9853

Szczegóły
Tytuł 9853
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9853 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9853 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9853 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski MACOCHA Powie�� z XVIII wieku TOM PIERWSZY � I � W kraju puszcz i moczar�w, kt�ry si� z wolna, w miar� wzrostu ludno�ci wytrzebia� i osusza�, nie dalej jak przed stu laty by�y jeszcze zak�ty, oddzielone od g�ciej zamieszkanych okolic przestrzeniami tak znacznymi las�w i b�ot, �e przyst�p do nich nie w ka�dej porze roku by� mo�liwy, a cz�sto ca�kiem niepodobny. W tych zak�tach po�o�onych, jak mawiano, na ko�cu �wiata �ycie te�, odci�te od spo�ecze�stwa, wiod�o si� zupe�nie odr�bnym obyczajem. Musiano starczy� sobie, z poda� i wra�e� tworzy� w�asn� osnow�, a w braku podbudzaj�cych z zewn�trz pobudek usypia� nieco i wlec si� tak powoli za drugimi, i� cz�sto o ca�y wiek zostawa�o si� za nimi. By� to sen �ycia spokojny, jednostajny, bez pragnie� przebudzenia, zmiany i gor�tszych wra�e�. Rodzili si� cz�stokro� na tych wyspach sta�ego l�du, lasami jak morzem oblanych, ludzie, kt�rzy nigdy poza ich obr�b nie wyjrzeli, a o kilka mil odleg�e osady znali zaledwie ze s�uchu. Nie by�o potrzeb wyszukanych ani nawyknie� do tego, czego by sama okolica nie wydawa�a i sam jej mieszkaniec stworzy� nie m�g�. Z pewn� obaw� i nieufno�ci� spogl�dano tu na obcego cz�owieka, na str�j i kr�j nowy, na ruch po�pieszniejszy, na przybysza, kt�ry wkrad�szy si� w to zacisze, m�g� tajemnice jego podchwyci�, wie�� z nich wynie�� na szerszy �wiat. Miejsca podobne, w�r�d puszcz, zwa�y si� nawet cz�stokro� ostrowami, niby wyspami oddzielnymi, kt�re nie chcia�y si� ��czy� z otoczeniem i stanowi�y ca�o�� odr�bn�. W dzisiejszym �yciu og�lnym �wiata, opartym na zespoleniu si� wszystkich, na podziale owoc�w my�li i pracy, trudno poj�� takie dobrowolne wyrzeczenie si� wszystkiego, co wsp�ka ludzka przynie�� mog�a; lecz przed wieki ludzko�� te� �y�a inaczej. Gromadki spogl�da�y na si� zazdro�nie i wrogo, byt si� opiera� nie na przymierzu, lecz na walce i zdobyczy. Wszystko si� zdobywa� musia�o, nie nabywa�; poszachowany by� pstro �wiat i wojowa� musia�, bo b�ogos�awie�stwa pokoju i pracy jeszcze nie pojmowa�. Takim zak�tem na pograniczach Polesia by�y w wieku przesz�ym Borowce. Na ludniejszych wybrze�ach tego ogromnego le�nego ostrowu znano je z nazwiska tylko i opowiada�, bo ma�o kto si� tam zapu�ci� i zwiedzi� ow� zapadlin�. Szed� lub jecha� do Borowiec tylko, kto musia�; jedna dro�yna le�na przez moczary i g�szcze prowadzi�a do nich i wyprowadza�a. W czasie gdy gromady na p� koczuj�ce szuka�y bezpiecze�stwa od napad�w nieprzyjaciela, od kl�sk wojny, zabieg�a tu snad� kupka ludzi strwo�onych i osiedli�a si� w�r�d puszcz, rada temu, �e za sob� nie pozostawi�a �ladu. Stare horodyszcze, obwiedzione wa�em, �wiadczy�o, �e w przedhistorycznych czasach znaczna ju� musia�a by� tu osada. P�niej mo�e obyczaje najazd�w tatarskich, zbiegowiska ze wsi s�siednich, stoj�cych na szlakach, pomno�y�y ludno�� jeszcze, stworzy�o si� co� na kszta�t miasteczka, stan�a cerkiew, ko�ci� i zamek. Wko�o ryneczku-targowicy postawiano domy z podcieniami na s�upach, starym kszta�tem przypominaj�ce ugaleriowane miasta w�oskie, cho� tym tylko, �e tam od s�o�ca, a tu od s�oty by�y ochron� przechodniom. Borowce za po�rednictwem kilku przekupni�w izraelskiego rodu, maj�cych ca�y handel w swym r�ku, otrzymywa�y z zewn�trz to, czego potrzebowa�y; przez nich te� wyprzedawa�y si� z tego, co im zbywa�o. Niewielu mieszka�c�w rolnik�w, nale��cych do wiosek, chcia�o si� nara�a� na dalsze podr�e we w�asnych interesach; wszyscy woleli doma siedzie�, ni� goni� za zyskiem i ociera� si� o nieznanych ludzi. Kilku zaledwie, kt�rych po zewn�trznych cechach �atwo odr�ni� by�o mo�na, pos�ugiwa�o kupcz�cym do wywozu tutejszych p�od�w; reszta za �aden zarobek nie podj�aby si� podr�y poza granice las�w borowieckich. Spogl�dano na tych, dotkni�ciem obcych pokalanych ludzi, nieomal jak na straconych i cudzych, jak na nieszcz�liwe chciwo�ci ofiary. A prawd� rzek�szy, ci, co �ydom furmanili, byli te� najwi�ksi pijacy i najrozpustniejsi ludzie. �aden prawie �ywio� obcy nie pomiesza� si� ze starodawnym plemieniem borowiczan. �eniono si� mi�dzy swymi; proboszcza zast�powa� jaki krewniak, wcze�nie tu na wychowanie wzi�ty i przyswojony, a do tej pustyni nawyk�y; parochowie na syn�w przelewali swe obowi�zki; we dworze te�, je�li co przyby�o nowego, to tak m�odego, �e si� �atwo i pr�dko da�o wcieli� w gromadk�. S�u�ba spada�a z ojca na syna; chaty i pola, suknie i charaktery, sprz�ty i obyczaje, nawet rysy i oblicza bra�y pokolenia w spadku. Ma�o te� kto by by� m�g� tu wy�y�, nie nawyk�y do uroczystej ciszy, spokoju, do tego marudnego �ycia, kt�re �ywszego biegu nie zna�o. Utrzymywali tutejsi, �e i zwierz�ta domowe, konie, wo�y, psy, owce, wszystko, co hodowano, inaczej tu ni� za ostrowem wygl�da�o. Ku p�noco-wschodowi niezmierne las�w tutejszych obszary przypiera�y do kilku podobnych ostrow�w, od wiek�w tak�e zaludnionych, pokrewnych zwyczajami i �ywotem, od kt�rych w ostateczno�ci zapo�yczano si�, je�li potrzeba by�a konieczna rzemie�lnika, parobka, warsztatu. By�y wprawdzie podania, i� borowiczanie krwawe niegdy� o lasy i ��gi staczali boje z tymi s�siady, ale te od bardzo dawna usta�y. Mieli ziemi do zbytku. Kilka mogi� na granicach, ob�o�onych ga��mi suchymi, s�u��cych razem za kopce graniczne, jedynymi by�y pomnikami tych bratnich zapas�w. W tej atmosferze, nie zam�conej �adnym obcym wyziewem, ros�y jak d�by i sosny, podania i ba�nie, kt�re ka�de nowe pokolenie przerabia�o, ubiera�o i zwi�ksza�o ich rozmiary. Czepia�y si� one uroczysk, gaj�w, strumieni, kamieni i jak bluszcze a powoje ka�d� obwija�y ruin�. Wymin�wszy miasteczko, kt�re niczym si� opr�cz rozmiar�w od wiosek nie r�ni�o, ulica wyszczerbiona ze starych bardzo drzew prowadzi�a ku horodyszczu i tak zwanemu zanikowi, po�o�onemu nad samym brzegiem rzeki, zielonymi otoczonej ��gami. Horodyszcze obros�e drzewy, na kt�rym �adnych budowli od wiek�w nie by�o, wychodzi�o na b�ota ku rzece; bli�ej l�du sta� p�niejszy zamek, przytykaj�cy do�, z kamienia niegdy� zbudowany, zniszczony potem czy spalony, szar� ruin�, do�� jeszcze rozleg��, opuszczon�, wygl�daj�cy na zielonym tle drzew smutnie. Snad� przed jego upadkiem, podania bowiem wielce by�y r�ne, wzniesiona zosta�a wspania�a pi�trowa brama wjazdowa, obronna, panuj�ca nad mostem zwodzonym. S�u�y�a ona niegdy� na pomieszczenie zbrojnej za�ogi i wojennych przybor�w, a potem, gdy zamek sam zniszcza�, dziedzice przenie�li si� do niej, poprawili j� nieco i dzi� ona dw�r zast�powa�a. By�a to budowa nieforemna, dolepiana, przerabiana, popsuta zewn�trz, ale do potrzeb �ycia zastosowana jako tako. Okute wrota ci�kie, kt�re j� niegdy� zamyka�y, �elazne brony spuszczane z dawna bezu�yteczne, do �cian i mur�w przyros�e, nie rusza�y si� ju�, rdzewia�y i gni�y powoli. Na pi�trze wsparte na belkach i kamiennych wyskokach balasy, z kt�rych na nieprzyjaciela miotano kamienie i lano wrz�tek, poopada�y zupe�nie, tak �e z nich tylko ko�ciotrupa stercza� szcz�tek. Grube mury, od podw�rza jeszcze szkarpami popodpierane, rzadko gdzie dot�d zarysowa�y si� szparami, nie wpu�ci�y ani traw, ani krzew�w, co by je rozsadzi� mog�y, trzyma�y si� krzepko mimo s�dziwego wieku. Okna miejscami b�oniaste, w o��w oprawnymi, ma�ymi szybki �wiec�ce, inne ju� z szerszych tafli z�o�one, �wiadczy�y, �e wszystkie mieszkania w bramie pozajmowane by�y. O kilkana�cie krok�w stoj�ca okr�g�a baszta, snad� dawniej murem ok�lnym z zamkiem po��czona i do niego nale��ca, teraz naw� przybud�wk� si� z bram� zros�a i jedn� z ni� stanowi�a ca�o��. W obszernym podw�rcu, ku ruinom zamczyska wiod�cym, niedawno snad� zasadzony krzewi� si� ogr�dek kwiatowy. Nie by� on ani wykwintny, ani sztucznie przybrany, ale jego pstre grz�dki i uliczki piaskiem sypane o�ywia�y nieco te pustki. Niekt�re klombiki wybiega�y a� na wa� okryty rumowiskami dawnej kurtyny zburzonej, a ze starych fos osch�ych dobywaj�ce si� zaro�la ��czy�y si� z nimi, podnosz�c si� z drugiej strony. Od wiek�w utrzymywa�y si� tu podania o niezmiernie rozleg�ych pod zamkiem i horodyszczem lochach i pieczarach podziemnych, kt�rych cz�� dot�d by�a pod kluczem, a reszta s�u�y�a za schronienie kunom i nietoperzom. Otwory ich, gdzieniegdzie widne przez ga��zie o�yn, ciekawym ch�opcom wiejskim s�u�y�y do rzucania kamyk�w i r�nych do�wiadcze� a zabawek. Kilka takich prze�om�w znajdowa�o si� na zamku i w pobli�u niego, a ziemia doko�a pr�ni� t�tnia�a. Pomimo ponurego i smutnego oblicza krajobraz otaczaj�cy nie pozbawiony by� wdzi�ku. Wprawdzie, jak si�gn�o oko, niezmierne �ciany czarnych las�w jakby �elaznym obejmowa�y go pasem, lecz wpo�r�d nich szeroko te� zielone rozpo�ciera�y si� ��gi a wolno p�yn�ca, szeroka rzeka srebrzysta. W dali gdzieniegdzie samotna sosna lub d�b prastary stercza� wyst�piwszy daleko przed g�szcze i majestatycznie ga��mi olbrzymimi malowa� si� na czarnych lasu g��biach. Po ��gach sta�y stogi jak stra�nicy, dalej szarych ��z i wierzb pozaokr�glane k��by jakby wa� le�a�y nad rzek�. Gdzieniegdzie pobo�na r�ka wznios�a wysoki krzy�, �wiadcz�cy o modlitwie i bole�ci, tajemniczy kurhan, zielonym kobiercem obrzucony, samotny, jak zagadka przesz�ych wiek�w, nie rozwi�zana, �wieci� ��tym, oberwanym bokiem. Oko, b��dz�c po lasu wybrze�ach, mog�o w nich dojrze� jakby zasieki poobalanych drzew, ze stercz�cymi konary bia�ymi i zesch�ymi, dalej ��k, kt�re si� wcisn�y we wn�trza puszczy, i strumieni os�onionych bujnymi ro�liny, zwieszaj�cymi si� u ich brzeg�w. Lecz opr�cz ogromnej osady Borowiec i kilku przysi�k�w z ni� po��czonych, a niewielu chat w pobli�u rozsianych, w ca�ej okolicy �adnego ludzkiego nie wida� by�o mieszkania. Poza wydartymi polami, na wzg�rzach, ci�gn�y si� lasy, bory, puszcza ca�kiem bezludna. Jedna szersza droga do niej wiod�a, gdzieniegdzie �cie�yny ledwie znaczne i wydeptane przez, le�nik�w dr�ki. Ca�y ten obszar, kt�ry ma�e m�g�by by� stanowi� pa�stewko, gdyby ludno�� odpowiada�a ziemi, nale�a� od lat tak wielu do jednej rodziny, i� pami�� ludzka nie si�ga�a czas�w zdobycia czy nabycia przez ni� Borowiec. Najstarsze te� dokumenta wspomina�y o Dobkach z Borowiec. Losy tej rodziny, przykutej do pustkowia, by�y do�� osobliwe, historia ciekawa i zagadkowa; nie wszystkie wypadki jej Wiadome nawet miejscowym, a poza granicami dziwy z nich sobie pleciono. Dobkowie trzymali si� Borowiec przez kilka wiek�w ani zbogacaj�c si�, ani zubo�awszy, nie mog�c si� rozrodzi�, ale te� nie wygasn�wszy, gdy tyle innych rod�w wymar�o. Najcz�ciej syn tu jeden po ojcu zostawa� i dziedziczy�, rzadko ich dwu bywa�o, nigdy nie doro�li razem. C�rek niewiele wysz�o z domu, maj�tno�� si� te� nie podzieli�a i o jednym tylko Dobku herbu Cholewa wiedziano, �e si� by� wyni�s� st�d, a osiad� na Litwie. Trafi�o si� to w�a�nie pod ten czas, gdy Dobkowie, nie wiadomo sk�d i jak, zachwycili religijnych nowinek, z ko�cio�a zrobili zb�r, ksi�dza wygnawszy, dawali r�nym warcho�om przytu�ek, na ostatek zab��kali si� a� do arian i z nimi w ko�cu trzymali. Siedzieli tu jaki� czas, kryj�c si�, Przypkowscy i kilku innych braci polskiej. Gdy przysz�o potem srogie arian prze�ladowanie i zmuszono ich albo kraj opu�ci�, lub wiary si� swej wyrzeka�, �w Dobek, co st�d w�drowa�, wszed� po to, aby do ko�cio�a wr�ci�, i katolikiem zostawszy, o�eni� si� z bogat� dziedziczk�, z kt�r� now� ga��� Dobk�w Cholewit�w fundowa�; ta jednak wszelkie stosunki z pierwszym swym gniazdem zerwa�a. Dobkowie borowieccy, dop�ki tylko by�o mo�na, trzymali jawnie z ariany, potem z dysydentami, pozornie si� arianizmu wyrzek�szy, na ostatek nawr�cili si� i oni do katolicyzmu, chocia� r�nie o tym m�wiono i byli, co utrzymywali, �e stary w nich zakwas utajony pozosta�. Zb�r, kt�ry by� z ko�cio�a zrobiony, na powr�t zwr�cono ksi�dzu. W czasie gdy Dobkowie heretykami byli, pochowano ich tu kilku i w zborze wystawiono im przepyszne grobowce. Gdy wr�cili katolicy, poniewa� sobory i bulle nie dozwala�y, by z ko�cio�a wy��czonych cia�a w po�wi�conym miejscu spoczywa�y, musiano przenosi� i monumenta, i cia�a do s�siedniego zamkowego lochu, na co osobne sklepione przeznaczono podziemie. Opierali si� zrazu Dobkowie naruszeniu pokoju zmar�ych, lecz gdy duchowie�stwo surowo domaga� si� zacz�o usuni�cia tych grob�w, zabrano z ko�cio�a do zamku nie tylko arian, ale wszelkie, jakie by�y, trumny, i odt�d grzebali si� wszyscy w tym lochu zamkowym, na dwie izby podzielonym, w kt�rym monumenta, tablice, rze�by i wszelkie pami�tki po nich zgromadzono. Te odosobnione groby Dobk�w na samym zamku zajmowa�y cz�� ogromnych loch�w, o kt�rych g�osi�y podania, �e si� a� za rzek� ci�gn�y. Wnij�cie do nich by�o osobne, zamczyste, a piecza oko�o zachowania szczeg�lna. Kilka okien kraciastych od dziedzi�ca dozwala�o dojrze� w g��bi stoj�ce trumny, pocz�wszy od d�bowych, w k�odach grubych ��obionych, a� do cynowych i kamiennych. W jednym lochu le�eli arianie, obok po�wi�cony mie�ci� rodzin� katolick�. Z kolei po sobie nast�puj�cy tu proboszczowie wszyscy brali, zdaje si�, w spadku po sobie pewn� ku kolatorom nieufno�� i podejrzenie ich ortodoksji, chocia� Dobkowie nie dawali do tego �adnego powodu, spe�niali zewn�trzne obowi�zki gorliwie i przyk�adnie, ale si� pono w starych Bibliach swoich zanadto rozczytywali. Wi�c cho� ich o herezj� jawn� pom�wi� nie by�o mo�na, podejrzewano o pewn� do niej sk�onno��. Gorliwo�ci zbytniej nie by�o z ich strony, braku pohamowania zar�wno... a kt� m�g� zajrze� w sumienie? Z tego powodu mo�e nie�atwo im by�o o �ony, tak �e gdy pora �lubowania przychodzi�a, wybierali si� zwykle gdzie� daleko, k�dy ich z tej strony nie znano, i stamt�d sobie przywozili towarzyszki albo te� trafia�o si�, �e wcze�nie ubogie krewne �on swych sprowadzali dla syn�w, wychowuj�c na przysz�e ma��onki. Od wiek�w tak bardzo odosobnieni, samotni, nie �yj�c z nikim, rodzin� si� tylko w�asn� i sami sob� otaczaj�c, starczyli sobie, ani z s�siadami, ani z tymi, do kt�rych wypadki ich zbli�a�y, nie zawi�zuj�c �ci�lejszych stosunk�w. Ma�o co te� wiedziano o nich, o �yciu na zamku, o ich sprawach i my�lach; a s�u�ba, kt�ra dw�r otacza�a, tak by�a dobrana i wyuczona, �e si� ze wsi� i miasteczkiem nie ��czy�a i stanowi�a te� jakby odr�bn� gromad�. S�ug nowych przyjmowa� nie potrzebowano, gdy� m�odzie� i dzieci zawczasu wprawiano i sposobiono na wszelkie funkcje zamkowe. Przed stu laty blisko, gdy si� opowiadanie nasze zaczyna, panem na Borowcach by� Salomon Dobek Cholewa Borowiecki, cz�owiek ju� niem�ody, wdowiec, z wielu wzgl�d�w do przodk�w swoich niepodobny, chocia� du�o te� z ich charakteru zachowa�. Odziedziczy� on by� maj�tno�� po ojcu ju� od lat kilkudziesi�ciu, w dosy� dziwny spos�b: bo cho� wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa ojciec jego, Adam Dobek, nie �y� od dawna, wszak�e �ladu, co si� z nim sta�o i jak� �mierci�, i gdzie zgin��, nie by�o. Jaka� m�tna historia, nie rozja�niona, wi�za�a si� z tym zniknieniem ojca Salomonowego. Adam, urodzony w ostatnich latach siedemnastego wieku, ledwie doszed�szy pe�noletno�ci, straci� najprz�d ojca, a wpr�dce potem i matk�. Lat potem niemal dziesi�tek �y� ca�kiem samotnie, dziczej�c na zamku, nie zdaj�c si� my�le� o o�enieniu. Potem obyczajem ojc�w wyruszy� k�dy� szuka� dozgonnej �ycia towarzyszki. Rok go prawie w domu nie by�o, powr�ci� z �on� do Borowiec. Kobieta, kt�r� z sob� przywi�z�, nadzwyczajnej by� mia�a pi�kno�ci, lecz od pierwszej chwili smutna, p�acz�ca, widocznie zbola�a i nieszcz�liwa, zdawa�a si� przeciw woli wydan� za nieluba m�czennic�. Wkr�tce po powrocie urodzi� si� syn i matka zaraz, wydawszy go na �wiat, umar�a. W ostatniej chorobie nie dopuszczano do niej nikogo z ludzi; z izb, w kt�rych le�a�a, dochodzi�y jakie� krzyki rozdzieraj�ce, przera�liwe, straszne, a gdy skona�a, sam j� m�� do grobu ubiera�. Po �mierci jej stary Adam sta� si� bardziej jeszcze ponurym i odludkiem zamkni�tym; m�wiono, �e znaczn� cz�� dnia i nocy przy grobach ojc�w przep�dza�. Zajmowa� si� te� wychowaniem syna, co mu by�o ci�ko, bo dziecko by�o z�o�liwe i uparte. Ojciec i syn gry�li si�, k��cili, ch�opiec z domu nawet ucieka� i kilka razy goni� za nim, �apa� go i wi�zi� musiano. Gdy nareszcie dor�s� lat pewnych, nieco si� u�mierzywszy z pomoc� nauczyciela, kt�rego do� sprowadzono z daleka (a ten go uchodzi� przecie� potrafi�), zaszed� �w dziwny z ojcem wypadek, nie rozja�niony dot�d a r�nie t�umaczony. Nie wiadomo z jakiego powodu, zbieg� z zamku stary s�uga, za kt�rym pr�no, znaczn� nagrod� wyznaczywszy, gnano � s�uga od dzieci�stwa tu wychowany i zaufanie pana posiadaj�cy. Wkr�tce potem, nie wiadomo, czy za jego powodem, czy z innych przyczyn, zjechali s�dowi ludzie do Borowiec na zamek i samego pana Adama Dobka osob� uj�� chciano. Lecz nim si� to sta�o, przeczuwaj�c snad� co� z�ego, stary wzi�� klucze od grob�w i znikn�� w lochach, tak �e potem na pr�no je przetrz�sano, �ledzono i nigdzie nie odkryto, jak I dok�d uj�� potrafi�. Utrzymywano p�niej, �e zagro�ony banicj� i infami� (nie wiadomo za jaki wyst�pek), sam sobie dobrowolnie �ycie odebra� wstydu uchodz�c, a rodzina ca�� spraw� zdusi� i utai� potrafi�a. To pewna, �e go od dawna za umar�ego miano i w grobach tablic� pami�tkow� umieszczono. Syn bez przeszkody obj�� maj�tno�ci i przeciw obyczajowi ojc�w, nie szukaj�c daleko, poj�� za �on� c�rk� jednego ze swych oficjalist�w, dziewczyn� prost�, kt�rej pi�kno�� by�a ca�ym posagiem. Przywi�za� si� do niej wielce, a gdy wydawszy c�rk� na �wiat i ona wpr�dce �ycie sko�czy�a, w rozpaczy o ma�o sam, zachorzawszy, nie poszed� za ni�. Pozosta�e dzieci� przywo�a�o go do �ycia. Dziewczynie imi� Laura by�o. Dochodzi�a ona lat szesnastu, a pi�kno�� jej, przypominaj�ca matk�, rozkwita�a najcudniej na pociech� ojcowsk�. By�a to ostatnia imienia Dobk�w dziedziczka i, co si� od wiek�w po raz; pierwszy trafia�o, maj�tki przej�� mia�y po k�dzieli w obc� rodzin�, a imi� stare wygasn��. P�aka� nad tym po kryjomu Salomon. Mia� on na�wczas lat niespe�na pi��dziesi�t, lecz �ycie surowe, a jednostajne m�odo go zachowa�o. Od �mierci �ony szuka� pociechy i zaj�cia w r�nych przedmiotach: najprz�d w troskliwej nad dzieckiem opiece, kt�ra by�a dla� pierwszym �ycia zadaniem, potem w czytaniu ksi�g, kt�re mu nie smakowa�y, na ostatek zbudzi�a si� w nim ��dza zbogacenia i ta go drugim w�z�em przywi�za�a do �ycia. Od czasu jak pocz�� frymarczy�, z �ydami na wsp� handlowa�, wyprzedawa� lasy, zakupowa� zbo�a i puszcza� r�ne towary do Gda�ska, o�y� jako� Salomon, orze�wia�, w ko�cu za� sta� si� chciwym sk�pcem, co dzie� prawie �akomszym mienia, w miar� jak ono wzrasta�o. Nie przysz�a ta nami�tno�� od razu, ale si� w nim, mo�na rzec, rozrasta�a powoli, chwyta�a go, coraz uciskaj�c mocniej, opanowywa�a, a� niemal do niepoznania zmieni�a. Kocha� zawsze t� c�rk� jedyn� mi�o�ci� ba�wochwalsk�, b�d�c raczej pierwszym jej s�ug� ni� rodzicem; przecie� starania o grosze, o zyski, o z�oto, na kt�rego widok dr�a�, czasem mu nawet Laur� z pami�ci i serca rugowa�y. Handle jego, kt�rymi nie oddalaj�c si� prawie z Borowiec kierowa�, odbywa�y si� przez kilku izraelskich faktor�w, s�ug p�atnych, wprawnych a pewnych, bo ich rodziny w r�ku mia� Dobek i ludzi dobiera� trafnie. Zacz�� najprz�d od wyrobku niezmiernych las�w w�asnych, w kt�rych si� skarby wielkie znalaz�y: d�by nie widzianych rozmiar�w, klepka, masztowe sosny i bale. Sp�awna rzeka wyw�z ich u�atwia�a, p�dzono opr�cz tego smo��, palono pota�e. Puszcze by�y tak rozleg�e a nie tykane, �e gospodarstwa tego na lata sta�o. Corocznie tysi�cami dukat�w brano za le�ne produkta, a w lasach trzebie�y tej zna� nie by�o. Na sosnowe belki zacz�� potem Dobek sk�ada� zbo�e kupowane w �y�niejszych okolicach i prowadzi� je do Gda�ska. Z ka�dym rokiem handel tym wi�ksze przybiera� rozmiary. �ycie si� nie zmienia�o wcale, grosz przywieziony w jasnym obr�czkowym z�ocie ton�� gdzie� w �elaznych skrzyniach, w podziemiu zamkni�tych, od kt�rych klucz nosi� Dobek, jak m�wiono, na szyi, nikomu go nigdy nie powierzaj�c. Jedynym szafunkiem by�y go�ci�ce, kt�re z Gda�ska dla Laury przywo�ono co rok: bogate sprz�ty, klejnociki, sreberka. Te Aron Lewi, prawa r�ka Dobka, �yd bardzo ju� maj�tny, sam wybiera� i kupowa�, a mia� i smaku wiele, i wytargowa� si� umia�. Salomon Dobek, cho� dawniejsi jego przodkowie mieli wszyscy by� postawy olbrzymiej, nie dor�s� ich wcale, a nawet ojca, o kt�rym prawiono, �e by� rozros�y i silny. Ma�y, suchy, zgarbiony nieco, �ysy, rumiano i �wie�o jeszcze wygl�da�, oczy mu si� �wieci�y, biega� po m�odemu i ani oczu, ani uszu, ani �ywo�ci m�odej nie straci�. Chodzi� zawsze odziany szaro, podpasany sk�rzanym paskiem, w butach do kolan. Dopuszczenie faktor�w do zamku i owe frymarki z nimi, cho� si� odbywa�y w izbie na dole na to przeznaczonej, i nigdy im dalej na zamek wchodzi� i po nim si� wa��sa� nie by�o wolno, zmieni�y po trosze �ycie borowieckie. Z chciwo�ci� z�ota wcisn�y si� troski, zaj�cia tysi�czne i potrzeby stosunk�w ze �wiatem. Laury te� dorastaj�cej nie m�g� ojciec wychowa� o w�asnej sile, musia� do niej jak�� dalek� krewn� babki z odleg�ych stron sprowadzi�. Przyby�a panna Fryderyka von Henau powi�kszy�a szczup�e gronko mieszka�c�w zamku. Sk�ada�o si� ono: z pana Salomona, panny Laury i cioci Henau, jak j� pospolicie zwano. Ju� za Adama dw�r si� by� znacznie zmniejszy�, dzi� sta� si� szczuplejszym jeszcze; wielu starych puszczono na chleb �askawy. Salomon, kt�ry dla c�rki nic nie szcz�dzi�, dla siebie, domu i ludzi z ka�dym dniem stawa� si� dokuczliwszym skner�. Niedaleko zamku, bo tak teraz bram� z baszt� nazywano, sta� dawny ko�ci�, przerobiony ze zboru i przywr�cony ostatecznie nabo�e�stwu katolickiemu; przy nim mie�ci�a si� stara, murowana plebania, od lat kilkunastu zamieszkiwana przez proboszcza �agla, kt�rego stryj poprzednio by� tak�e czas d�ugi miejscowym duszpasterzem. Pomi�dzy plebani� a zamkiem nie by�o otwartej wojny, stosunki na oko przyjazne ��czy�y kanonika z dziedzicem, lecz z obu stron panowa�a nieufno�� i tajona niech��. Ksi�dz �agiel wiedzia� najlepiej od stryja i z miejscowych poda�, co tylko o Dobkach rozpowiadano, tu si� zbiega�y wszelkie ciche, nieprzyjazne im plotki; we dworze tak�e szukano zawsze jakich� do proboszcza przyczepek, czego�, co by mu zarzuci� by�o mo�na. Widywano si� tylko z konieczno�ci, a zgoda by�a powierzchowna, pokrywaj�ca ci�gle wzrastaj�c� tajon� nienawi��. Ksi�dz �agiel nastawa� szczeg�lniej na to, �e u Dobk�w pe�no by�o tajemnic i rzeczy ukrytych w �yciu i post�powaniu, dodaj�c, �e kto czystym jest, ten si� nie ma z czym ukrywa�. We dworze ksi�dza �agla za niebezpiecznego miano fanatyka i rozsiewacza potwarzy nieuzasadnionych. Nie przychodzi�o jednak do wybuchu i powierzchowne porozumienie dot�d nadwer�one nie zosta�o. Ksi�dz �agiel by� cz�owiekiem dobrym w gruncie, lecz samotno�ci�, �yciem na tej ustroni bez ludzi podra�nionym i kwa�nym a niekiedy niecierpliwym. A �e nadzwyczaj surowo pilnowa�, aby si� w obowi�zkach religijnych nie opuszczali i najl�ejszemu w tym uchybieniu nie przebacza�, nie zawsze bywa� ze dworu zadowolony. W otoczeniu Dobk�w i w nich samych gorliwo�ci �adnej nie by�o; zaniedbywali si� nawet cz�sto, a gniew proboszcza lekcewa�yli. Mia� on te� i to za z�e, �e Salomon wi�cej z Izraelitami dla handlu przestawa� ni� z kimkolwiek b�d� i zdawa� si� w ich towarzystwie smakowa�. Laury wychowanie, zbyt wielk� daj�ce jej swobod�, charakter dziewcz�cia �mia�y, energiczny, fantastyczne jej post�powanie, m�skie niemal upodobania proboszczowi si� te� nie podoba�y. Od maj�tnego Dobka nigdy ani na napraw� ko�cio�ka, ani na restauracj� plebanii, ani na ogrodzenie cmentarza ksi�dz nic doprosi� si� nie m�g�. Spotykali si� te� chyba w niedziel� na sumie, w uroczyste �wi�ta i dni, gdy proboszcz czu� si� w obowi�zku odwiedzi� kolatora, a rzadko bardzo nawet na obiad bywa� proszony. Samym po�o�eniem swym Borowce wszelkiego bli�szego s�siedztwa pozbawione by�y, stosunki wi�c ze szlacht� prawie nie istnia�y. Dobek wyje�d�a� rzadko, tylko gdy by� zmuszony; do niego nikt nie przybywa�, chyba za interesem. Nie mo�na jednak powiedzie�, a�eby si� tu nudzono; Salomon od rana do nocy siedzia� w rachunkach lub s�ucha� szczebiotania c�rki; Laura i panna Henau biega�y, chodzi�y, czyta�y i zajmowa�y si� robotkami kobiecymi. Dwie te kobiety zdawa�y si� stworzone na przeciwie�stwo sobie i dlatego si� mo�e doskonale godzi�y. Nic sztywniejszego, ch�odniejszego na poz�r, wystawi� sobie nie mo�na nad cioci� Fryderyk�, od rana w czarn� sukni� z bia�ym ko�nierzem opi�t�, wyprostowan�, nie u�miechaj�c� si� nigdy prawie i do starego jakiego� flamandzkiego portretu podobn�. Ch�d jej, postawa, mierzona mowa, wzrok nigdy si� nie o�ywiaj�cy, usta, z kt�rych p�yn�y jakby si�� wyci�ni�te, z wolna, jeden po drugim, obliczone wyrazy � by�y w najzupe�niejszej sprzeczno�ci z ognist� natur�, niepohamowan� szczebiotliwo�ci� i rozpieszczon� samowol� Laury, kt�ra co chwila czego� nowego do podsycenia w sobie �ycia p�on�cego potrzebowa�a, a czegokolwiek zapragn�a, to posi��� musia�a koniecznie. Ojciec czasem pr�bowa� j� hamowa�, co mu si� nigdy prawie nie udawa�o, ust�powa� pieszczotom dziecka, na kt�rego czole obawia� si� najl�ejszej nawet chmurki. W�a�ciwie pi�kna Laura, kt�r� wszyscy spieszczon� Lork� nazywali, panowa�a samow�adnie na zamku i wola jej rz�dzi�a wszystkimi. Kochano j� powszechnie, gdy� dzieci�, szcz�liwe, doko�a siebie szcz�cie widzie� chcia�o wsz�dzie, przymila�o si� ka�demu i niech�ci d�ugo nie mog�o w sercu zatrzyma�. Gwa�towno�� uczu� wszak�e kaza�a si� domy�la�, �e gdyby Lorka raz kogo znienawidzie� mog�a, nienawi�� jej, jak mi�o��, nie zna�aby granic. �ycie, osamotnione dot�d, nawyk�ym do niego nie ci�y�o; frasowa� si� tylko zawczasu pan Dobek tym, �e ono zmieni� si� musi, bo i tak dziewcz�cia w tym k�tku zamurowanego trzyma� nie by�o podobna zawsze. Rok jeszcze lub dwa, a przewidzie� by�o �atwo, i� z nim wyjecha� przyjdzie, by je na �wiat wywie�� i da� je pozna� �wiatu. W takim po�o�eniu byli mieszka�cy Borowiec, gdy niespodziany wypadek zam�ci� ten spok�j, do kt�rego od dawna nawykli. O mil dwie (wprawdzie fantastycznie wielkich) poza wschodni� granic� las�w borowieckich le�a�y dobra rozleg�e, do Sapieh�w nale��ce, w kt�rych si� od dawna dzier�awcy r�ni mieniali. Klucz smo�ochowski, wypuszczany r�nym spekulatorom, przed laty sze�ciu dosta� si� niejakiemu panu Nosce, szlachcicowi maj�cemu w�asny maj�tek o mil dziesi��, zamo�nemu a chciwie dorabiaj�cemu si� grosza. Nosko wzi�� Smo�och�w z wolno�ci� p�dzenia smo�y, dziegciu i palenia pota�u, u�ywa� te� jej i korzysta� �piesznie, gdy w ci�gu tych zabieg�w o fortun�, niedawno o�eniony, w sile wieku i zdrowia, zazi�biwszy si� na polowaniu, dosta� gor�czki i zmar� prawie nagle. Pozosta�a po nim wdowa, kobieta m�oda, pi�kna, energiczna, sama jedna, bez rodziny, bo ta gdzie� si� po �wiecie by�a rozpierzch�a; zrozpaczywszy niemal o sobie, postanowi�a szuka� ratunku, gdzie go si� jak najmniej spodziewa� mog�a. Jednego dnia, gdy pan Salomon Dobek najmocniej by� zaj�ty rachunkami ze swym Aronem, da� mu zna� stary s�uga, i� m�oda jaka� pani piechot� przysz�a z miasteczka i prosi�a, by si� z nim widzie� i pom�wi� mog�a. By�o w tym co� tak nadzwyczajnego, nies�ychanego, nie praktykowanego w Borowcach, i� w pierwszej chwili Dobek si� przel�k� i odpowiedzie� na pytanie nie m�g�. Spojrza� na Arona, jakby ��daj�c rady, co tu pocz��. Kto mog�a by� ta kobieta m�oda, obca, kt�ra si� z panem borowieckim widzie� i m�wi� chcia�a? Po co i dlaczego? Stary Aron pog�adzi� brod�, rady bowiem dawa� nie �mia�, a czu� zreszt�, i� rozmowy nikomu odm�wi� nie mo�na. � Ale kt� ona jest? � zapyta� Dobek. � Sk�d? Jakim si� tu sposobem dosta�a? � Tego nie wiem � rzek� s�uga. � Jak wygl�da? � doda� pan Salomon. � Bardzo pa�sko... kobieta m�oda, nie wi�cej lat dwudziestu kilku, pi�kna, �mia�a... nietutejsza... musi by� k�dy�... z kraju... (Krajem tu nazywano, co poza polesiami le�a�o). Dobek spojrza� powt�rnie na Arona. Aron, znowu d�ug� w d�o� zebrawszy brod�, brwi podni�s�, g�ow� pokr�ci�, westchn�� i nic nie rzek�. � No, c� tu zrobi�? � A jasny panie, ju�ci pogada� z ka�dym trzeba � mrukn�� Aron. Pan Salomon spojrza� na sw�j str�j zaniedbany, na izdebk� t�, w kt�rej tylko �yd�w, oficjalist�w i s�ugi zwyk� by� przyjmowa�, namy�li� si� i po chwili rzek� s�udze, aby jejmo�� przyby�� prosi� do parlatorium. Tak si� tu zwa�a izba wi�ksza na pi�trze w bramie, sklepiona, do kt�rej rzadko kiedy zagl�dano, ustrojona w dawne sprz�ty, w obrazy, szafy i co dw�r mia� najlepszego. Lorka nie lubi�a jej, bo by�a ciemna i ponura; Salomon chodzi� tylko czasem obejrze�, czy tam jakiej szkody nie ma; jedna panna Henau lubi�a ten ciasny k�tek wspomnie� pe�ny i siadywa�a tu czasami, przepatruj�c stare ksi�gi, kt�re w dw�ch czarnych, gda�skich, wspania�ych szafach chroniono. Z okien parlatorium w jedn� stron� pogl�daj�c, wida� by�o ulic� wysadzan� i miasteczko, w drug� � dziedziniec zamkowy z ogr�dkiem Laury i szarymi ruinami starymi. Z dwojga drzwi, w w�szych �cianach jego umieszczonych, jedne wiod�y na schody od wn�trza bramy, drugie w g��b domu, ku mieszkaniom Laury i panny Henau; korytarzykiem i przybudowan� galeryjk� sz�o si� na schody ��cz�ce pi�tro z izbami na dole, kt�re pan Dobek zajmowa�. Sklepienia niskie nadawa�y salce smutn� fizjonomi�. Okna, w grubym murze g��boko osadzone, w o��w oprawnymi szyby sk�po j� o�wieca�y. Przyciemnia� j� te� sprz�t czarny, szafy szerokie, przysadziste, na kt�rych wierzchach stoj�ce delfty sine si�ga�y prawie �uk�w sklepienia. Pomi�dzy nimi, w ramach czarnych, przyciemnia�e portrety, z kt�rych gdzieniegdzie twarz chmurna patrza�a, nie mog�y jej o�ywi� ani rozweseli�. D�bowe sto�y, �awy i stare krzes�a okryte aksamitem wyp�owia�ym, kilka p�ek, na kt�rych srebrne i gliniane sta�y naczynia, puchary i misy, mosi�ny z�ocony paj�k od �rodka sklepie� wisz�cy � dope�nia�y ubrania parlatorium. W ka�dym z okien, o dwa �okcie przynajmniej w mur wsuni�tych, sta�y na podniesieniach �aweczki do siedzenia, zielonym suknem poobijane. Nade drzwiami g��wnymi stare p��tno wyobra�a�o Chrystusa na krzy�u, z ca�� �redniowiecznej sztuki wyrazisto�ci� odmalowanego. Do tej izby ponurej, jakby na obcowanie z umar�ymi przeznaczonej, s�uga, otworzywszy drzwi, wpu�ci� m�od� pani�, kt�ra si� rozmowy z panem Dobkiem doprasza�a. Snad� ona si� go tu znale�� spodziewa�a, bo wszed�szy, obejrza�a si� ciekawie, zdumia�a widz�c si� sam� i korzystaj�c z wolnej chwili, zacz�a si� chciwie po salce pustej rozgl�da�. Nieznajoma pani, kt�ra tu wesz�a, wdowa po panu Nosce, na czarnym tle parlatorium wygl�da�a �wie�o, krasno jak kwiat na ciemnej aksamitu szacie. Pani Sabina, gdy� takie imi� nosi�a, by�a pi�knego wzrostu i �licznej kszta�tnej postawy, ciemnych oczu i w�os�w, kobiet� w kwiecie wieku i wdzi�ku. Oko znawcy nie znalaz�oby w niej mo�e �adnej z tych cech, kt�rymi B�g znaczy wybrane swoje, ale te� nie wyszuka�oby skazy. Pi�kno�� by�a regularna, cho� pospolita, nic w niej uderzaj�cego nadzwyczajno�ci�, nic ra��cego brakiem harmonii. Jak z jednej sztuki br�zu ulana, zr�czna, silna, z energi� na czole, z oczyma pe�nymi rozumu i ognia razem, przypomina�a pi�kn� kariatyd� greck�, kt�ra d�wign�� mo�e gmach, ale nie ma skrzyde�, by si� nad ziemi� podnios�a. Niepospolita by�a to pi�kno�� � a przecie� nic nie m�wi�ca; twarz spokojna zdawa�a si� zagadk� marmurow�, wszystko z niej m�g� uczyni� artysta, ale czym ona by�a sama z siebie � nie m�wi�a. Czarny ubi�r wdowi Sabiny podnosi� wdzi�ki jej postawy, cery i twarzy. D�uga suknia, czarny kwef okrywaj�cy w�osy, szeroka chustka z koronkami, kt�r� zarzuci�a na ramiona, drapowa�y j� pi�knie bardzo. Wszed�szy do parlatorium, posta�a chwil� zdumiona, rozgl�daj�c si� po �cianach, sprz�tach, wizerunkach, nie �mia�a si� ruszy�, badaj�c drzwi jedne i drugie, zaparte jakby na wieki. Na zamku cisza panowa�a uroczysta, przez okna, kt�rych szyby lata d�ugie spali�y, ma�o co na zewn�trz wida� by�o. Jeszcze si� tak rozpatrywa�a Sabina w�r�d izby, w kt�rej oddycha� jej by�o ci�ko, gdy us�ysza�a ha�as i �miech za drzwiami przeciwnymi tym, kt�rymi wesz�a, potem lekki bieg w przyleg�ym mieszkaniu; klamka �elazna zadrga�a, otwar�o si� p� podwoi i blondynka z�otow�osa, bia�a, r�owa, z wielkimi oczyma niebieskimi jak dwa wschodnie turkusy, wpad�a uciekaj�c do salki... Spostrzeg�a j�, krzykn�a przera�liwie, zachwia�a si�, opar�a o �cian� i przel�kniona chcia�a ucieka� jak od widma, ale nogi pod ni� zadr�a�y, wyci�gn�a r�ce, odpychaj�c od siebie zjawisko, i na kolana upad�a. � II � Pani Sabina Noskowa, kt�rej posta� by�a powodem takiego przera�enia biednej Laury, nie wiedzia�a, co pocz�� z sob�, nie rozumia�a zrazu, co si� sta�o. Zmieszana, nie mog�a rzec s�owa i mimowolnie brew jej zmarszczy�a si� uczuciem t�umionego gniewu. Nie mog�a poj��, dlaczeg�by jej przytomno�� tak� trwog� wywo�a� mia�a. Wzruszy�a ramionami, post�pi�a krok, lecz w tej�e chwili, widz�c j� poruszaj�c� si� z miejsca, dziewcz�, zdumione i zawstydzone razem, porwa�o si� z ziemi, u�miecha� si� zacz�o i, spogl�daj�c ciekawie, niezr�cznie dosy� si� sk�oni�o. Laura, wpadaj�c do parlatorium, kt�re zwykle bywa�o puste, gdzie od wiek�w go�� nie posta�, nie wiedzia�a wcale o przybyciu s�siadki, wzi�a j� wi�c w pierwszej chwili za widmo jednej z prababek swych, o kt�rych tu tyle poda� chodzi�o. Bawi�a si� ona z dziewczynk�, c�reczk� jednego ze s�ug dworskich, i w ucieczce od niej niespodzianie dopad�a drzwi salki. Teraz, gdy w mniemanym widmie pozna�a �yw� kobiet�, zdumienie Laury prawie nie mniejsze by�o, ni� gdy j� widmem s�dzi�a. � Co ta nieznajoma pani robi� tu mo�e? � m�wi�a sobie, spogl�daj�c na ni� z obaw�. Jakby dla o�mielenia Laury, w tej�e chwili pani Noskowa odezwa�a si� d�wi�cz�cym, jasnym, do rozkazywania stworzonym, cho� z�agodzonym na ten raz, g�osem: � Czy b�d� mog�a widzie� pana Dobka? � Mojego ojca? � spyta�a z obaw� zawsze, zbli�aj�c si� Lorka i wpatruj�c si� z niezmiern� uwag� w nie znan� istot� � mojego ojca? Ja..., ja nie wiem! Lecz jak�e tu pani wej�� mog�a? � Prosi�am o widzenie si� z nim. Kazano mi tu zaczeka�. Lorka popatrza�a uwa�nie i instynktem go�cinno�ci wskaza�a uprzejmie przy stole stoj�ce krzes�o. Wdowa te�, dowiedziawszy si�, i� by�a c�rk� dziedzica, zdawa�a si� chcie� u�miechem s�odkim nagrodzi� niedawne brwi zmarszczenie. Twarz jej jednak z trudno�ci� �agodny wyraz przybra� mog�a, zbyt ci�ki smutek zapewne serce gorycz� zasz�e uciska�. Sta�y tak naprzeciw siebie obie zdumione, rozpatruj�c si� w sobie, badaj�c, a w tej chwili stanowczej, w kt�rej zwykle serce uderza ku nieznajomemu, albo od niego odpycha, Laura uczu�a jakby obaw�, Sabina niewyt�umaczony gniew ku zuchwale wygl�daj�cej dzieweczce. Laura przypatrywa�a si� jej w istocie z niezwyczajn� mo�e na innym �wiecie �mia�o�ci�, kt�ra by ledwie dziecku przysta�a, lecz by�a dziecinn� jeszcze i udawa� nie umia�a; ka�da my�l, ka�de uczucie wytryska�o przez oczy i �mia�o si� na ustach, nic te� ukrywa� dot�d nie mia�a potrzeby. Powt�rnie wskaza�a Laura krzes�o wdowie, kt�ra obejrzawszy si� ku niemu, usiad�a. Pi�kna dzieweczka nie odesz�a i jak dzieci�, kt�re wygl�da�o przeze drzwi, tak ona uwa�nie, spokojnie, nielito�ciwie przypatrywa�a si� pani Noskowej. � Wiesz, pani � odezwa�a si�, �miej�c weso�o, Laura � u nas tu nikt a nikt nie bywa, nie mo�na si� dziwi�, �em si� tak przel�k�a, dot�d mi jeszcze serce bije! Jak �yj�, nie widzia�am tu nikogo obcego. Mo�na mi i strach, i ciekawo�� przebaczy�! A pani... pewnie z daleka? � Mniej daleko mieszkam, ni� si� pani zdawa� mo�e � odpar�a harmonijnym zawsze, lecz niesympatycznym g�osem Sabina � pa�stwo i najbli�szych nie znacie, i nie widujecie s�siad�w. Ja jestem wdow� po panu Nosce ze Smo�ochowa... mo�e� pani s�ysza�a? � A tak... m�wiono, �e umar� niedawno � z politowaniem odezwa�a si� Laura. � Do Smo�ochowa dwie mile, a to tak dla nas ju� daleko! I droga podobno okropna, ja tam nie by�am, jak �yj�. Gdy Lorka m�wi�a, oczy wdowy od st�p do g��w przebiega�y z uczuciem jakiej� zazdro�ci t� �liczn� figurk�, kt�rej zda�o si� skrzyde� tylko brakn��, by mog�a ulecie� w powietrze. � Jak�e pa�stwo tu tak w tej pustyni bez ludzi �y� sami mo�ecie? � spyta�a wdowa. � A prosz� pani! Mnie tu doskonale! � zawo�a�a Lorka. � Z tego, co o �wiecie ciocia Fryderyka opowiada, ja wcale nie mam ochoty si� spieszy� wyj�� z mojego zak�tka. Mnie tu tak dobrze! Ja tu jestem sobie pani�, swobodn�, mam wszystko, o czym zamarz�, a nie l�kam si� tych zdrad, podst�p�w, fa�szu i niegodziwo�ci a przewrotno�ci, o kt�rych ciocia powiada! Wdowa lekko, nieznacznie poruszy�a ramionami i roze�mia�a si� z naiwnego dzieci�cia, brwi si� jej nieco �ci�gn�y, jakby to, co Lorka m�wi�a o �wiecie, do siebie wzi�a. � I nie nudzisz si� tu pani? � spyta�a z pewn� ironi� ukryt�. � Ja? Nudzi� si�! � klasn�a w d�onie Laura. � Nudzi� si�? Ja tego nie rozumiem, co to jest si� nudzi�, mnie wszystko bawi, jestem ciekawa wszystkiego i tak mi z ojcem i ciotk� dobrze! A! A! Gdzie�bym ja nudzi� si� mog�a. Wdowa westchn�a, spojrza�y na siebie, wtem kroki na schodach s�ysze� si� da�y; Lorka domy�li�a si� nadchodz�cego ojca, sk�oni�a si� nieznajomej i oddali�a po�piesznie, drzwi zamykaj�c za sob�. Niemal w tej samej chwili z przeciwnej strony otworzy� je pan Salomon i, boja�liwie ogl�daj�c si�, wsun��, wzrok ciekawy posy�aj�c przodem. W przyciemnionej sali niedobrze by�o wida� nawet o po�udniu, lecz wstaj�c z krzes�a pani Noskowa zwr�ci�a si� ku oknu i �ywsze �wiat�o pad�o na pi�kn� twarz jej i posta� wspania��. Dobek, kt�ry dawno tak pi�knej kobiety z bliska nie ogl�da�, zdawa� si� uderzony wdzi�kiem harmonijnym postaci, o jakiej nie marzy� nawet. Odmalowa�o si� to na jego twarzy, a Sabina wyczyta�a w niej �atwo zdumienie i milcz�cy zachwyt, postanawiaj�c z tego korzysta�. Nisko sk�oni�a si�, spuszczaj�c oczy i przybieraj�c wyraz pokorny i �agodny; g�os, kt�rym przem�wi�a, s�odszy by� daleko od tego jakim niedawno odzywa�a si� do Laury. Ta jedna okoliczno�� dawa�a w niej pozna� niewiast� rozumn�, obyt� z lud�mi i umiej�c� si� do okoliczno�ci zastosowa�. � Raczysz mi wa�pan dobrodziej przebaczy�, �e �miem jego samotno�� ulubion� przerywa�. Nieszcz�liwi maj� pewne prawa, a ja, panie szanowny, jestem bardzo nieszcz�liwa. Westchn�a tak przejmuj�co, �e zimny Dobek uczu� co� w piersi jakby wzruszenie mimowolne. Tak by�a pi�kn� ta m�oda niewiasta, a oczy starego od tak dawna nie napawa�y si� widokiem bo�ego tworu, rozkwit�ego do �ycia i promieniej�cego nim. � Pan dobrodziej nie znasz mnie � m�wi�a dalej � cho� byli�my i jeste�my s�siadami bliskimi. Musz� mu si� przedstawi� sama. Imi� nasze znane mu jest pewnie ze s�ychu przynajmniej, bo nieboszczyk m�� m�j... Tu chusteczk� podnios�a do oczu suchych. � M�� m�j od lat sze�ciu trzyma� Smo�och�w. � Wi�c pani Noskowa! pani Noskowa! � odezwa� si�, r�ce zacieraj�c, Dobek. � Bardzo mi przyjemnie... Niech pani siada� raczy! Lecz czym�e mog�...? Sabina usiad�a, Dobek krzes�o sobie przysun�� i zasiad� tak�e, staraj�c si� obra� takie miejsce, aby pi�knej m�g� przypatrywa� si� twarzy, kt�ra go upaja�a, a� mu przed samym sob� wstyd by�o. Nie usz�o to pewnie oczu wdowy, kt�ra nadzwyczaj bacznie �ledzi�a ka�d� najmniejsz� zmian� na licu s�siada. G�os jej stawa� si� coraz s�abszym i pe�niejszym zwodniczego uroku. � A, panie � pocz�a, poprzedzaj�c mow� westchnieniem � a, panie! Wdowa, sierota, sama jedna, bez krewnych, bez opieki... w rozpaczy przychodz� do ciebie b�aga� o rad� i pomoc. L�kam si�, a�eby Sapie�y�scy nie korzystali z po�o�enia mojego i nie sp�dzili mnie z dzier�awy zapewnionej kontraktem na nast�pne sze�� lat. Nie mam nic opr�cz tego, co mi zosta�o w dzier�awie po m�u, nie wiem jeszcze, jak si� ze mn� obejdzie jego rodzina. Oni tak�e zechc� pewnie z sieroctwa mego korzysta�. Do kog� ja si� tu udam w�r�d tego pustynnego kraju? Je�li mi pan odm�wisz... M�wi�c to powoli, tr�c oczy ci�gle chusteczk�, wzdychaj�c, pogl�da�a na starego Dobka takimi oczyma, takim wzrokiem wyiskrzonym, jakby go oczarowa� chcia�a. Stary, prawie przel�kniony, odwraca� oczy, miesza� si�, co te� nie usz�o uwagi Sabiny. Na ostatek si�gn�a bia�� d�oni� po jego r�k�, jakby j� uca�owa� chcia�a. Dobek z krzes�a si� porwa� i odsun��. � Moja mo�cia dobrodziejko! � zawo�a� gor�co. � Nie potrzeba tych pro�b, obowi�zkiem jest wdowy i sieroty bez opieki zostaj�ce ratowa�. Lecz ja... domator jestem... prosty cz�ek, nie prawnik, pustelnik, odzwyczai�em si� od ludzi, odwyk�em od �wiata. Mam przy tym w�asn� sierot� swoj�... i nierad bym by� zmuszonym wychyla� si� z tego zak�tka. � A ja te� zbyt wielkich ofiar od niego wymaga� bym nie �mia�a � przerwa�a wdowa mru��c oczy, z kt�rymi dziwy wyrabia�a. � Ja o nic wi�cej acana dobrodzieja nie prosz�, pr�cz �eby� raczy� opiek� przyj�� nade mn�, a gdy na grunt zjad� czy Sapie�y�scy, czy bracia pana Noski, by� mi swej rady i protekcji nie odmawia�. Do Smo�ochowa dwie milki ma�e, kilka godzin. B�g to panu wynagrodzi. Pan Dobek namy�la� si� zdawa�, spu�ci� g�ow�. Cz�ek to by� rozumny; nie tyle mu sz�o o strat� czasu, o k�opot, jaki na� m�g� spa�� z tego powodu, a raczej o pewne niebezpiecze�stwo, kt�rego gro�b� czu� nad sob�. Po wra�eniu, kt�re na nim czyni�a wdowa, pozna� stary Salomon, i� gdyby si�, uchowaj Bo�e, uwzi�a na niego, �acno by go przydepta� mog�a i zrobi� ze�, co by jeno chcia�a. Pr�dziusie�ko obrachowa� skutki mo�liwej s�abo�ci swojej; a nu� za��da tych najukocha�szych dukat�w? A nu� wymaga� b�dzie podr�y, prowadzenia procesu, oddalenia od Lorki? Lecz mog�o�by to znowu by�, aby ta �liczna m�oda kobiecina pozna�a si� na tym, i� od pierwszego wejrzenia tak� zyska�a si�� nad pustelnikiem z Borowiec? Od �mierci �ony pan Salomon �y� jak mnich, nie widuj�c nikogo pr�cz wysch�ej cioci Fryderyki, swego rumianego anio�ka i tych istot rodzaju �e�skiego, na kt�re nigdy oczu nawet nie podnosi� i kt�re na niego, przesuwaj�c si� przez dziedziniec, spogl�da� nie �mia�y. Nag�e zjawienie si� tej wdowy przypad�o snad� w jakiej� klimakterycznej chwili, nieszcz�liwy Salomon po kwadransie rozmowy czu� si� wzruszonym nad miar�. Postanowi� wi�c obieca�, co by ��da�a, a potem si� tak jako� wywija� od bli�szych stosunk�w, aby w starym piecu diabe� tymi piwnymi oczyma, ocienionymi rz�sy d�ugimi, pali� nie m�g�. � Moja mo�cia dobrodziejko � rzek� k�aniaj�c si� � o ile ja, nieumiej�tny i niezdolny do spraw, potrafi� jej s�u�y�, nie wiem, a wiele sobie nie przypisuj�, wszelako chrze�cija�ski obowi�zek spe�ni� musz� i od niego wcale wy�amywa� si� nie b�d�. Na te s�owa pani Noskowa porwa�a si�, jakby znowu chcia�a r�k� jego chwyci� i uca�owa�, od czego jednak przestraszony Dobek wyratowa� si� pr�dkim cofni�ciem, chocia� dotkni�cie bia�ych paluszk�w na suchej swej d�oni (unikn�� go nie m�g�) poczu� jak gor�ce �elazo i piek�o go ono potem nie dzie� ca�y, lecz bodaj lata d�ugie. Niespokojnymi oczyma pi�kna wdowa ka�dy ruch Dobka �ledzi�a i decyfrowa�a, a snad� wprawna by�a w tym czytaniu, bo si� nie myli�a w tonie odpowiedzi i korzysta�a z usposobie� z trafno�ci� nad m�ode swe lata. Im Dobek spieszniej chcia� obietnic� og�lnikow� zamkn�� rozmow�, aby si� pozby� wielce niebezpiecznej niewiasty, tym ona, na przek�r jemu, widoczniej pobyt sw�j i posiedzenie na cztery oczy z jegomo�ci� przed�u�y� si� stara�a. Usiad�a znowu, siad� gospodarz ze spuszczonymi oczyma. Nie patrza� ju� na ni�, ale przez uszy wpada� mu a� do serca s�odki, dr��cy g�osik kobiety, kt�ra nim wy�piewywa� umia�a, snad� jak wirtuoz, cokolwiek jej by�o potrzeba. Gra�a na tym bo�ym organku z nies�ychan� wpraw�. � A, gdyby� pan zna� � m�wi�a � smutne losy moje, ulitowa�by� si� pewnie nad nieszcz�liw� wdow�. Kt� to m�g� przewidzie�, gdy mnie nieboszczyk pan Szczepan bra� u matki w Warszawie, gdzie si� tylu o mnie dystyngowanych ludzi stara�o, �e tak rych�o po zam��p�j�ciu wpadn� w tak� otch�a� interes�w, k�opot�w i nieszcz��! Matk� straci�am, nie mam nikogo! Nikogo! Chusteczk� zakry�a zn�w oczy i cho� wcale nie p�aka�a, j�kn�a �licznie, niby gwa�townie �zy wstrzymuj�c, czym pan Salomon uczu� si� do g��bi przej�tym. � Moja mo�cia dobrodziejko � przerwa� cicho, oczy dla ostro�no�ci ci�gle trzymaj�c spuszczone � niech si� pani ukoi, Pan B�g �askaw... � A chyba mi on w panu zeszle anio�a opiekuna! � doda�a wdowa. Oczy troch� potarte i zarumienione zwr�ci�a na starego, usi�uj�c wzrok jego spotka�; trzyma� si� wszak�e na ostro�no�ci, co j� nieco zniecierpliwi�o. � Ju� wielk� z siebie dla nieboszczyka Szczepana uczyni�am ofiar� � m�wi�a dalej � opuszczaj�c miasto, do kt�rego od dzieci�stwa nawyk�am, a przenosz�c si� z nim na t� pustyni�, lecz to niczym jeszcze wobec dzisiejszego mojego po�o�enia. W�r�d ludzi nieprzyjaznych, niech�tnych, ja sama, nieudolna, kobieta s�aba... Od �mierci mojego m�a ani wiem, co si� nawet u mnie dzieje. Gospodarstwo, fabryki, wszystko na �asce bo�ej. � Przecie� oficjalist�w pani masz? � rzek� Dobek nie�mia�o podnosz�c oczy, kt�re, napotkawszy wzrok pani Noskowej, natychmiast wlepi� w ziemi�. � Czy� pan dobrodziej nie wiesz, czym s� oficjali�ci, gdy nad nimi pa�skiego oka nie ma?! � zawo�a�a t�skno kobieta. � Wi�c i gospodarstwo? � pocz�� Salomon, ale si�y nie mia� doko�czy�. � Gdyby� pan dobrodziej znalaz� jaki wolny dzionek, a jako m�j opiekun przyby� chocia� spojrze� na t� wdowi� mizeri�, jak�ebym mu wdzi�czn� by�a. A, panie! � Moja mo�cia dobrodziejko, b�d� si� stara�, je�li pani ka�esz... S�owa te wymrucza� Dobek niewyra�nie, przysz�o mu bowiem na my�l, �e jecha� tam do wdowy, by� zmuszonym przez d�u�szy czas z ni� pozosta�, by�o rzecz� nader ryzykown�, lecz sta�o si�, sta�o, cofn�� m�g� chyba p�niej... a zreszt�... My�li swej ju� nie doko�czy�. Sam sobie zacz�� tch�rzostwo wyrzuca� i �mia� si� z niego. C� znowu? Stary cz�ek, dochodz�cy pi��dziesi�ciu lat, mia�by si� l�ka� niebywa�ego o tym wieku niebezpiecze�stwa? Podni�s� oczy �mielej. � A grzechem przecie � pomy�la� � nie jest w pi�kne spojrze� �renice. Pani Noskowa patrza�a na� w�a�nie t� par� przymru�onych oczu s�odkich i poci�gaj�cych. Snad� uczu�a potrzeb� z kondolencyjnych ton�w zej�� na nieco spokojniejsz� rozmow�. � Wi�c � rzek�a wyci�gaj�c d�o�, jakby go kusi�a, �eby j� wzi�� i poca�owa�, na co si� wszak�e Dobek wa�y� nie chcia� � wi�c rachuj� na mojego drogiego opiekuna, a Bogu dzi�kuj�, �e mnie do tej podr�y natchn��. A bo to nie uwierzysz pan, jak mi odradzano, na pr�no jak si� zdawa�o, do serca pa�skiego ko�ata�! A jam sobie przeczuciem jakim� m�wi�a, �e pan Dobek nie odepchnie sieroty nieszcz�liwej. I nie omyli�am si�. Wiem ja � m�wi�a ci�gle szczebiocz�c � �e panu, co� tu tak spokojnie wiele prze�y�, przyjdzie to zapewne nie bez ofiary po�wi�ci� sw�j spok�j dla obcej zupe�nie osoby, lecz chciej wierzy�, �e dozgonn� dla�, gor�c� zachowam wdzi�czno��. A, panie! Dobkowi tym g�osem gra�a tak po sercu, �e si� a� czu� zmieszanym; nigdy w swym �yciu na tak� nie by� wystawiony pokus�. Cho� niepobo�ny, mimo woli z �Ojcze nasz� przypomnia� sobie pro�b�: �I nie w�d� nas na pokuszenie�. Opr�cz tego przychodzi�o mu na my�l, i� musia�o by� we zwyczaju, go�cia, a zw�aszcza pupilk�, czym� przyj�� i ugo�ci�. Zrobi�a mil okrutnych dwie ze Smo�ochowa do Borowiec, mia�a przed sob� powr�t ku wieczorowi po tych samych groblach i wybojach, godzi�o si� co� na st� postawi�. My�l ta upiek�a go, wsta� z krzes�a. � Niech�e pani dobrodziejka spocznie � rzek� � ja w tej chwili powracam. � Sk�oni� si� i wyszed�, drepcz�c po�piesznie, w lewo, ku mieszkaniu cioci Henau. Wdowa za wychodz�cym popatrza�a wzrokiem badaj�cym i rozja�nionym; potrzebowa�a nawet ch�d jego pozna�, bo i ten j� czego� o charakterze m�g� nauczy�. Czyni�a to instynktem, a instynkt mia�a szcz�liwy. Dodajmy dla obja�nienia, i� ta nieszcz�liwa wdowa, nim si� o�mieli�a przyby� do Borowiec, dowiedzia�a si� jak najdok�adniej wprz�dy od ksi�dza �agla, kt�ry ze msz� do smo�ochowskiej przyje�d�a�, o po�o�eniu, charakterze, niezmiernych bogactwach, sposobie �ycia, o wszystkim, o czymkolwiek tylko mo�na si� by�o poinformowa� od niego, o panu Salomonie Dobku. Widzenie i rozmowa dope�nia�y dla niej skre�lonego wizerunku. Nie mia�a zapewne innych zamiar�w nad zyskanie sobie pomocy i opieki; dopiero tu, przypatrzywszy si� staremu i czytaj�c jego pomieszanie, odkry�a, i� mog�aby o co� si� wi�cej pokusi�. My�l ta zarysowa�a si� zrazu mglisto i niewyra�nie, lecz wkr�tce wyst�pi�a ja�niej i Sabina powiedzia�a, u�miechaj�c si� do siebie: � Kt� wie? Trzeba pr�bowa�... Mia�a czas do rozmys��w zostawszy sama, pan Dobek bowiem poszed� na rad� do cioci Henau, co by tu poda� s�siadce. Pora by�a poobiednia, wi�c owoce i kaw�. Laura przytomna by�a tej naradzie. � Niech�e i Lorka wyjdzie! � rzek� Salomon. � O nie, tatku! Nie! Ja nie p�jd� � odpowiedzia�o dziewcz� potrz�saj�c g�ow�. � Niech sobie ciocia Fryderyka gospodaruje, ja nie p�jd�. � A to dlaczego? Dziczku ty jaki�! � za�mia� si� ojciec. � Takem si� tej pani nastraszy�a! Tatko nic nie wie. Bawi�y�my si� z ma�� Julk�, wpadam do salki, kt�r� od urodzenia nawyk�am widzie� pust�... i widz� czarne widmo stoj�ce przed sob�. My�la�am, �e upi�r! O ma�o nie zemdla�am. Dobek r�ce a� za�ama�. � Czy ci to nie zaszkodzi, moje dziecko? � Nie, ju� mi odesz�o, chocia� d�ugo, d�ugo potem bi�o mi serce � m�wi�a Laura. � Jednak spojrze� na ni� nie mog�am bez strachu. Zdaje mi si�, �e widz� upiora, kt�ry przyszed� po dusz� moj�. Dobek poblad�. � Co ty pleciesz! Tak pi�kna, m�oda pani! � A m�oda, ale straszna! Co za oczy przenikaj�ce do g��bi! O! Nie ka�cie