7839

Szczegóły
Tytuł 7839
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7839 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7839 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7839 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NOTA WYDAWNICTWA �AYCASNES- Vdaco 605.3776 c. Ksi��ka, kt�r� oddajemy dzi� w r�ce naszych czytelnik�w, jest jeszcze jedn� pr�b� wyja�nienia pewnych zagadek zwi�zanych z pami�tnymi wydarzeniami roku 3016, kt�re zainicjowa�y tzw. Trzeci� Rewolucj�. Rzecz jasna, jest w tym utworze bardzo wiele fikcji i jeszcze wi�cej spekulacji. Autor nie pokusi� si� tu o dok�adne odtworzenie owych wypadk�w, nie stara� si� nam r�wnie� ukaza� skomplikowanej sytuacji ani prawdziwego w ka�dym szczeg�le obrazu tamtych, odleg�ych przecie� czas�w. Historia, jak� przedstawia dotyczy los�w ludzi wpl�tanych mimowolnie w owe wydarzenia, jednostek posuwaj�cych si� z ich nurtem niejako wbrew swej woli, a cz�ciowo (do pewnego momentu) tak�e i wbrew swoim przekonaniom. Dotychczas wydano wiele prac traktuj�cych o Trzeciej Re-wolucji i okoliczno�ciach, jakie doprowadzi�y do jej wybuchu. W�r�d tych � bardziej lub mniej udanaych pozycji by�y �cis�e, niemal�e na-kowe opracowania, ale trafia�y si� i ca�kowi-te fantazje, sprzeczne nawet z podstawowymi faktami znanymi nam z nielicznych zachowanych dokumet�w czy filmow. Wielu wypadk�w do dzis nie wyswietlono, a jeszcze wi�ksza cz�� zdarze� � otoczonych w owym. czasie �cis�� tajemnic� i tworzonymi celowo pog�oskami o sprzecznej nieraz tre�ci � W og�le nie jest znana. Tak wi�c wszystkie opracowania, jakie do tej pory powsta�y, opiera�y si� g��wnie na wyobra�ni ich tw�rc�w, sk�onnych do r�nych spekulacji i interpretacji. Wydawnictwo, wychodz�c z za�o�enia, �e przy takiej mnogo�ci hipotez nic ju� nie jest w stanie zaciemni� obrazu minionych zdarze�, postanowi�o dopu�ci� jeszcze jedn� ich wersj� w nadziei, �e by� mo�e w�a�nie ona zbli�y nas wszystkich najbardziej do prawdy. I jakkolwiek hipoteza przedstawiona w tej ksi��ce sprawia wra�enie jeszcze mniej prawdopodobnej ni� wszystkie dotychczasowe, nie powinno to jej dyskredytowa�. Wr�cz odwrotnie. Nowe spojrzenie i odwaga koncepcji mog� czasami pom�c w odkryciu czego�, co w innych okoliczno�ciach pozosta�oby nie zauwa�one. �Pr�ba inwazji" nie jest wszak�e ca�kowit� fikcj�. Zawiera wiele fakt�w znanych nam i po��czonych w logiczny ci�g, kt�remu nie mo�na odm�wi� si�y przekonywania. Wyja�nienie, czemu tak nier�wnomiernie pod wzgl�dem techno logicznym rozwija�a si� nasza planeta, jak dosz�o do niespodziewanej katastrofy kosmolotu, a tak�e ca�ej serii tajemniczych zgon�w, jakie mia�y miejsce w zwi�zku z afer� InL-u i Tajnej Rady, zadziwia logik� mimo niesamowito�ci hipotezy, kt�rej wsparciu s�u�y. Przy tym wszystkim mamy do czynienia z powie�ci�, a wi�c utworem fabularnym � co pozwala mocniej ni� w wypadku suchych dokumentalnych zapisk�w, rozbudzi� uczucia, bardziej emocjonalnie podej�� do tematu � po prostu silniej go prze�y�. Na pewno pozycja przedstawiana przez nas dzisiaj nie jest fajewerkiem ani te� nie stanie si� bestsellerem, ale do �adnej z tych r�l nie pretenduje. Chropawo�� warsztatu w znacznym stopniu rekompensuje w tej powie�ci nawarstwienie emocjonuj�cych sytuacji i wydarze�, kt�re pozwalaj� zapomnie� o drobnych nie�cis�o�ciach czy s�abo�ciach tw�rcy naszej publikacji. Z punktu widzenia edytora najwi�ksz� zalet� tej pracy jest jej odkrywczo��. Nie chc�c ju� d�u�ej zanudza� czytelnik�w swymi wywodami ko�cz�, �ycz�c w imieniu dyrekcji wydawnictwa i swoim w�asnym wielu mi�ych wra�e�; Geander Mora recenzent Aycanes-Altal Teryt Republiki Boyd Trawy falowa�y we wszystkich kierunkach. Ca�e �any k�oni�y si�, przychylane lekkim wiatrem, to w jedn�, to w drug� stron�. Korony drzew trwa�y zupe�nie nieporuszenie. Ma�y Kwert le�a� zaczajony w trawie, przypatruj�c si� z odleg�o�ci kilku krok�w wielkiemu motylowi. Motyl o skrzyd�ach wi�kszych ni� talerz wirowa� nad kwiatem, nie mog�c si� zdecydowa� czy opa��. Kwiat przechyla� si� na wietrze i wzbudza� niepok�j motyla. Kwert czeka� cierpliwie, �ciskaj�c w d�oni dr��ek od skonstruowanej w�asnor�cznie siatki. Kwert by� zawsze cierpliwy. Niekt�rzy koledzy zazdro�cili mu tej cechy, inni si� z niego na�miewali, ale on i tak wiedzia� swoje. Wiedzia�, �e bez tego nie z�apa�- by nigdy �adnego motyla. Motyle s� nadzwyczaj p�ochliwe, a Kwert mo�e si� poszczyci� w swoim domowym, motylarium najpi�kniejszymi okazami. Ten by� wyj�tkowy i dlatego malec stara� si� by� szczeg�lnie ostro�ny. Motyl opad� wreszcie na kwiat, kt�ry zgi�� si� pod jego ci�arem. Owad rozpostar� szeroko skrzyd�a, �api�c r�wnowag�. Oczom ch�opca ukaza� si� w ca�ej okaza�o�ci przepi�kny rysunek. Pomara�czowobr�zowe plamy przechodzi�y w czerwone i potem w fioletowe, odci�te na skraju skrzyde� jasnoniebieskim obrze�em. Kwert odczeka� jeszcze chwil� i, staraj�c si� nie potr�ci� �adnej trawy, gwa�townie zarzuci� siatk�. Zdobycz szamota�a si� w jej wn�trzu. Polowanie zosta�o uwie�czone sukcesem. Ch�opiec na czworakach zbli�y� si� do trzepocz�cego owada. Od wewn�trz, przez siatk� wzi�� go w palce; delikatnie, �eby nie uszkodzi� kruchego stworzenia. Musia� przecie� fruwa� w jego motylarium. Uni�s� si� z kl�czek i spojrza� na niebo. Raptownie wypu�ci� motyla z d�oni, a jego oczy rozszerzy�y si� w przera�eniu. Owad odtruwa� szcz�liwy z darowanej mu przypadkiem wolno�ci. Ale ch�opiec nie zwraca� na niego uwagi. Na niebie, wprost nad nim, wisia�a nieruchoma, wi�ksza mo�e z dziesi�� razy od tarczy s�o�ca seledynowa, opalizuj�ca kula. Nogi odm�wi�y Kwertowi pos�usze�stwa, ale gdy kula zacz�a opada�, nie czeka� ju� d�u�ej. Z krzykiem, wielkimi susami p�dzi� przez ��k�. Bieg� do mamy. Noc by�a pogodna i ciep�a. Niebo pokryte jasnymi punktami mia�o kolor ciemnozielony. O tej porze Instytut Lot�w, pogr��ony jak zwykle w ciemno�ci, rysowa� si� czarn� bry�� na tle przy�mionej zieleni otaczaj�cego go parku. Stra�nik wyszed� z budki, przylepionej do frontowego budynku, na wprost kratowanej furty, nacisn�� klawisz automatu i usiad� na �awce, rozkoszuj�c si� ciep�em wieczoru i zapachem �wie�ych, mokrych li�ci. Po po�udniu w ca�ym mie�cie pada� deszcz, oczyszczaj�c senn�, parn� atmosfer�. Stra�nik Redan by� w�a�nie z c�rk� na karuzeli, kiedy spad�y pierwsze gor�ce krople. Icie kropla rozbi�a si� o nos. Musia�o to by� dla niej du�ym zaskoczeniem. Dziewczynka rozbecza�a si�. � Nie p�acz, Ita � uspokaja� j� Redan. � Przecie� nie jeste� z cukru. A kiedy s�owa nie pomaga�y, zaproponowa� porcj� ognistych lod�w. Bardzo kocha� t� ma��. Cho� by� osamotnionym m�czyzn�, radzi� sobie doskonale w ich wsp�lnym ma�ym gospodarstwie. Wychowa� It� sam od niemowl�cia. Alkera zaraz po porodzie powiedzia�a: � Mo�esz sobie zabra� to dziecko, kt�re tak chcia�e�, i razem z nim nie pokazywa� mi si� na oczy. W kilka dni p�niej spakowa�a swoje rzeczy i ju� si� nie widzieli. Prawdopodobnie zamieszka�a w tym zwariowanym obozie przy Linii Wielkich Jezior. Od chwili rozstania up�yn�y cztery lata i przez ca�y czas jako� sobie z Ita radzili. Dzisiaj r�wnie� � ogniste lody pozwoli�y w ko�cu zapomnie� o przykrym incydencie z kropl�, a nawet polubi� deszcz, kt�ry zreszt� pada� a� do wieczora. Niebo rozpogodzi�o si� na dobre dopiero przed chwil�. Wyjrza�y gwiaz- dy i zrobi�o si� bardzo przyjemnie. Ciep�e, nasycone �wie�� wilgoci� powietrze, lekkie powiewy wiatru, nios�ce zapach wiosny i dymu znad brzeg�w Termi, cisza przerywana nie�mia�ymi gwizdami nocnych ptak�w. Redan odpoczywa�. Jego rozmarzenie i wspomnienia przerwa�o nag�e uczucie strachu. Serce zako�ata�o mu mocniej, krew gwa�townie nap�yn�a do skroni. Oderwa� wzrok od krzaka, w kt�ry wpatrywa� si� w zamy�leniu, i rozejrza� si� woko�o. Nale�a� do bardzo czujnych stra�nik�w, fachowc�w najwy�szej klasy. Tylko takich zatrudnia� instytut. By�a to zreszt� jedyna plac�wka na ca�ym kontynencie, kt�ra opr�cz elektronowych system�w ochronnych zatrudnia�a tak�e stra�nik�w. I to a� czterdziestu. Dy�ury pe�nili na zmiany. Na terenie instytutu w ka�dej chwili znajdowa�o si� ich co najmniej dziesi�ciu. Jednak przy bramie zawsze czuwa� tylko jeden. Brama mia�a swoj� za�og�. Cztery osoby zmieniaj�ce si� co sze�� godzin. Cztery osoby o specjalnych kwalifikacjach. Redan nale�a� do nich i jego zawodowy instynkt nakaza� mu skoncentrowa� si�. Rozgl�da� si� d�ugo i bardzo uwa�nie, przeczesuj�c wzrokiem teren wok� bramy, metr po metrze. S�uch wyczuli� si� na ka�dy szmer. Redan s�ysza� dok�adnie krople spadaj�ce z ga��zi. Po chwili uspokoi� si� jednak. Musia�o mu si� przedtem zdawa�... Jego zmys�y nie znalaz�y nic podejrzanego w normalnym szumie miasta i w d�wi�kach zwykle zwi�zanych z tak� pogod� i por� roku. Za chwil� sko�czy s�u�b�, przeka�e obowi�zki drugiemu z obsady bramy, Artresowi. Tak. Nie �atwo by�o o t� prac�... Kiedy og�osili, �e potrzebuj� stra�nik�w, ju� na trzeci dzie� zjawi�o si� 6000 kandydat�w. Byli to nie tylko Boyda�czycy, zjechali tu wtedy ludzie z ca�ego Vollu, a nawet kilkuset z innych kontynent�w. W�r�d ch�tnych � obok zwolnionych z powodu post�puj�cej automatyzacji stra�nik�w � znalaz�o si� wielu wykidaj��w, hochsztapler�w, uczni�w jakich� dziwacznych szk� walki wr�cz, mistrz�w tepsth-mzumo, kufow-c�w i innych podejrzanych typ�w. Przysz�o im stoczy� ci�ki pojedynek o te czterdzie�ci miejsc. W�a�ciwie to dziwne, �e tak ich co� ci�gle pcha�o do tego zaj�cia, �e nie mogli wytrzyma� siedz�c bezczynnie, bawi�c si� i trwoni�c uzyskane przedwcze�nie emerytury. Nie musieli pracowa�. Nikt przecie� nie musia� pracowa�. Jednak tych, kt�rzy pragn�li pracowa�, by�o zawsze wi�cej ni� zaj�cia dla nich. Pracowali tylko ci, kt�rzy chcieli, ale nie dla wszystkich ch�tnych znajdowano prac�. Przedziwne zjawisko � snu� sw� my�l Redan. � Kiedy mo�na nie pracowa� zawodowo, nagle wszystkim przestaje odpowiada� amator-stwo, lecz kiedy trzeba regularnie bywa� w pracy, ka�dy t�skni do dni nie wype�nionych �adnymi obowi�zkami. Niewa�ne. Grunt, �e to on jest jednym z owych czterdziestu i jednym z tych czterech. Po testach odpad�o wielu zgry-wus�w, ale te� i wielu �wietnych stra�nik�w z prawdziwego zdarzenia. Redan by� w�a�ciwie dumny z siebie. Ulic� przemkn�� jaki� przechodzie�. Pami�� stra�nika zanotowa�a �w fakt. Instytut Lot�w znajdowa� si� na uboczu. Po�o�ony w dzielnicy willowej, z dala od gwaru i ruchu centrum, z dala od sklep�w, wielkich magazyn�w, wiecznie t�tni�cych klub�w i lokali, z dala od innych instytut�w i miejskiej komunikacji, u samego wylotu cichej ulicy Xelet na plac Ipesut. Budynek wygl�da� tak jak wszystkie inne w tej okolicy. By� niewiele wi�kszy od nich i niczym specjalnym si� nie wyr�nia�. Zgrabny, cho� nieco przysadzisty, z zaokr�glonymi naro�nikami, o stromym, brudno��tym dachu i owalnych oknach. Bez �adnych ozd�b, i z lekko fosforyzuj�cymi na zielono gzymsami oraz rze�bionymi w kszta�cie g��w drapie�nych ous, wylotami rynien. W sumie typowa fasada z okresu Drugiej Rewolucji. Prosta i funkcjonalna. Wstydz�ca si� zdobie� epoka i taka sama architektura. Niemal�e p� dzielnicy, a� do bulwaru Ecles tak w�a�nie wygl�da�o. Dalej ci�gn�y si� ju� domy inne w kszta�cie i inne w wyrazie, znacznie starsze, ma�ych rozmiar�w pa�acyki, zameczki i rezydencje dawnej tsyrokracji, zbudowane jeszcze za panowania ostatnich Ostapi-d�w niedaleko �wczesnej stolicy ksi�stwa Va-lirs, jak� by�o to miasto, zanim wraz z ca�ym ksi�stwem i jego w�adcami leg�o w gruzach pod naporem skonfederowanych wojsk kr�lestwa Bols i Ydag. Ksi�stwo Valirs przesta�o istnie� kilkana�cie wiek�w temu, wcielone w sk�ad pa�stwa Boydu, lecz jego stolica, Valaco, przetrwa�a i rozros�a si� dzi� w trudny do opanowania i zrozumienia olbrzymi organizm. Jedyny nowy budynek w tej dzielnicy to kino Oplurri, jakby niewielka bulwa wyrastaj�ca spo�r�d klomb�w. Wszystkie domy w pobli�u instytutu le�a�y w ogrodach i niczym fortece otoczone by�y wysokimi murami lub krat� owini�t� tu i �wdzie jakim� pn�czem. Ich w�a�cicie-le, przewa�nie znane osobisto�ci, do�� mieli na co dzie� zgie�ku i ha�asu i nigdy nienasyconych reporter�w. Pragn�li przynajmniej tutaj, w swych w�asnych domach, odgrodzi� si� od spo�ecze�stwa, kt�re ich uwielbia�o do tego stopnia, �e nie pozwala�o im �y� w spokoju. Rzadko przeje�d�a� ulic� jaki� strad, z cichym szelestem kryj�c si� za murem kt�rej� z posiad�o�ci. Je�li, trafi� si� strad inny ni� copeus-kiej wytw�rni Endeo, najdro�szej, najelegantszej i najmodniejszej obecnie firmy na �wiecie, od razu przykuwa� uwag� przechodni�w, krzywi�cych si� z niesmakiem. Cz�� mieszkaj�cych tutaj bogatych snob�w ch�tnie zamkn�aby dzielnic� dla innych ni� Endeo pojazd�w i ci zachowywali si� tak, jakby podobny zakaz ju� obowi�zywa�. Na szcz�cie do tego jeszcze nie dosz�o, cho� niekt�rzy bardzo cierpieli z tego powodu, doznaj�c nieomal szoku na widok zwyk�ego Maidersa sun�cego przez bulwar Ecies czy plac Ipesut. Prawdziw� sensacj�, rozbijaj�c� monotoni� codziennej s�u�by sta�by si� tu przechodzie�, kt�rego twarzy nie zapami�ta�o si� z ostatniego programu holoramy czy pierwszej, co najwy�ej drugiej strony dziennik�w boyda�skich. Czasami noce sp�dzone w budce przy bramie instytutu urozmaica�y Redanowi zapachy niesione znad rzeki przez wiatr; mo�na si� by�o doszuka� w nich, czego kto chcia� � w dowolnej ilo�ci. I ten wiecz�r zapowiada� si� spokojnie, lecz bezbarwnie jak setki podobnych wieczor�w. Redan wsta� z �awki i ju� kierowa� si� w stron� oszklonego pomieszczenia, gdy zn�w poczu� nawr�t tego dziwacznego, bezpodstawnego strachu �ciskaj�cego go za serce, parali�uj�cego ruchy. Nie mia� poj�cia, co to mo�e by�, gdy� niczego podejrzanego nie zauwa�y�, jednak czu� wyra�nie, �e co� si� w otoczeniu zmieni�o. Niepok�j wzrasta�, � Chyba si� starzej� � zauwa�y� na g�os, drapi�c si� po g�owie. Rozejrza� si� uwa�nie. Na trawniku siedzia� tupang. Maskotka i ulubieniec wszystkich pracownik�w, dokarmiany przez nich na ka�dym kroku. � Ty stary pieszczochu � rzek� do zwierz�cia, nachylaj�c si� nad jego l�ni�cym, t�ustym cielskiem. � Chod� tutaj. Pog�aszcz� ci�. Wiem, �e to lubisz, jak nikt inny. Podni�s� tupanga z ziemi i posadzi� sobie na kolanach. Zn�w siedzia� na �awce, wpatruj�c si� w krzaki. Mierzwi� g�adk� sier��. Zwierz� wydawa�o ciche pomruki i westchnienia. By�o zadowolone. Strach powoli ust�powa�. Chyba si� starzej� � my�la� Redan. � Nied�ugo trzeba b�dzie porzuci� to zaj�cie. A nu� zdarzy si� co� z�ego... Co wtedy stanie si� z ma�� Ita... Eee, sk�d w og�le przychodz� mi takie my�li. Tupang przebywa� na terenie instytutu chyba od samego pocz�tku jego istnienia. Jeszcze w trakcie przeprowadzki przypl�ta� si� sk�d�, mo�e znad rzeki, gdzie nie m�g� znale�� odpowiedniej ilo�ci �arcia? Tutaj nie musia� si� tym przejmowa�. Teraz nie jada� byle czego, najlepsze k�ski czasem mu nie smakowa�y. Zadomowi� si� w instytucie na dobre, a nawet zd��y� zestarze�. Fala niepokoju powr�ci�a gwa�townie. Przecie� � przemkn�o Redanowi przez my�l � pogoda jest zupe�nie zwyczajna, a ci�gle odzywa si� to diabelne serce. Nigdy mi nic nie dolega�o. Wi�c dlaczego dzisiaj... Nie doko�czy�. Dojrza� go. Cz�owiek le�a� oparty o mur. Przez krat� wida� by�o tylko czarny kszta�t d�oni spoczywaj�cej na chodniku. Stra�nik zastanowi� si� chwil�. Odbezpieczy� kuf�. Mo�e mu si� tylko wydaje? W tamtym miejscu panowa� p�mrok. Nie, nie pomyli� si�, tam na pewno le�y cz�owiek. W dolnym rogu bramki widzi ludzk� d�o�. Spu�ci� tupanga na ziemi�. Trzeba to sprawdzi�. Ruszy� w tamt� stron�. Na chodniku le�a� m�czyzna. Oczy na wierzchu, twarz prawie sina. �apa� powietrze z char-kotem. Stra�nik nachyli� si� nad nim. Nie � pomy�la�. � Ten nie udaje. Zn�w k�opot. � Co jest? � zagadn�� le��cego. � S�abo panu? Oczy tamtego spocz�y na twarzy stra�nika. Redan cofn�� si� o krok, pod niesamowitym spojrzeniem cz�owieka. Nieznajomy przewierci)' go nim w jednej chwili na wylot, jednocze�nie co� zak�u�o w sercu mocniej ni� poprzednio, stra�nik poczu� zn�w strach, lecz ju� nie taki jak przedtem. To by� strach skondensowany. Nieust�pliwy. Strach bliski szale�stwa. Le��cy nie spuszcza� oczu z pochylonego nad nim cz�owieka. I nagle co� si� w Redanie za�ama�o. Zala�o go gor�co. Ju� si� nie zastanawia�, ju� nie my�la� o niczym. Odwr�ci� si� na pi�cie i pobieg� w stron� budki. Bezb��dnie, jednym ru- cham wy��czy� d�wigni� pola. Nacisn�� brz�-czyk. Furta zosta�a otwarta. Znieruchomia�, patrz�c w jej jasny prostok�t. Powietrze przeszy� tylko bezg�o�ny b�ysk i Redan nagle zrozumia�, �e zrobi� nieprawdopodobne g�upstwo. Zaraz potem osun�� si� na nawilg�� traw�. Wola � przemkn�o mu przez my�l w ostatnim momencie �wiadomo�ci. � Pozbawi� mnie... � Oczy znieruchomia�y, szeroko rozwarte, wpatrzone w brudnoczarne, migoc�ce niebo. Nieznajomy zamkn�� za sob� furtk� i schowa� do kieszeni promiennik. Przyjrza� si� le��cemu stra�nikowi. G�owa przebita z precyzj�. Nad cia�em t�usty tupang. �eby tylko nie ha�asowa� � pomy�la�. � Woko�o cisza i bezruch. Doskonale � bezszelestnie wsun�� si� do budki. Zna� tu ka�dy przycisk, ka�d� d�wigni�. Ponownie uruchomi� pole. Rzuci� okiem na zegarek. Czas nagli�. Wierzchem d�oni okrytej papi-lark� wytar� pot z czo�a. Teraz niemal automatycznie znalaz� najwa�niejszy przycisk i wepchn�� go do oporu. Tutaj nie mia� ju� nic do roboty. Wiedzia� doskonale, �e nie mo�e unieruchomi� ca�ego systemu. Zaraz odezwa�yby si� wszystkie rezerwy i alarm gotowy. Jego d�o� omin�a bez wahania kusz�cy g��wny wy��cznik o oksydowanej, b�yszcz�cej r�koje�ci. Przybysz wyszed� z budki i bacznie rozejrza� si� po parku. Nic podejrzanego. Przemierzy� chy�kiem w�ski chodnik i przystan�� przed frontowym wej�ciem. Jedynie cz�ciowe w��czanie i wy��czanie � pomy�la�. Zastanowi� si�. Jego ch�odne oczy spocz�y teraz na p�ytkach. Maca� wzrokiem szczeliny. Nic .to nie da�o. Odliczy�. Si�dma od progu w lewo. St�pn�� na ni� trzy razy. Przy framudze drzwi zap�on�o zielonkawe, ledwo widoczne �wiate�ko. Nacisn�� klamk�. �wiate�ko zgas�o. Posuwa� si� teraz prostym korytarzem bez okien, z kolumienkami wywietrznik�w w suficie. Codzienna trasa stra�nik�w. Zegarek wskazywa� 23.54. Przy�pieszy� kroku. �Spiesz si� powoli." � przypomnia�o mu si�. Z�apa� si� na tym, �e jest rozgor�czkowany, �e zaczyna go ponosi�. Przed nim ca�e d�ugie sze�� minut. D�ugie i kr�tkie zarazem. Za sze�� minut stra�nik powinien nacisn�� sobie tylko znany przed�u�acz. Nie zrobi tego, bo ju� nie podniesie si� z wilgotnej trawy. Jemu z kolei nie potrzeba wi�cej czasu pod warunkiem, �e wszystko znajdzie w miejscach, w kt�rych si� spodziewa.. Za zakr�tem przybysz nacisn�� czwarty klawisz w skrzynce elektrycznej. Tylko ten klawisz m�g� mu otworzy� drog� wiod�c� do schowka. Schody, kt�re prowadzi�y na pierwszy poziom pod ziemi�, zosta�y wy��czone. Min�� je, znowu w��czy� automat i stan�� niezdecydowany w okr�g�ym pomieszczeniu o trzydziestu paru drzwiach. Si�gn�� do kieszeni. Sun�� teraz wzd�u� kolejnych drzwi, nios�c przed sob� na wyci�gni�tej d�oni �pude�ko". Przy kt�rych� z rz�du zatrzyma� si�. �Pude�ko" da�o zna�. Drzwi rozsun�y si� cicho. Nacisn�� framug�. R�wnie cicho zamkn�y si� za nim. Znalaz� si� w bia�ym hallu. Na wprost kusz�ca winda. U�miechn�� si� kwa�no. Wiedzia�, �e tego systemu me da si� wy��czy�. Skr�ci� w lewo. Teraz kr�tymi schodami w d�. Ciemny korytarz. Przy�mione �wiat�o o sino- fioletowym odcieniu. Kontury przedmiot�w i za�omy mur�w zlewa�y si� w �agodne, pozbawione kanciasto�ci linie. St�pa� bardzo ostro�nie. Ca�e cia�o spr�one, ledwo dos�yszalny oddech. Za szyb� kolejnej budki, plecami do niego, siedzia� stra�nik. Pochylony, jakby czyta� ksi��k� roz�o�on� na kolanach. Cz�owiek spr�y� si� i zatrzyma�. Chwila wahania. Promiennik nie wchodzi� w rachub�. Tak jasny b�ysk to pewny alarm. Trzeba stra�nika w jaki� spos�b wywabi�. Wiedzia� o tym od pocz�tku, jednak teraz, kiedy musia� to zrobi�, waha� si�. Je�eli ten cz�owiek zareaguje inaczej?... Szurn�� lekko nog�. Stra�nik wyprostowa� si�, lecz nie odwr�ci�. M�czyzna sta� za nim o krok. Teraz wszystko si� zdecyduje. Je�li podniesie alarm nim pomy�li?... Bo je�li pomy�li?... Pomy�la�! R�ka b�yskawicznie pow�drowa�a do kieszeni. Poczu� w d�oni ch��d lagownicy. Stra�nik odwr�ci� si�. W tym momencie kr�tki cios lagownic� zwali� go z n�g. Cz�owiek z�apa� osuwaj�ce si� cia�o pod pachy i �agodnie opu�ci� na posadzk�. Czas- p�yn��. Nic si� nie dzia�o. To znaczy, �e wszystko zosta�o wykonane prawid�owo. Mikrokom�rka nie zarejestrowa�a szelest�w ani d�wi�k�w nietypowych. Dalej zn�w schody. Nie bieg�, szed� r�wnym krokiem stra�nika. Korytarz urywa� si� �lepo. Nie �lepo. Jego koniec przegradza�a �elazna konstrukcja g��wnego sejfu. W tym miejscu ko�czy�a ci� spokojna droga. Pozosta�a mu jedynie minuta czasu. Teraz opanowa� si� do granic mo�liwo�ci. Skoncentrowany na jednym. Bezszelestny. Najczulsze urz�dzenia rejestrowa�y tutaj ka�dy szmer, nieznaczny, przypadkowy g�� bszy oddech czy szelest p�aszcza mog�y uruchomi� system. Wyci�gn�� promiennik. Przytkn�� go do g��wnego zamka ruchem ci�g�ym i g�adkim, �eby nie wzbudzi� nag�ej fali powietrza. Wylot lufy zatrzyma� o milimetr od powierzchni chropawego metalu. U�o�y� pod odpowiednim k�tem. Tygodniami trenowa� takie w�a�nie u�o�enie lufy. Rzuci� okiem na zegarek. Siedem sekund. Za siedem sekund stra�nik mia� nacisn�� przed�u�acz. Gdy to nie nast�pi, automatyczny mechanizm przesunie g��wn� kas� sejfu na inny, znany tylko konstruktorom poziom. To samo stanie si�, je�eli on teraz nie trafi w umieszczony na przeciwleg�ej �cianie mikronadajnik, reaguj�cy na uszkodzenie drzwi. Cztery sekundy. B�yskawicznym ruchem nasun�� na oczy okulary. Uderzenie musi by� bardzo silne. Trzy-dziestocentymetrow� p�yt� promie� musi pokona� szybciej ni� impuls, kt�ry pop�ynie w momencie dotkni�cia pierwszej warstwy drzwi gor�cym li�ni�ciem. Zegarek. Sekunda. Strza�! Cisza. Alarm! �wiat�o zaczyna pulsowa�. Uderza� promieniem punkt ko�o punktu, wycinaj�c g��wny zamek. Alarm! Przybysz przekracza� drzwi, wsun�wszy si� w okr�g�� dziur� powsta�� w miejscu zamka, w chwili gdy stra�nicy z wartowni wbiegali w prosty korytarz bez okien, z kolumienkami wywietrznik�w w suficie. Alarm dociera do rejonowej grupy Straporu. Cz�owiek odcina bok g�ownej kasy jak kromk� chleba. Stra�nicy s� ju� w okr�g�ym pomieszczeniu o trzydziestu paru drzwiach. Trzy strady Straporu kieruj� si� w kwadrat instytutu. W tym momencie m�czyzna dr��cymi r�kami przewraca w sejfie papiery, pot pokrywa mu czo�o. W�ska stru�ka �cieka ko�o nosa. Znalaz�. S�!!! Bierze je pod pach�. Jeszcze jakie� dwie teczki. Stra�nicy zbiegli po schodach. Jeden zatrzyma� si� przy ciele obezw�adnionego kolegi. Trzy dalsze strady rejonowej grupy i sze�� z komendy subdzielnicy wjecha�o w kwadrat. Rzut oka, czy nie zostawi� jakich� �lad�w. Ale nie ma ju� czasu. Od przebicia drzwi min�o osiemna�cie sekund. Za plecami s�yszy tupot n�g. Dwa strady, kt�re pierwsze otrzyma�y rozkaz hamuj� z gwizdem pod instytutem. � Okr��y� i obstawi� teren � zaskrzecza� g�os w sieci. Jeden ze strad�w ruszy�. Cz�owiek wyci�� otw�r w tylnej �cianie sejfu i znikn�� w nim w momencie, gdy pierwszy stra�nik przesadzi� pr�g pomieszczenia, odbezpieczaj�c kuf�. Cz�owiek, nie my�l�c o niczym, rwie do przodu, byle szybciej. S�yszy za sob� oddechy, ale nie mo�e przy�pieszy�, zapasowy korytarz jest kr�ty. W ostatniej chwili zauwa�y� wn�k�. Wpad� w ni�. D�o� uj�a promiennik niemal z pieszczot�. Spok�j!... � upomnia� si� w my�li. Ju� s�. Na posadzce s�ycha� coraz bli�szy stukot but�w. D�onie wilgotniej�. Fala gor�ca uderza do g�owy. Pot �cieka krzywymi stru�kami, skronie pulsuj�. Ka�dy mi�sie� bole�nie napi�ty. Trzy kroki, dwa kroki, jeden!!!... Wyskoczy� naciskaj�c spust. Promie� zami�t� na wysoko�ci pasa przestrze� od �ciany do �ciany. B�ysk by� za jasny, Zabi�em ich � pomy�la�. Po ci�ciu drzwi zapomnia� prze��czy� na ogie� og�uszaj�cy. Trudno. Stra�nicy le�eli nieruchomo. Ko�czyny porozrzucane. Popalone, miejscami zw�glone cia�a. Korytarz ko�czy� si� pionow� �cian�. �cigany w biegu wsun�� promiennik do kieszeni i b�yskawicznie windowa� si� na powierzchni�, podwa�aj�c przykryty ziemi� luk. Sta� teraz w ogrodzie. Otacza�a go ciemno�� g�sta jak legu-mina. Nieprzenikniona. Zerwa� z twarzy okulary. Poja�nia�o. Syk i b�yskawice przeci�y powietrze. Momentalnie pad� na ziemi�. Zauwa�y� kierunek. Jeszcze nie koniec. Zjawili si� szybciej, ni� my�la�. Zn�w wyszarpn�� promiennik. Przeczo�ga� si� kilka metr�w, staraj�c si� nie robi� ha�asu. Tamten ukrywa� si� gdzie� pod drzewem. W miejscu, gdzie przed chwil� spoczywa� cz�owiek, le�a�a kula �aru. Dzia�o?! � pomy�la� przera�ony. Ziemia by�a wypalona na kamie�. � Przecie� nie wolno im u�ywa�... � nie doko�czy�. Kolejny okr�g �aru poliza� mu stopy. Zerwa� si� i skulony sun��, na ile mu tylko starczy�o tchu, w stron� ciemnej plamy muru. Powietrze przeci�o kilka b�yskawic jednocze�nie. Jeden z promieni rozerwa� mu r�kaw. Sk�ra zapiek�a. Zatrzyma� si� pod sam� �cian�, odwr�ci� i nacisn�� spust. Podci�gn�� si� na r�kach i wywindowa� na g�r�. Promiennik le�a� porzucony pod murem. Za plecami s�ysza� chrz�st padaj�cych, �ci�tych w po�owie drzew i poczu� �ar, jakim wype�ni� si� ogr�d. W�r�d trawy pope�z�y j�zyki p�omieni. Trafiaj�c na ga��zie, obejmowa�y je i, wzmocnione, pe�z�y dalej coraz pewniejsze i ja�niejsze, bardziej ��te. Mur stanowi� aktywn� barier�. Sarn mur i wszystko w odleg�o�ci jednego metra po jego stronach. Wiedzia� o tym. Na terenie bariery przebywa� d�u�ej, ni� zamierza� z pocz�tku. Od strony ulicy znajdowa�a si� fosa. Lodowata woda, wymar�a, jakby destylowana, pora�ona aktywno�ci�. Wype�z� wreszcie na chodnik. Obejrza� si� za siebie. Nikt go stamt�d nie �ciga�. Przy kraw�niku sta� jego strad. W�a�nie nachyla� si� do klamki, gdy zza zakr�tu wypad� strad Straporu b�yskaj�c niebieskim �wiat�em. �cigany pobieg� w kierunku drugiego muru, ci�gn�cego si� po przeciwnej stronie ulicy. Przeci�� jezdni� i wczepiwszy si� w drewnian� furtk�, szarpn�� j� z ca�ej si�y. W�z Stroporu znajdowa� si� tu�, tu� � jakie� dwadzie�cia metr�w za nim. Bramka ust�pi�a. Cz�owiek wpad� do ogrodu. Powietrzem szarpn�a salwa. Obok niego dwie kule �aru rozp�aszczy�y si� na trawie. Przerzucili z dzia�a � pomy�la�. � Sukinsyny! Zatoczy� si�. �ar szed� w jego stron�. Zamroczy�o go. Poczu�, �e si� dusi. Zrobi� z wysi�kiem dwa kroki. Tutaj by�o ju� troch� tlenu. Jeszcze kilka krok�w i dopad� przeciwleg�ych drzwi. Wychyli� g�ow� na ulic�. Cisza. Nikogo. Po�rodku jezdni zauwa�y� okr�g�� �elazn� pokryw�. Podbieg� do niej. Spr�y� si�. P�yta ust�pi�a. Dwoma susami znalaz� si� wewn�trz pionowej studni. Zasun�� za sob� klap�. Po drabinie zacz�� schodzi� w g��b, a� wreszcie zat rzyma� si� na dnie kana�u. Us�ysza� szum pojazdu i j�k syreny, kt�re wkr�tce oddali�y si� i umilk�y. Dobrze! � pomy�la�. Jeszcze nie wiedz�, gdzie im si� wymkn��em. Sprawdzi�, czy nie zgubi� cennej zdobyczy. Mia� wszystko pr�cz promiennika. Ale to nic. I tak szybko zorientowaliby si�, sk�d ten promiennik. Przeszed� kilkana�cie krok�w niskim tunelem kana�u i zatrzyma� si�. B�d� i�� moim �ladem � my�la� gor�czkowo. Wyjd� gdzie� daleko i poje�d�� tekarem. Za�wieci� latark�. Po�o�y� j� na wilgotnej kamiennej p�eczce, kieruj�c �wiat�o w d�. W korytarzu panowa� st�ch�y zaduch. Ziemiste, przesycone woni� odpadk�w powietrze pomieszane by�o z zapachem ple�ni i zgnilizny. Na ziemi starannie rozpostar� kawa�ek folii, na ni� rzuci� zwini�ty w kulk� kawa�ek papieru. �ci�gn�� z d�oni papilarki. Po�o�y� je na papierze. Podpali�. Nik�y ob�oczek dymu sun�� przy pod�o�u kana�u. Z latark� w r�ku szed�, lekko zgarbiony, ciemnym korytarzem. Na g�rze nad jego g�ow� szala� Strapor, przetrz�saj�c ka�dy metr terenu, rewiduj�c, kogo si� da, i strzelaj�c w powietrze dziesi�tki roz�wietlaj�cych pocisk�w. Nad cich� dzielnic� Valaco, pogr��on� w nocnym �nie, od dobrej chwili panowa� dzie�. Dzie� bia�ego ognia promiennik�w, niebieskich �wiate� patrolowc�w, czerwonego blasku �wietlnych rac. Tymczasem cz�owiek z ka�d� chwil� oddala� si� coraz bardziej od tego miejsca i zbli�a� si� w�a�nie do kordonu otaczaj�cego dzielnic�. Inspektor Off od d�u�szej chwili wpatrywa� si� w rozprut� kas�. � To dziwne � powiedzia� � �e taki system nie zda� egzaminu. Jego wzrok spocz�� na odci�tej p�aszczy�nie bocznej �ciany. � Mocny � stwierdzi� wskazuj�c prawie r�wn� kraw�d� p�ata metalu. � Mocny � potwierdzi� jego najbli�szy wsp�pracownik Dager, spod sufitu, gdzie szuka� nie wiadomo czego. Starszy grubawy pan sta� przed kas�, nerwowo mi�tosz�c po�� marynarki. Siwe w�osy przykrywa�y mu uszy i dalej bieg�y r�wn� lini� jak stalowy he�m. Ruchliwe palce przypomina�y kie�baski. � Nic nie rozumiem � mamrota� pod nosem, wpatruj�c si� w rozci�te �elazne p�aszczyzny. � A pan jak my�li? � zwr�ci� si� do niego Off. Starszy pan by� przedstawicielem firmy montuj�cej i gwarantuj�cej ten system. G�os mu dr�a�, oczy kr��y�y niespokojnie. � Nigdy � za'cz�� � nigdy bym nie przypuszcza�... Czy pan zdaje sobie spraw�, co to by� za system � m�wi� patrz�c kolejno na inspektora, na kas�, wreszcie na czubki swych l�ni�cych but�w. � Cz�owiek, kt�ry tutaj si� w�ama�, wykorzysta� u�amek szansy, jak� nasz system pozostawia�. Technika jego dzia�ania wskazuje, �e musia� przynajmniej troch� ten system zna�... � Nie o to pytam � przerwa� Ins Off. � Czy by� mocny? � C� � zastanowi� si� szpakowaty grubasek, niech�tnie odrywaj�c si� od interesuj�cego tematu, w dodatku tak brutalnie uci�tego. � Na pewno mocny � wycedzi� wreszcie. � O tak mocnym i przeno�nym promienniku jeszcze nie s�ysza�em � westchn��. � No c�, co prawda nie s�ysza�em, ale nie wykluczone, �e taki istnieje i to nawet w naszym mie�cie. Niestety informacja na ten i na inne tematy jest zawsze... � Niepe�na i niewystarczaj�ca � przerwa� zn�w inspektor. By� troch� z�y. � Oczywi�cie, �e taki promiennik istnieje, skoro zosta� u�yty. Dager nadal szpera� przy lampie. Inspektor za�artowa�: � Z pewno�ci� zaraz znajdziesz odciski palc�w nale��ce do faceta, kt�ry t� lamp� zak�ada�. � Niczego nie mo�na zaniedba� � odpowiedzia� mu tamten, ani na moment nie przerywaj�c swoich czynno�ci. Dager uchodzi� w ca�ej Komendzie S�u�by Nadzwyczajnej za najwi�kszego pedanta i nadgorliwca. Co do jego nadgorliwo�ci w pracy inspektor mia� swoje zdanie, jednak pedantem by� Dager nieprzeci�tnym. Na ten temat kr��y�y po komendzie najr�niejsze anegdoty. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e dzi�ki jego drobiazgowej dok�adno�ci nieraz udawa�o si� wpa�� na jaki� wa�ny trop. Inspektor natomiast nie do��, �e nie nale�a� do pedant�w, to jeszcze na dodatek posiada� ba�aganiarskie zaci�cie, tzw. artystyczn� dusz�, co w po��czeniu z cechami Dage-ra stwarza�o jedyn� w swym rodzaju mieszank�, po��czenie niezast�pionej w �ledztwie pe-danterii z artyzmem i polotem, r�wnie� w �ledz- twie nadzwyczaj przydatnym. Stanowili oni obecnie niew�tpliwie najniebezpieczniejsz� dla wszystkich przest�pc�w kontynentu par� funkcjonariuszy Straporu. Natomiast pan Heir by� w tej chwili chyba najnieszcz�liwszym cz�owiekiem na Phasangu, poniewa� jak zwykle polecono mu misj� ratowania opinii firmy, kt�rej niezawodny system zawi�d� po raz kolejny. Pan Heir musia� teraz delikatnie zbacza� z tematu i �wiec�c oczami wyja�nia� wszystkim wko�o, �e sta�a si� rzecz niemo�liwa. Inna rzecz, �e tym razem wydarzy�o si� co� naprawd� niemal niemo�liwego. Ale po tylu wypadkach, kiedy zwykli z�odzieje rozbrajali systemy ACO, opinia publiczna ju� nie uwierzy, �e zasz�o co� niewiarygodnego i jego firma stanie w obliczu plajty, no, mo�e nie zaraz plajty, ale z pewno�ci� powa�nych finansowych trudno�ci. � Wi�c twierdzi pan � zwr�ci� si� do niego inspektor � �e luki s� minimalne i ma�y jest procent szansy ich wykorzystania? � Ale c� pan m�wi? � obruszy� si� Heir wymachuj�c d�oni�. � To by� promil, nie procent, promil, rozumie pan. � Niech si� pan nie gor�czkuje � powiedzia� inspektor przypatruj�c si� guzikom nienagannej zielonej koszuli grubasa. � Jaka to mog�a by� marka? � Marka czego � nie zrozumia� Heir. � Promiennika. � Hm... � przedstawiciel ACO podrapa� si� w brod�. � Najbardziej przypomina jaki� pro-mienik ACO Nord. � Nie wie pan, kt�ra firma zaopatrywa�a stra�nik�w w promienniki? � Stra�nicy nie mieli promiennik�w, tylko kufy. � Tak, a kto ich zaopatrywa� w kufy? � Nie wiem, powie to panu dyrektor instytutu. � Na razie dzi�kuj� � rzek� inspektor. Heir lekko si� sk�oni� i skierowa� w stron� drzwi z wyci�tym, osmolonym otworem w kszta�cie jajka. � Jeszcze jedno � zatrzyma� go inspektor. � Kto opr�cz pana wiedzia�, jak ten system funkcjonuje? � Kto wiedzia�? � Heir zatrzyma� si�. � Dyrektor i jego dwaj zast�pcy z instytutu, g��wny projektant ACO, specjalista z firmy ubezpiecze�, dow�dztwo Oddzia��w Specjalnych i pe�nomocnik Tajnej Rady � przerwa� � ...no i ja, oczywi�cie, jako zast�pca dyrektora ACO. � Dzi�kuj� panu � powt�rzy� inspektor. � Je�li b�dziemy si� chcieli czego� ciekawego dowiedzie�, to wpadniemy do pa�skiej firmy. � Prosz� bardzo � starszy pan opu�ci� pomieszczenie z godno�ci� i po chwili ucich�y w korytarzu jego kroki. � Zdaje si� � odezwa� si� Dager � �e pan Heir nie jest specjalnie zachwycony wsp�prac� z nami. � Na to wygl�da � odrzek� inspektor. Dager zebra� w�a�nie ostatnie odciski z �ar�wki i zszed� na d�. Starannie u�o�y� wszystkie pr�bki w niedu�ej walizeczce, b�d�cej jego podr�cznym laboratorium i, strzepn�wszy kurz z ubrania, zatrzasn�� wieko. � Wiadomo ju�, co zgin�o? � zapyta�. � W�a�nie sami wielcy z instytutu grzebi� teraz w papierach. Czuj�, �e nie uda�o im si� jeszcze dociec, co jest, a czego nie ma. To, wida�, nie takie proste dla naszych cudotw�rc�w � powiedzia� inspektor i zapatrzy� si� w owalny otw�r o przekroju 70 centymetr�w w miejscu, gdzie dawniej tkwi� w drzwiach zamek. � Co o tym my�lisz, Dager? � Przypuszczam, �e nic tutaj nie znajdziemy, to by� fachowiec. � I w dodatku � doda� Ins Off � znikn�� jak kamfora. Te cymba�y z Porz�dkowej zawsze musz� co� przegapi� albo przepu�ci�. Wszystko, ba�wany, spartacz�!!! Dager pokiwa� g�ow�. � Zdaje si� � powiedzia� � �e nie tylko panu Heirowi ca�a sprawa i wsp�praca z nami si� nie podoba. � Wiadomo. Porz�dkowej nigdy si� nie podoba�a wsp�praca z nami. � Nie o Porz�dkowej m�wi� � rzek� Dager z szelmowskim u�mieszkiem i znikn�� za drzwiami. Inspektor z pasj� cisn�� za nim notesem i osun�� si� na krzes�o. Notes upad� tak, �e pozagi-na�y si� w nim kartki. � Dok�d idziesz? � krzykn�� za Dagerem. Nie doczekawszy si� odpowiedzi, wsta� z fotela, podni�s� notes i, cierpliwie rozprostowuj�c w nim kartki, wyszed� przez dziur� w �cianie na korytarz, kt�rym uciek� napastnik. Panowa� tu przedziwny zapach. Co� po�redniego mi�dzy zjonizowanym powietrzem a przegrzanym kauczukiem. Inspektor kroczy� powoli, pogr��ony w rozmy�laniach. Faktycznie nie mia� najmniejszej ochoty zajmowa� si� t� spraw�, kt�ra w dodatku wypad�a akurat w momencie, kiedy obiecano mu urlop. Nied�ugi, bo tylko pi�ciodniowy, ale Ins czu� si� dosy� zm�czony... Marzy� o wiecznie zielonych po�udniowych brzegach Vollu. Zw�aszcza o Florey. O tej porze, na wiosn� we Florey jest ju� ciep�o. Na bia�ych pla�ach doskonale mo�na by�o si� opala�, wdychaj�c zapach s�onej wody, piasku, namokni�tych korzeni halce i ryb. Florey kojarzy�o mu si� jeszcze z czym� innym, z czym� bardzo mi�ym... z pewn� kobiet�, kt�r� pozna� podczas polowania podwodnego w ciep�ej zatoce morza Ptieex... Ockn�� si� z zamy�lenia. Przed nim sta� Agis. Podins Agis, prawa r�ka Ins Offa. � Zamy�li�e� si� tak, �e mo�na by strzela� z dzia�ka, a ty by� szed� dalej, nie zwr�ciwszy na to najmniejszej uwagi. � Jest nad czym � u�miechn�� si� Ins. � Tak, tak � rzek� Agis. Sprawa nie b�dzie prosta. Nawet wygl�da paskudnie, m�wi�c szczerze. Nie znamy jeszcze szczeg��w, a ju� to wszystko jako� nieczysto pachnie. Potwornie nieczysto. � Co� wiesz? � zapyta� go Off i przypatrzy� mu si� uwa�nie. � Wiesz, tylko nie chcesz tak z miejsca powiedzie�. Musisz si� podelektowa�? Co? Obaj roze�miali si�. � Rzeczywi�cie � powiedzia� Podins. � Znalaz�em �lad. � Gdzie? Czekaj! Nic nie m�w, sam zgadn�... Uciek� dachami? � Nie, ale co� w tym rodzaju. Uciek� kana�em pod nast�pn� przecznic�. � Fantastyczne. Inspektor stan�� podpar�szy brod� d�oni�. Brwi mia� zmarszczone, a ca�a jego m�oda, wysportowana sylwetka przykurczy�a si�, jakby od intensywnego my�lenia. � Dlaczego powiedzia�e� � zwr�ci� si� do Agisa � �e to brzydka sprawa? Mnie si� ona tak�e nie podoba. Ale dlaczego tobie?... � Widzia�em strad OS przed instytutem. Je�eli oni czego� tu szukaj�, to mo�esz by� pewien, �e sp'rawa wi��e si� z Tajn� Rad�, a je�li tak jest, to b�dzie na pewno cuchn�c� spraw�, kt�r� wola�bym si� nie zajmowa�. � Racja � potwierdzi� inspektor. � Prowadzi� takie �ledztwo to znaczy znale�� si� mi�dzy m�otem a kowad�em. Zamy�li� si� zn�w. Szli korytarzem, trzymaj�c r�ce w kieszeniach. � Wi�c m�wisz, �e oni ju� tu s�. � Tak, niestety � westchn�� Agis. Sprawa zaczyna�a wygl�da� coraz bardziej nieprzyjemnie. Zatrzymali si� na chwil� w miejscu, gdzie �ciany korytarza przecina�a czarna poprzeczna pr�ga. Technicy ko�czyli tutaj prac�. � I co, Watir? � rzuci� Podins Agis. � Zaczai� si� w tej wn�ce, a potem wygarn��. Chyba pe�n� moc� � odpowiedzia� mu chudy, tyczkowaty m�odzieniec o bladej cerze i jasnych w�osach. � Straszna miazga � doda� jeszcze i zabra� si� do swojej roboty. � Ilu ich by�o? � zapyta� Off Agisa. � Czterech � rzek� tamten wspinaj�c si� na drabink�. Z w�azu wyszli do ogrodu. Przypomina� ten ogr�d ruin�. Dwa spalone na kamie� okr�g�e placki gruntu, porozcinane, poopalane drzewa i krzaki, spalona miejscami trawa. S�owem pogorzelisko. � Ogniogasze � powiedzia� Agis � mieli troch� roboty. � Rzeczywi�cie � przytakn�� inspektor. � Tutaj zastawili pu�apk�? � Tak. Stra�nicy wskazali mi to miejsce jako mo�liwe, poniewa� tu ko�czy si� korytarz rezerwowy od g��wnego sejfu. � Tak, ale porz�dkowi nie nadaj� si� nawet do utrzymywania porz�dku, a co dopiero m�wi� o robieniu zasadzek. To by�o beznadziejne � inspektor z niezadowoleniem pokr�ci� g�ow�. � Gdyby mieli cho� odrobin� wi�cej odwagi... Ale �aden z nich nie zaryzykuje jednego kroku w pogoni za bandyt�, je�eli wie, �e tamten mo�e mu da� kopa. � No. Troch� za bardzo na nich naje�d�asz. Ch�opcy si� starali. Zdemolowali jeszcze drugi ogr�d za pomoc� dzia�ek. � A propos. Kto im pozwoli� u�y� dzia�ek? Przecie� nie wolno tego robi�. Oczywi�cie z pewnymi wyj�tkami. � Dostali rozkaz � rzek� Agis. � Rozkaz � inspektor popatrzy� na niego spode �ba. � Widz�, �e masz wi�cej powod�w, by m�wi�, �e to cuchn�ca sprawa. Wi�cej, ni� chcesz powiedzie�. Agis zmiesza� si� troch�. � Przecie� wiesz, �e... � zacz��. � Tak, tak � przerwa� inspektor klepi�c go po plecach. � Obejrzymy sobie to pobojowisko. W ich stron� nadchodzi� w�a�nie Dager. � Znalaz�em miejsce, z kt�rego tamten tak strasznie wygarn�� � powiedzia�. � Widz�, �e jeste� na tropie � rzek� Agis. Dager sk�oni� si� dwornie. � Tak jest, ja�nie panie Podins. � No, no � Agis przymru�y� lekko oczy. � Nie pajacuj. � S�owo daj�. Chod�cie ze mn�. Razem poszli pod mur. � Mo�ecie si� nie obawia� � powiedzia� Dager. � Bariera nie dzia�a. Sp�jrzcie tutaj � wskaza� lekko wgniecion� traw�. � Sta� w tym miejscu. A tutaj... znalaz�em promiennik. Niew�tpliwie to jego. � Co? � krzykn�li r�wnocze�nie Ins i Podins. � Poka� natychmiast! Dager otworzy� walizeczk� i wyci�gn�� ma�y czarny promiennik z drewnian� r�koje�ci�. � Brawo! � Agis a� r�ce zatar� z zadowolenia. To jest co�! Cacko nieseryjne! Jak zwykle dzi�ki tobie rozwija si� �ledztwo. � Chod�my na g�r�, mo�e naukowcy sko�czyli oblicza� straty i czego� si� od nich dowiemy � powiedzia� inspektor. � A ty znalaz�e� co� � zapyta� Agisa Dager. � Tak. W kanale. To stary nieu�ywany kana�. Dwie przecznice st�d. W odleg�o�ci dwudziestu krok�w od wej�cia do kana�u na posadzce zw�glone szcz�tki. Prawdopodobnie gittino-we papilarki. � Tak... - westchn�� Dager. � Niepotrzeb ny trud. Nie ma co szuka� �lad�w. Nic wi�cej nie znajdziemy. Pu�ci�e� kogo� tropem bariery? � Ja pu�ci�em � powiedzia� inspektor zm�czonym g�osem. � Siad jest raczej mocny. � Dosy� d�ugo przebywa� na terenie bariery. � Nie�le si� uaktywni� � za�mia� si� Agis. � Byle nie wykorkowa�. Weszli do budynku. Inspektor pomy�la�, �e skoro dzia�a�a tu przed nimi OS, to niewiele si� dowiedz�. A mo�e nawet tamci odbior� im spraw� i b�dzie m�g� jednak pojecha� do Florey, zobaczy� ,Ennan�? Coraz bardziej nu�y�o go Vallaco. Parki, przypominaj�ce lasy, w kt�rych mo�na si� zgubi�, wielkie i t�oczne knajpy, wielopoziomowy ruch, wieczny szum, s�yszalny o ka�dej porze dnia i nocy kilka kilometr�w od metropolii, ci�g�a kakofonia barw i zapach�w, budynki przypominaj�ce ca�e miasta, w kt�rych r�wnie� mo�na si� by�o zgubi�, wrzaskliwe reklamy, nie daj�ce odpoczynku stukolorowe fontanny i baseny z zimn�, powoduj�c� g�si� sk�rk� i sztywnienie mi�ni, wod�. Offowi bardziej odpowiada� klimat wcze�niejszej epoki ni� ta, w kt�rej przysz�o mu �y�, i nieco cieplejsze powietrze. Ma�e parki Florey i ciep�o floeryskiej zatoki... Inspektor chcia�by, �eby im odebrano t� spraw�, by� jednak przekonany, �e tak si� nie stanie. Cho�by dlatego, �e nie przypadkiem ich w�a�nie �ci�gni�to na wist�pne rozpoznanie. Weszli powoli na pi�tro gmachu. Korytarze by�y przeszklone i jasne. Kolor �cian � �wie-c�co-pomara�czowy � dodawa� im blasku. Przypomina�o to co� na kszta�t zamkni�tego w farbie s�onecznego �wiat�a. Watir sta� pod drzwiami gabinetu. � M�dre g�owy czekaj� � powiedzia� otwieraj�c przed nimi stalowe, obite sk�r� drzwi. Weszli do gabinetu dyrektora Foya. Wbrew panuj�cym obecnie zwyczajom nie by�o tu komputerowej sekretarki, tylko m�oda panienka o zgrabnych nogach i mi�ych dla oka wypuk�o�ciach. � W stylu epoki � zawyrokowa� Dager z cicha pogwizduj�c. Dziewczyna nie zaszczyci�a go nawet przelotnym spojrzeniem. Nieco si� speszy�. Chrz�kn�� i zmierzwi� w�osy. � Rzeczywi�cie w stylu � powiedzia� Agis krztusz�c si� ze �miechu na widok zak�opotania kolegi. � Do�� tego � uci�� inspektor. � Nie po to tu przyszli�my. Czy dyrektor Foy jest u siebie? � zwr�ci� si� do sekretarki. � Tak. Czeka na pan�w � powiedzia�a sekretarka, nie odrywaj�c oczu od papier�w. Skierowali si� do kolejnych sk�rzanych drzwi, kt�re rozwar�y si� przed nimi jak bramy Sezamu. Wst�powali w nie skupieni, z pe�nym namaszczeniem i szacunkiem dla wiedzy, wszechmocnej zapewne i pot�nej, kt�ra ten w�a�nie gabinet upatrzy�a sobie za siedlisko. Dziewczyna teraz dopiero rzuci�a za nimi d�ugie, zaciekawione spojrzenie. Gabinet tak�e by� klasyczny. Wszystko z epoki. Proste drewniane biurko z ciemnego drewna, blat plastikowy. Za biurkiem fotel ze sk�ry w kolorze drzwi, na pod�odze purpurowy dywan z d�ugim w�osem, Po przeciwnej stronie biurka kilka identycz nych foteli, w donicach kar�owate drzewka sur o ceglastych z bordowym li�ciach. Dwie �ciany obstawione dok�adnie p�kami, na kt�rych spoczywa�y grube tomy rozpraw naukowych, r�wnie� w sk�rzanych obwolutach koloru drzwi. Na najni�szej p�ce historyczne ju� dzi� instrumenty astronomiczne i statuetki, zapewne pami�tki z r�nych okoliczno�ciowych zjazd�w i uroczysto�ci. Wreszcie na sam koniec dyrektor Foy we w�asnej osobie i jego wsp�towarzysze. Dyrektor w szafirowym fraku w b�yszcz�cym ko�nierzem i jasnoniebiesk� chusteczk� w butonierce. Wysokie szafirowe buty ze sk�ry ararga, z okr�g�ymi noskami, do nich wpuszczone obcis�e spodnie w cienkie pr��ki. Oczywi�cie w jeszcze innym odcieniu niebieskiego. Na przegubie d�oni bransoletka z futra i muszelek. Pozostali dwaj faceci ubierali si� mniej wi�cej tak samo, z ma�ymi modyfikacjami w kolorach i w dodatkach. � To moi najbli�si wsp�pracownicy � rzek� do inspektora Foy i wskaza� palcem o paznokciu pomalowanym na niebiesko dw�ch �ysawych, tyczkowatych jegomo�ci�w, kt�rzy w tym momencie u�miechn�li si� blado i lekko sk�onili swe du�e, m�dre g�owy. � A to � powiedzia� inspektor wskazuj�c na Dagera i Agisa � moi dwaj najbli�si wsp�pracownicy. Agis obdarzy� zebranych krzywym u�miechem. � Prosz�. Niech panowie siadaj� � zach�ci� ich dyrektor. Rozsiedli si� wygodnie, wpadaj�c g��boko w przepastn� to� zwa��w g�bki. Siedz�c w ten spos�b mo�na chyba tylko zasn�� � pomy�la� inspektor, a na g�os powiedzia�: �My�l�, �e uda�o si� panom zorientowa� w papierach? Dager manipulowa� przy swej walizce. Chyba mocowa� si� z wieczkiem. W�o�y� wreszcie jaki� drobiazg do kieszeni i odsapn��. Dyrektor chwil� go obserwowa�, po czym przeni�s� pytaj�ce spojrzenie na inspektora. � Inspektor pyta� o papiery � podsun�� mu us�u�nie wy�szy i bledszy z jego wsp�pracownik�w. � Acha. Tak, tak. Oczywi�cie. Ustalili�my brak trzech teczek z dokumentami. Nie by�o to proste. Ustalili�my te�, o kt�ry plan g��wnie chodzi�o sprawcy. To wynika ze specyfiki... � zamilk�, potar� czo�o i kontynuowa�: � Kr�tko m�wi�c, skradziono pewien wa�ny plan, kt�rego tre�� pod �adnym pozorem nie powinna si� przedosta� do wiadomo�ci publicznej. � Czy mam przez to rozumie�, �e Tajna Rada ukrywa co� przed... � zacz�� Off. � Mo�e pan rozumie�, co si� panu �ywnie podoba � przerwa� mu Foy. � Macie panowie prowadzi� �ledztwo niezale�nie od OS i mo�ecie liczy� na nasze informacje, co prawda w nieco zaw�onym zakresie, ale wystarczaj�cym do prowadzenia �ledztwa. � Zabawa w ciuciubabk� � szepn�� do�� g�o�no Dager do Agisa. Foy uda�, �e tego nie s�yszy. Nie przerywa� sobie. � Mog� powiedzie� tylko tyle, �e sprawa dotyczy lotu, kt�ry w najbli�szym czasie ma si� rozpocz��. Jest to lot oficjalny, lecz pewne za dania, kt�rych nie wolno w tym momencie ujawnia� ze wzgl�d�w spo�ecznych i innych wa�nych powod�w, trzymane s� do ostatniego momentu w. �cis�ej tajemnicy. Przedwczesne jej zdradzenie spowodowa�oby niepowetowane straty dla ca�ej ludzko�ci. Dlatego te� rola pan�w sprowadza si� do znalezienia tego cz�owieka, a przede wszystkim nie wolno dopu�ci�, aby rozpowszechni� posiadan� tajemnic�. Teraz s�ucham i postaram si� jak naj�ci�lej odpowiedzie� na pytania, jakie mi panowie zadacie. C� za kwiecisto�� i elokwencja � pomy�leli r�wnocze�nie trzej funkcjonariusze S�u�by Nadzwyczajnej Straporu. � Czy stra�nicy instytutu znali ca�o�� systemu ochrony? � Nie. Ka�dy z nich zna� jedynie sw�j wycinek. � A czy nie mogli si� oni ze sob� porozumiewa�? � naiwnie zapyta� Agis. � Oczywi�cie, �e... � dyrektor zawaha� si� � ...nie s� izolowani, �yj� normalnie... S�owem teoretycznie to mo�liwe pomimo zakazu prowadzenia rozm�w na tematy s�u�bowe i czasowych obserwacji. � Kto prowadzi� te obserwacje? � Dager-przesta� si� interesowa� swoj.� kieszeni� i tym, co w niej mia�. � Rzecz jasna, oficerowie OS. � Czy kto� ostatnio zwalnia� si� z pracy? � Tak, zwolnili�my trzy osoby z obs�ugi technicznej kosmodromu i dwie z obs�ugi naukowej � zabra� g�os ni�szy z pomocnik�w dyrektora. Wydawa� si� on znacznie �ywszy i ruchliwszy od swego wsp�towarzysza. Stale kr�ci� si� na fotelu i skuba� brod�, przystrzy�on� tu� przy sk�rze, podczas gdy ten wy�szy patrzy� nieruchomo gdzie� w k�t pokoju i z pozoru w og�le nie interesowa� si� rozmow�. � Tak � skonstatowa� inspektor. � Wi�c ju� co� mamy. Mo�e mi pan poda� nazwiska tych zwolnionych? � Czterech, panie inspektorze � odezwa� si� ten wy�szy, jakby wytr�cony ze swych rozmy�la�. � Wydawa�o mi si�, �e pan zast�pca wyliczy�... � Poddyrektor si� pomyli�. Wiem o tym, poniewa� prowadzi�em te sprawy. Pi�tego z powrotem przyj�to. � Zgoda � powiedzia� inspektor. K�tem oka spostrzeg� lekkie zak�opotanie na twarzy Foya. Zreszt� nie by� tego ca�kowicie pewien. � Wobec tego czterech. � Nazwiska poda panu moja sekretarka � rzek� dyrektor. � Jak mocna jest bariera? � zapyta� Agis. � Dostatecznie mocna, by zabi� kogo�, kto przebywa w niej d�u�ej ni� minut�. � Kolejna szansa � mrukn�� Dager pod nosem. � Czy du�o macie w instytucie promiennik�w? � zada� pytanie Ins Off. � Sze�� � odpowiedzia� ma�y jegomo��. � Czy znikni�cie plan�w mo�e od strony technicznej uniemo�liwi� zamierzone przedsi�wzi�cie? � inspektor pyta� nadal wed�ug swego systemu. � Nie. Kradzie� dokumentacji nie powinna mie� znaczenia dla technicznej realizacji planu. � Kto mia� dost�p do gittinu? � Praktycznie wszyscy, inspektorze, nawet stra�nicy. Inspektor westchn��: � No c� � wydusi� podnosz�c si� z trudem z fotela. � Wobec tego na razie dzi�kujemy panom. Dager i Agis wstali r�wnie�. � Mam nadziej�, �e je�liby mi przysz�o co� na my�l, to mog� si� z panami skontaktowa�? � Oczywi�cie, inspektorze � powiedzia� Foy. � Tylko jeszcze jedno. � S�ucham? � Niech panowie dobrze pami�taj� o tym, do czego ich zobowi�zuje przysi�ga sk�adana przed laty. Wola�bym, �eby nikt nie musia� panom tego przypomina�. � Nie�adnie, panie dyrektorze � rzek� inspektor wspieraj�c si� na oparciu fotela, na kt�rym siedzia�. � Znamy dobrze obowi�zki i nie trzeba nas wcale straszy�. A poza tym je�eli nie zas�ugujemy na zaufanie, to niech pan skieruje, przy pomocy swoich wszechmocnych znajomych, spraw� w inne r�ce i nie obra�a wszystkich bez powod�w. Inspektor odwr�ci� si� i zamaszystym krokiem opu�ci� gabinet. A za nim jego dwa nieod��czne cienie. � Agis! � rzuci� ostro przechodz�c przez pomieszczenie, gdzie siedzia�a sekretarka. � Zajmij si� panienk�!!! � Tak jest, szefie. Ins Off by� w�ciek�y. O�mielili si� otwarcie mu grozi�! Jemu, Ins Offowi, kt�ry zrobi� na pewno wi�cej dla tego zakichanego kontynentu ni� niejeden z tamtych, teraz gro�ono konsekwencjami i to nie byle jakimi. Off wiedzia� dobrze, o czym Foy m�g� my�le�. Nie czas na �arty. Do samego Foya nie mia� pretensji. Temu bub-kowi przez gard�o by takie s�owa nie przesz�y z w�asnej woli. Za nim stal kto� wi�kszy. To pewne. Kto�, kto liczy� si� w OS. Te rozbijmor-dy wiele by da�y, �eby z nim, Ins Offem, p