4803
Szczegóły |
Tytuł |
4803 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4803 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4803 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4803 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARIA CZUDAKOWA
PRZESTRZE� �YCIOWA
Wszystko to sta�o si� niezwykle szybko.
Kraft p�dzi� co tchu po zboczu, w d�, a ju� jeden z nich le�a� w trawie na
wznak, drugi za�, pochylony, wpatrywa� si� w twarz swej ofiary z wyrazem, w
kt�rym pr�cz ciekawo�ci nie by�o nic.
- Jest pan aresztowany! - krzykn�� Kraft podbiegaj�c. Nieznajomy nie zdradza�
najmniejszej ch�ci ucieczki. Powoli si� odwr�ci�, spojrza� oboj�tnie na pe�n�
nerwowego napi�cia twarz Krafta i na zaci�ni�ty w jego r�ce pistolet.
Kraft zbada� puls le��cego, oko�o minuty przys�uchiwa� si� nie zm�conej rytmem
oddechu ciszy w jego piersi, a� w ko�cu rzuci� surowo:
- Dlaczego pan zabi� tego cz�owieka ?
- W pa�skim pytaniu s� a� dwie nie�cis�o�ci - sucho odrzek� nieznajomy. - Nie
zabi�em go, a poza tym nie wiadomo, czy by� cz�owiekiem.
Czubkiem buta dotkn�� czo�a zabitego i zako�ysawszy si�, przysiad�, wyj�� z
kieszeni co� w rodzaju cyrkla i szybko zmierzy� kilka odleg�o�ci na twarzy
le��cego, mrucz�c przy tym:
- Oczywi�cie. K�t twarzy prawie si� nie zmieni�.
Kraft nie przeszkadza� aresztowanemu. Z ciekawo�ci� obserwowa�, gdy ten otworzy�
d�o� zabitego i badawczo wpatrywa� si� w ni�, kilka razy odci�gaj�c du�y palec,
potem wsta�, dok�adnie otrzepa� z kurzu kolana i, zwr�ciwszy si� do zabitego,
rzek�:
- Do szybkiego spotkania.
Kraft ju� niejednokrotnie obserwowa� nag�e ot�pienie umys�owe, w jakie popada
przest�pca natychmiast po dokonaniu zab�jstwa, je�li zabijanie nie sta�o si�
jeszcze jego rzemios�em. To zamroczenie szybko jednak zamienia si� w
rozja�nienie umys�u, gdy opanuje przest�pc� nag�a i gor�ca skrucha.
W tym wypadku zab�jca nie przejawia� jednak najmniejszych oznak skruchy.
Zm�czony i blady, jakby straciwszy wszelkie zainteresowanie sw� ofiar�, pogr��y�
si� w zadumie. Po pewnym czasie przerwa� kilkoma s�owami milczenie, radz�c
Kraftowi nie przejmowa� si� zabezpieczeniem i ochron� trupa.
- Przecie� i tak za godzin� jego tutaj nie b�dzie - powiedzia�, niedbale
machn�wszy r�k�. - Zreszt�, jak pan sobie �yczy.
T� godzin� Kraft i aresztowany nieznajomy musieli sp�dzi� razem obok trupa,
bowiem Kraft czeka�, a� ktokolwiek zjawi si� na drodze. Siedzieli wi�c milcz�c,
zab�jca zwr�cony plecami do miejsca przest�pstwa, Kraft za� nie spuszcza� ani na
chwil� wzroku z trupa, gdy� nigdy nie lekcewa�y� ostrze�e� wypowiadanych przez
samych przest�pc�w. Moment, w kt�rym Kraft dostrzeg�, �e trup le��cy przed nim w
odleg�o�ci dw�ch metr�w znik� i nawet trawa na tym miejscu nie by�a zgnieciona,
wywo�a� w policjancie tak silny wstrz�s, jakiego nigdy w �yciu nie dozna�.
Najpierw chcia� biec do najbli�szych krzak�w, po chwili jednak zreflektowa� si�.
Krzaki by�y w odleg�o�ci co najmniej 100 metr�w. Zab�jca siedzia� bez ruchu na
swym miejscu, nie przejawiaj�c �adnego zainteresowania tym, co dzia�o si� za
jego plecami. Pozostawa�o wi�c tylko przypuszczenie, �e trupa poch�on�a ziemia.
W pi�� minut po dziwnym znikni�ciu zabitego Kraft, zrezygnowany z powodu takiego
obrotu sprawy, zgodzi� si� nawet na to, aby w milczeniu uda� si� za swoim
nieznajomym aresztantem, kiedy ten zaprosi� go do swego mieszkania. Kraft wl�k�
si� z ty�u za nieznajomym, od czasu do czasu bezmy�lnie spogl�daj�c na krocz�c�
przed nim jego wysok� posta�. Przez ca�� drog� nie zamienili ani s�owa. Wreszcie
znale�li si� obaj w mieszkaniu nieznajomego, w dwupi�trowym domku, w gabinecie,
kt�rego urz�dzenie �wiadczy�o o antropologicznych zainteresowaniach w�a�ciciela.
Kraft siad� na wygodnym krze�le, nieznajomy za� - na sk�rzanej kanapie.
- Chyba ju� pan rozumie, �e aresztowanie mnie nie mia�o i nie ma najmniejszego
sensu - odezwa� si� zab�jca. - Wyja�nie� w tej sprawie nie b�d� udziela�, mimo
�e nie wymagaj� one d�u�szych komentarzy, ostatecznie nie po to pana tutaj
zaprosi�em. Mam do pana wielk� pro�b�. Jutro ju� mnie tutaj nie b�dzie. Nie b�d�
m�g� r�wnie� zabra� ze sob� swoich r�kopis�w. Ale pragn��bym bardzo je w jaki�
spos�b przechowa�. Swego czasu ju� dwukrotnie zwraca�em si� z tak� pro�b� do
innych ludzi. Jednak w obu wypadkach moje papiery potem nie odnalaz�y si�. Ile
pan ma lat? Przepraszam, �e o to pytam.
Kraft nie mia� trzydziestu o�miu i to widocznie w zupe�no�ci odpowiada�o
nieznajomemu. Kraftowi wydawa�o si�, �e jego rozm�wca jest m�odszy. Nieznajomy w
kilku s�owach wyja�ni�, �e ma nadziej� zabra� r�kopisy nie wcze�niej ni� za
trzydzie�ci lat, a mo�liwe, �e jeszcze p�niej, i �e tre�� r�kopis�w dotyczy
bada� antropologicznych, kt�rych ku wielkiemu jego nieszcz�ciu nie zd��y�
doprowadzi� do ko�ca, mimo �e do niedawna mia� nadziej�, i� zdo�a je zako�czy�.
Zdaje sobie spraw�, jak dziwne wydaje si� jego zachowanie, jednak prosi, aby mu
zaufa�, bo przecie� on nie jest przest�pc�, gdy� tam ko�o rzeki wyst�powa� tylko
w obronie w�asnego �ycia, a najwa�niejsze - nie zrobi� .nic z�ego cz�owiekowi,
kt�rego Kraft widzia� ju� martwego.
W nast�pnych tygodniach, po wizycie u nieznajomego, Kraft cz�sto rozmy�la� o
ca�ym tym zdarzeniu i nie m�g� zrozumie�, jak to si� sta�o, �e on, cz�owiek
pe�ni�cy odpowiedzialn� s�u�b� pa�stwow�, nie tylko pozwoli� uciec
niebezpiecznemu przest�pcy, ale jeszcze wzi�� na przechowanie jego r�kopisy.
Ponadto uczyni� to dla tak przebieg�ego przest�pcy, kt�remu uda�o si� skry� lub
zniszczy� trupa jakim� jeszcze nie znanym w kryminalistyce sposobem.
Niepok�j spowodowany jednoczesnym tajemniczym znikni�ciem z miasta dw�ch ludzi
do�� pr�dko min��, a z czasem po prostu o tym zapomniano. Nikt nie widzia�, �e
Kraft by� u jednego z nich w mieszkaniu w przeddzie� jego znikni�cia. Nikt
zreszt� o to go nie pyta�. A mimo to on sam, �wiadek przest�pstwa, uwa�a�, �e
honor jego zosta� splamiony, postanowi� wi�c wyst�pi� ze s�u�by w policji. Nie
b�d�c ju� na s�u�bie, korzystaj�c z wolnego czasu, zacz�� zagl�da� do r�kopis�w
cz�owieka, kt�rego, mimo aresztowania po dokonaniu zab�jstwa, pu�ci� wolno, sam
stawszy si� jednak przez to niejako mimowolnym wsp�lnikiem jego przest�pstwa i
jego ucieczki. W tamten pami�tny dzie� na pytanie Krafta, jak ma na imi�,
nieznajomy odpowiedzia�: "Nazywam si� First".
Papiery i imi�, nie wiadomo czy prawdziwe - to wszystko, co pozosta�o Kraftowi
po osobniku, kt�ry tak nieoczekiwanie wp�yn�� na zmian� jego dotychczasowego
trybu �ycia.
R�kopisy zawiera�y szczeg�owe i bardzo dok�adne notatki z bada�, oparte na
ogromnej ilo�ci fakt�w. Nie ma potrzeby drobiazgowo opowiada� o tym, jak Krafta
z latami coraz bardziej i g��biej poch�ania�a dziedzina antropologii i
pokrewnych jej nauk, a� w ko�cu sta�o si� dla niego oczywiste, �e badania Firsta
s� unikalne. Autor tych r�kopis�w nie porusza� zagadnie� dotycz�cych wykopalisk
i wszelkiego rodzaju znalezisk w jaskiniach Starego i Nowego �wiata. Pos�ugiwa�
si� jakimi� innymi, tylko jemu znanymi danymi, kt�re pozwoli�y mu znale��
potwierdzenie dla wielu bardzo �mia�ych domys��w o ewolucji cz�owieka w ci�gu
ca�ych 50 tysi�cy lat. �ci�lej m�wi�c, nie by�a to ju� nawet antropologia, ale
raczej co� bardzo zbli�onego do nauki o ca�okszta�cie rozwoju ludzkiego. Krafta
szczeg�lnie zadziwi�a wielka swoboda autora w opisywaniu bytu na przyk�ad
jaskiniowc�w czy Europejczyk�w z epoki Odrodzenia. Gesty, ch�d, niski, urywany
�miech kobiet z epoki neolitu by�y przedstawione tak naturalnie, jakby autor by�
ich naocznym �wiadkiem, jakby sam �y� w tych odleg�ych czasach. To samo
dotyczy�o innych okres�w historii.
To, co dla specjalisty wydawa�oby si� w najlepszym wypadku niedopuszczaln�
powierzchowno�ci�, Kraft przedstawia� sobie w zupe�nie nowym �wietle.
Baczne zwracanie uwagi na drugorz�dne szczeg�y, kt�re nieraz przynosi�o sukces
w wykrywaniu ciemnych i zawi�ych spraw kryminalnych, pomog�o mu i w tym wypadku,
w tej ma�o dotychczas znanej mu dziedzinie. Kraft powzi�� w ko�cu dziwne, niemal
cudaczne przypuszczenie i ruszy� jego �ladem.
Najpierw nale�a�o prze�ledzi� biografi� Firsta. W archiwum policyjnym wiadomo�ci
by�y dostateczne. First by� lekarzem z bardzo kr�tk� praktyk�. Zjawi� si� w
mie�cie przed pi�cioma laty. W ci�gu tego czasu ani razu nie opu�ci� miasta. Nie
mia� �ony ani dzieci. Obraca� si� w kr�gu nielicznych znajomych. Porusza� si� po
mie�cie tylko pieszo.
W�r�d tych fakt�w szczeg�lnie jeden zwr�ci� uwag� Krafta. Dlaczego ten dobrze
sytuowany cz�owiek, maj�cy wiele wolnego czasu, nigdzie nie je�dzi�? Kraft
dok�adnie prze�ledzi� jego marszrut� w obr�bie miasta i doszed� do ciekawych
wniosk�w. Poruszanie si� Firsta w mie�cie odbywa�o si� dok�adnie po liniach
wewn�trz prostok�ta. Jedna z tych linii przebiega�a przez dolin� na zach�d od
rzeki, nad kt�r� kiedy� spotkali si� przy owym zabitym cz�owieku. Odleg�o��
mi�dzy p�nocn� i po�udniow� granic� obszaru prostok�ta nie przekracza�a dw�ch
kilometr�w. First nigdy nie bywa� na po�udniowym kra�cu miasta. Miasto dla tego
cz�owieka by�o swego rodzaju wi�zieniem, w kt�rym by� on zamkni�ty z w�asnej lub
nie wiadomo czyjej woli.
Tajemnica urasta�a i powoli nasuwa�a rozwi�zanie, kt�re przera�a�o Krafta sw�
niezwyk�o�ci�. W archiwum policji Kraft odnalaz� jeszcze trzy sprawy "o
znikni�ciu mieszka�ca miasta". Pierwsza z nich by�a zg�oszona przed 150 laty.
Okoliczno�ci tych trzech spraw by�y podobne. Ludzie znikali w nocy, bez �adnych
rzeczy, i nikt nigdy ich wi�cej nie widzia�. Kraft znalaz� r�wnie� du�o
wsp�lnego w ma�o istotnych i drobnych szczeg�ach tych spraw. M�g�by nawet
postawi� sto przeciw jednemu, �e znika� za ka�dym razem ten sam cz�owiek. Kiedy
.t� niezwyk�� hipotez� Kraft postawi� prawie ostatecznie, zaj�a go nowa
historia - z planet� Nerejd�. Historia ta wprost poch�on�a Krafta i oderwa�a na
d�u�szy czas od sprawy nieznajomego, a potem przysz�y jeszcze inne zdarzenia,
kt�re wype�ni�y bez reszty ostatnie 20 lat �ycia by�ego policjanta.
W ci�gu tego czasu miasto znacznie zmieni�o sw�j wygl�d. Tam gdzie sta� dom
Firsta, od dawna istnia� miejski basen k�pielowy. Kraft r�wnie� przez ten czas
dwa razy zmieni� miejsce zamieszkania. Na stare lata by�y policjant szczeg�lnie
polubi� niewielki, lecz przytulny bar wybudowany przed 10 laty w dolinie rzeki,
w�a�nie na tamtym, pami�tnym dla niego miejscu. Opr�cz dobrego piwa, kt�re tu
podawano, i oryginalnej nazwy "Na Kra�cu Swiata" by�a jeszcze jedna poci�gaj�ca
Krafta okoliczno��; gdyby rzeczywi�cie First mia� zamiar zjawi� si� jeszcze raz
w tym mie�cie, to wed�ug hipotezy Krafta - powinien zjawi� si� w�a�nie tutaj !
I tak si� sta�o. W cichy pa�dziernikowy wiecz�r First zjawi� si� na progu baru
tak niespodzianie, jakby wyszed� ze �ciany.
Niezdecydowanie przest�powa� z nogi na nog� przy drzwiach baru rozgl�daj�c si�
doko�a, jakby nie m�g� zdecydowa� si�, w kt�r� stron� zrobi� pierwszy krok.
Mimo swych 67 lat Kraft zachowa� nie tylko jasno�� umys�u, lecz i opanowanie.
Wystarczy�o mu zaledwie kilka chwil, aby przyj�� do siebie po wstrz�sie, jakiego
dozna�, kiedy tak nagle ujrza� Firsta. W�a�ciwie ujrza� to, na co czeka�. First
prawie si� nie zmieni� w ci�gu minionych trzydziestu lat. Kraft skin�� na niego
r�k� i First skierowa� si� w stron� jego stolika, uparcie wpatruj�c si� w
Krafta.
- To pan, drogi przyjacielu - rzek� cicho. - Przypadkowo zasta�em pana tutaj czy
te� pan czeka� na mnie?
- Czeka�em na pana - twardo odpowiedzia� Kraft. Czeka�em dlatego, �eby pan
opowiedzia� mi wszystko i zdj�� ze mnie ci�ar tajemnicy. Pana r�kopisy s� w
nale�ytym porz�dku. Jak pan widzi, jestem ju� stary i d�ugo nie po�yj�, a
zap�ata, kt�rej oczekuj� od pana, nie jest wcale du�a.
- Ja te� jestem stary - odrzek� First - i podr� moja te� zbli�a si� ku ko�cowi.
Bardzo bym tego �a�owa�, gdybym odchodz�c na zawsze, komukolwiek nie opowiedzia�
o sobie. Nie b�d� rozwodzi� si� d�ugo. Wszystko mo�na by wyrazi� w dw�ch
zdaniach. Wy jeste�cie ograniczeni czasem, a ja jestem ograniczony przestrzeni�,
i to jest ca�a istota zagadnienia.
Spokojne, szare oczy Firsta spocz�y na Krafcie.
- Odbyta ju� przeze mnie w czasie �yciowa podr� jest o wiele d�u�sza od waszej.
W przestrzeni jest ona o wiele kr�tsza. Tak w�a�nie jak pan, ja te�
nieodwo�alnie zbli�am si� do ko�ca istnienia, do tego, co wy nazywacie �mierci�.
- Tam za rzek�? - spyta� Kraft. First skin�� g�ow�.
- Tak, na pewno, to nast�pi tam. W ka�dym razie nie dalej ni� za wie�ami starej
miejskiej stra�nicy. Moje �ycie ograniczone jest do tej przestrzeni, tak jak
wasze do okre�lonego czasu. Przypuszczam, �e i pan najprawdopodobniej nie
prze�yje stu lat. Mnie zosta�o ze trzysta metr�w d�ugo�ci i pi��dziesi�t
szeroko�ci. Czas zawsze mija r�wnomiernie i nawet najbardziej nieszcz�liwy wasz
dzie� trwa tyle godzin, ile ka�dy inny, a przestrze� kurczy si� niekiedy
skokami. Nagle okazuje si�, �e zosta�o jej mniej, ni� cz�owiek oczekiwa�.
- I co pan wtedy robi ?
- Odchodz� do innego czasu. Zatrzyma� skracania si� przestrzeni nie mog�, tak
jak wy nie mo�ecie zatrzyma� swego czasu. Ale wy mo�ecie przed�u�a� swoje �ycie
kosztem przestrzeni. "On prze�y� nie jedno �ycie, ale kilka" - m�wicie o
cz�owieku, kt�ry przemierzy� ca�y �wiat. Ponadto macie w zapasie i inne planety.
Ja za� "przed�u�am" swe �ycie kosztem czasu. Prze�ywam niezliczon� ilo��
pokole�, ale wszystkie one zmie�ci�yby si� na male�kim obszarze, poza kt�rego
obr�b nigdy nie mog�em wyj��. Oszo�omiony tym, co us�ysza�, Kraft dopiero po
pewnym czasie przerwa� milczenie pytaj�c, jak dalekie bywaj� podr�e Firsta.
- Mog� by� dowolnie dalekie - odrzek� First. - Mo�na wr�ci� do swego
poprzedniego czasu, "postarza�ego" dos�ownie o tyle lat, ile przebywa�em w innym
czasie, i zasta� jeszcze �yj�cych, znajomych ludzi... Zazwyczaj jednak tego nie
robi�. Pewnego razu powr�ci�em zbyt wcze�nie, jednak p�niej ni� obecnie, ale
zd��y�em jeszcze ujrze� schorowan� i zgrzybia�� staruszk�, kt�r� kiedy� kocha�em
i z kt�r� mieli�my c�rk�. R�wnie� nadarzy�a mi si� wtedy sposobno�� spotkania i
z c�rk�. To by�a pi�kna kobieta, z wygl�du starsza ode mnie o pi�tna�cie lat.
Gdy nas sobie przedstawiono, powiedzia�a, �e przypominam jej ojca, kt�ry by�
r�wnie� pi�kny i elegancki. Musz� przyzna�, �e by�em bardzo zadowolony, i� moja
Elen nie zapomnia�a o mnie.
- Czy�by pana nigdy nie poznawano? Przecie� m�g� pan znale�� si� w kr�gu swych
krewnych, bliskich...
First u�miechn�� si�.
- Kto dzisiaj wierzy w cuda? Por�wnanie, nawet najbardziej oczywistych fakt�w,
mo�e zaledwie niewielu zaprowadzi� tak daleko, jak odwa�y� si� posun�� pan,
drogi Krafcie. Pan jest pierwszym znanym mi cz�owiekiem, kt�ry spojrza�
rzeczywisto�ci w oczy, jakkolwiek to zaprzecza og�lnie przyj�tej zasadzie. O
jakich moich bliskich pan m�wi, dobry przyjacielu? Co by powiedziano w naszym
mie�cie o do�� m�odym osobniku, je�liby zatrzyma� na ulicy og�lnie szanowanego
doktora Wernie, kt�ry na pewno ju� obchodzi� swe siedemdziesi�ciopi�ciolecie, i
trz�s�c go za zgarbione rami�, upewnia� go, �e on, Wernie, jest jego synem,
synem tego w�a�nie m�okosa...
- Daleka przesz�o��, B�g z ni� - m�wi� dalej First. - Przyznam si�, �e dostaj�
dreszczy na sam� my�l znalezienia si� w�r�d waszych praszczur�w, ogl�dania
jaski�, gigantycznych drzew zamiast miasta, kt�re w ci�gu ostatnich kilku wiek�w
sta�o si� prawie moim. Nie, mnie wcale nie poci�ga przesz�o��. Jedyne, czego bym
pragn�� - to znale�� si� zn�w w legionach wielkiego Cezara. Chocia� kto wie,
chyba by�oby mi obecnie przykro walczy� przeciwko Gallom - u�miechn�� si� First.
Siedzieli przy oknie i First chwilami spogl�da� w stron� starych wie� zupe�nie
takim spojrzeniem, z jakim bardzo starzy ludzie patrz� na cmentarz. Wielka
lito�� wobec tego cz�owieka, prawdopodobnie jedynego r�wie�nika ludzko�ci,
wzruszy�a Krafta. Zaczyna� rozumie�, i� ma�o pocieszaj�ce jest to, �e �ycie
Firsta mierzy�o si� nie latami, ale dziesi�tkami metr�w.
- Howard, Pele i Fosler, kt�rzy znikn�li swego czasu z miasta, to za ka�dym
razem te� by� pan? - spyta� Kraft.
- Tak, to ja - odpowiedzia� spokojnie First - i za ka�dym razem nie ze swej
woli. Na mnie czatuj� inne niebezpiecze�stwa. Jak ju� wspomnia�em, tak jak i ty,
nie jestem wolny od przypadk�w. Oto pewnego razu, zdaje si� na pocz�tku
ubieg�ego wieku, by�em na tyle nieostro�ny, �e wynaj��em pow�z. Dom, do kt�rego
spieszy�em, sta� w punkcie dobrze mi znanym. Ale wo�nica by� pijany i przejecha�
10 metr�w dalej, a ta odleg�o�� znacznie ju� skraca�a moje �ycie. Na zatrzymanie
powozu nie by�o czasu. Wyskoczy�em wi�c w' pe�nym biegu i z�ama�em nog�. Odt�d
nigdy nie je�d�� powozem. Okaza�o si� to dla mnie zbyt kosztown� przyjemno�ci�.
Ale prawdziwego wroga mam tylko jednego.
- Czy to ten, z kt�rym pan walczy� w�wczas nad rzek� ?
- Tak, to w�a�nie on, Secand. On jest taki sam jak ja, ale jest mi�dzy nami
jedna r�nica. On zjawi� si� p�niej ni� ja i z pewnymi w�a�ciwo�ciami,
zbli�aj�cymi go do rodzaju ludzkiego. Tak jak wy nie wiecie, co si� stanie z
wami jutro, tak on nie wie, co si� stanie z nim na nast�pnym metrze przestrzeni
i do jakiego czasu zostanie przerzucony. Jaka� nieznana si�a kieruje nim i
nieoczekiwanie wyrywa go z czasu wed�ug w�asnego widzimisi�. Jest mu o wiele
l�ej ni� mnie. Nie potrzebuje sam decydowa�, czy odej�� od bliskich ludzi do
innego czasu, gdzie znajdzie, by� mo�e, pustyni� lub sterty gruz�w na znanym ju�
terenie. Ale mimo to ten idiota uwa�a, �e kierowanie czasem - to ogromne
szcz�cie, kt�rego on jest niezas�u�enie pozbawiony. W�wczas gdy pan, panie
Kraft, mnie zaaresztowa�, on rzuci� si� na mnie nieoczekiwanie i poci�gn�� do
rzeki. Uda�o mu si� zabra� mi pi�� metr�w �ycia i musia�em dlatego natychmiast
odej��. Nie wiem, po co mu to by�o potrzebne. Przecie� wiedzia�, kim jestem. My
rzadko si� spotykamy, ale poznajemy si� od pierwszego wejrzenia.
- Gdzie wi�c on znikn�� w�wczas?
- Moje uderzenie odes�a�o go do innego czasu. Mo�liwe, �e obecnie przebywa na
tym miejscu z naszymi praprawnukami. Kraft drgn�� i spojrza� na opustosza�y
lokal. Oto przywidzia�y mu si� sylwetki tych jeszcze nie narodzonych ludzi,
kt�re w milczeniu usadowi�y si� niedaleko ich stolika.
- Mo�e by� te� i inna wersja - powiedzia� First i g��boki cie� przemkn�� po jego
twarzy. - Second podr�uje w czasie do przodu i do ty�u. Tamtego dnia widocznie
wr�ci� z dalekiej przesz�o�ci. Nie mo�e pan sobie wyobrazi�, jak przera�aj�ce
by�o patrze� na zwyk�� twarz Europejczyka zniekszta�can� w strasznym grymasie
g�by Neandertalczyka... W�wczas go uderzy�em...
- Jakie to przykre - cicho mrucza� Kraft. - Dw�ch was tylko i jeste�cie wrogami
!
- C� zrobi�? Ja z Secondem przebywam na tej samej przestrzeni, wy za� �yjecie
ze swymi wrogami w tym samym czasie. Ale to nie jest istotne. Przera�a mnie co
innego: to sta�e odczuwanie sko�czonej przestrzeni, nieustanne zbli�anie si� do
punktu granicznego, te marne dziesi�tki metr�w, kt�re mi pozosta�y... Przej�ty
niezwyk�o�ci� sytuacji Kraft zdecydowa� si� wreszcie zada� Firstowi ostatnie
pytanie, kt�re nurtowa�o go od pocz�tku spotkania.
- Czy pan te� boi si� �mierci ? First opu�ci� g�ow�.
- A czy wy wiecie o niej co�kolwiek?
- Absolutnie nic. Zawsze my�la�em, �e strach przed �mierci� powstaje dlatego, �e
o niej nic nie wiemy.
- Rozumiem was - powiedzia� First - sam nieraz kraja�em trupy i dobrze wiem, jak
wygl�da cz�owiek na skraju swej drogi w czasie. Ale co stanie si� ze mn�, gdy
zabraknie mi przestrzeni?... Bar ju� zamykano, wi�c obaj wyszli na ulic�.
Po�egnali si� przed domem Krafta. First zabra� cz�� swych r�kopis�w. Nazajutrz
zn�w mieli si� spotka�.
Kraft d�ugo nie m�g� zasn�� tej nocy. Rozmy�la� nad niezwyk�� okazj�, kt�r� mu
stworzy� przypadek. Oto ostatnie swoje dni sp�dzi na rozmowach z cz�owiekiem,
kt�ry widzia� to, o czym nie napisano jeszcze w �adnej z ksi��ek.
Nazajutrz First nie przyszed� na um�wione spotkanie. Ko�o po�udnia Kraft,
kupiwszy porann� gazet�, przeczyta� w niej notatk� o nieznajomym m�odym
cz�owieku, kt�ry przechodzi� wczoraj wieczorem ulic� w p�nocnej cz�ci miasta i
zosta� uderzony przez jad�cy pow�z. Wo�nica zabra� rannego, kt�ry straci�
przytomno��, i wi�z� przez ca�e miasto do szpitala. Kiedy zatrzyma� si� przed
szpitalem, w powozie nie by�o nikogo. Dok�adnie przeszukano ca�y teren w
pobli�u, ale bez skutku. Uda�o si� odnale�� tylko zakrwawion� teczk� pe�n�
arkuszy z rysunkami ko�ci i czaszek, prawdopodobnie nale��c� do rannego. Ranny
m�ody cz�owiek przypuszczalnie spad� z mostu do rzeki i zosta� uniesiony z
pr�dem.