7943

Szczegóły
Tytuł 7943
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7943 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7943 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7943 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Poul Anderson �� � � NAZYWAM SI� JOE � �Z ciemno�ci na wschodzie nadci�gn�� z wyciem wiatr, siek�c przed sob� biczem amoniakalnego py�u. W kilka chwil Edward Anglesey zaniewidzia� ca�kowicie. � �Wbi� wszystkie cztery �apy w rozkruszone skorupy stanowi�ce gleb�, wygi�ty w pa��k szuka� po omacku swojego podr�cznego wytapiacza. Wicher bucza� mu w czaszce jak oszala�y saksofon. Co� smagn�o go w plecy rani�c je do krwi: drzewo wyrwane z korzeniami i ci�ni�te sto kilometr�w. Strzeli� piorun, niezmiernie wysoko nad g�ow�, gdzie z nadej�ciem nocy wrza�y chmury. � �Jak gdyby w odpowiedzi, w�r�d lodowych wzg�rz zad�wi�cza� grzmot, skoczy� czerwony j�zyk ognia i zbocze g�ry run�o z �oskotem w d�, rozbryzguj�c si� po ca�ej dolinie. Powierzchnia planety zadygota�a. � �Wybuch sodu, pomy�la� Anglesey w�r�d huku. Ogie� i b�yskawica da�y tyle �wiat�a, �e uda�o mu si� odnale�� zgub�. Uj�� przyrz�dy w muskularne ramiona, mocno chwyci� ogonem rynn� i zacz�� si� przebija� w stron� przekopu, a tym samym do swego schronienia. � ��ciany i dach mia�o z wody zamarzni�tej wskutek oddalenia od S�o�ca, przygniatanej tonami atmosfery cisn�cej si� na ka�dy centymetr kwadratowy powierzchni. Lampka na olej drzewny spalany w wodorze, napowietrzana przez ma�y otw�r dla dymu, dawa�a samotnej izbie nik�e �wiat�o. � �Anglesey rozci�gn�� sw� szaroniebiesk� posta� na pod�odze, ci�ko dysz�c. Nie by�o sensu przeklina� burzy. Te amoniakalne zawieruchy cz�sto rozp�tywa�y si� o zachodzie s�o�ca i nie pozostawa�o nic innego, tylko je przeczeka�. Poza tym by� zm�czony. � �Za jakie� pi�� godzin zacznie �wita�. Mia� nadziej�, �e tego wieczora uda mu si� odla� brzeszczot siekiery, ale mo�e lepiej wykonywa� tak� prac� przy dziennym �wietle. � �Zdj�� z p�ki cia�o dziesi�cionoga i jad� mi�so na surowo, czyni�c d�u�sze przerwy w celu zaczerpni�cia z dzbanka sporych �yk�w p�ynnego metanu. Sprawy przybior� lepszy obr�t, gdy tylko postara si� o odpowiednie narz�dzia; na razie wszystko trzeba by�o z wielkim trudem wykonywa� i formowa� za pomoc� z�b�w, pazur�w i przypadkiem znalezionych sopli lodu oraz obrzydliwie delikatnych, rozpadaj�cych si� fragment�w statku. Dajcie mu kilka lat, a b�dzie �y� jak cz�owiek. � �Ziewn��, przeci�gn�� si� i u�o�y� do snu. � �Nieco ponad sto osiemdziesi�t tysi�cy kilometr�w od tego miejsca Edward Anglesey zdj�� z g�owy he�m. ��� Rozejrza� si� dooko�a, mru��c oczy. Po prze�yciach na powierzchni Jowisza czu� si� zawsze troch� nierealne z powrotem w czystym, uporz�dkowanym �wiecie sterowni. � �Mi�nie go bola�y. Nie powinny. W rzeczywisto�ci nie walczy� z huraganem wiej�cym z pr�dko�ci� kilkuset kilometr�w na godzin� przy potr�jnej grawitacji i temperaturze 133 stopni poni�ej zera. By� tutaj, w niemal zerowej grawitacji Pi�tego, oddychaj�c mieszanin� tleno-azotow�. To Joe �y� tam na dole i nape�nia� p�uca wodorem i helem pod ci�nieniem, kt�rego warto�� mo�na by�o jedynie szacowa�, bo roztrzaskiwa�o aneroidy i rozstraja�o piezometry. � �Niemniej jego cia�o czu�o si� zm�czone i rozbite. Napi�cie, niew�tpliwie - psychosomatyka. Ostatecznie przez dobre kilkana�cie godzin w pewnym sensie on by� Joem, a Joe ci�ko pracowa�. � �Po zdj�ciu he�mu Anglesey podtrzymywa� tylko cienk� ni� to�samo�ci. Esprojektor w dalszym ci�gu by� nastrojony na m�zg Joego, ale nie skupia� si� ju� na jego w�asnym. Gdzie� w g��bi umys�u rozpoznawa� nieokre�lone uczucie senno�ci. Co jaki� czas mgliste plamy barw znosi�o ku stonowanej czerni - czy�by sny? Niewykluczone, �e m�zg Joego powinien troch� �ni� w czasie, gdy umys� Angleseya z niego nie korzysta�. � �Na konsolecie projektora zamigota�a czerwona lampka i dzwonek zapiszcza� z elektronicznego strachu. Anglesey rzuci� przekle�stwo. Chude palce zata�czy�y na klawiaturze fotela; obr�ci� si� w miejscu i wystartowa� na drugi koniec sterowni do zespo�u instrument�w pomiarowych. Tak, to tutaj - znowu lampka K wpad�a w oscylacj�. Spali� si� obw�d. Jedn� r�k� szarpn�� �ciank� czo�ow�, drug� zacz�� grzeba� w panelu. � �Wewn�trz umys�u poczu� zanikanie ��czno�ci z Joem. Gdyby chocia� na chwil� straci� ca�kowicie ��czno��, nie wiadomo, czy uda�oby mu si� j� przywr�ci�. A Joe by� inwestycj� warto�ci kilku milion�w dolar�w i wielu lat pracy znakomitych specjalist�w. � �Anglesey wyj�� winowajczyni� z gniazdka i waln�� ni� o pod�og�. Ba�ka eksplodowa�a. Troch� mu ul�y�o, dok�adnie tyle, �eby znale�� now� lamp�, wetkn�� j� do gniazdka i na powr�t w��czy� pr�d. Kiedy maszyna nagrza�a si� i znowu zaczyna�a wzmacnia�, uczucie obecno�ci Joego w ciemnych zakamarkach m�zgu pog��bi�o si�. � �W�wczas cz�owiek w elektrycznym fotelu na k�kach powoli wyjecha� ze sterowni na korytarz. Niech kto� inny posprz�ta szk�o po rozbitej lampie. Mam to gdzie�. Mam gdzie� wszystkich. ��� Jan Cornelius nigdy nie by� od Ziemi dalej, ni� jakie� komfortowe uzdrowisko na Ksi�ycu. Dr�czy�a go my�l, �e da� si� naci�gn�� Psionics Inc. na trzynastomiesi�czne wygnanie. Fakt, i� wiedzia� o esprojektorach i ich kapry�nych wn�trzach tyle co o ka�dym cz�owieku na �wiecie. nie by� �adnym usprawiedliwieniem. Po co w og�le wysy�a� kogokolwiek? Kogo to obchodzi�o? � �Oczywi�cie Federacyjn� Akademi� Nauk. Najwyra�niej podpisa�a owym brodatym pustelnikom czek in blanco na koszt podatnik�w. � �I w taki spos�b Cornelius utyskiwa� sam do siebie przez ca�y lot po hiperboli w kierunku Jowisza. Potem pr�dko zmieniaj�ce si� kierunki przyspiesze�, oznaczaj�ce zbli�anie si� do jego male�kiego satelity wewn�trznego, doprowadzi�y Corneliusa do zbyt op�akanego stanu, by mia� jeszcze ochot� zrz�dzi�. A kiedy wreszcie, tu� przed roz�adunkiem, poszed� na g�r� do cieplarni, by rzuci� okiem na Jowisza, nie wyrzek� ani s�owa. Nikt tego nie czyni za pierwszym razem. � �Arne Viken czeka� cierpliwie, a� Cornelius napatrzy si� do syta. Mnie te� to jeszcze bierze, wspomina�. Za gard�o. Czasem a� boj� si� patrze�. � �W ko�cu Cornelius odwr�ci� si� od iluminatora. Sam mia� troch� jowiszow� postur�, b�d�c masywnym m�czyzn� o imponuj�cym brzuchu. - Nie wiedzia�em - szepn��. - Nigdy nie s�dzi�em... Widzia�em filmy, ale... � �Viken skin�� ze zrozumieniem g�ow�. - W samej rzeczy, doktorze Cornelius. Filmy nie daj� o nim poj�cia. � �Z miejsca, gdzie stali, wida� by�o ciemn�, nier�wn� powierzchni� satelity, mocno pofa�dowan� na kr�tkim odcinku tu� za w�skim pasem l�dowiska, a dalej ostro opadaj�c�. Wydawa�o si�, �e na tym ksi�ycu nie ma miejsca nawet na platform� kosmiczn� - a zimne konstelacje p�yn� za nim oraz wok� niego. Jedn� pi�t� nieba pokrywa� jasnobursztynowego koloru, opasany r�nobarwnymi wst�gami Jowisz, nakrapiany cieniami ksi�yc�w o rozmiarach planetarnych oraz wirami atmosferycznymi wielko�ci Ziemi. Je�li by�aby tu jakakolwiek odczuwalna grawitacja, Cornelius pomy�la�by odruchowo, �e ta wielka planeta spada na niego. W rzeczywisto�ci mia� uczucie, jakby go ssa�o w g�r�; nie przesta�y go jeszcze bole� d�onie, kt�rymi chwyci� por�cz, �eby si� przytrzyma�. � �- �yje pan tutaj... ca�kiem sam... z tym... ? - spyta� zduszonym g�osem. � �- Och, wie pan, jest tu nas razem oko�o pi��dziesi�ciu, ca�kiem sympatycznych - odrzek� Viken. - Nie jest najgorzej. Wszyscy zapisuj� si� na turnusy czterocyklowe - czterech przylot�w statku - i mo�e pan wierzy� lub nie, doktorze Cornelius, to jest m�j trzeci zaci�g. � �Przybysz zaniecha� g��bszych docieka�. By�o co� niepoj�tego w tych m�czyznach na Pi�tym. Na og� nosili brody, chocia� poza tym dbali o wygl�d zewn�trzny; ruchy ich cia� dostosowane do niskiej grawitacji byty jakby lunatyczne; rozmow� prowadzili w taki spos�b, i� mia�o si� wra�enie, �e chc� j� rozci�gn�� na okres roku i jednego miesi�ca mi�dzy kolejnymi przylotami statk�w. Wp�yn�a tak na nich ich klasztorna egzystencja - czy mo�e z�o�yli swoiste �luby ub�stwa, czysto�ci i pos�usze�stwa, bo na zielonej Ziemi nie czuli si� nigdy naprawd� w domu? � �Trzyna�cie miesi�cy! Cornelius wzdrygn�� si�. To b�dzie d�ugie i zimne czekanie, a honorarium i dodatki gromadz�ce si� dla niego by�y s�ab� pociech� tu, siedemset siedemdziesi�t milion�w kilometr�w od S�o�ca. � �- Wspania�e miejsce do bada� naukowych - ci�gn�� Viken. - Same udogodnienia, dobrana paczka koleg�w, spok�j i cisza - oraz, oczywi�cie... - Wycelowa� kciukiem w planet� i odwr�ci� si� do wyj�cia. � �Cornelius ruszy� w �lad za nim, ko�ysz�c si� niezgrabnie. - To bardzo ciekawe, niew�tpliwie -m�wi� sapi�c. -Fascynuj�ce. Ale doprawdy, doktorze Viken, gna� mnie taki kawa� drogi i kaza� mi sp�dza� rok z hakiem w oczekiwaniu na najbli�szy statek - �eby wykona� robot�, kt�ra mo�e mi zaj�� kilka tygodni... � �- Jest pan pewien, �e to takie proste? - zapyta� grzecznie Viken. Obejrza� si� za siebie i w jego oczach by�o co� takiego, co zmusi�o Corneliusa do milczenia. - Po tych wszystkich latach sp�dzonych tutaj pragn��bym zetkn�� si� kiedy� z tak� spraw�, cho�by najbardziej zagmatwan�, kt�ra nie oka�e si� jeszcze bardziej zagmatwana, gdy podejdzie si� do niej we w�a�ciwy spos�b. ��� Przeszli przez �luz� i tunel ��cz�cy j� z wej�ciem do Stacji. Niemal wszystko znajdowa�o si� pod ziemi�. Pokoje, laboratoria, nawet korytarze odznacza�y si� pewnym luksusem - we wsp�lnej sali by� nawet kominek z prawdziwym ogniem! B�g jeden wie, ile to musia�o kosztowa�! Zastanowiwszy si� nad ogromn� zimn� pustk�, w jakiej kry�a si� kr�lewska planeta, i nad swoim rocznym wyrokiem, Cornelius doszed� do wniosku, �e takie luksusy by�y rzeczywi�cie biologiczn� konieczno�ci�. � �Viken zaprowadzi� go do przyjemnie urz�dzonego pokoju, kt�ry mia� by� odt�d jego w�asno�ci�. - Nied�ugo przyniesiemy baga�e i wy�adujemy pa�ski sprz�t psioniczny. Teraz wszyscy albo rozmawiaj� z za�og� statku, albo czytaj� listy. � �Cornelius skin�� w roztargnieniu g�ow� i usiad�. Krzes�o, jak wszystkie meble na nisk� grawitacj�, by�o po prostu paj�kowatym szkieletem, ale podtrzymywa�o jego cielsko ca�kiem wygodnie. Si�gn�� do kieszeni p�aszcza w nadziei, �e uda mu si� przekupi� tego cz�owieka, by dotrzyma� mu przez chwil� towarzystwa. - Cygaro`? Przywioz�em troch� z Amsterdamu. � �- Dzi�ki. - Viken przyj�� je z przykr� dla Corneliusa oboj�tno�ci�, skrzy�owa� d�ugie chude nogi i dmucha� szarymi k��bami dymu. � �- Hm... pan jest tu szefem? � �- Niezupe�nie. Nikt tu nie jest szefem. Mamy za to jednego administratora kucharza - do za�atwiania niewielkiej ilo�ci spraw tego rodzaju, jakie si� mog� wy�oni�. Prosz� nie zapomina�, �e to jest stacja naukowa, zawsze i wsz�dzie. � �- Wobec tego czym si� pan zajmuje? � �Viken skrzywi� si�. - Prosz� innych nie wypytywa� tak bezceremonialnie, doktorze Cornelius - przestrzeg� go. - Woleliby raczej pogaw�dzi� sobie z przybyszem jak najd�u�ej. To rzadka okazja obcowa� z kim�, kogo wszelkich najdrobniejszych odpowiedzi si� nie... och, nie musi pan przeprasza�. Nie ma sprawy. Jestem fizykiem specjalizuj�cym si� w cia�ach sta�ych pod ultrawysokim ci�nieniem. - Skin�� g�ow� w stron� �ciany. - Jest ich du�o do przebadania - tam! � �- Rozumiem. - Cornelius przez chwil� pal�c w milczeniu cygaro. Nast�pnie rzek�: - Mam si� zaj�� k�opotami z psionik�, ale szczerze m�wi�c, nie widz� na razie powodu, dla kt�rego wasze maszyny mia�yby si� �le sprawowa�, jak doniesiono. � �- Chodzi panu o to, �e... hm, �e na Ziemi lampy K maj� wy�sz� stabilno��? � �- A tak�e na Ksi�ycu, na Marsie, na Wenus - widocznie wsz�dzie, tylko nie tutaj. - Cornelius wzruszy� ramionami. - Naturalnie wszystkie wi�zki psi s� kapry�ne i czasem dochodzi do niepo��danych sprz�e�, kiedy si�... Nie, najpierw pozbieram fakty, a potem zaczn� teoretyzowa�. Kim s� wasi espmeni? � �- Jest tylko Anglesey, ale on wcale nie ma formalnego przygotowania; zaj�� si� tym po wypadku i wykaza� takie wrodzone zdolno�ci, �e z miejsca go tutaj wys�ano, kiedy si� zg�osi� na ochotnika. Tak trudno dosta� kogokolwiek na Pi�tego, i� nie jeste�my drobiazgowi co do stopni. A je�li ju� o tym mowa, to Ed daje sobie rad� z prowadzeniem Joego r�wnie dobrze, jak doktorzy psioniki. � �- Ach, tak. Waszego pseudojowiszanina. Tej sprawie r�wnie� musz� si� przyjrze� bardzo dok�adnie - powiedzia� Cornelius. Mimo wszystko, zaczyna�o go to interesowa�. - Mo�e �r�d�em k�opot�w jest co� w biochemii Joego. Kto wie? Zdradz� panu pewn� mat�, dobrze strze�on� tajemnic�, doktorze Viken: psionika nic jest nauk� �cis��. � �Tamten u�miechn�� si� szeroko. - Ani fizyka - powiedzia�. Po chwili doda� powa�niej: - W ka�dym razie, moja ga��� fizyki. Mam nadziej� uczyni� j� �cis��. Dlatego w og�le tu jestem, jak pan si� domy�la. Dlatego wszyscy tu jeste�my. ���W pierwszej chwili widok Edwarda Angleseya przyprawia� o lekki szok. To by�a g�owa, dwoje ramion i para niepokoj�cych, intensywnie niebieskich, wytrzeszczonych oczu. Ca�a reszta by�a niewa�nym szczeg�em, schowanym w poje�dzie na k�kach. � �- Z zawodu biofizyk - powiedzia� Viken Corneliusowi. - Zajmowa� si� zarodnikami atmosferycznymi na Stacji Ziemia, kiedy byt jeszcze m�ody - nagle wypadek, przywali�o go poni�ej klatki piersiowej, praktycznie wszystko ma tam zmia�d�one. Typ ponuraka, musi si� pan z nim obchodzi� jak z jajkiem. � �Posadzony na w�skim krze�le w sterowni projektora psi, Cornelius doszed� do wniosku, �e Viken odmalowa� prawd� w zbyt jasnych barwach. � �Anglesey m�wi� z pe�nymi ustami, nieelegancko, ka��c czu�kom przy fotelu sprz�ta� za sob� okruszki. - Ja musz� - wyja�ni�. - W tym krety�skim miejscu obowi�zuje czas ziemski, GMT, a na Jowiszu nie. Musz� tutaj tkwi�, kiedykolwiek Joe si� budzi, got�w na jego przej�cie. � �- Nie mo�e pana kto� zast�powa�? - spyta� Cornelius. � �- Ba! - Anglesey wbi� n� w kromk� proteidu i pogrozi� ni� przybyszowi. Poniewa� by� to dla niego j�zyk rodzony, z�orzeczy� po angielsku - w j�zyku powszechnie u�ywanym na Stacji - ze straszn� zawzi�to�ci�. - S�uchaj, no! Stosowa�e� kiedy terapi� pozazmys�ow�? Nie sam pods�uch czy nawet dwustronny kontakt, tylko prawdziwy nadz�r wychowawczy? � �- Nie. Na to trzeba specjalnych, wrodzonych zdolno�ci, takich jak pa�skie. Cornelius u�miechn�� si�. Jego kr�tka i przymilna wypowied� zosta�a prze�kni�ta, bez wi�kszej uwagi ze strony zaci�tej twarzy naprzeciwko. - O ile dobrze rozumiem, chodzi o przypadki analogiczne do, hm, przywracania sprawno�ci systemowi nerwowemu dziecka dotkni�tego parali�em? � �- Tak, tak. Niez�y przyk�ad. Czy pr�bowa� kto� zgnie�� kiedy osobowo�� dziecka, przej�� j� w najbardziej dos�ownym sensie? � �- M�j Bo�e, nie! � �- Nawet w charakterze eksperymentu naukowego? - Anglesey wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Czy kt�rykolwiek operator esprojektora chlusn�� kiedy energi� i zala� dzieci�cy m�zg w�asnymi my�lami? Dalej�e, Cornelius, nie sypn� ci�! � �- No c�... to nie moja bran�a, jak pan wie. - Psionik ostro�nie odwr�ci� g�ow�, napotka� �agodne oblicze tarczy zegarowej i utkwi� w niej wzrok. - S�ysza�em, hm, co� nie co�... No c�, owszem, by�y pr�by w pewnych przypadkach patologicznych, przebicia si�... zniszczenia przemoc� z�udze� i iluzji pacjenta... � �- I nie wysz�o - odrzek� Anglesey. Roze�mia� si�. - To si� n i e m o � e uda�, nawet na dziecku, nie m�wi�c ju� o doros�ym z ca�kowicie ukszta�towan� osobowo�ci�. Przecie� trzeba by�o dziesi�ciu lat udoskonale� - prawda? - nim uda�o si� maszyn� usprawni� do tego stopnia, aby psychiatrzy mogli cho� "pods�uchiwa�" mimo naturalnych r�nic mi�dzy ich wzorcami my�lowymi a pacjent�w mimo r�nic wywo�uj�cych interferencje mieszaj�ce pacjentom w g�owach. Maszyna musi dostosowywa� si� automatycznie do r�nic mi�dzy poszczeg�lnymi osobnikami. Mi�dzy gatunkami przerzuca� most�w nie potrafimy w dalszym ci�gu. � �Je�li druga osoba jest sk�onna do wsp�pracy, mo�esz bardzo delikatnie kierowa� jej my�leniem. I to wszystko. Je�li usi�ujesz przej�� w�adz� nad innym m�zgiem, m�zgiem z w�asn� przesz�o�ci� i do�wiadczeniem, z w�asnym ja, powa�nie nara�asz w�asne zdrowie psychiczne. Ten drugi m�zg b�dzie si� instynktownie broni�. W pe�ni rozwini�ta, dojrza�a, zahartowana osobowo�� ludzka jest po prostu zbyt z�o�ona, by mo�na ni� by�o sterowa� z zewn�trz. Posiada zbyt du�o dr�g ucieczki, za du�o ciemnych si� jakie pod�wiadomo�� mo�e wezwa� w obronie osobowo�ci, je�li jej integralno�� jest zagro�ona. Do cholery, cz�owieku, nie umiemy panowa� nawet nad w�asnymi umys�ami, a co dopiero nad cudzymi! � �Skrzekliwa tyrada Angleseya urwa�a si�. Siedzia� zatopiony w my�lach przy pulpicie sterowniczym i b�bni� palcami po klawiaturze swojej mechanicznej matki. � �- Wi�c? - zapyta� po chwili Cornelius. � �Nie powinien si�, by� mo�e, odzywa�, lecz nie potrafi� powstrzyma� si� od m�wienia. By�o zbyt du�o ciszy - to prawie osiemset milion�w kilometr�w st�d od S�o�ca. Kiedy zamykasz usta na pi�� minut, cisza zaczyna dzwoni� ci w uszach jak na alarm. � �- Wi�c? - zadrwi� Anglesey. - A wi�c nasz pseudojowiszanin, Joe, ma fizycznie dojrza�y m�zg. Ca�y sekret mojej w�adzy nad nim polega na tym, �e m�zgowi Joego nigdy nie dano szansy stworzenia w�asnej osobowo�ci. To ja jestem Joe. Nie opuszcza�em go od chwili narodzenia si� jego �wiadomo�ci. Wi�zka psi przekazuje do mnie wszystkie dane z jego zmys��w i �le mu w zamian nerwowe impulsy motoryczne. Niemniej jednak on ma wspania�y m�zg, a jego kom�rki nerwowe rejestruj� �lady wszelkich prze�y�, dok�adnie tak samo jak twoje lub moje; jego synapsy przybra�y topografi�, kt�ra odpowiada mojemu "wzorcowi osobowo�ci". � �Ka�dy inny espmen, przejmuj�cy go ode mnie, przekona�by si�, �e by�oby to jak pr�ba wyzucia mnie samego z mojego m�zgu. Tego nie da si� zrobi�. M�wi�c �ci�le, Joe ma bez w�tpienia tylko podstawowy zestaw wspomnie� Angleseya ja na przyk�ad nie powtarzam sobie twierdze� trygonometrycznych, kiedy nim steruj� - ale jest wyposa�ony wystarczaj�co dobrze, �eby sta� si�, potencjalnie, odr�bn� osobowo�ci�. � �Faktem jest, �e zawsze, gdy budzi si� ze snu - zazwyczaj jest kilkuminutowy po�lizg, zanim wyczuj� zmian� poprzez moje naturalne zdolno�ci psi i ustawi� wzmocnienie he�mu - czeka mnie ma�y pojedynek. Odczuwam niemal... pewien op�r, dop�ki nie doprowadz� jego pr�d�w psychicznych do absolutnej zgodno�ci fazowej z moimi. Samo marzenie senne by�o wystarczaj�co odmiennym do�wiadczeniem, �eby... - Angleseyowi nie chcia�o si� ko�czy� zdania. � �- Rozumiem - powiedzia� cicho Cornelius. - Tak, to jasne. Swoj� drog�, nies�ychane, �e mo�e pan mie� taki wszechstronny kontakt z istot� o ca�kowicie innym metabolizmie. � �- To ju� nie potrwa d�ugo - rzek� z ironi� espmen - chyba �e potrafisz usun�� pow�d palenia si� lamp K. M�j zapas cz�ci zamiennych jest na wyczerpaniu. � �- Mam kilka hipotez roboczych - odpar� Cornelius - lecz tak s�abo znamy zasado rozchodzenia si� wi�zki psi - pr�dko�� niesko�czenie wielka czy tylko bardzo du�a, czy moc wi�zki zale�y ostatecznie od odleg�o�ci, czy nie? A co wiemy o mo�liwych skutkach transmisji - och, na przyk�ad poprzez zdegenerowan� materi� w j�drze Jowisza? M�j Bo�e, planety, na kt�rej woda to ci�ki minera�, a wod�r - metal! Co my w og�le wiemy? � �- Mamy si� o tym przekona� - warkn�� Anglesey. - O to chodzi w tym ca�ym projekcie. O wiedz�! Bzdura! - Omal nie splun�� na pod�og�. - Widocznie nawet ta odrobina wiedzy, jak� zgromadzili�my do tej pory, nie dotar�a do ludzi. Tam gdzie �yje Joe, wod�r jest wci�� gazem. Musia�by kopa� wiele kilometr�w w g��b, �eby dotrze� do warstwy sta�ej. I oczekuje si� ode mnie, bym przeprowadzi� naukow� analiz� warunk�w na Jowiszu. � �Cornelius postanowi� to przeczeka�, pozwalaj�c Angleseyowi si� wyszale�, a sam zaj�� si� roztrz�saniem problemu oscylacji lamp K. � �- Oni tam na Ziemi niczego nie rozumiej�. I tu te� nie. Czasami zdaje mi si�, �e nie chc� zrozumie�. Joe tkwi na dole nie maj�c niczego poza par� w�asnych r�k. On, ja, my - na pocz�tku wiedzieli�my niewiele wi�cej ponad to, �e prawdopodobnie b�dzie m�g� od�ywia� si� miejscowymi formami �ycia. Po�wi�ca prawie ca�y czas na zdobywanie �ywno�ci. To cud, �e zdo�a� tyle osi�gn�� w ci�gu kilku tygodni - zbudowa� sobie dom, rozpozna� najbli�sze otoczenie, zabra� si� do metalurgii czy hydrourgii - nazwij to, jak chcesz. Czego jeszcze ��daj� ode mnie, do jasnej cholery? � �- Tak, tak - mrukn�� Cornelius. - Owszem, ja... � �Anglesey podni�s� bia��, ko�cist� twarz. Jaka� mgie�ka pokaza�a mu si� w oczach. � �- Co to...? - zacz�� Cornelius. � �- Zamknij si�! - Anglesey b�yskawicznie obr�ci� si� wraz z fotelem, na o�lep si�gn�� po he�m i za�o�y� go na g�ow�. - Joe si� budzi. Zje�d�aj! � �- Ale je�li pozwoli mi pan pracowa� tylko w trakcie jego snu, to jak mam...? - zaprotestowa� Cornelius. � �Anglesey zakl�� i rzuci� w niego obc�gami. To by� marny rzut, nawet jak na niskie ci��enie. Cornelius cofn�� si� w kierunku drzwi. Anglesey nastawia� esprojektor. Nagle szarpn�� si� ostro. � �- Cornelius! � �- Co si� sta�o? - Psionik usi�owa� podbiec z powrotem, przeszar�owa� i po�lizgn�� si�, wpadaj�c w rezultacie na tablic� rozdzielcz�. � �- Znowu lampa K. - Anglesey zrzuci� he�m. To musia�o bole� jak diabli, kiedy w m�zgu odebra�o si� lawinowo narastaj�cy i wzmacniany skowyt psychiczny, ale on rzek� tylko: - Wymie� mi j�. Szybko. A potem wyno� si� i zostaw mnie w spokoju. Joe nie przebudzi� si� samodzielnie. Co� jeszcze w�lizgn�o si� do schronienia wraz ze mn� - wpad�em tam na dole w niez�e tarapaty. � �To by� dzie� ci�kiej pracy i Joe zapad� w g��boki sen. Spa�, dop�ki na jego gardle nie zacisn�y si� �apy. � �W�wczas przez chwil� doznawa� tylko fali ob��dnego, parali�uj�cego strachu. Wydawa�o mu si�, �e zn�w jest na Stacji Ziemia, unosz�c si� w stanie niewa�ko�ci na ko�cu liny, a tysi�c mro�nych gwiazd otacza �wietlnym ko�em planet� naprzeciw niego. Odni�s� wra�enie, �e wielki, ci�ki d�wigar zerwa� si� ze swych cum i ruszy� w jego stron�, powoli, cho� z ca�� bezwzgl�dno�ci� inercji swoich zimnych ton, wiruj�c i migocz�c w �wietle Ziemi a jedyny d�wi�k to on sam przera�liwy wrzask i znowu wrzask w jego he�mie pr�bowa� zerwa� si� z kabla d�wigar tr�ci� go tak delikatnie lecz wci�� si� przemieszcza� on si� przemieszcza� wraz z nim wgniot�o go w �cian� stacji wtuli� si� w ni� jego porwany kombinezon pieni� si� gdy chcia� zatka� swoje zranione ja by�a krew zlana z pian� jego krew dar� si� Joe. � �Powodowany konwulsyjn� reakcj� Joe rozerwa� �apy na jego szyi i odrzuci� czarnego stwora na drugi koniec ziemianki. Z g�o�nym hukiem stw�r waln�� o �cian�; lampka spad�a na ziemi� i zgas�a. � �Joe sta� w ciemno�ci ci�ko dysz�c, zdaj�c sobie niejasno spraw�, �e kiedy spa�, wichura zamar�a, z przera�liwego wycia przechodz�c do g��bokiego pomruku. � �Odrzucone na bok stworzenie j�cza�o z b�lu i czo�ga�o si� pod �cian�. W�r�d ciemno�ci Joe szuka� po omacku swojej maczugi. � �Co� zeskroba�o w ziemi�. Przekop! Sz�y przez przekop! Joe ruszy� na o�lep na spotkanie z nimi. Serce wali�o mu jak m�ot, a jego nos ch�on�� obce zapachy. � �Stworzenie, jakie si� ukaza�o, gdy zacisn�y si� na nim �apy Joe, by�o o po�ow� mniejsze od niego, mia�o za to sze�� st�p o monstrualnych pazurach i par� tr�jpalczastych ko�czyn g�rnych, wyci�gaj�cych si� do jego oczu. Joe zakl��, uni�s� wij�ce si� stworzenie do g�ry i grzmotn�� nim o ziemi�. Zapiszcza�o, a on us�ysza� trzask ko�ci. � �- No, dalej�e! - Joe wygi�� si� w �uk i parska� na nie, tak jak tygrys zagro�ony przez g�sienice-olbrzymy. � �Nap�ywa�y przez tunel masami do jego izby, kilkana�cie wtargn�o do �rodka, gdy walczy� z jedn�, kt�ra owin�a si� wok� jego ramion i pazurami szczepi�a z nim swoje kr�pe, w�owate cia�o. Szarpa�y go za nogi, usi�uj�c wpe�zn�� mu na grzbiet. Razi� w lewo i prawo w�asnymi pazurami, bi� ogonem, przewr�ci� si� i uton�� pod mas� napastnik�w. Powsta� z ca�ym mn�stwem nadal uczepionych jego cia�a. Szamota� si� z nimi w ciemno�ci. Kot�uj�cy si� g�szcz ko�czyn uderzy� w �cian� ziemianki. Zatrz�s�a si�, p�k�a krokiew, dach run�� na ziemi�. Anglesey sta� w g��bokim dole mi�dzy pot�uczonymi p�ytami lodu w nik�ym �wietle zachodz�cego Ganimedesa. � �Widzia� teraz, �e potwory by�y czarne i mia�y wystarczaj�co du�e �by, by pomie�ci� m�zg, mniejszy ni� u cz�owieka, ale by� mo�e wi�kszy ni� u ma�py. By�o ich oko�o dwudziestu, z trudem wydobywa�y si� spod rumowiska, a potem falami rzuca�y na niego z t� sam� przera�liw� zaciek�o�ci�. � �Dlaczego? � �Ma�pia reakcja, pomy�la� Anglesey gdzie� na dnie duszy. Zobaczy� obcego, bar� si� obcego, nienawidzi� obcego, zabi� obcego. Jego klatka piersiowa unosi�a si� i opada�a, pompuj�c powietrze przez zaschni�te gard�o. Wyrwa� jedn� ca�� belk�, chwyci� j� w po�owie i zamachn�� si� drewnem twardym jak metal. � �Najbli�sze stworzenie pad�o z roztrzaskanym �bem. Drugie z przetr�conym karkiem. Trzecie zosta�o gwa�townie odrzucone ze zgruchotanymi �ebrami w obj�cia czwartego; oba run�y na ziemi�. Joe zacz�� si� �mia�. To zaczyna�o by� zabawne. � �-Jeee-huuu! Tyyygryys! - Pu�ci� si� biegiem po zlodowacia�ej ziemi w kierunku hordy. Rozbieg�y si�, wyj�c. �ciga� je, dop�ki ostatnie nie znikn�y w lesie. Ci�ko dysz�c Joe popatrzy� na trupy. Sam krwawi�, by�o mu zimno, odczuwa� b�l i g��d, a jego schronienie le�a�o w ruinie - ale pobi� je! Pod wp�ywem nag�ego impulsu omal nie uderzy� si� w piersi z wyciem. Przez chwil� si� waha�. Czemu nie? Anglesey odrzuci� w ty� g�ow� i wzni�s� okrzyk triumfu ku bladej tarczy Ganimedesa. � �P�niej wzi�� si� do pracy. Najpierw rozpali� ognisko pod os�on� statku z kt�rego do tej pory zosta�o niewiele ponad pag�rek rdzy. Horda potwor�w wy�a w ciemno�ci w�r�d sp�kanej ziemi, nie zrezygnowa�y z niego, powr�c�. � �Rozszarpa� l�d�wie jednemu z zabitych i odgryz� kawa�ek mi�sa. Ca�kiem dobre. By�oby jeszcze lepsze, gdyby je w�a�ciwie przyrz�dzi�. Ha! Pope�ni�y wielki b��d, zwracaj�c jego uwag� na swoje istnienie! Ko�czy� �niadanie, kiedy Ganimedes chowa� si� za g�rami lodowymi na zachodzie. Wkr�tce zacznie �wita�. Powietrze by�o prawie nieruchome, a wysoko nad g�ow� lata�o stado przypominaj�cych nale�niki podniebnych brzytwodziob�w, jak je nazywa� Anglesey, koloru wypolerowanej miedzi, po�yskuj�cych w nie�mia�ych promieniach brzasku. � �Joe przetrz�sa� ruiny swojej chaty, dop�ki nie odnalaz� aparatu do wytapiania wody. Nie byt uszkodzony. Pierwsza rzecz, to stopi� troch� lodu i odla� go do form siekiery, no�a, pi�y i m�otka, kt�re przygotowa� z wielkim trudem. W warunkach jowiszowych metan byt p�ynem, kt�ry si� pi�o, a woda - zestalonym minera�em. Nadawa�a si� doskonale na narz�dzia. P�niej spr�buje j� stopi� z innymi substancjami. � �A potem - tak. Do diab�a z ziemiank�, przez jaki� czas mo�e spa� pod go�ym niebem. Zrobi �uk, zastawi pu�apki, b�dzie got�w urz�dzi� masakr� g�sienicom, je�li go znowu zaatakuj�. Niedaleko st�d by�a rozpadlina schodz�ca g��boko ku przejmuj�cemu zimnu metalicznego wodoru: naturalna lod�wka, miejsce na przechowywanie wielotygodniowych zapas�w mi�sa, kt�re dostarcz� jego wrogowie. Zostanie mu du�o wolnego czasu... Och! Cholernie du�o! � �Joe roze�mia� si� z zadowoleniem i po�o�y� si�, by obejrze� wsch�d s�o�ca. � �Na nowo zlot sobie spraw�. co to za urocze miejsce. Widzisz, jak ma�a po�yskliwa iskierka S�o�ca �egluje do g�ry spoza wschodnich wat�w ciemnopurpurowej mg�y, �y�kowanej r�em i z�otem; widzisz, jak �wiat�o powoli narasta, dop�ki ogromny wkl�s�y �uk nieba nie stanie si� jednym potokiem promieniowania; widzisz, jak �wiat�o wlewa ciep�o i �ycie w rozleg�� pi�kn� krain�, milion kilometr�w kwadratowych niskich szumi�cych las�w i migotliwie faluj�cych jezior i pi�ropuszy wodorowych gejzer�w; i widzisz, widzisz, widzisz, jak lodowe g�ry zachodu rozb�yskuj� niczym szara stal! � �Anglesey wci�gn�� g��boko w p�uca gwa�towny poranny wiatr i krzykn�� z ch�opi�cej rado�ci. ���- Sam biologiem nie jestem - zastrzeg� si� Viken. - Ale by� mo�e dzi�ki temu lepiej uda mi si� przedstawi� panu og�ln� sytuacj�. Potem Lopez albo Matsumoto mogliby odpowiedzie� na wszelkie szczeg�owe pytania. � �- Doskonale - zgodzi� si� Cornelius. - Lecz prosz� przyj��, �e jestem absolutnym ignorantem, je�li chodzi i ten projekt, zgoda? Prawie jestem, wie pan o tym. � �- Jak pan sobie �yczy - roze�mia� si� Viken. � �Stali w zewn�trznym biurze sekcji ksenobiologicznej. W pobli�u nie by�o nikogo, gdy� zegary stacji wskazywa�y 17.30 GMT, a prace sz�y tylko na jedn� zmian�. Nie by�o potrzeby pracowa� d�u�ej, dop�ki dzia�ka Angleseya nie zacznie dostarcza� danych powierzchniowych. � �Fizyk pochyli� si� i podni�s� z biurka przycisk do papieru. - Jeden z ch�opc�w zrobi� j� dla �art�w - powiedzia� - ale to zupe�nie dobry wizerunek Joego. Liczy oko�o pi�ciu st�p, mierz�c przy g�owie. � �Cornelius obraca� w d�oniach plastykow� figurk�. Je�li wyobrazi� sobie kociego centaura z grubym chwytnym ogonem... Tu��w by� przysadzisty, o d�ugich ko�czynach, silnie umi�niony; �ysa g�owa okr�g�a, szerokonosa, z wielkimi, g��boko osadzonymi oczami i mocnymi szcz�kami, ale to rzeczywi�cie przypomina�o ludzk� twarz. Barwa og�lna by�a niebieskoszara. � �- Samiec, jak widz� - zwr�ci� uwag�. � �- Oczywi�cie. Pan, zdaje si�, nie rozumie. Joe jest kompletnym pseudojowiszaninem je�li wolno nam to stwierdzi� - ko�cowym modelem, rozpracowanym pod ka�dym wzgl�dem. Jest odpowiedzi� na naukowe pytanie, kt�rego postawienie zaj�o pi��dziesi�t lat. � �Viken spojrza� z ukosa na Corneliusa. - A wi�c zdaje pan sobie spraw� ze znaczenia pa�skiej misji, prawda? � �- Zrobi�, co b�d� m�g� - odpar� psionik. - Lecz gdyby... no c�, za��my, �e awaria lampy lub co� innego sprawi, i� stracicie Joego, nim zd��� rozwi�za� problem oscylacji. Macie chyba w zapasie innych, prawda? � �- Och, naturalnie - odrzek� markotnie Viken. - Ale koszty... Nie jeste�my na nieograniczonym bud�ecie. Wydajemy oczywi�cie mn�stwo pieni�dzy, bo plu� i �apa� w takiej odleg�o�ci od Ziemi to droga przyjemno��. Ale z tego samego powodu swoboda naszych posuni�� jest niedu�a. � �W�o�y� r�ce do kieszeni i pocz�apa� ze spuszczon� g�ow� w kierunku wewn�trznych drzwi, laboratori�w, przemawiaj�c niskim, natarczywym g�osem. - Pan nie zdaje sobie chyba sprawy, jak� koszmarn� planet� jest Jowisz. To nie tyle powierzchniowa si�a ci��enia - troch� mniej od trzech g, co to jest? - ile potencja� grawitacyjny, dziesi�ciokrotnie wi�kszy ni� ziemski. Temperatura. Ci�nienie. A przede wszystkim atmosfera, burze i ciemno��! � �Gdy statek schodzi do l�dowania na powierzchni Jowisza - odbywa si� to z pomoc� radia - cieknie jak sito dla zneutralizowania ci�nienia, ale poza tym jest to za ka�dym razem najpot�niejszy, absolutnie najmocniejszy model aktualnie produkowany, wy�adowany rozmaitymi czujnikami, serwomechanizmami, wszelk� aparatur� zabezpieczaj�c�, jak� umys� ludzki musia� wymy�li�, �eby ochroni� kup� precyzyjnego sprz�tu warto�ci milion�w dolar�w. I co si� dzieje? Po�owa statk�w w og�le nie dociera do powierzchni. Porywa je burza i miota gdzie� nimi albo zderzaj� si� z bry�� Kry 7 - mniejsz� wersj� Czerwonej Plamy - albo, niech ja skonam, to co uchodzi tu za stado ptak�w, taranuje kt�ry� i rozbija. A dla tej drugiej po�owy, kt�rej uda si� wyl�dowa�, jest to podr� w jedn� stron�. Nie pr�bujemy nawet odstawia� ich z powrotem. Je�li napr�enia nie rozerwa�y czego� podczas l�dowania, to i tak skaza�a je korozja. Wod�r przy jowiszowym ci�nieniu wyczynia z metalami zabawne rzeczy. � �Dostarczenie Joego na powierzchni� kosztowa�o og�em jakie� pi�� milion�w - jednego osobnika. Ka�dy nast�pny b�dzie kosztowa�, je�li nam si� poszcz�ci, par� milion�w wi�cej. � �Viken kopni�ciem otworzy� drzwi na o�cie� i poszed� przodem. W g��bi znajdowa�o si� wielkie pomieszczenie, nisko sklepione, rozja�nione zimnym �wiat�em i przepe�nione szumem wentylator�w. Przypomina�o Corneliusowi laboratorium nukleoniczne; przez chwil� nie m�g� sobie uzmys�owi� dlaczego, po czym rozpozna� zawi�o�ci zdalnego sterowania, zdalnej obserwacji, �ciany odgradzaj�ce si�y, kt�re mog�yby zniszczy� ca�y ten ksi�yc. � �- One s� konieczne ze wzgl�du na ci�nienie, rzecz jasne - powiedzia� Viken wskazuj�c szereg os�on. - I zimno. I sam wod�r, jako drobniejsz� gro�b�. Mamy tu urz�dzenia odtwarzaj�ce warunki w jowiszowym... hm... powietrzu. Oto miejsce, w kt�rym ca�y ten projekt naprawd� si� zacz��. � �- S�ysza�em co� nie co�. Nie zaczerpywali�cie zarodnik�w unosz�cych si� w atmosferze? � �- Ja nie. - Viken roze�mia� si�. - Zesp� Tottiego to zrobi�, pi��dziesi�t lat temu. Udowodnili, �e na Jowiszu istnieje �ycie. �ycie, wykorzystuj�ce ciek�y metan jako punkt startu dla syntezy nitrozwi�zk�w: ro�liny wykorzystuj�c energi� s�oneczn� do budowy nienasyconych zwi�zk�w w�glowych uwalniaj� wod�r; zwierz�ta zjadaj�c ro�liny redukuj� te zwi�zki ponownie do postaci nasyconej. Jest nawet odpowiednik spalania. Takie reakcje wymagaj� z�o�onych enzym�w, a wi�c... no c�, to nie moja dziedzina. � �- Biochemia jowiszowa zosta�a wi�c ca�kiem dobrze poznana. � �- O, tak. Nawet w czasach Tottiego dysponowano wysoko rozwini�t� technologi� biotyczn� - zsyntetyzowano ju� ziemskie bakterie i ca�kiem nie�le odwzorowano wi�kszo�� struktur genowych. Jedyn� przyczyn�, �e tak d�ugo trwa�o sporz�dzenie diagramu proces�w �yciowych na Jowiszu. by�y trudno�ci techniczne, wysokie ci�nienie i temu podobne. � �- Kiedy w�a�ciwie uda�o si� zobaczy� powierzchni� Jowisza? � �- Dokona� tego Grey, przed mniej wi�cej trzydziestu laty. Spu�ci� na d� sond� telewizyjn�, kt�ra przetrwa�a wystarczaj�co d�ugo, by przekaza� mu ca�� seri� obraz�w. Od tego czasu technika rozwin�a si�. Wiemy, �e Jowisz roi si� od w�asnego, przedziwnego �ycia, by� mo�e bardziej p�odnego ni� �ycie na Ziemi. Ekstrapoluj�c z unosz�cych si� w atmosferze mikroorganizm�w, nasz zesp� przeprowadzi� pr�bne syntezy tkankowc�w i ... � �Viken westchn��. - Do diab�a, gdyby� tu by�o rodzime �ycie inteligentne! Wyobra�a pan sobie, doktorze Cornelius, o czym mogliby nam opowiedzie�, o tylu szczeg�ach, o tylu... prosz� tylko pomy�le�, jak daleko zaszli�my na Ziemi z chemi� niskich ci�nie� od czas�w Lavoisiera. Tu jest szansa nauczenia si� chemii i fizyki wysokich ci�nie�, przynajmniej r�wnie bogatych w mo�liwo�ci! � �Po chwili Cornelius zapyta� przekornie: - Jest pan pewny, �e nie ma �adnych Jowiszan? � �- Ach, no jasne, mog�oby ich by� wiele miliard�w. - Viken wzruszy� ramionami. - Miasta, imperia, wszystko, co pan chce. Jowisz ma powierzchni� wielko�ci stu Ziemi, a my widzieli�my kilkana�cie niedu�ych region�w. Jedno wiemy z ca�� pewno�ci� - nie ma tu �adnych Jowiszan u�ywaj�cych radia. Wzi�wszy pod uwag� ich atmosfer�, niepodobna, �eby kiedykolwiek wynale�li je dla siebie - prosz� pomy�le�, jak gruba musia�aby by� lampa elektronowa, jak pot�na pr�niowa pompa! Tak wi�c postanowiono ostatecznie, �e najlepiej b�dzie, jak sami sobie stworzymy naszych Jowiszan. � �Cornelius przeszed� za Vikenem przez laboratorium do nast�pnego pokoju. Ten by� mniej zagracony, robi� wra�enie bardziej zadbanego; ba�aganiarskie nawyki eksperymentatora ust�pi�y przed niezawodn� precyzj� in�yniera. � �Viken zbli�y� si� do jednego z pulpit�w stoj�cych pod �cianami i spojrza� na instrumenty pomiarowe. - Za t� �cian� czeka nast�pny pseudo - powiedzia�. W tym wypadku samica. Le�y pod ci�nieniem dwustu atmosfer i w temperaturze stu dziewi��dziesi�ciu stopni powy�ej zera absolutnego. Jest to... uk�ad z p�powin�, chyba tak by pan to nazwa�, podtrzymuj�cy jej procesy �yciowe. By�a hodowana do postaci doros�ej w tym... hm... stadium p�odowym - modelowali�my naszych Jowiszan na wz�r ziemskich ssak�w. Nigdy nie by�a przytomna. I nie b�dzie, p�ki si� nie "urodzi". Trzymamy tutaj ��cznie dwadzie�cia samc�w i sze��dziesi�t samic. Liczymy, �e mniej wi�cej po�owa z nich dotrze na powierzchni�. Mo�na zrobi� wi�cej, je�li zajdzie potrzeba. Nie same osobniki s� takie drogie, tylko ich transport. A wi�c Joe b�dzie tam na dole zupe�nie sam, dop�ki nie nabierzemy pewno�ci, �e jego gatunek mo�e przetrwa�. � �- O ile dobrze rozumiem, eksperymentowali�cie najpierw z ni�szymi formami �ycia? - spyta� Cornelius. � �- Oczywi�cie. Trwa�o to dwadzie�cia lat, nawet po wprowadzeniu technik wymuszonej katalizy, �eby przej�� od sztucznego zarodnika unosz�cego si� w atmosferze do Joego. Wykorzystali�my wi�zk� psi do nadzorowania wszystkiego, pocz�wszy od pseudoowad�w. Oddzia�ywanie mi�dzygatunkowe jest mo�liwe, wie pan, je�li system nerwowy marionetki b�dzie specjalnie w tym celu zaprojektowany i nie da mu si� szansy rozwini�cia formy odmiennej od systemu nerwowego espmena. � �- I Joe jest pierwszym pseudo, kt�ry sprawi� k�opoty? � �- Tak. � �- Jedna hipoteza upada. - Cornelius siedzia� na stoliku dyndaj�c grubymi nogami i przebieraj�c palcami w rzadkich, lekko rudawych w�osach. - My�la�em, �e wszystkiemu winne mo�e by� jakie� zjawisko fizyczne na Jowiszu. Teraz wychodzi na to, �e problem le�y w samym Joem. � �- Tyle i my wiemy - odpar� Viken. Zapali� papierosa i wci�gn�� g��boko oba policzki. Wzrok mia� zas�piony. - Trudno zrozumie�, co tu si� dzieje. Specjali�ci od biotyki m�wi�, �e Pseudocentaurus sapiens jest zbudowany precyzyjniej od ka�dego wytworu ewolucji naturalnej. � �- Nawet m�zg? � �- Nawet. Jest dok�adn� kopi� ludzkiego, �eby umo�liwi� oddzia�ywanie wi�zce psi, ale ma ulepszenia - wy�sz� stabilno��. � �- S� jednak jeszcze aspekty psychologiczne - rzek� Cornelius. - Pomimo wszystkich waszych wzmacniaczy i innych technicznych udogodnie� psi nawet dzisiaj pozostaje zasadniczo domen� psychologii. Zastan�wmy si� nad do�wiadczemami traumatycznymi. Domy�lam si�, �e... p��d pseudojowiszanina odbywa bardzo nieprzyjemn� podr� na d�? � �- Statek, owszem - odpar� Viken. - Ale sam pseudo - nie, poniewa� jest ca�y zanurzony w p�ynach, tak samo jak pan przed urodzeniem. � �- Niemniej jednak - odpar� Cornelius - ci�nienie dwustu atmosfer tutaj, to nie to samo, co niewyobra�alne ci�nienie na Jowiszu. Czy taka zmiana nie mo�e by� szkodliwa? � �Viken spojrza� na rozm�wc� z respektem. - Chyba nie - odpar�. - M�wi�em ju�, �e statki na Jowisza buduje si� nieszczelne. Zewn�trzne ci�nienie przenoszone jest do... hm... mechanizmu macicznego poprzez szereg przepon, stopniowo. Schodzenie trwa wiele godzin, rozumie pan. � �- Dobrze, co si� dzieje dalej? - ci�gn�� Cornelius. - Statek l�duje, mechanizm maciczny otwiera si�, p�powina si� roz��cza i Joe, powiedzmy, rodzi si�. Lecz on ma ju� dojrza�y m�zg. Przed wstrz�sem nag�ego rozbudzenia si� �wiadomo�ci nie chroni go niedorozwini�ty m�zg noworodka. � �- Wzi�li�my to pod uwag� - odrzek� Viken. - Anglesey by� sprz�gni�ty fazowo z Joe wi�zk� psi, kiedy statek opuszcza� nasz ksi�yc. A wi�c praktycznie to nie Joe si� wy�oni� i to nie on postrzega�. Joe nie by� niczym wi�cej ni� bry�� substancji biologicznej. Mo�e ulec wstrz�sowi psychicznemu tylko w takim stopniu co Ed, poniewa� to Ed jest na dole! � �- Jak pan chce - powiedzia� Cornelius. - Nie planowali�cie chyba jednak stworzenia gatunku marionetek, prawda? � �- Och, na Boga, nie - odpar� Viken. - Oczywi�cie, �e nie. Jak si� tylko przekonamy, �e Joe jest w�a�ciwie urz�dzony, �ci�gniemy kilku dodatkowych espmen�w i damy mu wsparcie w postaci innych pseudo. W ko�cu na d� wy�le si� samice i nie sterowane samce, kt�rych wychowaniem zajm� si� marionetki. Nowe pokolenie narodzi si� ju� normalnie - no c�, tak czy owak ostatecznym celem jest niedu�a spo�eczno�� Jowiszan. B�d� my�liwi, g�rnicy, rzemie�lnicy, farmerzy, gospodynie domowe, fabryki. Wywy�sz� grup� kluczowych cz�onk�w - rodzaj kap�a�stwa. A kap�a�stwo to b�dzie kontrolowane metodami psi, tak jak Joe. Potrzebne jest wy��cznie po to, by wytworzy� narz�dzia, zaj�� si� nauk� czytania, przeprowadzi� eksperymenty i informowa� nas o tym, na czym nam zale�y. � �Cornelius pokiwa� g�ow�. W sensie og�lnym taki by� �w ca�y jowiszowy projekt, je�li go dobrze zrozumia�. M�g� oceni� znaczenie swojej misji. � �Tylko �e nie potrafi� wyja�ni� dodatkowego sprz�enia zwrotnego w lampach K. � �I co m�g� na nie poradzi�? ��� D�onie mia� w dalszym ci�gu posiniaczone. O Bo�e, pomy�la� �a�o�nie ju� po raz setny, czy to a� tak na mnie wp�ywa? Czy naprawd� wali�em pi�ciami w metal, kiedy Joe walczy� tam na dole? � �Jego oczy rzuca�y w�ciek�e spojrzenia na drugi koniec pokoju, w stron� stolika, przy kt�rym pracowa� Cornelius. Nie lubi� Corneliusa, tego ss�cego cygaro t�u�ciocha, kt�ry nieustannie gada� i gada�. Przed chwil� postanowi�, �e daje sobie spok�j z sileniem si� na uprzejmo�� wobec tego ziemi�ra. � �Psionik od�o�y� �rubokr�t i rozprostowa� zdr�twia�e palce. � �- Fiu! - U�miechn�� si�. - Zrobi� sobie ma�� przerw�. � �Rozebrany na cz�ci esprojektor stanowi� kiepsk� zas�on� dla jego obszernego, przelewaj�cego si�, �abiego cia�a przy warsztacie. � �Angleseyowi cholernie nie spodoba� si� pomys� dzielenia z kim� tego pokoju, nawet tylko kilka godzin dziennie. Ostatnio poprosi�, aby przynoszono mu tutaj posi�ki i pozostawiano je za drzwiami przylegaj�cej do pokoju �azienko-sypialni. Tkwi� tam ju� d�u�szy czas. � �A po co mia� wychodzi�? � �- Nie m�g�by� si� troch� po�pieszy�? - rzuci� oschle. � �Corneliusowi krew nap�yn�a do twarzy. - Gdyby mia�. pan z�o�on� maszyn� rezerwow�, zamiast lu�nych cz�ci... - powiedzia� i zamilk�. Wzruszy� ramionami, wyj�� niedopa�ek cygara i przypali� go na nowo; ich zapas musi mu wystarczy� na d�ugo. Anglesey zastanawia� si�, czy te k��by �mierdz�cego dymu by�y wydmuchiwane z ust Corneliusa rozmy�lnie. Nie lubi� ci�, panie Ziemianinie Cornelius, i jest to niew�tpliwie uczucie odwzajemnione. � �- Nie by�o potrzeby dop�ki nie przylec� inni espmeni - odrzek� ponuro Anglesey. - A instrumenty kontrolne wykazuj�, �e ta jest w doskona�ym stanie. � �- Niemniej jednak - powiedzia� Cornelius - w nieregularnych odst�pach czasu ulega gwa�townym oscylacjom, od kt�rych pal� si� lampy K. Pytanie brzmi: dlaczego? Chcia�bym, aby pan wypr�bowa� tamt� maszyn�, jak tylko b�dzie gotowa. Chocia�, szczerze m�wi�c, nie s�dz�, �eby problem w og�le le�a� w elektronice - czy nawet w zjawiskach fizycznych, kt�rych nie mo�na przewidzie�. � �- A zatem w czym? - Anglesey poczu� si� ra�niej, kiedy dyskusja przesz�a na sprawy czysto techniczne. � �- Niech pan uwa�a. Czym w�a�ciwie jest lampa K? Sercem esprojektora. Wzmacnia pa�skie naturalne impulsy psi, wykorzystuj�c je do modulowania fali no�nej, i emituje ca�� wi�zk� w d� na Joego. Odbiera te� od niego impulsy i wzmacnia je dla pana. Ca�a reszta to zespo�y wzmacniaj�ce lamp�. � �- Oszcz�d� mi wyktadu - burkn�� Anglesey. � �- To tylko powt�rka z rzeczy najprostszych - rzek� Cornelius - poniewa� od pewnego czasu dzieje si� tak, �e najprostsze rozwi�zania znajduje si� najtrudniej. Mo�e to nie lampa �le si� sprawuje. Mo�e to pan? � �- Co? - Bia�a twarz wytrzeszczy�a oczy. Fala narastaj�cej w�ciek�o�ci przesz�a po jej wystaj�cych ko�ciach. � �- To nic osobistego - doda� szybko Cornelius. - Ale wie pan, jak� chytr� besti� jest pod�wiadomo��. Za��my, wy��cznie jako hipotez� robocz�, �e w g��bi duszy pan nie chce by� na Jowiszu. Mog� sobie wyobrazi�, �e jest to raczej przera�aj�ce �rodowisko. Kto wie, czy nie wchodzi tu w gr� jaki� utajony czynnik freudowski. Albo, ca�kiem zwyczajnie, pa�skiej pod�wiadomo�ci mo�e wydawa� si�, �e �mier� Joego poci�gnie za sob� automatycznie pa�sk� �mier�. � �- Hm, hm, hm. - Mirabile dictu, Anglesey zachowa� spok�j. Tar� podbr�dek ko�cist� d�oni�. - Mo�esz si� ja�niej wyra�a�? � �- Tylko og�lnie - odrzek� Cornelius. - �wiadoma cz�� pa�skiego umys�u �le impulsy motoryczne do Joego wi�zk� psi. Jednocze�nie cz�� pod�wiadoma, przera�ona t� sytuacj�, emituje impulsy gruczo�o-naczyniowe-sercowo-trzewiowe towarzysz�ce stanowi l�ku. One dzia�aj� na Joego, kt�rego rosn�ce podenerwowanie jest przenoszone po wi�zce psi z powrotem. Czuj�c fizjologiczne objawy l�ku przejawianego przez Joego, pa�ska pod�wiadomo�� staje si� jeszcze bardziej niespokojna, wzmagaj�c tym samym objawy. Teraz jasne? To dok�adnie przypomina zwyczajn� neurasteni�, z t� r�nic�, �e poniewa� bierze w tym udzia� pot�ny wzmacniacz - lampa K - oscylacje w jednej chwili mog� narosn�� lawinowo. Powinien pan by� wdzi�czny lampie, �e si� spala - w przeciwnym razie czeka�oby to pa�ski m�zg! � �Przez chwil� Anglesey milcza�. Potem roze�mia� si�. By� to mocny, okrutny �miech. Cornelius drgn��, gdy zacz�y mu p�ka� b�benki. � �- Ciekawy pomys� - powiedzia� espmen. - Ale obawiam si�, �e nie b�dzie pasowa� do fakt�w. Widzisz, mnie si� tam na dole podoba. I lubi� by� Joem. � �Przerwa� na moment, a p�niej ci�gn�� niemi�ym, bezosobowym tonem: - Nie os�dzaj tego �rodowiska na podstawie moich notatek. Tam s� same idiotyczne rzeczy, takie jak szacowania pr�dko�ci wiatru, waha� temperatury, zasob�w mineralnych - bez znaczenia. To czego nie potrafi� wyrazi� s�owami, to obraz Jowisza w czu�ych na podczerwie� oczach Jowiszanina. � �- Ca�kiem odmienny, jak s�dz� - zaryzykowa� Cornelius po chwili nieprzyjemnej ciszy. � �- I tak, i nie. To trudno powiedzie�. Ja niekt�rych rzeczy nie potrafi�, bo cz�owiekowi brakuje poj��. Chocia�... nie, nie jestem w stanie tego opisa�, sam Szekspir by nie umia�. Prosz� tylko nie zapomina�, �e wszystko co dla nas na Jowiszu jest zimne i truj�ce, dla Joego jest d o b r e. � �Anglesey stopniowo �ciszy� g�os, jakby zacz�� m�wi� do samego siebie. - Wyobra� sobie spacer pod rozjarzonym fioletowym niebem, tam gdzie ogromne rw�ce ob�oki omiataj� cieniem ziemi�, a pod nimi wielkimi susami p�dzi ulewa. Wyobra� sobie spacer po stokach g�ry niczym szlifowany metal, kiedy czysty czerwony p�omie� wybucha ci nad g�ow� i �mieje si� ustami ziemi. Wyobra� sobie zimny szalej�cy potok i niskie drzewa o ciemnych, miedzianych li�ciach, i wodospad metanospad, je�li sobie �yczysz - skacz�cy w przepa��, a gwa�towny, �ywy wiatr rozwiewa jego grzyw�, ca�� w t�czy! Wyobra� sobie wielki las pogr��ony w ciemno�ci i oddychaj�cy g��boko, a tu i �wdzie miga ci bladoczerwony b��dny ognik, kt�ry jest promieniowaniem �ycia jakiego� zwinnego, nie�mia�ego zwierzaka i... i... � �Anglesey zachrypia� i umilk�. Wpatrywa� si� w swoje zaci�ni�te d�onie, po jakim� czasie zamkn�� mocno oczy, a po twarzy pociek�y mu �zy. � �- Wyobra� sobie, �e jeste� silny! � �Nagle chwyci� he�m, na�o�y� go na g�ow� i przekr�ci� ga�ki regulacji. Na dole Joe spa� od dawna w mroku nocy, ale za chwil� Joe mia� si� obudzi� i... tak d�ugo rycze� pod czterema wielkimi ksi�ycami, a� ca�y las przestraszy si� go? � �Cornelius po cichu wymkn�� si� z pokoju. ��� W d�ugich promieniach mosi�nego blasku zachodz�cego s�o�ca, pod ciemnym wa�em chmur nadci�gaj�cej burzy, wchodzi� d�ugimi krokami na zbocze g�ry z poczuciem dobrze przepracowanego dnia. Z obu stron jego plec�w zwiesza�y si� wyplatane kosze, jeden nape�niony cierpkimi owocami ciernistego drzewa, a drugi grubymi jak palec pn�czami do sporz�dzenia liny. Siekiera przy boku chwyta�a ostatnie promienie dnia i odbija�a je o�lepiaj�co. � �Robota nie by�a ci�ka, ale zm�czenie opanowa�o jego umys� i nie u�miecha�y si� mu czekaj�ce na� zaj�cia - gotowanie, sprz�tanie i inne. Dlaczego nie przys�ali mu jeszcze nikogo do pomocy? � �Jego oczy z oburzeniem przeszukiwa�y niebo. Pi�ty chowa� si� w cieniu; tutaj na dnie oceanu atmosfery widzia�o si� tylko S�o�ce i cztery ksi�yce galileuszowe. Nie wiedzia� nawet, gdzie m�g� by� teraz Pi�ty wzgl�dem niego. Chwileczk�, tu jest zach�d s�o�ca, lecz gdybym przeszed� do kopu�y widokowej, widzia�bym Jowisza w ostatniej kwadrze, ale bym... ach, do diab�a, jeden obr�t wok� planety i tak zabiera nam tylko p� dnia ziemskiego. � �Joe potrz�sa� g�ow�. Mimo �e up�yn�o ju� tyle czasu, niekiedy diabelnie trudno by�o mu utrzyma� jasno�� my�li. To ja, zasadniczy ja, znajduj� si� tu wysoko na niebie, w�druj�c na Pi�tym w�r�d zimnych gwiazd. Pami�taj o tym. Otw�rz swoje oczy, je�li chcesz, i przyjrzyj si� wymar�ej sterowni po�o�onej na �ywym zboczu g�ry. � �Nie zrobi� tego, mimo wszystko. Obserwowa� szaro�� zniszczonych przez wiatr g�az�w na grubym kobiercu ro�linno�ci stoku. Nie bardzo przypomina�y ziemskie kamienie, tak jak i gleba pod jego stopami nie by�a podobna do humusu. � �Przez chwil� Anglesey rozmy�la� nad pochodzeniem tych krzemian�w, glinian�w i innych sk�adnik�w kamieni. Teoretycznie rzecz bior�c, wszystkie takie materia�y powinny by� na zawsze uwi�zione w j�drze planety, gdzie ogromne ci�nienie z �atwo�ci� zgniata�o i niszczy�o atomy. Nad j�drem powinno le�e� tysi�ce mil alotropowego lodu, a potem warstwa metalicznego wodoru. Tak wysoko mia�o nie by� �adnych z�o�onych minera��w, a jednak by�y. � �No trudno, by� mo�e Jowisz uformowa� si� zgodnie z teori�, ale p�niej wessa� przez sw� ogromn� gardziel grawitacji wystarczaj�co du�o kosmicznego py�u, meteor�w i gaz�w, by utworzy� skorup� grubo�ci kilkunastu kilometr�w. C� oni wiedz�, c� mog� wiedzie� te mi�kkie, �luzowate robaki z Ziemi? � �Anglesey w�o�y� palce do ust - palce Joego - i gwizdn��. Zaro�la rozbrzmia�y ujadaniem. Dwa ciemne jak noc monstra skoczy�y ku niemu. U�miechn�� si� i pog�aska� ja po �bach; z tymi ma�ymi czarnych g�sienic, kt�re wzi��, nauka sz�a znacznie szybciej, ni� si� spodziewa�. B�d� z nich stra�nicy dla niego, pastuchy, s�u��cy. � �Na grani wzg�rza Joe budowa� sobie dom. Wykarczowa� hektar lasu i wzni�s� palisad�. Teraz wewn�trz ogrodzenia sta�a szopa dla niego i jego zapas�w, studnia z metanem i zacz�tki wielkiej wygodnej chaty. � �Lecz pracy by�o za du�o dla jednej �ywej istoty. Mimo pomocy na wp� inteligentnych g�sienic i posiadania ch�odni do mi�sa, wi�kszo�� czasu wci�� poch�ania�o mu zdobywanie �ywno�ci. Zwierzyny te� nie wystarczy na wieczno��; musia� si� wzi�� za upraw� ziemi przed ko�cem przysz�ego roku - roku jowiszowego, dwunastu lat ziemskich, pomy�la� Anglesey. By�a chata do wyko�czenia i umeblowania; chcia� postawi� na rzece m�yn wodny - nie, m�yn metanowy - do nap�dzania ca�ego tuzina maszyn, kt�rych pomys� przyszed� mu do g�owy; zamierza� eksperymentowa� ze stopami lodu oraz... � �Oraz ca�kiem niezale�nie od konieczno�ci posiadania kogo� do pomocy, dlaczego mia�y pozostawa� samotny, by� jedyn� my�l�c� istot� na