365
Szczegóły |
Tytuł |
365 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
365 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 365 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
365 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHAI� BU�HAKOW
Mistrz i Ma�gorzata
(T�umaczyli: Irena Lewandowska i Witold D�browski)
...Wi�c kim�e w ko�cu jeste�?
� Jam cz�ci� tej si�y, kt�ra wiecznie z�a pragn�c, wiecznie czyni dobro.
J. W. Goethe �Faust�
CZʌ� PIERWSZA
1. Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi
Kiedy zachodzi�o w�a�nie gor�ce wiosenne s�o�ce, na Patriarszych Prudach zjawi�o si� dwu
obywateli. Pierwszy z nich, mniej wi�cej czterdziestoletni, ubrany w szary letni garnitur, by�
niziutki, ciemnow�osy, za�ywny, �ysawy, sw�j zupe�nie przyzwoity kapelusz zgni�t� wp� i ni�s�
w r�ku; jego starannie wygolon� twarz zdobi�y nadnaturalnie du�e okulary w czarnej rogowej
oprawie. Drugi, rudawy, barczysty, kud�aty m�ody cz�owiek w zsuni�tej na ciemi� kraciastej
cyklist�wce i kraciastej koszuli, szed� w wymi�tych bia�ych spodniach i czarnych p��ciennych
pantoflach.
Ten pierwszy by� to Micha� Aleksandrowicz Berlioz we w�asnej osobie, redaktor miesi�cznika
literackiego i prezes zarz�du jednego z najwi�kszych stowarzysze� literackich Moskwy, w
skr�cie Massolitu, towarzyszy� mu za� poeta Iwan Niko�ajewicz Ponyriow, drukuj�cy si� pod
pseudonimem Bezdomny.
Kiedy pisarze znale�li si� w cieniu lip, kt�re zaczyna�y si� ju� zazielenia�, natychmiast ostro
ruszyli ku jaskrawo pomalowanej budce z napisem �Piwo i napoje ch�odz�ce�.
Tu musimy odnotowa� pierwsz� osobliwo�� tego straszliwego majowego wieczoru. Nie tylko
nikogo nie by�o ko�o budki, ale i w r�wnoleg�ej do Ma�ej Bronnej alei nie wida� by�o �ywego
ducha. Cho� wydawa�o si�, �e nie ma ju� czym oddycha�, cho� s�o�ce rozpra�ywszy Moskw�
zapada�o w gor�cym suchym pyle gdzie� za Sadowoje Kolco � nikt nie przyszed� pod lipy,
nikogo nie by�o na �awkach, aleja by�a pusta.
� Butelk� mineralnej � poprosi� Berlioz.
� Mineralnej nie ma � odpowiedzia�a kobieta z budki i z niejasnych powod�w obrazi�a si�.
� A piwo jest? � ochryp�ym g�osem zasi�gn�� informacji Bezdomny.
� Piwo przywioz� wieczorem � odpowiedzia�a kobieta.
� A co jest? � zapyta� Berlioz.
� Nap�j morelowy, ale ciep�y � powiedzia�a.
� Mo�e by�. Niech b�dzie!
Morelowy nap�j wyprodukowa� obfit� ��t� pian� i w powietrzu zapachnia�o wod� fryzjersk�.
Literaci wypili, natychmiast dostali czkawki, zap�acili i zasiedli na �awce zwr�ceni twarzami do
stawu, a plecami do Bronnej.
Wtedy wydarzy�a si� nast�pna osobliwo��, tym razem dotycz�ca tylko Berlioza. Prezes nagle
przesta� czka�, serce mu zadygota�o i na moment gdzie� si� zapad�o, potem wr�ci�o na miejsce,
ale tkwi�a w nim t�pa ig�a. Zarazem ogarn�� Berlioza strach nieuzasadniony, ale tak okropny, �e
zapragn�� uciec z Patriarszych Prud�w, gdzie go oczy ponios�.
�a�o�nie rozejrza� si� dooko�a, nie m�g� zrozumie�, co go tak przerazi�o. Poblad�, otar� czo�o
chusteczk� i pomy�la�: �Co si� ze mn� dzieje? Nigdy jeszcze to mi si� nie zdarzy�o. Serce
nawala. Jestem przem�czony... chyba czas najwy�szy, �eby rzuci� wszystko w diab�y i pojecha�
do Kis�owodska...�
I wtedy skwarne powietrze zg�stnia�o przed Berliozem i wysnu� si� z owego powietrza
przezroczysty, nad wyraz przedziwny obywatel. Malutka g��wka, d�okejka, kusa kraciasta
marynareczka utkana z powietrza... Mia� ze dwa metry wzrostu, ale w ramionach w�ski by� i
chudy niepomiernie, a fizys, prosz� zauwa�y�, mia� szydercz�.
�ycie Berlioza tak si� uk�ada�o, �e nie by� przyzwyczajony do nadprzyrodzonych zjawisk.
Poblad� wi�c jeszcze bardziej, wytrzeszczy� oczy i pomy�la� w pop�ochu: �Nic takiego istnie� nie
mo�e...�
Ale co� takiego, niestety, istnia�o. Wyd�u�ony obywatel, przez kt�rego wszystko by�o wida�,
wisia� w powietrzu przed Berliozem chwiej�c si� w lewo i w prawo.
Berlioza opanowa�o takie przera�enie, �e a� zamkn�� oczy. A kiedy je otworzy�, zobaczy�, �e
ju� po wszystkim, widziad�o rozp�yn�o si�, kraciasty znikn��, a jednocze�nie t�pa ig�a
wyskoczy�a z serca.
� Uff, do diab�a! � zakrzykn�� redaktor. � Wiesz, Iwan, od tego gor�ca przed chwil� o ma�o
co nie dosta�em udaru! Mia�em nawet co� w rodzaju halucynacji. � Spr�bowa� si� roze�mia�, ale
w jego oczach jeszcze ci�gle migota�o przera�enie, a r�ce mu si� trz�s�y. Jednak uspokoi� si� z
wolna, otar� twarz chusteczk�, do�� dziarsko o�wiadczy�: �No wi�c tak...� i poprowadzi� dalej
wyk�ad przerwany piciem napoju morelowego.
Wyk�ad �w, jak si� potem dowiedziano, dotyczy� Jezusa Chrystusa. Chodzi�o o to, �e do
kolejnego numeru pisma redaktor zam�wi� antyreligijny poemat. Iwan Bezdomny poemat �w
stworzy�, i to nadzwyczaj szybko, ale, niestety, utw�r jego ani troch� nie usatysfakcjonowa�
redaktora. G��wn� osob� poematu, to znaczy Jezusa, Bezdomny odmalowa� wprawdzie w nad
wyraz czarnej tonacji, niemniej jednak ca�y poemat nale�a�o zdaniem redaktora napisa� od nowa.
I w�a�nie teraz redaktor wyg�asza� wobec poety co� w rodzaju odczytu o Jezusie w tym jedynie
celu, aby unaoczni� tw�rcy jego podstawowy b��d.
Trudno powiedzie�, co w�a�ciwie zgubi�o Iwana � jego niezwykle plastyczny talent czy te�
ca�kowita nieznajomo�� zagadnienia, ale c� tu ukrywa�, Jezus wyszed� mu �ywy, Jezus ongi�
istniej�cy rzeczywi�cie, cho�, co prawda, obdarzony wszelakimi najgorszymi cechami
charakteru.
Berlioz za� chcia� dowie�� poecie, �e istota rzeczy zasadza si� nie na tym, jaki by� Jezus,
dobry czy z�y, ale na tym, �e Jezus jako taki w og�le nigdy nie istnia� i wszystkie opowie�ci o
nim to po prostu zwyczajne mitologiczne wymys�y, czyli bujda na resorach.
Dodajmy, �e redaktor by� cz�owiekiem oczytanym i z wielk� znajomo�ci� rzeczy powo�ywa�
si� w swym przem�wieniu na staro�ytnych historyk�w, na przyk�ad na s�awnego Filona z
Aleksandrii i na niezmiernie uczonego J�zefa Flawiusza, kt�rzy nigdzie ani s�owem nie
wspomnieli o istnieniu Jezusa. Wykazuj�c solidn� erudycj�, Micha� Aleksandrowicz oznajmi�
poecie mi�dzy innymi r�wnie� i to, �e owo miejsce w ksi�dze pi�tnastej, w rozdziale
czterdziestym czwartym s�ynnych �Rocznik�w� Tacyta, gdzie wspomina si� o straceniu
Chrystusa, jest po prostu p�niejsz� wstawk� apokryfist�w.
Poeta, dla kt�rego wszystko, o czym go informowa� redaktor, by�o nowo�ci�, wlepi� w
Micha�a Aleksandrowicza swe roztropne zielone oczy i s�ucha� uwa�nie, z rzadka tylko czkaj�c i
szeptem przeklinaj�c morelowy nap�j.
� Nie ma takiej wschodniej religii � m�wi� Berlioz � w kt�rej dziewica nie zrodzi�aby boga.
Chrze�cijanie nie wymy�lili niczego nowego, stwarzaj�c swojego Jezusa, kt�ry w rzeczywisto�ci
nigdy nie istnia�. I w�a�nie na to nale�y po�o�y� nacisk.
Wysoki tenor Berlioza rozlega� si� w pustej alei i im dalej Micha� Aleksandrowicz zapuszcza�
si� w g�szcz, w kt�ry bez ryzyka skr�cenia karku zapu�ci� si� mo�e tylko cz�owiek niezmiernie
wykszta�cony � tym wi�cej ciekawych i po�ytecznych wiadomo�ci zdobywa� poeta. Dowiedzia�
si� na przyk�ad o �askawym bogu egipskim Ozyrysie, synu Nieba i Ziemi, o sumeryjskim bogu
Tammuzie, o Marduku i nawet o mniej znanym gro�nym bogu Huitzilopochtii, kt�rego niegdy�
wielce powa�ali meksyka�scy Aztekowie. I akurat wtedy, kiedy Berlioz opowiada� poecie o tym,
jak Aztekowie lepili z ciasta figurki Huitzilopochtii, w alei ukaza� si� pierwszy cz�owiek.
Potem, kiedy prawd� m�wi�c by�o ju� za p�no, najr�niejsze instytucje opracowa�y rysopisy
owego cz�owieka. Por�wnanie tych rysopis�w musi zadziwi� ka�dego. I tak, na przyk�ad,
pierwszy z nich stwierdza, �e cz�owiek �w by� niskiego wzrostu, mia� z�ote z�by i utyka� na
praw� nog�. Drugi za� m�wi, �e cz�owiek ten by� wr�cz olbrzymem, koronki na jego z�bach by�y
z platyny, a utyka� na lew� nog�. Trzeci oznajmia lakonicznie, �e wymieniony osobnik nie mia�
�adnych znak�w szczeg�lnych. Musimy, niestety, przyzna�, �e wszystkie te rysopisy s� do
niczego.
Przede wszystkim opisywany nie utyka� na �adn� nog�, nie by� ani ma�y, ani olbrzymi, tylko
po prostu wysoki. Co za� dotyczy z�b�w, to z lewej strony by�y koronki platynowe, a z prawej
z�ote. Mia� na sobie drogi szary garnitur i dobrane pod kolor zagraniczne pantofle. Szary beret
dziarsko za�ama� nad uchem, pod pach� ni�s� lask� z czarn� r�czk� w kszta�cie g�owy pudla. Lat
na oko mia� ponad czterdzie�ci. Usta jak gdyby krzywe. G�adko wygolony. Brunet. Prawe oko
czarne, lewe nie wiedzie� czemu zielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wy�ej ni� druga.
S�owem � cudzoziemiec.
Przechodz�c obok �awki, na kt�rej znajdowali si� redaktor i poeta, cudzoziemiec spojrza� na
nich, przystan�� i nagle usiad� na s�siedniej �awce, o dwa kroki od naszych przyjaci�.
�Niemiec...� � pomy�la� Berlioz. �Anglik...� � pomy�la� Bezdomny. � �Taki upa�, a ten siedzi
w r�kawiczkach!�
A cudzoziemiec obj�� spojrzeniem wysokie domy, z czterech stron okalaj�ce staw, przy czym
sta�o si� oczywiste, �e miejsce to widzi po raz pierwszy i �e wzbudzi�o ono jego zainteresowanie.
Zatrzyma� wzrok na g�rnych pi�trach, w kt�rych o�lepiaj�co po�yskiwa�o w szybach okien
potrzaskane i dla Berlioza na zawsze zachodz�ce s�o�ce, potem przeni�s� spojrzenie na d�, gdzie
ciemnia� w szybach nadci�gaj�cy wiecz�r, do czego� tam u�miechn�� si� z politowaniem,
zmru�y� oczy, wspar� brod� na d�oniach, a d�onie na r�czce laski.
� A ty � m�wi� Berlioz do poety � bardzo dobrze i odpowiednio satyrycznie pokaza�e�, na
przyk�ad, narodziny Jezusa, syna bo�ego, ale dowcip polega na tym, �e jeszcze przed Jezusem
narodzi�o si� ca�e mn�stwo syn�w bo�ych, jak powiedzmy fenicki Adonis, frygijski Attis, perski
Mitra. A tymczasem, kr�tko m�wi�c, �aden z nich si� w og�le nie narodzi�, �aden z nich nie
istnia�, nie istnia� tak�e i Jezus. Musisz koniecznie zamiast narodzin Jezusa czy te�, powiedzmy,
ho�du trzech kr�li, opisa� nonsensowne wie�ci rozpowszechniane o tym ho�dzie. Bo z twego
poematu wynika, �e Jezus narodzi� si� naprawd�!
W tym momencie Bezdomny spr�bowa� opanowa� n�kaj�c� go czkawk� i wstrzyma� oddech,
na skutek czego czkn�� jeszcze bole�ciwiej i g�o�niej i w tej�e chwili Berlioz przerwa� sw�j
wyk�ad, poniewa� cudzoziemiec wsta� nagle i zbli�y� si� do pisarzy. Ci spojrzeli na� ze
zdumieniem.
� Prosz� mi wybaczy� � zacz�� nieznajomy. M�wi� z cudzoziemskim akcentem, ale s��w nie
kaleczy� � �e nie b�d�c znajomym pan�w o�mielam si�... ale przedmiot naukowej dyskusji
pan�w jest tak interesuj�cy, i�...
Tu nieznajomy uprzejmie zdj�� beret i pisarzom nie pozostawa�o nic innego, jak wsta� i
uk�oni� si�.
�Nie, to raczej Francuz...� � pomy�la� Berlioz.
�Polak...� � pomy�la� Bezdomny.
Nale�y od razu stwierdzi�, �e na poecie cudzoziemiec od pierwszego s�owa zrobi�
odpychaj�ce wra�enie, natomiast Berliozowi raczej si� spodoba�, a mo�e nie tyle si� spodoba�,
ile, jak by tu si� wyrazi�... zainteresowa� go czy co...
� Panowie pozwol�, �e si� przysi�d�? � uprzejmie zapyta� cudzoziemiec i przyjaciele jako�
mimo woli si� rozsun�li, cudzoziemiec zwinnie wcisn�� si� pomi�dzy nich i natychmiast w��czy�
si� do rozmowy. � Je�li dobrze us�ysza�em, to by� pan �askaw stwierdzi�, �e Jezus w og�le nie
istnia�? � zapyta� kieruj�c na Berlioza swoje lewe zielone oko.
� Tak jest, nie przes�ysza� si� pan � grzecznie odpowiedzia� Berlioz. � To w�a�nie
powiedzia�em.
� Ach, jakie to ciekawe! � wykrzykn�� cudzoziemiec.
�Czego on tu szuka?� � pomy�la� Bezdomny i zas�pi� si�.
� A pan zgodzi� si� z koleg�? � zainteresowa� si� nieznajomy i odwr�ci� si� w prawo, do
Bezdomnego.
� Na sto procent! � potwierdzi� poeta, kt�ry lubi� wyra�a� si� zawile i metaforycznie.
� Zdumiewaj�ce! � zawo�a� nieproszony dyskutant, nie wiedzie� czemu rozejrza� si� dooko�a
jak z�odziej, �ciszy� sw�j niski g�os i powiedzia�: � Prosz� mi wybaczy� moje natr�ctwo, ale, je�li
dobrze zrozumia�em, panowie na dobitk� nie wierzycie w Boga? � w jego oczach pojawi�o si�
przera�enie; doda�: � Przysi�gam, �e nikomu nie powiem!
� Zgadza si�, nie wierzymy � z lekkim u�miechem, wywo�anym przera�eniem zagranicznego
turysty, odpowiedzia� Berlioz � ale o tym mo�na m�wi� bez obawy.
Cudzoziemiec opad� na oparcie �awki i a� pisn�� z ciekawo�ci, pytaj�c:
� Panowie jeste�cie ateistami?!
� Tak, jeste�my ateistami � u�miechaj�c si� odpowiedzia� Berlioz, a Bezdomny roze�li� si� i
pomy�la�: �Ale si� przyczepi�, zagraniczny osio�!�
� Och! Jakie to cudowne! � wykrzykn�� zdumiewaj�cy cudzoziemiec i pokr�ci� g�ow�
wpatruj�c si� to w jednego, to w drugiego literata.
� W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi � z uprzejmo�ci� dyplomaty powiedzia� Berlioz. �
Znakomita wi�kszo�� ludno�ci naszego kraju dawno ju� �wiadomie przesta�a wierzy� w bajeczki
o Bogu.
Wtedy cudzoziemiec wykona� taki numer: wsta�, u�cisn�� zdumionemu redaktorowi d�o� i
powiedzia�, co nast�puje:
� Niech pan pozwoli, �e mu z ca�ego serca podzi�kuj�.
� Za co mu pan dzi�kuje? � mrugaj�c oczyma zapyta� Bezdomny.
� Za niezmiernie wa�n� informacj�, dla mnie, podr�nika, nadzwyczaj interesuj�c� �
wieloznacznie wznosz�c palec wyja�ni� zagraniczny dziwak.
Niezmiernie wa�na informacja najwidoczniej istotnie wywar�a silne wra�enie na podr�niku,
bo z przera�eniem rozejrza� si� po domach, jak gdyby si� obawia�, �e w ka�dym oknie zobaczy
jednego ateist�.
,,Nie, to nie Anglik� � pomy�la� Berlioz, Bezdomnemu za� przysz�o do g�owy: �Ciekawe,
gdzie on si� nauczy� tak gada� po rosyjsku!� � i poeta znowu si� zas�pi�.
� Ale pozw�lcie, �e was, panowie, zapytam � po chwili niespokojnej zadumy przem�wi�
zagraniczny go�� � co w takim razie pocz�� z dowodami na istnienie Boga, kt�rych, jak
wiadomo, istnieje dok�adnie pi��?
� Niestety! � ze wsp�czuciem odpowiedzia� Berlioz. � �aden z tych dowod�w nie ma
najmniejszej warto�ci i ludzko�� dawno od�o�y�a je ad acta. Przyzna pan chyba, �e w kategoriach
rozumu nie mo�na przeprowadzi� �adnego dowodu na istnienie Boga.
� Brawo! � zawo�a� cudzoziemiec. � Brawo! Pan dok�adnie powt�rzy� pogl�d
nieokie�znanego staruszka Immanuela w tej materii. Ale zabawne, �e stary najpierw doszcz�tnie
rozprawi� si� z wszystkimi pi�cioma dowodami, a nast�pnie, jak gdyby szydz�c z samego siebie,
przeprowadzi� w�asny, sz�sty, dow�d.
� Dow�d Kanta � z subtelnym u�miechem sprzeciwi� si� wykszta�cony redaktor � jest
r�wnie� nieprzekonuj�cy. I nie na darmo Schiller powiada, �e rozwa�ania Kanta na ten temat
mog� zadowoli� tylko ludzi o duszach niewolnik�w, a Strauss je po prostu wy�miewa.
Berlioz m�wi�, a zarazem my�la� przez ca�y czas: �Ale kto to mo�e by�? I sk�d on tak dobrze
zna rosyjski?�
� Najlepiej by�oby pos�a� tego Kanta na trzy lata na So�owki za te jego dowody! � nagle
paln�� nieoczekiwanie Iwan.
� Ale�, Iwanie! � wyszepta� skonfundowany Berlioz.
Propozycja zes�ania Kanta na So�owki nie tylko jednak nie oszo�omi�a cudzoziemca, ale nawet
wprawi�a go w prawdziwy zachwyt.
� Ot� to! � zawo�a� i jego lewe, zielone, zwr�cone na Berlioza oko zab�ys�o. � Tam jest jego
miejsce! Przecie� m�wi�em mu wtedy, przy �niadaniu: �Jak pan tam, profesorze, sobie chce, ale
wymy�li� pan co�, co si� kupy nie trzyma. Mo�e to i m�dre, ale zbyt skomplikowane. Wy�miej�
pana�.
Berlioz wyba�uszy� oczy. �Przy �niadaniu... do Kanta! Co on plecie?� � pomy�la�.
� Ale � m�wi� dalej cudzoziemiec do poety, nie speszony zdumieniem Berlioza � zes�anie go
na So�owki jest niemo�liwe z tej przyczyny, �e Kant ju� od stu z g�r� lat przebywa w
miejscowo�ciach znacznie bardziej odleg�ych ni� So�owki i wydobycie go stamt�d jest zupe�nie
niemo�liwe, zapewniam pana.
� A szkoda! � wypowiedzia� si� agresywny poeta.
� Ja r�wnie� �a�uj� � b�yskaj�c okiem przytakn�� mu niewyja�niony podr�nik i ci�gn�� dalej.
� Ale niepokoi mnie nast�puj�ce zagadnienie: skoro nie ma Boga, to kto kieruje �yciem
cz�owieka i w og�le wszystkim, co si� dzieje na �wiecie?
� O tym wszystkim decyduje cz�owiek � Berlioz po�pieszy� z gniewn� odpowiedzi� na to,
trzeba przyzna�, niezupe�nie jasne pytanie.
� Przepraszam � �agodnie powiedzia� nieznajomy � po to, �eby czym� kierowa�, trzeba b�d�
co b�d� mie� dok�adny plan, obejmuj�cy jaki� mo�liwie przyzwoity okres czasu. Pozwoli wi�c
pan, �e go zapytam, jak cz�owiek mo�e czymkolwiek kierowa�, skoro pozbawiony jest nie tylko
mo�liwo�ci planowania na cho�by �miesznie kr�tki czas, no, powiedzmy, na tysi�c lat, ale nie
mo�e ponadto r�czy� za to, co si� z nim samym stanie nast�pnego dnia?
Bo istotnie � tu nieznajomy zwr�ci� si� do Berlioza � prosz� sobie wyobrazi�, �e zaczyna pan
rz�dzi�, sob� i innymi, �e tak powiem � dopiero zaczyna si� pan rozsmakowywa� i nagle okazuje
si�, �e ma pan... kche... kche... sarkom� p�uc... � I cudzoziemiec u�miechn�� si� s�odko, jak
gdyby my�l o sarkomie p�uc sprawi�a mu przyjemno��. � Tak, sarkoma � po kociemu mru��c
oczy powt�rzy� d�wi�czne s�owo � i pa�skie rz�dy si� sko�czy�y! Interesuje pana ju� tylko los
w�asny, niczyj wi�cej! Krewni zaczynaj� pana ok�amywa�. Pan czuje, �e co� jest nie w porz�dku,
p�dzi pan do uczonych lekarzy, potem do szarlatan�w, a w ko�cu, by� mo�e, idzie pan nawet do
wr�ki. Zar�wno to pierwsze, jak to drugie i to trzecie nie ma �adnego sensu, sam pan to
rozumie. I ca�a historia ko�czy si� tragicznie � ten, kt�ry jeszcze niedawno s�dzi�, �e o czym�
tam decyduje, spoczywa sobie w drewnianej skrzynce, a otoczenie, zdaj�c sobie spraw�, �e z
le��cego �adnego po�ytku mie� ju� nie b�dzie, spala go w specjalnym piecu.
A bywa i gorzej � cz�owiek dopiero co wybiera� si� do Kis�owodska � tu cudzoziemiec
zmru�onymi oczyma popatrzy� na Berlioza � zdawa�oby si� g�upstwo, ale nawet tego nie mo�e
dokona�, bo nagle, nie wiedzie� czemu, po�lizgnie si� i wpadnie pod tramwaj! Czy naprawd�
uwa�a pan, �e ten cz�owiek sam tak sob� pokierowa�? Czy nie s�uszniej by�oby uzna�, �e
pokierowa� nim kto� zupe�nie inny? � tu nieznajomy za�mia� si� dziwnie.
Berlioz z wielk� uwag� s�ucha� nieprzyjemnego opowiadania o sarkomie i tramwaju i zacz�y
go dr�czy� jakie� trwo�ne my�li. �Nie, to nie cudzoziemiec... to nie cudzoziemiec... � my�la� � to
jaki� przedziwny facet... ale kim on w takim razie jest?�
� Ma pan, jak widz�, ochot� zapali�? � nieznajomy zwr�ci� si� niespodziewanie do
Bezdomnego. � Jakie pan pali?
� A co, ma pan do wyboru? � ponuro zapyta� poeta, kt�remu sko�czy�y si� papierosy.
� Jakie pan pali? � powt�rzy� nieznajomy.
� �Nasz� mark� � z nienawi�ci� odpowiedzia� Bezdomny.
Nieznajomy niezw�ocznie wyci�gn�� z kieszeni papiero�nic� i poda� j� Bezdomnemu:
� �Nasza marka�...
I redaktorem, i poet� wstrz�sn�� nie tyle fakt, �e w papiero�nicy znalaz�a si� w�a�nie �Nasza
marka�, ile sama papiero�nica. By�a olbrzymia, z dukatowego z�ota, a kiedy si� otworzy�a, na jej
wieczku zaiskrzy� b��kitnymi i bia�ymi ogniami tr�jk�t z brylant�w.
Ka�dy z literat�w pomy�la� co innego: Berlioz � �nie, to jednak cudzoziemiec!�, a Bezdomny:
�O, cholera!�...
Poeta i w�a�ciciel papiero�nicy zapalili, a niepal�cy Berlioz podzi�kowa�.
�Trzeba mu b�dzie odpowiedzie� tak � zdecydowa� Berlioz. � Tak, cz�owiek jest �miertelny,
nikt temu nie przeczy. Ale rzecz w tym...�
Jednak nie zd��y� nawet zacz��, kiedy cudzoziemiec powiedzia�:
� Tak, cz�owiek jest �miertelny, ale to jeszcze p� biedy. Najgorsze, �e to, i� jest �miertelny,
okazuje si� niespodziewanie, w tym w�a�nie s�k! Nikt nie mo�e przewidzie�, co b�dzie robi�
dzisiejszego wieczora.
�Jakie� g�upie podej�cie do zagadnienia...� � pomy�la� Berlioz i zaprotestowa�:
� No, to to ju� przesada. Wiem mniej wi�cej dok�adnie, co b�d� robi� dzi� wiecz�r.
Oczywista, je�li na Bronnej nie spadnie mi ceg�a na g�ow�...
� Ceg�a � z przekonaniem przerwa� mu nieznajomy � nigdy nikomu nie spada na g�ow� ni z
tego, ni z owego. W ka�dym razie panu, niech mi pan wierzy, ceg�a nie zagra�a. Pan umrze inn�
�mierci�.
� A mo�e wie pan, jak�? � ze zrozumia�� ironi� w g�osie zasi�gn�� informacji Berlioz, daj�c
si� wci�gn�� w t� rzeczywi�cie do�� idiotyczn� rozmow�. � I mo�e mi pan to powie?
� Ch�tnie � przysta� na to nieznajomy. Zmierzy� Berlioza spojrzeniem, jakby zamierza� uszy�
mu garnitur, wymrucza� przez z�by co� w rodzaju: �raz, dwa, ...Merkury w drugim domu...
ksi�yc wzeszed�... sze�� � nieszcz�cie... wiecz�r � siedem...� � i g�o�no, rado�nie oznajmi�: �
Utn� panu g�ow�!
Bezdomny dziko wytrzeszczy� oczy na bezczelnego cudzoziemca, a Berlioz zapyta� z
kwa�nym u�miechem:
� A kt� to zrobi? Wrogowie? Interwenci?
� Nie � odpowiedzia� cudzoziemiec. � Rosjanka, komsomo�ka.
� Hm... � zamrucza� zdegustowany �artem nieznajomego Berlioz. � No, pan daruje, ale to
ma�o prawdopodobne.
� I ja prosz� o wybaczenie � odpowiedzia� cudzoziemiec � ale tak w�a�nie b�dzie. Czy
m�g�by mi pan powiedzie�, je�li to oczywi�cie nie tajemnica, co pan b�dzie robi� dzi�
wieczorem?
� To �adna tajemnica. Teraz wpadn� do siebie, na Sadow�, a potem o dziesi�tej wieczorem w
Massolicie odb�dzie si� zebranie, kt�remu b�d� przewodniczy�.
� To si� nie da zrobi� � stanowczo zaprzeczy� obcokrajowiec.
� A to dlaczego?
� Dlatego � odpowiedzia� cudzoziemiec i zmru�onymi oczyma zapatrzy� si� w niebo, po
kt�rym w przeczuciu wieczornego ch�odu bezg�o�nie �miga�y czarne ptaki � �e Annuszka ju�
kupi�a olej s�onecznikowy, i nie do��, �e kupi�a, ale ju� go nawet rozla�a. Tak wi�c zebranie si�
nie odb�dzie.
Pod lipami zapanowa�o zrozumia�e milczenie.
� Przepraszam � odezwa� si� Berlioz po chwili, spogl�daj�c na cudzoziemca, kt�ry
najwyra�niej gada� od rzeczy � co ma do tego olej s�onecznikowy... i jaka� Annuszka?
� Olej s�onecznikowy tyle ma do tego... � nagle odezwa� si� Bezdomny, kt�ry najwyra�niej
postanowi� wypowiedzie� nieproszonemu cudzoziemcowi wojn�. � Czy nie byli�cie kiedy�,
obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umys�owo chorych?
� Iwan! � cichutko zawo�a� Berlioz. Ale cudzoziemiec, ani troch� nie ura�ony, roze�mia� si�
wesolutko.
� By�em, by�em i to nie raz! � wykrzykn�� ze �miechem, ale wpatrzone w poet� oko nie
�mia�o si�. � Gdzie� to ja nie bywa�em! Szkoda tylko, �e nie zd��y�em zapyta� profesora, co to
takiego schizofrenia. Wi�c niech ju� go pan sam o to zapyta, Iwanie Niko�ajewiczu.
� Sk�d pan wie, jak ja si� nazywam?
� No, wie pan, kt� by pana nie zna� � nieznajomy wyci�gn�� z kieszeni wczorajszy numer
�Litieraturnej Gaziety� i Bezdomny zobaczy� na pierwszej od razu kolumnie swoj� podobizn�, a
pod ni� w�asne wiersze. Ale ten dow�d s�awy i popularno�ci, kt�ry jeszcze wczoraj tak go
cieszy�, tym razem jako� ani troch� nie uradowa� poety.
� Przepraszam � powiedzia�, a twarz mu spochmurnia�a. � Czy m�g�by pan chwil� poczeka�?
Chcia�em powiedzie� koledze kilka s��w.
� O, z przyjemno�ci�! � zawo�a� nieznajomy. � Tu jest tak mi�o pod tymi lipami, a mnie si�
nigdzie nie �pieszy.
� S�uchaj, Misza � szepta� poeta, odci�gaj�c Berlioza na bok � to nie �aden turysta, tylko
szpieg. To rosyjski emigrant, kt�remu uda�o si� do nas przedosta�. Wylegitymuj go natychmiast,
bo zwieje.
� Tak my�lisz? � szepn�� z niepokojem Berlioz i pomy�la�: �Przecie� on ma racj�...�
� Mo�esz mi wierzy� � zachrypia� mu do ucha poeta. � Udaje g�upiego, �eby wypyta� o to i
owo. S�ysza�e�, jak on gada po rosyjsku � poeta m�wi� i zarazem zezowa� pilnuj�c, �eby
nieznajomy nie uciek�. � Chod�, zatrzymamy go, bo da nog�...
I poeta poci�gn�� Berlioza za r�k� w stron� �awki.
Nieznajomy ju� nie siedzia�, ale sta� obok niej trzymaj�c w r�ku jak�� ksi��eczk� w
ciemnoszarej oprawie, sztywn� kopertk� w dobrym gatunku i bilet wizytowy.
� Zechc� mi chyba panowie wybaczy�, �e w ferworze dyskusji zapomnia�em si� przedstawi�.
Oto moja wizyt�wka, oto paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultacj� � z naciskiem
powiedzia� nieznajomy patrz�c przenikliwie na obu literat�w.
Ci si� zmieszali. �Do diab�a, on wszystko s�ysza�...� � pomy�la� Berlioz i uprzejmym gestem
da� do zrozumienia, �e nie ma potrzeby okazywania dokument�w. Kiedy cudzoziemiec podsun��
je redaktorowi, poeta zd��y� spostrzec wydrukowane na wizyt�wce zagranicznymi literami s�owo
�profesor� i pierwsz� liter� nazwiska � W.
� Bardzo mi przyjemnie � niewyra�nie mrucza� tymczasem skonfundowany redaktor i
cudzoziemiec schowa� dokumenty do kieszeni.
W ten spos�b stosunki dyplomatyczne zosta�y zn�w nawi�zane i ca�a tr�jka usiad�a na �awce.
� Wi�c zaproszono pana do Moskwy w charakterze konsultanta, profesorze? � zapyta�
Berlioz.
� Tak, mam by� konsultantem.
� Pan jest Niemcem? � zainteresowa� si� Bezdomny.
� Ja? � profesor odpowiedzia� pytaniem na pytanie i nagle popad� w zadum�. � Tak, chyba
jestem Niemcem.
� Pan �wietnie m�wi po rosyjsku � stwierdzi� Bezdomny.
� O, jestem w og�le poliglot�. Znam bardzo wiele j�zyk�w � odpar� profesor.
� A jaka jest pa�ska specjalno��? � zapyta� Berlioz.
� Jestem specjalist� od czarnej magii. �Masz tobie!� � co� za�omota�o w g�owie Berlioza.
� I... zaproszono pana do nas jako specjalist�? � lekko zaj�kn�wszy si� zapyta� redaktor.
� Tak, jako specjalist� � potwierdzi� profesor i wyja�ni�: � W waszej bibliotece narodowej
znaleziono oryginalne r�kopisy Herberta z Aurillac, z dziesi�tego wieku. Poproszono mnie,
�ebym je odcyfrowa�. Jestem w tej dziedzinie jedynym specjalist� na �wiecie.
� A! Wi�c jest pan historykiem? � z szacunkiem i z ogromn� ulg� zapyta� Berlioz.
� Jestem historykiem � potwierdzi� uczony i doda� ni w pi��, ni w dziewi��: � Dzi�
wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy si� nadzwyczaj interesuj�ca historia.
I zn�w poeta i redaktor ogromnie si� zdziwili, profesor za� pokiwa� palcem, przywo�uj�c ich
bli�ej, a kiedy obaj nachylili si� do niego, wyszepta�:
� Nie zapominajcie, �e Jezus istnia� naprawd�.
� Widzi pan, profesorze � powiedzia� Berlioz z wymuszonym u�miechem � szanujemy,
oczywi�cie, pa�sk� ogromn� wiedz�, ale na t� spraw� mamy zupe�nie odmienny pogl�d.
� A tu nie trzeba mie� �adnych pogl�d�w � odpar� dziwny profesor. � Jezus po prostu istnia� i
tyle.
� Ale potrzebne s� jakie� na to �wiadectwa... � zacz�� Berlioz.
� Nie trzeba �adnych �wiadectw � odpowiedzia� konsultant i j�� m�wi� niezbyt g�o�no, przy
czym jego cudzoziemski akcent nie wiadomo dlaczego znik�: � Wszystko jest bardzo proste � w
bia�ym p�aszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym
rankiem czternastego dnia wiosennego miesi�ca nisan...
2. Poncjusz Pi�at
W bia�ym p�aszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty,
wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesi�ca nisan pod kryt� kolumnad� ��cz�c�
oba skrzyd�a pa�acu Heroda Wielkiego wyszed� procurator Judei Poncjusz Pi�at.
Procurator ponad wszystko nienawidzi� zapachu olejku r�anego, a dzi� wszystko
zapowiada�o niedobry dzie�, poniewa� wo� r� prze�ladowa�a procuratora od samego rana.
Mia� wra�enie, �e r�any aromat s�czy si� z rosn�cych w ogrodzie palm i cyprys�w, �e z
wydzielanym przez eskort� odorem potu i sk�rzanego rynsztunku miesza si� zapach
znienawidzonych kwiat�w.
Z zabudowa� na ty�ach pa�acu, gdzie kwaterowa�a przyby�a do Jeruszalaim wraz z
procuratorem pierwsza kohorta dwunastego legionu B�yskawic, a� tu, pod kolumnad�, nap�ywa�
poprzez g�rn� kondygnacj� ogrodu gorzkawy dymek �wiadcz�cy, �e kucharze w centuriach
zacz�li ju� gotowa� obiad, i w tym dymku tak�e by�a domieszka oleistych r�anych aromat�w.
�Za c� mnie tak karzecie, o bogowie?... Tak, to bez w�tpienia znowu ta niezwyci�ona,
straszliwa choroba... hemicrania, przy kt�rej boli p� g�owy... choroba, na kt�r� nie ma lekarstwa,
przed kt�r� nie ma ratunku... Spr�buj� nie porusza� g�ow�...�
Na mozaikowej posadzce przy fontannie by� ju� przygotowany tron i procurator nie
spojrzawszy na nikogo zasiad� na nim i wyci�gn�� r�k� w bok. Sekretarz z uszanowaniem z�o�y�
w jego d�oni kawa�ek pergaminu. Procurator, nie zdo�awszy opanowa� bolesnego grymasu,
k�tem oka pobie�nie przejrza� tekst, zwr�ci� sekretarzowi pergamin, powiedzia� z trudem:
� Pods�dny z Galilei? Przes�ali�cie spraw� tetrarsze?
� Tak, procuratorze � odpar� sekretarz.
� A on?
� Odm�wi� rozstrzygni�cia tej sprawy i wydany przez Sanhedryn wyrok �mierci przes�a� do
twojej dyspozycji � wyja�ni� sekretarz.
Procuratorowi skurcz wykrzywi� policzek. Powiedzia� cicho:
� Wprowad�cie oskar�onego.
Natychmiast dw�ch legionist�w wprowadzi�o mi�dzy kolumny z ogrodowego placyku
dwudziestosiedmioletniego cz�owieka i przywiod�o go przed tron procuratora. Cz�owiek �w
odziany by� w stary, rozdarty, b��kitny chiton. Na g�owie mia� bia�y zaw�j przewi�zany wok�
rzemykiem, r�ce zwi�zano mu z ty�u. Pod jego lewym okiem widnia� wielki siniak, w k�ciku ust
mia� zdart� sk�r� i zasch�� krew. Patrzy� na procuratora z l�kliw� ciekawo�ci�.
Tamten milcza� przez chwil�, potem cicho zapyta� po aramejsku:
� Wi�c to ty namawia�e� lud do zburzenia jeruszalaimskiej �wi�tyni?
Procurator siedzia� niczym wykuty z kamienia i tylko jego wargi porusza�y si� ledwie
zauwa�alnie, kiedy wymawia� te s�owa. By� jak z kamienia, ba� si� bowiem poruszy� g�ow�
p�on�c� z piekielnego b�lu.
Cz�owiek ze zwi�zanymi r�kami post�pi� nieco ku przodowi i pocz�� m�wi�:
� Cz�owieku dobry. Uwierz mi... Ale procurator, nadal znieruchomia�y, natychmiast przerwa�
mu, ani o w�os nie podnosz�c g�osu:
� Czy to mnie nazwa�e� dobrym cz�owiekiem? Jeste� w b��dzie. Ka�dy w Jeruszalaim powie
ci, �e jestem okrutnym potworem, i to jest �wi�ta prawda. � Po czym r�wnie beznami�tnie doda�:
� Centurion Szczurza �mier�, do mnie!
Wszystkim si� wyda�o, �e zapada mrok, kiedy centurion pierwszej centurii Marek, zwany
tak�e Szczurz� �mierci�, wszed� na taras i stan�� przed procuratorem. By� o g�ow� wy�szy od
najwy�szego �o�nierza legionu i tak szeroki w barach, �e przes�oni� sob� niewysokie jeszcze
s�o�ce.
Procurator zwr�ci� si� do centuriona po �acinie:
� Przest�pca nazwa� mnie cz�owiekiem dobrym. Wyprowad� go st�d na chwile i wyja�nij mu,
jak nale�y si� do mnie zwraca�. Ale nie kalecz go.
Wszyscy pr�cz nieruchomego procuratora odprowadzali spojrzeniami Marka Szczurz�
�mier�, kt�ry skin�� na aresztanta, ka��c mu i�� za sob�. Szczurz� �mier� w og�le zawsze
wszyscy odprowadzali spojrzeniami, gdziekolwiek si� pojawia�, tak niecodziennego by� wzrostu,
a ci, kt�rzy widzieli go po raz pierwszy, patrzyli na� z tego tak�e powodu, �e twarz centuriona
by�a potwornie zeszpecona � nos jego strzaska�o niegdy� uderzenie germa�skiej maczugi.
Ci�kie buciory Marka za�omota�y po mozaice, zwi�zany poszed� za nim bezg�o�nie, pod
kolumnad� zapanowa�o milczenie, s�ycha� by�o gruchanie go��bi na ogrodowym placyku nie
opodal balkonu, a tak�e wod� �piewaj�c� w fontannie dziwaczn� i mi�� piosenk�.
Procurator nagle zapragn�� wsta�, podstawi� skro� pod strug� wody i pozosta� ju� w tej
pozycji. Wiedzia� jednak, �e i to nie przyniesie mu ulgi.
Szczurza �mier� spod kolumnady wyprowadzi� aresztowanego do ogrodu, wzi�� bicz z r�k
legionisty, kt�ry sta� u st�p br�zowego pos�gu, zamachn�� si� od niechcenia i uderzy�
aresztowanego po ramionach. Ruch centuriona by� lekki i niedba�y, ale zwi�zany cz�owiek
natychmiast zwali� si� na ziemi�, jakby mu kto� podci�� nogi, zach�ysn�� si� powietrzem, krew
uciek�a mu z twarzy, a jego oczy sta�y si� puste.
Marek lew� r�k� lekko poderwa� le��cego w powietrze, jakby to by� pusty worek, postawi� go
na nogi, powiedzia� przez nos, kalecz�c aramejskie s�owa:
� Do procuratora rzymskiego zwraca� si�: hegemon. Innych s��w nie m�wi�. Sta� spokojnie.
Zrozumia�e� czy uderzy�?
Aresztowany zachwia� si�, ale przem�g� s�abo��, krew zn�w kr��y�a, odetchn�� g��boko i
ochryple powiedzia�:
� Zrozumia�em ci�. Nie bij mnie.
Po chwili znowu sta� przed procuratorem.
Rozleg� si� matowy, zbola�y g�os:
� Imi�?
� Moje? � po�piesznie zapyta� aresztowany, ca�ym swoim jestestwem wyra�aj�c gotowo�� do
szybkich i rzeczowych odpowiedzi, postanowienie, �e nie da wi�cej powodu do gniewu.
Procurator powiedzia� cicho:
� Moje znam. Nie udawaj g�upszego, ni� jeste�. Twoje.
� Jeszua � spiesznie odpowiedzia� aresztowany.
� Masz przezwisko?
� Ha�Nocri.
� Sk�d jeste�?
� Z miasta Gamala � odpowiedzia� aresztant, zarazem wskazuj�c g�ow�, �e gdzie� tam
daleko, na prawo od niego, na p�nocy, jest miasto Gamala.
� Z jakiej krwi?
� Dok�adnie tego nie wiem � z o�ywieniem odpowiedzia� aresztowany. � Nie pami�tam
moich rodzic�w. Powiadaj�, �e ojciec by� Syryjczykiem...
� Gdzie stale mieszkasz?
� Nigdzie nie mam domu � nie�mia�o odpowiedzia� aresztant. � W�druj� od miasta do miasta.
� Mo�na to nazwa� kr�cej, jednym s�owem. W��cz�gostwo � powiedzia� procurator i zapyta�:
� Masz rodzin�?
� Nie mam nikogo. Sam jestem na �wiecie.
� Umiesz czyta�, pisa�?
� Umiem.
� Znasz jaki� j�zyk pr�cz aramejskiego?
� Znam. Grecki.
Unios�a si� opuchni�ta powieka, zasnute mgie�k� cierpienia oko wpatrzy�o si� w
aresztowanego. Drugie nadal by�o zamkni�te.
Pi�at odezwa� si� po grecku:
� Wi�c to ty zamierza�e� zburzy� �wi�tyni� i nawo�ywa�e� do tego lud?
Aresztowany znowu si� o�ywi�, jego oczy nie wyra�a�y ju� strachu, zacz�� m�wi� po grecku:
� Cz�o... � przera�enie b�ysn�o w jego oczach, zrozumia�, �e omal si� nie przej�zyczy�. � Ja,
hegemonie, nigdy w �yciu nie mia�em zamiaru burzy� �wi�tyni i nikogo nie namawia�em do tak
nonsensownego uczynku.
Zdziwienie odmalowa�o si� na twarzy sekretarza, kt�ry pochylony nad niziutkim sto�em
spisywa� zeznania. Uni�s� g�ow�, ale natychmiast zn�w j� pochyli� nad pergaminem.
� Wielka ilo�� rozmaitych ludzi schodzi si� do tego miasta na �wi�to. S� w�r�d nich
magowie, astrologowie, wr�bici i mordercy � monotonnie m�wi� procurator � niekiedy zdarzaj�
si� tak�e k�amcy. Ty, na przyk�ad, jeste� k�amc�. Zapisano tu wyra�nie � podburza�e� do
zniszczenia �wi�tyni. Tak za�wiadczyli ludzie.
� Ci dobrzy ludzie � zacz�� m�wi� wi�zie� i spiesznie dodawszy: � hegemonie � ci�gn��: �
niczego nie studiowali i wszystko, co m�wi�em, poprzekr�cali. W og�le zaczynam si� obawia�,
�e te nieporozumienia b�d� trwa�y jeszcze bardzo, bardzo d�ugo. A wszystko dlatego, �e on
niedok�adnie zapisuje to, co m�wi�.
Zapad�o milczenie. Teraz ju� oboje zbola�ych oczu patrzy�o oci�ale na aresztowanego.
� Powtarzam ci, ale ju� po raz ostatni, aby� przesta� udawa� wariata, zbrodniarzu � �agodnie,
monotonnie powiedzia� Pi�at. � Niewiele zapisano z tego, co� m�wi�, ale tego, co zapisano, jest w
ka�dym razie do��, aby ci� powiesi�.
� O, nie, o, nie, hegemonie! � w �arliwym pragnieniu przekonania rozm�wcy m�wi� aresztant
� chodzi za mn� taki jeden z kozim pergaminem i bez przerwy pisze. Ale kiedy� zajrza�em mu do
tego pergaminu i strach mnie zdj��. Nie m�wi�em dos�ownie nic z tego, co tam zosta�o zapisane.
B�aga�em go: spal, prosz� ci�, ten pergamin! Ale on mi go wyrwa� i uciek�.
� Kt� to taki? � opryskliwie zapyta� Pi�at i dotkn�� d�oni� skroni.
� Mateusz Lewita � skwapliwie powiedzia� wi�zie�. � By� poborc� podatkowym i spotka�em
go po raz pierwszy na drodze do Bettagium, w tym miejscu, gdzie do drogi przytyka ogr�d
figowy, i rozmawia�em z nim. Na pocz�tku potraktowa� mnie nieprzyja�nie, a nawet mnie
obra�a�, to znaczy wydawa�o mu si�, �e mnie obra�a, poniewa� nazywa� mnie psem. �
Aresztowany u�miechn�� si�. � Co do mnie, nie widz� w tym zwierz�ciu nic z�ego, nic takiego,
�eby si� obra�a� za to s�owo...
Sekretarz przesta� notowa� i ukradkiem spojrza� zdziwiony, nie na aresztowanego jednak,
tylko na procuratora.
� ...lecz wys�uchawszy mnie, z�agodnia� � ci�gn�� Jeszua � a w ko�cu cisn�� pieni�dze na
drog� i o�wiadczy�, �e p�jdzie ze mn� na w�dr�wk�...
Pi�at u�miechn�� si� po�ow� twarzy, wyszczerzaj�c po��k�e z�by i przem�wi�, ca�ym cia�em
zwracaj�c si� ku sekretarzowi:
� O, miasto Jeruszalaim! Czeg� tu nie mo�na us�ysze�?! Poborca podatk�w, s�yszycie, cisn��
pieni�dze na drog�!
Sekretarz, nie wiedz�c, co na to odpowiedzie�, uzna� za wskazane u�miechn�� si� tak jak
Pi�at.
� Powiedzia�, �e od tej chwili nienawidzi pieni�dzy � obja�ni� Jeszua dziwne zachowanie
Mateusza Lewity i doda�: � Odt�d w�drowa� wraz ze mn�.
Procurator, ci�gle jeszcze szczerz�c z�by, przyjrza� si� wi�niowi, potem spojrza� na s�o�ce,
kt�re nieub�aganie wznosi�o si� coraz wy�ej i wy�ej nad pos�gami je�d�c�w na le��cym z prawej
strony, w dali, w dolinie, hipodromie, i znienacka, w jakiej� m�cz�cej udr�ce, pomy�la�, �e
najpro�ciej by�oby pozby� si� z balkonu tego dziwacznego rozb�jnika, wyrzek�szy dwa tylko
s�owa: �powiesi� go!� Pozby� si� tak�e eskorty, przej�� spod kolumnady do wn�trza pa�acu,
poleci�, by zaciemniono okna komnaty, zwali� si� na �o�e, za��da� zimnej wody, um�czonym
g�osem przywo�a� psa Bang�, u�ali� si� przed nim na t� hemicrani�... W obola�ej g�owie
procuratora b�ysn�a nagle kusz�ca my�l o truci�nie.
Patrzy� na wi�nia zm�tnia�ymi oczyma i przez czas jaki� milcza�, z trudem usi�uj�c sobie
przypomnie�, czemu to na tym niemi�osiernym porannym skwarze stoi przed nim wi�zie� o
twarzy zniekszta�conej razami, u�wiadomi� sobie, jakie jeszcze niepotrzebne nikomu pytania
b�dzie tu musia� zadawa�.
� Mateusz Lewita? � zapyta� ochryple chory i zamkn�� oczy.
� Tak, Mateusz Lewita � dotar� do� wysoki, zadr�czaj�cy go g�os.
� W takim razie, co m�wi�e� o �wi�tyni t�umowi na targowisku?
Wydawa�o si� Pi�atowi, �e g�os odpowiadaj�cego k�uje go w skro�, ten g�os m�czy� go
niewypowiedzianie, ten g�os m�wi�:
� M�wi�em, hegemonie, o tym, �e runie �wi�tynia starej wiary i powstanie nowa �wi�tynia
prawdy. Powiedzia�em tak, �eby mnie �atwiej zrozumieli.
� � Czemu�, w��cz�go, wzburza� umys�y ludu na targowisku opowie�ciami o prawdzie, o
kt�rej ty sam nie masz poj�cia? C� wi�c jest prawd�?
I pomy�la� sobie procurator: �Bogowie! Pytam go na s�dzie o takie rzeczy, o kt�re pyta� nie
powinienem... M�j umys� mnie zawodzi...� I zn�w zamajaczy� mu przed oczyma puchar
ciemnego p�ynu. �Trucizny mi dajcie, trucizny...�
I zn�w us�ysza� g�os:
� Prawd� jest to przede wszystkim, �e boli ci� g�owa i to tak bardzo ci� boli, �e ma�odusznie
rozmy�lasz o �mierci. Nie do��, �e nie starcza ci si�, by ze mn� m�wi�, ale trudno ci nawet na
mnie patrze�. Mimo woli staj� si� teraz twoim katem, co zasmuca mnie ogromnie. Nie mo�esz
nawet o niczym my�le� i tylko marzysz o tym, by nadszed� tw�j pies, jedyne zapewne
stworzenie, do kt�rego jeste� przywi�zany. Ale twoje m�czarnie zaraz si� sko�cz�, b�l g�owy
ust�pi.
Sekretarz wytrzeszczy� oczy na wi�nia, nie dopisa� s�owa do ko�ca.
Pi�at podni�s� na aresztanta um�czone spojrzenie i zobaczy�, �e s�o�ce stoi ju� do�� wysoko
nad hipodromem, �e promie� s�oneczny przenikn�� pod kolumnad�, podpe�za ku znoszonym
sanda�om Jeszui, i �e ten stara si� usun�� od s�o�ca.
W�wczas procurator wsta� z tronu, �cisn�� d�o�mi g�ow�, na jego wygolonej ��tawej twarzy
pojawi� si� wyraz przera�enia. Ale Pi�at natychmiast opanowa� go wysi�kiem woli i znowu opad�
na tron.
Wi�zie� natomiast kontynuowa� tymczasem swoj� przemow�, sekretarz niczego ju� jednak
nie notowa�, tylko wyci�gn�� szyj� jak g�sior i stara� si� nie uroni� ani s�owa.
� I oto wszystko si� ju� sko�czy�o � �yczliwie spogl�daj�c na Pi�ata m�wi� aresztowany � i
niezmiernie si� z tego ciesz�. Radzi�bym ci, hegemonie, aby� na czas jaki� opu�ci� pa�ac i odby�
ma�� przechadzk� po okolicy, chocia�by po ogrodach na stoku eleo�skiej g�ry. Burza
nadci�gnie... � wi�zie� odwr�ci� si� i popatrzy� zmru�onymi oczyma w s�o�ce � ...p�niej, pod
wiecz�r. Przechadzka dobrze ci zrobi, a ja ci ch�tnie b�d� towarzyszy�. Przysz�o mi do g�owy
kilka nowych my�li, kt�re, jak s�dz�, mog�yby ci si� wyda� interesuj�cymi, i z przyjemno�ci�
bym si� nimi z tob� podzieli�, tym bardziej �e sprawiasz na mnie wra�enie bardzo m�drego
cz�owieka. � Sekretarz zblad� �miertelnie, pergamin spad� mu na posadzk�. � Szkoda tylko �
ci�gn�� zwi�zany Ha�Nocri i nikt mu nie przerywa� � �e zbytnio jeste� zamkni�ty w sobie i
zupe�nie opu�ci�a ci� wiara w ludzi. Przyznasz przecie�, �e nie mo�na wszystkich swoich uczu�
przelewa� na psa. Smutne jest twoje �ycie, hegemonie � w tym miejscu m�wi�cy pozwoli� sobie
na u�miech.
Sekretarz my�la� teraz ju� tylko o jednym � wierzy� czy nie wierzy� w�asnym uszom. Musia�
im wierzy�. Postara� si� zatem wyobrazi� sobie, jak� te� wymy�ln� form� przybierze gniew
zapalczywego procuratora wobec tej nies�ychanej �mia�o�ci aresztowanego. Ale nie m�g� sobie
tego wyobrazi�, cho� nie�le zna� procuratora.
W�wczas da� si� s�ysze� zdarty, nieco zachrypni�ty g�os procuratora m�wi�cego po �acinie:
� Rozwi��cie mu r�ce.
Jeden z konwojuj�cych legionist�w stukn�� kopi� o posadzk�, poda� j� s�siadowi, zbli�y� si� i
zdj�� wi�niowi p�ta. Sekretarz podni�s� z ziemi pergamin, postanowi�, �e niczego na razie nie
b�dzie notowa� i �e niczemu nie b�dzie si� dziwi�.
� Przyznaj si� � spokojnie zapyta� po grecku Pi�at � jeste� wielkim lekarzem?
� Nie, procuratorze, nie jestem lekarzem � odpowiedzia� aresztowany, rozcieraj�c z ulg�
zniekszta�cone i opuchni�te, purpurowe przeguby d�oni.
Pi�at surowo przygl�da� si� aresztowanemu spode �ba, w jego oczach nie by�o ju� mgie�ki,
pojawi�y si� w nich dobrze wszystkim znane iskry.
� Nie pyta�em ci� o to � powiedzia� � ale czy znasz mo�e r�wnie� �acin�?
� Znam � odpowiedzia� aresztowany. Rumieniec wyst�pi� na z��k�e policzki Pi�ata i
procurator zapyta� po �acinie:
� Sk�d wiedzia�e�, �e chcia�em przywo�a� psa?
� To zupe�nie proste � odpowiedzia� po �acinie aresztowany. � Wodzi�e� w powietrzu d�oni� �
tu wi�zie� powt�rzy� gest Pi�ata � tak, jakby� chcia� go pog�aska�, a twoje wargi...
� Tak... � powiedzia� Pi�at.
Milczeli przez chwil�. A potem Pi�at zapyta� po grecku:
� A zatem jeste� lekarzem?
� Nie, nie � �ywo odpowiedzia� wi�zie�. � Wierz mi, nie jestem lekarzem.
� No c�, je�li chcesz to zachowa� w tajemnicy, zachowaj. Bezpo�rednio ze spraw� to si� nie
wi��e. Utrzymujesz zatem, �e nie nawo�ywa�e� do zburzenia �wi�tyni... czy te� jej podpalenia,
czy zniszczenia jej w jaki� inny spos�b?
� Nikogo, hegemonie, nie nawo�ywa�em do niczego takiego, powtarzam. Czy wygl�dam na
cz�owieka niespe�na rozumu?
� O, nie, nie wygl�dasz na cz�owieka niespe�na rozumu � cicho odpowiedzia� procurator z
jakim� strasznym u�miechem. � Przysi�gnij zatem, �e nic takiego nie mia�o miejsca.
� Na co chcesz, abym przysi�g�? � zapyta� z o�ywieniem uwolniony z wi�z�w.
� Cho�by na w�asne �ycie � odpowiedzia� procurator. � Najwy�szy czas, aby� na nie
przysi�g�, bo wiedz o tym, �e wisi ono na w�osku.
� Czy s�dzisz, hegemonie, �e to ty� je zawiesi� na w�osku? � zapyta� wi�zie�. � Je�li s�dzisz
tak, bardzo si� mylisz.
Pi�at drgn�� i odpar� przez z�by:
� Mog� przeci�� ten w�osek.
� Co do tego tak�e si� mylisz � powiedzia� z pow�tpiewaniem aresztowany, u�miechaj�c si�
dobrodusznie i zas�aniaj�c d�oni� przed s�o�cem. � Przyznasz, �e przeci�� ten w�osek mo�e
chyba tylko ten, kto zawiesi� na nim moje �ycie.
� Tak, tak � powiedzia� Pi�at i u�miechn�� si�. � Nie w�tpi� ju� teraz, �e jeruszalaimscy
pr�niacy w��czyli si� za tob�. Nie wiem, gdzie� si� �wiczy� w wymowie, ale j�zyka w g�bie nie
zapominasz. Nawiasem m�wi�c, powiedz mi, czy to prawda, �e przyby�e� do Jeruszalaim przez
Suzsk� Bram�, jad�c oklep na o�le, i �e towarzyszy�y ci t�umy mot�ochu wiwatuj�cego na twoj�
cze��, jakby� by� jakim prorokiem? � i procurator wskaza� zw�j pergaminu.
Wi�zie� popatrzy� na procuratora z niedowierzaniem.
� Nie mam �adnego os�a, hegemonie � powiedzia�. � Rzeczywi�cie wszed�em do Jeruszalaim
przez Suzsk� Bram�, ale przyszed�em pieszo, a towarzyszy� mi tylko Mateusz Lewita i nikt tnie
wiwatowa� ani niczego nie krzycza�, bo nikt mnie wtedy w Jeruszalaim nie zna�.
� Czy znany ci jest � ci�gn�� Pi�at nie spuszczaj�c wzroku z wi�nia � niejaki Dismos albo
Gestas, albo mo�e Bar Rawan?
� Nie znam tych dobrych ludzi � odpowiedzia� aresztowany.
� Czy to prawda?
� To prawda.
� Powiedz mi zatem, czemu nieustannie m�wisz o dobrych ludziach? Czy nazywasz tak
wszystkich ludzi?
� Wszystkich � odpowiedzia� wi�zie�. � Na �wiecie nie ma z�ych ludzi.
� Pierwszy raz spotykam si� z takim pogl�dem � powiedzia� Pi�at i u�miechn�� si�. � Ale, by�
mo�e, za ma�o znam �ycie!... Teraz mo�esz ju� nie notowa� � zwr�ci� si� do sekretarza, chocia�
sekretarz i tak niczego nie notowa�, a potem znowu zwr�ci� si� do wi�nia: � Czy wyczyta�e� to
w kt�rej� z greckich ksi�g?
� Nie, sam do tego doszed�em.
� I tego nauczasz?
� Tak.
� A na przyk�ad centurion Marek, kt�rego nazywaj� Szczurz� �mierci�, czy on tak�e jest
dobrym cz�owiekiem?
� Tak � odpar� wi�zie�. � Co prawda, jest to cz�owiek nieszcz�liwy. Od czasu, kiedy dobrzy
ludzie go okaleczyli, sta� si� okrutny i nieczu�y. Ciekawe, kto te� tak go zeszpeci�?
� Ch�tnie ci� o tym poinformuj� � powiedzia� Pi�at � poniewa� by�em przy tym obecny.
Dobrzy ludzie rzucili si� na niego jak go�cze na nied�wiedzia. Germanie wpili mu si� w kark, w
r�ce, w nogi. Manipu� piechoty wpad� w zasadzk� i gdyby nie to, �e turma jazdy, kt�ra
dowodzi�em, przedar�a si� ze skrzyd�a, nie mia�by�, filozofie, okazji do rozmowy ze Szczurz�
�mierci�. To by�o w czasie bitwy pod Idistaviso, w Dolinie Dziewic.
� Jestem pewien � zamy�liwszy si� powiedzia� wi�zie� � �e gdyby kto� z nim porozmawia�,
zmieni�by si� z pewno�ci�.
� S�dz� � powiedzia� Pi�at � �e legat legionu nie by�by rad, gdyby ci wpad�o do g�owy
porozmawia� z kt�rym� z jego oficer�w czy �o�nierzy. Zreszt� nie dojdzie do tego, na szcz�cie,
i ju� ja b�d� pierwszym, kt�ry si� o to zatroszczy.
Wpad�a pod kolumnad� jask�ka, zatoczy�a kr�g pod z�otym jej pu�apem, obni�y�a lot,
nieomal musn�a ostrym skrzyd�em twarz stoj�cego we wn�ce miedzianego pos�gu i znikn�a za
kapitelem kolumny. By� mo�e zamierza�a uwi� tam gniazdo.
Procurator �ledzi� jej lot, my�l mia� teraz jasn� i lotn�, sentencja wyroku dojrza�a. By�a taka:
hegemon rozpatrzy� spraw� w�drownego filozofa Jeszui, kt�rego zw� tak�e Ha�Nocri, i w jego
dzia�alno�ci nie dopatrzy� si� cech przest�pstwa. Nie dopatrzy� si� zw�aszcza �adnego zwi�zku
mi�dzy dzia�alno�ci� Jeszui a niepokojami, kt�re niedawno mia�y miejsce w Jeruszalaim.
W�drowny filozof okaza� si� by� ob��kany, w zwi�zku z czym procurator nie zatwierdza wyroku
�mierci wydanego na Ha�Nocri przez Ma�y Sanhedryn. Bior�c jednak pod uwag� to, �e utopijne
mowy szale�ca Ha�Nocri mog� sta� si� przyczyn� rozruch�w, procurator poleca wydali� Jeszu�
z Jeruszalaim i uwi�zi� go w Caesarea Stratonica nad Morzem �r�dziemnym, tam gdzie znajduje
si� rezydencja procuratora.
Pozostawa�o podyktowa� t� sentencj� sekretarzowi.
Skrzyd�a jask�ki zafurkota�y tu� nad g�ow� hegemona, ptak przemkn�� nad basenem
fontanny, wylecia� spod kolumnady na otwart� przestrze�. Procurator podni�s� wzrok na wi�nia
i spostrzeg� obok niego gorej�cy s�up py�u.
� To ju� wszystko? � zapyta� sekretarza.
� Niestety, nie � nieoczekiwanie odpowiedzia� tamten i poda� Pi�atowi nast�pny kawa�ek
pergaminu.
� C� wi�c jeszcze? � zapyta� Pi�at i zas�pi� si�.
Kiedy przeczyta� podany mu pergamin, jego twarz zmieni�a si� jeszcze bardziej. Czy to
ciemna krew nap�yn�a do szyi i twarzy, czy te� sta�o si� co� jeszcze innego, do�� �e sk�ra na
twarzy procuratora z ��tej sta�a si� ziemista, a oczy jak gdyby si� zapad�y w g��b czaszki.
Powodem tego by�a z pewno�ci� jak zwykle krew, kt�ra nap�yn�a do skroni i �omota�a w nich
teraz, ale co� jednocze�nie sta�o si� ze wzrokiem procuratora. Przywidzia�o mu si�, �e g�owa
wi�nia odp�yn�a k�dy� w bok, a na jej miejscu pojawi�a si� inna. Ta druga g�owa, �ysiej�ca,
okolona by�a wie�cem z niewielu z�otych listk�w. Na czole widnia� okr�g�y wrz�d, wy�art�
sk�r� posmarowano ma�ci�. Bezz�bne usta by�y zapadni�te, dolna warga obwis�a i kapry�na.
Wydawa�o si� Pi�atowi, �e znik�y gdzie� r�owawe kolumny tarasu i dalekie dachy Jeruszalaim.,
widniej�ce zwykle w dole za ogrodami, �e wszystko doko�a zaton�o w g�stej zieleni ogrod�w
Caprej�w. Ze s�uchem tak�e sta�o si� co� dziwnego � jakby gdzie� w dali cicho, ale gro�nie
zagra�y tr�by i dobieg� wyra�ny nosowy g�os znacz�co podkre�laj�cy s�owa: �Ustawa o obrazie
majestatu...�.
Pobieg�y urywane, chaotyczne, niezwyk�e my�li: �Zgin��!...�, a potem � �Zgin�li�my!...� I
b�ysn�a w�r�d tych my�li jaka� zupe�nie g�upia, o jakiej� tam nie�miertelno�ci, przy czym ta
nie�miertelno��, nie wiedzie� czemu, by�a przyczyn� niezwyk�ego smutku.
Pi�at skupi� wol�, odp�dzi� widziad�a, spojrzeniem powr�ci� na taras i znowu zobaczy� przed
sob� oczy wi�nia.
� S�uchaj, Ha�Nocri � powiedzia� dziwnie jako� spogl�daj�c na Jeszu�; twarz procuratora
by�a surowa, ale w oczach czai�a si� trwoga. � Czy kiedykolwiek m�wi�e� co� o wielkim
Cezarze? Odpowiadaj! M�wi�e�?... Czy te�... nie... m�wi�e�. � S�owo �nie� Pi�at podkre�li� nieco
bardziej, ni�by to wypada�o na s�dzie, a jego spojrzenie przekazywa�o wi�niowi jak�� my�l,
jakby chcia� co� aresztowanemu zasugerowa�.
� �atwo i mi�o jest m�wi� prawd� � zauwa�y� Jeszua.
� Nie mus