7212

Szczegóły
Tytuł 7212
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7212 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7212 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7212 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY W INDIA�SKIM ZAMKU W DOLINIE �MIERCI Nie wpada�o nam zgo�a na my�l zameldowa� komukolwiek o naszym wyje�dzie. Kiedy wiecz�r zapad�, siedzieli�my ju� w wagonie i mkn�li prawym brzegiem Missisipi, a potem Red River ku Shreveport. Tamt�dy bieg�a linia z Jackson i Vicksburg przez Monroe. Wed�ug naszych oblicze�, Judyta musia�a przyjecha� najbli�szym poci�giem tej linii. Siedzieli�my w wagonie restauracyjnym i z napr�eniem wypatrywali przybycia �yd�wki. Poniewa� zna�a mnie i Winnetou, usiedli�my tak, aby nie zauwa�y�a nas przy wsiadaniu do poci�gu. Emery m�g� si� nie ukrywa�. Skoro poci�g ruszy�, Emery wyprawi� si� na przegl�d wagon�w, a wr�ciwszy, oznajmi� weso�o: ��Jest. Siedzi w przedostatnim wagonie. ��Czy si� aby nie mylisz? ��Nie mog� si� myli�. �adna niewiasta o typie semickim, obok niej Indianka. Baga� � kuferek i torba. Skromny kapelusz, szary p�aszcz � tak jak powiedzia�e�. Co teraz z ni� poczniemy? ��Pozwolimy jej jecha�. ��Well! Ale by�oby lepiej, gdyby�my mogli j� zatrzyma�. ��Nie. W�a�ciwie ona nas wcale nie obchodzi. Zale�y nam na Meltonach. ��No tak, ale zamierza ich ostrzec. ��Nie zd��y, poniewa� j� wyprzedzimy. Pr�dzej znajdziemy si� w Albuquerque; ni� ona. ��Nale�y si� spodziewa�. Ale nic nie mo�na przewidzie�. Mo�e lepiej by�oby j� zatrzyma�? ��Jak to uczynimy? ��Przez szeryfa. ��Kt�ry musia�aby nas tak�e zatrzyma� i sytuacja by si� skomplikowa�a. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e Judyta zamierza z Gainessyille przedosta� si� do Nowego Meksyku. Nie podejrzewa nawet, jakiej to wymaga odwagi i zuchwa�o�ci. Mo�e nawet przypuszcza�, i� po drodze zginie marnie. Z nami natomiast, to inna �piewka. Kupimy w Gainesyille konie i pojedziemy w g�ry. ��Ale kto wie, czy po drodze nie czeka nas rozprawa z Koma�czami. ��Nie szkodzi. Przygody skracaj� czas podr�y. Winnetou ofukn�� mnie: ��Niech m�j brat tego nie m�wi! Koma�cze zachodz� czasem na p�noc a� do drogi prowadz�cej do Santa F�. Winnetou jednak nie l�ka si� ich, mimo �e s� jego �miertelnymi wrogami. Ale skoro �pieszy nam si� do Albuquerque, nie mo�emy traci� czasu na walki. Milcza�em, bo nie mog�em mu odm�wi� s�uszno�ci. Emery zn�w zajrza� do przedostatniego wagonu. Judyta drzema�a. Dotychczas bowiem nie mog�a oka zmru�y�. W Dallas trzeba by�o si� przesi���. Musieli�my przedsi�wzi�� wszelkie �rodki ostro�no�ci, aby Judyta nas nie zauwa�y�a. Wszak �atwo mog�a si� wy mkn�� w drodze do Sherman. Nie zauwa�y�a nas jednak ani tu, ani te� przy powt�rnym przesiadaniu w Denton. St�d dalej tor by� niedawno u�o�ony, poci�g wi�c porusza� si� bardzo ostro�nie i powoli; to te� dopiero o zmroku przybyli�my do ostatniej stacji � Gainesyille. Czekali�my, a� Judyta wsi�dzie, po czym wyruszyli�my za ni�. Gainesyille by�o pod�wczas n�dzn� dziur�. Zabudowania nale�a�o raczej nazwa� chatkami ni� domami. Na stacji nie mo�na by�o zasi�gn�� �adnych informacji. By�y to dwa tak zwane hotele niestety, tylko tak zwane Nasze zajazdy wiejskie mog�y wobec nich uchodzi� za rajskie gospody. Uciekinierka znikn�a za wrotami ober�y, kt�ra mia�a o jedno okno wi�cej od swej konkurentki, to znaczy, mia�a trzy okna. Po chwili weszli�my za Judyt�. W gospodzie by�o ciemno, cho� oko wykol. Nie palono tu �wiat�a, a znikomy blask g��bokiego zmierzchu nie zdo�a� si� przebi� poprzez zakurzone szybki. Z boku rozlega� si� g�os tubalny. Zapewne z kuchni, gdzie p�on�o �wiate�ko ma�ej �oj�wki. G�os m�wi�: ��All right! Wszystko jest przewidziane. W mgnieniu oka przynios� �wiat�o do salonu! Us�yszeli�my lekki szmer zbli�aj�cych si� krok�w, kt�re umilk�y w pobli�u. Czy to Judyta rozmawia�a z gospodarzem? Je�eli tak, to znajdowa�a si� tu, w pokoju, przezwanym przez hotelarza salonem. Po omacku podeszli�my do sto�u, przy kt�rym sta�a �awa. St� i �awa sklecone by�y z ledwie ociosanych desek. Usiedli�my. Wreszcie zjawi� si� ober�ysta i postawi� na stole lamp�. �wiat�o pad�o na nas. ��Halloo, s� tu jeszcze i inni go�cie � rzek� � B�d�cie pozdrowieni, gentlemani. Zostaniecie na dzi� w hotelu? Wytrawna kuchnia, dobre pos�ania i bardzo niskie ceny. ��Zobaczymy � rzek Emery. � Czy ma pan piwo? ��Jeszcze jakie! Prawdziwy angielski porter. ��Padaj pan trzy flaszki. Skoro nam nektar nie przypadnie do smaku, b�dziesz go musia� sam wy��opa�. ��Wielce bym to sobie chwali�, lecz wiem, �e nie zakosztuj� tej rozkoszy. Przyjemno��, kt�rej tymczasem dozna�em, by�a wi�ksza, ni� ta, kt�r� mnie uraczy� jego kiepski odwar j�czmienny. Ot�, skoro gospodarz przyni�s� lamp�, spostrzeg�em na wprost siebie, na przeciwleg�ej �awie � kogo? Judyt� i jej s�u��c�! Jakie� to miny przybra�y, gdy mnie zobaczy�y! Chyba �adnemu malarzowi nie uda�o si� uchwyci� tak doskona�ego wyrazu os�upienia, tak doskona�ego, jakiego jeszcze nigdy w �yciu nie widzia�em. Po wyj�ciu gospodarza podnios�em si�, nachyli�em ku Judycie i rzek�em: ��Mrs Silverhill, widzi pani, nasze wczorajsze spotkanie tak mnie oczarowa�o, i� nie mog� si� z pani� rozsta�. Old Shatterhand wpad� na �lad pani, mimo �e wykupi�a� bilet przez podstawion� osob�. ��Pan� pan� tu w Gainesyille! � be�kota�a. ��Czy�by pani przypuszcza�a, �e siedz� jeszcze w jej buduarze? By� mo�e, zreszt�, mimo pani urody zosta�bym jeszcze w Nowym Orleanie, lecz w po�piechu zapomnia�a pani dokumentu nader dla niej cennego, przeto czym pr�dzej uda�em si� za pani�, aby go dor�czy�. Ot� jest, seniora! Wyci�gn��em z kieszeni zobowi�zanie ma��e�skie, roz�o�y�em i podsun��em pod �wiat�o lampy. Judyta ledwo przeczyta�a par� s��w, wyrwa�a mi dokument z r�ki i zawo�a�a: ��To moja w�asno��! Odzyskuj�c to �wiadectwo, nie �a�uj� reszty rzeczy, kt�re musia�am porzuci� na pastw� losu. ��Niech pani zachowa ten dokument, seniora. Dzi�ki niemu b�dzie pani mog�a zmusi� do uczciwo�ci jednego z najwi�kszych oszust�w, zanim kat za�o�y mu postronek. W odpowiedzi sykn�a w�ciekle: ��Milcz pan! Jeste� oszczerc�! Senior Hunter to cz�owiek uczciwszy, po tysi�ckro� uczciwszy od pana. Wol� si� z panem nie styka�. Lecz Hunter zem�ci si� na panu, mo�esz by� tego pewien! Zwracaj�c si� do wchodz�cego hotelarza, doda�a: ��Senior, czy posiada pan dla kobiety, kt�ra nie mo�e przebywa� z takimi lud�mi, pok�j oddalony i zamkni�ty a� do jutra rana, to jest, do mego odjazdu? ��Krzywdzi mnie pani tym pytaniem! � odpowiedzia�. � Mam pok�j, w kt�rym nawet ksi�niczka krwi poczuje si� niczym u siebie. ��A wi�c zaprowad� pan tam mnie i moj� pokoj�wk�! Zabra� lamp� i wyprowadzi� obie niewiasty. Dom sk�ada� si� w�a�ciwie z dw�ch izb � wi�kszej, w kt�rej siedzieli�my i mniejszej, stanowi�cej kuchni� a zarazem mieszkanie gospodarza. W jednej i drugiej powa�a by�a drewniana, tylko �e w kuchni, po�rodku, widnia�a czworok�tna dziura. Gospodarz przystawi� do otworu drabin� i wlaz� z lamp� w r�ku na g�r�. Judyta i Indianka wspi�y si� za nim. Siedzieli�my w ciemno�ciach, dop�ki po kwadransie nie wr�ci�, trzymaj�c w r�ku ma�� �oj�wk�. ��Przepraszam. Messurs! � rzek�. � Dzisiaj mam tylko jedn� lamp�. Trzy wielkie �yrandole, kt�re zam�wi�em w Little RocK, przyjd�, niestety, dopiero pojutrze. Czy zechc� si� panowie posili�? ��Tak � odpar� Emery. � Co mo�na dosta�? ��Doskona�� krzy��wk� i do tego nale�niki. ��Kto jest kucharzem? ��Ja sam. Moja �ona przyb�dzie dopiero pojutrze, czterej za� kelnerzy, kt�rzy mieli przyjecha� jeszcze wczoraj, sp�nili si� z winy krawca, gdy� nie wyko�czy� im na czas frak�w. ��W takim razie jest to nasze wielkie szcz�cie, �e� sam jegomo�� ju� przyby�. Rozmawia� pan z t� pani� na g�rze. Czy m�wi�a, dok�d jedzie? ��Nie. ��A kiedy wyje�d�a? ��Te� nie m�wi�a. Ale s�ysza� pan wszak, �e zajmuje m�j buduar tylko do jutra rano. ��Czy mo�emy tutaj przenocowa�? ��Naturalnie! B�dziecie spali, niczym m�odzi bogowie. ��Gdzie? ��Tu, w salonie. Pos�anie i�cie kr�lewskie! ��Pi�knie! Czy mo�na w tym b�ogos�awionym Gainesyille naby� konie? ��Rozumie si�, sir! Na ca�ym Zachodzie nie znajdzie pan takich koni, jak tutejsze. Prawdziwe arabskie, perskie i angielskie folbluty. A ceny, ceny powiadam wam, nie warto nawet o nich m�wi�! Ja za� mam najlepsze konie w okolicy. ��A mo�e i siod�a? ��Siod�a we wszelkich gatunkach, sprowadzone wprost od najs�ynniejszych siodlarzy w St. Louis. ���yczy�bym tylko sobie, aby konie i siod�a by�y lepsze, ni� prawdziwie angielski porter, kt�ry pan tak samo gor�co zachwala�. Jakie wyj�cie prowadzi z buduaru, w kt�rym senior umie�ci� obie kobiety? ��Tylko to jedno. Lecz wybaczcie mi panowie! Musz� si� zaj�� przyrz�dzeniem kolacji. By�a to szczwana bestia, jakich ma�o. Porterem nazywa� smali beer w�asnego wyrobu. Nast�pnie, jako krzy��wk�, poda� nam niestrawne �ci�gna n�ek ciel�cych co si� za� tyczy nale�nik�w, by�y to kluski z pod�ej m�ki, parzone we wrz�tku. Pos�anie sk�ada�o si� z wi�r�w. I za te boskie rozkosze mieli�my p�aci� po trzy dolary od osoby! Jedyn� pociech� by�a pewno��, �e �ksi�niczki krwi� op�ywa�y w takie same rozkosze. Nie ufali�my gospodarzowi, ale nie wiedz�c, w czym mu nie ufa�, u�o�yli�my si� do snu, postanowiwszy wsta� z kurami. Naraz w nocy budzi mnie Winnetou. ��Niechaj m�j brat pos�ucha � rzek�. Nat�y�em s�uch. Z ulicy donosi� si� s�aby d�wi�k, jak gdyby odje�d�aj�cego wozu. Po chwili d�wi�k ten zamar� i zaleg�o ponure milczenie. Zasn�li�my wi�c ze spokojnym sumieniem, poniewa� s�dzili�my, �e gdyby Judyta usi�owa�a zej�� po drabinie z �buduaru� musia�aby nas obudzi�. Przecie� wszystkich nas trzech, szczeg�lnie za� Winnetou, budzi� najl�ejszy szelest. Szarza�o, kiedy�my wstali. Poniewa�, saloon by� zamkni�ty nie na klucz, tylko na drewnian� zasuw�, wyszli�my przed dom, nie budz�c gospodarz� smacznie �pi�cego w kuchni. Drabina, kt�ra sta�a tam wieczorem, obecnie oparta o �cian� zewn�trzn�, przystawiona by�a do otwartego okna g�rnej izby, nazywanej przez gospodarza buduarem. Zauwa�yli�my r�wnie� drzwi, prowadz�ce bezpo�rednio z kuchni na ulic�. Oczywi�cie w mig obudzili�my ober�yst�. ��Gdzie s� damy, kt�re nocowa�y na g�rze? � zapyta�em. ��Wyjecha�y � odpowiedzia�, stroj�c z�o�liw� min�. � Wypu�ci�em je. ��Ukradkiem, aby�my nie spostrzegli, co? ��Bezwzgl�dnie, messurs! Nie sk�pi� snu swym go�ciom. Dlatego te� cicho otworzy�em drzwi kuchni i tak bez szmeru wynios�em drabin� i przystawi�em do okna, �e nie us�yszeli�cie nawet, czuwaj�c. Cichutko te� panie zesz�y po drabinie. Ch�tnie go za te kpinki spoliczkowa�bym. Ale zapyta�em tylko: ��Wie pan dok�d pojecha�y? ��Nie. ��A wszak pan wyprawi� je powozem? ��Powozem? � zawo�a� zdumiony. � Sk�d pan wie? Przysz�y mi na my�l s�owa Judyty, skierowane do z�otnika: �Mr Hunter pomy�la� o tym, abym mog�a wkr�tce si� z nim spotka�. Czy zapowiedzia� przy po�egnaniu, �e zostawi tu dla niej pow�z? ��Wiem, � odpowiedzia�em � �e zostawiono tu pow�z dla niejakiej Mrs Silverhill. ��Skoro pan wie, to czemu� mia�bym w �ywe oczy k�ama�? Pow�z sta� tam w szopie, niedaleko dworca. Musia�em go sprowadzi� z Little Rock i zap�aci� za� g�r� z�ota, aczkolwiek jest to tylko stary, zu�yty kocz. ��W jakim wi�c kierunku pojecha�a? ��Co panu do tego? ��Well, jak pan chce, sir! No a teraz poka� nam konie, kt�re chcesz sprzeda�. ��Nie sprzedam. Musz� otwarcie wyzna�, �e Mrs Silverhill, dama nadzwyczaj dobrze usytuowana, zap�aci�a mi, abym wam nie sprzedawa� koni. ��W takim razie sprzedadz� nam inni. ��Tu, w Gainesville? Jeste� pan w b��dzie. Nie ma tu kopyta, kt�re by do mnie nie nale�a�o. Pi�kne rumaki, bez kwestii. Czy mam je panu pokaza�? Stoj� w stajni. Zapyta� podle z�o�liwym tonem i r�k� wskaza� ku stajni. Winnetou spode �ba wys�a� mi spojrzenie, kt�re w lot zrozumia�em. Rzek�em: ��Obejrze� mo�na w ka�dym razie. Zaprowad� nas, master! Mieli�my przy sobie ca�y nasz dobytek. Poszli�my za gospodarzem do stajni, oddalonej o dziesi�� minut drogi. Mie�ci�o si� w niej dwana�cie koni, z kt�rych kilka przypad�o nam do gustu. Ober�ysta jednak nie ust�powa�. W�wczas rzek�em: ��Sir, czy Mrs Silverhill wymieni�a panu nasze nazwiska? ��Nie. ��Wi�c ja dopowiem. To jest Winnetou, w�dz Apacz�w, ja jestem Old Shatterhand, o kt�rym pan zapewne s�ysza�, a ten pan to r�wnie� m�czyzna, kt�ry nie da sobie w kasz� dmucha�. Sprzedaje pan konie, a te s� nam w�a�nie potrzebne. Ale pan, szykanuj�c nas, odmawia sprzeda�y. Posluchaj�e jegomo��, co mu rzekn�, jest to nasz niez�omny zamiar, kt�ry nie oci�gaj�c si� wcielimy w czyn. Kupujemy te dwa gniade i tamtego karego, i p�acimy natychmiast got�wk� po osiemdziesi�t pi�� dolar�w. Poza tym ust�pi nam pan trzech u�ywanych siode� z cuglami po pi�tna�cie dolar�w za sztuk�, co summa summarum stanowi trzysta dolar�w. Nie zechce pan, dobrze, p�jdziemy sobie. Ale co p�niej nast�pi, to ju� nasza rzecz, a nie pa�ska! ��Jak to? Czy to prawda, czy to prawda? Pan jeste� Winnetou, a pan Old Shatterhand? � zawo�a� ober�ysta. � Je�li naprawd�, jaki� to dla mnie zaszczyt! Z jak� dum� b�d� m�g� rozpowiada�, �e go�ci�em takich m��w w swoim saloonie! No tak, teraz mi si� oczy otwieraj� messurs! To jest Winnetou, w�dz ze srebrn� strzelb�! A oto pa�ska bro�, nied�wiedzi�wka i s�ynny sztucer! Messurs, bez s�owa sprzedaj� wam rumaki i siod�a! We�cie, we�cie je sobie! A opr�cz tego powiem wam, dok�d te panie pojecha�y. Do Henrietta, gdzie zmieni� zaprz�g. Potem wyrusz� poprzez Dryfurt Red River, aby dosta� si� na trakt kanadyjski, prowadz�cy do San Pedro i Albuquerque. Nie spodziewa�em si� takiego zwrotu. Raczej by�em przygotowany na up�r. W tym wypadku skoczyliby�my b�yskawicznie na wierzchowce, rzucili mu sto pi��dziesi�t dolar�w i ruszyli bez siode� i cugli, co ko� wyskoczy. Oczywi�cie, lepiej si� sta�o, i� ust�pi�. Prosi� nas, aby�my wr�cili jeszcze do �hotelu� i sami wybrali siod�a. Uczynili�my zado�� jego pro�bie. Naraz znikn�� na par� chwil. Pow�d nied�ugo pozosta� w ukryciu. Za powracaj�cym gospodarzem wali� ca�y t�um i w mig zape�ni� saloon. Zbiegli si� mieszka�cy Gainesville, m�odzi i starzy, m�czy�ni i kobiety, aby nas nie tylko zobaczy�, ale po prostu poch�ania� oczami. Dowoli mogli si� syci� naszym widokiem � nie przeszkadzali nam bynajmniej. Nikt nie �mia� pary z ust wypu�ci�. Najlepiej na tym wyszed� gospodarz, gdy� podczas nied�ugiego naszego pobytu poch�oni�to tyle trunku, �e twarz hotelarza wdzi�czy�a si� w coraz szczerszym u�miechu. Z tego te� zapewne powodu prosi�, aby�my wzi�li jako nawi�zk� zapas �ywno�ci. Naturalnie, nie odm�wili�my. Okaza�o si�, �e posiada� m�k� i mi�so w lepszym znacznie gatunku, ni� to, kt�rym nas poprzedniego dnia uraczy�. Podarowa� nam tak�e ma�� patelni� i trzy kubki, kt�re mog�y si� przyda� w drodze. Tak zaopatrzeni, naszyli�my, oczywi�cie w kierunku Henrietta. Tam dowiedzieli�my si�, �e Judyta wyprzedzi�a nas o osiem godzin i wzi�a konie nie tylko do zaprz�gu ale i zapasowe Spodziewa�a si� widocznie po�cigu, gdy� uprzedzi�a w Henrietta, aby nam nie udzielano �adnych informacji. Popar�a to, oczywi�cie przyzwoitym napiwkiem. Rozporz�dza�a prawdopodobnie wielk� sum� skoro zabra�a tyle koni. A zatem odmawiano nam informacji. Gdy jednak Emery odprowadzi� na stron� ch�opca stajennego i da� mu do �apy dwa dolary, malec odzyska� mow�. Opowiedzia� nie tylko, kiedy przyjecha�a i odjecha�a Judyta, lecz doda�, �e niedawno by� tu gentleman, kt�ry zarz�dzi�, aby ta pani nie traci�a ani chwili czasu. Opisa� owego gentlemana z tak� dok�adno�ci�, �e poznali�my Jonatana Meltona. �atwo by�o si� domy�li�, �e Jonatan szczeg�owo om�wi� z Judyt� podr� i, wyprzedzaj�c narzeczon�, u�atwi� jej drog�. Wszak pieni�dzy mia� pod dostatkiem. A zatem Judyta zmierza�a ku drodze do San Pedro. Mia�a po temu powody, albowiem tylko po tej drodze mo�na by�o zmienia� konie. Poniewa� wiedzieli�my, �e d��y do Albuquerque, mogli�my zboczy� z jej �lad�w. Jecha�a powozem. Aby zmienia� znu�one konie cugowe, musia�a obra� drog� okr�n�. My natomiast mogli�my jecha� drog� prost�, wyprzedzi� j� w Albuquerque, a tymczasem rozejrze� si� za Meltonami. Wprawdzie prosta droga mia�a swoje minusy � mianowicie prowadzi�a poprzez p�nocn�cz�� Liano Estacado, pustyni� podobn� do Sahary, gdzie mogli�my si� spodziewa� rozmaitych trudno�ci i niedostatk�w. A jednak radzi�em obra� ten kierunek. Emery nie godzi� si� ze mn� i motywowa� sw�j sprzeciw wzgl�dami, kt�re nie wytrzymywa�y krytyki. Mimo to popar� go Winnetou. Rzek�: ��M�j brat zna owo p�askowzg�rze niezgorzej ode mnie. Jedzie si� przez d�ugie dnie, nie znajduj�c kropli wody. Czy nasze rumaki, znios� pragnienie? ��O tej wilgotnej porze roku mo�na zdoby� wod� � odpar�em. ��Ale nie na p�askowzg�rzu, gdzie wiatr wysusza w lot ka�d� ka�u��. ��Przynajmniej natkniemy si� na zaro�la kaktusowe. Nasze rumaki zaspokoj� pragnienie wodnistymi owocami. ��S�usznie; owoce kaktusowe zawieraj� wiele wody. Nie pomy�la�em o tym. Ale s� inne jeszcze szkopu�y. Czy Old Shatterhand wie na pewno, �e Jobnatana Meltona mo�na zasta� w Albuquerque? ��Tak. Oczywi�cie, o ile Judyta nie k�ama�a. ��Na pewno nie k�ama�a. Ale czy Jonatan Melton nie m�g� zatrzyma� si� po drodze? ��To nie jest wykluczone. ��W takim razie spotka si� z Judyt�, kt�ra mu powie, �e j� �cigamy i �e wiemy, dok�d d��y. A w�wczas pojad� gdzie indziej. ��To wszystko mog�oby si� sta� tylko wtedy, gdyby przypadek zmusi� go do zatrzymania si� w drodze. ��Niekoniecznie. M�g�by zatrzyma� si� z w�asnej woli. ��Niepotrzebnie traci�by czas. ��Bynajmniej! Wszak mu wszystko jedno, czy czeka na Judyt� w Albuquerque, czy te� po drodze. Co wi�cej, w Albuquerque mog� go �atwiej odkry� i zdemaskowa�, ni� gdzie� na pustkowiu. ��Hm! Nie mog� oponowa�. Ale po prostu czuj�, �e powinni�my jecha� wprost do Albuquerque. ��Wiem, �e m�j brat miewa nieokre�lone przeczucia i za ich g�osem idzie. Ale w tym wypadku prosz�, aby raczej s�ucha� g�osu rozwagi. ��Skoro Winnetou tak s�dzi, nie waham si� nad jego rad�. A wi�c jed�my w �lad za Judyt�! W Henrietta skompletowali�my nasz sprz�t podr�ny i ruszyli z pocz�tku w kierunku, zachodnim, a� do dop�ywu Red River. Dotarli�my tam wieczorem. Przeprawili�my si� nazajutrz i st�d skr�cili�my na p�noc, ku South Fork of Red River, gdzie stan�li�my w po�udnie. Tu w�a�nie znajdowa� si� Dryfurt, o kt�rym nam m�wiono. Br�d zawdzi�cza� nazw� tej okoliczno�ci, i� rzeka w tym miejscu by�a tak szeroka i p�ytka, �e je�dziec, wyj�wszy czas powodzi, m�g� j� przeby�, nie zmoczywszy nawet cholew. Dotychczas mieli�my dosy� paszy dla koni. � Widzieli�my wyra�nie �lad powozu; teraz jednak �lad skr�ca� ostro ku p�noco�zachodowi, oddalaj�c si� od rzeki. Musieli�my by� przygotowani na to, �e przez d�u�szy czas nie b�dziemy mieli paszy, ani wody dla wierzchowc�w. Oczywi�cie, napili�my si� rycza�tem i napoili konie, ile si� zmie�ci�o, po czym kontynuowali�my jazd�. O wiele lepsza by�aby droga przez Camp Radzimsky i Fort Elliot, lecz Jonatan Melton z r�nych powod�w, kt�re nietrudno odgadn��, unika� miejsc zamieszka�ych. Im mniej ludzi spotyka�, tym czu� si� lepiej. Wspomnia�em ju�, �e Judyta wyprzedzi�a nas o osiem godzin. Dotychczas nie zdo�ali�my zmniejszy� tej odleg�o�ci, przeciwnie, zdawa�o si�, i� si� raczej powi�kszy�a. Aczkolwiek jecha�a ci�kim powozem, jednak mia�a t� nad nami przewag�, i� mog�a zmienia� zaprz�g. Ro�linno��, kt�rej nie brakowa�o miedzy dop�ywami Red River, znikn�a zupe�nie. Preria przesz�a w pustyni�, w piaszczyst� pustyni�, przez kt�r� jechali�my ca�y dzie�, nie widz�c �d�b�a trawy. Nast�pnego dnia sun�li�my zn�w po kamienistej pustyni, tak zwartej i twardej, �e pomimo najwi�kszej uwagi i wprawy, nie zdo�ali�my odby� �lad�w powozu, tym bardziej, i�, jak s�dzili�my, kocz ubieg� nas o dzie� ca�y. Ali�ci, tropi�c go, wpadli�my na ka�u��. Powitali�my j� z wielk� rado�ci�, chocia� nie mia�a zbyt apetycznego zabarwienia. Pili�my wod�, filtruj�c przez chustki. Napoili�my r�wnie� konie, a� wreszcie w ka�u�y zosta� jedynie szlam. Odnale�li�my �lad na gruncie, kt�ry zn�w by� piaszczysty, stracili�my jednak drugi dzie� na poszukiwaniach. Trop zatem pochodzi� z przed dw�ch dni i tylko miejscami by� widoczny. ��G�upia historia! � m�wi� Emery. � Je�li tak dalej p�jdzie, nie schwytamy tej paniusi do samej Kostuni! ��W ka�dym razie do Albuquerque � doda�em. ��Mia�e� s�uszno��, �e raczej nale�a�o jecha� wprost do Albuquerque, a nie ugania� si� za �ladem. ��Przyznajesz mi racj�, niestety, za p�no. Wraca� ju� nie mo�na. ��A gdyby nawet mo�na by�o, ja bym z tego nie skorzysta� � wtr�ci� Apacz. � Mo�e Jonatan Melton gdzie� tu w drodze wypatruje Judyty. A w takim razie na pewno dogonimy pow�z. ��A gdzie si�, wed�ug mniemania mego brata, Melton zatrzyma�? ��W pobli�u wody, a wi�c tam, przy rzece Canadian, gdzie b�dziemy za dwa dni. Potrz�sn��em tylko g�ow�. Zbyt szanowa�em do�wiadczenie Apacza, abym mia� ostro wypomina� b��dy. By�em innego zdania, uleg�em jednak jego woli, wobec czego wszelkie gderanie, a nawet zarzuty byty nie na miejscu. Lecz, zauwa�ywszy m�j ruch, Apacz rzek�: ��M�j brat ma jakie� w�tpliwo�ci? ��Tak. S�dz�, �e nie dogonimy Judyty. ��Nawet, gdyby si� spotka�a z Meltonem? ��Nawet. Wszak b�dzie na ni� czeka� tylko do czasu jej przybycia, po czym natychmiast wyrusz� dalej. ��Uff!. Mo�e jednak pozwoli jej wypocz��. ��W �adnym razie, skoro si� dowie o po�cigu. Winnetou spu�ci� g�ow� i rzek� szeptem: ��M�j brat ma s�uszno��. Trzeba by�o pos�ucha� jego rady. Winnetou by� g�upcem. Zabola�o mnie bardzo, �e taki cz�owiek, jak Winnetou, nazwa� siebie g�upcem. Zrehabilitowa� si� jednak p�niej o tyle, �e istotnie dogonili�my pow�z, niestety, innych zgo�a okoliczno�ciach, ni� m�g� przewidzie�. A zatem do Canadian River mieli�my dwa dni drogi, drogi bardzo uci��liwej. Jechali�my p�asko wzg�rzem. Wierzchowce brn�y w g��bokim piasku, a �ar piek� nas tak dokuczliwie, jak gdyby�my si� dostali do rozpalonego pieca. Jednak�e pierwszy dzie� dobieg� szcz�liwie do kresu. Po kr�tkim wytchnieniu ch�tnie by�my pojechali dalej i wykorzystali mi�y ch��d wieczora i nocy, lecz musieli�my pozosta�, albowiem w ciemno�ciach wszelki �lad gin��. Nazajutrz znowu z rado�ci� spostrzegli�my ka�u��, kt�r� wysuszy�y wnet nasze rumaki. Ko�o po�udnia dotarli�my do miejscowo�ci, zaro�ni�tej kolczastymi kaktusami. Okr�g�y owoc zawiera� p�yn wodnisty, wprawdzie nie bardzo smaczny, ale zast�puj�cy spragnionemu wod�. Wiedz� o tym tak�e zwierz�ta. Wypili�my tego soku tyle, �e ugasili�my pragnienie. Rumaki z apetytem poch�on�y ca�� mas� owoc�w, z kt�rych uprzednio zdarli�my kolce. Potem tuszyli�my dalej. Liczyli�my na to, �e pod wiecz�r natkniemy si� na jaki� dop�yw Canadian River. Tam nie zbywa�oby nam na wodzie i trawie. Wkr�tce po po�udniu atmosfera sta�a si� tak duszna, �e ledwo mogli�my oddycha�. Widnokr�g zachodni zabarwi� si� na czerwono. Winnetou spogl�da� ostro na z�owrog� �un�. ��Wygl�da tak, jakby si� zbli�a� samum � zauwa�y� Emery. ��Tote� si� zerwie! � odpowiedzia�em. � To szcz�cie, �e niedaleko do rzeki. Nie ma �art�w ze szturmem na Llano Estacado. ��M�j brat Shatterhand nie myli si� � potwierdzi� Winnetou. � Gdy duch Liano wychyla si� z g��bin, szturmuje w�ciekle po pustyni, rzuca ku niebu piasek i wyrywa z korzeniami lasy, kt�re napotka. ��Do pioruna! I s�dzicie, �e oczekuje nas z tym z�ym duchem przeprawa? ��Wisi w powietrzu � Winnetou poznaje bardzo dok�adnie. Niech moi bracia k�uj� ostrogami wierzchowce. Je�li nie chcemy da� si� pogrzeba� mi�dzy chmurami a piaskiem, musimy czym pr�dzej dotrze� do miejsca, gdzie si�a burzy nie przejawi siew pe�ni. Pomkn�li�my, co ko� wyskoczy. Nasze rumaki, instynktem przeczuwaj�c zbli�aj�ce si� niebezpiecze�stwo, same nat�y�y wszystkie si�y. Czerwony odblask na horyzoncie rozlewa� si� coraz szerzej po niebie. U g�ry jasny, w g��bi za� ciemny, podni�s� si� a� pod zenit i nap�ywa� ku p�nocy r�wnocze�nie ze strony zachodniej i wschodniej. Wygl�da�o to nader gro�nie, i nie tylko wygl�da�o. Wiedzia�em, co si� �wi�ci, albowiem przeby�em ju� kilka takich burz w Liano Estacado. Up�yn�y bez ma�a dwie godziny, ju� za kwadrans mog�a wybuchn�� burza, a jednak konie ledwo sun�y naprz�d. Nic nie pomaga�y ostrogi i smagania, zreszt� wierzchowce dobywa�y resztek si�. Oszcz�dzili�my im zatem zbytecznych m�k i z upragnieniem wypatrywali�my ratunku. W pewnej chwili ze wschodu wy�oni�a si� ma�a, ale bardzo wyd�u�ona wy�yna. Piasek tu by� mniej g��boki, miejscami wyziera�a nawet ziemia ze �d�b�ami trawy. ��Kres pustyni! � zawo�a� Winnetou. � Widzisz ten drugi pag�rek na wschodzie i to samotne, wyschni�te drzewo tam, na wprost nas, bracie Shatterhand? ��Tak � odpar�em. Istotnie, w g��bi widnokr�gu, wprost przed nami, wznosi�o si� wysokie, suche, prawie doszcz�tnie pozbawione ga��zi drzewo. ��Czy poznajesz ten pag�rek i to drzewo? ��Poznaj�. Jeste�my ocaleni. Tu si� zaczyna trawa, a o kwadrans jazdy od drzewa sp�ywa ma�y strumyk ze wzg�rza. Dopingowali�my wierzchowce uderzeniami i wyp�dzali z nich dech ostatni. Chodzi�o wszak nie tylko o nasze, lecz i o ich �ycie. Gna�y z wysuni�tymi j�zorami. Gdyby�my je osadzili, na pewnoby run�y z miejsca. Smagali�my rumaki, gwizdali, krzyczeli i wyli, aby nie pozwoli� im si� zatrzyma�. Przemkn�li�my ko�o drzewa po trawniku, a teraz wy�oni� si� zagajnik, z pomi�dzy krzew�w l�ni�a woda, dalej, dalej, w krzewy poprzez wod�, zn�w przez krzewy i oto si� zatrzymali�my! Konie oszcz�dzi�y nam skoku podczas zsiadania, gdy� natychmiast pad�y. Boki drga�y, pyski pieni�y si�, j�zory le�a�y wyci�gni�te, oczy zawar�y si� bezsilnie. ��Zerwa� koce! � krzykn��em. � Pociera� zwierz�ta i smaga� r�zgami, aby nie zmarz�y! Musimy je uratowa�. Bez nich zginiemy? M�wi�c to, porwa�em sw�j koc i �ci��em kilka ulistnionych ga��zi z zagajnika. Winnetou poszed� za moim przyk�adem bezzw�ocznie. ��Smaga� r�zgami biedne zwierz�ta? � zapyta� Emery, ogl�daj�c mnie ze zdumieniem. ��Tak! Pr�dzej we� pled i pocieraj konia, szczeg�lnie po torsie! ��Aby nie zmarz�? ��No tak! ��Szale�stwo! W tym upale� ��Poczekaj! Oto masz r�zgi! Wzi��, patrz�c na mnie ze zdumieniem, i rzek�: ��Czemu zapu�cili�my si� tak g��boko w zagajnik? Czy nie lepiej by�o zatrzyma� si� nad strumykiem? Tam jest woda, kt�rej najbardziej pragn�li�my. ��Niebawem si� przekonasz! R�b szybko to samo, co my! Z ca�ej si�y tar�em konia, to samo robi� Apacz. Anglik na�ladowa� nas, chocia� niewiele rozumia�. I oto nast�pi�o! Nad nami w powietrzu tr�bi�o, niczym puzon lub tr�ba. Potem zabrzmia�y setki gwi�d��cych, wyj�cych, piszcz�cych i ostrych g�os�w. Uchwyci� nas przera�liwy �ar i naraz, znienacka, ogarn�� taki mr�z, jaki chyba nie panuje na biegunie. Zna�em to, wiedzia�em, jakie niebezpiecze�stwo grozi koniom. Smaga�em swego wierzchowca r�zg�, nie aby mu b�l sprawi�, lecz by sp�dzi� krew pod sk�r�. Winnetou i Emery, kt�ry ju� wiedzia� o co mi chodzi, uwijali si� z nie mniejsz� gorliwo�ci�. Mr�z trzyma� nie d�u�ej jak minut�, by� jednak tak ostry i siarczysty, �e ta jedna minuta po zm�czeniu poprzednim i po rozgor�czkowaniu mog�a nasze konie o �mier� przyprawi�. Dzi�ki uderzeniom i wcieraniu rumaki nie odczu�y zgubnej pot�gi przymrozku w ca�ej jego grozie. Nast�pnie wr�ci� poprzedni �ar. Niesamowite tr�bienie w powietrzu umilk�o, natomiast rozbrzmiewa� pot�ny poszum. Powietrze nie by�o ju� przezroczyste. Ledwo mog�em dojrze� towarzysz�w. Wiedzia�em, �e mnie nie us�ysz�, krzycza�em jednak na ca�e gard�o: ��Padnijcie g�owami na p�noc! Trzymajcie si� mocno, inaczej porwie was wicher! Tak, min�y ju� zwiastuny � i oto zjawi� si� sam huragan. Powietrze by�o wype�nione piaskiem, kt�ry przenika� do ka�dego otworu. W przeci�gu kilku sekund mia�em zatkane oczy, uszy i nos, mimo �e ukry�em twarz w kocu. Z najwi�kszym wysi�kiem �apa�em dech. Mo�na si� by�o zadusi�. Trwa�o to niespe�na trzy minuty, po czym zapanowa� spok�j. Le�a�a na nas warstwa piasku, wysoka na osiem do dziesi�ciu cali. Lecz powietrze by�o czyste i jasne. Podnie�li�my si� i zacz�li wdycha� j e z rozkosz�. Na po�udniu ujrzeli�my niezwyk�y widok. Mimo �e powietrze by�o czyste i jasne, zamiast nieba widnia�a tam rozleg�a r�wnina piaszczysta, na kt�rej kra�cu wznosi�o si� wysokie, suche drzewo, prawie bez ga��zi. ��Fata margana! � zawo�a� Emery. ��Tak, jest to z�udne odbicie Liano Estacado, kt�re cz�sto nast�puje po, burzy lub j� poprzedza � odpar� Apacz. ��Sp�jrz, � doda�em � widzimy okolic�, le��c� na po�udniu. Ludzie za�, znajduj�cy si� teraz na p�nocy widz� nas lub mo�e widzieli przed bucz�. Mira� powstaje dzi�ki dwom rozmaicie nagrzanym warstwom powietrza, o r�nej g�sto�ci i objawia si� w spos�b rozmaity. Ale zwr��my raczej uwag� na nasze wierzchowce! Zm�czenie, spiekota a potem zimno, burza i ponowny �ar, to wszystko musia�y prze�y�. Trzeba je tymczasem naciera�, a p�niej dopiero spr�bowa�, czy zdo�aj� powsta� i kontynuowa� jazd�. Tak si� te� sta�o. Po kwadransie konie mog�y powsta�. Wsiedli�my i jechali dooko�a dziesi�� minut, aby zapobiec zbytniemu zesztywnieniu ich cz�onk�w. Nie powinny by�y jeszcze pi�. Uwolnili�my muraw� od piasku i pozwolili wierzchowcom popasa�. Teraz mo�na by�o pomy�le� o sobie. Oczy�cili�rny si� z piasku, usiedli i skracali czas rozmow�. ��Znali�cie to drzewo i ten pag�rek? � zapyta� Anglik Winnetou. � A ty, Charley, wiedzia�e�, �e za drzewem p�ynie strumyk? A zatem byli�cie ju� tu kiedy�? ��Tak. ��Dlaczego nie zatrzymali�cie si� ko�o strumyka? ��Poniewa� trzeba by�o jak najg��biej wszy� siew zagajnik. Im wi�cej by�o za nami krzew�w, z tym mniejsz� si�� uderzy�a w nas burza. Gdyby nas zasta�a na otwartej r�wninie, rozrzuci�aby na rozmaite strony. Na szcz�cie, burza dzisiejsza nie by�a znowu tak silna. ��Tak, hm! Ta miejscowo�� musia�a wam si� wry� w pami��, skoro j� natychmiast poznali�cie. ��Stanowczo. Gdyby� obejrza� szczeg�owo drzewo, spostrzeg�by�, �e nie staro�� jest powodem jego wyschni�cia, lecz ogie�. ��Ach! Po�ar lasu na skraju Liano Estacado? ��Nic podobnego. Ten p�omie� by� ogniem radosnym dla Komancz�w, a bolesnym dla mnie i Winnetou. ��Do pioruna! Chciano was usma�y�? ��Tak. Nie tylko nas, ale tak�e czterech naszych towarzyszy. ��Cz�owieku, nie mia�em o tym poj�cia! Opowiedz�e czym pr�dzej! ��Winnetou i ja przybyli�my z Sierra Guadelupe i d��yli poprzez pustynne Staked Plains ku fortom Griffin. Znali�my dobrze pustyni� i nie l�kali�my si�, tym bardziej, �e mieli�my �ywno�ci sporo i dwa wory, nape�nione wod�. Na po�owie drogi spotkali�my si� z czterema osobami, kt�re przyby�y z fortu Davis i jecha�y do fortu Dodge� ��Osobliwa i niebezpieczna droga! Z Rio Grande a� do Arkansas! W linii powietrznej stanowi to mniej wi�cej sze��set mil. C� dopiero wzd�u� pustyni Liano! Czy� nie mogli jecha� drog� okr�n�? ��Nie tylko mogli, ale nawet powinni byli. Niestety, nie zdali sobie z tego sprawy, tym bardziej za� ci, kt�rzy ich wys�ali. Dowiedzia�em si� od nich tylko tyle, �e chodzi o �wietny interes, na kt�rym mo�na sporo zarobi� w razie szybkiego za�atwienia. Nie by�o zatem chwili do stracenia. Dlatego te� wys�a�cy musieli jecha� drog� prost�, prowadz�c� przez dzilie Llano. Byli to dwa i m�odzi kupcy i nie znali Zachodu. Towarzyszyli im dwaj przewodnicy � my�liwi, kt�rzy wprawdzie byli ju� raz w Liano, ale nie w g��bi. Nie wiedzieli zatem, jak przeby� t� przestrze� z po�udnia na p�noc. ��Co za g�upota! Powinni byli zjecha� w d� Rio Grande, wsi��� na okr�t do Nowego Orleanu, po czym dosta� si� na Missisipi i Arkansas. ��Tak. Albo mogli jecha� w g�r� Rio Grande i poprzez Nowy Meksyk dotrze� do Santa F�, aby stamt�d uda� si� szos� do Arkansas. Jedn� albo drug� drog� rychlej by dotarli do celu, ni� poprzez Liano, nawet gdyby droga nie nastr�cza�a szczeg�lnych trudno�ci. ��A trudno�ci nastr�cza a� zbyt wiele! ��Niestety! Po prostu rzucali si� w obj�cia �mierci. Kiedy ich spotkali�my, le�eli w piasku niemal zemdleni wraz ze swymi ko�mi. Gdyby nie sprowadzi� nas przypadek, zgin�liby mamie. Nieco wody postawi�o ich jako tako na nogi. Zaprowadzili�my ich do pobliskiego strumyka � miejsce to zna� Winnetou. Radzili�my im jecha� do fortu Griffin. Ale b�agali, aby�my ich odprowadzili na p�noc, tak bardzo, �e si� po d�ugim wahaniu zgodzili�my. Zrezygnowawszy z dalszej drogi pojechali�my na p�noc. ��Nara�ali�cie si� na wielkie niebezpiecze�stwo! ��Rozumie si�. Nie wiem, czy dzi�, kiedy mam wi�ksze do�wiadczenie, wa�y�bym si� na co� podobnego. Tote� p�niej bardzo �a�owali�my. Winnetou liczy� na dwa �r�d�a wody po drodze. Lecz jedno musieli�my omin��, albowiem zebra�a si� tam liczna kompania wszelakich rozb�jnik�w, a drugie by�o prawie do dna wyschni�te. Odrobin� wody napoili�my konie, sami za� pojechali�my dalej, paleni ostrym pragnieniem. ��I to wszystko dla szale�czych pokus obcych ludzi? ��Tak. Byli to wprawdzie obcy, ale zawsze ludzie, jak s�usznie rzek�e�. Ty sam zrobi�by� na naszym miejscu to samo z nie mniejsz� gotowo�ci�. Znam ci�, Ermery! ��Pshaw! Ale opowiadaj dalej! ��Pozwolili�my si� ci�gn�� koniom, dop�ki mo�na by�o. Ta niewielka ilo�� wody nie starczy�a na d�ugo. Ju� nazajutrz wierzchowce ledwie pow��czy�y nogami. Odpocz�li�my do nast�pnego dnia, po czym poszli�my nieco wzmocnieni na si�ach. ��Nie. Wierzchowce by�y zbyt os�abione. Ko�o po�udnia zak�uli�my jednego i pili jego krew. ��Fuj! ��Nie m�w fuj, zrobi�by� to samo! Wieczorem musieli�my zak�u� drugiego. Czemu nie? I tak niebawem by zdech�y. Z trzecim za�atwili�my si� w nocy. Nazajutrz zak�uli�my pozosta�e. Krew koni zachowa�a nas przy �yciu, ale gdybym ci mia� powiedzie�, jak nam by�o na duszy i w jakim byli�my stanie to musz� przyzna� � nie potrafi�bym. Przekona�em si�, ii krew istotnie upija, by� mo�e zreszt�, �e tylko w stanie nadmiernego os�abienia. Chromali�my, potykali si� i padali wci�� na nowo, padali�my i podnosili si�, szli � naprz�d, zn�w rozci�gali, i take�my ju� wreszcie pozostali. ��To straszne! Gdzie si� to dzia�o? ��Niedaleko st�d, by� mo�e o godzin� drogi, na po�udniowy zach�d od drzewa, kt�re� poprzednio widzia�. ��Teraz pojmuj�! Zaskoczyli was Komanczowie i, oczywi�cie, schwytali bez sprzeciwu. ��Ot� w�a�nie. Le�a�em omdla�y na ziemi. W gor�czce majaczy�y mi si� przer�ne szalone obrazy. To samo dzia�o si� z Winnetou, jak mi p�niej wyzna�. Naraz rozleg� si� krzyk i wycie doko�a nas. Usi�owa�em si� podnie�� � na pr�no! Pad�em w omdlenie. Gdy oprzytomnia�em, by�em zwi�zany. Obok le�a� Winnetou i czterej towarzysze, a dooko�a roz�o�yli si� Komanczowie. ��Ilu� ich by�o? ��Zebra�em ca�� przytomno�� umys�u i zliczy�em czternastu. ��Tylko? ��Tak, tylko! Czternastu zdrowego, silnego ch�opa wobec sze�ciu umrzyk�w. ��Nie uno� si�, przyjacielu! Nie my�l� stawia� wam zarzut�w. Nie byli�cie zdolni do obrony. I co dalej? ��Czerwoni nakarmili nas i napoili, ale nie my�l, �e z poczucia humanitaryzmu. Pragn�li nas wzmocni�, aby�my tym dotkliwiej odczuli m�ki przed�miertne. Skoro mogli�my ju� chodzi� o w�asnych si�ach, zaprowadzono nas tutaj i dano jad�a i napoju, ile�my tylko pragn�li. Sp�dzili�my tak ca�� noc, po czym zaprowadzono nas do drzewa, gdzie mieli�my sp�on��, albowiem tak postanowi� w�dz. ��Ach, by� w�dz z nimi? ��I to nawet bardzo znakomity. Nazywa� si� Atesza�Mu � Silna R�ka. S�yn�� jako najbardziej wojowniczy w�dz Komancz�w. A zatem przyprowadzono nas do drzewa. Z pocz�tku przywi�zano obu kupc�w do pnia i rozpalono pod nimi ognisko. Skoro wyzion�li ducha przysz�a kolej na obydwu my�liwych. Winnetou i ja mieli�my zgin�� ostatni. ��I musieli�cie si� przygl�da�, jak tamci obaj sp�on�li? ��Tak. Widok by� okropny, ale g�osy jeszcze straszliwsze. Scen� t� wol� pomin�� milczeniem. Jeszcze dzi� wzdrygam si� ca�y, skoro o niej pomy�l�. Wreszcie skaza�cy umilkli, a w�wczas zabrano si� do nas. ��Szybciej, szybciej! Opowiadaj szybciej; abym si� czym pr�dzej dowiedzia�, w jaki spos�b ocaleli�cie! ��Musz� ci przede wszystkim powiedzie�, �e pozbawiono nas wszystkich rzeczy. ��Tak�e twojej broni, sztucera i nied�wiedzi�wki? ��Sztucera jeszcze nie posiada�em. ��A srebrna strzelba Winnetou? ��W�dz zabra�, jako osobist� zdobycz. Podczas egzekucji trzyma� j� w r�ku. Wiedzieli�my, �e strzelba jest nabita. Koni w pobli�u nie by�o, albowiem zostawiono je tutaj, nad strumykiem. ��Oczywi�cie, pod nadzorem? ��Nie. I to by�a wielce szcz�liwa okoliczno��. Musz� wspomnie�, �e ja i Winnetou odzyskali�my w pe�ni si�y. Dodam nawet, �e w�ciek�o��, kt�ra mn� targa�a, podwoi�a je na pewno. Zdawa�em sobie z tego spraw�. Przy wodzu sta� syn, m�ody, barczysty wojownik, kt�ry nosi� torb� ze �rutem Winnetou. Po tych uwagach odgadniesz chyba reszt�. Mieli�my i�� od strumyka do drzewa. W tym celu odwi�zano nam nogi. R�ce mieli�my skr�powane na plecach. Winnetou rzuci� mi wymowne spojrzenie, wskazuj�ce na drzewo i strumyk. Nikt, opr�cz mnie, tego nie zauwa�y�. Byli�my zwi�zani tak samo, jak nasi nieszcz�liwi towarzysze. Ot� zauwa�yli�my, �e przed drzewem odwi�zano ich, ustawiono twarz� w twarz, zmuszono, aby si� obj�li, po czym dopiero przywi�zano do drzewa. To obj�cie zosta�o wymy�lone przez wyrafinowanych czerwonych, aby powi�kszy� katusze, my jednak upatrywali�my w nim ocalenie.Gdyby chciano nas zmusi� do obj�cia si�, musiano by wszak odwi�za� nam uprzednio r�ce, skr�powane na plecach � przynajmniej na par� chwil. Tych par� chwil wystarczy�oby w zupe�no�ci. ��Ale z�e, straszne chwile, jakich nie chcia�bym prze�y�! ��Prze�y�e� ju� bardziej niebezpieczne. Sta�o si� tak, jak si� spodziewali�my. W�dz skin�� na syna i na drugiego wojownika. Tamten podszed� do Winnetou, ten do mnie. Rozsup�a� rzemienie i chwyci� mnie mocno za r�k�, aby podprowadzi� do Winnetou, kt�ry by� tak�e wolny, � wszak mieli�my si� obj��. Lecz Winnetou z szybko�ci� b�yskawicy lew� r�k� zerwa� z m�odzie�ca torb� ze �rutem, a praw� wyrwa� z r�k wodza sw� srebrn� strzelb�. � W tej�e chwili, zwolniony z u�cisku mego niedosz�ego kata, wyrwa�em mu n� zza pasa jedn� r�k�, drug� za� uderzy�em tak, �e a� fikn�� kozio�ka. Za mn� sta� Indianin z moj� nied�wiedzi�wk�. Odzyska� j� i zwia� wraz z Winnetou ku strumykowi � by�o rzecz� jednej chwili. ��Nie �cigano was kulami? ��Nie. Wa�konie byli tak zaskoczeni, �e tylko rozdziawili g�by. Wprawdzie nie zdo�a�em tego zobaczy�, gdy� nie by�a pora na spogl�danie wstecz. Wkr�tce rozleg�o si� okropne wycie � rzucili si� za nami! Ubiegli�my ich jednak o taki szmat drogi, �e niepodobna by�o nas do�cign��. Skoro dotarli�my do pierwszego zagajnika Winnetou zatrzyma� si� i zastrzeli� pierwszych dw�ch prze�ladowc�w. Moja nabita nied�wiedzi�wka po�o�y�a trupem dw�ch nast�pnych. Pozostali nie wa�yli si� zbyt gorliwie nas �ciga� � zatrzymali si� tedy i j�li naradza�. Po chwili rozbiegli si� w rozsypk�, aby nas zaj�� z rozmaitych stron. Skorzystali�my z tej przerwy, aby wybra� najlepsze rumaki i pojecha� bez po�egnania. ��Co za szcz�cie! I to wszystko opowiadasz takim oboj�tnym tonem, jakby� recytowa� tabliczk� mno�enia. ��Jakim�e tonem mam opowiada�? To nic wielkiego. Czerwonosk�rzy sami u�atwili nam ucieczk�. Ale teraz zacz�li�my ich prze�ladowa�. Poczw�rne morderstwo wo�a�o o pomst� do nieba. M�cili�my si�. Czterech ukatrupili�my z pocz�tku, nazajutrz znowu czterech, nast�pnego dnia trzech. ��Razem jedenastu. Czternastu ich by�o, pozosta�o wi�c trzech. ��Rachunek sprawdza si�. Wszyscy zas�u�yli na �mier�, atoli jeden powinien by� ocale�, aby swoim opowiada�, jak Winnetou potrafi pom�ci� zab�jstwo. Zaskoczyli�my ostatnich trzech nad Canadian, w miejscu, kt�re Komanczowie nazywaj� Keapa�yuay, to jest Dolina �mierci. Istotnie, dla dw�ch Komancz�w by�a to dolina �mierci. ��W�dz ju� nie �y�? ���y� jeszcze. Nale�a� do tej ostatniej tr�jki. Chowali�my go na ostatek, aby tym d�u�ej widzia� przed sob� pewn� �mier�. Potem jednak zastrzelili�my go, a tak�e jednego z towarzyszy, drugiemu za� pozwolili�my drapn��. ��A co si� sta�o z trupami? ��Pogrzebali�my wraz z ich w�asno�ci�. Naturalnie odebrali�my jednak wszystko, co z�upili z nas i z naszych towarzyszy. Mi�dzy innymi kilka list�w z fortu Davis, kt�re nast�pnie odwie�li�my do fortu Dodge. Atesza�Mu, jako w�dz, spocz�� w odpowiedniej mogile. Winnetou nie odm�wi� mu tej pos�ugi, aczkolwiek by� jego �miertelnym wrogiem. U�o�yli�my go do szczeliny skalnej z or�em w raku. ��Czy spoczywa tam jeszcze? Drapie�ne ptaki chyba przenikn�y do szczeliny i rozdzioba�y go doszcz�tnie? ��Bynajmniej, zawalili�my szczelin� kamieniami. Indianin, kt�remu darowali�my �ycie, musia� to widzie�, gdy� Komanczowie znaj� gr�b Silnej R�ki. Musia� im zatem miejsce okre�li�, albo ich tam zaprowadzi�. ��Sk�d wiesz, �e znaj�? ��By�em tam po raz drugi z Winnetou. Zamiast wielu kamyk�w, kt�rymi zatkali�my szczelin�, siedzia� mocno jeden wielki g�az. A wi�c zwiedzi� kto� i uczci� mogi�� swego wodza. Teraz wiesz ju�, w jakich warunkach zawarli�my znajomo�� z t� miejscowo�ci�. Drzewo trzyma si� jeszcze, lecz ogie� Komancz�w pozbawi� je �ycia. ��To ciekawy dreszczyk � obozowa� na tym samym miejscu, na kt�rym le�eli�cie sp�tani. ��Ciekawy? Nie jest to odpowiednie okre�lenie. Najch�tniej bym si� st�d wyni�s�. Jakiego zdania jest Winnetou? Lecz Winnetou s�dzi�, �e trzeba zosta� na miejscu. Wiecz�r zbli�a� si� szybko � nie zbywa�o nam tutaj na wodzie i paszy. Czeg� jeszcze mo�na by�o pragn��! Jednak�e czu�em w sobie jaka� niejasn� niech��. Konie, wietrz�c pod warstw� piasku pasz�, odgarnia�y j� kopytami, niczym renifer, wydobywaj�cy mech spod �niegu. Teraz mo�na je by�o napoi�. Nast�pnie zbadali�my dok�adnie okolic�, albowiem tutaj, w pobli�u rzeczki, �atwiej by�o o spotkanie, ni� na bezp�odnej r�wninie. Dla westmana za� ka�de spotkanie �atwo mo�e przyj�� niebezpieczny obr�t. Dlatego bada�em okolic� bardzo skrupulatnie, ale nie odkry�em nic podejrzanego. Ju� mia�em wr�ci� do swoich, gdy pad� strza�. Nie przel�k�em si� bynajmniej, my�liwy poznaje natychmiast odg�os ka�dej znajomej broni. Pozna�em, �e strzela� Emery. A �e strza� si� nie powt�rzy�, nie by�o powodu do troski. Skoro wr�ci�em do obozu, zobaczy�em, �e Emery upolowa� t�ustego ptaka. Nie wzi�li�my mu tego za z�e, bo te� spragnieni byli�my smacznego mi�sa. Upatrzywszy miejsce na nocleg, rozniecili�my ogie�, aby usma�y� indyka. Smakowa� nam wy�mienicie, lecz zjedli�my tylko po�ow�, drug� zachowuj�c na jutro. Na jutro! Jak gdyby cz�owiek m�g� dysponowa� jutrem! Nie, nawet najbli�sz� godzin�! Zachowana po��wka indyka by�a przeznaczona nie dla nas, tylko dla ludzi, kt�rym najmniej mogli�my jej �yczy�! Rozumie si�, �e nie spali�my wszyscy naraz. Ka�dy musia� na przemian czuwa�. Z pocz�tkuj�, p�niej Winnetou, a nast�pnie Emery. Ko�o p�nocy zluzowa�em Anglika zgasi�em ognisko, kt�re nie by�o nam potrzebne. Po godzinie obudzi�em Winnetou i zapad�em w g��boki sen. Przebudzenie nast�pi�o w innej sytuacji, ni� sobie wyobra�a�em. Tymczasem m�czy� mnie z�y sen. Oto le�a�em w domu na ��ku. Naraz drzwi aczkolwiek by�y zaryglowane od wewn�trz, otwieraj� si� i staje w nich ma�a, t�ga, podobna do ma�py posta�, kt�ra jednym susem skacze na ��ko, siada na mej piersi i owija m� szyj� d�ugimi ow�osionymi ramionami. Nie mog� oddycha�, poruszy� si�, zawo�a� o pomoc. To by�a zmora! Zmora! Gdy zmora dusi trzeba tylko wym�wi� to s�owo, aby natychmiast ucisk znik�, pozwalaj�c swobodnie odetchn��. Tak ludzie m�wi�, i musi to by� prawd�, gdy� ledwo wym�wi�em s��wko �zmora�, poczu�em si� lepiej i mog�em odetchn��. Przebudzi�em si� ze snu. Ach! Nie le�a�em w domu, tylko tu, w pobli�u rzeki Canadian! ��Winnetou! � zawo�a�em. ��Szarlieh! � odpowiedzia�. Le�a� ko�o mnie. Chcia�em go dotkn��, ale nie mog�em r�koma. By�y przywi�zane do pasa. Nogi? Te r�wnie� by�y skr�powane Chcia�em si� unie��, ale od razu upad�em z powrotem � powr�z czy rzemie� �cisn�� mi szyj�! Czy �ni�em jeszcze, czy by�a to rzeczywisto��? Widzia�em nad sob� gwiazdy, kt�re ju� blad�y, a dooko�a zagajnik. Ale c� to, u licha! Mi�dzy krzewami siedzia�o mn�stwo ciemnych postaci. Zapach t�uszczu tego niezb�dnego przyboru toaletowego Indian, m�wi� mi, �e s� to Czerwonosk�rzy. �aden sianie poruszy� �aden nie wyrzek� s�owa. Wygl�da�o to jak sen, a jednak wiedzia�em, �e nie �ni�. By�em sp�tany. Tak samo Winnetou. A Anglik? Z gwiazd pozna�em, �e jest godzina trzecia. A wi�c godzina jego warty. ��Emery? � zapyta�em. ��Well. � odpowiedzia�. ��A wi�c i ty! ��W ordynarny spos�b zaskoczony! ��Podczas warty? ��Niestety! Podeszli mnie, jakby spod ziemi. Uwiesili si� na szyi, na ramionach, nogach, z ty�u, z przodu, z g�ry, z do�u. �cisn�li mi grdyk�, �e nie mog�em wyda� d�wi�ku ostrzegawczego. ��Kto? ��Czerwoni. W tej chwili rozleg�o siew pobli�u: ��Master Bothwell nie mo�e panu wyt�umaczy� szczeg��w. Ja za to s�u�� informacj�. Dosta� si� pan w r�ce Ayat�Uh. Ayat�Uh znaczy Wielka Strza�a � w�dz Komancz�w, znany powszechnie ze swego okrucie�stwa. Skoro si� znajdowali�my w mocy tego cz�owieka, nie by�o dla nas wielkiej nadziei. Nie widzia�em go jeszcze na oczy, ale s�ysza�em, �e jest to dosy� m�ody cz�owiek. Kto jednak przemawia� do mnie? Odwr�ci�em g�ow�. By�o jeszcze dosy� ciemno, ale dojrza�em �e nosi odzienie bia�ych. Co prawda mog�em si� nie odwraca�. Pozna�em go po g�osie. By� to Jonatan Melton! ��Odwraca pan ode mnie oczy? � �mia� si�. � Czy jestem panu tak wstr�tny, czy te� nie poznaje mnie pan. Powiedz, czy wiesz, kim jestem? Milcze� by�o �miesznie i nierozs�dnie � wszak mog�em zasi�gn�� j�zyka. Dlatego te� odpowiedzia�em, lecz niezbyt grzecznie: ��Kim jeste�? Najwi�kszym �otrem i �ajdakiem, jakiego w �yciu spotka�em! ��Jest to uprzedzenie, wielkie i niesprawiedliwe uprzedzenie, sir. Jestem uczciwym cz�owiekiem, przynajmniej w stosunku do pana. Mam panu dowie��? Nie odpowiedzia�em. M�wi� dalej szyderczo: ��Chyba b�dzie panu przyjemnie przekona� si�, �e jestem uczciwy. Dowiesz si� wkr�tce, �e nie k�ami�. Wszak przyzna pan, sam, i� mam ci wiele, bardzo wiele do zawdzi�czenia? ��Tak. ��No, wi�c zamierzam odp�aci� pi�knym za nadobne, odp�aci� wraz z odsetkami od odsetek. Czy to nie uczciwe post�powanie? ��Jestem zachwycony! ��Nieprawda�! Tak w�a�nie s�dzi�em. B�d� nawet jeszcze wspania�omy�lniejszy, ni� pan s�dzi. Ch�tnie by si� pan pewnie dowiedzia�, jak si� znalaz�e� w obecnej sytuacji i czego mo�esz si� spodziewa�? ��Owszem. ��A wi�c! Nie uwa�aj mnie pan jednak za nieroztropnego g�upca. Opowiem wszystko, poniewa� wiem, �e moje s�owa zabierzesz ze sob� do grobu. Pa�ska awanturnicza rola dobiega kresu. Nie potrafi mi pan �adnej krzywdy wyrz�dzi�, albowiem testament tw�j ju� przypiecz�towany. Jeste� je�cem Wielkiej Strza�y. Czy wiesz, jak si� nazywa� jego ojciec? ��Nie. ��Silna R�ka. Zamordowa�e� go i pogrzeba�e� w Dolinie �mierci. Dlatego oczekuje was najokrutniejsza �mier�, jak� wyobra�nia ludzka mo�e upatrzy�. Wraz z Winnetou, kt�ry by� w�wczas �wiadkiem zaj�cia, b�dziesz pogrzebany �ywcem przy ko�ciach zabitego wodza. Wielka Strza�a przysi�g�, a wie pan, �e Indianin w takich okoliczno�ciach przysi�gi nie �amie. A teraz sir, jak panu na duszy? ��Bardzo dobrze. ��pi�knie! B�dzie panu jeszcze lepiej. A zatem masz d�ugo, powoli kona� w mogile kamiennej. A poniewa� obdarza mnie pan wielk� przyja�ni�, upi�ksz� pa�sk� �mier� i pozwol� ci zabra� ze sob� do piekie� pewno��, �e b�d� si� czu� na ziemi, niczym w niebie. Ponadto chc� jeszcze przed pa�skim zgonem wyzna�, �e jestem istotnie tym, za kogo mnie uwa�a�e�. ��Ta znaczy, Jonatanem Meltonem, oszustem. Nieboszczyk za�, pogrzebany w w�wozie Uled Ayar�w by� prawdziwym Smallem Hunterem? ��Tak. ��Kolorasi jest pa�skim ojcem? ��Tak. To on zastrzeli� Huntera. S�dzili�my, �e nie wygrzebie si� pan z r�k Uled Ayar�w. B�cwa�y pozwoli�y panom drapn��. Nic to, nas przecie� nie dogonili�cie. Pojechali�my natychmiast do Nowego Orleanu gdzie od dawna przygotowano dla nas teren. ��Czyni� to stryj pa�ski? ��Tak. Otrzyma� depesz� i listy, kt�re wyprzedzi�y nasz przyjazd. Szybko wykorzystali�my okazj�. S�dzi� pan, �e dzia�a�e� chytrze, ale teraz przyznasz chyba, �e� fuszer. A nade wszystko cieszy mnie to, �e ubieg�em pana przy Mrs Silverhill. Musia�o panu mocno dolega�, kiedy mu da�a kosza? ��Kiedy? ��W Sonorze, gdzie tak cz�sto pada� pan przed ni� na kl�czki. ��Ja? � zapyta�em, �miej�c si�, mimo sytuacji bynajmniej nie usposabiaj�cej do �miechu. ��Tak, pan! �miej si� pan, nie oszukasz mnie. Jak�e promienia�o pa�skie oblicze, gdy j� zobaczy�e� w Nowym Orleanie! ��Promienia�o? Moje oblicze? To niez�e! ��Pah! Z zachwytu zg�upia� pan po prostu! ��Prawdopodobnie pad�em przed ni� zn�w na kl�czki! ��Naturalnie, naturalnie! Przyznaj si�, sir! ��Tak, mam zwyczaj pada� na kolana przed ka�d� niewiast�. Oczywi�cie, ona to panu opowiedzia�a? No tak! A sk�d�e m�g�bym wiedzie�? Jak�e si� serdecznie sinia�a, opowiadaj�c o tym, jak zamkn�a ci� na klucz i odesz�a. Spodziewam si�, i� powiedzia�a panu, �e jest moj� narzeczon�? ��Tak. ��Przyznaj si� pan, me tylko dla mnie jecha� pan za ni�! ��Naturalnie, naturalnie! ��Powiedzia�a wszystko. By� mo�e nawet, dogoni�by j� pan, gdybym uprzednio nie poczyni� odpowiednich zarz�dze�. Czy m�wi�a panu, �e pojecha�em do Albuquerque i �e si� tam spotkam z ojcem i stryjem? ��Tak. ��I �e nast�pnie pojedziemy do jej zamku, gdzie zamierzam sobie urz�dzi� spokojne i ciche �ycie? ��I to tak�e. ��A wi�c wiesz wszystko i nie mam nic wi�cej do dodania, pr�cz tego, �e t�sknota za ni� nie pozwoli�a mi jecha� dalej. Zatrzyma�em si� w Canadian, aby tu na ni� poczeka�. Skoro przyby�a, pojechali�my natychmiast dalej. Jak widz� teraz, ubiegli�my was o dwa dni drogi. Lecz nie zd��y�a jeszcze Judyta zda� relacji, gdy wpadli�my w r�ce Komancz�w. �mier� zajrza�a nam w oczy, lecz nagle przysz�a mi do g�owy znakomita my�l. Mo�e pan odgadnie? ��Tak. ��Wiedzia�em, �e panowie nas �cigacie� ��Lecz nie wiedzia� pan wszak o krwawej zem�cie, kt�r� p