7197
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7197 |
Rozszerzenie: |
7197 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7197 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7197 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7197 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Karol May
Przez pustyni�
Opowie�� podr�nicza
Tytu� orygina�u: Durch die W�ste
Prze�o�y�a Wanda Piwowarczyk
I.
TRUP W UEDZIE TARFAUI
��Czy to prawda, sihdi, �e chcesz pozosta� giaurem, niewiernym, bardziej pogardzanym ni� pies i wi�ksz� wzbudzaj�cym odraz� ni� szczur, kt�ry �ywi si� wy��cznie padlin�?
��Tak.
��Sihdi, nienawidz� niewiernych i �ycz� im, �eby po �mierci znale�li si� w d�ehennie, gdzie diabe� mieszka. Ciebie jednak chcia�bym uratowa� od wiecznego pot�pienia, kt�re ci� nie minie, je�li si� nie nawr�cisz na ikrar bi�l�lisan, czyli �wi�t� wiar�. Jeste� taki dobry i tak bardzo r�nisz si� od pan�w, kt�rym s�u�y�em, i dlatego pragn� ci� nawr�ci�, czy tego chcesz, czy nie.
Tak przemawia� do mnie Halef, m�j s�u��cy i przewodnik, z kt�rym w��czy�em si� po rozpadlinach i w�wozach g�r Aures. Potem zeszli�my na p�askowy� Dra el Haua, �eby poprzez D�ebel Tarfaui dotrze� do miejscowo�ci: Seddada, Kriz i Dgasze, sk�d przez os�awiony szot Al D�arid prowadzi droga do Felnassy i Kebilli.
Halef by� dziwnym cz�owiekiem. By� tak ma�y, �e si�ga� mi zaledwie do pach, a przy tym tak szczup�y i piaski, �e sprawia� wra�enie, jakby przez ca�e dziesi�ciolecie przele�a� mi�dzy kartkami zielnika. Jego niewielka twarz ton�a niemal ca�kowicie w turbanie z tkaniny p�metrowej �rednicy, a jego niegdy� bia�y burnus przeznaczony byt zapewne dla kogo� o wiele wy�szego, tak �e kiedy zsiadaj�c z konia chcia� zrobi� krok, musia� sw�j burnus podnosi� niczym dama sp�dnic� do konnej jazdy. Pomimo tak niepozornej postaci, budzi� szacunek. Odznacza� si� niezwyk�� bystro�ci�, odwag� i zr�czno�ci� oraz wytrwa�o�ci�, kt�re to cechy pozwala�y mu przezwyci�a� najwi�ksze trudno�ci. A poniewa� m�wi� wszelkimi narzeczami, jakie rozbrzmiewaj� na terytorium mi�dzy siedzib� plemienia Uelad Bu Seba a uj�ciami Nilu, mo�na sobie wyobrazi�, �e mog�em by� z niego ca�kowicie zadowolony i traktowa�em go raczej jak przyjaciela ni� jak s�u��cego.
Halef mia� wprawdzie dziwn� cech� charakteru, kt�ra z czasem mog�a si� sta� dla mnie do�� niewygodna; by� fanatycznym muzu�maninem i z mi�o�ci ku mnie postanowi� nawr�ci� mnie na islam. W�a�nie teraz przedsi�wzi�� zn�w bezowocne pr�by w tej sprawie i �mia� mi si� chcia�o, bo tak komicznie przy tym wygl�da�.
Jecha�em na ma�ym, p�dzikim berberyjskim ogierze, pow��cz�c przy tym prawie stopami po ziemi; Halef natomiast, chc�c doda� sobie powagi, wybra� dla siebie star�, zabiedzon�, lecz bardzo postawn� klacz rasy Hessi�Ferdszan i siedzia� tak wysoko, �e m�g� na mnie spogl�da� z g�ry. Podczas rozmowy by� nadzwyczaj o�ywiony. Wywija� nogami, kt�rymi nie dosi�ga� strzemion, wymachiwa� swymi chudymi, br�zowymi r�czkami w powietrzu, a jego s�owom towarzyszy�y tak gro�ne miny, �e z trudem opanowywa�em �miech.
Kiedy nie odpowiedzia�em na jego ostatnie s�owa, kontynuowa�:
��Czy wiesz sihdi, co czeka giaur�w po �mierci?
��No co?
��Po �mierci wszyscy ludzie, czy to muzu�manie, czy chrze�cijanie, �ydzi, czy jacykolwiek inni, znajd� si� w barsachu. � Czy to jest stan pomi�dzy �mierci� a zmartwychpowstaniem?
��Tak sihdi. Z tego stanu zbudz� ich kiedy� d�wi�ki tr�b w Al�Jaum al�Achir, tj. w Dniu S�du Ostatecznego, kiedy nadejdzie al�achira, czyli koniec �wiata. Wtedy wszystko zginie za wyj�tkiem el kurs, tronu boskiego, er ruh, Ducha �wi�tego, el lauh, el mafus i el kalam, tj. tablicy i pi�ra boskiej predestynacji.
��Nic wi�cej nie b�dzie istnia�o?
��Nie.
��A raj i piek�o?
��Sihdi, ty jeste� rozumny i m�dry, od razu zauwa�y�e� o czym zapomnia�em i dlatego wielka szkoda, �e chcesz pozosta� przekl�tym giaurem. Ale przysi�gam na swoj� brod�, �e ci� nawr�c�, czy tego chcesz, czy nie!
Na czole Halefa, gdy to m�wi�, ukaza�o si� sze�� g��bokich zmarszczek. Skuba� przy tym siedem w�osk�w na swoim podbr�dku oraz osiem w�osk�w po prawej i dziewi�� po lewej stronie nosa, stanowi�cych razem co� w rodzaju brody; dynda� nogami, wyrzucaj�c je energicznie w g�r�, a woln� r�k� tak mocno wczepi� si� w grzyw� klaczy, jakby by�a diab�em, kt�remu mia�em zosta� wyrwany.
Zwierz�, kt�remu tak okrutnie zak��cono spok�j, pr�bowa�o stan�� d�ba, przypomnia�o sobie jednak natychmiast powag� swego wieku i powr�ci�o dumnie do stanu oboj�tno�ci. Halef jednak kontynuowa�:
��Tak, d�anna, raj, i d�ehenna, piek�o, tak�e musz� pozosta�; gdzie� by w przeciwnym razie mieli si� podzia� zbawieni i pot�pieni? Przedtem jednak zmartwychpowstali musz� przej�� przez most Ssiret, przerzucony nad Halahk, przepa�ci� �mierci i zguby, tak w�ski i ostry jak �wie�o wyszlifowane ostrze miecza.
��Zapomnia�e� jeszcze o czym� � zauwa�y�em.
��O czym?
��O pojawieniu si� dadd�ala.
��Rzeczywi�cie sihdi, znasz Koran i wszystkie �wi�te ksi�gi, a nie chcesz si� nawr�ci� na prawdziw� wiar�! Ale nie martw si�, ju� ja z ciebie zrobi� prawdziwego muzu�manina! A wi�c przed S�dem Ostatecznym pojawi si� dadd�al, kt�rego giaurowie zw� antychrystem, nieprawda� sihdi?
��Tak.
��W�wczas otwarta zostanie El Kitab, ksi�ga, w kt�rej zapisane s� wszystkie dobre i z�e uczynki cz�owieka, i zacznie si� ich ocena, kt�ra trwa� b�dzie ponad pi��dziesi�t tysi�cy lat, czas, kt�ry dobrym ludziom przejdzie jak chwila, z�ym natomiast wyda si� wieczno�ci�. To jest el hukm, czyli odwa�anie wszystkich ludzkich czyn�w.
��A potem?
��Potem zapadnie wyrok. Ludzie, u kt�rych przewa�a� b�d� dobre uczynki, p�jd� do raju, niewierz�cy grzesznicy do piek�a, podczas gdy grzeszni muzu�manie ukarani zostan� tylko na kr�tki czas. Widzisz wi�c sihdi, co ci� czeka, nawet je�li b�dziesz mia� wi�cej dobrych ni� z�ych uczynk�w na swoim koncie; ale zostaniesz uratowany i znajdziesz si� ze mn� w raju, gdy� ja ci� nawr�c�, czy tego chcesz, czy nie!
M�wi�c to, m�j towarzysz wywija� zn�w tak energicznie nogami, �e stara klacz strzyg�a uszami ze zdumienia i zerka�a na swego je�d�ca z boku szeroko rozwartymi oczami.
��A co czeka mnie w waszym piekle? � zapyta�em.
��W d�ehennie p�onie wieczny ogie�, p�yn� strumyki, kt�re tak �mierdz�, �e pot�piony pomimo swego okropnego pragnienia wzbrania si� ugasi� je t� wod�; rosn� tam straszliwe drzewa, a pomi�dzy nimi groz� budz�ce drzewo zakkum, na kt�rym rosn� diabelskie g�owy.
��Brrrrrrrr!
��Tak sihdi, to jest okropne! Piek�em w�ada upad�y anio�, Thabek. Dzieli si� ono na siedem oddzia��w, do kt�rych prowadzi siedem bram. W pierwszym oddziale pokutowa� musz� muzu�manie, dop�ki nie zostan� oczyszczeni ze swych wyst�pk�w; ladha, drugi oddzia� jest dla chrze�cijan; huthama, trzeci dla �yd�w; sair, czwarty, dla Sabejczyk�w; sakar, oddzia� pi�ty, dla kuglarzy i czcicieli ognia, a gehim, sz�sty � dla wszystkich, kt�rzy czcz� bo�k�w i fetysze. Zaoviat natomiast, czyli oddzia� si�dmy, zwany r�wnie� derk asfal, najg��bszy i najstraszniejszy, przeznaczony jest dla ob�udnik�w. We wszystkich tych oddzia�ach dziewi�tnastu z�ych duch�w przeci�ga pot�pionych przez ogniste strumienie, przy czym pot�pieni musz� z drzewa zakkum zjada� diabelskie g�owy. Te nast�pnie przegryzaj� i rozszarpuj� im wn�trzno�ci. O sihdi, nawr�� si� na wiar� Proroka, �eby� tylko kr�tko przebywa� w d�ehennie!
��To znajd� si� w naszym piekle, kt�re jest tak samo okropne jak wasze � odpar�em.
��Nie s�d� tak sihdi, kln� si� na Proroka i wszystkich kalif�w, �e p�jdziesz do raju. Czy mam ci go opisa�?
��No wi�c, jak�e� tam jest?
��D�anna rozci�ga si� ponad siedmiu sferami nieba, a prowadzi do� osiem bram. Najpierw dotrzesz do wielkiej studni, hawus kewser, z kt�rej pi� mo�e r�wnocze�nie sto tysi�cy zbawionych; woda z tej studni jest bielsza od mleka, a zapach jej jest wspanialszy od woni pi�ma i mirry, za� na obrze�u studni stoj� miliony z�otych czar do picia, wysadzanych diamentami i innymi drogimi kamieniami. Potem znajdziesz si� w miejscu, gdzie zbawieni spoczywaj� na poduszkach haftowanych z�otem. Nie�miertelni m�odzie�cy i wiecznie m�ode hurysy podaj� im wy�mienite potrawy i napoje. Uszy spoczywaj�cych pieszcz� bezustannie zachwycaj�ce �piewy anio�a Israfila oraz d�wi�ki zawieszonych na drzewach dzwonk�w, stale poruszanych wiatrem, wiej�cym od boskiego tronu. Ka�dy ze zbawionych ma sze��dziesi�t �okci wysoko�ci i nigdy nie przekracza wieku trzydziestu lat. Ponad wszystkie drzewa wyrasta drzewo szcz�liwo�ci, et tuba, kt�rego pie� zakorzeniony jest w pa�acu Proroka, a ga��zie si�gaj� do mieszka� wszystkich zbawionych. Ga��zie te obwieszone s� tym wszystkim, co potrzebne jest ludziom do szcz�cia. Z korzeni drzewa tuba wyp�ywaj� wszystkie rzeki, i to rzeki mleka, wina, kawy i miodu.
Musz� stwierdzi�, �e Muhammad, mimo i� przedstawi� tak zmys�owe wyobra�enie raju, przyk�ady zaczerpn�� z poj�� chrze�cija�skich i przekszta�ci� je na u�ytek swojego koczowniczego ludu. Halef utkwi� teraz wzrok w mojej twarzy. We wzroku tym wyra�nie malowa�o si� oczekiwanie, �e opis raju zrobi� na mnie imponuj�ce wra�enie.
��No i co ty na to? � dopytywa� si�, kiedy milcza�em.
��Szczerze m�wi�c, nie u�miecha mi si� sze��dziesi�t �okci wzrostu. Nie obchodz� mnie r�wnie� hurysy, gdy� jestem wrogiem wszystkich kobiet.
��Dlaczego? � spyta� ma�y ze zdziwieniem.
��Poniewa� Prorok powiada: �G�os niewiasty jest jak �piew s�owika, lecz jej j�zyk jest jadowity jak j�zyk �mii.� Czy tego jeszcze nie czyta�e�?
��Czyta�em.
M�j towarzysz opu�ci� g�ow�; pobi�em go s�owami Proroka. Potem ju� mniej pewnie zapyta�:
��Czy nasza szcz�liwo�� mimo wszystko nie jest pi�kna? Nie musisz przecie� przypatrywa� si� hurysom!
��Pozostan� chrze�cijaninem!
��Nietrudno jest przecie� powiedzie�: la ilaha ill�Allah wa�Muhammad rasul Allah!
��A czy trudniej jest modli� si�: ja abana allazi fi�s�samawati, jatakaddas ismuka?
Halef spojrza� na mnie ze z�o�ci�.
��Wiem, �e modlitwy tej nauczy� was Isla ben Mariam, kt�rego zwiecie Jezusem. Nazywacie j� �Ojcze Nasz�. Ci�gle my�lisz o nawr�ceniu mnie na twoj� wiar�, ale niech ci si� nie zdaje, �e zdo�asz ze mnie zrobi� odszczepie�ca tauhidu, wiary w Allaha.
��A wi�c zostaw mi moj� wiar�, tak jak ja ci pozostawiam twoj� � odpar�em.
. Niejednokrotnie ju� usi�owa�em jego pr�bom nawr�cenia mnie przeciwstawi� swoje pr�by nawr�cenia jego. Przekona�em si� o bezcelowo�ci moich poczyna�, lecz by� to jedyny spos�b, �eby zamkn�� Halefowi usta. Ta metoda okaza�a si� teraz r�wnie� skuteczna. Halef mrukn�� co� pod nosem i zrz�dzi�:
��A ja ci� jednak nawr�c�, czy chcesz czy nie! Cokolwiek raz postanowi�em, to przeprowadz�, gdy� jestem Had�i Halef Omar ben Had�i Abul Abbas ibn Had�i Dawuhd al Gossarah!
��Wi�c jeste� synem Abula Abbasa, syna Dawuhda al Gossaraha?
��Tak.
��I obydwaj byli pielgrzymami wed�ug przepis�w waszej wiary?
��Tak.
��I ty tak�e jeste� had�i?
��Tak.
��To wszyscy trzej byli�cie w Mekce i widzieli�cie �wi�t� Kaab�?
��Dawuhd al Gossarah tam nie by�.
��Co ty m�wisz?! A jednak nazywasz go pielgrzymem?
��Oczywi�cie, bo nim przecie� by�. M�j dziadek mieszka� opodal D�ebel Szur Szum i jako m�odzieniec uda� si� na pielgrzymk�. Szcz�liwie przeby� oaz� Al D�of, zwan� brzuchem pustyni, potem jednak rozchorowa� si� i musia� si� zatrzyma� przy �r�dle Trasah. Tam si� o�eni� i zmar�, kiedy mu si� urodzi� syn Abul Abbas. Czy� nie nale�y go uwa�a� za pielgrzyma?
��Hm! A Abul Abbas by�w Mekce?
��Nie.
��A twojego ojca tak�e uwa�asz za pielgrzyma?
��Tak. Wyruszy� w pielgrzymk� i dotar� do r�wniny Admar, gdzie musia� si� zatrzyma�.
��Dlaczego?
��Abul Abbas ujrza� tam Amareh, per�� tej okolicy, i zakocha� si� w niej. Amareh sta�a si� jego �on� i urodzi�a mu Halefa Omara, kt�rego tu widzisz. Potem Abul Abbas umar�. Czy� wi�c m�j ojciec nie by� pielgrzymem?
��Hm! A ty sam by�e� w Mekce?
��Nie.
��I mimo to uwa�asz si� za pielgrzyma?
��Tak. Kiedy moja matka zmar�a, uda�em si� na pielgrzymk�. Szed�em na wsch�d i zach�d, na po�udnie i na p�noc, i pozna�em wszystkie oazy pustyni i wszystkie miejscowo�ci Egiptu. Nie by�em co prawda jeszcze w Mekce, ale dojd� tam. Czy� wi�c nie jestem pielgrzymem?
��Hm! S�dz�, �e tylko ten, kto ju� by� w Mekce mo�e si� uwa�a� za pielgrzyma.
��W�a�ciwie tak. Ale ja jestem przecie� w drodze do Mekki!
��Mo�liwe! Przypuszczam jednak, �e i ty znajdziesz po drodze pi�kn� niewiast� i zostaniesz przy niej, a twojemu synowi te� si� to przydarzy, gdy�, jak si� zdaje, jest to waszym przeznaczeniem, a po stu latach tw�j prawnuk powie prawdopodobnie: �Jestem Had�i Mustafa ben Had�i Ali ibn Had�i Halef Omar ibn Had�i Abul Abbas ibn Had�i Dawuhd al Gossarah�, i nikt z tych siedmiu rzekomych pielgrzym�w nie zobaczy zapewne Mekki i nie stanie si� prawdziwym pielgrzymem. Nieprawda�?
Halef przyj�� moj� ma�� z�o�liwo�� z u�miechem. Wielu mahometan udaje wobec obcokrajowc�w pielgrzym�w do Mekki, mimo �e nigdy. Kaaby nie widzia�o, nie odby�o biegu mi�dzy Saf� i Meru�, nie by�o nigdy w Arafah ani nie podda�o si� ostrzy�eniu i goleniu w Minah. M�j poczciwy Halef uzna� si� za pokonanego, zni�s� to jednak cierpliwie.
��Sihdi � spyta� speszony � czy nie wygadasz si� przed nikim, �e jeszcze nie by�em w Mekce?
��Powiem o tym, je�li znowu zaczniesz mnie nawraca� na islam. Poza tym b�d� milcza�. Ale sp�jrz tylko, czy to nie �lady w piasku?
Dawno ju� skr�cili�my w ued Tarfaui i teraz doszli�my do miejsca, gdzie wiatr pustynny nawia� lotnego piasku poprzez wysokie skalne brzegi. W piasku wyra�nie uwidacznia�y si� �lady.
��T�dy przeje�d�ali konno ludzie � zauwa�y� Halef beztrosko.
��Zsi�dziemy wi�c z koni, �eby zbada� te �lady. M�j towarzysz spojrza� na mnie zdziwiony.
��Sihdi, to przecie� zb�dne. Po c� chcesz zbada� �lady kopyt ko�skich?
��Zawsze dobrze wiedzie�, kogo si� ma przed sob�.
��Je�li chcesz bada� wszystkie �lady, jakie znajdziesz po drodze, to do Seddady nie dotrzemy przed up�ywem dw�ch miesi�cy. Co ci� obchodz� je�d�cy, kt�rzy jad� przed nami?
��Bywa�em w dalekich krajach, gdzie s� rozleg�e pustkowia i gdzie �ycie ludzkie zale�y od dok�adnej obserwacji wszystkich dr�g i �lad�w po to, aby si� dowiedzie�, czy si� napotka przyjaciela, czy wroga
��Tu nie napotkasz wroga, sihdi.
��Nie wiadomo.
Zsiad�em z konia i rozpozna�em �lady trzech zwierz�t, jednego wielb��da i dw�ch koni. Wielb��d by� w ka�dym, razie wierzchowcem, pozna�em to po �ladach jego kopyt. Podczas dok�adnego ogl�dania �lad�w, podpad�a mi pewna osobliwo��, pozwalaj�ca przypuszcza�, �e jeden z koni ma wadliwy ch�d. Zdziwi�o mnie to, gdy� znajdowa�em si� w kraju, kt�ry ze wzgl�du na bogactwo koni umo�liwia� ka�demu cz�owiekowi posiadanie rumaka bez jakichkolwiek wad. W�a�ciciel chorego zwierz�cia musia� wi�c nie by� Arabem lub te� by� cz�owiekiem bardzo ubogim.
Halefa �mieszy�a staranno��, z jak� bada�em piasek i kiedy si� podnios�em, zapyta�:
��No i co zobaczy�e� sihdi?
��By�y tu dwa konie i jeden wielb��d.
��Dwa konie i jeden wielb��d! Niech Allah b�ogos�awi tw�j wzrok! Zauwa�y�em to r�wnie�, nie zsiad�szy ze swojego wierzchowca. Uchodzisz za uczonego, a robisz rzeczy, z kt�rych u�mia�by si� poganiacz os�a. Na c� ci si� teraz przyda skarbnica wiedzy, z kt�rej tu zaczerpn��e�?
��Wiem przede wszystkim, �e ci trzej je�d�cy przeje�d�ali t�dy mniej wi�cej przed czterema godzinami.
��Co ci przysz�o z tej wiedzy? Wy z Europy jeste�cie dziwnymi lud�mi!
M�wi�c to, Had�i stroi� miny, z kt�rych mo�na by�o wyczyta� g��bok� lito��; wola�em jednak milcz�co ruszy� w dalsz� drog�. Jechali�my �ladami chyba godzin�, a� tu� za zakr�tem uedu mimo woli wstrzymali�my nasze konie. Ujrzeli�my trzy s�py, kt�re siedzia�y niedaleko od nas, za wydm�, a kiedy nas zobaczy�y, unios�y si� w powietrze z ochryp�ym wrzaskiem.
��Or�os�py brodate � zawyrokowa� Halef. � Gdzie one si� pokazuj�, tam na pewno znajduje si� jakie� �cierwo.
��Zapewne pad�o tam jakie� zwierz� � odrzek�em, pod��aj�c za Halefem.
M�j towarzysz wysforowa� si� naprz�d, pozosta�em wi�c za nim w tyle. Zaledwie Halef dotar� do wydmy, wstrzyma� raptownie swego wierzchowca i wyda� okrzyk przera�enia:
��Maszallah! Co to jest? Czy tu nie le�y cz�owiek, sihdi? Halef mia� racj�. Tam istotnie le�a� cz�owiek, na kt�rego zw�okach ucztowa�y ju� s�py. Szybko zeskoczy�em z konia i ukl�kn��em przy trupie. Ubi�r nie�yj�cego porozdzierany by� pazurami ptak�w. Dotykaj�c zmar�ego stwierdzi�em, �e jego �mier� musia�a nast�pi� niedawno.
��Allah kerim! Dobry Bo�e! Sihdi, czy ten cz�owiek zmar� �mierci� naturaln�? � spyta� Halef.
��Nie. Czy nie widzisz rany na jego szyi i dziury w potylicy? Zosta� zamordowany.
��Allah niech ze�le zag�ad� na tego, kto to zrobi�! A mo�e zmar�y poleg� w uczciwej walce?
��Co nazywasz uczciw� walk�? Mo�e jest ofiar� wendety. Przeszukajmy jego ubranie!
Halef pom�g� mi przy tej czynno�ci. Nie znale�li�my nic. Wreszcie wzrok m�j pad� na r�k� zmar�ego. Na jednym z jego palc�w zauwa�y�em zwyk�� z�ot� obr�czk�, przypominaj�c� nasze obr�czki �lubne. �ci�gn��em j� z palca nieboszczyka. Na jej wewn�trznej stronie wyryte by�o ma�ymi lecz wyra�nymi literami i cyframi: EP 15e juillet 1830.
��Co znalaz�e�? � zainteresowa� si� Halef.
��Ten cz�owiek nie jest Arabem � odpar�em.
��A kim jest?
��Francuzem.
��Frankiem, chrze�cijaninem? Po czym to poznajesz?
��Kiedy chrze�cijanin si� �eni, wymienia ze swoj� narzeczon� obr�czki, to znaczy nie ozdobione kamieniami pier�cionki. Na wewn�trznej stronie pier�cionka cz�sto wyryty zostaje dzie� zawarcia �lubu.
��I to jest taki pier�cie�?
��Tak.
��Ale po czym poznajesz, �e ten zmar�y nale�a� do narodu Frank�w? R�wnie dobrze m�g�by przecie� by� Anglikiem albo Niemcem, kt�rym i ty jeste�.
��Znaki, kt�re odczyta�em na pier�cieniu, s� francuskie.
��Mimo to zmar�y m�g� by� przecie� innej narodowo�ci. Czy nie s�dzisz sihdi, �e pier�cionek mo�na znale�� albo ukra��?
��To prawda. Ale przyjrzyj si� koszuli, kt�r� zmar�y ma pod ubraniem. To koszula Europejczyka.
��Kto go zabi�?
��Jego dwaj towarzysze. Czy� nie widzisz zrytej ziemi, co �wiadczy o walce, kt�ra si� tu odby�a? Nie zauwa�y�e�, �e�
Przerwa�em w p� zdania. Podnios�em si� z kl�czek, �eby zbada� grunt i niedaleko miejsca, w kt�rym le�a� trup, znalaz�em pocz�tek szerokiego krwawego �ladu, biegn�cego w bok, pomi�dzy ska�y. Pod��y�em tym �ladem z karabinem gotowym do strza�u, gdy� mordercy mogli si� jeszcze znajdowa� w pobli�u. Nie uszed�em daleko, gdy nagle z g�o�nym �opotem skrzyde� wzbi� si� w powietrze s�p, a na miejscu, z kt�rego si� poderwa�, ujrza�em wielb��da. Zwierz� by�o martwe; w jego piersi zia�a g��boka rana. Halef za�ama� r�ce.
��Popielaty wielb��d, popielaty wielb��d tuaregowski, a ci mordercy, te dranie, te psy, zabili go!
By�o jasne, �e m�j towarzysz bardziej �a�owa� wspania�ego zwierz�cia ni� zamordowanego Francuza. Jak prawdziwy syn pustyni, dla kt�rego najb�ahszy przedmiot mo�e mie� warto��, schyli� si� i obejrza� dok�adnie siod�o na wielb��dzie. Nic nie znalaz�. Torby by�y puste.
��Mordercy ju� wszystko zabrali, sihdi. Oby si� wiecznie sma�yli w piekle. Nic, zupe�nie nic nie pozostawili pr�cz wielb��da i papier�w, kt�re le�� tam w piasku.
Tymi s�owami Halef zwr�ci� moj� uwag� na rzucony opodal zwitek papier�w, zapewne niepotrzebnych mordercom. Podszed�em, �eby je podnie��, przypuszczaj�c, �e mog� stanowi� dla mnie jaki� punkt zaczepienia dla wyja�nienia sprawy. By�o to kilka arkuszy gazet. Wyg�adzi�em pogniecione strz�py, z�o�y�em je i otrzyma�em w ten spos�b dwie stronice czasopisma �Vigie algerienne� i tyle� stronic czasopisma �L�Independant� oraz czasopisma �Mahouna�.
Pierwsze z wymienionych pism wychodzi w Algierze, drugie w Konstantynie, trzecie w miejscowo�ci Guelma. Mimo �e czasopisma te wydano w r�nych miejscowo�ciach, podpad�a mi ich jednolita tre��: wszystkie trzy zawiera�y bowiem informacj� o zamordowaniu bogatego francuskiego kupca z Blidy. Podejrzanym o pope�nienie morderstwa by� arme�ski handlarz, niejaki Hamd el Amasad, kt�ry uciek� i �cigany by� listem go�czym.
Z jakiego powodu zmar�y, do kt�rego nale�a� wielb��d, mia� te gazety przy sobie? Czy ten wypadek interesowa� go osobi�cie? Czy by� krewnym kupca z Blidy, czy jego morderc�, a mo�e policjantem, kt�ry by� na tropie przest�pcy?
Zatrzyma�em gazety, obr�czk� wsadzi�em sobie na palec i razem z Halefem powr�ci�em do zw�ok. Nad nimi uporczywie unosi�y si� s�py, kt�re po naszym oddaleniu si� do padliny wielb��da, zn�w si� tutaj zlatywa�y.
��Co zamierzasz teraz zrobi�, sihdi? � spyta� Halef.
��Nie pozostaje nam nic innego, jak pogrzeba� nieboszczyka.
��Chcesz go zakopa� w ziemi?
��Nie, do tego brak nam narz�dzi. U�o�ymy nad nim stos kamieni; w�wczas �adne zwierz� nie b�dzie mia�o do� dost�pu.
��I naprawd� s�dzisz, �e by� giaurem?
��By� chrze�cijaninem.
��Mo�liwe jednak, �e si� mylisz, sihdi; m�g� by� r�wnie� prawowiernym. Dlatego mam pro�b�. Po��my go tak, �eby twarz� by� zwr�cony do Mekki!
��Nie mam nic przeciwko temu, gdy� w ten spos�b b�dzie r�wnie� zwr�cony twarz� ku Jerozolimie, gdzie cierpia� i zmar� Zbawiciel �wiata. Do dzie�a wi�c!
Smutne to by�o dzie�o, kt�rego dokonywali�my w g��bokiej samotno�ci. Kiedy stos kamieni, kryj�cy nieszcz�nika, by� tak wysoki, �e zapewnia� zw�okom ca�kowite ochron� przed zwierz�tami pustynnymi, doda�em jeszcze tyle kamieni, �eby kopiec przyj�� kszta�t krzy�a; potem z�o�y�em r�ce do modlitwy. Gdy sko�czy�em si� modli�, Halef zwr�ci� si� twarz� ku wschodowi, aby rozpocz�� sto dwunast� sur� Koranu:
��W imi� Boga bezgranicznie mi�osiernego! M�w: B�g jest jedynym i wiekuistym Bogiem. Nie tworzy i nie jest tworzony; i �adna istota nie jest mu r�wna. Cz�owiek kocha up�ywaj�ce �ycie i nie troszczy si� o przysz�e. Nadszed� jednak dzie� twojego odej�cia i teraz znajdziesz si� przed obliczem twego pana, kt�ry ci� wskrzesi do nowego �ycia. Oby w�wczas liczba twych grzech�w by�a niedu�a, a liczba twoich dobrych uczynk�w tak wielka jak piasek, na kt�rym zasn��e� w pustyni!�
Po odm�wieniu tej modlitwy Halef spojrza� najpierw w prawo, potem w lewo i powiedzia�:
��Oby Allah obdarzy� go spokojem!
W ko�cu schyli� si�, aby oczy�ci� piaskiem r�ce, kt�re pobrudzi�, nios�c trupa.
��Tak sihdi, teraz jestem zn�w tahir � rzek� � i wolno mi dotyka� wszystkiego co czyste i �wi�te. Co teraz zrobimy?
��Pospieszymy za mordercami, �eby ich dogoni�.
��Chcesz ich zabi�?
��Nie jestem ich s�dzi�. Porozmawiam z nimi i dowiem si�, dlaczego zabili tego cz�owieka. Wtedy b�d� wiedzia�, co zrobi�.
��To nie mogli by� m�drzy ludzie � stwierdzi� Halef. � W przeciwnym razie nie zabiliby wielb��da, kt�ry jest zapewne wi�cej wart od ich koni.
��Mo�e ten wielb��d by�by ich zdradzi�. Tu wida� ich �lady. Naprz�d! Wyprzedzaj� nas o pi�� godzin. Mo�e spotkamy ich jutro, zanim dojad� do Seddady.
Galopowali�my mimo niezno�nego upa�u i trudnego kamienistego gruntu z tak� szybko�ci�, jakby�my chcieli upolowa� gazel� i wykluczone by�o, �eby przy tym rozmawia�. M�j dobry Halef nie m�g� jednak d�ugo wytrzyma� tego milczenia.
��Sihdi � rozleg� si� za mn� jego g�os. � Sihdi, czy chcesz mnie opu�ci�?
Odwr�ci�em si�:
��Opu�ci�?
��Tak. Moja klacz ma starsze nogi ni� tw�j berberyjski ogier. Istotnie, stara klacz hessi�ferdsza�ska sk�pana by�a w pocie, a z pyska ciek�a jej wielkimi p�atami piana.
��Ale dzi� nie mo�emy odpoczywa�, jak zwykle czynimy to podczas najwi�kszego upa�u � wtr�ci�em � lecz musimy jecha� a� do nocy. W przeciwnym razie nie dogonimy tych dw�ch.
��Kto si� zanadto spieszy sihdi, tak�e nie dociera do celu wcze�niej ni� cz�owiek rozwa�ny, gdy� � Allah akbar, sp�jrz tam w d�!
Znajdowali�my si� przed stromym zboczem uedu i mo�e w odleg�o�ci kwadransa jazdy konnej zobaczyli�my w dole dw�ch m�czyzn, kt�rzy siedzieli przed ma�� ka�u�� s�onej wody. Ich konie skuba�y suche kolczaste mimozy, rosn�ce w pobli�u.
��Ach, to oni!
��Tak sihdi, to s� ci mordercy! Im tak�e by�o za gor�co i postanowili poczeka�, a� minie najwi�kszy �ar.
��A mo�e zatrzymali si�, �eby podzieli� �up. Cofnij si� Halef, cofnij, �eby ci� nie zauwa�yli. Opu�cimy dolin� i skr�cimy troch� na zach�d, aby upozorowa�, �e jedziemy od szotu Rharsa.
��Dlaczego sihdi?
��Nie powinni domy�li� si�, �e znale�li�my zw�oki zamordowanego.
Nasze konie wspi�y si� na zbocze doliny i pojechali�my szybko na zach�d, w g��b pustyni. Potem, zatoczywszy �uk, jechali�my zn�w w kierunku miejsca, w kt�rym ci dwaj si� zatrzymali. Mordercy nie mogli nas widzie�, kiedy�my nadje�d�ali, gdy� siedzieli na dnie doliny, musieli nas jednak us�ysze�, kiedy�my si� zbli�yli.
Rzeczywi�cie, gdy dotarli�my do kraw�dzi niecki, wstali i chwycili za strzelby. Uda�em, �e jestem tak samo zdziwiony jak oni, i� w g�uszy pustyni napotkali�my nagle ludzi; nie uwa�a�em jednak za konieczne si�gn�� po sw�j sztucer.
��Es selam �alejkum! � zawo�a�em, wstrzymuj�c konia.
��We �alejkum es selam! � odpowiedzia� starszy. � Kim jeste�cie?
��Jeste�my spokojnymi je�d�cami.
��Sk�d jedziecie? � Z zachodu.
��A dok�d?
��Do Seddady.
��Z jakiego jeste�cie plemienia? Wskaza�em na Halefa.
��On pochodzi z r�wniny Admar, a ja nale�� do plemienia Beni Sachsa. Kim wy jeste�cie?
��Jeste�my cz�onkami s�ynnego plemienia Uelad Hamalek.
��Plemi� U�lad Hamalek to dobrzy je�d�cy i dzielni wojownicy. A sk�d jedziecie?
��Z Gafsy.
��To macie d�ug� podr� za sob�. Dok�d si� udajecie?
��Do bir Sauidi, gdzie mamy przyjaci�.
Zar�wno to, �e jad� z Gafsy, jak te�, �e zd��aj� do �r�d�a Sauidi, by�o k�amstwem; uda�em jednak, �e wierz� ich s�owom i pyta�em dalej:
��Czy pozwolicie, �e zatrzymamy si� przy was na odpoczynek?
��Zostaniemy tu do wczesnego rana � brzmia�a odpowied�, kt�ra mog�a oznacza� zar�wno przyzwolenie, jak odmow�.
��My tak�e mamy zamiar odpocz�� tu do wschodu s�o�ca � oznajmi�em. � Jest tu do�� wody dla nas wszystkich, a tak�e dla koni. Czy mo�emy zosta� z wami?
��Pustynia nale�y do wszystkich. Witajcie!
Mimo zaproszenia, z twarzy tych dw�ch m�czyzn mo�na by�o wyczyta�, �e nasze towarzystwo bynajmniej ich nie cieszy. Nie przej�li�my si� tym jednak, zjechali�my w d� po stoku i zsiad�szy z koni, ulokowali�my si� beztrosko ko�o wody.
Twarze obu podr�nych, kt�re teraz swobodnie mog�em obserwowa�, nie wzbudza�y zaufania. Starszy, kt�ry dotychczas zabiera� g�os, by� wysoki i szczup�y. W swym burnusie wygl�da� jak strach na wr�ble. Spod brudnego turbanu wyziera�y niesamowicie ma�e, przenikliwe oczy. W�skie bezkrwiste wargi okala�a rzadka n�dzna broda. Spiczasty podbr�dek mia� tendencj� do zadzierania si� w g�r�, a nos, tak, ten nos przypomina� mi s�py, kt�re niedawno sp�oszy�em przy zw�okach zamordowanego. To nie by� nos orli ani krogulczy: ten nos mia� naprawd� kszta�t s�piego dzioba.
Drugi podr�ny by� m�odym cz�owiekiem, o rzucaj�cej si� w oczy pi�knej powierzchowno�ci, lecz wyst�pki zamgli�y jego wzrok, os�abi�y nerwy i pokry�y jego czo�o i policzki przedwczesnymi zmarszczkami. Nie mo�na by�o tego cz�owieka darzy� zaufaniem.
Starszy m�wi� j�zykiem arabskim o takiej barwie d�wi�ku, jak� mo�na us�ysze� nad Eufratem, a wymowa m�odszego pozwala�a si� domy�la�, �e nie jest cz�owiekiem Wschodu, lecz Europejczykiem. Konie podr�nych, stoj�ce w pobli�u, by�y n�dzne i wyra�nie zm�czone. Odzie� je�d�c�w by�a mocno podniszczona, ich bro� natomiast wspania�a. Tam, gdzie poprzednio siedzieli, le�a�y rozmaite przedmioty, jakie na og� rzadko spotyka si� na pustyni i zapewne dlatego tylko znajdowa�y si� na widoku, gdy� ci dwaj por�ni nie mieli czasu ich schowa�. By�y to: jedwabna chusteczka, z�oty zegarek z �a�cuszkiem, kompas, wspania�y rewolwer i notes oprawny w sk�r�.
Uda�em, �e nie zauwa�y�em tych rzeczy, wyj��em z torby u siod�a gar�� daktyli i zacz��em je spo�ywa� z oboj�tn� min�.
��Co macie do za�atwienia w Seddadzie? � zapyta� mnie wysoki.
��Nic, jedziemy dalej.
��Dok�d?
��Przez szot Al D�arid do Fetnassy i Kebilli.
Spojrzenie, jakie longinus rzuci� ukradkiem na swojego towarzysza, pozwala�o mi si� domy�la�, �e ci dwaj jad� w tym samym kierunku.
Longinus pyta� dalej:
��Czy masz jakie� interesy do za�atwienia w Fetnassie lub Kebilli?
��Tak.
��Chcesz tam zapewne sprzeda� trzod�?
��Nie.
��Lub te� swoich niewolnik�w?
��Nie.
��A mo�e towar, kt�ry sprowadzasz z Sudanu?
��Nie.
��To co w takim razie?
��Nic. Plemi�, do kt�rego nale��, nie uprawia handlu z Fetnass�.
��A mo�e chcesz sobie stamt�d wzi�� kobiet�?
Uda�em gniew.
��Czy nie wiesz, �e obra�asz m�czyzn�, m�wi�c do niego o jego kobiecie? Mo�e jeste� giaurem, skoro lekcewa�ysz ten zakaz?
M�czyzna wyra�nie si� przestraszy�, na skutek czego zacz��em podejrzewa�, �e zgad�em. Zastanowi�o mnie, �e w�a�ciwie nie mia� wygl�du Beduina, jego twarz przypomina�a mi raczej twarze m�czyzn pochodzenia arme�skiego i � ach, czy to przypadkiem nie jest ten arme�ski handlarz, co zamordowa� kupca w Blidzie i za kt�rym rozes�ano listy go�cze, z kt�rych jeden nosz� w kieszeni? Gdy ta my�l strzeli�a mi nagle do g�owy, wzrok m�j pad� ponownie na rewolwer. Na jego r�koje�ci znajdowa�a si� srebrna p�ytka, na kt�rej wytrawione by�o nazwisko.
��Pozw�l mi obejrze�!
M�wi�c to, si�gn��em po bro� i przeczyta�em: �Pawe� Galingr�, Marsylia�. Nie by�o to zapewne nazwisko producenta, lecz w�a�ciciela broni. Nie zdradzi�em jednak swych podejrze� najmniejsz� zmian� wyrazu twarzy, tylko zapyta�em od niechcenia:
��Co to za bro�?
��Bro� � bro� b�benkowa.
��Czy chcia�by� mi pokaza�, jak si� z tego strzela?
Szczup�y m�czyzna wyja�ni� mi. Przys�uchiwa�em si� uwa�nie, a potem powiedzia�em:
��Nie jeste� z plemienia Uelad Hamalek, lecz giaurem.
��Dlaczego?
��Widzisz, �e zgad�em! Gdyby� by� wyznawc� Proroka, zastrzeli�by� mnie za to, �e nazwa�em ci� giaurem. Tylko niewierni posiadaj� bro� b�benkow�. W jaki spos�b ta bro� mog�a si� dosta� w r�ce cz�onka plemienia Uelad Hamalek. Czy jest prezentem?
��Nie.
��A wi�c kupi�e� j�?
��Nie.
��No to j� zdoby�e�? Na kim?
��Na pewnym Franku.
��Z kt�rym walczy�e�?
��Tak.
��Gdzie?
��Na polu walki.
��Na jakim?
��Pod El Guerara.
��K�amiesz!
Teraz wreszcie Arme�czyk straci� cierpliwo��. Wsta� i si�gn�� po rewolwer�
��Co� powiedzia�? Ja k�ami�? Czy mam ci� zastrzeli�, jak�
���jak tego Franka tam w dolinie Tarfaui? � przerwa�em mu. R�ka trzymaj�ca rewolwer opad�a i oblicze m�czyzny pokry�o si� blado�ci�, Opanowa� si� jednak i zapyta� z gro�b� w g�osie:
��Co chcesz przez to powiedzie�?
��S�dz�, �e na pewno nie jeste� z plemienia Uelad Hamalek. Twoje nazwisko jest mi znane; brzmi ono: Hamd el Amasad.
M�czyzna wlepi� we mnie przestraszony wzrok.
��Sk�d mnie znasz?
��Znam ci�; to wystarczy.
��Nie, nie znasz mnie � odpar� zdenerwowany. � Nie nazywam si� tak, jak m�wi�e�. Jestem z plemienia Uelad Hamalek.
Zaprzeczy�em, robi�c niedba�y ruch r�k� i spyta�em:
��Czyje s� te rzeczy?
��Moje.
Si�gn��em szybko po chusteczk�. By�y na niej wyszyte litery �PG�. Otwar�em kopert� zegarka i na jej wewn�trznej stronie znalaz�em te same litery.
��Sk�d masz ten zegarek?
��To nie twoja sprawa. Po�� go z powrotem.
Nie us�ucha�em wezwania Arme�czyka, lecz otwar�em r�wnie� notes. Na pierwszej stronie przeczyta�em: �Pawe� Galingr�; poni�ej nazwiska tre�� by�a stenografowana, a ja niestety nie umiem stenografowa� ani odczytywa� stenogramu.
��Od�� ten notes, m�wi� ci! � zagrozi� i wytr�ci� mi go z r�ki.
Notes wpad� do ka�u�y. Podnios�em si�, chc�c go uratowa�, napotka�em teraz jednak podw�jny op�r, gdy� m�odszy m�czyzna stan�� mi�dzy mn� a ka�u��.
Halef przys�uchiwa� si� dotychczas naszej wymianie zda� z pozorn� oboj�tno�ci�, widzia�em jednak, �e trzyma� palec na kurku swojej d�ugiej fuzji. Wystarczy� tylko znak z mej strony, �eby poci�gn�� za spust. Schyli�em si� r�wnie� po kompas.
��Nie ruszaj, to wszystko moje! Oddaj te rzeczy! � zawo�a� przeciwnik.
Dla podkre�lenia wa�no�ci swych s��w, chwyci� mnie za rami�. Ja natomiast najspokojniej jak tylko mog�em powiedzia�em:
��Siadaj! Mam z tob� do pom�wienia.
��Nie chc� mie� z tob� nic wsp�lnego!
��Ale ja chc� z tob� porozmawia�. Siadaj, je�li ci �ycie mi�e! Moja gro�ba, kt�rej towarzyszy�o znacz�ce spojrzenie na Halefa, odnios�a skutek. Hamd el Amasad usiad�, a ja zrobi�em to samo. Potem wyj��em sw�j rewolwer.
��Przypatrz si�, ja te� mam tak� bro� b�benkow�! Schowaj swoj�, bo w przeciwnym razie moja wystrzeli!
Zaskoczy�o to Hamd el Amasada i po�o�y� rewolwer powoli obok siebie, by� jednak got�w si�gn�� po bro� w ka�dej chwili.
��Jeste� synem plemienia Uelad Hamalek? � ponowi�em pytanie.
��Jestem.
��Jedziesz z Gawsy?
��Jad� stamt�d.
��Jak d�ugo jedziesz ju� dolin� Tarfaui?
��Co ci� to obchodzi?
��Bardzo mnie obchodzi. Tam w g�rze le�y trup cz�owieka, kt�rego zamordowa�e�.
Grymas z�o�ci przemkn�� przez twarz Arme�czyka.
��A gdybym to istotnie zrobi�, to czemu to ciebie wzrusza i co ci� to obchodzi?
��Niewiele, mam tylko kilka pyta�. Kim by� ten cz�owiek?
��Nie znam go.
��Dlaczego zabi�e� go oraz jego wielb��da?
��Bo mi si� tak podoba�o.
��Czy by� prawowiernym?
��Nie. By� obcym.
��Zabra�e� mu wszystko, co mia� przy sobie?
��Czy mia�em to zostawi� przy nim?
��Nie, poniewa� musia�e� to zachowa� dla mnie.
��Dla ciebie�? Nie rozumiem.
��Zaraz mnie zrozumiesz. Zmar�y by� chrze�cijaninem. Ja tak�e nim jestem i b�d� m�cicielem zabitego.
��Chcesz dokona� wendety?
��Nie. Gdybym chcia� by� wykonawc� wendety, ju� by� nie �y�. Znajdujemy si� na pustyni, gdzie liczy si� tylko prawo silniejszego. Nie chc� pr�bowa�, kto z nas jest silniejszy: to nale�y do Boga, Wszechwiedz�cego i Wszechmocnego, kt�ry wszystko widzi i nie pozostawia �adnego czynu bez odp�aty. Ale jednego ��dam od ciebie: oddasz wszystko, co zabra�e� zmar�emu.
Hamd el Amasad u�miechn�� si� wynio�le.
��Naprawd� s�dzisz, �e to zrobi�? � Tak s�dz�.
��To we� sobie to, co chcesz!
Poruszy� r�k�, �eby si�gn�� po rewolwer. By�em jednak szybszy i wycelowa�em w niego luf� swojej broni.
��Nie ruszaj si�, bo strzel�!
Po�o�enie, w jakim si� znalaz�em, by�o dziwaczne. Zachowywa�em si� tak, jak bym mia� wszystkie atuty w r�ku, a przecie� wcale tak nie by�o. Na szcz�cie m�j przeciwnik by� bardziej podst�pny ni� odwa�ny. Cofn�� r�k� i zdawa� si� waha�.
��Co chcesz zrobi� z tymi rzeczami? � zapyta�.
��Zwr�c� je krewnym zmar�ego.
Na twarzy mojego przeciwnika ukaza� si� niemal wsp�czuj�cy u�miech.
��K�amiesz � powiedzia� wynio�le. � Chcesz je sobie przyw�aszczy�.
��Ja nie k�ami�.
��A co przedsi�we�miesz przeciwko mnie?
��Teraz nic. Ale strze� si� ponownego spotkania ze mn�!
��Czy naprawd� udajesz si� st�d do Seddady?
��Tak.
��A je�li ci oddam te rzeczy, to pozwolisz mi i mojemu towarzyszowi podr�owa� dalej bez przeszk�d do bir Sauidi?
��Tak.
��Przyrzekasz mi to?
��Tak.
��Przysi�gnij!
��Nie przysi�gam w tak b�ahych sprawach; moje s�owa i bez przysi�gi s� prawdziwe.
��Masz, we� rewolwer, zegarek, kompas i chustk�!
��Co jeszcze zamordowany mia� przy sobie?
��Nic.
��Zapewne mia� pieni�dze.
��Te zatrzymam sobie.
��Nie mam nic przeciwko temu. Daj mi jednak sakiewk� lub portmonetk�, w kt�rej znajdowa�y si� pieni�dze.
��Bardzo prosz�.
Hamd el Amasad wyci�gn�� zza pasa sakiewk� wyszywan� per�ami, kt�r� poda� mi, uprzednio j� opr�niwszy.
��Czy niczego wi�cej ten cz�owiek nie mia� przy sobie? � ponowi�em pytanie.
��Nie. Czy chcesz mnie zrewidowa�?
��Nie.
��Mo�emy wi�c odej��?
��Tak.
Wydawa�o si�, �e odetchn�� z ulg�. Jego towarzysz sprawia� wra�enie jeszcze bardziej boja�liwego cz�owieka, kt�ry teraz bardzo si� ucieszy� z takiego zako�czenia sprawy. Zebrali swoje manatki i dosiedli koni.
��Es salam �alejkum!
Nie odpowiedzia�em. Wkr�tce mordercy znikli za stokiem, wznosz�cym si� ponad dolin�.
Halef dotychczas nie odezwa� si� ani s�owem; teraz przerwa� milczenie.
��Sihdi!
��Co?
��Czy mog� co� powiedzie�? Czy znasz ptaka strusia?
��Tak.
��Wiesz jaki on jest?
��No jaki?
��G�upi, bardzo g�upi.
��M�w dalej!
��Wybacz mi sihdi, lecz wydajesz mi si� jeszcze gorszy od strusia.
��Dlaczego?
��Bo pozwoli�e� umkn�� tym �otrom.
��Nie mog� ich zatrzyma� ani zabi�.
��Dlaczego nie? Gdyby byli zamordowali prawowiernego, to zapewniam ci�, �e pos�a�bym ich do szejtana. Poniewa� jednak zmar�y by� giaurem, jest mi oboj�tne, czy jego mordercy zostan� ukarani, czy te� nie. Ty jednak jeste� chrze�cijaninem, a godzisz si�, �eby zab�jcy chrze�cijanina uciekli?
��Kto ci powiedzia�, �e uciekn�?
��Przecie� ci szubrawcy ju� odjechali, dotr� do bir Sauidi, a stamt�d do miejscowo�ci Debila i El Ued, �eby znikn�� na obszarze wydm.
��Tego nie zrobi�.
��Wi�c dok�d si� udadz�? Opowiadali przecie�, �e id� do bir Sauidi.
��K�amali. Pojad� do Seddady.
��Kto ci to powiedzia�? � Moje oczy.
��Niech Allah b�ogos�awi twoje oczy, kt�rymi obserwujesz �lady w piasku. Tak jak ty mo�e post�powa� tylko niewierny. Ale ja ci� nawr�c� na prawdziw� wiar�, mo�esz by� tego pewien, czy chcesz czy nie.
��W�wczas uwa�a� si� b�d� za pielgrzyma, pomimo �e nie by�em w Mekce.
��Sihdi! Przecie� mi obieca�e�, �e ju� nigdy o tym nie wspomnisz.
��Owszem. Tak d�ugo, dop�ki nie zaczniesz mnie nawraca�.
��Jeste� moim panem � westchn�� ma�y � musz� si� wi�c z tym pogodzi�. Powiedz jednak, co teraz zrobimy?
��Wpierw zadbamy o w�asne bezpiecze�stwo. Tutaj bowiem �atwo nas mo�e dosi�gn�� jaka� rewolwerowa kulka. Musimy si� upewni�, czy tych �otr�w rzeczywi�cie ju� nie ma w pobli�u.
Wspi��em si� na skraj w�wozu i istotnie zobaczy�em tych dw�ch je�d�c�w ju� do�� daleko, kieruj�cych si� na po�udniowy zach�d. Halef podjecha� do mnie.
��Tam jad� � zauwa�y�. � To jest kierunek na bir Sauidi.
��Kiedy si� dostatecznie oddal�, s�dz�c, �e ju� ich nie widzimy, zawr�c� na wsch�d.
��Gdyby to zrobili, wpadliby z powrotem w nasze r�ce.
��Ci z�oczy�cy przypuszczaj�, �e my dopiero jutro wyruszymy w dalsz� podr�, i s� pewni, �e nas znacznie wyprzedz�.
��To s� twoje domys�y, niekoniecznie musisz mie� racj�.
��Tak s�dzisz? Czy� tam u g�ry nie powiedzia�em ci, �e jeden z ich koni ma wad� chodu?
��Tak, powiedzia�e� i zauwa�y�em to r�wnie�, kiedy odje�d�ali
��To i teraz dobrze zgaduj�, twierdz�c, �e mordercy kieruj� si� do Seddady.
��Dlaczego wi�c nie jedziemy za nimi natychmiast?
��Wyprzedziliby�my ich, poniewa� jedziemy prost� drog�; natrafiliby w�wczas na nasze �lady i mieliby si� przed nami na baczno�ci.
��Masz racj� � oznajmi�. � Wracajmy wi�c nad wod� i odpoczywajmy do czasu wyruszenia w dalsz� drog�!
Zsiedli�my wi�c ponownie z koni. Wyci�gn��em si� na swoim kocu, naci�gn��em sobie koniec chusty turbanu na twarz jak welon i przymkn��em oczy, nie �eby spa�, lecz �eby si� zastanowi� nad nasz� przygod�. Kt� jednak potrafi w tym okropnym �arze Sahary my�le� przez d�u�szy czas o takiej niejasnej sprawie? Mimo woli zasn��em i obudzi�em si� po przesz�o dwu godzinach. Udali�my si� w dalsz� podr�.
Dolina Tarfaui dochodzi do szotu Rharsa. Musieli�my j� teraz opu�ci�, je�li kieruj�c si� na wsch�d, chcieli�my dotrze� do Seddady. Po up�ywie godziny napotkali�my �lady dw�ch koni, prowadz�ce z zachodu na wsch�d.
��No i co Halefie, czy rozpoznajesz te �lady?
��Rzeczywi�cie, mia�e� racj� sihdi! Te �otry jad� do Seddady. Zsiad�em z konia i przyjrza�em si� �ladom.
��Przeje�d�ali t�dy zaledwie p� godziny temu. Jed�my powoli, w przeciwnym razie zobacz� nas.
Odnogi g�r Tarfaui obni�a�y si� stopniowo, przechodz�c w r�wnin�, i kiedy s�o�ce zasz�o, a wkr�tce potem na niebo wychyn�� ksi�yc, zobaczyli�my u naszych st�p Seddad�.
��Zjedziemy w d�? � spyta� Halef.
��Nie. Przenocujemy pod oliwkami tam na stoku g�ry. Zboczyli�my troch� z drogi i w�r�d oliwek znale�li�my wspania�e miejsce na nocleg. Poniewa� obaj byli�my przyzwyczajeni do szczekania szakala i ujadania pustynnego lisa oraz do niskiego g�osu skradaj�cej si� hieny, to te nocne odg�osy nie przerywa�y nam snu. Pierwsz� moj� czynno�ci� po przebudzeniu si� by�o ponowne odnalezienie �lad�w. Zdawa�em sobie spraw� z tego, �e tu, w pobli�u zamieszka�ej miejscowo�ci, �lady nie b�d� mia�y znaczenia, lecz ze zdumieniem odkry�em, �e nie prowadz� one do Seddady, a zbaczaj� na po�udnie.
��Dlaczego ci z�oczy�cy nie zjechali tutaj w d�? � spyta� Halef.
���eby ich nikt nie widzia�. �cigani mordercy musz� by� ostro�ni � wyja�ni�em mu.
��Ale dok�d w�a�ciwie chc� si� uda�?
��W ka�dym razie do Kriz, aby przejecha� przez Szott al D�arid. Wtedy b�d� ju� poza Algieri� i jako tako bezpieczni.
��Przecie� jeste�my ju� w Tunezji. Granica przebiega od bir El Khalla do bir Saudi przez szot Rharsa.
��Takim ludziom jak ci dwaj to jeszcze nie wystarcza. Za�o�� si�, �e pojad� przez Fessan do oazy Kufra, gdy� tam dopiero b�d� zupe�nie bezpieczni.
��Tu tak�e s� bezpieczni, je�li maj� bujuruldu su�tana.
��Niewiele by im ten dokument pom�g� wobec konsula lub urz�dnika policyjnego.
��Tak s�dzisz? Nie radzi�bym nikomu nie docenia� pot�nego giolgeda padiszanun.
��M�wisz tak, mimo �e uwa�asz si� za wolnego Araba?
��Tak. W Egipcie widzia�em, jak� w�adz� posiada� su�tan, lecz na pustyni si� go nie boj�. Czy zatrzymamy si� teraz w Seddadzie?
��Tak, �eby kupi� troch� daktyli i napi� si� wreszcie dobrej wody. Potem jednak pojedziemy dalej.
��Do Kriz?
��Do Kriz.
Ju� w kwadans p�niej zaopatrzyli�my si� we wszystkie potrzebne rzeczy i wjechali�my na drog� prowadz�c� z Seddady do Kriz. Po naszej lewej stronie l�ni�a w dole tafla jeziora Szott al D�arid. By� to widok, kt�rym nie mog�em napatrze� si� do syta.
II.
�MIERTELNA WYPRAWA
Sahara jest wielk�, ci�gle jeszcze nie rozwi�zan� zagadk�. Ju� od roku tysi�c osiemset czterdziestego pi�tego istnieje plan przekszta�cenia cz�ci pustyni w morze, a przeto przyleg�ych teren�w w urodzajn� gleb�, �eby w ten spos�b przybli�y� r�wnie� post�p cywilizacji mieszka�com tej krainy. Mo�na by si� jeszcze spiera�, czy to przedsi�wzi�cie jest rzeczywi�cie wykonalne i czy zosta�oby uwie�czone powodzeniem.
U podn�a po�udniowych stok�w g�r Aures i wschodniego przed�u�enia tego �a�cucha g�rskiego, a wi�c g�r Dra el Haua, D�ebel Tarfaui, D�ebel Situna i D�ebel Hadifa, rozci�ga si� nieprzejrzana, gdzieniegdzie lekko pofa�dowana r�wnina, kt�rej zag��bienia pokryte s� s�on� skorup� i zwietrzelin�, jako pozosta�o�ciami wielkich niegdy� w�d �r�dl�dowych. Te s�one jeziora zw� si� na terytorium algierskim szotami, a na tunezyjskiej cz�ci sobhami lub sebchami.
Granic� tej dziwnej r�wniny tworz� na zachodzie g�rskie odnogi p�askowy�u Beni�Msab, na wschodzie przesmyk Gabes, a na po�udniu obszar wydm w obr�bie Ssuf i Nifsaua oraz wyd�u�ony grzbiet g�rski Tebaga. Ta kotlina mog�a by� kiedy� zatok� Triton, o kt�rej wspomina� ju� ojciec dziejopisarstwa Herodot.
Poza licznymi mniejszymi solniskami na tym obszarze znajduj� si� trzy wi�ksze s�one jeziora; licz�c od zachodu na wsch�d s� to szoty: Melghir, Rharsa i D�arid, z kt�rych ostatni nosi r�wnie� nazw� El Kebir. Te trzy zbiorniki wodne tworz� stref�, kt�rej zachodnia po�owa, le�y ni�ej ni� Morze �r�dziemne przy Gabes w czasie odp�ywu.
Niecka obszaru szot�w zasypana jest dzi� w wi�kszej cz�ci piaskiem pustynnym i tylko po�rodku poszczeg�lnych zag��bie� znajduj� si� poka�ne masy wody, por�wnywane przez arabskich pisarzy i podr�nych to do dywanu z kamfory lub kryszta�owej os�ony, to do srebrnej p�yty lub powierzchni stopionego metalu. Wygl�d ten szoty zawdzi�czaj� skorupie soli, kt�r� s� pokryte, a kt�rej grubo�� bywa bardzo r�na, oscyluj�c mi�dzy dziesi�cioma a maksymalnie dwudziestoma centymetrami. Tylko w niekt�rych miejscach mo�na si� odwa�y� wej�� na t� skorup�, nie ryzykuj�c utraty �ycia. Biada temu, kto cho�by na szeroko�� r�ki zejdzie z wyznaczonej w�skiej �cie�ki. Skorupa w�wczas p�ka i otch�a� niezw�ocznie po�yka ofiar�. Bezpo�rednio nad g�ow� nieszcz�snego skorupa si� zamyka. W�skie �cie�ki, prowadz�ce przez jeziora, szczeg�lnie w porze deszczowej staj� si� bardzo niebezpieczne, poniewa� deszcz sp�ukuje piasek, ods�aniaj�c skorup�.
Woda szot�w jest zielona i g�sta, i o wiele bardziej s�ona od wody morskiej. Pr�ba zmierzenia g��bi otch�ani, z uwagi na w�a�ciwo�� terenu nie da�aby rezultatu, mo�na jednak przyj��, �e �adne z tych s�onych bagnisk nie ma wi�cej ni� pi��dziesi�t metr�w g��boko�ci. G��wne niebezpiecze�stwo zarywania si� skorupy soli pochodzi od ruchliwego piasku, kt�ry przesuwa si� pod jasnozielon� warstw� wody, nawiewany samumem od tysi�cy lat.
Ju� najstarsi arabscy badacze, jak Ibn D�ubajr, Ibn Battuta, Al�Bakri, Al�Istachri oraz Ibn al�Wardi, zgodni s� w swej ocenie niebezpiecze�stwa szot�w. Jezioro D�arid poch�on�o ju� tysi�ce wielb��d�w i ludzi; zar�wno ludzie jak i zwierz�ta znikn�li w jego otch�ani bez �ladu. W roku tysi�c osiemset dwudziestym sz�stym musia�a przej�� przez to s�one bagnisko karawana licz�ca ponad tysi�c jucznych wielb��d�w. Nieszcz�liwy wypadek spowodowa�, �e wielb��d krocz�cy na przedzie zboczy� z w�skiej �cie�ki. Uton�� w otch�ani szotu, a za nim wszystkie pozosta�e zwierz�ta. Ledwie karawana znikn�a w bagnisku, pokrywa soli przybra�a sw�j poprzedni kszta�t i najmniejsza zmiana na powierzchni jeziora nie zdradzi�a owego strasznego nieszcz�cia. Takie zdarzenie wydaje si� prawie niemo�liwe, je�li cz�owiek nie u�wiadomi, sobie, �e ka�dy wielb��d jest przyzwyczajony st�pa� �lepo za krocz�cym przed nim zwierz�ciem, z kt�rym przewa�nie jest po��czony sznurem i �e �cie�ka biegn�ca przez szot cz�sto jest tak w�ska, i� ewentualne zawr�cenie z niej jest dla zwierz�cia, a tym bardziej dla ca�ej karawany, niewykonalne.
Wygl�d tych podst�pnych tafli, pod kt�rymi czai si� �mier�, przypomina niekiedy l�ni�ce niebieskawo pow�oki stopionego o�owiu. Skorupa jest czasem twarda i przezroczysta jak szk�o butelki i d�wi�czy przy ka�dym kroku niczym solfatary pod Neapolem; przewa�nie jednak tworzy mi�kk�, ciastowat� mas�, kt�ra wydaje si� wytrzyma�a, posiada natomiast tylko tyle twardo�ci, aby m�c utrzyma� lekki nalot piasku.
Tu i �wdzie nagromadzone kupki drobnych kamieni s�u�� przewodnikom za drogowskazy. Tych kupek, zwanych �gmair�, nie ma w miejscach, w kt�rych na d�u�szej przestrzeni woda si�ga koniom zaledwie do piersi. Dawniej na szocie El Kebir znaczono drog� r�wnie� ga��ziami palm. Ga��� palmy daktylowej nazywa si� d�arid; tej okoliczno�ci zawdzi�cza to jezioro swoj� nazw�.
Skorupa, szotu nie jest zreszt� jednolit�, p�ask� r�wnin�; przeciwnie � ukazuje fale, kt�re osi�gaj� nawet trzydzie�ci metr�w wysoko�ci. Grzywy tych fal stanowi� �cie�k�, po kt�rej posuwaj� si� karawany, a mi�dzy �cie�kami w g��biej po�o�onych miejscach czyha zguba. Ju� przy umiarkowanym wietrze pow�oka solna zaczyna si� ko�ysa� i z niekt�rych jej szczelin i twor�w wydobywa si� woda z si�� wybijaj�cego si� na powierzchni� �r�d�a.
A wi�c ta przyjemnie l�ni�ca, lecz zwodnicza p�aszczyzna jeziora rozci�ga�a si� po lewej stronie, kiedy jechali�my w kierunku Kriz, sk�d przez szot prowadzi �cie�ka do Fetnassy, le��cej po przeciwnej stronie p�wyspu Nifsaua. Halef wskaza� wyci�gni�t� r�k� w d�.
��Czy widzisz ten szot sihdi? Przeszed�e� go ju� kiedy�?
��Nie.
��To podzi�kuj Allahowi, w przeciwnym razie by�by� ju� mo�e u swoich przodk�w. A my naprawd� chcemy przej�� na drug� stron�?
��Oczywi�cie.
��B�sm illah, w imi� Bo�e! M�j przyjaciel Sadek zapewne jeszcze �yje.
��Kto to jest?
��Sadek jest najs�awniejszym przewodnikiem przez Szott al D�arid. Nale�y do plemienia Merasig i urodzi� si� w Mui Hamed, mieszka jednak w Kriz wraz ze swoim synem, kt�ry jest dzielnym m�odzie�cem. Zna on szot jak nikt inny i tylko jemu chcia�bym si� powierzy�, sihdi. Czy pojedziemy prosto do Kriz?
��Jak daleko jest do tej miejscowo�ci?
��Troch� ponad godzin�.
��To zboczymy teraz na zach�d. Musimy zobaczy�, czy znajdziemy �lady morderc�w.
��Naprawd� s�dzisz, �e pojechali do Kriz?
��W ka�dym razie i oni obozowali pod go�ym niebem, i b�d� ju� przed nami, a�eby przej�� jezioro.
Zjechali�my z dotychczasowej drogi i obrali�my kierunek na zach�d. W pobli�u drogi znale�li�my du�o �lad�w, kt�re trzeba by�o omin��, wkr�tce jednak �lad�w zacz�o ubywa�, a� urwa�y si� ca�kowicie. Wreszcie tam, gdzie �cie�ka dla wierzchowc�w prowadzi do El Hamma, ujrza�em w piasku �lady dw�ch koni. Po ich dok�adnym zbadaniu doszed�em do wniosku, �e jeste�my na w�a�ciwym tropie. Jechali�my tymi �ladami a� w pobli�e Kriz, gdzie zgubi�y si� na szerszej drodze.
Halef zamy�li� si�.
��Czy mam ci co� powiedzie� sihdi? � Co takiego?
��To jednak dobrze, gdy si� umie czyta� w piasku.
���adnie, �e to przyznajesz. Lecz oto jeste�my ju� w Kriz! Gdzie znajduje si� mieszkanie twojego przyjaciela Sadeka?
��Jed� za mn�!
Objechali�my miejscowo��, sk�adaj�c� si� z kilku namiot�w i chat stoj�cych w cieniu wysokich palm, i zatrzymali�my si� przy grupie migda�owc�w. Okala�y one szeroki, niski domek, z kt�rego wyszed� na nasze powitanie Arab, zmierzaj�c rado�nie ku Halefowi.
��Sadek, bracie m�j, ulubie�cze Proroka!
��Halefie, przyjacielu m�j, b�ogos�awiony przez Proroka! Potem Arab zwr�ci� si� do mnie.
��Witaj! Wchod�cie do mojego domu; jest waszym domem!
Skorzystali�my z zaproszenia Sadek by� sam i cz�stowa� nas r�nymi orze�wiaj�cymi napojami, kt�re pili�my z przyjemno�ci�. Halef uwa�a�, �e nadszed� czas, aby mnie przedstawi� swemu przyjacielowi.
��To jest Kara ben Nemsi, wielki alim z Zachodu, umiej�cy rozmawia� z ptakami i czyta� w piasku. Dokonali�my ju� wsp�lnie wielu wielkich czyn�w. Ja jestem jego przyjacielem i s�u��cym, i mam go nawr�ci� na prawdziw� wiar�.
Halef zapytywa� mnie kiedy� o moje imi� i dlatego zapami�ta� s�owo Karol. Poniewa� jednak nie potrafi� go wymowie, przekr�ci� je szybko i zdecydowanie na: Kara i doda�: ben Nemsi, co znaczy: potomek Niemc�w. Gdzie rozmawia�em z ptakami, nie mog�em sobie jednak niestety przypomnie�. W ka�dym razie to stwierdzenie mia�o mnie postawi� w r�wnym rz�dzie z kilkoma bohaterami wschodniej sagi, wed�ug kt�rej posiadali oni dar roz