4835
Szczegóły |
Tytuł |
4835 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4835 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4835 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4835 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Artur D�ugosz
Gdzie B�g m�wi �egnaj
"od samego Pocz�tku by�o tylko Jedno,
Pytanie, kt�rego nikt poprawnie nie sformu�owa�,
Odpowied�, kt�ra nigdy nie pad�a z ust Pytanego"
S�owa Upomnienia
PROLOG
rys. �ukasz Matuszek
Tu� po zmroku przyfrun�y ptaszyska. T�gie, brzuchate bestie ml�ce bezlito�nie z furkotem powietrze uko�ysane do
monotonnej, wieczornej agonii. Z trudem usiad�y na ziemi�, a wtedy z ich wn�trz wype�z�y sznury postaci, jak larwy, w
swych metalizuj�cych, po�yskuj�cych kokonach. Mimo, �e nieliczne, to bez wi�kszych trudno�ci zagoni�y lub
wci�gn�y si�� przera�onych mieszka�c�w wioski do �rodka ptak�w.
Potem cielska ptak�w kolejno oderwa�y si� od ziemi, a kiedy trzepot wirnik�w ucich� zupe�nie, Nan'g wyszed� ze swej
kryj�wki. G�szcz dzikich zaro�li nie chcia� go chroni�; ciernie rani�y bole�nie wychudzone, drobne cia�o przez ca�y
czas, ale ch�opiec potrafi� opanowa� b�l. Ostro�nie, obawiaj�c si� ka�dego gwa�townego ruchu, Nan'g wszed� w kr�g
�wiat�a, jaki tworzy�o rozpalone przez wie�niak�w ognisko s�u��ce zlokalizowaniu wioski przez �mig�owce.
Mimo opustosza�ej wioski ch�opiec nie odczuwa� samotno�ci. Ta�cz�ce spontanicznie j�zory ognia towarzyszy�y jego
my�lom, a nawet ch�tnie podejmowa�y rozmow�, kiedy niepewnie szepta� w ogie�. Zgadza�y si� zupe�nie z jego
decyzj�, przekazuj�c mu sw� aprobat� ka�dym uk�adem swych linii, i, jak dobry nauczyciel, starannie ukrywa�y
jakiekolwiek pochwa�y nale��ce si� tak ma�emu ch�opcu za tak rozs�dne podej�cie do sprawy. Na koniec doda�y mu
otuchy gor�tszym li�ni�ciem.
Nan'g kolejny raz nie zawi�d� si� na ogniu.
Uczucie g�odu zadomowi�o si� w ch�opcu na dobre. Przesi�k�o ca�e jego jestestwo, nie zostawiaj�c nawet skrawka
zdolnego zarejestrowa� to uczucie, powiadomi� o tym fakcie odpowiednie organy, zaalarmowa�. Zdawa� sobie spraw�,
ze od dawna nic nie jad�, ale �wiadomo�� tego w �aden spos�b nie wp�ywa�a na jego post�powanie. To, czego
zamierza� dokona� wymaga�o od niego po�wiecenia.
Nan'g po�egna� si� z ogniem i ruszy� coraz bardziej kr�t�, zanikaj�c� miejscami, �cie�k� prowadz�c� wy�ej, w g�ry.
Sprawnie pokonywa� kolejne etapy w�dr�wki, mimo zalegaj�cych g�sto ciemno�ci. Rozmowa z ogniem nadal
rozbrzmiewa�a w jego g�owie.
Pierwsi odeszli rodzice. Przebudzeni Bogowie Przodk�w, spragnieni krwi ofiar po setkach lat snu, w�a�nie ich obrali
sobie na pocz�tek. Pokryli cia�a matki i ojca ropiej�cymi, gnij�cymi �ladami swych dotyk�w, wy�cielili sobie nimi swe
ziemskie legowiska. To by�o pierwsze upomnienie skierowane do tych, kt�rzy z zapa�em sk�adali ho�d Bogowi
Przybysz�w. Jego kap�an robi�, co m�g�, ale b�g, kt�remu s�u�y�, by� bezsilny wobec tych, kt�rzy byli prawowitymi
w�adcami tych ziem i dusz. Przegrywa�, a wioska pustosza�a z tygodnia na tydzie�, z dnia na dzie�. Okrucie�stwo
Bog�w Przodk�w by�o ich cech� immanentn�, lecz niegdy� wystarczaj�c� ofiar� by�a posoka wrog�w, je�c�w
wzi�tych do niewoli �wiadomych swej roli od chwili pojmania. Tym razem by�o inaczej - zbierali �niwo w�r�d
potomk�w swych by�ych wyznawc�w. Zmursza�e i rozsypuj�ce si� o�tarze by�y zbyteczne. Bogowie Przodk�w
przerwali d�ugi okres oczekiwania na okazanie im nale�nego szacunku i sami si�gn�li po nale�n� im ofiar�. Ludzie
umierali w swych domach, obok bliskich, podczas snu. G��d i kara Bog�w Przodk�w musia�y by� wielkie; nie
przebierali - karali swymi �miertelnymi obj�ciami tak�e swych zagorza�ych wyznawc�w, ca�e rodziny, kt�re przez
pokolenia piel�gnowa�y kult i pami�� o ich pot�dze.
Tak, jak Takao, r�wie�nik Nan'ga. Byli sobie bli�si ni� bracia, bardziej oddani, po��czeni nigdy nie zawartym
przymierzem. Wsp�lnie, bez wiedzy kogokolwiek z wioski, poszli spyta� si� Bog�w Przodk�w, dlaczego odbieraj� im
najbli�szych. Ale pytanie pozosta�o bez odpowiedzi. Potem Takao odszed�. Nan'g by� pewien, �e to tylko duch
przyjaciela opu�ci� tymczasowo sw� cielesn� pow�ok�. Trwa� przy nim dniami i nocami, a� doro�li, zainteresowani
sierot�, zastali ma�ego, p�acz�cego ch�opca przytulonego do rozk�adaj�cego si�, woniej�cego cia�a.
Kap�an Boga Przybysz�w wr�ci� kilka dni p�niej. M�wi� niezrozumia�e rzeczy, namawia� do opuszczenia wioski, jak
najszybciej i przeniesienia si�, jak najdalej. Na pytanie, czy to ucieczka przed Bogami Przodk�w zaprzecza� i
zapewnia�, �e tam, dok�d si� udadz�, nie dotknie ich nic z�ego. Nikt ju� mu nie ufa�, jego b�g przegra�. Kto� podni�s�
kamie� i rzuci�. Kap�an trafiony upad� na kolana i wykrzykuj�c sw� mi�o�� do nich, namawia� do ucieczki z tego
miejsca...
Resztki zachowanego instynktu poinformowa�y go o dotarciu na miejsce. Wyczu� d�o�mi g�adki, dobrze znajomy pie�
drzewa. Na moment przywar� do niego mocniej, by zaraz rozpocz�� wspinaczk�. Nim osi�gn�� platform� - kilka desek
prowizorycznie umocowanych do konar�w - spostrzeg�, �e �apczywie chwyta powietrze, dlatego b�d�c ju� na g�rze
usiad� wygodnie i zaczeka�, a� si� uspokoi.
N� by� na swoim miejscu, tam gdzie go zostawi�. Zda� sobie spraw�, jak bardzo obawia� si� jego straty, cho� nie mia�
ku temu powod�w; jedynie Takao zna� to miejsce. N� by� jedyn� pami�tk�, jaka pozosta�a mu po rodzicach. Otrzyma�
go od ojca, kiedy sko�czy� pierwsze pi�� lat. Pog�adzi� solidn� r�koje��, zakrzywione koli�cie ostrze.
Teraz p�jdzie spyta� Bog�w po raz drugi.
Zwinnie zsun�� si� z drzewa zeskakuj�c z najni�szej ga��zi wprost na ziemi�. Poczu� cisn�cy b�l pod klatk� piersiow�,
a przed oczyma zata�czy�a mu kaskada bia�ych ciem; g��d ostrzeg� go, �e d�u�ej nie b�dzie ju� taki tolerancyjny.
Zacz�� biec na tyle szybko, na ile by�o go jeszcze sta�. Mia� wiele do zrobienia.
Zna� okolice na wylot, tote� bez trudu odnalaz� w ciemno�ciach br�d, potem jar, wreszcie rozleg�� r�wnin� otoczon�
szpikulcami ska�, b�d�c� siedziba Bog�w Przodk�w. Tam zatrzyma� si�, postanowi� po raz ostatni poradzi� si� ognia.
Skrzesa� iskry, a kiedy wysuszona ca�odziennym s�o�cem trawa zaj�a si�, dorzuci� zaledwie kilka ga��zi; tyle, aby
zd��y� przeprowadzi� kr�tk� rozmow�.
Nagle ogie�, zamiast m�wi�, wybrzuszy� si�, drgn�� spazmatycznie i buchn�� wprost na ch�opca. Jego dotyki nie by�y
przyjazne, zapiek�y i Nan'g odczo�ga� si� do ty�u. Spojrza� na siebie; w miejscach, gdzie ogie� lizn�� go pozostawi�
rany; d�ugie, p�czniej�ce grzbiety czerwieni. Bola�y.
Przywiod�em go tutaj, my�la� ch�opiec, uwa�aj�c, �e zabieram ze sob� przyjaciela, nie podejrzewaj�c nawet, �e tak
naprawd�, jestem zupe�nie sam.
Ogie� j�cza� i sycza�, wi� si� i eksplodowa�, obejmowa� capierzastymi ramionami coraz to nowe obszary, zmienia�
barwy pod��aj�c ku ch�opcu.
Nan'g patrzy�, jak ogie� go zdradza.
A potem zacz�� biec. I krzycze�. W histerycznym wrzasku d�awi� si�, �ka�, potyka�, przewraca�, podnosi� i znowu bieg�
dalej. Ba� si�. Po raz pierwszy w �yciu ba� si� ognia, i po raz pierwszy ba� si� ziemi. K�tem oka dostrzega� w p�dzie
z�owrogie, mroczne macki, jakie wychyla�y si� z jej wn�trza, �akomie omiataj�ce przestrze� w poszukiwaniu jego
drobnego cia�a.
Bieg� i bieg�, przebiera� nogami szybciej ni� zdawa� sobie z tego spraw�, a� poczu� w p�ucach �ar.
I bieg� jeszcze dalej. Dalej, dalej...
Niespodziewanie uderzy� w jak�� przeszkod� i odbi� si� od niej. Upad�, a wtedy co� chwyci�o go i podnios�o do g�ry.
Szarpn�� si�, ale uchwyt by� mocny. Uni�s� spojrzenie. Ujrza� twarz cz�owieka.
NEGOCJATOR
Stos sta� bezu�yteczny.
Na pierwszym planie on; archaiczna konstrukcja o upiornej,
z�owr�bnej sylwetce, a w dali rozmazany kontur niebotycznego budynku, szczytu osi�gni�� wsp�czesnej
architektury. Obraz p�ynnie wyostrzy� drugorz�dny plan; budowla zaskakiwa�a z�o�ono�ci� i precyzyjnym
wyko�czeniem detali, mo�liwy te� sta� si� do odczytania umieszczony na nim napis "Federacja Unollne" i pod spodem
"Gmach Jedno�ci".
Po chwili obraz powr�ci� do stosu, zatrzyma� si� na nim i z wahaniem, jakby operator nie do ko�ca by� pewny decyzji,
zrobi� najazd na dw�ch m�czyzn stoj�cych nieopodal niego. Ni�szy, starszy i drobny, o zasuszonej, ��tej cerze, mia�
na sobie jedynie br�zowy, zgrzebny w�r, a z jego sko�nych oczu bi�a demonstracja �ycia i �wiadectwo cierpienia, jakie
daje si� zaobserwowa� u niedosz�ych skaza�c�w, kt�rym w�a�nie odczytano uniewinniaj�cy wyrok. Drugi cz�owiek by�
znacznie m�odszy, do�� wysoki, ubrany lu�no, lecz ze smakiem, za� jego dziwne, nieobecne spojrzenie b��dzi�o gdzie�
nad obiektywem kamery.
Obraz zamigota�, nast�pi�o ci�cie, a potem ukaza� ju� demonta� stosu ca�opalenia.
Projekcja dobieg�a ko�ca. Ekran zmar� cicho, a na suficie rozb�yska�y pojedynczo �wiat�a. W mikroskopijnej sali,
wype�nionej kilkunastoma fotelami, tylko dwa by�y zaj�te. Starszy, szpakowaty m�czyzna o poci�g�ej twarzy z
namaszczeniem przygotowywa� do zapalenia cygaro. Drug� osob� by� m�ody cz�owiek z ostatnich kadr�w filmu.
- Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazuj� na to Fich - odezwa� si� Viaz Siegersky, z zadowoleniem wk�adaj�c cygaro
do ust - �e przy wyborze agent�w b�d� musia� zwraca� uwag�, przede wszystkim, na ich aparycj�... - u�miechn�� si�
kr�c�c z dezaprobat� g�ow�. - W interesie przecie� nas wszystkich jest, aby SoulPeace wzbudza�a zaufanie i pewno��.
A co innego, jak nie media w�a�nie, nam to zapewni� - zako�czy� z sarkazmem puszczaj�c kilka z rz�du zgrabnych,
brunatnoszarych k�ek dymu.
Nan'gnerry Fich nie oderwa� wzrok od ekranu. Wci�� wpatrywa� si� w ciemny ju� teraz prostok�t, prze�ywaj�c raz
jeszcze wydarzenia ostatnich dni. Wspomnienie orze�wiaj�cego prysznicu, jaki by�o mu dane zasmakowa� tu� przed
tym spotkaniem, ulatywa�o z jego cia�a i umys�u bezpowrotnie, ust�puj�c miejsca leniwemu ciep�u, panosz�cemu si�
coraz pewniej wraz z ka�dym kolejnym �ykiem ciep�ej kawy. R�wnie� nag�a energia wzbudzona satysfakcj� p�yn�c� z
pomy�lnego zako�czenia sprawy - czego pe�na �wiadomo�� pojawi�a si� dopiero tutaj, na tej sali r�wnocze�nie z
pierwszymi sekundami filmu - ulega�a nawarstwionemu w ostatnim czasie napi�ciu, wybuchaj�c raz po raz implozjami
gdzie� wewn�trz organizmu, bole�nie demonstruj�c w ten spos�b potrzeb� nale�nemu mu odpoczynku. Nie widzia�
potrzeby pogarszania tego stanu zb�dnymi s�owami.
- Doskona�a robota - Siegersky westchn��, tuszuj�c w ten spos�b niezr�czno�� trwaj�cej d�u�sz� chwil� ciszy. - Nie
m�wi� o tym filmowym gniocie. M�wi� o tobie...
Fich ostro�nie za�o�y� nog� na nog� - co samym w sobie by�o ju� tre�ciwym przekazem - dodatkowo przesadnie dbale
unosz�c przy tym kubek z kaw�. Szef SoulPeace, przywyk�y do tego rodzaju zachowa� swego negocjatora,
skomentowa� ten teatralny niemal gest jedynie nik�ym u�miechem, zrodzonym i zgaszonym jeszcze w k�ciku ust nie
zaj�tym akurat przez cygaro.
- Te filmy, to miernota, nieprawda�? - skrzywi� si� i wypu�ci� p�kate, acz nie pozbawione ulotnej gracji smugi dymu.
Wznios�o si� nie�mia�o, oci�ale, przybieraj�c raz po raz fantasmagoryczne, niemo�liwe kszta�ty. Przez moment
przygl�da� si� im z wyra�nym zadowoleniem, a potem podj��.
- Najwyra�niej ich tw�rcy nigdy nie pojm�, o co w tym wszystkim chodzi. I pr�ne s� wszelkie nasze t�umaczenia. I
tak zrobi� swoje. Klec� te swoje propagandowe banialuki, kt�re wywo�uj� wszystko, tylko nie to, co powinny.
Ogl�dasz taki dokument i nagle ogarnia ci� strach, bo i ciebie mo�e to pewnego dnia spotka�. Ogl�dasz dalej i czujesz,
jak kie�kuje w tobie ziarno nienawi�ci. A� przeradza si� ono w agresj�. I powracamy w ten spos�b do punktu wyj�cia.
Znowu trzeba komu� t�umaczy�, kogo� przestrzega�, ratowa� z r�k religijnych fanatyk�w... Pod wzgl�dem
przydatno�ci, dla nas i w og�le, to jest sieczka. Przys�owiowy kicz. A my, c�, cenzurujemy, czy wszystko jest zgodne
z faktami, czy nie ma �adnych przek�ama� i zalecamy, jako materia� do edukacji religijnej...
Negocjator nie podj�� tematu. Ograniczy� zaznaczenie swej obecno�ci do si�gni�cia po opr�niony do po�owy kubek,
ledwie paruj�cej jeszcze, kawy. Siegersky umilk� �ledz�c uwa�nie zachowanie Ficha, licz�c prawdopodobnie na
uczynienie z jego monologu dialogu. Przez chwil� patrzy� na niego swymi oczami do�wiadczonego starca, ale nie
doczekawszy �adnej dalszej reakcji wr�ci� do tematu.
- W tym popieprzonym �wiecie ten dokument stanie si� dla kogo� pretekstem do czynu podobnego, jakiego dotyczy.
Brak tolerancji, ostro�no�ci, odrobiny dobrej woli i czystego zdrowego rozs�dku. To wszystko przy�mi resztki
humanizmu, kt�re jeszcze chyba w nas tkwi�. Ale ludzie nie chc� poj��, ze r�norodno�� wsp�czesnej sceny religijnej
to zab�jstwo. Tak, sceny! Bo czym�e to wszystko jest, jak nie jednym wielkim teatrem. �a�osna groteska z istotami
ludzkimi w roli g��wnej...
Wyk�ad Siegersky?ego zdawa� si� nie mie� ko�ca. W mi�dzyczasie Fichowi sko�czy�a si� kawa, a narastaj�ce
przygn�bienie, bior�ce sw�j pocz�tek ze zwyk�ego wyczerpania psychofizycznego, przybra�o pod wp�ywem
przeci�gaj�cej si� mowy szefa fundacji niebezpieczny stan wrogo�ci wobec ca�ego �wiata. Zmienianie pozycji w fotelu
przesta�o by� wystarczaj�cym �rodkiem przeciwsennym, a wszystkie te spektakularne gesty, jakich dopuszcza� si� z
my�l� o przerwaniu monologu Siegersky?ego nie przynios�y �adnego rezultatu. Czu�, jak narasta w nim, dra�ni�ca
najczulsze struny cierpliwo�ci, pospolita irytacja. Wreszcie odstawi� ceremonialnie na pod�og� pusty kubek, kt�ry
zachwia� si� i przewr�ci�.
- Do czego pan zmierza? - rzek� kr�tko prostuj�c si�, nieczu�y na dalsze losy kubka.
- Do czego zmierzam...?! - Siegersky by� autentycznie zaskoczony pytaniem. Niewypowiedziana cz�� zdania zosta�a
bezpowrotnie wessana w odm�ty niepami�ci wraz z ca�a mas� innych s��w i poj��, kt�re w trakcie tej perory
wychyn�y na powierzchni� �wiadomo�ci.
- Od dobrych kilku minut narzeka pan na wszystko.
- O nie, ch�opcze - Siegersky mia� zwyczaj zwraca� si� w ten spos�b do Ficha w chwilach wyj�tkowych. - To
nieprawda. Pochwali�em ciebie. Poza tym pal�...
- W takim razie nie wiem, o co chodzi? Raporty, wedle umowy, dostarczam w ci�gu dwudziestu czterech godzin. Do
tej pory od mojego powrotu up�yn�y... zaledwie cztery. P�ki si� nie prze�pi�, nie sklec� najprostszego zdania, bo w
takim stanie mam problemy z elementarnymi czynno�ciami manualnymi - delikatnie kopn�� plastykowy kubek, kt�ry
zatoczywszy p�kole, zatrzyma� si�.
Siegersky nie odzywa� si�, mile zaskoczony reakcj� agenta. Z milcz�cego typa, a jednocze�nie najlepszego negocjatora,
jakiego fundacja mia�a zaszczyt mie� w swoich szeregach, zazwyczaj trudno by�o wyci�gn�� cokolwiek poza
rzeczowymi raportami i lakonicznymi, zdawkowymi stwierdzeniami. Dowody na jego istnienie zwykle �atwo dawa�y
si� katalogowa� i przechowywa�.
- Film rzeczywi�cie jest do dupy - podj�� negocjator. - Nie pierwszy i nie ostatni. Widzieli�my ju� takich setki. R�wnie
dobrze mogli�my obejrze� go kilkana�cie godzin p�niej...
Siegersky odby� w tym czasie kr�tki spacer; z opuszczon� g�ow�, pochylon� sylwetk� i za�o�onymi na plecach r�kami
przypomina� strapionego filozofa usi�uj�cego dociec rozwi�zania jakiego� niecodziennego problemu. W palcach jego
lewej r�ki tkwi� zagas�y ju� teraz niedopa�ek. Odczeka�, a� przebrzmi� s�owa Ficha i zatrzyma� si�.
- Odnosz� niekiedy wra�enie - powiedzia� powoli cyzeluj�c ka�de s�owo, - �e twoje sukcesy spowodowane s� jak��
cech�, kt�rej mi nigdy nie b�dzie dane pozna�.
U�miechn�� si� do Ficha, popatrzy� na cygaro i z rezygnacj� pokr�ci� g�ow�.
- Wiesz, nie tak wyobra�a�em sobie nasz� rozmow�...
- Czy to jaka� specjalna rozmowa? Nic mi o tym niewiadomo - odci�� kr�tko negocjator, pr�buj�c przypomnie� sobie,
czy w prze�ykanym p�ynie doszuka� si� smaku w�a�ciwego kawie.
- Rzecz nie w temacie rozmowy, a w sposobie w jaki ona przebiega...
- Do rozmowy jeszcze nie dotarli�my - zauwa�y� negocjator. - Zm�czyli�my dokument, kt�ry skompresowa� moje
ostatnie trzy dni do kwadransu i nie zdo�a�, jak s�usznie pan to zauwa�y�, wydosta� z tych wydarze� istotnych fakt�w.
Zero wniosk�w. Zero po�ytku. Zero znaczenia. Pierwszy lepszy produkt tr�jki ogl�da si� lepiej.
- Lecz jest on pozbawiony twojego aktorstwa - wtr�ci� Siegersky, wci�� u�miechaj�c si�.
- Nie obchodzi mnie to!
- A co ci� obchodzi? - u�miech spe�z z twarzy szefa SoulPeace, pozbawiaj�c j� ciep�ego, opieku�czego wygl�du i
upodobniaj�c do maski, kt�r� tw�rcy staro�ytnych dramat�w z powodzeniem mogliby stosowa� do wyra�ania uczucia
zw�tpienia.
Fich zamruga� gwa�townie oczami, jakby us�yszane pytanie ujawni�o skrywany tik.
- Czego pan ode mnie oczekuje? - rzuci�.
Siegersky zagasi� dok�adnie cygaro na p�eczce dezintegratora i podni�s� spojrzenie na negocjatora. Spojrzenie twarde,
surowe i zimne.
- Opanowania.
rys. �ukasz Matuszek
Fich raptownie podni�s� si� unikaj�c wzroku szefa fundacji i ze z�o�ci� nadepn�� kubek. Rozleg� si� chrz�st i odg�os ten
podzia�a� na niego niczym, przys�owiowy kube� lodowatej wody; oto da� si� ponie�� swoim nerwom, a wyrozumia�o��
Siegersky?ego i spok�j, z jakim przyjmowa� jego zachowanie zwielokrotni�o nag�e uczucie zwyk�ego wstydu.
- Zastanawiam si� niekiedy - odezwa� si� Siegersky - jak ty sobie radzisz z nimi? Czy rozmawiasz tak, jak teraz, tutaj?
To niemo�liwe, prawda? A przecie� sytuacje, w jakich znajdujesz si� cz�sto s� wielokro� trudniejsze...A mo�e
w�a�nie...
- Niech pan da spok�j - powiedzia� cicho Fich i powr�ci� na swoje miejsce. Po drodze podni�s� resztki kubka i wrzuci�
je do dezintegratora. Czkni�cie aparatu ostudzi�o go do ko�ca.
- Ca�a ta rozmowa - odezwa� si� ju� siedz�c, z wbitym w posadzk� wzrokiem - do z�udzenia przypomina mi jaki�
popieprzony test.
Siegersky przyjrza� mu si� uwa�nie doszukuj�c si� w zgarbionej sylwetce Ficha, jakiej� wskaz�wki, podpowiedzi jasno
okre�laj�cej, czy wypowiedziane s�owa maj� dodatkowe znaczenie. Nie znalaz� niczego takiego. Zobaczy� za to
dwudziestopi�cioletniego m�czyzn� w stanie skrajnego wyczerpania. Z nag�a obudzi�y si� w nim jednocze�nie lito�� i
w�ciek�o�� na samego siebie; uczucia tak odmienne, a jednak w obecnej chwili tak bardzo sobie bliskie.
Podszed� do negocjatora i pochyliwszy si� nad nim po�o�y� mu na ramieniu d�o�.
- Wracaj do siebie i odpoczywaj - powiedzia� ciep�o. - Dam ci zna�, kiedy b�dziesz niezb�dny - doda� po chwili my�l�c
nad tym, jak blisko by� prawdy Fich.
Agent zareagowa� dopiero po d�u�szej chwili. Raz jeszcze da� o sobie zna� tik; raptowne ci�cia rzeczywisto�ci burzy�y
harmoni� postrzegania. Ci�ka d�o� spoczywaj�ca na ramieniu Ficha ulecia�a, kiedy i on si� podnosi�, a jej nag�y brak
zachwia� nim przez chwil�. Zacisn�� silnie powieki i szybko rozwar�; wirowanie �wiata usta�o. Podchodz�c do drzwi
rzuci� kr�tkie po�egnanie, a w zamian Siegersky ofiarowa� mu ten sam ciep�y, niemal ojcowski wyraz twarzy.
- Fich. Czemu ty to robisz?
Drzwi rozsun�y si� przed nim mi�kko. Przeszed� przez nie i powiedzia� nie odwracaj�c si�.
- Nic innego nie idzie mi tak dobrze...
Nim przebrzmia�y s�owa drzwi zamkn�y si� energicznie, a szef SoulPeace pokiwa� w zamy�leniu g�ow�. Potem
odwr�ci� si� twarz� w stron� p�askiego hologramu kosmicznej siedziby fundacji, zdobi�cego jedn� ze �cian pokoju.
Przez pewien czas w milczeniu wpatrywa� si� w okaza�� konstrukcj� centrum ponadpa�stowej organizacji. Jednak w
jego spojrzeniu na pr�no by szuka� charakterystycznego b�ysku zachwytu, jakim zwyk� zdradza� si� niemal ka�dy
cz�owiek, kt�rego wzrok po raz pierwszy spoczywa� na tym okaza�ym, zagospodarowanym przez cz�owieka, wydartym
kosmosowi, fragmencie pustki. Zdawa�o si�, �e Siegersky'ego znacznie bardziej interesuje to, co �w hologram skrywa.
- I? - rzuci� gard�owo, kiedy cisza wype�ni�a ju� pok�j do granic jego pojemno�ci.
W mgnieniu oka materia� dwuwymiarowego hologramu sta� si� zwyk�ym lustrem, ukazuj�c tkwi�c� po jego drugiej
stronie posta�. Barczyst� sylwetk� okrywa� szary, podniszczony p�aszcz, z r�kaw�w kt�rego wystawa�y silne, m�skie
d�onie splecione nerwowo na podo�ku; ich bia�awe k�ykcie powraca�y w�a�nie do naturalnych barw. Rysy twarzy
m�czyzny emanowa�y spokojem, za to na niedbale ogolonej czaszce zgromadzi�y si� miejscami b�yszcz�ce krople
potu. Podobne b�yski mo�na by�o dostrzec w k�cikach oczu, ale m�czyzna, o�wietlony nowym �r�d�em �wiat�a,
zamruga� szybko powiekami i Siegersky nie by� pewien, czy nie ulega� przypadkiem z�udzeniu.
- Powiesz mi teraz, o co chodzi? - odezwa� si� ponownie.
M�czyzna w p�aszczu mia� g��boki i twardy g�os, sprawiaj�cy wra�enie dobywanego z ogromnym wysi�kiem.
- Je�li kto� jest w stanie to zrobi�, to w�a�nie on.