�� si� do Lomaxa. - Wszyscy oni wydaj� si� nadnaturalnej wielko�ci.
Lomax odpowiedzia� u�miechem.
- Wiem, co czujesz. Gdy by�em w twoim wieku, te� chcia�em polecie� na Granic� i
ujrze� moich bohater�w. - Przerwa�. - Ale szybko si� przekona�em, �e wszyscy oni
krwawi�,
wszyscy umieraj�.
- A jak by�o z Prorokiem?
- Kto to taki?
- Nie wiem. Po prostu kto�, o kim s�ysza�em i widzia�em go na wideo.
- Tegoroczny wyj�ty spod prawa bohater - zadrwi� Lomax. - Uwierz mi na s�owo,
ch�opcze: jaki� �owca nagr�d odstrzeli go, tak samo jak ustrzelono Santiago i
wszystkich
pozosta�ych.
- Wszystko jedno, chc� ich zobaczy�. - Neil przerwa�. - Na razie jeste� jedynym
s�ynnym cz�owiekiem, kt�rego spotka�em.
Lomax u�miechn�� si� nieweso�o.
- Pozw�l, �e ci powiem, i� s�awa nie ma nic wsp�lnego z tym, co si� o niej
tr�bi...
Szczeg�lnie na Granicy.
- M�wisz tak, bo bez przerwy ogl�dasz s�ynnych ludzi - zaprotestowa� m�ody
cz�owiek. - Ale na Szar� Chmur� nigdy nie przyby� nikt godny uwagi.
- Nie ma nic szczeg�lnie godnego uwagi w tym, �e si� celuje z broni i zabija
ludzi -
powiedzia� Lomax.
- Z pewno�ci� jest - nie ust�powa� Neil. - Ilu ludzi to potrafi?
- O wiele za du�o.
- Ale ja mimo wszystko chc� tam polecie� i zobaczy� ich na w�asne oczy.
- Mo�esz si� rozczarowa� - ostrzeg� Lomax.
- W�tpi�.
- Co ty sobie wyobra�asz? �e jest tam par� tysi�cy planet zaludnionych wy��cznie
przez zab�jc�w i ludowych bohater�w? Ch�opcze, Wewn�trzna Granica jest pe�na
g�rnik�w,
farmer�w, kupc�w, lekarzy i wszystkich innych, potrzebnych do zarz�dzania
planet�.
- O tym wiem - rzek� z irytacj� Neil. - Ale to nie ci mnie interesuj�.
- Co� mi m�wi, �e znajdziesz te wszystkie barwne typy, kt�rych szukasz. - Lomax
przerwa�. - Tacy ch�opcy jak ty zwykle ich znajduj�.
- By� mo�e sam zostan� jednym z nich - kontynuowa� Neil, staraj�c si� ukry�
podniecenie.
- Je�li prze�yjesz do�� d�ugo - zauwa�y� Lomax. - A teraz we�my si� do roboty.
- Co mamy do za�atwienia przed dotarciem do Olympusa?
- Przyjmijmy na pocz�tek - powiedzia� Lomax - �e rozes�ali z Szarej Chmury listy
go�cze, aby aresztowano mnie za kidnaping. Chc�, aby� skontaktowa� si� przez
radio z
Olympusem i o�wiadczy�, �e polecia�e� ze mn� z w�asnej woli.
- Nie uwierz� mi.
- Mo�e, ale chc�, �eby to zosta�o oficjalnie odnotowane. Neil skin�� g�ow�.
- Zgoda.
- A nast�pnie, poniewa� musisz zacz�� zarabia� na �ycie, chc� �eby� poszed� do
kambuza i zrobi� nam co� na kolacj�. - Przerwa�. - Tylko produkty sojowe.
�adnego
czerwonego mi�sa, �adnego nabia�u.
- Nie rozumiem, w jaki spos�b mo�e to czyni� z ciebie lepszego zab�jc� -
zauwa�y�
Neil.
- Czyni zdrowszego zab�jc� - odrzek� Lomax. - Mam wysokie ci�nienie krwi i du�y
poziom cholesterolu. Nie ma sensu czeka�, a� te plastry kontrolne, kt�re nosz�
przez ca�y
czas, zrobi� ca�� robot�.
M�odzieniec u�miechn�� si� z niedowierzaniem.
- Nabierasz mnie.
- Czemu tak uwa�asz?
- Po prostu nie mog� sobie wyobrazi�, �e Tancerz Grob�w nalepia sobie na ciele
plastry lecznicze.
U�miech rozbawienia przemkn�� przez twarz Lomaxa.
- Zapewne nie mo�esz sobie te� wyobrazi�, �e mam protez� oka, a m�j obecny
komplet z�b�w liczy sobie trzy lata.
- To prawda?
- Ch�opcze, na Wewn�trznej Granicy chodzi bardzo niewielu ludzi, kt�rzy
pozostali w
jednym kawa�ku - stwierdzi� Lomax. - A teraz nadajmy te wiadomo�ci.
Neil uruchomi� radio i kr�tko porozmawia� z ojcem, kt�rym miota�y na przemian
rozpacz i w�ciek�o��, ale w ko�cu zda� sobie spraw�, �e w tej sytuacji nic nie
mo�e zrobi� i
nawet zaproponowa�, �e wy�le mu nieco pieni�dzy ju� teraz na Olympus.
M�odzieniec
odm�wi� przyj�cia tego daru.
P�niej zjedli kolacj�, a m�ody cz�owiek upar� si�, by pr�bowa� tylko takich
samych
nieszkodliwych potraw jak Lomax.
Wreszcie przypi�li si� pasami na kojach, kt�re wysuwa�y si� z grodzi w kr�tkim
korytarzu pomi�dzy salonikiem i lukiem towarowym, i poszli spa�.
W godzin� p�niej Lomax przebudzi� si� gwa�townie.
- Cholera! - mrukn��.
- Co si� sta�o? - spyta� Neil, prostuj�c si� szybko.
- W��czy�em autopilota, ale zapomnia�em uruchomi� czujniki uchylania. Z nami
zapewne okay, ale z moim szcz�ciem mo�emy zderzy� si� z jedynym cholernym
meteorem
w obr�bie pi�ciu parsek�w.
- Zajm� si� tym - o�wiadczy� Neil, podchodz�c do tablicy sterowania.
- Zaczekaj chwilk�, a� zapal� �wiat�a.
- Nie ma potrzeby.
- Nawet je�li wiesz, gdzie si� znajduje sterowanie czujnikiem, musia�by� go
widzie�,
aby wprowadzi� potrzebn� poprawk�.
- Ju� gotowe - odpar� Neil, wracaj�c w ca�kowitej ciemno�ci na sw� koj�.
- Jak, u diab�a, tego dokona�e�? - zapyta� Lomax.
- My�l�, �e ju� ci powiedzia�em: pracuj� z komputerami. Gdy ci� spotka�em,
w�a�nie
odbiera�