Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory
Szczegóły |
Tytuł |
Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Blackwood Algernon - Wendigo i inne upiory - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ALGERNON BLACKWOOD
WENDIGO I INNE UPIORY
(BEST GHOST STORIES OF ALGERNON)
Przełożył Lipski Robert
Wydawnictwo: C&T Crime & Thriller 2006
Strona 3
▼ Spis treści ▲
WSTĘP
Wierzby (The Willows)
Sekretny kult (Secret Worship)
Pradawna magia (Ancient Sorceries)
Urok śniegu (The Glamour of the Snow)
Wendigo (The Wendigo)
Drugie Skrzydło (The Other Wing)
Przejęcie (The Transfer)
Z przeszłości (Ancient Lights)
Tajemniczy lokator (The Listener)
Pusty dom (The Empty House)
Współwinny ante factum (Accessory Before the Fact)
Dotrzymana obietnica (Keeping His Promise)
Max Hensig (Max Hensig)
Bibliografia powieści i zbiorów opowiadań ♣ pojedynczych opowiadań
Strona 4
Jest absolutnym i niekwestionowanym mistrzem niesamowitej atmosfery...
H. P. Lovecraft
Życzyłbym sobie, żeby ludzie więcej czytali Blackwooda – on jest jedyny w swoim
rodzaju.
Mike Ashley
Strona 5
WSTĘP
Algernon Blackwood (1869–1951) to jeden z wielkich twórców
fantastyki niesamowitej (w tym oczywiście „ghost story”), którego utwory,
łącznie z dziełem J. Sheridana Le Fanu, Edwarda Bulwera–Lyttona, Arthura
Machena i Montague Rhodesa Jamesa, odegrały kluczową rolę w rozwoju
literatury grozy w XX wieku.
Le Fanu (1814–1873), do którego najbardziej znanych opowiadań
należy „Zielona herbata” (1869, z prekursorskiego cyklu o okultystycznym
detektywie, Martinie Hesseliusie – znanym także z Carmilli), oswobodził
nadprzyrodzoną grozę z banalnych i krwawych gotyckich naleciałości,
skupiając większą niż dotąd inni uwagę na grozie nierozdzielnie związanej
z psychologią bohaterów. Tego typu psychologiczne niesamowitości stały
się w dojrzalszej formie znakiem firmowym Jamesa (.Opowieści starego
antykwariusza, 1904 i 1911). Z kolei autor Zanoniego (1803–1873)
wprowadził okultystyczną wiedzę (a konkretnie osławiony, pseudonaukowy
mesmeryzm) do nowoczesnej literatury grozy, rezygnując z modnej i
wszechobecnej alchemii, i praktycznie stworzył tematyczny podgatunek –
opowieść o nawiedzonym domu – a to wszystko za sprawą jednego
„zaledwie” opowiadania „Duchy i ludzie” z 1859 r. Jego następcą został
Arthur Machen (1863–1947), autor powieści i opowiadań niesamowitych,
ale też eseista i krytyk literacki (którego wybór najlepszych opowieści
grozy poznany w tej serii już niedługo).
Blackwood – pod wieloma względami najoryginalniejszy z nich –
debiutował mało odkrywczym opowiadaniem „AMysterious House”
(1889), by wkrótce wypracować swe własne podejście do gatunku tak
wyjątkowe, że właściwie niepodrabialne. I choć zachęcił wielu do pisania
opowieści niesamowitych, tylko nieliczni zbliżyli się do nastroju i sedna
jego utworów. A specjalnością autora „Wierzb” była umiejętność wczucia
się w tajemne, nadprzyrodzone siły Natury, przenikające przyrodę w
Strona 6
szczególny sposób w zakątkach nieskażonych przemysłowa i niszczycielską
działalnością człowieka. Zgodnie z tym przekonaniem ukazywał zwykłych,
przeciętnych ludzi, którzy na łonie Natury, ale także w innych
okolicznościach, są zdolni do odczuwania jakimś tajemniczym zmysłem
owych tajemnych mocy, na co dzień nam niedostępnych:
„Jeśli ktoś widzi ducha, mniej mnie interesuje, czym jest ów duch, niż
to, jaki zmysł umożliwia dostrzeżenie go. Innymi słowy: czy posiadamy
zdolności, które na skutek nadzwyczajnego bodźca sięgają poza normalny
zakres widzenia, słyszenia, odczuwania. Owe zdolności zapewne istnieją
naprawdę u niektórych przynajmniej ludzi i czasami manifestują swoją
obecność – a to od dawna niezmiernie mnie pasjonowało. Źródłem takich
wyjątkowych bodźców może być choroba umysłowa bądź też wstrząs
spowodowany nagłym odczuciem wielkiego strachu czy piękna
absolutnego, jakiego doznaje szary człowiek. Tylko uparty sceptyk mógłby
twierdzić, że takie zjawiska nie mają miejsca w naszym życiu. Teraz moje
przekonanie jest o wiele głębsze niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy pisałem te
opowiadania, bo poznałem szereg takich przypadków, a jest ich o wiele
więcej, niż może się komuś wydawać. (...)
Jakże wiele dzieli przeciętnego człowieka, który stał się jasnowidzącym
i jasnosłyszącym na skutek porażenia grozą w „Pustym domu”, i innego, z
powieści The Centaur, który, porażony niesamowitym pięknem,
doświadczył przebłysku wyższej prawdy – było mu dane pojąć, że planety
to ponadludzkie byty, ale zasada jest identyczna: obaj doznali poszerzenia
normalnej świadomości. A owo poszerzenie, jak zakładam, umożliwia coś
więcej, niż stworzenie kolejnej typowej «ghost story».”* [*Z przedmowy
do wyboru opowiadań z 1938 r. (The Tales of Algernon Blackwood)]
Groza najlepszych utworów Blackwooda wiąże się z siłami przyrody i
otwartymi przestrzeniami. Ten mistyk Natury podróżował przez całe życie,
spędzał noce pod gołym niebem w dzikich, nieskażonych zakątkach Stanów
i Europy. Jak później wspominał, spał w dziwnych miejscach, wysoko w
górach Kaukazu, na brzegach Morza Czarnego, na egipskiej pustyni, na
brzegach Dunaju, w Szwarcwaldzie i na Węgrzech, i owe przeżycia stawały
się źródłem oczarowań i życiowych, a zwłaszcza literackich inspiracji:
„Kiedy materialny świat rozpływał się w cieniach, mgliście odczuwałem
ten prawdziwy, duchowy, przenikający na powierzchnię rzeczywistości... W
owych snach niemalże dostrzegałem prawdziwą naturę bytu wyzierającą
Strona 7
przez coraz cieńszą zasłonę, jaka skrywa Prawdę; im więcej nad tym
rozmyślałem, tym głębiej zapadałem w moją wewnętrzną świadomość, aż
w końcu me niesamowite pragnienie poznania prawdziwej natury świata
przelewało się w materię otaczającej nocy i pogrążałem się z ulgą we śnie
bez snów.”
W stanach głębokiego nawiedzenia przez siły Natury Blackwood
odczuwał, jak otaczająca rzeczywistość - a szczególnie jego własne marne,
osobiste troski – zmieniają się w pył rozwiewany przez wiatr: „Ludzie,
handel, polityka, a nawet losy całych narodów stawały się jeno paradą
umykających cieni, podczas gdy widzialny i namacalny świat okazywał się
ulotnym, ułomnym odzwierciedleniem świata prawdziwego, na progu
którego przez moment stałem.” (...)
„Zjawiska fizyczne – przypomina nam profesor [James Jeans] – mogą
być ledwie symbolami Rzeczywistości, która znajduje się pod nimi. Owa
Rzeczywistość może stanowić całkowicie odmienny porządek rzeczy od
zdarzeń i zjawisk, które ją symbolizują. Może mieć naturę mentalną,
duchową (spirytualną). Tak więc nasz Wszechświat zdaje się być naszą
starą przyjaciółką Mają, złudzeniem Hindusów. Jest również możliwe, że
dziś nawet bardziej niż trzydzieści lat temu Rozumowi nie musi zagrażać
możliwość abdykacji, a zbliżenie się fizyki współczesnej do zjawisk
parapsychicznych i mistycznych daje do myślenia każdemu, kto zastanawia
się nad istotą rzeczy. I jedna, i druga strona prowadzi badania w „świecie
cieni”, pośród i za pomocą złudnych symboli Rzeczywistości, która może
być pojmowana umysłem czy duchowo, ale tak naprawdę pozostaje
nieznana czy wręcz niepojęta.”* [*Op. cit.]
Blackwood czerpał więc natchnienie ze źródeł niedostępnych wielu
autorom, skupionym wyłącznie na człowieku i codziennej rzeczywistości.
Potrafił wykraczać poza granice ludzkiego świata i docierać do
niedostępnych regionów królestwa Natury. Jego siłą była emocjonalna i
duchowa więź z przyrodą, której doświadczał w stopniu nieosiągalnym dla
innych pisarzy tego gatunku. Był i pozostaje więc postacią wyjątkową
pośród kolegów po piórze, a jego najlepsze utwory zapisują się złotymi
literami w historii fantastyki grozy. Krytycy i badacze gatunku cenią
zwłaszcza dwa z jego najsłynniejszych opowiadań, „Wierzby” i „Wendigo”,
za mistrzowskie oddanie atmosfery niesamowitości, którego dotąd nikomu
nie udało się przewyższyć. Wielu zaś twierdzi, że pierwsze z nich jest
Strona 8
wręcz szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie. To szczęście dla nas,
czytelników, że Blackwood prowadził takie wędrowne, wręcz awanturnicze
życie, i mógł czerpać ze swoich mistycznych, pogańsko–chrześeijańskich
doświadczeń na łonie przyrody w tylu krajach i krainach geograficznych.
Bliższe poznanie źródeł inspiracji najważniejszych utworów
prezentowanych niniejszym polskiemu czytelnikowi przyczyni się, jak
mniemam, do ich głębszego odczytania i odczucia. Tym bardziej że jest to
w Polsce doświadczenie niemal zupełnie nowe, ponieważ dotąd dane nam
było poznać zaledwie dwa opowiadania Blackwooda w polskim
przekładzie: „Wyznanie” („The Confession”, 1921) przełożył Tadeusz
Adrian Malanowski, w antologii Wojciecha Żukrowskiego Tchnienie grozy
(Wydawnictwo Poznańskie 1974), a „Rączego Wilka” („Running Wolf,
1920) przełożyła Monika Dutkowska w pierwszym zeszycie Nie czytać o
zmierzchu! (Iskry 1983).
Algernon Henry Blackwood urodził się w Shooter’s Hill w hrabstwie
Kent 14 marca 1869 r. Jego rodzice byli arystokratami – ojciec, sir Arthur
Blackwood, wysoki urzędnik Brytyjskiej Poczty, brat lorda Dufferina,
matka – wdowa po księciu Manchesteru. Rodzice należeli do jednej ze
skrajnie fanatycznych kalwinistycznych sekt, sandemanitów. Wrażliwy
marzyciel i indywidualista, młody Blackwood nie mógł oczywiście przyjąć
do wiadomości, że jest z góry skazany na potępienie i piekielny ogień.
Uczył się w szkole w Szwarcwaldzie, studiował na Uniwersytecie
Edynburskim rolnictwo i buntował się przeciwko religii rodziców,
zgłębiając wedantę i okultyzm. W tym czasie uznawał się za buddystę i
zamiast pasjonować się rolnictwem, uczęszczał na wykłady z patologii, a
także dokształcał się w medycynie z psychiatrią włącznie. Uniwersytetu nie
ukończył, musiał więc spakować manatki i wyjechać do Kanady, gdzie
zgodnie z wolą ojca miał prowadzić farmę. Z początku pracował w
ubezpieczeniach i w wolnym czasie dawał lekcje francuskiego i
niemieckiego, a także gry na skrzypcach, ale wkrótce został asystentem
redaktora naczelnego Methodist Magazine, gdzie ukazywały się jego
pierwsze opowiadania. Po kilku miesiącach zajął się pracą na farmie, ale
podejście i błędy dowiodły niezbicie, że absolutnie nie nadaje się na
biznesmena – i farma mleczna, i mały bar, a także inne inwestycje
doprowadziły go wkrótce do utraty całego kapitału i niemalże do
bankructwa. Blackwood wyjechał do Nowego Jorku w październiku 1892 r.
Strona 9
i pracował tam jako reporter, ale czekały go głód i nędza. Schorowany i bez
pieniędzy żył wśród złodziei, oszustów, sutenerów i narkomanów,
cynicznych, wiecznie pijanych reporterów i partyjniaków – niczym bohater
kryminalnych historii. Imał się aktorstwa, pozował jako model Charlesowi
Danie Gibsonowi * [*Charles Dana Gibson (1867-1944) - słynny
amerykański ilustrator tworzący dla modnych magazynów, kreator tzw.
dziewczyny Gibsona - czyli wzorca i ideału nowoczesnej amerykańskiej
kobiety; właściciel i redaktor naczelny Life Magazine.], żeby zdobyć
pieniądze na jedzenie (które podstępem mu odebrano, kiedy był ciężko
chory), a następnie został niemiłosiernie wykpiony przez nowojorskie
gazety jako arystokrata–nieudacznik. Cudem uniknął śmierci pod kołami
pociągu – zemsty za podpalenie. Wkrótce potem – jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki – wiedza klasyczna Blackwooda olśniła pewnego
milionera, który zatrudnił go na stanowisku osobistego sekretarza. Ów
nowojorski okres życia opisał Blackwood w książce Episodes Before Thirty
(1923). Osią tych wspomnień jest przyjaźń z drobnym przestępcą i historia
dramatycznego pościgu podczas surowej zimy 1892/1893, który zakończył
Blackwood złapaniem i aresztowaniem owego rzezimieszka – do czego
został zresztą przymuszony. Ostatecznie powrócił do Londynu w 1899 r. –
nie bogatszy, ale mądrzejszy. Intensywnie podróżował – po Europie i
Egipcie. W czasie I wojny światowej był tajnym agentem brytyjskiego
wywiadu w Szwajcarii.
Jego pierwsza książka to zbiór ghost stories Empty House (1906). Nie
kto inny jak sam Hilaire Belloc swoją recenzją zachęcił Blackwooda do
wydania drugiego zbioru, The Listener (1907), w którym znalazło się
arcydziełko „Wierzby”. Blackwood wspominał, że bezpośrednią inspiracją
do napisania tego opowiadania była wycieczka Dunajem od źródła w
Szwarcwaldzie aż do Budapesztu, którą w 1900 r. odbył razem z
przyjacielem Wilfredem Wilsonem w kanadyjskim kanu. Na jednej z
wysepek niedaleko Bratysławy, gdzie rozłożyli obóz, „wierzby zdawały się
ich dusić mimo silnego wiatru”. Podobną wycieczkę odbyli „rok czy dwa
lata” później i wtedy na piaszczystym brzegu tejże wysepki(!) ujrzeli
rozkładające się zwłoki zaczepione o korzeń drzewa. John Silence (1908),
cykl pięciu opowiadań o detektywie zjawisk nadprzyrodzonych („Sekretny
kult” – tak nazywali uczniowie szkoły w Kónigsfeld w Szwarcwaldzie,
gdzie jako chłopiec Blackwood spędził dwa lata, tajne obrządki ku czci
Strona 10
diabła; z kolei wizyta w małym francuskim miasteczku, którego
mieszkańcy wyglądem i zachowaniem przypominali koty skupione głównie
na własnym, wewnętrznym życiu, zaowocowała opowiadaniem „Pradawna
magia”), miał bardzo dobre recenzje i na tyle dobrze się sprzedawał, iż
Blackwood zdecydował, że będzie żył z pisania (pracował dotąd w
koncernie produkującym mleko w proszku). Zamieszkał w Szwajcarii i
nadal wiele podróżował, tylko od czasu do czasu odwiedzając Anglię. W
1911 r. opublikował wizjonerską powieść The Centaur. Jego twórczość
ceniono na równi z dziełem Jamesa. Ogółem wydał dwanaście zbiorów (sto
pięćdziesiąt jeden opowiadań – Michael Ashley w różnych czasopismach
doszukał się jeszcze ponad siedemdziesięciu do 1989 r., a także stu
trzydziestu szkiców i recenzji), trzynaście powieści, dziewięć książek dla
dzieci, dwie sztuki teatralne, autobiografię, współpracował z Edwardem
Elgarem nad stworzeniem musicalu The Starlight Express na podstawie
adaptacji scenicznej powieści A Prisoner in Fairyland, przy której
pomagała mu Violet Pearn. W latach 30. BBC nadała siedem audycji z jego
udziałem – były to oczywiście historie o duchach, które opowiadał na
żywo. Podczas II wojny światowej wskutek nalotów stracił wiele
dokumentów i maszynopisów, które trzymał w londyńskim mieszkaniu. W
ostatnich latach życia fascynował słuchaczy i telewidzów (program nosił
tytuł „Opowieść Sobotniego Wieczoru”) kolejnymi niesamowitymi
historiami, zyskując przydomek „The Ghost Man” (Człowiek–Widmo) –
tylko ostatni z programów TV został zarejestrowany na taśmie. W 1949
został odznaczony Orderem Komandorskim Imperium Brytyjskiego i
Medalem Towarzystwa Telewizyjnego. Można zaryzykować twierdzenie,
że mimo wczesnych sukcesów literackich pod koniec życia był
zdecydowanie bardziej znany jako osobistość radiowa i telewizyjna. Nigdy
się nie ożenił, a jego ogromny urok osobisty i gawędziarski talent zjednały
mu masę przyjaciół wśród arystokracji, pisarzy i artystów. Zmarł 10
grudnia 1951 r. na zakrzepicę mózgu i arteriosklerozę.
Jeszcze zanim wyjechał do Kanady w 1890 r., z ramienia Society for
Psychical Research badał nawiedzone domy. Związał się także z
Towarzystwem Teozoficznym Heleny Bławackiej (działali tu też Yeats,
Tomasz Edison i Rudolf Steiner) i w 1899 r. po powrocie do Londynu
wstąpił do Hermetycznego Zakonu Złotego Świtu (już po wyrzuceniu
Aleistera Crowleya – notabene Blackwood nie interesował się czarną magią
Strona 11
– zajmowały go głównie sprawy ducha i rozszerzania świadomości). Brał
udział w gorączce złota 1894 r. Pracował jako reporter dla nowojorskiego
Timesa (zrobił wywiad z osławioną morderczynią Lizzie Borden i poznał
Brama Stokera, zanim ten napisał Draculę). Znał dobrze między innymi:
Hilaire’a Belloca, Johna Buchana, Arthura Conan Doyle’a, Gilberta Keitha
Chestertona, Rudyarda Kiplinga, C. S. Lewisa, Wyndhama Lewisa, H. P.
Lovecrafta, Arthura Machena, Rainera Marię Rilkego, May Sinclair,
Jamesa Stephensa, Williama Butlera Yeatsa, Herberta George’a Wellsa. Ale
– rzecz charakterystyczna – trudno znaleźć o tym. wszystkim jakiekolwiek
wzmianki w biografiach i pamiętnikach, w czasopismach i innych
dokumentach. Blackwood nawet na zdjęciach jest trudny do wypatrzenia –
zawsze ustawiał się z tyłu, za plecami innych. Poza autobiografią pozostało
po nim bardzo niewiele zapisków i dokumentów. Michael Ashley zbierał
materiały do biografii Blackwooda ponad dwadzieścia lat (Starlight Man,
2001), a mimo to wielu zagadek z jego życia nie udało mu się do dziś
rozwikłać. Część dokumentów pozostaje praktycznie niedostępna,
ponieważ nie zostały skatalogowane przez amerykańskie uniwersytety.
Ashley w wywiadzie dla zone–sf pisze:
„W końcu uznałem, że zebrałem dostateczną ilość materiału i że jeśli
teraz nie napiszę tej książki, nie napiszę jej już nigdy. Ze zbieraniem danych
na temat Blackwooda jest jak z gonitwą za cieniami. To wręcz
nieprawdopodobne, jak on zawsze zlewał się z tłem – na fotografiach
ukrywał się za plecami innych, a własne badania [dla Society for Psychical
Research] «przykrywał» raportami innych ludzi. Research był bardzo
frustrujący, ale nieuchwytność [Blackwooda] czyni go jeszcze bardziej
fascynującym.”
Niezwykle bogate życie. Ale... I tu znów pozwolę sobie zacytować
Ashleya:
„Nie usiedział spokojnie ani przez chwilę ani jednego dnia – wciąż
pisał, badał, podróżował, uprawiał piesze wycieczki, poznawał nowych
ludzi, gromadził wiedzę, czytał i tak dalej. Aczkolwiek zebrałem tak wiele
informacji o jego życiu i wyjaśniłem wiele niejasności, sporo zaszłości
pozostało tajemnicą. Tajemniczy człowiek – nie rejestrował swoich
publikacji, nie robił notatek, nie prowadził dziennika.
Zadawałem sobie pytanie – ile w tym fabrykacji i zmyśleń? A on
przecież próbował być przedsiębiorcą, ale ponosił klęskę za klęską. Nawet
Strona 12
sto lat temu image i legenda były przecież ważne. Łatwiej coś sfabrykować,
jeśli informacja jest skąpa, może nieprzypadkowo, a to co jest, należy
upiększyć. Nie można wykluczyć, że Blackwood, osiągnąwszy sukces
literacki, kultywował image tajemniczego i uduchowionego człowieka.”
Blackwood wierzył, że cywilizacja stępiła stopniowo nasze zmysły i
żeby rozszerzyć świadomość i na nowo je wyostrzyć, musimy powrócić do
natury. Dlatego podróżował do różnych dzikich zakątków świata. Całym
swoim wewnętrznym ja doświadczał jedności z naturą, co później starał się
odtworzyć w swej twórczości. Na przykład „Wierzby”. Nie jest to historia o
duchach czy o zjawiskach nadprzyrodzonych w zwykłym tych określeń
znaczeniu. To opowieść o „czystej”, pierwotnej naturze, która jest z ludźmi
w stanie wojny. Blackwood nienawidził cywilizacji i już sto lat temu głosił
idee wyraźnie „zielone”, New Age’owe. Czuł i zdawał sobie z tego sprawę,
że miasta niszczą świat i że odzyskać naturalną, wewnętrzną równowagę
możemy tylko w jeden sposób: porzucić cywilizację i wrócić do roli
„prostego dzikusa”. Wizje niepojętych, czających się wokół nas potęg i
ukazanie, do czego są zdolne, powracają w wielu najlepszych
opowiadaniach Blackwooda. O tym mówi „Pradawna magia”, a także
opowiadanie „Sand”, w którym egipski duch sprzed czterech tysięcy lat
przybywa na wezwanie. Umiejętność przekazania czytelnikowi wrażenia
nieskończoności, poczucia otchłani czasu, które wyczarowała w umyśle
Blackwooda pustynia egipska, jest oszałamiająca. Pustynny piasek unosi się
i otwiera się w nim korytarz czasu, którym duch wychodzi prosto na nas.
Ten mrożący krew w żyłach obraz, ukazany w zaledwie paru akapitach,
pozostaje na długo w pamięci. „Nikomu poza Blackwoodem nie udało się
czegoś takiego dokonać. Opis przyprawiającej o zawrót głowy bezdni czasu
i demonstracja potęgi sił natury są po prostu wyjątkowe w literaturze
fantastycznej.” (Michael Ashley)
Blackwood doszedł do przekonania, że mitologia (interesował się też
bardzo kulturą duchową i mitologią indiańską), a zwłaszcza mity greckie,
odnoszą się do Gai, ducha Matki Ziemi. Zaczerpnął tę ideę z pism
filozoficznych Gustawa Fechnera (1801–1887); tu też okazał się
prekursorem – chodzi o Jamesa Lovelocka i jego hipotezę Gai. Blackwood
był przekonany, że życie na Ziemi zapoczątkowała obdarzona
świadomością siła, że ludzie byli kiedyś bliżej z nią związani, a zwłaszcza
ci, których uznawano za bogów. Te poglądy występują najwyraźniej w
Strona 13
dwóch powieściach Blackwooda, które Ashley uważa za najlepsze: The
Centaur (1911) i The Bright Messenger (1921); tematem tej ostatniej jest
alternatywna ewolucja – duchowa. W „Wierzbach” pojawia się przesłanie,
że nie należy igrać z siłami Natury, która jest zawsze górą. W szeregu
utworów Blackwood wyraża zaś pogląd, że im bardziej rozwija się
cywilizacja, ignorując siły Natury, tym większe nieszczęścia ściąga na
siebie ludzkość. Po I wojnie światowej Blackwood staje się pesymistą –
przestaje głosić ideę harmonii z Naturą, ponieważ dochodzi do wniosku, że
ludzkość zniszczyła resztki tej harmonii. Ale istnieje inna droga – ścieżka
rozwoju ducha. Bohaterem powieści The Bright Messenger jest Julius
LeVallon, w którego ludzkiej duszy tkwi uwięziony duch Natury. Ów duch
postanowił się nie ujawniać, ale jego obecność powoduje wyobcowanie
bohatera. Kiedy bohater zakochuje się, dochodzi do konfliktu ducha
ludzkiego z duchem Natury. Pod wpływem psychiatry, który się nim
opiekuje, LeVallon zaczyna wierzyć, że zdoła wyswobodzić ducha,
pojednać go ze sobą i w rezultacie stanie się harmonijną istotą podobną do
dawnych bogów – idealnym człowiekiem żyjącym w korelacji z potężnym
duchem Natury. Pod koniec powieści, której narratorem jest psychiatra,
duch przemawia doń i oświadcza, że ludzkość nie jest jeszcze na to gotowa.
Blackwood–pesymista w okresie międzywojennym pisał liczne recenzje i
przede wszystkim opowiadania współczesne, zaczął też tworzyć książki dla
dzieci; jako idealista, który nie stracił dziecinnej niewinności, uznał, że w
ten sposób lepiej przekaże ludziom swoje idee. Odwiedzał licznych
przyjaciół i chętnie spędzał czas w towarzystwie dzieci. Wtedy też
prowadził mistyczne studia pod kierunkiem Gurdżijewa i Uspienskiego,
które nie zaowocowały jednak nowymi opowiadaniami.
W powieści Dudley and Gilderoy (1929), która opowiada o przyjaźni
kota i papugi, i zaczyna się jak książka dla dzieci, ale wkrótce okazuje się
przede wszystkim, mimo żywej fabuły, filozoficzną medytacją o życiu i
sprawach duchowych, Blackwood, który jak zwykle starał się ukryć swój
pesymizm, pisze na końcu: „Rzeczywiście, mam już dosyć wysiłków, żeby
związać się z Ziemią. Będę żyć po prostu tak, jak teraz chcę – zwykłym
życiem.”
Na początku tego stulecia, do czego niewątpliwie przyczyniła się
biografia Ashleya, można zaobserwować dużą ilość niskonakładowych
przedruków print-on–demand zbiorów (które tak naprawdę nigdy nie
Strona 14
cieszyły się dużą popularnością), a nawet pojedynczych opowiadań.
Potwierdzają one kultowy status twórczości Blackwooda. Niestety, prawdą
jest, że wprawdzie Blackwood po śmierci miał opinię klasyka, ale nie był
szeroko czytywany, w przeciwieństwie do takich tuzów ze skrajnych
biegunów gatunku jak James i Lovecraft, a nawet William Hope Hodgson
(1877–1918), którego twórczość przeżywa ostatnio renesans – ukazują się
liczne wybory opowiadań, dzieła zebrane, a cykl lekkich opowiadań o
Carnackim łowcy duchów, Carnacki the Ghost–Finder (1913, rozsz. 1947),
jak dotąd okazał się zdecydowanie poczytniejszy od cyklu o Johnie
Silence’ie. Ale oto niedawno pojawiło się popularne wydanie – i nareszcie
kompletne, bo zawierające sześć opowiadań – zbioru The Complete John
Silence Stones (Dover 1997). Stale wzrasta też ilość przekładów
Blackwooda w Europie i w Japonii.
Na koniec oddaję głos Everrettowi F. Bleilerowi, twórcy niniejszego
zestawu opowiadań Blackwooda:
„Jest kilka rzeczy, które Blackwood, w swoich najlepszych utworach,
potrafił robić lepiej niż ktokolwiek inny. Potrafił wzbudzić w czytelniku
nastrój grozy i skutecznie podtrzymywać wysoki poziom napięcia aż do
końca opowieści. Suspens «Wierzb», na przykład, nie ma sobie równych.
To opowiadanie było zresztą często kwalifikowane jako najświetniejsza
opowieść niesamowita w języku angielskim. Potrafił także podzielić się ze
swoimi czytelnikami specyficznym kosmicznym doświadczeniem, a nawet
sprawić, że czytelnik jakimś szóstym zmysłem mógł wyczuwać
niedostrzegalne normalnie siły i napięcia we Wszechświecie, niepojęte na
co dzień wrażenia i niezwykłe olśnienie natura naturans. W tych
dziedzinach miał tylko jednego rywala, Austriaka Gustava Meyrinka, co
prawda na innym poziomie. Udawała mu się także fantasy pełna patosu i
czułości, pozbawiona sosów ckliwego sentymentalizmu (Dudley and
Gilderoy).
Były, oczywiście, także niepowodzenia. Pisał, bo musiał, stosownie do
stawek za ilość wyrazów, i nie zawsze udawało mu się przemóc naturalną
tendencję do wyjaśnienia wszystkiego do końca. (...) W swoich
późniejszych utworach starał się być oszczędniejszy, ale opowiadania
pisane po I wojnie światowej, w epoce edwardiańskiej, nie trzymają często
poziomu tych «rozlewnie wiktoriańskich”. Nie wszystkie jego
eksperymenty były udane, np. sugerowany supernaturalizm nastroju w
Strona 15
ramach utworów zakrojonych społeczno–psychologicznie, ale zauważalny
wysiłek twórczy i tak wzbudza podziw. Czasami werbalny opis nie
dorównywał wspaniałości idei, a bywało też, że owe idee okazywały się
nieco mętne. Ale, ogólnie rzecz biorąc, żaden pisarz fantastyki grozy nie
miał na swoim koncie tylu tak wyśmienitych opowiadań i równie
znakomicie nie potrafił opisywać rzeczy niepojętych.
Blackwood wydatnie przyczynił się do rozwoju gatunku opowieści
niesamowitej. Rozszerzył znacząco zasięg tematyczny, pokazał, że
niezliczone komnaty ludzkiego umysłu aż kipią od dziwnego, ukrytego
życia. Wprowadził spory wachlarz dziedzin filozofii, poważnej myśli
orientalnej, nowoczesną psychologię i wzbogacił tradycje okultystyczne
gatunku; Pokazał, że opowiadanie niesamowite nie musi być opowieścią o
zemście ani prymitywnym dramatem, w którym sprawiedliwości staje się
zadość, ani historią o manifestacji starego zła, ani też brukową historyjką
dla spragnionych krwi czytelników literatury popularnej. W zasadzie można
uznać go za spadkobiercę J. Sheridana Le Fanu, największego z
wiktoriańskich pisarzy grozy. Dzięki niemu opowieść grozy stała się
pełnoprawną, szanowaną dziedziną literatury i nie były to już tylko
ociekające hipokryzją gwiazdkowe nowelki ani krwawe łupu–cupu; nabrała
ona intelektualnej głębi – skłaniała do myślenia i miała już niejedno do
przekazania inteligentnemu czytelnikowi.
Opowiadania w niniejszym zestawie zostały wybrane ze wszystkich
zbiorów Blackwooda. I był to trudny wybór, ponieważ dobrego materiału
jest o wiele za dużo jak na pojedynczą książkę, a niektóre utwory, nie będąc
powieściami, i tak są za długie jak na taki zestaw, który powinien być
przekrojem twórczości. I z tego ostatniego powodu pozwoliłem sobie
zamieścić tu «Maxa Hensiga», który – chociaż nie można zaliczyć go do
fantastyki grozy - jest po prostu bardzo dobrym opowiadaniem. Bazując na
doświadczeniach reporterskich Blackwooda w Nowym Jorku, który pisał o
przypadku mordercy Carlyle’a Harrisa, pokazuje ono inną stronę
twórczości Blackwooda, reprezentowaną niestety przez bardzo nieliczne
utwory.
Strona 16
Oto opowiadania, które dowodnie ukazują, dlaczego Blackwooda
uważa się za czołowego twórcę brytyjskiej fantastyki grozy XX stulecia.”
Wybrana bibliografia:
Mike Ashley Algernon Blackwood: A BioBibliography. Westport:
Greenwood Press, 1987, s. xx, 349
Mike Ashley Starlight Man: The Extraordinary Life of Algernon
Blackwood. London: Constable, 2001, s. xviii, 395; Algernon Blackwood:
An Extraordinary Life. New York: Carroll & Graf, 2002
Algernon Blackwood „Introduction to the 1938 Edition [of The Tales of
Algernon Blackwood]”, [w:] Algernon Blackwood, Best Ghost Stories of
Algernon Blackwood. Selected with an Introduction by E. F. Bleiler. New
York: Dover Publications, Inc., 1973, s. xviii, 366
E. F. Bleiler „Introduction to the Dover Edition”, [w:] Algernon
Blackwood, Best Ghost Stories of Algernon Blackwood. Selected with an
Introduction by E. F. Bleiler. New York: Dover Publications, Inc., 1973, s.
xviii, 366
S. T. Joshi – „Algernon Blackwood”, [w.] S. T. Joshi, The Weird Tale:
Arthur Machen, Lord Dunsany, Algernon Blackwood, M. R. James,
Ambrose Bierce, H. P. Lovecraft. Austin, TX: University of Texas Press,
1990, s. xii, 292
Marek S. Nowowiejski
Strona 17
Wierzby
(The Willows)
Opuściwszy Wiedeń, i na długo przed dotarciem do Budapesztu, Dunaj
dociera do obszaru osobliwie odludnego i przeraźliwie posępnego, gdzie
wody tej wielkiej rzeki rozpływają się na boki, nie bacząc na swe główne
koryto, cała kraina zaś na przestrzeni wielu mil zmienia się w podmokłe
trzęsawiska, porośnięte morzem niskich, przysadzistych wierzb. Na
szczegółowych mapach ten opustoszały teren zaznaczony jest kolorem
ciemnoniebieskim, który staje się coraz jaśniejszy w miarę oddalania się od
brzegów rzeki, zaś w poprzek niego widnieją litery układające się w napis
Siimpfe, co znaczy moczary albo bagna.
Po dużej powodzi ten rozłożysty obszar piaszczystych łach, mielizn i
porośniętych wierzbami wysepek, niemal całkiem znika pod wodą, zwykle
jednak krzewy i drzewa wystają ponad wodę i kołyszą się, poruszane
podmuchami wiatru, wystawiając swe srebrzyste liście na działanie
promieni słonecznych, tworząc poruszający się bez przerwy i nieodparcie
urzekający pejzaż, pełen zapierającego dech w piersi piękna. Te wierzby nie
dorównują swym większym odpowiednikom, choćby wierzbom płaczącym;
nie mają pni, są jedynie marnymi krzewami o zaokrąglonych wierzchołkach
i łagodnych konturach, kołyszą się na smutnych łodygach w odpowiedzi na
najlżejszy nawet podmuch wiatru; giętkie jak trawa, nieustannie falują,
sprawiając wrażenie, jakby cała równina poruszała się i żyła. Wiatr bowiem
tworzy fale, przetaczające się przez te równiny i nie są to fale wód, lecz fale
liści, zielone jak morze, dopóki gałęzie nie uniosą się i nie odwrócą,
ukazując ich srebrzystobiałe spody, roziskrzone w promieniach słońca.
W okolicy tej Dunaj, szczęśliwy, że może wystąpić z brzegów, wędruje
przez całą, nader skomplikowaną sieć szerokich kanałów przecinających
Strona 18
kolejne wysepki i wdziera się w nie przy wtórze donośnych odgłosów,
wywołuje większe i mniejsze wiry oraz spienione kaskady, rozmywa
piaszczyste brzegi, odrywając całe ich fragmenty, wraz z kępami wierzb, a
także tworzy niezliczone nowe wyspy, które każdego dnia zmieniają swe
kształty i rozmiary, i na których wszelkie życie jest nietrwałe, gdyż
przemija z każdą kolejną powodzią.
Innymi słowy, ta fascynująca część rzecznego życia ma swój początek
tuż za Pressburgiem, my zaś, w naszym kanadyjskim kanu, zaopatrzonym
w cygański namiot i patelnię, dotarliśmy tam w połowie lipca, w
przededniu powodzi. Tego ranka, kiedy przed wschodem słońca niebo
zaczęło nabiegać czerwienią, przemknęliśmy cichcem przez wciąż jeszcze
uśpiony Wiedeń i w kilka godzin później jedynym jego wspomnieniem
pozostał słup dymu wznoszący się na tle błękitnych wzgórz Wienerwaldu
na horyzoncie; zjedliśmy śniadanie pod Fischeramend, przy kępie wierzb
szumiących na wietrze, po czym niesieni silnym prądem minęliśmy Orth,
Hamburg, Petronell (stare rzymskie Carnuntum Marka Aureliusza), jak
również posępne wyżyny Theben w odnodze Karpat, gdzie po lewej
rozciąga się niepozorne Pogranicze i granica między Austrią a Węgrami.
Płynąc z prędkością dwunastu kilometrów na godzinę, dotarliśmy
niebawem w głąb terytorium Węgier, a mętne wody – pewna oznaka
powodzi, wyrzuciły nas na niejedną mieliznę i zakręciły nami jak korkiem
przy wielu niespodziewanych wirach, zanim na tle nieba pojawiły się wieże
Pressburga (po węgiersku Poszóny); czółno, jak koń wyścigowy pomknęło
z najwyższą prędkością pod szarymi murami, bezpiecznie prześlizgnęło się
nad zanurzonym w wodzie łańcuchem promu Fliegende Briicke, skręciło
ostro w lewo i rozbryzgując na boki żółtawą pianę, wpłynęło do domeny
wysepek, piaszczystych łach i moczarów – do krainy wierzb.
Zmiana nastąpiła nagle, jakby obrazy z bioskopu, ukazujące ulice
miasta zastąpiły nagle inne, przedstawiające lasy i jeziora. Wkroczyliśmy
na odludne terytorium i w niecałe pół godziny później w zasięgu wzroku
nie mieliśmy już ani jednej łodzi, chaty rybackiej ani jakichkolwiek oznak
mogących świadczyć, że obszar ten był zamieszkały. Wrażenie oderwania
od cywilizacji, fascynacja tym osobliwym światem wierzb, wiatru i wód w
jednej chwili zauroczyło nas obu i w którymś momencie zaczęliśmy
przekomarzać się, że właściwie powinniśmy dysponować specjalnymi
paszportami zezwalającymi na wejście na ten teren, do tego niewielkiego
Strona 19
azylu, krainy magii i cudów, królestwa, do którego wstęp mieli jedynie
nieliczni uprawnieni i gdzie wszędzie widniały niepisane znaki
ostrzegawcze, mające odstraszać intruzów, przeznaczone dla wszystkich
dysponujących dostatecznie rozwiniętą wyobraźnią, aby mogli je odkryć.
Choć było dopiero wczesne popołudnie, nie cichnący ani na chwilę,
porywisty wiatr potwornie nas wymęczył i zaczęliśmy szukać dla siebie
odpowiedniego miejsca na nocleg. Jednakże dziki charakter tutejszych
wysepek utrudniał przybicie do nich; szalejąca powódź to kierowała nas ku
brzegowi, to znów od niego oddalała; gałęzie wierzb raniły nasze dłonie,
gdy chwytaliśmy się ich, by zatrzymać czółno, i sporo piaszczystego brzegu
usypało się pod nami, zanim w końcu, za sprawą zmiennego kierunku
wiatru udało się nam wreszcie wylądować na jednej z tutejszych wysepek.
Leżeliśmy potem na rozgrzanym, złocistym piasku, osłonięci od wiatru,
pławiąc się w promieniach słońca, pod bezchmurnym, błękitnym niebem,
otoczeni niezliczoną armią tańczących, wydających donośne dźwięki,
przysadzistych wierzb, skrzących się od wilgoci i poruszających gałęziami,
jakby oklaskiwały nasz sukces.
– Cóż to za rzeka! – powiedziałem do swego towarzysza, mając na
myśli całą drogę, którą dotąd przebyliśmy, od jej źródeł w Szwarcwaldzie,
oraz te chwile, kiedy z początkiem czerwca musieliśmy przeciągać nasze
czółno przez niezliczone mielizny.
– Daj spokój i nic już nie mów, dobra? – mruknął, wyciągając kanu
nieco dalej na piasek, a następnie moszcząc sobie posłanie na krótką
drzemkę.
Ułożyłem się obok niego, radosny i spokojny pośród szalejących
żywiołów – wody, wiatru i piasku, i prażąc się w promieniach słońca
zacząłem rozmyślać o długiej podróży, którą mieliśmy za sobą, oraz jak
bardzo dopisało mi szczęście, że moim towarzyszem był serdeczny,
dobrotliwy Szwed.
Odbyliśmy razem wiele podobnych wypraw, ale Dunaj, bardziej niż
jakakolwiek inna znana mi rzeka od samego początku zaimponował nam
swą żywotnością. Od niewielkiego źródła, skąd wypływał, w sosnowym
zagajniku Donaueschingen aż do tego miejsca, gdzie zatracał się pośród
odludnych moczarów, nieujarzmiony, niepokonany i nie obserwowany
przez nikogo, wydawał się nam jakąś wielką, żyjącą istotą. Zrazu senną,
lecz stopniowo ujawniającą swe gwałtowne żądze i pragnienia jawiące się
Strona 20
w głębi jej duszy; przetaczających swe wody niczym gigantyczna, płynna
istota przez wszystkie kraje, które przemierzyliśmy, dźwigająca na swych
barkach nasze małe czółno; niekiedy traktująca nas surowo, kiedy indziej
przyjaźnie i życzliwie, aż w końcu nieodmiennie zaczęliśmy postrzegać ją
jako Wielką Istotę.
Jakże mogło być inaczej, skoro opowiadała nam tak wiele o swym
sekretnym życiu? Nocami, leżąc w namiocie, słyszeliśmy, jak śpiewa do
księżyca, wydając te osobliwe, świszczące dźwięki, które rzekomo
powstają wskutek wyrywania kamieni i ich przetaczania wzdłuż koryta
rzeki, przez płynące wartkim nurtem fale. Znaliśmy także głos
bulgoczących wirów, owo gulgotanie rozlegające się ni stąd, ni zowąd na
spokojnej dotąd powierzchni wody, jak również ryk, z jakim rzeka
odrywała całe fragmenty piaszczystego brzegu. A jak donośnie krzyczała,
gdy jej powierzchnię siekły strugi ulewnego deszczu! Jak głośno się śmiała,
kiedy wiatr wiał w górę rzeki, jakby usiłował powstrzymać jej bieg!
Znaliśmy wszystkie jej odgłosy i dźwięki, szumy, szmery i szelesty, ryk,
łoskot i buczenie, z jakim przepływała pod mostami, ten dumny jazgot, gdy
mijała okoliczne wzgórza, albo afektowaną dostojność mowy, kiedy
napotykała na swojej drodze niewielkie miasteczka, nie zasługujące na to,
by skwitować je śmiechem, oraz ów słodki, cichy szept, kiedy promienie
słońca padały na jedno z jej zakoli, a nad wodą pojawiały się drobne
obłoczki pary.
Znała niejedną sztuczkę, poznawała je od wczesnego dzieciństwa,
zanim jeszcze ujawniła się światu w całym swym majestacie. W jej górnym
biegu, wśród lasów Szwabii, kiedy nie znała jeszcze swego prawdziwego
przeznaczenia, istniały miejsca, gdzie jej wody wnikały do dziur w ziemi,
by pojawić się ponownie, po drugiej stronie porowatych, wapiennych
wzgórz i dać początek innej rzece o innej nazwie, a w jej własnym korycie
poziom był wówczas tak niski, że musieliśmy wysiadać z czółna i przenosić
je przez ciągnące się na długości wielu mil mielizny.
W tym początkowym okresie swej beztroskiej młodości miała zwyczaj
przyczajać się i nie wychylać, dopóki nie zasiliły jej wody z alpejskich,
wartkich dopływów, lecz nawet wówczas dopuszczała je do siebie z wielką
niechęcią, wyraźnie odgrodzone, zróżnicowane pod względem poziomów;
wydawać by się mogło, że Dunaj nie chce połączyć się z żadnym
dopływem. Jednakże poniżej Passau, Dunaj przestaje stawiać dalszy opór;