3741

Szczegóły
Tytuł 3741
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3741 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz BRZEZINA Ju� w samym sposobie, jakim Sta� wysiada� z brycz- ki przed gankiem, by�o co�, co rozdra�ni�o Boles�awa. Wylecia�, raczej wyfrun�� z ��tego ekwipa�u. Przede wszystkim Boles�aw zauwa�y� szafirowy kolor skarpetek. Spod przykr�tkich i lu�nych spodni kolor ten wydoby- wa� si� dobitnym akcentem. Oblega� on niezmiernie chude kostki n�g Stasia. Chocia� poza tym Sta� wygl�da� zu- pe�nie dobrze. Od owego szafirowego koloru Boles�aw podni�s� wzrok ku niebieskim oczom brata. By�y nie- zmiernie weso�e. Stach u�miecha� si� nimi, naoko�o ust w u�miechu tworzy�o si� wiele zmarszczek, kt�re zbie- ga�y si� w jeden punkt. Uca�owali si�, a pierwsz� �ycz- liw� my�l� Boles�awa by�o: �Chwa�a Bogu, zupe�nie zdr�w." Nie widzieli si� bardzo dawno. Sta� dwa lata siedzia� w swoim sanatorium, ale jeszcze przedtem nie widzieli si� lat par�. Boles�aw od dawna zakopa� si� w tej le�nicz�wce, a Sta� nie zagl�da� tutaj. By� mo�e, �e nie pozna�by go teraz. � Jak si� masz? � zapyta� po chwili milcz�cego �cis- kania si� Boles�aw. � Doskonale! � Dobrze, �e� sobie o mnie przypomnia�. � C� mia�em robi�? Doktorzy chcieli koniecznie, �eby jecha� do lasu. No, wi�c gdzie�, jak nie tu? 75 M�wi� to wszystko, przerywaj�c co chwila krz�taniem si�. Zbieg� cztery schodki do bryczki, wyci�gn�� z niej do�� lekki kuferek, postawi� go na werandzie, zrzuci� elegancki gumowy p�aszcz, r�kawiczki, wreszcie podr�n� czapk�, dok�adnie tak� sam�, jak� Boles�aw widywa� na reklamowych rysunkach ilustrowanych pism. Zaraz siedli do �niadania, nakrytego na ganku. � Szalenie jestem zm�czony � ci�gn�� Stanis�aw. � Dwa dni i dwie noce. Ma�a Ola przysz�a z g��bi domu. Mia�a niebieskie, nieco wystraszone oczy. D�wiga�a w r�ku lalk�, do�� oskuban�. W milczeniu dygn�a przed stryjaszkiem. � Bo�e! Jaka� ogromna! � zawo�a� Stanis�aw. Bole- s�aw nic nie m�wi�. � Ale lalk� ma straszn�! Widzia�em takie �liczne lalki za granic�. Zapomnia�em jej przywie��. To doprawdy nieczu�y ze mnie stryjcio! Ola zesz�a z ganku i sz�a sobie spokojnie w las. Las zaczy- na� si� bezpo�rednio za drog�, kt�ra przedziela�a go od le�- nicz�wki. Dzie� by� brzydki, bo kapa�o ci�gle. B�r pozba- wiony by� w tej stronie poszycia i Sta�, opowiadaj�c z o�y- wieniem o swojej podr�y, widzia�, jak bledziutka sukienka Oli miga�a pomi�dzy pniami. Zatrzyma� si� na chwil�. � Tak j� puszczasz samopas? � zagadn�� starszego brata. Ten wzruszy� ramionami. � Wi�c m�wi� ci, �e jak tylko zjecha�em w doliny... � ci�gn�� Stanis�aw � uczu�em szalone zm�czenie. A c� dopiero w tej naszej Polsce. My�la�em, �e ta droga tutaj nigdy si� nie sko�czy, lasy i lasy, nie wiadomo, sk�d tego tyle tutaj. � Tak, tylko �e nie bardzo �adne. B�r. � To nic nie szkodzi. Bardzo lubi� sosnowy las. Do- ktorzy mi ci�gle nim g�ow� zawracali, do sosnowego lasu, koniecznie do sosnowego lasu. � Tu za domem jest bardzo �adna brzezina! � Boles�aw wskaza� r�k�, nie ogl�daj�c si� w tamt� stron�. 76 Dzie� by� pochmurny i z lasu dolatywa� lekki szelest ocieraj�cych si� o siebie igie�. � Wiesz, przez dwie godziny s�ucha� tego szelestu igie� i tego piasku pod ko�ami to strasznie jednostajne! �ci�gn�� wci�� Stanis�aw, nie trac�c dobrego humoru. � M�czy mnie troch� monotonia tutejszej okolicy. Jak si� czujesz? Boles�aw ruszy� znowu ramionami. Ustami wyda� d�wi�k nieokre�lony. � Ale do tej ma�ej to powiniene� wzi�� jak�� opie- kunk�. � My�la�em... � Samo �my�la�em" nie wystarcza... Stach szeroko odsun�� krzes�o i wzi�� za ucho walizk�. � Gdzie mam mieszka�? � Z sieni na lewo. Boles�aw posun�� si� nieco z krzes�em, tak �e patrzy� na drog�. Niebo pomi�dzy dachem ganku a lasem pociemnia�o gwa�townie i deszcz si� zag�ci�. S�ysza�, jak Stach gos- podaruje w swoim pokoju. Otwarte okno mie�ci�o si� tu� obok werandy. Skuba� ciemn� brod�. S�ysza�, jak brat rozgrzebywa� si�. Wyjmowa� rzeczy z kuferka, my� si� po podr�y. Wszystko to nuc�c. Nie przestawa� nuci� ani na chwil� modnych piosenek europejskich, wiatr zawia� inny od tych melodyj. Boles�aw zmarszczy� brwi i zagryz� brod� pakuj�c j� sobie do ust r�k�. Stach otworzy� drzwi od swojego pokoju do nast�pnego. Boles�aw s�ysza�, jak w mi�kkich pantoflach pocz�apa� dalej, jak otworzy� drzwi do sionki, pewnie zajrza� do kuchni. Wraca� potem drug� stron� le�nicz�wki przez pok�j Oli i jego. Cztery pokoje, ca�e gospodarstwo. � Obejrza�em ca�y dom � powiedzia� Stach staj�c w progu. � Zapomnia�em, �e nie masz fortepianu. Zda- wa�o mi si�, �e masz, i szuka�em go wsz�dzie. Tu strasznie b�dzie nudno bez fortepianu. Czy w S�awsku nie mo�na wynaj��? 77 Boles�aw nic nie odpowiedzia�. � My si� tu z Ol� zanudzimy na �mier�. Nawet to ostatnie s�owo nie obudzi�o Boles�awa z odr�t- wienia. My�la� tylko: �Bo�e, Bo�e, po co on tutaj przyjecha�?" Tymczasem Stach nala� do szklanki gor�cej wody z czaj- nika, kt�ry sta� na stole. Poszed� si� goli�. Po chwili wynurzy� si� z okna z twarz� ca�� w mydlinach: � Czy ty konno nie je�dzisz? � Ja nie, ale mam siod�o. � A ko�? � Ten prawy � mrukn�� Boles�aw. � Chodzi? � Hm, Janek m�wi, �e bardzo dobry. � To doskonale. B�d� je�dzi� konno � Stanis�aw cof- n�� si�. Po chwili znowu dolecia�o do Boles�awa pytanie: � A do S�awska to jak daleko? � Przecie stamt�d jedziesz. � Ale na mile? � Ze dwie, dwie i p� mo�e... � Czy fortepian da�oby si� przywie��? � Sam widzia�e�, jaka droga... � No rzeczywi�cie, ale jak wyschnie? � To b�dzie piach. � Ale da�by� mi ewentualnie konie? � A daj�e mi ju� spok�j z tym fortepianem! Boles�aw zniecierpliwi� si�. Wsta� i poszed� do kuchni. Sta� nie przesta� nuci�, gol�c si�. Patrzy�, jak przez drog� przekrada�a si� zmokni�ta Ola. Nie przy�pieszy�a jednak kroku. Z wolna przechodzi�a przez koleiny, kryj�c lalk� pod chusteczk�. Stanis�awowi na ten widok serce si� �cisn�o. � Oho! � powiedzia� sam do siebie � b�dzie tu ci�ko. 78 i Stara s�u��ca, Katarzyna, sprz�ta�a po �niadaniu na werandzie. Ola usiad�a w k�ciku na ma�ym sto�eczku i co� gada�a do lalki. Stach przypatrywa� si� drobiazgom, kt�re mu przy- pomina�y pobyt za granic�. Rozstawi� je na male�kiej, zgrzybia�ej i brzydkiej toaletce, kt�ra sta�a w rogu. Ogl�- da� fotografie: on, miss Simons i Duparc na �niegu w Da- vos. U�miechni�te twarze. Inny zapach tamtych przed- miot�w. Otacza�a go wo� sosnowych zwyczajnych mebli i pod��g �wie�o wymytych. Gdy wyszed� na ganek, wyja�- ni�o si�. � Olu, chod� na spacer. Poka�esz, gdzie brzezina. Ola wsta�a bez s�owa i wzi�a go za r�k�. Poczu� r�czk� chudziutk� i zimn�. Poma�u zeszli ze schod�w. Z dachu kapa�y ci�kie krople. � Jak deszcz pada od rana, to potem pogoda � powie- dzia�a powa�nie malutka. Obeszli dom dooko�a. I rzeczywi�cie z tamtej strony by�a prze�liczna brzezina. Pnie ci�gn�y si� ku g�rze jak �nie�y- ste filary, chrupkie, zdawa�o si�, �e z cukru czy ze �niegu. Strugi w�t�ych li�ci spada�y z g�ry, ale wida� by�o tylko perspektyw� bia�ych filar�w. � �adnie tu � powiedzia� Stach bez u�miechu. Ola nic nie odpowiedzia�a. Szli po wilgotnej trawie, potem wydeptan� �cie�k�. Bia�e pnie g�stwi�y si� w mgliste perspektywy, mi�dzy drzewami wilgo� pocz�a parowa�. Mia�o by� s�oneczne popo�udnie. � To tylko taki majowy deszczyk � Ola ci�gn�a pomalutku w�tek swych my�li. Stan�li przed mogi�k� usypan� z ��tego piachu, poczer- nia�ego ju�, ale nie pokrytego traw�. Mogi�a ogrodzona by�a bia�ym brzozowym p�otkiem, bardzo zwyczajnej struk- tury; po prostu powtykano na krzy� patyki. Ogromny krzy� brzozowy sta� nad mogi��, bia�y jak pnie otaczaj�cych drzew. Stach zdziwi� si�: 79 � Co to jest? � To mogi�ka � odpowiedzia�a Ola. � Czyja? � Jak to czyja? Mamusi. � To mamusia tutaj pochowana? Dlaczego nie na cmentarzu? � Taki �wiat � odpowiedzia�a Ola � a tutaj bliziutko. � Pewnie, �e bliziutko, ale czy� nie mo�na by�o na cmentarzu? � Roztopy by�y straszne. Ksi�dz wikary konno przy- jecha�. � To by�o na wiosn�? � Konno, spowiada� mamusi� i ju� tutaj zosta�. Dwa dni siedzia�, nie m�g� si� ruszy�, woda wsz�dzie wyla�a. � Po�wi�ci� t� ziemi�? � Po�wi�ci�. M�wi�, �e nie mo�na w nie po�wi�canej ziemi. Namawia�, �eby wie�� do S�awska. � A tatu� co? � Tatu� nie chcia�. Powiedzia�: mo�na w brzezinie. Tu �adne miejsce. � �adne! � Bardzo �adne, ale ja tu nie lubi� chodzi�. � Nie lubisz? � Nie lubi�. Chodz� tylko z tatusiem. Tatu� si� modli. � Tatu�... � Tatu� codziennie chodzi z rana albo pod wiecz�r, a w niedziel� to si� tu modli ze mn�. Czyta z tej ksi��ki, co mamusia mia�a. � A ty pami�tasz mamusi�? � Pewnie, to ledwie rok min��. � Prawda. Ju� rok. A ja si� dowiedzia�em dopiero na jesieni. Tw�j tatu� rzadko pisuje. � Tatu� nie lubi list�w. � Ja pisa�em cz�ciej. � Ale tatu� nie lubi list�w stryjcia. 80 , � Czyta� ci co kiedy? � Nie... kiedy� czyta�, jak stryjcio saneczkami je�dzi�. Ja te� mam saneczki, ale tutaj nie ma �adnej g�ry. A w Szwajcarii du�e g�ry? � Ogromne. Poka�� ci fotografie. � To chod�my ju� do domu. Stryjcio poka�e fotografie. Zacz�� pokazywa� jej fotografie, ale dziewczynka wkr�t- ce si� znudzi�a. Zreszt� nie bardzo rozumia�a, co to znaczy �hotel", �sanatorium", �Szwajcaria". Sta� siedzia� na cera- towej kanapce, kt�ra sta�a w jego pokoju, i fotografie zsun�y mu si� z kolan. Spogl�da� bezmy�lnie w okno, gdzie spoza pni sosnowych pocz�y przebija� promienie. Igliwie mi�dzy sosnami kurzy�o si� mocno; przestrzenie pomi�dzy pniami nape�nione by�y mg�� i wyziewami. Zreszt� nie obserwowa� zjawisk przyrody, nawet nie my�la� o tym, co si� w nim dzieje. Trwa� w spokoju, chcia� nawet bezmy�lno- �ci. Po chwili powt�rzy�: � O, ci�ko tu b�dzie. Nie zdawa� sobie jeszcze sprawy z atmosfery, ale ju� wiedzia�, �e nie b�dzie dobrze. Przera�a� go stan brata i na pr�no stara� si� sobie to wyobrazi�, ale poniewa� nie prze�y� �adnej straty naprawd�, nie przychodzi�o mu to z �atwo�ci�. Przy �mierci matki by� nawet obecny, ale sam fakt wydawa� mu si� nierzeczywisty. Potem nie m�g� tego zrozumie� ani odczu�, tak jakby matka by�a zawsze w dru- gim pokoju. A jeszcze potem przyzwyczai� si�, �e nigdy nie wchodzi�a do tego, w kt�rym on by�. A tymczasem tutaj ta piaskowa mogi�a w brzezinie by�a czym� nie do odrzucenia. Wci�� j� mia� przed oczami i siatk� bia�ych pni, kt�re w oddali zaciera�y si� i tworzy�y bia�y rozpylony kolor, jakby namalowany mu�ni�ciami p�dzla. Tymczasem Boles�aw siedzia� po drugiej stronie sieni, na ��ku, i patrzy� na ten sam mniej wi�cej pejza� sosnowy, na dym mi�dzy pniami i na pierwsze blaski, o�ywaj�ce na mokrych li�ciach poszycia, kt�re dopiero owe promienie 6 Opowiadania 81 s�oneczne odkrywa�y w wysuszonej koronce boru. Tylko �e my�li Boles�awa jeszcze mniej by�y sprecyzowane ni� my�li m�odszego cz�owieka. Z mg�y, jaka go otacza�a od �mierci �ony, nie wywo�ywa�o go �adne zjawisko, wszystko widzia� przez siatk�. Bardzo to przeszkadza�o oczom, ale nic wi�cej. Na mogi�� zachodzi�, to prawda, w niedziel� tam z Ol� odprawia� pacierze, kt�re tym gorzej dra�ni�y go, �e by� niewierz�cym. Mogi�a, cia�o � nie istnia�y dla niego, czu� naprawd� �mier� owej brzydkiej, cho� mi�ej kobiety, kt�ra by�a jego �on� przez lat kilka. Czu�, �e jej nie ma. Pami�ta�, �e umar�a. Pami�ta�, �e umiera�a, jak umiera�a. By�o to wszystko jedynie rzeczywiste, wszystko inne nie. I dlatego skarpetki brata by�y czym� tak okropnym, a ich kolor mia� m�czy� Boles�awa w nielicznych snach jego. �wiat, od kt�rego oddzieli� si� ch�opak, aby zam�ci� mg�� pomi�dzy pniami sosen, by� czym� przera�aj�cym. Przybycie Stani- s�awa by�o przybyciem Marsjanina. A jednocze�nie wywo- �ywa�o nieodparte poczucie rzeczywisto�ci, kt�rego Bole- s�aw by� pozbawiony w ci�gu ostatniego roku. My�la� o tym (po raz pierwszy), �e to ju� rok, �e Basia musia�a si� w trumnie straszliwie zmieni�; �e nigdy nikogo ju� nie b�dzie kocha�, �e Ola pewnie jest strasznie zanie- dbana, bo on wcale o tym nie my�la�, �e trzeba sprokuro- wa� jak�� nauczycielk�, jednym s�owem, �e jako� nale�y i��. Dok�d i po co, na razie nie my�la�, no, ale �e trzeba i��. To ju� by�o bardzo wielk� odmian�. Zawdzi�cza� j� temu niezno�nemu przyjazdowi Stasia. Wtem na schodkach, potem na werandzie rozleg�y si� mocne kroki silnych i bosych n�g. Dziewczyna go- r�ca od biegu zakry�a nagle sosny przed Stasiem swym cieniem. � Gdzie pan? Nie zd��y� odpowiedzie�. G�os Boles�awa odpowiedzia� z okna, po�o�onego po przeciwnej stronie drzwi weran- dowych. 82 Okaza�o si�, �e stra�nik Janek, brat dziewczyny, kt�ry mieszka� na podw�rzu, wybi� r�k� szyb� w drzwiach wej�ciowych; g��boko rozci�� d�o�, trzeba by�o przewi�za� mu ran�, wyjodynowawszy nale�ycie. Zaj�li si� tym obaj bracia, przy tej okazji Stanis�aw pozna� podw�rze i jego mieszka�c�w. Nie by�o ich wielu, strzelec z siostr� i matk� oraz kilkunastoletnich dw�ch wyrostk�w do pasania kr�w i koni, Edek i Olek. To wszystko. Podw�rko by�o ma�e, czyste, ale smutne. Konie i krowy mie�ci�y si� w czerwonym budynku na parterze, na pi�trze by�o mieszkanko, w kt�- rym odbywa�a si� operacja. Dwa pokoje strzelca i pokoik ch�opak�w. Okienka by�y ma�e i �wiat�a by�o w nich niewiele. Sosny zaczyna�y si� zaraz za �cianami tego domu, kt�ry do po�owy by� stajni�. Osobno jeszcze sta�y: szopa, wozownia, kurnik, chlewik. Stanis�aw wraca� do domu jeszcze smutniejszy, jeszcze bardziej zniech�cony. A przy tym nie opuszcza�o go zm�cze- nie po d�ugiej drodze, potnia� co chwila. Powietrze po deszczu by�o jednak parne i pogoda, kt�ra si� ostatecznie ustali�a po po�udniu, nie zapowiada�a si� na d�ugo. Po�o�y� si� na ceratowej kanapce i cierpliwie czeka� na obiad. Boles�aw chodzi� bez przerwy po pokoju, cho� ciasno tam by�o pomi�dzy jego ��kiem a ��kiem Oli. Dziewczynka wraz z lalk� siedzia�a w tym samym pokoju, w k�ciku za ��kiem. Boles�aw w chwili pustki w g�owie s�ysza�, jak uczy lalk� pacierza. II Inne dnie po przyje�dzie Stasia by�y zupe�nie podobne, z t� mo�e r�nic�, �e Boles�aw mniej przesiadywa� w domu. Nie tylko musia� je�dzi� po lesie, dogl�da� to tej, to owej roboty, by� na por�bie i na tartaku, kt�re le�a�y do�� daleko od siebie, ale tak�e je�dzi� nawet do miasteczka. 6* 83 Nie by� tam od roku, droga teraz by�a troch� lepsza, przypomnia� sobie mn�stwo nie za�atwionych od tak dawna spraw, pojecha�. Wola� unika� sam na sam z bratem. Jego stroje, spos�b m�wienia i bycia rozdziera�y mu zabli�nion� prawie ran�. Nie m�g� znie�� tej zamy�lonej rado�ci �ycia, jaka by�a wsz�dzie w Stasiu: w ruchu, s�owie, u�miechu. Nie przyznawa� si� Boles�aw, ale we w�asnym bracie widzia� tyle czaru, tyle ujmuj�cego wdzi�ku, kt�rego nie m�g� za nic w �wiecie przyj�� do wiadomo�ci. Nie rozumia�, w jakim znaczeniu, ale ten czar, ten wdzi�k odrywa�y go od Basi. Wola� wi�c siedzie� na tartaku i s�ucha�, jak si� k��cili �ydzi. Sp�nia� si� na obiad, ale Sta� czeka� cierpliwie, mia� zwyczaj chodzenia na bardzo dalekie spacery z Ol� i bardzo to go m�czy�o. Boles�aw cz�sto zastawa� go na ceratowej kanapce, wieczorem k�ad� si� wcze�nie do ��ka i nie chcia� wychodzi� po zachodzie s�o�ca. � Zosta� mi jeszcze taki zwyczaj z sanatorium � powie- dzia� do brata. By� bardzo mi�y, ale wci�� bardzo nietaktowny, �mia� si�, �artowa�, �piewa� i gwizda�. Ola powesela�a troch� przy stryjaszku i nauczy�a si� dwu piosenek niemieckich, jakie jej �piewa� Sta�. Dotychczas nigdy prawie nie �piewa�a, a teraz nuci�a wieczorami lalkom, u�o�onym w ko�yskach z kory brzozowej. To jeszcze bardziej m�czy�o i dra�ni�o Bole- s�awa. Znowu pada�o i znowu si� wypogodzi�o i w�a�nie nade- sz�y ksi�ycowe noce. Ola bardzo p�no k�ad�a si� spa�, tego wieczoru siedzia�a u stryja na kanapce i patrzy�a, jak pomi�dzy sosnami przedziera si� czerwone �wiat�o wscho- dz�cego satelity. Zamilk�a ze zdziwienia, bo Sta� opowiada� jej, jak wschodzi ksi�yc w jasnym powietrzu g�r, o tym, jak widzia� za�mienie pe�ni, wy�aniaj�ce si� zza czerwonego grzbietu naprzeciwko ich sanatorium. Mro�no wtedy mia�o by� i powietrze lekkie od czysto�ci z sykiem dostawa�o si� do gard�a. Ma�a by�a przera�ona. Ale ksi�yc z czerwonego 84 sta� si� bia�y i mi�dzy sosnami powstawa�y bardzo jasne plamy. Potem poszli na spacer pomi�dzy brzozy. Chodzili tam i z powrotem i Stasiowi wydawa�o si� wszystko nierzeczywi- ste. Trzeba by�o du�ej si�y woli, aby wci�� jeszcze �mia� si� i .�artowa�, trzymaj�c ma�� bratanic� za r�k�. Gdy zbli�yli si� w stron� mogi�ki, Ola stan�a i nie chcia�a i�� dalej, ale powiedzia� do niej �agodnie, �e nie powinna si� ba�, �e tam nie ma nic strasznego. On by tak�e chcia� le�e� �je�eli ju� przyjdzie pora � w tym piasku po�r�d tych marmurowych pni. Zbli�yli si� do ogrodzenia, ale zobaczyli Boles�awa. Sta� tylko, ale w jego opuszczonej g�owie i z�amanej postaci tyle by�o wymowy, �e Sta� si� cofn��. � Tam stoi tatu� � powiedzia�a Ola. I wr�cili ju� w milczeniu do swojego domu. Ola posz�a spa�, stara kucharka, Katarzyna, u�o�y�a j� do ��eczka, a Stanis�aw znowu pocz�� patrze� na pnie sosnowe, niebies- kie od ksi�ycowego �wiat�a. Boles�aw wszed� nagle do jego pokoju. Widzia� ich, jak odchodzili od niego i od mogi�y, i nie m�g� si� powstrzyma� od jakich� gorzkich s��w, ale Stanis�aw nic z tego nie rozumia�. Potem poszli do jadalni i pili jeszcze herbat� w milczeniu, nareszcie Boles�aw zacz�� opowiada� o wszyst- kim od pocz�tku. Wida� by�o, �e robi mu to wielk� ulg�, to gadanie, �e nie tylko zrzuca ci�ar z siebie, ale jednocze�nie prze�amuje te lody, kt�re oddziela�y go od brata. A wi�c od pocz�tku: jaka Basia by�a, cicha, dobra, zwyczajna, ale niezwykle mi�a; jak w og�le by�a s�abowitego zdrowia od samego urodzenia Oli; jaka to wtedy by�a bardzo �nie�na zima, jak potem przysz�y fatalne roztopy i ksi�dz musia� konno przyje�d�a�. To wszystko, co Stasiowi stre�ci�a Ola w pierwszej ich rozmowie, ale o wiele bardziej szczeg�owo, z powrotami do temat�w ju� poruszonych, z refrenami; m�wi� bardzo niezdarnie, prymitywnie, ale Sta� s�ucha� uwa�nie i nie spuszcza� oczu z niego. Je�eli wydawa�o mu 85 si�, �e opowiadanie brata by�o prostackie, to jednak czu� poprzez si�� cierpienia ca�� moc i trwa�o�� organizmu, ca�� si�� charakteru dobywaj�c� si� z prostych s��w. My�la�, �e jednak on jest mocnym cz�owiekiem, kt�ry potrafi strasznie cierpie� i szalenie kocha�. S�uchaj�c gadania, kt�re tak dok�adnie odbija�o charakter, por�wnywa� siebie ze star- szym bratem i u�miecha� si� z politowaniem. Nic g��bokie- go, wszystko po nask�rku, a ot i koniec. I nic z tego nie b�dzie. Boles�aw nie by� zadowolony ze swego wygadania si�, poszed� zaraz do siebie i d�ugo nie spa�. Zdawa�o mu si�, �e Sta� przyj�� to wszystko za bardzo oboj�tnie, nie przej�� si�, nie okaza� nale�ytego zainteresowania. My�la�, �e to wy- znanie, kt�re poka�e Stasiowi, co si� w nim dzieje, pozwoli im na wi�kszy kontakt. Tymczasem Sta� nazajutrz by� jeszcze bardziej obcy, jeszcze bardziej weso�y i niedost�pny. Zacz�y do niego (poczta przychodzi�a dwa razy na tydzie�) nap�ywa� listy z zagranicznymi markami, kt�re starannie wycina� i darowywa� Oli. Dnie zacz�y si� teraz �adne i cho- dzili na spacery. Boles�aw z werandy czy z lasu obserwo- wa� z daleka wysok�, szczup�� posta� Stasia, w szarym ubraniu; zlewa� si� prawie z szar� po�wiat�, jaka powstaje w sosnowym lesie: by� prawie niebieski, a bia�e w�oski Oli wygl�da�y niby s�oneczna plama, ci�gn�ca za nim. Ostatecznie Stanis�aw nie wytrzyma� i zdecydowa� si� sprowadzi� fortepian ze S�awska. III By�a to ca�a wyprawa argonaut�w. Naprz�d Sta� poje- cha� do miasteczka w towarzystwie owego strzelca, co przeci�� sobie r�k�. Droga by�a daleka i monotonna w pe�- nym znaczeniu tego wyrazu. Nie mo�na by�o ci�gle za- chwyca� si� lasem i drzewami, i akurat Sta� poczu� si� od paru dni gorzej, mia� zdaje si� gor�czk� porz�dn�, ale 86 postanowi� sobie od wyjazdu z sanatorium nie patrze� nawet na termometr. Niebo by�o szaroniebieskie jak sprany perkalik, i sosny, i brzozy zmienia�y si� przy drodze usypia- j�cym rytmem. Poza tym rozmowa ze strzelcem nie klei�a si�, pomimo i� by� to przyjemny ch�opak. Sta� chcia� go pyta� o siostr�, ale to mu si� wydawa�o nazbyt �mia�e i intymne. Sam nie wiedzia� dlaczego, ale w drodze tej, mo�e z powodu s�siedztwa jej brata, ci�gle mu przychodzi�a na my�l ta kobieta, ordynarna i gwa�towna, tupot jej n�g po deskach werandy, kiedy j� zobaczy� po raz pierwszy. Teraz dopiero sobie przypomnia�, �e mia�a w ciemnej twarzy takie same szare i przejrzyste oczy jak jej brat. Patrzy�a na niego uwa�nie, gdy przewi�zywa� r�k� strzelca tym samym zdaje si� banda�em, kt�ry teraz jako szary strz�p owija� jeszcze d�o� jego s�siada na dwumiejscowym w�zku. Piach ��ty i sypki, prawie mazowiecki, zsypywa� si� z k� z leciutkim szmerem, by�o do�� gor�co i pot sp�ywa� po ciele i karku Stanis�awa. Pozwala�o mu to odczuwa� bardziej realnie cia�o, stawa�o si� ono czym� �echc�ce dotykalnym, nie- zmiernie przyjemnym i uci��liwym zarazem; patrza� bez- my�lnie przed siebie i czu� jak gdyby szmerek piasku w swoim ciele. Strzelec nazywa� si� po prostu Janek, jego siostra Malina. Jedyne to pytanie, jakie zdecydowa� si� zada� podczas ca�ej podr�y. Ale by� przygotowany na d�u�sz� jazd�. Oto nie spostrzeg� si�, jak zacz�y si� role, a potem na p�askim ju� zupe�nie polu ukaza�y si� pierwsze zgrzebne domy miastecz- ka. Stan�li na rynku, trzeba si� by�o obejrze� za ca�ym fortepianem; Sta� rozpocz�� od pertraktacyj z najbli�szym �ydem, ten odwo�a� si� do innego i po chwili ju� kilkunastu ich otoczy�o bryczk�. Ruszali �wawo j�zykami, machali r�kami, ale sprawa si� nie posuwa�a, gdy� naprz�d trzeba by�o om�wi� znaczenie i mo�liwo�ci odnalezienia ��danego przedmiotu. Sta� przys�uchiwa� si� spokojnie temu �wie- gotaniu. 87 Ostatecznie odnaleziono jaki� zau�ek, w kt�rym znaj- dowa�o si� mieszkanie, gdzie by� do odst�pienia fortepian. By�o to mieszkanie jakiego� zredukowanego urz�dnika kolejowego czy bankowego, kt�ry chcia� odnaj�� fortepian. �ona jego, jeszcze m�oda kobieta, le�a�a chora w tym samym pokoju, gdzie sta� instrument, i Sta�, pr�buj�c klawisz�w, zacz�� z ni� rozmawia�. Fortepian by� jej w�as- no�ci�, nie chcia�a go w �aden spos�b sprzeda�, ale odnaj- mie go na par� miesi�cy z przyjemno�ci�, potrzebuj� pieni�- dzy, bieda straszna i dziecko im umar�o. Za par� miesi�cy, jak ju� b�dzie zdrowa, znowu fortepian b�dzie jej potrzeb- ny: od jesieni b�dzie dawa�a lekcje muzyki. Sta� popatrza� na ni� uwa�nie, ale odwr�ci�a wzrok. Zbyt si� oswoi� w sanatorium z widokiem chorych ludzi, aby twarz tej kobiety zrobi�a na nim wielkie wra�enie, ale nie w�tpi� ani chwili, i� na jesieni fortepian nie b�dzie jej potrzebny. Ani jej, ani jemu, pomy�la�. Najwi�cej trudno�ci by�o z transportem. Wynaj�ta plat- forma wlok�a si� noga za nog�, raz po raz grz�zn�c w piasku. Trzy konie, wprz�gni�te do jednego dyszla, sz�y nier�wno i ko�a wcina�y si� w piasek, wychodz�c z kolein. Fortepian by� kr�tki i nie bardzo ci�ki. Sta� obieca� chorej kobiecie, �e si� b�dzie opiekowa� tym instrumentem jak dzieckiem, i teraz nie chcia� wyprzedzi� furmanki i noga za nog� kaza� jecha� Jankowi za ni�. Kobieta, siedz�c w ��ku, p�aka�a cicho, kiedy wynoszono fortepian, i to zirytowa�o Stasia. � Ma czego baba rycze� � powiedzia� do siebie, gdy pilnowa� za�adowania, stoj�c na w�skiej uliczce. Teraz, gdy jecha� za tym fortepianem jak za trumn�, wci�� widzia� �zy przejrzyste i du�e, ca�kiem wyra�ne, sp�ywaj�ce po poli- czkach chudej pani. Wiecz�r pr�dko nadchodzi�, ani si� spostrzeg�. Majowy wiecz�r i pomi�dzy drzewami wida� ju� by�o fioletow� mgie�k�; niebo te� w po�owie by�o liliowe i rzuca�o niebie- 88 skie refleksy mi�dzy bruzdy na piasku. Szmer k� skwiercza� ju� prawie, a �yd siedz�cy nad fortepianem w fantastycz- nym koszu pokrzykiwa� monotonnie. Nawet Stasia opu�ci� dobry humor. Dopiero p�nym wieczorem dojechali do le�nicz�wki. Przy pomocy Janka, �yda ze S�awska, Edzia i Olka, wreszcie Maliny, Sta� wy�adowa� fortepian i postawi� go w swoim pokoju. �yd odprowadzi� konie na podw�rze i uciszy�o si� kompletnie. Sta� siad� przy fortepianie i, po�o�ywszy r�ce na b�yszcz�cym w cieniu deklu, patrzy� przez otwarte okno na noc i na pnie sosen, i na pnie brz�z, bo tam si� ju� zaczyna�a brzezina � i zacz�o mu si� serce �ciska�. Nigdy nie my�la� o tym, a teraz sta�o si� bardzo ci�ko. Zacz�� gra� bardzo cicho, �eby nie zbudzi� ma�ej Oli. Zacz�� gra� rzeczy przebrzmia�e bezpowrotnie i nie maj�ce tutaj �adnego sensu. Wszystkie tanga i slow-foxy, jakie ta�czy� w sanatorium, a kt�re na tle surowego pejza�u nabiera�y barwy niemodnych sukien. Szczeg�lniej ta piosen- ka hawajska, jak� ta�czy� z miss Simons. By�a bardzo �adna, taka jak jego tancerka, ale r�wnie jak ona nie mia�a sensu. Boles�aw przez ca�y czas wy�adowywania fortepia- nu nie pokazywa� si�. Zamkn�� si� wida� w swoim pokoju i nie chcia� nawet patrze� na gorsz�cy instrument. Noc by�a bardzo ciep�a i Sta� nie my�la� o bracie. Graj�c piosenki bardzo pospolite odczuwa� b�l tej czarnej nocy i jej strach. Nie chcia� na razie nic wiedzie� o humorze Bole- s�awa. Tymczasem Boles�aw po pewnym czasie wszed� z du�ym ha�asem, narobi� naprawd� wrzawy, przeszed�szy si� tam i z powrotem po pokoju Stasia, wreszcie usiad� na ��ku i Sta� widzia�, �e targa brod�. Po chwili dopiero powiedzia�: � Wiesz, ten tw�j fortepian i ca�e twoje granie robi mi przykro��. Ty si� zupe�nie nie orientujesz, �e jeste� w domu �a�oby. 89 � Rok ju� min�� � powiedzia� Sta� nie przerywaj�c gry i s�owa te jego brzmia�y jak pocz�tek ballady, deklamacyj- nie i barwnie. Boles�aw wstrz�sn�� si�: � Ta muzyka przera�liwie mnie denerwuje. � Mnie tak�e � powiedzia� Sta� i przerwa� granie. � Wywo�uje przede mn� �wiat, do kt�rego nigdy nie wr�c� i kt�rego naprawd� nigdy nie zazna�em. Patrzy�em na to wszystko z okna pokoju, przez szybki widzia�em jakie� rzeczy, kt�re by�yby pi�kne, gdybym m�g� ich dotkn��. Ale nie dotkn��em i nie dotkn�.To jest niby szk�o, niby co� z kruchego lodu... S�uchaj, B�lu � powiedzia� nagle powa�- nie �ja widz�, �e si� ty nie orientujesz w jednej rzeczy. Nie wiesz, dlaczego ja tu przyjecha�em. � Jak to dlaczego? � Ja wiem, �e moja weso�o�� i moja muzyka dra�ni� ciebie, ale pozw�l mi na to jeszcze. Widzisz, ja przyjecha- �em tutaj nie na bardzo d�ugo... W mojej chorobie przed ostatnim stadium nast�puje zazwyczaj polepszenie. Trwa ono par� tygodni. Ten czas lekarze wyzyskuj� na to, aby wys�a� takiego pacjenta gdziekolwiek b�d�, do domu lub na wie�, prywatnie, aby nie umar� w sanatorium. Moja po- prawa zaczyna ju� mija�. Ja ci� bardzo przepraszam, m�j drogi, ale ja na to nic nie mog� poradzi�. Chcia�bym � u�miechn�� si� � ale nie mog�... I dlatego nie bardzo mi si� sprzeciwiaj. Ja przyjecha�em do ciebie umrze�. Boles�aw tkwi� nieruchomo w ciemno�ci, ale Sta� nie patrzy� na niego: wci�� go fascynowa�a ciemna noc za otwartymi oknami i my�la� o miss Simons, i �a�owa�, �e nie zakocha� si� w niej, i nuci� hawajsk� piosenk�. � Dlaczego nie ma u was s�owik�w? � zapyta� po chwili. � By�y... ale wida� ju� przesta�y �piewa�. Boles�aw wsta� z ��ka i przeszed� si� po pokoju. Ale teraz krok jego by� spokojniejszy i cichszy, jak gdyby stara� 90 si� st�pa� ostro�nie. Zbli�a� si� par� razy w stron� Stasia i patrza� uwa�nie na jego twarz bielej�c� w mroku, skupio- n�, niby oderwan� od ziemi. Ale brat nie zwraca� na niego uwagi, jaka� wewn�trzna pie�� drga�a w jego chorych p�ucach. Potem dopiero powiedzia�: � Widzisz, to wtedy bywa, kiedy przechodzi z p�uc na kiszki... Boles�aw bez s�owa wyszed� z pokoju i znikn�� na werandzie. IV Lato rozpocz�o si� szczeg�lnie pi�kne. Dnie nie nadto upalne ko�czy�y si� gor�cymi wieczorami i noc przychodzi- �a spokojna, cicha i pieszczotliwa. Boles�aw w dalszym ci�gu bardzo ma�o sypia�. Wyznanie brata nie zbudowa�o pomi�dzy nimi mostu porozumienia. Przeciwnie, czuli si� jeszcze bardziej skr�powani, kiedy zasiadali do wsp�lnego jedzenia. Boles�aw z niepokojem spogl�da� na Stasia, ale na twarzy brata nie spostrzega� �adnych oznak posuwaj�cej si� choroby. Pocz�� ju� nawet my�le�, �e to, co mu Sta� powiedzia�, wyl�g�o si� w jego chorobliwej imaginacji. Sta� du�o gra�, pisywa� listy � a po po�udniu zwykle Boles�aw spostrzega� go z Ol�, przechadzaj�cego si� pomi�dzy bia- �ymi drzewami brzeziny. Gdy wieczorami Sta� wraca� do domu, Boles�aw z kolei bezsenny i zw�tpia�y b��ka� si� pomi�dzy grobem �ony a sczernia�ymi budynkami le�ni- cz�wki i �podw�rza". Przechodzi� czasami ko�o mieszkania s�u�by i zawsze dolatywa�y go stamt�d �miechy i weso�e g�osy. Chocia� do najbli�szej wsi by�o bardzo daleko, jed- nak do Maliny przychodzi� zawsze kt�ry� ze znajomych ch�opc�w. Czasem, zw�aszcza w sobot� lub niedziel�, by�o ich kilku i Boles�aw, uciekaj�c od fortepianu Stasia, wpada� w orbit� harmonijki r�cznej, na kt�rej wygrywa� jeden z tych wielbicieli. Po pewnym czasie Boles�aw zacz�� przy- 91 stawa� gdzie� w okolicach tego mieszkania i s�ucha� tych �miech�w i tego grania. O ile dra�ni�y go piosenki hawajs- kie, kt�re tak cichutko wygrywa� Sta�, o tyle g�o�ne i mono- tonne d�wi�ki harmonii zacz�y mu sprawia� przyjemno��. Sama prymitywno�� tych piosenek przenika�a mu do serca. Nie m�g� powiedzie�, aby granie to przekszta�ca�o si� w jaki� beznadziejny smutek. Przeciwnie, my�la� sobie: jak by to by�o dobrze, gdyby �y�a Basia i gdyby tak z ni� chodzili tutaj po lesie i po podw�rzu, trzymaj�c si� za r�ce. Basia na pewno cieszy�aby si� z takiego �adnego lata i z tego tak�e, �e do Malinki przychodz� ch�opcy z odleg�ych wsi. Basia mia�a zawsze specjaln� sympati� do ludzi kochanych i zakochanych i zawsze si� cieszy�a ze wszystkich roman- s�w, o jakich s�ysza�a. I gdy kto� opowiada� jej o nami�t- nych tragediach, odbywaj�cych si� na wsiach polskich, cieszy�a si� bardzo, aczkolwiek by�o tam du�o mowy o wy- padkach morderstw, zab�jstw, okalecze�. Mi�o�� dla niej by�a wszystkim. Tak sobie przynajmniej my�la� Boles�aw i pewnego razu postanowi� zobaczy�, kt�rzy to ch�opcy przychodz� do le�nicz�wki. Zbli�y� si� do progu, na kt�rym siedzieli wszyscy mieszka�cy nadstajenni. Za jego zbli�e- niem rozmowy ucich�y, �miechy odlecia�y. Zebrani przywi- tali go serdecznie, ale oficjalnie. Spostrzeg�, �e z obcych jest tylko Micha� z s�siedniej kolonii. By� to dzielny ch�opiec i Boles�aw bardzo go lubi�. Nie wiedzia�, �e to on chodzi� do Maliny. Nawet nie pyta� zreszt�, mog�o si� zdarzy�, �e Micha� by� tutaj przypad- kiem. Przechodz�c do miasteczka m�g� zaj��, aby dowie- dzie� si�, co s�ycha� w tej samotni. Porozmawiali przez chwilk� o pogodzie, o przewidywa- niach na siano; Boles�aw zapyta� Micha�a, co s�ycha� u nich na kolonii, ale rozmowa si� nie klei�a. Boles�aw rozumia�, �e ich kr�puje, ale nie mia� do�� si�y, aby si� od nich oderwa�. Chcia�o mu si� kontaktu z lud�mi i tym przyjemniej mu by�o, �e byli to ludzie pro�ci. 92 Ale wreszcie musia� odej��. My�la� sobie, �e chyba za- czyna si� w nim co� starze� czy zmienia�, i� odczu� tak gwa�townie potrzeb� obcowania i rozmawiania. Min�� brzezin� i poszed� w kierunku ulubionego swojego miejsca, gdzie mo�na by�o my�le�, �e las si� ko�czy. Rzeczywi�cie byt tam r�w, a za rowem ci�gn�y si� malutkie poletka, za poletkami w g�szczu wi�niowych drzew sta�a zapadni�ta chatka starej Maryjki, z kt�rej nie wida� by�o nawet komina sponad drzewek. Za domem Maryjki znowu by�y pola, zasiane owsem, a potem dopiero rozpoczyna� si� las. Pola te nale�a�y do le�nicz�wki i rok po roku, nie- stety, by�y obsiewane owsem, kt�ry stawa� si� coraz n�dz- niejszy i nie w bardzo dobrej formie utrzymywa� le�ne konie Boles�awa. Nigdy nie przychodzili tu z Basia. I mo�e dlatego lubi� to miejsce i, w��cz�c si� teraz co wieczora (pomimo zm�czenia ca�odzienn� prac�), cz�sto przychodzi� i stawa� na skraju lasu; patrzy� i my�la�, �e mo�na sobie wyobrazi�, i� pola te ci�gn� si� bez ko�ca, �e nic ju� ich nie przerywa, �e si� brzezina nie zacznie po tamtej stronie. Ale potem wraca�a my�l, i� to tylko polana, na kt�rej chata Maryjki jest wysepk�. Inne wieczory tak�e by�y ciep�e. Nie m�g� wysiedzie� w domu, gdzie Sta� tak cz�sto gra� na starym i rozstrojonym fortepianie. Instrumentowi nie s�u�y� pobyt w domu otoczo- nym g�stym lasem. Chrypia� coraz bardziej i nawet niekt�re klawisze przesta�y odpowiada�. Walce i tanga brzmia�y na nim okropnie, ale Sta� nie przestawa� gra�. By�y takie dnie, i� stawa�o si� to jego ca�odziennym zaj�ciem i �e od fortepianu wstawa� tylko do sto�u lub do ��ka. Pok�ada� si� teraz od czasu do czasu, a zw�aszcza popo�udnie lubi� sp�dza� le��c owini�ty w pi�kny szal, kraciast� pami�tk� z Davos. Boles�aw ucieka� daleko w ciemne sosny, ale schrypni�ty g�os fortepianu goni� go d�ugo, zanim ogromnym ko�em 93 zatoczonym w lesie nie wyszed� poza granice jego zasi�gu. Usiad� pod sosn� i milcza�. O niczym nie my�la�; wiatr by� niedu�y i tylko w samej g�rze drzew przechodzi� niespokojny szelest. Czarne ga��zie sosen �omota�y g�u- cho, zapowiadaj�c na jutro przemian� pogody. Siedzia� do�� d�ugo. Gdy wiatr si� �cisza�, s�ysza� odg�osy kro- k�w st�paj�cych po igliwiu: kto� si� przechadza� nieda- leko, tam i z powrotem pomi�dzy sosnami. Zwr�ci� si� w tamt� stron� i s�ysza� przyt�umiony g�os, nie m�g� jed- nak rozezna�, kto tam rozmawia. Irytowa�o to go troch�: nawet tu nie ma spokoju, powiedzia� przez z�by, potem splun��. Wsta� i wr�ci� do domu. Sta� nie gra�, nie by�o go ani w sto�owym pokoju, ani w sypialni. Boles�aw przeni�s� lamp� od siebie do jadalni i powoli pi� wystyg�� herbat�. Katarzyna spa�a ju� w kuchni, od strony podw�rza nie dolatywa�y �adne d�wi�ki. Wida� dzisiaj Micha� nie przyszed� z harmoni�, a mo�e to w�a�nie on spacerowa� po lesie. Nigdy jeszcze tak wyra�nie nie pomy�la� Boles�aw o ma�ej warto�ci swojego istnienia. Nigdy mu do g�owy nie przy- chodzi�o to, �e naprawd� nic by si� nie sta�o, gdyby umar�. I to nie to, oczywi�cie, �e �wiat nie odczu�by tego, ale i dla niego samego to przej�cie od bezmy�lnego istnienia do bezmy�lnego niebytu nie mia�oby �adnego znaczenia. Krok po prostu zwyczajny, ale nieznaczny. Pomy�la� o obrz�dach zwi�zanych z jego ewentualn� �mierci�, z pogrzebem; jak by go baby ubiera�y. Katarzyna oczywi�cie i Maryjka, tak samo jak przy Basi. I czy Malinka przysz�aby do niego! Czyby ona te� go my�a, jak �on�? Chyba nie, to przecie� m�oda dziewczyna. Ile ona mo�e mie� lat? I pierwszy raz zastanowi�a go obecno�� Maliny na le�- nicz�wce, to, co ona tu robi, jak wygl�da. Nawet jej sobie dobrze wyobrazi� nie m�g�. Gdy zamkn�� oczy i chcia� 94 wywo�a� jej obraz w g�owie, rysy jej ucieka�y mu. Rozumia� tylko, �e widzi owal jej g�owy i warkocze skr�cone, nie pokryte chustk�. Nie pami�ta� nawet, czy by�a �adna, czy brzydka. � Musz� tam p�j�� jutro rano � powiedzia� sobie. Stanis�aw bardzo d�ugo nie przychodzi�. Bolek si� dziwi� i chodzi� po pokojach, zajrza� do Stasia, ale tam nikogo nie by�o. Fortepian sta� z podniesionym deklem jak ptak. Boles�aw podszed� do klawiatury i jednym palcem wystuka� melodi� piosenki, jak� �piewa� kiedy� w wojsku w m�o- do�ci. Stali wtedy na po�udniu Rosji w ma�ym miastecz- ku i codziennie wymyka� si� cichaczem z koszar do �licz- nej dziewczyny, kt�ra wychodzi�a na jego spotkanie, mie- szka�a niedaleko. Szli razem na strych i spali tam na sianie. Przestraszy� si� troch� tej melodii, kt�ra pod jego nie- zdarnym palcem zabrzmia�a nazbyt g�o�no, i zadziwi� si� swojemu stanowi ducha. Niestety, sta�o si� � pomy�la� � przyjazd Stasia zupe�nie mnie odmieni�. Teraz mo�e dopiero zrozumia� tre�� tego, co mu Sta� przed kilkoma dniami wyzna�. To znaczy, �e b�dzie znowu �mier� w jego domu, trup le��cy na ��ku, mogi�a w brzezi- nie czy miasteczku, �e odejdzie Sta�, kt�ry zawsze by� dla niego taki obcy z tym swoim �europejskim" u�miechem. I znowu baby przyjd� my� trupa Stanis�awa, jak my�y trupa jego �ony. Tylko Malina nie mo�e. To przecie nie jest rzecz m�odych dziewcz�t, to robi� zawsze stare baby. Sama nawet nie b�dzie chcia�a, to jest zupe�nie niemo�liwe. Kt� by �pieszy� do mycia n�dznego cia�a suchotnika? Umrze, to mo�e nawet lepiej, bo nawet sobie nie mo�na wyobrazi�, co z niego mog�oby by�. Suchotnik � to jedyna dla niego profesja. Ale Sta� wr�ci� z takim u�miechem, z takim rumie�cem, taki podobny do cz�owieka szcz�liwego, �e ponure my�li ulotni�y si� z g�owy Boles�awa. 95 v Nazajutrz pomi�dzy Boles�awem a Stasiem zasz�a nie- przyjemna scena, zupe�nie zreszt� bez powodu. Pok��cili si� o byle co przy �niadaniu, mas�o Stasiowi nie smakowa�o, Boles�aw nazwa� go �fircykiem", wypomnia� mu podr� i nawet, ile to wszystko kosztowa�o. Sta� zdziwi� si� brutal- no�ci brata i wyszed� czym pr�dzej z pokoju. Wczesne, chmurne rano. Niebo by�o bia�e, sosny by�y czarne. Sta� poszed� jakimi� ok�lnymi drogami, zrywaj�c po drodze rzadkie i n�dzne stokrotki. Zaszed� na podw�rze od strony stercz�cych zaro�li i pokrzyw, kt�re zazwyczaj otaczaj� �mietniki osiedla ludzkiego. Zaraz za ceglanym domem- -stajni�, na ubitej ziemi, kt�ra czernia�a jak czekolada, sta�a balia na sto�ku i Malina pra�a bielizn�. By�a zwr�cona profilem do Stasia i m�g� si� jej przypatrzy�. Mia�a bardzo pi�kn� lini� czo�a i nosa, �liczne powieki, kt�rymi po- krywa�a oczy jak p�atkami kwiatu, �adne, bardzo klasyczne brwi. Natomiast d� twarzy mia�a prostacki, usta za du�e, a z�by zbyt bia�e; w u�miechu, do�� zreszt� rzadkim, mia�a dziko��, kt�ra nie zniech�ca�a jednak do niej Stasia. B��ka- j�c si� mi�dzy drzewami, mimo woli my�la� o niej i cieszy� si�, �e jest to spos�b na zapomnienie o przykrej scenie Boles�awa. My�la� zapewne, �e te pieni�dze wydane na marne, bo i tak umr� � powiedzia� sobie, ale my�l ta przykry�a mu tylko przez chwil�, jak ciemna sosna �wiat�e t�o nieba, inne weselsze my�li: my�li o istnieniu Maliny. Wczoraj wieczorem, spaceruj�c z ni� po lesie, dowiedzia� si�, i� w�a�ciwie w metryce ma Malwina, ale �e si� tak lepiej wymawia�o jej rodzicom. Sta� zapewni� j�, �e tak o wiele jest �adniej i �e na pewno wygl�da na Malin�, nie na Malwin�. �mia�a si� z tego bardzo. Uwa�nie �ledzi� jej ruchy przy praniu, musku�y r�k, r�k, kt�re by�y bardzo bia�e; piersi mia�a zaci�ni�te w ciasnym malutkim kaftaniczku, wyp�owia�ym, ongi fio�kowym i za- 96 pi�tym na ma�e guziczki. D�onie jej porusza�y si� sprawnie i �wawo, z wielk� techniczn� dok�adno�ci�. Prawdopodob- nie pra�a koszule w�asne i Janka. A mo�e Micha�a? Sta� nie podszed� do niej i nie zapyta� o robot� ani o zdrowie, ani o pogod�, zawr�ci� bezszelestnie po paru minutach postoju i poszed� do tak cudownej w tej chwili brzeziny. Brzozy, pochylone to w t�, to w ow� stron�, miejscami tworzy�y jakby ko�cieln� naw� i bielone s�upce pni mia�y dzi� nastr�j skupiony. Zwykle jest tak w te dnie ciep�e i bezs�oneczne, przepowiadaj�ce deszcz, ale jeszcze gor�ce, pochylone nad �wiatem i zbli�one jakby do ziemi niskim bia�ym niebem. Nie my�la� o niczym, tylko czu�, �e jeszcze �yje. Nawet nie my�la�, �e ju� wkr�tce to wszystko przestanie dla niego istnie�. Nie przywi�zywa� wagi do tego, co go otacza�o. Wa�ny dla niego by� ��wiat", �Europa" � jak nazywa� l�ni�ce korytarze sanatori�w i sk�adziki pod schodami, gdzie tkwi�y na czasowym przechowaniu sk�rza- ne kufry chorych ludzi. Lubi� tamto powietrze, przesycone zapachem eteru i nutami hawajskich piosenek. Z leciutk� pogard� patrzy� na bia�e pochylone brzozy, niepodobne do �melez�w" nape�niaj�cych wysokie alpejskie doliny. Nawet nie wiedzia�, �e nazywaj� si� po polsku �modrzewie". Boles�aw ani przez chwil� nie pomy�la� o tym, �e Sta� dlatego by� w tak dobrym humorze, �e ju� wszystko najgorsze przeby�. Po�egna� si� z tamtym �wiatem, jakby to by� naprawd� �wiat. Miss Simons wiotka i mu�lin jedwabny jej sukni, i tafla jeziora, i ob�oki nad lodowcami, i p�yty z Pary�a, i kufry z Londynu... tamto by�o �ycie. A tutaj brzozy i mogi�y, kwiaty ubogie i dziecko opuszczone � to nie by�o prawdziwe istnienie. Przyjecha� ju� tutaj z�amany po�egnaniem ze �wiatem; ostatnim jego ��cznikiem z �yciem by� fortepian wynaj�ty w miasteczku od jego �siostry w chorobie". Tego w�a�nie Boles�aw nie m�g� ani odczu�, ani zrozumie�. Dotyka� brata brutalnymi s�owami � a brat ju�, w�a�ciwie m�wi�c, nie �y�. 7 Opowiadania 97 Poprzez pnie zobaczy�, i� kto� si� do niego zbli�a. By� to Janek, brat Maliny. Czu� do niego bardzo wiele sympatii, podobny by� nawet do Maliny. Boles�aw mu kiedy� opowia- da�, i� Janek by� podejrzany o zamordowanie kogo� tam w lesie; �e zastrzeli� podobno jak�� bab� zbieraj�c� grzyby czy jagody. Oczywi�cie nikt tego nie wiedzia� na pewno, ale to nie s� rzeczy nieprawdopodobne. Janek nie wygl�da� wcale na zbrodniarza, twarz mia� okr�g�� i r�ow�, ciemne i kud�ate w�osy. Zbli�y� si� do Stasia i przywita� si�. Siad� potem na ziemi naprzeciwko niego, odrzucaj�c na bok fuzj�. U�miechn�� si� .do Stanis�awa i, przeginaj�c si� w ty�, zapyta�: � A to pan wczoraj z Malin� spacerowa�? � Spacerowa�em � powiedzia� Sta�. � Bo Micha� to jej ca�y wiecz�r szuka� i taki by� z�y. Bo Micha� teraz do niej chodzi. � A ty do kogo chodzisz, Janku? � Micha� jest bardzo z�y. �eby on panu czego nie zrobi�. Stanis�aw si� roze�mia�. Co mu mo�na zrobi�? Zreszt� Micha� mo�e by� spokojny, ju� wi�cej z Malin� nie b�dzie chodzi�. � Nie podoba si� panu? � powiedzia� Janek. � Nie obawiaj si�. Przeciwnie. Za bardzo mi si� podoba i nie chcia�bym przeszkadza� Micha�owi. � Mo�e pan chodzi� � powiedzia� Janek konfiden- cjonalnie � tylko �eby Micha� nie wiedzia�. Pan si� Malinie podoba, ale ona boi si� Micha�a. � A co j� Micha� obchodzi? � powiedzia� Sta� z obu- rzeniem. � Jak to co? Micha� si� b�dzie �eni�. Potem Janek poszed�, bo musia� obej�� sw�j rewir. Sta� znowu zosta� sam na polanie, znowu patrzy� na brzozy, tylko co� si� zmieni�o w tym pejza�u. Nie by� ju� tak oboj�tny, smutniejszy sta� si� i zarazem weselszy. Sta� si� u�miecha� do w�asnych z�udze�. Ale cieszy� si� � nie- 98 spodziewanie ogarn�o go to uczucie � cieszy� si�, �e jeszcze par� dni zosta�o mu do �ycia. Dnie te uros�y mu teraz w obszar niesko�czony, godziny, kt�re mu zosta�y do wieczora, wyd�u�y�y si� fantastycznie i ka�d� chwil� od- czuwa� jak podarowany mu kosztowny przedmiot. Tego dnia po raz pierwszy od dawna zmierzy� tem- peratur�. Wynosi�a 37 i 9, nie tak jeszcze bardzo du�o. Poranne os�abienie przesz�o ku wieczorowi i ponosi�a go ochota do �ycia. Poprosi� Boles�awa o konie, chcia�by si� przejecha� na spacer. Zabra� Ol� i pojechali. Janek powozi�. Piasek znowu przesypywa� si� w szprychach k�, ale melo- dia nie brzmia�a tak smutno. Ku wieczorowi niebo od- s�oni�o si� na chwil�, blade i wysokie, jasnoniebieskie nad ich g�owami i nad g�owami sosen. Spacer by� bardzo przyjemny i pozosta� w pami�ci Oli na d�ugo jako pewna epoka w jej �yciu. To by� pierwszy ze spacer�w, jakie urz�dzi� stryj Sta�, i ten pierwszy by� bez Maliny. Pojechali do jeziora, kt�re p�askie, czarne, otoczone niskimi brzega- mi, podobne raczej by�o do wielkiej ka�u�y, im si� jednak bardzo podoba�o; przy brzegu sta�o rozwalone cz�no, ale Sta� nie chcia� ryzykowa� spaceru pomimo serdecznej namowy Janka. Gdy wracali, niebo si� znowu okry�o chmurami i zacz�� kropi� deszcz, nie bardzo zreszt� gwa�- towny, ciep�y i zapowiadaj�cy d�ug� niepogod�. Sta� otuli� w sw� peleryn� ma�� bratanic� i patrza� na mroczny pejza�, drzewa zielone i rozgrzane za niebiesk� siatk� deszczu. Konie mokre l�ni�y i wiecz�r robi� si� dymny i niebieski, gdy zajechali do le�nicz�wki. Ig�y sosnowe pachnia�y i krople, spadaj�c z ga��zi i li�ci na zbutwia�y dach werandy, stuka�y cicho, jak gdyby rozmawia�y. Stukanie by�o coraz g�stsze i zmienia�o si� od czasu do czasu w jednolity szmer, kt�ry potem znowu ustawa� i znowu wraca�, jak pasa� jaki� w beznami�tnym utworze muzycznym. Sta� siedzia� sam w swoim pokoju i my�la�, �e dzisiaj ju� nie zobaczy Maliny. Nastawiony przed jego oknem samo- 7* 99 war nisko dymi� na deszczu. Micha� zapewne gra� na swej harmonii we wn�trzu izby, bo tylko kiedy �cicha�a rozmowa kropel, ucho �owi�o s�abe d�wi�ki, dochodz�ce od po- dw�rza. Znowu przypomnia� sobie wszystkie stracone okazje mi�o�ci, przed chorob� w Warszawie i potem w Davos, i zrobi�o mu si� tak �al, �e nigdy nikogo nie m�g� pokocha�. Kiedy wyjecha�a miss Simons, nie by�o jeszcze �niegu, sta�a w dzie� wyjazdu po po�udniu w czarnej at�asowej sukni, kt�rej r�kawy haftowane by�y w srebrne gwiazdy. Przechylona przez por�cz d�bowej drabiny patrzy�a na niego zakochanym i niebieskim wzrokiem, ale naprawd� nie m�g� jej nic odpowiedzie� swoimi oczami. Tote� czu� w niej tyle smutku i rozczarowania, �e a� lito�� w nim wzbiera�a. Tak bardzo by�o mu przykro. Nawet chcia� jej co� takiego powiedzie�, ale nie umia� tego sformu�owa�. Na dworze wspania�e fioletowe chmury zbiera�y si� poni�ej Schiahornu i Seehornu, niebo by�o zimne i fio�kowe; oczy miss Simons smutne. Nic zaprawd� nie wiedzia� i nie m�g� wiedzie�, dlaczego uczucia, jakie wznosi�y jej piersi, nie mia�y w nim odpowiednika nigdy dotychczas ani potem. My�la�, �e jest jakim� bezp�ciowym, niem�drym stworzeniem, kt�re nie mo�e si� zdoby� nawet na szczup�e uczucia. Wtedy mo�e nawet tak nie rozumowa�. My�li te implikowa� sobie ex post, kiedy siedzia� tu w ciemnym pokoju i s�ucha� szelestu deszczu. Narzuca� je sobie i teraz, kiedy wydawa�o mu si�, �e musi robi� jakie� dodawania, sumowa� i wyciska� tre�� z dni, kt�re wcale �adnej tre�ci nie mia�y. Suma oczywi�cie wypada�a b�aha, nie m�g� tego jednak naprawi� ani prze- inaczy�. Rycza�tem przypisa� t� pustk� tylko temu, �e nigdy nie kocha�. Ale i nad tym d�ugo si� nie zastanawia�, my�l jego polecia�a obrazami przez las i przez brzezin� do tego miejsca za le�nicz�wk�, za zaro�lami tarniny, gdzie by�o co� w rodzaju �mietniska i sk�d wida� by�o ��te drzwi w ceg- lanym budynku i wrota do stajni, i gdzie widzia� przed 100 chwil� m�od� dziewczyn�, pior�c� bielizn� swego brata i swego kochanka. Kochanka? Pr�bowa� przez chwil� wyja�ni� sobie wyra�enie ludowe, �e Micha� �chodzi" do Malwinki, ale zupe�nie nie m�g� zakre�li� granic temu s�owu. Mia�o ono i mog�o mie� tyle znacze�, a w �adnym razie nie znaczy�o, �e Micha� jest kochankiem Maliny. M�g� mo�e przelotnie... D�d�yste gamy na dachu powraca�y cz�ciej i cz�ciej. Deszcz rozpada� si� wreszcie na dobre; Sta� ubrany le�a� na ��ku i patrzy� na nieruchome cienie drzew w oknie. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e cie� ten zgrubia� i kto� poruszy� li�cie i wiotkie ga��zie lipy, kt�ra ros�a pod samym oknem. Ale nie, to tylko zapewne li�cie zgi�y si� pod ci�arem uzbieranej wody, potem pozbywszy si� jej, podnosi�y si� gwa�townie. Z pokoju Boles�awa pad�o �wiat�o na za- d�d�ony las � w jego promieniu wida� by�o cieniutkie nitki przelatuj�cych kropelek, ale �wiat dalszy pozosta� ciemny, granatowy, niedost�pny i tajemniczo szemrz�cy. Wyda�o si� Stasiowi, �e �ycie w tym szmerze deszczu i szele�cie mokrych li�ci jest rozkoszne. W skroniach pul- sowa�o mu cicho, jak na dworze, i serce bi�o mocniej. Samotno�� w le�nicz�wce, zamkni�cie za sob� drzwi wiod�- cych do wszystkiego innego by�y czym� jedynym na �wiecie i my�la�, �e skomponowa� sobie niezwykle ten fina�. Zreszt� to nie by� fina�, to by�a uwertura. Naprawd� �ycie zaczyna�o si� dopiero. By�o pi�kne i pe�ne harmonii. VI Trzy nast�pne dni, przez kt�re deszcz la� bez najmniej- szego przestanku, by�y najszcz�liwszymi dniami w �yciu Stasia. Harmonia �wiata, kt�ra mu si� odkry�a tego wieczo- ra � przyprawia�a go o uczucie niezwyk�ej pe�ni, ponad kt�r� unosi� si� szept ciep�ego i nieustannego deszczu. Wszystko by�o pi�kne i jak gdyby skomponowane w obraz 101 czy w utw�r muzyczny. Lipa, opieraj�ca si� mokrymi li��mi o dach i prawie o okno jego pokoju, mia�a kszta�t doskonale zrobionej powie�ci, dziel�cej si� przemy�lnie na konary i uwie�czonej zieleni�. Gdy poczyna� si� budzi� z rana, do u�pionej jeszcze �wiadomo�ci przedziera�y si� d�wi�ki kro- pel, miarowo kapi�cych z dachu, i turkot wody, �ciekaj�cej rynn� do podstawionej beczki. Mieszaj�c si� ze snem, muzyka ta przypomina�a d�wi�ki orkiestry, jakie cza- sem przygrywaj� nam w nocy. Wyobra�a� sobie, �e jest w olbrzymiej sali, gdzie jest mn�stwo ludzi, i �e wszyscy oni s�uchaj� szemrania instrument�w. Potem powoli, nie otwieraj�c powiek, spostrzega� zielon� jasno��, id�c� od okien, potem przenika� go dreszcz z g��bokiej rozkoszy istnienia. I tak zaczyna� si� dzie�, zmierzaj�cy do ko�ca zupe�nie bez zdarze�, ale przepe�niony wewn�trznym �wiat- �em. W blasku tego �wiat�a nawet ponury Boles�aw wyda- wa� si� istot� pe�n� rado�ci. Ku wieczorowi by�o najlepiej; Sta� czu� podniecenie gor�czki, os�abienie mija�o i t�tno �ywiej uderza�o w skroniach. Owija� nogi pledem i wyci�ga� si� na werandzie, gdzie wia�a wilgo� deszczu i gdzie tylko trzeba by�o r�k� wyci�gn��, aby mie� pe�n� d�o� mokrych lipowych li�ci, szerokich i bardzo przyjemnych w dotkni�- ciu. Odsuwa�y si� wtedy wszystkie, jak to sobie nazywa� Sta�, �europejskie" obrazy i by�o tak, jak gdyby nigdy nie wyje�d�a� z Polski i od dzieci�stwa siedzia� tutaj, patrz�c na sosny, na lipy, na brzozy. Wiecz�r po chmurnym niebie przychodzi� gwa�townie. Noc zag�szcza�a si� razem z desz- czem. Nic ju� nie wi