Brenden Laila - Hannah 17 - Duch Z Przeszłości
Szczegóły |
Tytuł |
Brenden Laila - Hannah 17 - Duch Z Przeszłości |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brenden Laila - Hannah 17 - Duch Z Przeszłości PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brenden Laila - Hannah 17 - Duch Z Przeszłości PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brenden Laila - Hannah 17 - Duch Z Przeszłości - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
LAILA BRENDEN
DUCH Z PRZESZŁOŚCI
Strona 2
Rozdział 1
Nad górami wisiała żółta tarcza księżyca. W pomieszczeniu było tak ciemno, że nieruchomo
siedzący przy oknie rysował się zaledwie cieniem na szybie. Księżyc najbardziej przypominał
mężczyźnie talerz śmietankowego budyniu. Talerz, z którego i Jon mógłby jeść do woli, ale on już
dawno z tego zrezygnował: wystarczyło, że Marit i Karoline spędzały noc na zewnątrz, kąpiąc się w
promieniach księżyca. Musiał się jakoś z tym pogodzić.
Jon oparł się łokciami o parapet i wyjrzał na podwórze: leżała tam gruba warstwa śniegu, a
wydeptane w nim ścieżki wyglądały w świetle księżyca jak złociste potoki. Była to jego druga zima
w Sletten, a praca u brata Marit w charakterze parobka zaczynała mu mocno doskwierać. Od razu
pierwszego dnia po ślubie okazało się, ile jest tu do zrobienia, pracował więc od rana do nocy.
Ziemię, od lat leżącą odłogiem, trzeba było zacząć na nowo uprawiać. Stodoła otrzymała nowy
dach, naprawione zostały ściany spichlerza. Obora i stajnia domagały się remontu, domowi
potrzebna była przybudówka... Jon westchnął i spojrzał na ledwo widoczny w zmroku las. Nie
chciało mu się tej nocy spać.
Od kiedy zamieszkał w Sletten, przez pierwsze miesiące Karoline była pełna podziwu dla
jego zdolności i pracowitości, ale po pewnym czasie zaczęła coraz więcej wymagać. Potrzebowali
więcej krów, koń był już stary, szkody nie były naprawiane wystarczająco szybko, jesienią Jon za
mało upolował. Stale było coś nie tak, a Marit nie stawała w jego obronie. Kiedy tylko matka miała
o coś pretensje, okazywało się, że Marit ma coś pilnego do zrobienia gdzieś indziej, tak więc
zostawał sam na sam z teściową.
Problem polegał głównie na tym, że właścicielem gospodarstwa był Bjørn, najstarszy brat
Marit. Wszystkie nowe inwestycje stawały się częścią jego własności, o czym Karoline stale
Jonowi przypominała. Nadmieniała nieustannie, że trzeba dbać o gospodarstwo, żeby Bjørn był
zadowolony, bo w końcu pozwalał im tu mieszkać za darmo. Im, to znaczy Jonowi i Marit.
Jon musiał przyznać, że jeśli chodzi o mieszkanie, to mieli szczęście, ale Bjørn mieszkał
wszak i pracował w Christianii i właściwie powinien się cieszyć, że ktoś dba o jego gospodarstwo.
Poza tym stale trzeba było kupować budulec i nowe narzędzia, więc Jon wydał na Sletten sporo
własnego grosza. Z pieniędzy, które odłożył na podróż do Ameryki. Skrzywił się boleśnie na myśl o
tych, którzy wyruszyli za ocean w tym samym roku, kiedy on się ożenił: czterdzieścioro czworo
mieszkańców wioski spakowało wtedy cały swój dobytek i wyruszyło w wielką podróż, a jemu
ściskało się serce, gdy widział, jak odjeżdżają doliną.
Ale dostała mu się Marit, dziewczyna, która rzuciła na niego czar w chwili, gdy ją ujrzał po
raz pierwszy. Rusałka, której zazdrościli mu wszyscy koledzy. To na nią zamienił bilet do
Strona 3
Ameryki... Pierwsze dni po ślubie były bajką: materac ich posłania nigdy nie stygł, bo czasem
wystarczało spojrzenie znad kozła do piłowania czy pozornie niewinna uwaga, by lądowali w
łóżku. Czasem Jon robił sobie po prostu przerwę w pracy, obracał się tyłem do narzędzia i sięgał po
swoją rusałkę krzepkimi dłońmi. Co za czasy! Jon poczuł, że jego ciało budzi się na wspomnienie
tych szczęśliwych dni. Taka była Marit, jak ją poznał. Ale później...
Nagle na tle ściany stodoły ukazały się dwa cienie, a Jon odszedł od okna. To Marit z matką
zakończyły rytuały pełni i teraz zmierzały ku domowi jak dwa upiory, by pić swój dziwny wywar i
czytać z płomieni. Dobrze znał ten ich obrzęd. Wiedział, jak przebiegnie noc i nie wątpił, że Marit
wsunie się do łóżka dopiero nad ranem. Nie wiedział, w czyjej intencji odbywały się dziś te modły
do księżyca, ale też i nie chciał wiedzieć. Nie bardzo umiał spojrzeć w oczy ludziom, o których
pamiętał, że byli u Karoline z prośbą o radę.
Cichutko, na palcach Jon wrócił do łóżka i wsunął się pod leżące tam futra. W izbie obok
leżała Siri, która dzieliła pokój z matką. On i Marit zajmowali największą izbę, więc nie miał
powodu do narzekań. Nie było im źle, ale planowali przedłużyć dom ku wschodowi, by mieć tam z
Marit osobne mieszkanie. Jak dotąd nie miał czasu ruszyć z robotą przy przybudówce, ale może w
lecie da sobie radę ze wszystkim?
Jon założył ręce za głowę i zamknął oczy. Słyszał, jak kobiety wchodzą i dokładają do
ognia. Właściwie nie powinien narzekać. Leżał sobie w ciepłym łożu, miał dach nad głową, dość
opału na zimę i oborę pełną zwierząt; wielu tak dobrze nie miało. Ale i tak było mu smutno.
Życie nie było takie, jakby sobie życzył. Gorąca i chętna żona bardzo się zmieniła, odkąd
razem tu zamieszkali. O pieszczotę trzeba ją było teraz prosić, a kiedy pragnął Marit, często
odwracała się do niego tyłem. Jon nie pamiętał, kiedy ostatnio był z nią w ten sposób...
Praktycznie gotowaniem i wyrobem sera i masła zajmowała się w domu Karoline, a Siri
sprzątała i pilnowała zastawy oraz bielizny stołowej. Nie wiedział, co robi przez cały dzień Marit.
Od czasu do czasu rozstawiała krosna, parę razy widział też, jak ceruje skarpety. Ale poza tym... ?
A on tak pragnął chłopaczka, którego mógłby wszystkiego nauczyć! Synka, który chodziłby
za nim i we wszystkim naśladował. Ale Marit nie zachodziła w ciążę i w Jonie zagnieździło się
brzydkie podejrzenie. Może piła wywar, który powstrzymywał ją od zajścia? Słyszał, że są takie, a
podczas poprzedniej pełni podsłuchał kawałek rozmowy, którą żona prowadziła z matką w dużej
izbie. Karoline zapewne podała Marit kubek z napojem, bo prosiła, żeby córka wypiła wszystko,
„żeby ziarno męża nie wzeszło". Czyżby więc nie chciała zajść? Jon nie skojarzył wtedy, ale teraz
wszystko zaczęło układać się w jaką taką całość. Delikatne aluzje. Tu słówko, tam słówko. Porozu-
miewawcze spojrzenia. Tajemnicze napary. Dlaczego więc za niego wyszła, jeśli nie chciała mieć
dzieci, założyć rodziny?
Strona 4
Z czasem Jon coraz bardziej zamykał się w sobie. Uciekając w pracę, postawił
gospodarstwo na nogi. Remontował budynki i sprzęt, organizował pomoc przy sianokosach.
Wieczorami naprawiał narzędzia, heblował koryta, szlifował rękojeści noży, a potem walił się spać.
Chodziło o to, by zasnąć przed powrotem Marit i nie mieć pokusy, by ją objąć. Dość miał
obojętności i niechęci żony.
Tak właśnie teraz było, po dwóch zaledwie latach w małżeńskim łożu. Niekiedy Jon czuł się
jak starzec, ale może tak właśnie czuje się żonaty mężczyzna? Ciężka praca i spanie. Z izby
docierały przytłumione głosy kobiet, ale już nadchodził sen i wkrótce dźwięki te zlały się w jedno z
jego równym oddechem.
Po drugiej stronie rzeki, kawałek na południe od Sletten, w łóżku leżała kobieta i patrzyła na
promienie księżyca prześwitujące przez cienkie zasłony. Kaja też nie mogła tej nocy zasnąć. Czy
winna była pełnia? Dzisiejszego wieczora Åsmund zostawił ją w spokoju: był tak pijany, że zasnął,
niczego się od niej nie domagając. Teraz chrapał głośno w izbie obok, a Kaja cieszyła się
godzinami wolnymi od razów i wyzwisk. Gdyby miała dokąd pójść, uciekłaby już dawno temu. Nie
miała jednak gdzie się ukryć, nie miała też pieniędzy na wyjazd. Ojciec żądał, by została w
Åsmundrud, mimo że Åsmund nie dotrzymał słowa. Nie została żoną i gospodynią, ale pełniła tę
rolę, co Åsmundowi wystarczało, a jej ojcu widać też. Nie wiedziała, czym Åsmund go skusił, ale
musiało coś takiego być, skoro ojciec zabronił jej stąd się ruszać. Widział, jaka jest nieszczęśliwa,
ale to, że tu mieszka, wiele dla niego znaczyło.
Nagle Kaja odrzuciła derkę i postawiła stopy na zimnej podłodze. Zapomniała o swoim
napoju! Nie mogła sobie pozwolić, by doszło do kolejnej tragedii. Mieszanka ziół, którą dostała od
Åshild, najwidoczniej była skuteczna, bo nie zaszła w ciążę. Kaja rozgrzebała palenisko w kuchni,
by podgrzać wodę na napar.
Gdy tak siedziała z kubkiem w dłoniach, poczuła bolesną tęsknotę za ciepłym ciałkiem przy
piersi. Ale przecież nie mogła mieć dziecka z kimś takim jak Åsmund! Kiedy o tym pomyślała, z
kącika oka spłynęła łza. Ostatnio te myśli wręcz ją prześladowały. Bo czego jeszcze mogła od losu
oczekiwać? Że zjawi się książę z bajki i zabierze ją do swojego zamku? Wiedziała, że skazana jest
na nędzny żywot w Åsmundrud. Przecież nikt nawet nie spojrzy na kobietę, która dzieli łoże z
pijakiem i awanturnikiem, a cała wieś dobrze wiedziała, jak się sprawy mają.
A może powinna mieć dziecko? Byłaby to jedyna radość w jej życiu. Skoro włosy jej
posiwiały, a ciało należało do innego, nie miała już czego bronić i chyba wybaczono by jej
nieślubne dziecko? Przecież nikt by jej go nie odebrał? Na samą myśl o tym po plecach przebiegł
jej dreszcz i Kaja szybko wypiła napar. Najlepiej będzie, jak wróci pod kołdrę i ogrzeje się. Szybko
przegrzebała palenisko i pobiegła z powrotem do sypialni.
Strona 5
Gdyby tak Åsmund raz upił się i nigdy nie obudził! - pomyślała, podciągając derkę pod
brodę. Mogłaby wtedy iść gdzieś na służbę. Wszystko byłoby lepsze niż życie w Åsmundrud. Kaja
spojrzała na ścianę, na której wisiał jej odświętny strój. Dwa lata temu, kiedy Åsmund obiecał, że
się z nią ożeni, miała go włożyć do ślubu. A teraz był już dwudziesty trzeci lutego 1853 roku i
pogodziła się z myślą, że nigdy nie założy go na swoje własne wesele. Kaja zamknęła oczy i weszła
w świat pełen przystojnych zalotników i dobrodusznych mężczyzn. Na szczęście wciąż
przychodzili do niej w snach...
W dzień po pełni księżyca do domu pastora zmierzało wielu młodych ludzi. W przyszłym
roku mieli przystąpić do konfirmacji i teraz schodzili się z całej wsi, by popisać się zdobytą wiedzą.
Nauki pobierali co prawda u nauczyciela, ale pastor zwołał ich, by sprawdzić postępy młodzieży w
nauce historii biblijnej i katechizmu. Niektórzy spóźnialscy mieli już po osiemnaście lat, a kilku
chłopców musiało przystąpić powtórnie, ale większość miała od trzynastu do piętnastu lat. Wszyscy
byli równie przejęci.
Hannah-Kari i Knut szli razem. Brat był o głowę wyższy od siostry, ale poza tym byli
bardzo do siebie podobni. Słyszeli, że pastor jest bardzo surowy, więc przed przyjściem pilnie
czytali Biblię i katechizm.
- Myślisz, że nas spyta? - Hannah-Kari bała się spotkania. Bo co, jeżeli nie będzie potrafiła
dobrze odpowiedzieć?
- Będzie sprawdzał, ile nauczyliśmy się w szkole - odparł Knut. - Może nam coś zada?
- Jeżeli nawet, to nie będzie to nic trudniejszego niż w szkole - stwierdziła Hannah-Kari.
Uważała, że z Biblii i katechizmu są nieźle przygotowani. - Zdejmij czapkę -szepnęła, bo byli już
pod drzwiami pastorówki.
Ściągając futrzaną czapę, Knut spojrzał na siostrę spode łba. Przecież nie był taki
nieokrzesany, sam wiedział, co wypada, a co nie! W drzwiach stanęła młoda dziewczyna.
Szybciutko ściągnęli z siebie kapoty i złożyli na wielkim podróżnym kufrze stojącym w sieni.
Wieszaki zapełnione były odzieżą, nie byli więc pierwszymi, którzy przyszli.
W izbie zobaczyli koleżanki i kolegów ze szkoły. Martin i Lars siedzieli jak zwykle razem,
wymieniając chytre spojrzenia. Jak dobrze, że już nam nie dokuczają, pomyślała Hannah-Kari. Po
tym, jak Knut pokazał im swoje zdolności, skończyło się poszturchiwanie i obelgi. Właściwie
wszystko to się skończyło po śmierci Margit, poprawiła się w myślach. Pod oknem siedziała Berit z
długimi rudymi włosami i Torbjørg z mysimi ogonkami. Tor i Synnøve tkwili z poważnymi minami
w kącie przy szafie, a Trond patrzył surowo na Hanne, bo bał się, że dziewczyna wybuchnie
śmiechem. Hanne bez przerwy się śmiała, ale dziś mogłaby się właściwie powstrzymać.
Strona 6
- Dzień dobry - przywitały się ze wszystkimi bliźnięta i znalazły sobie miejsce przy
drzwiach.
Salka była spora, ale i tak wszyscy stłoczyli się z tyłu, jak najbliżej wyjścia. Zazwyczaj
gadatliwa młodzież siedziała cicha i przejęta: wszyscy czekali na pastora i podnosili szybko głowy
za każdym razem, gdy poruszyła się gałka w drzwiach. Zanim jednak pojawił się pastor, nadeszło
więcej młodzieży. Zjawili się więc mieszkający w północnej części wsi Inger, Tone, Anne, Per i
Kristian, już na tyle duzi, by wziąć udział w spotkaniu, a na koniec do izby wsunęli się Nina i
Gunnar, którzy zajęli ostatnie wolne krzesła.
- Kiedy on wreszcie przyjdzie? - szepnęła Berit, kręcąc się niespokojnie na krześle. - Jak
długo mamy jeszcze czekać?
- Cicho! Słyszę kroki na schodach. - Torbjørg tak gwałtownie odwróciła głowę, że aż
podskoczyły jej mysie ogonki.
- To na pewno on! - Tor już zaczął wstawać, w końcu trzeba było elegancko przywitać
pastora.
Ciężkie kroki zatrzymały się, a po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich stary pastor,
który właściwie nie był taki stary. Wśród wiejskiej starszyzny uchodził wręcz za młodego, ale
młodzież widziała w nim starego, zwłaszcza w porównaniu z młodym, świeżo po szkołach, który
niekiedy go zastępował.
- Niech będzie pochwalony.
Młodzież zerwała się z miejsc; spuściwszy wzrok, wszyscy nisko się ukłonili.
- Sporo was - chrząknął pastor, idąc do stołu na końcu salki. - Ale siedzicie strasznie daleko!
Weźcie krzesła i przesiądźcie się bliżej.
Rozległo się szuranie krzesłami i cała grupa zrobiła, o co prosił. Pastor był najwidoczniej w
dobrym humorze, bo głos miał wesoły. Powoli młodzi ludzie odważyli się unieść wzrok i to, co
ujrzeli, nie było wcale takie straszne. Mimo wielkiej czupryny i krzaczastych brwi pastor wyglądał
poczciwie. I niemal się uśmiechał.
- A więc chcecie poznać słowo Boże i kierować się nim dalej w życiu, tak?
Siedemnaście głów przytaknęło.
- A w szkole pilnie się uczyliście i znacie historię biblijną? Tym razem przytaknęło już
mniej głów.
- No to zobaczymy, czego się nauczyliście.
Jedna głowa niechcący przytaknęła i była to głowa Hanne, której gorliwość wynikała z
obawy przed roześmianiem się w głos.
Strona 7
- Za rok staniecie przed ołtarzem i przyjmiecie sakrament, a to wymaga znajomości słowa
Bożego.
Teraz nikt nie przytaknął. Młodzież nagle przypomniała sobie konfirmowanych sprzed roku,
jacy byli bladzi i przejęci, co do jednego. Jaki straszny to musiał być dla nich dzień!
- Teraz proszę głośno odpowiadać, jedno po drugim -zarządził pastor. - Chcę spisać wasze
imiona i adresy i przekonać się, czy znacie katechizm.
Kiedy jako pierwszy wywołany został Gunnar, w salce zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
O co spyta pastor? Wycierając spocone ręce o spodnie i kaftany, młodzież wlepiła wzrok w plecy
Gunnara.
- Jak się nazywasz? - Pastor włożył na nos okulary, przez co od razu nabrał surowszego
wyglądu.
- Gunnar Nes, urodzony siedemnastego marca 1837 na Nesbakken.
- Odpowiadasz prawidłowo. - Pastor zapisał coś w wielkiej księdze. - Ile masz rodzeństwa?
- Czworo braci i sióstr. Wszyscy młodsi ode mnie.
- Wszyscy chodzą do szkoły?
- Nie... - Gunnar zawahał się. - Najmłodsze nie chodzą.
- A dlaczego to? - spytał pastor, nie przestając zapisywać, a pytanie zadał pewnie z
przyzwyczajenia. Chłopcy i dziewczęta w salce wymienili uśmiechy. Hanne musiała zatkać ręką
usta, a Tor udał, że się rozkaszlał.
- Siri ma dwa lata, a Guri cztery... jak mi się zdaje. - Gunnar zastanawiał się, czy ich
dokładny wiek jest tu ważny.
- No tak. Są zbyt małe. - Pastor machnął ręką, oparł się wygodnie na krześle i zdjąwszy
okulary, spojrzał badawczo na Gunnara. Chłopak był wysoki, przygarbiony, miał wąskie oczy i
wystające kości policzkowe. Dzięki początkom zarostu na brodzie wyglądał doroślej niż pozostali
chłopcy.
- Kto jest dla ciebie przewodnikiem w wierze i w życiu?
- Pan Bóg.
- A skąd wiesz, czego nasz Pan od ciebie żąda? Gunnar zacukał się na moment, a potem
powiedział to, co, jak sądził, pastor chciałby usłyszeć:
- Muszę słuchać słów pastora.
- Tak. A skąd pochodzą moje słowa?
- Od Boga? - odparł Gunnar pytającym tonem. - Albo z Biblii?
Teraz obecni mocno się zaniepokoili, bojąc się, że każde z nich zostanie tak samo odpytane.
Niektórzy z nich wiedzieli sporo o wierze, inni niewiele. Nie sposób było zapamiętać te wszystkie
Strona 8
trudne wyjaśnienia, które wbijał im do głowy nauczyciel. Teraz wysilali mózgownice, by
przypomnieć sobie szkolne wiadomości.
- A kto napisał Biblię? - pytał dalej pastor.
Ale zanim Gunnar zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie. Oczy wszystkich zwróciły się
na drzwi, w których pojawiły się dwa kostury, a potem zgarbiona i krzywa postać wepchnęła się do
salki i oparła o ścianę. Po salce przebiegł szmer. A ten co tutaj robi? Kaleka, który nie może nawet
chodzić do zwykłej szkoły! Młodzież wymieniła spojrzenia i wstrzymała oddech, widząc, że pastor
jest mocno zaskoczony sytuacją. Nagle do wszystkich dotarło, że Mały Ole także już dorósł do
konfirmacji.
- Przepraszamy za spóźnienie - zaczęła Marte Svingen z uśmiechem. - Ale urwała nam się
płoza w saniach i mieliśmy przestój. - Rozejrzała się po pomieszczeniu i stwierdziła, że nie ma już
wolnego krzesła.
- Weź moje - zerwała się z krzesła Inger i zaniosła je Małemu Ole, a sama usiadła na długiej
ławie obok Torbjørg.
- No to już nie będę pastorowi przeszkadzać. - Marte odwróciła się i ruszyła ku drzwiom, ale
pastor nagle się ocknął.
- Chwileczkę! Jest nas za dużo. Obawiam się, że musicie przyjść w innym roku.
Marte obróciła się powoli, patrząc na niego nierozumiejącym wzrokiem. Podniosła brwi i
czekała.
- Tak, w tym roku jest wielu kandydatów, więc najlepiej będzie, jak on jeszcze poczeka.
- Mam na imię Ole - zaskrzypiał nagle chłopiec. Głos miał dziwny, ale słowa nie były
trudne do zrozumienia. -Mam dobry słuch i umiem mówić.
- Widzę. - Pastor poczerwieniał. Wstał. - Możesz mieć trudności z nauką.
- Dlaczego?
Marte nie wtrącała się, pewna, że chłopiec da sobie sam radę.
- Bóg karze czasem mocno i może to się wydać niesprawiedliwe - wymamrotał pastor. - Ale
zanim Pan sam zdejmie z ciebie karę, ja mogę się tylko za ciebie modlić.
Mały Ole, który siedział skręcony na krześle, zamknął na chwilę oczy, próbując zrozumieć,
co pastor ma na myśli. Coś mu się tu nie zgadzało.
- Czy pastor chce przez to powiedzieć, że zostałem pokarany?
- Bóg tak chciał.
- Ale jeśli tak jest w istocie, to dlaczego nie mogę wysłuchać Słowa Bożego i pokazać, że
wypełniam nakazy Pisma? Pokazać, że ta kara, o której pastor mówi, jest nieuzasadniona?
Strona 9
Przez moment Knut napotkał wzrok Małego Ole i uśmiechnął się do niego nieznacznie. Ole
był naprawdę odważny i najwyraźniej dobrze na coś takiego przygotowany. Knut miał nadzieję, że
przyjaciel się nie podda.
- Pan Bóg sam musi przywrócić ci sprawność i zdjąć z ciebie ciężar. Tylko w ten sposób
pokaże, że ci przebaczył.
- Przebaczył? Co przebaczył?
- Tego nie wiem. Tylko sam Pan Bóg to wie. - Pastor ruszył w stronę Marte i Małego Ole,
by wyprowadzić ich z izby. Stanął przed nimi ze zdecydowanym wyrazem twarzy i zaciśniętymi
wargami.
- Ale obiecuję, że będę się za ciebie modlił, i to często. Więcej nie mogę dla ciebie zrobić.
Młodzież w salce czekała. Żadne z nich nie miało chęci śmiać się z głosu Małego Ole czy
jego kosturów. Wszystkim było wstyd za pastora i choć często sami nie byli w porządku wobec
kaleki, było im teraz żal chłopaka.
- Mam nadzieję, że płozy wam nie odlecą po drodze do domu. - Pastor chwycił za gałkę w
drzwiach i otworzył im drzwi, ale w tej samej chwili Knut Rudningen wstał i chrząknął.
Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę i atmosfera w salce stała się jeszcze bardziej
napięta. Knut rzadko kiedy wychodził przed szereg.
- Odmawianie Małemu Ole konfirmacji chyba nie jest w porządku? - zauważył, patrząc
pastorowi w oczy. - Jeżeli potrafi odpowiedzieć poprawnie na pytania? - Hannah-Kari pomyślała,
że sposób, w jaki brat mówi, przypomina ich ojca. Co prawda dopiero zaczynał mu się zmieniać
głos, ale rozpoznała rozciąganie słów i ten sam spokojny, kategoryczny ton.
- Pozwolisz, że to ja będę o tym decydował - odrzekł twardo pastor, ale jego spojrzenie
biegało niespokojnie od Knuta do jego siostry, bo o bliźniętach Åshild i Olego wiele już słyszał.
- Nie pojmuję, dlaczego pastor chce ukarać Małego Ole w ten sposób.
Wszyscy zrobili wielkie oczy i wstrzymali oddech. To było niesłychane - żeby chłopak
przed konfirmacją w ten sposób mówił do pastora!
- Czy nie wystarczy, że ludzie we wsi od lat go unikają i traktują jak powietrze? - ciągnął
Knut. - Co on pastorowi uczynił, że nie wolno mu iść do konfirmacji?
Teraz młodzież zaczęła się nerwowo kręcić na swoich krzesłach. Jak to się skończy? Czy
pastor odmówi konfirmacji także jemu? Jak Knut śmiał się postawić?
- Występując przeciw duszpasterzowi, występujesz przeciw Panu Bogu, jesteś tego
świadom? - Pastor wciąż trzymał dłoń na klamce.
- Nie. Nie występuję przeciwko nikomu. Ja tylko pytam. - Knut przechylił głowę i nagle w
jego niebieskich oczach zaiskrzyło. Pastor poczuł, jakby coś mocno pchnęło go w pierś i równie
Strona 10
mocno dotarło do niego, że Knut ma rację. Wzrok chłopaka wwiercał się w niego jak palące
promienie i było to wysoce nieprzyjemne. Pastor poczuł nagle duszności i puścił drzwi.
- Słyszałem od nauczyciela, że nie chodzisz do szkoły.
- Pastor zwrócił się do Małego Ole, próbując inaczej. - Być może brak ci potrzebnych
wiadomości.
- Niech więc pastor to sprawdzi. - Mały Ole spojrzał na niego z przekrzywioną głową, bo
całe ciało miał z jednej strony zapadnięte.
- Hm. - Tego pastor się nie spodziewał, ale pomyślał, że nadarzyła się znakomita okazja, by
przytrzeć chłopakowi nosa. Odchrząknął kilka razy, a potem rzekł bardzo głośno: - Używana
podczas chrztu woda uświęcona jest Boskim nakazem i jednoczy się ze Słowem Bożym. Jak woda
może czegoś takiego dokonać?
- Woda tego nie czyni, ale Słowo Boże jednoczy się z wodą i z wiarą, która na tym słowie
polega. Bez Słowa Bożego woda jest tylko wodą i nie może nikogo ochrzcić, ale z nim staje się
kąpielą odrodzenia w Duchu Świętym.
Marte odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że nauczyciel Małego Ole ćwiczył chłopca w
katechizmie i wiedziała też, że chłopiec w lot wszystko pojmował. Ale to, co usłyszała, przerosło
jej najśmielsze oczekiwania. Nie śmiała podnieść na pastora wzroku; opuściła tylko głowę i
zamknęła oczy. Przez zgromadzonych przebiegł szmer, a Knut usiadł z powrotem, patrząc na
pastora już zupełnie zwyczajnym wzrokiem.
Pastor zaniemówił. Z rękami na plecach chodził teraz po salce. Kaleka odpowiedział
poprawnie, najwyraźniej głowę miał zupełnie w porządku. Po czymś takim trudno mu będzie
odmówić chłopakowi udziału w dalszych przygotowaniach do konfirmacji. Jego ułomność była
właściwie karą za grzechy rodziców, bo w Piśmie powiedziano, że Bóg nie wybaczy grzechu aż do
trzeciego i czwartego pokolenia; wiele wskazywało na to, że sam chłopiec był wolny od poważnych
grzechów, więc może nic nie stało na przeszkodzie, by kalekę bierzmować? Tak czy owak musiał
kontynuować rejestrację młodzieży, bo mogło to jeszcze długo potrwać. Ani Marte, ani Mały Ole
nie sprawiali wrażenia, jakby chcieli wyjść.
W końcu pastor stanął przed chłopakiem i tym razem przemówił wprost do niego, nie
patrząc na Marte.
- Dobrze odpowiadasz. Kto cię uczył katechizmu?
- Mój nauczyciel, Sander Klepp.
- Ach tak. - Pastor spojrzał na Marte, a ona potwierdziła ruchem głowy. - Chodziłeś zatem
do dobrej szkoły. -Sander był znanym i lubianym nauczycielem z Gol i pastor po raz kolejny był
Strona 11
mocno zaskoczony. Jeśli Sander Klepp uczył chłopca, rzeczywiście nie musiał zwlekać z
konfirmacją.
- Zrobimy więc wyjątek. - Pastor odchrząknął i popatrzył po młodzieży, która pilnie śledziła
każdy jego ruch. - Dołączysz do pozostałych.
Wielu odetchnęło z ulgą i napięta atmosfera w salce ustąpiła. Ale Hannah-Kari zastanawiała
się, jaki to wyjątek pastor miał na myśli. Wyjątek od czego?
Strona 12
Rozdział 2
Ole uniósł nieco czapkę, by otrzeć pot z czoła, a potem przysiadł na jednym z okrąglaków.
Uwijali się od samego rana i udało się okorować więcej pni niż planował; leżały teraz, gotowe do
zwózki, a Ole pomyślał, że dobrze mu się z synem pracuje. Knut nie oszczędzał się, harował jak
dorosły.
- Wygląda mi na to, że w parę dni załatwimy całą tę kwaterę - rzekł Ole, szukając w worku
drugiego śniadania. - To bardzo dobrze, bo wkrótce zaczną się roztopy i wtedy nie damy rady
niczego zwieźć.
- Stary ten las - zauważył Knut, spoglądając na pnące się aż pod niebo świerki. Rąbali pod
samą stromizną i od kilku już dni koń karpiami udeptywał drogę, która stopniowo stawała się coraz
szersza i twardsza. Nie powinno więc być kłopotów ze ściągnięciem bali ze stoku, o ile, oczywiście,
nie zmieni się pogoda. Duże opady śniegu albo nagłe roztopy mogłyby sprawić, że drewno będzie
musiało zostać tu aż do lata. - Za rok będziemy chyba rąbać dalej?
- Masz rację - odparł Ole. - Ale musimy też sadzić, żeby ci, co przyjdą po nas, też mieli w
co wbić siekierę.
Ojciec zawsze pilnował, żeby gospodarka nie była rabunkowa. Kiedy wyrąbał w jednym
miejscu, sadził w innym, a dalej rąbał jeszcze gdzie indziej. Ziemią i lasem trzeba było
gospodarować umiejętnie, by zapobiec ich wyjałowieniu. W ten sposób także jego syn uczył się, że
wszystko trzeba robić z głową i nie zapominać o kolejnych pokoleniach.
- Niezły jest ten nowy koń - stwierdził Knut, wyjmując korek z drewnianej manierki i
wlewając sobie do gardła mleko, bo od pracy w lesie był zawsze spragniony. - Ma parę - dodał,
kiwając głową w stronę Skarpetki. Koń miał wyraźne białe skarpetki na wszystkich nogach i ładnie
się prezentował.
- Tak, to był dobry zakup... Dobrze zastąpi Czarnego. - Olemu wciąż ściskało się serce,
kiedy myślał o poczciwym konisku. O zwierzęciu, które służyło im wiernie tyle lat. O koniu, który
ocalił Knuta od stratowania, koniu, który zawsze galopował jak na skrzydłach, kiedy trzeba było
sprowadzić położną, koniu, który cierpliwie znosił jeżdżące na nim dzieci.
Był to dla nich wielki cios, tego dnia, kiedy wrócili z wesela w Sletten. Pamiętał ten
wieczór, jakby to było wczoraj: Hannah-Kari siedziała ubrana w dużej izbie, a przed nią na stole
leżała strzelba. Położyła spać Sebjørg i zrobiła wszystko, co normalnie robiła Alette, ale nie mogła
zasnąć, wiedząc, że tam w lesie leży ich koń. Kiedy rodzice wrócili z zabawy, spokojnie
opowiedziała, co się wydarzyło. Łzy zaczęły jej płynąć dopiero, jak skończyła. Ojciec nie od razu
dał jej wiarę: nie pojmował, jak poradziła sobie ze strzelbą, nie mógł uwierzyć, że miała na tyle
Strona 13
odwagi, by skierować lufę w koński łeb. Wkrótce jednak zobaczył na własne oczy, że córka mówiła
prawdę. Przez długi czas potem czuł w ciele wewnętrzne drżenie, bo tego dnia pojął, jakie ma
dzielne dzieci.
- I tak byłby już czas znaleźć Czarnemu następcę. -Knut wiedział doskonale, o czym ojciec
myśli. - Słabł już i robił się cały sztywny.
- Tak, to nie była żadna tajemnica. Ale i tak żal, że Hannah-Kari musiała mu skrócić życie.
- Na szczęście wyszła z tego wszystkiego bez szwanku. - Knut pamiętał, jak żałoba po koniu
i przerażenie wskutek tego strasznego wydarzenia wkrótce przeszły w dumę. Jego siostra była z
siebie słusznie dumna: patrzono na nią z podziwem i chwalono za to, że poradziła sobie ze strzelbą.
Przeżuwając wędzonkę, Ole pomyślał, że Knut ma rację. Ale tego wieczoru zrobił rachunek
sumienia i postanowił, że nie będzie się sprzeciwiał bliźniętom w kwestii gry na skrzypcach. Jeśli
tylko przestaną o tym mówić i jeśli tylko nie będzie musiał oglądać w domu instrumentu, nie będzie
przeszkadzał Knutowi pobierać lekcji u Skocznego Dalo... Jak dotąd udawało mu się dotrzymać tej
danej sobie obietnicy. W dniach, kiedy mieli szkołę, Knut i Hannah-Kari zawsze wracali
podejrzanie późno. Niekiedy Hannah-Kari przychodziła do domu dużo wcześniej niż Knut, ale on
powstrzymywał się od zadawania pytań. W ten sposób próbował im jakoś okazać swoje uznanie.
Wyrąb wyglądał jak dziura w lesie, przynajmniej z perspektywy orła, który krążył wysoko,
wypatrując zdobyczy. W dziurze tej zieleniły się porozrzucane gałązki, a śnieg ubity był przez
padające drzewa i karpie ludzi i konia, który stał na brzegu polanki. Na okorowanych balach
siedziało dwóch mężczyzn, a dookoła dziury-polanki stał gęsty las.
Ryś, który zaległ na skalnej półce powyżej wyrębu, śledził obu drwali sennymi oczyma.
Dziś nie stanowili oni dla niego zagrożenia, czuł więc się tu na górze bezpieczny i nadstawiał uszu
w innym kierunku. Dzień był bezwietrzny, odpowiednio zimny i szary - dobry na pracę w lesie.
Ole skończył jeść i wstał, prostując się. Bardzo lubił takie chwile, spędzane razem z synem.
Cieszyło go, że Knut tak dobrze radzi sobie z pracą w gospodarstwie; patrząc na niego, widział
siebie samego w czasach młodości. Przyjemna też była świadomość, że syn tak wiele nauczył się
właśnie od niego.
- A więc pastor nie bardzo się palił do przyjęcia Małego Ole na naukę? - Ole usłyszał całą
historię od Hannah-Kari, bo Knut nie wspomniał o tym ani słowem.
- No, nie bardzo. - Głos Knuta załamał się nagle, co było wynikiem mutacji. Wszyscy na to
zwracali uwagę, a siostra niekiedy się zeń śmiała. Czerwienił się wtedy jak panna i na wszelki
wypadek w towarzystwie mówił jak najmniej. Może teraz, sam na sam z ojcem, będzie bardziej
rozmowny?
- Ale słyszałem, że Mały Ole dobrze mu odpowiedział?
Strona 14
- Tak, pastora aż zamurowało. - Knut uśmiechnął się na samo wspomnienie tej chwili. - Po
takiej odpowiedzi nie miał jak odmówić mu konfirmacji.
- Pastor jeszcze nie raz może się zdziwić. Wszystkich was odpytał?
- Tak. Ja jakoś sobie poradziłem.
- Czyli pastor nie uwziął się na ciebie? - Z opowieści Hannah-Kari Ole zrozumiał, że Knut
użył w stosunku do pastora nie tylko słów.
- Nie, nie sądzę. - Knut potrząsnął głową i dopił mleko. - Przecież powiedziałem mu tylko
prawdę.
- No tak... Ale wiesz, prawda może być dla niektórych trudna do przyjęcia. - Ole nie chciał
roztrząsać tej konkretnej sprawy, bo Knut z reguły wiedział, co robi. Miał jednak bardzo silnie
rozwinięte poczucie sprawiedliwości, a to nie zawsze było korzystne.
- Jeszcze trudniej mają ci, którzy bez winy cierpią. -Knutowi chodziło o upokorzenia, jakich
doświadczył Mały Ole.
Ojciec czytał chyba w jego myślach. Potarł szczecinę na brodzie i powiedział w zadumie:
- Mały Ole wiele w życiu przeszedł, to pewne. - Tu podniósł wzrok i spojrzał na drugą
stronę doliny, w kierunku Sletten i gospodarstwa Svingenów. Z miejsca, w którym siedzieli, nie
było widać leżących tam gospodarstw, ponieważ zasłaniały je wysokie świerki. - Ale trzeba
pamiętać, że przez wiele lat było mu bardzo dobrze u Marte. A poza tym to niegłupi chłopak.
- Nic nie usprawiedliwia pastora, który nie chciał go bierzmować.
- Nie przeczę. Ale musimy uważać, żeby nie przesadzić ze współczuciem. Ludzie oddają
Małemu Ole niedźwiedzią przysługę, kiedy ze współczucia wszystko za niego robią. Bo prędzej czy
później będzie musiał sobie w życiu radzić sam.
Knut zastanawiał się przez chwilę nad słowami ojca. Po konfirmacji będą uważani za
dorosłych, a wtedy Mały Ole nie będzie się już mógł trzymać spódnicy Marte. I wszyscy nie będą
mu już tak pomagać.
- Doskonale sobie radzi, bo jest bystry - odrzekł w końcu Knut. - Wtedy to on rozmawiał z
pastorem, Marte nic nie mówiła.
- Ale ty mówiłeś? - uśmiechnął się ostrożnie Ole.
- Za dużo nie powiedziałem...
- Wiesz, ty nie zawsze musisz dużo powiedzieć... - Słowa Olego zawisły w powietrzu.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, a powiew północnego wiatru świadczył o tym, że to jeszcze
nie koniec zimy. Śnieg tłumił wszelkie dźwięki i słychać było tylko oddechy dwóch ludzi i konia.
Tu, na wyrębie, ojciec i syn byli jak zamknięci w swoim własnym świecie: brunatna ściółka i
Strona 15
ciężkie od śniegu świerki przemawiały swoim własnym, niemym językiem, którzy ci dwaj wysoko
sobie cenili.
- Zastanawiam się, czy nie powinniśmy dokupić bydła. Co o tym myślisz? - Ole pragnął,
żeby Knut brał udział w planowaniu przyszłości gospodarstwa, które wszak i tak miał objąć, gdy
zestarzeje się ojciec.
- W takim razie trzeba będzie rozbudować oborę.
- Owszem. Ale czy to nie dobry pomysł?
- A więc dlatego rąbiemy las? - Knut kojarzył szybko i chciał pokazać ojcu, że nie da się
zwieść. Jeżeli Ole chciał udać, że pragnie zasięgnąć jego rady w sprawie, którą sam dawno
przesądził, niech wie, że mu nie wyszło. W każdym razie, jeżeli zrąbywane przez nich drzewa
miały być użyte do rozbudowy obory. Bo to znaczyłoby, że dawno podjął decyzję i nie jest mu
właściwie potrzebna opinia syna.
- Nie - powiedział szybko Ole, który pojął, o czym Knut myśli. - Rąbiemy na zamówienie
Josteina Dokkena. Obiecałem, że pomogę mu przy nowej stodole.
- Chyba naprawdę im potrzebna. - Knut przypomniał sobie dziurawą i walącą się stodołę
Dokkenów. Kiedyś na pewno spełniała dobrze swoje zadanie, ale teraz narożne bale mocno się
pochyliły, a dach ledwo się trzymał. A więc to drewno nie jest przeznaczone dla naszego gospodar-
stwa, pomyślał z zadowoleniem.
- Ale jeżeli zdecydujemy się na rozbudowę - ciągnął Ole lekkim tonem - możemy zrąbać
drzewa niżej na stoku. Tam świerki są grubsze i wyższe.
- No ale to chyba dopiero następnej zimy?
- Nie wiem, może znajdziemy czas jesienią, zanim spadnie śnieg?
- Okrąglaki muszą schnąć ze dwa, trzy lata... - Knut wiedział już sporo o tych rzeczach.
- Zgadza się. Dlatego trzeba by to zrobić jak najszybciej. - Ole pomyślał, że Knut będzie już
wtedy silniejszy i wytrzymalszy od niego. Pomoc przy stodole powinna go zahartować... Coraz
częściej Ole myślał właśnie w ten sposób. Planował, jak skutecznie wdrażać Knuta w różne prace w
gospodarstwie: sianokosy, obrządzanie zwierząt, ciesiółkę, polowanie, leśnictwo... Tyle jeszcze
chłopak musiał się nauczyć, by stać się pełnowartościowym gospodarzem. Ole miał świadomość, że
któregoś dnia on sam przestanie dawać sobie ze wszystkim radę. Nie była to przyjemna myśl, ale
konieczna. Dobry ojciec musiał planować przyszłość swoich dzieci, tak wychowano gospodarza na
Rudningen. - No, zobaczymy, jak Skarpetka sobie dziś poradzi. - Ole wstał na znak, że odpoczynek
dobiegł końca. -Na tym śniegu powinna dobrze ciągnąć.
Knut zerwał się na nogi i wzięli się za mocowanie dłużyc za koniem.
Strona 16
Nie rozmawiali już, bo z okrąglakami i łańcuchami było dość roboty, ale świadomość, co
dokładnie jest do zrobienia, bardzo obu pomagała. Niekiedy Knut spoglądał ukosem na las, gdzie,
jak mu się zdawało, zauważył kunę, ale przykładał się do pracy.
- Może uda nam się dziś obrócić trzy razy, jak myślisz? - Ole cmoknął na konia.
- Kto wie. Jeśli nie, zostawimy resztę na jutro. - Knut wiedział, że ojciec lubi doprowadzić
robotę jak najszybciej do końca. Jak tylko widział taką możliwość, zaciskał zęby i harował do
skutku. Jego niechęć do odkładania na jutro niekiedy dawała się Knutowi we znaki.
- W każdym razie możemy spróbować. - Ole uderzył konia lejcami i ruszyli w dół.
Na stromiznach i zakrętach łańcuchy zgrzytały, a bale tarły o siebie z hałasem, ale
powstrzymywana niekiedy Skarpetka trzymała dość równe tempo. Wkrótce byli już na drodze do
gospodarstwa i mogli odczepić ładunek.
- Równie ładnego budulca Jostein musiałby długo szukać. - Ole popatrzył z uznaniem na
dłużyce. Gdyby nie to że tak były potrzebne w Dokken, zatrzymałby je pewnie do własnego użytku.
- To co, bierzemy następny ładunek?
Knut uśmiechał się, podążając pod górę za ojcem. Mogli teraz obyć się bez karpli, bo
dłużyce mocno ubiły śnieg. Ole był bardzo dumny ze swego lasu i aż promieniał z zadowolenia,
kiedy patrzył na swoje dzieło. Knut musiał mu przyznać rację, bo okrąglaki istotnie były ładne:
długie, mocne i bez wielu sęków. Kwatera, w której rąbali, zaliczała się do najładniejszych w całym
lesie należącym do Rudningen.
- Zmęczyłeś się? - spytał Ole, odwracając Skarpetkę tyłem do przygotowanych na górze
bali. - Jeśli chcesz, możemy trochę odsapnąć.
- Nie, nie trzeba. Dopóki koń chce ciągnąć, nie róbmy przerw. - Ojciec najwyraźniej się
spieszył i Knut zrozumiał, że jeśli naprawdę mają zwieźć jeszcze dwa ładunki, nie ma czasu na
odpoczynek. Otarł więc pot, który wystąpił mu na czoło podczas szybkiej wspinaczki, po czym do-
łączył do ojca.
Kiedy wrócili na wyrąb po ostatnią, trzecią partię drewna, było już ciemnawo. Wprawnymi
ruchami umocowali dłużyce za koniem i ruszyli w dół, tym razem bez zbędnego pośpiechu. W
polowie stoku Ole zatrzymał się nawet i pokazał Knutowi starą, częściowo przysypaną śniegiem
lisią norę.
- Od czasu do czasu coś w tej okolicy zamieszka, ale lisa nie widziałem tu już od dawna.
Zamiast niego widuję tu ostatnio kunę.
- Jak tata będzie jesienią jechał na targ do Øyrn, mogę pojechać z tatą? - spytał ostrożnie
Knut. Miał plan, w którym wizyta na targu grała pewną rolę. Plan był tak sekretny, że nawet siostra
nic o nim nie wiedziała.
Strona 17
- No, może... Chociaż konfirmację masz dopiero za rok. - Ole miał zamiar sam
zaproponować, że zabierze go na targ do Lærdal, ale chciał najpierw pogadać o tym z żoną. Tak
więc będzie to musiał zrobić w odwrotnej kolejności.
- Jak tata myśli, dużo dostanę za moje skórki? - Knut nazbierał sporo lisich i kunich skórek,
które były jego własnością.
- Myślę, że tak. - Ole spojrzał z ukosa na syna. Nie raz już pytał go, czy chce wysłać swoje
skórki na sprzedaż do Christianii lub Drammen, ale Knut wykręcał się od odpowiedzi. To naturalne,
że miał chęć sprzedać je sam, bez pośrednika. - Ładne są te twoje skórki i powinieneś dostać za nie
niezły grosz.
Knut miał nadzieję, że tak będzie. Potrzebował tych groszy niemało, więc będzie musiał
nastawić sporo sideł jesienią i następnej zimy.
- Zejdziemy stąd, zanim całkiem się ściemni? - Knut zaczął już marznąć od stania.
Skarpetka też stygła szybciej w wieczornym chłodzie.
Ole kiwnął głową i cmoknął na konia. Zarówno zwierzę, jak i ludzie stali się tylko
ruchomymi cieniami w ciemnym lesie, w którym już zaczęły pohukiwać sowy. Owo trochę
niesamowite „Hu-huuu! Hu-huuu!" sowy włochatki, które słyszeli przez całą drogę w dół,
uświadomiło im, że las na parę godzin został wzięty we władanie przez kogoś innego. Po wargach
nadsłuchującego Knuta błąkał się uśmiech: chłopak zawsze lubił ten odgłos.
Kiedy ojciec i syn odczepili od konia ostatni ładunek bali i wracali do domu, dolina całkiem
pogrążyła się w mroku. Włochatka dalej pohukiwała i jej dziwna, tęskna pieśń niosła się ponad
wierzchołkami drzew.
Ole i Knut szli przez dłuższą chwilę w milczeniu. Pokryta śniegiem droga rysowała się w
mroku białym paskiem, więc Skarpetka dobrze widziała, którędy ma iść.
- Jak ci się podoba nasz nowy parobek? - spytał w końcu Ole.
- Chyba jest w porządku. - Mimo że upłynęło już pół roku, Knut nie mógł powiedzieć, że
zna chłopaka, bo Nils Moen był dość małomówny. Kiedy tylko zakończył pracę, wycofywał się do
swojej izdebki w głębi stodoły, gdzie wcześniej mieszkał Jon. Jadał co prawda z nimi posiłki, ale
był oszczędny w słowach i przeżuwał jedzenie w milczeniu. Niepytany, nigdy się nie odzywał.
- Jak się mu każe, pracuje solidnie. - Ole uważał, że Nils mógłby czasem się sam domyślić,
co trzeba zrobić. Kiedy nikt nie znalazł mu zajęcia, snuł się bezczynnie po obejściu. Najbardziej
lubił pracę przy koniach, więc najczęściej można go było zastać w stajni.
- Nie może mu tata po prostu powiedzieć, żeby sam sobie znajdywał zajęcie, jak nie ma nic
pilnego do roboty? -Knut czytał ojcu w myślach.
Strona 18
- Pewnie, że mogę. Latem, przy sianokosach i w górskiej zagrodzie będzie o to łatwiej. - Ole
miał nadzieję, że Nils z czasem poczuje się u nich bardziej swobodnie, okaże jakąś inicjatywę i
nabierze pewności siebie.
- Skarpetka też chyba jest dziś z siebie zadowolona -powiedział Knut, goniąc
przyspieszającego coraz bardziej konia. - Trudno za nią nadążyć.
Zupełnie jak Czarny, pomyślał Ole, zabijając ręce. Nowy koń godnie zastępował starego.
Tymczasem w Rudningen Alette nakrywała do kolacji. Zwierzęta w oborze były już
obrządzone i Hannah-Kari z Sebjørg snuły się po domu w grubych filcowych skarpetach. Åshild
odłożyła cerowanie i pomogła Alette przy stole. Pomyślała, że kiedy starsza siostra wyjedzie,
Sebjørg nie będzie miała się z kim bawić. W tej chwili na przykład Hannah-Kari ciągnęła
siostrzyczkę po podłodze na długim sznurze, a ta zanosiła się od śmiechu.
- Jeszcze! Pociągnij mnie jeszcze!
- Robisz się pomału za ciężka - sapnęła Hannah-Kari, przygotowując się do następnej rundy.
- Ten koń nie jest taki silny jak Skarpetka!
- Jest nawet silniejszy! - Sebjørg przykucnęła i chwyciła mocniej „lejce". - Wio! Potem ja
cię pociągnę!
Åshild musiała się uśmiechnąć. Sebjørg na pewno nie miała siły, by uciągnąć starszą siostrę.
Hannah-Kari bardzo ostatnio urosła i wkrótce będzie ją trzeba traktować jak dorosłą.
- Może podetnę ci jutro włosy? - spytała starszą córkę, skubiąc ją za warkocz. Przedziałek
Hannah-Kari nie był może zbyt prosty, ale jej włosy były mocno zebrane i wyglądały na zadbane.
Åshild uważała, żeby dzieci wyglądały schludnie, spryskanie im twarzy wodą od czasu do czasu
przecież nic nie kosztowało. W jadalnej izbie w Rudningen nie tolerowano usmarkanych nosów i
usmolonych twarzy.
- Ale tylko trochę, dobrze? - odparła Hannah-Kari. -Długie łatwiej zapleść.
- No dobrze - uśmiechnęła się Åshild i poczochrała włosy młodszej córce. - A u ciebie?
Może obetniemy końcówki? - Wiedziała, że najlepiej strzyc obie córki razem. Kiedy starsza siostra
się temu poddawała, Sebjørg nie chciała być gorsza. Hannah-Kari była dla niej wzorem we
wszystkim.
- Ale tylko trochę. - Mała oczywiście odpowiedziała tak samo jak siostra.
- Chyba tatuś z Knutem wracają - przerwała Åshild, nadsłuchując głosów na zewnątrz. -
Zaraz kolacja, więc zaprowadź konia do stajni! - Mrugnęła żartobliwie do Sebjørg i poszła po
maselnicę. Po długim i pracowitym dniu w lesie mężczyźni musieli dostać coś konkretnego do
jedzenia.
Strona 19
- Jak poszło z beczkami? - spytał Ole Nilsa między dwoma kęsami jadła. Parobek cały dzień
naprawiał beki na zboże i beczki na śledzie. Trzeba to było zrobić już dawno, dawno temu, ale
pracę stale odkładano. Musiała jednak być zakończona przed nadejściem wiosny.
- Prawie skończyłem. Zostało kilka, w których muszę wymienić parę klepek. - Nils
specjalnie zostawił najtrudniejszą robotę na koniec. Robienie beczek było wielką sztuką i z całą
pewnością nie dla początkującego, ale i tak postanowił spróbować. - Pozostałe mają już nowe
obręcze i wieka, więc powinny wytrzymać.
- A my zwieźliśmy wszystkie bale - oznajmił Ole. - Pod koniec było już ciemnawo.
Knut opowiedział o sowach i zademonstrował pohukiwanie włochatki, aż Sebjørg zrobiła
wielkie oczy. Nastrój przy stole był swobodny, ale dzieci nie podnosiły za bardzo głosu, bo ojciec
wymagał przy posiłkach spokoju. Śmiać się i żartować wolno było dopiero wtedy, gdy gospodarz
odczytał modlitwę dziękczynną.
- Myślisz, że Birgit i Sten przyjadą za rok na konfirmację? - spytała Åshild, kiedy
uprzątnięto ze stołu.
Sebjørg biegała w wełnianych rajtuzach i była gotowa do snu, ale najpierw chciała trochę
posiedzieć na kolanach u ojca.
- Pewnie bardzo by chcieli, ale... nie wiadomo, czy będą się mogli oderwać od zajęć.
- Myślisz o banku?
- Tak. Majątkiem może od biedy zarządzać Flemming, ale bank Monstrupa to inna sprawa.
- No to napiszmy do nich od razu. Jak damy im dużo czasu, może jakoś to załatwią?
- Tak, Tak! - wtrąciła się Hannah-Kari. - I niech zabiorą ze sobą Johana!
Knut, który siedział przy palenisku, wycinając nową zatyczkę do dyszla, opuścił nagle nóż.
Kopenhaga, Christiania, Sørholm, Rudningen... Co to takiego było? Jego wzrok przeniknął
płomienie i znalazł się w innym czasie. Czaiło się tam niebezpieczeństwo, ale nie przybliżało się
wraz z wydłużaniem się dni...
- Może spytajmy, czy nie chcą odwiedzić nas tej wiosny? Powinni przyjechać jak
najszybciej - mówiąc to, patrzył na ojca. Wiedział, że on zrozumie.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - Ole od razu wiedział, o co chodzi synowi i pojął, że trzeba
się spieszyć.
- Tak, i to im szybciej, tym lepiej.
- Jak to, już teraz? - zdziwiła się Åshild. - Mieliby tu zostać przez cały rok?
- Dlaczego nie? Są przecież dobrzy bankierzy, którzy mogą ich na razie zastąpić u
Monstrupa. - Nagle Ole uparł się, żeby ściągnąć siostrę do Hemsedal jak najszybciej, a sprawy
Strona 20
banku już nie stanowiły najmniejszej przeszkody. - Napiszę do nich dzisiaj i wyślemy zaproszenie
jutro pilną pocztą.
- Skąd taki pośpiech? - Åshild myślała o przygotowaniach, które będzie musiała poczynić.
- Trzeba się pospieszyć - oznajmił zdecydowanym głosem Knut, a wtedy i Åshild pojęła, że
dzieje się coś niedobrego.
- Dlaczego?
- Nadciąga nowa epidemia cholery. - Ole powiedział to zwyczajnym głosem, by nikogo
niepotrzebnie nie przestraszyć. - Tu, w Hemsedal, jesteśmy dość bezpieczni.
- Ale przecież oni mogą ją tu przywlec? - Po raz pierwszy Åshild zastanawiała się, czy
życzy sobie odwiedzin z Sørholm.
- Nie, jeżeli wyruszą jeszcze w maju. - Knut wrócił do pracy nad zatyczką. Miała ładnie
rzeźbioną główkę i chłopak był dość zadowolony z rezultatu.
Hannah-Kari robiła na drutach, Åshild cerowała skarpety Knuta, a Sebjørg podsypiała na
kolanach ojca. Malowane w kwiaty drzwi lśniły w płomieniach kominka, w pomieszczeniu
panowała błoga cisza. Twarze Knuta i Olego pałały od pracy na mrozie, ale nikt nie miał ochoty
jeszcze się kłaść.
- Możemy im oddać naszą izbę - zaproponowała Hannah-Kari. Pokój, który dzieliła z
Knutem, był większy niż leżący obok pokój gościnny. Sebjørg wciąż spała z rodzicami, a ponieważ
Alette miała pokoik na stryszku, w domostwie była zawsze wolna izba.
- Kto wie, może to i dobry pomysł - powiedziała Åshild, która sama już wcześniej na to
wpadła. Przyszło jej mianowicie do głowy, że bliźnięta też mogą zamieszkać na stryszku, gdzie
trzymała swoje przybory tkackie. Gdyby tam postawić dwa łóżka wzdłuż ściany, byłoby dość miej-
sca dla dzieci. Przy takim rozwiązaniu Birgit z rodziną mogła mieć do dyspozycji dwie izby. Åshild
musiała jeszcze to wszystko przemyśleć. Nie było jednak wątpliwości, że dla bliźniąt mieszkanie
przez pewien czas nå poddaszu mogło być sporą atrakcją.
- No, malutka, chyba mi tu zasnęłaś. - Ole wstał z Sebjørg na rękach. Dziewczynka mrugała
oczyma, ziewając; jej małe ciałko zwisało bezwładnie. Ole zniknął w rodzicielskiej sypialni, a
Åshild wkrótce poszła za nimi, by zająć się małą.
- Jak myślisz, ciocia Birgit przyjedzie latem? - Hannah-Kari nie posiadała się z radości. -
Ależ to byłaby frajda, wizyta z Sørholm!
- Tak. - Knut podniósł wzrok znad zatyczki.
- Jak myślisz, czy jej mężowi spodoba się Rudningen? Może nie zechce tu zamieszkać? -
Hannah-Kari pomyślała o przepaści dzielącej majątek i ich gospodarstwo.
- Oczywiście, że zechce. W końcu jest mężem cioci.