Brenda Joyce - Zdobywca
Szczegóły |
Tytuł |
Brenda Joyce - Zdobywca |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brenda Joyce - Zdobywca PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brenda Joyce - Zdobywca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brenda Joyce - Zdobywca - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROZDZIA� 1
Niedaleko Yorku,
Czerwiec 1069 roku.
- M�j panie?
- Wyprowadzi� wszystkich wie�niak�w.
Rolf z Warenny bez zmru�enia oka patrzy�, jak jego wasal Guy Le Chante zawr�ci� rumaka i zwo�ywa� rycerzy. Siedzia� bez ruchu na swym masywnym, szarej ma�ci ogierze, na �rodku drogi. �ci�gn�� he�m i po�o�y� go w zgi�ciu lewej r�ki. P�owe, kr�cone w�osy pociemnia�y mu od potu. Kolczuga przylega�a do jego szerokiego torsu, prawa r�ka spoczywa�a na r�koje�ci miecza.
Patrzy� na swych ludzi wyprowadzaj�cych ostatnich ju� wie�niak�w. Wystarczy�o lekko odwr�ci� g�ow� w lewo, by ujrze� tuzin ~abitych sakso�skich buntownik�w, kt�rych cia�a w ciep�ym czerwcowym s�o�cu wydziela�y ju� cuchn�cy od�r �mierci. Krew mu jeszcze pulsowa�a w �y�ach, a mi�nie by�y nadal spi�te po niedawnej walce. Pad�o kolejne gniazdo sakso�skich buntownik�w, lecz kr�l i tak nie b�dzie zadowolo�ny. Wygl�da�o na to, �e wojna w tych dzikich p�nocnych krainach nie b�dzie mia�a ko�ca. Min�y ju� dwa tygodnie od czasu, gdy Wilhelm siedz�c w Yorku ze swymi wasalami, �elazn� pi�ci� mocno uderzy� w st�. Dopiero co odparli du�skich naje�d�c�w, odbili York i pogonili Sakso�czyk�w na kres Welshu. By�o to ju� drugie powstanie w ci�gu paru lat i kr�l Wilhelm przejawia� niezadowolenie, zw�aszcza, �e sak�so�skim lordom Edwinowi i Morcarowi uda�o si� umkn��. Kolejny raz.
_ �adnej lito�ci - rycza�. - Dop�ty b�dziemy pali� wszystkie
zagrody i kryj�wki, dop�ki ci barbarzy�cy nie zrozumiej�, kto jest ich �wi�tym pomaza�cem - kr�lem!
Rozkazy by�y jasne.
Rolf zobaczy� swych ludzi p�dz�cych z wioski tuzin wie��niak�w, m�czyzn i kobiet. Jak wi�kszo�� ma�ych wiosek i ta sk�ada�a si� z kilkunastu krytych strzech� cha�up, m�yna wod�nego, kilku pastwisk dla owiec, pola kukurydzy i grz�dek warzywnych. Nieludzki okrzyk zmusi� go do odwr�cenia g�owy.
_ Nie! - M�oda kobieta chwyci�a r�k� Guya, gdy ten uni�s� miecz, by odr�ba� �eb maciorze. Ponownie krzykn�a: Guy bez trudu odci�� zwierz�ciu �eb. Krew zbryzga�a sukni� dziewczyny oraz konia oprawcy.
Rolf przygl�da� si� ca�ej sytuacji z du�ym zainteresowaniem.
Nie by� pewien, czy mo�na to by�o przypisa� nierozs�dnemu i ryzykownemu zachowaniu si� dziewczyny, czy te� jej w�osom, najbujniejszym i najwspanialszym, jakie kiedykolwiek widzia�. Mia�y kolor pe�nego br�zu, a w s�o�cu po�yskiwa�y jakby by�y obsypane z�otymi pasemkami. Warkocz hyl gruho�Li ogona
jego rumaka.
Sta�a roztrz�siona, �ciskaj�c swoje ramiona. Nadjecha� Guy.Rolf nie m�g� oderwa� od niej oczu; odezwa�a si� jego m�sko�� i w tym momencie zmieni� decyzj�. Guy zatrzyma� wierzchowca w chwili, gdy jeden z ch�op�w doprowadzi� j� do grupy bladych i przera�onych wie�niak�w. Zastanawia� si�, jak wygl�da z bliska, po czym uzna� to pytanie za zb�dne. To nie mia�o znaczenia, i tak by�aby mu pos�uszna.
- Panie? - spyta� Guy.
Zar�ni�to dwa wo�y i tuzin baran�w, co wystarczy na wy�ywienie jego ludzi przez tydzie�. Poczeka� chwil�, a� jeden z rycerzy odci�gn�� zar�ni�t� �wini� na bok. Jego niebieskie oczy przeszy�y Guya zimnym spojrzeniem.
- Spali� wszystko.
- A pole kukurydziane?
Rolf zacisn�� z�by. Bez zwierz�t i kukurydzy ch�opi me prze�yj� tej zimy. Ale te� minie im ochota do bunt�w.
- Wszystko.
Guy odwr�ci� si� z okrzykiem na ustach. Nie by� to jednak gromki okrzyk wojenny, lecz zd�awiony i niepewny. Jego ludzie nie byli �upie�cami, jak wielu chciwc�w przybywaj�cych do Anglii. Byli 'raczej dobrze wyszkolonymi, najbardziej elitar�nymi normandzkimi wojownikami, jakich mo�na by�o znale��. Gwardia kr�lewska. Zaprawieni latami walki o uznanie Wilhel�ma w ksi�stwie Normandii, odpierali inwazj� we Francji i Anjou, podbijali i utrzymywali Maine. Nie by�o na nich mocnych; przez trzy lata udowodnili, �e Sakosnowie nie stanowi� dla nich �adnego zagro�enia na polu bitwy. Mo�e tylko w g�rach, w�wozach i przygranicznych lasach, pomy�la� Rolf. A zatem naprawd� byli to dobrzy wojownicy.
Jako �e mia� wyczulone zmys�y, nie musia� patrze�, by wyczu� poruszenie w�r�d wie�niak�w. Spojrza� jednak. Zoba�czy� star� kobiet� i m�czyzn� przytrzymuj�cych wyrywaj�c� si� z�otow�os� dziewczyn�. Patrzy� uwa�nie. Wyrwa�a si� z obj�� i z zadart� sp�dnic�, pozwalaj�c� mu przelotnie ujrze� go�e, brudne stopy i kszta�tne �ydki, podbieg�a do niego.
Gor�ca, przepe�niona ��dz� krew wype�ni�a jego m�skie organa. Patrzy�, jak si� zbli�a.
- M�j panie, prosz� - przyciskaj�c r�ce do piersi p�aka�a, z trudem �api�c powietrze. - Prosz�, powstrzymaj ich, jeszcze nie jest za p�no!
Przez moment Rolf nie m�g� si� zdoby� na odpowied�. By�a brudna - mia�a osmolon� twarz, sp�dnic�, bluzk� i r�ce. Ale on nie dostrzega� tego niechlujstwa. Patrzy� na jej idealnie owaln� twarz, na wysokie, arystokratyczne ko�ci policzkowe, prosty, lekko zadarty nos i du�e, szeroko otwarte, granatowe oczy. I te usta. Zbyt pe�ne, jedyny defekt jej twarzy, usta stworzone dla przyjemno�ci m�czyzny. B�kart jakiego� sakso�skiego lorda, pomy�la� i wiedz�c ju�, co nast�pi, rozlu�ni� zaci�ni�te wargi. Jego przyjaciele wiedzieliby, �e jest zadowolony.
Oczywi�cie zignorowa� jej b�aganie i lekko odwr�ci� g�ow�, by patrze� jak jedna z cha�up staje w p�omieniach. Trwa�o to sekund�, poniewa� dach pokryty by� strzech�. Za chwil� nast�pna. Nie odczuwa� satysfakcji. Bo i nie by�o ku temu powodu. By� cz�owiekiem kr�la, jego oddanym wasalem i spe��nia� swoje obowi�zki. Jako wojownik i najbardziej zaufany rycerz Wilhelma, zna� m�dro�� jego polityki. W ko�cu ukr�ci �eb powstaniu.
Z�apa�a go za nog�.
Zaskoczony Rolfwykr�ci� si� tak, �e jego rumak jak oszala�y stan�� d�ba, po czym wyrwa� przed siebie. Odskoczy�a na bok, gdy Rolf pr�bowa� uspokoi� rozw�cieczonego wierzchowca, kt�ry w przyp�ywie furii by� zdolny stratowa� cz�owieka. Gdy okie�zna� ju� konia, spojrza� na ni� z w�ciek�o�ci� i niedowierzaniem.
- Prosz�, oszcz�d� kukurydz� - p�aka�a. �zy zarysowa��y paski na jej brudnych policzkach. - Prosz�, m�j panie, prosz�
B�dzie g�odowa� razem z ca�� wiosk�, pomy�la� i drgn�� mu nerw na policzku. Ponownie si� odwr�ci� i zobaczy� pole kukurydzy w ogniu. Us�ysza�, jak z jej piersi wydoby� si� zduszony j�k i wiedzia�, �e odchodzi. Nie m�g� oderwa� oczu od biegn�cej, potykaj�cej si� dziewczyny. Ucieka�a nie w kierun�ku wie�niak�w, ale lasu. Obserwowal jej biodra. Poczu� wzmagaj�cy si� ci�ar w kroczu. Tumany dymu przelatywa�y ponad wiosk�; stare kobiety zawodzi�y . Jego rycerze sko�czyli swoj� robot� i Rolf zobaczy� dw�ch z nich oddlaj�cych si� w po�cigu za dziewczyn�, bez w�tpienia z takim samym zamiarem, jaki i jemu chodzi� po glowie. W tym w�a�nie
momencie adrenalina spi�a ka�de w��kienko jego jestestwa i odruch spowodowa�, �e pochyli� si� nad szyj� rumaka i pogna� go naprz�d.
Guy i Beltain wyprzedzali go, �cigaj�c dziewczyn� lekkim cwa�em. Us�ysza� �miech Beltaina. Sam te� u�miechn�� si�. Jego rumak wyci�gn�� si� przechodz�c do galopu. Dwaj m�czy�ni us�yszeli go i odwr�cili ze zdumieniem. Rolfzobaczy� dziewczy�n� znikaj�c� przed nim w zagajniku. Wiedzia�a, �e jest �cigana i nogi jej mia�y skrzyd�a. Rolf dogoni� swoich ludzi i znalaz� si� pomi�dzy nimi. Wygl�da�o na to, �e dali 'sobie spok�j z po��cigiem, czego te� si� spodziewa�. Dziewczyna pojawi�a si� zn�w mi�dzy drzewami.
Ka�dy mi�sie� cia�a Rolfa by� napr�ony z wysi�ku i oczeki�wania. Pod p��tnem koszuli czu� twardo�� i pulsowanie. Widzia� ju� jej mi�kkie kobiece cia�o pod swoim i czu� otaczaj�cy go cudowny zapach jej �ona. Upadaj�c krzykn�a, obejrza�a si� i zobaczy�a go. Poderwa�a si� i zn�w bieg�a. By� tu� za ni�� Obok niej. Z �atwo�ci�z�apa�j� w ramiona i wci�gn�� na konia. Ponownie krzykn�a. Nie szarpa�a si� ju�, gdy� ko� w tym momencie p�dzi� galopem i ten jeden jej upadek by�by ostatnim. Podci�gn�� j� na swoje kolana twarz� w d� i poczu� mi�kki biust na udach. �ebrami dotyka�a nabrzmia�ego cz�on�ka. W jednej sekundzie zatrzyma� rumaka.
�apa�a r�wnowag� szarpi�c si� teraz dziko i o ma�o co �okciem nie tr�ci�a jego m�sko�ci, pr�buj�c si� wymkn��, ale Rolf by� zbyt szybki i silny. Zsun�� si� z konia trzymaj�c j� w ramionach, upad� na kolana i pchn�� j� na plecy.
Przez moment ich spojrzenia spotka�y si�. Jej - przera�one i w�ciek�e, jego - gor�ce i bystre.
Musia� j� posi��� i to teraz. Z�apa� j� za warkocz przy karku i pochylaj�c si�, by posmakowa� jej ust, jednocze�nie podci�g�n�� sp�dnic� i koszul� do pasa. Wykr�ca�a si� na wszystkie strony, ale jego jeden chwyt wystarczy� by j� uziemi�. Kolanami rozszerzy� jej uda.
- Moi bracia - powiedzia�a dysz�c. - Moi bracia ci� ...
Ustami zd�awi� jej mow�, penetruj�cj�zykiem wn�trze. Jedn� r�k� przemkn�� po jej pe�nym i gor�cym biu�cie. Ale jego d�o� nie zatrzyma�a si� na tym. Oderwa� usta i si�gn�� w d�, by poczu� to, czego pragn�� najbardziej, ona za� wypr�y�a si� pod jego dotykiem.
- Oni ci� zabij� - krzykn�a.
Jej cia�o nadal pr�bowa�o wyrwa� si� spod jego d�oni. Ale on wci�� trzyma� j� za kark, tak �e jej g�owa by�a wygi�ta do ty�u; nigdzie si� nie ruszy, dop�ki on jej na to nie zezwoli.
Le�a�a roz�o�ona przed nim i widok jej r�owego, kobiecego cia�a doprowadza� go do granic wytrzyma�o�ci. Pu�ci� jej nadgarstki gwa�townie rozrywaj�c stanik ukrywaj�cy pe�en, nami�tny biust oraz ma�� sakiewk� na cienkim �a�cuszku. Ten widok zmrozi� go natychmiast. Z piskiem skierowa�a drapie�ne r�ce w kierunku jego twarzy, ale Rolfzaprawiony latami walki, ponownie z�apa� d�onie dziewczyny w okrutny u�cisk. Zjej oczu pop�yn�y �zy b�lu. Jego cz�onek by� nabrzmia�y i gotowy do spe�nienia. Rolf prze�o�y� jej nadgarstki do jednej r�ki, pod�nosz�c je wysoko ponad g�ow� dziewczyny, bez wi�kszego trudu, cho� ona nadal z nim walczy�a. Po czym posmakowa� jej piersI.
Ponownie zacz�a mu si� wyrywa�. Przytrzyma� j� ci�arem cia�a, opl�t� ramionami w stalowym, nieust�pliwym u�cisku i czu� jej ciep�o swoj� nabrzmia�� m�sko�ci�. Przycisn�� j� do siebie, mrucz�c z rozkoszy. Jej p�acz miesza� si� z jego przyspieszonym oddechem. Ale nie to go jednak powstrzyma�o. By� to odg�os galopuj�cych koni. Jeszcze moment, a by�by g��boko, bardzo g��boko w niej. W u�amku sekundy sta� ju� na nogach z mieczem gotowym do walki.
- Rolf, m�j panie, przesta�!
Guy �ci�gn�� cugle. Rolftrzyma� podniesiony miecz i niewie�le brakowa�o, by zabi� swego najlepszego wasala. Guy wiedzia� o tym, skoro ju� z daleka krzycza�:
- Ona jest siostr� Edwina! Dobry Bo�e, ona jest jego siostr�!
- Co?
- Ona jest siostr� Edwina, Rolf. Siostr� Edwina i Morcara.
Os�upiony Rolf odwr�ci� si�, by spojrze� na sk li lon� na ziemi dziewczyn�, dziewczyn�, kt�rej O ma�o co nic zgwa�ci�. Jego narzeczon��
ROZDZIA� 2
Skulona na ziemi Ceidre trz�s�a si� i z trudem �apa�a powietrze. Nadal s�ysza�a t�tent kopyt pot�nego rumaka w chwili, gdy normandzki rycerz powala� j� na ziemi�. Nadal czu�a gor�cy oddech wierzchowca i swoje w�asne przera�enie. By�a o w�os od stratowania na �mier�, a ju� wcze�niej widzia�a nieszcz�snych ch�op�w tratowanych przez Norman�w. Ten rycerz, jak i inni, z pewno�ci� uczyni�by to samo dla czystej, zepsutej przyjemno�ci. O drogi �wi�ty Kutbercie!
Nadal czu�a opasaj�ce �elazne ramiona, przyciskaj�ce j� mocno do wilgotnej, brunatnej ziemi. Ha�bi�ce r�ce na jej �onie, usta na jej piersiach. I gor�co jego m�sko�ci ... o Matko Boska!
J�zyk normandzki rozumia�a dosy� dobrze, ale teraz by�a zbyt roztrz�siona, by chwyci� b�yskawicznie tocz�c� si� roz�mow� Nie umkn�y jej uwadze jednak imiona braci. Z twarz� wci�� przyci�ni�t� do ziemi, wyt�aj�c s�uch, stara�a si� opanowa� dreszcze. .
- Na rany Chrystusa - powiedzia� Rolf, a ona wiedzia�a, �e patrzy na ni�. - To niemo�liwe.
Czu�a gor�co jego spojrzenia i w ciszy, jaka w�a�nie zapano�wa�a, wyczuwa�a jego przera�enie spowodowane wiadomo��ciami, kt�re mu przekazano, jakie by one nie by�y. O s�odka Maryjo, jak ona go nienawidzi�a!
- Dowiedzia�em si� o tym od wie�niak�w - powiedzia� jego rycerz. - Wszyscy o tym wiedz�. A i Aelfgar nie jest tak daleko st�d.
Ceidre wyt�y�a s�uch na d�wi�k nazwy jej domu. Musieli wiedzie�, kim jest. Powoli usiad�a przyciskaj�c do siebie podart� sukni�. Pos�a�a mu nienawistne spojrzenie.
Jego jasnoniebieskie, zimne oczy skierowane by�y na ni�.
Przymru�y� je walcz�c zjej spojrzeniem. Na policzku drgn�� mu nerw. Wyczuwa�a jego w�ciek�o�� i wiedzia�a, �e by�a skierowa�na na ni�. Za co? Za zuchwa�� nienawi�� jak� go darzy�a? Za to czego mu odm�wi�a - jej cia�a? Czy te� dlatego, �e wiedzia�, kim jest?
Poruszy� si�. Szybkim krokiem podszed� do niej. Ceidre zacz�a si� odsuwa�, ale on chwyci� j� mocno, wyzywaj�co unosz�c jej brod�. Czu�a ci�kie, nienaturalne bicie serca przepe�nionego strachem .. M�g�by j� zgwa�ci�, a potem kato�wa�, zanim by j� zabi�, a ona i tak nie okaza�aby l�ku przed tym m�czyzn�. Widzia� jej wcze�niejsz� reakcj�, kt�ra r�wnie� mu si� nie podoba�a. Twarz i oczy ponownie mu spochmurnia�y. Jego gniew by� widoczny.
I wtedy to wyraz twarzy Rolfa zmieni� si�. Stan�� i wlepi� w ni� wzrok. Ceidre widzia�aju� takie spojrzenia u ludzi, kt�rzy po raz pierwszy zauwa�yli jej oko. Z pocz�tku zazwyczaj by�o to zdziwienie, po czym zak�opotanie, a na koniec zrozumienie i strach. Za jego plecami zobaczy�a powracaj�cego Guya.
- S�ysza�em o tym, ale nie wierzy�em - szepm!� nerwowo, nie mog�c oderwa� od Ceidre wzroku. - To jest to zlowrM.bne oko.
Rolf dalej wpatrywa� si� w ni�. Ccidre nienawidzi�a tej u�omno�ci, kt�ra prze�ladowa�a je! cale �ycic . .lej prawe oko czasami bezwiednie odp�ywa�o na boki. Nie zdarzy�o si� to zbyt cz�sto, zazwyczaj tylko przy wielkim zm�czeniu, i by�o zauwa��alne jedynie przez osoby znajduj�ce si� w najbli�szym otocze�niu. Ludzie s�dzili, �e mo�e ona patrze� w dwie r�ne strony jednocze�nie. Ale to nie by�a prawda. Obcy, kt�rzy po raz pierwszy zauwa�ali ten defekt, "z�owr�bne" oko, �egnali si� dla pewno�ci i trzymali od niej z daleka. Dzia�o si� tak przez jej ca�e �ycie, od czasu, gdy by�a niemowl�ciem w powijakach. Mieszka�cy Aelfgar, wielu z nich powinowaci ze strony matki, dawno ju� przywykli do niej, wiedz�c, �e nie jest z�a. Jednak�e fakt, �e umia�a uzdrawia� chorych jak i jej babka, potwierdza� tylko ich podejrzenia, �e jest czarownic�. Tylko jej bracia, jako �e przyzwyczajeni do tego, niczemu si� nie dziwili i Ceidre od dawna dzi�kowa�a Bogu za to b�ogos�awie�stwo. Mimo to, nie odm�wili sobie pro�by o dobrodziejstwo - kiedy� Morcar poprosi� j�, by rzuci�a czar na pewn� panienk�, kt�ra wodzi�a go za nos! Teraz Ceidre zarumieni�a si� nie mog�c znie�� tej niedoskona�o�ci bardziej ni� kiedykolwiek przedtem - nie mog�a znie�� wystawienia jej na widok przed tym cz�owiekiem.
Jego zimne, niebieskie spojrzenie po�era�o j� ca��. Patrz�c na jej oko, przem�wi�:
- Ona nie jest czarownic�. Jest z krwi i ko�ci. Dosy� ju� tego.
- Ale� m�j panie - zaprotestowa� nerwowo Guy. - B�d� ostro�ny.
Sta� nad ni�, miecz mia� schowany, r�ce zaci�ni�te w pi�ci na szczup�ych biodrach.
- Czy ty jeste� lady Alicja?
Zamruga�a powiekami ze zdziwienia. I wtedy zrozumia�a jego pomy�k�; myli� j� z jej przyrodni� siostr�. Ceidre nie by�a nierozs�dna. Alicja jako dobrze urodzona by�a wa�niejsza ni� sama Ceidre. Oczywi�cie, w zale�no�ci od tego jak� gr� ta normandzka �winia chcia�a prowadzi�. Chwilowo postanowi�a nie wyprowadza� go z b��du, aby ocali� siebie przed pewnym gwa�tem, albo i czym� gorszym.
- Tak.
Jej odpowied� sprawia�a mu wyra�nie przyjemno��, bo nagle u�miechn�� si� Ceidre to zaskoczy�o. Nie jego reakcja ani te� fakt, �e umia� si� u�miecha�. Przypomnia�a sobie, jak goni� j� na swym rumaku, wygl�daj�c jak z�oty poga�ski b�g. Jak siedzia� niewzruszony , gdy ona go b�aga�a o oszcz�dzenie zbior�w. Teraz zda�a sobie spraw� z tego, �e by� niebywale przystojny w swych kr�tkich, z�otych lokach, z niebieskimi oczami, bia�ymi r�wnymi z�bami i z rysami twarzy wyrze�bio�nymi zmys�owo. Wlepi�a wzrok w jego dumnie zarysowany profil, nie mog�c si� przed tym pohamowa�.
_ Co o tym s�dziesz, Guy? - spyta� swego rycerza, wykrzywiaj�c twarz bez odrywania od niej oczu. Przez moment patrzyli tak na siebie.
Guy nie odpowiedzia�. Jego niezadowolenie by�o wystarczaj�c� odpowiedzi��
Ceidre nie podoba�o si� w�adcze spojrzenie Normana, jakie rzuca� w jej kierunku i ca�a jej z�o�� powr�ci�a z pe�n� si��. Z�o�� po��czona z innym uczuciem - za�enowania. Zacz�a si� . podnosi�, a on ju� by� przy niej. Jego dotyk rozw�ciecza� j��
Wyrwa�a si�. Nie potrzebowa�a jego pomocy, nigdy nie b�dzie jej potrzebowa�a. Ale dlaczego nie ba� jej si� teraz, skoro ju� zna� prawd�? Zamiast tego by� z�y na jej zachowanie, ale wyra�nie, jako cz�owiek zdyscyplinowany, trzyma� fason. Jed�nak pi�kny u�miech znikn��.
_ Moja pani - powiedzia� sztywno. - Co robisz z dala od Aelfgar? Tak ubrana? To niebezpieczne w dzisiejszych czasach.
Okazywa� trosk� o jej bezpiecze�stwo? To by�y kpiny!
_ A w jakim stopniu ciebie to dotyczy? Czy jestem twoim wi�niem? - wypytywa�a tonem ��daj�cym odpowiedzi, z g�o�w� wysoko uniesion�, mru��c oczy. Wewn�trz ca�a si� trz�s�a.
Sam te� uni�s� g�ow�. Usta mia� zaci�ni�te. Par� chwil up�yn�o zanim przem�wi� - zanim, jak pomy�la�a Ceidre, przeanalizowa� to, co ma powiedzie�.
_ Nie jeste� moim wi�niem, moja pani. B�d� ci� eskortowa� z powrotem do Aelfgar, by upewni� si�, �e nic z�ego ci� nie spotka.
_ Eskorta nie jest mi potrzebna - odpar�a Ccidre. - To niedaleko, zaledwie sze�� kilometr�w.
_ Czy nie nauczono ci� nigdy szacunku dla swych ludzi?
_ Dla moich ludzi - owszem.
Spojrza� na ni��
_ Odwioz� ci� do Aelfgar. Rozbijemy lu na noc obozowisko.
- A wi�c zatrzymujesz mnie jednak jako wi�nia! - krzyk�n�a Ceidre.
- Jeste� moim go�ciem - powiedzia� bardzo stanowczo. �A Guy dopilnuje, aby by�o ci tu wygodnie. - Rolf zmierzy� Guya surowym wzrokiem. - Ale nadal nie odpowiedzia�a� na moje pytanie.
Dobrze wiedzia�a, �e jest wi�niem i to w dodatku wi�niem swojego znienawidzonego wroga, by� mo�e nawet i jednego z tych, kt�rzy pojmali, skrzywdzili lub te� zabili jej braci! - Szpiegowa�am - odpowiedzia�a s�odko. - C� innego mog�abym robi� tak daleko w polu?
- Nie igraj z hojno�ci� mojej duszy - powiedzia� bezd�wi�cz�me.
- Znam si� na zio�ach. - Zerkn�a na niego przypominaj�c sobie macior�. - Przyby�am tu, by wyleczy� macior� .
Wlepi� w ni� wzrok.
- Wyleczy� �wini�?
Unios�a g�ow�. By� g�upi czy te� g�uchy? Oczywi�cie i jedno i drugie, ale nie bawi�c si� w gierki s�owne, to on sam by� normandzk� �wini�.
- Tak - odpowiedzia�a przez zaci�ni�te z�by. - W ko�cu jestem przecie� czarownic� - czy�by� ju� o tym zapomnia�?
Przez jego usta przemkn�o co�, niby u�miech.
- Chyba nie rzuca�a� czar�w w powietrze? - spyta�. Ceidre to rozz�o�ci�o - teraz on si� z niej wy�miewa�.
- By�a dobr� macior� i cierpia�a z powodu zaparcia. Niedawno te� mia�a ma�e. Ale oczywi�cie, to ju� bez znaczenia. - Podr�owa�a� sze�� kilometr�w, by uzdrowi� macior�?
- Sze�� i p�.
Rolf zwr�ci� si� do Guya.
- To niewiarygodne! Wierzysz w to? - Bezwiednie zacz�� m�wi� po francusku.
- Mo�e powinni�my jej pozwoli� odej�� - powiedzia� sciszo�nym g�osem Guy. - Jeszcze rzuci na nas czar.
Spojrzenie Rolfa by�o jak sztylet.
- Mo�e trzeba by jej m�a i �o�a. Nauczy�aby si� w�wczas, gdzie jest w�a�ciwe miejsce dla kobiety. - Zmru�y� oczy. - Guy - ona tu jest, rebelianci te� tu byli. Kto by si� bardziej nadawa� do przekazania wiadomo�ci jak nie ona? Sp�jrz na jej ubranie! Uzdrowi� macior�? Mnie si� wydaje, �e ona tu przysz�a w przebraniu ch�opki, aby przekaza� wiadomo�ci swym zdra�dzieckim braciom! S�dz�, �e ona jest bardzo sprytna, my�l�c, �e mnie wywiedzie w pole, przyznaj�c si� tak otwarcie do tego.
_ Jezu - j�kn�� Guy. Odwr�cili si� jednocze�nie, by spojrze� na m�.
Ceidre szybciutko odwr�ci�a g�ow� w bok, udaj�c, �e nie zrozumia�a konwersacji. Ale jednak zrozumia�a. Och, czemu si� w og�le odzywa�a. Jak przy jej temperamencie i w czasach wojny mog�a sama nazwa� siebie szpiegiem? No i co teraz zrobi�?
By�a dla nich cennym zak�adnikiem i to gwarantowa�o jej bezpiecze�stwo, oczywi�cie dop�ki b�d� s�dzili, �e to ona jest Alicj�. Ale skoro podejrzewali j� o szpiegostwo ... A co to by�a za aluzja ze �lubem i �o�em? By�a sparali�owana z�ymi przeczuciami.
_ Moja �ona nie b�dzie szpiegowa�a przeciwko mojemu kr�lowi. - Rolf o�wiadczy� stanowczo. Spojrza� na ni� ostrym wzrokiem.
Oszo�omiona Ceidre odpowiedzia�a na jego spojrzenie. Nie, to nie mog�o by� prawd�. On nie mia� chyba na my�li ...
- Nie rozumiem.
Twarz Rolfa spochmurnia�a.
_ Ju� wkr�tce b�dziesz musia�a si� do mnie zwraca� - m�j panie - powiedzia�. - Czy ci si� to podoba czy te� nie.
- Nie! - krzykn�a Ceidre.
_ A w�a�nie, �e tak - powiedzia� Rolf. - Mamy si� pobra�. B�dziesz moj� �on�. - 1 u�miechn�� si�
ROZDZIA� 3
Nieca�y tydzie� wcze�nej Wilhelm spacerowa� nerwowo po namiocie, gdy zjawi� si� Rolf. Tak samo jak jego rycerz by� jeszcze mokry po niedawno stoczonej bitwie, w kt�rej uwolnio�no York od Sakson�w oraz pogoniono Du�czyk�w z po�wrotem na wybrze�e do ich statk�w. Jego nie ogolona twarz wyra�a�a zdenerwowanie. Rolf zna� przyczyn�.
- Jakie wie�ci? - domaga� si� wiadomo�ci Wilhelm Zdobyw�ca.
- Saksonowie pobici, Wasza Mi�o��.
Spojrzeli na siebie. Spojrzenie Wilhelma by�o smutne, a po�wodem tego by�o to,o czym jeszcze nie wspomniano.
- A ci cholerni zdrajcy?
- Ani �ladu Edwina i Morcara - poinformowa� go Rolf.
Poza nimi by� tam jeszcze obecny brat Wilhelma, biskup Odo, oraz jeden z jego najbardziej wp�ywowych szlachcic�w Roger z Montgomery. Usiedli, by si� odpr�y�, cho� nadal byli czujni.
- Mam nadziej�, Wasza Mi�o�� - powiedzia� Odo - �e tym razem nie b�dzie �aski.
Rolfi Wilhelm skrzywili si�. W Hastings, Edwin i Morcar nie podnie�li mieczy przeciwko Wilhelmowi o czym, na szcz�cie dla Wilhelma, Rolf wiedzia�). Byli bardzo os�abieni ostatnimi atakami Norweg�w. Obydwaj w czasie koronacji przysi�gali Wilhelmowi pos�usze�stwo i gdy po�udnie Anglii by�o ju� bezpieczne, poszli za nim i jego �wit� z powrotem do Norman�dii. Edwinowi dano tereny r�wne w sumie oko�o jednej trzeciej Anglii w��cznie z wi�kszo�ci� ich ziem w Mercii, aMorcarowi posiad�o�ci w Northumbrian. Obiecano mu tak�e za �on� c�rk� Wilhelma, pi�kn� Izold�. �adna inna normandzka panna m�oda, nie budzi�a tylu sprzeciw�w i nawet Rolfby� zazdrosny o pot�g� w�adzy, jak� �w maria� dawa� temu niebezpiecznemu sakso�skiemu wojownikowi. W ko�cu Wilhelm wycofa� si�, a Edwin i Morcar odjechali do domu w�ciekli.
W rok p�niej, o ma�o co nie przej�li Yorku, podjudzaj�c ca�� p�noc do zbrojnego oporu przeciwko kr�lowi. I chocia� Rolf bra� udzia� w bitwie o York, to natychmiast po tym zosta� odes�any, by zdusi� niepokoje w Walii. Edwin i Morcar ponow�nie przysi�gli wierno��, ale tym razem Wilhelm pozostawi� na ich terytorium lojalnych wasali. Mieli wznosi� twierdze, lokowa� swe oddzia�y oraz dogl�da� kr�lewskich zamk�w.
A teraz wszystko powt�rzy�o si� od nowa. Dwaj lordowie z p�nocy ponownie wszcz�li bunt, akurat w tym samym czasie, przypadkowo? - Rolf tak nie s�dzi�), co inwazja konkurenta z Danii. Tym razem uda�o im si� umkn��, ale je�li zostan� schwytani, to nie b�dzie miejsca na kr�lewskie wybaczenia za ich zdrad�. W ko�cu York zosta� zniszczony. Setki Norman�w zabitych.
- Nigdy wi�cej - rycza� Wilhelm. - Tych dw�ch sakso�skich zdrajc�w b�dzie wisie�, cho�by to mia�a by� ostatnia rzecz, jak� uczyni�! - Nagle zwr�ci� si� do Rolfa. - Twoje miejsce jest tu, to chyba jasne - powiedzia�.
Rolf wlepi� w niego wzrok, ale nie okaza� swego zak�opota�nia. A co z darowanymi mu po Hastings za m�stwo i lojalno�� posiad�o�ciami w Sus sex i Kent? Jako najm�odszy z czterech syn�w Comte'a de Warenne, Rolfzosta� najemnym �o�nierzem, Iii ko �e to mu jedynie pozosta�o. Jego naj starszy brat Braose przebywa� w Norwegii. Drugi brat, Odo, by� ksi�dzem. Kolej�ny, William, mia� niewielkie posiad�o�ci w Normandii, ale tak�e poszed� za Zdobywc� do Anglii. W nagrod� za zas�ugi podaro�wano mu Lewes, a tak�e Osbern i wysp� Wight, Rolf mia� Bramber, Roger otrzyma� Arudnel, Odo - Dover. Ta garstka wasali automatycznie ubezpiecza�a Sussex i Kent. Tego roku Rolf nie powr�ci� do Normandii,jako �e by� zaj�ty umac�ianiem swojej pozycji. Teraz nareszcie, w wieku dwudziestu o�miu lat, po raz pierWszy mia� w�asn� ziemi�, ojcowizn� dla swego jeszcze nic narodzonego syna. I jak inni wasale, kt�rzy z lojalno�ci, t:hciwo�ci czy te� g�odu ziemi pod��ali za Wilhelmem do Anglii, wiedzia�, �e mo�liwo�ci jego by�y nieograniczone.
- Daruj� Bramber Braose'owi - twardo ci�gn�� dalej Wil�helm. Wyraz twarzy Rolfa nie zmieni� si�.
Wilhelm u�miechn�� si� do niego.
- Ciebie za� czyni� kasztelanem nowego zamku, kt�ry wybudujesz w Yorku.
Rolf zacisn�� z�by.
U�miech rozla� si� szeroko na twarzy Wilhelma.
- Oraz Aelfgar.
Roger z Montgomery g�o�no wci�gn�� powietrze. Rolfu�miechn�� si�. Aelfgar by�o olbrzymim lennem, a wraz
z kasztela�stwem Yorku... b�dzie jednym z pot�niejszych lord�w na p�nocy. Aelfgar by�o honorowym siedliskiem Edwina. Zda� sobie spraw�, �e to oznacza�o wyw�aszczenie tych dw�ch sakso�skich rebeliant�w. Wiedzia� tak�e, �e nie b�dzie �atwe zabezpieczenie tego nowego lenna, ale mimo to, satysfakcja z tak ogromnego uznania by�a wielka.
- Granice twoje nie s� okre�lone. Mo�esz je przesun�� tak daleko na p�noc, jak tylko dasz rad� - powiedzia� Wilhelm u�miechaj�c si�. - I �eby spraw� �adnie zako�czy�, mo�esz tak�e wzi�� ich siostr� Alicj�. W ko�cu jest to obecnie jedyna spadkobierczyni.
Rolf u�miechn�� si� szeroko. Mo�liwo�ci by�y wprost nie�ograniczone! Siostra dla zabezpieczenia jego pozycji!
- Dobre posuni�cie - powiedzia� Odo do brata. - Utrzyma�nie przygranicznych teren�w riie jest zadaniem �atwym. Je�li komukolwiek ma to si� uda�, to na pewno b�dzie to Rolf.
- Tak, z Rolfem na p�nocy i Rogerem na kresach - ofiaro�wa�em Shrewsburry Rogerowi - doda� Wilhelm. - Mam wielk� nadziej�, �e ci rebelianci szybko stan� si� nieszkodliwi.
Rolf opami�ta� si� szybko i pad� na kolana.
- Dzi�kuj� ci, Wasza Mi�o��.
Wilhelm u�miechn�� si�.
- Powsta�, Rolfie Nieugi�ty, powsta�. Przynie� mi g�owy Edwina i Morcara, a dam ci r�wnie� Durham.
To zaskoczy�o wszystkich, nawet samego Rolfa, kt�ry w�tpi�, aby kr�l naprawd� mia� to uczyni�. Bo gdyby tak si� sta�o, to jego si�a mog�aby rywalizowa� z si�� samego kr�la, a Wilhelm nie by� g�upcem.
W par� dni p�niej by� w�a�nie w drodze na inspekcj� Aelfgar, by przej�� swoje ziemie oraz �on�, gdy napotka� sakso�skich rebeliant�w. Teraz okaza�o si�, �e jego przysz�a �ona by�a sakso�skim szpiegiem, a do tego czarownic�. U�mie�chn�� si�, Rolf nie by� przes�dnym cz�owiekiem. Podejrzewa�, �e co� takiego jak czarownice istnieje, ale nigdy �adnej nie spotka� i w�tpi�, �e kiedykolwiek mu si� to zdarzy. Wi�kszo�� tak zwanych czarodziejek to by�y udawaczki, oszukuj�ce innych dla w�asnego zysku. Czarownica? Nie by�a �adn� czarownic� tylko z krwi i ko�ci kobiet�. A nawet je�li i by�a czarownic�, to przede wszystkim by�a kobiet�. Jego kobiet�.
Ale mog�a by� sakso�skim szpiegiem. Sama my�l o tym denerwowa�a Rolfa i martwi�a. Przejmowa� swe lenna, on, obcy naje�d�ca, otoczony wrogami. Morcar i Edwin byli nadal na wolno�ci, o czym wszyscy wiedzieli, i cho� ukrywali si�, byli nadal niebezpieczni. Nie pogodz� si� tak �atwo z przej�ciem Aelfgar przez Normana - b�d� walczyli o to, co jest ich. Rolf nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci i wiedzia�, �e ci dwaj rebelianci znali swoj� warto��. By�aby to ci�ka bitwa, ale Rolf by� przekonany, �e wyjdzie z tego zwyci�sko. Nic nazywano go Rolfem Nieugi�tym bez powodu. W swych podbojach by� zawsze zwyci�ski i tym razem, w przypadku Aelfgar i tej ko�biety, nie b�dzie inaczej.
Poskromienie jej nie b�dzie �atwe, ale dop�ki tego nie uczyni, bydzie cierniem w jego oku. Ale nic nie m�g� na to poradzi�, d�wi�k tych s��w - sama my�l o tym podoba�a mu si�. Poskromienie swojej przysz�ej �ony. Ponownie poczu� przy�p�yw ��dzy. Jej miejsce by�o u jego boku, jej zadaniem - opieka nad nim i spe�nianie jego �ycze�. Jej miejsce by�o w jego domu, w jego �o�u. Nauczy si� tego, mo�e nie od razu, ale w ko�cu nauczy si�. Oczywi�cie o tym, �e kr�l muj� podarowa� nie mia�a poj�cia, dop�ki jej o tym nie powiedzia�. Dobrze pami�ta� jej I':askoczenie. Do tego r�wnie� przyzwyczai si�. Pr�bowa� sobie wyobrazi� jej reakcj� w momencie, gdy powie jej, �e to on jest obecnie panem Aelfgar. Niestety, dobrze wiedzia�, jak b�dzie wygl�da�a. Jak ka�da rozw�cieczona kobieta.
Jego przysz�a �ona - jego wr�g. Musi zawsze o tym pami�ta�.
ROZDZIA� 4
Alicja mia�a wyj�� za m�� za Normana.
Ceidre kr�ci�a si� po namiocie, jak po klatce. Co to mia�o oznacza�? Jak do tego mog�o doj��? Obawia�a si� najgorszego. Je�li Wilhelm podarowa� Normanowi r�k� Alicji ... ogarn�a j� panika. �eby cho� mia�a jakie� wie�ci od braci! To niemo�liwe, aby przytrafi�o si� im co� z�ego! A tu nic, ani jednego s�owa od czasu upadku Yorku, a to by�o ju� tydzie� temu.
Nie b�dzie jednak my�la�a o najgorszym.
A mo�e dosz�o do kolejnego pojednania normandzkich naje�d�c�w z jej bra�mi. Sta�o si� tak rok temu. Wilhelm ponownie przyj�� Edwina i Morcara, wybaczyl im, a oni mu powt�rnie przysi�gli pos�usze�stwo. Je�li tak by�o i tym razem, to mo�e Edwin podarowa� temu Normanowi r�k� Alicji, a jemu w zamian ofiarowano normandzk� �on�. Ceidre mia�a tak� wla�nie nadziej�. No bo przecie� inna wersja by�aby nie do zniesienia: wydziedziczenie ... �mier� ....
Pr�bowa�a sobie wyobrazi� przyrodni� siostr� i Normana stoj�cych obok siebie w wiejskim ko�ci�ku. On, taki jasny, taki wysoki i postawny, ona, drobna i ciemna. Poczu�a co� we�wn�trz. Niestety, pomi�dzy ni� a jej m�odsz� siostr� nie by�o lIczucia mi�o�ci. Ale Ceidre i tak nigdy nie �yczy�aby Alicji Normana za m�a. Wzdrygn�a si� na sam� my�l o tym. Pojawi� si~ jeszcze �wie�y w jej pami�ci, niechciany, ubli�aj�cy obraz Normana, szarpi�cego si� pomi�dzy jej udami. Odsun�a te my�li tylko po to, by je zast�pi� wyobra�eniem tej samej sytuacji z jej m�odsz� siostr�. Jej cia�o by�o potwornie spi�te.
No c�, do �lubu jeszcze nie dosz�o i chocia� od �mierci Billa w Hastings, Alicja desperacko poszukiwa�a m�a, to Ceidre pomo�e jej unikn�� tego najgorszego. Za �adne skarby nie mog�a pozwoli�, by jej ma�a siostrzyczka stan�a przed o��larzem z t� besti� - z ich najwi�kszym wrogiem!
Chodzi�a nerwowo. Namiot by� z cienkiej sk�rki rozpi�tej na palikach z wyci�tym kawa�kiem stanowi�cym wej�cie, obecnie zas�oni�te. By� wystarczaj�co du�y, by pomie�ci� pos�anie zrobione z paru koc�w i sk�r. Nawet zostawa�o jeszcze troch� wolnego miejsca. Dobrze wiedzia�a, �e to by� jego namiot, tak jak by�a pewna, �e to pos�anie te� nale�y do niego. W �yciu nie po�o�y si� na nie.
Na dworze by�o nadal widno, letnie dni by�y d�ugie. Ceidre mog�a zobaczy� nieruchomy cie� ko�o wej�cia do namiotu - sta� tam Guy, jej obro�ca.
Chcia�o jej si� �mia�. Och, nie by�o w�tpliwo�ci, �e by�a wi�niem, nawet je�li s�dzi�, �e jest jego przysz�� �on� .. Nie wiedzia�a jeszcze jak, ale musia�a st�d uciec. M usia�a wr�ci� do Aelfgar, ostrzec Alicj� o jej fatalnym po�o�eniu, a wtedy mo�e
obu uda�oby si� wymkn�� w poszukiwaniu braci. To jasne, �e
je�eli Edwin zaaran�owa� to ma��e�stwo, to b�dzie m�g� r�wnie� si� z tego wycofa�, bez w�tpienia b�dzie je chroni�. Ale
znaj�c ogrom ci�aru, jaki ze wzgl�du na ich bezpiecze�stwo, wszystkich ich ludzi oraz ca�ej p�nocnej Anglii i Aelfgar, d�wiga� na swych barkach, nadzieje Ceidre rozwiewa�y si�. Nie mog�a si� dok�ada� do i tak ogromnej ju� odpowiedzialno�ci Edwina. B�dzie sama musia�a rozwik�a� t� sytuacj� i pom�c AlicjI. Nie mog�o by� lepszej sposobno�ci ni� w�a�nie teraz.
Wcze�niej ju� przynie�li jej jedzenie i nici, kt�rymi Ceidre zacerowa�a sobie ubranie. Spojrza�a na ser, chleb i piwo. Po czym energicznie si�gn�a za stanik swej sukni, po sakiewk�, kt�r� tam mia�a. Bez namys�u wyci�gn�a troch� sproszkowa�nych zi� i wsypa�a je do piwa. Schowa�a z powrotem sk�rzany wisiorek pod sukienk�, przyg�adzi�a do ty�u w�osy i spokojnie uchyli�a p�acht� namiotu.
Guy Le Chante natychmiast si� wyprostowa� i zwr�ci� do niej. - Moja pani?
Ceidre zdawa�a sobie spraw�, �e jest zmieszany. By� spi�ty i kiwa� si� lekko. U�miechn�a si� do niego.
- Czy� nie m�czy ci� stanie tu po ca�ym dniu jazdy na koniu? Guy si� zarumieni�. By� chyba w jej wieku, rok lub dwa po dwudziestce.
- Nie, moja pani, czuj� si� dobrze.
- W�a�nie mia�am zamiar co� zje�� - powiedzia�a Ceidre tak dostojnie, jakby by�a z najlepszego rodu. - Prosz�, przysi�d� si� do mnie i b�d� mym towarzyszem w rozmowie.
Oczy Guya poszerzy�y si�.
- Ale nie wiem, czy ...
- To� to tylko par� k�s�w i kilka s��w - powiedzia�a Ceidre. Po czym spochmurnia�a. - Czy�by on by� takim tyranem i zabrania� wam r�wnie� i tego? .
Guy wypr�y� si�.
- M�j pan nie jest tyranem, wasza dostojno��. On jest najwspanialszym cz�owiekiem, najdzielniejszym z wojowni�k�w. On jest najlepszym rycerzem kr�la i ca�y �wiat o tym wie.
Ceidre nie dawa�a za wygran�. - Czy w takim razie wolno mi usi��� tu na �wie�ym powietrzu z tob�?
- Oczywi�cie.
Ceidre posz�a po piwo i jedzenie, po clym usiad�a ostro�nie obok Guya, kt�ry stoj�c, przest�powa� z nogi na nogc;: zmiesza�ny .. Reszta Norman�w znajdowa�a si� o dobry rzut kamieniem od jej namiotu. Domy�la�a si�, �e to po o, by zapewni� jej spok�j. P�on�o du�e ognisko, na nim piek� si� baran, a w kamiennych piecach chleb. Tego Normana zauwa�y�a natych�miast, siedzia� z boku na kamieniu z papierami w r�ku. Przygl�da� jej si�.
Ceidre zrobi�o si� gor�co i odwr�ci�a wzrok.
- Prosz�, usi�d� - zaprosi�a Guya z trudem �api�c oddech.
Jego spojrzenie by�o zawsze jak �arz�ce si� w�gle - i nie podoba�o si� jej. Ceidre nie by�a g�upia. Styka�a si� z po��da�niem przez wi�kszo�� swego �ycia - by�o tak naturalne jak wiatr i deszcz. Ale nigdy przedtem nie czu�a takiej nami�tno�ci u m�czyzny. To odbiera�o jej pewno�� siebie. Odwa�y�a si� ponownie spojrze� w jego kierunku. Jego natr�tne spojrzenie natychmiast spotka�o si� z jej spojrzeniem. Ceidre skrzy�owa�a r�ce na piersiach i szybko odwr�ci�a wzrok. Dr�a�a.
Jej ojciec, zanim zmar� pi�� lat temu, pr�bowa� j� wyswata�.
Gdy zacz�� szuka� dla niej m�a mia�a lat pi�tna�cie, a gdy zmar�, siedemna�cie. Pierwszym wyborem -starego, ustosun�kowanego jegomo�cia by� drugi syn lorda z p�nocy, John z Landower. Spotka�a go raz na turnieju. Ciemnow�osy, szczup�y i bardz0 przystojny. Jego brwi mia�y kszta�t �wiadcz��cy o �agodnym usposobieniu. Wiedz�c, �e ojciec wybra� jej tego w�a�nie m�czyzn� na m�a cieszy�a si� niezmiernie - i wkr�tce dni i noce Ceidre wype�ni�y si� marzeniami o �lubie, ma��e�stwie i o rodzinie pe�nej mi�o�ci i dzieci.
John odm�wi�.
�adna ilo�� z�ota ani ziemi nie by�a w stanie go skusi�. �aden posag nie by� dla niego wystarc;zaj�co du�y. Po prostu nie chcia� po�lubi� czarownicy. .
Och, ojciec powiedzia� jej, �e zmieni� zamiar, gdy� ten ch�opak nie by� dla niej wystarczaj�co dobry, ale Ceidre zna�a prawd� - plotka obieg�a ca�e dobra dworskie. Ojcu czy braciom nigdy nie okaza�aby swego b�lu, ale w samotno�ci bardzo cierpia�a, wyp�akiwa�a oczy gor�cymi �zami nieszcz�cia, a w ko�cu pyta�a Boga, dlaczego obdarzy� j� takim kalectwem, �e ca�y �wiat okrzykn�� j� czarownic��
Jegomo�� wyszukiwa� kolejnych pretendent�w, ale Ceidre obawiaj�c si�, �e post�pi� tak samo jak John, odrzuca�a ich, udaj�c, �e jej nie odpowiadaj�. Wiedzia�a, �e ojciec nigdy by jej nie zmusi� do ma��e�stwa, kt�rego by nie chcia�a. Nie umia�aby znie�� ponownie takiego odtr�cenia. Wiedzia�a, �e nikt jej nie chcia� - i nigdy nie zechce. Jako� tam udawa�o si� Ceidre symulowa� oboj�tno��, gdy wymijaj�co odmawia�a ka�demu z m�czyzn, kt�rego ojciec jej proponowa�. Przesta�a te� snu� swoje marzema.
-Ale on, on patrzy� na ni� rozpalonymi oczami, jego gor�ca
��dza by�a obna�ona i jasna dla ka�dego.
On jej pragn��.
Guy by� poruszony zaproszeniem na pocz�stunek.
- Moja pani...
Ceidre nala�a piwa do pucharu.
- Wolno ci pi�? - spyta�a.
- Ale� oczywi�cie - powiedzia� Guy, przyjmuj�c z jej r�k naczynie. - Dzi�kuj�. - Opr�ni� puchar.
Wiedzia�a, �e si� zbli�a. Nie spojrzy na niego. Lecz czu�a, �e nie odrywa od niej oczu i to j� zniewoli�o do tego stopnia, �e podnios�a na niego wzrok. Twarz bez wyrazu, d�ugi, pewny krok. Spojrza�a mu w twarz tak �mia�o, jak tylko umia�a. Nie by�o to �atwe, ale cho� mo�e i by�a jego wi�niem, to nigdy nie wolno jej by�o okaza� l�ku.
- Mi�o sp�dzasz czas na �wie�ym powietrzu, moja pani? - spyta� grzecznie, podczas gdy jego niebieskie oczy lustrowa�y j� ca���
Ceidre podnios�a si�. Obaj m�czy�ni automatycznie podali jej r�ce. Ceidre przyj�a d�o� Guya.
- Sp�dza�am - odpowiedzia�a ch�odno. - Ale obawiam si�, �e zrobi�o si� teraz duszno. - Odwr�ci�a si� i wsun�a z po�wrotem do namiotu.
Rolf patrzy� na wej�cie do namiotu z surow� min�. Nozdrza mu zadrga�y. Spojrza� na Guya, kt�ry natychmiast odwr�ci� wzrok w kierunku odleg�ego drzewa.
- Och, odpr� si� - powiedzia� Rolf zgry�liwie. - Przecie� nie grzmotn� ci� teraz.
- Ona mnie tylko pocz�stowa�a serem i piwem - powiedzia� Guy.
- To widz� - powiedzia� Rolf, odwracaj�c si� nagle.
Ceidre czeka�a, a� mikstura zacznie dzia�a�. Po okolo pi�tnas�tu minutach wyjrza�a przez otw�r w namiocic. Guy siedzia� walcz�c z zamykaj�cymi si� powiekami. Jeszcze jeden rzut oka na obozowisko i zorientowa�a si�, �e wi�kszo�� Norman�w je i pije; jeden brzd�ka� na wioli. Nie by�o �ladu jej prze�ladowcy. Ceidre poczu�a ulg�, ale jednocze�nie wzmog�a ostro�no��. Gdzie� on m�g� by�?
To zreszt� nie mia�o znaczenia. I tak musi zaryzykowa�.
Odchyli�a p�acht� i przesz�a na drug� stron� namiotu. D� p�achty by� dobrze zamocowany, wi�c musia�a si� napracowa�, by zrobi� wystarczaj�co du�o miejsca na przeczo�ganie si�. Uda�o jej si� prze�lizgn�� na brzuchu, a nast�pnie przeczo�ga� po ziemi do lasu. Tam si� zatrzyma�a. S�ysz�c rozmowy i �miech Norman�w, modli�a si�, by jak najszybciej zapad� zmrok.
Ostro�nie podnios�a si�. Pod os�on� drzew, ci�gle ogl�daj�c si� za siebie, oddala�a si� od obozowiska. Sz�a w kierunku wioski. Gdy tylko dotrze do drugiej strony Kesop, poczuje si� bezpiecz�niej. Mia�a nadziej�, �e �aden z Norman�w nie wybra� si� na hulank� do wioski. Mogli si� przecie� spodziewa�, �e nikt tam nie pozosta�. I zn�w zastanawia�a si�, gdzie on jest.
Groteskowo poczernia�e pole kukurydzy nie stanowi�o �ad�nego schronienia, wi�c Ceidre spieszy�a do najbli�szej spalonej cha�upy. Ale w polu widzenia nie by�o �adnej. Tak jak si� tego spodziewa�a, wie�niacy poszli na p�noc, szukaj�c schronienia w Aelfgar lub te� na wsch�d, do s�siedniej wioski Latham. Przemyka�a pomi�dzy �cianami s�siaduj�cych cha�up, ale zanim dotar�a do wypalonych ogr�dk�w na ty�ach dom�w, zorien�towa�a si�, �e nie jest sama.
Us�ysza�a pomruk.
Ceidre zareagowa�a instynktownie. Ruszy�a przed siebie.
Umia�a leczy�, a kto� by� ranny i potrzebowa� jej. Nie mia�o znaczenia, kto to by�, nawet je�li mia�o to by� zwierz�. Gdy wychodzi�a zza rogu us�ysza�a odg�os jeszcze raz - ale za p�no zrozumia�a swoj� pomy�k�. Nie by� to odg�os b�lu, ale rozkoszy.
Gdy zda�a sobie z tego spraw�, �achn�a si� i w tej samej chwili ujrza�a ich.
Ceidre zna�a t� kobiet�, Beth, ciemnow�os�, pulchn� wdow�.
Jej bia�e, pe�ne uda by�y rozszerzone, r�kami dziko ob�apia�a szerokie, napi�te ramiona m�czyzny. Porusza�a si� rytmicznie. On r�wnie�.
To by� w�a�nie Rolf. Sta�a jak zahipnotyzowana nie mog�c si� poruszy�. Odziany w tunik� i rajtuzy porusza� si� jak ogier, pokrywaj�c Beth z niezmiern� si��, a jednak pow�ci�gliwie. Uni�s� si� ponad ni� ukazuj�c ogromnego, czerwonego i g�ad�kiego cz�onka. Po czym wszed� w ni�. Beth rzuci�a si� gwa�townie z rozkoszy, jednocze�nie post�kuj�c. Z trudem �apa� powietrze. Mog�a wyra�nie ujrze� jego twarz pe�n� rozkoszy i ekstazy. Opad� na ni�.
Serce Ceidre dudni�o g�o�no. Zda�a sobie spraw�, �e obydwoje mogliby j� zobaczy�, na pewno j� dostrzeg�, gdy tylko odzyskaj� �wiadomo�� otaczaj�cego ich �wiata. Zacz�a si� wycofywa�. Oczy mia�a wlepione w tych dwoje. Wtedy on odwr�ci� g�ow�.
Spojrzeli na siebie.
Zmrozi�o to Ceidre na moment, po czym zacz�a biec. Wiedzia�a, �e j� goni, zn�w j� goni. Jego obecno�� za jej
plecami by�a tak oczywista, jak nadci�gaj�ca burza. Zrobi�a zaledwie dziesi�� krok�w, gdy j� powali� na ziemi� rzucaj�c si� na ni�. Krzykn�a g�o�no. R�kami obejmowa� od ty�u jej kibi�, gwa�townie szuka� pe�nych piersi. Ustami pie�ci� jej szyj� tu� pod uchem. Mia� jeszcze gor�cy i przyspieszony oddech po swawo�lach z Beth.
- Znowu szpiegujemy? - zamrucza�.
Ceidre chcia�o si� krzycze�, chcia�a p�aka�. Chcia�a si� od�wr�ci� i rozszarpa� go pazurami. W�ciek�a, za�amana, zacz�a si� szamota�. Polu�ni� u�cisk na tyle, by mog�a si� odwr�ci�. Usiad� na niej okrakiem. Unios�a r�ce niczym szpony, kieruj�cje najego oczy. Z�apa�je obie w jedn� i mocno poci�gn�� w d�-na gor�ce, silne krocze.
Ceidre natychmiast wypr�y�a si�, by ugry�� jego pi��.
Zrozumia� jej intencj�, zanim zd��y�a zatopi� z�by w jego ciele, przykl�k� i prze�o�y� jej r�ce za plecy. Krzykn�a nieludzko. W okolicy p�pka poczu�a silny ucisk. Pr�bowa�a ugry�� go w rami�. Z�apa� j� za warkocz i ci�gn�c do ty�u odchyli� g�ow� do niebezpiecznej pozycji. Wygi�t� w �uk odwr�ci� twarz� do siebie i przycisn�� do swego silnego m�skiego cia�a. Wyda�a z siebie w�ciek�y okrzyk.
- Przesta� si� wykr�ca� - warkn�� - albo, jak mi B�g mi�y, b�d� ci� mia� tu i to zaraz!
Ceidre zamar�a. On dysza�.
- Jak ci si� uda�o przej�� ko�o Guya?
Z�apa�a oddech.
- Zasn��.
Spojrza� na ni� podejrzliwie.
- Guy? Guy nigdy nie zasypia na s�u�bie.
- Jednak zasn�� - odpar�a z b�yskiem w oku.
Przyjrza� jej si�.
Ceidre nienawidzi�a go. Zauwa�y�a, �e jego wzrok pow�d�rowa� na jej usta. Zacisn�a je.
- Nie. - �ywo jeszcze mia�a w pami�ci wspomnienie jego gor�cego, wilgotnego j�zyka.
Spojrza� na ni� z ironi�.
- A gdy zostaniesz moj� �on� te� mi powiesz nie?
- Zawsze.
Serdecznie si� za�mia�, uwolni� j� i stan�� na nogi. Stoj�c tak nad ni� zdawa� si� niebywale wysoki.
- Nie s�dz� .
- Mo�esz sobie my�le�, co ci si� podoba.
- Masz j�zyk wied�my - albo �mii.
- M�j j�zyk jest s�odki, ale dla kogo innego.
Jego niebieskie oczy b�ysn�y.
- Dla kogo?
- Dla tych, kt�rych szanuj� i kocham.
- To znaczy dla kogo?
Unios�a g�ow�.
- To ju� nie twoja sprawa!
- Masz racj� - powiedzia� po chwili. - Wkr�tce i tak b�dzie to moja sprawa i wtedy z tym wszystkim sko�cz�. - Wyraz jego twarzy wskazywa� niez�omne postanowienie. Ceidre nie od�powiedzia�a. Ale gdy ostro postawi� j� na nogi szarpn�a si� i wyrwa�a.
- �mija - mrukn��.
- Wracaj do swej kochanki - sykn�a.
- Niepotrzebna mi ju� - powiedzia�.
Ceidre z�o�y�a r�ce i burkn�a.
- Nie?
Zacz�� si� �mia�.
- Jedyne u�ywanie jakie mog� mie� - powiedzia� - teraz jest dla ciebie: - Jego ton nagle z�agodnia�. Wr�cz przymila� si�. - Podejd� do mnie Alicjo.
Ceidre niedowierza�a.
- Pobierzemy si�, ty i ja, i nic nie zrobisz, by to zmieni�. Pog�d� si� z przeznaczeniem. Podejd� tu - odezwa� si� g�osem delikatnym jak jedwab.
- Nie.
- Oka� mi troch� dobrej woli - powiedzia� jeszcze delikatniej.
- Nie mam takiej!
- Zastan�w si�. Wiem, �e nie jeste� g�upia.
- Nie mam �adnej dobrej woli!
- A wi�c b�dziesz ze mn� walczy� do ko�ca.
- Tak - powiedzia�a Ceidre z uporem i desperacj�.
Zamruga� oczami.
- A wi�c zobaczymy.
ROZDZIA� 5
- Co� ty mu uczyni�a?
Ceidre sta�a za Rolfem, gdy on pochyla� si� nad mocno �pi�cym teraz Guyem. Rolf wyprostowa� si� i zwr�ci� gniewnie do niej.
- Odpowiedz mi, dziewczyno.
Z mocno wal�cym sercem cofn�a si�. Zrobi� krok w jej kierunku.
- Nic - odpowiedzia�a, z trudem �api�c powietrze. Z�apa� j�, zanim mog�a odskoczy�.
- Wsypa�a� mu co� do piwa! Co to by�o?
By� przebieg�y i b�dzie musia�a o tym pami�ta�.
- To tylko mikstura na sen - zap�aka�a Ceidre. - Wkr�tce si� obudzi!
Rolf pu�ci� j�.
- Czy s� jakie� skutki uboczne?
- B�dzie przez pewien czas senny, ale potem to minie.
Piorunuj�ce spojrzenie Rolfa m�wi�o jej, �e ma wiele, doprawdy wiele szcz�cia, �e nie uczyni�a wi�kszej krzywdy temu cz�owiekowi.
- Sk�d masz t� mikstur�?
Serce jej nadal bi�o mocno. Ceidre zarumieni�a si�. Cofn�a si� o jeszcze jeden krok. Wtedy u�wiadomi�a sobie obecno�� wszystkich tych ludzi za nimi, czekaj�cych w napi�ciu. Us�ysza��a, jak kt�ry� szepn�� "wied�ma", a inny powiedzia� co� o "z�owieszczym" oku i o kl�twie. Zarumieni�a si� jeszcze bardziej.
- Mikstura, Alicjo - powiedzia� Rolf. - Daj mi t� mikstur�.
- Ju� jej nie mam - sk�ama�a Ceidre.
Wlepi� w ni� wzrok, po czym wzi�� j� pod rami� i gwa�townie poprowadzi� do namiotu. Ceidre poczu�a ogromn� ulg� i wbie�g�a do bezpiecznego wn�trza.
Ledwo znalaz�a si� w �rodku us�ysza�a, jak rozkaza� ludziom, by si� rozeszli i wtedy nagle, jego olbrzymie cia�o rzuci�o na ni� cie�, jakby wype�niaj�c ca�kowicie przestrze� namiotu. Ceidre z przera�enia g�o�no wci�gn�a powietrze.
Opu�ci� za sob� po�� namiotu.
- Co ty robisz? - krzykn�a, wycofuj�c si� pod naj dalsz� �cian� - najdalej, jak mog�a. Tak naprawd�, to nie by�o to wcale daleko, mo�e troch� dalej ni� na wyci�gni�cie r�ki.
Nie odpowiedzia�. We wn�trzu by�o dosy� ciemno, jednak dobrze go widzia�a, gdy zapala� �wieczk�. Ostro�nie umie�ci� �wiec� na ziemi i odwr�ci� si� do niej twarz�.
- Czy mam poprosi� ponownie?
Gdyby tylko by�o gdzie si� ukry�, gdzie uciec.
- Alicjo.
Tyle by�o ostrze�enia w tym jednym s�owie.
- Sk�ama�am! To by�o zakl�cie. Popychasz mnie za daleko! Rzuc� czar i na ciebie!
Wtedy u�miechn�� si�, pierwsza oznaka prawdziwego roz�bawienia, jak� u niego zobaczy�a. Nie wierzy� jej. On naprawd� nie wierzy�, �e ona jest czarownic�. By�a zawiedziona - by�a poruszona.
- By� mo�e - powiedzia� wolno z b�yszcz�cymi oczami - ju� rzuci�a� na mnie zakl�cie, a mo�e to b�ogos�awie�stwo?
- Nie rozumiem.
- Czy przej�a� si� moim nienaturalnym i nieludzkim po��daniem, jakie �ywi� do ciebie?
Odsun�a si� zupe�nie pod �cian�, patrz�c jak p�omie� �wiecy rozpala si� i migoce.
- Nie.
- Nie? Nie zaczarowa�a� mnie?
- Nie, przysi�gam.
- Nie wierz� ci. - Wyci�gn�� r�ce.
Wiedzia�a, �e j� z�apie, i tak by� zbyt szybki dla niej, a nawet je�li uda�oby si� jej umkn��, to i tak nie by�o gdzie ucieka�. Przyci�gn�� j� tak blisko, �e czu�a jego �agodny oddech - ciep�o jego cia�a.
- Mikstura - mrukn��. - Daj mi j�.
- Nie mam - szepn�a.
Jego r�ce oplata�y jej tali�, jak gor�ce �elazo. Takie du�e, takie silne. Raz nawet spr�bowa�a si� wyrwa�, ale gdy zda�a sobie spraw�, �e to beznadziejne, uspokoi�a si�. Pr�bowa�a te� odsun�� si� od niego k�ad�c r�ce na jego klatce piersiowej. By�a twarda jak kamie�, ale ciep�a i t�tni�ca �yciem pod jej palcami.
- Masz tak� szczup�� tali� - powiedzia� niskim g�osem Rolf. Ceidre spojrza�a mu w oczy i nie umia�a oderwa� wzroku. - Moje r�ce prawie si� stykaj�.
Nie mog�a oddycha�.
- Jeste� zbyt pi�kna, by by� zwyk�ym �miertelnikiem - po�wiedzia� ochryp�ym g�osem.
Oplataj�c j� r�ce zacisn�y si� mocniej. Ca�e jej cia�o pul�sowa�o, a krew kr��y�a szybko.
- Pu�� mnie - poprosi�a cicho.
- Mo�e - powiedzia�, a usta jego zbli�a�y si�, dolna warga pe�niejsza od g�rnej, pi�knie ukszta�towane - jednak jeste� czarownic�?
- Nie - us�ysza�a sw�j srogi g�os. - Nie jestem czarownic� - chcia�a mu powiedzie� prawd�, bardzo chcia�a, powinien o tym wiedzie� i wierzy� w to.
Jedna r�ka przesun�a si� w g�r�. Ceidre drgn�a pod wp�ywem tej delikatnej, niebywale delikatnej pieszczoty. Pr�bowa�a si� odsun��, ale nie mog�a. By� nieust�pliwy. Jego r�ce zatrzyma�y si� pod pe�nym biustem. Z pewno�ci� m�g� wyczu� wibruj�ce w ca�ym ciele bicie jej serca. Chyba nie odwa�y si� dotkn�� jej bardziej intymnie - a mo�e?
�aden m�czyzna nie odwa�y� si� nigdy tak jej dotyka�. Przesun�� r�ce do g�ry przemykaj�c z delikatno�ci� skrzyde� kolibra po jej piersiach, pe�n� d�oni� muskaj�c jej nabrzmia�e sutki. Delikatne westchnienie, po cz�ci z zaskoczenia, a po cz�ci z rozkoszy, wymkn�o si� Ceidre. Po tym, jego d�onie prze�lizgn�y si� na jej plecy, a on pochyli� si� i na jej ustach z�o�y� poca�unek.
Zapomnia�a, �e jest wrogiem. Istnia�y tylko jego usta, lekko rozchylone, tym razem delikatne i zniewalaj�ce oraz jego d�onie �agodnie dotykaj�ce jej ramion. A wi�c tak wygl�da� poca�unek - ta rozkosz cielesna. Gdy odsun�� si� od niej, zamruga�a oszo�omiona oczami.
Przygl�da� si� jej. U�miechn�� si� delikatnie, jak nigdy. l jak nigdy, z zadowoleniem.
Uderzy�a go.
Cios by� dziki i przemy�lany. Zawiera� ca�� jej z�o�� i des�peracj�. Zrobi� unik i musn�a tylko jego szcz�k�. Serce jej wali�o jak. oszala�e, po czym zamar�a zaskoczona tym, co zrobi�a.
Przez u�amek sekundy on r�wnie� zastyg� z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem i zdziwieniem. Zacisn�� usta gniew�nie i w�asn� r�k� zatrzyma� atakuj�c� d�o�. Reakcja jego by�a natychmiastowa.
- Nie!
Jego drugie rami� uwi�zi�o j� jak w kleszczach. Jeszcze raz poca�owa� Ceidre, ale tym razem nic by�o w tym nic z delikatno�ci i nami�tno�ci. To on by� zdobywc�, a ona pokonana. Jego usta rani�y j�. Panowanie Rolfa by�o calkowite, a dominacja kompletna. Gdy zmusza� j� do otworzenia ust, czu�a jego z�by prawie zgrzytaj�ce o jej. Szarpa�a si� jak dziki lis w pu�apce, ale jej ruchy by�y daremne. W ko�cu pu�ci� j�. Dusi�a si� �kaj�c czy te� �api�c gwa�townie powietrze.
- Jeszcze nikt - powiedzia� chrapliwym g�osem Norman - nigdy nie odwa�y� si� na to, co ty zrobi�a�. - Mia� czerwon� twarz.
- Niech ci� diabli porw�! - krzykn�a Ceidre z zaci�ni�tymi pi�ciami. - Przekl�ty, niech ci� piek�o poch�onie!
Patrzy� na ni� r�wnie� z zaci�ni�tymi pi�ciami dr��cymi u jego boku. Ceidre zrobi�a krok do ty�u i poczu�a �cian� namiotu. Pu�apka. By�a w pu�apce. Ba�a si�, och,jak bardzo si� ba�a, ale nie oka�e tego.
Patrzyli na siebie z�owrogo. Nie odwr�ci wzroku, bez wzgl�du na wszystko, mimo wielkiego strachu. K�ciki jego ust podnios�y si�. I nagle jak piorun jego r�ka si�gn�a pod jej stanik.
- Co to jest? - Uni�s� do g�ry sk�rzan� sakiewk�. Ogarn�a j� furia. - Oddaj to