Bagley Desmond - Wróg
Szczegóły |
Tytuł |
Bagley Desmond - Wróg |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bagley Desmond - Wróg PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bagley Desmond - Wróg PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bagley Desmond - Wróg - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Desmond Bagley
Wróg
(The Enemy)
Przekład Małgorzata Semil
Strona 3
Strona 4
1
Penelopę Ashton poznałem na ubawie u Toma Packera. Właściwie „ubaw” to za dużo
powiedziane, ponieważ nie było tam ani wzmocnionego ponczu, ani trawki, ani różowych baletów,
ani migdalenia się do świtu z kim popadnie. Po prostu kilka osób spotkało się na dobrej kolacji, przy
której było sporo śmiechu i dużo się gadało. Wieczór się przeciągał, a Tom tak hojnie dolewał
whisky, że nie miałem ochoty wracać do domu własnym samochodem, tylko wziąłem w końcu
taksówkę.
Penny Ashton przyprowadzili Huxhamowie; Dinah Huxham jest siostrą Toma. Do tej pory nie
zdołałem ustalić, czy to mnie zaproszono, żeby Penny nie była bez pary, czy też ją zaproszono ze
względu na mnie. W każdym razie, kiedy zasiedliśmy do stołu, okazało się, że pań i panów jest do
pary, a mnie przypadło miejsce obok niej. Miała ciemne włosy, była wysoka, spokojna, skupiona
i dość powściągliwa. Nie była uderzająco piękna, ale w końcu niewiele jest kobiet naprawdę
pięknych. Przez Helenę Trojańską tysiąc okrętów ruszyło na morze, natomiast dla Penny Ashton nikt
by nie zepchnął na wodę nawet jednej łódki. No, przynajmniej nie natychmiast, gdy na nią spojrzał.
Nie znaczy to, że nie mogła się podobać. Co to, to nie. Miała niezłą figurę, niezłą twarz i była dobrze
ubrana. Dałem jej dwadzieścia siedem lat i niewiele się pomyliłem – miała dwadzieścia osiem.
Jak zwykle wśród przyjaciół Toma rozmowa toczyła się na najprzeróżniejsze tematy; Tom był
wschodzącą gwiazdą wśród wyższych sfer medycznych i dobierał gości z bardzo różnych środowisk,
więc rozmawiało się znakomicie. Penny też uczestniczyła w konwersacji, ale na ogół słuchała, sama
zaś rzadko zabierała głos. Po jakimś czasie zorientowałem się, że jej nieliczne uwagi są celne, a gdy
słucha opinii, z którymi się nie zgadza, w jej oczach pojawia się błysk ironii. Bystrość umysłu Penny
bardzo mi się spodobała.
Po kolacji kontynuowaliśmy rozmowę w salonie przy kawie i koniaku. Tom wie, że wolę inne
trucizny niż koniak, więc nalał mi miarkę whisky zdolną powalić słonia i postawił przy mnie dzbanek
pełen wody z lodem.
Jak to zazwyczaj bywa, po kolacji, podczas której wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, w salonie
towarzystwo podzieliło się na mniejsze grupy. Każda z nich z zapałem drążyła jakiś wybrany temat,
ostro dosiadała ulubionych koników. Ku swojemu lekkiemu zaskoczeniu wybrałem towarzystwo
dwuosobowe, w którym znalazłem się ja – i Penny Ashton. W sumie było ze dwanaście osób, ale ja
tkwiłem w kącie i nie odstępowałem Penny Ashton. Czy to może ona nie odstępowała mnie?
A zresztą, jak się to w takich przypadkach zdarza, chyba nie odstępowaliśmy się nawzajem.
Nie pamiętam już, od czego zaczęliśmy, ale po jakimś czasie rozmowa zeszła na sprawy bardziej
osobiste. Dowiedziałem się, że Penny pracuje naukowo, jest biologiem i specjalizuje się w genetyce,
współpracuje z profesorem Lumsdenem w University College w Londynie. Genetyka stała się
dziedziną niezwykle modną, wzbudzającą najżywsze kontrowersje, a Lumsden uchodził za jednego
z najwybitniejszych specjalistów. Byle kto nie mógł być jego współpracownikiem, toteż przyznam, że
Penny Ashton zaczęła mi imponować. Okazała się osobą znacznie ciekawszą, niż mi się początkowo
Strona 5
wydawało.
W czasie rozmowy zapytała mnie w pewnej chwili, czym się zajmuję.
– Niczym szczególnym – powiedziałem lekko. – Pracuję w City.
W jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk ironii i powiedziała z naganą: – Proszę nie robić
sobie żartów. To do pana nie pasuje.
– To szczera prawda! – oświadczyłem. – Przecież ktoś musi puszczać w ruch koła biznesu. – Nie
wróciła już do tego tematu.
Wreszcie ktoś spojrzał na zegarek, ze zgrozą odkrył, że straszliwie się zasiedzieliśmy,
i towarzystwo zaczęło się z wolna rozchodzić. Zazwyczaj im bardziej udane spotkanie, tym później
goście się rozchodzą, i rzeczywiście, pora była już bardzo późna.
– O, Boże, mój pociąg! – jęknęła Penny.
– Z którego dworca?
– Z Victorii.
– Podrzucę panią – zaproponowałem i podniosłem się z fotela, nieco chwiejnie, bo whisky, którą
mnie Tom raczył, uderzyła mi do głowy. – Taksówką.
Zatelefonowałem po taksówkę. Czekając na jej przyjazd, staliśmy jeszcze przez chwilę
w przedpokoju. A potem, gdy jechaliśmy przez jasno oświetlone londyńskie ulice, pomyślałem nagle,
że spędziłem niezwykle udany wieczór; dawno już nie czułem się tak dobrze. I nie miało to nic
wspólnego z faktem, że Tom serwował naprawdę wyborną whisky.
– Od dawna zna pani Packerów? – spytałem Penny.
– Od kilku lat. Dinah Huxham to moja koleżanka ze studiów w Oksfordzie. Wtedy nazywała się
Dinah Packer.
– Mili ludzie. Bardzo sympatyczny wieczór.
– Bardzo.
– Może byśmy go powtórzyli, tylko we dwoje? – zaproponowałem. – Moglibyśmy, na przykład,
wybrać się do teatru, a potem na kolację.
Milczała przez chwilę. – Dobrze – zgodziła się wreszcie. Umówiliśmy się więc na następną środę,
a ja poczułem się jeszcze lepiej.
Nie dała się odprowadzić na dworzec, więc tą samą taksówką pojechałem dalej do siebie.
Dopiero w domu uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, czy jest zamężna czy nie, i usiłowałem
przypomnieć sobie wygląd jej lewej ręki. Potem uznałem, że jestem skończonym durniem; w końcu
ledwie ją znam, więc co za różnica, czy jest zamężna czy nie? Przecież nie miałem zamiaru się z nią
Strona 6
żenić, prawda?
W umówioną środę przyjechałem po nią do University College kwadrans po siódmej i przed
spektaklem wstąpiliśmy do pubu na drinka. Nie lubię barów przy teatrach. Na ogół zbiera się w nich
zbyt wiele przeróżnych sław. – Zawsze pracuje pani do tak późnej pory? – spytałem.
Pokręciła głową. – To zależy. Wie pan, nie jest to zajęcie „od-do”. Czasem nawet zostajemy na
noc, jeśli jest jakaś duża i pilna praca. Ale to się nie zdarza często. Dzisiaj zostałam dłużej, bo
byliśmy umówieni na wieczór. Przynajmniej trochę nadgoniłam papierkową robotę.
– Ach, zawsze jest tyle tej papierkowej roboty.
– No, pan to chyba wie najlepiej. Zdaje się, że pańska praca polega wyłącznie na przekładaniu
papierków, prawda?
Uśmiechnąłem się. – Rzeczywiście, przekładam tylko banknoty z jednej kupki na drugą.
No, więc obejrzeliśmy przedstawienie, potem zabrałem ją na kolację do Soho, a wreszcie
odstawiłem na dworzec Victoria. Umówiliśmy się znowu na sobotę.
I tak, krok po kroczku, zacząłem się z nią prowadzać regularnie. Byliśmy kilka razy w teatrze, raz
w operze, obejrzeliśmy parę baletów, specjalną wystawę w National Gallery, coś, co koniecznie
chciała zobaczyć w Natural History Museum, zwiedziliśmy Zoo w Regent’s Park, odbyliśmy
wycieczkę Tamizą do Greenwich. Zachowywaliśmy się jak para Amerykanów zaliczających
wszystkie atrakcje turystyczne Londynu.
Mniej więcej po sześciu tygodniach oboje chyba doszliśmy do wniosku, że sprawa zaczyna
wyglądać dość poważnie. Ja w każdym razie traktowałem ją na tyle poważnie, że wybrałem się do
ojca do Cambridge. Uśmiechnął się, kiedy mu opowiedziałem o Penny, i powiedział: – Wyobraź
sobie, Malcolmie, że zaczynałem się o ciebie martwić. Najwyższa pora, żebyś się ustatkował. Wiesz
cokolwiek o jej rodzinie?
Przyznałem, że wiem niewiele. – O ile się orientuję, jej ojciec jest jakimś drobnym
przemysłowcem. Jeszcze go nie znam.
– Nie ma to najmniejszego znaczenia – ciągnął dalej mój ojciec. – Chyba jesteśmy ponad takie
snobizmy. Już się z nią przespałeś?
– Nie – odparłem wolno – ale niewiele brakowało.
Chrząknął niewyraźnie i zaczął nabijać fajkę.
– Z moich obserwacji tutaj, w college’u, wynika, że młode pokolenie jest znacznie mniej
rozbrykane, swobodne i wolne od zahamowań, niż mu się wydaje. Młodzi nie idą ze sobą do łóżka
przy pierwszej okazji – przynajmniej jeżeli odnoszą się do siebie z szacunkiem i traktują poważnie.
Czy tak jest w twoim przypadku?
Kiwnąłem głową. – Zdarzały mi się dawniej momenty słabości, ale z Penny jest inaczej. Zresztą,
Strona 7
znam ją dopiero od kilku tygodni.
– Pamiętasz profesora Pattersona?
– Tak. – Joe Patterson kierował jedną z katedr na wydziale psychologii.
– Więc Patterson twierdzi, że normalny człowiek nie wie dokładnie, jakich cech oczekuje od
swego partnera życiowego. Powiedział mi kiedyś, że dla przeciętnego mężczyzny ideałem przyszłej
żony jest dziewica z objawami skrajnej nimfomanii. Był to żart, ale nie pozbawiony ziarna prawdy.
– Co za cynik.
– Jak większość mądrych ludzi. W każdym razie chciałbym poznać Penny, gdy tylko zbierzesz się
na odwagę, żeby ją tu przywieźć. Twoja matka byłaby bardzo szczęśliwa, że się żenisz. Szkoda, że
tego nie dożyła.
– A jak ty sobie radzisz, tato?
– Jako tako. Najbardziej się boję, żeby nie zdziwaczeć, nie stać się uczonym ekscentrykiem. Robię
wszystko, żeby tak się nie stało.
Porozmawialiśmy jeszcze o różnych sprawach rodzinnych i wróciłem do Londynu.
Wtedy to właśnie Penny wykonała konstruktywny ruch. Siedzieliśmy akurat u mnie w mieszkaniu,
popijaliśmy kawę z likierem; Penny pochwaliła mnie za chińską kolację, a ja skromnie odparłem, że
osobiście ją zamówiłem w pobliskiej restauracji. I wtedy właśnie zaprosiła mnie do siebie do domu
na weekend; żeby przedstawić mnie rodzinie.
Strona 8
Strona 9
2
Mieszkała z ojcem i siostrą w wiejskim domu niedaleko Marlow w hrabstwie Buckingham,
niepełną godzinę jazdy z Londynu autostradą M4. George Ashton miał mniej więcej pięćdziesiąt pięć
lat, był wdowcem i mieszkał z córkami w stylowym domu z epoki królowej Anny. Takie domy można
zobaczyć na reklamowych rozkładówkach w „Country Life”. Było tam absolutnie wszystko: dwa
korty tenisowe, basen oraz stajnia przerobiona na garaże, gdzie trzymano kosztowne konie
mechaniczne, a także stajnia, która pozostała stajnią, gdzie trzymano kosztowne konie czworonożne –
po jednym w każdym rogu. W takich domach zapadają spontaniczne decyzje: „Dzisiaj zjemy
podwieczorek na dworze”, goście zaś dowiadują się, że: „Pan przyjmie pana w bibliotece”. Słowem,
żyje się tu wygodnie, dostatnio i arystokratycznie.
George Ashton mierzył metr osiemdziesiąt i miał gęstą stalowoszarą czuprynę. Był w doskonałej
kondycji fizycznej, o czym przekonałem się na korcie. Grał ostro, agresywnie i musiałem się sporo
natrudzić, żeby mu dorównać, choć był ze dwadzieścia pięć lat ode mnie starszy. Pokonał mnie 5-7,
7-5, 6-3, z czego wynika, że miał lepszą kondycję niż ja. Zszedłem z kortu ciężko dysząc, on zaś
pobiegł truchtem do basenu, wskoczył nie rozbierając się, przepłynął raz basen i dopiero potem
poszedł do domu się przebrać.
Klapnąłem obok Penny. – Zawsze ma tyle pary?
– Zawsze – zapewniła mnie.
Jęknąłem. – Zmęczę się od samego patrzenia na niego.
Siostra Penny, Gillian, była całkowitym jej przeciwieństwem. Miała usposobienie typowej pani
domu, a więc nie tylko wydawała polecenie, ale naprawdę prowadziła dom. Ashtonowie nie mieli
licznej służby; zatrudniali paru ogrodników, stajennego, lokaja, a zarazem szofera nazwiskiem
Benson, jedną służącą na stałe oraz drugą, która przychodziła na kilka godzin każdego ranka. Na tak
duży dom, był to niewielki personel.
Gillian była o kilka lat młodsza od Penny i stosunki między siostrami układały się trochę na
zasadzie biblijnej Marty i Marii, co przyznam, nieco mnie zdziwiło. O ile mogłem się zorientować,
Penny prawie wcale nie zajmowała się domem. Tyle, że sprzątała swój pokój, myła swój samochód
i dbała o swojego konia. Gillian brała na siebie wszystkie uciążliwe obowiązki. Ale najwyraźniej
nie sprawiało jej to przykrości. Wręcz przeciwnie, wydawała się całkiem zadowolona. Naturalnie, to
były moje spostrzeżenia zrobione podczas weekendu, a nie wykluczone, że w pozostałe dni tygodnia
rzecz miała się inaczej. Niemniej pomyślałem, że Ashton pewnie doznałby szoku, gdyby Gillian
wyszła za mąż i założyła własny dom.
Był to sympatyczny weekend, aczkolwiek początkowo czułem się niezręcznie, wiedząc, że jestem
na cenzurowanym. Szybko jednak w miłej atmosferze domowej skrępowanie minęło całkowicie.
Kolacja, którą Gillian przyrządziła, była prosta, ale smaczna i doskonale podana, potem graliśmy
Strona 10
w brydża. Ja grałem z Penny, a Gillian z Ashtonem, i szybko się zorientowałem, że w tym
towarzystwie Gillian i ja jesteśmy bez szans. Penny grała w sposób zdecydowany, precyzyjny,
starannie kalkulując każdą rozgrywkę, Ashton natomiast grał w brydża tak samo jak w tenisa –
agresywnie, a chwilami nie licząc się z ryzykiem. Jego karkołomne zagrania częściej kończyły się
zwycięstwem niż wpadką, ale w końcu Penny i mnie powiodło się, i ostatecznie wygraliśmy
minimalną przewagą punktów.
Jeszcze chwilę porozmawialiśmy, a kiedy panie uznały, że już pora spać, Ashton zaproponował,
żebym się z nim napił „na dobranoc”. Nalał mi whisky, która wprawdzie nie była aż tak dobra, jak
u Toma Packera, ale niewiele jej ustępowała, i siedliśmy, żeby pogadać. Rzecz oczywista, chciał się
dowiedzieć czegoś o mnie i skłonny był opowiedzieć mi o sobie. Dowiedziałem się więc, między
innymi, jak robi pieniądze. Ma w Slough parę zakładów produkujących jakieś tam wyroby chemiczne
oraz jeden zakład wyspecjalizowany w produkcji utwardzalnych tworzyw sztucznych. Zatrudnia
około tysiąca pracowników i – co mi zaimponowało – jest jedynym właścicielem tych
przedsiębiorstw. W dzisiejszych czasach rzadko się zdarza, by firmy tej wielkości pozostawały
w rękach jednego człowieka.
Potem – niezwykle uprzejmie – zapytał mnie, w jaki sposób zarabiam na życie; wyjaśniłem mu, że
jestem analitykiem.
Uśmiechnął się nieznacznie. – Psychoanalitykiem?
Z kolei ja się uśmiechnąłem. – Nie – zajmuję się analizą ekonomiczną. Jestem wspólnikiem firmy
McCulloch i Ross, zajmujemy się konsultingiem ekonomicznym.
– Tak, słyszałem o takich firmach. A co dokładnie robicie?
– Udzielamy różnego typu porad, prowadzimy badania rynkowe, poszukujemy możliwości zbytu
nowych wyrobów albo nowych rynków zbytu dla starych wyrobów. I tak dalej. Udzielamy też
ogólnych porad ekonomicznych i finansowych. Wykonujemy podstawowe prace badawczo-
rozwojowe dla małych przedsiębiorstw, których nie stać na utrzymywanie własnych komórek
badawczych. Wielka korporacja nas nie potrzebuje, ale takim jak pan możemy się przydać.
Chyba go to zainteresowało. – Myślałem, żeby wypuścić akcje – powiedział. – Nie jestem znowu
taki stary, ale Bóg jeden wie, co się może przydarzyć. Ze względu na córki chciałbym wszystkie
swoje sprawy uporządkować.
– Mogłoby się to okazać niezwykle korzystne dla pana osobiście – powiedziałem. – W dodatku,
jak pan wspomniał, w przypadku pańskiej śmierci majątek byłby uporządkowany. Uprościłoby to
całą procedurę. – Zastanawiałem się przez chwilę. – Nie wiem jednak, czy jest to najwłaściwszy
moment, żeby wypuszczać akcje. Chyba słuszniej byłoby poczekać, aż gospodarka trochę się ożywi.
– Jeszcze się nie zdecydowałem – powiedział. – Ale jeśli postanowię wypuścić akcje, to może
będzie mi pan mógł doradzić.
– Oczywiście. Tym się właśnie zajmujemy.
Strona 11
Nie wrócił już do tego i rozmowa potoczyła się na inne tematy. Wkrótce potem poszliśmy spać.
Następnego ranka po śniadaniu – przygotowanym przez Gillian – Penny zaproponowała mi konną
przejażdżkę. Wymówiłem się od tego, jako że koń wzbudza moją niechęć i nieufność. Poszliśmy więc
na spacer trasą, która miała zamiar przejechać konno. Wdrapaliśmy się na zalesione wzgórze,
szerokim duktem zeszliśmy do doliny i wylądowaliśmy w pubie. Zjedliśmy tam lunch złożony
z pieczywa, sera, pikli oraz piwa, a potem Penny dała popis zręczności, grając w rzutki
z miejscowymi. Kiedy wróciliśmy do domu, resztę słonecznego dnia spędziliśmy wylegując się na
trawniku przed domem.
Wyjechałem wieczorem, ale byłem już zaproszony na następny weekend – i to nie przez Penny,
lecz przez Ashtona. – Gra pan w krokieta? – zapytał.
– Niestety, nie.
Uśmiechnął się. – Proszę przyjechać na następny weekend, to pana nauczę. Przez ten tydzień
Benson ustawi bramki.
Wracałem więc samochodem do Londynu w doskonałym nastroju.
Dość szczegółowo zrelacjonowałem przebieg tego pierwszego weekendu, by oddać atmosferę
panującą w tym domu i w tej rodzinie. Ashton, drobny przemysłowiec, bogatszy niż inni tej klasy
dzięki temu, że był jedynym właścicielem swoich firm; Gillian, jego młodsza córka, chętnie
spełniająca obowiązki pani domu, gospodyni oraz (wyłączywszy seks) zastępcza żona; wreszcie
Penny, wybitnie zdolna starsza córka robiąca karierę naukową. Rzeczywiście była niezwykle zdolna;
całkiem przypadkowo podczas tego weekendu dowiedziałem się, że jest doktorem medycyny.
Były też i pieniądze. Rolls, Jensen i Aston Martin w garażu, smukłe wierzchowce,
wypielęgnowane trawniki, umeblowanie tego pięknego domu – nad wszystkim unosił się zapach
pieniędzy i komfortu. Nie zazdrościłem Ashtonowi – w końcu sam biedny nie jestem, ale to zupełnie
nie ta klasa. Wspominam o pieniądzach wyłącznie z obowiązku kronikarskiego.
Od całego tego obrazka odstawał tylko Benson, człowiek do wszystkiego, który w niczym nie
przypominał służącego w zamożnym domu. Wyglądał raczej na emerytowanego boksera, i to
kiepskiego. Miał złamany nos, i chyba musiano mu go złamać niejeden raz, miał uszy obrzmiałe od
ciosów, a na dodatek szramę na lewym policzku. Wypisz, wymaluj – filmowy bandyta. Jego głos
zupełnie nie pasował do wyglądu – mówił cicho, z akcentem zdradzającym wykształcenie
i zdecydowanie lepszym niż Ashtona. Nie bardzo wiedziałem jak go zaklasyfikować.
U Penny w laboratorium prowadzono w tym tygodniu jakieś ważne badania. Zadzwoniła do mnie
i powiedziała, że będzie zajęta jeszcze przez całą noc z piątku na sobotę, wobec czego prosiła,
żebym po nią przyjechał w sobotę rano. Kiedy wsiadła do samochodu przed University College,
widać było, że jest ogromnie zmęczona, miała sińce pod oczami. – Strasznie mi przykro, Malcolmie,
ale nie będzie do dla ciebie szczególnie atrakcyjny weekend. Idę spać kiedy tylko znajdziemy się
w domu.
Mnie też było przykro, bo właśnie podczas tego weekendu zamierzałem poprosić ją o rękę.
Strona 12
Jednakże moment nie był najwłaściwszy, więc tylko się uśmiechnąłem i powiedziałem: – Wcale nie
jadę na randkę z tobą, tylko grać w krokieta. – Chociaż prawdę powiedziawszy o krokiecie wiem
tyle, co z „Alicji w Krainie Czarów”, że jest to gra proboszczów i panien na wydaniu.
– Pewnie nie powinnam ci tego mówić – powiedziała Penny z uśmiechem – ale tato twierdzi, że
poznaje mężczyznę po tym, jak gra w krokieta.
– Co robiłaś przez całą noc? – spytałem.
– Ciężko pracowałam.
– Nad czym? Chyba to nie jest tajemnica państwowa?
– Żadna tajemnica. Przenosiliśmy materiał genetyczny z wirusa do bakterii.
– Straszna dłubanina – zauważyłem. – Mam nadzieję, że chociaż się udało.
– Przekonamy się dopiero po przebadaniu szczepu, który wyhodujemy. Za jakieś dwa tygodnie
będzie już coś wiadomo. To się rozmnaża błyskawicznie. Miejmy tylko nadzieję, że się rozmnoży
prawidłowo.
O genetyce też wiem tyle, co kot napłakał. Zapytałem więc z ciekawości:
– I na co to wszystko?
– Badania nad rakiem – odpowiedziała mi krótko i zamknąwszy oczy, odchyliła głowę do tyłu.
Dałem jej spokój.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, natychmiast poszła spać. Z tym jednym wyjątkiem był to weekend
bardzo podobny do poprzedniego. To znaczy nie licząc samego końca – bo pod koniec stało się coś
złego. Grałem z Ashtonem w tenisa, potem popływałem w basenie i zjedliśmy lunch na trawniku
w cieniu kasztana – tylko we trójkę, to znaczy Gillian, Ashton i ja. Penny nadal spała.
Po lunchu wprowadzono mnie w zawiłości krokieta i przystąpiliśmy do gry, w której – słowo daję
– uczestniczył najprawdziwszy proboszcz! Krokiet, jak się przekonałem, nie jest rozrywką dla ludzi
słabego ducha, a pastor Hawthorn grał tak, że Machiavelli to przy nim harcerzyk. Na szczęście
graliśmy razem. Jego przebiegła strategia zresztą i tak zawiodła wobec drużyny złożonej z Gillian
i Ashtona. Gillian grała ze zdumiewającą zajadłością. Pod koniec, kiedy miałem już pewność, że nie
jest to gra dla dżentelmenów, zaczęło mi się podobać.
Penny zeszła na podwieczorek, odświeżona i ożywiona, i od tego momentu weekend potoczył się
swoim normalnym trybem. Z mojego nieudolnego opisu można by wnosić, że Ashtonowie żyli
w sposób jałowy i nudny; tak jednak nie było – ich styl życia pozwalał rozładować stres po
tygodniowej harówce.
Ashton nie korzystał nawet w pełni z tej możliwości, bo po podwieczorku wycofał się do swego
gabinetu wyjaśniając, że ma mnóstwo papierkowej roboty. Zauważyłem, że Penny też się uskarża na
nadmiar papierkowej roboty, i zgodnie stwierdziliśmy, że przelewanie zbędnych słów na papier to
Strona 13
jeden z grzechów głównych dwudziestego wieku. Uzmysłowiłem sobie, że Ashton nie mógłby
osiągnąć swojej pozycji, gdyby marnował czas na grę w tenisa i w krokieta.
I tak to mijał weekend, zbliżał się czas mojego powrotu do Londynu. Był przyjemny letni wieczór.
Gillian poszła do kościoła i niebawem miała wrócić; w rodzinie ona jedna była religijna – ani
Ashton, ani Penny nie wykazywali zainteresowania religią. Ashton, Penny i ja siedzieliśmy
w ogrodowych fotelach roztrząsając pewien szczególnie zawiły problem z pogranicza etyki i nauki,
który poruszono w porannej gazecie. W zasadzie to Penny i Ashton zajęci byli dyskusją, ja natomiast
przemyśliwałem nad tym, jak by tu znaleźć się z Penny sam na sam, żeby się jej oświadczyć. Tak się
złożyło, że przez cały weekend ani przez chwilę nie byliśmy sami.
Penny dość mocno zaangażowała się w dyskusję i zaczęła się nieco gorączkować, gdy nagle
dobiegł nas przenikliwy krzyk, a zaraz po nim drugi. Wszyscy troje zamarliśmy, Penny zamilkła w pół
zdania, a Ashton zapytał ostrym tonem: – Co to było, do diabła?
Rozległ się trzeci krzyk. Tym razem dochodził jakby z mniejszej odległości, gdzieś zza domu.
Biegliśmy już w tamtą stronę, gdy ukazała się Gillian. Wyłoniła się zza rogu domu, szła potykając się,
z twarzą zasłoniętą rękami. Jeszcze raz krzyknęła – bełkotliwie, bez słów – i osunęła się na trawnik.
Ashton znalazł się przy niej pierwszy. Pochylił się nad nią i usiłował oderwać jej ręce od twarzy,
ale Gillian z całych sił stawiała opór. – Co się stało? – krzyknął, ale w odpowiedzi usłyszał tylko
przeraźliwy jęk.
– Pozwól, tato – powiedziała szybko Penny i delikatnie odsunęła ojca na bok. Pochyliła się na
Gillian, która leżała teraz na boku, skulona jak płód, nadal zasłaniając sobie twarz rękami; palce
miała rozpostarte jak szpony. Nie krzyczała już, lecz tylko jęczała przeciągle, a raz powiedziała
nawet: – Moje oczy! Ojej, moje oczy!
Penny udało się na siłę dotknąć twarzy Gillian, potarła jej czoło palcem wskazującym, powąchała
go i skrzywiwszy się, szybko wytarła palec o trawę. Odwróciła się do ojca. – Zabierz ją do domu, do
kuchni, szybko.
Podniosła się i jednym płynnym ruchem odwróciła się do mnie. – Dzwoń na pogotowie –
rozkazała. – Powiedz, że mamy oparzenie kwasem.
Ashton zdążył już podnieść Gillian z ziemi, kiedy ja, wbiegając do domu otarłem się w holu
o Bensona. Wykręciłem numer pogotowia i patrzyłem, jak Ashton wnosi córkę do domu wejściem,
którego dotąd nie znałem. Penny dosłownie deptała mu po piętach.
– Pogotowie – usłyszałem w słuchawce.
– Potrzebna karetka.
Usłyszałem trzask w słuchawce i zaraz odezwał się inny głos: – Dyspozytor, słucham. – Podałem
mu adres i numer telefonu. – Nazwisko?
– Malcolm Jaggard. Chodzi o poważne oparzenie twarzy kwasem.
Strona 14
– Już wysyłam karetkę.
Gdy odkładałem słuchawkę, zdałem sobie sprawę, że Benson wpatruje się we mnie z wyrazem
zaskoczenia na twarzy. Gwałtownie odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Otworzyłem drzwi do
kuchni i zobaczyłem Gillian rozciągniętą na stole; konwulsyjnie wierzgała nogami i nie przestawała
jęczeć. Penny przykładała jej coś do twarzy, a Ashton stał obok z miną wyrażającą tak bezsilną
wściekłość, jakiej w życiu nie widziałem. W żaden sposób nie mogłem im pomóc; nie chciałem też
przeszkadzać, więc tylko delikatnie zamknąłem drzwi.
Spojrzawszy przez duże okno na końcu holu zobaczyłem Bensona, który szedł wzdłuż podjazdu.
Zatrzymał się i schylił, przyglądając się czemuś nie na samym podjeździe, lecz na przylegającym do
niego pasie trawy.
Wyszedłem zobaczyć, co tak przyciągnęło jego uwagę – były to ślady opon samochodowych.
Pojazd zawrócił w tym miejscu wjeżdżając na trawnik, i to w wielkim pędzie, bo koła wryły się
głęboko w nieskazitelną zieleń.
Benson odezwał się swoim zaskakująco łagodnym głosem:
– Według mnie samochód wjechał na nasz teren i zaparkował mniej więcej tam, zwrócony
przodem do domu. Kiedy panna Gillian nadeszła, ktoś chlusnął na nią kwasem o tu, w tym miejscu. –
Pokazał palcem miejsce na trawniku, gdzie źdźbła trawy już zaczynały brązowieć. – Potem samochód
zawrócił na trawniku i odjechał.
– Przecież pan tego nie widział.
– Nie, proszę pana.
Schyliłem się i przyjrzałem się śladom kół. – Chyba trzeba to zabezpieczyć do czasu przyjazdu
policji.
Benson zastanowił się przez chwilę. – Ogrodnik przygotował płotki na nowy padok. Zaraz je
przyniosę.
– Tak, bardzo dobrze.
Pomogłem mu przynieść płotki i zastawiliśmy nimi ślady. Podniosłem się, usłyszawszy ciche
z początku wycie nadjeżdżającej karetki. Szybko przyjechali; od mojego telefonu upłynęło zaledwie
sześć minut. Wróciłem do domu i znów zatelefonowałem. Tym razem wykręciłem numer policji.
– Tu komisariat – usłyszałem.
– Chciałem zawiadomić o czynnej napaści.
Strona 15
Strona 16
3
Bardzo szybko umieścili Gillian w karetce, a Penny, wykorzystała fakt, że jest lekarką, i też się nią
zabrała. Ashton pojechał za nimi samochodem. Był w takim stanie, że nie powinien prowadzić, więc
ucieszyłem się widząc za kierownicą Bensona.
Zanim wyjechali, wziąłem go na bok. – Powinien pan wiedzieć, że wezwałem policję.
Odwrócił ku mnie zmaltretowaną twarz i jakoś głupio zamrugał. – Co, co takiego? – Wyglądał
jakby przez kwadrans postarzał się o dziesięć lat.
Powtórzyłem mu to, co przedtem powiedziałem, i dodałem:
– Pewnie się tu zjawią, zanim pan wróci ze szpitala. Mogę im udzielić niezbędnych informacji.
Proszę się nie martwić. Zostanę tu do pańskiego powrotu.
– Dziękuję ci, Malcolmie.
Patrzyłem, jak odjeżdżali, a potem znalazłem się w domu sam. Służąca mieszkała na miejscu, ale
w niedzielę miała wychodne, Benson zaś pojechał z Ashtonem. W domu nie było więc nikogo prócz
mnie. Poszedłem do salonu, nalałem sobie drinka, zapaliłem papierosa i siadłem, żeby się
zastanowić, co się tu właściwie, do cholery, wydarzyło.
Wszystko to razem nie miało sensu. Gillian Ashton była zwykłą, skromną dziewczyną, prowadziła
spokojne, dość monotonne życie. Była domatorką, która być może pewnego dnia poślubi równie
nieciekawego mężczyznę, lubiącego spokój domowego ogniska. Oblewanie kwasem nie pasuje do
tego obrazka; takie rzeczy mogą się dziać w Soho albo w mrocznych zakątkach londyńskiego East
Endu. W wiejskim krajobrazie hrabstwa Buckingham było to coś osobliwego.
Dłuższy czas się nad tym zastanawiałem ale do niczego nie doszedłem. Wkrótce usłyszałem
podjeżdżający pod dom samochód, a w kilka minut później rozmawiałem z dwoma umundurowanymi
policjantami. Nie miałem im dużo do powiedzenia; mało wiedziałem o Gillian i niewiele więcej
o Ashtonie. Policjanci zachowywali się wobec mnie uprzejmie, ale czułem, że moje wyjaśnienia
coraz mniej ich przekonują. Pokazałem im ślady kół. Jeden policjant został, żeby ich pilnować, drugi
zaś poszedł do samochodu i przez radiotelefon połączył się z komisariatem.
Kiedy po chwili wyjrzałem przez okno, stwierdziłem, że przestawił samochód tak, żeby mieć na
oku teren za domem.
Dwadzieścia minut później pojawiła się grubsza ryba policyjna w osobie nie umundurowanego
funkcjonariusza. Zamienił kilka słów z policjantem w samochodzie i podszedł do domu. Otworzyłem
mu, gdy zastukał do drzwi.
– Detektyw-inspektor Honnister – powiedział energicznym tonem. – Czy pan Jaggard?
Strona 17
– Tak, to ja. Proszę wejść.
Wszedł do holu, stanął i zaczął się rozglądać. Gdy zamknąłem drzwi, gwałtownie obrócił się do
mnie. – Jest pan w domu sam?
Posterunkowy zwracał się do mnie z zachowaniem wszystkich form grzecznościowych, ale
Honnister nie przesadzał z uprzejmością. – Inspektorze – powiedziałem – nie powinienem tego robić,
ale żeby być wobec pana fair, coś panu pokażę. Lepiej, żeby pan to zobaczył. Wiem, że nie wydałem
się pańskim ludziom dostatecznie przekonujący. Jestem w domu Ashtona sam i przyznaję, że wiem
o Ashtonach bardzo niewiele, a oni obawiają się więc, że mógłbym stąd wynieść srebrne łyżeczki.
Honnister zmrużył oczy. – Zdaje się, że można by stąd wynieść znacznie więcej niż srebrne
łyżeczki. Co takiego chce mi pan pokazać?
– To. – Ze specjalnej kieszeni, którą każę sobie robić w każdej marynarce, wyjąłem legitymację.
Spojrzawszy na nią, Honnister uniósł brwi. – Rzadko się coś takiego widuje – powiedział. – Mnie
się to zdarza dopiero trzeci raz. – Porównując moją twarz ze zdjęciem pstrykał paznokciem
w plastikową kartę. – Rozumie pan, że muszę sprawdzić autentyczność tego interesu?
– Naturalnie. Pokazuję to panu tylko dlatego, żeby pan nie tracił niepotrzebnie czasu na
wypytywanie mnie. Może pan skorzystać z tego telefonu albo z aparatu w gabinecie Ashtona.
– A będę się mógł czegoś dowiedzieć w niedzielę o tej porze?
Uśmiechnąłem się. – Panie inspektorze, jesteśmy jak policja, pracujemy na okrągło.
Zaprowadziłem go do gabinetu. Wiele czasu to nie zajęło; wyszedł po kilku minutach i oddał mi
legitymację. – W porządku, panie Jaggard; czy w tej sprawie ma pan jakieś domysły, podejrzenia?
Pokręciłem głową. – Żadnych absolutnie. Zresztą, jeśli chce pan wiedzieć, nie jestem tu służbowo.
– Spojrzał na mnie surowo, z czego zrozumiałem, że mi nie wierzy. Wobec tego opowiedziałem mu
o moich związkach z Ashtonami oraz wszystko, co wiedziałem o napaści na Gillian, czyli w sumie
bardzo niewiele.
– No, to tym razem mamy pod górkę – stwierdził kwaśno. – Trzeba będzie zacząć od tych śladów.
Dziękuję panu za współpracę. Muszę się wziąć do roboty.
Poszedłem z nim do drzwi. – Jeszcze jedno, panie inspektorze, pan nigdy nie widział tej
legitymacji.
Skinął głową i wyszedł.
Ashton i Penny wrócili przeszło dwie godziny później. Penny wyglądała na bardzo zmęczoną, tak
samo jak poprzedniego ranka, Ashton natomiast odzyskał trochę koloru i werwy. – Dziękuję, że
zostałeś, Malcolmie – powiedział. – Poczekaj jeszcze chwilę, chcę z tobą porozmawiać. Tylko za
moment, trochę później. – Mówił tonem dość szorstkim i władczym; nie prosił, lecz rozkazywał.
Przeszedł przez hol do swego gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Strona 18
– Jak Gillian? – spytałem Penny.
– Nie najlepiej – odparła ponuro. – Kwas był bardzo stężony. To bestialstwo! Co za wandal mógł
to zrobić?
– Policja też chciałaby to wiedzieć. – Zrelacjonowałem jej z grubsza swoją rozmowę
z Honnisterem. – Przypuszcza, że twój ojciec może coś wiedzieć na ten temat. Czy on ma jakichś
wrogów?
– Tatuś! – Zmarszczyła brwi. – Ma bardzo zdecydowane i niezależne poglądy, a ludzie tego
pokroju zawsze komuś nadepną na odcisk. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby miał wrogów, którzy
chcieliby się mścić na jego córce.
Ja też jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić. Wiadomo, że w bezwzględnym świecie biznesu
i przemysłu dzieją się najprzeróżniejsze dziwne rzeczy, ale rzadko są to akty bezinteresownej
przemocy. Odwróciłem się akurat w chwili, gdy Benson wychodził z kuchni. Niósł tacę, a na niej
dzbanek z wodą, nie otwartą butelkę whisky i dwie szklaneczki. Zaczekałem, aż wejdzie do gabinetu,
i zapytałem: – A Gillian?
Penny spojrzała na mnie. – Gillian! – Pokręciła głową z powątpiewaniem. – Nie przypuszczasz
chyba, że Gillian mogłaby mieć takiego wroga? To niedorzeczne.
Rzeczywiście było to bardzo nieprawdopodobne, ale nie aż tak niemożliwe, jak sądziła Penny.
Często się zdarza, że spokojne domatorki miewają sekretne drugie życie i ciekaw byłem, czy podczas
wypraw na zakupy do Marlow wyskoki Gillian ograniczały się do nabycia dodatkowej puszki
herbaty. Powiedziałem jednak taktownie: – Tak, to rzeczywiście mało prawdopodobne.
Kiedy pomagałem Penny w kuchni przygotować coś do jedzenia, powiedziała: – Starałam się
zneutralizować kwas węglanem sodu, a w karetce mieli skuteczniejsze środki, ale i tak w szpitalu
musieli ją wziąć na intensywną terapię.
Zjedliśmy tylko we dwoje, bo Ashton oznajmił, że nie jest głodny i chce pozostać u siebie
w gabinecie. Po godzinie, kiedy już zaczynałem podejrzewać, że zapomniał o mojej obecności, do
pokoju wkroczył Benson. – Pan Ashton prosi pana do siebie.
– Dziękuję. – Przeprosiłem Penny i poszedłem do gabinetu. Ashton siedział za wielkim biurkiem,
ale wstał, gdy wszedłem. – Nie mam słów, żeby wyrazić, jak bardzo mi przykro z powodu tego
strasznego zajścia – powiedziałem.
Skinął głową. – Wiem. – Sięgnął po butelkę z whisky, która, jak zauważyłem, była teraz do połowy
opróżniona.
Spojrzał na tacę. – Bądź taki dobry i weź sobie szklaneczkę.
– Wolałbym już dzisiaj nie pić. Muszę jeszcze dojechać do Londynu.
Cicho odstawił butelkę i wyszedł zza biurka. – Siadaj – powiedział i zaczęło się
najprzedziwniejsze przesłuchanie w moim życiu. Odczekał chwilę. – Jak się mają sprawy między
Strona 19
tobą a Penny?
Spojrzałem na niego. – Pyta pan, czy mam wobec niej uczciwe zamiary?
– Mniej więcej tak. Spałeś z nią już?
Było to wystarczająco bezpośrednie pytanie. – Nie. – Uśmiechnąłem się do niego. – Zbyt dobrze ją
pan wychował.
Chrząknął. – Więc, czy masz jakieś zamiary, a jeśli tak, to jakie?
– Pomyślałem, że chętnie bym ją poprosił o rękę.
Chyba nie był z tego powodu niezadowolony. – I co, poprosiłeś?
– Jeszcze nie.
Z zadumą pocierał kant szczęki. – A ta twoja praca – ile właściwie zarabiasz?
Było to uzasadnione pytanie, skoro miałem poślubić jego córkę. – W zeszłym roku wyciągnąłem
nieco ponad 8000 funtów. W tym roku będę miał więcej. – Zdając sobie sprawę, że taki człowiek jak
Ashton uzna to za nędzne grosze, dodałem: – Ale mam lokaty, które mi dadzą dodatkowo 11.000
funtów.
Uniósł brwi. – Masz lokaty i pracujesz?
– Te 11.000 to jest przed odliczeniem podatku – odparłem kwaśno i wzruszyłem ramionami. –
Zresztą, człowiek musi coś w życiu robić.
– Ile masz lat?
– Trzydzieści cztery.
Odchylił się w fotelu i powiedział w zamyśleniu: – 8.000 funtów rocznie to nie najgorzej – jak na
razie. Masz jakieś szanse na awans?
– Mam nadzieję.
Potem zadał mi kilka pytań znacznie bardziej osobistych niż te na temat stanu moich finansów, ale
zważywszy okoliczności, były to pytania całkiem usprawiedliwione, a moje odpowiedzi chyba
wydały mu się przekonujące.
Milczał przez chwilę, a potem powiedział: – Mógłbyś zarabiać więcej, gdybyś zmienił pracę.
Mam właśnie wakat idealny dla kogoś takiego jak ty. Na początek musiałbyś spędzić przynajmniej
rok w Australii, żeby tam poustawiać sprawy. Ale cóż to znaczy dla takiej pary młodziaków, jak ty
i Penny. Jedyny problem, że jest to praca od zaraz – trzeba by zacząć niemal natychmiast.
Jego tempo było dla mnie zbyt szybkie. – Chwileczkę – zaprotestowałem. – Jeszcze nawet nie
wiem, czy ona mnie zechce.
Strona 20
– Zechce, zechce – powiedział z przekonaniem. – Znam swoją córkę.
Najwidoczniej znał ją lepiej niż ja, gdyż ja wcale nie byłem tego taki pewien. – A nawet jeśli tak –
powiedziałem – to trzeba i ją wziąć pod uwagę.
Jej praca jest dla niej bardzo ważna. Nie wyobrażam sobie, żeby nagle wszystko rzuciła
i wyjechała na rok do Australii. Pomijam już kwestię tego, czy ja uważam zmianę pracy za słuszną.
– Mogłaby wziąć roczny urlop. Naukowcy często tak robią.
– Być może. Szczerze mówiąc, żeby podjąć decyzję, musiałbym znacznie więcej wiedzieć o tej
posadzie.
Po raz pierwszy Ashton okazał niezadowolenie. Zdołał je stłumić i zamaskować, ale i tak było
widoczne. Zamyślił się przez chwilę, a potem odezwał się pojednawczym tonem: – Cóż, myślę, że
z miesiąc można poczekać na decyzję. W końcu najpierw musisz się oświadczyć, więc zrób to
wreszcie. Mógłbym wam załatwić specjalną licencję i wzięlibyście ślub pod koniec przyszłego
tygodnia. – Usiłował uśmiechnąć się pogodnie, ale w jego spojrzeniu pozostał cień urazy. – Kupię
wam w posagu dom, gdzieś na północ od Londynu.
Nie był to moment na owijanie czegokolwiek w bawełnę.
– Chyba zbytnio się pan śpieszy. Nie widzę potrzeby, żeby załatwiać specjalną licencję. Prawdę
powiedziawszy, podejrzewam, że Penny nie będzie chciała o tym słyszeć, nawet jeśli zgodzi się
zostać moją żoną. Na pewno będzie jej zależało by Gillian mogła być na ślubie.
Twarz Ashtona nagle jakby się zapadła i odniosłem wrażenie, że nie potrafi już nad sobą
zapanować. Powiedziałem spokojnie: – Od dawna planowałem, że kupię dom, kiedy się ożenię.
Bardzo sobie cenię pańską szczodrość, ale to chyba my z Penny powinniśmy wybrać dom i jego
lokalizację.
Wstał, podszedł do biurka i nalał sobie whisky. Stał zwrócony do mnie plecami. – Oczywiście,
masz rację – powiedział niewyraźnie. – Nie powinienem się wtrącać. Ale poprosisz ją o rękę –
teraz?
– Teraz! Dziś wieczorem?
– Tak.
Wstałem. – Zważywszy okoliczności, byłoby to wysoce niestosowne. Nie zrobię tego. Proszę mi
wybaczyć, ale muszę już wracać do Londynu.
Nie odwrócił się ani też nie odezwał. Zostawiłem go samego w gabinecie i cicho zamknąłem za
sobą drzwi. Nie rozumiałem, dlaczego tak naciskał, żebyśmy się jak najprędzej pobrali. Ta presja
z jego strony oraz propozycja pracy w Australii bardzo mnie zaniepokoiły. Jeśli w taki sposób
dobierał sobie personel, nie mówiąc już o zięciu, to aż dziwne, że tyle w życiu osiągnął.
Kiedy wszedłem do holu, Penny rozmawiała przez telefon. Odłożyła słuchawkę. – Dzwoniłam do