7175

Szczegóły
Tytuł 7175
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7175 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7175 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7175 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7175 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

BOHDAN PETECKI TAKI, CO PRZYSZED� Z G�RY I. ZIEMIA. PRZESZ�Y NIEDOKONANY Na Kupow� nikt nigdy nie przychodzi� z g�ry. Granica rezerwatu, biegn�ca poblisk� grani�, nie by�a ogrodzona. Nie istnia�a te� jakakolwiek bariera innego rodzaju. Dost�pu z g�ry nie broni�y �adne prawa, zwyczaje ani przes�dy. Zreszt�, z przes�d�w nieliczni mieszka�cy przysi�ka zapewne niewiele by sobie robili. Ich �ycie by�o proste i uporz�dkowane. Kobiety gospodarowa�y i uprawia�y ogr�dki przy domach, a m�czy�ni zarabiali pieni�dze na nizinie, tam, gdzie za odga��zieniem karpackiej magistrali, oraz za rzek�, zwan� Star�, zaczyna�o si� Miasto. Pow�d by� najzupe�niej praktyczny i prozaiczny. Jedyna stroma droga, wiod�ca w g��b dolinki wzd�u� pojedynczego rz�du zabudowa�, doprowadza�a do ostatniej chaty i zaraz za ni� ko�czy�a si� �lepo, uderzaj�c w �cian� lasu. Las by� rozro�ni�ty, wysoki, zdrowy, z bujnym podszyciem. Z kolei id�c grzbietami, grani�, nie napotyka�o si� bodaj na �lad dr�ki, zbiegaj�cej w t� akurat dolin�. Dlatego na Kupow� nikt nie m�g� przyj�� z g�ry. Po upalnym dniu nad po�udniowym skrajem Parku przetoczy�a si� burza. Rozbi�a zapiek�e powietrze i zmy�a lesiste wierzcho�ki �ywio�ow� ulew�. Potem wiatr ucich�, chmury odp�yn�y i za�wieci� ksi�yc. By�a pe�nia. W najwy�ej po�o�onym domu kobieta wynios�a do sieni szczotk� i wiadro. Nast�pnie wr�ci�a do izby. W p�mroku sosnowa pod�oga l�ni�a bia�o�ci�. Kobieta umie�ci�a na piecu czajnik, dotkn�a jednego z kolorowych przycisk�w, po czym podesz�a do �ciany. Mi�dzy dwoma kwadratowymi oknami, wychodz�cymi na drog�, wisia� tam kiczowaty obraz, przedstawiaj�cy �wi�t� Rodzin� w Betlejem. Pod obrazem pali�a si� miniaturowa wieczna lampka i sta� flakonik z wi�zank� polnych kwiat�w. Kobieta zmieni�a kwiatom wod�, zerkn�a na obraz i u�miechn�a si�. By� to u�miech dosy� szczeg�lny. Szczery, �yczliwy, ale w najmniejszym stopniu nie modlitewny. Ju� pr�dzej porozumiewawczy, je�li nie wr�cz poufa�y. W tej samej chwili kto� zapuka� do drzwi. Kobieta zgasi�a palnik pod paruj�cym czajnikiem i zwr�ci�a g�ow� w stron� sieni. Przez kilka sekund by�o cicho. Nast�pnie pukanie zabrzmia�o znowu. Inaczej, ostrzej. Kto� przeszed� spod drzwi pod okno i stuka� w szyb�. � Kto tam? � samotna gospodyni nie podnios�a g�osu ani o p� tonu wy�ej, ni� by�o to konieczne. � Przemok�em do nitki. Zobaczy�em �wiat�o i zapuka�em � odpowiedzia� z zewn�trz m�czyzna. � Mog� wej��? Kobieta spokojnie przesz�a do sieni, po czym natychmiast wr�ci�a, sun�c ty�em drobnymi kroczkami. Za ni� ukaza�a si� osobliwa posta�. Przybysz mia� czarny kapelusz wsuni�ty na czo�o po same brwi, niebywale krzaczaste i opadaj�ce na oczy jak u peki�czyka. Wydatny nos z przylegaj�cymi do niego jasnymi skrawkami policzk�w otacza�a poducha czarnego zarostu, w kt�rej bokobrody ��czy�y si� z w�sami, a w�sy z szuflowat� brod�. Cz�� tej ostatniej ton�a pod odchylonym ko�nierzem peleryny, r�wnie czarnej, jak kapelusz i zarost. Tylko buty, poni�ej przykr�tkich nogawek czarnych spodni, by�y br�zowe. Przynajmniej niegdy�. Teraz stanowi�y dwie bry�y rozbabranej gliny. Czarny przest�pi� pr�g, zrobi� dwa kroki i stan��. Z jego kapelusza, brody i peleryny kapa�a woda. Na �wie�o umytej pod�odze rozla�a si� m�tna ka�u�a. � Pan do m�a? � spyta�a wsp�czuj�co kobieta. � Jest w pracy. Wr�ci dopiero pojutrze. M�czyzna potrz�sn�� g�ow�. � Nie do m�a�? � w oczach kobiety pojawi� si� wyraz napi�cia. � My mieszkamy tu tylko we dwoje. Bo nie do mnie, prawda? Nie do mnie�? � powt�rzy�a b�agalnie. Czarny ponownie zaprzeczy� ruchem g�owy. � Po prostu przechodzi�em � powiedzia�. � Wypogodzi�o si�, ale z drzew ci�gle jeszcze cieknie jak w �azience doktora Priessnitza. Dlatego tak wygl�dam. � Z drzew�? � kobieta stawa�a si� coraz bardziej nieufna. � Jak to, z drzew? A czemu nie wst�pi� pan gdzie� po drodze? � spyta�a podejrzliwie. � Tu obok dwa domy s� puste, bo s�siedzi poszli na staro�� do dzieci, ale ni�ej? Dlaczego zatrzyma� si� pan dopiero tutaj? � Co znaczy �dopiero tutaj�? � �achn�� si� przybysz. � Zapuka�em do pierwszego domu, jaki mi si� trafi�. Nie szed�em z do�u, tylko z g�ry. � Z g�ry?! � No z g�ry, z g�ry! Przez las! � Pan przyszed� z g�ry�?! Czarny przest�pi� z nogi na nog�. Rozleg�y si� dwa soczyste mla�ni�cia. � Wie pani co? Mo�e rzeczywi�cie zejd� jeszcze kawa�ek i spr�buj� wysuszy� si� gdzie indziej. � Zaraz, zaraz! � powstrzyma�a go kobieta. � Z g�ry? Przez las? Przecie� tamt�dy nie mo�na! � Widocznie mo�na! � warkn�� m�czyzna. � Wybra�em si� na spacer grzbietami, z�apa�a mnie burza, wi�c poszed�em na prze�aj w d�. W ko�cu przecie� i tak nie m�g�bym nie trafi� do osiedla w dolinie. A stamt�d od razu pojecha�bym do siebie. � Do siebie? Pan mieszka gdzie� niedaleko? � Mieszkam i pracuj� w instytucie. Jestem psychofizykiem. Zajmuj� si� � Wiem, wiem! � zawo�a�a kobieta, nagle zupe�nie odpr�ona i uspokojona. � Syn mojego szwagra te� jest psychofizykiem. By� tu nawet niedawno, ze swoim koleg�. Przywie�li jakie� aparaty i chcieli mi je zak�ada� na g�ow�. Hi, hi! � za�mia�a si� nieoczekiwanie, po czym raptownie za�ama�a r�ce. � Ale ja gadam i gadam, a pan mokry, zzi�bni�ty� Ju�, ju�! � rzuci�a si� w stron� dziwnego, sp�nionego w�drowca. Pi�� minut p�niej po ka�u�y i b�otnistych plackach na pod�odze nie by�o �ladu. Peleryna, spodnie, kapelusz i br�zowe buty, wyj�te z oczyszczacza, dosycha�y obok pieca. Ich w�a�ciciel, otulony kocem, siedzia� przy stole nakrytym �nie�nobia�� serwet�, obejmowa� d�o�mi gor�cy kubek, pe�en aromatycznej, zio�owej herbaty i spod tych swoich niebywa�ych brwi spogl�da� na kobiet�, kt�ra zaj�a miejsce naprzeciw niego. Gospodyni najwy�ej po�o�onego domu na Kupowej G�rze musia�a ju� do�� dawno przekroczy� pi��dziesi�tk�, ale jej okr�g�e, niebieskie oczy tchn�y pogod�, zdrowiem i ch�ci� �ycia. By�a t�ga, lecz nie oty�a. Mia�a ciemnoblond w�osy, g�adko sczesane do ty�u. Cera jej jasno opalonej twarzy przypomina�a cer� dziecka. Tylko nabrzmia�e d�onie, o szorstkiej sk�rze i pogrubia�ych palcach zdradza�y jej lata. Kiedy m�wi�a, jej g�osu s�ucha�o si� z przyjemno�ci�. A m�wi�a bez przerwy. Opowiada�a niezwyk�emu go�ciowi o swojej rodzinie, o m�u i dw�ch doros�ych synach, pracuj�cych daleko w Mie�cie. O s�siadach. O ogr�dku, kt�ry sprawia� jej moc k�opot�w, bo deszcze stale niszczy�y tarasowate grz�dki, wykopane w niezno�nie stromym stoku. Czarny s�ucha� nie przerywaj�c. Dopiero gdy kobieta wsta�a, by dola� mu herbaty, powiedzia�: � W�a�ciwie nie najgorzej wam si� tu �yje, co? � A no � kobieta niefrasobliwie wzruszy�a ramionami. Wr�ci�a na swoje miejsce przy stole i doda�a: � Jak wszystkim. � Nie przeszkadzaj� wam ograniczenia, obowi�zuj�ce w rezerwacie? � Ja nie narzekam � pad�a pow�ci�gliwa odpowied�. � �adnie u nas, spokojnie. M�� czasem si� z�o�ci � pokiwa�a g�ow�. � Nie wolno tu budowa� tych nowoczesnych lataj�cych kolei, nie ma fotobus�w. Musi doje�d�a� do pracy z przystanku za rzek�. A do rzeki i z powrotem pod g�r� chodzi piechot�, jak jego pradziadek. To kawa�ek drogi i stromo, wi�c do domu wraca na noc dwa, trzy razy w tygodniu. Cz�ciej nie daje rady. C�, prosz� pana, mnie w zesz�ym roku zacz�� si� si�dmy krzy�yk, a on jest osiem lat starszy. Ale tak w og�le� M�czyzna zerwa� si�, przewracaj�c krzes�o. � Tak w og�le, to po prostu jak w raju! � wrzasn��. � Co?!!! Ten niczym nie sprowokowany wybuch, nie poprzedzony bodaj najdrobniejszym sygna�em ostrzegawczym, by� tak gwa�towny, �e kobieta te� skoczy�a na r�wne nogi i uciek�a pod �cian�, gdzie zastyg�a z wyci�gni�t� szyj� i wytrzeszczonymi oczami. Natomiast Czarny zacz�� chodzi� po izbie tam i z powrotem, szarpi�c koc, kt�ry kr�powa� jego ruchy. Koc na przemian furkota� i skrzypia� jak �agiel na z�amanym maszcie. � W raju!!! � rycza� w�ciekle. � A �eby pani wiedzia�a, �e mogliby�cie �y� jak w raju! Wszyscy! Ale nie! My w og�le nie b�dziemy �y�! Niech pani wyjrzy przez okno! No?! Co pani widzi?! � hukn��, cho� kobiecie ani si� �ni�o rusza� z miejsca. � Ksi�yc jak z bajki. Nie?! Las, nie?! Prze�liczn� dolin�?! Pi�kne, stare domy?! Prawda?! Nieprawda!!! � zawy�. � Widzi pani agoni�! �mier�! �mier�! Ago� � zach�ysn�� si� i urwa�. Trwa�o dobr� chwil�, zanim uda�o mu si� zaczerpn�� powietrza. Zabrzmia� przeci�g�y d�wi�k, przypominaj�cy pomy�k� szklarza. � Prosz� pana� � wykrztusi�a kobieta, wida� o�mielona przed�u�aj�c� si� cisz�. � Prosz� pana � z�o�y�a d�onie. � To wszystko przez t� burz�. Zaparz� panu jeszcze herbat�. Na pewno ma pan gor�czk� � umilk�a, bo Czarny gniewnie machn�� r�k� w jej stron�. Nast�pnie jednak podni�s� krzes�o i postawi� je z powrotem przy stole. � Nie mam �adnej gor�czki � by� zachrypni�ty, ale poza tym jego g�os opad� do niemal normalnego tonu. � Tylko ilekro� znajd� si� w jakim� pi�knym zak�tku na obrze�u rezerwatu, musz� my�le� o Ziemi, kt�rej stamt�d nie wida�. O ca�ej Ziemi, rozumie pani? I zawsze ogarnia mnie taka pasja, �e m�g�bym� a, tam! � zacietrzewi� si� znowu. � Ale dlaczego? Dlaczego? � Kobieta, uj�ta wiadomo�ci�, �e nawet je�li zapalczywy przybysz zrobi to, co m�g�by zrobi�, katastrofa nie spadnie wy��cznie na ni�, lecz na ca�y �wiat, oderwa�a plecy od �ciany i posun�a si� dwa kroczki do przodu. � Dlaczego�? Czarny ponownie zacz�� kr��y� po izbie, od sto�u do sto�u i z powrotem. Jego ruchy sta�y si� jednak wolniejsze, opanowane. � Dlatego, �e te dwa tysi�ce rezerwat�w, jakie pozostawili�my na Ziemi, to oszustwo � stwierdzi�. � Nie podesz�a pani do okna, kiedy tak krzycza�em � w�sy wygi�y mu si� w g�r�, dotkn�y nosa, po czym oklap�y. Przy odrobinie dobrej woli mo�na to by�o uzna� za przelotny, nieweso�y u�miech. � Nie dziwi� si�. Przestraszy�em pani�. Przepraszam. Chcia�em jedynie, �eby pani zobaczy�a, co pani traci. Woda zmywa grz�dki. Nieszcz�cie. M�� musi chodzi� piechot� pod g�r�. Biedaczek. Jednak�e gdy si� ju� w ko�cu wydrapie, ma przed sob� cudown�, pust� dolin�, za ni� zielone g�ry, wy�ej rozgwie�d�one niebo, z ty�u las, a w domu pani�. Oczywi�cie, nie wiecie, �e jeste�cie wybra�cami losu. Tego nigdy si� nie wie� do czasu. Tylko, �e to wszystko fa�sz. �wiat, od kt�rego zale�ycie, wraz z ca�� t� wasz� sztuczn� Arkadi�, jest inny. Jeszcze si� m�czy, ale ju� cuchnie trupiarni�. Kiedy opustosza�y archipelagi wie�owc�w, kiedy o podziale �ywno�ci, lek�w, oraz dw�ch czy trzech podobnych rzeczy zacz�li�my decydowa� globalnie, kiedy po uruchomieniu orbitalnego systemu energetycznego przesta�a dymi� ostatnia elektrownia, optymi�ci wpadli w eufori�. Cel! Sens! Aspiracje! � darli si� jeden przez drugiego. Teraz nareszcie cz�owiek odnajdzie samego siebie! Ach, ach, b�dzie �wietnie! No i co? � Czarny zatrzyma� si�, chwyci� obur�cz oparcie krzes�a i zawis� nad sto�em, wpatrzony w milcz�c� kobiet�. � I nic. Bryja. Klapa. Marmolada. O, tak! Ka�dy, kto sobie tego �yczy, mo�e mie� dzisiaj przed domem sp�achetek w�asnego, wylinia�ego trawnika! Ale czy pani rozumie, co to oznacza, �e tak jako� nie wiadomo kiedy zacz�li�my zamiast �Ziemia� m�wi� po prostu �Miasto�? Na ca�ej planecie nie ma jednej g�owicy termoj�drowej. Nie ma broni �humanitarnej�, eliminuj�cej. Nie ma wojen, nie ma armii. Zosta�y wy��cznie nieszkodliwe, kad�ubowe sztaby. Tacy grzeczni, dyskretni teoretycy. Bez ma�a hobby�ci. Tylko �e ci poczciwcy dniami i nocami nadzoruj� superrakiety wraz ze wszystkim, co wyl�g�o si� w duszyczkach wsp�czesnych von Braun�w, a co tak elegancko przenie�li�my st�d na orbity, mi�dzy pier�cienie energetyczne. I na Ksi�yc. Czy mo�emy mie� do nich pretensje? W �adnym razie. Przecie� pilnuj� si� nawzajem lepiej ni� najwytrawniejsi pokerzy�ci. Z tego podzielonego jak pomara�cza kosmosu co� w ko�cu gruchnie, bo rachunek prawdopodobie�stwa dowodzi, �e gruchn�� musi, lecz poniewa� nie wiemy, czy zdarzy si� to jutro, czy za sto lat, p�ki co p�jdziemy z poczuciem odpowiedzialno�ci do pracy, a wracaj�c zahaczymy o jak�� aukcj�, co� kupimy i wst�pimy do banku. Ale i pomijaj�c wizj� p�kaj�cych g�owic, bez ogl�dania si� na rachunek prawdopodobie�stwa, mo�emy dok�adnie obliczy�, ile dzieli nas od dnia, w kt�rym pani i tak to straci � m�czyzna wyci�gn�� r�k� w stron� okna. Koc, sp�ywaj�cy z jego ramienia, udrapowa� si� w sko�ne fa�dy. Czarny wygl�da� teraz jak demon z seryjnego thrillera. � Rezerwat�w nie przeniesiemy na planety Centaura, nawet gdyby�my tam kiedy� dotarli, czego na pewno nie zd��ymy dokona� � kontynuowa�. � Zgin� wraz z Ziemi�. A Ziemia ginie. Przyczyny� O, jest ich niema�o. Poprzesta�my na jednej. Te arsena�y na orbitach s� obs�ugiwane przez setki wahad�owc�w. Ot� od dawna potrafimy wskaza� rok, w kt�rym ozonowa os�ona planety do reszty p�jdzie w strz�py. B�dzie to rok ostatni. Ju� teraz w naszym kodzie genetycznym zachodz� nieodwracalne zmiany. Wie pani, co mnie najbardziej z�o�ci? � Wiem � kobieta, ju� zupe�nie spokojna i rozlu�niona, podesz�a do sto�u. � M�wi� pan przecie� � spojrza�a na Czarnego. W jej oczach zamigota�y ciep�e b�yski. � To, �e tu tak �adnie, a tam �wiat� M�czyzna przerwa� jej pogardliwym prychni�ciem. � Dziecinada! � rzuci� pod w�asnym adresem. � Sztubackie nastroje. Somnambuliczny romantyk na wysypisku �mieci? Nie. To nie ja. Prawdziwa w�ciek�o�� ogarnia mnie dopiero, kiedy pomy�l�, �e ta nieuchronna zag�ada wcale nie musi by� nieuchronna. W ci�gu tygodnia mogliby�my pos�a� do diab�a wszystkie orbitalne bazy, razem z ich �adunkami. Mogliby�my jeszcze wskrzesi� lasy Amazonii, dorzecza Konga, Kanady. Mogliby�my odbudowa� ozonosfer�, instaluj�c w atmosferze tlenownie, od razu wytwarzaj�ce gaz o cz�steczce tr�j atomowej. Trzeba tylko troch� wi�cej m�dro�ci i dobrej woli. Trzeba troch� innego cz�owieka. Ale sk�d go wzi��? Posiadamy powszechny dostatek �ywno�ci i p�awimy si� w nadmiarze energii. Mia�o to nas gruntownie przewarto�ciowa�. Mieli�my zacz�� my�le� o tych wiekach, w ci�gu kt�rych trzyma�o nas w trybach b��dne ko�o: produkcja � potrzeby � produkcja � potrzeby � jak dzi� my�limy o epoce niewolnictwa. Akurat! Okaza�o si�, �e energetyczna manna zamiast rozwali� ten szata�ski m�yn, tylko przy�pieszy�a jego obroty. Czy mo�e si� narodzi� nowy cz�owiek w�r�d figurek oszala�ej karuzeli, daremnie wyci�gaj�cych r�ce, by skr�ci� dystans dziel�cy ich od uciekaj�cej w tym samym tempie cudownej lampy Aladyna? Dalej, dalej, dalej, z muzyk�, feeriami reklam, po jeszcze jeden automacik, jeszcze jedn� b�yskotk�, jeszcze sto pierwsz� n�k� dla nakr�canej stonogi. � Czarny zrobi� kr�tk� pauz�. Och�on�� i doda� ciszej: � W�a�nie to jest nasza kl�ska i to doprowadza mnie do prawdziwej furii. � Niepotrzebnie � powiedzia�a kobieta tonem dobrotliwej przygany. � Niepotrzebnie. Przekona si� pan. B�dzie ten, jak pan m�wi, troch� inny cz�owiek � w jej g�osie brzmia�a niezachwiana pewno��. � Inny �wiat. � Lepszy? � Tak. Trzeba w to wierzy�. Trzeba wierzy�. � Pani wierzy? Kobieta skin�a g�ow�. � Pozazdro�ci� � burkn�� k��liwie m�czyzna. � Niestety, wierzy�, to grubo za ma�o. Nale�a�oby w jaki� spos�b tak potrz�sn�� t� gnij�c� skorup�, �eby gwiazdy polecia�y z sufitu. Co do mnie, nie znam takiego sposobu. Nikt go nie zna. � Polec�. � Co?! � Gwiazdy. Przynajmniej jedna. Ju� raz j� widziano. Wszystko si� zmieni. � Co?! � To, co pan s�yszy � role si� odwr�ci�y. Teraz kobieta mia�a argumenty, kt�re dot�d trzyma�a w zanadrzu. Ona dyktowa�a warunki. � Nie rozmawia�abym o tym z obcym � ci�gn�a � cho� to �adna tajemnica. Ale pan przyszed� z g�ry. Wie pan, ja jestem w ci��y. Zapad�a cisza. Z zewn�trz dobieg� szum lasu. Co� zaszele�ci�o w kominie. � W ci��y�? � wyb�ka� po d�u�szej chwili m�czyzna. Kobieta przytakn�a. � Nie rozumiem� Sama pani m�wi�a o tym swoim si�dmym krzy�yku�? � Och, prosz� pana � u�miechn�a si� pob�a�liwie. � Kiedy Pan B�g kogo� wybiera, to nie pyta o lata. Jestem w ci��y ju� trzeci rok. � Co�? � A tak. Urodz� Pana Jezusa. Czarny podci�gn�� koc, ods�aniaj�c ow�osione �ydki. Zupe�nie, jakby nagle sobie przypomnia�, �e na tym z�ym �wiecie lepiej mie� zapewnion� swobod� ruch�w, przynajmniej od pasa w d�. Nast�pnie odchrz�kn�� i wymrucza�: � No to tego� � pozbiera� swoje rzeczy i wyszed� z nimi do sieni. Gdy wr�ci�, ubrany jak wtedy, kiedy pierwszy raz wkroczy� do izby, kobieta sta�a w tym samym miejscu, w nie zmienionej pozie. Na jej twarzy wci�� tli� si� u�miech, troch� zawstydzony, troch� zalotny, troch� zwyci�ski, ale nade wszystko pogodny jak jedyny dobry sen Micha�a Anio�a. M�czyzna rzuci� koc na krzes�o, cofn�� si� i uwa�nie zmierzy� wzrokiem krzepk� posta� gospodyni. Najwyra�niej waha� si�, czy wypowiedzie� na g�os my�l, kt�ra przysz�a mu do g�owy przed chwil� w sieni, czy raczej to sobie darowa�. W ko�cu przem�wi�. Pope�ni� b��d. Wida� kiepsko zna� si� na u�miechach. � Za�artowa�a sobie pani ze mnie, prawda? � spyta�. � Dlatego, �e tyle gada�em o naszych grzechach? W porz�dku. Nale�a�o mi si�. Rzeczywi�cie, ponios�o mnie� Przerwa� mu szczery, nieg�o�ny �miech. � Nie uwierzy� mi pan! � zawo�a�a rado�nie kobieta. � To nic. Wcale si� nie gniewam. Nasz ksi�dz, w tym ko�ci�ku na dole, tak�e mi nie wierzy. Nawet si� z�o�ci, �e za cz�sto przychodz� do spowiedzi. A ja musz� przychodzi�, bo nie wiem, kiedy to b�dzie. Ale uwierzy � spowa�nia�a. � Pisa�am ju� do biskupa. Zawiadomi�am r�wnie� papie�a. Mieliby do mnie �al, gdybym ich nie uprzedzi�a. Czarny znowu odchrz�kn��, po czym powiedzia� zmienionym g�osem: � Ju� p�no. Dzi�kuj� i dobranoc � skierowa� si� ku sieni. Kobieta odprowadzi�a go do drzwi. � Przed spaniem niech pan sobie koniecznie naparzy kwiatu lipowego � pos�a�a za oddalaj�c� si� postaci�. � Nic tak nie pomaga na przezi�bienie. I uspokaja. Tylko niech pan nie zapomni. � Nie ma obawy � dobieg�o z cienia. � Nie zapomn�. � Dobranoc � kobieta zamkn�a drzwi. Czarny przeszed� kilkana�cie krok�w i zatrzyma� si�. Zerkn�� za siebie, po czym obieg� oczami u�pion� dolin�. � Co si� przejmujesz? � zaburcza� ironicznie. � Napij si� zi�ek. To uspokaja. W�� pantofle i czekaj. Ona urodzi Chrystusa, Chrystus odkupi nasze winy wzgl�dem Ziemi i wszystko b�dzie dobrze. Moje szcz�cie, cholera. Burza, ulewa, las jak zasieki i w pierwszej cha�upie wariatka. Powinienem by� jej powiedzie�, �e mit matki rodz�cej boga�zbawc� wije si� przez wieki niczym kosmiczny w��. I �e psychiatrzy maj� z nim najwi�cej roboty w�a�nie zawsze wtedy, kiedy cywilizacja potyka si� nad przepa�ci�. Ale i tak powiedzia�em dosy�. Cholera. Ona stukni�ta, a ja? Rycza�em, �e cha�upa si� trz�s�a. Teraz na odmian� gadam do siebie. Powoli. Dzisiaj wszyscy cz�ciej gadaj� do siebie, ni� do innych. A mo�e to przez ciebie? � Czarny nagle zadar� g�ow� i wbi� wzrok w okr�g�� tarcz� ksi�yca. � Ty prabogini, ty! Ty kobieca duszo ludzko�ci! Wisisz nad t� cich� dolink� jak srebrna wied�ma! Przez tysi�clecia �agodniej karano zbrodnie, pope�nione podczas pe�ni! Co ty na to?! A napady melancholii? Schizofrenii? Napi�cia neurohormonalne? Mnie nie oszukasz. Wiem, jak potrafisz �widrowa� w ludzkich m�zgach. Jestem fachowcem, rozumiesz?! Gdyby kto� rzeczywi�cie mia� sp�odzi� nowego cz�owieka� Nowego cz�owieka� � m�czyzna raptem umilk�. D�ugo sta� nieruchomo z uniesion� twarz�. Nast�pnie znowu co� zamrucza�. Ale przesta� wymy�la� ksi�ycowi. Powtarza� jedno s��wko: � Gdyby� Gdyby� Gdyby� Min�o dwadzie�cia minut. Mo�e p� godziny. Czarny nie patrzy� ju� w niebo, tylko pod nogi. Wyci�gni�tym, spr�ystym krokiem sadzi� w d�, mijaj�c pojedyncze domy, przylepione do drogi. By�a p�noc. Za chwil� mia� si� zacz�� nowy dzie�. II. ZIEMIA JEDEN. JEDEN Przeci�gn��em si� z lubo�ci� i g��boko odetchn��em. Le�a�em wygodnie na czym� znakomicie nadaj�cym si� do le�enia. Pachnia�o jab�kami. Czu�em si� cudownie wypocz�ty, odpr�ony od czubka czaszki po koniuszki palc�w. � Mo�e pan wsta� � us�ysza�em. Wstawa� mi si� nie chcia�o. Unios�em powieki. Zobaczy�em tu� nad sob� mord� brodacza monachijskiego. Lubi� psy, ale na dzie� dobry wola�bym ujrze� psa, kt�rego zna�em. A je�li ju� obcego, to odrobin� m�odszego. Ten m�g�by by� dziadkiem posiwia�ego Akeli. � Pfuj � powiedzia�em �agodnie. � Szukaj, szukaj. Morda odp�yn�a w g�r�. Okaza�o si�, �e to nie pies. � Nie pies � przyzna�em na g�os. � Ja�owiec � skonstatowa�em, patrz�c z podziwem na niewiarygodnie bujny, srebrnobia�y zarost pochylonej nade mn� twarzy. Twarz pewnie posiada�a oczy, lecz nie spos�b by�o si� co do tego upewni�. � Ga��� ja�owca, obci�ta i odwr�cona � kontynuowa�em. � Ciekawy kolor. Jaki� ksi�ycowy ja�owiec. � Niech pan wstanie � g�os dobywaj�cy si� z siwej g�stwiny brzmia� przesadnie rzeczowo. Unios�em si� na �okciach i rozejrza�em. Sen uciek� ze mnie jak z�oty py� spod aba�uru, kiedy zga�nie lampa. Ale �wiat�o nie zgas�o. Przeciwnie, nabra�o ostro�ci. R�wnocze�nie wyostrzy�y si� szczeg�y wn�trza, w kt�rym przebywa�em, kontury przedmiot�w, a tak�e zarysy postaci. Usiad�em, spu�ci�em nogi na pod�og� i chwyci�em d�o�mi kraw�d� w�skiej, wysokiej le�anki. Spa�em na zwyk�ej, ambulatoryjnej le�ance, nie na barokowym �o�u, przywiezionym specjalnie dla mnie z sal wystawowych Wersalu. Bezpo�rednio nade mn�, pod wkl�s�ym sufitem, widnia�o a�urowe rusztowanie z przewodami, gniazdkami i uchwytami, mog�ce s�u�y� jedynie jako wisz�cy stela� dla zestaw�w specjalistycznej aparatury. Ale �adnej aparatury na nim nie by�o. Le�anka sta�a w centralnym punkcie kolistej hali. Regularna kopu�a, stanowi�ca �ciany i sufit, nie posiada�a ozd�b ani jakichkolwiek urz�dze�. Nie m�wi�a absolutnie nic o zaj�ciach ludzi, kt�rzy tu bywali. Wyj�wszy ow� szkieletow� konstrukcj� nad le�ank�, by�a g�adka jak zwierciad�o orbitalnej anteny, pokryte szronem zielonkawej barwy. Ten sam odcie� mia�y szyby w oknach, oraz zas�ony, wykonane z lej�cego si�, matowego tworzywa. Dwa kroki przede mn� sta� starszy, kr�py m�czyzna z wypuk�ym czo�em i pi�ropuszem bia�ych w�os�w, okalaj�cych �ysin� na ciemieniu. Jego owalna twarz, pokryta niemal w ca�o�ci siwym zarostem i przed�u�ona ku do�owi rozwichrzon� brod�, naprawd� przypomina�a zawieszon� na nitce ga��� srebrnego ja�owca. Oczy gin�y mu pod niewiarygodnie wybuja�ymi brwiami. Nic dziwnego, �e wyrwany z rozkosznego snu, w pierwszej chwili wzi��em go za s�dziwego brodacza monachijskiego lub kud�atego owczarka. Przenios�em wzrok na drugiego m�czyzn�, przygl�daj�cego mi si� z nieco wi�kszej odleg�o�ci. Ten by� m�odszy, zaledwie szpakowaty, wysoki i chudy. Nosi� staro�wieckie okulary, zza kt�rych patrzy�y zimne, bladoniebieskie oczy, podkr��one rogalikowatymi si�cami. Jego wargi wygl�da�y jak zlepione kreseczki i by�y tak wykrojone, �e przyj��bym za co� zupe�nie naturalnego, gdyby spomi�dzy nich wysun�� si� nagle okr�g�y, d�ugi j�zyk z dwoma ruchliwymi koniuszkami. Dlaczego nie? Pan Ja�owiec i pan Kobra. Poczytaj mi, mamo. W porz�dku. By� jeszcze kto� trzeci. Dziewczyna. Sta�a z boku, w nogach le�anki, leciutko podana do ty�u. Mia�a jasnoz�ote w�osy z jakim� fantastycznym po�yskiem, kt�rego sprawc� mog�a by� jednak wszechobecna tutaj zielonkowato��. Wielkie chabrowe oczy patrzy�y na mnie z niemym wyczekiwaniem. By�a drobna, lecz nie nazbyt filigranowa i w og�le zgrabna jak Kr�lewna �nie�ka. Nosi�a kr�tk� bia�� sukienk� bez r�kaw�w. Chcia�em doj��, co mi si� tak podoba w jej twarzy, ale niczego nie wymy�li�em. �adna? Mi�a? To te�, tyle, �e to nic nie znaczy. Nasun�o mi si� okre�lenie: prawdziwa. Bez sensu. Pewnie kr�ci�o mi si� jeszcze w g�owie po tym dziwacznym spaniu. Nigdy w �yciu nie widzia�em takiej �licznej dziewczyny. Nie widzia�em� Zaraz. Zaraz. A co ja w�a�ciwie w �yciu widzia�em? Och, mn�stwo rzeczy! Krajobrazy Miasta i rezerwat�w. Architektur�. Wn�trza. Atrybuty codziennego �ycia. Fabryki, domy, pojazdy, laboratoria, automaty. Programy i schematy informatyczne. Komputery, ksi��ki. Setki ksi��ek. Ludzi, naturalnie, tak�e. M�czyzn i kobiety. Ot� nieprawda. �eby m�c powiedzie�: widzia�em � trzeba wiedzie�, �e si� gdzie� by�o, na co� patrzy�o, co� obserwowa�o, wysnuwa�o wnioski i zapami�tywa�o. A ja tylko zna�em te krajobrazy, wn�trza, aparaty, ludzi i tak dalej, ale w ich poznawaniu sam nie uczestniczy�em. Nie istnia�em we w�asnej pami�ci ani w�r�d nich, ani bodaj na ich tle. W og�le nie istnia�em. Nigdy nie widzia�em takiego srebrnego ja�owca? Takiej �licznej dziewczyny? A czy kiedykolwiek widzia�em swoje odbicie w lustrze? Kim jestem? Czym jestem? Jak si� nazywam? Ile mam lat? Kt�r�dy i jak d�ugo szed�em, zanim trafi�em pod t� kopu��, �eby si� zdrzemn�� na szpitalnej le�ance i obudzi� wyprany z wszelkich, absolutnie wszelkich, wspomnie�? Noworodek ma ich wi�cej. Znacznie wi�cej, je�li wierzy� embriologom. Chwileczk�. Co� tu si� nie zgadza. Niech b�dzie, �e noworodki maj� wspomnienia, ale na pewno nic nie wiedz� o embriologii. Ani, na przyk�ad, o amnezji. Oderwa�em wzrok od dziewczyny i jeszcze raz, powoli, ze skupieniem, rozejrza�em si� po hali. To s�abe okre�lenie: nie zgadza. �miesznie s�abe. Kiedy cz�owiek traci pami��, zapomina wszystko. Trzeba go uczy�, �e noga to jest noga, pokazywa�, jak si� wk�ada buty i jak trzyma widelec. A ja zna�em nazwy przedmiot�w, na kt�re patrzy�em, zna�em ich pochodzenie, przeznaczenie, cechy materia�owe, cz�sto i technologi� ich wytwarzania. Potrafi�em wyliczy� niezliczon� ilo�� poj��, zwi�zanych z tym, co akurat ogl�da�em, rozgraniczy� je, rozwin�� i obja�ni�. A kiedy wybieg�em my�l� poza przestrze� zamkni�t� zielonkaw� kopu��, ujrza�em panoram� cywilizacji. Nie by�o w niej jednego elementu, kt�ry przedstawia�by dla mnie zagadk�. Oczywi�cie, je�li pomin�� kilka podstawowych, dziecinnych pyta� najog�lniejszej natury. Ale �eby nie umie� odpowiedzie� na te pytania, nie trzeba zosta� dotkni�tym amnezj�, wi�c mniejsza o nie. Kiedy cz�owiek traci pami�� O, nie. Mamy tu par� drobiazg�w wartych zastosowania. Wiem du�o, lecz nic o sobie. To raz. Dwa, medycyna nie notuje przypadk�w amnezji, a� tak precyzyjnie ukierunkowanej. Trzy, miejsce, w kt�rym si� znajduj�. Nie jest to sala operacyjna, cho� ta konstrukcja pod sufitem pewnie mo�e by� opuszczana, wraz z podpinan� do niej w razie potrzeby aparatur�. Ale pacjenta, kt�ry ma by� poddany operacji, nie k�adzie si� na zwyk�ej le�ance. Nie jest to r�wnie� pok�j zabiegowy, diagnostyczny, ani gabinet intensywnej terapii. Ani w og�le szpital. Brak mebli, urz�dze�, narz�dzi. Separatek dla rekonwalescent�w, o rozmiarach sal gimnastycznych, te� nie oferuj� nawet najbardziej ekskluzywne sanatoria dla znerwicowanych miliarder�w. Mieszkanie? Ko� by si� u�mia�. Pracownia? Mo�liwe. Pod warunkiem, �e w�a�nie usuni�to z niej stare wyposa�enie, a nowego jeszcze nie dowie�li. W�wczas jednak zosta�yby �lady. Cho�by takie, jakie zostaj� po zdj�ciu obrazu ze �ciany, przed malowaniem. Nie by�o �adnych �lad�w. Zatem, gdzie jestem? Po czwarte, ta przypatruj�ca mi si� tr�jka. Ja�owiec, Kobra i dziewczyna. Ile sekund up�yn�o, odk�d us�ysza�em: niech pan wstanie? Z ca�� pewno�ci� nie s� to ju� sekundy, tylko minuty. Nie wsta�em. A oni milcz�. Nic nie robi�, nie ruszaj� si�. Patrz� na mnie i milcz�. Czy tak mogliby si� zachowa� lekarze? Piel�gniarze? Na pewno nie. Kto wobec tego m�g� si� tak zachowa�? W jakich okoliczno�ciach? Zreszt�, nie wygl�dali na lekarzy. Nie powierzy�bym im kota, cierpi�cego na obstrukcj�. Bia�a, niemal pla�owa sukienka dziewczyny. Prosz� bardzo. Dziewczyna niech sobie nosi co chce. Ale Kobra, w wy�wiechtanych d�insach i ohydnej, brudnej koszuli, wylewaj�cej si� na pasek, niczym zw�oki zag�odzonej o�miornicy? Ja�owiec mia� wprawdzie czysty zielonkawy kitel, lecz przykr�tkie nogawki jego spodni wygl�da�y jak sk�pane w bagnie. Poza tym praktykuj�cy lekarz nie m�g�by chodzi� z a� tak zaro�ni�t� g�b�. Goli�by sobie przynajmniej policzki. A ja? Spojrza�em po sobie. B��kitne spodnie. Czyste, odprasowane, nie za obszerne i nie nazbyt ciasne. Z paskiem, sporz�dzonym z tego samego materia�u. Materia� by� lekki, przewiewny, mi�y dla oka i w dotyku. Niemal nie czu�o si� go na sk�rze. Identyczne tworzywo pos�u�y�o do wykonania ni to koszuli, ni bluzy. Przyjemny, letni komplet. Pod spodniami mia�em jakie� elastyczne, nie uwieraj�ce slipy. Bluzk� w�o�y�em na go�e cia�o. Unios�em rami�. Z kr�tkiego r�kawka wybiega�a mocna, opalona, m�oda m�ska r�ka. Drugie rami� przedstawia�o si� podobnie. Obejrza�em obydwa ciekawie i z zadowoleniem. Nie by�em chory, a je�li, to nie ci�ko i nie d�ugo. Nie m�g�bym mie� takich r�k. Nie czu�bym w nich tyle si�y. Wypadek? Uraz czaszki, czy co� w tym rodzaju? Nie wiem kiedy dojrza�o we mnie postanowienie: o nic nie pyta�. Udawa�, �e wszystko jest w zupe�nym porz�dku. Musia�o to nast�pi� ju� chwil� temu, ale w�wczas decyzja zapad�a w mojej pod�wiadomo�ci. Dopiero w tym momencie mog�em j� odrzuci� b�d� zaakceptowa�. Uczyni�em to drugie. U�miechn��em si� i tak od niechcenia przyg�adzi�em sobie w�osy. W�osy mia�em mi�kkie, g�ste, do�� kr�tko przystrzy�one. Obj��em twarz d�o�mi, po czym przejecha�em nimi od czo�a i skroni do podbr�dka. Twarz jak twarz. Lepiej by�oby j� jednak zobaczy�. Na przyk�ad nos sprawia� niez�e wra�enie. M�g� by� bulwiasty albo kopytkowaty. Ale by� raczej szczup�y, chyba regularny. Cera dobra, cho� powinienem si� ju� ogoli�. �adnych brodawek ani pryszczy. A przede wszystkim �ladu opatrunk�w, szw�w, plastr�w i tym podobnych. Nie mia�em wypadku. Szale�stwo? To by co� wyja�nia�o. U wariata wszystko jest nieobliczalne. Tak�e amnezja. Jaki� wewn�trzny piorun. Prze�ycie, zbyt przera�liwe, bym m�g� z nim chodzi� dalej od dnia do dnia. Chcia�em zapomnie� i nie zdo�a�em. Wry�o si� za g��boko. Wobec tego musia�em wyrwa� z siebie ca�� substancj�, w kt�rej utkwi�o. Ob��d. Tak. To by t�umaczy�o nawet wygl�d i zachowanie tej tr�jki. Psychiatrzy nierzadko prezentuj� si� bardziej podejrzanie ni� ich pacjenci. U�pili mnie, poddali jakiej� kuracji nie wymagaj�cej sali operacyjnej ani ci�kiej aparatury i teraz patrz�, co z tego wynik�o. Czekaj� i milcz�, bo nie wiedz�, czy przem�wi� po ludzku, czy od�piewam basem ari� Rozyny z drugiego aktu Cyrulika sewilskiego, czy te� skocz� na nich z pazurami i pian� na ustach. �eby rozproszy� ich obawy u�miechn��em si� od ucha do ucha. Przysz�o mi to bez najmniejszego trudu. W�a�nie. Jeszcze jeden drobia�d�ek godny zastanowienia. Ju� chyba pi�ty. Jak na wariata czu�em si� odrobin� zbyt dobrze. Nie tylko fizycznie. Czu�em si� pozbierany, sprawny i rozlu�niony jak mistrz kung�fu przed pierwsz� walk� wieczoru. Ale mistrzowi kung�fu na pewno nie by�oby tak weso�o. Dopiero co przesta� si� koncentrowa�. Przedtem d�ugo kontemplowa�. Ja mia�em w sobie tyle gotowo�ci do kontemplacji, co �rebak do chom�ta. Wariat, nie wariat, powinienem by� w tej chwili przej�ty i wystraszony. Co najmniej onie�mielony. A mnie wr�cz rozpiera� dobry humor. Ma�o powiedzie�: dobry. Nie istnia�o nic wa�nego. �wiat pojawi� si� jedynie w tym celu, �eby nieustannie sprawia� mi przyjemno��. Owszem, jestem mu �yczliwy, ale nasz wzajemny stosunek opiera si� na niewzruszonej zasadzie. On dla mnie, nie ja dla niego. Je�li to ma by� ob��d, to kto jest normalny? O nic nie zapytam. Nie poka�� po sobie, �e istnieje co�, o co m�g�bym zapyta�. Lecz przecie� nie z obawy, by nie znale�� si� w pokoiku bez klamki, obitym materacami. Nie ma we mnie cienia jakiejkolwiek obawy. Nie wiem, co to znaczy l�ka� si�. Za�artuj� sobie po prostu. A je�li przypadkiem zwariowa�em naprawd�, niech si� tym martwi� inni. Od tego s�. Mnie jest dobrze. � Jak si� pan czuje? � przerwa� w ko�cu milczenie Ja�owiec. Unios�em nogi do poziomu i wyci�gn��em je na ca�� ich d�ugo��. Wyprostowa�em ramiona, a� mi w ko�ciach zatrzeszcza�o. Nast�pnie za�mia�em si�. � Znakomicie � powiedzia�em weso�o. � Jak m�ode, wolne zwierz�. Z tych wi�kszych. Bez trudu da�bym rad� dziesi�ciu takim jak wy. � Nie w�tpi� � w przeciwie�stwie do mnie siwy by� coraz bardziej ponury. � A teraz� � Chwileczk� � powstrzyma�em go. Opu�ci�em nogi, zgi��em r�ce, po�o�y�em sobie d�onie na barkach i poklepa�em je. � Dajcie mi sko�czy�. Powiedzia�em, �e czuj� si� jak dzikie zwierz�, ale zwierz� lataj�ce. Tymczasem tam nic nie ma � wpad�em w p�aczliwy ton. � Co zrobili�cie z moimi skrzyd�ami? � nikt nawet nie mrukn��, wi�c musia�em sam si� domy�le�. � Ju� wiem! � zawo�a�em. Rozpromieni�em si�, przekrzywi�em figlarnie g�ow� i mrugn��em do dziewczyny. � Jeden anio� na raz wystarczy! � wielkie chabrowe oczy zrobi�y si� jeszcze wi�ksze. � �wi�ta racja � ci�gn��em z zapa�em. � Tym bardziej, �e musia�em by� o wiele podlejszym anio�em. A ju� z pewno�ci� niesko�czenie brzydszym. Bo drugiego takiego� � Ten anio� � przerwa� mi z kolei Ja�owiec, wci�� tym pozornie oboj�tnym, rzeczowym g�osem � ma na imi� Helena i jest asystentem. Asystentk� � poprawi� si�. � M�j kolega i wsp�pracownik, Robert � przedstawi� Kobr�. � Adiunkt. Doktor Iwo � wskaza� na siebie. � Ja�owiec � sprostowa�em odruchowo. � Mo�e by� Ja�owiec � zgodzi� si� ch�odno. Spojrza�em na niego i na chwil� przesta�em b�aznowa�. Nie jest tak �le. Wiedzieli, �e ich nie znam. To znaczy, �e mam prawo ich nie zna�. � Pan nazywa si� Halny. Marek Halny. Niech pan wstanie. Coraz lepiej. Wzruszy�em ramionami. � Pytania i odpowiedzi � rzek�em z zadum�. � �eby by�o co pami�ta�. Pami�� � podnios�em si�, wyg�adzi�em b��kitnaw� bluzk� i pokiwa�em g�ow�. � Pami�� � powt�rzy�em. � Co�, co cz�owiekowi nie pozwala skupi� si� na jednej, w�a�nie uciekaj�cej chwili. W efekcie uciekaj� mu wszystkie. Ci�gle. � Niech pan nie filozofuje � us�ysza�em. Zabrzmia�o to troch� ostrzej. � Nie rozmy�la. Nie powinien pan. Znowu si� u�miechn��em. � Wy mi tu, Halny, nie filozofujcie, h�? � rzuci�em. � Czy pana pra�ile��tam�dziadek nie by� przypadkiem z zawodu i powo�ania kapralem w pruskiej armii? Czyta�em� � Niech pan nie rozpami�tuje ksi��ek, kt�re pan czyta� � pad� nast�pny rozkaz. � Zw�aszcza rzeczy powa�nych. � To, o czym my�la�em, wcale nie by�o powa�ne � zapewni�em. � Wr�cz przeciwnie. Nie mam najmniejszego zamiaru czegokolwiek rozpami�tywa�. A ju� co si� tyczy filozofowania, mog� przysi�c na� do licha � roz�o�y�em bezradnie r�ce � nie przychodzi mi do g�owy nic, co by�oby dla mnie dostatecznie �wi�te� � Mo�e na anio�a � podrzuci� zgry�liwie Kobra. Spojrza�em na niego z ukontentowaniem. Nie wysun�� j�zyka, wi�c nie mog�em sprawdzi�, czy jest szpiczasty i rozwidlony. Ale g�os mia� wysoki, zachrypni�ty i nieco zgrzytliwy. Od biedy mo�na by go nazwa� sycz�cym. � Brawo � powiedzia�em. � Jest pan inteligentnym cz�owiekiem, panie Kobra. Zatem� � Co, co?! � Nic, nic � wr�ci�em wzrokiem do siwego. � Zatem przysi�gam na tego tu anio�a � wykona�em kurtuazyjny gest w stron� dziewczyny � �e filozofowanie jest ostatni� rzecz�, na jak� mia�bym ochot� i do jakiej czu�bym si� zdolny. W og�le �ywi� nieprzepart� odraz� do spraw powa�nych, a jak tak teraz zagl�dam w g��b w�asnego serca i umys�u, nie widz� szansy, by to kiedykolwiek mog�o si� zmieni�. � Najzabawniejsze � pomy�la�em � �e to najszczersza prawda. � Dobrze � rzek� Ja�owiec. � Ale niech pan r�wnie� nie zagl�da w g��b w�asnego serca i umys�u. Niech pan, przynajmniej �wiadomie, nie po�wi�ca �adnej uwagi sobie, jako jednostce. Tak trzeba. B�dzie to korzystne r�wnie� dla pana � gdyby pisa�, przy owym �r�wnie�� z�ama�by o��wek. A przynajmniej zrobi� dziur� w papierze. Zaraz jednak wr�ci� do poprzedniego tonu. � Prosz� pana� � Zgoda, zgoda � unios�em r�ce. � Przecie� plot� co mi �lina na j�zyk przyniesie. Gdzie pan tu ma filozofowanie? � To wszystko brzmi dla pana dziwacznie i niezrozumiale. Ale prosz� mi wierzy�, ja wiem co m�wi�. � No w�a�nie � za�mia�em si�. � A ja nie. W dodatku wcale nie chc� wiedzie�. I nie chc� rozumie�. Ani pana, ani siebie. Natomiast nie mam nic przeciwko temu, �e co� brzmi dziwacznie. Im dziwaczniej, tym lepiej. Nie bawi� mnie prostackie rozmowy z sensem, podtekstem i aluzjami. Ale skoro nie b�dziemy rozpami�tywa� wielkich autor�w, ani dyskutowa� o liniach rozwojowych arystotelizmu, powstaje pytanie, co poczniemy z reszt� tak mile rozpocz�tego przedpo�udnia. Co by�cie powiedzieli, gdyby�my, odrzucaj�c ze wzgard� wszelkie deliberacje, poza tym post�pili jednak jak perypatetycy i pospacerowali troch� po skwerku? Chyba jest tu w pobli�u jaki� skwerek? � Znajduje si� pan w instytucie, po�o�onym w rozleg�ym parku, kt�ry stanowi cz�� rezerwatu � odrzek� Ja�owiec. � Mo�na tu spacerowa� ca�ymi dniami. Ale pan musi teraz p�j�� do drugiego pawilonu. � Sam? � zdziwi�em si� uprzejmie. Wariaci, prawdziwi lub cho�by domniemani, na og� nie biegaj� samopas po parkach i rezerwatach. � Je�li pan sobie �yczy, mo�e panu towarzyszy� nasza m�oda kole�anka � musn�� wzrokiem dziewczyn�. Uruchomi�em mi�nie twarzy. � A czy zna pan kogo�, kto m�g�by sobie tego nie �yczy�? � obliza�em wargi. Nie wiem, czy mi si� zdawa�o, czy rzeczywi�cie z miejsca, gdzie sta�a dziewczyna, dobieg�o jakie� zd�awione �och� czy �ach� albo co� w tym rodzaju. � P�jdzie pan �cie�k� za zielonymi znakami � Ja�owiec zignorowa� popis mojego uwodzicielskiego kunsztu. � B�d� si� zapala� specjalnie dla pana. Nie wolno panu zboczy� ze szlaku. Zielone strza�ki. To jest pa�ska droga. Je�li pan zechce, po wizycie w drugim pawilonie Helena p�jdzie z panem r�wnie� dalej. � To znaczy, �e b�dzie i trzeci pawilon? A po nim czwarty? � Oczywi�cie. Przechodzi pan normalne, okresowe badania. Zanim zostanie panu powierzona nast�pna misja, musi si� pan podda� wszystkim obowi�zkowym testom. To nie potrwa d�ugo. Komplet wynik�w mo�emy mie� nawet jeszcze dzisiaj, przed wieczorem. � Ten zielony szlak, z kt�rego nie wolno mi zboczy�, jest tak�e testem? � Tak. Jednym z najwa�niejszych. � Skoro o tym wiem� � To nie ma znaczenia. Istotnie. To nie mia�o znaczenia. Spojrza�em na dziewczyn�, wyj�tkowo bez u�miechu. Ale chabrowe oczy uciek�y przed moim wzrokiem. Patrzy�y w pod�og�. D�ugie rz�sy rzuca�y cie� na policzki. Mi�e zaskoczenie. Dziewczyna nie umia�a k�ama�. Przynajmniej nie tak dobrze jak Ja�owiec i potakuj�cy mu w milczeniu Kobra. Ten spogl�da� zza swoich okular�w jakby nigdy nic. � Jeszcze jedno � przypomnia� sobie doktor Iwo. � Pana znakomite samopoczucie jest czym� najzupe�niej normalnym. W pierwszym etapie bada� pacjent�w poddaje si� � Rekonstrukcji � przerwa�em, bo na razie dowiedzia�em si� ju� dosy�. � To i owo im si� uzupe�nia, to i owo prostuje, co� usuwa, co� wyg�adza. Z le�anki z�azi zdrowe, weso�e byczysko i rado�nie maszeruje zielon� dr�k� do nast�pnego pawilonu. A propos, powiedzia� pan, �e badania nie potrwaj� zbyt d�ugo. Wobec tego nie musz� si� spieszy�? � Nie, nie � odrzek� dziwnie skwapliwie Ja�owiec. � Po�piech by�by nawet wysoce niewskazany. � Czyli mog� po drodze wpa�� do siebie? � spyta�em niewinnie. Znowu by�em u�miechni�ty. Co mi tam. Czuj� si� rzeczywi�cie tak, �e lepiej nie mo�na. Wyjd� sobie do parku z t� �liczn� dziewczyn�. P�jd� �cie�k� zielon�, ��t�, niebiesk�, pomara�czow�, jak� zechc�. � Do siebie�? � powt�rzy� siwy. W jego g�osie pierwszy raz pojawi�o si� wahanie. � Na chwileczk� � zaznaczy�em prosz�co. � Ogol� si�, wyk�pi� i natychmiast pow�druj� dalej. Przecie� mieszkam tu zaraz � strzeli�em. Jak si� okaza�o, celnie. Ja�owiec kiwn�� g�ow�. � Dobrze � rzek�. � Je�li na kr�tko. Helena poka�e panu, w kt�rym miejscu b�dzie pan m�g� zej�� ze szlaku. Potem dalsz� drog� za strza�kami musi pan rozpocz�� dok�adnie w tym samym punkcie. � Zielony z�oty �lad � za�mia�em si�. � Przepraszam za cytat, ale moim zdaniem Hesse nie jest dostatecznie powa�ny, bym koniecznie mia� go nie lubi� i o nim nie pami�ta�. Zreszt�, mniejsza o to � wyprostowa�em si� i ruszy�em przez hal� w stron� drzwi. By�o ich tutaj kilkoro, jednak tylko nad jednymi pali�a si� ma�a strza�ka, sk�din�d raczej seledynowa, ani�eli czysto zielona. Us�ysza�em, �e dziewczyna idzie za mn�. Drzwi rozsun�y si� bez szmeru. Wci�� u�miechni�ty odwr�ci�em si� i mrugn��em. Nie do dziewczyny. Do Ja�owca. � Magik! � zawo�a�em przekornie. � Okultysta! Zapomnij, �e masz serce i umys�. Czuj si� zespolony z wszechbytem, bo i tak jako jednostka nie istniejesz. Id� wytyczon� dr�k�, a spotkasz czarodziejski kwiat, dobrego d�ina i bia�ego jednoro�ca. Anio� z tob�. Z�oty, zielony szlak � powt�rzy�em, poci�gaj�c nosem. � Co� tu zalatuje siark� i kadzid�em. Mistycy! W dzisiejszych czasach! � Bzdura! � sykn�� Kobra. Obaj, on i jego szef, stali tam, gdzie ich zostawi�em, z g�owami zwr�conymi ku wyj�ciu. � Bzdura! � przytakn�� ostro Ja�owiec. � Program, opracowany w zwi�zku z pana osob�, oparto na najnowszych osi�gni�ciach �cis�ej, specjalistycznej wiedzy. �aden z nas nigdy nie zajmowa� si� i nie zajmuje parapsychologi� czy czym� takim, nie m�wi�c ju� o magii. Absurd. Ma pan do czynienia z naukowcami. Tym razem nie k�ama�. To si� jako� wyczuwa�o. Poza tym nikomu, kto nie by� najautentyczniejszym naukowcem, nie przesz�oby przez gard�o zdanie: �program opracowany w zwi�zku z�� Nonsens. Troch� szkoda. Chyba jednak wola�bym wpa�� w �apy zwyk�ych szarlatan�w. Ale po prawdzie niewiele mnie to obesz�o. Co mi mog� zrobi�? � Oczywi�cie � powiedzia�em z przekonaniem. � Wystarczy na was popatrze� � z tymi s�owami opu�ci�em wn�trze kopu�y. To znaczy, pierwszy pawilon. III. ZIEMIA JEDEN. DWA Trzy wysypane �wirem �cie�ki wiod�y w trzy rejony parku. Poszed�em prosto, tam, gdzie jakie� pi�� metr�w przede mn�, mniej wi�cej na wysoko�ci kolan, zarysowa�a si� w powietrzu zielona strza�ka, doskonale widoczna, pomimo �e najbli�sza okolica by�a zalana s�o�cem. Drzewa, a wraz z nimi cie�, zaczyna�y si� dopiero dalej. Wielkie roz�o�yste d�by, buki, modrzewie, czerwone klony, cofa�y si�, g�stniej�c, ku b��kitowi nieba. Z najwy�szym trudem wypatrzy�em ledwie dostrzegalne nad ich koronami szczytowe garby dw�ch innych kopulastych budowli. Czy te�, jak chcia� Ja�owiec, pawilon�w. Park musia� by� rzeczywi�cie niezwykle rozleg�y. Ale skoro instytut znajdowa� si� na terenie rezerwatu� Zielony drogowskaz pomyka� przede mn� jak unoszony na niewidzialnej nitce. Zatrzyma�em si�. Strza�ka r�wnie�. Oczywi�cie. Przecie� to ja sam wywabia�em j� z nico�ci, swoim pojawieniem si� i swoim ruchem. Taka optyczna zabaweczka. Postanowi�em co� sprawdzi�. Ruszy�em, zrobi�em par� krok�w i nagle skoczy�em w bok. Strza�ka zachybota�a i zgas�a. Nie. Nie zabaweczka. Naturalnie, �e to ja jestem projektorem, od kt�rego zale�y, czy uka�e si�, czy nie. Ale uka�e si� tylko pod warunkiem, �e wybior� w�a�ciw� drog�. To znaczy, drog�, wybran� dla mnie przez kogo� innego. � Niech pan tego nie robi � powiedzia�a nerwowo Helena. Stale trzyma�a si� dwa, trzy kroki za mn�. Na chwil� zapomnia�em o jej obecno�ci. Po raz pierwszy us�ysza�em jej g�os. Mi�y, czysty i nie za wysoki, nawet teraz, cho� dziewczyna by�a naprawd� przestraszona. Pos�usznie wr�ci�em na �cie�k�, upewni�em si�, �e strza�ka wr�ci�a tak�e, tam gdzie przed momentem zgas�a, i spojrza�em za siebie. � Jeste� anio�em, ale nie Anio�em Str�em � wyci�gn��em do niej r�k�. � Chod�. Nie musisz depta� mi po pi�tach z rozpostartymi skrzyd�ami. Dziewczyna omin�a moj� r�k�, lecz podesz�a bli�ej. � Niech pan tego nie robi � powt�rzy�a. � Dlaczego? � rzuci�em z u�miechem. � Mia�o by� beztrosko, bezmy�lnie i weso�o. No wi�c si� bawi�. Najwy�ej zb�a�ni� si� przy jednym te�cie. Jak mnie ukarz�? Nie powierz� mi tej nowej misji? Wylej� z pracy? � Prosz� pana, to jest bardzo wa�ne, �eby pan nie zbacza� ze szlaku. Musi pan i�� dok�adnie t� sam�� � zaj�kn�a si� i urwa�a. Wiedzia�em, co chcia�a powiedzie�, chocia� nie mia�em poj�cia, co by to mog�o znaczy�. Zauwa�y�em te�, �e i tak powiedzia�a wi�cej, ni� powinna. Zmiesza�a si� jak uczennica. � �drog�, co strza�ki � doko�czy�em za ni�, �eby j� uspokoi� i pocieszy�. Spojrza�a na mnie, odrobin� zaskoczona. � Anio�om nie m�wi si� per pan czy pani � ci�gn��em nie zmienionym tonem � i to nie dlatego, �e rodzajnik brzmia�by niegramatycznie. Ja wprawdzie nie jestem anio�em, lecz nie jestem te� uczonym siwym Ja�owcem, ani mniej siw�, ale nie mniej uczon� Kobr�. Na imi� mi� Niech to szlag trafi. Zapomnia�em. � Marek� � wyszepta�a cichutko. Za�mia�em si� z wdzi�czno�ci�. � Skoro wiesz, uznajemy spraw� za za�atwion�. A wracaj�c do test�w i strza�ek� � Prosz� pana� Panie Marku � poprawi�a si�. Moje imi� nabra�o w jej ustach szlachetnego blasku, ale to tylko ja odnios�em takie wra�enie. Ona wym�wi�a je z wyra�nym przymusem. � Niech pan� prosz� to wzi�� � poda�a mi co�, co dot�d trzyma�a wewn�trz zamkni�tej d�oni. Ujrza�em ma�y, p�aski kwadracik, �adnej, kawowej barwy, przytwierdzony do cienkiego srebrnego �a�cuszka. Natychmiast wylecia�y mi z g�owy wszystkie skrzydlate i nieskrzydlate anio�y. Oczywi�cie, wiedzia�em co to jest. � Dla mnie? � ucieszy�em si� ob�udnie. � Prezenty? Od ciebie? Ju�? Zaczerwieni�a si� a� po skronie. � To znaczek to�samo�ci� � szepn�a. Wzi��em od niej kwadracik i powiesi�em go sobie na szyi. Naturalnie, �e znak to�samo�ci. Ka�dy cz�owiek ma taki. Inaczej nie m�g�by korzysta� z dobrodziejstw cywilizacji. Nie m�g�by, na przyk�ad, dysponowa� swoim kontem bankowym. Nie m�g�by si� leczy�, bo komputery diagnostyczne nie odnalaz�yby w pami�ci opisu jego organizmu i nikt w przychodni nie chcia�by z nim gada�. Nie m�g�by pracowa�, podr�owa�, robi� zakup�w. Nie m�g�by mieszka�, chyba w ukradzionej beczce, jak �w Grek, kt�ry sta� si� m�drcem i uzna�, �e pr�cz m�dro�ci nie ma �adnych potrzeb, odk�d za oszustwa wyp�dzono go z rodzinnej Synopy. I kt�ry nie s�ysza� o rozliczeniach bezgot�wkowych. Nie m�g�by w�a�ciwie niczego, wyj�wszy par� rzeczy, przez tego� Greka i jego duchowych spadkobierc�w uwa�anych za najwa�niejsze. Ja, jak si� teraz nad tym zastanowi�em, r�wnie� nie odczuwa�em �adnych potrzeb. Nie istnia�o nic, co chcia�bym mie�. Ambicje? A c� to jest? Pozycja? Zdobycze? Otw�rzcie� mi, kobieto, klozet pierwszej klasy, jak kiedy� mawia� pewien pisarz. Tylko, �e u mnie ten brak zainteresowania nie wynika� z przyj�tej postawy. Postawa, jakakolwiek postawa, by�a mi akurat tyle po��dana, co prywatny ksi�yc. Ewentualnie m�g�bym na tym zb�dnym ksi�ycu ulokowa� wszystkich Diogenes�w, ilu ich kiedykolwiek �y�o, i ilu przetrwa�o do naszych czas�w, gdzie� tam, w okolicach subkontynentu indyjskiego. Ale co innego autentyczne zainteresowania, a co innego ciekawo��. Zaspokajanie zwyk�ej, przelotnej ciekawo�ci, to te� rodzaj zabawy. A mnie by�o weso�o. Pomy�la�em, �e tym razem pozwol� mojemu anio�owi troch� si� pom�czy�. � Popatrz, popatrz � zdziwi�em si�, obracaj�c w palcach br�zowy kwadracik. � A wi�c mam szcz�cie cieszy� si� twoim towarzystwem nie dlatego, �e sobie tego �yczy�em. To by�o zaplanowane. Od pocz�tku wiedzia�a�, �e ze mn� p�jdziesz. Inaczej nie mia�aby� tutaj tego cacuszka. Oto jak anio� przemienia si� w goryla. A mo�e tylko kwalifikowan� piel�gniark�? Trenowa�a� judo? Dziewczyna przygryz�a doln� warg� i spu�ci�a oczy. Przyblad�a, a potem znowu si� zaczerwieni�a. � No i jeszcze jeden �mieszny szczeg�lik � ci�gn��em bezlito�nie. � Okazuje si�, �e posiadam co� takiego, jak to�samo��. Ja? Osobnik, kt�remu nie wolno czu� si� jednostk�? W�tpliwe, aby�my na tym czarodziejskim szlaku, chodz�c od pawilonu do pawilonu w cieniu srebrzystych wi�z�w, spotkali jakiego� przypadkowego spacerowicza. Ale nie mo�na tego wykluczy�, prawda? Niech si� na przyk�ad przewr�c� i z�ami� sobie nog�. Niech wybuchnie po�ar. Przyleci stra�, albo pogotowie. Ka�dy niewtajemniczony ogromnie by si� zdziwi�, widz�c cz�owieka bez znaczka to�samo�ci. Niemniej jest to potkni�cie. Maj�c ten kwadracik m�g�bym przecie�, gdyby mi si� tu przesta�o podoba�, plun�� na zielone strza�ki, podej�� do pierwszego napotkanego telefonu i wezwa� inspektor�w. � Pan tego nie zrobi� � splot�a d�onie na piersiach. Jej wargi zadr�a�y. � Prosz�, nie st�jmy d�u�ej. Powinien pan i�� � Dlaczego niby mia�bym nie zrobi�? Eksperymenty na ludziach s� zabronione. Chabrowe oczy spojrza�y na mnie z rozpacz�. � Jestem tylko asystentk�� W�a�ciwie nawet sta�ystk�. Nie by�o mnie, kiedy� � g�os uwi�z� jej w krtani. � Zapewniono mnie� � znowu nie sko�czy�a. � Prosz� pana � wykrztusi�a, zdesperowana � je�li ma si� pewno��, �e to nie zaszkodzi, a mo�e pom�c innym� Stanowczo nie umia�a k�ama�. � Powiedz jeszcze raz: prosz�. � Prosz� � ledwie to dos�ysza�em. Roze�mia�em si�, odwr�ci�em i ruszy�em w dalsz� drog�, pilnie bacz�c, by prowadzi� przed sob� strza�ki dok�adnie tam, gdzie chcia�y by� prowadzone. Weszli�my w cie�, wprawdzie nie srebrzystych wi�z�w tylko jednego, ogromnego d�bu, ale zrobi�o si� jeszcze przyjemniej. Przez li�cie prze�wieca�o troch� s�o�ca. �cie�ka porusza�a si� przed nami jak wielka nakrapiana salamandra. Pachnia�a trawa i ziemia. Tym ostrzej smagn�� mnie upa�, kiedy zn�w znale�li�my si� na ods�oni�tej przestrzeni. By�o po�udnie. S�o�ce sta�o w zenicie. Za d�bem dr�ka bieg�a jakie� pi��dziesi�t metr�w prosto, po czym skr�ca�a w prawo, wpadaj�c mi�dzy zaro�la. Nieco wcze�niej zaczyna�a si� d�uga grz�dka, r�wnoleg�a do �cie�ki i obsadzona r�ami. Grz�dka by�a nieco zachwaszczona, lecz r�ane krzewy wygl�da�y zdrowo i mia�y mn�stwo kwiat�w. Zupe�nie odruchowo zboczy�em, �eby przytkn�� nos do najbli�szego otwartego p�ka, przypominaj�cego flaminga z lekko rozchylonymi skrzyd�ami, zastyg�ego na jednej nodze. Oczywi�cie, strza�ka w przodzie zgas�a, dziewczynie wyrwa� si� bolesny okrzyk, a ja szybko zabra�em nos i skierowa�em go we w�a�ciw� stron�. � Przepraszam, nie chcia�em � mrukn��em. Powinienem si� jeszcze wyj�tkowo promiennie u�miechn��, ale w�a�nie wyj�tkowo nie u�miechn��em si� wcale. Dokona�em bowiem pewnego odkrycia. Kiedy schodz� na fa�szyw� drog�, moje strza�ki obra�aj� si� i znikaj�. O tym ju� wiedzia�em. Dopiero t

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!