4701

Szczegóły
Tytuł 4701
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4701 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4701 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4701 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Peter Berling DZIECI GRAALA Prze�o�y� z niemieckiego Ireneusz Ma�larz Pami�ci Elgaine de Balliers NEC SPE NEC METU S�OWO OD AUTORA Cytowane w tej ksi��ce we fragmentach kronikarskie zapiski franciszkanina Williama z Roebruku (ur. 1222) uchodzi�y przez d�ugi czas za zaginione w arabskich bibliotekach. Nikt ich nie szuka�, nikt nie potrudzi� si� o przek�ad. Pewna cz�� przepad�a w ci�gu stuleci mimo wielu arabskich odpis�w, z ocala�ych resztek - oraz innych �r�de� - autor zrekonstruowa� przedstawion� poni�ej histori�. Wprowadzeniem do niej jest r�kopis, kt�ry minoryta pozostawi� w wiernych r�kach swego brata zakonnego, Wawrzy�ca z Orty (Portugalia). Uczyni� to zapewne w przeddzie� swej podr�y do kraju Mongo��w, podj�wszy si� misji, kt�ra w latach 1253-1255 zaprowadzi�a go jako pos�a kr�la francuskiego Ludwika IX do Karakorum, siedziby wielkiego chana. Dokument, znaleziony przy "zwojach starkenberskich", zosta� tutaj podany w skr�towej postaci. "Kronika" Williama rozpoczyna si� tu� przed rokiem 1244, rokiem kapitulacji twierdzy Graala, tzn. Monts�gur, jak r�wnie� ostatecznej utraty Jeruzalem. Napisana po �acinie, zawiera liczne cytaty i wyra�enia w j�zykach znanych pod�wczas powszechnie w rejonie Morza �r�dziemnego, mi�dzy innymi w okcyta�skim, greckim i arabskim. Zwroty te po cz�ci zachowano w wersji oryginalnej, podaj�c ich przek�ad. Aby zainteresowanemu czytelnikowi u�atwi� wej�cie w opowie��, autor wskaza� przed ka�dym podrozdzia�em miejsce i czas akcji, a tak�e oznaczy� fragmenty oryginalnego tekstu Williama z Roebruku. Ca�o�� poprzedza szczeg�owy spis os�b, dla lepszej orientacji uporz�dkowany wedle "stronniczej" przynale�no�ci bohater�w. Na ko�cu niniejszej opowie�ci zamieszczono s�owniczek, kt�ry przybli�a czytelnikowi wa�niejsze postaci, miejsca i wydarzenia. DRAMATIS PERSONAE KRONIKARZ Willem z Roebruku, zwany Williamem, z zakonu braci mniejszych DZIECI Roger Rajmund Bertrand, zwany Roszem Izabela Konstancja Rajmunda, zwana Jez� W S�U�BIE GRAALA KATARZY Piotr Roger wicehrabia Mirepoix, komendant Monts�gur Rajmund z Perelhi, kasztelan Esklarmonda z Perelhi, jego c�rka Bertrand z La Beccalarii, budowniczy Roksalba Cecylia Stefania z Cab d'Aret, zwana Lob�, Wilczyc� Ksakbert z Barbery, zwany Lion de combat, pan na Qu�ribusie Alfia z Cucugnanu, mamka PRZEORAT SYJONU Maria z Saint-Clair, zwana La Grande Ma�tresse Wilhelm z Gisors, jej pasierb, templariusz Gawin Montbard z B�thune, komandor domu zakonnego w Rennes-le-Ch�teau Jan Turnbull, alias Cond� Jan Odo z Mont Sion, by�y ambasador cesarza na dworze su�tana ASASYNI Tarik ibn-Nasir, kanclerz asasyn�w z Masnatu Crean z Bourivanu, syn Jana Turnbulla; niegdy� chrze�cijanin, potem wyznawca mahometanizmu W S�U�BIE FRANCJI Kr�l Ludwik IX, zwany �wi�tym Hrabia Jan ze Joinville, seneszal Szampanii, kronikarz Hugon z Arcis, seneszal Carcassonne Oliwer z Termes, renegat katarski Iwo Breto�czyk Jordi, kapitan oddzia�u Bask�w W S�U�BIE KO�CIO�A Papie� Innocenty IV CYSTERSI Rajner z Capoccio, Szary Kardyna� Fulko z Procidy, inkwizytor DOMINIKANIE Wit z Viterbo, naturalny syn Rajnera z Capoccio Mateusz z Pary�a, archiwariusz Szymon z Saint-Quentin Andrzej z Longjumeau Anzelm z Longjumeau, zwany Fra'Ascelin, jego m�odszy brat FRANCISZKANIE Wawrzyniec z Orty Jan z Pian del Carpine, zwany Pianem Benedykt z Polski Bart�omiej z Cremony Walter z Martorany WE FRANCJI Piotr Amiel, arcybiskup Narbony Durand, biskup Albi W ZIEMI �WI�TEJ Albert z Rezzato, patriarcha Antiochii Galeran, biskup Bejrutu W KONSTANTYNOPOLU Miko�aj z La Porty, biskup �aci�ski Jarcynt, jego kucharz W S�U�BIE CESARSTWA Cesarz Fryderyk II, zwany Hohenstaufem W CORTONIE Eliasz z Cortony, baron Coppi, by�y genera� O.F.M., zwany Il Bombarone Gersenda, jego gospodyni Biro, w�a�ciciel gospody "Pod Z�otym Cielcem" W OTRANTO Laurencja z Belgrave, hrabina Otranto, zwana Przeorysz� Hamo l'Estrange, jej syn Klarion, hrabina Salentyny, jej wychowanica Guiscard Amalfita�czyk, jej kapitan W ZIEMI �WI�TEJ Zygisbert z �xfeldu, rycerz zakonu krzy�ackiego Konstancjusz, ksi��� Selinuntu, alias Fassr ad-Din Oktaj, zwany Czerwonym Soko�em SARACENI Rijesz-Sawon, m�oda Saracenka Ksawery, jej ojciec Alwa, jej matka Firuz, jej narzeczony Madulajn, jej kuzynka Zarot, podesta INNI Robert, si�acz Ruiz, pirat Ingolinda z Metzu, ladacznica Ajbak i Sargis, nestoria�scy wys�annicy Mongo��w In memoriam infantium ex sanguine regali Pami�ci dzieci kr�lewskiej krwi PROLOG Z Kroniki Williama z Roebruku Z�oci�cie jarz�ce si� �wiat�o niewidocznego ju� dla mnie wieczornego s�o�ca pada�o wci�� na kacersk� warowni�, jakby B�g pragn�� j� jeszcze raz, w ca�ym jej za�lepieniu, wywy�szy� na naszych oczach, zanim swym gniewem zetrze t� twierdz� na proch, karz�c za pope�nione grzechy. Dotarli�my w�a�nie do st�p wzg�rza, zwanego tutaj pog, i u nas, w dolinie, kr�lowa� ju� czarnofioletowy cie� zapadaj�cej szybko nocy. W taki spos�b Monts�gur ukaza� mi si� po raz pierwszy i mimo woli zadr�a�em, z�y na samego siebie. Wtedy jeszcze uwa�a�em, �e B�g jest nasz, i by�em przekonany o uczciwo�ci mej katolickiej vocationis* [* Vocatio (�ac.) - powo�anie], kt�ra sprowadzi�a mnie tutaj, abym wzi�� udzia� w wypaleniu wrzodu niecnej herezji. Ja, William z Roebruku, szczwany Flamandczyk, krzepki ch�opski syn w ubogim habicie zakonu braci mniejszych, ze scholarsk� pych� w sercu, bom dzi�ki stypendium mojego hrabiego ucz�szcza� w Pary�u na Uniwersytet, czu�em si� jak Wielki Inkwizytor: "O ty, katarskie w�owe plemi�, drzyj tam w g�rze, w fa�szywym �wietle poga�skiego s�o�ca! Wkr�tce zap�onie dla was inny ogie�, gdy wprost ze stosu wasze bezbo�ne dusze pocwa�uj� do piek�a!" Dzi�, po dziesi�ciu latach - ponad trzydziestoletni i niebawem �ysy - mog� si� tylko u�miechn��, �a�o�nie u�miechn�� na my�l o tym, jak biedny, niczego nie przeczuwaj�cy franciszka�ski gamo� sta� w�wczas na progu nigdy nawet nie �nionego �wiata wielkich, tajemniczych, dzikich i nikczemnych, wr�cz perfidnych duch�w, na kraw�dzi nie rozpoznanego kot�a czarownic, pe�nego przyg�d, bied i zepsucia, przed wej�ciem, ba! wepchni�ciem w �ycie - wt�oczony i wbe�tany w nami�tno��, zazdro��, intrygi i nienawi�� - w �ycie, co widzia�o w nim po prostu pi�k�, kt�r� rzuca�o tu i tam wedle swej ch�ci i kaprysu, omal nie doprowadzaj�c go do utraty zmys��w. Tego wszystkiego nie by�em w stanie przeczu�, jednak�e przypominam sobie dreszcz na widok twierdzy Graala w owym wieczornym �wietle. Monsalwat! Ca�a moja historia zacz�a si� zreszt� w innym, odleg�ym miejscu. Hrabiowie Hainaut z rado�ci, �e jednego z nich wybrano na cesarza Konstantynopola, tak�e parafi� w Roebruku obdarzyli donacj�: najm�odszy ch�opak we wsi, bardzo, je�li ju� nie najbardziej obiecuj�cy, m�g� za zgod� w�adz duchownych studiowa� ku wi�kszej chwale bo�ej. Niestety, ja by�em tym najm�odszym! Tak wi�c z ko�cielnym - to znaczy obolusa* [* Obolus (�ac.) - datek, ofiara; pierwotnie drobna grecka moneta, obol.] - b�ogos�awie�stwem pop�dzi� mnie ojciec kijami do najbli�szego klasztoru franciszkan�w, nie przejmuj�c si� wcale moim pe�nym protestu wrzaskiem. �zy matki tak�e dotyczy�y nie tyle mych tarapat�w, ile troski o to, �ebym nie zawi�d� matczynej ambicji, moja rodzicielka bowiem pragn�a mie� w�r�d syn�w s�awnego krzewiciela wiary. Rodzinie odpowiada�by nawet zakatowany przez pogan m�czennik. Dzi�ki wtykanym mi po kryjomu s�odkim ciastom przetrwa�em nowicjat bez uszczerbku na ciele, co ju� obdarzy�o mnie aureol� wybra�ca. Wkr�tce te� podnios�em �ebranin� z niskiego stanu cnoty do rangi sztuki ustawicznie si� tego zapieraj�cej, wszelako z�otodajnej. Nie przysz�o mi zatem z trudem, skoro tylko zeszpeci�a mnie tonsura, przekona� moj� zakonn� zwierzchno��, by wystara�a si� dla mnie o miejsce na Uniwersytecie. Ojciec z dum� przy�o�y� si� do tuczenia �wi�, matka za� podsyci�a jeszcze sw� nadziej� na co� w rodzaju cudownej kanonizacji albo przynajmniej zaliczenia jej syna w poczet b�ogos�awionych. I tak, viribus unitis* [* Viribus unitis (�ac.) - po��czonymi si�ami.], wyprawiono mnie, niespe�na dziewi�tnastoletniego, do Pary�a. Ha, c� to za miasto, ale jakie w nim drogie �ycie! Tutaj doprowadzi�em wpojony mi w zakonie dar �ebrania do pe�nego rozkwitu. Ja�mu�na? C� za upokarzaj�cy koncept na niegodn� egzystencj�! Uznawa�em towarzystwo wy��cznie tych, kt�rzy mnie uznawali: mo�na by to nazwa� swobodn� wymian� wzajemnych dowod�w �aski! Uchyla�em si� w znacznym stopniu od daj�cego si� z trudem unikn�� studiowania klasycznej teologii. Uspokaja�em jednak�e swoje "sumienie misjonarskie" nauk� j�zyka arabskiego, kt�ry obra�em za przedmiot obowi�zkowy, aby broni� w�asnej sk�ry w razie jakiego� niepo��danego przypadku: na przyk�ad gdyby moi kustosze wpadli pewnego dnia na my�l - wiedzia�em, �e matka mi nie popu�ci! - by pos�a� mnie na pustynie Terrae Sanctae*! [* Terrae Sanctae (�ac.) - Ziemia �wi�ta.] A tam przecie� musia�bym b�aga� pogan, je�li ju� nie o �ycie, to przynajmniej o �yk wody. Pot�ga dobrze wy�o�onego s�owa wywiera�a na mnie zawsze du�e wra�enie, dlatego te� nie zaniedbywa�em nigdy dyscyplin ucz�cych p�ynnego wyg�aszania kaza�, a tak�e opanowania �cis�ych form liturgii. W tym czasie m�j kr�l zacz�� szuka� kogo�, kto m�g�by go nauczy� mowy muzu�man�w. Ludwik �wi�ty chyba ju� w�wczas nosi� si� ze wznios�� my�l�, aby osobi�cie wyzwa� su�tana na dysput� i odwie�� go od poga�stwa. Ponadto mego w�adc� mog�o sk�oni� do nauki to, �e jego cesarski kuzyn Fryderyk �wietnie opanowa� arabski i bardzo go za to chwalono. Dla butnego pana studenta, kt�rego wtedy odgrywa�em, kr�lewski zamys� by� zdumiewaj�cy, gdy� ta mowa wydawa�a mi si� jedynie niezbyt cennym �rodkiem pomocniczym dla ludzi zapad�ych na chroniczne suchoty, znajduj�cych rado�� w tym, �eby wsp�lnie kas�a� i nawzajem si� opluwa�. Gdy dzi� przys�uchuj� si� deklamacji arabskich poet�w i harmonijne brzmienie ich wierszy unosi mnie na jasne wy�yny nigdzie indziej nie do�wiadczanego j�zykowego pi�kna, chcia�bym si� pod ziemi� zapa�� ze wstydu na wspomnienie swej m�odzie�czej ignorancji. Oczywi�cie kr�l nie mierzy� tak wysoko. S�usznie chyba nie odwa�y� si� zawezwa� na sw�j dw�r czcigodnego mistrza Ibn Ichsa Ibn-Szilona, u kt�rego ja uczy�em si� arabskiego. Wybrano mnie jako nieszkodliwego po�rednika, wszyscy bowiem uwa�ali, �e jestem temu j�zykowi niezwykle oddany. Do regularnej nauki nigdy nie dosz�o. Je�li suweren na kr�tko mnie przyjmowa�, wola� si� ze mn� modli� b�d� te� kaza� mi opowiada� historie z �ycia �wi�tego Franciszka, kt�rego przecie� osobi�cie ju� nie zd��y�em pozna�, co w rozmowie zawsze zr�cznie omija�em, aby kr�la nie rozczarowa�. W ten spos�b obaj byli�my zadowoleni. Mego pana i najmi�o�ciwszego w�adc� nawiedza� chyba jaki� obrzydliwy koszmar, mo�e by�y to choroby: niedokrwisto�� i r�a, na kt�re cierpia�, a mo�e dr�czyli go duchowi doradcy, do kt�rych z trudem m�g�bym si� zaliczy�. Od tygodni naprzykrzali mu si�, nalegaj�c, by wyrwa� wreszcie ��d�o kacerstwa z cia�a dawno ju� pobitego i obdartego ze sk�ry Po�udnia. Prawdopodobnie by�y to te� podszepty podejrzanego kr�lewskiego spowiednika, Wita z Viterbo, przys�anego przez samego papie�a; popycha� on kr�la do tego, aby przejedna� Maryj� Pann� pomszczeniem zuchwa�ego zab�jstwa inkwizytora w Avignonet*. [* Zab�jstwo inkwizytora - w r. 1242, w dzie� Wniebowst�pienia, langwedoccy rycerze, kt�rymi dowodzi� wicehrabia Piotr Roger z Mirepoix, zamordowali w Avignonet inkwizytora Tuluzy Wilhelma Arnaud i jego pomocnik�w.] W ka�dym razie pobo�ny w�adca przysi�g� Naj�wi�tszej Dziewicy, �e sko�czy ostatecznie z kacerskim gniazdem na Monts�gur. Dla Wita z Viterbo, tego rzymskiego kreta, kt�rego nigdy nie widzia�em, moje wsp�lne modlitwy z kr�lem musia�y by� sol� w oku i dlatego sprawi�, �e pewnego dnia zosta�em obdarzony nadzwyczajn� kr�lewsk� �ask�: otrzyma�em przywilej uczestniczenia w wyprawie przeciwko twierdzy katar�w jako kapelan tamtejszego seneszala,* [* Seneszal - w XII-XIII w. namiestnik kr�l�w Francji, zw�aszcza w prowincjach po�udniowych.] kt�ry mia� ju� przy sobie dw�ch kap�an�w i na dobr� spraw� �adnego wi�cej nie potrzebowa�. Viterbczyk zatroszczy� si� o to, �eby mi natychmiast wci�ni�to do r�ki nominacj� i wyprawiono w drog�. Wyobra�a�em sobie ten monotonny pobyt na odludziu, zapakowa�em wi�c par� ksi��ek, kt�rych braku, jak przypuszcza�em, biblioteka zbytnio nie odczuje, aby umys�owej t�pocie obozu wojskowego na prowincji przeciwstawi� swoje dalsze duchowe kszta�cenie. Nie po�egna�em nawet niezmiennie troskliwych rodzic�w, kt�rzy mnie i m�j dom zakonny w stolicy zaopatrywali z mi�� regularno�ci� w �wi�skie kie�basy i s�onin�, i ruszy�em bez najmniejszej ochoty w wymuszon� podr� na ponure Po�udnie. Nie mia�em ju� nigdy wi�cej zobaczy� ani wsi, ani Pary�a, ani drogich wybrze�y Flandrii. Znalaz�szy si� nad Morzem �r�dziemnym, wpad�em w obj�cia Scylli i Charybdy; te potwory wessa�y mnie w wodn� g��bin�, porwa�y i wyrzuci�y na brzegi, o jakich przedtem nie �ni�em... A mo�e jednak? Czy nie by�y to bezkresne pustynie, kamieniste g�ry, po kt�rych kusiciel prowadzi� mnie na wie��, owe pustkowia, kt�rych si� obawia�em jako ch�opiec i jeszcze jako nowicjusz, a kt�re teraz przemierza�em niby ma�y pionek przesuwany z pola na pole w gigantycznej rozgrywce szachowej wielkich tego �wiata? Raz goniec, raz skoczek, zagro�ony przez mroczne wie�e, chlubi�em si� pochlebstwami wielkich dam - ja, figura jakiego kr�la? Na pocz�tku z bezgraniczn� lojalno�ci� s�u�y�em jeszcze Ludwikowi. By� dobrym suwerenem; je�li zgrzeszy�em przeciwko niemu, wstydzi�em si� tak dalece, jak dalece rozwini�te by�o moje poczucie wstydu. Jednak�e w miar� jak oddala�em si� od w�adcy, zanika�o tak�e moje flamandzkie, swoiste wyobra�enie o sobie. Zosta�em wyrwany z korzeniami. Jakie� moce przenosi�y mnie a� na skraj uniwersum, zrzuca�y z przejrzy�cie oznaczonej szachownicy, kt�ra wydawa�a si� tak jednoznacznie podzielona na "czarne" i "bia�e", wprowadza�y z powrotem do gry, kiedy ju� dawno uzna�em si� za straconego, �ciga�y mnie lub zapomina�y o moim istnieniu. Czy czer� naprawd� oznacza�a dobro, za kt�re warto by�o walczy� mnichowi Eclesiae catholicae?* [* Ecclesiae catholicae (�ac.) - Ko�ci� katolicki.] Czy czerwony krzy� templariuszy by� jeszcze signum Christi?* [* Signum Christi (�ac.) - znak Chrystusa.] Zielona chor�giew muzu�man�w - obietnic� czy pot�pieniem? Sztandary Mongo��w - diabelskim �elazem do pi�tnowania? A mo�e bia�e, powiewne stroje katar�w obiecywa�y jednak raj? Dozna�em mi�osierdzia od asasyn�w, przekona�em si� o bezwarunkowej wierno�ci Tatar�w, znalaz�em przyjaci� w�r�d chrze�cija�skich rycerzy i do�wiadczy�em szlachetno�ci arabskich emir�w. Prze�y�em trucizn�, pod�o�� i straszn� �mier�, widzia�em mi�o�� i po�wi�cenie, jednak�e niczyj los nie poruszy� mnie tak jak los dzieci - infant�w Graala. Ich pami�ci czuj� si� zobowi�zany. By�y mi tak bliskie, jakby zrodzone ze mnie. Kruche figury nadziei, przesuwane po szachownicy przez bezlitosne si�y, dzieci�ca para w�adc�w jako element Wielkiego Planu. M�j kr�l i moja kr�lowa! Wraz z ich znikni�ciem rozwia� si� sen o pokoju i szcz�ciu dla reszty �wiata. Ja by�em tylko ma�ym, niewa�nym pionkiem, kt�remu pozwolono prze�y�. One zosta�y po�wi�cone, jeszcze nim partia dobieg�a ko�ca. O nich chc� opowiedzie�... I MONTSEGUR OBLʯENIE Monts�gur, jesie� 1243 Jak stromy skalny sto�ek wyrasta Monts�gur z poprzerzynanej rozpadlinami niziny, obcy, prawie nie z tego �wiata, otwieraj�cy si� tylko dla niebia�skich zast�p�w, je�li ze swej anielskiej perspektywy wypatrz� kawa�ek p�askiego gruntu szeroko�ci d�oni, aby postawi� na nim sw� niebiesk� drabin�. Gdy ziemski intruz zbli�a si� od p�nocy, g�ra wydaje si� w zasi�gu r�ki jak zdj�ty z g�owy he�m, kt�ry jednak�e czarodziejska d�o� tym gwa�towniej podnosi wzwy�, im bli�ej kamiennej �ciany nieproszony go�� si� przysuwa. Kiedy kto� skrada si� od wschodu, uleg�szy u�udzie mi�kko opadaj�cego g�rskiego grzbietu, odepchnie go wysuni�ta tarcza Roc de la Tour, mo�e nawet str�ci w pienisty w�w�z Lassetu, wcinaj�cy si� tak g��boko w ska�y, �e stamt�d, z do�u, nie wida� ju� w og�le wierzcho�ka g�ry, a c� dopiero m�wi� o dostrze�eniu warownego zamku. Tylko od po�udniowego zachodu zaprasza podchodz�cego lesiste siod�o powy�ej �ukowatego zbocza. Ledwie jednak zadyszany �mia�ek opu�ci chroni�ce go podszycie, ju� napotyka nagie, piar�yste urwisko. I dok�adnie nad nim wznosz� si� mury. Natr�t rozpoznaje wrota i wie, �e si� dla niego nie otworz�. W rozrzedzonym powietrzu z trudem �apie oddech, serce wali mu jak m�otem. B��kitnawym fioletem l�ni� szczyty bliskich Pirenej�w, tak�e w to babie lato 1243 roku ju� pokryte �niegiem. Wiatr przeci�ga szeleszcz�c w li�ciach bukszpan�w. Intruz nie s�yszy �wistu strza�y, kt�ra przeszywa mu gard�o i przyszpila do pnia. Krew tryska z szyi jak z orze�wiaj�cego �r�d�a, za kt�rym tak t�skni� podczas wspinaczki, i chlusta w rytm uderze� s�abn�cego serca. Szare ska�y zlewaj� si� z murami, staj� si� jasne, �wietliste jak niebo za nimi, i przybysz traci zmys�y, jeszcze nim runie na wznak w ciemn� ziele� lasu, kt�rego nie powinien by� opuszcza�. Oblegaj�cy roz�o�yli si� obozem na przeciwleg�ym trawiastym zboczu, utrzymuj�c pe�en respektu dystans wobec Monts�gur i zarazem bezpieczn� odleg�o�� od zasi�gu jego katapult. W samym �rodku obozu rozbili swe namioty dwaj przyw�dcy: Piotr Amiel, arcybiskup Narbony i jednocze�nie legat papieski, kt�ry z �arliwo�ci� wypisa� na swym sztandarze ��dz� zniszczenia "�wi�tyni szatana", i w odpowiednim, by� mo�e rozmy�lnie zachowanym odst�pie Hugon z Arcis, seneszal Carcassonne, wyznaczony przez kr�la na militarnego dow�dc� przedsi�wzi�cia. Chocia� legat, jak ka�dego ranka, odprawi� msz� dla wojska - o wiele zreszt� ch�tniej z drabinami i wie�ami obl�niczymi szturmowa�by na jego czele kacersk� twierdz� - seneszal, kiedy wieczorem zadzwoniono na Anio� Pa�ski, ukl�k� ponownie przed namiotem w otoczeniu swych trzech kapelan�w, z kt�rych jeden, William z Roebruku, zacz�� odmawia� modlitw�. Arcybiskup, wedle kt�rego za wiele si� modlono, a za ma�o walczono, z trudem si� opanowuj�c doczeka� amen. - Zbawienia swojej duszy - odezwa� si� wreszcie - powinni�cie, panie z Arcis, szuka� nie tyle w przymierzu z Bogiem, ile w walce z Jego wrogami. Seneszal by� rad, �e jeszcze nie podni�s� si� z kl�czek, oczy mia� zamkni�te i z�o�one r�ce. Tylko kostki palc�w zaci�ni�tych d�oni zaznaczy�y si� biel�. Wci�� jednak milcza�. - Taki spos�b oszcz�dzaj�cego nieprzyjaci� obl�enia - ci�gn�� arcybiskup - praktykowa� hrabia Tuluzy wystarczaj�co d�ugo, i m�j pan papie�... - Ja s�u�� kr�lowi Francji - przerwa� mu Hugon z Arcis; odzyska� ju� wewn�trzn� r�wnowag� i z ca�ym spokojem pocz�� teraz s�czy� jadowite s�owa do uszu swego duchownego oponenta - i je�li B�g pozwoli, wype�ni� wiernie kr�lewski rozkaz: zdob�d� Monts�gur! - Wsta� i szorstkim ruchem r�ki odprawi� kap�an�w. - I przed tym musi ust�pi� �ciganie kacerzy, tak bardzo wam, ekscelencjo, le��ce na sercu. Oczekiwanie, �e b�d� to robi� Tuluza�czycy, �wiadczy o niezbyt subtelnym politycznym wyczuciu: przecie� w�r�d obro�c�w twierdzy wielu jest dawnych wasali hrabiego, cz�sto nawet po��czonych z nim wi�zami krwi. - Faidits! - parskn�� arcybiskup. - Wiaro�omni zdrajcy, buntownicy! A tutejszy pan lenny, wicehrabia Foix, nie raczy� nawet pojawi� si� u nas! Seneszal ruszy� przed siebie. - Jego nast�pca jest od dawna wyznaczony, to Gwidon z Levis, syn cz�owieka, kt�ry walczy� u boku wielkiego Montforta! Czy wicehrabia Foix ma za niego wyci�ga� kasztany z ognia? Piotr Amiel post�powa� za Hugonem z Arcis krok w krok, pieni�c si� z w�ciek�o�ci. - Ot� to! W�a�nie ogie� powinni�cie wynie�� na g�r� i wrzuci� do gniazda tego diabelskiego plemienia, �eby go w dymie i p�omieniach wyprawi� do piek�a. Seneszal schyli� si� bez s�owa i wyci�gn�� z ogniska pal�c� si� ga���. - Oto pochodnia inkwizycji! - powiedzia� szyderczo i skierowa� p�on�cy konar w stron� os�upia�ego arcybiskupa. - Zanie�cie j�, ekscelencjo, na g�r�! Je�li b�dziecie po drodze dostatecznie mocno dmucha� albo �wi�ta Dziewica u�yczy wam oddechu, z pewno�ci� ogie� ten nie zga�nie. Poniewa� legat nie mia� zamiaru przyj�� tl�cej si� ga��zi, seneszal wrzuci� j� z powrotem w �ar, odwr�ci� si� i odszed�. Towarzysz�cy mu orszak, przywyk�y do takich wyst�pie�, nie m�g� si� powstrzyma� od �miechu. Zapada� zmrok; wsz�dzie rozpalano teraz ogniska. Markietanki nape�nia�y kadzie, �o�nierze obracali ro�ny, albowiem polowanie w lasach Corretu i spl�drowanie ch�opskich zagr�d w Taulacie da�o dzi� pewne rezultaty. W przeciwnym razie pozosta�yby tylko �o��dzie, kasztany i twardy chleb, kt�ry rozdzielali fura�erowie. Oddzia�y by�y najemne. Przywiedli je rycerze krzy�owi, szlachetni panowie z P�nocy, co nie chcieli si� sprzeciwia� �yczeniu swego suwerena, pochlebcy staraj�cy si� pozyska� jego �ask� b�d� po prostu awanturnicy, kt�rzy obiecywali sobie - lenna i beneficja by�y ju� dawno rozdane - przynajmniej jak�� zdobycz lub inne korzy�ci, zw�aszcza �e Ko�ci� zapewnia� ka�demu uczestnikowi odpust zupe�ny i przebaczenie wszystkich grzech�w. Mury Monts�gur, kt�rych najmocniejsza flanka spogl�da�a rozwartym k�tem na roz�o�ony w dole ob�z, nurza�y si� w z�ocie zachodz�cego s�o�ca. - Ilu ich mo�e by�? - Esklarmonda z Perelhi, m�oda c�rka kasztelana, podesz�a bez obawy do nieblankowanej kraw�dzi muru i popatrzy�a w dolin�. - Sze�� tysi�cy? Dziesi��? Piotr Roger wicehrabia Mirepoix, szwagier Esklarmondy i komendant twierdzy, u�miechn�� si�. - Dop�ki nie s� w stanie wys�a� pod wa�y cho�by stu �o�nierzy, nie powinno to was, pani, porusza�. - Odsun�� j� �agodnie od muru. - Ale nas zag�odz�... - Jak �atwo zauwa�y�, ci panowie rozbili tam w dole swe namioty wedle w�asnego widzimisi�, odcinaj�c si� od siebie tylko dlatego, �e pochodz� z r�nych ziem. - Mirepoix wskaza� r�k� na stok, pag�rki i doliny. - Dla nas ich niedorzeczna buta, a do tego niedost�pna okolica poci�ta rozpadlinami i ciemne lasy budz�ce w ka�dym strach, s� korzystne, bo w pier�cieniu obl�enia jest wi�cej dziur ni� w serze z Pirenej�w, kt�ry si� tutaj �wie�y co tydzie� dostarcza. Wyra�nie by�o wida�, �e pragnie doda� jej odwagi. A przecie� ju� samo imi� zobowi�zywa�o Esklarmond� do na�ladowania wielkiego wzoru w osobie najs�awniejszej katarki, owej "siostry" Parsifala, kt�ra przed blisko czterdziestu laty kaza�a rozbudowa� Monts�gur. M�oda Esklarmonda r�wnie� nale�a�a w�r�d Czystych do grona Doskona�ych. Wiedzia�a oczywi�cie, �e jej doczesne �ycie znajdzie si� w najwy�szym niebezpiecze�stwie, je�li zbawcza g�ra nie wytrzyma naporu wroga. Jednak�e ta gro�ba nie mia�a dla niej najmniejszego znaczenia. - Graal... - powiedzia�a cicho, zwierzaj�c wicehrabiemu sw� jedyn� trosk�. - Nie powinni si� o nim dowiedzie�, jeszcze by go zagarn�li. Nagle za plecami rozmawiaj�cych pojawi�o si� niepostrze�enie dwoje ma�ych dzieci. Ch�opiec l�kliwie obj�� ramionami nogi m�odej kobiety, tymczasem pe�na wdzi�ku dziewczynka wesz�a �mia�o na wyst�p muru, rzuci�a w przepa�� kamie� i zachwycona nas�uchiwa�a, kiedy uderzy o skalisty grunt. Dopiero ten odg�os zwr�ci� na ni� uwag� komendanta twierdzy. - Nie wolno wam przecie� tutaj przychodzi�... - zacz��, ale ju� dostrzeg� piastunk� spiesz�c� po schodach, kt�re z zamkowego dziedzi�ca prowadzi�y stromo na mury. Da� ma�ej klapsa, przytrzyma� j�, bo pr�bowa�a ucieka�, i popchn�� w stron� s�ugi. Esklarmonda natomiast pog�adzi�a ch�opca po w�osach i ma�y poszed� grzecznie za opiekunk�. - Jak d�ugo jeszcze? - zwr�ci�a si� znowu Esklarmonda do wicehrabiego. Komendant Monts�gur wydawa� si� pogr��ony w my�lach. - Fryderyk nie mo�e nas opu�ci�... - zapewni�, jednak�e w brzmieniu jego g�osu da�o si� wyczu� w�tpliwo��. - Hohenstauf zaprzepaszcza w�asne dobro, a c� dopiero dobro swojej krwi - stwierdzi�a Esklarmonda nie bez goryczy. - Nie zdawajcie si�, panie, na niego w�a�nie z ich powodu! - rzuci�a spojrzenie w kierunku dzieci, kt�re dok�ada�y wszelkich stara�, aby utrudni� piastunce zej�cie po kamiennych schodach. - Istnieje wy�sza moc. Przysi�gam, �e dzieci zostan� uratowane. Popatrzcie, pani! - Przeszed� do wschodniego naro�nika, gdzie znajdowa�o si� przykryte dachem obserwatorium astronomiczne. - Tej strony, gdzie Lasset p�yn�c z g�r Taboru huczy w g��boko wyci�tym w�wozie, oblegaj�cy w og�le nie strzeg�. Esklarmonda pozdrowi�a z�o�onymi d�o�mi bia�o odzianych starc�w, podobnie jak ona Doskona�ych, kt�rzy z platformy obserwatorium badali bieg gwiazd. - Obok braku dyscypliny u naszych wrog�w - ci�gn�� Mirepoix - pomaga nam przede wszystkim to, �e wiele zwerbowanych oddzia��w sympatyzuje z nami. Pod Roc de la Tour na przyk�ad obozuj� dawni lennicy mego ojca, ludzie z Camon. - Wicehrabia stara� si� swym wywodem wzbudzi� ufno�� m�odej kobiety. - Jak d�ugo Roc de la Tour pozostaje w naszym r�ku, ��czno�� ze �wiatem zewn�trznym nie zostanie zerwana, tak wi�c naprawd� istnieje nadzieja... - Ach, wicehrabio - po�o�y�a r�k� na jego ramieniu - nie pok�adajmy nadziei w �wiecie zewn�trznym, kt�ry zamyka przecie� widok na wrota raju. Raj natomiast jest pewny i tego nikt nam nie mo�e odebra�! Odesz�a z pogodnym u�miechem. Tymczasem Monts�gur okry�a ciemno��, za to na firmamencie ca�ym blaskiem zal�ni�y gwiazdy. W dolinie �arzy�y si� ogniska, lecz spro�ne �piewy, piski ladacznic i przekle�stwa �o�dak�w przy grze w ko�ci i pija�stwie nie dociera�y na szczyt g�ry. Nastr�j w obozie by� z�y. Zbli�a�a si� zima, a oni tkwili tu ju� dobre p� roku. W pierwszych dniach kilku �mia�k�w spr�bowa�o szturmu na w�asn� r�k�, ale wr�cili jak niepyszni. Po�o�enie strategiczne twierdzy i si�a jej ognia nie na darmo pozwala�y stawia� czo�o wszelkim atakom przez ponad dwa pokolenia. Seneszal wiedzia� o tym i powstrzymywa� si� od walki, chocia� legat papieski ustawicznie na to nalega�. Ale r�wnie� dla Hugona z Arcis stawa�o si� coraz bardziej niezno�ne bezczynne wyczekiwanie u podn�a g�ry. Kaza� swoim kapelanom odprawia� wiele mszy w ci�gu dnia, jakby modlitwy mog�y poprawi� militarne po�o�enie oblegaj�cych. Tej nocy franciszkanin tak�e zabiera� si� do mod��w, gdy raptem seneszal dozna� ol�nienia. - Baskijscy g�rale! - rzuci� do kl�cz�cego ju� zgodnie ze zwyczajem Williama. - Powinni�my ich natychmiast zwerbowa� nie szcz�dz�c pieni�dzy, nawet je�li Baskowie nie zechc� si� ruszy� przed zako�czeniem zbior�w! - Niech b�dzie pochwalony... - zacz�� William. - Podnie� lepiej swoj� flamandzk� dup� - prychn�� seneszal - i podaj mi dzban! Musimy wypi� na t� intencj�! G�RALE Monts�gur, zima 1243/44 Z Kroniki Williama z Roebruku P�n� jesieni� z odleg�ego kraju Bask�w przyby� oddzia� najemnych g�rali. M�j pan, seneszal, nie pozwoli� im roz�o�y� si� u nas obozem, lecz zaraz poprowadzi� ich osobi�cie wok� p�nocno-zachodniego skraju wzniesienia, tu� pod Roc de la Portaille, gdzie �ciana wznosi si� najbardziej stromo, tak �e z do�u ledwie mo�na dojrze� don�on twierdzy. Dopiero tu da� im odpocz��. Ku zazdro�ci mych konfratr�w wybra� tylko mnie, �ebym mu towarzyszy�. Po po�udniu ruszyli�my dalej i poci�gn�li�my wzd�u� p�nocnej �ciany, os�oni�ci przed niepo��danym spojrzeniem wysokimi jod�ami boru Serralungi, kt�ry swym kra�cem si�ga� tutaj a� do ska�y. Szed�em za Jordim, jednym z kapitan�w baskijskich. Z trudem udawa�o mi si� dotrzyma� mu kroku i nak�oni� do rozmowy, w trakcie kt�rej pos�ugiwali�my si� dziwn� mieszanin� w�oskiego i �aciny. Nie mia�em poj�cia, dok�d zmierza nasz tajemniczy poch�d. - Do Roc de la Tour - rzuci� kr�tko Jordi. Potykaj�c si� wysapa�em: - Dlaczego? - Kie�bas�, kt�r� si� chce pokroi�, trzeba najpierw zwi�za�. O tym zapomniano. Umilk�em. Po pierwsze, bo przy jego s�owach natychmiast poczu�em g��d, a po drugie, bo na my�l o jedzeniu przyszed� mi do g�owy Graal, o kt�rym tu w obozie wszyscy po cichu m�wili, ale na pytanie, co to w�a�ciwie jest, nikt nie potrafi� da� cho�by w najmniejszym stopniu zadowalaj�cej odpowiedzi. To by�o chyba co� wi�cej ni� skarb, co� orze�wiaj�cego, po czym nie czu�o si� ju� wcale pragnienia, jaka� manna niebieska, kt�ra takiego jak ja biednego mnicha mog�a uwolni� od wszelkich ziemskich mozo��w. - Szukacie skarbu? Tego Graala? - bada�em ostro�nie, wstydzi�em si� bowiem, �e wiem mniej od prostego Baska, a tak�e dlatego, �e ju� niejeden raz spotka�em si� z najdziwaczniejszymi ostrymi reakcjami, gdy w obozie dochodzi�o czasem do rozmowy na temat prawdziwej przyczyny naszej krucjaty. - Nie, Williamie - wyszczerzy� z�by w u�miechu Jordi - chodzi o kup� bezwarto�ciowych kamieni, o kt�re si� nikt nigdy nie troszczy�, dlatego sta�y si� dla obro�c�w Monts�gur dogodn� mysi� dziur�, przez kt�r� sprowadzali zaopatrzenie. Ale teraz przy dziurze zaczai� si� kot! U�miechn�� si� chytrze, ja za� wiedzia�em tyle samo co przedtem; no, mia�em jednak mniej wi�cej poj�cie, gdzie znajduje si� Roc de la Tour: na p�nocno- wschodnim kra�cu wzg�rza, gdzie stok obni�a si�, tworz�c siod�o i otwieraj�c ponownie drog� Lassetowi. - W takim razie czemu nie idziemy w�wozem? By�oby du�o bli�ej. - Po prostu dlatego, �e tam czuwaj� templariusze i zaraz by zasygnalizowali obro�com twierdzy nasze przybycie! - Przecie� to chrze�cija�scy rycerze - parskn��em z oburzeniem. - Jak mo�ecie przypuszcza�, �e trzymaj� z kacerzami? - Pyta�e�, franciszkaninie, o Graala? No to masz odpowied�! - Ruszy� teraz szybciej, daj�c mi tym do zrozumienia, �e nie zamierza ju� nic wi�cej powiedzie�. Wkr�tce przybyli�my do podn�a ska�y, gdzie obozowali ludzie z Camon. Przyj�cie by�o ch�odne, je�li wr�cz nie wrogie. Przywitali seneszala niezwykle sztywno, Bask�w za� potraktowali jak powietrze. - Zdrajcy! - us�ysza�em szept. Tymczasem zrobi�o si� ciemno. Seneszal, co naturalnie nie poprawi�o nastroju, zabroni� u�ywa� ognia, aby uniemo�liwi� nadanie �wietlnego sygna�u. Ponad nami, na wp� skryte za szybko przesuwaj�cymi si� strz�pami chmur, wznosi�y si� w bezksi�ycowej nocy przednie fortyfikacje kacerskiej twierdzy. Wygarbowane przez s�o�ce i wiatr br�zowe twarze Baskowie poczernili sobie jeszcze sadz�. Nie nosili �adnej zbroi, �adnej ci�kiej broni, jedynie obcis�e sk�rzane kaftany i obosieczne sztylety, kt�rych r�koje�ci stercza�y ponad ramionami lub wystawa�y z cholew. Na rozkaz seneszala pob�ogos�awi�em ich, ka�dego oddzielnie. Gdy przysz�a kolej na Jordiego, rzek�em cicho, czyni�c znak krzy�a: - Matka Bo�a niechaj strze�e... On jednak�e wyci�gn�� z rozporka czarn� koci� �ap�. - Splu� na ni� - szepn�� do mnie - je�li mi dobrze �yczysz. Uda�em atak kaszlu i wy�wiadczy�em mu t� przys�ug�. G�rale poruszali si� niczym drapie�ne koty, a porozumiewali si� g�osami zwierz�t; zreszt� zaledwie weszli w skaln� �cian�, od razu znikn�li nam z oczu. Sp�dzi�em reszt� nocy pij�c, by dotrzyma� seneszalowi towarzystwa. Milczeli�my, nas�uchuj�c odg�os�w z g�ry. Czy sobie tak tylko wyobra�a�em, czy te� uleg�em p�niejszej sugestywnej relacji Jordiego, w ka�dym razie widzia�em przed sob� wyra�nie przebieg wypadk�w, jakbym sam w nich uczestniczy�. Baskowie wspi�li si� sprawnie na szczyt Roc de la Tour i przywar�szy do szorstkiej ska�y, czekali nieruchomo do brzasku. Obro�cy fortyfikacji, katalo�scy kusznicy, ca�� noc wlepiali oczy w ciemno��, poniewa� przybycie g�rali nie usz�o ich uwagi. Kiedy wreszcie zacz�o �wita�, niebezpiecze�stwo uznali chwilowo za za�egnane. Napi�cie powiek zel�a�o. Przez jeszcze jedno Ave trwa�a zwodnicza cisza, po czym Baskowie skoczyli na znu�onych czuwaniem obro�c�w. Skacz�c wyci�gn�li sztylety: rozleg�o si� rz�enie, j�ki, g�uche odg�osy upadku, par� od�amk�w skalnych uderzy�o z �oskotem i Katalo�czycy szyj�c z kusz wycofali si� zalesionym grzbietem pod os�on� zamkowych mur�w. G�rale nie odwa�yli si� na po�cig. Kusznicy za� mieli wprawdzie na dystans przewag�, zaniechali wszak�e przep�dzenia Bask�w z Roc de la Tour, by�o bowiem jeszcze za ciemno. Tym samym ostatnie, w ka�dym razie ostatnie nam znane po��czenie obl�onych ze �wiatem zewn�trznym zosta�o przerwane, a pier�cie� wok� Monts�gur zamkni�ty. Co by�o dalej, opowiedzia� mi Jordi, gdy spotka�em go w obozie kilka dni p�niej. Ot� pomys�owy ekscelencja Durand, z profesji w�a�ciwie biskup Albi, kaza� w dolinie rozmontowa� swoje s�awne katapulty i Baskowie wci�gn�li je linami na g�r�. Jednak�e obro�cy potrafili naprawi� sw�j b��d dzi�ki r�wnie genialnemu konstruktorowi machin miotaj�cych, Bertrandowi z La Beccalarii. Ten budowniczy z Capdenac, gdy dowiedzia� si�, w jakiej opresji znale�li si� jego przyjaciele, bez namys�u porzuci� rozpocz�t� budow� katedry w Montauban i dos�ownie w ostatniej chwili wraz ze swymi pomocnikami zosta� cichcem przeprowadzony do twierdzy. Jego przeno�ne katapulty ustawione na Pas de Tr�buchet odpowiedzia�y na nasz ostrza� tak skutecznie, �e o dalszym posuwaniu si� naprz�d nie mog�o by� mowy. Wyd�u�ony grzbiet, zalesiony i poprzerzynany przej�ciami ukrytymi w ska�ach, raz pod ziemi�, raz ponad ni�, pe�en jaski� i tajnych bram wypadowych, pozosta� w r�ku Katalo�czyk�w. Baskowie ograniczyli si� do utrzymania zdobytego przycz�ka. Jednak�e si�a rzutu ich machin nie si�ga�a dalej ni� do barbakanu, pot�nego fortu Monts�gur. - Tak wi�c o podej�ciu do mur�w zamku nie ma nawet co marzy�! - stwierdzi� Jordi. - To dlaczego nie pode�l� wam posi�k�w? - udawa�em przebieg�ego stratega. - Natarliby�cie wreszcie na to diabelskie gniazdo z jego w�owym plemieniem! - Bo - Jordi gwizdn�� przez z�by - ani pan seneszal, ani pan arcybiskup nie s� dobrymi wspinaczami, podobnie jak ich, niemrawa piechota! - Roze�mia� si�. - A je�li chodzi o nas, spe�niamy swoje zadanie. W istocie: dzie� i noc katapulty ekscelencji Duranda podnosi�y teraz ci�ary i ku wielkiemu zadowoleniu papieskiego legata miota�y ponad lasem mordercze pociski na mury ostatniego zewn�trznego bastionu. - W barbakanie zetrzemy teraz kacerzy na miazg� jak t�uczkiem w mo�dzierzu - radowa� si� tak�e Jordi. - Umieraj�c otrzymuj� consolamentum, ostatnie namaszczenie tych heretyk�w, a�eby w piekle mogli lepiej si� sma�y� - popisywa�em si� szyderczo niedawno nabyt� m�dro�ci�. - No, obro�cy tak�e kazali przem�wi� swym �mierciono�nym machinom, by naszych niczym nie chronionych szturmuj�cych �o�nierzy mia�d�y�y i wymiata�y z urwistego piargu w przepa��, na kt�rej dnie oczekuje ju� pan arcybiskup jako niebieski klucznik! - A ty, Jordi, robisz co�, �eby si� nie ba� �mierci? - Mnie chroni� niezawodne czary! - roze�mia� si�. - Wywr�ono mi, �e dopiero wtedy wr�c� do przodk�w, gdy wok� mnie zbierze si� �wi�ta tr�jca: rzymski biskup, heretycki templariusz i franciszka�ski stra�nik Graala. Tote� d�ugo sobie poczekam! - Dalib�g! Zw�aszcza �e my, minoryci, pilnujemy najwy�ej owiec - zawo�a�em. - A jakim�e to poga�skim sztuczkom zawdzi�czasz t� ochron�? - Zazdro�ci�em Jordiemu, kt�remu wyprorokowano takie rzeczy, ja bowiem mog�em si� tylko pos�u�y� wzywaniem Dziewicy i kilku �wi�tych. Co prawda moje �ycie nie znajdowa�o si� w niebezpiecze�stwie, ale jaki� zab��kany kamie� m�g� mi przecie� przypadkiem spa�� na g�ow�. - Chyba mo�esz to zdradzi�? - doko�czy�em. - Nie s�ysza�e� nigdy o tej m�drej kobiecie, kt�ra...? Dziwne. - Jordi mierzy� mnie wzrokiem wyra�aj�cym zar�wno podejrzliwo��, jak i rozbawienie. - A ona ci� zna! Nie chcia� ju� nic wi�cej powiedzie�, a poniewa� ja wci�� nalega�em, zniecierpliwi� si�. - "Trzymajcie z dala ode mnie tego franciszka�skiego zwiastuna nieszcz�cia, kt�ry w��czy si� po waszym obozie!", powiedzia�a, je�li� ju� taki ciekaw. "Niech mi si� nie pl�cze pod nogami!" Zrozumia�em bardzo dobrze, �e to odpowiada r�wnie� postawie Jordiego wobec mnie. Rozgniewa�em si� i zawstydzi�em. Odt�d schodzili�my sobie z drogi. Przede wszystkim jednak by�em bardzo zaniepokojony. Wkr�tce potem kazano Baskom wr�ci� na g�r�. Tym razem w og�le ich nie b�ogos�awiono, a je�li nawet, to kolej przypada�a na moich konfratr�w. Tak wi�c nie mia�em ju� okazji porozmawia� z Jordim i zapyta�, o co w�a�ciwie chodzi w tej ca�ej sprawie ze mn� i z wr�k�. Znano j� pod imieniem Loby, Wilczycy, tyle zdo�a�em si� tymczasem w obozie dowiedzie�; i �e to katarska czarownica mieszkaj�ca w lasach Corretu, na kt�rej wyroczniach dobrze jest polega�. Zbrojny w prostot� swego umys�u coraz bardziej sk�ania�em si� do tego, aby za��da� od Loby wyja�nie�, sk�d bra�a si� jej wiedza wzgl�dem mej osoby. Jako� bym t� wied�m� strawi�; czy� nie powiada Pan: "Wszystko, cokolwiek w jatce sprzedaj�, spo�ywajcie, niczego nie dociekaj�c dla spokoju sumienia"? Miejsca m�wi�ce o jedzeniu zawsze zapami�tywa�em. I to, co Pan tak �askawie przyznawa� memu �o��dkowi, mog�o ca�kiem dobrze odnosi� si� i do mojej g�owy. BARBAKAN Monts�gur, zima 1243/44 Zap�aciwszy bez s�owa krwawe myto - Loba, Wilczyca, przepowiedzia�a kapitanowi g�rali: "P�aszcz nocy nie daje �adnej os�ony przeciwko �lepym pociskom!" - Baskowie wspi�li si� na Pas de Tr�buchet i zasztyletowali b�d� zadusili za�ogi katapult w za�artej walce wr�cz. Obro�cy barbakanu nas�uchiwali jeszcze podejrzliwie w pomroce, dziwi�c si�, dlaczego tak nagle zamilk� swojski syk i grzechot uderze�, gdy Baskowie ju� na nich natarli. Za p�no rozbrzmia� dzwon alarmowy. Zmorzonych snem wyr�ni�to w pie�, nim z zamku zdo�a�a nadej�� pomoc. Kiedy wsta� �wit, g�rale popatrzyli ze zgroz� na pionowo opadaj�c� �cian�, kt�r� pokonali w ciemno�ciach. - Zdobycie barbakanu przez Bask�w szybko da si� nam we znaki - prawie bez emocji oznajmi� na murach twierdzy Bertrand z La Beccalarii, zwracaj�c si� do swych gospodarzy. - Rzecz tylko w tym, ile czasu b�d� potrzebowali ludzie ekscelencji Duranda, aby tam ustawi� adoratrix murorum, t� jego gigantyczn� katapult�! - Nie mo�emy temu przeszkodzi�, ale przetrzymamy i t� pr�b�. - Kasztelan Rajmund z Perelhi, wymusza� wiar� swym uporem. Wkr�tce uderzy�y w zamek stufuntowe, topornie ciosane granitowe kule. Wschodni mur, gruby ponad cztery metry, wytrzyma� uderzenie, lecz zbudowane na nim belkowanie obserwatorium rozpad�o si� od razu w drzazgi, a w znajduj�cych si� poni�ej, na dziedzi�cu, dachach pojawia�o si� coraz wi�cej dziur. Pociski nadlatywa�y z posapywaniem "w odst�pach szybko odmawianych zdrowasiek", jak drwi�co okre�la� to kasztelan. Ich uderzeniom towarzyszy� suchy trzask, gdy trafia�y w drewniany cel, b�d� g�uchy �oskot, je�li wwierca�y si� w piach pokrywaj�cy bruk zamkowego dziedzi�ca. N�ka�y serca kobiet i dzieci, kt�re zastraszone siedzia�y nieruchomo w kazamatach. Jednak�e nie na wszystkich dzieciach te ogromne kule wywiera�y tak wielkie wra�enie. Nie�mia�y ma�y ch�opiec i jego odwa�na towarzyszka ukryli si� przed sw� opiekunk� pod stopniami kamiennych schod�w, kt�re prowadzi�y do obserwatorium. Zamykali oczy, gdy nad ich g�owami rozlega� si� kolejny �wist, i zak�adali si� w ciemno o cel: dach czy dziedziniec. Potem �ledzili z entuzjazmem szkody poczynione w dach�wkach b�d� toczenie si� kul po piasku, kt�rym grubo wysypano bruk, aby zapobiec podskakiwaniu pocisk�w. Niezwykle wielka kula potoczy�a si� wolno w stron� kryj�wki ma�ych uciekinier�w, co doprowadzi�o do ich odkrycia przez wystraszon� piastunk�. Kobieta macha�a rozpaczliwie r�koma, usi�uj�c sk�oni� dzieci do powrotu, lecz one obmacywa�y z zaciekawieniem okr�g�y kamie�, kt�ry si� przed nimi zatrzyma�. �o�nierze nak�onili je �agodn� perswazj�, by opu�ci�y sw�j schowek, i pospiesznie, zanim nadlecia� nast�pny pocisk, zanie�li pod os�on� mur�w do bezpiecznego don�onu. - Garnizon w �adnym razie nie traci nadziei - raportowa� nie bez dumy Rajmund z Perelhi komendantowi twierdzy, wicehrabiemu Mirepoix. - Katalo�scy kusznicy utrzymuj� nadal wolny dost�p do zamku ze wszystkich stron, straty w ludziach nie przekraczaj� jeszcze dopuszczalnych granic, wci�� jeste�my w stanie dostatecznie obsadzi� wszystkie punkty obronne... - Uwzgl�dniaj�c r�wnie� fakt, �e Doskonali nawet w sytuacji najwi�kszego zagro�enia nigdy nie si�gn� po bro� - dorzuci� z sarkazmem Beccalaria. - Gdyby to uczynili - zaoponowa� m�ody komendant twierdzy - zaparliby si� siebie samych i Monts�gur zosta�by zdradzony, zanim by musia� skapitulowa�. - O tym w og�le nie mo�e by� mowy! - przerwa� szorstko kasztelan. - Zapas�w i drewna opa�owego jest pod dostatkiem, a cysterny pe�ne po brzegi! KAPITULACJA Monts�gur, wiosna 1244 Z Kroniki Williama z Roebruku Codzienne msze za zbawienie duszy mego pana seneszala odprawiali obaj moi kamraci z Nivernais, nie �ycz�c sobie mojego wsp�udzia�u. Zreszt� widywali Hugona z Arcis niezwykle rzadko, a i wtedy brz�kiem ostr�g wyznacza� tempo ich litaniom; ja tymczasem stercza�em jak g�upi. Przy tym nasz g��wnodowodz�cy nie mia� wcale powodu do po�piechu, poniewa� wkr�tce dla wszystkich uczestnik�w wyprawy, z wyj�tkiem oczywi�cie arcybiskupa, jedno sta�o si� jasne: szturmem tak�e teraz ta g�ra ze swym dumnym zamkiem by�a nie do wzi�cia, chyba �e za cen� szalonych strat! Mia�em wi�c du�o czasu na modlenie si�, a przy tym z ciekawo�ci w��czy�em si� po r�nych obozach. Wsz�dzie spotyka�em rycerzy, kt�rzy zupe�nie osowiali czy�cili zgrzeb�ami swe bojowe rumaki; tutaj bowiem, B�g �wiadkiem, nie nastr�cza�a si� �adna sposobno��, aby macte anime* [* Macte anime (�ac.) - z nowym m�stwem.] pogalopowa� do walki i ci�k� kopi� wysadzi� przeciwnika z siod�a. Tak w�druj�c spotka�em r�wnie� Gawina, templariusza. Szlachetnie urodzony pan Montbard z B�thune by� komandorem po�o�onego niedaleko, w Rennes-le-Ch�teau, domu zakonnego i wybra� si� tutaj z oddzia�em swoich rycerzy, nie bior�c w�a�ciwie udzia�u w wyprawie: seneszalowi zakon nie m�g� podlega�, r�wnie� arcybiskup nie mia� nad nim �adnej w�adzy. Tak wi�c Gawin mia� status obserwatora. Rozbi� sw�j namiot w najpi�kniejszym miejscu na skraju w�wozu Lassetu, gdzie r�wnie� roz�o�y� si� obozem jego orszak. Zaprzyja�ni�em si� z Gawinem i dzi�ki temu odbyli�my szereg osobliwych rozm�w. Gawin Montbard pochodzi� z tych stron, co zdradza�o z dum� do��czone nazwisko matki; panowie B�thune byli lennikami i przez liczne wi�zy krwi tak�e krewnymi hrabi�w Tuluzy. Gawin zna� in persona* [* In persona (�ac.) - osobi�cie.] Trencavela i by� te� niegdy� pod Carcassonne. Oszcz�dzi�em sobie pytania po czyjej stronie. Carcassonne by�o dla niego wyra�nie przykrym wspomnieniem, co mnie znowu bardzo irytowa�o. S�dz�c po jego nastroszonej szpakowatej brodzie, musia� ju� przekroczy� pi��dziesi�tk�. W otoczeniu twierdzy orientowa� si� zadziwiaj�co dobrze. By� najlepiej poinformowany o stanie za�ogi Monts�gur, kt�r� ocenia� na ponad czterystu zdolnych do walki ludzi wraz z dobrym tuzinem znanych mu z nazwiska rycerzy, a tak�e ich giermk�w, sier�ant�w i zwerbowanych pomocniczych oddzia��w. Doskonali, jak z szacunkiem nazywa� kacerzy, stanowili z pewno�ci� razem z rodzinami dalsze dwie�cie g��w. Gawin zbyt du�o o tym wszystkim wiedzia�, musia� bywa� ju� tam na g�rze, w kacerskim gnie�dzie! Czy�by, na Boga, istnia�y ukryte powi�zania mi�dzy templariuszami i katarami? Ostatecznie przeb�kiwano o jakich� zw�okach bliskich jednym i drugim, z�o�onych w nieznanym grobie. O jakim� ukrytym, �ci�le strze�onym skarbie - mo�e o tym Graalu? Czy�by chodzi�o o ciemne poga�skie obrz�dki? Kto wie, co za potworno�ci zawiera tajna regu�a zakonu! - Czy to prawda - zapyta�em Gawina, �egnaj�c si� szybko - �e ci przez Boga i Ducha �wi�tego opuszczeni heretycy nie tylko naigrawaj� si� z naszego pana papie�a, ale podaj� w w�tpliwo�� narodziny naszego Zbawiciela z Dziewicy, zaprzeczaj�, �e jest On Synem Bo�ym, i twierdz�, �e nie umar� za nas na krzy�u? - B�g nie opuszcza nikogo - napomnia� mnie templariusz z powag�, kt�ra zmusza�a do zastanowienia si� nad tym zdaniem ze wszystkimi jego konsekwencjami. Jednak�e natychmiast sarkazm Gawina znowu wzi�� g�r�: - Quidquid pertinens vicarium, parthenogenesem, filium spiritumque sanctum* [* Quidquid... (�ac.) - Co si� tyczy zast�pcy [Chrystusa], niepokalanego pocz�cia, Syna i Ducha �wi�tego...], ju� �wi�ta Tr�jca to dla nich za wiele. Czy�by szydzi� z Ko�cio�a? Chcia� mnie sprowadzi� na z�� drog�, zachwia� moj� wiar� w sakramenty? A mo�e w Gawina wst�pi� kusiciel, co nie zwa�aj�c na czerwony krzy� na jego ramieniu w�lizgn�� si� pod bia�y p�aszcz? - Wystarcza im "jedna boska istota" i jej przeciwnik, Lucyfer. Wi�c jednak! - A zatem wierz� w szatana, by� mo�e czcz� go potajemnie? - A ty nie wierzysz w diab�a, bracie Williamie? - Gawin roze�mia� si� gromko nade mn� wystraszonym mnichem gapi�cym si� na niego, jakby spotka�, �wi�ty Bo�e miej mnie w swej opiece, w�a�nie z�ego ducha w odorze siarki i smo�y. - Biedny bracie Williamie - dorzuci� Gawin - s� rzeczy mi�dzy niebem i Asy�em, kt�rych franciszkanin nie potrafi sobie wyobrazi� nawet w czasie najgorszych g�odowych wizji! Z rozbawieniem popatrzy� na m�j brzuch, na kt�rym br�zowy habit opina� si� niepokoj�co, chocia� tutaj, w obozie, traci�em ka�dego dnia kilka funt�w, no, mo�e nie funt�w, ale uncji. Zawstydzi�em si� i Gawin napawa� si� moim za�enowaniem. - �wi�tynia Salomona w Jeruzalem nale�y do innej sefiry* [* Sefirot (hebr., l. poj. sefira) - termin kabalistyczny oznaczaj�cy dziesi�� boskich struktur, kt�re po�rednicz� w powstawaniu �wiata na drodze emanacji i sk�adaj� si� na rozmaite poziomy rzeczywisto�ci, do tego stopnia ulegli jego podszeptom, �e przysi�gli nie spocz��, a� nasi "gard�ami zap�ac� za zdrad�".] ni� Porcjunkula twojego Franciszka, jest magicznym miejscem. To samo dotyczy Monts�gur. Milcza�em, wzburzony do g��bi. Jakie� otch�anie otwiera�y si� tutaj! A mo�e powinienem by� zada� sobie pytanie, do jak wysokich lot�w zdolny jest ludzki duch? Zatrzymanie naszego natarcia - dzi�ki swoim mod�om czu�em si� zwi�zany z Baskami na g�rze, tak jakbym si� sam, uchowaj Bo�e! znajdowa� na pierwszej linii - zach�ci�o komendanta kacerzy i jego kasztelana do �mia�ego wypadu, aby uciszy� adoratrix murorum ustawion� w barbakanie. Pewnego zimowego dnia, wietrznego i suchego, w sam raz, aby pod�o�y� smo�� i ogie� pod machin�, z ukrytego bocznego wyj�cia wy�lizgn�� si� niewielki oddzia�: same dobrane diab�y! Niestety, obro�cy Monts�gur tak�e dysponowali baskijskimi najemnikami, ci za� mieli czelno�� p�on�� ��dz� zemsty wobec naszych dzielnych g�rali, swych ziomk�w, kt�rym zarzucali zdrad� twierdz�c, �e za judaszowe srebrniki stan�li po stronie francuskich ciemi�zc�w. Tak powywraca�o si� w g�owach tym g�rskim gburom: ani przez my�l im nie przesz�o, �e swoimi niegodziwymi czynami zadaj� cios w plecy �wi�tej Matce, Ko�cio�owi! Nie zdaj�c sobie sprawy, �e s� na �o�dzie z�ego ducha. Poniewa� mow� gadali t� sam�, swojsko brzmi�c�, omal nie powi�d� im si� �w niespodziewany wypad, jednak�e w por� - dzi�ki niech b�d� Naj�wi�tszej Bogurodzicy! - rozpoznano dialekt napastnik�w i powsta� dziki tumult. Szcz�k broni s�ycha� by�o a� u nas, w dolinie, gdzie u st�p wzg�rza biskup Durand obserwowa� z przera�eniem, jak pierwsze p�omienie li�� belkowanie jego cennej katapulty. Podszed�em do niego. - Zdrowa� Mario, �aski� pe�na... - zacz��em si� g�o�no modli�. Jak�e inaczej zreszt� mog�em si� przyczyni� do ratowania adoratrix murorum? - Stul g�b� i sko�cz z tym pobekiwaniem - rykn�� na mnie. - Lepiej zatroszcz si� o to, �eby wiatr zmieni� kierunek! Nie da�em si� wyprowadzi� z r�wnowagi. - Laudato si' mi Signore per il frate vento - wpad� mi do g�owy odpowiedni tekst mego �wi�tego Franciszka - et per aere et nubilo et sereno...* [* Laudato... (w�.) - Niech b�dzie pochwalony m�j Pan za wiatr, co jest mi bratem, za powietrze i chmury, za wszystko co pogodne... (Pie�� o stworzeniu, zwana te� Pie�ni� s�oneczn� Franciszka z Asy�u, 1225).] - To przechodzi ludzkie poj�cie! - wrzasn�� biskup i zamierzy� si� na mnie pastora�em, gdy tymczasem ponad nami w gryz�cym smolnym dymie i w blasku migotliwych ognistych cieni walczy� m�� przeciw m�owi. W lodowatym wietrze nios�y si� zawo�ania, przekle�stwa i �miertelne okrzyki. - Wi�c mam si� nie modli�? - spyta�em zbity z tropu. - Nie, dmucha�! - roze�mia� si� jak zawsze pe�en sarkazmu Gawin, kt�ry niepostrze�enie przy��czy� si� do nas w ciemno�ciach. Milcz�c spogl�dali�my w g�r�; cia�a przerzucane ponad kraw�dziami ska� roztrzaskiwa�y si� setki metr�w ni�ej o kamienne �ciany. Ostatecznie nasza za�oga barbakanu wzi�a g�r�, zdo�a�a odeprze� nacieraj�cych i zgasi� ognisko po�aru. - Laudate e bendicite mi' Signore et rengratiate e serveateli cum grande humilitate!* [* Laudate... (w�.) - Chwalcie i wys�awiajcie mego Pana i dzi�kujcie Mu i s�u�cie z wielk� pokor� (tam�e).] - Gawin zacytowa� zako�czenie pie�ni, ja za� nie o�mieli�em si� wi�cej otworzy� g�by. Durand rzuci� Gawinowi takie spojrzenie, jakby chcia� si� upewni�, czy aby templariusz jest przy zdrowych zmys�ach. By�em dumny z tego, biskup przywr�ci� bowiem tym samym honor biednemu minorycie. - Przyw�dcy obro�c�w powinni u�wiadomi� sobie - o�wiadczy� po chwili biskup - �e takich wypad�w nie b�d� mogli dowolnie powtarza� bez powa�nego os�abienia swoich szereg�w. - Mog� jeszcze d�ugo wytrzyma� - rzek� zatopiony w my�lach templariusz, nie odwracaj�c wzroku od Monts�gur. - Ale nie wiecznie! - Biskup nie by� fanatykiem wiary, lecz trze�wym praktykiem. Gawin nie zadawa� sobie najmniejszego trudu, aby ukry� sympati�