8677

Szczegóły
Tytuł 8677
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8677 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8677 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8677 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOANNA CHMIELEWSKA DEPOZYT 1999 - �adnych wyg�up�w z przelewami, ty nie b�d� frajer - powiedzia� nerwowo wsp�lnik niejakiego Henryka Karpiowskiego. - Po pierwsze primo d�ugo idzie, a cholera ich wie co mog� w mi�dzyczasie wykombinowa�, a po drugie primo, co? Chcesz podatki p�aci�? -�To co? - spyta� troch� bezradnie Henryk Karpiowski. -�To ja ci to podrzuc� w got�wce. Pi razy oko, po�owa twarda, po�owa zielona. Gra? -�Gra. I co? -�Co, co? -�Co ja z tym zrobi�? -�Nic. Potrzymasz, a� si� sytuacja wyja�ni. A potem, to ju� jak uwa�asz. -�Kiedy? -�W ostatniej chwili przed wyjazdem. -�A twoje? -�Swoje wy�l� przelewem, nie b�d� przecie� wozi� nielegalnie, bo na fasolk� szparagow� mi te ca�e nerwy? Holandia kraj przyzwoity, wydmuszki z klienta nie zrobi�. W razie czego, jakby si� interes pokaza�, dzwoni� do ciebie i ju� lecisz, ale te� z pustymi r�kami. Przelew si� p�niej za�atwi, a na pocz�tek mojego wystarczy. -�A na kart�? -�Na kart� mo�na troch�, bez przesady Obaj, i Henryk Karpiowski, i jego wsp�lnik, nadawali si� do interes�w jak g� do podkucia, ale tym razem im si� uda�o. Dw�ch g�upk�w z wy�szym wykszta�ceniem przez czysty przypadek z�apa�o niezwyk�� okazj� i wzbogaci�o si� pot�nie do tego stopnia, �e sami nie wiedzieli, co z tym fantem zrobi�. Wyobrazili sobie, wsp�lnik Karpiowskiego szczeg�lnie, �e objawi� si� w nich nagle wielki talent w owe klocki, i postanowili kontynuowa� proceder. Jeszcze jeden taki biznes i ju� Rothschild b�dzie przy nich neptek zwyk�y. Stabilizuj�cy si� dopiero kapitalizm krajowy nape�nia� ich jeszcze lekk� nieufno�ci�, st�d ch�� trzymania zdobytych d�br przy piersi i grawitacja ku Europie. No, p�aci� w Holandii, to ju� przez bank i nie ma si�y inaczej, ale od ruskich mo�na by�o r�nie. Wykorzystali to �r�nie�. Teraz zwali� si� na nich embarras de richesse i koniecznie pr�bowali udawa�, �e to nic takiego, bo do g�r z�ota s� przyzwyczajeni. Jak rasowi hochsztaplerzy rozmawiali w samochodzie, �eby ich przypadkiem kto� nie pods�ucha�. W knajpie stanowczo odpada�o, w domach, przy rodzinie, te� by�o niebezpiecznie. Czuli si� niemal spiskowcami, wsp�lnikami �wiatowej finansjery, cz�onkami mafii, pogr��onymi w bagnie krew w �y�ach mro��cych sekret�w i tajemnic. Ca�y dowcip za� le�a� w tym, �e ich znakomity interes by� nieskalanie legalny, nie zawiera� w sobie �adnego przest�pstwa, opiera� si� na bystrym i szybkim wykryciu potrzeb spo�ywczo�kulturalnych ogromnego spo�ecze�stwa, kt�re nagle zdoby�o swobod� dzia�ania, wskoczy� w owe potrzeby i zaowocowa� nieoczekiwanie wielkim zyskiem. Nawet transport ekwiwalentu wymiennego przez granic�, do ojczystego kraju, nie stanowi� zbyt wielkiego wykroczenia na skutek chwilowego braku odpowiednio sprecyzowanych zakaz�w, a tak�e z tej racji, �e za�atwi� go kto inny, mianowicie oblatany w przemycie ruski kontrahent. Karpiowski ze wsp�lnikiem byli zatem czy�ci jak �za, ale naj�wi�ciej przekonani, �e tak pot�ne pieni�dze mog� by� wy��cznie wynikiem jakiego� przera�liwego kantu, kt�rym skalali si� nieodwracalnie. Wsp�lnik musia� przela� sw�j szmal do Holandii, dlaczego wymy�li� akurat Holandi�, B�g raczy wiedzie�, wzi�� zatem swoj� po�ow� w samych dolarach got�wk�. Karpiowski na razie zostawa� w kraju i m�g� sobie pozwoli� na posiadanie tak�e z�ota i diament�w. Z�oto w postaci monet, a diament�w zaledwie kilka, ale mi�o by�o na to popatrze�. Zielone te� dosta�, tyle �e odpowiednio mniej. -�I nie wyg�up si� jako�, �eby ci tego kto nie r�bn�� - rzek� jeszcze wsp�lnik z trosk�, po czym zapali� silnik. I wszystko by�oby dobrze, gdyby nie idiotyczny przypadek. A mo�e nawet zbieg przypadk�w. Sytuacja rodzinna Henryka Karpiowskiego by�a nieco skomplikowana. Jego pierwsza �ona umar�a ju� dawno, pozostawiaj�c mu c�rk�, obecnie dwudziestoletni�. Z drug� �on� w�a�nie niedawno si� rozwi�d� �ci�le bior�c, ona rozwiod�a si� z nim, l��c go mianem rozlaz�ej niedojdy, za co Pan B�g j� skara�, bo �w znakomity interes wypali� ju� po uprawomocnieniu si� wyroku rozwodowego i nic jej si� z niego nie nale�a�o. Z trzeci� �on� nie zd��y� si� jeszcze o�eni�, aczkolwiek ju� z ni� mieszka�, przy czym istnym b�ogos�awie�stwem okaza� si� fakt, i� trzecia �ona i c�rka pozostawa�y ze sob� w wielkiej przyja�ni, r�ni�c si� wiekiem zaledwie o dziesi�� lat. Przestrze� mieszkalna nie bru�dzi�a, bo po pierwszej �onie zosta�o czteropokojowe w�asno�ciowe mieszkanie, w po�owie nale��ce do c�rki, wygodne i obszerne. Sielanka wprost niebia�ska. Elementem m�c�cym sielank� by� szwagier, m�odszy brat drugiej �ony, kt�ry si� jako� do Karpiowskiego znarowi�. Nie przyj�� do wiadomo�ci faktu rozwodu. Przywyk�szy bywa� i pomieszkiwa� u niego od lat, bywa� i pomieszkiwa� nadal, by� mo�e z tego wzgl�du, �e siostra zakaza�a mu wst�pu do swego nowego domu. Wiedzia�a, co robi, a charakter mia�a twardy, w przeciwie�stwie do by�ego m�a. Karpiowski szwagra nie kocha� i wcale nie chcia� go�ci� go u siebie, ale, jako osobnik mi�kki i ugodowy, nie umia� si� wy�ga�. Nie pozwala� te� c�rce i �onie in spe usun�� go z �ona rodziny w spos�b stanowczy i brutalny, mo�e nawet za pomoc� r�koczyn�w, bo sposoby �agodne wiadomo by�o, �e nie zadzia�aj�. Rozpaczliwie usi�owa� unika� zadra�nie� i cierpia� m�ki. Szwagier bowiem krad�. Krad� jak szatan, bezczelnie i niemal jawnie, szargaj�c wszelkie �wi�to�ci. Ka�de jego przybycie wywo�ywa�o dziki pop�och, po��czony z gwa�townym ukrywaniem portmonetek i zamykaniem szuflad na nowe zamki i klucze, bo stare szwagier mia� w ma�ym palcu. Nie by�o sposobu patrze� mu na r�ce bez przerwy, przechytrzy� zawsze ka�dego, wdziera� si� do sanktuari�w, nawet si� zbytnio nie kryj�c, gmera� w damskich torebkach, penetrowa� biurka i szafy. Mia� przy tym do�� rozumu, �eby nigdy nie okrada� os�b ca�kowicie obcych, wy��cznie rodzin�, bo w sprawy rodzinne policja bardzo nie lubi si� wtr�ca�. Co prawda, po rozwodzie z jego siostr� Karpiowski przesta� stanowi� dla niego rodzin�, ale jakie� zwi�zki zosta�y i zupe�nie obcy si� nie zrobi�. Szcz�cie jeszcze, �e na sta�e rezydowa� w Szczecinie i do Warszawy tylko doje�d�a�. Opr�cz c�rki, trzeciej zaplanowanej �ony i nie chcianego szwagra, Karpiowski posiada� przyjaciela ze szkolnej �awy, niejakiego Seweryna Chlupa. Przyja�� z Chlupem r�wnie� by�a nieco skomplikowana, a k�od� na jej drodze le�a�a pani Bogumi�a Chlupowa, ma��onka powy�szego, prezentuj�ca osobowo�� niejednolit� i wysoce uci��liw�. Po�lubiwszy Seweryna Chlupa, kiedy Karpiowski mia� ju� drug� �on�, j�a delikatnie kr�ci� nosem na wszystko. Na ow� drug� �on�, kt�ra by�a od niej pi�kniejsza i lepiej umia�a si� ubiera�. Na samego Karpiowskiego, kt�ry nie piastowa� �adnego znacz�cego stanowiska i nie by� znajomo�ci� �yciowo u�yteczn�, a za to mieszkanie mia� jako� lepiej urz�dzone. Na w�asnego m�a, kt�ry za ma�o zarabia� i nie potrafi� zarabia� wi�cej. Na nie�lubnego pasierba, bo Chlup mia� syna, sp�odzonego we wczesnej m�odo�ci przez nieostro�no�� i z g�upoty. Na spotkania towarzyskie, kt�re cz�sto opiera�y si� na niewinnym bryd�u, a ona w bryd�a gra� nie umia�a. Na intymne spotkania przyjaci�, kt�rzy gadali ze sob� tak, �e kompletnie nie mog�a tego zrozumie�. Na potrawy, serwowane w obu domach, bo Karpiowska sk�pi�a i g�odzi�a go�ci, ona za� karmi�a doskonale, ale ile si� przy tym musia�a narobi� i jakie koszty! Kr�tko m�wi�c, na wszystko, z dwojgiem w�asnych dzieci w��cznie, aczkolwiek dwunastoletni syn i dziesi�cioletnia c�rka, wytresowani zostali doskonale. By�a chciwa i sk�pa, a zarazem dziko ambitna, wi�c sk�pstwo musia�a ukrywa�. By�a zazdrosna i zaborcza, przy tym skryta, ma�om�wna, introwertyczna, lubi�a mie� w�asne sekrety i nie bardzo umia�a pogodzi� ch�� odosobnienia z bezustannym trzymaniem m�a za gard�o. Najch�tniej przywi�zywa�aby go do kaloryfera, sama robi�c swoje. Zarazem musia�a go zach�ca�, wr�cz zmusza� do kontakt�w z lud�mi, bo tylko przez ludzi mo�na zyska� co� ekstra. Konflikt wewn�trzny wp�dza� j� w nerwic�, do tego wszystkiego bowiem pracowa�a w rejestracji szpitalnej, gdzie mi�dzy innymi nale�a�o udziela� informacji. Nienawidzi�a udziela� informacji, komunikat o godzinach przyj�� laryngologa, lub te� lokalizacji rentgena, musia�a wyrywa� sobie z g��bi trzewi, nie przechodzi� jej przez gard�o i powodowa� chrypk�. Ponadto by�a patologicznie uparta. Posiada�a te� zalety. Doskona�a gospodyni, w domu utrzymywa�a czysto�� kliniczn�, gotowa�a bezkonkurencyjnie, nie chorowa�a nigdy i si� mia�a du�o. Nie potrafi�a wprawdzie wbi� gwo�dzia, przepcha� zlewu ani wymieni� w kranie uszczelki, wszelkich instalacji elektrycznych ba�a si� panicznie, ale za to l�ni�a urod�, o ile kto� lubi� pot�ne, za�ywne, niebieskookie i rumiane blondyny, kt�re mia�y na czym siedzie� i czym oddycha�. Chlup akurat lubi�. Ponadto uwielbia� je��. Upodobania te sprawi�y, �e ulega� wdzi�cznej po�owicy i z ca�ej si�y stara� si� ukrywa� przed ni� kontakty ze �le widzianym przyjacielem. Si�a rzeczy kontakty robi�y si� coraz bardziej ograniczone, nad czym obaj g��boko cierpieli, przywyk�szy od dzieci�stwa dzieli� si� ka�d� my�l� i radzi� siebie wzajemnie. Karpiowski Chlupa rozumia� i poddawa� si� presji, dzwoni�c do niego prawie wy��cznie w godzinach pracy, je�li za� wypad�o mu dzwoni� do domu, stosowa� sztuk� osobliw�. Us�yszawszy g�os pani Bogumi�y, w��cza� nagran� sekretark�. Sekretarka m�wi�a urz�dowym tonem: ,,Do pana Seweryna Chlupa. B�dzie m�wi� pan Jacek Nastaj� i powtarza�a to, a� Chlup si� odezwa�. Je�li nie odezwa� si� wcale, bo go na przyk�ad nie by�o, wy��cza�a si� po pi�tym apelu. Je�li by� i odebra� �onie s�uchawk�, do swego przyjaciela Seweryn m�wi�: �A, witam, witam, panie Jacku!� i dalej usi�owa� odpowiada� tylko �tak� albo ,,nie�. Rzecz oczywista, pan Jacek Nastaj by� postaci� wymy�lon� wy��cznie na ich u�ytek wewn�trzny i nawet nie wiedzieli, czy jaki� taki gdzie� istnieje. Na szcz�cie pani Bogumi�a miewa�a dy�ury w swojej rejestracji o rozmaitych porach doby i zdarza�o si�, �e, po po�udniu czy wieczorem, w domu �wieci�a nieobecno�ci�. Mogli w�wczas usi��� przy piwku i pozwierza� si� sobie swobodnie, jak w dawnych, bardzo m�odych latach. Dzieci nie przeszkadza�y, pod tym wzgl�dem trzyma�y sztam� z ojcem i niekt�rych tajemnic mamusi nie wyjawia�y. Chlup u Karpiowskiego bywa� dowolnie i bez przeszk�d. Tak wygl�da�a sytuacja og�lna, kiedy wsp�lnik przyni�s� Karpiowskiemu jego cz�� zysku w postaci upiornie ci�kiej, du�ej teczki, w kt�rej spoczywa�y dwa pot�ne pliki studolar�wek, dwadzie�cia kilo z�otych monet w rulonach i ma�e pude�eczko z weso�o b�yskaj�cymi diamentami. Razem wzi�wszy stanowi�o to dwadzie�cia dwa miliardy z�otych na �wczesne pieni�dze. W dwie godziny p�niej wsp�lnik odlecia� samolotem do Amsterdamu. Karpiowski jeszcze siedzia� nad teczk�, zastanawiaj�c si�, gdzie j� ukry�, kiedy do domu wr�ci�a jego c�rka, El�bieta. Zajrza�a do gabinetu. -�Tatusiu, Bubel przyjecha� - ostrzeg�a szeptem. - Ze mn� przyszed�. Jak co masz, to szybko chowaj. Zakotwicz� go na chwil� w jadalni. Karpiowskiemu straszny dreszcz przelecia� po plecach. Bubel by� to w�a�nie szwagier, kt�rego, rzecz jasna, nie ochrzczono tak osobliwie. Naprawd� na imi� mia� Zygmunt, a owego Bubla wprowadzi�a jego w�asna siostra, kiedy wysz�y na jaw cechy charakteru, czyni�ce go jednostk� wybrakowan�. Musia� pojawi� si� w�a�nie teraz, w chwili najokropniejszej ze wszystkich mo�liwych, kiedy u st�p Karpiowskiego spoczywa�y dwadzie�cia dwa miliardy z�otych. Kl�twa jaka� albo grom z jasnego nieba. I tak nie wiadomo by�o, gdzie ten maj�tek na razie ulokowa�, a jeszcze teraz, przy Bublu? Siedzia� dalej, zdr�twia�y, wkopawszy tylko teczk� g��biej pod biurko i trzymaj�c na niej nogi. Nic mu nie przychodzi�o do g�owy, poza pe�n� rozgoryczenia my�l�, �e wsp�lnik przela�, polecia�, ma z g�owy i takiemu to dobrze. Do gabinetu wkroczy�a Krystyna, narzeczona, i starannie zamkn�a za sob� drzwi. -�Nie wiem, co zrobi� - oznajmi�a z trosk�. - Rozje�d�amy si�, a Bubel jest. El�bieta sama nie da mu rady. Masz jaki� pomys�? W umy�le Karpiowskiego jakby co� nagle zatrzeszcza�o. Rzeczywi�cie, Krystyna, pracuj�ca w wydawnictwie, lecia�a nazajutrz rano do Krakowa na targi ksi��ki, on sam za� musia� jecha� do Olsztyna na odbi�r nowej instalacji ��czno�ciowej w banku. Nie m�g� powiedzie� swojej firmie, �e nie jedzie, bo ma szwagra. Krystyna te� nie powinna nawali�. El�bieta ma wyk�ady, nie rzuci politechniki na drugim roku przez cholernego Bubla, dochodz�ca gosposia by�aby w�a�ciwie do pilnowania go najlepsza, ale przecie� p�jdzie do domu. Ma dzieci Czy on nie m�g� przynie�� tego naboju pojutrze? Czy ten parszywy Bubel musia� przyjecha� w�a�nie teraz? Co� trzeba zrobi� natychmiast -�Mo�e mu powiedzie�, �e wyje�d�amy wszyscy i zamykamy dom? - zaproponowa� s�abo. Krystyna gniewnie wzruszy�a ramionami i pokr�ci�a g�ow�. -�Ucieszy si�, jak �winia w deszcz. Wierzysz w to, �e nie wejdzie? G�ow� dam, �e ma klucze! -�Zabra� wszystko -�Futro? - spyta�a Krystyna sarkastycznie. - Teraz, w maju? Wszystkie kasety wideo, ksi��ki, maszyn� do pisania? Ca�� kolekcj� geologiczn�? Bi�uteri� owszem, cholera, wozi� to ze sob� po ca�ym kraju, jeszcze mnie okradn� Karpiowski skupi� wszystkie si�y i opanowa� zam�t w g�owie. -�Popro� Witowsk�, �eby posiedzia�a troch� d�u�ej, a� ja wr�c�. Olsztyn blisko, postaram si�, przed pi�t� b�d�. Ona go przypilnuje, El�bieta jej pomo�e. -�Idzie na wyk�ady. -�No to jeden opu�ci. -�No dobrze - zgodzi�a si� Krystyna z niech�ci�. - To i bi�uterii nie wezm�, El�bieta do�o�y swoj� i wetkniemy Witowskiej do schowania. Gdzie to ma sens, na lito�� bosk�, raz by� wreszcie tego padalca wyrzuci� z domu Karpiowski wyra�nie poczu�, �e teraz ju� go chyba wyrzuci. Cho�by si��, cho�by przez policj�! Zarazem ogarn�o go przera�enie, futro futrem i kasety kasetami, ale on ma tu przecie� �wie�o zdobyte mienie na reszt� �ycia!!! Krystyna posz�a chroni� dom i patrze� Bublowi na r�ce, a jej przysz�y m�� nadal siedzia� z nogami na teczce i rozpaczliwie pr�bowa� znale�� jakie� wyj�cie. W pierwszej chwili postanowi� zabra� teczk� ze sob�, ale natychmiast opad�y go refleksje. A je�li, nie daj Bo�e, ukradn� mu samoch�d? Z�o�liwo�� losu bywa niezmierzona. Nosi� ze sob� rany boskie, przesz�o dwadzie�cia dwa kilo, a on przecie� b�dzie lata� po ca�ym banku, to du�y budynek, dwa pi�tra, na jaki� obiad mo�e p�jdzie Nie zostawi tego nigdzie za skarby �wiata, bo kto� r�bnie z pewno�ci�, bankowy sejf te� odpada, nie powie wszak, co to jest, podejrzenia si� zal�gn�, a diabli wiedz� w jakim stopniu ta forsa jest nielegalna, z tego wszystkiego p�jdzie siedzie� Wreszcie, z rozpaczy, wpad� na szcz�liw� my�l. Jedynym ratunkiem m�g� pos�u�y� wierny, prawdziwy, szlachetny przyjaciel. Zadzwoni� do Chlupa. -�To ja - powiedzia� �ywo, acz nieco ponuro, us�yszawszy jego g�os. -�A, witam, witam, panie Jacku! - wykrzykn�� na to Chlup, co oznacza�o, �e pani Bogusia jest w domu i uszy jej rosn�. Karpiowski nie bawi� si� w wyszukan� konspiracj�. -�Sewciu, s�uchaj, mam w domu takie co�, co nie mo�e tu zosta�. Bubel przyjecha�, a ja wyje�d�am, ale na kr�tko. Mo�esz mi to przechowa�, a� on wyjedzie? -�Tak - odpar� Chlup prawie bez namys�u. -�To ja ci to musz� dostarczy� bli�ej domu. Cholernie ci�kie. Dasz rad� teraz wyj�� na chwil�? -�Tak. -�Za jaki kwadrans, co? Podjad� od Statkowskiego -�Nie - powiedzia� stanowczo Chlup. -�Nie? Co nie? Nie za kwadrans czy -�Nie. -�Znaczy, za kwadrans mo�esz? -�Tak. -�Znaczy, nie od Statkowskiego? -�Tak. -�To gdzie? Chlupowi okropnie trudno by�o udzieli� odpowiedzi, pos�uguj�c si� wy��cznie s�owami �tak� i �nie�. Spr�bowa� ostro�nie wzbogaci� j�zyk. -�Tam jest koniec, panie Jacku - rzek� m�nie. Karpiowski j�� si� usilnie zastanawia�. Gdzie te� mo�e by� koniec i czego? Od Statkowskiego by�oby najbli�ej, ale widocznie Sewcio chce dalej. Dalej Co tam jest dalej? I na ko�cu? -�A! - zgad� wreszcie. - Dawna p�tla autobusowa? -�Ot� to, panie Jacku! - ucieszy� si� Chlup. -�Dobra, za kwadrans b�d�. Nie �piesz si�, poczekam. -�Nie ma za co. Moje uszanowanie, panie Jacku -�Co ty zawsze z tym Nastajem tak jako� dziwnie rozmawiasz? - spyta�a podejrzliwie pani Bogusia, kiedy ma��onek od�o�y� s�uchawk�. - Czego on chce od ciebie? Zn�w ci� pyta o te jakie� dyrdyma�y elektryczne? Rozmowa wyda�aby si� jej znacznie dziwniejsza, gdyby s�ysza�a j� w ca�o�ci, szczeg�lnie zako�czenie. Karpiowski niekiedy wciela� si� w pana Jacka i u�atwia� przyjacielowi kamufla�, teraz jednak nie mia� do tego g�owy. Chlup musia� da� sobie rad� sam. -�Obliczenia matematyczne - skorygowa�. - Nie jest pewien i ze mn� sprawdza. Nic takiego. Ale przypomnia�o mi si� w�a�nie przez te jego pytania, �e mia�em wys�a� ofert� przetargow� i zapomnia�em. Dzi� ostatni termin, decyduje data stempla pocztowego. Jeszcze zd���, poczty do �smej otwarte. -�Wysy�asz te oferty i wysy�asz, i nic ci z tego nie przychodzi - skrzywi�a si� �ona. - Tam pewno gdzie� posmarowa� trzeba, a ty co? Zaraz wracaj. A przy okazji mo�esz kupi� po drodze twaro�ek wiejski. Dwie sztuki. Z tego twaro�ku Chlup si� nawet ucieszy�, bo m�g� udawa�, �e go d�ugo szuka�, ponadto pani Bogusia przyrz�dza�a produkt w spos�b niezwyk�y, nadaj�c mu rozmaite przedziwne smaki, a przez ci�kie co� Karpiowskiego Chlup wcale apetytu nie straci�. Co do ofert natomiast, mia�by du�y k�opot z wyja�nieniem, czego w�a�ciwie dotyczy�y i o jaki przetarg mog�oby tu chodzi�. Spotkali si� na owej p�tli autobusowej, obaj samochodami, Chlup ju� z twaro�kiem. -�Z naszego okna ten kawa�ek Statkowskiego wida� - wyja�ni� przyjacielowi na wst�pie. - Ze strychu, co prawda, ale kto j� tam wie, mog�aby akurat wej��. Co to jest, to co� co tam masz? Karpiowski westchn�� ci�ko i wyjawi� Chlupowi ca�� prawd�. Chlup si� wzruszy� i przej��. Przenie�li teczk� do jego samochodu i razem tam wsiedli, kontynuuj�c pogaw�dk�. Rozwa�ali kwesti� legalno�ci mienia, sposoby pozbycia si� cholernego Bubla i miejsce ukrycia teczki w domu Chlupa. Chlup mieszka� we w�asnej willi, o ile owa budowla na takie miano zas�ugiwa�a. Obszerna nawet dosy�, ale bardzo stara, drewniana, nieco zagrzybiona, pe�na zakamark�w, odziedziczona po przodkach w spos�b prosty i g�adki. Dziadkowie Chlupa tam mieszkali, potem rodzice, a potem on sam, i prawo w�asno�ci z jednych na drugich przechodzi�o automatycznie, nawet w �wie�o minionym ustroju. Komplikacji spadkowych nie by�o �adnych, poniewa� ani Chlup, ani jego ojciec, nie mieli rodze�stwa. Nie mieli tak�e pieni�dzy na generalny remont i w�a�ciwie trudno by�o si� dziwi�, �e pani Bogusia kr�ci�a nosem na wyposa�enie domostwa. W takim budynku Chlup bez trudu m�g� znale�� nawet kilka miejsc na ukrycie ci�kiego przedmiotu stosunkowo niewielkich rozmiar�w. -�Albo na strychu w starym kufrze, albo w tej alkowie za sypialni�, tam taka skrzynia stoi, pami�tasz? Albo pod ��kiem w go�cinnym, albo zwyczajnie, w mojej szafie ze sprz�tem Sprz�t by� w�dkarski i pani Bogusia, �ywi�c do� g��boki wstr�t, nigdy tam nie zagl�da�a. Karpiowski zaakceptowa� wszystkie propozycje. Jasne by�o przy tym i zrozumia�e samo przez si�, �e Chlup utrzyma ca�� spraw� w najg��bszej tajemnicy przed rodzin�. Rozstali si� wreszcie, a straszne fatum polatywa�o ju� nad nimi z lekkim �wistem. Wr�ciwszy do domu, Chlup wjecha� samochodem do szopy, pozbawionej wr�t, ale pe�ni�cej obowi�zki gara�u, po��czonej z domem wewn�trznym przej�ciem. Zani�s� �onie twaro�ek. Zosta� zganiony za opiesza�o��, gdzie te� si� podziewa� tyle czasu, tylko go po �mier� wysy�a�, zni�s� wym�wki cierpliwie i skorzysta� z kuchennych zaj�� pani Bogusi. Matka rodziny gniewnie miesza�a twaro�ek z posiekanymi rzodkiewkami, koperkiem i cebulk�, a ojciec rodziny nerwowo zakrada� si� do w�asnego samochodu. Uda�o mu si� wnie�� teczk� do domu, natkn�� si� na syna, Stasia, kt�ry z �omotem zbiega� po schodach, spr�bowa� ukry� si� przed nim, zahaczy� ci�arem o s�upek balustrady i teczce urwa�o si� ucho. Na szcz�cie nast�pi�o to tu� nad pod�og� i upadek przesz�o dwudziestu kilo nie zagrzmia� zbyt pot�nie. Sta� przemkn�� obok, nie zwracaj�c na ojca uwagi, poniewa� zaj�ty by� ukrywaniem przedmiot�w w�asnych, maj�cych s�u�y� do zabronionej mu produkcji eksperymentalnej bomby. Ojciec nie dostrzeg� przedmiot�w i nie nabra� �adnych podejrze�, aczkolwiek wion�ca za jego synem wo� jakby siarki powinna by�a go zastanowi�. Sta� znik� gdzie� w zakamarkach domu na dole, a Chlup z teczk� w obj�ciach pop�dzi� na g�r�. Zdenerwowanie przyprawi�o mu skrzyd�a i wdygowa� te dwadzie�cia kilo na pi�tro zdyszany zaledwie odrobin�, po czym omal nie wpad� na c�rk�, Agatk�. Agatka akurat niczego nie ukrywa�a i mog�a zainteresowa� si� ojcem. -�Co tam masz? - spyta�a ciekawie, wskazuj�c teczk�. Przyzwyczajony do szybkich reakcji na pytania �ony, z c�rk� Chlup nie mia� wielkiego k�opotu. -�Narz�dzia - odpar� �agodnie. - Bardzo ci�kie. A� mi si� ucho od teczki urwa�o. O! Narz�dzia i urwane ucho obchodzi�y Agatk� tyle co zesz�oroczny �nieg, ale nie wytrzyma�a, �eby nie obejrze� si� za ojcem. Chlup wiedzia�, �e si� obejrzy, zna� jej cechy, odziedziczone po matce. Z �omotem rzuci� teczk� na biurko w swoim pokoju, otar� pot z czo�a i uda� si� do �azienki, drzwi od pokoju pozostawiaj�c otworem. Gdyby je zamkn��, Agatka bez w�tpienia zakrad�aby si� tam i zajrza�a do owych narz�dzi, w�sz�c jaki� sekret. Skoro jednak ojciec nie pofatygowa� si�, �eby co� ukrywa�, nie mog�o w tym by� nic ciekawego. Zesz�a na d�, bo z kuchni dobiega�o ju� wezwanie na kolacj�. Chlup zyska� chwil� dla siebie, ale czasu pozostawa�o mu niewiele. Skorzysta� z miejsca, kt�re znajdowa�o si� najbli�ej, mianowicie z ogromnej starej szafy, bez reszty wype�nionej w�dkami, ko�owrotkami, siatkami, kurtkami, gumiakami, kolekcj� sztucznych rybek i tysi�cem pude�ek na haczyki, muszki i rozmaite inne przyn�ty. Ca�y ten ch�am skutecznie przykry� teczk� z urwanym uchem. P�niej za� przysz�a chwila, kiedy urwane ucho zyska�o rang� zasadniczego dowodu rzeczowego Karpiowski r�wnie� wr�ci� do domu, gdzie Krystyna i El�bieta na zmian� pilnowa�y Bubla. L�ej mu by�o na sercu, ale ko�ata�y si� w nim w�tpliwo�ci, czy aby na pewno dobrze post�pi�. Przyjacielowi m�g� ufa� bez zastrze�e�, zna� jednak�e jego �on� i mia� obawy, �e ta straszna baba, z psim w�chem do m�a, wywinie jaki� numer. Wy�ledzi go, obsohaczy, przymusi do czego� Chocia�, z drugiej strony, zdrada ma��e�ska to przecie� nie jest? Poczu� wyra�nie, �e sam tych dusznych perturbacji nie zniesie i komu� musi si� zwierzy�. Z kim� naradzi�. Z kim�e by, jak nie z ukochan� i rozumn� kobiet�? Krystyna w�a�ciwie poj�a dziwne znaki, czynione przez prawie ju� m�a, kiwanie g�ow� podobne do drgawek, przewracanie oczami jakby w konwulsjach i osobliwe ruchy ramion. Zostawi�a El�biet� z Bublem przy stole i uda�a si� do sypialni. Karpiowski wszed� za ni� i czym pr�dzej zamkn�� drzwi. -�Co� ci musz� powiedzie� - zacz�� po�piesznie. - Wiesz, �e robi�em z jednym takim biznes -�Domy�li�am si� - mrukn�a Krystyna. -�No i ten biznes nam wyszed� Krystyna zainteresowa�a si� gwa�townie. -�Czy chcesz przez to powiedzie�, �e b�dziemy mieli pieni�dze? -�Ju� mamy pieni�dze. Dzisiaj on mi przyni�s� moj� cz��, got�wk�, i rozumiesz, ledwo przyni�s�, Bubel przyjecha� -�A m�wi�am, od wiek�w, nie wpuszcza� go do domu! Rodzona siostra z nim gada przez �a�cuch, a ty co?! -�A ja tego no mia�a� racj� -�Bo�e wielki! - przerazi�a si� Krystyna, do kt�rej nagle dotar�o. - Czy on ju� to ukrad�?! -�Nie, spoko, jeszcze nie. I nie ukradnie. Sam si� wystraszy�em. Nie wiedzia�em, co zrobi�, wi�c wynios�em to z domu. -�Dok�d? -�W bezpieczne miejsce. -�Co to za jakie� bezpieczne miejsce? Na cmentarzu zakopa�e� czy jak? Komunikat o Chlupie nie przechodzi� Karpiowskiemu przez gard�o, bo Chlupowa coraz bardziej jawi�a mu si� przed oczami w postaci harpii, hydry, o�miornicy i smoka wawelskiego, razem wzi�tych. G�upio mu by�o przyzna� si�, �e tym upiorom podsun�� taki skarb pod sam� paszcz�k�, i do reszty zw�tpi� w sens swojego czynu. -�Bezpieczne miejsce - powt�rzy� z uporem. - I niech tam pole�y, a� ten skorpion wyjedzie. Ale troch� si� martwi�, bo co potem, gdzie trzyma� -�Nic z tego nie rozumiem! - zirytowa�a si� Krystyna.- Nie wiem, czy jakiego� g�upstwa nie zrobi�e� Dlaczego nie sejf bankowy? Karpiowski zak�opota� si� okropnie. -�A kiedy widzisz Ja nie dam g�owy, czy to takie ca�kiem legalne -�Przecie� chyba nie kradzione?! -�No co� ty? Ale od ruskich Tak sobie przysz�o, bez niczego, bez podatku I du�o dosy� -�Ile? -�Przesz�o dwadzie�cia miliard�w - wyzna� Karpiowski po chwili uroczystego milczenia. Krystyna na moment os�upia�a. -�Ile?! -�No m�wi�, dwadzie�cia miliard�w -�Jezus Mario! Czego dwadzie�cia miliard�w? -�Na z�ote przeliczy�em. Ale to jest w dolarach -�Wiesz, �e uszom nie wierz�. Bo�e jedyny, samoch�d ci si� rozlatuje, lod�wka wysiada, ledwo nam starcza do pierwszego, a ty mi tu m�wisz o miliardach! Przecie� za to will� mo�na kupi�, dwa mercedesy, wszystko! Z samych procent�w mo�na �y�! -�No wi�c w�a�nie. Te� tak my�la�em i co� z tym zrobi�, naradzimy si�, ale jutro nas nie ma, wi�c ba�em si� w domu zostawi� i teraz �a�uj�, �e razem z tym nie wzi��em waszej bi�uterii. Chocia�, z drugiej strony, ta ca�a bi�uteria to jest w og�le nic -��adne nic, a nawet je�li, nie zamierzam jej traci�. Mo�e i szkoda, �e jej nie wzi��e�. No trudno, z Witowsk� rano za�atwi�, a ty jed� wcze�nie do tego Olsztyna i zaraz wracaj. Na lotnisko wezm� taks�wk�. Potem musisz pilnowa� Nic w�a�ciwie z przysz�� �on� nie ustaliwszy, Karpiowski dozna� jednak nik�ej pociechy. Pomy�la�, �e jutro wykombinuje jakie� inne bezpieczne miejsce, a przez jedn� dob� pani Bogusia wielkich szk�d mo�e nie narobi. W razie czego Chlup w�asn� piersi� os�oni jego mienie Pociecha nie trwa�a d�ugo. W Olsztynie zdenerwowa� si� okropnie, bo w instalacji znalaz� drobne usterki i odbi�r si� przed�u�y�. Razem ju� ich widzia�, Chlupow� i Bubla, jak rozdrapuj� dorobek jego �ycia, Bubel kradnie aparat fotograficzny i srebrn� cukiernic� po przodkach, a pani Bogusia z�o�liwie wsypuje do Wis�y ca�� zawarto�� teczki. Albo ukradkiem zabiera j� m�owi i chowa gdzie�, gdzie �adna si�a ludzka ju� jej nie znajdzie, albo leci z ni� do urz�du skarbowego A Bubel dodatkowo odkrywa w szafie kolekcj� jaspisowych rze�b i grzebie w nich, co drug� chowaj�c do swojej walizki Stary volkswagen ci�gn�� jak smok, Karpiowskiemu za� w drodze powrotnej noga przywar�a do peda�u gazu. Gdyby nie by� tak potwornie zdenerwowany, nic z�ego by z tego nie wynik�o. Nic z�ego nie wynik�oby tak�e, gdyby ten traktor z przyczep� wyjecha� z bocznej drogi w jakimkolwiek innym momencie. Niestety, wyjecha� w�a�nie w tym Witowska uda�a si� w ko�cu do domu z bi�uteri� obu pa� i w futrze Krystyny, El�bieta zosta�a sama z Bublem, nie posz�a na popo�udniowe �wiczenia i, coraz bardziej w�ciek�a, czeka�a na ojca, kt�ry sp�nia� si� skandalicznie. Doczeka�a si� telefonu od Chlupa. -�El�bietko, to ty? - powiedzia� zmartwionym g�osem Chlup, kt�ry zna� j� od urodzenia. - Nie ma Krysi? -�Nie ma - warkn�a El�bieta. - Jest w Krakowie. Ojca te� nie ma. Nikogo nie ma. Jest wujcio Bubel na pociech�. -�To wiem. A co do twojego ojca, to tego No, on chyba dzisiaj do domu nie wr�ci -�Bo co? -�Bo nie zdenerwuj si�. Zaraz ci powiem, tylko si� nie zdenerwuj. Nie ma lepszego sposobu zdenerwowania cz�owieka ni� takie w�a�nie s�owa. El�biety omal nie zatchn�o. Zna�a jednak�e ojcowego przyjaciela nawet lepiej ni� on j�. -�Ja si� wcale nie denerwuj� - zapewni�a go odrobin� ochryple. - Niech pan od razu powie, co si� sta�o. Czy ojciec �yje? -��yje, �yje. Ale nie ca�kiem. Mia� wypadek przed P�o�skiem i le�y tam u nich w szpitalu. Mieli�cie autocasco? Bo samoch�d si� rozlecia� -�Niech szlag trafi samoch�d! Co z ojcem?! Co mu jest?! -�O, nic takiego, r�k� ma z�aman�, bo szcz�liwie od razu wylecia� i na t� r�k� upad�, tak m�wili, ale g�ow� na twarde trafi�, no i t� g�ow� ma rozbit�. Nieprzytomny jest, ale m�wi�, �e wyjdzie z tego. El�bieta z�apa�a dech. -�Kto m�wi?! - j�kn�a rozpaczliwie. - I sk�d pan o tym wie?! I kt�ry to szpital?! -�W P�o�sku szpital. A do mnie zadzwonili, bo tw�j ojciec mia� notes i przypadkiem znale�li akurat m�j numer. Komu� tam przysz�o do g�owy, �e trzeba rodzin� zawiadomi� -�Bubel!!! - wrzasn�a El�bieta strasznym g�osem. -�Samochodem jeste�! Jedziemy do P�o�ska, natychmiast!!! -�Ale, moje dziecko, ja ci� tam przecie� mog� zawie�� - powiedzia� z drugiej strony Chlup, og�uszony lekko jej krzykiem. - Sam ch�tnie pojad� El�biecie omal si� nie wyrwa�o, �e nawet w obliczu ojcowskiej kraksy nie zostawi w domu Bubla samego. Z furi� podtrzyma�a swoje ��danie. Bubel nie protestowa�, wyra�nie czuj�c, �e nie wypada mu si� miga�, Chlup nie nalega�, bo nad g�ow� sta�a mu pani Bogusia, przeciwna woja�om. Wszyscy r�wnocze�nie przypomnieli sobie nagle o Krystynie, El�bieta mia�a jej numer telefonu, roz��czy�a si� z Chlupem i zadzwoni�a do Krakowa. Cudownym przypadkiem zasta�a j� w hotelu. -�Ojciec si� skraksowa� pod P�o�skiem - powiedzia�a bez wst�p�w. - Jest w szpitalu, jad� tam zaraz z Bublem. Podobno m�wi�, �e wy�yje.., -�Zadzwo� stamt�d, jak ju� b�dziesz czego� pewna - odpar�a na to spokojnie Krystyna. - W razie czego z�api� ranny samolot do Warszawy i te� tam przyjad�. Taks�wk� albo Chlupem. -�To zadzwo� do Chlupa, on wie. I um�w si� z nim na wszelki wypadek W godzin� p�niej El�bieta znalaz�a si� ju� w P�o�sku i wdar�a si� do szpitala. Lekarz dy�urny wszystko wiedzia�, bo Karpiowski stanowi� sensacj�. Przy tak absolutnej ruinie samochodu powinien by� w kawa�kach, wzgl�dnie nadawa� si� do zbierania �y�k�, tymczasem obra�enia odni�s� wr�cz niegodne wzmianki. Par� siniak�w, z�amana r�ka. No i ta g�owa. -�Nieprzytomny jest przez uraz g�owy - wyja�ni� El�biecie. - Potrwa to troch�, mo�e nawet przez tydzie�. Ale reszta w normie i o �mierci nie ma mowy. Co do g�owy, mo�e trzeba go b�dzie przewie�� do Warszawy, zobaczymy za trzy dni. Pani nie ma po co tu siedzie�. Wobec takiego dictum, po sprawdzeniu, �e Karpiowski pod��czony jest do rozmaitych urz�dze�, ale oddycha normalnie, El�bieta wr�ci�a do Warszawy i powiadomi�a Krystyn�, �e mo�e spokojnie zosta� w Krakowie do ko�ca targ�w ksi��ki. Z ojcem i tak si� nie dogada. -�Powiedzia� w og�le co�? - spyta�a niespokojnie Krystyna. -�A nie wiem. Nie pyta�am. Ale chyba nic, skoro jest nieprzytomny -�Pojedziesz tam jutro? -�No pewnie. Chocia� raz w �yciu Bubel si� do czego� przyda. Bubel w kwestii samochodu posun�� si� tak daleko, �e zwyczajnie wypo�yczy� go El�biecie. Niech jedzie sama, on tu za�atwia sprawy i jest zaj�ty. Mimo troski o tatusia El�bieta przytomnie zaanga�owa�a gosposi� do str�owania nad go�ciem w czasie jej nieobecno�ci. Po trzech dniach obie z Krystyn� spotka�y si� nad ��kiem Karpiowskiego. Lekarz prowadz�cy mia� zadumany wyraz twarzy i robi� wra�enie, jakby waha� si�, czy czego� nie powiedzie�. Wysun�� propozycj� zabrania go do Warszawy, bo tam maj� wi�ksze mo�liwo�ci. Krystyna zacz�a co� w�szy�. -�Niech pan m�wi wprost, panie doktorze. Co� jest nie tak? -�Nie, nic gro�nego. Ale, no dobrze, powiem, panie tu nie histeryzuj�, istniej� pewne obawy, �e on mo�e straci� pami��. Mo�e amnezja b�dzie tylko czasowa, a mo�e nie b�dzie jej wcale, ale na wszelki wypadek Czwartego dnia zatem Karpiowski zosta� przewieziony do Warszawy i El�bieta przesta�a u�ywa� samochodu Bubla. Krystyna po wi�kszej cz�ci milcza�a jako� strasznie. W pami�ci wci�� mia�a ostatni� informacj�, jakiej udzieli� jej m��, i z rozgoryczeniem u�wiadamia�a sobie, �e za owe tajemnicze pieni�dze mog�yby mie� dla siebie dwa samochody. Gdzie je ukry�, do diab�a, teraz w�a�nie s� najpotrzebniejsze! -�Straci� pami��, to nic takiego - pociesza�a j� El�bieta, nie�wiadoma grozy sytuacji. - Przypomnimy mu wszystko i wyjdzie z tego. �eby tylko si� ockn�� i co� powiedzia�, to ju� b�dzie wiadomo. Zatroskany Chlup stara� si� odwiedza� przyjaciela w miar� mo�no�ci bez wiedzy ma��onki. Przesiadywa� przy jego ��ku niepewny, co ma czyni�. Powiedzie� Krystynie o forsie czy nie? Zaprzysi�g� tajemnic�, by�a mowa, �e nikt o niej nie wie, a mo�e Karpiowski do ko�ca b�dzie chcia� ten maj�tek ukrywa�? I czy to kobieta potrafi utrzyma� j�zyk za z�bami? Krystyna mia�a wielk� ochot� poradzi� si� Chlupa, ale wstrzymywa�a j� nie wyja�niona do ko�ca kwestia legalno�ci mienia. Bo�e drogi, �eby ten Henryk otworzy� wreszcie oczy i jako� si� odezwa�! Karpiowski si� odezwa�, ale o tym nie wiedzieli, bo personel medyczny nie potraktowa� jego wypowiedzi powa�nie. Ju� w chwili, kiedy na miejscu katastrofy wnoszono go do karetki, otworzy� nagle oczy i do�� cicho, ale wyra�nie, Powiedzia�: -�Chlup. -�Moczymorda - zaopiniowa� piel�gniarz, trzymaj�cy nosze od strony g�owy. - Natankowany lecia�. -�Ciekawe, ile krwi znajd� mu w alkoholu - mrukn�� ten od strony n�g. - Mo�e pobi� jaki rekord. -�To dlatego ulgowo wyszed�. Po pijaku tak zawsze Pacjent �adnego rekordu nie pobi�, bo alkoholu we krwi nie mia� wcale, opinia piel�gniarzy jednak�e si� rozesz�a. Kiedy piel�gniarka zmienia�a mu kropl�wk�, bez otwierania oczu odezwa� si� ponownie i zn�w powiedzia�: -�Chlup. -�Nie, prosz� pana - odm�wi�a sucho siostrzyczka. - Alkoholu pacjentom nie podajemy. W pa�skim stanie to w og�le wykluczone i bardzo szkodliwe. Karpiowskiego odmowa nie obesz�a, bo ci�gle by� nieprzytomny. Rodziny o tym jego monotonnym gadaniu nie poinformowano, w obawie, �e kochaj�cy i troskliwi krewni mogliby ulec �yczeniom chorego i potajemnie dostarczy� mu w�dki, co ju� niejeden raz si� zdarzy�o. Gadatliwo�� pacjenta na tym si� sko�czy�a i wi�cej nic nie m�wi�, pozostaj�c nieprzytomny w milczeniu. Chlup w ci�kiej rozterce przesiadywa� przy jego ��ku tak ustawicznie, �e pani Bogusia zacz�a co� w�szy�, wyw�szy�a prawd� i straci�a cierpliwo��. M�a na oczy prawie nie widywa�a, bo albo by� w pracy, albo w tym krety�skim szpitalu. Nie musia� przecie� Karpiowskiego bez przerwy trzyma� za r�k�, ponadto w tym szpitalu przesiadywa�a tak�e pi�kna Krysia i kto ich tam wie co mogli razem nakr�ci�. Coraz niech�tniej Chlup wraca� do domu, gdzie czeka�o go piek�o na ziemi i same wstr�ty i szykany, a� w ko�cu dosz�o do tego, �e rozw�cieczona ma��onka, wychodz�c na sw�j dy�ur, zamkn�a go na klucz. Klucz zabra�a ze sob�. Przydarzy�o si� to p�nym wieczorem, pani Bogusia akurat, wyj�tkowo, mia�a nocn� zmian�, Chlup nie przej�� si� zatem zbytnio, tylko zwyczajnie poszed� spa�. Nast�pnym razem jednak�e zosta� zamkni�ty w godzinach popo�udniowych, zaraz po powrocie z pracy, kiedy pani Bogusia uda�a si� na dy�ur wieczorny. To go ju� zirytowa�o, szczeg�lnie �e zbieg�o si� z drug� okropno�ci� Nadszed� bowiem wielki dzie�, w kt�rym Karpiowski po dw�ch tygodniach nareszcie odzyska� przytomno�� i otworzy� oczy. Og�lny jego stan by� tak dobry, �e prawie m�g�by wsta� z ��ka, byleby tylko nie potrz�sa� g�ow�. Troch� mo�e przeszkadza�a mu r�ka w gipsie, ale poza tym nic mu nie by�o. No, g�owa, oczywi�cie Obecny by� przy tym lekarz, kt�ry w�a�nie sko�czy� obch�d i natychmiast zawiadomiono go o upragnionej zmianie u pacjenta. Otoczony personelem, usiad� przy ��ku i spr�bowa� nawi�za� z nim kontakt. -�No, wreszcie nam pan tu wraca - rzek� �yczliwie. - Jak si� pan czuje? Mo�e pan m�wi�? Karpiowski patrzy� na niego wzrokiem doskonale bezmy�lnym i nie udziela� odpowiedzi. -�Niech pan si� postara odpowiedzie�. Boli pana co�? Chce si� panu pi�? Wie pan, gdzie pan jest? -�Chlup - powiedzia� Karpiowski jako� dziwnie stanowczo. -�O Bo�e, znowu - sarkn�a gniewnym szeptem piel�gniarka, kt�ra ju� raz to s�ysza�a. Lekarz za��da� jakiego� napoju. Podano mu czym pr�dzej lekki rumianek w szklance z rurk�, ustawiono Karpiowskiemu ��ko, �eby nie musia� podnosi� g�owy, wetkni�to rurk� do ust. Karpiowski potrwa� chwil�, jakby nie wiedzia�, co z t� rurk� zrobi�, ale namy�li� si� i poci�gn�� solidny �yk. Prze�kn��. Nie zakrztusi� si�, nie wyplu�. -�Bardzo dobrze - pochwali� lekarz. - Teraz prosz� Poruszy� r�k�. Wyraz oczu Karpiowskiego pozosta� t�py, ale pojawi�o si� w nim lekkie stropienie. Przeni�s� wzrok z lekarza na inne osoby. -�No, r�k�. Niech pan poruszy r�k� - zach�ca� lekarz. Dla wzmo�enia zach�ty sam poruszy� r�k� i to samo, odruchowo, uczynili wszyscy. Karpiowski przygl�da� im si� pilnie, obejrza� swoj� praw� r�k�, lewa by�a w gipsie i przypomina�a raczej bia�� bu�� ni� ko�czyn�, popatrzy� na otaczaj�ce go osoby jeszcze raz i uni�s� d�o�. -�Doskonale! - ucieszy� si� lekarz. - Jeszcze troch�. Wy�ej, wy�ej! Karpiowski pos�usznie uni�s� w g�r� ca�� r�k�. Nie sprawi�o mu to �adnego trudu, za to wyra�nie si� spodoba�o. Poprzebiera� palcami, postudiowa� zjawisko, podni�s� i opu�ci� r�k� jeszcze dwa razy. Po czym rozejrza� si� nieco szerzej dooko�a i sformu�owa� w�asne pytanie. -�Co to? -�Kt�re? - wyrwa�o si� sta�y�cie. -�Pan pyta, gdzie pan jest? - dopom�g� lekarz. Karpiowski zastanawia� si� tak usilnie, �e nawet zmarszczy� lekko brwi. -�Pan jest - wydusi� z siebie, jakby dokona� wielkiego odkrycia. - Ja jestem Gdzie? -�W szpitalu. S�dz�c z wyrazu twarzy, pacjentowi nic to nie m�wi�o. Szpital by� poj�ciem obcym. Lekarz si� zatroska�. -�Jak pan si� nazywa? - spyta� z naciskiem. Karpiowski spojrza� na niego, zamkn�� oczy, otworzy�, popatrzy� w sufit i j�� porusza� ustami tak, jakby powtarza� sobie jego s�owa. Po czym rzek�: -�Chlup. -�Nieprawda - zaprzeczy�a z energi� piel�gniarka. - Nazywa si� Lekarz uciszy� j� czym pr�dzej, bo pacjent powinien by� sam to sobie przypomnie�. Jeszcze nie mia� pewno�ci, ale ju� by�o wida�, �e potwierdzaj� si� najgorsze obawy, szwanku dozna�a pami��. Delikatnie j�� rozwija� pogaw�dk�. Po p�godzinie okaza�o si�, �e umys� Karpiowskiego w pewnym stopniu wraca do �ycia. Da� ju� do zrozumienia swojemu w�a�cicielowi, i� jest on istot� ludzk�, tak� sam�, jak ci dooko�a, posiada r�ce, nogi i g�ow�, na razie ma�o przydatn�. Pouczy� go, kt�re to okno, a kt�re drzwi, sam z siebie Karpiowski najwidoczniej tego nie wiedzia�, ale �atwo da� si� przekona� i na d�wi�k s�owa kierowa� wzrok we w�a�ciw� stron�. Co do jedzenia i picia, odzyska� nabyte w ci�gu ca�ego �ycia odruchy, umia� gry�� i sam wtyka� sobie do g�by wafelek Prince Polo, czyni�c to praw�, sprawn� r�k�. Wafelek od ust odj�to innemu pacjentowi, w obawie, i� sucha bu�ka nie sk�oni Karpiowskiego do �adnych wysi�k�w. Po�ywia� si� jeszcze i terapia trwa�a, kiedy w drzwiach ukaza�a si� Krystyna. Ujrza�a swego prawie m�a podpartego poduszkami, przytomnego, ko�cz�cego smako�yk, zach�ysn�a si� niemal ze szcz�cia i run�a ku niemu. -�Henryku! - krzykn�a ze szlochem. Lekarz nie zaprotestowa�, sam by� ciekaw, co z tego wyniknie. Usun�� si�, robi�c jej miejsce. Krystyna ostro�nie pad�a choremu na pier�. -�Henryku! Karpiowski unieruchomi� szcz�ki. -�Chlup - powiedzia� uprzejmie, acz troch� niepewnie. Krystyna poderwa�a g�ow� i spojrza�a na niego bystrze. -�Henryku, Heniu, to ja! Nie poznajesz mnie? Odzyska�e� przytomno��, co za ulga! -�Chlup - upar� si� Karpiowski. Krystyna wypu�ci�a go z obj�� i obejrza�a si� na lekarza. -�Co to znaczy? Czy on nic innego nie m�wi? Czy on mnie nie poznaje? -�Obawiam si�, �e nie, prosz� pani. Nast�pi�y zak��cenia pami�ci -�Heniu, to ja, Krysia! Heniu! Popatrz na mnie! Karpiowski patrzy� na ni� bez oporu i nawet z wyra�n� przyjemno�ci�, ale najmniejszy b�ysk rozpoznania nie pojawi� si� w nim nigdzie. Palce po czekoladzie z wafelka wytar� o prze�cierad�o. Czul zapewne jak�� potrzeb� okazania grzeczno�ci, bo rozbudowa� bogactwo swego j�zyka. -�Tak - powiedzia�. - Nie. Ja jestem. Okno. -�Nie, nie jest pan okno - zn�w zaprzeczy�a gniewnie nieugi�ta piel�gniarka. -�A mo�e on chce by� okno? - �ywo wysun�� przypuszczenie sta�ysta za plecami reszty personelu. - Nie mo�na pacjentowi odmawia� wszystkiego -�Jasiu, nie wyg�upiaj si�! - sykn�� kto� obok. Krystyna jeszcze nie wierzy�a w najgorsze i nie chcia�a wyrzec si� nadziei. -�Heniu, to ja, musisz mnie rozpozna�! Twoja Krysia! Panie doktorze, czy mo�na go poca�owa�? -�Nie widz� przeszk�d. Z szalonym zainteresowaniem ca�e zgromadzenie medyczne przygl�da�o si� scenie, niezwykle, jak na szpital, erotycznej. Krystyna nader umiej�tnie, powoli i kusz�co, z�o�y�a poca�unek na ustach odzyskanego m�czyzny. Karpiowski przyj�� dar ch�tnie, spodoba�o mu si�, co� mu si� nawet musia�o przypomnie�, bo prawa r�ka sama ruszy�a w g�r� i przygarn�a plecy damy. Kolejny odruch ruszy� do dzie�a. -�Nie jest najgorzej - mrukn�� lekarz bez przekonania. Krystyna oderwa�a si� od u�cisk�w. -�I co? O Bo�e, nadal mnie nie poznaje! Panie doktorze, mo�e pozna rodzon� c�rk�? Do wieczora Karpiowski poczyni� olbrzymie post�py, zrozumia�, �e r�k� ma w gipsie, �e nie mieszka w szpitalu na sta�e, �e p�ynna masa w talerzu nosi nazw� zupy i nie zdo�a jej spo�ywa� widelcem, �e potrzeby fizjologiczne dadz� si� okre�li� i kulturalnie zaspokoi�, zapami�ta� nawet, i� w g�rze jest sufit, na dole pod�oga, a dooko�a �ciany, i nie zdziwi� si� sztucznym �wiat�em. Na El�biet� jednak�e patrzy� z r�wnie t�p� uprzejmo�ci�, jak na wszystkie inne osoby, i s�owo ,,c�rka� najwyra�niej w �wiecie by�o mu obce. Nadzieje budzi� jeszcze Chlup, chocia� jego nazwisko Karpiowski przesta� ju� uporczywie powtarza�. Powinien si� pojawi� w szpitalu jak zwykle, tymczasem nie by�o go, nie nadchodzi�, sp�nia� si� idiotycznie akurat wtedy, kiedy by� najbardziej potrzebny. Zniecierpliwiona Krystyna zadzwoni�a do niego. Na wie�� o przeckni�ciu si� przyjaciela i jego strasznym stanie umys�owym zamkni�ty w domu Chlup zdenerwowa� si� niebotycznie. Odsiedzia�by swoje pos�usznie i p�niej dopiero zg�osi� pretensje do �ony, ��daj�c rekompensaty, ale sytuacja wyda�a mu si� podbramkowa, zw�oka niedopuszczalna, nie bacz�c zatem na swoje szcz�cie ma��e�skie, uleg� wybuchowi energii. Doskonale wiedzia�, kt�r�dy opuszczaj� dom zamkni�te razem z nim dzieci, i poszed� w ich �lady. Dzieci by�y zr�czniejsze, ale w ko�cu on te� potrafi� przele�� przez okno wysokiego parteru, przytrzyma� si� rynny i zeskoczy� na ziemi�. W okienkach piwnicznych si� nie mie�ci�, bo na wikcie ma��onki dorobi� si� blisko p� setki nadwagi. Pani Bogusia na samochodach si� nie zna�a, prawa jazdy nie posiada�a, o prowadzeniu nie mia�a poj�cia i nie przysz�o jej na my�l, �eby zepsu� pojazd, Chlup zatem pojawi� si� w szpitalu jeszcze przed wieczorem. Karpiowski popatrzy� na niego dok�adnie tak samo, jak na wszystkich innych. Mniej ju� t�po ni� o poranku, uprzejmie i z odrobin� zaciekawienia. -�Heniu, rany Boga �ywego! - zaj�cza� tkliwie Chlup. - Ty� mnie wo�a�, stary, Chlupa, m�wi�, wo�a�e�! Nie poznajesz mnie? Ja jestem Chlup! -�Chlup - zgodzi� si� natychmiast Karpiowski. -�No Chlup, no pasuje, to ja! Seweryn! -�Chlup. -�Rany boskie Seweryn Chlup, tak jest! Nie patrz na mnie jak na ma�p� w cyrku, powiedz co� po ludzku, cz�owieku, ty mnie naprawd� nie poznajesz?! -�Nie wiem - powiedzia� Karpiowski grzecznie i bez cienia �alu. Najwidoczniej niepoznawanie nikogo i niewiedza o niczym sta�y si� dla niego stanem sta�ym i normalnym. Mo�liwe, �e wci�� te same pytania zaczyna�y go nudzi�. Krystyna i El�bieta, wsparte o kab��k w nogach ��ka, ogl�da�y scen� ze szczytowym napi�ciem. Nadzieja zawiod�a. El�bieta wyda�a z siebie rozpaczliwy j�k. Chlup obejrza� si� na nie. -�Niech ja skonam On tak ca�y czas? -�Ca�y - przy�wiadczy�a Krystyna ponuro. - Nie poznaje kompletnie nikogo, nie wie, jak si� nazywa i gdzie mieszka -�Co do nazwiska, ju� wie - skorygowa�a pos�pnie El�bieta. - Powiedzieli mu. -�Ale chyba nie wierzy. Doktor m�wi, �e od rana jest du�y post�p. Mo�e za jakie� sto lat nauczy si� wszystkiego. Chlupowi b�ysn�a my�l. Odwr�ci� si� zn�w do przyjaciela. -�Wszystko co twoje u mnie bezpieczne - wysycza� uroczy�cie i z naciskiem. - Ty si� nic nie denerwuj! Reakcji nie by�o �adnej. Chlup odczeka� chwil� i zmieni� zdanie. -�No to inaczej. Czekajcie no, ja go troch� popytam. Tak delikatnie. Heniu, umiesz ty liczy�? -�Nie wiem. -�To ja ci zaraz pomog�. Jeden, dwa, trzy No? Jak dalej? Karpiowski my�la� d�ug� chwil�. -��lepa baba pa trzy -powiedzia� powoli i z widocznym wysi�kiem. Na moment zbaranieli wszyscy, z wchodz�cym w�a�nie lekarzem we drzwiach w��cznie. Chlup w oszo�omieniu nie wiedzia�, jak zareagowa�. -�No tak - b�kn�� bezradnie. - l kto si� boi czarnego luda -�Najwcze�niejsze dzieci�stwo - zacz�� lekarz i urwa�, przys�uchuj�c si� dalej w skupieniu. Chlup si� otrz�sn��. -�Czekaj�e, nie tak. Mnie nie o to biega. Jeden, dwa, trzy, cztery No, teraz ty! -�Pi�� - powiedzia� Karpiowski bez zastanowienia i jakby z odrobin� uciechy. - Sze��. Siedem. Osiem Chlup triumfalnie wyrzuci� r�ce w g�r� i zacharkota� rado�nie, Krystyna z El�biet� pad�y sobie w obj�cia ze �zami ulgi w oczach. Lekarz energicznie ruszy� od drzwi. -�Dziewi��. Dziesi��. Jedena�cie. Dwana�cie - liczy� Karpiowski z namys�em, zacinaj�c si� chwilami. -�Dosy� tego. prosz� pa�stwa, nie za wiele na jeden raz. Pacjenta w tym stanie nie wolno przem�cza�. Istnieje szansa, �e jutro obudzi si� innym cz�owiekiem. -�Ja bym mu jeszcze tabliczk� mno�enia - rzek� Chlup b�agalnie. - �atwe, przez dwa -�Pi�tna�cie. Szesna�cie. Siedemna�cie -�Ale� je�li ojciec umie liczy�, to i reszta mu wr�ci! - wykrzykn�a El�bieta. - Panie doktorze, mo�e to skokiem nast�pi -�Mowy nie ma, nie dzisiaj. Musz� ju� pa�stwo opu�ci� szpital. -�A gdyby z nim zosta� przez ca�� noc? - podsun�a Krystyna. - Na przyk�ad obudzi si� nagle i zobaczy obok siebie znajom� twarz Na razie �adna twarz nie wydaje mu si� znajoma Jak ju� si� rozp�dzi�, to ja bym mu jednak chocia� arytmetyk� Wykluczam absolutnie i usun� pa�stwa si�� Dwadzie�cia cztery, dwadzie�cia pi��, dwadzie�cia sze�� -�A gdyby seks? -�Ale jaki tam seks, o umys� przecie� chodzi -�Prosz� wyj��, porozmawiamy w gabinecie Wszyscy m�wili r�wnocze�nie, omal si� nie k��c�c. Karpiowski uporczywie liczy� do stu z coraz wyra�niejszym zainteresowaniem i przyjemno�ci�. Kres kontrowersji po�o�y�a piel�gniarka, wzywaj�ca lekarza do innego chorego, wsp�lnymi si�ami opr�nili pok�j, w kt�rym d�wi�cza�o ju� osiemdziesi�t kilka, wypowiadane nieco sennym g�osem. By�a du�a szansa, �e ko�o setki pacjent za�nie. Szczeg�y dalszej terapii matematycznej zosta�y uzgodnione w gabinecie lekarza. Okaza�o si� nagle, i� przez ca�y dzie� zaniedbano kwesti� znajomo�ci liter, nie wiadomo by�o, czy Karpiowski umie czyta� i pisa�. Chlup nieco nerwowo zobowi�za� si� przynie�� nazajutrz kawa�ek jakiegokolwiek projektu i sprawdzi�, czy Karpiowski go rozpozna. -�Szlag niech trafi twarze - rzek� z przekonaniem. - On do zawodu wr�ci i dalej ju� samo p�jdzie. Lekarza intrygowa�a owa �lepa baba, pierwszym skojarzeniem pacjenta okaza�y si� zabawy z wczesnego dzieci�stwa, i to nawet nie jego, a poprzedniego pokolenia. Pe�na nowej nadziei Krystyna nie pomy�la�a nawet o ukrytych pieni�dzach, chcia�a Henryka mie� w domu, by�a zdania, �e w�asnymi sposobami najpr�dzej przywr�ci mu pami��. El�bieta na ten temat nic nie m�wi�a, ale �ywi�a podobne pogl�dy. Pozostawiono Karpiowskiego w spokoju do nast�pnego dnia. Nazajutrz okaza�o si�, �e poza utrat� pami�ci Karpiowski innego szwanku na umy�le nie dozna�. Poznawa� osoby z wczorajszego dnia i zaczyna� rozmawia� prawie normalnie, acz z pewnym wysi�kiem, poniewa� brakowa�o mu niekt�rych s��w. Nie wiedzia�, na przyk�ad, jak okre�li� zasadnicz� cech� cukru i po d�ugim namy�le stwierdzi�, �e jest s�ony. Przyniesiono zatem s�l. Smakowe por�wnanie obu produkt�w pozwoli�o mu odnale�� w�a�ciwe okre�lenie i z zakamark�w poszkodowanej pami�ci wygrzeba� s�owo �s�odki�. Czyta� umia�. Nie bardzo p�ynnie, z potkni�ciami i bez pe�nego zrozumienia tekstu, ale do obiadu mia� ju� opanowany ca�y alfabet. Sam nawet obdarzy� dostarczon� mu lektur� mianem gazety i poinformowa� lekarza, i� wie, co to jest �handlarze narkotykami�. Nie umie wprawdzie tego wyja�ni�, ale wie, �e wie. W�asna to�samo�� jednak�e by�a mu ci�gle obca i z lekkim oporem uwierzy� na s�owo, �e nazywa si� Henryk Karpiowski, a osoby przyby�e z wizyt� stanowi� jego rodzin�. Ucieszy� si� nawet z tego, bo Krystyna ogromnie mu si� spodoba�a, z czego wyra�nie wynika�o, �e gust mu si� nie zmieni� i poczucie r�nicy p�ci pozosta�o. Nie umia� natomiast wyja�ni�, dlaczego z takim uporem wzywa� Chlupa i czego od niego chcia�, szczeg�lnie �e wczorajszy widok cz�owieka i wypowiadane s�owo wcale mu si� ze sob� nie kojarzy�y. Tabliczki mno�enia uczy� si� bardzo szybko i zn�w zal�g�a si� nadzieja, �e kontakt z Chlupem wstrz��nie jego pami�ci�. Krystyna i El�bieta tkwi�y przy nim na zmian�, bo w domu ci�gle mia�y Bubla, niecierpliwie czekaj�c na sprzymierze�ca, kt�ry, oczywi�cie, sp�nia� si� tak samo jak wczoraj. Zbli�a� si� ju� wczesny wiecz�r, Karpiowski zasn�� po zabiegach leczniczych, a Chlupa ci�gle nie by�o. -�A zawsze mi si� wydawa�o, �e to porz�dny cz�owiek powiedzia�a z irytacj� Krystyna do dy�urnego lekarza, kt�ry zajrza� do pacjenta, ciekaw efekt�w terapii matematycznej. - Okazuje si�, �e nie, lekcewa�y sobie. Sama nie wiem, co o tym my�le�. -�Mo�e pani zadzwoni? -�Dzwoni�am, u nich w domu nikogo nie ma. �e te� si� nawet nie odezwie! Pojad� do nich, jak st�d wyjd�, i powiem mu par� s��w �adnych s��w jednak�e do Chlupa ju� si� nie da�o powiedzie�. Po przybyciu do domu bardzo p�nym wieczorem dnia poprzedniego nie zasta� ani �ony, ani dzieci. Nieobecno�� �ony nie zdziwi�a go zbytnio, mia�a dy�ur do p�nocy, dzi�ki czemu jego naganna wycieczka mog�a nie wyj�� na jaw, gdzie jednak�e podzia�y si� dzieci? O wp� do jedenastej powinny ju� spa�, a nie b��ka� si� gdzie� po mie�cie. Zdenerwowa� si� tym nieco, szczeg�lnie �e powr�t do wn�trza budynku okaza� si� dla niego mocno utrudniony. Z okna na ziemi� da�o si� zeskoczy�, wskoczy� z powrotem by�o niemo�liwe. Sam ju� nie wiedz�c, co niepokoi go bardziej, j�� szuka� w ciemno�ciach po niewielkim ogr�dku czego�, na czym zdo�a�by stan��, jakich� taczek, sto�ka, bodaj wiaderka, nic tam jednak�e takiego nie le�a�o, a je�li nawet le�a�o, nie m�g� tego znale��. Nie m�g� te� o�wietli� terenu, bo lamp� nad drzwiami zapala�o si� od wewn�trz. Troch� bezradnie rozejrza� si�