4778
Szczegóły |
Tytuł |
4778 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4778 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4778 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4778 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur ConanDoyle
"Przygody Sherlocka Holmesa"
Srebrna gwiazda
* * *
- Obawiam si�, Watsonie, �e b�d� musia� wyjecha� - powiedzia� Holmes, kiedy
zasiedli�my do �niadania.
- Wyjecha�? Dok�d?
- Do King" s Pyland w Dartmoor.
Nie zdziwi�o mnie to. Zastanawia�em si� nawet, dlaczego dot�d nie zainteresowa�
si� t� nadzwyczajn� spraw�, o kt�rej m�wi�a ca�a Anglia. Od �witu m�j przyjaciel
chodzi� po pokoju ze spuszczon� g�ow� i zmarszczonymi brawiami, raz po raz
nabijaj�c fajk� mocnym czarnym tytoniem, nie reaguj�c na moje pytania. Gazety
przejrza� jedynie pobie�nie i cisn�� je w k�t. Doskonale wiedzia�em, co kryje
si� pod jego milczeniem. Tylko jedna sprawa mog�a zmusi� jego umys� do wyt�onej
pracy, a by�o ni� znikni�cie faworyta wy�cig�w konnych o puchar Wessexu i
morderstwo jego trenera. Kiedy wi�c oznajmi�, �e wybiera si� na miejsce
zdarzenia, odetchn��em z ulg�.
- Ch�tnie z tob� pojad�. Oczywi�cie, je�li nie masz nic przeciwko temu.
- Wy�wiadczysz mi tym wielk� przys�ug�, m�j drogi Watsonie, i my�l�, �e nie
b�dzie to stracony czas, bowiem pewne aspekty tej sprawy zapowiadaj� si�
niezwykle ciekawie. Mamy akurat tyle czasu, by z�apa� poci�g na dworcu
Paddington, a po drodze opowiem ci, co wiem o tej sprawie. By�bym wdzi�czny,
gdyby� zabra� ze sob� polow� lornetk�.
-
Godzin� p�niej siedzieli�my w przedziale pierwszej klasy poci�gu zmierzaj�cego
w kierunku Exeter. Holmes zag��bi� si� w lekturze nabytych na dworcu gazet. Oder
- Dobrze jedziemy - oznajmi�, patrz�c w okno, a potem na zegarek. - Pr�dko��
poci�gu wynosi w tej chwili pi��dziesi�t trzy i p� mili na godzin�.
- Nie zauwa�y�em s�up�w milowych - odpar�em.
- Ani ja. Ale s�upy telegraficzne s� ustawione w odleg�o�ci sze��dziesi�ciu
jard�w od siebie, wi�c rachunek jest prosty. Chyba s�ysza�e� o zamordowaniu
Johna Strakera i znikni�ciu Srebrnej Gwiazdy.
- Czyta�em o tym w "Telegraph" i "Chronicie".
- To jedna z tych spraw, w kt�rych sztuka dedukcji powinna s�u�y� raczej
analizowaniu istniej�cych fakt�w ni� szukaniu nowych. Tragedia jest tak
niezwyk�a i dotyczy tak wielu os�b, �e cierpimy na nadmiar domys��w i hipotez.
Trudno�� polega na tym, by oddzieli� niepodwa�alne fakty od spekulacji
reporter�w. Potem, maj�c ju� solidne podstawy, b�dziemy musieli si� zastanowi�,
jakie nale�y wyci�gn�� wnioski i na czym opiera si� ca�a tajemnica. We wtorek
wieczorem otrzyma�em telegram z zaproszeniem do wsp�pracy od pu�kownika Rossa,
w�a�ciciela konia, i od inspektora Gregory'ego, kt�ry zajmuje si� t� spraw�.
- We wtorek wieczorem?! - wykrzykn��em. - A dzi� jest czwartek. Czemu w takim
razie nie pojecha�e� wczoraj?
- Poniewa�, m�j drogi Watsonie, pope�ni�em b��d, kt�ry zdarza si� cz�sto, wbrew
temu, co m�g�by s�dzi� kto�, kto zna mnie tylko z twoich pami�tnik�w. Po prostu
nie mog�em uwierzy� w to, �e najpi�kniejszy ko� w Anglii mo�e d�ugo pozostawa� w
ukryciu, zw�aszcza w tak rzadko zamieszkanej okolicy jak p�nocne Dartmoor. Z
godziny na godzin� oczekiwa�em wie�ci, �e si� odnalaz� i �e sprawca porwania
jest r�wnie� morderc� Johna Strakera. Jednak kiedy min�� kolejny dzie� i okaza�o
si�, �e poza aresztowaniem m�odego Fitzroya Simpsona niczego nie zrobiono,
doszed�em do wniosku, i� nadszed� czas, bym wkroczy� do akcji. S�dz� jednak, �e
wczorajszy dzie� nie by� stracony.
- Masz ju� jak�� koncepcj�?
- W ka�dym razie zebra�em podstawowe fakty. Przedstawi� ci je, bo nic tak nie
rozja�nia w g�owie, jak podzielenie si� my�lami z drug� osob�. Nie b�dziesz te�
m�g� ze mn� wsp�pracowa�, je�li nie poznasz ca�ej sprawy.
Odchyli�em si� na poduszki, zaci�gaj�c cygarem, podczas gdy Holmes pochyli� si�
w prz�d i rozpocz�� sw� opowie��.
- Srebrna Gwiazda pochodzi od Somomy i jest r�wnie wspania�a, jak jej s�awny
przodek. Ma teraz pi�� lat i zdoby�a ju� wszystkie nagrody na wy�cigach,
przynosz�c s�aw� w�a�cicielowi, pu�kownikowi Rossowi. Do chwili znikni�cia by�a
faworytem gonitwy o puchar Wessexu. Stawiano na ni� trzy do jednego. Zawsze by�a
g��wnym faworytem wy�cig�w i nigdy nie zawiod�a swych kibic�w, dlatego stawiano
na ni� olbrzymie sumy. To oczywiste, �e byli te� tacy, kt�rym zale�a�o, by
Srebrna Gwiazda nie stan�a na starcie w przysz�y wtorek.
Wiedziano o tym r�wnie� w King's Pyland, gdzie mie�ci si� stajnia pu�kownika, i
podj�to wszelkie �rodki ostro�no�ci. Trener John Straker by� kiedy� d�okejem
pu�kownika Rossa, p�ki nie uty�. Przez pi�� lat s�u�y� u pu�kownika jako d�okej
i siedem jako trener, zyskuj�c opini� pracowitego i uczciwego. Do pomocy mia�
trzech stajennych. Stajnia nie jest du�a, liczy sobie zaledwie cztery konie.
Jeden z tych ch�opc�w pe�ni� wart� w stajni, a pozostali spali na strychu. Ca�a
tr�jka cieszy�a si� dobr� opini�. John Straker by� �onaty i mieszka� w ma�ym
domku, oko�o dwustu jard�w od stajni. Nie mia� dzieci, w gospodarstwie pomaga�a
s�u��ca. Powodzi�o mu si� nie�le. Okolica jest odludna, ale jakie� p� mili w
kierunku p�nocnym znajduje si� kolonia domk�w zbudowanych przez pewnego
przesi�biorc� z Tavistock dla chorych i tych, kt�rzy lubi� czyste powietrze
Dartmoor. Tavistock le�y dwie mile na zach�d, a po drugiej stronie wrzosowiska,
w odleg�o�ci r�wnie� dw�ch mil, mie�ci si� stajnia wy�cigowa Mapleton, nale��ca
do lorda Back-watera, prowadzona przez Silasa Browna. Poza tym okolica jest
dzika, odwiedzana jedynie przez w�druj�cych Cygan�w. Tak oto
wygl�da�a sytuacja do zesz�ego poniedzia�ku, kiedy nast�pi�a katastrofa.
Tego wieczoru konie jak zwykle trenowano i napojono. Stajni� zamkni�to o
dziewi�tej. Dwaj pomocnicy poszli do domu trenera na kolacj�, a trzeci, Ned
Hunter, pozosta� na stra�y. Kilka minut po dziewi�tej s�u��ca, Edith Baxter,
zanios�a mu do stajni kolacj� z�o�on� z baraniego gulaszu. Nie da�a mu nic do
picia, bo do stajni jest doprowadzona woda. Poza tym na s�u�bie wolno by�o pi�
tylko wod�. Dziewczyna wzi�a ze sob� latarni�, bo zapad� zmrok i �cie�ka
prowadzi�a przez wrzosowisko.
Kiedy znajdowa�a si� w odleg�o�ci trzydziestu jard�w od stajni, z ciemno�ci
wy�oni� si� m�czyzna i kaza� jej si� zatrzyma�. Gdy wszed� w kr�g �wiat�a,
zobaczy�a, �e jest ubrany w szary tweedowy garnitur i beret. Mia� te� getry i
ci�k� lask� zako�czon� ga�k�. Zaskoczy�a j� blado�� twarzy nieznajomego i
nerwowe zachowanie. Jego wiek okre�li�a na ponad trzydzie�ci lat.
"Mo�esz mi powiedzie�, gdzie jestem? - zapyta�. - Ju� mia�em tu przenocowa�,
kiedy zobaczy�em �wiat�o latarni".
"Jest pan niedaleko stajni wy�cigowej King" s Pyland" - odpar�a.
"Naprawd�? C� za szcz�liwy traf! - wykrzykn�� nieznajomy. - Pewnie niesiesz
kolacj� ch�opcu stajennemu, kt�ry dy�uruje w stajni. Chcia�aby� zarobi� na now�
sukienk�? - Wyj�� z kieszonki kamizelki z�o�on� kartk� papieru i poda�
dziewczynie. - Daj to stajennemu, a b�dziesz mia�a najpi�kniejsz� sukienk� na
�wiecie".
Dziewczyna min�a bez s�owa nieznajomego i pobieg�a prosto do okna, przez kt�re
zwykle podawa�a posi�ki. By�o otwarte, a Hunter siedzia� w �rodku przy ma�ym
stole. Zacz�a mu opowiada�, co si� sta�o, kiedy ponownie ukaza� si� nieznajomy.
"Dobry wiecz�r - powiedzia� do stajennego. - Chcia�bym zamieni� z tob� s�owo".
Dziewczyna przysi�ga, �e kiedy m�wi�, trzyma� w d�oni kartk� papieru.
"Na jaki temat?" - zapyta� pomocnik.
"Na temat sprawy, kt�ra pozwoli ci si� wzbogaci� - odpar� tamten. - Wystawiacie
do gonitwy w Wessex dwa konie: Srebrn� Gwiazd� i Bayarda. Odpowiedz mi szczerze,
a nie po�a�ujesz. Czy to prawda, �e Bayard mo�e prze�cign�� Srebrn� Gwiazd� i
dlatego wasza stajnia postawi�a na niego?"
"A wi�c przyszed� pan tu na przeszpiegi! - krzykn�� stajenny. - Poka�� panu, jak
si� z takimi obchodzimy".
Pobieg� na drugi koniec stajni po psa, dziewczyna za� rzuci�a si� p�dem do domu.
Biegn�c, odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e nieznajomy zagl�da przez okno do stajni.
Jednak chwil� p�niej, kiedy Hunter wypad� z psem, ju� go nie by�o i chocia�
ch�opak obieg� budynek dooko�a, nie znalaz� po nim �ladu.
- Chwileczk� - przerwa�em Holmesowi. - Czy ten ch�opak zostawi� w tym czasie
drzwi do stajni otwarte?
- Bardzo dobrze, Watsonie - mrukn�� m�j towarzysz. - Ja r�wnie� o tym
pomy�la�em, dlatego wczoraj wysia�em telegram doDartmoor z pro�b� o wyja�nienie.
Ch�opak zamkn�� drzwi, zanim wyszed� ze stajni. Dodam, �e okno by�o zbyt ma�e,
by przez nie wej��.
Hunter zaczeka�, a� wr�c� jego wsp�towarzysze, po czym powiadomi� trenera o
tym, co zasz�o. Strakera zdenerwowa�a ta informacja, cho�, zdaje si�, nie zdawa�
sobie sprawy z jej konsekwencji. Jednak by� niespokojny, bo pani Straker,
obudziwszy si� o pierwszej w nocy, zobaczy�a, �e m�� si� ubiera. Na pytanie �ony
odpowiedzia�, �e niepokoi si� o konie i zamierza p�j�� do stajni, by sprawdzi�,
czy wszystko w porz�dku. B�aga�a, �eby nie wychodzi�, bo us�ysza�a krople
deszczu uderzaj�ce o szyby, lecz zignorowa� jej pro�by, w�o�y� p�aszcz
nieprzemakalny i wyszed� z domu.
Obudzi�a si� o si�dmej rano i stwierdzi�a, �e m�� jeszcze nie wr�ci�. Ubra�a si�
pospiesznie, zawo�a�a s�u��c� i razem posz�y do stajni. Drzwi by�y otwarte, a w
�rodku na krze�le spa� Hunter w stanie kompletnego zamroczenia. Boks faworyta
by� pusty i ani �ladu po trenerze.
Pani Straker zbudzi�a stajennych, kt�rzy nocowali w sieczkarni nad sk�adem
uprz�y. Niczego jednak nie s�yszeli, bo mocno spali. Hunter by� najwyra�niej
pod wp�ywem jakiego� narkotyku, wi�c zostawiono go w spokoju. Obie kobiety i
ch�opcy rozbiegli si� w poszukiwaniu trenera i konia. Przypuszczali, �e Straker
wyprowadzi� Srebrn� Gwiazd� na wczesny trening, lecz po wej�ciu na pobliskie
wzg�rze, z kt�rego roztacza� si� widok na wrzosowiska, nie zauwa�yli �ladu
konia, za to spostrzegli co�, co ich przerazi�o.
Jakie� �wier� mili od stajni na krzaku �arnowca trzepota� p�aszcz Johna
Strakera. Tu� za nim, w niewielkim zag��bieniu, le�a�o cia�o nieszcz�snego
trenera. G�ow� mia� roztrzaskan� uderzeniem jakiego� ci�kiego przedmiotu i
d�ug� ran� na udzie, wygl�daj�c� jak ci�cie czym� ostrym. Wszystko wskazywa�o na
to, �e Straker broni� si� rozpaczliwie, bo w prawej r�ce �ciska� n�, umazany
krwi� a� po r�koje��, a w lewej czerwono-czarny jedwabny krawat, kt�ry s�u��ca
widzia�a wczoraj u nieznajomego. R�wnie� Hunter, kiedy oprzytomnia�, rozpozna�
ten krawat. Twierdzi�, �e ten sam cz�owiek musia� mu wsypa� narkotyku do
gulaszu. Je�li chodzi o konia, to w b�ocie na dnie wg��bienia znaleziono liczne
�lady kopyt. Zwierz� jednak znikn�o. Nie pomog�o wyznaczenie wysokiej nagrody i
zaanga�owanie w poszukiwania wszystkich Cygan�w z Dartmoor. Poza tym analiza
resztek kolacji Huntera wykaza�a obecno�� znacznej ilo�ci sproszkowanego opium.
Tymczasem reszta domownik�w po zjedzeniu gulaszu nie odczu�a �adnych sensacji.
Oto g��wne fakty, bez upi�ksze� i hipotez. A teraz opowiem ci, co w tej sprawie
zdzia�a�a policja.
Inspektor Gregory, kt�remu powierzono spraw�, to ze wszech miar kompetentny
oficer. Gdyby tylko natura obdarzy�a go wyobra�ni�, m�g�by zaj�� wysoko w swoim
zawodzie. Po przybyciu na miejsce odnalaz� i aresztowa� cz�owieka, na kt�rego
przede wszystkim pad�o podejrzenie. Nietrudno go by�o znale��, bowiem mieszka� w
jednym z tych wspomnianych przeze mnie domk�w. Nazy-
wa si� Fitzroy Simpson. To cz�owiek z dobrej rodziny, wykszta�cony, kt�ry
roztrwoni� maj�tek na wy�cigach i zajmuje si� teraz buk-macherstwem w
londy�skich klubach sportowych. Po przejrzeniu jego ksi��ki zak�ad�w okaza�o
si�, �e przyj�� stawki na sum� pi�ciu tysi�cy funt�w przeciw Srebrnej Gwie�dzie.
Po aresztowaniu powiedzia� z w�asnej woli, �e przyjecha� do Dartmoor w nadziei
zdobycia informacji o koniach z King's Pyland, a tak�e o Desborough, drugim
faworycie wy�cig�w, ze stajni Mapleton zarz�dzanej przez Silasa Browna. Nie
zaprzecza�, �e by� tego wieczoru w Dartmoor, lecz nie mia� �adnych z�ych
zamiar�w. Kiedy pokazano mu krawat, zblad� i nie potrafi� wyja�ni�, sk�d si�
wzi�� w r�ku zamordowanego. Wilgotne ubranie wskazywa�o na to, �e by� ubieg�ej
nocy na dworze, a ci�ka laska obci��ona o�owiem mog�a by� t� broni�, kt�r�
zadano �miertelne obra�enia trenerowi. Na jego ciele nie znaleziono jednak
�adnych ran, gdy tymczasem �lady na no�u Strakera wskazywa�y, �e musia� zrani�
jednego z napastnik�w.
Tak oto, Watsonie, przedstawia si� w skr�cie ca�a sprawa i b�d� ci wielce
zobowi�zany,- je�li zechcesz wnie�� w ni� troch� �wiat�a.
Z wielkim zainteresowaniem wys�ucha�em niezwykle przejrzystego wywodu Holmesa.
Chocia� wi�kszo�� fakt�w by�a mi znana, nie potrafi�em oceni� ich znaczenia i
wzajemnych zwi�zk�w.
- Czy to mo�liwe, by Straker sam si� zrani� w konwulsjach spowodowanych
uszkodzeniem m�zgu? - zapyta�em.
- To wi�cej ni� mo�liwe, to prawdopodobne - odpar� Holmes. - W ten spos�b
upad�by g��wny punkt obrony oskar�onego.
- W dalszym ci�gu jednak nie wiem, co o tym s�dzi policja.
- Obawiam si�, �e ka�da teoria b�dzie mia�a braki - powiedzia� m�j przyjaciel. -
Policja, zdaje si�, uwa�a, �e ten Fitzroy Simpson u�pi� stajennego, jako� zdoby�
drugi klucz, otworzy� drzwi stajni i wyprowadzi� konia. Brakuje uzdy, wi�c
Simpson musia� mu J� w�o�y�. Potem, zostawiaj�c otwarte drzwi, poprowadzi� konia
na wrzosowisko, gdzie spotka� trenera. Wywi�za�a si� b�jka. Simp-
son uderzy� trenera lask� w g�ow�, sam jednak nie odni�s� �adnej rany. Potem
albo poprowadzi� konia do jakiej� kryj�wki, albo ko� uciek� w czasie b�jki i
b��ka si� teraz po wrzosowisku. Tak widzi to policja i cho� jej teoria brzmi
nieprawdopodobnie, inne s� jeszcze mniej prawdopodobne. Wszystko to spodziewam
si� sprawdzi� na miejscu, bo w tej chwili nie jestem w stanie posun�� si� dalej
w rozumowaniu.
Dopiero wieczorem dojechali�my do miasteczka Tavistock, le��cego w samym �rodku
olbrzymiego okr�gu Dartmoor. Na stacji czeka�o na nas dw�ch d�entelmen�w - jeden
wysoki, z wielk�, przypominaj�c� lwi� grzyw� czupryn� i przenikliwymi
niebieskimi oczyma, drugi niski, wyprostowany, niezwykle elegancki, w surducie i
getrach, z przystrzy�onymi bokobrodami i monoklem. Tym drugim by� pu�kownik
Ross, znany sportsmen, a pierwszym inspektor Gregory, cz�owiek, kt�ry szybko
zdobywa� sobie s�aw� w policji.
- Ciesz� si�, �e pan przyjecha�, panie Holmes - powiedzia� pu�kownik. -
Inspektor zrobi� wszystko, co by�o mo�liwe, chcia�bym jednak poruszy� niebo i
ziemi�, by pom�ci� biednego Strakera i odzyska� konia.
- Czy pojawi�y si� jakie� nowe fakty? - zapyta� Holmes.
- Z przykro�ci� musz� stwierdzi�, �e nie - powiedzia� inspektor. - Mamy tu
pow�z, gdyby wi�c panowie zechcieli obejrze� miejsce zdarzenia przed
zapadni�ciem zmroku, porozmawiamy po drodze.
Chwil� p�niej jechali�my wygodnym landem uliczkami starego miasteczka.
Inspektorowi usta si� nie zamyka�y. Holmes tylko czasami wtr�ca� jakie� pytanie
lub uwag�. Pu�kownik Ross siedzia� ze skrzy�owanymi ramionami i kapeluszem
zsuni�tym na oczy. Ja natomiast z zainteresowaniem przys�uchiwa�em si� rozmowie
obu detektyw�w. Teoria Gregory'ego zgadza�a si� z tym, co przewidzia� Holmes.
- P�tla zaciska si� wok� Fitzroya Simpsona - m�wi� inspektor.
- Jest ju� jakby nasz. Mo�e jednak by� to czysty zbieg okoliczno�ci i ka�dy nowy
fakt obali nasz� teori�.
- A co z no�em Strakera?
- Doszli�my do wniosku, �e denat musia� si� zrani� podczas upadku.
- M�j przyjaciel, doktor Watson, r�wnie� doszed� do takiego wniosku. Je�li tak,
�wiadczy�oby to przeciw Simpsonowi.
- Niew�tpliwie. Nie ma on ani no�a, ani �adnej rany. Dowody przeciwko niemu s�
bardzo powa�ne. By� zainteresowany znikni�ciem faworyta wy�cigu. Jest podejrzany
o zatrucie ch�opca stajennego. By� na dworze w czasie deszczu, ma ci�k� lask�,
a jego krawat znaleziono w r�ku zamordowanego. Mamy do�� dowod�w, by postawi� go
przed s�dem.
Holmes pokr�ci� g�ow�.
- Dobry adwokat natychmiast obali oskar�enie. Po co mia�by wyprowadza� konia ze
stajni? Je�li chcia� go zrani�, m�g� to zrobi� w �rodku. Czy znaleziono przy nim
drugi klucz? Kto sprzeda� mu sproszkowane opium? Przede wszystkim jednak, jak
nie znaj�cy okolicy cz�owiek m�g� ukry� konia, i to takiego? A co Simpson m�wi o
tej kartce papieru, kt�r� przez s�u��c� chcia� przekaza� ch�opcu stajennemu?
- Twierdzi, �e by� to banknot dziesi�ciofuntowy. Znaleziono taki w jego
portfelu. Lecz pozosta�e pytania nie s� takie gro�ne. Simpson wcale nie jest tu
obcy. Dwukrotnie mieszka� latem w Tavistock. Opium przywi�z� prawdopodobnie z
Londynu, klucz m�g� wyrzuci�, a ko� mo�e by� na dnie jakiej� rozpadliny lub
kopalni na wrzosowiskach.
- A co m�wi o krawacie?
- Przyznaje, �e to jego i �e go zgubi�. Jednak pojawi� si� nowy fakt, kt�ry mo�e
uczyni� go odpowiedzialnym za wyprowadzenie konia ze stajni.
Holmes nastawi� uszu.
- Znale�li�my �lady �wiadcz�ce o tym, �e w poniedzia�ek wie-
czorem, o mil� od miejsca zbrodni, obozowa�a grupa Cygan�w. We wtorek odjechali.
Czy mo�na pokusi� si� o teori�, �e Simpson porozumia� si� z Cyganami i prowadzi�
konia do nich, kiedy zaskoczy� go Straker? Mo�e to oni maj� zwierz�.
- To mo�liwe.
- Kaza�em przeszuka� wrzosowisko. Sprawdzi�em r�wnie� wszystkie stajnie i szopy
w Tavistock i w promieniu dziesi�ciu mil.
- Zdaje si�, �e niedaleko st�d jest jeszcze druga stajnia treningowa.
- Tak, i tego faktu nie mo�emy lekcewa�y�. Desborough, ich ko�, jest drugim
faworytem, byli wi�c zainteresowani znikni�ciem pierwszego. Jego trener, Silas
Brown, postawi� w zak�adach du�o pieni�dzy i nie nale�a� do przyjaci� biednego
Strakera. Sprawdzili�my te stajnie, lecz nie znale�li�my nic, co mog�oby go
��czy� z t� spraw�.
- I nic, co ��czy�oby Simpsona ze stajni� w Mapleton?
- Nic.
Holmes odchyli� si� na poduszki powozu i rozmowa si� urwa�a. Kilka minut p�niej
zatrzymali�my si� przed schludnym domkiem z czerwonej ceg�y, ze spadzistym
okapem. Nieco dalej, po drugiej stronie padoku, sta� d�ugi, szary budynek, a za
nim ci�gn�o si� wrzosowisko, brunatne od wi�dn�cych paproci. Jego monotoni�
przerywa�y jedynie wie�e ko�cielne miasteczka i skupisko domk�w na zachodzie.
By�y to stajnie Mapleton. Wysiedli�my wszyscy pr�cz Holmesa, kt�ry nie ruszy�
si� z miejsca. By� tak zatopiony w my�lach, �e ockn�� si� dopiero, kiedy
dotkn��em jego ramienia. W�wczas poderwa� si� i wyskoczy� z landa.
- Prosz� mi wybaczy� - zwr�ci� si� do pu�kownika Rossa, widz�c jego zdziwione
spojrzenie. - Zamy�li�em si�.
B�yszcz�ce oczy i t�umione podniecenie �wiadczy�y o tym, �e wpad� na jaki� �lad.
- Czy chcia�by pan od razu uda� si� na miejsce zbrodni? - zapyta� Gregory.
- Wola�bym zosta� tutaj i zbada� par� szczeg��w. Cia�o Strakera przyniesiono
tutaj, tak?
- Tak, le�y na g�rze. Sekcja odb�dzie si� jutro.
- Zdaje si�, �e Straker s�u�y� u pana od kilku lat, pu�kowniku?
- Tak. Uwa�a�em go za doskona�ego pracownika.
- Przypuszczam, �e sprawdzi� pan jego kieszenie, inspektorze?
- Je�li chcia�by pan obejrze� te przedmioty, to s� w salonie.
- Bardzo ch�tnie.
Przeszli�my wszyscy do salonu i zasiedli�my wok� sto�u. Inspektor otworzy�
kwadratowe blaszane pude�ko i wysypa� jego zawarto�� na st�. By�o tam pude�ko
zapa�ek, dwucalowy ogarek �ojowej �wieczki, fajka z korzenia wrzo�ca, kapciuch z
foczej sk�ry z uncj� tytoniu Cayendish, srebrny zegarek ze z�otym �a�cuszkiem,
pi�� funt�w w z�ocie, aluminiowy pi�rnik, kilka kartek i n� z r�czk� z ko�ci
s�oniowej o bardzo cienkim, lecz twardym ostrzu, ze znakiem firmowym "Weiss &
Co. London".
- To nie jest zwyk�y n� - powiedzia� Holmes, przygl�daj�c mu si� z uwag�. -
S�dz�c po �ladach krwi, ten w�a�nie n� znaleziono przy zamordowanym. Watsonie,
zdaje si�, �e m�g�by� co� o nim powiedzie�.
- Jest to n� u�ywany przy operacjach oczu - wyja�ni�em.
- Tak my�la�em. Cienkie ostrze przeznaczone jest do delikatnych zabieg�w.
Dziwne, �e kto� na tak� niebezpieczn� wypraw� zabra� ze sob� n� bez pochewki.
- Ostrze by�o zabezpieczone kawa�kiem korka, kt�ry znale�li�my przy ciele -
odpar� inspektor. - �ona trenera twierdzi, �e n� le�a� na toaletce i �e m��
zabra� go ze sob�, wychodz�c z pokoju. Nie by�a to najlepsza bro�, ale mo�e
tylko tak� mia� pod r�k�.
- Bardzo mo�liwe. A co z tymi kartkami?
- Trzy z nich to kwity za siano. Jeden to list ze wskaz�wkami od pu�kownika
Rossa, a drugi to rachunek od modystki, Madame Lesurier z Bond Street, na
trzydzie�ci siedem funt�w i pi�tna�cie pens�w, wystawiony na Williama
Derbyshire'a. Pani Straker twier-
dzi, �e ten Derbyshire by� przyjacielem m�a i �e czasami przysy�a� listy pod
ten adres.
- Pani Derbyshire ma kosztowne gusta - zauwa�y� Holmes. ~ Dwadzie�cia dwie
gwinee to do�� wyg�rowana suma za sukni�. Chyba ju� wszystko obejrzeli�my.
Mo�emy teraz przyjrze� si� miejscu zbrodni.
Kiedy wyszli�my z salonu, do inspektora podesz�a jaka� kobieta i chwyci�a go za
r�k�. Mia�a wymizerowan� twarz, a w jej b�yszcz�cych oczach wida� by�o trwog�.
- Z�apali�cie go? - zapyta�a.
- Nie, pani Straker. Ale z Londynu przyjecha� obecny tu pan Holmes i zrobimy
wszystko, co w naszej mocy.
- Zdaje si�, �e widzia�em pani� jaki� czas temu na przyj�ciu w P�ymouth -
odezwa� si� Holmes.
- Pan si� myli.
- Co� podobnego! M�g�bym przysi�c, �e tak. Mia�a pani na sobie szar� jedwabn�
sukni�, przybran� strusimi pi�rami.
- Nigdy nie mia�am takiej sukni - odpar�a kobieta.
- W takim razie musia�em si� pomyli� - powiedzia� Holmes, przeprosi� i wyszed�
za inspektorem.
Po kr�tkim spacerze przez wrzosowisko dotarli�my do zag��bienia, w kt�rym
znaleziono cia�o Strakera. Nieopodal r�s� krzew �arnowca. Na nim w�a�nie
znaleziono p�aszcz zamordowanego.
- Tamtej nocy chyba nie by�o wiatru? - powiedzia� Holmes.
- Nie, tylko deszcz.
- W takim razie p�aszcz nie znalaz� si� tam z powodu wiatru, lecz kto� go tam
po�o�y�.
- Tak, zgadza si�.
- Ciekawe. Widz�, �e ziemia jest tu mocno zdeptana. Od poniedzia�ku wiele os�b
musia�o t�dy przej��.
- Przykryli�my to miejsce kawa�kiem maty, �eby nie zatrze� �lad�w.
- Doskonale.
- W torbie mam jeden z but�w Strakera, jeden Fitzroya Sim-psona i podkow�
Srebrnej Gwiazdy.
- Drogi inspektorze, jest pan nieoceniony! - wykrzykn�� Holmes, wzi�� od niego
torb�, pochyli� si� nad zag��bieniem i przesun�� mat� bardziej na �rodek.
Nast�pnie po�o�y� si� na niej i z twarz� przy samej ziemi dok�adnie obejrza�
zadeptane miejsce. - A c� to takiego?
By�a to do po�owy wypalona stearynowa zapa�ka, tak mocno umazana b�otem, �e na
pierwszy rzut oka wygl�da�a jak kawa�ek drewna.
- Nie pojmuj�, jak mog�em to przeoczy� - powiedzia� z niezadowoleniem inspektor.
- Tkwi�a w b�ocie. Znalaz�em j� tylko dlatego, �e jej szuka�em.
- Szuka� jej pan?
- Przypuszcza�em, �e tu b�dzie.
Wyj�� z torby buty i przy�o�y� je do pozostawionych na ziemi �lad�w. Potem wsta�
i obejrza� rosn�ce wok� paprocie i krzewy.
- Niestety, nie znajdzie pan tam �adnych �lad�w - powiedzia� inspektor. -
Przejrza�em dok�adnie ca�� ziemi� w promieniu stu jard�w.
- By�aby to z mojej strony impertynencja, gdybym szuka� ich po tym, co pan
powiedzia�. Ale chcia�bym si� jeszcze przespacerowa� po wrzosowisku, zanim si�
�ciemni. Wezm� t� podkow� na szcz�cie.
Pu�kownik Ross, kt�ry wykazywa� oznaki zniecierpliwienia wobec metod pracy
mojego przyjaciela, spojrza� teraz na zegarek.
- Chcia�bym, �eby pan wr�ci� ze mn�, inspektorze - powiedzia�. - Jest kilka
spraw, kt�re chcia�bym z panem om�wi�, a zw�aszcza to, czy musimy poda� do
publicznej wiadomo�ci, �e wycofujemy naszego konia z wy�cig�w.
- W �adnym razie! - wykrzykn�� Holmes. - Prosz� zostawi� wszystko tak, jak jest.
Pu�kownik skin�� g�ow�.
- Jestem panu wdzi�czny za rad�. Zaczekamy na pan�w w domu biednego Strakera, a
potem pojedziemy razem do Tavistock.
Odszed� z inspektorem, a my poszli�my wolno przez wrzosowisko. S�o�ce zacz�o
chyli� si� ku zachodowi i szeroka r�wnina przybra�a z�ot� i kasztanow� barw� w
miejscu, gdzie ros�y paprocie i krzewy je�yn. Jednak m�j towarzysz by� tak
zatopiony w rozmy�laniach, �e nie zauwa�y� tych wspania�o�ci.
- A wi�c tak, Watsonie - powiedzia�. - Zostawmy na razie pytanie, kto zabi�
Johna Strakera, i spr�bujmy doj��, co si� sta�o z koniem. Przypu��my, �e zerwa�
si� w trakcie lub po tragedii. Dok�d m�g� pobiec? Ko� jest zwierz�ciem stadnym.
M�g� wi�c p�j�� albo do King's Pyland, albo do Mapleton. Nie s�dz�, by b��ka�
si� po wrzosowisku. W przeciwnym razie kto� by go ju� zauwa�y�. Nie porwali go
te� Cyganie. Oni zwykle uciekaj�, kiedy pojawiaj� si� k�opoty, bo nie chc�
zadziera� z policj�. Nie sprzedaliby przecie� takiego konia. To zbyt wielkie
ryzyko i nic by nie zyskali.
- W takim razie, gdzie on jest?
- Powiedzia�em ju�, �e musia� pobiec do King's Pyland albo do Mapleton. Nie ma
go w King's Pyland, w takim razie jest w Mapleton. Potraktujmy to jako hipotez�
i przekonajmy si�, dok�d nas zaprowadzi. Zgodnie z tym, co powiedzia� inspektor,
ta cz�� wrzosowiska jest twarda i sucha. Dochodzi jednak do Mapleton i wida�
st�d d�ug� zapadlin�, kt�ra w poniedzia�ek wieczorem musia�a nape�ni� si� wod�.
Je�li nasze przypuszczenie jest s�uszne, ko� musia� pobiec tamt�dy i tam
powinni�my szuka� jego �lad�w.
Po kilku minutach szybkiego marszu stan�li�my nad zapadlin�. Na pro�b� Holmesa
poszed�em na prawo, a on na lewo. Nie zd��y�em jszcze zrobi� pi��dziesi�ciu
krok�w, kiedy pos�ysza�em jego wo�anie i zobaczy�em, �e przyzywa mnie do siebie.
W mi�kkiej ziemi widnia�y wyra�ne �lady kopyt, a podkowa, kt�r� Holmes wzi�� ze
sob�, doskonale do nich pasowa�a.
- Widzisz, co potrafi zdzia�a� wyobra�nia? - powiedzia� Holmes. - Tego w�a�nie
brakuje Gregory'emu. Wyobrazili�my sobie,
co si� mog�o zdarzy�, i wszystko si� sprawdzi�o. Id�my wi�c dalej tym tropem.
Min�li�my zapadlin� i przez kolejne �wier� mili szli�my po suchym, twardym
gruncie. Teren zn�w si� obni�y� i ponownie natrafili�my na �lady kopyt. Znikn�y
jednak na p� mili, by pojawi� si� w pobli�u Mapleton. Holmes pierwszy je
dostrzeg� i sta� teraz z wyrazem triumfu na twarzy. Tu� przy ko�skich �ladach
widnia�y ludzkie.
- Przedtem by�y tylko �lady kopyt! - wykrzykn��em.
- Zgadza si�. A to co?
Podw�jny �lad skr�ca� nagle w stron� King" s Pyland. Holmes gwizdn�� zdumiony i
ruszy� tym tropem. W pewnym momencie spojrza�em w bok i spostrzeg�em te same
�lady, lecz biegn�ce w przeciwnym kierunku.
- Punkt dla ciebie, Watsonie - powiedzia� Holmes, kiedy mu je wskaza�em. -
Oszcz�dzi�e� nam d�ugiego marszu, kt�ry doprowadzi�by nas w to w�a�nie miejsce.
Id�my tym �ladem.
Sko�czy� si� na asfaltowej drodze prowadz�cej do stajni Mapleton. Natychmiast
podbieg� do nas stajenny.
- Nie chcemy tu �adnych w��cz�g�w - oznajmi�.
- Chcia�bym tylko o co� zapyta� - powiedzia� Holmes, wsuwaj�c palce do kieszeni
kamizelki. - Czy nie b�dzie za wcze�nie, je�li zjawi� si� tu jutro o pi�tej
rano, by porozmawia� z twoim szefem, panem Silasem Brownem?
- Ale� sk�d�e, je�li ktokolwiek pojawia si� o tej porze, to na pewno on. Ale sam
pan mo�e go o to spyta�. Nie, nie, gdyby zobaczy�, �e bior� od pana pieni�dze,
wylecia�bym z pracy. Mo�e P�niej.
Holmes wsun�� z powrotem do kieszonki p�koron�wk�, a tymczasem w bramie pojawi�
si� m�czyzna w �rednim wieku, o srogim spojrzeniu, ze szpicrut� w r�ku.
- Co to ma znaczy�, Dawson?! - krzykn��. - �adnych plotek. Wracaj do roboty. A
wy, czego tu chcecie, do diab�a?
- Dziesi�ciu minut rozmowy z panem - odpar� s�odkim g�osem Holmes.
- Nie mam czasu na rozmowy z byle �az�gami. Nie chcemy tu obcych. Wynocha, bo
psem poszczuj�.
Holmes pochyli� si� i szepn�� mu co� do ucha. M�czyzna drgn�� gwa�townie i
obla� si� rumie�cem.
- To k�amstwo! - krzykn��. - Wierutne �garstwo!
- Czy b�dziemy dyskutowa� o tym tutaj, czy porozmawiamy u pana?
- No dobrze, skoro pan chce... Holmes u�miechn�� si�.
- Zajmie mi to tylko kilka minut, Watsonie - zwr�ci� si� do mnie. - A teraz,
panie Brown, jestem do pa�skiej dyspozycji.
Min�o jednak dobre dwadzie�cia minut i czerwie� zachodu zd��y�a przej�� w
szaro��. Nie s�dzi�em, by w tak kr�tkim czasie cz�owiek m�g� si� tak zmieni�.
Twarz Browna poszarza�a, nad brwiami b�yszcza�y kropelki potu, trz�s�y mu si�
r�ce, a szpicruta drga�a niczym ga��� na wietrze. Aroganckie maniery znikn�y
bez �ladu. P�aszczy� si� teraz przed Holmesem niczym pies przed swoim panem.
- Pa�skie polecenia b�d� wykonane - oznajmi�.
- Co do joty - powiedzia� Holmes, patrz�c na niego znacz�co.
- Zrobi� wszystko co trzeba - zapewni� go Brown. - B�dzie tam na pewno. Czy mam
go najpierw zmieni�?
Holmes zastanawia� si� przez chwil�, po czym wybuchn�� �miechem.
- "Nie - odpar�. - Zreszt� dam panu zna�. Ale �adnych kawa��w, bo...
- Mo�e pan na mnie polega�.
- My�l�, �e mog�. A wi�c do jutra.
Odwr�ci� si� na pi�cie, ignoruj�c wyci�gni�t� w jego stron� dr��c� d�o� Browna,
i ruszyli�my w powrotn� drog� do King's Pyland.
- Tak doskona�ej mieszaniny dra�stwa, tch�rzostwa i cwaniactwa jeszcze dot�d nie
spotka�em - stwierdzi� w pewnej chwili Holmes.
- A wi�c ma tego konia?
- Usi�owa� temu zaprzecza�, ale tak dok�adnie opisa�em jego poczynania owego
pami�tnego ranka, �e uzna�, i� go �ledzi�em. Zauwa�y�e� oczywi�cie te
charakterystyczne kwadratowe noski but�w odci�ni�te w ziemi. Jego buty doskonale
do tych �lad�w pasuj�. Opowiedzia�em mu o tym, jak wczesnym rankiem zobaczy�
dziwnego konia b��kaj�cego si� po wrzosowisku, w kt�rym ku swemu zaskoczeniu
rozpozna� po bia�ej gwiazdce na czole s�ynnego faworyta wy�cig�w. Zrozumia�
wtedy, �e oto los daje mu szans�. Jego pierwsz� my�l� by�o odprowadzi� zwierz�
do King's Pyland, a potem diabe� mu podszepn��, by ukry� je do czasu wy�cig�w w
stajniach Mapleton. Kiedy mu to wszystko opisa�em, podda� si� i my�la� tylko o
ratowaniu w�asnej sk�ry.
- Ale jego stajni� przecie� przeszukano.
- Taki stary cwaniak jak on ma swoje sposoby.
- Nie obawiasz si� zostawi� mu konia? Ma teraz pow�d, by wyrz�dzi� mu krzywd�.
- Zapewniam ci�, przyjacielu, �e b�dzie go strzeg� jak oka w g�owie. Wie, �e
tylko tak mo�e uchroni� si� przed kar�.
- Pu�kownik Ross nie wygl�da mi na kogo�, kto ch�tnie daruje winy
- Pu�kownik Ross nie musi o tym wiedzie�. Dzia�am wed�ug w�asnych metod i
wyjawi� tyle, ile uznam za stosowne. To zaleta pracy nieoficjalnej. Nie wiem,
czy zauwa�y�e�, ale zachowanie pu�kownika w stosunku do mnie by�o do�� wynios�e.
Zamierzam zabawi� si� jego kosztem. Nie m�w mu nic o koniu.
- Nie powiem nic bez twojego pozwolenia.
- Ale to jeszcze nic w por�wnaniu z pytaniem, kto zabi� Johna Strakera.
- Zajmiesz si� rozwik�aniem tej zagadki?
- Wprost przeciwnie, dzi� jeszcze wracamy do Londynu. Zdziwi�o mnie to. Byli�my
w Devonshire zaledwie od kilku godzin. Dlaczego rezygnuje z tak wspaniale
rozpocz�tego �ledztwa? Nie zdo�a�em jednak nic z niego wyci�gn��. Pu�kownik i
inspektor czekali na nas w salonie.
- M�j przyjaciel i ja wracamy wieczornym poci�giem do Londynu - oznajmi� Holmes.
- Przechadzka po �wie�ym dartmoor-skim powietrzu doskonale nam zrobi�a.
Inspektor otworzy� szeroko oczy, a pu�kownik u�miechn�� si� szyderczo.
- Nie ma wi�c pan nadziei na odnalezienie mordercy biednego Strakera?
Holmes wzruszy� ramionami.
- S� powa�ne trudno�ci. Spodziewam si� natomiast, �e pa�ski ko� wystartuje we
wtorek, dlatego prosz�, by pa�ski d�okej by� gotowy. Czy m�g�bym prosi� o
fotografi� Johna Strakera?
Inspektor wyj�� zdj�cie z koperty i poda� Holmesowi.
- M�j drogi Gregory, uprzedza pan moje �yczenia. Czy m�g�by pan tu chwil�
zaczeka�? Chcia�bym jeszcze zapyta� o co� pokoj�wk�.
- Musz� przyzna�, �e jestem nieco rozczarowany naszym londy�skim konsultantem -
powiedzia� pu�kownik Ross, kiedy m�j przyjaciel wyszed� z pokoju. - Jak dot�d,
nie posun�li�my si� nawet o krok.
- Przynajmniej ma pan jego zapewnienie, �e pa�ski ko� we�mie udzia� w wy�cigach
- wtr�ci�em.
- To prawda - przyzna�, wzruszaj�c ramionami. - Wola�bym jednak mie� konia ni�
zapewnienie.
W�a�nie zamierza�em powiedzie� co� w obronie przyjaciela, kiedy zjawi� si� w
salonie.
- Mo�emy rusza� do Tayistock - oznajmi�.
Kiedy wsiadali�my do powozu, jeden z ch�opc�w stajennych
przytrzyma� drzwiczki. Holmesowi musia� w tej chwili przyj�� jaki� pomys� do
g�owy, bo pochyli� si� i dotkn�� ramienia ch�opaka.
- Jak widz�, macie tu kilka owiec. Kto si� nimi zajmuje?
- Ja, prosz� pana.
- Czy ostatnio nie zdarzy�o si� z nimi nic szczeg�lnego?
- Chyba nie, poza tym, �e trzy okula�y. Holmesa najwyra�niej ucieszy�a ta
odpowied�, bo u�miechn�� si� i zatar� r�ce z zadowoleniem.
- Daleki strza�, Watsonie, bardzo daleki - powiedzia�, �ciskaj�c mnie za r�k�. -
Polecam uwadze pana t� dziwn� epidemi� w�r�d owiec, Gregory. Ruszaj, wo�nico!
S�dz�c po wyrazie twarzy pu�kownika, nie mia� on zbyt wysokiego mniemania o
umiej�tno�ciach mojego przyjaciela, za to inspektor okaza� wyra�n� czujno��.
- S�dzi pan, �e to wa�ne? - zapyta�.
- Nawet bardzo.
- Czy uwa�a pan, �e powinienem zwr�ci� na co� szczeg�ln� uwag�?
- Na dziwne zachowanie psa owej nocy.
- Pies nic takiego nie robi�.
- I to w�a�nie jest dziwne.
Cztery dni p�niej Holmes i ja znale�li�my si� w poci�gu zmierzaj�cym do
Winchesteru z zamiarem obejrzenia gonitwy o puchar Wessexu. Pu�kownik Ross
czeka� na nas
na
stacji. Wsiedli�my do Jego powozu i udali�my si� na tor wy�cigowy. Zachowanie
pu�kownika by�o niezwyk�e ch�odne.
- Mojego konia wci�� nie ma - oznajmi�.
- Przypuszczam, �e pozna go pan, kiedy go zobaczy? - zapyta� Holmes.
Pu�kownik spojrza� na niego gniewnie.
- Od dwadziestu lat uczestnicz� w wy�cigach i nikt nigdy nie zada� mi takiego
pytania. Ka�de dziecko rozpozna�oby Srebr-
na Gwiazd� po bia�ej gwiazdce na czole i c�tkowanej przedniej nodze.
- Jak stoj� zak�ady?
- To w�a�nie jest dziwne. Wczoraj stawiano jeszcze pi�tna�cie do jednego, ale
potem stawki zacz�y spada� i teraz jest tylko trzy do jednego.
- Hmm - mrukn�� Holmes. - Kto� musi co� wiedzie�, to oczywiste.
Kiedy pow�z zajecha� przed g��wn� trybun�, przestudiowa�em program gonitw.
Puchar Wessexu: 50 funt�w za ka�de sto st�p i dodatkowe 1000 funt�w dla cztero-
i pi�ciolatk�w. Druga nagroda: 300 funt�w. Trzecia nagroda: 200 funt�w. Nowy
dystans: l i 5/8 mili.
1. Murzyn, w�a�ciciel pan Heath Newton. D�okej: czerwona czapka, cynamonowa
kurtka.
2. Bokser, w�a�ciciel pu�kownik Wardlaw. D�okej: r�owa czapka, niebiesko-czarna
kurtka.
3. Desborough, w�a�ciciel lord Backwater. D�okej: ��ta czapka i ��te r�kawy
kurtki.
4. Srebrna Gwiazda, w�a�ciciel pu�kownik Ross. D�okej: czarna czapka, czerwona
kurtka.
5. Iris, w�a�ciciel ksi��� Balmoral. D�okej: czapka i kurtka w ��to-czarne
pasy.
6. Przeszkoda, w�a�ciciel lord Singleford. D�okej: purpurowa czapka, czarne
r�kawy kurtki.
- Wycofali�my naszego drugiego konia, zawierzaj�c pa�skiemu s�owu - powiedzia�
pu�kownik. - Ale co to? Srebrna Gwiazda
faworytem?
- Pi�� do czterech przeciwko Srebrnej Gwie�dzie! - rycza� t�um. - Pi�� do
pi�tnastu przeciwko Desborough!
- S� wszystkie! - zawo�a�em. - Wszystkie sze�� koni!
- Sze��? W takim razie m�j ko� te� biegnie! - wykrzykn��
pu�kownik w podnieceniu. - Ale nie widz� go. Nie przesz�y moje barwy.
- Przesz�o tylko pi��. Teraz b�dzie pa�ski. W tym momencie od strony wagi
przygalopowa� wielki gniady ko�, nios�c na sobie je�d�ca w barwach pu�kownika.
- To nie jest m�j ko�! - wykrzykn�� Ross. - To zwierz� nie ma ani jednego
bia�ego w�osa. Co pan zrobi�, panie Holmes?
- Zobaczymy, jak sobie poradzi - odpowiedzia� spokojnie m�j przyjaciel. Przez
chwil� obserowa� tor przez polow� lornetk�. -Wspania�y start! - krzykn�� nagle.
- Zaraz wezm� zakr�t.
Z powozu mieli�my doskona�y widok na prost�. Sze�� koni sz�o �eb w �eb, lecz w
po�owie drogi wysun�� si� na prowadzenie d�okej w ��tej czapce ze stajni
Mapleton. Zanim nas min�y, wystrzeli� w prz�d ko� pu�kownika i min�� met�,
wyprzedzaj�c rywala o dobre sze�� d�ugo�ci. Jako trzecia przysz�a Iris ksi�cia
Balmoral.
- Wygra�em! - wydysza� pu�kownik, przecieraj�c oczy. - Nic nie rozumiem. Nie
s�dzi pan, �e ju� do�� tych tajemnic, panie Holmes?
- Oczywi�cie, pu�kowniku, zaraz wszystko panu wyja�ni�. Najpierw jednak chod�my
popatrze� na konia. Oto i on - doda�, kiedy znale�li�my si� w miejscu dost�pnym
jedynie dla w�a�cicieli i ich przyjaci�. - Wystarczy, �e umyje mu pan �eb i
nog� spirytusem i oka�e si�, �e to ta sama Srebrna Gwiazda.
- Pan mnie zaskakuje.
- Znalaz�em go u z�odzieja i pozwoli�em dopu�ci� go do gonitwy w takim stanie, w
jakim go znalaz�em.
- Dokona� pan cudu. Ko� jest w doskona�ym stanie. Nigdy nie wygl�da� lepiej.
Winienem panu stokrotne przeprosiny za to, �e w�tpi�em w pa�skie umiej�tno�ci.
Wy�wiadczy� mi pan wielk� Przys�ug�, odnajduj�c konia, a zrobi�by jeszcze
wi�ksz�, odnajduj�c morderc� Johna Strakera.
- Odnalaz�em - powiedzia� cicho Holmes. Pu�kownik i ja spojrzeli�my na niego ze
zdumieniem.
- Odnalaz� pan? To gdzie� on jest?
- Tutaj.
- To znaczy gdzie?
- Tu, obok mnie.
Pu�kownik poczerwienia� z gniewu.
- Wiem, �e jestem pana wielkim d�u�nikiem, panie Holmes, ale to, co pan przed
chwil� powiedzia�, musz� uzna� albo za kiepski �art, albo za zniewag�.
Sherlock Holmes wybuchn�� �miechem.
- Zapewniam pana, pu�kowniku, �e nie chodzi o pana. Prawdziwy morderca stoi
dok�adnie za panem.
Cofn�� si� i po�o�y� d�o� na g�adkiej szyi konia.
- Ko�?!- wykrzykn�li�my jednocze�nie.
- Tak, ko�. Zmniejszy to jego win�, kiedy powiem, �e zrobi� to we w�asnej
obronie i �e John Straker by� cz�owiekiem nie zas�uguj�cym na pa�skie zaufanie.
Ale oto i gong. Je�li mam co� wygra� w nast�pnej gonitwie, d�u�sze wyja�nienie
pozwol� sobie od�o�y� na p�niej.
Wieczorem tego dnia, w drodze powrotnej do Londynu, mieli�my dla siebie ca�y
przedzia� pulmanowskiego wagonu. Podr� min�a nam szybko, s�uchali�my bowiem
opowie�ci naszego towarzysza o wypadkach w Dartmoor i o tym, jak odkry�, co si�
naprawd� zdarzy�o owej poniedzia�kowej nocy.
- Musz� przyzna� - powiedzia� - �e wszystkie hipotezy, kt�re sformu�owa�em na
podstawie relacji w prasie, by�y b��dne. Mo�na by�o z nich wyci�gn�� pewne
wnioski, gdyby nie mn�stwo szczeg��w, kt�re nie pozwala�y dostrzec ich
znaczenia. Wyruszy�em do Devonshire z prze�wiadczeniem, �e winny jest Fitzroy
Simpson, cho� nie mia�em przeciw niemu wystarczaj�cych dowod�w. Dopiero w
powozie, kiedy jechali�my do domu trenera, zda�em sobie spraw� ze znaczenia
baraniego gulaszu. Przypominacie sobie zapewne, �e by�em w�wczas roztargniony i
pozosta�em w powozie,
podczas gdy wy wysiedli�cie. Zachodzi�em w g�ow�, jak mog�em przegapi� tak wa�n�
wskaz�wk�.
- Przyznam szczerze, �e nawet teraz nie pojmuj�, jakie to mog�o mie� znaczenie -
powiedzia� pu�kownik.
- By�o to pierwsze ogniwo w moim �a�cuchu rozumowania. Sproszkowane opium nie
jest zbyt przyjemne w smaku i da si� wyczu�. Natomiast baranina doskonale
maskuje jego smak. Nie ma podstaw, by przypuszcza�, �e Fitzroy Simpson mia�
jaki� wp�yw na wyb�r potrawy. Zbyt wielkim zbiegiem okoliczno�ci wyda�o mi si�
r�wnie� to, �e przyszed� z opium do stajni akurat tego dnia, kiedy serwowano
baranin�. Dlatego wyeliminowa�em Simpsona z kr�gu podejrzanych i skupi�em si� na
Strakerze i jego �onie, bo tylko oni mogli wybra� baranin� na kolacj�. Opium
musiano dosypa� w chwili, gdy oddzielono ju� porcj� dla ch�opca stajennego,
bowiem pozostali jedli t� sam� potraw� i nie odczuli �adnych ubocznych skutk�w.
Kto wi�c m�g� to zrobi� bez zwracania na siebie uwagi?
Zanim znalaz�em na to odpowied�, zaciekawi�o mnie dziwne zachowanie psa. Jeden
w�a�ciwy wniosek poci�ga za sob� nast�pne. Sprawa z Simpsonem przypomnia�a mi,
�e psa trzymano w stajni. Jednak pomimo tego, �e wyprowadzono z niej konia, pies
nie szczeka� i nie obudzi� �pi�cych na strychu ch�opc�w. Musia� wi�c dobrze zna�
nocnego go�cia.
By�em pewny lub prawie pewny, �e John Straker wszed� w nocy do stajni i zabra�
Srebrn� Gwiazd�. Ale w jakim celu? Oczywi�cie w nieuczciwym, po c� jednak
mia�by usypia� w�asnego ch�opca stajennego? Nie potrafi�em na to odpowiedzie�.
Zdarza�y si� ju� wypadki, �e trenerzy stawiali poprzez agent�w du�e sumy
pieni�dzy przeciw w�asnym koniom, nie dopuszczaj�c do ich zwyci�stwa. Czasami
robili to d�okeje. Stosowano r�wnie� pewniejsze metody i bardziej wyrafinowane.
A co by�o w tym przypadku? Mia�em nadziej�, �e odpowie mi na to zawarto��
kieszeni trenera.
I tak si� sta�o. Pami�tacie zapewne ten niezwyk�y n�, znalezio-
ny w r�ku zabitego; nikt o zdrowych zmys�ach nie nosi�by go przy sobie. By� to,
jak wyja�ni� doktor Watson, rodzaj no�a chirurgicznego u�ywanego przy
najbardziej delikatnych operacjach. Jako specjalista od tor�w wy�cigowych musi
pan wiedzie�, pu�kowniku, �e mo�na naci�� �ci�gno w nodze konia tak, by nie by�o
to widoczne. Zwierz� zaczyna w�wczas lekko kule�, co przypisuje si�
przetrenowaniu lub reumatyzmowi, lecz w �adnym wypadku haniebnej dzia�alno�ci.
- �otr! Kanalia! - wykrzykn�� pu�kownik.
- Mamy wi�c wyt�umaczenie, dlaczego John Straker chcia� zabra� konia na
wrzosowisko. Tak ognisty rumak obudzi�by najwi�kszego �piocha, gdyby poczu�
uk�ucie no�a. Trzeba go wi�c by�o wyprowadzi� gdzie� dalej.
- C� ze mnie za �lepiec! - wykrzykn�� pu�kownik. - To do tego potrzebna mu by�a
�wieca i zapa�ki.
- Tak. Przegl�daj�c jego rzeczy, odkry�em nie tylko metod� przest�pstwa, ale
r�wnie� jego motywy. Jako cz�owiek bywa�y w �wiecie, wie pan, pu�kowniku, �e
zwykle nie nosi si� w kieszeni cudzych rachunk�w. Mamy przecie� do�� w�asnych.
Doszed�em na tej podstawie do wniosku, �e Straker prowadzi� podw�jne �ycie. Z
rachunku wynika�o, �e w gr� wchodzi kobieta, w dodatku o kosztownych gustach.
Cho� p�aci pan hojnie swoim pracownikom, to i tak nie by�oby ich sta� na
kupowanie �onom sukni za dwadzie�cia gwinei. Zapyta�em pani� Straker o t� sukni�
i upewni�em si�, �e nigdy takiej nie dosta�a. Zapisa�em wi�c sobie adres
modystki, aby p�j�� do niej z fotografi� Strakera i dowiedzie� si�, kim jest ten
mityczny Derbyshire.
Od tej chwili wszystko by�o jasne. Straker poprowadzi� konia do zag��bienia, w
kt�rym �wiat�o �wiecy nie by�oby widoczne. Simp-son, uciekaj�c, zgubi� krawat, a
Straker podni�s� go, zapewne w celu obwi�zania nogi konia. Na miejscu stan�� za
koniem i zapali� �wiec�. Zwierz�, wystraszone nag�ym b�yskiem �wiat�a, czuj�c
instynktownie, �e szykuje si� co� z�ego, wierzgn�o kopytami, ude-
rzaj�c Strakera w czo�o. Le��cy na krzaku p�aszcz trener musia� zdj�� wcze�niej,
by mu nie kr�powa� ruch�w, dlatego, padaj�c, wbi� sobie n� w udo. Czy wszystko
wyja�ni�em?
- Nadzwyczajne! - wykrzykn�� pu�kownik. - Jakby pan tam by�.
- Musz� przyzna�, �e doj�cie do ko�cowych wniosk�w zaj�o mi troch� czasu.
Przysz�o mi do g�owy, �e taki przebieg�y cz�owiek jak Straker musia� na kim�
wypr�bowa� operacj� przeci�cia �ci�gna. Kt� to m�g� by�? Zobaczy�em owce,
zada�em ich opiekunowi pytanie i ku memu zaskoczeniu otrzyma�em potwierdzenie
moich przypuszcze�.
Po powrocie do Londynu z�o�y�em wizyt� modystce, kt�ra w Strakerze rozpozna�a
bogatego klienta nazwiskiem Derbyshire, kt�ry mia� pi�kn� �on� lubi�c� kosztowne
stroje. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e w�a�nie ta kobieta wp�dzi�a go w d�ugi i w
rezultacie przywiod�a do przest�pstwa.
- Nie wyja�ni� pan jeszcze jednej sprawy - stwierdzi� pu�kownik. - Co si� sta�o
z koniem?
- Ach, uciek�, i zaopiekowa� si� nim jeden z pa�skich s�siad�w. My�l�, �e mu to
wybaczymy. Je�li si� nie myl�, doje�d�amy do Ciapham i za nieca�e dziesi�� minut
b�dziemy na dworu Yictoria. Gdyby zechcia� pan wypali� cygaro w naszym
towarzystwie, pu�kowniku, z przyjemno�ci� wyja�ni� panu inne szczeg�y tej
sprawy.
��ta twan
To zupe�nie naturalne, �e w moich kr�tkich opowiadaniach, opisuj�cych liczne i
dziwne sprawy, w kt�rych dzi�ki Holmesowi uczestniczy�em lub o kt�rych jedynie
s�ysza�em, skupiam si� tylko na tych zako�czonych sukcesem, a nie pora�k�. Robi�
to nie ze wzgl�du na dobre imi� Holmesa, cho� musz� przyzna�, �e w�a�nie wtedy,
kiedy nie wiedzia�, co dalej robi�, najpe�niej ujawnia�a si� jego energia i
wszechstronno��. Faktem jednak jest, �e tam, gdzie jemu si� nie powiod�o, innym
r�wnie�. W ten spos�b zagadka pozostawa�a nie rozwi�zana. Od czasu do czasu
zdarza�o si�, �e nawet gdy si� pomyli�, prawda i tak wychodzi�a na jaw. Spisa�em
z p� tuzina takich spraw. W�r�d nich najciekawsze to histo�a z "drug� plam�" i
ta, kt�r� mam zamiar teraz opowiedzie�.
Sherlock Holmes rzadko uprawia� gimnastyk� dla samej przyjemno�ci �wiczenia.
Tylko niewielu dor�wnywa�o mu si��, a je�li chodzi o boks, by� jednym z
najlepszych bokser�w w swojej wadze, jakich zna�em. Bezcelowy wysi�ek uwa�a�
jednak za strat� czasu i rzadko si� na� zdobywa�, chyba �e w sprawach
zawodowych. W�wczas by� absolutnie niezmordowany.
Pewnego dnia wczesn� wiosn� postanowi� wybra� si� ze mn� na spacer do parku.
Wi�zy zacz�y pokrywa� si� m�od� zieleni�, a na kasztanach pojawi�y si� lepkie,
spiczaste, pi�ciolistne p�czki. Przez dwie godziny spacerowali�my, prawie si� do
siebie nie odzywaj�c, jak przysta�o na dw�ch bliskich sobie przyjaci�. Na Baker
Street wr�cili�my dopiero przed pi�t�.
- Kto� o pana pyta� - powiedzia� nasz s�u��cy, otwieraj�c
drzwi.
Holmes spojrza� na mnie z wyrzutem.
- Oto skutki spacer�w - powiedzia�. - Czy ten d�entelmen sobie poszed�?
- Tak, prosz� pana.
- Nie poprosi�e� go do �rodka?
- Poprosi�em.
- Jak d�ugo czeka�?
- P� godziny. By� bardzo niecierpliwy. Przez ca�y czas chodzi� tam i z
powrotem. Sta�em przy drzwiach i wszystko s�ysza�em. W ko�cu wyszed� na korytarz
i zawo�a�: "Czy ten cz�owiek nigdy nie wr�ci?". To jego w�asne s�owa. "Musi pan
jeszcze troch� poczeka�" - odpowiedzia�em. "W takim razie zaczekam na zewn�trz,
bo czuj�, �e si� dusz� - odpar�. - Nied�ugo wr�c�". I wyszed�, zanim zd��y�em go
zatrzyma�.
- Dobrze si� spisa�e� - rzek� Holmes. - Wielka szkoda, Wat-sonie - doda�, kiedy
weszli�my do pokoju. - Potrzebuj� jakiej� sprawy, a ta, s�dz�c z niecierpliwo�ci
naszego go�cia, musi by� wa�na. A c� tu mamy? Przecie� to nie twoja fajka.
Musia� j� zostawi�. To pi�kna, stara fajka z korzenia wrzo�ca z d�ugim cybuchem.
Bursztynowym, jak m�wi� sprzedawcy tytoniu. Ciekawe, ile takich bursztynowych
cybuch�w jest w Londynie. Niekt�rzy twierdz�, �e o prawdziwo�ci bursztynu
�wiadczy zatopiona w nim mucha. Musia� by� bardzo zdenerwowany, skoro zostawi�
swoj� ulubion� fajk�.
- Sk�d wiesz, �e j� lubi? - zapyta�em.
- Taka fajka kosztuje siedem szyling�w i sze�� pens�w. Sp�jrz, by�a dwa razy
naprawiana: raz przy drewnianej cz�ci cybucha l raz przy bursztynowej. Podczas
ka�dej z tych napraw zak�adano srebrne k�ka, kt�re musia�y kosztowa� wi�cej ni�
sama fajka. Ten cz�owiek musi j� wi�c bardzo lubi�, skoro woli j� naprawia�, za-
Oliast kupi� now�.
-- Co� jeszcze? - spyta�em, bo Holmes wci�� obraca� fajk� w d�oniach.
Uni�s� j� w g�r� i postuka� w ni� d�ugim, szczup�ym palcem, niczym profesor w
jak�� ko�� podczas wyk�adu.
- Fajki bywaj� nadzwyczaj ciekawe - powiedzia�. - �aden przedmiot nie powie ci
tyle o w�a�cicielu, co fajka, mo�e z wyj�t. kiem zegark�w i sznurowade�. Jednak
widoczne tu wskaz�wki nie maj� wielkiego znaczenia. W�a�ciciel to dobrze
zbudowany, lewor�czny m�czyzna, o wspania�ych z�bach, kt�ry nie musi troszczy�
si� o pieni�dze.
Rzuca� te informacje niedba�ym tonem, widzia�em jednak, �e zerka na mnie, by
sprawdzi�, czy go s�ucham.
- S�dzisz, �e jest dobrze sytuowany, bo pali fajk� za siedem szyling�w? -
zapyta�em.
- To grosvenorska mieszanka po osiem pens�w za uncj� - odpar� Holmes, wysypuj�c
troch� popio�u na d�o�. - Skoro mo�na dosta� doskona�y tyto� za p� tej ceny,
znaczy to, �e ten cz�owiek nie musi liczy� si� z pieni�dzmi.
- A inne sprawy?
- Ma zwyczaj zapalania fajki od lamp i palnika gazowego. Sp�jrz, jedna strona
jest sczernia�a. Zapa�ka by tego nie zrobi�a. Poza tym nie przytyka�by jej do
boku fajki. Przypalaj�c od lampy, osmala si� g��wk�. A tu jest osmalona z prawej
strony. Wnioskuj� z tego, �e w�a�ciciel jest lewor�czny. Je�li ty przytkn��by�
fajk� do lampy, zrobi�by� to z jej lewej strony. Raz m�g�by� zrobi� inaczej,
lecz nie stale. Ta zawsze by�a przypalana z prawej strony. Wida� te�, �e
bursztyn jest pogryziony. Musi to wi�c by� silny m�czyzna, o mocnych z�bach.
Ale je�li si� nie myl�, wchodzi w�a�nie po schodach. Wkr�tce dowiemy si� czego�
wi�cej.
Po chwili drzwi si� otworzy�y i stan�� w nich wysoki, m�ody m�czyzna. Mia� na
sobie eleganckie ubranie - ciemnoszary garnitur - a w r�ku trzyma� br�zowy
filcowy kapelusz z szerokim rondem. Jego wiek okre�li�bym na jakie� trzydzie�ci
lat, cho� naprawd� by� nieco starszy.
- Prosz� wybaczy� - powiedzia� z lekkim zak�opotaniem. -Powinienem zapuka�, ale
jestem troch� zdenerwowany, st�d moje zachowanie.
Przetar� r�k� czo�o jak cz�owiek oszo�omiony i opad� raczej, ni� usiad�, na
krzes�o.
- Domy�lam si�, �e nie spa� pan dwie noce - odezwa� si� Holmes jak zwykle
przyja�nie. - To wprawia cz�owieka w zdenerwowanie, bardziej nawet ni� praca czy
zabawa. Jak m�g�bym panu pom�c?
- Potrzebuj� rady, sir. Nie wiem, co robi�, i ca�e moje �ycie leg�o w gruzach.
- Chcia�by pan mnie zatrudni� jako detektywa?
- Nie tylko. Chcia�bym zasi�gn�� pa�skiej opinii. Jest pan bowiem cz�owiekiem
sprawiedliwym i do�wiadczonym. Chc� widzie�, co powinienem zrobi�. Mam nadziej�,
�e pan mi pomo�e.
M�wi� kr�tkimi, urywanymi zdaniami. Odnios�em wra�enie, �e m�wienie sprawia mu
b�l i robi to wbrew w�asnej woli.
- To bardzo delikatna sprawa - ci�gn��. - Niech�tnie opowiada si� obcym o
domowych k�opotach. To okropne m�wi� dw�m nie znanym mi m�czyzno