Alexander Larry - Cienie w dżungli

Szczegóły
Tytuł Alexander Larry - Cienie w dżungli
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Alexander Larry - Cienie w dżungli PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Alexander Larry - Cienie w dżungli PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Alexander Larry - Cienie w dżungli - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Larry Alexander CIENIE W DŻUNGLI Shadows in the Jungle ZWIADOWCY ALAMO NA WYSPACH PACYFIKU The Alamo Scouts behind Japanese Lines in World War II Przełożyła Joanna Przyjemska Strona 2 Książkę tę dedykuję Zwiadowcom Alamo, nieznanym bohaterom wojny na południowo-zachodnim Pacyfiku Strona 3 SPIS TREŚCI SPIS TREŚCI..................................................................................................................3 WSTĘP............................................................................................................................8 ROZDZIAŁ 1 Hollandia „Chyba wracamy do domu"..................................................................................... 21 ROZDZIAŁ 2 „Utworzę własną jednostkę zwiadowczą"................................................................................ 36 ROZDZIAŁ 3 Rekrutacja i szkolenie............................................................................................................... 54 ROZDZIAŁ 4 Pierwsze zadanie.......................................................................................................................80 ROZDZIAŁ 5 „Niech was Bóg błogosławi, dzielni żołnierze"........................................................................95 ROZDZIAŁ 6 „Całe wybrzeże to była jedna łuna płomieni".........................................................................112 ROZDZIAŁ 7 Końcowe działania na Nowej Gwinei.....................................................................................126 ROZDZIAŁ 8 „To najlepsze widowisko, jakie kiedykolwiek widziałem"....................................................145 ROZDZIAŁ 9 Akcja ratunkowa na przylądku Oransbari...............................................................................162 ROZDZIAŁ 10 „Być może uda nam się ocalić świat"..................................................................................... 174 ROZDZIAŁ 11 Samar/Zatoka Ormoc..............................................................................................................208 ROZDZIAŁ 12 „Tylko Bóg może wam pomóc stamtąd się wydostać"...........................................................227 ROZDZIAŁ 13 Pierwsi do walki, ostatni z placu boju.....................................................................................238 Strona 4 ROZDZIAŁ 14 „Jeśli mi się nie uda, ty musisz skończyć"..............................................................................267 ROZDZIAŁ 15 „Nie zamieniłbym jednego Zwiadowcy Alamo na całą japońską armię"...............................281 ROZDZIAŁ 16 „To równałoby się niemal samobójstwu"............................................................................... 309 EPILOG...................................................................................................................... 317 ZESPOŁY ZWIADOWCÓW AlAMO...................................................................... 324 WYBRANA BIBLIOGRAFIA...................................................................................326 PODZIĘKOWANIA...................................................................................................327 INDEKS NAZWISK...................................................................................................329 Strona 5 Strona 6 Strona 7 Strona 8 WSTĘP Najlepsi z najlepszych Był koniec grudnia 2006 roku. Osiemdziesięciopięcioletni mężczyzna zjadł właśnie smaczny obiad w ulubionej restauracji. Nie dał rady zjeść całej porcji, poprosił więc, żeby resztę chrupiącej, przyrządzonej na ruszcie soli zapakowano mu na wynos. Wyszedłszy z lokalu, skierował się w stronę swojego samochodu. Wsparty na lasce dotarł do auta, wsunął kluczyk do zamka w drzwiczkach od strony pasażera, otworzył je i położył pakunek z rybą na siedzeniu, po czym zatrzasnął drzwi. I wtedy otrzymał uderzenie, które kompletnie go zaskoczyło - silny cios w prawą stronę głowy połamał mu okulary i rozciął czoło nad okiem. Impet uderzenia został częściowo złagodzony przez daszek bejsbolówki, a mężczyzna byłby upadł, gdyby nie zdołał w porę oprzeć rąk na lasce. Krew zalewała mu prawe oko, ale lewym dostrzegł przed sobą nogi sprawcy ataku i błyskawicznym ruchem machnął laską. Napastnik wrzasnął, otrzymawszy cios w jądra, i cofnął się. Teraz przewaga była po stronie starszego mężczyzny. Chwycił laskę za przeciwległy koniec, a rzeźbioną rączką walnął niczym kijem bejsbolowym w golenie napastnika. Dał się słyszeć głośny trzask i przestępca padł na chodnik niczym powalony byk. Starszy człowiek znowu zaczął wywijać laską, tym razem mierząc w kolana przeciwnika, i znowu rozległ się trzask łamanych kości. Potem nastąpił jeszcze jeden cios, ale w krok. Napastnik wił się na chodniku, wyjąc z bólu, i w przewidywaniu kolejnego ciosu zakrywał rękami głowę. Jednak starszy mężczyzna wybrał inny cel ataku: dwoma machnięciami laski zmiażdżył mu kości biodrowe, po czym oparłszy się o auto, spokojnie czekał na przyjazd policji, po którą zdążył już zadzwonić przechodzień spacerujący z psem. Przybyła policjantka zastała następującą scenę: kilku sanitariuszy zajmowało się młodym, potężnym mężczyzną wijącym się w męczarniach na chodniku, a ich kolega bandażował w karetce głowę starszemu panu. - Pan to zrobił? - spytała policjantka z niedowierzaniem, wskazując na pobitego menela. - Nie - odparł mężczyzna. - Moja laska. Policjantka była wyraźnie zdumiona, ale jej reakcja byłaby całkiem inna, gdyby Strona 9 wiedziała, kim jest ten starszy mężczyzna. Otóż przed sześćdziesięciu dwu laty był on jednym ze Zwiadowców Alamo, odznaczonym orderem za męstwo członkiem najmniejszej elitarnej jednostki armii amerykańskiej, nauczonym nie tylko tego, jak przeżyć w dżungli, zbierać przydatne dla wywiadu informacje i przeprowadzać rekonesans, ale w razie ataku reagować automatycznie i ze śmiercionośną siłą. Napastnik, o czym może nigdy się nie dowiedział, i tak miał szczęście. *** Był 10 października 2007 roku, trochę po ósmej rano, gdy przed głównym wejściem hotelu Renaissance w Denver w Kolorado zatrzymała się taksówka. Zapłaciłem szoferowi i wszedłem do hotelowego holu, w którym natychmiast zobaczyłem stół udekorowany biało- granatowo-czerwoną flagą oraz napisem STOWARZYSZENIE ZWIADOWCÓW ALAMO. Uśmiechnąłem się. Trafiłem. Jeszcze rok temu miałem na ich temat takie samo pojęcie jak policjantka wezwana po napaści na starszego mężczyznę. Podobnie jak ona i wielu innych Amerykanów wiedziałem bardzo mało o Zwiadowcach Alamo. Raz albo dwa razy w życiu coś tam na ich temat czytałem, ale nie wiedziałem ani kim byli, ani czego dokonali. I dlatego teraz, kiedy postanowiłem właśnie im poświęcić kolejną książkę, przebyłem prawie trzy i pół tysiąca kilometrów, aby spotkać się z nimi i nagrać ich opowieści. Po ukazaniu się w 2005 roku pracy Biggest Brother o Dicku Wintersie, słynnym spadochroniarzu z czasów drugiej wojny światowej, nie byłem pewien, czy coś jeszcze napiszę. Nie opublikowałem Biggest Brother po to, aby zdobyć drugi zawód i zostać pisarzem, ale aby oddać hołd człowiekowi, którego losy, moim zdaniem, Amerykanie powinni znać. Jednak po pewnym czasie pasja pisania wzięła górę i zacząłem zastanawiać się nad tematem drugiej książki (a być może sprawiły to telefony i e-maile od czytelników, którym bardzo podobał się mój sposób narracji i którzy zachęcali mnie do dalszej pracy). Czyż więc mogłem odmówić? Zawsze fascynowałem się książkami i odkąd jako dwunastoletni chłopiec dostałem od dziadka maszynę do pisania, marzyłem, by zostać pisarzem. Wobec tego poszukiwałem tematów nie tyle dziewiczych, ile takich, które nie byłyby omówione gruntownie w niezliczonych książkach. I w ten sposób natknąłem się na stronę internetową Zwiadowców Alamo. Tam znajduje się cała kopalnia informacji na temat tej jednostki, a także zdjęcia i opowieści jej członków. Im bardziej zgłębiałem tę wiedzę, tym większy był mój podziw dla tych ludzi oraz dla ich dokonań. Strona 10 Dowiedziałem się między innymi o jedynej książce, jaką napisano o Zwiadowcach Alamo; chodzi o Silent Warriors of World War II: The Alamo Scouts Behind the Japanese Lines (Cisi wojownicy II wojny światowej: Zwiadowcy Alamo na tyłach japońskich wojsk) autorstwa Lance’a Q. Zedrica, która ukazała się w 1995 roku. Początkowo miała to być praca magisterska Zedrica. Udało mu się dotrzeć do żyjących członków tej jednostki i spisać ich wspomnienia. Strona 11 Skontaktowałem się z Russem Blaisem, dyrektorem wykonawczym Stowarzyszenia Zwiadowców Alamo i synem nieżyjącego już Williama F. Blaise’a, zwiadowcy z zespołu Sumnera. Russ gorąco poparł pomysł napisania nowej książki o jednostce, w której służył jego ojciec. Dzięki pomocy jego oraz Zedrica, dziś oficjalnego historyka dziejów Zwiadowców Alamo, przystąpiłem do zbierania materiałów. Przy nieocenionej pomocy Russa nawiązałem kontakty z żyjącymi jeszcze członkami Zwiadowców Alamo, przeprowadziłem z nimi wywiady zarówno telefoniczne, jak i w cztery oczy, zebrałem tak potrzebne dokumenty oraz sporządziłem notatki. Praca szła gładko nie tylko pod względem scalania materiału, ale i ubarwiania go różnymi szczegółami, które zawsze ożywiają i urealniają relację. Jednak czegoś w tym wszystkim brakowało i nawet wiedziałem czego. Musiałem spotkać się z tymi ludźmi. Strona 12 Skontaktowanie się z Jackiem Geigerem z zespołu Williama Lutza nie nastręczało trudności. Geiger mieszka w New Jersey i dwukrotnie udało mi się z nim spotkać, a ten kontakt okazał się kluczowy dla poskładania opowieści o jego zespole oraz ludziach. Jednak ciągle brakowało mi rozmów z żyjącymi członkami jednostki i dlatego przyjechałem do Denver na spotkanie ze Zwiadowcami Alamo. Chciałem osobiście poznać ludzi, o których od roku zbierałem informacje i czytałem. *** Na pomysł utworzenia jednostki Zwiadowców Alamo wpadł pod koniec 1943 roku generał Walter Krueger, a zmobilizowały go do tego narzekania jego dowódcy, generała Douglasa MacArthura, na brak wiarygodnej jednostki zwiadowczej, na której informacjach można by polegać. MacArthur był podejrzliwy i próżny, nie ufał danym dostarczanym przez Biuro Służb Strategicznych z powodu jego bliskich powiązań z Połączonym Kolegium Szefów Sztabów, do którego generał odnosił się z niezmiernym sceptycyzmem i pogardą. Zwiadowcy Alamo była to całkowicie ochotnicza jednostka, na której czele stanął pułkownik Frederick Bradshaw. Zaplanował on sześciotygodniowy, intensywny i trudny program szkoleń, tak aby na końcu pozostali tylko najlepsi. Decydowała nie tylko sprawność Strona 13 fizyczna, ale i cechy charakteru: osoby agresywne, nieumiejące trzymać języka za zębami czy indywidualiści nie mieli tu czego szukać. Ci, których wybrano, musieli lubić się nawzajem i ufać jeden drugiemu, ponieważ ich życie zależało właśnie od wzajemnego zaufania i zespołowej pracy. Musieli odznaczać się też instynktem przetrwania i wyostrzonymi zmysłami. Na przykład zdarzyło się, że jeden ze zwiadowców zlokalizował obóz Japończyków, kierując się zapachem sardynek z puszki, którą właśnie któryś z nich otworzył. Ci, którzy ukończyli szkolenie, wiedli życie na tyle luksusowe, na ile tylko Krueger mógł im je zapewnić. W obozie, w którym byli skoszarowani, mieli doskonałe warunki, wliczając w to żywność, utrzymanie, warunki sanitarne, lodówki, radia. Dlatego też nazwali ten obóz Hotel Alamo. Bradshaw za pośrednictwem Kruegera dbał, aby jego ludzie otrzymywali jak najlepszy sprzęt wojskowy. Jeśli tylko ktoś chciał mieć jakąś broń, zaraz ją dostawał. Swoją wartość Zwiadowcy Alamo udowodnili poprzez czyny. Działając w sześcio- lub siedmioosobowych zespołach, przenikali głęboko na tyły wroga i realizowali zadania trwające niekiedy nawet siedemdziesiąt dni. Poruszali się wśród Japończyków bezszelestnie w swoich kamuflażach, z pomalowanymi twarzami i rękoma, porozumiewali się głównie za pomocą znaków i zbierali informacje na temat plaż (na które zamierzano dokonać desantu), prądów morskich, przypływów, liczby oraz rozmieszczenia wojsk, morale wroga, pozycji obronnych, przejezdności dróg, dostępu do wody pitnej itp. I chociaż do ich głównych obowiązków należało prowadzenie działań rozpoznawczych, a nie walka z wrogiem, to jednak czasami byli zmuszeni wykonywać inne zadania, na przykład zniszczyć zapasy wroga i odbijać cywilnych zakładników czy jeńców wojennych z rąk Japończyków. Pomiędzy 27 grudnia 1943 roku a 2 września 1945 roku 325 wojskowych i cywilów ukończyło szkolenie dla Zwiadowców Alamo (Alamo Scouts), ale tylko 138 przydzielono do któregoś z dwunastu zespołów. Cała jednostka o nazwie Zwiadowcy Alamo nigdy nie liczyła naraz więcej aniżeli 65 zwiadowców i 13 oficerów - razem 78 ludzi. Pod koniec wojny Zwiadowcy Alamo mieli na swoim koncie sto osiem przeprowadzonych operacji (wszystkie bardzo niebezpieczne). Działając głęboko na tyłach wroga, zabili ponad pięciuset japońskich żołnierzy, a około sześćdziesięciu wzięli do niewoli. Co prawda około dwunastu zwiadowców zostało rannych, ale ani jeden z nich nie zginął. Zwiadowcy Alamo jeszcze w czasie swoich działań zostali odznaczeni - 44 Srebrną Gwiazdą, przy czym dwaj Srebrną Gwiazdą z liśćmi dębowymi, 33 - Brązową Gwiazdą, w tym 11 - z liśćmi dębowymi, i czterech - Medalem Żołnierza. Trzech zarekomendowano do odznaczenia Krzyżami za Wybitną Służbę, a dwa zespoły, dowodzone przez poruczników Strona 14 Williama Nellista i Thomasa Rounsaville’a, za udział w odbiciu jeńców wojennych w Cabanatuanie w styczniu 1945 roku zdobyły Presidential Unit Citations1. Po zakończeniu wojny Pentagon zdecydował, że wszystkie informacje związane ze Zwiadowcami Alamo mają być utajnione, wobec tego powiedziano żołnierzom jednostki, aby wracali do domu, rozpoczęli normalne życie i nigdy nie puścili pary z ust. Ten fakt oraz to, że jednostka została rozwiązana po cichu, bez żadnych ceremonii, nagród i podziękowań, pozostawiły w sercach Zwiadowców Alamo dotkliwą zadrę. Około 1988 roku większa część ich historii została odtajniona, a kilka lat później również i reszta i wreszcie weterani, wówczas panowie w wieku sześćdziesięciu paru lat, otrzymali naszywki oznaczające przynależność do sił specjalnych. Kiedy zaś ja spotkałem się z nimi w Denver, wszyscy już byli w podeszłym wieku, siwi i niekiedy schorowani. Na spotkanie miało przyjechać siedmiu byłych Zwiadowców Alamo, a zjawiło się pięciu. Trudno mi było wyobrazić sobie, że ten Dick Winters, którego znam dzisiaj, w 1944 roku, mając dwadzieścia trzy lata, skakał ze spadochronem z samolotu, podobnie niełatwo zobaczyć oczyma wyobraźni tych starych ludzi jako żołnierzy, którzy podpełzali tak blisko Japończyków, że pewnego razu jeden z nich nasikał na amerykańskiego zwiadowcę i nawet wtedy go nie zauważył. Jednak młodzieńcze błyski w ich oczach, gdy wspominali tamte dni, mówiły wszystko. Nie bardzo podobał mi się pomysł spotkania się ze Zwiadowcami Alamo w Denver. Czułem się jak intruz, a nie jak gość wśród mężczyzn, którzy odegrali kluczową rolę w zwycięstwach generała MacArthura i którzy, teraz już w bardzo podeszłym wieku, spotykali się, aby podzielić się wspomnieniami i przywołać z pamięci dni swojej młodości. 1 US Presidential Unit Citation - wyróżnienie przyznawane przez prezydenta Stanów Zjednoczonych amerykańskim i sojuszniczym jednostkom wojskowym za niezwykle bohaterskie czyny lub zasługi w walce z wrogiem (przyp. tłum.). Strona 15 Jednak niepotrzebnie się denerwowałem. Pierwszym zwiadowcą, którego spotkałem, był Terry Santos; w 1944 roku odmówił on dołączenia do jednego z zespołów i po odbyciu szkolenia dla Zwiadowców Alamo wrócił do macierzystej jednostki. Terry odegrał kluczową rolę w ataku na obóz dla internowanych w Los Baños, gdzie pomógł uwolnić ponad dwa tysiące wziętych do niewoli cywilów. Za zlikwidowanie trzech japońskich stanowisk broni maszynowej został odznaczony Srebrną Gwiazdą. Terry, pomimo swoich osiemdziesięciu sześciu lat, okazał się rozmowny i otwarty. Widać było, że to on jest przywódcą tego spotkania; zajął się wszystkim, łącznie z rozdziałem obowiązków. Wkrótce przyleciał z Los Angeles Wilbur Littlefield, jeden z żyjących jeszcze dowódców zespołu. Przeprowadziłem już z nim wywiad przez telefon, a teraz miałem okazję poznać go osobiście i porozmawiać. Bardzo łatwo było nawiązać z nim kontakt, a on z przyjemnością dzielił się ze mną swoimi wspomnieniami. Był tam też Aubrey „Lee” Hall. Jako tymczasowy członek zespołu dowodzonego przez Johna Dove’a brał udział w niebezpiecznej misji na Nowej Gwinei. Z nim również przeprowadziłem wcześniej wywiad przez telefon. Teraz kontynuowaliśmy naszą rozmowę. Obydwaj byli bardzo pomocni, podobnie jak Bob Buschur i Conrad Vineyard, którzy nigdy nie mieli okazji służyć w żadnym zespole. Wielką pomoc okazały mi także rodziny nieżyjących już Irva Raya, Harolda Harda, Billa Nellista, Johna McGowena, Williama McCommonsa i Zeke’a McConnella. Strona 16 Strona 17 Strona 18 Strona 19 Wyjechałem z Denver nie tylko z olbrzymim zasobem informacji i jeszcze większym podziwem dla dokonań tych ludzi, ale i ze świadomością, że zyskałem nowych przyjaciół. Z 325 mężczyzn, którzy ukończyli szkolenie dla Zwiadowców Alamo, żyje około dziesięciu. Wielu zmarło, zabierając swoje nieznane nikomu historie do grobu. Wskutek dziesięcioleci narzuconego przez rząd milczenia tak niewielu Amerykanów zna nazwiska tych ludzi i ich dokonania. I dlatego celem tej książki jest podanie do publicznej wiadomości ich nazwisk i czynów. *** Piszę tu o roli, jaką odegrali zwiadowcy w słynnym uwolnieniu przez 6. batalion rangersów 6. Armii pięciuset jeńców wojennych z obozu w Cabanatuanie, gdzie czekałaby ich niechybna śmierć. Inne akcje zrelacjonowane w tej książce nie zostały dobrane pod względem swojej wagi czy stopnia emocji, jakie budzą, lecz wyłącznie pod kątem liczby dostępnych na ich temat informacji. Sporo jest na przykład o zespole dowodzonym przez porucznika Roberta „Rudego” Sumnera - nie dlatego, że Sumner dokonał czegoś, czego nie zrobili inni zwiadowcy, lecz ponieważ pozostawił cudowne pamiętniki, które udostępnili mi Russ Blaise, Lance Zedric i Ann Sumner. Podobnie dzięki wywiadom, jakie przeprowadziłem z innymi członkami Zwiadowców Alamo, najczęściej wspominam w tej książce akcje, w których brali udział Dove, Nellist, Rounsaville, Lutz, Littlefield i McGowen. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru negować zasług pozostałych pięciu zespołów. Praca wszystkich zwiadowców, nawet tych, którzy, tak jak Terry Santos, nie byli członkami żadnego zespołu, ale których historie również opisuję, zasługują na pamięć i cześć, których tak długo im odmawiano. Ich wkład w zwycięstwo Stanów Zjednoczonych na Strona 20 obszarach położonych na południowo-zachodnim Pacyfiku nigdy nie został w pełni uznany. Uwypuklenie ich roli w tym zwycięstwie to kolejny cel niniejszej książki. *** Dziś Zwiadowcy Alamo utrzymują ścisłe kontakty i raz na rok się spotykają. Jest ich już niestety coraz mniej, ale łącząca ich przyjaźń, którą zaobserwowałem na spotkaniu w 2007 roku, nie osłabła. W czasie wojny życie tych ludzi zależało od wzajemnego zaufania, toteż powstała między nimi duchowa więź scalająca ich mocniej aniżeli więzy rodzinne. Więź trwająca tak długo, jak długo choć jeden z nich pozostanie przy życiu. Dicka Wintersa i ludzi z Kompanii Braci łączą nierozerwalne więzy - Zwiadowcy Alamo tworzą własną Kompanię Braci.