Ostatni legion - Manfredi Valerio Massimo

Szczegóły
Tytuł Ostatni legion - Manfredi Valerio Massimo
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Ostatni legion - Manfredi Valerio Massimo PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Ostatni legion - Manfredi Valerio Massimo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Ostatni legion - Manfredi Valerio Massimo - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 VALERIO MASSIMO MANFREDI Urodził się w roku 1943, z wykształcenia jest filologiem klasycznym — specjalizuje się w topografii świata antycznego. Uczestniczył w wielu wyprawach archeologicznych, wykładał na uniwersytetach m.in. w Me- diolanie, Chicago, Wenecji, Paryżu. Jest także publicystą i scenarzystą filmowym. Napisał kilkanaście powieści historycznych tłumaczonych na wiele języków, m.in. Lo scudo di Talos (1988), Uoracolo (1990), La torre delia solitudine (1996), trylogię o Aleksandrze Wielkim (Alexandros, 1998). Mieszka w swoim domu na wsi w regionie Modeny. Strona 2 VALERIO MASSIMO MANFREDI OSTATNI LEGION Strona 3 Dla Dina Fecisti patriam diversis gentibus unatn. Rutilius Namatianus, De reditu suo, 63 Strona 4 PODZIĘKOWANIA Oddając do druku „Ostatni legion" pragnę podziękować Carlowi Carlei i Peterowi Raderowi, wraz z którymi pracowałem nad tym pomysłem z za- miarem przekształcenia go później w scenariusz filmowy. Ich cenne uwagi znacznie wzbogaciły tę opowieść. Strona 5 PROLOG Są to wspomnienia Myrdina Emreisa, druida ze świętego lasu Gleva, zwanego przez Rzymian Meridiusem Ambrosi- nusem, spisane dla potomnych, aby nie zapomnieli o wydarze- niach, których byłem ostatnim świadkiem. Dawno już wszedłem w wiek późnej starości i nie potrafię pojąć, dlaczego moje życie trwa, mimo że przekroczyło granice, jakie natura wyznacza zwykle ludzkim istotom. Może anioł śmierci o mnie zapomniał albo chce mi zostawić czas, bym odpokutował za moje ciężkie grzechy, których było wiele. Przede wszystkim grzech pychy. Pyszniłem się bowiem bardzo bystrym umysłem danym mi przez Boga i z próżności pozwoliłem, by ludzie uwierzyli w legendy o moimjasnowidz- twie, a nawet o mocy, jaką mogą posiadać tylko Najwyższy Stwórca i święci. O tak, oddawałem się także sztukom zakazanym, wypisanym przez dawnych pogańskich kap- łanów z tego świata na korze drzew, nie czyniąc wszakże nic złego. Bo przecież nie może być niczym złym słuchanie głosów naszej starej najwyższej Matki Natury, szumu wiatru w lis- towiu, szemrania strumyka wiosną czy szeleszczenia liści jesienią, kiedy poprzedzające zimę spokojne zachody słońca ubierają wzgórza i równiny w piękną jaskrawą czerwień. Pada śnieg. W powietrzu tańczą ogromne białe płatki przykrywające nieskazitelnie białym płaszczem wzgórza, które otaczają wieńcem tę cichą dolinę, tę samotną wieżę. Czy tak właśnie wygląda Kraina Wiecznego Spokoju? Czy taki 7 Strona 6 VALERIO MASSIMO MANFRED! właśnie obraz będziemy zawsze widzieli oczyma duszy? Jeśli tak, śmierć byłaby słodka, a przejście do miejsca ostatecznego pobytu łagodne. Ileż to czasu minęło? Jakże daleko w tyle zostały burzliwe dni pełne krwi i nienawiści, potyczki, ostatnie podrygi ginące- go świata, który zawalił się na moich oczach, chociaż wierzyłem, że jest nieśmiertelny i wieczny. Teraz zaś, gotów do zrobienia ostatecznego kroku, czuję potrzebę, by przed- stawić historię tego umierającego świata i opowiedzieć, jak los rzucił ostatni kwiat z owego wyschłego drzewa na odległą ziemię, aby zapuścił w niej korzenie i dał początek nowej erze. Nie wiem, czy anioł śmierci da mi aż tyle czasu ani czy to stare serce wytrzyma przeżywając na nowo uczucia, które były tak silne, że o mało go nie złamały, kiedy było o wiele młodsze. Ogrom tego zadania wszakże wcale mnie nie przeraża. Czuję, że fala wspomnień wznosi się niczym przypływ między podwodnymi skałami Carvetii, czuję, jak powracają odległe wizje, o których sądziłem, że zbladły niczym wypłowiały ze starości fresk. Wydawało mi się, że chwycenie za pióro i skreślenie kilku znaków na dziewiczym welinie wystarczy, by odtworzyć tę historię, by opowieść popłynęła niczym potok wśród łąk podczas wiosennych roztopów, myliłem się jednak. W głowie kłębi się zbyt wiele wspomnień, w gardle ściska ogromna kula, dłoń zaś opada bezsilnie na białą kartę. Najpierw trzeba przywrócić blask kolorom, wskrzesić tamte obrazy, tamto życie i głosy, które zdławił czas. Niczym dramaturg przed- stawiający w swych tragediach sceny, których nigdy nie przeżył, będę musiał odtworzyć także to, co nie stało się moim udziałem. Nad wzgórzami Caroetii pada śnieg. W otulającej wszystko białej ciszy powoli gaśnie ostatnie światło dnia. Strona 7 CZĘŚĆ PIERWSZA I Dertona, obóz Legionu Nova Invicta, Anno Domini 476, ab Urbe condita 1229 Kiedy przez spowijającą dolinę mgłę jęło się przebijać światło dnia, nad łańcuchem górskim, niczym strażnicy, wyłoniły się nagle cyprysy. W rosnących przy ściernisku suchych krzakach mignął jakiś cień, po czym natychmiast rozpłynął się jak sen. W tej samej chwili gdzieś z odległego domostwa rozległo się pianie koguta zapowiadające szary, ponury dzień, lecz zaraz umilkło, jakby wchłonięte przez mleczne opary. Przez gęstą mgłę przebijały się jedynie ludzkie głosy. — Zimno. — Wilgoć przenika aż do kości. — To z powodu mgły. Nigdy w życiu nie widziałem tak gęstej mgły. — Racja. Na dodatek jeszcze nie przynieśli jadła. — Może nic już nie zostało. — Nawet kropelki wina na rozgrzewkę. — I od trzech miesięcy nie dostajemy żołdu. — Dłużej tego nie ścierpię; na wszystkich bogów, cała sytuacja jest nie do zniesienia. Prawie co roku nowy cesarz, barbarzyńcy we wszystkich punktach dowodzenia, a teraz na dodatek szczyt bezsensu: młokos zasiadający na tronie cezarów, Romulus Augustus! Trzynastoletni dzieciak, któ- 9 Strona 8 VALERIO MASSIMO MANFREDI ry nie ma nawet siły utrzymać berła, będzie decydował o losach świata, a przynajmniej Zachodu. Nie, naprawdę mam już tego dosyć, odchodzę. Przy pierwszej lepszej okazji rzucam wojsko i udaję się na jakąś wyspę paść kozy albo obrabiać kawałek ziemi. Nie wiem, jak wy, ale ja już postanowiłem. Kiedy powiała łagodna bryza, mgła rozrzedziła się nieco odsłaniając grupkę żołnierzy skupionych wokół ogniska. Czekali, aż skończy się ich ostatnia warta. Rufus Watrenus, Hiszpan z Saguntu, weteran wielu bitew, dowódca straży, zwrócił się do swego towarzysza, jedynego, który nie odezwał się dotąd ani słowem. — A co ty, Aureliuszu, o tym myślisz? Csy podzielasz moje zdanie? Aureliusz pogrzebał czubkiem miecza w ognisku wzniecając na nowo płomień, który wystrzelił z sykiem wzbijając snop iskier w mlecznej mgle. — Zawsze byłem tylko żołnierzem, zawsze służyłem w legionie. Cóż innego mógłbym robić? Zapadła długa cisza; mężczyźni popatrzyli sobie w oczy, czując zmieszanie i jakiś niejasny niepokój. — Zostaw go — powiedział Antoninus, stary podofi- cer. — Nigdy nie odejdzie z wojska; zawsze było częścią jego życia. Już nawet nie pamięta, co robił, zanim się zaciągnął, po prostu nie pamięta, żeby robił coś innego. Przyznasz mi słuszność, Aureliuszu? Zagadnięty wciąż milczał, jednakże w blasku dogasa- jącego żaru widać było, jak w jego oczach przemknął cień smutku. — Aureliusz rozmyśla o tym, co nas czeka — stwier- dził Watrenus. — Sytuacja znowu wymknęła się spod kontroli. Z tego co wiem, barbarzyńskie oddziały Odo- akra zbuntowały się i najechały na Pawic, gdzie schronił się Orestes, ojciec cesarza. Teraz Orestes wycofał się z Placencji i liczy na to, że z naszą pomocą zdoła prze- mówić barbarzyńcom do rozumu i uratować zagrożony tron małego Romulusa Augustusa. Ale nie jestem pe- wien, czy to wystarczy. Właściwie wcale w to nie wierzę, IO Strona 9 OSTATNI LEGION jeśli chcecie znać moje zdanie. Jest ich trzy razy więcej niż nas i... — Wy też to słyszeliście? — wpadł mu w słowo jeden z żołnierzy, który znajdował się najbliżej palisady. — To z pola — odrzekł Watrenus lustrując wzrokiem prawie opustoszałe obozowisko i pokryte szronem namioty. — Nasza warta się skończyła; pewnie nadchodzi dzienna zmiana. — Nie! — zaprzeczył Aureliusz. — To odgłos z ze- wnątrz. Słychać galop. — To jazda — dodał Kanidiusz, legionista z Arelate. — Barbarzyńcy — stwierdził Antoninus. — Nie podo- ba mi się to. W tej samej chwili z mgły wynurzyli się okazali jeźdźcy na ciężkich sarmackich wierzchowcach pokrytych metalo- wymi łuskami. Podążali wąską białą drogą, wiodącą od wzgórz do obozowiska. Na głowach mieli metalowe hełmy w kształcie stożka ozdobione kitami, po bokach zwisały im długie miecze, we mgle falowały ich blond i rude czupryny. Nosili czarne płaszcze i nogawice z tej samej surowej wełny w ciemnym kolorze. Za sprawą odległości i mgły wyglądali niczym demony, które uciekły z piekieł. Aureliusz wychylił się przez palisadę, by przyjrzeć się hufcowi, który był coraz bliżej. — To wojska sprzymierzonych armii cesarskiej, skła- dające się z Herulów i Skirów — oświadczył. — Przeklęci ludzie Odoakra. Nie zapowiadają nic dobrego. Co tu robią o tej porze i dlaczego nikt nas nie uprzedził o ich przybyciu? Idę powiedzieć dowódcy. Rzucił się ku schodom, po czym przebiegł przez obo- zowisko w kierunku pretorium. Maniliusz Klaudianus, blisko sześćdziesięcioletni weteran, który za młodu walczył u boku Aecjusza przeciwko Attyli, już był na nogach, kiedy zaś Aureliusz wpadł do jego namiotu, przypinał właśnie do pasa pochwę od miecza. — Panie, zbliża się do nas oddział wojsk sprzymierzo- nych Herulów i Skirów. Martwi mnie to nikt nas nie uprzedził o ich przyjeździe. Strona 10 VALERIO MASSIMO MANFREDI — Mnie też to martwi—odrzekł oficer. — Każ ustawić się straży w szyku i otworzyć bramę; zobaczymy, czego chcą. Aureliusz pobiegł do palisady i rozkazał Watrenusowi, by wystawił oddział łuczników, po czym udał się do wartowni, ustawił żołnierzy, których miał do dyspozycji, kazał otworzyć bramę główną i wyszedł razem z dowódcą. Jednocześnie polecił obudzić kolejno wszystkich żołnierzy bez hałasu i ryku trąb. Wódz zjawił się w pełnym rynsztun- ku i hełmie na głowie, co oznaczało, że znalazł się w strefie wojny. Po obu jego bokach stała straż, nad którą górował ramionami i głową nie odstępujący go ani na krok Kor- neliusz Batiatus, etiopski olbrzym o skórze czarnej jak smoła. Trzymał na ramieniu owalną tarczę, wykonaną na miarę, by mogła osłonić jego ogromne ciało. Z lewej strony zwisał mu rzymski miecz, z prawej zaś barbarzyński topór o dwóch ostrzach. Hufiec barbarzyńców znajdował się zaledwie o kilka kroków, toteż jadący na przedzie mężczyzna podniósł rękę, by go zatrzymać. Miał gęste, długie rude włosy zaplecione w warkocze, plecy okrywał mu obszyty lisim futrem płaszcz, hełm zaś zdobił wieniec małych srebrnych czaszek. Musiał być dość ważną osobistością. Nie zsiadając z konia przemówił do dowódcy z twardym gardłowym akcentem: — Szlachetny Odoaker, naczelny wódz armii cesar- skiej, rozkazuje ci, byś oddał mi dowództwo. Od tej chwili przejmuję dowodzenie tym oddziałem. — Rzuciwszy do jego stóp związany rzemieniem zwój pergaminu, dodał: — Tutaj jest twój rozkaz odejścia i następny przydział. Aureliusz schylił się, by go podnieść, oficer jednak powstrzymał go władczym gestem. Klaudianus należał do starego arystokratycznego rodu, który mógł się poszczycić tym, że pochodzi w prostej linii od bohatera z czasów republiki, toteż zachowanie barbarzyńcy stanowiło dlań najcięższą zniewagę. Odpowiedział wszakże niewzruszony: — Nie wiem, coś ty za jeden, i wcale mnie to nie obchodzi. Słucham wyłącznie rozkazów szlachetnego Fla- wiusza Orestesa, naczelnego wodza armii cesarskiej. 12 Strona 11 OSTATNI LEGION Barbarzyńca zawołał do swoich ludzi: — Brać go! Żołnierze posłusznie spięli konie i ruszyli z obnażonymi mieczami; było oczywiste, że otrzymali rozkaz, by nie pozostawić przy życiu nikogo. Straż zareagowała natych- miast, na całym przedpiersiu wyłonili się łucznicy z na- ciągniętymi cięciwami, którzy na znak Watrenusa wy- puścili strzały z zabójczą celnością. Niemal wszyscy jeźdź- cy z pierwszej linii polegli bądź zostali ranni, co wcale nie powstrzymało innych, którzy zeskoczyli na ziemię, by trudniej ich było trafić, po czym ruszyli ławą na oddział Klaudianusa. Batiatus rzucił się w kłębowisko niczym rozwścieczony byk i jął walić mieczem z całej siły. Jako że wielu barbarzyńców nigdy dotąd nie spotkało Murzyna, uciekali w popłochu na jego widok. Etiopski olbrzym obracał toporem wytrącając przeciwnikom miecze, przeci- nając na pół tarcze, odrąbując głowy i ręce. — Jam jest Czarny Człowiek! — ryczał.—Nienawidzę tych piegowatych wieprzy! W ferworze walki wysunął się jednak za bardzo do przodu, przez co odsłonił Klaudianusa z lewej strony. Aureliusz, który kątem oka dostrzegł ruch nieprzyjaciel- skiego wojownika, rzucił się ku dowódcy, za późno wszakże zadał cios toporem i włócznia barbarzyńcy zagłębiła się w ramieniu Klaudianusa. Aureliusz zaczął krzyczeć. — Dowódca jest ranny! Dowódca jest ranny! W tej samej chwili brama otworzyła się przepuszczając ciężką, zwartą piechotę w szyku bojowym. Barbarzyńcy rozpierzchli się, nieliczni zaś, niedobitki, powskakiwali na konie i rzucili się do ucieczki. Minąwszy linię wzgórz, stanęli przed swym dowódcą, Skirą o imieniu Mled, który spoglądał na nich z wściekłością i pogardą. Wyglądali doprawdy żałośnie: powyszczerbiany oręż, podarte odzie- nie powalane krwią i błotem. Jadący na ich czele mężczyzna spuścił głowę. — Zbuntowali się — oznajmił. — Powiedzieli „nie". Mled zaklął siarczyście, po czym zawołał adiutanta i kazał mu zarządzić zbiórkę; wkrótce przez warstwę mgły. 13 Strona 12 VALERIO MASSIMO MANFREDI która okrywała wszystko niczym całun, przebił się dźwięk rogów. Klaudianusa położono ostrożnie na stole, chirurg zaś zabrał się do wyciągania tkwiącej w jego ramieniu włóczni. Drzewce zostało już pocięte, by ograniczyć szkody, grot ugrzązł jednak tuż pod obojczykiem i istniało niebez- pieczeństwo, że przebił płuco. Pomocnik rozgrzewał do czerwoności żelazo, by przypalić ranę. Tymczasem z przedpiersia dochodziło wołanie o po- moc. Aureliusz porzucił infirmerię i wybiegłszy po scho- dach, stanął u boku Watrenusa, który wpatrywał się bez ruchu w horyzont. Całe wzgórza wznoszące się naprzeciw nich były aż czarne od wojowników. — Bogowie — szepnął Aureliusz — są ich tysiące. — Wracaj do dowódcy i powtórz mu, co się dzieje. Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakiś wybór, ale powiedz, że czekamy na rozkazy. Aureliusz wszedł do infirmerii w chwili, gdy chirurg wyciągnął grot z ramienia rannego oficera. Twarz starego patrycjusza wykrzywił grymas bólu. Aureliusz postąpił naprzód. — Panie, barbarzyńcy atakują. Są ich tysiące i szykują się do otoczenia obozu. Jakie są twoje rozkazy? Krew sikała z rany na ręce i twarze chirurga oraz jego pomocników, którzy usiłowali ją zatamować, podczas gdy jeden z nich czekał już z rozpalonym żelazem. Chirurg wsadził je w ranę, Klaudianus zaś zaskowytał zaciskając zęby, żeby nie krzyczeć. Namiot wypełnił odór spalonego mięsa, z rozżarzonego żelaza zaś z sykiem unosił się gęsty dym. Aureliusz powtórzył: — Panie... Klaudianus wyciągnął ku niemu wolną dłoń. — Posłuchaj... Odoaker zamierza nas wybić do nogi, bo stanowimy dla niego przeszkodę, którą chce usunąć za wszelką cenę. Nasz legion to relikt, ale nadal budzi strach; składa się wyłącznie z Rzymian, Italików i miesz- 14 Strona 13 OSTATNI LEGION kańców prowincji, a on doskonale wie, że nigdy nie po- słucha jego rozkazów. Właśnie dlatego chce, żebyśmy wszyscy zginęli. Jedź czym prędzej do Orestesa i powiedz mu, że jesteśmy otoczeni, że rozpaczliwie potrzebujemy pomocy... — Błagam, panie, wyślij kogoś innego — odrzekł Aureliusz. — Chciałbym zostać; tu są wszyscy moi przyja- ciele. — Nie, wykonaj rozkaz. Tylko ty potrafisz to zrobić. Ruszaj, póki most na Olubrii jest jeszcze w naszych rękach: to na pewno będzie ich najbliższy cel, żeby odciąć nam drogę do Placencji. Jedź, zanim zacisną obręcz, i pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj. Orestes jest w willi poza miastem razem ze swoim synem cesarzem. A my spróbujemy się bronić. — Wrócę—przyrzekł Aureliusz. — Trzymajcie się tak długo, jak zdołacie. — Odwrócił się. Stojący za nim Batiatus wpatrywał się w wilczemu w trupio bladego dowódcę spoczywającego na czerwonym od krwi stole. Nie miał serca wyjawić mu prawdy. Aureliusz wypadł z namio- tu i podbiegł do stojącego na ganku Watrenusa. — Rozkazał mi ściągnąć posiłki. Wrócę, jak tylko będę mógł. Trzymajcie się, na pewno nam się uda. Watrenus bez słowa skinął potakująco głową. W jego oczach nie było nadziei; gotował się po prostu, by umrzeć jak żołnierz. Aureliusz nie zdążył powiedzieć nic więcej. Włożył dwa palce do ust i zagwizdał. Odpowiedziało mu rżenie, po czym do przedpiersia nadbiegł truchtem osiodłany gnia- dosz. Aureliusz wskoczył mu na grzbiet i pognał ku tylnej bramie. Watrenus rozkazał odsunąć rygle, po czym skrzyd- ła bramy rozchyliły się tylko na tyle, by przepuścić rozpędzonego do galopu jeźdźca, i natychmiast zamknęły się za jego plecami. Watrenus śledził wzrokiem malejącą postać, konno podążającą ku mostowi na Olubrii. Oddział strzegący przejścia w okamgnieniu zorientował się w sytua- cji, tym bardziej że spora grupa barbarzyńców oderwała się od wojska i puściła pędem w ich kierunku. 15 Strona 14 VALERIO MASSIMO MANFREDI — Uda mu się? — zastanawiał się Kanidiusz spo- glądając z przedpiersia. — Wrócić? Może tak—odparł Watrenus. — Aureliusz to nasz najlepszy żołnierz. — Jednakże w jego głosie nie było słychać nadziei. Ponownie przeniósł wzrok na Aureliusza, który galo- pem pokonywał pustą przestrzeń dzielącą obozowisko od mostu, i nagle spostrzegł, że z lewej strony wyłonił się ko- lejny hufiec barbarzyńców, dołączając do żołnierzy, którzy wyruszyli z prawej, by przeciąć drogę uciekinierowi. Aureliusz był jednak szybki jak wiatr, toteż odległość między obozowiskiem a rzeką zmniejszała się w błys- kawicznym tempie. Położył się niemal płasko na grzbiecie konia, by nie wystawiać się na groty strzał, które wkrótce miały na niego polecieć. — Biegnij, biegnij — powtarzał przez zęby Watrenus. — Biegnij, mały, no szybciej, szybciej... — W tej samej wszakże chwili zdał sobie sprawę, że pościg jest zbyt liczny i że wkrótce dopadnie mostu. Należało jakoś wesprzeć towarzysza broni. Zawołał więc: — Katapulty! — Strzelcy, którzy zdążyli pojąć, co się dzieje, wycelowali swe machiny w barbarzyńską konnicę, zbliżającą się do mostu z prawej i lewej strony. — Strzelać! — krzyknął Watrenus, po czym szesnaście katapult wyrzuciło ładunki w kierunku obu oddziałów, trafiając w sam środek. Jadący na czele pościgu żołnierze zwalili się na ziemię, zagradzając drogę następnym. Kolejni zostali przygnieceni przez konie, jeszcze inni padli pod ostrzałem obrony mostu. Najpierw zasypał ich grad strzał, wypuszczonych poziomo na wysokość człowieka, następnie las włóczni, które zakreśliły łuk. Wielu trafionych runęło na ziemię, podczas gdy konie przewracały się pociągając za sobą i miażdżąc jeźdźców, inni zaś rozpierzchli się czym prędzej z dzikim rykiem, nie chcąc stanowić zbyt łatwego celu. Aureliusz znalazł się blisko stojących na moście towa- rzyszy. Rozpoznał Wibiusza Kwadratusa, z którym dzielił namiot, i zawołał: 16 Strona 15 OSTATNI LEGION — Osłaniajcie mnie! Jadę po pomoc, ale wrócę! — Wiem! — odkrzyknął Kwadratus i uniósł ramię dając w ten sposób znak swym kompanom, by przepuścili Aureliusza. Jeździec przemknął między nimi jak błyska- wica, most zaś zadrżał pod kopytami galopującego bez tchu wierzchowca. Gdy ich minął, natychmiast zwarli szyki, ich tarcze przylgnęły do siebie z metalicznym chrzęstem. Pierwszy szereg klęcząc, następny stojąc, wycelowały przed siebie ostrza włóczni, opierając drzewce o ziemię. Bar- barzyńscy jeźdźcy rzucili się na dzielny manipuł, ich wściekłość spadła niczym burza na ów ostatni bastion rzymskiej dyscypliny — stłoczeni ciasno z powodu wą- skiego mostu, niektórzy z atakujących runęli gwałtownie na ziemię, reszta zaś wpadła na czekających na nich legioni- stów, którzy cofnęli się wprawdzie nieco pod ich naporem, lecz nie poddali się. Wielu jeźdźców nadziało się na włócznie, inni z kolei spięli spłoszone konie, popychając jadących przodem towarzyszy wprost na wycelowane os- trza. Potyczka zamieniła się w zażartą walkę na miecze. Obrońcy mostu doskonale wiedzieli, że każda chwila zwłoki na korzyść uciekającego Aureliusza może oznaczać ratunek dla całego oddziału, zdawali sobie także sprawę, jak ciężkie czekają ich tortury, jeśli zostaną pojmani żywcem. Walczyli zatem ze wszystkich sił, zagrzewając się nawzajem do boju okrzykami. Tymczasem Aureliusz, dotarłszy na skraj polany, obej- rzał się za siebie, po czym wjechał w gęsty dębowy las, ostatnią zaś rzeczą, jaką ujrzał, byli jego towarzysze padają- cy pod niepowstrzymanym naporem wroga. — Udało mu się! — zawołał obserwujący wszystko zza palisady Antoninus. — Już jest w lesie, nie dostaną go. Została nam jeszcze nadzieja! — To prawda — przyznał Watrenus. — Nasi towarzy- sze na moście dali się posiekać, żeby umożliwić mu ucieczkę. W tej samej chwili z infirmerii powrócił Batiatus. — Jak się czuje Klaudianus? — zapytał Watrenus. 17 Strona 16 VALERIO MASSIMO MANFREDI — Medyk przypalił mu ranę, ale powiada, że włócz- nia przebiła płuco. Dowódca pluje krwią i ma coraz silniejszą gorączkę. — Zacisnął olbrzymie pięści i zwarł szczęki. — Przysięgam, że pierwszego, który mi wpadnie w ręce, rozerwę na strzępy, zetrę na miazgę i zjem jego wątrobę... Żołnierze spojrzeli nań z osłupieniem i zarazem po- dziwem, doskonale wiedzieli, że to nie są tylko czcze pogróżki. Watrenus zmienił temat. — Jaki dzisiaj dzień? — Nony listopadowe — odparł Kanidiusz. — A co za różnica? — Trzy miesiące temu Orestes szykował się do przed- stawienia swojego syna w Senacie, a teraz musi go bronić przed atakiem Odoakra. Jeżeli Aureliuszowi dopisze szczę- ście, dotrze na miejsce w środku nocy. Posiłki mogłyby więc wyruszyć o świcie i przybyłyby tu za dwa dni. Jeżeli Odoaker nie zdążył jeszcze obstawić wszystkich przejść i mostów, jeżeli Orestes dysponuje jeszcze wiernymi od- działami, które mogłyby natychmiast wyruszyć w drogę, jeżeli... Jego słowa przerwał sygnał alarmu z wieżyczek straż- niczych i wołanie: — Atakują! Watrenus poderwał się jak uderzony batem. Natych- miast przywołał chorążego. — Wywiesić sztandar! Wszyscy na stanowiska! Kata- pulty gotowe do strzału! Łucznicy na ostrokół! Legioniści z Nova Invicta, ten obóz to skrawek Rzymu, święta ziemia naszych przodków. Brońmy go za wszelką cenę! Pokażcie tym dzikim'bestiom, że honor rzymski nie umarł! Chwyciwszy oszczep, zajął pozycję na przedpiersiu. W tej samej chwili nad wzgórzami rozległ się ryk masy barbarzyńców, po czym ziemia zadrżała pod wściekłym naporem tysięcy jeźdźców. Ciągnęli wozy i lawety, na nich zaś zaostrzone pale, którymi zamierzali przerwać obronę rzymskiego obozu. Rzymianie oparli się o ostrokół napina- 18 Strona 17 OSTATNI LEGION jąc cięciwy łuków, zaciskając kurczowo dłonie na drzew- cach oszczepów. Pobladli z napięcia, z czołami zroszonymi mgłą i zimnym potem. II Stanąwszy w drzwiach swojej willi na wzgórzu, Orestes osobiście powitał gości: starszyznę miasta, senatorów, wysokich oficerów wojskowych wraz z towarzyszącymi im rodzinami. Wszędzie zapalono światła, właśnie szykowano się, by podać kolację — wszystko było gotowe do uczczenia trzynastych urodzin jego syna i trzeciego miesiąca od daty wstąpienia przezeń na tron. Długo się wahał, czy nie odłożyć uczty z powodu dramatycznej sytuacji spowodo- wane; buntem Odoakra i jego wojsk składających się z Herulów i Skirów, w końcu jednak postanowił nie zmieniać planów, by nie wzbudzać paniki. Przecież jego najbardziej zaprawiony w bojach oddział, Nova Invicta, wyszkolony na wzór starodawnych legionów, posuwał się naprzód w zawrotnym tempie; jego brat Paulus zbliżał się z Rawenny na czele innych doborowych wojsk, więc bunt zostanie wkrótce stłumiony. Jego żona Flawia Serena wydawała się wszakże zmart- wiona i w złym humorze. Orestes usiłował ukryć przed nią aż do tej chwili haniebną klęskę pod Pawią, obawiał się jednak, że wie ona o wiele więcej, niż na to wygląda. Ponura i pełna melancholii trzymała się na uboczu przy drzwiach do tablinum, jej zachowanie zaś było dla Orestesa niczym gorzki wyrzut, Flawia bowiem sprzeciwiała się zawsze wstąpieniu Romulusa na tron, toteż uczta irytowała ją ponad miarę. Orestes podszedł do niej starając się ukryć wewnętrzne rozdarcie i rozczarowanie. — Dlaczego stoisz na uboczu? Jesteś panią tego domu i matką cesarza; powinnaś skupiać na sobie uwagę, być duszą towarzystwa. 19 Strona 18 VALERIO MASSIMO MANFREDI Flawia Serena spojrzała na męża, jakby powiedział coś całkiem niedorzecznego, po czym odparła ostrym tonem: — Chcesz zaspokoić własne ambicje narażając niewin- ne dziecko na śmiertelne niebezpieczeństwo. — To nie jest dziecko, a prawie młodzieniec i wy- chowaliśmy go najlepiej jak mogliśmy, żeby został wielkim władcą. Rozmawialiśmy o tym po wielekroć, sądziłem więc, że przynajmniej dzisiaj oszczędzisz mi swoich dąsów. Tylko popatrz: nasz syn jest szczęśliwy. Jego nauczyciel Ambrozynus też jest zadowolony, a to mądry człowiek, któremu nawet ty zawsze ufałaś. — Śnisz na jawie, Orestesie. Świat, który zbudowałeś, już wali się w gruzy. Barbarzyńskie wojska Odoakra, które miały umocnić twoją władzę, zbuntowały się i wszędy sieją tylko śmierć i zniszczenie. — Zmuszę Odoakra do układów i podpisania nowego paktu. Takie rzeczy zdarzały się już wcześniej. Nawet im nie przystoi osłabiać Cesarstwa, od którego dostają ziemię i pieniądze. Flawia Serena westchnęła i spuściła na chwilę wzrok, po czym wpatrując się w męża zapytała: — Czy to prawda, co rozpowiada Odoaker? Czy to prawda, że obiecałeś mu trzecią część Italii i że nie dotrzymałeś słowa? — To kłamstwo. On... on źle zrozumiał moje zapew- nienia... — To i tak raczej nie zmienia sytuacji: jak myślisz chronić naszego syna, jeśli on zwycięży? Orestes chwycił jej dłonie. Odgłosy uczty wydawały się przytłumione, jakby wszystko toczyło się gdzieś daleko, zagłuszone niepokojem, który dręczył ich coraz upor- czywiej niczym zły sen. W oddali zaszczekał pies, Orestes zaś poczuł, jak przez ręce żony przebiega dreszcz. — Bądź spokojna—powiedział. —Nie mamy się czego lękać, a żebyś nabrała pewności, że możesz mi zaufać, zdradzę ci coś, o czym nigdy wcześniej nie wspominałem: w ostatnich latach w wielkiej tajemnicy utworzyłem spec- jalny oddział, lojalny i zwarty, złożony wyłącznie z Italików 20 Strona 19 OSTATNI LEGION i mieszkańców prowincji i przeszkolony na wzór dawnych legionów. Na czele postawiłem Maniliusza Klaudianusa, oficera, który wywodzi się ze starej arystokracji, człowieka, który wolałby zginąć, niż złamać dane słowo. Żołnierze ci wykazali się odwagą w wielu miejscach na granicy, teraz zaś na mój rozkaz nadchodzą w zawrotnym tempie. Powinni tu być za dwa lub trzy dni. Natomiast z Rawenny na czele drugiej armii nadciąga mój brat Paulus. A teraz proszę cię, chodźmy do gości. Przez chwilę Flawia Serena wydawała się przekonana, że słowa męża odpowiadają prawdzie, ponieważ w głębi serca nie pragnęła niczego innego, jak w to wierzyć, kiedy jednak usiłowała przywołać na twarz uśmiech, by powrócić na ucztę, rozległo się jeszcze głośniejsze szczekanie, które- mu natychmiast odpowiedział chór ujadających psów, Oboje spojrzeli sobie w oczy, a ciszę, jaka między nimi zapadła, przerwało nagle dobiegające z dziedzińca wołanie na alarm, po czym usłyszeli przeciągły dźwięk rogów przyzywający straże. Po chwili do sali wpadł jakiś oficer i podbiegł do Orestesa. — Zostaliśmy napadnięci, panie! Są ich setki, dowodzi nimi Wulfila, namiestnik Odoakra! Orestes wyciągnął miecz z wiszącej na ścianie panoplii. — Prędko, wszyscy chwytać za broń, zostaliśmy na- padnięci! — zawołał. — Ambrosine, co żywo weź chłopca i jego matkę i schowajcie się w drewutni. Nie ruszajcie się stamtąd pod żadnym pozorem, dopóki sam po was nie przyjdę. Prędko, prędko! W tej samej chwili rozległo się potężne walenie tarana w bramę, od którego zadrżały mury okalające całą willę. Oblężeni pobiegli czym prędzej na ganek, by odeprzeć atak, napastnicy wszakże zdążyli już przystawić do balustrady dziesiątki drabin, po których jęły wspinać się ich setki, wydając dzikie okrzyki. Wreszcie brama ustąpiła z łos- kotem pod naporem tarana, po czym zeskoczywszy z konia niczym akrobata, do środka wdarł się jeździec o posturze olbrzyma. Rozpoznawszy go, Orestes rzucił się ku niemu z obnażonym mieczem. 21 Strona 20 VALERIO MASSIMO MANFREDI — Wulfila, ty przeklęty łajdaku! Tymczasem Ambrozynus zdążył dotrzeć do kryjówki ciągnąc za sobą zdrętwiałego z przerażenia chłopca, w za- mieszaniu i pośpiechu nie spostrzegł jednak, że nie ma z nimi Flawii Sereny. Romulus przez szparę w drzwiach przyglądał się bacznie tragedii] widział, jak jego pobratym- cy padają jak muchy nurzając się we własnej krwi, jak jego ojciec zadaje rozpaczliwe ciosy tamtemu nieokrzesanemu olbrzymowi, jak ranny zwala się na kolana, wstaje, znów dźwiga miecz, dzielnie walczy aż do utraty tchu... wreszcie pada przebity na wylot. Pod wpływem konwulsyjnego drgania powiek jego wzrok zniekształcał każdą scenę tego dramatu, rozbijając ją na tysiące ostrych wyrazistych fragmentów, które wryły mu się w pamięć. Nagle usłyszał krzyk matki: — Przeklęci! Bądźcie przeklęci! Po czym ujrzał, jak Ambrozynus rzuca się naprzód, żeby ją osłonić, podczas gdy ona ciągle krzyczy przejęta grozą, rwąc sobie włosy z głowy i rozorując paznokciami twarz, ukląkłszy nad dogorywającym mężem. Wówczas Romulus wybiegł na dwór, zdecydowany prędzej zginąć u boku rodziców, niż zostać sam na tym potwornym świecie. Naraz ujrzał, jak olbrzym zanurza dłoń w kałuży krwi jego ojca i maluje sobie na czole szkarłatną pręgę, puścił się więc biegiem, pochwycił miecz Orestesa z od- ważnym zamiarem ugodzenia nim wroga, Ambrozynus przeciął mu jednak drogę przemykając zwinnie i niemal niepostrzeżenie w istnej chmurze strzał, między splecio- nymi w walce wojownikami, i w samą porę osłonił chłop- ca przed uderzeniem kolejnego barbarzyńcy, który wy- rósł obok w tejże chwili. Ostrze jego miecza przebiło- by niechybnie obydwu, gdyby Wulfila nie odparował ciosu. — Głupcze — warknął na wojownika — nie widzisz, kto to jest? Tamten zmieszany opuścił miecz. — Łap wszystkich troje — rozkazał Wulfila. — Zabie- ramy ich. Do Rawenny. 22