Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory

Szczegóły
Tytuł Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 ALGERNON BLACKWOOD WENDIGO I INNE UPIORY (BEST GHOST STORIES OF ALGERNON) Przełożył Lipski Robert Wydawnictwo: C&T Crime & Thriller 2006 Strona 3 ▼ Spis treści ▲ WSTĘP Wierzby (The Willows) Sekretny kult (Secret Worship) Pradawna magia (Ancient Sorceries) Urok śniegu (The Glamour of the Snow) Wendigo (The Wendigo) Drugie Skrzydło (The Other Wing) Przejęcie (The Transfer) Z przeszłości (Ancient Lights) Tajemniczy lokator (The Listener) Pusty dom (The Empty House) Współwinny ante factum (Accessory Before the Fact) Dotrzymana obietnica (Keeping His Promise) Max Hensig (Max Hensig) Bibliografia powieści i zbiorów opowiadań ♣ pojedynczych opowiadań Strona 4 Jest absolutnym i niekwestionowanym mistrzem niesamowitej atmosfery... H. P. Lovecraft Życzyłbym sobie, żeby ludzie więcej czytali Blackwooda – on jest jedyny w swoim rodzaju. Mike Ashley Strona 5 WSTĘP Algernon Blackwood (1869–1951) to jeden z wielkich twórców fantastyki niesamowitej (w tym oczywiście „ghost story”), którego utwory, łącznie z dziełem J. Sheridana Le Fanu, Edwarda Bulwera–Lyttona, Arthura Machena i Montague Rhodesa Jamesa, odegrały kluczową rolę w rozwoju literatury grozy w XX wieku. Le Fanu (1814–1873), do którego najbardziej znanych opowiadań należy „Zielona herbata” (1869, z prekursorskiego cyklu o okultystycznym detektywie, Martinie Hesseliusie – znanym także z Carmilli), oswobodził nadprzyrodzoną grozę z banalnych i krwawych gotyckich naleciałości, skupiając większą niż dotąd inni uwagę na grozie nierozdzielnie związanej z psychologią bohaterów. Tego typu psychologiczne niesamowitości stały się w dojrzalszej formie znakiem firmowym Jamesa (.Opowieści starego antykwariusza, 1904 i 1911). Z kolei autor Zanoniego (1803–1873) wprowadził okultystyczną wiedzę (a konkretnie osławiony, pseudonaukowy mesmeryzm) do nowoczesnej literatury grozy, rezygnując z modnej i wszechobecnej alchemii, i praktycznie stworzył tematyczny podgatunek – opowieść o nawiedzonym domu – a to wszystko za sprawą jednego „zaledwie” opowiadania „Duchy i ludzie” z 1859 r. Jego następcą został Arthur Machen (1863–1947), autor powieści i opowiadań niesamowitych, ale też eseista i krytyk literacki (którego wybór najlepszych opowieści grozy poznany w tej serii już niedługo). Blackwood – pod wieloma względami najoryginalniejszy z nich – debiutował mało odkrywczym opowiadaniem „AMysterious House” (1889), by wkrótce wypracować swe własne podejście do gatunku tak wyjątkowe, że właściwie niepodrabialne. I choć zachęcił wielu do pisania opowieści niesamowitych, tylko nieliczni zbliżyli się do nastroju i sedna jego utworów. A specjalnością autora „Wierzb” była umiejętność wczucia się w tajemne, nadprzyrodzone siły Natury, przenikające przyrodę w Strona 6 szczególny sposób w zakątkach nieskażonych przemysłowa i niszczycielską działalnością człowieka. Zgodnie z tym przekonaniem ukazywał zwykłych, przeciętnych ludzi, którzy na łonie Natury, ale także w innych okolicznościach, są zdolni do odczuwania jakimś tajemniczym zmysłem owych tajemnych mocy, na co dzień nam niedostępnych: „Jeśli ktoś widzi ducha, mniej mnie interesuje, czym jest ów duch, niż to, jaki zmysł umożliwia dostrzeżenie go. Innymi słowy: czy posiadamy zdolności, które na skutek nadzwyczajnego bodźca sięgają poza normalny zakres widzenia, słyszenia, odczuwania. Owe zdolności zapewne istnieją naprawdę u niektórych przynajmniej ludzi i czasami manifestują swoją obecność – a to od dawna niezmiernie mnie pasjonowało. Źródłem takich wyjątkowych bodźców może być choroba umysłowa bądź też wstrząs spowodowany nagłym odczuciem wielkiego strachu czy piękna absolutnego, jakiego doznaje szary człowiek. Tylko uparty sceptyk mógłby twierdzić, że takie zjawiska nie mają miejsca w naszym życiu. Teraz moje przekonanie jest o wiele głębsze niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy pisałem te opowiadania, bo poznałem szereg takich przypadków, a jest ich o wiele więcej, niż może się komuś wydawać. (...) Jakże wiele dzieli przeciętnego człowieka, który stał się jasnowidzącym i jasnosłyszącym na skutek porażenia grozą w „Pustym domu”, i innego, z powieści The Centaur, który, porażony niesamowitym pięknem, doświadczył przebłysku wyższej prawdy – było mu dane pojąć, że planety to ponadludzkie byty, ale zasada jest identyczna: obaj doznali poszerzenia normalnej świadomości. A owo poszerzenie, jak zakładam, umożliwia coś więcej, niż stworzenie kolejnej typowej «ghost story».”* [*Z przedmowy do wyboru opowiadań z 1938 r. (The Tales of Algernon Blackwood)] Groza najlepszych utworów Blackwooda wiąże się z siłami przyrody i otwartymi przestrzeniami. Ten mistyk Natury podróżował przez całe życie, spędzał noce pod gołym niebem w dzikich, nieskażonych zakątkach Stanów i Europy. Jak później wspominał, spał w dziwnych miejscach, wysoko w górach Kaukazu, na brzegach Morza Czarnego, na egipskiej pustyni, na brzegach Dunaju, w Szwarcwaldzie i na Węgrzech, i owe przeżycia stawały się źródłem oczarowań i życiowych, a zwłaszcza literackich inspiracji: „Kiedy materialny świat rozpływał się w cieniach, mgliście odczuwałem ten prawdziwy, duchowy, przenikający na powierzchnię rzeczywistości... W owych snach niemalże dostrzegałem prawdziwą naturę bytu wyzierającą Strona 7 przez coraz cieńszą zasłonę, jaka skrywa Prawdę; im więcej nad tym rozmyślałem, tym głębiej zapadałem w moją wewnętrzną świadomość, aż w końcu me niesamowite pragnienie poznania prawdziwej natury świata przelewało się w materię otaczającej nocy i pogrążałem się z ulgą we śnie bez snów.” W stanach głębokiego nawiedzenia przez siły Natury Blackwood odczuwał, jak otaczająca rzeczywistość - a szczególnie jego własne marne, osobiste troski – zmieniają się w pył rozwiewany przez wiatr: „Ludzie, handel, polityka, a nawet losy całych narodów stawały się jeno paradą umykających cieni, podczas gdy widzialny i namacalny świat okazywał się ulotnym, ułomnym odzwierciedleniem świata prawdziwego, na progu którego przez moment stałem.” (...) „Zjawiska fizyczne – przypomina nam profesor [James Jeans] – mogą być ledwie symbolami Rzeczywistości, która znajduje się pod nimi. Owa Rzeczywistość może stanowić całkowicie odmienny porządek rzeczy od zdarzeń i zjawisk, które ją symbolizują. Może mieć naturę mentalną, duchową (spirytualną). Tak więc nasz Wszechświat zdaje się być naszą starą przyjaciółką Mają, złudzeniem Hindusów. Jest również możliwe, że dziś nawet bardziej niż trzydzieści lat temu Rozumowi nie musi zagrażać możliwość abdykacji, a zbliżenie się fizyki współczesnej do zjawisk parapsychicznych i mistycznych daje do myślenia każdemu, kto zastanawia się nad istotą rzeczy. I jedna, i druga strona prowadzi badania w „świecie cieni”, pośród i za pomocą złudnych symboli Rzeczywistości, która może być pojmowana umysłem czy duchowo, ale tak naprawdę pozostaje nieznana czy wręcz niepojęta.”* [*Op. cit.] Blackwood czerpał więc natchnienie ze źródeł niedostępnych wielu autorom, skupionym wyłącznie na człowieku i codziennej rzeczywistości. Potrafił wykraczać poza granice ludzkiego świata i docierać do niedostępnych regionów królestwa Natury. Jego siłą była emocjonalna i duchowa więź z przyrodą, której doświadczał w stopniu nieosiągalnym dla innych pisarzy tego gatunku. Był i pozostaje więc postacią wyjątkową pośród kolegów po piórze, a jego najlepsze utwory zapisują się złotymi literami w historii fantastyki grozy. Krytycy i badacze gatunku cenią zwłaszcza dwa z jego najsłynniejszych opowiadań, „Wierzby” i „Wendigo”, za mistrzowskie oddanie atmosfery niesamowitości, którego dotąd nikomu nie udało się przewyższyć. Wielu zaś twierdzi, że pierwsze z nich jest Strona 8 wręcz szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie. To szczęście dla nas, czytelników, że Blackwood prowadził takie wędrowne, wręcz awanturnicze życie, i mógł czerpać ze swoich mistycznych, pogańsko–chrześeijańskich doświadczeń na łonie przyrody w tylu krajach i krainach geograficznych. Bliższe poznanie źródeł inspiracji najważniejszych utworów prezentowanych niniejszym polskiemu czytelnikowi przyczyni się, jak mniemam, do ich głębszego odczytania i odczucia. Tym bardziej że jest to w Polsce doświadczenie niemal zupełnie nowe, ponieważ dotąd dane nam było poznać zaledwie dwa opowiadania Blackwooda w polskim przekładzie: „Wyznanie” („The Confession”, 1921) przełożył Tadeusz Adrian Malanowski, w antologii Wojciecha Żukrowskiego Tchnienie grozy (Wydawnictwo Poznańskie 1974), a „Rączego Wilka” („Running Wolf, 1920) przełożyła Monika Dutkowska w pierwszym zeszycie Nie czytać o zmierzchu! (Iskry 1983). Algernon Henry Blackwood urodził się w Shooter’s Hill w hrabstwie Kent 14 marca 1869 r. Jego rodzice byli arystokratami – ojciec, sir Arthur Blackwood, wysoki urzędnik Brytyjskiej Poczty, brat lorda Dufferina, matka – wdowa po księciu Manchesteru. Rodzice należeli do jednej ze skrajnie fanatycznych kalwinistycznych sekt, sandemanitów. Wrażliwy marzyciel i indywidualista, młody Blackwood nie mógł oczywiście przyjąć do wiadomości, że jest z góry skazany na potępienie i piekielny ogień. Uczył się w szkole w Szwarcwaldzie, studiował na Uniwersytecie Edynburskim rolnictwo i buntował się przeciwko religii rodziców, zgłębiając wedantę i okultyzm. W tym czasie uznawał się za buddystę i zamiast pasjonować się rolnictwem, uczęszczał na wykłady z patologii, a także dokształcał się w medycynie z psychiatrią włącznie. Uniwersytetu nie ukończył, musiał więc spakować manatki i wyjechać do Kanady, gdzie zgodnie z wolą ojca miał prowadzić farmę. Z początku pracował w ubezpieczeniach i w wolnym czasie dawał lekcje francuskiego i niemieckiego, a także gry na skrzypcach, ale wkrótce został asystentem redaktora naczelnego Methodist Magazine, gdzie ukazywały się jego pierwsze opowiadania. Po kilku miesiącach zajął się pracą na farmie, ale podejście i błędy dowiodły niezbicie, że absolutnie nie nadaje się na biznesmena – i farma mleczna, i mały bar, a także inne inwestycje doprowadziły go wkrótce do utraty całego kapitału i niemalże do bankructwa. Blackwood wyjechał do Nowego Jorku w październiku 1892 r. Strona 9 i pracował tam jako reporter, ale czekały go głód i nędza. Schorowany i bez pieniędzy żył wśród złodziei, oszustów, sutenerów i narkomanów, cynicznych, wiecznie pijanych reporterów i partyjniaków – niczym bohater kryminalnych historii. Imał się aktorstwa, pozował jako model Charlesowi Danie Gibsonowi * [*Charles Dana Gibson (1867-1944) - słynny amerykański ilustrator tworzący dla modnych magazynów, kreator tzw. dziewczyny Gibsona - czyli wzorca i ideału nowoczesnej amerykańskiej kobiety; właściciel i redaktor naczelny Life Magazine.], żeby zdobyć pieniądze na jedzenie (które podstępem mu odebrano, kiedy był ciężko chory), a następnie został niemiłosiernie wykpiony przez nowojorskie gazety jako arystokrata–nieudacznik. Cudem uniknął śmierci pod kołami pociągu – zemsty za podpalenie. Wkrótce potem – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – wiedza klasyczna Blackwooda olśniła pewnego milionera, który zatrudnił go na stanowisku osobistego sekretarza. Ów nowojorski okres życia opisał Blackwood w książce Episodes Before Thirty (1923). Osią tych wspomnień jest przyjaźń z drobnym przestępcą i historia dramatycznego pościgu podczas surowej zimy 1892/1893, który zakończył Blackwood złapaniem i aresztowaniem owego rzezimieszka – do czego został zresztą przymuszony. Ostatecznie powrócił do Londynu w 1899 r. – nie bogatszy, ale mądrzejszy. Intensywnie podróżował – po Europie i Egipcie. W czasie I wojny światowej był tajnym agentem brytyjskiego wywiadu w Szwajcarii. Jego pierwsza książka to zbiór ghost stories Empty House (1906). Nie kto inny jak sam Hilaire Belloc swoją recenzją zachęcił Blackwooda do wydania drugiego zbioru, The Listener (1907), w którym znalazło się arcydziełko „Wierzby”. Blackwood wspominał, że bezpośrednią inspiracją do napisania tego opowiadania była wycieczka Dunajem od źródła w Szwarcwaldzie aż do Budapesztu, którą w 1900 r. odbył razem z przyjacielem Wilfredem Wilsonem w kanadyjskim kanu. Na jednej z wysepek niedaleko Bratysławy, gdzie rozłożyli obóz, „wierzby zdawały się ich dusić mimo silnego wiatru”. Podobną wycieczkę odbyli „rok czy dwa lata” później i wtedy na piaszczystym brzegu tejże wysepki(!) ujrzeli rozkładające się zwłoki zaczepione o korzeń drzewa. John Silence (1908), cykl pięciu opowiadań o detektywie zjawisk nadprzyrodzonych („Sekretny kult” – tak nazywali uczniowie szkoły w Kónigsfeld w Szwarcwaldzie, gdzie jako chłopiec Blackwood spędził dwa lata, tajne obrządki ku czci Strona 10 diabła; z kolei wizyta w małym francuskim miasteczku, którego mieszkańcy wyglądem i zachowaniem przypominali koty skupione głównie na własnym, wewnętrznym życiu, zaowocowała opowiadaniem „Pradawna magia”), miał bardzo dobre recenzje i na tyle dobrze się sprzedawał, iż Blackwood zdecydował, że będzie żył z pisania (pracował dotąd w koncernie produkującym mleko w proszku). Zamieszkał w Szwajcarii i nadal wiele podróżował, tylko od czasu do czasu odwiedzając Anglię. W 1911 r. opublikował wizjonerską powieść The Centaur. Jego twórczość ceniono na równi z dziełem Jamesa. Ogółem wydał dwanaście zbiorów (sto pięćdziesiąt jeden opowiadań – Michael Ashley w różnych czasopismach doszukał się jeszcze ponad siedemdziesięciu do 1989 r., a także stu trzydziestu szkiców i recenzji), trzynaście powieści, dziewięć książek dla dzieci, dwie sztuki teatralne, autobiografię, współpracował z Edwardem Elgarem nad stworzeniem musicalu The Starlight Express na podstawie adaptacji scenicznej powieści A Prisoner in Fairyland, przy której pomagała mu Violet Pearn. W latach 30. BBC nadała siedem audycji z jego udziałem – były to oczywiście historie o duchach, które opowiadał na żywo. Podczas II wojny światowej wskutek nalotów stracił wiele dokumentów i maszynopisów, które trzymał w londyńskim mieszkaniu. W ostatnich latach życia fascynował słuchaczy i telewidzów (program nosił tytuł „Opowieść Sobotniego Wieczoru”) kolejnymi niesamowitymi historiami, zyskując przydomek „The Ghost Man” (Człowiek–Widmo) – tylko ostatni z programów TV został zarejestrowany na taśmie. W 1949 został odznaczony Orderem Komandorskim Imperium Brytyjskiego i Medalem Towarzystwa Telewizyjnego. Można zaryzykować twierdzenie, że mimo wczesnych sukcesów literackich pod koniec życia był zdecydowanie bardziej znany jako osobistość radiowa i telewizyjna. Nigdy się nie ożenił, a jego ogromny urok osobisty i gawędziarski talent zjednały mu masę przyjaciół wśród arystokracji, pisarzy i artystów. Zmarł 10 grudnia 1951 r. na zakrzepicę mózgu i arteriosklerozę. Jeszcze zanim wyjechał do Kanady w 1890 r., z ramienia Society for Psychical Research badał nawiedzone domy. Związał się także z Towarzystwem Teozoficznym Heleny Bławackiej (działali tu też Yeats, Tomasz Edison i Rudolf Steiner) i w 1899 r. po powrocie do Londynu wstąpił do Hermetycznego Zakonu Złotego Świtu (już po wyrzuceniu Aleistera Crowleya – notabene Blackwood nie interesował się czarną magią Strona 11 – zajmowały go głównie sprawy ducha i rozszerzania świadomości). Brał udział w gorączce złota 1894 r. Pracował jako reporter dla nowojorskiego Timesa (zrobił wywiad z osławioną morderczynią Lizzie Borden i poznał Brama Stokera, zanim ten napisał Draculę). Znał dobrze między innymi: Hilaire’a Belloca, Johna Buchana, Arthura Conan Doyle’a, Gilberta Keitha Chestertona, Rudyarda Kiplinga, C. S. Lewisa, Wyndhama Lewisa, H. P. Lovecrafta, Arthura Machena, Rainera Marię Rilkego, May Sinclair, Jamesa Stephensa, Williama Butlera Yeatsa, Herberta George’a Wellsa. Ale – rzecz charakterystyczna – trudno znaleźć o tym. wszystkim jakiekolwiek wzmianki w biografiach i pamiętnikach, w czasopismach i innych dokumentach. Blackwood nawet na zdjęciach jest trudny do wypatrzenia – zawsze ustawiał się z tyłu, za plecami innych. Poza autobiografią pozostało po nim bardzo niewiele zapisków i dokumentów. Michael Ashley zbierał materiały do biografii Blackwooda ponad dwadzieścia lat (Starlight Man, 2001), a mimo to wielu zagadek z jego życia nie udało mu się do dziś rozwikłać. Część dokumentów pozostaje praktycznie niedostępna, ponieważ nie zostały skatalogowane przez amerykańskie uniwersytety. Ashley w wywiadzie dla zone–sf pisze: „W końcu uznałem, że zebrałem dostateczną ilość materiału i że jeśli teraz nie napiszę tej książki, nie napiszę jej już nigdy. Ze zbieraniem danych na temat Blackwooda jest jak z gonitwą za cieniami. To wręcz nieprawdopodobne, jak on zawsze zlewał się z tłem – na fotografiach ukrywał się za plecami innych, a własne badania [dla Society for Psychical Research] «przykrywał» raportami innych ludzi. Research był bardzo frustrujący, ale nieuchwytność [Blackwooda] czyni go jeszcze bardziej fascynującym.” Niezwykle bogate życie. Ale... I tu znów pozwolę sobie zacytować Ashleya: „Nie usiedział spokojnie ani przez chwilę ani jednego dnia – wciąż pisał, badał, podróżował, uprawiał piesze wycieczki, poznawał nowych ludzi, gromadził wiedzę, czytał i tak dalej. Aczkolwiek zebrałem tak wiele informacji o jego życiu i wyjaśniłem wiele niejasności, sporo zaszłości pozostało tajemnicą. Tajemniczy człowiek – nie rejestrował swoich publikacji, nie robił notatek, nie prowadził dziennika. Zadawałem sobie pytanie – ile w tym fabrykacji i zmyśleń? A on przecież próbował być przedsiębiorcą, ale ponosił klęskę za klęską. Nawet Strona 12 sto lat temu image i legenda były przecież ważne. Łatwiej coś sfabrykować, jeśli informacja jest skąpa, może nieprzypadkowo, a to co jest, należy upiększyć. Nie można wykluczyć, że Blackwood, osiągnąwszy sukces literacki, kultywował image tajemniczego i uduchowionego człowieka.” Blackwood wierzył, że cywilizacja stępiła stopniowo nasze zmysły i żeby rozszerzyć świadomość i na nowo je wyostrzyć, musimy powrócić do natury. Dlatego podróżował do różnych dzikich zakątków świata. Całym swoim wewnętrznym ja doświadczał jedności z naturą, co później starał się odtworzyć w swej twórczości. Na przykład „Wierzby”. Nie jest to historia o duchach czy o zjawiskach nadprzyrodzonych w zwykłym tych określeń znaczeniu. To opowieść o „czystej”, pierwotnej naturze, która jest z ludźmi w stanie wojny. Blackwood nienawidził cywilizacji i już sto lat temu głosił idee wyraźnie „zielone”, New Age’owe. Czuł i zdawał sobie z tego sprawę, że miasta niszczą świat i że odzyskać naturalną, wewnętrzną równowagę możemy tylko w jeden sposób: porzucić cywilizację i wrócić do roli „prostego dzikusa”. Wizje niepojętych, czających się wokół nas potęg i ukazanie, do czego są zdolne, powracają w wielu najlepszych opowiadaniach Blackwooda. O tym mówi „Pradawna magia”, a także opowiadanie „Sand”, w którym egipski duch sprzed czterech tysięcy lat przybywa na wezwanie. Umiejętność przekazania czytelnikowi wrażenia nieskończoności, poczucia otchłani czasu, które wyczarowała w umyśle Blackwooda pustynia egipska, jest oszałamiająca. Pustynny piasek unosi się i otwiera się w nim korytarz czasu, którym duch wychodzi prosto na nas. Ten mrożący krew w żyłach obraz, ukazany w zaledwie paru akapitach, pozostaje na długo w pamięci. „Nikomu poza Blackwoodem nie udało się czegoś takiego dokonać. Opis przyprawiającej o zawrót głowy bezdni czasu i demonstracja potęgi sił natury są po prostu wyjątkowe w literaturze fantastycznej.” (Michael Ashley) Blackwood doszedł do przekonania, że mitologia (interesował się też bardzo kulturą duchową i mitologią indiańską), a zwłaszcza mity greckie, odnoszą się do Gai, ducha Matki Ziemi. Zaczerpnął tę ideę z pism filozoficznych Gustawa Fechnera (1801–1887); tu też okazał się prekursorem – chodzi o Jamesa Lovelocka i jego hipotezę Gai. Blackwood był przekonany, że życie na Ziemi zapoczątkowała obdarzona świadomością siła, że ludzie byli kiedyś bliżej z nią związani, a zwłaszcza ci, których uznawano za bogów. Te poglądy występują najwyraźniej w Strona 13 dwóch powieściach Blackwooda, które Ashley uważa za najlepsze: The Centaur (1911) i The Bright Messenger (1921); tematem tej ostatniej jest alternatywna ewolucja – duchowa. W „Wierzbach” pojawia się przesłanie, że nie należy igrać z siłami Natury, która jest zawsze górą. W szeregu utworów Blackwood wyraża zaś pogląd, że im bardziej rozwija się cywilizacja, ignorując siły Natury, tym większe nieszczęścia ściąga na siebie ludzkość. Po I wojnie światowej Blackwood staje się pesymistą – przestaje głosić ideę harmonii z Naturą, ponieważ dochodzi do wniosku, że ludzkość zniszczyła resztki tej harmonii. Ale istnieje inna droga – ścieżka rozwoju ducha. Bohaterem powieści The Bright Messenger jest Julius LeVallon, w którego ludzkiej duszy tkwi uwięziony duch Natury. Ów duch postanowił się nie ujawniać, ale jego obecność powoduje wyobcowanie bohatera. Kiedy bohater zakochuje się, dochodzi do konfliktu ducha ludzkiego z duchem Natury. Pod wpływem psychiatry, który się nim opiekuje, LeVallon zaczyna wierzyć, że zdoła wyswobodzić ducha, pojednać go ze sobą i w rezultacie stanie się harmonijną istotą podobną do dawnych bogów – idealnym człowiekiem żyjącym w korelacji z potężnym duchem Natury. Pod koniec powieści, której narratorem jest psychiatra, duch przemawia doń i oświadcza, że ludzkość nie jest jeszcze na to gotowa. Blackwood–pesymista w okresie międzywojennym pisał liczne recenzje i przede wszystkim opowiadania współczesne, zaczął też tworzyć książki dla dzieci; jako idealista, który nie stracił dziecinnej niewinności, uznał, że w ten sposób lepiej przekaże ludziom swoje idee. Odwiedzał licznych przyjaciół i chętnie spędzał czas w towarzystwie dzieci. Wtedy też prowadził mistyczne studia pod kierunkiem Gurdżijewa i Uspienskiego, które nie zaowocowały jednak nowymi opowiadaniami. W powieści Dudley and Gilderoy (1929), która opowiada o przyjaźni kota i papugi, i zaczyna się jak książka dla dzieci, ale wkrótce okazuje się przede wszystkim, mimo żywej fabuły, filozoficzną medytacją o życiu i sprawach duchowych, Blackwood, który jak zwykle starał się ukryć swój pesymizm, pisze na końcu: „Rzeczywiście, mam już dosyć wysiłków, żeby związać się z Ziemią. Będę żyć po prostu tak, jak teraz chcę – zwykłym życiem.” Na początku tego stulecia, do czego niewątpliwie przyczyniła się biografia Ashleya, można zaobserwować dużą ilość niskonakładowych przedruków print-on–demand zbiorów (które tak naprawdę nigdy nie Strona 14 cieszyły się dużą popularnością), a nawet pojedynczych opowiadań. Potwierdzają one kultowy status twórczości Blackwooda. Niestety, prawdą jest, że wprawdzie Blackwood po śmierci miał opinię klasyka, ale nie był szeroko czytywany, w przeciwieństwie do takich tuzów ze skrajnych biegunów gatunku jak James i Lovecraft, a nawet William Hope Hodgson (1877–1918), którego twórczość przeżywa ostatnio renesans – ukazują się liczne wybory opowiadań, dzieła zebrane, a cykl lekkich opowiadań o Carnackim łowcy duchów, Carnacki the Ghost–Finder (1913, rozsz. 1947), jak dotąd okazał się zdecydowanie poczytniejszy od cyklu o Johnie Silence’ie. Ale oto niedawno pojawiło się popularne wydanie – i nareszcie kompletne, bo zawierające sześć opowiadań – zbioru The Complete John Silence Stones (Dover 1997). Stale wzrasta też ilość przekładów Blackwooda w Europie i w Japonii. Na koniec oddaję głos Everrettowi F. Bleilerowi, twórcy niniejszego zestawu opowiadań Blackwooda: „Jest kilka rzeczy, które Blackwood, w swoich najlepszych utworach, potrafił robić lepiej niż ktokolwiek inny. Potrafił wzbudzić w czytelniku nastrój grozy i skutecznie podtrzymywać wysoki poziom napięcia aż do końca opowieści. Suspens «Wierzb», na przykład, nie ma sobie równych. To opowiadanie było zresztą często kwalifikowane jako najświetniejsza opowieść niesamowita w języku angielskim. Potrafił także podzielić się ze swoimi czytelnikami specyficznym kosmicznym doświadczeniem, a nawet sprawić, że czytelnik jakimś szóstym zmysłem mógł wyczuwać niedostrzegalne normalnie siły i napięcia we Wszechświecie, niepojęte na co dzień wrażenia i niezwykłe olśnienie natura naturans. W tych dziedzinach miał tylko jednego rywala, Austriaka Gustava Meyrinka, co prawda na innym poziomie. Udawała mu się także fantasy pełna patosu i czułości, pozbawiona sosów ckliwego sentymentalizmu (Dudley and Gilderoy). Były, oczywiście, także niepowodzenia. Pisał, bo musiał, stosownie do stawek za ilość wyrazów, i nie zawsze udawało mu się przemóc naturalną tendencję do wyjaśnienia wszystkiego do końca. (...) W swoich późniejszych utworach starał się być oszczędniejszy, ale opowiadania pisane po I wojnie światowej, w epoce edwardiańskiej, nie trzymają często poziomu tych «rozlewnie wiktoriańskich”. Nie wszystkie jego eksperymenty były udane, np. sugerowany supernaturalizm nastroju w Strona 15 ramach utworów zakrojonych społeczno–psychologicznie, ale zauważalny wysiłek twórczy i tak wzbudza podziw. Czasami werbalny opis nie dorównywał wspaniałości idei, a bywało też, że owe idee okazywały się nieco mętne. Ale, ogólnie rzecz biorąc, żaden pisarz fantastyki grozy nie miał na swoim koncie tylu tak wyśmienitych opowiadań i równie znakomicie nie potrafił opisywać rzeczy niepojętych. Blackwood wydatnie przyczynił się do rozwoju gatunku opowieści niesamowitej. Rozszerzył znacząco zasięg tematyczny, pokazał, że niezliczone komnaty ludzkiego umysłu aż kipią od dziwnego, ukrytego życia. Wprowadził spory wachlarz dziedzin filozofii, poważnej myśli orientalnej, nowoczesną psychologię i wzbogacił tradycje okultystyczne gatunku; Pokazał, że opowiadanie niesamowite nie musi być opowieścią o zemście ani prymitywnym dramatem, w którym sprawiedliwości staje się zadość, ani historią o manifestacji starego zła, ani też brukową historyjką dla spragnionych krwi czytelników literatury popularnej. W zasadzie można uznać go za spadkobiercę J. Sheridana Le Fanu, największego z wiktoriańskich pisarzy grozy. Dzięki niemu opowieść grozy stała się pełnoprawną, szanowaną dziedziną literatury i nie były to już tylko ociekające hipokryzją gwiazdkowe nowelki ani krwawe łupu–cupu; nabrała ona intelektualnej głębi – skłaniała do myślenia i miała już niejedno do przekazania inteligentnemu czytelnikowi. Opowiadania w niniejszym zestawie zostały wybrane ze wszystkich zbiorów Blackwooda. I był to trudny wybór, ponieważ dobrego materiału jest o wiele za dużo jak na pojedynczą książkę, a niektóre utwory, nie będąc powieściami, i tak są za długie jak na taki zestaw, który powinien być przekrojem twórczości. I z tego ostatniego powodu pozwoliłem sobie zamieścić tu «Maxa Hensiga», który – chociaż nie można zaliczyć go do fantastyki grozy - jest po prostu bardzo dobrym opowiadaniem. Bazując na doświadczeniach reporterskich Blackwooda w Nowym Jorku, który pisał o przypadku mordercy Carlyle’a Harrisa, pokazuje ono inną stronę twórczości Blackwooda, reprezentowaną niestety przez bardzo nieliczne utwory. Strona 16 Oto opowiadania, które dowodnie ukazują, dlaczego Blackwooda uważa się za czołowego twórcę brytyjskiej fantastyki grozy XX stulecia.” Wybrana bibliografia: Mike Ashley Algernon Blackwood: A BioBibliography. Westport: Greenwood Press, 1987, s. xx, 349 Mike Ashley Starlight Man: The Extraordinary Life of Algernon Blackwood. London: Constable, 2001, s. xviii, 395; Algernon Blackwood: An Extraordinary Life. New York: Carroll & Graf, 2002 Algernon Blackwood „Introduction to the 1938 Edition [of The Tales of Algernon Blackwood]”, [w:] Algernon Blackwood, Best Ghost Stories of Algernon Blackwood. Selected with an Introduction by E. F. Bleiler. New York: Dover Publications, Inc., 1973, s. xviii, 366 E. F. Bleiler „Introduction to the Dover Edition”, [w:] Algernon Blackwood, Best Ghost Stories of Algernon Blackwood. Selected with an Introduction by E. F. Bleiler. New York: Dover Publications, Inc., 1973, s. xviii, 366 S. T. Joshi – „Algernon Blackwood”, [w.] S. T. Joshi, The Weird Tale: Arthur Machen, Lord Dunsany, Algernon Blackwood, M. R. James, Ambrose Bierce, H. P. Lovecraft. Austin, TX: University of Texas Press, 1990, s. xii, 292 Marek S. Nowowiejski Strona 17 Wierzby (The Willows) Opuściwszy Wiedeń, i na długo przed dotarciem do Budapesztu, Dunaj dociera do obszaru osobliwie odludnego i przeraźliwie posępnego, gdzie wody tej wielkiej rzeki rozpływają się na boki, nie bacząc na swe główne koryto, cała kraina zaś na przestrzeni wielu mil zmienia się w podmokłe trzęsawiska, porośnięte morzem niskich, przysadzistych wierzb. Na szczegółowych mapach ten opustoszały teren zaznaczony jest kolorem ciemnoniebieskim, który staje się coraz jaśniejszy w miarę oddalania się od brzegów rzeki, zaś w poprzek niego widnieją litery układające się w napis Siimpfe, co znaczy moczary albo bagna. Po dużej powodzi ten rozłożysty obszar piaszczystych łach, mielizn i porośniętych wierzbami wysepek, niemal całkiem znika pod wodą, zwykle jednak krzewy i drzewa wystają ponad wodę i kołyszą się, poruszane podmuchami wiatru, wystawiając swe srebrzyste liście na działanie promieni słonecznych, tworząc poruszający się bez przerwy i nieodparcie urzekający pejzaż, pełen zapierającego dech w piersi piękna. Te wierzby nie dorównują swym większym odpowiednikom, choćby wierzbom płaczącym; nie mają pni, są jedynie marnymi krzewami o zaokrąglonych wierzchołkach i łagodnych konturach, kołyszą się na smutnych łodygach w odpowiedzi na najlżejszy nawet podmuch wiatru; giętkie jak trawa, nieustannie falują, sprawiając wrażenie, jakby cała równina poruszała się i żyła. Wiatr bowiem tworzy fale, przetaczające się przez te równiny i nie są to fale wód, lecz fale liści, zielone jak morze, dopóki gałęzie nie uniosą się i nie odwrócą, ukazując ich srebrzystobiałe spody, roziskrzone w promieniach słońca. W okolicy tej Dunaj, szczęśliwy, że może wystąpić z brzegów, wędruje przez całą, nader skomplikowaną sieć szerokich kanałów przecinających Strona 18 kolejne wysepki i wdziera się w nie przy wtórze donośnych odgłosów, wywołuje większe i mniejsze wiry oraz spienione kaskady, rozmywa piaszczyste brzegi, odrywając całe ich fragmenty, wraz z kępami wierzb, a także tworzy niezliczone nowe wyspy, które każdego dnia zmieniają swe kształty i rozmiary, i na których wszelkie życie jest nietrwałe, gdyż przemija z każdą kolejną powodzią. Innymi słowy, ta fascynująca część rzecznego życia ma swój początek tuż za Pressburgiem, my zaś, w naszym kanadyjskim kanu, zaopatrzonym w cygański namiot i patelnię, dotarliśmy tam w połowie lipca, w przededniu powodzi. Tego ranka, kiedy przed wschodem słońca niebo zaczęło nabiegać czerwienią, przemknęliśmy cichcem przez wciąż jeszcze uśpiony Wiedeń i w kilka godzin później jedynym jego wspomnieniem pozostał słup dymu wznoszący się na tle błękitnych wzgórz Wienerwaldu na horyzoncie; zjedliśmy śniadanie pod Fischeramend, przy kępie wierzb szumiących na wietrze, po czym niesieni silnym prądem minęliśmy Orth, Hamburg, Petronell (stare rzymskie Carnuntum Marka Aureliusza), jak również posępne wyżyny Theben w odnodze Karpat, gdzie po lewej rozciąga się niepozorne Pogranicze i granica między Austrią a Węgrami. Płynąc z prędkością dwunastu kilometrów na godzinę, dotarliśmy niebawem w głąb terytorium Węgier, a mętne wody – pewna oznaka powodzi, wyrzuciły nas na niejedną mieliznę i zakręciły nami jak korkiem przy wielu niespodziewanych wirach, zanim na tle nieba pojawiły się wieże Pressburga (po węgiersku Poszóny); czółno, jak koń wyścigowy pomknęło z najwyższą prędkością pod szarymi murami, bezpiecznie prześlizgnęło się nad zanurzonym w wodzie łańcuchem promu Fliegende Briicke, skręciło ostro w lewo i rozbryzgując na boki żółtawą pianę, wpłynęło do domeny wysepek, piaszczystych łach i moczarów – do krainy wierzb. Zmiana nastąpiła nagle, jakby obrazy z bioskopu, ukazujące ulice miasta zastąpiły nagle inne, przedstawiające lasy i jeziora. Wkroczyliśmy na odludne terytorium i w niecałe pół godziny później w zasięgu wzroku nie mieliśmy już ani jednej łodzi, chaty rybackiej ani jakichkolwiek oznak mogących świadczyć, że obszar ten był zamieszkały. Wrażenie oderwania od cywilizacji, fascynacja tym osobliwym światem wierzb, wiatru i wód w jednej chwili zauroczyło nas obu i w którymś momencie zaczęliśmy przekomarzać się, że właściwie powinniśmy dysponować specjalnymi paszportami zezwalającymi na wejście na ten teren, do tego niewielkiego Strona 19 azylu, krainy magii i cudów, królestwa, do którego wstęp mieli jedynie nieliczni uprawnieni i gdzie wszędzie widniały niepisane znaki ostrzegawcze, mające odstraszać intruzów, przeznaczone dla wszystkich dysponujących dostatecznie rozwiniętą wyobraźnią, aby mogli je odkryć. Choć było dopiero wczesne popołudnie, nie cichnący ani na chwilę, porywisty wiatr potwornie nas wymęczył i zaczęliśmy szukać dla siebie odpowiedniego miejsca na nocleg. Jednakże dziki charakter tutejszych wysepek utrudniał przybicie do nich; szalejąca powódź to kierowała nas ku brzegowi, to znów od niego oddalała; gałęzie wierzb raniły nasze dłonie, gdy chwytaliśmy się ich, by zatrzymać czółno, i sporo piaszczystego brzegu usypało się pod nami, zanim w końcu, za sprawą zmiennego kierunku wiatru udało się nam wreszcie wylądować na jednej z tutejszych wysepek. Leżeliśmy potem na rozgrzanym, złocistym piasku, osłonięci od wiatru, pławiąc się w promieniach słońca, pod bezchmurnym, błękitnym niebem, otoczeni niezliczoną armią tańczących, wydających donośne dźwięki, przysadzistych wierzb, skrzących się od wilgoci i poruszających gałęziami, jakby oklaskiwały nasz sukces. – Cóż to za rzeka! – powiedziałem do swego towarzysza, mając na myśli całą drogę, którą dotąd przebyliśmy, od jej źródeł w Szwarcwaldzie, oraz te chwile, kiedy z początkiem czerwca musieliśmy przeciągać nasze czółno przez niezliczone mielizny. – Daj spokój i nic już nie mów, dobra? – mruknął, wyciągając kanu nieco dalej na piasek, a następnie moszcząc sobie posłanie na krótką drzemkę. Ułożyłem się obok niego, radosny i spokojny pośród szalejących żywiołów – wody, wiatru i piasku, i prażąc się w promieniach słońca zacząłem rozmyślać o długiej podróży, którą mieliśmy za sobą, oraz jak bardzo dopisało mi szczęście, że moim towarzyszem był serdeczny, dobrotliwy Szwed. Odbyliśmy razem wiele podobnych wypraw, ale Dunaj, bardziej niż jakakolwiek inna znana mi rzeka od samego początku zaimponował nam swą żywotnością. Od niewielkiego źródła, skąd wypływał, w sosnowym zagajniku Donaueschingen aż do tego miejsca, gdzie zatracał się pośród odludnych moczarów, nieujarzmiony, niepokonany i nie obserwowany przez nikogo, wydawał się nam jakąś wielką, żyjącą istotą. Zrazu senną, lecz stopniowo ujawniającą swe gwałtowne żądze i pragnienia jawiące się Strona 20 w głębi jej duszy; przetaczających swe wody niczym gigantyczna, płynna istota przez wszystkie kraje, które przemierzyliśmy, dźwigająca na swych barkach nasze małe czółno; niekiedy traktująca nas surowo, kiedy indziej przyjaźnie i życzliwie, aż w końcu nieodmiennie zaczęliśmy postrzegać ją jako Wielką Istotę. Jakże mogło być inaczej, skoro opowiadała nam tak wiele o swym sekretnym życiu? Nocami, leżąc w namiocie, słyszeliśmy, jak śpiewa do księżyca, wydając te osobliwe, świszczące dźwięki, które rzekomo powstają wskutek wyrywania kamieni i ich przetaczania wzdłuż koryta rzeki, przez płynące wartkim nurtem fale. Znaliśmy także głos bulgoczących wirów, owo gulgotanie rozlegające się ni stąd, ni zowąd na spokojnej dotąd powierzchni wody, jak również ryk, z jakim rzeka odrywała całe fragmenty piaszczystego brzegu. A jak donośnie krzyczała, gdy jej powierzchnię siekły strugi ulewnego deszczu! Jak głośno się śmiała, kiedy wiatr wiał w górę rzeki, jakby usiłował powstrzymać jej bieg! Znaliśmy wszystkie jej odgłosy i dźwięki, szumy, szmery i szelesty, ryk, łoskot i buczenie, z jakim przepływała pod mostami, ten dumny jazgot, gdy mijała okoliczne wzgórza, albo afektowaną dostojność mowy, kiedy napotykała na swojej drodze niewielkie miasteczka, nie zasługujące na to, by skwitować je śmiechem, oraz ów słodki, cichy szept, kiedy promienie słońca padały na jedno z jej zakoli, a nad wodą pojawiały się drobne obłoczki pary. Znała niejedną sztuczkę, poznawała je od wczesnego dzieciństwa, zanim jeszcze ujawniła się światu w całym swym majestacie. W jej górnym biegu, wśród lasów Szwabii, kiedy nie znała jeszcze swego prawdziwego przeznaczenia, istniały miejsca, gdzie jej wody wnikały do dziur w ziemi, by pojawić się ponownie, po drugiej stronie porowatych, wapiennych wzgórz i dać początek innej rzece o innej nazwie, a w jej własnym korycie poziom był wówczas tak niski, że musieliśmy wysiadać z czółna i przenosić je przez ciągnące się na długości wielu mil mielizny. W tym początkowym okresie swej beztroskiej młodości miała zwyczaj przyczajać się i nie wychylać, dopóki nie zasiliły jej wody z alpejskich, wartkich dopływów, lecz nawet wówczas dopuszczała je do siebie z wielką niechęcią, wyraźnie odgrodzone, zróżnicowane pod względem poziomów; wydawać by się mogło, że Dunaj nie chce połączyć się z żadnym dopływem. Jednakże poniżej Passau, Dunaj przestaje stawiać dalszy opór;