7826
Szczegóły |
Tytuł |
7826 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7826 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7826 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7826 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Dukaj
Ba�� 1
�wiat by� jeszcze tak m�ody, �e wiele rzeczy nie mia�o nazwy i m�wi�c o nich trzeba by�o wskazywa� palcem.
Gabriel Garcia Marquez �Sto lat samotno�ci�
I
- Javier?
- S�ucham?
- Javier Aproxymeo?
- Kto m�wi?
- Julia Kradec.
- Kto?
- Julia Kradec.
- To jaka� pomy�ka.
- Nie, nie. Przypomnij sobie, przecie�...
- Prosz� pani, jest druga w nocy.
- Jezu Chryste, znowu to samo... Nie dzwoni�abym, gdyby to nie by�o wa�ne.
- Ale o co chodzi?
- Musisz sobie przypomnie�, Javier. Trzy lata temu, w poci�gu z Houston. M�wi�e�, �e jedziesz na pogrzeb dziadka. No przypomnij sobie. Inaczej... Przypomnij sobie! Wysoka brunetka, pok��cili�my si� o palenie papieros�w; zer�n��e� mnie zanim jeszcze wyjechali�my z Teksasu.
- ...
- Przepraszam. Nie mam ju� do tego nerw�w. Chc� tylko...
- B�dziesz mnie teraz skar�y� o gwa�t?
- Przecie� mnie nie zgwa�ci�e�!
- ...Nic z tego nie rozumiem. Urodzi�a� mo�e dziecko? Co? Zasz�a� wtedy w ci���?
- Nie!!
- Nie wrzeszcz. Mo�e by� tak zadzwoni�a rano, co?
- Zamknij si� i daj mi powiedzie�. Mam HIV-a. Rozwali�am si� motorem i wysz�o przypadkiem na badaniach. Nie robi�am wcze�niej, wi�c nie wiem, od kiedy. Doktor da� mi co� jakby regulamin... Zrobi�am list�. Dzwoni� teraz po wszystkich, kt�rych uda�o mi si� przypomnie� z nazwiska. Rozumiesz? Javier? Zbadaj si�.
- Kto m�wi? Co to za kawa�? Dorothy ci� napu�ci�a?
- Mog�abym si� doktoryzowa� z syndromu pierwszej reakcji... Jakby si� zm�wili... Nie, Javier, to nie jest kawa�. Obud� si� wreszcie. Komu m�wi�e� o tym amtrakowym romansiku? No wi�c? Id� si� zbada� zaraz z rana. Mo�e sam b�dziesz musia� sporz�dzi� tak� list� i dzwoni� po �wiecie do obcych ju� ludzi, to si� przekonasz.
- Chwila. Moment.
- Obudzi�e� si�?
- Ja chyba mia�em wtedy gum�...
- Tylko na pierwszy raz. Poza tym to by jeszcze niczego nie przes�dza�o. Le�� tu wr�cz ob�o�ona ksi��kami, wi�c wiem. No. Dotar�o? Dotar�o. Przepraszam, ale chc� si� uwin�� nim na wschodzie zaczn� wychodzi� do pracy.
- ...
- Javier? Dobrze si� czujesz?
- Czy to ty mia�a� taki ma�y diamentowy kolczyk w nosie, z lewej strony?
- Tak.
- ...W ka�dym b�d� razie mam nadziej�, �e nie zachorujesz. Trzymaj si�.
- Wiesz co, jeste� pierwszym z listy, kt�ry pomy�la� nie tylko o sobie. Zadziwiasz mnie. Czy ty...
- Och, ja po prostu wiem, �e jestem czysty. - I od�o�y� s�uchawk�.
Jednak przez te pierwsze kilka minut telefonicznej rozmowy, zanim ockn�� si� na tyle, by przypomnie� sobie, i� w sk�ad okresowych bada� wymaganych przez wojsko wchodzi tak�e badanie na obecno�� we krwi wirusa HIV - przez te kilka d�ugich minut nocnej rozpaczy by� pewien, �e w�a�nie przegra� swoje �ycie.
Wydarzy�o si� to na trzy tygodnie przed spotkaniem z pu�kownikiem Towwe.
BIA?Y POK�J
W Bia�ym Pokoju nie ma �adnych mebli ani sprz�t�w, wyj�wszy stoj�ce na �rodku pomieszczenia metalowe krzes�o. Nale�y usi��� na nim i, pozostaj�c w bezruchu, patrze� w stanowi�ce przeciwleg�� drzwiom �cian� zwierciad�o. A� zapali si� umieszczona nad zwierciad�em czerwona lampka. W�wczas nale�y wsta� i wyj��. Bez po�piechu. Nic nie m�wi�c. Po tobie wejdzie nast�pny.
Bia�y Pok�j mie�ci� si� w Bloku L3, za kompleksem administracyjnym bazy, przy budynku �andarmerii. Codziennie wywieszano w koszarach listy wzywanych do odwiedzenia Bia�ego Pokoju. Sz�o to szar�ami, pocz�wszy od szeregowc�w wzwy�. Nie wzywano wszystkich; w rzeczy samej chyba tylko co dziesi�tego, oficer�w - mniej wi�cej co sz�stego. Regu�y selekcyjnej nie uda�o si� odkry�. Szeregowcy usi�owali przekupi� kancelist�w, sier�anci ci�gn�li na piwo kumpli ze sztabu, oficerowie dzwonili nawzajem do siebie do biur - w ci�gu trzech tygodni przesz�a przez baz� fala plotek; przeszed�szy, opad�a i znikn�a: przestano wywiesza� listy. Najwyra�niej Bia�y Pok�j odwiedzili ju� wszyscy, kt�rzy powinni byli go odwiedzi�. Aproxymeo wst�pi� do� przy ko�cu pierwszego tygodnia. By� porucznikiem.
Znajomi dzielili si� uwagami w poczekalni, oczekuj�c na swoj� kolej; nikt nie wiedzia� niczego pewnego. Kapral z kwatermistrzostwa pilnowa� kolejno�ci. Mia� spis, wyczytywa� nazwiska i odfajkowywa�. Jefferson z drugiej pancernej przyszed� ze stoperem i notesem, �eby mierzy� czas pobytu poszczeg�lnych wezwanych. Mia� jak�� szalon� teori�. Psychologia, m�wi�, unosz�c znacz�co palec. Czas pobytu waha� si� od minuty do kwandransa.
Spis kaprala by� alfabetyczny i Aproxymeo wszed� jako sz�sty. Usiad� na krze�le. Zapatrzy� si� w swoje odbicie. Powinienem si� staranniej ogoli�, pomy�la�. Ale� ona mia�a nogi, st�d do Guadalajary, pomy�la�. Lowry obni�a mi �redni�, musz� si� go wreszcie pozby�, pomy�la�. Nienawidz� wojskowego �arcia, pomy�la�. Zapali�o si� czerwone �wiat�o. Wsta� i wyszed�. Osiemdziesi�t siedem sekund, oznajmi� Jefferson.
Bia�y Pok�j nazywano tak, poniewa� �ciany, pod�og� i sufit mia� nieskazitelnie bia�e; wygl�da� niczym izolatka oddzia�u psychicznie chorych.
PU?KOWNIK TOWWE
Pu�kownik Towwe (tak g�osi� identyfikator wpi�ty w anonimowy poza tym mundur) z pochodzenia by� Azjat�; w ka�dym b�d� razie kr��y�a w jego �y�ach spora porcja zapacyficznej krwi. U�miecha� si�. Wygl�da� przy tym jak drapie�na panda.
- Prosz� usi���, poruczniku.
Aproxymeo usiad� na jedynym wolnym krze�le. Klitka wyposa�ona by�a ponadto w biurko ze sklejki, metalow� szafk� na akta, telefon, kalendarz, lamp�, wentylator oraz obrotowy fotel, w kt�rym zapad� si� by� pu�kownik. Nie posiada�a okien. Na drzwiach brakowa�o informacji o przeznaczeniu izby; �214B� - tyle.
Polecenie stawienia si� przysz�o w czasie, gdy Aproxymeo przebywa� na poligonie; zaakcentowano pilno�� wezwania, wi�c stawi� si� zaraz po powrocie, ledwo umywszy r�ce i twarz i wyczy�ciwszy buty. Na spodniach mia� plamy od trawy, bluza pachnia�a prochem.
Towwe zgasi� u�miech i otworzy� le��c� na biurku teczk�. Aproxymeo �cierp�a sk�ra. Oho, pomy�la�; wpad�em. Ksi�ga nazywa si� Akta Personalne, spisuj� j� z�o�liwe anio�y i ka�dy pomieszczony w niej s�d jest ostateczny.
- Porucznik Javier I. Aproxymeo - zacz�� p�g�osem Towwe, niby czytaj�c, w rzeczywisto�ci popatruj�c na Aproxymeo spode �ba. - Co to za nazwisko, greckie?
- Mhm, moi rodzice nale�eli do sekty Jarabby, matka je zmieni�a, sir.
- Ty te�?
- S�ucham?
- Ty te� nale�a�e�?
- Pope�nili samob�jstwo, sir, kiedy mia�em dwana�cie lat. To jest w aktach.
- A, tak, rzeczywi�cie. - Przerzuci� kilka papier�w. - Ta ankieta, kt�r� rozes�ali�my w zesz�ym tygodniu...
- Odpowiedzia�em w terminie.
- Tak jest, odpowiedzieli�cie, mam tu w�a�nie wasz� odpowied�. Bardzo ciekawe zainteresowania. Z tym kendo - to na serio?
- Startowa�em w mistrzostwach kraju, sir.
- I co?
- To nie jest sztuka dla m�odych, sir. Ucz� si�.
- Sztuka, powiadasz. Umiesz je�dzi� konno?
- Ee... nie.
Znowu kilka kartek przerzuconych.
- Dziwi� si�, �e z takimi wynikami testu zdolno�ci j�zykowych nie wzi�li was do wywiadu, Aproxymeo. IQ te� niczego sobie.
Aproxymeo nie by� pewien, czy ma co� na to odrzec, milcza� wi�c.
Towwe stuka� d�ugopisem w blat.
- Taak. Hiszpa�ski, francuski, niemiecki, japo�ski, �acina, w�oski. Na co wam ta �acina? A teraz jakiego si� uczycie?
- My�la�em o rosyjskim, sir. Ale nie mam ostatnio czasu.
- Wi�c jednak celujecie do tego wywiadu, co? Studiowali�cie politologi�. Wiecie, czego chcecie, poruczniku, to trzeba wam przyzna�. Macie dziewczyn�?
- Jestem hetero, sir.
- Nie o to pytam. Czy macie dziewczyn�?
- Chyba ju� nie.
- Aha. Miast listy krewnych - bia�a plama. Wiecie ju�, do czego zmierzam.
- Tak jest, sir. Mog� spyta�, jak d�ugo?
- D�ugo.
- Oczywi�cie niebezpieczne.
- Oczywi�cie awans, przydzia� i pochwa�a w aktach.
- Oczywi�cie, sir. Gdzie mam podpisa�?
- Tutaj, poruczniku. I tutaj.
Potem ponownie u�miechn�� si�.
KR�TKO WE WSTECZNE LUSTERKO
Swego czasu �ni� o tym, i teraz, w pokoju 214B, tkaj�c z pu�kownikiem Towwe szybki dialog i podpisuj�c stosowne dokumenty - odnosi� mgliste wra�enie deja vu. Co by�o; co mia�o by�; co jest; co b�dzie. Rzadko kiedy wi�ksze zdziwienie, ni� gdy spe�niaj� swe twe nadzieje i zamierzenia. Ale twarz mia� nieruchom� i oczy spokojne i d�o� pewn�, gdy sun�� d�ugopisem po skserowanym w czterech egzemplarzach cyrografie. S� to chwile, gdy �ycie w pe�nym p�dzie przeskakuje z toru na tor, od uderzenia w szyny popadaj�c w rych�o gasn�cy rezonans. Potrafi� owe chwile rozpozna�. Czu� te drgania. Kurczy�y mu si� mi�nie brzucha.
Towwe wyg�osi� standardowe pouczenie. Zlikwidowa� miejscowe sprawy. Po�egna� si� z przyjaci�mi. Nie zas�ania� si� tajemnic� i nie wykr�ca�; k�ama�, po prostu k�ama�. Oficjalny przydzia� przyjdzie jeszcze dzisiaj: instruktor piechoty w bazie w Europie. Papier b�dzie mia� fa�szyw� sygnatur� i zaginie po opuszczeniu jednostki przez Aproxymeo. Naprawd� Aproxymeo poleci do Atlanty, tam przejmie go major Smith. To za dwa tygodnie. Tymczasem likwiduj tu swoje �ycie i zacieraj przesz�o��. Pu�kownik nie u�cisn�� mu d�oni i nie �yczy� powodzenia.
A wi�c dwa tygodnie. Poniewa�, rzecz jasna, Aproxymeo nie wiedzia� nic o prawdziwym przydziale, horyzont zakrzywia� mu si� ostro na tych czternastu dniach i wznosi� krzywym zwierciad�em ku niemo�liwo�ci. Im bli�ej jego powierzchni, tym wi�ksze deformacje �wiata za plecami.
Sprzeda� hond�. Wycofa� prenumerat�. Wym�wi� najem tej klitki w �r�dmie�ciu; ruchomo�ci, kt�rych nie chcia� si� pozby� a nie m�g� te� zabra�, zapakowa� w pud�a i z�o�y� w op�aconym na pi�� lat gara�u, spotka�o to mi�dzy innymi jego bambusowe miecze �wiczebne, zabytkow� katan�, klarnet, spory ksi�gozbi�r.
Gorzej z lud�mi. Wychodz� z pude�.
Na trzy dni przed wyjazdem niespodziewanie zadzwoni�a Dorothy.
- Dalej jeste� z�y?
- Jak cholera.
- A je�li przeprosz�?
- S�uchaj, Dot...
- Oho, widz�, �e to co� powa�nego. Od jak dawna? Znam j�?
- Teraz znowu si� obra�asz.
- Nie obra�am si�. Mia�e� prawo.
- Przez telefon �adnie ��esz. Nie rozbij go potem.
- Wi�c co? Tak w twarz? Reszta w niepami��?
- Po�l� ci kwiaty.
- A w dup� se je wsad�. I pami�taj, �e lubi� r�e.
- ...P�aczesz?
- Chcia�by�.
- Opanuj si�; to nie rozw�d; m�j maj�tek czterocyfrowy.
- M�j Bo�e, co si� sta�o? Ja nie rozumiem. Musimy si� zobaczy�. Ty nie jeste� z tych, co potrafi� zapomnie� na rozkaz, Javier.
- Nic z tego nie b�dzie. Z ca�ym szacunkiem. B�d� ci przesy�a� kartki na urodziny.
- Z ca�ym szacunkiem! - zach�ysn�a si�. - Z ca�ym szacunkiem! Jezu Chryste, czy ja naprawd� zas�u�y�am na co� takiego?! Z ca�ym szacunkiem...! - I trzasn�a s�uchawk�.
W plutonie by�o pro�ciej. Papierek jest papierek. Cz�� si� cieszy�a, cz�� niepokoi�a, jaki to oka�e si� jego nast�pca. Sier�anci zrzucili si� na n� o r�koje�ci z india�skim ornamentem, z grawerunkiem symbolu kompanii, leoparda. Inni dow�dcy pluton�w zakupili natomiast prezent szybszego u�ytku: kontener piwa. Wczesnym rankiem, ju� po wypisie, zdawa� na lekkim kacu oddzia� porucznikowi Lace, kt�ry przyby� w ostatniej chwili. Lace by� sporo starszy; zaci�� si� potwornie przy nocnym goleniu i wygl�da� teraz jak nie doko�czone �niadanie wampira. Wypytywa� o ludzi. Aproxymeo szumia� jeszcze w g�owie alkohol i m�wi� ca�kowicie szczerze. Przehandluj Lowry�ego. Capusta to prowodyr, ale mo�na go podej��. Z Mucka b�dzie sier�ant. McVail to prawdopodobnie peda�. Litzowi popu�� wodzy, b�dzie czu� odpowiedzialno��. Miej oko na Karnata, Ormoza i Wellingtona.
- Ju� za nimi t�sknisz - skonstatowa� Lace, przys�uchuj�cy si� z uwag� tej wyliczance.
- Ee-tam; smutek bladego �witu - skwitowa� Aproxymeo spogl�daj�c za zegarek. Samolot mia� za cztery godziny. Zwierciad�o by�o na wyci�gni�cie r�ki.
NIE MO?NA ZMIENI?
Na wyci�gni�cie r�ki, na p� kroku, skrapla� si� na nim jego piwny oddech; chc�c nie chc�c, wchodzi� sobie samemu w oczy. Lec�c do Atlanty rozci�ga� si� na tym kole tortur bez lito�ci. Akurat to, co rzek� o nim pu�kownik Towwe, by�o przeciwie�stwem prawdy: wcale nie wiedzia�, czego chce. Wojsko to pancerne przedszkole prawdziwego �ycia, m�g� si� tu kry� dowolnie d�ugo. R�nica jest bardzo subtelna: niemal wszyscy dryfujemy bezwolnie, niesieni pr�dami czasu, lecz bardzo niewielu zdaje sobie z tego spraw�, widzi te pr�dy i pr�buje si� im przeciwstawi�. Zwierciad�o wyjawi�o Aproxymeo okrutn� prawd�: bez zwierciad�a pomocy w �aden spos�b nie mo�na si� obejrze� wstecz. S� to krainy ju� na zawsze utracone; nie zrobisz kroku w ty�, nie zatrzymasz si� nawet, mo�esz tylko i�� naprz�d, wybieraj�c lub losuj�c kierunki na rozstajach dr�g, zazwyczaj z jednakim prawdopodobie�stwem kl�ski. Tylko w lustrze pewno��; odbicie przesz�o�ci: to ja sam. Ja, ja, ja, Javier Aproxymeo; nosimy to samo imi� i nazwisko: m�j czas zu�yty i ja. Jedynie to prawdziwe, co niezmienne - a ja nie b�d� mia� drugich dwudziestych urodzin, drugiego dzieci�stwa. Ach, dzieci�stwo; szanse niezaprzepaszczone... Jedyna to dost�pna cz�owiekowi bosko��: lata m�odo�ci, kiedy to jeszcze mo�esz by� wszystkim, jest w tobie morderca, ale jest i ksi���. Lecz ka�da zamarzaj�ca sekunda pozbawia ci� kolejnej cz�stki potencjalnej wielko�ci. Wystarczy par� lat. Czas miniony zmienia ci� w lodow� rze�b�. Niewiele pozostaje; mr�z przesz�o�ci �cina ci nawet my�li, nie przyjdzie ci do g�owy nic, co ju� kiedy� nie przysz�o, nie wykonasz nowych ruch�w, nie wypowiesz nowych s�d�w, nie pokochasz ludzi r�nych od tych, kt�rych ju� kocha�e�. Zimny l�d. Ju� w minut� po urodzeniu zaczynaj� si� na tobie osadza� pierwsze warstwy szronu nieodmienialnej przesz�o�ci. Proces, kt�rego nie da si� zatrzyma�. Cia�o jest tym, co zjad�em; umys� - tym, co prze�y�em. To kl�twa; oczywi�cie, �e kl�twa. Przeznaczenie w wersji dla agnostyk�w; determinizm mi�kki. U�miechn�� si� do stewardessy. - Jestem �yw� bomb�. Je�li mnie pani natychmiast nie poca�uje, wysadz� ten samolot w powietrze. - Nie zna�a �aciny i te� si� u�miechn�a.
NIEW?A?CIWE PYTANIA
Smith by� wysokim Murzynem; na lotnisku zjawi� si� ubrany po cywilnemu, podobnie jak Aproxymeo. Przyjecha� przys�owiowym czarnym sedanem. - Daleko? - zagadn�� go Aproxymeo. - Kilka godzin - mrukn�� major. Aproxymeo zasn�� w czasie jazdy.
O�rodek le�a� za miastem, w otoczonej lasem dolince. Pierwotnie by�a to prywatna stadnina; nadal zreszt� trzymano tu konie. Przenosz�c torby z baga�nika do pawilonu dla go�ci, Aproxymeo dostrzeg� w oddali dw�ch m�czyzn na koniach, galopuj�cych zapami�tale przez dolink�, jakby od tego ich wy�cigu zale�a�o czyje� �ycie - przesadzili strumie�, przesadzili p�ot, konie wyci�ga�y si� w biegu jak antylopy, pot l�ni� na ich ciemnej sier�ci w promieniach chyl�cego si� ku horyzontowi jesiennego s�o�ca. Aproxymeo z torbami przerzuconymi przez ramiona przystan�� na schodkach. Dosz�o go echo �omotu kopyt wierzchowc�w. Zapach suchej trawy walczy� z zapachem benzyny.
Powracaj�cy z g��wnego budynku Smith wymin�� Javiera i otworzy� przed nim drzwi. Wskaza� jego pok�j. D�wiga� pod pach� stert� jakich� ksi��ek i dokument�w; wszed�szy za Aproxymeo, po�o�y� je na jego biurku.
- Czy ja te� b�d� musia� si� nauczy� je�dzi� konno? - spyta� Javier.
Smith po raz pierwszy pokaza� z�by.
- Jeszcze nie przeszed�e� przez sito. - Klepn�� w ksi��ki i papiery. - Przeczytaj to i wype�nij, co trzeba. Jutro pogrzebi� ci w g��wce. Wi�cej powie ci szef, jak b�dzie ju� decyzja.
- A kto tu jest szefem?
- Doktor Ack. M�wi ci to co�? Wi�c po co pytasz?
Aproxymeo podni�s� pierwsz� ksi��k�.
- �W�adca Pier�cieni�... To jaki� �art.
- Lektura obowi�zkowa, ch�opcze.
- Czyta�em.
- Przeczytasz raz jeszcze.
Aproxymeo pokr�ci� g�ow�. Przysiad� na krze�le pod oknem, wyjrza� na dolin�; tamci dwaj dalej galopowali, s�o�ce dalej zachodzi�o.
Spojrza� Smithowi prosto w oczy.
- O co tu chodzi, panie majorze?
- O guz. M�wi ci to co�? Wi�c po co pytasz? - Smith ponownie wyszczerzy� uz�bienie, wzruszy� ramionami, machn�� r�k� i wyszed�.
Aproxymeo przekartkowa� reszt� przyniesionego przez majora materia�u. Sze�� powie�ci, co do jednej fantasy; plan i regulamin o�rodka (czyli czego nie wolno); jeszcze kilka ankiet; kolejne o�wiadczenia o tajno�ci (��wiadomy odpowiedzialno�ci karnej...�).
W pokoju nie by�o telewizora, radia ani komputera. Gdy chcia� zapali� lamp�, okaza�o si�, �e kontakt nie dzia�a. W szafce znalaz� natomiast paczk� �wiec; lecz bez zapa�ek. Skorzysta� ze swojej zapalniczki.
W �azience nie by�o ciep�ej wody. Prysznic nie dzia�a�. R�cznik by� z lnu.
Zanim si� po�o�y�, uchyli� okno. Gra�y cykady; r�a� gdzie� niedaleko ko�. Wo� �wie�ego siana wywo�a�a u Aproxymeo g�si� sk�rk�. D�ugo siedzia� i smakowa� noc. Lubi� wielkie przestrzenie; kocha� wielkie przestrzenie.
Poprzedni czytelnik tej ksi��ki gustowa� w cygarach. Mia� zwyczaj zaznacza� miejsce zagi�ciem rogu kartki, a na marginesach stawia� pytajniki i wykrzykniki.
Guz, pomy�la� Aproxymeo.
Kiedy pan Bilbo Baggins z Bag End oznajmi�, �e wkr�tce zamierza dla uczczenia sto jedenastej rocznicy swoich urodzin wyda� szczeg�lnie wspania�e przyj�cie - w ca�ym Hobbitonie posz�y w ruch j�zyki i zapanowa�o wielkie podniecenie...
KONIUSZY
Poszed� tam, zanim jeszcze Smith przyni�s� mu po testach oficjalny przydzia�, co zreszt� sta�o si� nazajutrz. Tymczasem jednak nie mia� w stajniach czego szuka�. Ale poszed�. W regulaminie nie by�o zakazu.
S�o�ce mocno grza�o i m�czyzna szczotkuj�cy konia by� rozebrany do pasa. Nim obr�ci� si� przodem do nadchodz�cego Aproxymeo, ten dostrzeg� na jego nagich plecach potworny tatua�, czarn� i czerwon� farb� k�uty, przedstawiaj�cy cztery kobiece postaci w �miertelnej m�ce - rozrywane, palone, obdzierane ze sk�ry, �wiartowane - wpisane w celtycki krzy�.
- Tak?
Aproxymeo przedstawi� si�. Spyta� o instruktora.
- To ja - odpar� tamten, przek�adaj�c szczotk� z r�ki do r�ki, by m�c u�cisn�� d�o� Javiera. - Justus Dethew.
- A stopie�?
Justus wzruszy� ramionami.
Aproxymeo wszed� do �rodka, w cie�. Oczy mu si� zakomodowa�y i przyjrza� si� Dethewowi dok�adniej. Wygl�da� na czterdziestk�, �ysia�; cia�o utrzyma� wszak�e w ca�kiem przyzwoitej formie. Na brzuchu mia� d�ug�, krzyw�, szarpan� blizn�.
- To pan mnie b�dzie uczy� je�dzi� - rzek� Aproxymeo, chocia� wcale jeszcze nie mia� takiej pewno�ci.
- Pr�bowa� pan kiedy�?
- Nie.
Dethew kr�tkim ruchem r�ki ze szczotk� wskaza� stoj�cego spokojnie karosza.
- Co? - zmarszczy� brwi Aproxymeo.
- Przywitaj si�.
Nie wygl�da�o to na kpin�, Dethew si� nie u�miecha�, ani tonem g�osu nie dawa� do zrozumienia, i� �artuje. Javier podszed� wi�c i niezdarnie poklepa� konia po grzbiecie, obj�� za szyj�, pog�aska� chrapy. Ko� poruszy� �bem, zazezowa� na niego, oko mia� wielkie, jakby wytrzeszczone, przestraszone. Aproxymeo szepn�� mu do ucha s�owa bez sensu. �eb opu�ci� si� nieco. Aproxymeo czu� na sk�rze d�oni bardzo gor�cy oddech zwierz�cia; drug� r�k� wci�� klepa� go po szyi. Kopyta wierzchowca nie przesun�y si� ani o cal.
- Jak ty si� nazywasz? - zapyta� Dethew.
- Aproxymeo - powt�rzy� Aproxymeo.
- Sk�ama�e� mi.
- Mhm?
- To niemo�liwe, �eby� nigdy w �yciu nie mia� do czynienia z ko�mi.
- Nie k�ami�. I nie podoba mi si� takie zarzucanie mi z miejsca �garstwa.
- No. Bez obrazy. Alem jeszcze nie widzia�, �eby kto� przy pierwszym spotkaniu podchodzi� tak zupe�nie bez strachu.
- Strachu?
- Nie zauwa�y�e�? Ludzie boj� si� koni.
Aproxymeo odwr�ci� si� od karosza; zwierz� obejrza�o si� za nim.
- Nie rozumiem - mrukn�� Javier. - Co to znaczy: ludzie? Wyj�tk�w zawsze wi�cej.
Dethew w milczeniu powr�ci� do szczotkowania wierzchowca. Aproxymeo przypatrywa� mu si�, zapami�tuj�c metod�.
Instruktor odezwa� si� dopiero po paru minutach. Wypowiedzia� mianowicie kr�tkie zdanie o pytaj�cej intonacji w nieznanym Javierowi j�zyku.
- Po jakiemu to by�o? - zainteresowa� si� natychmiast Aproxymeo.
- Aa... - Dethew u�miechn�� si� krzywo - s�dzi�em, �e zrozumiesz. Sorry. Pomy�ka.
- Ale po jakiemu to by�o? Cholera, zabi�e� mi klina; zazwyczaj potrafi� rozpozna�, cho�by w przybli�eniu. Ale to... Jakie� india�skie narzecze?
- Nie, nie. Daj spok�j.
- Na to nie licz. Co to za j�zyk? - nacisn�� Aproxymeo.
- Lingwista? - domy�li� si� Dethew. - No tak. Pomy�ka, pomy�ka. Zapomnij. Tajne przez poufne.
- Oho. Pomachaj czerwonym jeszcze troch�, mo�e byk si� uspokoi.
Dethew kr�c�c bez przerwy g�ow� odprowadzi� konia do boksu; schowa� szczotki, umy� r�ce. Aproxymeo mia� okazj� przyjrze� si� d�u�ej jego tatua�owi. Te kobiety by�y narysowane tak precyzyjnie, z tak� dba�o�ci� o detale, �e m�g� policzy� im �ebra; mia�y za ma�o o dwie pary.
- Yakuza? - rzuci�, �eby jako� zahaczy� o temat.
- Tatua�? - mrukn�� Dethew nie odwracaj�c si� od wiadra z wod�. - Nie, sk�d. Czy ty przypadkiem nie jeste� agentem obcego wywiadu?
- Co to by� za j�zyk?
- Poka� mi wpierw papierek podpisany przez Ack.
- M�j Bo�e, to chyba zara�liwe. Ale przejecha� mi si� pozwolisz?
Dethew wytar� r�ce.
- Zaraz przejecha� - parskn��. - Na pocz�tek naucz si� wsiada� i spada�.
Nauczy� si�.
BA??
Smith zaprowadzi� go na pi�tro g��wnego budynku kompleksu; przez okno korytarza wida� st�d by�o ca�� zielon� dolin�. Aproxymeo, zgodnie z poleceniem pu�kownika Towwe, nie zabra� by� �adnego munduru i dysponowa� teraz jedynie odzieniem cywilnym. Zwa�ywszy, �e Smith chodzi� w d�insach i T-shircie, sam ubra� si� podobnie. Wyj�wszy stra�nik�w przy wje�dzie do doliny i w recepcji g��wnego budynku, nikt tu nie obnosi� si� z szar�ami. Sam �w budynek wygl�da� na opustosza�y, mijali niewielu ludzi, panowa�a cisza niemal zupe�na. - Wkr�tce si� to zmieni - skomentowa� Smith pytaj�ce spojrzenie Aproxymeo.
Gabinet doktora Acka mie�ci� si� przy toaletach dla personelu. Na drzwiach nie by�o �adnej tabliczki. Smith zapuka�, wsun�� g�ow�, cofn�� si� i wepchn�� Javiera, jak si� wpycha wzywanych na dywanik chuligan�w do gabinetu dyrektora szko�y.
Doktor Ack to by�a kobieta. Podnios�a si� na moment z fotela za biurkiem, by poda� d�o� Aproxymeo: by�a ode� ni�sza o dobre p�torej g�owy. Javier pos�usznie usiad� na jej roztargnione skini�cie. Rozmawia�a przez telefon. - ...Widzia�am go u Brusmarcka. Nic takiego nie m�wi�. ...�e co? Kto? To w og�le nie jest m�j pion, mo�e pisa� do usranej �mierci. ...A to dobre. A to �wietne. To genialne. Przecie� sz�o przez Departament Stanu! Komisja tego na oczy nie widzia�a. Jak ja mog� przes�a� im kopi� sprawozdania? Sprawozdania z czego? Mnie nie ma, ciebie nie ma. Dwadzie�cia milion�w w UNICEF, dwadzie�cia milion�w w fundusze federalne. Harvey przebi�by mi serce ko�kiem. ...Obchodzi mnie to tyle, co zesz�oroczny �nieg. Jest papier? Jest. Jest forsa? Jest. S� terminy? S�. Wi�c? ...A prosz� bardzo, powt�rz mu. - Z pewno�ci� przekroczy�a pi��dziesi�tk�; i nie maskowa�a tego. Siwe w�osy zebrane mia�a w kok, na nosie tkwi�y okulary w rogowej oprawie, o bardzo grubych szk�ach. Rozmawiaj�c, pogryza�a orzeszki z ustawionej przy klawiaturze miseczki.
- Javier Aproxymeo? - spyta�a retorycznie, od�o�ywszy s�uchawk�. Zdj�a okulary i u�miechn�a si� promiennie. Babcia z reklam proszku do prania, pomy�la� Aproxymeo, odpowiadaj�c uprzejmym u�miechem.
- Justus m�wi� mi, �e konie ci� lubi�, dobrze sobie radzisz... Powiedz mi - przegryz�a kolejny orzeszek - czego si� spodziewasz?
- Nie wiem. Zupe�nie nie mam poj�cia. Dobili�cie mnie tym Tolkienem, m�dam.
- Prawda? Daje do my�lenia. C�. Czas by odkry� karty. Niestety, ju� mnie nie bawi odstawanie tych przedstawie�, jak niegdy�. Bardzo �adnie wyszed�e� na testach, Haswartwi te� ma spore nadzieje; tylko ten profil psychologiczny co� niezbyt wyra�ny, ale pewnie sugeruj� si� dzieci�stwem, bo z Rorschacha i wywiadu nic takiego nie wynika; zak�adam, �e nam nie ze�wirujesz.
- Postaram si�, m�dam.
- No. Niezmiernie mnie to cieszy. Dostaniesz dzisiaj s�ownik, podr�cznik Gl(cka, podr�cznik Haswartwiego, pe�ny tekst wszystkich raport�w, to jest szesna�cie tom�w z aneksem, nie licz�c kompendium Chen�w, atlas, zestaw Gl(ckowych kaset do �wiczenia wymowy... o, tu masz list�. Nauk� z Haswartwim zaczniecie natychmiast, b�d� nalega� na wysokie tempo; nie pr�bowali�my jeszcze tego z nikim i nie wiemy, jak p�jdzie, jest was na razie pi�cioro, Haswartwi przyleci jutro. Poza tym zwyk�e treningi, na konikach te� sobie jeszcze poje�dzisz... Mo�e uda nam si� �ci�gn�� Kromadera, b�dziecie mieli mo�liwo�� zapoznania si� z jeszcze innym punktem widzenia. No tak. - Znowu orzeszek, znowu u�miech. - Ale widz�, �e tylko notujesz sobie w my�li nazwiska i klniesz mnie w duchu w �ywy kamie�, co? Wybacz. Szczeg�y sobie wyczytasz; teraz natomiast czeka mnie pogaw�dka wprowadzaj�ca. Jeste� pierwszy od trzech lat, pierwszy w tym naborze; mieli�my tu za demokrat�w ma�y zast�j, jak ju� si� zapewne zorientowa�e�.
- Zdaje si�, �e ratyfikowali�my jak�� konwencj�, kt�ra zakazuje stosowania tortur, tak�e psychicznych.
- Pocz�stujesz si�?
- Solone?
- Yhmy.
- W takim razie - z przyjemno�ci�. Choruj� od zdrowej �ywno�ci.
- Czy tobie, m�odzie�cze - za�mia�a si� Ack - nie dostarczy� kto� przypadkiem mojego profilu psychologicznego? Gdzie� ty by�, gdy marnowa�am sw� m�odo��?
- Surfowa�em na nocniku.
- A to ci dopiero gentleman! Mo�e jeszcze par� komplement�w, no s�ucham, s�ucham.
- Dobre te orzeszki.
- Prawda? We�, we�.
Wzi�� ca�� misk�.
Doktor Ack zacz�a si� �mia� i nie mog�a przesta�. Patrzy�a przez grube szk�a na Aproxymeo, kt�ry siedzia� przed jej biurkiem z nog� za�o�on� na nog� i beztrosko chrupa� orzeszki. A� jej oczy zacz�y �zawi� i musia�a zdj�� okulary i wysi�ka� nos.
- M�j Bo�e - sapn�a. - Kocham t� robot�.
- Jak�, jak�?
Powt�rnie wysi�ka�a nos i na�o�y�a okulary.
- No wi�c - westchn�a - rzecz polega na tym, �e mamy przej�cie do ba�ni.
- To jaka� miejscowo��?
- W pewnym sensie... To znaczy, faktycznie jest to nazwa miejsca: Ba��. Z du�ej litery. Tak si� przyj�o, bo te� na pocz�tku byli�my zdezorientowani. Z tym, �e to ca�y �wiat.
- Co?
- Ba��. Czyta�e� przecie� te ksi��ki.
- Ma pani na my�li �wiat r�wnoleg�y?
- Czy on jest r�wnoleg�y, czy prostopad�y, czy uko�ny, cholera go jedna wie. Nikt tego nie potrafi wyt�umaczy�; a raczej, owszem, t�umacz�, ale ka�dy inaczej i �aden przekonuj�co. Czym by to nie by�o, mamy do� przej�cie. Precyzyjniej: miewamy. Haswartwi je otwiera. Czarami. Haswartwi to czarodziej. Rozumiesz, co m�wi�?
- Tak, tak; prosz� dalej - mrukn�� Aproxymeo wybieraj�c kolejny orzeszek.
- Wprost kocham t� robot� - pokr�ci�a g�ow� doktor Ack. - Namierzyli�my go przed siedmiu laty w Hongkongu. Robi� fortun� na str�czycielstwie. To znaczy - nie prowadzi� �adnego burdelu, sk�d�e. Pobiera� jedynie op�aty - a sz�o to w dziesi�tki tysi�cy dolar�w - za u�atwienie klientowi kontaktu. M�wi� teraz jego eufemizmami. W praktyce wygl�da�o to tak, �e facet przychodzi�, precyzowa�, o kt�r� kobiet� mu chodzi - mog�a to by� m�atka, mog�a zakonnica, bez r�nicy - p�aci�, a Haswartwi szed� do niej, rzuca� urok i stawa�a si� marionetk� w r�kach napalonego bogacza. Zabawne, bo zauroczone nie zapada�y automatycznie na amnezj� i pami�ta�y wszystko, gdy urok przestawa� ju� dzia�a�; w ten spos�b pozna�o si� kilkana�cie ma��e�stw. Zreszt�, �eby by� uczciw�, kobiety te� p�aci�y. W ka�dym b�d� razie - Haswartwi pad� ofiar� w�asnego sukcesu, plotki naprowadzi�y na� chi�ski wywiad, kt�ry chcia� u�y� metody Haswartwiego do werbunku agent�w. Przez jaki� czas nawet wsp�pracowali, ale nagle Haswartwiemu zrobi�o si� za ciasno w serdecznym u�cisku ��tego brata, pr�bowa� zwia�, by�a masa trup�w; w ko�cu zjawi� si� w naszym konsulacie. Za pe�n� ochron� i inne, mhm, us�ugi przehandlowa� nam Ba��. Wci�� wszystko jasne?
- Jak Ksi�yc w pe�ni.
- Okay. Program ruszy� sze�� latemu. Lecz wkr�tce zmieni�y si� wiatry i musieli�my, mhm, zawiesi� go. Teraz od nowa id� fundusze i od nowa si� rozkr�camy, werbujemy nowych ludzi do przerzucenia w Ba��.
- Zwiad?
- Poniek�d. To znaczy - ju� nie. Teraz posy�amy ich w konkretnym celu. Widzisz, Javier, Haswartwi, jak sam o sobie m�wi, nie jest �adnym mistrzem magii a taki czar przej�cia to nie byle co; rozk�ada go za ka�dym razem na par� dni. P�ki wi�c nie znajdziemy sposobu na utrzymanie sta�ej, szerokiej bramy, nie ma mowy o jakichkolwiek zakrojonych na wi�ksz� skal� dzia�aniach. A spos�b taki jest. Haswartwi twierdzi, i� m�g�by zamrozi� ten czar w kl�tw� na odpowiednio silnym operatorze. Zna kilka rodzaj�w takich operator�w, ale praktycznie jedynym wchodz�cym w gr� s� tak zwane �guzy b�lu� - t�umaczenie jego.
- Chodzi zatem o zdobycie magicznego artefaktu.
- Ot� to.
- �wi�ta misja, �mia�kowie posy�ani na zag�ad�, przygoda i heroizm, krew i �zy, w �r�dziemiu nigdy nudno.
- Dok�adnie, dok�adnie; chwytasz klimat, Javier - pokiwa�a g�ow�. - Takie s� warunki wymuszone przez sytuacj�. Nie jeste�my w stanie, dysponuj�c jednym przeci�tnym magiem, zorganizowa� niczego wi�cej ponad takie poszukiwania prowadzone przez siatk� sukcesywnie przerzucanych agent�w terenowych.
- Ilu ju� przerzucili�cie?
- Z drugiego naboru? Jeszcze nikogo.
- A z pierwszego?
- Kilkudziesi�ciu.
- Wszyscy wr�cili?
- Wi�kszo��.
- Wi�kszo��?
- Jedz te orzeszki, jedz. Paru zgin�o. Utrzymujemy tam te� sta�� plac�wk�.
- A kto to jest Kromader?
- Krasnolud.
- M�g�bym wiedzie�, czego w�a�ciwie jest pani doktorem?
- Psychiatrii.
DANE OPERACYJNE
Wynika�o to z faktu, i� na samym pocz�tku wzi�to sztuczki maga za rodzaj hipnozy, omam�w zmys��w, a jego samego wr�cz za wariata; Ack by�a zatem pierwszym cz�owiekiem przydzielonym do sprawy. Dot�d nie da�a si� z programu wykluczy� i nie wygl�da�o, i� stanie si� to w przysz�o�ci.
Poniewa� xotha by�o pismem ideograficznym o przyporz�dkowaniu sylabicznym, nazwisko Haswartwiego powinno si� w transkrypcji na angielski zapisywa� nast�puj�co: HasWarT�wi. Odpowiednio Kromader figurowa� w przekazanych Aproxymeo opracowaniach jako KroMaDer. Ilo�� sylab �wiadczy�a o szlachectwie, zaznacza� HasWarT�wi, i odsy�a� do tuzina innych paragraf�w. Javier przekartkowa� szybko s�ownik. A(p)RoSyMeO: Nad Domem Pisz� Mg�a Id�c lub Nad Domem Wieczny Nikt Id�c lub Nad Domem Wieczna Mg�a Id�c lub Nad Domem Pisz� Nikt Id�c.
W skompilowanym przez komputer z danych cz�stkowych atlasie Ba�ni znajdowa�y si� mapy obejmuj�ce jedn� czwart� powierzchni wszystkich l�d�w Dnia. Noc pozostawa�a praktycznie nieznana. Javierowi rzuci�y si� w oczy obszary pustynne wyst�puj�ce na wszystkich kontynentach Dnia; a by�o tych kontynent�w trzy: Pi�� (zwana te� D�oni�), Ryba i Na Odwr�t. Komputer nie wyklucza� mo�liwo�ci, i� Ryba i Na Odwr�t ��czn� si� ze sob� gdzie� za Terminatorem.
Kilkudziesi�ciostronicowe wprowadzenie do atlasu w rzeczywisto�ci stanowi�o skr�cony kurs astrografii Ba�ni. Planeta posiada�a najwyra�niej okres obrotu wok� osi r�wny okresowi obiegu doko�a gwiazdy, st�d istnia� na powierzchni globu trwa�y podzia� na p�kul� przys�oneczn� oraz ods�oneczn�; k�t nachylenia p�aszczyzny jego orbity do ekliptyki nie przekracza� natomiast p� stopnia. Konsekwencje tych keplerowych wariacji by�y trudne do przecenienia, w rzeczy samej ustawi�o to z g�ry ca�� cywilizacj� Ba�ni; problemowi po�wi�cony by� oddzielny tom owego szesnastotomowego opracowania powsta�ego ze zsumowania wszystkich raport�w dotychczasowych wys�annik�w Doliny.
Wnioski mo�na by�o jednak wyci�ga� ju� z samego atlasu. Istnia� r�wnole�nikowy (licz�c od bieguna ciep�a) podzia� klimatyczny Dnia, na - w zale�no�ci od oddalenia od jego r�wnika - Po�udnie, Sjest�, Wiecz�r i Zmierzch. Nazwy te stanowi�y nieco kulawe t�umaczenia kolokwializm�w w xotha i Aproxymeo od razu uderzy�a prosta implikacja faktu stosowania przez tubylc�w podobnej nomenklatury: oni pami�tali zmiany dnia i nocy; w ka�dym razie ich j�zyk pami�ta�. Javier zajrza� od razu pod odsy�acze - lecz trafi� tylko na m�tne legendy. A przecie� mieli swoj� r�� wiatr�w, z p�noc�, po�udniem, wschodem i zachodem w xotha - jednak cztery, cztery podstawowe kierunki, nie pi�� i nie dziesi��, i nawet z punktu widzenia astrografii prawid�owo zorientowane. Kry� si� w tym jaki� sekret.
Za mapami znajdowa�a si� w atlasie cz�� po�wi�cona chronomastyce Ba�ni. Brak cykl�w dobowego oraz rocznego pozbawia� jej mieszka�c�w jakiegokolwiek naturalnego zegara astronomicznego. Cykle biologiczne organizm�w zwierz�cych oraz cykle wegetacyjne ro�lin trwale rozsprz�g�y si�. Ludzie mieli w�asny czas, krasnoludy w�asny, elfy zapewne r�wnie� - ale brakowa�o sp�jno�ci tak�e w obr�bie gatunku i rasy. Poszczeg�lne kraje, prowincje, nawet miejscowo�ci - �y�y w oddzielnych czasach. Na Rybie i na Na Odwr�t (co do Pi�ci brakowa�o wiarygodnych relacji, ale przypuszczano, �e r�wnie� tam) cykle �ycia r�nicowa�a mi�dzy innymi p�e�. Istnia� zatem czas m�ski i czas �e�ski. Inna by�a pora snu kobiety, inna m�czyzny; ch�opiec, osi�gaj�c dojrza�o��, przechodzi� z cyklu matki w cykl ojca. Wyst�powa�y tak�e zr�nicowania czysto wiekowe, jak na przyk�ad cykl staro�ci: ludzie starzy, potrzebuj�c mniej snu, rozci�gali swe okresy czuwania ponad proporcj� fazy aktywno�ci i fazy odpoczynku ludzi m�odych. I tak dalej, i tak dalej.
Fizykalny podzia� czasu narzucony zosta� ca�kowicie sztucznie, dekretem Xoth, i stopniowo przyj�� si� r�wnie� poza granic� strefy jego bezpo�rednich wp�yw�w. HasWarT�wi, przek�adaj�c system na angielski, u�y� nast�puj�cych nazw: rok dzieli si� na dziesi�� dekan�w, dekan na pi�� pentan�w, pentan na sto rys, rysa na sto setni, po sto sekund ka�da. Oczywi�cie nie by�y to ziemskie sekundy. Zwiadowcy obliczyli rys� na oko�o dwie godziny i dwadzie�cia cztery minuty; st�d sekunda Ba�ni okazywa�a si� osiemdziesi�cioma sze�cioma setnymi sekundy Ziemi.
Ba�� posiada�a ksi�yc, a w ka�dym razie takie panowa�o w�r�d jej mieszka�c�w powszechne mniemanie, bo ma�o kto go widzia�, a ju� �aden z agent�w. Sk�onni byli oni wpisa� go w mitologi�, gdyby nie psychologiczna niewiarygodno�� takiego mitotworu, wyobra�onego na podobie�stwo obiektu astronomicznego, kt�rego na Ba�ni nikt nie mia� prawa zna�. Mo�e wi�c kiedy� w przesz�o�ci ten ksi�yc faktycznie posiadali, lecz go utracili; nie by�o to jasne.
Z kolei zajrza� Aproxymeo do podr�cznika autorstwa niejakiego A. Gl(cka. Rzecz okaza�a si� czym� w rodzaju instrukcji obs�ugi s�ownika i kaset z nagraniami xotha, a zarazem przewodnikiem po kulturze Ba�ni; Gl(ck, jak oznajmia� wst�p, by� pierwszym agentem Doliny przerzuconym do Ba�ni.
Szesnastotomowa encyklopedia Ba�ni zaczyna�a si� analiz� wynik�w bada� DNA zwierz�t i ro�lin Ba�ni; tak�e DNA ludzi i krasnolud�w, w tym HasWarT�wiego i KroMaDera. Rysunki symulowanych drzew ewolucyjnych zajmowa�y ca�e strony. Aproxymeo ogl�da� to z zam�tem w my�lach. Co� tu jest nie tak, szepta�a mu pod�wiadomo��. Nie mo�na przecie� wa�y�, mierzy� i kroi� marze� sennych.
Otworzy� podr�cznik HasWarT�wiego. Magia, pisa� HasWarT�wi, jest poezj� czyn�w. Magia to droga na skr�ty od duszy do cia�a. To wspomnienie z dzieci�stwa wszech�wiata. Jest to prawo Boga i tajemnica wszelkiego bytu.
GDYBY SIEDEM S?O?C
Przyszed� nazajutrz tu� po �wicie. Obudzi� Aproxymeo pukaj�c w drzwi. Aproxymeo otworzy� mu ledwo naci�gn�wszy szorty. Tamten by� w bia�ym garniturze i s�omkowym kapeluszu; w drzwi stuka� by� najwyra�niej t� laseczk� o r�czce w kszta�cie orlej g�owy, kt�r� teraz uderza� si� rytmicznie o �ydk�.
- HasWarT�wi - przedstawi� si�, czyni�c lekki uk�on i u�miechaj�c si� do Javiera bez rozchylania warg, jakby przepraszaj�co.
- Javier Aproxymeo...
- Wiem.
- Pan wybaczy, moment, kt�ra to godzina...?
- Ach, kt�ra godzina...
HasWarT�wi machn�� laseczk� i wszed� do �rodka, zamykaj�c za sob� drzwi. Aproxymeo wzruszy� ramionami i znikn�� w �azience. HasWarT�wi rozsiad� si� w fotelu. Kapelusz zdj�� i po�o�y� na stoliku podokiennym, starannie centruj�c go na samym �rodku blatu. Lask� prze�o�y� prostopadle przez uda. D�onie zapl�t� na podo�ku. Siedzia� w bezruchu. Tylko na szum prysznica przekrzywi� lekko g�ow�. Wychylaj�ce zza stok�w doliny s�o�ce wstrzeliwa�o si� do pokoju przez okna poziomymi s�upami blasku, maluj�c wok� postaci m�czyzny dr��c� aureol� �wiat�a. Szpakowate w�osy zaczesane mia� do ty�u, co ods�ania�o wysokie czo�o z zakolami; czarny zarost kry� g�rn� warg� i podbr�dek. Nie mru�y� teraz oczu; posiada�y one t� nieokre�lon� barw� morskiej toni, czasami b��kit, czasami ziele�, czasami szaro��. By� mocno opalony, lecz opalenizna ta nie uwypukla�a jego zmarszczek. W rysach twarzy mia� co� hinduskiego, t� smag�o�� policzk�w, t� ostro�� garbatego nosa, g��bi� oczodo��w. Splecione w ko�ysk� palce wydawa�y si� nadnaturalnie d�ugie, nawet jak na pianist� czy chirurga - czy maga.
Z �azienki wyszed� Aproxymeo wycieraj�cy r�cznikiem kr�tkie w�osy. Przysiad� na krze�le naprzeciw HasWarT�wiego.
- To jaka� loteria z tym prysznicem, raz tak, raz tak... - mamrota�. - Wi�c pan ma mnie uczy� czar�w, co?
- W istocie. Pana i czworo pozosta�ych. Czy widzia� pan harmonogram? Powinni�my si� uwin�� w siedem miesi�cy.
- To du�o, czy ma�o?
- Zale�y, co pan ma na my�li. Na Raavie przez pierwsze trzy lata uczy�by si� pan sztuki koncentracji, przez trzy nast�pne czystych figur umys�owych. Ale wy tu macie inny czas, inn� jego szybko��; widzia�em ju�, jak uczycie si� xotha w par� tygodni.
- Pan te� �wietnie m�wi po angielsku, �adnego akcentu.
- Doprawdy?
Aproxymeo odrzuci� r�cznik; wyj�� i wci�gn�� podkoszulek.
- S� tu chyba jakie� ograniczenia - rzek�. - Dlaczego akurat ja?
- Oczywi�cie, �e s�. Ograniczenia przede wszystkim.
- Wi�c dlaczego?
- B�g jeden wie. Pan ma odpowiednie predyspozycje.
- To znaczy jakie?
- Przekona si� pan.
- To pan by� po drugiej stronie tego lustra w Bia�ym Pokoju?
- Po drugiej stronie lustra; tak. Nie maj� nikogo innego do przeprowadzania selekcji. Trwa�o to chyba rok.
- I pi�cioro... Nie jest to wysoki procent.
- Bardzo wysoki. Podaj mi teczk�.
Aproxymeo poda� mu.
- Widzisz? - uni�s� brew HasWarT�wi podczas gdy teczka rozp�ywa�a si� w rzadk� mg��. - Czu�e� jej ci�ar? Czu�e� dotyk papieru? Podnios�e� j� i poda�e�. Ja ci tej iluzji nie rozszerzy�em poza wzrok, sam si� zasugerowa�e�.
- Czego to dowodzi? - parskn�� Aproxymeo, odruchowo wycieraj�c wn�trze prawej d�oni o udo. - Chyba tylko mojej podatno�ci na hipnoz�.
- Dlaczego nie chcesz by� magiem? Innych to poci�ga. Ka�dy �ni o pot�dze.
- Rzeczywi�cie. Chyba przemawia przeze mnie przekora.
- Zabi�e� kiedy� kogo�?
- Nie. Co to ma do rzeczy?
- Zmarli potrafi� przeszkodzi�. Chocia� tutaj macie bardzo gruby mur. - Wsta�. - Prosz� przeczyta� podr�cznik. Jutro zaczniemy. Radz� nie pi� alkoholu. Powinien pan sobie poradzi�; tak, my�l�, �e pan sobie poradzi. - Na�o�y� kapelusz.
- Co to jest: Raava? Nie przypominam sobie z map. Pana ojczyzna?
- Ojczyzna? - HasWarT�wi przystan�� w progu. - Tak; ojczyzna. Widzi pan, ja w Ba�ni jestem dopiero teraz.
PI?CIORO Z DOLINY
Spotkali si� w stajni u Dethewa. Czterech m�czyzn, jedna kobieta. Justus wzi�� na siebie obowi�zek wzajemnego przedstawienia ich sobie. Janice Iggletone-Yax. Javier Aproxymeo. Carl Oddstone. Lou Gaspari. Terrence McFlagg. U�cisn�li sobie d�onie. Wszyscy przyszli ubrani po cywilnemu i nie wymienili swych stopni. Wszyscy byli biali; w Ba�ni nie ma Murzyn�w. Wszyscy mieli zosta� magami.
Janice by�a niska, gruboko�cista, bardzo brzydka. Okaza�o si�, �e jest pilotem bombowc�w strategicznych. Kl�a jak szewc. Javiera zwymy�la�a od m�skich szowinistycznych �win, gdy pr�bowa� jej pom�c przy wsiadaniu na konia.
Oddstone by� najstarszy z nich wszystkich. Chudy jak szczapa wielkolud w ciemnych okularach. Pali� papierosy i milcza�.
Gaspari z kolei by� z nich prawdopodobnie najm�odszy. S�u�y� na atomowej �odzi podwodnej, jako sonarzysta. Wci�� pali�a go gor�czka wielkiej przygody. Papla� bez przerwy. Tajna operacja! Obcy �wiat! Magia! Niech si� Hollywood schowa.
Terrence McFlagg od razu podszed� do Aproxymeo. By� �ysy jak kolano i bez przerwy u�miecha� si� z�o�liwie. Potem okaza�o si�, �e jest z wykszta�cenia meteorologiem, i �e wo�aj� go z ksywy: Kojak. Tego ostatniego zreszt� domy�leli si� sami.
- By� ju� u ciebie? - spyta�.
- Kto?
- HasWarT�wi. By�?
- A jak. Kapelusz, laseczka, garnitur. Wlaz� bladym �witem.
- No w�a�nie. Odstawi� ci t� sztuczk� z papiero�nic�?
- U mnie to by�a teczka.
- Cholera, ty my�lisz, �e to prawda?
- Co?
- No te czary.
- Rozmawia�e� z Ack.
- Baba jest szalona. Pytam si� ciebie, bo ju� nie wiem, co my�le�. Cholera by z nimi. Co to ma by�; jakie� guzy b�lu... niechby... Co by� powiedzia�, gdyby si� okaza�o, �e to jedna wielka mistyfikacja, takie testy psychologiczne; mo�e daj� nam co� w jedzeniu.
Aproxymeo pokr�ci� g�ow�.
- Czemu? - skrzywi� si� McFlagg.
- Szesna�cie tom�w z aneksem. Xotha. Takich rzeczy nie da si� wymy�le�. Poza tym by�yby to �rodki ra��co nieproporcjonalne do celu.
- Wi�c wierzysz w to?
- A co tu jest do wierzenia? Na razie wszystko namacalne.
Justus Dethew urz�dzi� im potem egzamin do szk�ki je�dzieckiej. Spadli wszyscy opr�cz Aproxymeo i Oddstone�a, kt�ry okaza� si� starym kowbojem. Dethew poleci� mu przegalopowa� przez dolin�. Potem zwolni� z dalszych �wicze�. Oddstone zamarkowa� salut i odszed� wielkimi krokami.
Iggletone-Yax zsiadaj�c zapl�ta�a jakim� cudem nog� w strzemieniu, spad�a i skr�ci�a sobie kostk�. Ko� sta� jak pomnik i tylko patrzy� z wyrzutem. Skl�a wszystkich r�wno, gdy przybiegli jej pom�c.
CZEMPION
O trzynastej trzydzie�ci mia� spotkanie w g�rnej sali gimnastycznej z niejakim B. Kowalskim. Zg�osi� si� prawie kwandrans wcze�niej. Kowalski ju� by�. Czy�ci� czarne klingi mieczy.
- Javier Aproxymeo?
- Tak.
- Ten od kendo?
- Aha.
- Mam nauczy� ci�, jak nie da� si� zabi� w Ba�ni. Bierz bambusa i z��j mi sk�r�.
Javier podszed� do stojaka. By�y to zwyk�e miecze �wiczebne, mo�e tylko nieco ci�sze. Rzuci� drugi Kowalskiemu.
Kowalski by� boso, w spodniach od dresu i T-shircie z nadrukiem: PEARL JAM. Lewe oko mia� sztuczne, brakowa�o mu dw�ch palc�w u lewej r�ki, kawa�ka lewego ucha; kula�. Przez jego twarz bieg�a nie do ko�ca zamaskowana chirurgi� plastyczn� blizna.
- No - zach�ci� Javiera. - Dalej.
Aproxymeo uderzy� nie przybieraj�c pozycji. Czubek miecza Kowalskiego trafi� go w grdyk�. Javier, krztusz�c si�, skoczy� i pot�nie zdzieli� tamtego przez �ebra. Kowalski st�kn��, podci�� Aproxymeo i przy�o�y� mu bambus do gard�a. Javier ju� tylko charcza�.
- Chwali ci si� wytrzyma�o�� - sapn�� Kowalski - ale i tak jeste� ju� trup. Z�ych nawyk�w nabra�e� przez to kendo. To bardzo sformalizowana sztuka walki, niemal�e rytua�; a w �yciu nie ma �adnych regu�. Walisz, �eby zabi�. Tyle. Przynajmniej refleks masz dobry. Przesta� plu�; wstawaj i zem�cij si�. - Poda� Javierowi r�k�. Javier wykr�ci� mu j�, z�apa� nogami w no�yce i za�o�y� d�wigni�.
- Nie ma regu�, co? - warkn��.
- Naogl�da� si� �Wej�cia Smoka�, szczeniak jeden, i teraz b�dzie si� popisywa� - zazgrzyta� Kowalski. - Puszczaj.
Masowali potem swoje obola�e miejsca.
- Co to jest to �B.�? - spyta� Aproxymeo.
- Bernard.
- By�e� tam?
- Wszed�em tu� po Gl(cku.
- Dali ci etat instruktora, bo� taki poharatany? Dla przestrogi uczni�w, czy jak?
- Ohoho, jaki hardy. Bierz tego kija.
Przez nast�pny kwadrans pojedynkowali si� w milczeniu. W trafieniach wyszli mniej wi�cej na remis, lecz Kowalskiego by�y niemal bez wyj�tk�w �miertelne.
- Jednak co� ci to kendo da�o - rzek� Kowalski odk�adaj�c bambus. - Posiadasz wyczucie ostrza, t� naturalno�� operowania broni� niczym sztywnym przed�u�eniem ramienia; a to przychodzi tylko z do�wiadczeniem, tego ich nie naucz�. Masz jeszcze wpraw� w czym� poza mieczem?
- W strzelaniu.
- Z �uku?
- Broni palnej, broni palnej - prychn�� Javier. - Z tym �ukiem to serio?
Kowalski zaprowadzi� Aproxymeo pod �cian� z or�em. Wskaza� na �uki o ciemnych, wielolistwowych ��czyskach, z naci�gni�tymi ci�ciwami.
- Co to za materia�? - zainteresowa� si� Javier.
- Cholera ich wie. Robili na zam�wienie, Ack sk�d� wyci�gn�a. Technologia kosmiczna. W��kna w�glowe, polimery, tytan, silikon. Nie traci elastyczno�ci. Naci�g regulowany wbudowanym procesorem. I te miecze. - Wyj�� jeden z pochwy; czarna, matowa g�ownia poch�ania�a �wiat�o. - Nie t�pi si�, nie trzeba ostrzy�. Do z�amania ma�o by�oby walca. Wywa�enie komputerowe. R�koje�� jest jeszcze niewygodna, bo modeluje si� je indywidualnie, pod�ug wzorca u�cisku d�oni w�a�ciciela. Mo�na blokowa� w pochwie na kod linii papilarnych.
Aproxymeo wypatrzy� no�e. Wyj�� jeden. Zrobiony by� z tego samego materia�u. Szerokie, niezbyt d�ugie, symetryczne ostrze, brak jelca. Podrzuci� kilkakrotnie w d�oni.
- Mo�na?
- A prosz� bardzo.
Cisn�� nim w �cian�.
- Niez�e.
- Dobry jeste� w no�ach?
- Tego si� uczy�em jeszcze przed kendo. I faktycznie bez �adnych regu�.
- Nie kr�puj si�. Tu wszystko do waszej dyspozycji.
Aproxymeo wyrwa� n� ze �ciany.
- Ale dlaczego - spyta� ss�c kciuk, kt�rym sprawdzi� ostro�� klingi - nie mo�na poprzesta� na pistolecie czy karabinie? Kamufla� posuni�ty jest a� do tego stopnia? Bez sensu. Kula zawsze szybsza od no�a czy strza�y.
- Jeszcze� nie doczyta�? Na Ba�ni odkryli proch ju� dawno temu. Ale mieli potem przeze� par� wyj�tkowo krwawych wojen i zacz�li k�a�� gdzie popadnie kl�twy przeciwprochowe. Trudno przewidzie�, gdzie wystrzeli. W mie�cie lub na trakcie na pewno nie.
- Odkryli proch? - zdziwi� si� Javier. - Co� niezbyt ba�niowa ta Ba��. I co jeszcze?
- Podczas mojego pobytu zabierali si� w�a�nie za budow� sterowc�w.
DANE OPERACYJNE
Przeczyta� podr�cznik HasWarT�wiego, potem od razu zabra� si� za Gl(cka.
Wy te� macie swoj� magi�, pisa� HasWarT�wi. Czy wiesz, dlaczego �ar�wka �wieci? Czy znasz schemat i zasad� budowy reaktora j�drowego? Czy potrafi�by� wyt�umaczy� dziecku fizyk� silnika spalinowego? Albo matematyk� sieci komputerowej, j�zyk�w maszynowych, teorii chaosu? W�tpi�. A czy w jakikolwiek spos�b przeszkadza ci to korzysta� z praktycznych zastosowa� tych Tajemnic? Czy w og�le mowa tu o wierze? Czy wierzysz w rozpad atomu? Ju� jako dziecko naciska�e� kontakt - i zapala�a si� lampa. Nie ucieka�e� z wrzaskiem. A wszak pomi�dzy naci�ni�ciem guzika a zapaleniem lampy mia�e� jedynie Tajemnic�. Twoje demony zw� si�: �elektryczno��, �fizyka�, �chemia�. Twoje czary t�umacz� sobie nawzajem specjali�ci z uniwerstet�w; bo nie tobie, ciebie to nawet nie interesuje, nawet nie pr�bujesz zrozumie�, nie ma takiej potrzeby. Lecz gdyby nagle zabrano wam tych wszystkich specjalist�w - czy przez to technika sta�aby si� automatycznie magi�? Czy samo powszechne mniemanie o aktualnym braku wyja�nienia dla typu zachodz�cych zdarze� stanowi racj� wystarczaj�c� dla zepchni�cia ich w dziedzin� zabobonu, przes�d�w i guse�? Nie. �ar�wka tak samo �wieci�aby zapalona przez dwoma tysi�cami lat. Niemo�no�� dostrze�enia bezpo�rednich zwi�zk�w przyczynowo-skutkowych nie �wiadczy o niczym, pr�cz naszej ignorancji. Absurdem jest s�dzi�, i� pozna�o si� ju� absolutnie wszystkie regu�y rz�dz�ce �wiatem. Magia Raavy jest magi� jedynie dla was. Dla mnie magi� by�a technika waszego �wiata, dop�ki nie przekonano mnie o racjonalno�ci le��cych u jej podstaw zasad nauki. Fakt, �e my na Raavie nauczyli�my si� stosowa� z korzy�ci� dla nas zasady funkcjonowania naszego �wiata przy r�wnoczesnej nieznajomo�ci tych zasad - fakt ten przecie� nie oznacza, �e zasad owych w og�le nie ma i �e brak naszym technikom racjonalno�ci. Bomb� atomow� budowali�cie, zanim jeszcze poznali�cie wszystkie odpowiednie prawa; czy w Projekcie Manhattan uprawiano zatem czary? Ja, m�wi�c w przeno�ni, naucz� was je�dzi� samochodami, lata� samolotami, u�ywa� komputer�w - dla wyja�nienia zasad dzia�ania kt�rych brak jeszcze specjalist�w. I to jest magia. Spryt zwierz�cia, kt�re nie przebiega przez autostrady; instynkt lataj�cych za trawlerami mew; przystosowanie kot�w i ps�w domowych: gdzie kran, gdzie lod�wka, co oznacza dzwonek, kiedy mo�na wyj��, co si� stanie, gdy zaszczekam. Ale mieszkanie nie nale�y do nas.
W xotha s�owo ��mier�, pisa� Gl(ck, zobrazowane jest dwoma ideogramami, odczytywanymi sylabicznie jako Druga Niesko�czono��. Chodzi tu o �mier� w znaczeniu ci�g�ym. �mier� jako natychmiastowa zmiana stanu, czyli zgon, to Zguba Cia�a. Trzeba, by� wiedzia� nim rozpoczniesz nauk�: j�zyk jest chorob� zaka�n�. Nie spos�b nauczy� si� m�wi�, nie ucz�c si� my�le�. Sprzedaj� ci tu nie tylko mow�; sprzedaj� ci ca�y �wiat. W Ba�ni nie ma tak nieprzepuszczalnej bariery pomi�dzy �yciem a �mierci�, jaka wyst�puje na Ziemi. Tam istnieje realny kontakt z rzeczywisto�ci� eschatologiczn�. Zmarli wp�ywaj� na �ycie �ywych; �ywi wp�ywaj� na �ycie zmar�ych (jest na to ��ycie� s�owo w xotha: �llox�; idiom). Aktualnym kanclerzem FMK jest nie�yj�cy od ponad osiemdziesi�ciu lat Ba�ni NorHasUNor. Wybieraj� go na kolejne kadencje, bo dobrze sobie radzi; fakt, i� jest martwy, m