3620

Szczegóły
Tytuł 3620
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3620 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3620 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3620 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACK VANCE OSTATNI ZAMEK (Prze�o�y� Maciej Kanert) Rozdzia� 1 1 Pod koniec burzliwego, letniego popo�udnia s�o�ce przebi�o si� w ko�cu zza k��bi�cych si�, czarnych deszczowych chmur, o�wietlaj�c zamek. Zamek by� zdobyty, jego mieszka�cy wymordowani. Do ostatnich chwil klany nie uzgodni�y mi�dzy sob�, jak nale�ycie wyj�� na spotkanie przeznaczeniu. Szlachta o najwi�kszym presti�u i znaczeniu zdecydowa�a si� zignorowa� poni�aj�ce okoliczno�ci i pod��y� do swych zwyk�ych spraw, z nie mniejszym ni� kiedy� poszanowaniem etykiety. Kilku zdesperowanych do histerii kadet�w, chwyci�o za bro� i przygotowa�o si� do odparcia decyduj�cego ataku. Pozostali czekali pasywnie, w gotowo�ci, prawie szcz�liwi, �e b�d� mogli odpokutowa� za grzechy rasy ludzkiej. �mier� przysz�a jednakowo do wszystkich i wszyscy czerpali z umierania tyle satysfakcji, ile mo�e da� ten niewdzi�czny proces. Dumni siedzieli, odwracaj�c strony swych pi�knych ksi��ek, dyskutuj�c o jako�ci stuletnich ekstrakt�w lub pieszcz�c ulubionego Phana, i umierali, nie racz�c zauwa�y� tego faktu. Niecierpliwi wbiegli na b�otniste zbocze, kt�re jakim� cudem wznios�o si� nad blankami Janeil. Wi�kszo�� z nich zosta�a pogrzebana pod osuwaj�cym si� gruzem, ale kilku dotar�o do grzbietu, by strzela�, ci�� i d�ga�, dop�ki sami nie zostali zastrzeleni, zmia�d�eni przez p�ywe wozy bojowe, poci�ci lub pok�uci. Pe�ni skruchy czekali w klasycznej postawie oddychania, na kolanach, ze zgi�t� g�ow� i umierali, wierz�c, �e takie jest ich przeznaczenie w �wiecie, w kt�rym Mecy byli symbolem ludzkiego grzechu. W ko�cu wszyscy byli martwi: szlachetni, damy, Phani w pawilonach, Wie�niacy w stajniach. Ze wszystkich mieszka�c�w Janeil prze�y�y tylko Ptaki, dziwne stworzenia, nieokrzesane, o ochryp�ych g�osach, niepomne dumy i wiary, zaj�te bardziej stanem swych kryj�wek ni� splendorem zamku. Gdy Mecy wyroili si�, schodz�c z blank�w, Ptaki opu�ci�y swe siedliska i wykrzykuj�c przera�liwe kl�twy, pofrun�y na wsch�d, w stron� Hagedorn, ostatniego zamku na Ziemi. 2 Cztery miesi�ce wcze�niej Mecy pojawili si� w parku przed Janeil, nosz�c jeszcze �lady walki, kt�r� stoczyli na Wyspie Morza. Szlachcice i damy Janeil, w liczbie oko�o dw�ch tysi�cy, wspinali si� na wie�yczki i balkony, podchodzili Promenad� Zachodz�cego S�o�ca i z wa��w i parapet�w zamku spogl�dali w d� na br�zowoz�otych wojownik�w. K��bi�y si� w nich r�ne uczucia: oboj�tno�� i weso�o��, nonszalancka pogarda oraz szczypta zw�tpienia i pesymizmu; skutek ich wyrafinowanej kultury, poczucia bezpiecze�stwa za murami Janeil i braku jakiejkolwiek drogi ucieczki. Ju� dawno temu Mecy nale��cy do Janeil opu�cili zamek, by przy��czy� si� do rewolty. Pozostali jedynie Wie�niacy, Phani i Ptaki, z kt�rych mo�na by stworzy� tylko namiastk� si�y zbrojnej. Wydawa�o si� jednak, �e nie ma takiej potrzeby. Uwa�ano, �e Janeil jest niezdobyty. Wysokie na dwadzie�cia st�p mury zamku wykonane by�y z czarnej, stopionej ska�y umieszczonej w oczkach ze srebrzysto-niebieskiego stopu metali. Baterie s�oneczne dostarcza�y energii wystarczaj�cej na wszystkie potrzeby zamku, a w wypadku najwy�szej konieczno�ci jedzenie mog�o by� syntetyzowane z dwutlenku w�gla i pary wodnej, tak jak syrop dla Wie�niak�w, Phan�w i Ptak�w. Janeil by� samowystarczalny i bezpieczny, cho� w ka�dej chwili mog�y zaistnie� problemy z mechaniczn� aparatur�. Nie by�o Mek�w, kt�rzy j� naprawiali w razie awarii. Sytuacja by�a oczywi�cie trudna, ale nie beznadziejna. Za dnia bojowo nastawieni szlachcice przynie�li dzia�a energetyczne i strzelby sportowe i zabili tylu Mek�w, na ile pozwala� im zasi�g broni. Po zmroku Mecy podprowadzili wozy bojowe oraz spychacze ziemi i rozpocz�li wznoszenie wa�u dooko�a mur�w zamku. Mieszka�cy Janeil patrzyli, nie rozumiej�c, dop�ki wa� nie wzni�s� si� na wysoko�� pi��dziesi�ciu st�p i nie zacz�� osuwa� si� w stron� mur�w. Wtedy straszny cel dzia�a� Mek�w sta� si� oczywisty, daj�c pole pos�pnym przewidywaniom. Ka�dy szlachcic Janeil by� erudyt� w jednej przynajmniej dziedzinie wiedzy. Kilku by�o teoretykami matematyki, podczas gdy wi�kszo�� studiowa�a dog��bnie nauki fizyczne. W�a�nie niekt�rzy z pomoc� Wie�niak�w spr�bowali uruchomi� ponownie dzia�ko energetyczne. Niestety, dzia�ko nie by�o utrzymane w odpowiednim stanie. Kilka cz�ci by�o skorodowanych lub zniszczonych. Prawdopodobnie mo�na by je wymieni� w sklepach Mek�w z poziomu minus drugiego, ale nikt w ca�ej grupie nie zna� nomenklatury Mek�w i ich systemu alarmowego. Warrick Maddency Arban* zaproponowa�, by Wie�niacy przeszukali stra�nic� Mek�w, ale z powodu ograniczonych mo�liwo�ci umys�owych Wie�niak�w nic nie zosta�o zrobione i ca�y plan ponownego doprowadzenia dzia�ka do u�ytku nie powi�d� si�. Szlachta Janeil patrzy�a z satysfakcj�, jak gruz wznosi si� coraz wy�ej i wy�ej dooko�a nich, tworz�c ha�d� w kszta�cie krateru. Ko�czy�o si� lato. W pewien burzliwy dzie� py� i gruz przer�s� mury i zacz�� spada� na dwory i place. Janeil mia� zosta� wkr�tce pogrzebany, a wszyscy jego mieszka�cy uduszeni. Wtedy w�a�nie grupa impulsywnych, m�odych kadet�w, kt�rzy mieli wi�cej energii ni� godno�ci, chwyci�a za bro� i pogna�a na zbocze. Mecy zrzucali na nich ziemi� i kamienie, ale garstka dotar�a na szczyt, gdzie walczy�a w wielkim uniesieniu. Walka trwa�a pi�tna�cie minut i ziemia rozmi�k�a krwi� i deszczem. Na jedn� wspania�� chwil� kadeci oczy�cili grzbiet ska�y i gdyby wi�kszo�� ich towarzyszy nie zgin�a pod gruzem, wszystko mog�oby si� wydarzy�. Ale Mecy przegrupowali si� i przypu�cili kontratak. Zosta�o dziesi�ciu ludzi, potem sze�ciu, potem czterech, potem jeden, potem nikt. Mecy wyroili si� na blanki, morduj�c wszystkich z ponur� systematyczno�ci�. Janeil, przez siedemset lat siedziba eleganckich szlachcic�w, sta� si� pozbawionym �ycia wrakiem. 3 Mek, stoj�cy jako okaz w muzeum, by� podobnym do cz�owieka naturalnym stworzeniem pochodz�cym z planety Etamina. Jego twarda, z�otobr�zowa sk�ra b�yszcza�a metalicznie, jak gdyby by�a naoliwiona lub wywoskowana. Przechodz�cy przez g�ow� i szyj� kr�gos�up l�ni� jak z�oto - w istocie by� pokryty przewodz�c� pow�ok� miedziano-chromow�. Organy czuciowe M�ka zgrupowane by�y w wi�zkach znajduj�cych si� w miejscu ludzkich uszu. Oblicze - co cz�sto szokowa�o, gdy przechodzi�o si� przez ni�sze korytarze - by�o pofa�dowanym mi�niem, podobnym z wygl�du do ludzkiego m�zgu. Jego otw�r g�bowy, nieregularna szczelina u podstawy twarzy, by� zb�dnym organem z powodu pojemnika z syropem wszytego pod sk�r� na ramieniu. Organy trawienne, u�ywane pocz�tkowo do odcedzania substancji od�ywczych ze zgni�ej ro�linno�ci bagiennej, uleg�y atrofii. Mecy zwykle nie nosili ubra�, z wyj�tkiem fartuch�w roboczych i pasa z narz�dziami, tak �e ich z�otobr�zowa sk�ra l�ni�a w s�o�cu. Tak wygl�da� Mek, stworzenie r�wnie skuteczne jak cz�owiek, by� mo�e dzi�ki zaletom swego m�zgu, funkcjonuj�cego tak�e jako odbiornik radiowy. Pracuj�c w grupie, w otoczeniu tysi�cy innych, wydawa� si� mniej godny zachwytu, hybryda podcz�o-wieka i karalucha. Pewni uczeni, zw�aszcza D. R. Jardine z Porannego �wiat�a i Salonson z Tuang, uwa�ali M�ko w za istoty md�e i flegmatyczne, ale gruntownie badaj�cy te sprawy Claghorn z zamku Hagedorn mia� wr�cz przeciwne zdanie. Emocje Mek�w, jak m�wi�, r�ni�y si� od ludzkich i by�y przez cz�owieka niezbyt zrozumia�e. Po wnikliwych studiach Claghorn wyr�ni� ponad dwana�cie takich emocji. Pomimo tych bada� rewolta Mek�w by�a nie mniejsz� niespodziank� dla Claghorna, D.R. Jardine'a i Salonsona ni� dla ca�ej reszty. Dlaczego? - pytali wszyscy. Jak to si� sta�o, �e grupa zawsze pos�usznych poddanych przeprowadzi�a tak morderczy spisek? Najbardziej racjonalne przypuszczenie by�o r�wnocze�nie najprostsze. Mecy czuli si� upokorzeni s�u�b� i nienawidzili Ziemian, kt�rzy usun�li ich z naturalnego �rodowiska. Przeciwnicy tej teorii twierdzili, i� przenosi ona ludzkie emocje i postawy na organizm nie--ludzki, �e Mecy mieli powody do wdzi�czno�ci wobec cz�owieka, kt�ry uwolni� ich z warunk�w Etaminy Dziewi��. Na to obro�cy teorii zapytywali z przek�sem: �Kto stosuje ludzkie emocje w tej interpretacji�? Otrzymywali odpowied�, �e skoro nikt nie jest niczego pewien, jedno takie nadu�ycie nie jest bardziej absurdalne ni� inne. Rozdzia� 2 1 Zamek Hagedorn zajmowa� czubek czarnej, diorytowej turni, g�ruj�cej nad p�nocn� stron� szerokiej doliny. Wi�kszy i bardziej majestatyczny ni� Janeil, Hagedorn ochraniany by� murami o obwodzie jednej mili, wysokimi na trzysta st�p. Blanki wznosi�y si� dziewi��set st�p nad dnem doliny, a wyrastaj�ce z nich wie�e, wie�yczki i stra�nice nawet jeszcze wy�ej. Zachodnia i wschodnia strona turni opada�y ca�kiem ku dolinie, podczas gdy na tarasach po�o�onych na mniej stromych �cianach, p�nocnej i po�udniowej, uprawiano winoro�l, karczochy, gruszki i granaty. Wznosz�ca si� z dna doliny aleja okr��a�a ca�y zamek, prowadz�c do portalu na centralnym placu. Naprzeciw sta�a wielka Rotunda, po obu stronach kt�rej wznosi�y si� wysokie Domy, nale��ce do dwudziestu o�miu rodzin. Pierwszy zamek, zbudowany natychmiast po powrocie cz�owieka na Ziemi�, sta� na miejscu, na kt�rym obecnie znajdowa� si� plac. Dziesi�ty Hagedorn przy pomocy ogromnej liczby Mek�w i Wie�niak�w wzni�s� nowe mury, po czym zniszczy� stary zamek. Z tego okresu pochodzi�o te� dwadzie�cia osiem Dom�w powsta�ych pi��set lat temu. Poni�ej placu znajdowa�y si� trzy poziomy s�u�ebne. Stajnie i gara�e na dnie, nast�pnie sklepy i kwatery nale��ce do Mek�w i w ko�cu sk�ady, wartownia i sklepy specjalistyczne: piekarnie, browary, szlifiernie, arsena�y, magazyny i tym podobne. Obecny Hagedorn, dwudziesty sz�sty w linii, nazywa� si� Claghorn z Overwhele. Jego wyb�r na to stanowisko by� dla wszystkich wielk� niespodziank�, poniewa� O.C. Charle, jak zwa� si� wcze�niej, by� szlachcicem najzupe�niej zwyczajnym. Jego elegancja, spryt i erudycja by�y ledwie przeci�tne. Nigdy nie odznacza� si� jak�� osza�amiaj�c� oryginalno�ci� my�li. By� proporcjonalnie zbudowany, mia� kwadratow�, ko�cist� twarz, z kr�tkim, prostym nosem, �agodnym czo�em i w�skimi, szarymi oczami. Wyraz jego twarzy, zwykle z lekka roztargniony, przeciwnicy okre�lali jako t�py. Kiedy Claghorn opu�ci� powieki i zmarszczy� blond brwi, jego twarz natychmiast przyjmowa�a uparty i gburowaty wyraz, z czego Hagedorn nie zdawa� sobie sprawy. Stanowisko, kt�re formalnie nie dawa�o w�adzy, mia�o jednak przemo�ny wp�yw, a styl szlachcica, kt�ry zosta� Hagedornem oddzia�ywa� na wszystkich. Z tego powodu wybory Hagedorna by�y spraw� niema�ej wagi, tematem setek rozwa�a� i rzadko zdarza� si� kandydat, kt�ry odpada� z powodu jakiej� starej gafy lub okazanego braku og�ady, o kt�rych rozprawia�o si� z zawstydzaj�c� szczero�ci�. Chocia� kandydat nigdy nie m�g� obrazi� si� jawnie, przyja�nie ko�czy�y si�, urazy ros�y, reputacje ulega�y zniszczeniu. Wyb�r O.C. Charle'a by� kompromisem pomi�dzy dwoma frakcjami w klanie Overwhele, na kt�ry przypad� przywilej elekcji. Obaj szlachetni kandydaci, z kt�rych O.C. Charle reprezentowa� kompromis, byli niezwykle szanowani, jakkolwiek r�nili si� ca�kowicie swym stosunkiem do istnienia. Pierwszym kandydatem by� utalentowany Garr z rodziny Zumbeld. By� on uciele�nieniem tradycyjnych warto�ci zamku Hagedorn. By� koneserem ekstrakt�w, ubiera� si� zawsze z absolutnym smakiem, nigdy nie dopuszczaj�c do powstania fa�dy lub przekrzywienia si� charakterystycznej rozety Overwhele. ��czy� beznami�tno�� i spryt z godno�ci�, jego dowcip skrzy� si� b�yskotliwymi aluzjami i uk�adem fraz, by� mistrzem celnej riposty. Potrafi� cytowa� ka�de znaczniejsze dzie�o literackie. Wspaniale gra� na dziewi�ciostrunowej lutni, dlatego zawsze po��dano jego obecno�ci na przegl�dzie Antycznych P�aszczy. By� tak�e badaczem antyku o niekonwencjonalnej erudycji, zna� po�o�enie ka�dego wa�niejszego miasta Starej Ziemi i m�g� dyskutowa� godzinami o historii staro�ytnej. Jego umiej�tno�ci militarne nie mia�y sobie r�wnych w Hagedorn, cho� D.K. Magdah z zamku Delora i by� mo�e Brusham z Tuang mogli stan�� z nim w zawody. Wady? Skazy? Mo�na by wymieni� kilka. Przede wszystkim przesadna dba�o�� o konwenanse, robi�ca wra�enie dra�liwo�ci, up�r poczytywany cz�sto za bezwzgl�dno��. O.Z. Garr nigdy nie m�g�by by� uznany za nudnego lub chwiejnego, a jego osobista odwaga by�a ca�kowicie bezdyskusyjna. Dwa lata temu zab��kana banda nomad�w wkroczy�a do Doliny Lucerny, morduj�c Wie�niak�w, kradn�c byd�o. Podszed�szy na tyle blisko, �e m�g� wystrzeli� strza�� w pier� kadeta z klanu Isseth, O.Z. Garr natychmiast zmontowa� karn� kompani� Mek�w, za�adowa� ich na dwana�cie woz�w bojowych i ruszy� w pogo� za nomadami, doganiaj�c ich w pobli�u rzeki Drene, niedaleko ruin katedry Worster. Nomadzi byli niespodziewanie silni i przebiegli i nie zadowolili si� ucieczk�. Podczas walki O.Z. Garr da� przyk�ad nieustraszonej odwagi, kieruj�c atakiem z siedzenia swojego wozu bojowego, z par� Mek�w stoj�cych po bokach z tarczami i zatrzymuj�cych nadlatuj�ce strza�y. Bitwa sko�czy�a si� druzgoc�c� kl�sk� nomad�w. Trzydzie�ci siedem postaci w czarnych p�aszczach le�a�o na ziemi, podczas gdy jedynie dwudziestu Mek�w straci�o �ycie. Przeciwnikiem O.Z. Garra w wyborach by� Claghorn, starszy rodziny. Podobnie jak O.Z. Garrowi, znakomite rozeznanie w spo�ecze�stwie Hagedornu przychodzi�o Claghornowi tak �atwo jak p�ywanie rybie. By� on nie mniejszym erudyt� ni� O.Z. Garr, cho� z pewno�ci� nie tak wszechstronnym. Podstawowym polem jego studi�w byli Mecy, ich fizjologia, sposoby porozumiewania si� i wzorce spo�eczne. Styl konwersacji Claghorna by� bardziej g��boki, cho� mniej dowcipny i nie tak ci�ty jak O.Z. Garra. Rzadko u�ywa� on ekstrawaganckich trop�w i aluzji, charakterystycznych dla mowy Garra, preferuj�c styl ascetyczny. Claghorn nie trzyma� Phan�w. Cztery nale��ce do O.Z. Garra, na czele z Wykwintnym Materia�em Cienkim jak Paj�czyna, by�y cudami delikatno�ci. Ich wyst�p na przegl�dzie Antycznych P�aszczy rzadko przechodzi� nie zauwa�ony. Ci dwaj m�czy�ni r�nili si� bardzo postaw� filozoficzn�. O.Z. Garr, tradycjonalista, �arliwy wz�r dla swego spo�ecze�stwa, by� bez zastrze�e� przywi�zany do zasad. Nie nurtowa�y go zw�tpienie czy poczucie winy. Nie czu� potrzeby zmiany warunk�w umo�liwiaj�cych dw�m tysi�com szlachcic�w i dam �ycie w wielkim bogactwie. Claghorn, w ka�dym calu pokutnik, znany by� ze swego niezadowolenia z �ycia w Hagedorn. Tak g�o�no i natarczywie wyra�a� swoje pogl�dy, �e wielu ludzi nie chcia�o ich s�ucha�, by nie zak��ca� wygody swego dotychczasowego �ycia. Ale trudne do zdefiniowania, z�e samopoczucie dr��y�o coraz g��biej, powi�kszaj�c szeregi wp�ywowych stronnik�w Claghorna. Gdy nadszed� czas oddania g�os�w ani O.Z. Garr, ani Claghorn nie zdo�ali zebra� wystarczaj�cego poparcia. W ko�cu stanowisko przyznano szlachcicowi, kt�ry w naj�mielszych marzeniach nie dopuszcza� do siebie tej my�li. M�czy�nie dobrych obyczaj�w i godno�ci, ale bez wielkiej g��bi, bez swobody, bez �ycia, m�czy�nie uprzejmemu, ale niezdolnemu do narzucenia radzie k�opotliwego wniosku, O.C. Charle'owi, nowemu Hagedornowi. Sze�� miesi�cy p�niej Mecy z Hagedorn opu�cili zamek, zabieraj�c wozy bojowe, narz�dzia, bro� i ekwipunek elektryczny. Ucieczka Mek�w musia�a by� dobrze zaplanowana, poniewa� tej samej nocy Mecy opu�cili tak�e osiem pozosta�ych zamk�w. Pierwsz� reakcj� w zaniku Hagedorn, podobnie jak wsz�dzie indziej, by�o niedowierzanie, potem gniew i wreszcie, gdy skutki tego czynu sta�y si� jasne dla wszystkich, przeczucie nadci�gaj�cego nieszcz�cia. Nowy Hagedorn, g�owy klan�w i inni notable wyznaczeni przez Hagedorna spotkali si� w oficjalnej sali rady, by rozwa�y� t� spraw�. Siedzieli wok� okr�g�ego sto�u pokrytego czerwonym aksamitem. Hagedorn u szczytu, Xanten i Isseth po jego lewej stronie, Overwhele, Aur� i Beaudry z prawej strony. Dalej siedzieli inni: O.Z. Garr, I.K. Linus, A.G. Bernal, teoretyk-matematyk o wielkich umiej�tno�ciach, i B.F. Wyas, r�wnie znany badacz staro�ytno�ci, kt�ry zidentyfikowa� po�o�enie wielu miast staro�ytnej Ziemi: Palmiry, Lubeki, Eridu, Zanesville, Burtonon-Trent, Marsylii i innych. Sk�ad rady dope�nia�o kilku starszych rodzin: Marun� i Baudune z klanu Aur�, Roseth i Idelsea z klanu Xanten, Uegus z klanu Isseth, Claghorn z klanu Overwhele. Przez dziesi�� minut wszyscy siedzieli w milczeniu, skupiaj�c si� i przeprowadzaj�c akt psychicznego dostosowania si�. W ko�cu przem�wi� Hagedorn: - Zamek nasz zosta� opuszczony przez Me-k�w. Nie musz� chyba m�wi�, �e to niewygodna dla nas sytuacja, kt�r� powinni�my jak najszybciej opanowa�. Jestem pewien, �e zgadzamy si� co do tego punktu. Rozejrza� si� wok� sto�u. Wszyscy dla okazania akceptacji wyci�gn�li przed siebie rze�bione tabliczki z ko�ci s�oniowej, wszyscy z wyj�tkiem Claghorna, kt�ry jakkolwiek nie wyrazi� poparcia, nie postawi� te� swojej tabliczki na kraw�dzi w ge�cie wyra�aj�cym sprzeciw. Isseth, surowy, bia�ow�osy szlachcic, imponuj�co przystojny mimo swoich siedemdziesi�ciu lat, przem�wi� ponurym g�osem: - Nie widz� �adnego sensu w rozwa�aniach, a co za tym idzie w zw�oce. To przecie� jasne, co musimy zrobi�. Trzeba przyzna�, i� Wie�niacy s� raczej s�abym materia�em rekrutacyjnym, ale pomimo to musimy ich zebra�, wyekwipowa� w sanda�y, ubrania, bro�, by nas nie skompromitowali, i powierzy� ich dobremu dow�dztwu. Mam na my�li O.Z. Garra lub Xantena. Ptaki zlokalizuj� uciekinier�w, a jak ich wytropi�, rozka�e si� Wie�niakom da� im porz�dne ci�gi i przygna� biegiem z powrotem do domu. Xanten, trzydziestopi�cioletni m�czyzna, wyj�tkowo m�ody jak na g�ow� klanu i znany ze swojej zapalczywo�ci, pokr�ci� g�ow�. - Pomys� jest by� mo�e poci�gaj�cy, ale niepraktyczny. Niezale�nie od tego jak ich wyszkolimy, Wie�niacy nigdy nie dotrzymaj� placu M�kom. By�a to oczywista prawda. Wie�niacy, ma�e androidy pochodz�ce z planety Spica Dziesi��, byli nie tyle boja�liwi, ile niezdolni do �adnego dzia�ania. Nad sto�em zapad�a surowa cisza. W ko�cu przem�wi� O.Z. Garr: - Psy ukrad�y nasze wozy bojowe. Gdyby nie to, wyjecha�bym i przygna� �otr�w z powrotem moim biczem*. - Jedno mnie zastanawia - powiedzia� Hagedorn. - Syrop. Naturalnie wynie�li ze sob� tyle, ile mogli. Ale gdy zapasy si� wyczerpi�, co wtedy? Czy b�d� g�odowa�? To niemo�liwe, by wr�cili do swojej pierwotnej diety. Co to by�o? Bagienny mu�. Ej, Claghorn, ty jeste� ekspertem w tych sprawach. Czy Mekowie mog� powr�ci� do mu�u? - Nie - powiedzia� Claghorn. - Organy doros�ych uleg�y atrofii. Ale gdyby ma�y Mek rozpocz�� tak� diet�, prawdopodobnie prze�y�by. - Tak w�a�nie my�la�em. - Hagedorn spu�ci� wzrok na z��czone d�onie. Nie potrafi� wysun�� �adnej konstruktywnej propozycji. W wej�ciu pojawi� si� szlachcic w ciemnoniebieskich barwach klanu Beaudry. Podni�s� wysoko prawe rami� i sk�oni� si� tak, �e palcami musn�� pod�og�. Hagedorn wsta�. - Wyst�p, B.F. Robath. Jakie wie�ci przynosisz? Szlachcic przykl�k�. - Przynosz� wiadomo�� nadan� z zamku Halcyon. Mecy zaatakowali, podpalili budowle i morduj� wszystkich. Radio umilk�o minut� temu. Wszyscy si� poruszyli, kilku skoczy�o na r�wne nogi. - Morduj�? - zachrypia� Claghorn. - Jestem pewien, �e Halcyon przesta� istnie�. Claghorn usiad�, zapatrzony w przestrze� nie widz�cymi oczami. Inni omawiali przera�aj�ce wie�ci g�osami, w kt�rych brzmia� strach. Hagedorn jeszcze raz przywo�a� rad� do porz�dku: - Jest to sytuacja ekstremalna, by� mo�e najtrudniejsza w ca�ej naszej historii. Szczerze m�wi�c, nie potrafi� zaproponowa� �adnego sposobu skutecznego kontrataku. Overwhele zapyta�: - A co z innymi zanikami? Czy one s� bezpieczne? Hagedorn zwr�ci� si� do B.F. Robatha: - Czy b�dziesz tak dobry i nawi��esz kontakt radiowy ze wszystkimi pozosta�ymi zamkami, by dowiedzie� si�, w jakim s� stanie? - Inne zamki s� r�wnie s�abe jak Halcyon. Szczeg�lnie Wyspa Morza i Delora, cho� tak�e Maraval - odezwa� si� Xanten. Claghorn wyrwa� si� z zadumy: - My�l�, �e szlachta tych zamk�w powinna rozwa�y� mo�liwo�� schronienia si� w Janeil lub tutaj, do momentu st�umienia rewolty. Zebrani spojrzeli na� zaskoczeni i rozbici. O.Z. Garr spyta� jedwabnym g�osem: - Oczekujesz od szlachty tych zamk�w, by pierzchn�a do kryj�wki przed pyszni�cymi si� triumfalnie ni�szymi stanami? - Tak, je�li chc� prze�y� - odpowiedzia� grzecznie Claghorn. By� to niem�ody ju� szlachcic, kr�py i silny. Mia� ciemnoszare w�osy, pi�kne, zielone oczy i spos�b bycia znamionuj�cy wielk� wewn�trzn� si��, kt�r� jednak potrafi� kontrolowa�. - Z definicji ucieczka jest w pewien spos�b niegodna - kontynuowa�. - Je�li O.Z. Garr potrafi zaproponowa�* bardziej elegancki spos�b wzi�cia n�g za pas, z rado�ci� go poznam, a i reszta powinna pilnie uwa�a�, bowiem w nadchodz�cych dniach taka umiej�tno�� mo�e przyda� si� ka�demu. Hagedorn wtr�ci� si�, zanim O.Z. Garr zd��y� odpowiedzie�: - Trzymajmy si� tematu. Przyznaj�, i� nie widz� rozwi�zania. Mecy okazali si� mordercami. Jak mo�emy spowodowa�, aby powr�cili do s�u�by? I wreszcie, je�li nam si� to nie uda, warunki �ycia b�d� surowe do czasu, gdy wyszkolimy nowych technik�w. Musimy skoncentrowa� si� na tych problemach. - Statki kosmiczne! - wykrzykn�� Xanten. - Musimy natychmiast do nich dotrze�! - O co chodzi? - spyta� Beaudry, m�czyzna o ostrej, jakby wykutej ze ska�y twarzy. - Co to znaczy �do nich dotrze�? - Trzeba je ochroni� przed zniszczeniem! S� pomostem mi�dzy nami i Ojczystymi �wiatami. Mecy ze s�u�by technicznej na pewno nie opu�cili hangar�w, bo je�li maj� zamiar nas wyniszczy�, zrobi� wszystko, aby nie dopu�ci� nas do statk�w. - Mo�e chcesz wyruszy� z pospolitym ruszeniem Wie�niak�w, by broni� hangar�w? - spyta� z lekka lekcewa��cym tonem O.Z. Garr. Historia wzajemnej rywalizacji i nienawi�ci mi�dzy nim a Xantenem si�ga�a bardzo dawnych czas�w. - By� mo�e jest to nasza jedyna nadzieja - odpar� Xanten. - Jak jednak mo�na walczy�, dowodz�c pospolitym ruszeniem Wie�niak�w? Lepiej b�dzie, je�li sam polec� do hangar�w na rekonesans, a w tym czasie ty i inni biegli w sprawach wojskowych we�miecie w r�ce rekrutacj� i wyszkolenie z�o�onej z Wie�niak�w milicji. - W takim razie - stwierdzi� O.Z. Garr - oczekuj� jakich� wniosk�w z naszych obecnych rozwa�a�. Je�li s� to rozwi�zania optymalne, naturalnie zrobi� co w mej mocy, wykorzystuj�c w pe�ni swe kompetencje. Je�eli najlepiej nadajesz si� do szpiegowania Mek�w, my�l�, �e starczy ci serca, by to zrobi�. Dwaj szlachcice popatrzyli na siebie. Przed rokiem ich wzajemna wrogo�� omal nie sko�czy�a si� pojedynkiem. Xanten by� wysokim, dobrze zbudowanym m�czyzn�, zapalczywym i obdarzonym wielkim naturalnym sprytem, ale zbyt lu�no traktowa� zasady elegancji. Tradycjonali�ci nazywali go �sthross�, wskazuj�c na ledwie uchwytn� niedba�o�� manier i na brak szacunku dla etykiety. Nie najlepiej nadawa� si� na g�ow� klanu. Odpowied� Xantena by�a ironicznie grzeczna: - B�d� szcz�liwy, mog�c wzi�� to zadanie na me barki. Poniewa� najwa�niejszym czynnikiem jest czas, nara�� si� na zarzut po�piechu i wyrusz� natychmiast. Miejmy nadziej�, �e jutro z�o�� raport. - Wsta�, z�o�y� jeden uk�on przed Hagedornem, drugi przed ca�� rad� i wyszed�. Przeszed� do Domu Esledune, gdzie mia� mieszkanie na trzynastym poziomie. Cztery pokoje umeblowane w stylu Pi�tej Dynastii, historycznej epoki Ojczystych Planet Altair, sk�d rasa ludzka powr�ci�a na Ziemi�. Jego obecna ma��onka, Araminta, dama z rodziny Onwane, wysz�a w jakich� swoich sprawach, co bardzo odpowiada�o Xantenowi. Najpierw zarzuci�aby go pytaniami, a potem poda�aby w w�tpliwo�� proste wyt�umaczenie, sk�onna podejrzewa� go o randk� w wiejskiej rezydencji. M�wi�c prawd�, Xanten znudzi� si� Araminta i mia� powody, by my�le�, �e ona czu�a podobnie. By� mo�e jego pozycja nie dawa�a jej mo�liwo�ci uczestniczenia w tylu spotkaniach towarzyskich, ilu si� spodziewa�a. Nie mieli dzieci. C�rka Araminty z poprzedniego zwi�zku by�a jej przypisana. Jej drugie dziecko musia�oby zosta� przypisane do Kantena, co uniemo�liwi�oby mu sp�odzenie innego potomka*. Xanten zdj�� ��te szaty obowi�zuj�ce na posiedzeniu rady i przy pomocy m�odego samca - Wie�niaka, wdzia� ciemno��te bryczesy my�liwskie z czarn� lam�wk�, czarn� kurtk� i czarne buty. Na g�ow� na�o�y� czapk� z mi�kkiej, czarnej sk�ry, przez rami� przewiesi� torb�, do kt�rej w�o�y� bro�, n� i pistolet energetyczny. Opu�ciwszy mieszkanie, wezwa� wind� i wjecha� do zbrojowni na poziomie pierwszym, gdzie normalnie obs�u�y�by go Mek--urz�dnik. Teraz ku swemu wielkiemu niesmakowi Xanten sam by� zmuszony wej�� za lad� i poszpera� tu i tam. Mecy zabrali wi�kszo�� strzelb sportowych, wyrzutni �rutu i ci�kich pistolet�w energetycznych. Z�owieszczy znak, pomy�la� Xanten. W ko�cu znalaz� stalow� proc�-bicz, kilka magazynk�w do swego pistoletu, p�k granat�w i siln� lornetk�. Wr�ci� do windy i wjecha� na poziom szczytowy, ponuro rozwa�aj�c mo�liwo�� d�ugiej wspinaczki w wypadku awarii mechanizmu, gdy nie ma Mek�w, kt�rzy mogliby go naprawi�. Pomy�la� o w�ciek�o�ci tradycjonalist�w, takich jak Beaudry, kt�ra mog�a doprowadzi� ich do apopleksji, i za�mia� si� cicho - nadchodzi�y dni pe�ne wydarze�! Dotar�szy na poziom szczytowy, przeszed� przez blanki i skierowa� si� do pokoju radiowego. Zwykle trzech specjalist�w Mek�w, po��czonych z aparatem za pomoc� kabli dochodz�cych do ich siedze�, zapisywa�o przychodz�ce wiadomo�ci. Teraz B.F. Robarth sta� przed aparatem, kr�c�c niepewnie tarczami. Jego mina wyra�a�a pogard� dla wykonywanej pracy. - Jakie� nowe wiadomo�ci? - spyta� Xanten. B.F. Robath spojrza� na� kwa�no. - Ludzie po drugiej stronie wydaj� si� zaznajomieni z t� przekl�t� pl�tanin� nie bardziej ni� ja. S�ysz� czasem g�osy. Mecy chyba atakuj� zamek Delora. Claghorn wszed� do pomieszczenia zza plec�w Kantena. - Czy dobrze s�ysza�em? Delora pad�a? - Jeszcze nie, Claghornie. Ale upadek jest blisko. Mury Delory nie s� solidniejsze ni� malowane skorupki. - Ta sytuacja przyprawia mnie o md�o�ci - zamrucza� Xanten. - Jak czuj�ce istoty mog� czyni� tyle z�a? Min�o tyle stuleci, a my tak ma�o o nich wiemy. - Gdy to powiedzia�, zda� sobie spraw�, �e pope�ni� nietakt. Claghorn po�wi�ci� wi�ksz� cz�� swego �ycia na studia nad M�kami. - Sam akt nie jest zadziwiaj�cy - stwierdzi� kr�tko Claghorn. - Zdarza�o si� to tysi�ce razy w historii. Lekko zaskoczony, �e Claghorn pos�uguje si� histori� ludzi do interpretacji wydarze�, w kt�rych udzia� bior� stany ni�sze, Xanten zapyta�: - Nie zdawa�e� sobie sprawy z tego, �e Mecy mog� by� niebezpieczni? - Nie, nigdy. Rzeczywi�cie nigdy. Claghorn jest przesadnie wra�liwy, pomy�la� Xanten. Cho� mia�o to wszystko jaki� sens. Podstawowa doktryna Claghorna wysuni�ta podczas wybor�w Hagedorna by�a bardzo skomplikowana i Kanten ani nie rozumia�, ani nawet nie dostrzeg� jego cel�w. Jasne by�o jednak, �e rewolta Mek�w usuwa ziemi� spod n�g Claghorna, prawdopodobnie ku gorzkiej satysfakcji O.Z. Garra, utwierdzonego w swej konserwatywnej ideologii. - �ycie, kt�re prowadzili�my, nie mog�o trwa� wiecznie. To cud, �e trwa�o tak d�ugo - rzek� zwi�le Claghorn. - By� mo�e - powiedzia� pojednawczo Kanten. - W�a�ciwie nie ma to znaczenia. Wszystko si� zmienia. Kto wie, by� mo�e Wie�niacy planuj� w�a�nie, jak zatru� nasze jedzenie? Musz� ju� i��. - Uk�oni� si� B.F. Robathowi i Claghornowi, kt�ry skin�� mu lekko g�ow�, i wyszed� z pokoju. Wspi�� si� spiraln� klatk� schodow�, przypominaj�c� raczej drabin�, i znalaz� si� w pomieszczeniach, gdzie w wiecznym ba�aganie �y�y Ptaki, zajmuj�c si� hazardem, k��tniami i pewn� odmian� szach�w, kt�rej zasady pozostawa�y niezrozumia�e dla szlachcic�w. Zamek Hagedorn utrzymywa� sto Ptak�w, pilnowanych przez grup� cierpliwych Wie�niak�w, do kt�rych Ptaki odnosi�y si� z wielk� pogard�. Ptaki by�y wrzaskliwymi i gadatliwymi stworzeniami, o czerwonej, ��tej lub niebieskiej barwie. Bezustannie potrz�sa�y w�cibskimi g�owami na d�ugich szyjach, pe�ne lekcewa�enia, kt�rego nic nie mog�o poskromi�. Gdy zauwa�y�y Xantena, natychmiast podni�s� si� ch�r wulgarnych okrzyk�w: - Kto� chce si� przejecha�! Co� ci�kiego! - Dlaczego dwuno�ni pomaza�cy nie zrobi� sobie sami skrzyde�? - Przyjacielu, nie ufaj Ptakom! Pofruniemy wysoko, a potem spu�cimy ci� w d�! - Cisza! - krzykn�� Xanten. - Potrzebuj� sze�ciu szybkich, cichych Ptak�w do wa�nej misji. Czy s� tu jakie� zdolne do wykonania tego zadania? - Pyta, czy s� jakie� zdolne! - Ro�, ro�! Nikt z nas nie lata� od tygodnia! - Cisza? Damy ci cisz�, ty ��to-czarny! - W takim razie polecicie: ty, ty, ty z m�drymi oczami, ty tam, ty z podniesionym ramieniem i ty z zielonym pomponem. Do koszyka. Wyznaczone Ptaki krzycz�c, gderaj�c i kln�c na czym �wiat stoi, pozwoli�y na nape�nienie swych zbiornik�w z syropem i skupi�y si� wok� wiklinowego siedzenia, gdzie czeka� Xanten. - Do sk�adu kosmicznego w Yincenne - powiedzia�. - Le�cie wysoko i cicho. Wrogowie s� bardzo blisko. Musimy si� dowiedzie�, co sta�o si� ze statkami kosmicznymi. - Do sk�adu wi�c! - Ka�dy Ptak uchwyci� kawa�ek liny przymocowany do g�rnej cz�ci kad�uba. Koszyk zosta� poderwany z mocnym szarpni�ciem i Ptaki wylecia�y, �miej�c si� i przeklinaj�c siebie nawzajem. Ostatecznie zharmonizowa�y ruchy i lecia�y miarowo, machaj�c trzydziestoma sze�cioma skrzyd�ami. Ku uldze Xantena przesta�y gada�. Lecieli teraz cicho na po�udnie z pr�dko�ci� pi��dziesi�ciu lub sze��dziesi�ciu mil na godzin�. Popo�udnie powoli si� ko�czy�o. D�ugie, czarne cienie zdobi�y staro�ytny krajobraz, odwieczn� widowni� przychodzenia i odchodzenia, triumfu i nieszcz�cia. Patrz�cemu w d� Xantenowi nasun�a si� refleksja, �e cz�owiek by� integraln� cz�ci� tej Ziemi, kt�ra wydawa�a si� jemu i jego przodkom, kt�rzy przybyli tu siedem wiek�w wcze�niej, obcym �wiatem. Pow�d by� jasny i prosty. Po Sz�stej Wojnie Gwiezdnej Ziemia le�a�a od�ogiem przez trzy tysi�ce lat; puste schronienie dla garstki udr�czonych wrak�w, kt�rzy jakim� cudem prze�yli kataklizm, staj�c si� p�barbarzy�skimi nomadami. Siedemset lat temu pewni bogaci lordowie z Altair powodowani w pewnym stopniu wzgl�dami politycznymi, cz�ciowo za� dla kaprysu, zdecydowali si� powr�ci� na Ziemi�. Taki by� pocz�tek dziewi�ciu wielkich warowni, zamieszkuj�cej je szlachty i personelu wyspecjalizowanych android�w... Xanten przelecia� nad terenem prac archeologicznych, gdzie odkopywano plac zarzucony kamieniami, p�kni�ty obelisk i przewr�cony pos�g... Przez proste skojarzenie widok ten podsun�� mu osza�amiaj�c� wizj�, tak prost� i tak wspania��, �e obj�� wszystko zupe�nie nowym spojrzeniem. Ziemia by�a zn�w zaludniona, pola uprawiane, nomadzi przep�dzeni. W tym momencie wizja nie mia�a nic wsp�lnego z rzeczywisto�ci�. Patrz�c na mi�kkie kontury starej Ziemi, Xanten my�la� o rewolcie Mek�w, kt�ra zmieni�a jego �ycie w tak wstrz�saj�cym tempie. Claghorn upiera� si� przez d�ugi czas, �e warunki �ycia s� zmienne, a im bardziej s� one skomplikowane, tym wi�ksza jest ich podatno�� na przeobra�enia. W takim wypadku siedemsetletnia ci�g�o�� istnienia zamku Ha-gedorn, sztuczna, lekkomy�lna i skomplikowana jak �ycie, sama w sobie by�a faktem wstrz�saj�cym. Claghorn poszed� w swych twierdzeniach nawet dalej. Twierdzi�, �e poniewa� zmiany nie mo�na unikn��, szlachta powinna z�agodzi� szok, przewiduj�c i kontroluj�c przeobra�enia. Doktryna ta zosta�a natychmiast ostro zaatakowana. Tradycjonali�ci nazywali j� b��dem �atwym do udowodnienia, uwa�aj�c, �e stabilno�� �ycia w zamku jest dowodem jego zdolno�ci istnienia. Kanten przychyla� si� raz do jednego raz do drugiego zdania, nie pozostaj�c zwi�zany emocjonalnie z �adnym z nich. Tradycjonalizm O.Z. Garra kierowa� go wprawdzie w stron� Claghorna, kt�rego s�uszno�ci dowodzi�y obecne wydar�enia. Zmiana nadesz�a, nios�c ze sob� gwa�t i cierpienia. Oczywi�cie ci�gle nasuwa�y si� pytania, na kt�re trzeba by�o odpowiedzie�. Dlaczego Mecy wybrali na powstanie w�a�nie ten moment? Podczas minionych pi�ciu wiek�w, w kt�rych nie nast�pi�y �adne istotne zmiany, Mecy nigdy nie okazywali uczu�, cho� z wyj�tkiem Claghorna nikt nie zada� sobie trudu, by o nie zapyta�. Ptaki skr�ci�y ostro na wsch�d, by omin�� g�ry Ballarat, na zach�d od kt�rych wznosi�y si� ruiny nigdy dok�adnie nie zidentyfikowanego wielkiego miasta. W dole rozci�ga�a si� dolina Lucern�, wielki obszar urodzajnej ziemi uprawnej. Je�li kto� spojrza�by uwa�nie, rozr�ni�by zarysy gospodarstw rolnych. W przodzie wida� by�o hangary statk�w kosmicznych, w kt�rych Mecy ze s�u�by technicznej utrzymywali cztery pojazdy dla Hagedorn, Janeil, Tuang, Porannego �wiat�a i Maravalu. Jednak z r�nych powod�w statki nigdy nie by�y u�ywane. S�o�ce zachodzi�o. Pomara�czowe �wiat�o migota�o i odbija�o si� od metalowych �cian. Xanten zawo�a� do Ptak�w: - Ko�ujcie w d�! Wyl�dujcie za t� lini� drzew, ale tak, by nikt nas nie widzia�! Ptaki zatoczy�y kr�g w d�, lec�c na wyprostowanych skrzyd�ach, i sze�� niezgrabnych szyj wyci�gn�o si� w stron� ziemi. Xanten przygotowa� si� na uderzenie. Ptaki jako� nie potrafi�y mi�kko l�dowa�, gdy nios�y szlachcica. Gdyby �adunkiem by�o co�, co darzy�y osobistym szacunkiem, nawet puch nie zosta�by poruszony wstrz�sem. Xanten �wietnie utrzyma� r�wnowag�, zamiast toczy� si� i gramoli� jak Ptaki. - Wszystkie macie syrop - powiedzia� im. - Odpoczywajcie, nie r�bcie ha�asu i nie k���cie si�. Je�li nie wr�c� do jutrzejszego zachodu s�o�ca, wr��cie do Hagedorn i powiedzcie, �e Xanten zgin��. - Nie b�j si�! - krzykn�y Ptaki. - B�dziemy czeka� wiecznie! - W ka�dym razie do jutrzejszego zachodu s�o�ca! - Je�li b�dzie ci grozi� niebezpiecze�stwo, ro�, ro�, ro�! Zawo�aj Ptaki. - Ro�! Gdy kto� nas sprowokuje, jeste�my straszne! - Chcia�bym, aby to by�a prawda - powiedzia� Xanten. - Og�lnie wiadomo, �e Ptaki s� sko�czonymi tch�rzami, cho� doceniam wasze dobre ch�ci. Pami�tajcie moje polecenia i przede wszystkim b�d�cie cicho! Nie chc� zosta� odkryty i zasztyletowany z powodu ha�asu, jaki czynicie. Ptaki wyda�y kilka prostackich d�wi�k�w: - Niesprawiedliwo��, niesprawiedliwo��! Jeste�my ciche jak rosa! - Dobrze - Xantan szybko odszed�, uciekaj�c od ich rad i zapewnie�. Przeszed�szy przez las, znalaz� si� na otwartej ��ce. W odleg�o�ci mo�e stu jard�w widzia� pierwszy hangar. Zatrzyma� si�, by si� zastanowi�. Musia� wzi�� pod uwag� kilka wa�nych czynnik�w. Po pierwsze: Mecy ze s�u�by technicznej, kt�rych metalowe budynki odbija�y fale radiowe, mogli nie wiedzie� jeszcze o rewolcie. Bior�c jednak pod uwag� dok�adnie zaplanowan� dat� buntu, by�o to ma�o prawdopodobne, zadecydowa�. Po drugie: Mecy maj�cy kontakt z pobratymcami dzia�ali jak jeden organizm. Zesp� pracowa� z wi�ksz� kompetencj� ni� poszczeg�lne jego cz�ci, a pojedynczy Mek nie by� sk�onny do inicjatywy. St�d stra�e by�y prawdopodobnie niezwykle czujne. Po trzecie: je�li oczekiwali, �e kto� b�dzie si� skrada�, na pewno zbadali dok�adnie drog�, kt�r� m�g� si� porusza�. Xanten zdecydowa� poczeka� w cieniu jeszcze dziesi�� minut, dop�ki zachodz�ce s�o�ce nie za�wieci mu w plecy, o�lepiaj�c ewentualnego obserwatora. Min�o dziesi�� minut. Hangary, b�yszcz�ce w promieniach znikaj�cego s�o�ca, sprawia�y wra�enie ca�kowicie cichych. Z�ota trawa na' ��ce falowa�a i marszczy�a si� w podmuchach ch�odnej, wieczornej bryzy... Xanten wzi�� g��boki oddech, podni�s� torb�, przygotowa� bro� i ruszy� naprz�d. Nie musia� czo�ga� si� przez traw�. Bez problem�w dotar� do tylnej �ciany najbli�szego hangaru. Przy�o�y� ucho do metalowej �ciany, lecz nic nie us�ysza�. Podszed� do rogu i ostro�nie za� wyjrza�. Ani �ladu �ycia. Xanten wzruszy� ramionami. W porz�dku, a wi�c do drzwi. Szed� wzd�u� bocznej �ciany hangaru, krocz�c za swym cieniem w blasku zachodz�cego s�o�ca. Podszed� do drzwi prowadz�cych do pomieszczenia administracyjnego. Zwlekanie nie mia�o sensu, Xanten pchn�� drzwi i wszed� do �rodka. Biuro by�o puste. Biurka, przy kt�rych od wiek�w siedzieli urz�dnicy, podliczaj�cy faktury przywozu i wywozu, by�y puste, wypolerowane, bez py�ka kurzu. Komputery, banki informacji, czarna emalia, szk�o, bia�e i czerwone prze��czniki wygl�da�y, jak gdyby zainstalowano je dzie� wcze�niej. Xanten podszed� do szklanej szyby, patrz�c na pod�og� hangaru, na kt�r� pada� cie� statku. Nie widzia� Mek�w. Ale na pod�odze w r�wnych rz�dach i stosach le�a�y elementy mechanizmu kontroli statku. Tablice rozdzielcze zia�y otworami, pokazuj�c, gdzie by�y przymocowane urz�dzenia. Xanten wyszed� z biura do hangaru. Statek by� niesprawny, nie nadawa� si� do u�ytku. Popatrzy� wzd�u� rz�d�w i stos�w cz�ci. W�r�d uczonych pochodz�cych z r�nych zamk�w byli tak�e eksperci od teorii kosmicznego transferu czasowego. S.X. Rosenbox z Maraval wyprowadzi� nawet ci�g r�wna�, kt�re prze�o�one na dzia�anie mechaniczne eliminowa�y sprawiaj�cy tyle k�opot�w efekt Hamu-sa. Ale �aden szlachcic, nawet je�li by� w stanie zapomnie� o osobistym honorze, by wzi�� do r�ki narz�dzie, nie wiedzia�by, jak zmontowa�, po��czy� i nastawi� mechanizmy zalegaj�ce pod�og� hangaru. Kiedy dokonano tego z�o�liwego dzie�a? Nie spos�b by�o na to odpowiedzie�. Xanten powr�ci� do biura, wyszed� w mrok i poszed� do nast�pnego hangaru. Zn�w ani �ladu Mek�w, zn�w statek pozbawiony mechanizm�w. W trzecim hangarze sytuacja by�a podobna. W czwartym us�ysza� jakie� odg�osy. Wszed�szy do biura, zajrza� przez szyb� i zobaczy� Mek�w pracuj�cych z w�a�ciw� im oszcz�dno�ci� ruch�w, w niesamowitej, mro��cej krew w �y�ach ciszy. Xanten, wystarczaj�co ju� poirytowany faktem, �e musia� si� skrada�, dosta� furii, widz�c, jak jego w�asno�� ulega zniszczeniu. Wkroczy� do hangaru. Klepi�c si� g�o�no w udo dla zwr�cenia uwagi, krzykn�� ostrym g�osem: - Cz�ci maj� natychmiast powr�ci� na miejsce! Jak �miecie czyni� co� tak zbrodniczego?! Mecy obr�cili ku niemu swe oboj�tne oblicza i obserwowali go przez paciorkowate skupiska soczewek po obu stronach g�owy. - Co?! - wrzasn�� Xanten. - Stawiacie op�r? - Wyci�gn�� stalowy bicz, zwykle raczej symboliczny dodatek ni� narz�dzie kary, i uderzy� nim w ziemi�. - Macie by� pos�uszni! Koniec z t� g�upi� rewolt�! Mecy nadal opierali si�, napi�cie by�o wyczuwalne. �aden z nich nie wyda� g�osu, cho� porozumiewali si� mi�dzy sob�, oceniaj�c sytuacj�. Xanten nie m�g� im na to pozwoli�. Post�pi� naprz�d, dzier��c bicz i zamachn�� si�, chc�c ugodzi� w jedyne miejsce, gdzie Mecy odczuwali b�l - w g�bczast� twarz. - Do obowi�zk�w! - krzykn��. - Niez�a z was s�u�ba techniczna! Bardziej pasowa�oby: s�u�ba niszczycieli! Mecy wydali mi�kki, �wiszcz�cy d�wi�k, kt�ry m�g� znaczy� wszystko. Cofn�li si� i teraz dopiero Xanten zauwa�y� jednego, stoj�cego u szczytu pochylni wiod�cej na statek. By� wi�kszy od wszystkich, kt�rych Xanten widzia� do tej pory i w pewien spos�b inny. Celowa� w jego g�ow� z pistoletu �rutowego. Niespiesznym wymachem Xanten odp�dzi� napastnika, kt�ry ruszy� na� z no�em, i nie racz�c nawet wycelowa�, wystrzeli� i zabi� M�ka stoj�cego na pochylni, mimo i� �rut �wisn�� mu ko�o uszu. Pomimo to reszta Mek�w przypu�ci�a atak, posuwaj�c si� naprz�d. Id�c nonszalancko w stron� kad�uba, Xanten zabija� ich kolejno, w miar� jak nadchodzili, uchylaj�c si� przed kawa�kiem metalu, innym razem chwytaj�c w locie n�. Mecy cofn�li si�. Xanten przypuszcza�, �e uzgodnili jak�� now� taktyk� ataku: zamierzali wycofa� si� po bro� lub mo�e uwi�zi� go we wn�trzu hangaru. W ka�dym razie nie mia� tu ju� nic do roboty. Oczy�ci� biczem drog� do biura i wyszed� w mrok. Za jego plecami szk�o p�ka�o pod rzucanymi przez Mek�w narz�dziami, metalowymi sztabami i kawa�kami kutej stali. By�a pe�nia. Wielki, ��ty kr�g rzuca� przy�miony, szafranowy blask jak stara, antyczna lampa. Oczy Mek�w nie by�y dobrze przystosowane do widzenia w ciemno�ciach, Xan-ten czeka� za drzwiami. Gdy Mecy zacz�li wychodzi�, ci�� ich po kolei w szyje. Mecy wycofali si� do hangaru. Zwijaj�c bicz, Xanten poszed� drog�, kt�r� przyby�, nie rozgl�daj�c si� na boki. Po chwili si� zatrzyma�. Ca�y czas co� nie dawa�o mu spokoju - wspomnienie M�ka, kt�ry do niego wypali�. By� on wi�kszy, jego sk�ra by�a bardziej br�zowa, ale przede wszystkim prezentowa� jak�� trudn� do zdefiniowania postaw�, prawie autorytet, cho� takie s�owo w odniesieniu do M�ka by�o czym� nienaturalnym. Z drugiej strony, kto� musia� zaplanowa� powstanie, albo przynajmniej rzuci� taki pomys�. By� mo�e warto by�o kontynuowa� rekonesans, cho� zdoby� ju� informacje, po kt�re przyszed�. Xanten odwr�ci� si� i przez l�dowisko przeszed� do barak�w i gara�y. Jeszcze raz, marszcz�c brwi z irytacji, skrada� si� ostro�nie. Co to za czasy, gdy szlachcic musi przekrada� si�, by unikn�� spotkania z czym� takim jak Me-cy. Podszed� z boku do gara�y, gdzie drzema�o p� tuzina woz�w bojowych*. Xanten obejrza� je dok�adnie. Wszystkie by�y tego samego rodzaju, metalowa konstrukcja na czterech ko�ach i z przodu ostrze do prac ziemnych. Obok musia� by� pojemnik na syrop. Xanten znalaz� pud�o ze zbiornikami. Za�adowa� kilka na stoj�cy obok w�z, reszt� podziurawi� no�em, tak �e syrop trysn�� na ziemi�. Mecy u�ywali nieco innej formu�y. Ich syrop znajdowa� si� prawdopodobnie w innym pomieszczeniu, by� mo�e wewn�trz barak�w. Xanten wspi�� si� na w�z bojowy, przekr�ci� klucz �obud� si�, nacisn�� przycisk �id�� i pchn�� d�wigni�, uruchamiaj�c wsteczny bieg. W�z potoczy� si� w ty�. Xanten zatrzyma� go i obr�ci� w stron� barak�w, a nast�pnie post�pi� podobnie z trzema innymi wozami. Potem uruchomi� je, jeden po drugim. Ruszy�y naprz�d, ostrza rozci�y metalowe �ciany, dachy zawali�y si�. Wozy bojowe posuwa�y si�, mia�d��c wszystko na swej drodze. Xanten skin�� g�ow� z g��bok� satysfakcj� i wr�ci� do wozu, kt�ry zostawi� dla siebie. Zamar� na chwil�, wspinaj�c si� na siedzenie. Ani jeden Mec nie wyszed� z barak�w. Najwidoczniej uciekli, pozostawiaj�c innych zaj�tych w hangarach. Mo�e chocia� zniszczeniu uleg�y ich zapasy syropu i wielu zginie z g�odu... Od strony hangar�w nadchodzi� pojedynczy Mek, prawdopodobnie zwabiony odg�osami. Przyczajony za siedzeniem Xanten poczeka�, a� tamten przejdzie, nast�pnie wsta� i zarzuci� mu na szyj� sw�j bicz. Szarpn�� mocno, Mek opad� na ziemi�. Xanten zszed� szybko na d� i zabra� je�cowi pistolet �rutowy. Pojmany by� jeszcze jednym wielkim Mekiem, ale ku zdumieniu Xantena nie mia� pojemnika na syrop. Niesamowite! Mek w swym naturalnym stanie. Jak to stworzenie� prze�y�o? Z pewno�ci� nasuwa�o si� wiele nowych pyta� i dobrze by�oby, gdyby cho� kilka z nich znalaz�o odpowiedzi. Xanten odci�� d�ugie czu�ki stercz�ce z tylnej cz�ci czaszki M�ka. Teraz by� on odizolowany, samotny i pozostawiony samemu sobie - sytuacja, kt�ra najsilniejszego M�ka doprowadzi do apatii. - Wsta�! - rozkaza� Xanten. - Wsiadaj na ty� wozu! - Dla podkre�lenia swych s��w trzasn�� z bicza. Z pocz�tku zdawa�o si�, �e Mek by� gotowy stawi� op�r, ale po dw�ch lub trzech strza�ach z bicza podporz�dkowa� si�. Xanten wspi�� si� na siedzenie i ruszy� na p�noc. Ptaki nie by�yby zdolne unie�� ich obu, a gdyby nawet, to narzeka�yby tak g�o�no, �e lepiej by�o nie dawa� im po temu okazji. Mog�y poczeka� do um�wionej godziny. Jednak najprawdopodobniej, po nocy sp�dzonej na drzewie obudz� si� w cierpkich humorach i od razu powr�c� do Hagedorn. Przez ca�� noc w�z toczy� si� przed siebie z Kantenem na siedzeniu i je�cem le��cym z ty�u. Rozdzia� 3 1 Szlachta, kt�ra �y�a bezpiecznie w zamkach, nie lubi�a w��czy� si� w nocy po okolicy, co niekt�rzy poczytywali za zabobonny l�k. Inni cytowali podr�nik�w zaskoczonych przez noc przy rozsypuj�cych si� ruinach i ich p�niejsze wizje: wspania�� muzyk�, kt�r� s�yszeli, kwilenie wilko�ak�w lub dalekie d�wi�ki rog�w upiornych my�liwych. Inni widzieli blad� lawend� i zielone �wiat�o, widma biegaj�ce wielkimi krokami po lesie i Opactwo Hode, teraz zmursza�� ruin�, znane z Bia�ej Wied�my pobieraj�cej za przej�cie ogromne myto. Znane by�y setki takich przypadk�w i chocia� ludzie praktyczni szydzili, nikt bez potrzeby nie podr�owa� po zmroku po okolicy. Je�li duchy naprawd� odwiedza�y miejsca nieszcz��, w kt�rych z�amane zosta�o czyje� serce, krajobraz Starej Ziemi musia� by� domem niezliczonej liczby duch�w i upior�w, a szczeg�lnie region, przez kt�ry jecha� bojowy w�z Kantena, gdzie ka�da ska�a, ka�da dolina, ka�da ��ka i b�otnista nizina pe�na by�a ludzkich cierpie�. Ksi�yc sta� wysoko na niebie. W�z toczy� si� naprz�d staro�ytn� drog�. Pop�kane betonowe p�yty l�ni�y blado w �wietle ksi�yca. Dwa razy Xanten widzia� migocz�ce, pomara�czowe �wiat�a gdzie� z boku i raz wyda�o mu si�, �e dostrzega wysoki, cichy kszta�t obserwuj�cy w milczeniu jego przejazd. Xanten doskonale zdawa� sobie spraw�, �e siedz�cy z ty�u Mek co� knu�. Bez swoich czu�k�w musia� czu� si� pozbawiony osobowo�ci, oszo�omiony, ale Xanten wiedzia�, �e nie przeszkodzi mu to w drzemce. Droga prowadzi�a przez miasto, w kt�rym ci�gle jeszcze sta�y niekt�re budynki. Nawet nomadzi nie chronili si� w tych ruinach, boj�c si� b�d� to wyziew�w, b�d� zapachu nieszcz�cia. Ksi�yc sta� w zenicie. Krajobraz rozb�ysn�� wszystkimi odcieniami srebra, czerni i szaro�ci. Rozgl�daj�c si� wok�, Xanten pomy�la�, �e po�r�d wszystkich wa�niejszych przyjemno�ci zapomniano o uroku i prostocie �ycia nomad�w. Mek wykona� jaki� ukradkowy ruch. Xanten nawet nie odwr�ci� g�owy. Strzeli� z bicza i jeniec uspokoi� si�. Przez ca�� noc w�z toczy� si� star� drog�, podczas gdy ksi�yc ton�� na zachodzie. Wschodni horyzont �wieci� zielono i cytrynowo��to. W momencie, w kt�rym znikn�� blady ksi�yc, znad dalekiej linii g�r wsta�o s�o�ce. Wtedy Xanten zauwa�y� po prawej stronie dym. Zatrzyma� w�z. Stan�� na siedzeniu i wyci�gn�� szyj�, by w odleg�o�ci oko�o �wier� mili ujrze� ob�z nomad�w. M�g� rozr�ni� trzy albo cztery tuziny namiot�w r�nych rozmiar�w i tuzin zdezelowanych woz�w bojowych. Wyda�o mu si�, �e na wysokim namiocie wodza rozpoznaje czarny ideogram. Je�li tak by�o rzeczywi�cie, spotka� to plemi�, kt�re nie tak dawno wkroczy�o na teren Hadegornu i zosta�o odparte przez O.Z. Garra. Xanten usiad� z powrotem na siedzeniu, poprawi� ubi�r i skierowa� w�z w stron� obozu. Stu m�czyzn w czarnych p�aszczach, wysokich i szczup�ych niby fretki, obserwowa�o, jak nadje�d�a. Dwunastu wyst�pi�o naprz�d, na�o�y�o strza�y na ci�ciwy i wycelowa�o je w serce Xantena, kt�ry obrzuci� ich tylko wynios�ym spojrzeniem wyra�aj�cym nieme zapytanie. Skierowa� w�z w stron� namiotu wodza, zatrzyma� go i wsta�. - Wodzu! - zawo�a�. - Czy nie �pisz? W�dz rozsun�� brezent zas�aniaj�cy wej�cie do namiotu, wyjrza� na zewn�trz i po chwili wyszed�. Jak inni nosi� ubranie z mi�kkiego, czarnego materia�u, spowijaj�cego jego g�ow� i cia�o. Twarz widoczna by�a w kwadratowym otworze - w�skie, niebieskie oczy, groteskowo d�ugi nos, broda d�uga, krzywa i ostra. Xanten szorstko skin�� mu g�ow�. - Popatrz na to - powiedzia�, wysuwaj�c kciuk w kierunku M�ka z ty�u wozu. W�dz taksowa� wzrokiem M�ka przez dziesi�� sekund i zwr�ci� spojrzenie na Xantena. - Jego rodzaj podni�s� bunt przeciw szlachcie - powiedzia� Xanten. - W�a�ciwie oni masakruj� wszystkich ludzi na Ziemi. Dlatego my z zamku Hagedorn czynimy nomadom t� oto propozycj�. Przyjd�cie do Hagedorn. Ubierzemy was, nakarmimy i uzbroimy. Nauczymy was dyscypliny i prawdziwej sztuki wojennej. Damy wam najlepszych dow�dc�w, jakich mamy. Potem wyniszczymy Mek�w, wyma�emy ich z powierzchni Ziemi, a gdy to si� stanie, nauczymy was umiej�tno�ci technicznych i umo�liwimy pozostanie w s�u�bie zamk�w. W�dz nie odpowiada� przez chwil�. Potem jego zachmurzona twarz przybra�a z�o�liwy wyraz. Zupe�nie niespodziewanie dla Xante-na przem�wi� dobrze modulowanym g�osem: - A wi�c wasze bestie nareszcie powsta�y, by was rozedrze�! Szkoda, �e tak d�ugo czekali! Nam nie robi to �adnej r�nicy. I wy, i wasze bestie jeste�cie obcy i wcze�niej czy p�niej wasze ko�ci zbielej�. Xanten udawa�, �e nie rozumie. - Je�li w�a�ciwie ci� zrozumia�em, twierdzisz, �e w wypadku napadu obcych wszyscy ludzie musz� si� zjednoczy� dla stoczenia bitwy, a potem wsp�pracowa� dla wsp�lnych korzy�ci. Czy mam racj�? W�dz nie zmieni� wyrazu twarzy. - Nie jeste�cie lud�mi. Tylko my, powstali z gleby i wody Ziemi, jeste�my lud�mi. Obcy jeste�cie wy i wasi dziwni niewolnicy. �yczymy wam powodzenia we wzajemnym wyrzynaniu si�. - No c�. A jednak dobrze ci� s�ysza�em. Przynajmniej jest jasne, �e nie warto apelowa� do waszej lojalno�ci. A wi�c mo�e w�asny interes? Je�li M�kom nie powiedzie si� usuni�cie szlachty z zamk�w, obr�c� si� przeciw nomadom, nawet je�li ich liczba b�dzie r�wna liczbie mr�wek. - Je�li nas zaatakuj�, odpowiemy im wojn� - powiedzia� w�dz. - W innym wypadku pozwolimy im robi�, co zechc�. Xanten w zamy�leniu popatrzy� w nie