7973
Szczegóły |
Tytuł |
7973 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7973 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7973 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7973 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHAEL A. STACKOPOLE
wOJNA O SMOCZ� KORON�
Przek�ad Anna Czajkowska
Pami�ci Gladys Mcintyre
Jedyn� rzecz� wi�ksz� ni� jej wyobra�nia
by�o jej serce
Rozdzia� 1
W dniu kiedy dosta�em mask�, po raz pierwszy poczu�em, �e
�yj� naprawd�.
Chocia� otrzyma�em j� ponad dwadzie�cia lat temu, wyra�nie
pami�tam zwi�zane z tym wydarzenia. Owego roku zima nigdy zu-
pe�nie nie odesz�a, wi�c cho� zbli�a�o si� ju� �wi�to letniego przesi-
lenia, dni by�y ch�odniejsze ni� zazwyczaj. Wielu cieszy�o si� z ta-
kiej pogody, poprzedni rok by� bowiem upalny. Niekt�rzy twierdzili
nawet, �e tak �agodna aura to zapowied� zbli�aj�cej si� �mierci Chyt-
riny, zmory P�nocy. Mnie jednak nie obchodzi�a ani pogoda, ani
w�adczyni Aurolanu. Ko�czy�em osiemna�cie lat, co czyni�o ten rok
szczeg�lnym, a we mnie wzbudza�o niepok�j.
Maska, kt�r� w�wczas otrzyma�em, nie by�a oczywi�cie pierw-
sz�, jak� kiedykolwiek nosi�em, i nie mia�a te� by� ostatni�. Prosta
maska ksi�ycowa, bia�a jak cia�o niebieskie, od kt�rego wzi�a swoj�
nazw�. Je�li bogowie b�d� mi sprzyja�, a ja sam oka�� si� tego wart,
podczas nast�pnej pe�ni otrzymam sw� pierwsz� doros�� mask�, za�
ksi�ycowa pozostanie jedynie pami�tk� przej�cia od beztroski dzie-
ci�stwa do odpowiedzialno�ci wieku doros�ego.
Tego ranka zamierza�em wsta� wcze�nie i ubra� si�, jak przy-
sta�o cz�owiekowi, kt�ry wkracza w nowy etap swego �ycia. Chcia-
�em powita� ojca jak doros�y, we wszystkim z wyj�tkiem maski, kt�-
r� to on mia� przynie��. Niestety, ockn��em si� o wiele za wcze�nie
i le�a�em przez jaki� czas w ��ku, zastanawiaj�c si�, czy powinie-
nem ju� wsta�, czy te� ponownie zasn��. W ko�cu po prostu zapa-
d�em w sen i spa�em smacznie a� do chwili, kiedy przez zas�on� snu
us�ysza�em ci�kie kroki ojca wchodz�cego po schodach. Zanim
zd��y�em przetrze� oczy, drzwi otworzy�y si� i ojciec wszed� do po-
koju.
Wci�� pami�tam go takiego, jakim by� w�wczas, gdy przyszed�
do mnie z mask� w dniu letniego przesilenia. Jest to jedno z moich
ulubionych wspomnie� o nim. W ca�ej Oriosie inni osiemnastolat-
kowie r�wnie� dostawali swoje maski. Dla wielu z nich mia�o to
by� rodzinne �wi�to, ale w rodzie Hawkins�w ojcowie zawsze da-
wali maski synom, a matki c�rkom, dzi�ki czemu wydarzenie to sta-
wa�o si� bardziej intymne i uroczyste. Cieszy�em si� na t� chwil�
spokoju, poprzedzaj�c� miesi�c, kt�ry, jak s�dzi�em, mia� by� okre-
sem kontrolowanego szale�stwa.
Ojciec stan�� w nogach ��ka i patrzy� na mnie. Jego doros�a
maska, kt�r� rzadko nosi� w domu, mia�a bardzo gro�ny wygl�d. Na
skroniach stercza�y bia�e pi�ra temeryksa, tu i �wdzie mieni�ce si�
t�czowo. Nad nosem dolny brzeg maski wymodelowano na kszta�t
ostrego ptasiego dzioba. Element ten by� nawi�zaniem zar�wno do
naszego nazwiska1, jak i do roli, jak� pan Norrington, a wcze�niej
jego ojciec, cz�sto wyznacza� mojemu ojcu podczas walk ze swymi
wrogami, a kt�r� mo�na by�o por�wna� do polowania jastrz�bia na
szkodniki. Przy ka�dym oku zrobiono po jednym naci�ciu, a w cz�-
�ci zakrywaj�cej czo�o do br�zowej sk�ry przyszyto dwie zielone
wst��ki.
Grzywa jasnych w�os�w, przypr�szonych siwizn�, spada�a na
czo�o maski pomi�dzy wst��kami. M�j ojciec nie chcia� nosi� kap-
tura, chocia� mia� do tego prawo, wola� raczej chodzi� z odkryt�
g�ow�. W w�skich otworach maski wida� by�o jego br�zowe oczy.
Czy b�yszcza�a w nich �za? M�j ojciec nigdy nie p�aka� z b�lu, a przy-
najmniej nie z powodu b�lu fizycznego. Jednak rany innego rodzaju,
a tak�e rado�ci, kt�re przynosi�o �ycie, potrafi�y wycisn�� �zy z jego
oczu.
Chocia� nie dor�wnywa� mi wzrostem, nadal by� pot�nym m�-
czyzn�, a jego pier� i barki by�y szersze ni� moje. Kiedy dorasta�em,
zawsze nade mn� g�rowa�, i nawet wtedy, gdy ju� osi�gn��em sw�j
pe�ny wzrost, nadal wydawa�o mi si�, �e jest wi�kszy ode mnie. Cho-
cia� wkracza� ju� w ostatni etap swego �ycia, nadal mia� si�� m�odo�ci
i s�u�y� jako Stra�nik Pokoju u pana Norringtona w Valsinie.
Ojciec powoli uni�s� obie r�ce. Zwisa� z nich prosty pasek bia-
�ej sk�ry, kt�ry mia�em nosi� przez nast�pny miesi�c.
1 ffawfc(ang.)- jastrz�b.
- Powsta�, Tarrancie Hawkinsie. Beztroskie dni twojej m�odo-
�ci dobieg�y ko�ca. Na tej masce i na wielu jej podobnych, zostanie
zapisana historia twego doros�ego �ycia.
Zrzuci�em koc i stan��em przed ojcem. Cisz� m�ci�o tylko skrzy-
pienie wype�nionego s�om� materaca i desek pod�ogi. Wyci�gn��em
s�omk� z r�kawa koszuli nocnej, potem przeczesa�em palcami swo-
je czarne w�osy i znalaz�em w nich jeszcze jedn�. Obie upad�y na
pod�og�, kiedy opu�ci�em r�ce wzd�u� bok�w.
Mia�em wra�enie, jakby czeka� na ten dzie� od zawsze. Pe�nia
najbli�sza letniego przesilenia wyznacza dzie�, w kt�rym m�odzi
dostaj� swoje ksi�ycowe maski. Wszyscy moi r�wie�nicy wiedzie-
li, �e w tym roku pe�nia wypada dok�adnie w dniu przesilenia, a to
znaczy�o, �e sp�ynie na nas specjalne b�ogos�awie�stwo. Spodzie-
wano si� po nas wielkich rzeczy, a ja mia�em nadziej�, �e oka�� si�
godny tak pomy�lnej wr�by. Odk�d dowiedzia�em si� o tym zbiegu
okoliczno�ci, bardzo stara�em si� przygotowa� na ten dzie� i na reszt�
swego �ycia.
Problem polega� na tym, �e przygotowanie si� na niewiadome
nie jest prostym zadaniem. Wiedzia�em mniej wi�cej, co mia�o si�
wydarzy� podczas nadchodz�cego miesi�ca. Chocia� nie pozwolo-
no mi bra� udzia�u w podobnych uroczysto�ciach, kiedy moi bracia
i siostry otrzymywali swoje maski, nietrudno by�o dostrzec ich efek-
ty. Pod koniec swego ksi�ycowego miesi�ca moja najstarsza sio-
stra, Noni, by�a ju� zar�czona, jeden z moich starszych braci nale�a�
do Lansjer�w Pogranicza, drugi do Oriosa�skich Zwiadowc�w. By�o
jasne, �e w tym czasie uczestniczyli w jakich� negocjacjach lub re-
krutacji, zanim wkroczyli na �cie�k�, kt�r� mieli i�� przez reszt�
swego �ycia.
Ojciec wyci�gn�� d�o� i przycisn�� mi mask� do twarzy, a po-
tem podni�s� moj� lew� r�k�, abym j� przytrzyma�. Kierowany jego
d�oni�, odwr�ci�em si� i poczu�em, �e zawi�zuje rzemyki. W w�ze�
zapl�ta� si� kosmyk moich w�os�w. Poczu�em szarpni�cie i wiedzia-
�em, �e to nie przypadek. Tak samo jak w�osy, maska jest teraz cz�-
�ci� mnie. Ja jestem mask�, a ona jest mn�.
- Odwr�� si�, ch�opcze. Niech ci si� przyjrz�.
Odwr�ci�em si�, staj�c z nim twarz� w twarz, i zobaczy�em, jak
pe�en dumy u�miech pojawia si� na jego ustach.
- Ju� teraz dobrze nosisz swoj� mask�, Tarrancie.
- Dzi�kuj�, ojcze.
Skinieniem r�ki wskaza� mi ��ko.
- Twoj� matk� r�wnie� rozpiera duma, ale pewnie b�dzie p�a-
ka�, kiedy ci� utraci. Musisz o tym pami�ta�, Tarrancie, i znosi� jej
narzekania. Kiedy staniesz si� wreszcie m�czyzn�, ona da ci spo-
k�j, a ty najprawdopodobniej docenisz j� w�wczas bardziej ni� kie-
dykolwiek przedtem. Na razie jednak wiedz, �e okres twego dora-
stania jest dla niej tak samo trudny, jak dla ciebie.
Z powag� skin��em g�ow� i poczu�em, jak rzemyki, kt�rymi
zwi�zana by�a maska, lekko uderzaj� mnie w szyj�.
- Nie zrobi�bym niczego, co mog�oby zrani� j� lub ciebie.
- Wiem, jeste� dobrym ch�opcem. - Ojciec poklepa� mnie po ko-
lanie d�oni� pokryt� nagniotkami. Blizny i plamy w�trobiane ��czy�y
si� w jednolity wz�r na jego sk�rze. - Musisz te� pami�ta�, aby nosi�
t� mask� zawsze i wsz�dzie, z wyj�tkiem domu, gdzie jeste� razem
z rodzin�. Owszem, wiem, s� tacy, kt�rzy uwa�aj�, �e zdj�cie maski
w gronie przyjaci� jest dopuszczalne, ale my jeste�my starym rodem.
Za�o�yli�my maski w czasach, kiedy to by�o konieczne, i nie porzuci-
my tradycji, za kt�r� nasi przodkowie przelewali krew. Obiecaj mi,
ch�opcze, �e zawsze b�dziesz nosi� swoj� mask�.
Po�o�y�em d�o� na jego r�ce.
- Obiecuj�.
- To dobrze. - Przez chwil� patrzy� w pod�og�, potem skin��
g�ow�. - Twoi bracia to dobrzy ch�opcy, ale nie s� tak m�drzy jak ty.
Wr�czaj�c im maski, da�em im r�wnie� kilka rad zwi�zanych z tym,
co czeka�o ich podczas nadchodz�cego miesi�ca, ale tobie nie mog�
powiedzie� niczego, czego ju� nie wiesz. Dla niekt�rych ludzi ksi�-
�ycowy miesi�c to szansa, aby co� zacz�� od nowa. Dla innych, aby
w og�le cokolwiek rozpocz��. Tobie jednak da on mo�liwo�� kon-
tynuowania nauki, aby� m�g� sta� si� takim cz�owiekiem, jakim
chcesz by�.
Wyprostowa� si� i spojrza� na mnie.
- Wiesz, Tarrancie, �e nie faworyzuj� �adnego z moich dzieci.
Kocham was wszystkich, ale gdybym b��ka� si� po lesie, �cigany
przez �nie�ne szpony, wiedzia�bym, �e jedno z moich dzieci na pewno
mnie odnajdzie i uratuje. Tym dzieckiem jeste� ty, ch�opcze. Nie zro-
zum mnie �le, pozostali na pewno te� by pr�bowali, ale uda�oby si�
tylko tobie. Fartem czy hartem, ty jeden by� tego dokona�. Z tego
powodu, a tak�e wielu innych, jestem z ciebie bardzo dumny.
Duma wzbieraj�ca w mojej piersi odebra�a mi mow�. U�miech-
n��em si� do ojca, a on odpowiedzia� skinieniem g�owy.
- Chod�, ch�opcze. Przedstawi� ci� teraz twojej rodzinie.
Otworzy� drzwi i wyprowadzi� mnie na korytarz prowadz�cy do
pomieszcze� na pi�trze. Moja matka i dwaj bracia stali u st�p scho-
d�w, tu� obok zas�ony zakrywaj�cej drzwi wej�ciowe, ale ja zaled-
wie na nich zerkn��em. Zgodnie z obyczajem zachowywali si� tak,
jakby mnie nie by�o.
Zeszli�my po schodach, ja pierwszy, ojciec za mn�. Potem mnie
min��- Odchrz�kn��, a moi krewni, bez masek, u�miechn�li si� do
niego.
- Dzisiaj, w trzydziestym dniu miesi�ca Z�ota, chcia�bym wam
przedstawi� nowego Hawkinsa. Ma na imi� Tarrant.
Pochyli�em przed nimi g�ow�.
- Ciesz� si�, �e was pozna�em.
M�j najstarszy brat, Doke, z wyrazem udawanej powagi na twa-
rzy wyci�gn�� do mnie r�k�.
- Kapitan Doke Hawkins z Lansjer�w Pogranicza, do us�ug.
- A ja jestem Sallit Hawkins, porucznik Oriosa�skich Zwia-
dowc�w. - Sallit odrzuci� z twarzy bujne rude w�osy i u�cisn�� moj�
d�o�. - Tarrant, powiadasz? Zna�em kiedy� jednego Tarranta Haw-
kinsa. By� nieco upierdliwy.
Matka skarci�a go sykni�ciem.
- Cicho, Sal. Ciesz� si�, �e ci� pozna�am, Tarrancie.
- Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. - Uj��em w swoj� d�o�
jej r�k�, t� od strony serca, i uca�owa�em delikatnie.
Odwr�ci�a si� szybko, aby ukry� twarz. �wiat�o poranka wle-
waj�ce si� przez frontowe okna podkre�la�o d�ugie siwe pasma w jej
kasztanowych w�osach. Ju� wcze�niej je zauwa�y�em i nawet �arto-
wa�em sobie z niej z tego powodu. Teraz jednak, patrz�c na nie przez
otwory w ksi�ycowej masce, po raz pierwszy naprawd� zda�em sobie
spraw� z naszej �miertelno�ci. Matka i ojciec byli cz�ci� mojego
�ycia od zawsze, a w�a�ciwie do dzisiaj to ja by�em cz�ci� ich �y-
cia. Teraz rozpoczyna�em w�asne, kt�re mia�o mnie zabra� daleko
od nich. By�em jak nasionko, kt�re spad�o z drzewa, aby ukorzeni�
si� i samodzielnie rosn�� albo r�wnie samodzielnie uschn��.
Matka, zupe�nie jakby odgad�a moje my�li i chcia�a si� im prze-
ciwstawi�, wskaza�a st� z ociosanych bali stoj�cy przy kuchennym -
palenisku.
- Chcemy ci� powita� w naszym domu, Tarrancie. Prosz�, do-
��cz do nas.
Przeszed�em na drug� stron� pokoju i usiad�em przy stole na miej-
scu przeznaczonym dla go�ci. Na stole le�a�y ju� bochenek chleba,
zielone jab�ko, ma�a czarka z sol�, niedu�y okr�g�y ser i dzbanek piwa.
Sta�y te� naczynia dla jeszcze czterech os�b, ale nie by�o dla nich
�adnego jedzenia. Usiad�em jako pierwszy, pozostali poszli w moje
�lady. Kiedy patrzyli na mnie, w ich oczach duma miesza�a si� z roz-
bawieniem.
Najpierw wzi��em jab�ko i odkroi�em ma�y kawa�ek. Mia�o do-
sy� cierpki smak, bo by�o jeszcze nieco za wcze�nie na jab�ka. Jed-
nak owoce te by�y moim pierwszym sta�ym po�ywieniem w dzieci�-
stwie, dlatego teraz, po swoich ponownych narodzinach, jad�em je
r�wnie� jako pierwsze. Pogryz�em i po�kn��em sw�j kawa�ek, a reszt�
jab�ka pokroi�em na cz�stki i rozda�em je rodzinie.
W podobny spos�b podzieli�em chleb i ser, zjadaj�c pierwszy
kawa�ek, a reszt� rozdaj�c. Nala�em te� piwa do wszystkich pucha-
r�w, dodaj�c do ka�dego szczypt� soli. Unosz�c puchar, wznios�em
tradycyjny toast:
- Wypijmy za gniazdo, kt�re sta�o si� twierdz�, i za wi�zy krwi,
kt�re spajaj� rodzin� w jedn� ca�o��.
Wszyscy wypili�my i z powag� odstawili�my puchary. Przez
chwil� cisz� przerywa�o tylko trzaskanie ognia. Potem moi bracia
zachichotali i Doke si�gn�� po dzbanek z piwem.
- Jeste� got�w na sw�j ksi�ycowy miesi�c, braciszku? Mar-
twisz si�, jakie b�dziesz mia� przygody?
- Czy si� martwi�? Nie. - U�miechn��em si� i poczu�em, �e moje
policzki dotykaj� maski. - Czego mia�bym si� ba�?
Bracia znowu roze�miali si�. Tym razem do��czy� do nich i oj-
ciec. Matka rzuci�a mu surowe spojrzenie, po�o�y�a r�k� na jego
ramieniu i skin�a g�ow� w stron� braci. �miech ojca przycich� i prze-
szed� w kaszlni�cie. Ojciec poda� sw�j puchar Sallittowi.
- Macie ochot� �artowa� sobie z Tarranta, ale obaj jeste�cie na
tyle doro�li, by wiedzie�, �e nie powinni�cie tego robi�. Jeszcze za-
cznie wyobra�a� sobie jakie� straszne rzeczy. - Ojciec wzi�� nape�-
niony puchar i spi� pian� z wierzchu. - My�l�, �e pami�tacie, z ja-
kim szacunkiem si� do was odnosi� podczas waszych ksi�ycowych
miesi�cy.
Przypomnia�em sobie, jak ojciec wzi�� mnie na bok, kiedy za-
czyna� si� ksi�ycowy miesi�c Doke'a. By�em wtedy ma�ym ch�op-
cem, m�odszym od brata o ca�e dziesi�� lat. Ojciec powiedzia� mi,
�e nie mog� mu si� naprzykrza�.
- To tw�j brat i w tym w�a�nie rzecz. Masz go zostawi� w spo-
koju i nie wypytywa� o to czy tamto. Zrozumiano?
Odpowiedzia�em, �e tak, chocia� wcale nie zrozumia�em. Jednak
zachowa�em dla siebie wszystkie pytania, kt�re chcia�em zada�. Te-
raz, siedz�c przy tym stole, przypomnia�em sobie, �e Doke mia� wte-
dy podbite oko i to na tyle mocno, �e siniak by� widoczny spod maski,
a oko zaczerwienione. Przypomnia�em sobie te�, jak dwa lata p�niej
Sallit kula� przez ca�� drug� po�ow� swego ksi�ycowego miesi�ca
i by� rozgoryczony, bo nie m�g� ta�czy� podczas licznych przyj��.
Te wspomnienia sprawi�y, �e zacz��em zastanawia� si�, co mnie
czeka. Chocia� wiedzia�em, czym sko�czy�y si� ksi�ycowe miesi�ce
moich braci, tak naprawd� nie mia�em poj�cia, co w tym czasie prze-
szli. Opowie�ci o przyj�ciach i ucztach by�y powszechnie znane. Ze
wzgl�du na wiek nie mog�em bra� w nich udzia�u, ale wszystkie dzie-
ci widzia�y przygotowania do tych uroczysto�ci. Pami�ta�em jednak,
�e rzadko widywa�em braci podczas tego wa�nego okresu ich �ycia.
Wszystkie znane mi opowie�ci o tym, co si� w tym czasie dzia�o
pochodzi�y od rodzin kupc�w i rzemie�lnik�w. S�ysza�em o pewnej
dziewczynie, kt�r� zamkni�to w domu, aby prz�d�a we�n�, o synu
piekarza, kt�remu nakazano, aby w ci�gu jednego dnia napiek� jak
najwi�cej chleba. Historie o tak ci�kich zadaniach uzna�em za baj-
ki dla niegrzecznych dzieci i nie dawa�em im wiary. Jednak�e na
my�l o nich, �o��dek podchodzi� mi do gard�a.
Doke zerkn�� na mnie i u�miechn�� si�, dostrzegaj�c zapewne,
jakie w�tpliwo�ci wzbudzi�o we mnie jego pytanie. Pot�n� r�k�
otoczy� moj� szyj� i �artobliwie mn� potrz�sn��.
- Nie przejmuj si�, Tarrancie. Nie przydarzy ci si� nic, co wcze�-
niej nie przydarzy�o si� wielu innym. Oni prze�yli i ty te� prze�yjesz.
- Tylko prze�yj�? Ja chcia�bym czego� wi�cej.
- Tak jak wielu innych, synu. - Ojciec u�miechn�� si� do mnie. -
Ale przetrwanie to rzecz najwa�niejsza. Je�li b�dziesz o rym pami�-
ta�, ju� na pocz�tku wysuniesz si� na prowadzenie. B�d� po prostu
sob�, a nikt nigdy ci� nie dogoni.
Rozdzia� 2
WValsinie, podobnie jak we wszystkich innych miastach Oriosy,
w noc letniego przesilenia urz�dzano wielkie przyj�cie dla m�o-
dzie�y otrzymuj�cej ksi�ycowe maski. To organizowane przez
miasto, nie by�o oczywi�cie jedynym, jakie mia�o odby� si� tej nocy.
Wszystkie bractwa i sekty religijne przygotowywa�y swoje w�asne
uroczysto�ci, ale wst�p na wielk� gal� by� tylko za zaproszeniem.
Mieliwniej uczestniczy� jedyniepotomkowienajswietaiejszych ro-
d�w, kilku najzdolniejszych przedstawicieli cech�w i jaki� tuzin os�b
wybranych przez losowanie. W�wczas me zdawa�em sobie sprawy,
�e ci szcz�liwcy brali udzia� w przyj�ciu w charakterze osobliwo-
�ci i �e ta jedna noc sp�dzona w naszym towarzystwie mia�a byc
najwspanialszym momentem ich �ycia. By�em tak podniecony, ze
nie dostrzega�em w tym okrucie�stwa. .,,.,.,, .
Ten dzie� sp�dzi�em jak wi�kszo�� moich r�wie�nik�w, wyko-
nuj�c serie nakazanych przez tradycj� czynno�ci, kt�re mia�y wyra-
�a� moj� now� to�samo��. Zacz�o si� od gor�cej k�pieli i porz�d-
nego szorowania z u�yciem specjalnego myd�a kt�re zawiera�o tyle
�ul i grysu, �e da�oby si� nim oszlifowa� ko�skie kopyto. Wyszed-
�em z wanny ca�y czerwony, z uczuciem mrowienia. Bracia pomogli
mi pozby� si� tego uczucia, sp�ukuj�c mme lodowat� wod�.
Umy�em te� w�osy, a matka nieco je przystrzyg�a. Nie post�pi-
�em tak, jak niekt�rzy ludzie i nie ogoli�em osobie g�owy ale matka
uzna�a, �e mam racj�, poniewa� urodzi�em si� z w�osami Niekt�rzy
Oriosanie, szczeg�lnie na prowincji, maj� zwyczaj wybija� jeden
z�b swoim dzieciom, kiedy otrzymuj� one mask�, poniewa� rodzi-
my si� bez z�b�w. W mie�cie nie posuwamy si� a� tak daleko. B�d�
co b�d�, te ponowne narodziny s� tylko symboliczne. Rozpoczyna-
my nowe �ycie jako doro�li, a nie noworodki.
Za�o�y�em ubranie, wszystko nowe - od tuniki i spodni po po�-
czochy, buty i pas. Tunika by�a zielona, w tym samym odcieniu co
stroje wszystkich poddanych pana Norringtona, za� spodnie br�zo-
we, chocia� nie tak ciemne jak buty czy pas. Nie pozwolono mi wzi��
broni, nawet zwyk�ego no�a. Zgodnie z tradycj� do ksi�ycowej
maski, symbolizuj�cej niewinno�� m�odo�ci i tak dalej, nie powinno
si� nosi� broni. Podejrzewam jednak, �e jest pow�d bardziej prak-
tyczny. Zapewne niejeden m�odzieniec, dumny ze swego nowego
statusu, traci g�ow� do tego stopnia, �e mo�e zrobi� r�ne g�upstwa,
z wyzywaniem na pojedynek w��cznie.
Za�o�y�em mask� i uda�em si� na Bo�e Pole. Miasto Valsina pow-
sta�o w dolinie u zbiegu dw�ch rzek i przez lata rozros�o si� na oko-
liczne wzg�rza. Dalej na po�udniowy zach�d wznosz� si� g�ry Boka-
gul, zamieszka�e pono� przez jeden z klan�w urZethich, chocia� kiedy
by�em tam osobi�cie, �adnego z nich nie widzia�em. Z Bokagulu rze-
ki p�yn� na wsch�d i na pomoc przez r�wniny. W Valsinie rzeki Sut
i Car ��cz� si�, tworz�c rzek� Carst, kt�ra kr�tym korytem przep�ywa
przez Muroso na p�nocny zach�d, do P�ksi�ycowego Morza.
Nasze miasto ma ponad pi��set lat. Najstarsze mury tworz� tr�j-
k�t w jego centrum. Poza nimi miasto ma mniej zwart� zabudow�,
a architektura nie jest tak masywna i nie ma charakteru obronnego.
Znajduj� si� tutaj najr�niejsze budowle, od eleganckich, tak jak
domostwo pana Norringtona na Po�udniowym Wzg�rzu, do obdra-
panych i ponurych, jak kamienice wzd�u� brzegu rzeki. Bo�e Pole,
pe�ne �wi�ty� i sanktuari�w, le�y zaraz za Starym Fortem, po jego
p�nocnej stronie. Chocia� jest to jedna z najstarszych cz�ci mia-
sta, budynki tutaj s� stosunkowo nowe i wygl�daj� ca�kiem imponu-
j�co. Wi�kszo�� �wi�ty� rozsypa�a si� ju� ze staro�ci lub sp�on�a,
co pozwoli�o poszczeg�lnym kongregacjom wznie�� je od nowa
i w ten spos�b przy�mi� konkurencj�.
�wi�tynia Kedyna, boga wojownik�w, to obszerna i pot�na bu-
dowla. Szare i bia�e g�azy, z kt�rych j� zbudowano, zosta�y sprowa-
dzone z kamienio�om�w albo po prostu zebrane na polach. Niekt�re
przywieziono nawet z bardzo daleka, z miejsc, gdzie odby�y si� pa-
mi�tne bitwy. Kamienie dopasowano do siebie, ich kraw�dzie wyg�a-
dzono, dzi�ki czemu sta�y si� bardziej ob�e, nie trac�c jednak swojego
oryginalnego kszta�tu, a potem po��czono je tak, aby tworzy�y jedno-
lit� ca�o��. Doke m�wi� mi kiedy�, �e zamiarem budowniczych by�o
'im
stworzenie struktury, kt�ra mia�aby symbolizowa� fakt, �e grupa lu-
dzi po��czonych wsp�ln� spraw� jest silniejsza ni� jednostki. Wyda�o
mi si� to sensowne.
Naturalnie ka�dy, kto dorasta� w Oriosie i kt�rego przeznacze-
niem by�o za�o�enie maski, dostrzega� we wszystkim symbolik�.
Mieli�my zwyczaj szuka� ukrytych znacze� i intencji nawet wtedy,
gdy w rzeczywisto�ci chodzi�o o zwyk�y przypadek. Wielokrotnie
s�ysza�em z ust ojca uwag�, �e inne narody nienawidz� tej naszej
cechy, i uwa�aj�, �e doprowadzamy j� do przesady. Zawsze jednak
dodawa�, �e ci, kt�rzy najg�o�niej narzekaj�, zazwyczaj boj� si� po
prostu, �e odkryjemy ich tajemne plany.
Wszed�em po stopniach wiod�cych do �wi�tyni i wkroczy�em
do �rodka, sk�aniaj�c g�ow�. Sufit budowli podtrzymywa�y pot�ne
kolumny, ka�da zako�czona kapitelem w kszta�cie ostrza topora.
Schody umieszczone w rogach prowadzi�y na szeroki balkon, zwa-
ny kap�a�sk� galeri�. Umo�liwia� dost�p do pomieszcze� po�o�o-
nych wy�ej, gdzie znajdowa�o si� mieszkanie kap�ana, a tak�e biura
i miejsce do przechowywania dekoracji na r�ne uroczysto�ci.
Kopu�� przykrywaj�c� dalsz� cz�� �wi�tyni zbudowano tak, aby
przypomina�a tarcz�. Sta� pod ni� pos�g Kedyna, masywny i strasz-
ny. Kamienny kr�g stanowi�cy jego postument znajdowa� si� w za-
g��bieniu, poni�ej poziomu ulicy. Schodzi�o si� do niego po schod-
kach. Powierzchni� coko�u pokrywa� piasek, na kt�rym le�a�o
mn�stwo �arz�cych si� w�gli. Grube wst�gi kadzidlanego dymu o za-
pachu pi�ma wznosi�y si� z nich ku postaci b�stwa. Cia�o Kedyna,
widoczne spod p�aszcza ze sk�ry smoka pokrywa�y blizny, a he�m
zwie�czony smoczymi pazurami kry� jego twarz w g��bokim cieniu.
Tutaj, w Oriosie, Kedyn nie nosi� maski, ale na jego ciele widnia�y
znaki, kt�re normalnie pojawi�yby si� na masce. On pasowa� do nas,
a my do niego.
Na �cianach �wi�tyni namalowano freski przedstawiaj�ce do-
brze znane bitwy i wyczyny s�awnych wojownik�w. Tu i �wdzie sta�y
ich pos�gi, a kamienne p�yty znaczy�y miejsca poch�wku bohate-
r�w z Valsiny i otaczaj�cych j� prowincji. Uznano ich za tak wiel-
kich i odwa�nych, �e nale�a�o im si� miejsce w tym �wi�tym przy-
bytku. �aden Hawkins nie zas�u�y� jeszcze na ten zaszczyt. M�j ojciec
twierdzi�, �e to z powodu pecha udaje nam si� prze�y� bohaterskie
czyny, podczas gdy inni zazwyczaj gin�, zdobywaj�c sobie w ten
spos�b gr�b w �wi�tyni. Matka za� uczy�a nas, �e powinni�my kon-
tynuowa� t� tradycj�.
Z boku, po prawej stronie wielkiego pos�gu, znajdowa�o si� nie-
wielkie sanktuarium bo�ka zemsty Gesrika, jednego z syn�w Kedy-
na, za� z ty�u, po lewej, przybytek staruchy Fesyin, jego przyrodniej
siostry, urodzonej ze zwi�zku Kedyna i bogini �mierci. W�ada�a ona
b�lem, dlatego wielu chorych i okaleczonych ludzi sk�ada�o jej tutaj
ofiary, by uwolni�a ich od cierpienia. Jej o�tarz pachnia� kadzid�em
z ro�liny metholanth, kt�re nie harmonizowa�o z woni� pi�ma uno-
sz�c� si� wok� pos�gu Kedyna.
Podszed�em do miejsca, gdzie jeden z akolit�w Kedyna sprzeda-
wa� kawa�ki w�gla drzewnego w kszta�cie tarczy i naparstki sprosz-
kowanego kadzid�a, kt�re lubi�o b�stwo. Zaproponowa�em mu �wie-
�o wybit� z�ot� monet� Ksi�yca, kt�r� ka�demu sprzedawcy wolno
mi by�o zap�aci� tylko raz. M�czyzna odm�wi� przyj�cia pieni��ka,
wr�czaj�c mi w�giel i kadzid�o z kr�tkim b�ogos�awie�stwem. Zwy-
czaj wymaga�, bym czynem lub pieni�dzmi zrewan�owa� si� p�niej
ka�demu, kto nie przyj�� mojej ksi�ycowej monety. Kiedy przyjdzie
nast�pna pe�nia, wtedy ju� ka�dy sprzedawca we�mie j� bez wahania.
Zszed�em po schodkach do coko�u pos�gu i zbli�y�em w�gielek
do p�omienia. Odczeka�em, a� brzeg zacznie si� tli�, a potem lekko
dmuchn��em. Polecia�o kilka iskier, p�kole �aru zacz�o si� powoli
rozszerza�, a� wreszcie rozjarzy�o si� jaskraw� czerwieni�. Po�o�y-
�em tarcz� na piasku tak, aby nienadpalony brzeg by� lekko uniesio-
ny, ukl�k�em i pochyli�em g�ow�.
Ludzie m�wi�, �e pierwsza modlitwa, jak� wzniesie do jakiego�
boga m�ody cz�owiek w ksi�ycowej masce, najprawdopodobniej
zostanie wys�uchana. Wi�kszo�� twierdzi tak, wychodz�c zapewne
z za�o�enia, �e bogowie, kt�rych zazwyczaj nie mo�na us�ysze� ani
zobaczy�, ceni� sobie niewinno�� m�odo�ci. Inni, kt�rzy mieli do
czynienia z bardziej zadufanymi w sobie m�odzikami, uwa�aj�, �e
bogowie z�o�liwie odpowiadaj� na t� pierwsz� modlitw�, poniewa�
wi�kszo�� z nas odkrywa p�niej, �e prosili�my o co�, czego tak
naprawd� nie chcemy i nie potrzebujemy. Jeszcze inni s�dz�, �e bo-
gowie, podobnie jak sami posiadacze ksi�ycowych masek, s� nie-
powa�ni, i sprawia im przyjemno�� dawanie wiernym tego, z czym
ci nie b�d� w stanie sobie poradzi�.
Wcze�niej zastanawia�em si� d�ugo i powa�nie nad modlitw�,
kt�r� odm�wi�. M�czy�ni z rodu Hawkins�w od dawna oddawali
cze�� bogu wojny, a on dobrze nas traktowa�. Powinienem odm�wi�
tak� modlitw�, jak� m�g�bym mu ofiarowa� na polu bitwy, jednak
mia�a ona wywrze� wp�yw na ca�e moje �ycie, a nie tylko wspom�c
w nag�ej potrzebie. Mog�em wi�c prosi� o jedn� z sze�ciu Cn�t Wo-
jownika, a wybranie jednej z nich nie by�o �atwym zadaniem.
Nikt nie modli� si� o Cierpliwo��, chocia� m�j ojciec twierdzi�,
�e bardzo przydaje si� ona na polu bitwy, gdzie nierzadko oczekiwa-
nie trwa d�u�ej ni� sama walka. Wielu modli�o si� o Moc - zbi�r przy-
datnych cech fizycznych, takich jak si�a, szybko�� i wytrzyma�o��,
maj�cych decyduj�ce znaczenie w boju. Odwaga i Duch Walki by�y
r�wnie� popularne, podobnie jak Dar Przewidywania, kt�ry pozwala
przygotowa� si� na nadchodz�ce kampanie. Ka�da z tych cn�t wyda-
wa�a mi si� atrakcyjna, ale w ko�cu zrezygnowa�em z nich. Pod wzgl�-
dem fizycznym by�em dobrze przystosowany do �ycia wojownika.
Zna�em te� zasady prowadzenia wojny i zdawa�em sobie spraw�, �e
je�li nie zgin�, to z up�ywem czasu b�d� je poznawa� coraz lepiej.
By�em te� przekonany, �e Odwag� i Ducha Walki ju� mam. Chocia�
w wieku lat osiemnastu nie mo�na by� tego pewnym, arogancja m�o-
do�ci pozwoli�a mi mniema�, �e tych cech mi nie brakuje.
Cnot�, o kt�r� w ko�cu poprosi�em, by�o Opanowanie. Maj�c
przed sob� �ycie pe�ne bitew, nie chcia�em karmi� si� z�udzeniami.
Nie mia�em ochoty, aby sza� bitewny zam�ci� mi w g�owie, nie chcia-
�em �adnego chwilowego szale�stwa, po kt�rym zastanawia�bym si�,
gdzie jestem, dlaczego si� tam znalaz�em i co w�a�ciwie powinie-
nem dalej robi�. Pragn��em tej jasno�ci umys�u, kt�ra tak niewielu
jest dana, a bez kt�rej wszystkie pozosta�e dary s� bezu�yteczne.
Wiedzia�em, �e je�li moja modlitwa zostanie wys�uchana, nie b�d�
m�g� uciec przed szale�stwem zwanym wojn� i b�d� musia� �y� ze
wspomnieniami zar�wno pi�knymi, jak i potwornymi. Lepiej jed-
nak �y� z nimi, ni� nie �y� w og�le.
Ju� od wielu lat zastanawiam si�, czy m�j �wczesny wyb�r wy-
nika� z niewinno�ci, ignorancji, czy te� rozkosznego szale�stwa, kt�re
kaza�o mi dowiedzie� si�, jak bardzo potrafi� oszale�.
Zwin��em lew� d�o� w pi�� i przycisn��em do mostka, jakbym
trzyma� w niej tarcz� zakrywaj�c� pier�. Praw� r�k� wysypa�em ka-
dzid�o na w�giel, a potem wyci�gn��em j� w d�, jakbym trzyma�
miecz skierowany ostrzem ku ziemi. Kadzid�o zacz�o si� tli� i dr��ca
wst��ka dymu unios�a si� w powietrze.
- O boski Kedynie, wys�uchaj mojej modlitwy - powiedzia-
�em zni�onym g�osem, aby nie przeszkadza� innym wojownikom
obok mnie. - Ty jeste� �r�d�em wszelkiego bohaterstwa. Tw�j umys�
jest jak ostrze brzytwy odcinaj�ce fikcj� od fakt�w, plotk� od praw-
dy, l�ki od rzeczywisto�ci. B�agam ci�, aby� wyostrzy� m�j umys�
tak, bym widzia� jasno, my�la� jasno i wiedzia�, sercem i g�ow�, co
musz� zrobi�, kiedy zacz�� i jak najlepiej wykona� swoje zadanie.
Z twoj� pomoc� nigdy nie cofn� si� przed walk�, nie zaniedbam
wykonania swoich obowi�zk�w, nie porzuc� tych, kt�rzy najbar-
dziej na mnie polegaj�. Przyrzekam to na m�j honor, teraz i na
wieki wiek�w.
Unios�em wzrok ku pos�gowi. Dym zebra� si� wok� niego jak
burzowa chmura, a ja czeka�em na piorun. Nic takiego jednak nie
sta�o si� i zda�em sobie spraw�, �e nie otrzymam �adnego znaku,
czy moja modlitwa zosta�a wys�uchana, a moje �yczenie spe�nione.
U�miechn��em si�, bo przysz�o mi do g�owy, �e by� mo�e w�a�nie ta
�wiadomo�� jest potwierdzeniem, i� Kedyn da� mi Opanowanie.
A mo�e po prostu oszukuj� samego siebie, co dowodzi�oby czego�
zupe�nie przeciwnego?
Wsta�em i wszed�em po schodach na g�r�. Poszed�em do akoli-
ty, kt�ry sprzeda� mi kadzid�o. M�czyzna wyj�� niewielk� rze�bio-
n� piecz��, posmarowa� j� atramentem i przycisn�� do mojej maski
tu� pod prawym okiem. Pozostawi�a znak w kszta�cie tr�jz�bu, kt�-
ry by� dowodem, �e zbrata�em si� z Kedynem. Pok�oni�em mu si�
i leniwym krokiem wyszed�em ze �wi�tyni.
Kiedy pojawi�em si� na zewn�trz, dwaj m�odzie�cy w ksi�yco-
wych maskach, siedz�cy u podn�a schod�w, wstali i ruszyli w mo-
j� stron�. Obaj mieli ubrania w tym samym kolorze co moje, ale
wykonane z jedwabiu, kt�ry po�yskiwa� w s�o�cu. Obaj u�miechali
si� szeroko i obaj mieli na maskach �wi�tynne znaki.
Rozpozna�em ich natychmiast, musia�em jednak zachowywa�
si� tak, jak nakazywa�a tradycja.
- Dzie� dobry, moi panowie. Z kim mam przyjemno��?
- Ja jestem Rounce Playfair. - Rounce dor�wnywa� mi wzros-
tem, i chocia� nie tak pot�nie zbudowany jak ja, brak si�y nadrabia�
szybko�ci�. Kasztanowe w�osy mia� kr�tko ostrzy�one, zgodnie z mo-
d�, kt�rej ho�dowa� jego ojciec, ale w jego br�zowych oczach jarzy-
�o si� tyle psotnych iskier, �e na pewno nie wzi�� sobie tych postrzy-
�yn do serca. Na jego masce te� widnia� znak Kedyna. Zaskoczy�o
mnie to, bo my�la�em, �e sk�ania� si� raczej ku Erlinsax, bogini m�-
dro�ci, lub Graegen, b�stwu sprawiedliwo�ci.
- Ja za� - wtr�ci� ni�szy blondyn - nazywam si� Bosleigh Nor-
rington. Niebieskie oczy Leigha b�yszcza�y, kiedy sk�ada� mi szybki,
lecz wyszukany uk�on. By� ode mnie ni�szy o szeroko�� d�oni i chud-
szy o jakie� dziesi�� kilogram�w. Jego mask� r�wnie� ozdabia� znak
boga wojny, ale on po prostu nie mia� wyboru. Cho� niewysoki i nie-
zbyt szybki, jako syn pana Norringtona mia� przed sob� tylko tak�
przysz�o��. Na szcz�cie on sam zawsze tego chcia�. Nikt nie wie-
rzy�, �e jako wojownik dor�wna swemu ojcu, jednak wi�kszo�� s�-
dzi�a, �e nie splami honoru rodziny Norrington�w.
- Ciesz� si�, �e was pozna�em. Jestem Tarrant Hawkins. - Wy-
prostowa�em si� na ca�� swoj� wysoko�� i potem lekko zmarszczy-
�em brwi. - Sk�d ten znak Kedyna, Rounce? Nie s�dzi�em, �e poci�-
ga ci� �ywot wojownika.
M�j przyjaciel wzruszy� ramionami.
- Cnoty wojownika pomagaj� tym, kt�rzy bior� udzia� w wal-
ce. Handel to walka, st�d m�j wyb�r. Poza tym Leigh zauwa�y�, �e
tr�jz�b ma trzy z�by, wi�c nasza tr�jka powinna trzyma� si� razem.
W ten spos�b b�dziemy silniejsi.
- To prawda. - Kiwn��em g�ow� w stron� Leigha. - A wi�c do-
k�d si� wielmo�ny pan teraz udaje?
Leigh przyj�� poz� pe�n� godno�ci, ale sta� o stopie� ni�ej, a ja na
dodatek by�em od niego wy�szy, wi�c wygl�da�o to dosy� �miesznie.
- Pewien krawiec ko�czy mi szy� kostium na dzisiejszy wie-
cz�r. Zaproponuj � mu za to ksi�ycowe z�oto. Moja rodzina rok w rok
dobrze go op�aca, wi�c sta� go, by ten jeden str�j da� mi za darmo.
Potem wr�c� do domu zje�� co� przed przyj�ciem. Ty oczywi�cie
te� jeste� zaproszony. B�dzie Rounce i jeszcze kilku koleg�w. Po-
wiedz, �e przyjdziesz. Nie przyjm� odmowy.
Westchn��em.
- Spr�buj�, Leigh, ale niczego nie mog� obieca�. Przyje�d�a
moja siostra Noni z dzie�mi, a matka ma nadziej�, �e zjawi si� r�w-
nie� Annas.
- No c�, nawet nie przysz�oby mi do g�owy, aby psu� zjazd
rodzinny rodu Hawkins�w. - Oczy Leigha rozb�ys�y. - Po prostu
przyprowad� ich wszystkich, ��cznie z ca�ym przych�wkiem Noni.
Przecie� tw�j ojciec s�u�y u mojego jako Stra�nik Pokoju, wszyscy
b�dziecie mile widziani. Po prostu musicie przyj��.
- Spr�buj�, Leigh.
Rounce po�o�y� r�k� na ramieniu Leigha.
- On tak m�wi zawsze, kiedy wie, �e do nas nie do��czy.
U�miechn��em si� szeroko.
- No c�, m�j ojciec nie�atwo zmienia swoje przyzwyczajenia.
Tacy s� wszyscy ludzie z jego pokolenia. Bardzo r�ni� si� od pana
Norringtona i od nas. On uwa�a, �e mo�e przyj�� do was tylko podczas
wykonywania obowi�zk�w s�u�bowych albo je�li sam pan Norring-
ton go zaprosi. �eby go zmusi� do zabrania rodziny potrzebna by
by�a zbrojna eskorta.
- No dobrze, Tarrancie. Ale kiedy my zajmiemy miejsca na-
szych ojc�w, zasady zmieni� si�, prawda? Polityka otwartych drzwi
i tak dalej. Nie pozwol�, �eby by�o inaczej. - Leigh wysun�� rami�
spod r�ki Rounce'a, i parskn�� �miechem, kiedy przyjaciel potkn��
si�. - Chod�, Rounce, mamy du�o do zrobienia. Spotkamy si� wie-
czorem, Tarrancie, prawda?
Pomog�em Rounce'owi z�apa� r�wnowag�.
- Przedstawi� spraw� ojcu, ale niczego nie obiecuj�. Je�li nie
spotkamy si� u ciebie, zobaczymy si� na przyj�ciu.
- Niech b�dzie. - Leigh zasalutowa� mi niezgrabnie. - Dzi� wie-
czorem nasze �ycie rozpocznie si� naprawd�, a �wiat nigdy ju� nie
b�dzie taki sam.
Rozdzia� 3
Prawd� powiedziawszy, nie mia�bym nic przeciwko temu, �eby
m�j �wiat pozosta� jednak w pewnym stopniu taki sam, cho�by tyl-
ko ze wzgl�du na �z�, kt�r� dostrzeg�em w oku matki, kiedy owego
wieczora wyg�adza�a po�y mojej kamizelki. Wiedzia�em ju� w�wczas,
�e moje dorastanie sprawia jej b�l, kt�rego nawet nie mog�em sobie
wyobrazi� i, co gorsza, nic nie mog�em zrobi�, aby go zmniejszy�. Pr�-
bowa�em odsun�� od siebie te my�li. Rozmawia�em z ojcem o zapro-
szeniu Leigha, ale tak jak przewidywa�em, nie da� si� przekona�. Zosta-
�em wi�c w domu i musia�em patrze�, jak oczy matki zachodz� �zami,
pomimo weso�ego towarzystwa ponownie zjednoczonej rodziny.
Przyj�cie organizowane przez miasto mia�o odby� si� w Pa�acu
Senatu. Cz�ci� tego du�ego i fantazyjnie ozdobionego budynku by�a
rotunda, do kt�rej wchodzi�o si� po schodach. Zdobi�y go portrety
i pos�gi naszych przyw�dc�w, jednak najciekawsza by�a galeria ko-
pii masek noszonych przez Senator�w z Wy�szej i Ni�szej Izby.
W Izbie Wy�szej zasiada�o szesnastu arystokrat�w wybieranych przez
cz�onk�w Izby Ni�szej, do kt�rej nale�eli kupcy i arystokraci z m�od-
szych ga��zi rod�w. Ka�dy z nich musia� mie� drzewo genealogicz-
ne si�gaj�ce czas�w Wielkiej Rebelii, a chocia� wielu Oriosan mog-
�o si� tym poszczyci�, tylko ci, kt�rym uda�o si� zgromadzi� pewn�
ilo�� d�br materialnych, trafiali do Senatu.
Tego wieczora na mniejszej galerii Izby Wy�szej, znajduj�cej si�
na g�rze za wej�ciem na sal� obrad Izby Ni�szej, usadowili si� muzycy,
graj�cy staro�ytne melodie u�wi�cone przez tradycj�. Aby wzi�� udzia�
w przyj�ciu, musia�em przej�� korytarzem prowadz�cym pod galeri�
orkiestry, do szczytu d�ugich schod�w, schodz�cych w d� na sal� po-
siedze�. Dooko�a ca�ego pomieszczenia bieg�a galeria ogrodzona sze-
rok� balustrad�. By�o to miejsce dla widz�w, kt�rzy chcieli przypatry-
wa� si� obradom zgromadzenia, ale dzisiaj wyj�tkowo sta�y tam krzes�a.
Gdy zatrzyma�em siana szczycie schod�w, zamaskowany szarn-
belan w czerwonym stroju dwukrotnie uderzy� lask� w pod�og�
i oznajmi�:
- Pan Tarrant Hawkins!
Po jego s�owach rozleg�y si� s�abe oklaski, g��wnie w�r�d wi-
dz�w na galerii, a ja zszed�em w d� po schodach.
Przede mn� rozpo�ciera�a si� obszerna komnata. Przy �cianie
naprzeciw schod�w wznosi�a si� masywna konstrukcja sk�adaj�ca
si� ze z��czonych ze sob� drewnianych platform. Sta�y na nich rz�dy
�aw, na kt�rych zazwyczaj zasiada� marsza�ek zgromadzenia wraz
ze swymi zast�pcami, ale tego wieczora by�y one puste i udekoro-
wane kwiatami. Wielkie, okr�g�e srebrne lustro, przywodz�ce na my�l
ksi�yc, powieszono na miejscu marsza�ka. Lustro ze�rodkowa�o
nasze odbicia i pomniejszy�o je tak, �e stali�my si� prawie niewi-
dzialni. Sto�y zastawione jad�em i napitkiem otacza�y drewnian�
konstrukcj� jak zasieki, kt�re mia�y nas powstrzyma�.
Szybko dostrzeg�em Rounce'a i do��czy�em do niego. S�u��cy
wcisn�� mi w r�ce puchar, nape�niony czerwonym winem, wytraw-
nym i krzepi�cym. Wyczu�em w nim s�odki posmak i delikatny aro-
mat jag�d. To jaki� stary rocznik. By�em zaskoczony, bowiem m�o-
dzi w ksi�ycowych maskach dostawali zazwyczaj m�ode wina, kt�re
jeszcze nie dojrza�y.
U�miechn��em si� do Rounce'a.
- Dobre wino.
- Wiem, sam wybiera�em. - Kiedy skin�� mi g�ow�, na g�rze roz-
leg�y si� oklaski, kt�rymi witano kolejnego go�cia. - Marsza�ek po-
prosi� mojego ojca, by dostarczy� wino na dzisiejszy wiecz�r. Ojciec
zamierza� wys�a� zesz�oroczne, z pierwszego t�oczenia, a�e ja na-
m�wi�em go, �eby poszuka� g��biej w piwnicy. Ma�o brakowa�o, a nie
zgodzi�by si�, ale przypomnia�em mu, �e to, za co teraz p�acimy
z�otem ksi�ycowym, p�niej b�dziemy kupowa� za prawdziwe, wi�c
i on skorzysta, je�li zapami�tamy jego trunek jako dobry.
- Dobrze pomy�lane. - Poci�gn��em nast�pny �yk i unios�em
puchar, oddaj�c Rounce'owi cze��. - Chocia� w�a�nie takie pomy-
s�y sprawiaj�, �e tak mnie dziwi ten tr�jz�b na twojej masce.
Na twarzy Rounce'a pojawi� si� pe�en wy�szo�ci u�mieszek.
- Armie potrzebuj� kwatermistrz�w, czy� nie?
- M�j ojciec nigdy nie wspomina�, �e na polu bitwy dostawali
dobre wino.
- Wobectegojab�d�musia�tozmieni�. -Rounce spojrza� w pu-
char, kt�ry trzyma� w d�oniach. - My�la�em o Graegen, jak sugero-
wa�e�, a nawet o Turice...
- O Turice? Odda�by� si� pod w�adz� �mierci?
- Ta bogini w�ada raczej przemian� ni� �mierci�, ale i tak nie
mo�na zaprzeczy�, �e to w�a�nie �mier� odmieni�a m�j los. Rozpo-
cz��em �ycie jako najstarszy syn w rodzinie kupca, kt�rego kuzyn
by� arystokrat�. Na skutek choroby tamta ga��� rodziny wymar�a
i nagle nasz status si� poprawi�. Niby jestem tym samym cz�owie-
kiem co przedtem, a jednak...
Skin��em g�ow�. Widywa�em Rounce'a w Valsinie jeszcze przed
tym awansem jego rodziny, kiedy towarzyszy�em matce w wypra-
wach na targ. Firma Playfair i Synowie s�yn�a z uczciwo�ci, ale
Rounce i ja byli�my po prostu dzieciakami zerkaj�cymi na siebie
podejrzliwie. Gdy jego ojciec sta� si� arystokrat�, firma zmieni�a na-
zw�, a od Rounce'a zacz�to oczekiwa�, �e b�dzie obraca� si� w lep-
szym towarzystwie. Trafi� do tego samego studenckiego batalionu
co Leigh i ja. Wcze�nie wystrzelili�my w g�r� i przewy�szali�my
wzrostem wi�kszo�� naszych koleg�w, wi�c wiele �wicze� wyko-
nywali�my wsp�lnie. I tak zostali�my przyjaci�mi.
- M�j ojciec mawia, �e ludzie pami�taj� nie tego �o�nierza, kt�ry
przed bitw� ma naj�adniejszy mundur, ale tego, kt�ry po bitwie nadal
trzyma si� na nogach. Ty jeste� jednym z tych, kt�rzy nie upadn�.
- Tylko wtedy, je�li ty b�dziesz mnie podtrzymywa�. - Rounce
poklepa� mnie po ramieniu. - A tak na marginesie, przygotuj si� na
nieprzyjemno�ci. Brakowa�o nam ciebie przy obiedzie i Leigh mo�e
mie� muchy w nosie.
- A to by�oby niezwyk�e, poniewa�...?
Rounce parskn�� �miechem, i wskaza� schody.
- Sam zobaczysz. Oto i nasz ma�y Leigh.
Uderzenie laski rozbrzmia�o echem w ca�ej komnacie. Potrzeb-
ne by�y jeszcze dwa, aby szepty przycich�y, a dopiero po czwartym
w ca�ym pomieszczeniu zapanowa�a cisza. Szambelan odczeka� chwi-
l�, aby mie� pewno��, �e ju� nikt nie rozmawia, a potem dokona�
prezentacji:
- Pan Bosleigh Norrington!
Leigh, stoj�cy na szczycie schod�w, uk�oni� si� zgrabnie, gdy
przetoczy�a si� nad nim burza oklask�w. Tradycja dzisiejszej nocy
wymaga�a, aby�my opr�cz maski za�o�yli jeszcze co� bia�ego. Ja
i Rounce zdecydowali�my si� na bia�e koszule, nasz przyjaciel po-
sun�� si� o du�y krok dalej. Mia� na sobie marynark� z bia�ego at�a-
su, zdobion� koronkami przy szyi i mankietach. Spodnie, r�wnie�
bia�e, z tego samego materia�u, si�ga�y do kolan i przechodzi�y w bia-
�e po�czochy. Do tego za�o�y� niskie buty wykonane z bia�ej sk�ry
i ozdobione srebrnymi sprz�czkami.
Leigh powoli schodzi� po schodach, u�miechaj�c si� i machaj�c
do zgromadzonych poni�ej ludzi, za� skinieniem g�owy pozdrawia-
j�c widz�w na g�rze. By� w swoim �ywiole, wszystkie oczy skiero-
wa�y si� na niego. Je�li wierzy� mojemu ojcu, traktowano go tak
niemal od dnia, kiedy si� urodzi�, bo by� pierwszym dzieckiem pana
Norringtona i na dodatek synem. Ch�opiec wyr�s� na m�czyzn�
przywyk�ego do bycia w centrum uwagi i w pewnym stopniu czu�
si� nieswojo, kiedy by�o inaczej.
Gdy Leigh znalaz� si� na dole, Rounce i ja spojrzeli�my na sie-
bie i parskn�li�my �miechem. Nasz przyjaciel kroczy� ku nam, za-
trzymuj�c si� od czasu do czasu, aby z�o�y� uk�on rozchichotanym
dziewcz�tom. Przej�cie przez t�um zaj�o mu tyle czasu, �e zd��y-
�em wypi� prawie ca�e wino. Kiedy wreszcie do nas dotar�, Rounce
zaczyna� ju� pi� kolejny kielich.
Leigh wpad� na mnie, podni�s� g�ow� i u�miechn�� si�.
- Ach, tu jeste�, Tarrancie! S�dzi�em, �e poszed�e� co� zje��.
Witaj, Rounce.
U�miechn��em si� szeroko.
- Nie udawaj, �e nas nie szuka�e�.
- No c�, oczywi�cie, �e was szuka�em, moi drodzy, ale nie
mog� pozwoli�, aby oni si� o tym dowiedzieli. - Tu Leigh wskaza�
oczami widz�w na galerii. - Nie chcia�bym, aby uznali mnie za s�a-
beusza, kt�ry nie mo�e �y� bez swoich przyjaci�.
Rounce przewr�ci� oczami.
- Gadaj dalej w ten spos�b, a w og�le nie b�dziesz ich mia�.
- Nie obra�aj si�. Przecie� wiesz, �e �artuj�.
- Odrobin� za cz�sto, Leigh. - Odsun��em si� na bok, aby umo�-
liwi� mu doj�cie do sto�u z winem. - Na co ma pan ochot�, wiel-
mo�ny panie?
Leigh poci�gn�� nosem i przeszed� obok mnie.
- Ach, po takim wej�ciu tak cz�owieka suszy...
Spojrzawszy ponad jego g�ow� na galeri�, poczu�em, �e co� mnie
�ciska w �o��dku. Wszyscy widzowie mieli na sobie wspania�e ubrania,
uszyte z materia�u ufarbowanego na jaskrawy czerwony kolor. Ma-
ski, kt�re zas�ania�y ca�e ich twarze, nie mia�y �adnych ozd�b, ca�-
kowicie ukrywaj�c ich to�samo��. Chocia� niekt�re osoby, na przy-
k�ad korpulentny marsza�ek Izby Ni�szej, by�y pod r�nymi wzgl�dami
charakterystyczne i mo�na je by�o rozpozna�, wi�kszo�� widz�w
stapia�a si� w jedno morze anonimowych postaci. Nie przyszli tutaj,
aby ich ogl�dano, ale po to, by ogl�da� nas i decydowa� o naszej
przysz�o�ci. To, co w jakiej� chwili zobacz�, mo�e zdecydowa�, kt�ry
regiment da mi szans�, bym do niego wst�pi�, lub kt�ra kompania
handlowa poprosi o moje us�ugi. Udaj�c trosk�, Leigh podrwiwa�
sobie ze znaczenia tych obserwator�w, poniewa� �cie�ka jego �ycia
zosta�a ju� wytyczona. Nagle zda�em sobie jednak spraw�, �e ja nie
mam takiej pewno�ci. Sko�czy�em wi�c wino i zacz��em szuka� ja-
kiej� damy, kt�r� m�g�bym poprowadzi� na parkiet, demonstruj�c
w ten spos�b swoje dobre maniery.
W chwil� p�niej Leigh da� mi okazj� zaprezentowania swoich
umiej�tno�ci bojowych. M�j przyjaciel powoli posuwa� si� wzd�u�
sto�u, w�chaj�c r�ne roczniki win i zgaduj�c, z jakiego regionu
i z kt�rego roku pochodzi podany mu trunek. Rounce, id�c tu� za
nim, potwierdza� ka�dy jego werdykt. Szli tak, a� wreszcie Leigh
wpad� na jakiego� m�czyzn� stoj�cego po prawej stronie i nawet
na niego nie patrz�c, warkn�� do�� w�adczym tonem:
- Usu� si�, panie, mam bowiem do wykonania niecierpi�c�
zw�oki misj�.
- Wi�kszo�� z nas �yka wino g�b�, ale ty ci�gniesz je nosem, co?
Leigh zwr�ci� g�ow� w stron� m�wi�cego, zobaczy�em, jak ogl�-
da jego czarne spodnie z samodzia�u i wypolerowane, ale znoszone
buty. Niestety, pochylony nad sto�em nie m�g� oceni�, jak du�y jest
jego rozm�wca.
- Powiedzia�em, �eby� si� usun��, cz�owieku.
- Ju� nie �panie"?
Leigh odwr�ci� si� i wyprostowa�. Musia� zadrze� g�ow� do g�ry,
aby spojrze� w twarz nieznajomego, wznosz�c� si� ponad jego mocno
umi�nion� piersi� i pot�nymi barami. G�sta szopa rudych w�os�w
je�y�a si� na jego g�owie, za� twarz pokrywa�y piegi widoczne w miej -
scach niezakrytych mask�. W otworach maski b�yszcza�y jak szma-
ragdy jego zielone oczy. Pod prawym okiem dostrzeg�em znak tr�j-
z�bu. M�czyzna mia� na sobie czarn� p��cienn� tunik�, a wok�
lewego bicepsa zawi�zany pasek bia�ego materia�u. Jego wargi wy-
krzywia� z�y u�miech.
- By� mo�e, m�j dobry cz�owieku - Leigh nie mia� zamiaru
ust�pi� - powinienem zapozna� ci� z manierami, kt�re cenione s�
w dobrym towarzystwie.
M�czyzna uni�s� lew� d�o� i zacisn�� j� w pi��, kt�ra wype�-
ni�aby �redniej wielko�ci mis�.
- By� mo�e ja powinienem zaznajomi� ci� z moj� pi�ci�.
- Spokojnie, przyjacielu, spokojnie. - Wysun��em si� naprz�d
i wcisn��em mi�dzy rudzielca a Leigha. - Mia�e� du�o szcz�cia, �e
wylosowano ci�, aby� uczestniczy� w tym przyj�ciu. Korzystaj z te-
go i nie wywo�uj b�jek.
- Nie jestem twoim przyjacielem.
- Nie, ale wszyscy nosimy znak Kedyna. To ma przecie� jakie�
znaczenie. - U�miechn��em si� i wyci�gn��em do niego d�o�. - Je-
stem Tarrant Hawkins.
Olbrzym powoli skin�� g�ow�, wyci�gn�� praw� d�o� i zatopi�
w niej moj�.
- Naysmith Carver, czeladnik p�atnerski. Tak w�a�nie zamie-
rza�em korzysta� z tego, co mam i niczego wi�cej nie robi�. - Po-
woli zacz�� si� u�miecha�, a ja szczerze potrz�sn��em jego prawic�.
Uwolniwszy d�o�, odwr�ci�em si�, spychaj�c Rounce'a i Leigha
nieco w ty�.
- Pozna�e� ju� Bosleigha Norringtona. To jest Rounce Playfiar.
- Mi�o mi - powita� go Rounce.
- Nawzajem. - Naysmith spojrza� w d�, na Leigha. - Je�li da-
lej b�dziesz szed� w tamtym kierunku, to najlepsze wino znajdziesz
na ko�cu.
Leigh zamruga� oczami i skin�� g�ow�. Na jego twarzy pojawi�
si� u�miech. Przyjaciel przesun�� si� za mn� i min�� Naysmitha.
- Hej, Nay - ach, to jest przecie� rym - hej, Nay, gdzie� u�miech
na twarzy twej? - Za�mia� si� z samego siebie. - To jest takie liryczne.
Olbrzym zmru�y� oczy.
Unios�em d�o�.
- Naysmith, wybacz mu, prosz�. Jest po prostu podniecony i dla-
tego tak si� zachowuje. �wi�to letniego przesilenia i tak dalej.
- Fanga w nos by go wyleczy�a, nie?
Leigh wzi�� ze sto�u kielich wina i odwr�ci� si� do nas.
- Ale dla mnie tylko ta najlepsza.
Prawa d�o� Naysmitha zacisn�a si�. Nie mia�em w�tpliwo�ci,
�e po jego najlepszej fandze g�owa Leigha zawirowa�aby jak kurek
na dachu podczas zawiei.
Pr�bowa�em odwr�ci� uwag� olbrzyma.
- Do jakiego oddzia�u chcia�e� wst�pi�, Naysmith?
- Wo�aj� na mnie Nay, za du�o ju� tych Smith�w. - Nasz nowy
znajomy wzruszy� ramionami. - Do Gwardii Krajowej, je�li b�d�
musia�. Najlepsza by�aby pewnie Gwardia Piesza Norrington�w.
Cz�owiek m�g�by si� wyrwa� z Valsiny.
- Nie Lansjerzy Pogranicza ani Oriosa�scy Zwiadowcy? - Le-
igh patrzy� na nas z szerokim u�miechem na twarzy. - Ci�kim Dra-
gonom przyda�by si� kto� taki jak ty, chocia� w�tpi�, czy znalaz�by
si� ko�, kt�ry by ci� ud�wign�}.
- Niekt�re ud�wign�, niekt�re nie. - Nay jednym haustem wy-
pi� reszt� swego wina i zamierza� obetrze� usta r�kawem, ale po-
wstrzyma� si�. - Je�d�cy to my�l�tylko o fechtunku. Ja od lat pracu-
j� m�otem. Walenie maczug� to robota dla mnie.
- Twoja si�a przyda ci si� podczas wojny. - Leigh sko�czy� wino
i odstawi� kielich na st�. - Jak sobie jednak poradzisz na balu? Wi-
dzowie zobaczyli ju�, �e potrafimy pi�, wi�c mo�e teraz oczarujemy
te damy, pokr�ciwszy si� z nimi po parkiecie?
Dobrze zna�em Leigha, dlatego nie umkn�a mi nutka okrucie�-
stwa w jego propozycji. Nie by�o na sali dziewczyny, kt�ra nie ucie-
szy�aby si� na my�l o tym, �e ludzie zobacz� j� w ramionach syna
pana Norringtona. Rounce te� �atwo znalaz�by partnerk�, ale wi�k-
szo�� obecnych tu dam pochodzi�a z warstwy spo�ecznej, dla kt�rej
Nay nie by� wart nawet jednego spojrzenia. Nawet te dziewcz�ta,
kt�re zdoby�y umiej�tno�ci potrzebne do wykonywania jakiego� rze-
mios�a, my�la�y o ma��e�stwie, a w tym wieku ka�da z nich marzy-
�a o tym, aby dzi�ki zwi�zkowi poprawi� swoj� pozycj�. Chocia�
wszystkie zaklina�yby si�, �e chc� wyj�� za m�� z mi�o�ci, tytu� i pie-
ni�dze czyni� konkurenta o wiele bardziej godnym kochania.
Nay spojrza� na t�um tancerzy wiruj�cych w takt muzyki.
- Nie znam tych krok�w.
Jego g�os nie zdradza�, �e si� poddaje, i Leigh wykorzysta� to.
- Wybierz wi�c taniec, a ja ka�� go zagra�.
- Ja tam nie wiem, jak on si� nazywa. - Nay skrzy�owa� musku-
larne ramiona na piersi. - Ta�czymy przy piosence �migaj�ce stopy.
Rounce zanuci� kilka takt�w, a potem skin�� g�ow�.
- Ten taniec to Pl�s przy ognisku, Leigh.
- A wi�c zata�czymy Pl�s przy ognisku. Panowie... - Mach-
ni�ciem r�ki Leigh nakaza�, by�my poszli za nim. Pozwoli�em, aby
Nay wysun�� si� przede mnie, za Rounce'a, co Leigh skwitowa�
zmarszczeniem brwi. - Chcia�em, �eby� ty r�wnie� nam towarzy-
szy�, Hawkins.
- Tak te� s�dzi�em, wielmo�ny panie.
Nay zerkn�� na mnie przez rami�.
- M�wi�e�, �e jak na ciebie wo�aj�?
- Tarrant, je�li kto� chce by� uprzejmy; Hawkins w innym wy-
padku.
- To pewno cz�sto s�yszysz swoje nazwisko.
- Rymuje si� lepiej ni� Tarrant.
- Us�ysza�em to! - Leigh odwr�ci� si� i pokaza� mi j�zyk. - Opo-
wiem wam o Tarrancie, ma�ej mr�wce przy Nayu gigancie... - Od-
wr�ciwszy si� zn�w, szybko wbieg� po schodach i powiedzia� co�
do szambelana, a on do szefa orkiestry. Leigh zbieg� na d� niemal
w podskokach.
- Wszystko jest za�atwione. - U�miechn�� si� i gestem wskaza�
nam rz�d m�odych kobiet. - Panowie, wybierzcie sw�j or�.
Leigh i Rounce natychmiast skoczyli ku rozchichotanym dziew-
cz�tom. Nay zerkn�� w lewo, gdzie sta�a niewielka grupa m�odych
kobiet ubranych podobnie do niego. Z�apa�em go za rami�. Spojrza�
na mnie z twarz� zmarszczon� ze zdumienia, a ja u�miechem doda-
�em mu otuchy.
- Mam pewien pomys�, je�li jeste� got�w spr�bowa�.
Nay mrukn�� co�, ale skin�� g�ow�.
Poprowadzi�em go w stron� bli�niaczek, May i Maud Lamburn.
Roziskrzone niebieskie oczy dw�ch jasnow�osych pi�kno�ci lustro-
wa�y nas przez otwory ksi�ycowych masek. Chocia� tak niskie, �e
nawet ja wydawa�em si� przy nich olbrzymem, i mocno ze sob�
zwi�zane, jak zawsze bli�niaczki, znane by�y r�wnie� z tego, �e za-
wzi�cie ze sob� wsp�zawodniczy�y. Je�li zaprosz� do ta�ca jedn�
z nich, druga nie b�dzie mog�a �cierpie�, �e sama stoi pod �cian�,
przyjmie wi�c ka�dego, kto si� nawinie.
A na dodatek obie bardzo dobrze ta�czy�y.
- May, czy uszcz�liwisz mnie rym ta�cem?
Dziewczyna uj�a moj� r�k� z u�miechem i skinieniem g�owy.
- Czuj� si� zaszczycona.
U�miechn��em si� do jej siostry.
- Maud, to m�j przyjaciel, Naysmith Carver.
- Szanowna pani pozwoli... - Nay poda� jej d�o�, a ona j� przyj�a.
Zaprowadzili�my wi�c nasze partnerki na parkiet i zaj�li�my miej-
sca za Rouncem i Leighem. Jak mo�na