8576

Szczegóły
Tytuł 8576
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8576 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8576 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8576 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IAIN M. BANKS Wspomnij Phlebasa Ba�wochwalstwo jest gorsze od rzezi. Koran, 2:190 Ktokolwiek jeste�, �yd czy te� poganin, Ty, kt�ry kr�c�c ko�em s�uchasz, jak wiatr grzmi, Zwa�: i Phlebas pi�kny by� niegdy�, wysoki jak ty. T.S. Elliot, �Ja�owa ziemia" IV w przek�adzie Czes�awa Mi�osza (pami�ci &illa 9fuota Prolog Statek nawet nie mia� nazwy. Nie mia� te� za�ogi, poniewa� okr�t fabryczny, kt�ry go skonstruowa�, by� od dawna pusty. Z tego same- go powodu statek nie zosta� wyposa�ony ani w system podtrzymywa- nia �ycia, ani w kwatery dla ludzi. Nie otrzyma� numeru seryjnego ani przydzia�u do konkretnej floty, poniewa� zosta� sklecony z fragmen- t�w przer�nych jednostek bojowych; brak nazwy wynika� z tego, �e okr�t fabryczny nie mia� czasu na subtelno�ci. Zrobotyzowana stocznia z�o�y�a statek najlepiej jak mog�a, korzy- staj�c z kurcz�cego si� zapasu cz�ci, w zwi�zku z czym systemy obronne, czujniki oraz uk�ad nap�dowy by�y w wi�kszo�ci niesprawne albo lada chwila mog�y ulec uszkodzeniu. Okr�t fabryczny zdawa� so- bie spraw�, �e niebawem zostanie zniszczony, istnia�a jednak niewiel- ka nadzieja, i� jego ostatni produkt zdo�a unikn�� zag�ady. Jedynym w pe�ni sprawnym elementem nowego statku by� pot�- ny, cho� nie wyszkolony Umys�, stanowi�cy centralny punkt konstrukcji. Gdyby statek zdo�a� dostarczy� go w jakie� bezpieczne miejsce, okr�t fabryczny uzna�by, �e spe�ni� swoje zadanie, chocia� prawdziwa przyczyna, dla kt�rej nie nada� imienia swojemu ostatnie- mu dziecku, by�a taka, �e nie m�g� da� nowo powsta�ej jednostce naj- wa�niejszego: nadziei. Statek wyprysn�� z doku, zanim roboty zdo�a�y upora� si� z wi�k- szo�ci� prac wyko�czeniowych, b�yskawicznie przyspieszaj�c oddali� si� po szale�czej trajektorii od jednostki macierzystej, wpad� w rojo- wisko gwiazd, gdzie - o czym doskonale wiedzia� - czai�o si� zagro�e- nie, po czym w��czy� mocno sfatygowane silniki nap�du gwiezdnego, wymontowane z pojazdu o zbli�onych rozmiarach i tona�u, i wszed� w nadprzestrze�. Nie do ko�ca sprawne czujniki jeszcze przez u�amek sekundy obserwowa�y znikaj�c� kosmiczn� stoczni�, potem za� zaj�y si� przegl�dem przestarza�ych system�w obronnych. Pod pancerzem okr�tu bojowego, w ciasnych, nie ogrzewanych pomieszczeniach po- zbawionych powietrza, drony budowlane w po�piechu kontynuowa�y monta� czujnik�w, generator�w pola, p�l laserowych, przebijaczy os�on magnetycznych, kom�r plazmowych, magazyn�w g�owic, silni- k�w manewrowych oraz tysi�ca innych cz�ci, urz�dze� i system�w niezb�dnych dla prawid�owego funkcjonowania sprawnego okr�tu bojowego. Stopniowo, w miar� jak okr�t pokonywa� pozaprzestrzen- ne odleg�o�ci mi�dzy gwiazdami, jego wewn�trzna struktura stawa�a si� coraz bardziej uporz�dkowana. Kilkadziesi�t godzin p�niej, podczas pr�b rufowego skanera, okr�t zauwa�y� odleg��, ale bardzo siln� eksplozj� antymaterii; pro- mieniowanie rozchodzi�o si� z miejsca, w kt�rym powinien si� znajdo- wa� statek fabryczny- Okr�t przez chwil� obserwowa� szybko rozsze- rzaj�c� si� kul� promieniowania, po czym skoncentrowa� uwag� na wskazaniach przyrz�d�w dziobowych. Zwi�kszy� moc i tak ju� prze- ci��onych silnik�w. Robi� wszystko, �eby unikn�� konfrontacji: trzyma� si� z dala od szlak�w ucz�szczanych przez nieprzyjacielskie jednostki, traktowa� ka�dy wykryty statek jak pojazd wroga, wykonywa� manewry omija- j�ce i uniki, a jednocze�nie robi�, co m�g�, �eby jak najpr�dzej dotrze� na skraj jednego z ramion spiralnej galaktyki, w kt�rej si� narodzi�. Jeszcze dalej, po przekroczeniu niemal zupe�nie martwej otch�ani, na kraw�dzi s�siedniego ramienia, czeka�o ocalenie. Zosta� odkryty w chwili, kiedy ju� prawie dotar� do pierwszej gra- nicy, gdzie gwiazdy tworzy�y strom� �cian� g�ruj�c� nad nieporuszo- nym oceanem pustki- Flotylla nieprzyjacielskich jednostek, kt�ra przypadkiem przelatywa- �a w pobli�u, wy�ledzi�a go i natychmiast ruszy�a do ataku. Niewystar- czaj�co uzbrojony, powolny, z niesprawnymi systemami obronnymi, na- tychmiast poj��, �e nie zdo�a ani uciec, ani zada� napastnikom cho�by symbolicznych strat. W zwi�zku z tym dokona� samozag�ady, detonuj�c ca�y zapas g�owic bojowych. W nadprzestrzeni zap�on�o jaskrawo��te s�o�ce, na sekund� przy�miewaj�c blask pobliskiego ��tego karta. Detonacja tysi�cy g�owic wytworzy�a szybko rozszerzaj�cy si�, nie- mal doskonale kulisty ob�ok promieniowania; teoretycznie jego ze- wn�trzna granica by�a nie do sforsowania zar�wno od zewn�trz, jak i od wewn�trz, ale analizuj�ce zdarzenie komputery pok�adowe jedno- stek wchodz�cych w sk�ad flotylli obliczy�y, �e w k��bowisku �cieraj�- cych si� energii powsta�a na niewyobra�alnie kr�tki u�amek sekundy nadzwyczaj skomplikowana i ryzykowna droga ucieczki. Odkrycie to nie wywo�a�o jednak niepokoju, poniewa� szans�, i� drog� t� dostrze- �e prosty i nieskomplikowany Umys�, w jakie wyposa�ane by�y ma�e jednostki, r�wna�y si� zeru. Kiedy wreszcie zorientowano si�, �e Umys� okr�tu, najwyra�niej znacznie pot�niejszy, ni� ktokolwiek m�g�by podejrzewa�, skorzysta� w�a�nie z tej jedynej, prawie nierealnej szansy, by�o ju� za p�no, po- niewa� zd��y� opu�ci� nadprzestrze� i opada� ju� na niewielk� zimn� planet�, czwart� od samotnego ��tego s�o�ca stanowi�cego centralny punkt pobliskiego uk�adu planetarnego. By�o te� za p�no, �eby uczyni� cokolwiek z blaskiem eksplozji, kt�ry, uporz�dkowany w prosty i �atwo czytelny kod, pomkn�� we wszech�wiat, g�osz�c wszem wobec o losie, jaki spotka� okr�t, o nad- zwyczajnej warto�ci osieroconego Umys�u oraz o miejscu, w kt�rym znalaz� schronienie. Najgorsze ze wszystkiego by�o to (elektroniczne m�zgi z pewno�ci� zazgrzyta�yby z�bami z w�ciek�o�ci, gdyby mia�y z�by), �e nie istnia�a mo�liwo�� zaatakowania, zniszczenia ani nawet wyl�dowania na skutej lodem planecie. Nazywa�a si� Schar, wraz z kilkoma innymi kr��y�a wok� s�o�ca zawieszonego nad brzegiem Ponurej G��biny, rozci�gaj�cej si� mi�dzy dwoma ramionami spiral- nej galaktyki, i by�a jedn� z zakazanych Planet Umar�ych. 1 Sorpen G�sta ciecz si�ga�a jego g�rnej wargi. Nawet kiedy maksymalnie odchyli� g�ow� do ty�u i przycisn�� potylic� do kamiennej �ciany celi, z trudem zdo�a� wystawi� nos nad powierzchni�. Wiedzia� ju�, �e nie zdo�a w por� uwolni� r�k. Wiedzia�, �e umrze. W ciemno�ci wi�ziennej celi, w smrodzie i cieple, podczas gdy pot �cieka� mu po czole, przes�cza� si� przez brwi i zalewa� zamkni�te oczy, a trans trwa� nieustannie, oswaja� si� z my�l� o nieuchronnej �mierci. Jednocze�nie, niczym niewidoczny owad bzycz�cy gdzie� w pokoju, po g�owie ko�ata�a mu si� inna my�l, natarczywa, zupe�nie niepotrzebna i cholernie wkurzaj�ca. Konkretnie rzecz bior�c, by�o to zdanie, w obecnej sytuacji pozbawione sensu, a na dodatek zapami�- tane tak dawno temu, �e nawet gdyby chcia�, nie zdo�a�by sobie przy- pomnie�, gdzie i od kogo je us�ysza�. Z uporem kr�ci�o si� w k�ko, jak drewniana �y�ka rozrabiaj�ca ciasto w kamionkowej makutrze: �Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych zab�jc�w z naj- bli�szej rodziny nowego Rocznego Kr�la, topi�c ich w �zach Konty- nentalnego Wsp�czulca, na samym pocz�tku jego Pory Smutku". W pewnej chwili, zaraz po rozpocz�ciu egzekucji, kiedy jeszcze nie do ko�ca pogr��y� si� w transie, zacz�� si� zastanawia�, co by si� sta- �o, gdyby zwymiotowa�. My�li te nawiedzi�y go zaraz po tym, jak z rur trysn�y strumienie �ciek�w odprowadzanych z pa�acowych toa- let oraz kuchni usytuowanych - je�li jego obliczenia by�y prawid�owe - jakie� pi�tna�cie albo szesna�cie pi�ter wy�ej. Bulgocz�ca ciecz na- tychmiast porwa�a ze sob� zalegaj�ce pod�og� gnij�ce resztki - ani chybi pozosta�o�� po poprzedniej egzekucji. Wtedy w�a�nie zrobi�o mu si� niedobrze, opanowa� jednak nudno�ci, doszed�szy do wniosku, �e nawet je�li opr�ni �o��dek, to i tak ani troch� nie skr�ci swoich m�czarni. Zaraz potem, w stanie histerycznego rozbawienia, kt�re cz�sto ogarnia ludzi skazanych na bezczynne statystowanie w skrajnie nie- bezpiecznych sytuacjach, pocz�� rozmy�la�, czy przyspieszy�by �mier�, dolewaj�c �zy do pomyj. Teoretycznie tak, praktycznie jednak r�w- nie� nie mia�oby to �adnego znaczenia. P�niej po g�owie zacz�o mu si� ko�ata� to idiotyczne zdanie. �Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych..." Ciecz - s�ysza� j� i wyczuwa� stanowczo wyra�niej, ni�by sobie te- go �yczy�, a z pewno�ci� r�wnie� widzia�by j�, gdyby otworzy� swoje niezwyk�e oczy - zafalowa�a lekko i na chwil� zatka�a mu nozdrza. Smr�d by� tak potworny, �e �o��dek podszed� mu do gard�a, ale r�w- nie� tym razem jako� si� opanowa�, potrz�sn�� g�ow� i odchyli� j� jeszcze bardziej do ty�u, zyskuj�c bezcenne dwa lub trzy milimetry. Znowu m�g� oddycha�. Ale jak d�ugo? Na pr�b� poruszy� sp�tanymi r�kami; nic z tego. Potrzebowa� jeszcze co najmniej godziny, tymczasem w najlepszym razie zosta�o mu kilka minut. Zreszt� i tak nie by� w stanie utrzyma� si� w transie. Niemal ca�ko- wicie odzyska� �wiadomo��, zupe�nie jakby jego m�zg pragn�� w pe�ni zazna� smaku �mierci. Pr�bowa� my�le� o czym� pi�knym i wznio- s�ym, usi�owa� przywo�a� obrazy z dzieci�stwa, przypomnie� sobie twarz ukochanej sprzed lat, odkry� znaczenie niezrozumia�ego do tej pory proroctwa albo przepowiedni... Nic z tego. W g�owie mia� pust- k�, w pustce brz�cz�ce bezsensownie zdanie, doko�a za� �cieki, w kt�- rych czeka�a �mier�. Przekl�te staruchy, pomy�la�. Jednym z nielicznych przejaw�w ich oryginalno�ci oraz poczucia humoru by�o tworzenie nowych rodza- j�w �mierci. Z pewno�ci� znakomicie si� bawili, wlok�c sflacza�e ciel- ska do toalety obok sali bankietowej, �eby ca�kiem dos�ownie nasra� nieprzyjacio�om na g�owy i w ten spos�b si� ich pozby�. Ci�nienie powietrza ci�gle ros�o. Z daleka dobieg�o st�umione bul- gotanie, oznaczaj�ce, �e zbli�a si� kolejna fala �ciek�w. Przekl�ci dra- nie. Mam nadziej�, �e przynajmniej ty dotrzymasz s�owa, Balvedo. �Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych..." Z rur chlusn�a nast�pna porcja �mierdz�cej g�stej cieczy. Fala za- kry�a mu nos, a kiedy go min�a, zdo�a� zaczerpn�� spory haust po- wietrza. Chwil� p�niej poziom p�p�ynnej substancji podni�s� si� o kilka milimetr�w; �cieki zakry�y mu nozdrza, podpe�z�y do po�owy nosa i ju� tam zosta�y. Wstrzyma� oddech. Pocz�tkowo troch� go bola�o. R�ce, sp�tane sk�rzanymi pasami, mia� uniesione wysoko nad g�ow� i zaczepione na stalowym haku stercz�cym ze �ciany. Stopy, r�wnie� zwi�zane, wprowadzono do wn�trza �elaznej rury, przez co nie m�g� ani ul�y� ramionom, ani od- sun�� si� od �ciany. Rura ko�czy�a si� tu� nad kolanami, nieco wy�ej natomiast zaczyna�a si� brudna postrz�piona szmata os�aniaj�ca jego wiekow�, niechlujn� nago��. Odgrodzi� si� od b�lu promieniuj�cego z przegub�w i ramion, jeszcze zanim czterej stra�nicy, w tym dwaj na drabinie, uporali si� z zawieszeniem go na haku. Jednak nawet wtedy m�zg sygnalizowa� uparcie, �e co prawda nie boli, ale powinno bole�. Przesta� na to zwraca� uwag� dopiero w�wczas, kiedy poziom �ciek�w w celi zacz�� z wolna, ale stale rosn��. Jak tylko zosta� sam w cuchn�cym pomieszczeniu, wprowadzi� si� w trans przemiany, mimo i� zdawa� sobie spraw�, �e najprawdopo- dobniej nie ma to najmniejszego sensu. Nie dane mu jednak by�o za- zna� spokoju, poniewa� zaledwie kilka minut p�niej drzwi otworzy�y si� ponownie, spuszczono metalowe schodki, a do wn�trza celi wdar�o si� �wiat�o z korytarza. Wstrzyma� przemian� i odwr�ci� g�ow�, bole- �nie naci�gaj�c mi�nie karku, by przekona� si�, kim jest nieoczekiwa- ny go��. Po schodach, z roz�arzon� b��kitnym blaskiem, kr�tk� pa�k� w d�oni, schodzi� siwy, zgarbiony Amahain-Frolk, minister obrony Gerontokracji Sorpenu. Starzec u�miechn�� si� z aprobat�, po czym odwr�ci� si� w stron� korytarza i oszcz�dnym ruchem r�ki zaprosi� do wn�trza czekaj�c� na zewn�trz osob�. Zgodnie z przypuszczeniami wi�nia, okaza�a si� ni� agentka Kultury, Balveda. Lekkim krokiem wesz�a na a�urowe schodki, rozejrza�a si� doko�a, a nast�pnie utkwi�a w nim nieruchome spojrzenie. U�miechn�� si� w odpowiedzi, nawet spr�bowa� skin�� g�ow�, chocia� przeszkadza�y mu w tym wyci�gni�- te w g�r� ramiona. - Balveda! By�em pewien, �e ci� jeszcze zobacz�. Przysz�a� odwie- dzi� gospodarza? Oficjalnie to on wydawa� przyj�cie. Jeszcze jeden perfidny �arcik Gerontokracji. Mia� nadziej�, �e w jego g�osie nie s�ycha� strachu. Perosteck Balveda, agentka Kultury, wysoka, uderzaj�co pi�kna nawet w zimnob��kitnym blasku, powoli pokr�ci�a kszta�tn� g�ow�. Kr�tkie czarne w�osy otacza�y jej czaszk� postrz�pionym cieniem. - Wcale nie chcia�am ci� widzie� ani tym bardziej �egna�. - Przez ciebie si� tu znalaz�em - przypomnia� jej spokojnym to- nem. - Zgadza si�. I ju� tu zostaniesz - przem�wi� Amahain-Folk. Zszed� po kilku stopniach i zatrzyma� si� na skraju a�urowej metalo- wej platformy, zawieszonej kilkana�cie centymetr�w nad wilgotn� po- sadzk�. - Zamierza�em najpierw podda� ci� torturom, ale obecna tu panna Balveda... - minister na chwil� zawiesi� g�os i przelotnie zerkn�� na kobiet� - uj�a si� za tob�, B�g wie z jakiego powodu. W niczym jednak nie zmienia to faktu, zab�jco, �e jeste� teraz tam, gdzie twoje miejsce. Potrz�sn�� �wiec�c� pa�k�, przeszywaj�c nienawistnym spojrze- niem prawie nagiego m�czyzn� przykutego do �ciany. Bah/eda opu�ci�a wzrok na swoje stopy, ledwo widoczne pod d�u- g� szar� szat� o skromnym kroju. Okr�g�y wisiorek zawieszony na jej szyi zal�ni� w �wietle s�cz�cym si� z korytarza. Amahain-Frolk cofn�� si� o krok i stan�� przy niej, ale ani na chwil� nie odwr�ci� oczu od wi�nia. - Prawie m�g�bym przysi�c, �e zamiast niego widz� Egratina! - powiedzia� przyciszonym dr��cym g�osem. - Z�udzenie pryska dopie- ro wtedy, kiedy si� odezwie. M�j Bo�e, ci Metamorfowie to naprawd� gro�ne stworzenia! Spojrza� na Balved�, jakby oczekiwa� potwierdzenia s�uszno�ci swoich s��w, ale spotka� go zaw�d. - To r�wnie� bardzo dumna, staro�ytna rasa - zauwa�y�a, przesu- waj�c d�oni� po w�osach. - Zosta�o ich ju� niewielu. Ministrze, czy mog� powt�rzy� swoj� pro�b�? Darujcie mu �ycie. M�g�by... Gerontokrata gwa�townie machn�� wychudzon� szponiast� r�k� i skrzywi� si� z odraz�. - Nie ma mowy! By�oby dobrze, panno Balvedo, gdyby wreszcie przesta�a si� pani wstawia� za tym... za tym morderc�, zab�jc�, za tym podst�pnym szpiegiem! Czy naprawd� uwa�a pani, �e mo�emy przej�� do jrz�dku dziennego nad zuchwa�ym zab�jstwem i podszywaniem si� I jednego z naszych ministr�w? Ciarki mnie przechodz� na sam� my�l i szkodach, jakie m�g�by wyrz�dzi� ten potw�r! Dwaj stra�nicy, kt�rych adrasn�� podczas aresztowania, ju� nie �yj�, trzeci o�lep� po tym, jak to... to monstrum naplu�o mu do oczu... - Starzec u�miechn�� si� z�o�li- vie. - Na szcz�cie uda�o nam si� wyrwa� mu z�by jadowe i unierucho- li� r�ce, �eby nie m�g� si� zrani�. - Ponownie przeni�s� spojrzenie na Balved�. - Powiada pani, �e jest ich niewielu? I bardzo dobrze. Wkr�tce b�dzie o jednego mniej. - Zmru�y� oczy. - Jeste�my wdzi�czni pani i jej ludziom za pomoc przy zdemaskowaniu przest�pcy, ale to jeszcze nie oznacza, �e mo�e nam pani dyktowa�, co mamy robi�. W naszej Geron- tokracji s� i tacy, kt�rzy opowiadaj� si� stanowczo przeciwko uleganiu jakimkolwiek zewn�trznym wp�ywom, a w miar� jak wojna zbli�a si� do naszych granic, ich g�os przybiera na sile. Cho�by z tego powodu nie po- winna pani antagonizowa� tych, kt�rzy s� waszymi sprzymierze�cami. Balveda zacisn�a usta, z��czy�a szczup�e r�ce za plecami i ponow- nie opu�ci�a wzrok, natomiast Amahain-Frolk wycelowa� �wiec�c� pa�k� w wi�nia. - Wkr�tce umrzesz, oszu�cie, a razem z tob� sczezn� plany twoich mocodawc�w, kt�rzy pragn�li podst�pnie zaw�adn�� naszym pokojo- wo usposobionym spo�ecze�stwem! Je�li o�miel� si� nas zaatakowa�, sko�cz� tak jak ty! My i Kultura jeste�my... Wi�zie� potrz�sn�� g�ow�, na ile m�g�, i rykn�� co si� w p�ucach: - Frolk, jeste� g�upcem! - Starzec zachwia� si� jak po uderzeniu, Metamorf za� krzycza� dalej: - Nie widzisz, �e i tak ju� po was? Za�a- twi� was Idirianie, a je�li nie oni, to Kultura! Odk�d trwa wojna, ju� nie jeste�cie panami swego losu. Wkr�tce ten sektor znajdzie si� na pierwszej linii frontu, chyba �e wcze�niej oddacie go Idirianom. Przy- s�ano mnie tu, �ebym wam powiedzia� co�, o czym i tak powinni�cie wiedzie�, a nie po to, �eby podst�pem zmusi� was do czego�, czego mogliby�cie p�niej �a�owa�. Na lito�� bosk�, cz�owieku! Przecie� Idi- rianie was nie zjedz�, wi�c... - Jeste� pewien? S�dz�c po ich wygl�dzie, mogliby to zrobi�. Tr�j- nogie potwory, naje�d�cy, zab�jcy, niewierni... Chcesz, �eby�my przy- j�li ich z otwartymi ramionami? �eby�my bratali si� z trzymetrowymi olbrzymami? �eby�my sypali im kwiaty pod stopy? Wielbili ich bo�- k�w? - W przeciwie�stwie do Kultury, oni przynajmniej wierz� w jakie- go� Boga. - Czu� narastaj�cy b�l, bo skoncentrowa� si� niemal wy- ��cznie na m�wieniu. Na ile m�gt, spr�bowa� ul�y� wyci�gni�tym w g�r� ramionom, i spojrza� w d�, na ministra. - I przynajmniej kie- ruj� si� podobnymi zasadami. O Kulturze nie da si� tego powiedzie�. Amahain-Frolk wyci�gn�� przed siebie r�k� i z chytrym u�mie- chem pogrozi� mu palcem. - O nie, przyjacielu. Nic z tego. Nie uda ci si� zasia� ziarna nie- zgody! - Ty g�upcze! - Wi�zie� roze�mia� si� z gorycz�. - Chcesz wie- dzie�, kto naprawd� jest przedstawicielem Kultury na tej planecie? Bynajmniej nie ona. - Ruchem g�owy wskaza� kobiet�. - To ta lataj�- ca brzytwa, kt�ra ani na chwil� nie odst�puje Balvedy, jej pocisk no- �owy. Maszyna, i tyle. Tym w�a�nie w gruncie rzeczy jest Kultura: bezduszn� maszyn�. Wydaje si� wam, �e powinni�cie sprzymierzy� si� z Balved�, bo ma dwie nogi i mi�kk� sk�r�, ale w tej wojnie po stronie �ycia wyst�puje nie ona i nie Kultura, tylko Idirianie, kt�rzy... - W ka�dym razie ty ju� nied�ugo znajdziesz si� po tamtej stronie! - parskn�� gerontokrata i zerkn�� z ukosa na Balved�. - Chod�my st�d. - Wzi�� j� za rami�. - Ten... stw�r cuchnie bardziej ni� sama cela. Balveda nawet nie drgn�a. Jeszcze przez chwil� wpatrywa�a si� w wi�nia wielkimi oczami o smoli�cie czarnych t�cz�wkach, po czym roz�o�y�a r�ce. - Przykro mi - powiedzia�a. Metamorf skin�� g�ow�. - Mo�esz wierzy� albo nie, ale mnie te� - odpar�. - Obiecaj mi tyl- ko, �e nie b�dziesz dzi� du�o jad�a ani pi�a, Balvedo. �wiadomo��, �e mam przynajmniej jednego sprzymierze�ca, sprawi mi ogromn� przy- jemno��, nawet je�li b�dzie nim m�j najwi�kszy wr�g. Chcia�, �eby zabrzmia�o to lekko i beztrosko, ale jego g�os ocieka� gorycz�. Pospiesznie odwr�ci� wzrok. - Obiecuj� - powiedzia�a Bab/eda, po czym pozwoli�a starcowi od- prowadzi� si� do drzwi. W progu przystan�a i ponownie spojrza�a w stron� skaza�ca. Nie spodziewa� si� tego, wi�c przy�apa�a go na tym, �e bole�nie wykr�ca szyj�, staraj�c si� do ko�ca nie straci� jej z oczu. Dopiero teraz dostrzeg� pocisk no�owy, zawieszony w powie- trzu na granicy mi�dzy smug� blasku s�cz�c� si� z korytarza a mro- kiem wype�niaj�cym cel�. Przypuszczalnie towarzyszy� kobiecie przez ca�y czas, on jednak nie zdo�a� wcze�niej wypatrzy� smuk�ego, poru- szaj�cego si� bezszelestnie kszta�tu. Przez kilka sekund w milczeniu patrzyli sobie w oczy, a potem po- cisk drgn��. W pierwszej chwili pomy�la�, �e Balveda poleci�a miniaturowej maszynie, �eby go zabi�a, szybko i bezbole�nie, i serce ma�o nie wy- skoczy�o mu z piersi. Jednak pocisk jakby si� zawaha�, po czym wy- p�yn�� na korytarz, kobieta za� unios�a r�k� w po�egnalnym ge�cie. - Bora Horza Gobuchul - powiedzia�a g�o�no i wyra�nie. - �e- gnaj. Wysz�a z celi. Metalowe schodki natychmiast pow�drowa�y w g�- r�, stalowe drzwi zatrzasn�y si� z hukiem, a przeci�g�e cmokni�cie obwie�ci�o o uszczelnieniu po��cze�. Wi�zie� przez jaki� czas gapi� si� bezmy�lnie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� sta�a pi�kna kobieta, potem za� ponownie wszed� w trans, kt�ry mia� doprowadzi� do prze- miany przegub�w, do takiego ich wyszczuplenia, �eby zdo�a� wysun�� r�ce z p�t i uciec. Uczyni� to jednak bez przekonania, poniewa� ostat- nie s�owa Balvedy, a raczej ton, jakim je wypowiedzia�a, przekona�y go ostatecznie, �e st�d nie ma ucieczki. �...topi�c ich w �zach..." P�ka�y mu p�uca, zaci�ni�te usta dr�a�y spazmatycznie, do gard�a podchodzi� piek�cy k��b, w uszach wype�nionych gnoj�wk� hucza� ocean, pod szczelnie zamkni�tymi powiekami rozb�yskiwa�y o�lepiaj�- ce �wiat�a. �o��dek rozpaczliwie kurczy� si� i rozkurcza�, usta same chcia�y si� otworzy�, �eby zaczerpn�� powietrza, kt�rego nie by�o. Te- raz. Teraz si� podda. Nie... Jeszcze troch�... Ale teraz ju� na pewno. Teraz, teraz, teraz, w tej sekundzie podda� si� wreszcie okropnej czar- nej pustce, zaraz, natychmiast... Zanim zd��y� to zrobi�, r�bn�� w �cian�, jakby trafiony czyj�� ogromn� pi�ci�. Uderzenie by�o tak silne, �e zu�yte powietrze wy- rwa�o mu si� z piersi z ni to krzykiem, ni westchnieniem. Nagle zrobi- �o mu si� zimno, b�l rozgo�ci� si� w ca�ym ciele. A wi�c tak wygl�da �mier�: brutalna si�a, b�l, ch��d... i �wiat�o. Za du�o �wiat�a. Podni�s� g�ow�. J�kn��. Usi�owa� cokolwiek us�ysze�, zobaczy�. Co si� dzieje? Dlaczego oddycha? Dlaczego znowu jest taki cholernie ci�ki? Jego ramiona usi�owa�y wyskoczy� ze staw�w, przeguby by�y poprzerzynane niemal do ko�ci. Kto mu to zrobi�? W miejscu, gdzie po przeciwnej stronie celi jeszcze niedawno znaj- dowa�a si� kamienna �ciana, teraz zia�a ogromna dziura o poszarpa- nych brzegach. Cuchn�ca breja w okamgnieniu uciek�a przez otw�r. Resztki cieczy sycza�y w zetkni�ciu z rozgrzanym kamieniem, zamie- niaj�c si� w par�, kt�ra niczym kadzidlany dym otacza�a ogromn�, stoj�c� na zewn�trz posta�. Kolos mia� oko�o trzech metr�w wzrostu i troch� przypomina� niewielki, ale pot�nie uzbrojony okr�t bojowy osadzony na trzech grubych nogach. W he�mie, tak na oko, bez trudu zmie�ci�yby si� obok siebie trzy ludzkie g�owy. Olbrzym od niechcenia trzyma� w jednej r�ce dzia�ko plazmowe, kt�rego Horza nawet obu- r�cz z pewno�ci� nie zdo�a�by d�wign�� z ziemi, w drugiej �ciska� bro� jeszcze wi�kszych rozmiar�w. Za jego plecami unosi�a si� idiria�ska platforma strzelnicza, o�wietlona blaskiem eksplozji - Horza wyczu- wa� je za po�rednictwem �elaza i kamieni, do kt�rych by� przykuty. Ujrzawszy przybysza, u�miechn�� si� z wysi�kiem, splun��, a nast�pnie wychrypia�: - Nie mo�na powiedzie�, �eby� si� szczeg�lnie spieszy�. \ � 2 137" Za murami pa�acu, w rze�kim ch�odzie zimowego popo�udnia, czy- ste niebo migota�o niezliczonymi punkcikami przypominaj�cymi p�at- ki �niegu. Horza przystan�� na rampie promu i rozejrza� si� doko�a. Odg�osy wybuch�w odbija�y si� echem od stromych mur�w obronnych i smu- k�ych wie� pa�acu-wi�zienia, idiria�skie platformy bojowe wisia�y nad umocnieniami, prowadz�c niezbyt intensywny ostrza�, przenikliwy wiatr rozwiewa� k��by srebrzystego py�u wydmuchiwane przez dysze antylaser�w zainstalowanych na pa�acowym dachu. Gwa�towniejszy podmuch skierowa� jeden z ob�ok�w na nieruchomy prom; po chwili Horza stwierdzi�, �e jego wci�� jeszcze wilgotn� sk�r� pokry�a cienka warstwa odblaskowych mikroziaren. - Bitwa jeszcze trwa - zadudni� stoj�cy za nim Idirianin. Grzmi�cy g�os stanowi� odpowiednik ludzkiego szeptu. Horza od- wr�ci� si�, zadar� g�ow� i spojrza� w wizjer he�mu olbrzyma, ale do- strzeg� tam tylko zniekszta�cone odbicie w�asnej twarzy. Odetchn�� g��boko kilka razy, bez s�owa skin�� g�ow�, po czym nieco chwiejnym krokiem skierowa� si� do wn�trza promu. Jaskrawy b�ysk kolejnej eksplozji gdzie� wewn�trz pa�acu rzuci� mu pod nogi wyd�u�on�, roz- ta�czon� plam� cienia, potem rampa podnios�a si� i zamkn�a. Poznacie ich po imionach, rozmy�la� Horza pod prysznicem. Wszystkie Wszechstronne Jednostki Kontaktowe, na kt�rych przez pierwsze cztery lata konfliktu spoczywa� g��wny ci�ar prowadzenia dzia�a� wojennych, nosi�y wydumane �artobliwe nazwy. Nawet naj- nowsze okr�ty bojowe Kultury wybiera�y sobie przedziwne, zabawne albo wr�cz przeciwnie - odra�aj�ce imiona, jakby na dow�d, �e Kul- tura nie jest w stanie powa�nie traktowa� konfliktu, w kt�ry si� wpl�- ta�a. Idirianie podchodzili do sprawy zupe�nie inaczej. Wed�ug nich, na- zwa statku powinna odzwierciedla� sens jego istnienia oraz by� ade- kwatna do rodzaju pe�nionej przez niego s�u�by. W sk�ad ogromnej idiria�skiej floty wchodzi�y liczne jednostki, kt�rych nazwy upami�t- nia�y tych samych bohater�w, te same planety, te same bitwy i kon- cepcje religijne, uzupe�nione identycznymi pompatycznymi okre�le- niami. Lekki kr��ownik, na kt�rym obecnie znajdowa� si� Horza, by� sto trzydziest� si�dm� jednostk� o nazwie �R�ka Boga", w zwi�zku z czym jego pe�na nazwa brzmia�a �R�ka Boga 137". Horza nie m�g� si� osuszy� w strumieniu ciep�ego powietrza. Jak wszystkie elementy wyposa�enia, r�wnie� kabina prysznicowa zosta�a zbudowana na monumentaln� skal�; kiedy w��czy� nawiew, huraga- nowy podmuch omal nie wyrzuci� go na korytarz. Querl Xoralundra, tajny ojciec i kap�an-wojownik sekty Czterech Dusz, z��czy� r�ce na blacie sto�u. Z punktu widzenia Horzy przypo- mina�o to kolizj� dw�ch p�yt kontynentalnych. - A wi�c, Bora Horza, odzyska�e� ju� si�y - zadudni� wiekowy Idi- rianin. - Mniej wi�cej - odpar� Horza i odruchowo potar� nadgarstki. Siedzia� w kabinie Xoralundry na pok�adzie �R�ki Boga 137", odziany w nieco za obszerny, ale do�� wygodny skafander, kt�ry naj- wyra�niej przywieziono specjalnie dla niego. Xoralundra, r�wnie� w skafandrze, poleci� mu go w�o�y�, poniewa� wci�� jeszcze znajdo- wali si� na niezbyt wysokiej orbicie nad Sorpenem. Wywiad Marynar- ki Wojennej stwierdzi� obecno�� w uk�adzie s�onecznym Wszechstron- nej Jednostki Kontaktowej klasy �g�ra"; �R�ka Boga" dzia�a�a w pojedynk�, musieli wi�c zachowa� ostro�no��, tym bardziej �e czuj- niki kr��ownika nie wykry�y jeszcze okr�tu Kultury. Xoralundra pochyli� si� nad sto�em. Pot�na g�owa w kszta�cie sio- d�a, je�li patrze� na ni� z przodu, o dwojgu du�ych, nieruchomych oczach osadzonych blisko kraw�dzi czaszki, zawis�a nad Meta- morfem. - Mia�e� szcz�cie, Horza. Uratowali�my ci�, ale nie my�l, �e zro- bi�o nam si� ciebie �al. Pora�ka jest s�uszn� kar� dla tego, kto nie po- trafi zwyci�a�. - Dzi�ki, Xora. To najmilsze s�owa, jakie dzisiaj us�ysza�em. Horza opar� g�ow� na poduszce fotela i przesun�� starcz� r�k� po p�owych w�osach. Kamufla� powinien znikn�� za kilka dni, ale ju� te- raz czu�, jak powoli odzyskuje zwyk�y wygl�d. W umy�le ka�dego Metamorfa, w najg��bszych pok�adach pod�wiadomo�ci, znajdowa� si� wz�r, do kt�rego dostosowywa�o si� cia�o po ka�dej przemianie. Horza nie musia� ju� wygl�da� jak gerontokrata, w zwi�zku z czym usun�� ze �wiadomo�ci niepotrzebny wzorzec, jego organizm za� na- tychmiast zacz�� si� przekszta�ca�, wracaj�c do stanu neutralnego. Xoralundra powoli pokr�ci� masywn� g�ow�. Horza wci�� nie mia� poj�cia, co oznacza ten gest, cho� wielokrotnie wsp�pracowa� z Idirianami, a samego Xoralundr� zna� jeszcze sprzed wojny. - Tak czy inaczej, �yjesz - stwierdzi� Idirianin. Horza skin�� g�ow� i zab�bni� palcami w blat. Siedz�c w ogrom- nym fotelu, czu� si� troch� jak dziecko, poniewa� nie si�ga� stopami pod�ogi. - Uda�o si�. Co prawda w ostatniej chwili, ale jednak. Jestem ci bardzo zobowi�zany, chocia� przykro mi, �e musia�e� fatygowa� si� taki szmat drogi, �eby uratowa� nieudacznika. - Rozkaz to rozkaz. Osobi�cie ciesz� si�, �e to zrobili�my. Teraz wyja�ni� ci dlaczego. Horza u�miechn�� si� ukradkiem, bo w�a�nie us�ysza� spory kom- plement, a tego raczej si� nie spodziewa�. Spogl�da� na poruszaj�ce si� szerokie usta Idirianina - wystarczaj�co szerokie, �eby zmie�ci�y si� tam obie moje r�ce, przemkn�o mu przez g�ow� - i s�ucha� precyzyj- nych stwierdze� wypowiadanych grzmi�cym, pozbawionym emocji g�osem. - Dawno temu odwiedzi�e� Schar, jedn� z Planet Umar�ych. Horza skin�� g�ow�. - Chcemy, �eby� tam wr�ci�. - Teraz? - zdziwi� si� Horza. - Obecnie mieszkaj� tam wy��cznie Metamorfowie. Ju� ci m�wi�em, �e nie b�d� podszywa� si� pod innego Metamorfa, a ju� na pewno �adnego nie zabij�. - Nie ��damy tego od ciebie. Wszystko ci wyja�ni�. - Xoralundra mocniej podpar� si� pot�nymi ramionami i jeszcze bardziej pochyli� nad sto�em. Gdyby uczyni� to kr�gowiec albo istota cho� troch� zbli- �ona budow� do kr�gowca, �wiadczy�oby to o jej wielkim zm�czeniu. - Cztery dni standardowe temu... - Xoralundra przerwa� w p� zda- nia, poniewa� z he�mu, kt�ry po�o�y� na pod�odze obok fotela, do- bieg� przenikliwy sygna�. Idirianin podni�s� he�m i postawi� go na sto- le. - O co chodzi? Horza nauczy� si� ju� na tyle rozpoznawa� trudno uchwytne zmia- ny brzmienia g�osu Idirianina, �eby szczerze wsp�czu� jego rozm�w- cy na wypadek, gdyby okaza�o si�, �e ten nie ma nic wa�nego do po- wiedzenia. - Schwytali�my kobiet� - oznajmi� zniekszta�cony g�os z he�mu. - Ach... - westchn�� Xoralundra i odchyli� si� do ty�u. Przez jego twarz przemkn�� idiria�ski odpowiednik u�miechu: zacisn�� wargi i na chwil� zmru�y� oczy. - Doskonale, kapitanie. Czy dostarczono j� ju� na pok�ad? - Jeszcze nie, �uerlu. Prom powinien zacumowa� za kilka minut. Wycofuj� platformy bojowe. Jak tylko wr�c�, b�dziemy gotowi do opuszczenia uk�adu. Xoralundra pochyli� si� nad he�mem i mocniej spl�t� d�onie pokry- te keratynowym pancerzem. - Co z okr�tem Kultury? - Wci�� nic, �uerlu. Niemo�liwe, �eby by� w okolicy. Nasz kom- puter przypuszcza, �e zaczai� si� poza uk�adem, by� mo�e mi�dzy na- mi a g��wn� flot�. Je�li tak jest, to z pewno�ci� wkr�tce si� zorientuje, �e nie mamy �adnego wsparcia. - Wyruszysz w kierunku floty natychmiast, jak tylko agentka Kul- tury znajdzie si� na pok�adzie, nie czekaj�c na platformy. Czy to ja- sne, kapitanie? - Spojrzenia Idirianina i cz�owieka spotka�y si� na chwil�. - Czy to jasne? - powt�rzy� pytanie Xoralundra. - Tak, �uerlu - odpowiedzia� wreszcie lodowatym tonem dow�d- ca kr��ownika. - Dobrze. Prosz� samodzielnie wybra� najbezpieczniejsz� tras�. Tu� przed odlotem, zgodnie z rozkazem Admiralicji, zniszczy pan �a- dunkami termonuklearnymi nast�puj�ce miasta: De'aychanbie, Vinch, Easna-Yowon, Izilere oraz Ylbar. - Tak jest, que... Xoralundra pstrykn�� prze��cznikiem. - Z�apali�cie Balved�? - zdumia� si� Horza. - Owszem, pojmali�my agentk� Kultury. Osobi�cie uwa�am, �e ani ten fakt, ani jej eliminacja nie maj� wi�kszego znaczenia. Jednak Admiralicja zgodzi�a si� na nasz� ryzykown� misj� tylko pod warun- kiem, �e spr�bujemy j� schwyta�. - Hm... A co z jej pociskiem no�owym? Za�o�� si�, �e zdo�a� wam si� wymkn��. - Dokona� samozniszczenia w chwili, kiedy wprowadzali�my go na pok�ad promu. - Xoralundra machn�� r�k�; podmuch powietrza, kt�ry zaraz potem dotar� do Horzy, przyni�s� ze sob� wyra�n� wo� charakterystyczn� dla Idirian. - Wystarczy. Musz� ci wyja�ni�, dla- czego zdecydowali�my si� narazi� na niebezpiecze�stwo lekki kr��ow- nik, �eby pospieszy� ci z pomoc�. - Zamieniam si� w s�uch. - Cztery dni standardowe temu grupa naszych okr�t�w przechwyci- �a samotn� jednostk� Kultury o konwencjonalnym wygl�dzie zewn�trz- nym, za to, je�li wierzy� naszym skanerom, do�� niezwyk�ej strukturze wewn�trznej. Okr�t niemal natychmiast dokona� samozniszczenia, ale jego Umys� zdo�a� uciec. W pobli�u znajdowa� si� uk�ad planetarny. Umys� wyszed� z nadprzestrzeni dopiero nad sam� powierzchni� jednej z planet, co dowodzi, �e wbrew naszym dotychczasowym przekona- niom Kultura osi�gn�a ju� znaczn� bieg�o�� w utrzymywaniu i kszta�- towaniu p�l hiperprzestrzennych. My na razie mo�emy tylko marzy� o takiej bieg�o�ci. Mamy podstawy przypuszcza�, �e �w Umys� pocho- dzi z jednej z nowych Specjalizowanych Jednostek Kontaktowych, kt�- rych produkcj� Kultura w�a�nie rozpoczyna. Jego schwytanie zapewni- �oby nam ogromn� przewag� nad nieprzyjacielem. Querl przerwa� na chwil�, z czego skwapliwie skorzysta� Horza. - Ta planeta to w�a�nie Schar? - zapyta�. - Owszem. Je�li wierzy� ostatniej informacji wys�anej przez Umys�, zamierza� schroni� si� w tunelach tamtejszego Systemu Dowo- dzenia. Horza u�miechn�� si� z przek�sem. - A wy, jak si� domy�lam, nie jeste�cie w stanie temu zapobiec? - Przybyli�my po ciebie, Bora Horza. To najlepszy �rodek zapo- biegawczy, jaki wymy�lili�my. S�dz�c po kszta�cie twoich ust, dostrze- gasz co� zabawnego w tej sytuacji. Wolno wiedzie�, co to takiego? - Po prostu my�l� sobie o r�nych sprawach. Na przyk�ad o tym, �e ten Umys� albo mia� mn�stwo szcz�cia, albo jest niesamowicie by- stry; �e powinni�cie dzi�kowa� swojemu Bogu za to, �e akurat znala- z�em si� w pobli�u; �e Kultura na pewno nie b�dzie czeka� z za�o�ony- mi r�kami. - Mog� �atwo wyja�ni� wszystkie twoje w�tpliwo�ci - odpar� Xo- ralundra. - Umys� jest wyj�tkowo bystry, ale mia� te� mn�stwo szcz�- �cia. My te� mieli�my szcz�cie. Kultura nic nie mo�e zdzia�a�, ponie- wa�, o ile wiemy, nie korzysta z us�ug Metamorf�w, a je�li nawet, to na pewno nie takich, kt�rzy kiedy� byli na Scharze. Wydaje mi si� r�wnie�, Bora Horza - doda� Idirianin, ponownie opieraj�c wielkie r�ce na stole i pochylaj�c g�ow� nad cz�owiekiem - �e ty r�wnie� mo- �esz m�wi� o sporym szcz�ciu. - Owszem, ale ja, w przeciwie�stwie do was, zawsze w nie wierzy- �em. - Hm... Nie przynosi ci to chwa�y - zauwa�y� Idirianin. Horza wzruszy� ramionami. - Tak wi�c chcecie zawie�� mnie na Schar, �ebym odzyska� dla was Umys�? - Je�li to mo�liwe. By� mo�e, dozna� powa�nych uszkodze�, by� mo�e, dokona samozniszczenia, ale stawka jest na tyle cenna, �e war- to podj�� ryzyko. Naturalnie dostaniesz wszystko, czego b�dziesz potrzebowa�, lecz nie ukrywam, �e najwa�niejsza jest sama twoja obecno��. - Co z innymi? Co z Metamorfami, kt�rzy pe�ni� tam s�u�b� nad- zorcz�? - Nie dali znaku �ycia. Przypuszczalnie o niczym nie wiedz�. Za kilka dni powinni przekaza� rutynowy meldunek, ale ze wzgl�du na zak��cenia ��czno�ci spowodowane wojn� nie mo�na wykluczy�, �e nie zdo�aj� wys�a� sygna�u. - A co... - Horza zawiesi� g�os i przez kilka sekund z udawanym zainteresowaniem przygl�da� si� liniom, kt�re kre�li� palcem na stole. - A co wiecie o za�odze bazy? - Dwaj najstarsi cz�onkowie zostali zast�pieni przez m�odszych, natomiast obaj m�odzi stra�nicy awansowali i pozostali na miejscu. - Chyba nie grozi im �adne niebezpiecze�stwo? - Wr�cz przeciwnie. W obecnej sytuacji Planeta Umar�ych, ukryta za Barier� Milczenia Dra'Azon, jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Ani my, ani Kultura nie odwa- �ymy si� urazi� Dra'Azon. W�a�nie dlatego oni nie s� w stanie nic zro- bi�, a my mo�emy si� pos�u�y� wy��cznie tob�. Horza tak�e pochyli� si� nieco do przodu. - Zak�adaj�c, �e jakim� cudem uda�oby mi si� dostarczy� wam ten metafizyczny komputer... - S�dz�c po brzmieniu twojego g�osu, zapewne zamierzasz poru- szy� kwesti� wynagrodzenia - przerwa� mu Xoralundra. - Istotnie. Ju� wystarczaj�co d�ugo nadstawiam za was karku. Mam do��. Tam, w bazie na Scharze, jest bliska mi osoba. Je�li si� zgodzi, chc� j� stamt�d zabra� i wycofa� si� z wojny. To b�dzie moja zap�ata. - Nie mog� niczego obieca�, ale przeka�� twoj� pro�b�. B�d� pe- wien, �e przy jej rozpatrywaniu zostanie uwzgl�dniona twoja d�uga i wierna s�u�ba. Horza usiad� g��biej w fotelu i zmarszczy� brwi. Nie wiedzia�, czy Xoralundra m�wi powa�nie, czy kpi sobie z niego. Sze�� lat z pewno- �ci� nie by�o d�ugim okresem dla prawie nie�miertelnych istot, ale z drugiej strony querl Xoralundra doskonale zdawa� sobie spraw�, jak cz�sto jego w�t�y i kruchy podopieczny stawia� wszystko na jedn� kart�, nie oczekuj�c w zamian �adnej nagrody, wi�c mo�e jednak m�- wi� serio. He�m zapiszcza� znowu, zanim Horza zd��y� otworzy� usta, by przedstawi� kolejne ��danie. Skrzywi� si� odruchowo. Na idiria�- skich okr�tach bojowych nat�enie ha�asu by�o wprost proporcjonal- ne do rozmiar�w czyni�cych go istot i maszyn; zamiast zwyczajnie m�wi�, wszyscy wrzeszczeli i ryczeli, wszelkie brz�czyki, dzwonki i elektroniczne piski przyprawia�y o �widruj�cy b�l w uszach, nato- miast komunikaty przekazywane przez g�o�niki mog�y zwali� z n�g. Mia� nadziej�, �e podczas jego obecno�ci na kr��owniku nie zostanie og�oszony alarm bojowy, bo m�g�by tego nie prze�y�. - O co chodzi? - warkn�� Xoralundra. - Agentka jest ju� na pok�adzie. Potrzebujemy jeszcze o�miu mi- nut na �ci�gni�cie wszystkich platform... - Czy miasta zosta�y zniszczone? - Tak jest, �uerlu. - Natychmiast uruchomi� silniki i skierowa� si� ku flocie! - Querlu, czuj� si� w obowi�zku zwr�ci� uwag�, �e... - Kapitanie - przerwa� Xoralundra stanowczym tonem - podczas trwaj�cej obecnie wojny dosz�o do tej pory do czternastu star� jeden na jeden mi�dzy naszymi lekkimi kr��ownikami typu 5 i Wszech- stronnymi Jednostkami Kontaktowymi klasy �g�ra". Wszystkie za- ko�czy�y si� zwyci�stwem nieprzyjaciela. Czy widzia�e�, co zostaje z lekkiego kr��ownika po takim pojedynku? - Nie, querlu. - Ja te� nie, i nie mam najmniejszego zamiaru tego ogl�da�. Wy- kona� rozkaz. - Idirianin ponownie pstrykn�� prze��cznikiem z boku he�mu i skierowa� na Horze spojrzenie nieruchomych oczu. - Je�li twoja misja zako�czy si� sukcesem, zrobi� co w mojej mocy, �eby za- pewni� ci zwolnienie ze s�u�by i stosowne wynagrodzenie. Jak tylko do��czymy do g��wnej floty, przesi�dziesz si� na szybki statek zwia- dowczy i udasz si� na Schar. Przed sam� Barier� Milczenia wsi�dziesz do promu orbitalnego. Prom b�dzie nie uzbrojony, ale znajdziesz na nim wyposa�enie, kt�re mo�e okaza� ci si� przydatne, w tym tak�e nadprzestrzenne skanery spektograficzne, na wypadek gdyby Umys� dokona� ograniczonej autodestrukcji. - Sk�d mam wiedzie�, �e b�dzie ograniczona? - zapyta� podejrzli- wie Horza. - Pomimo stosunkowo niewielkich rozmiar�w, Umys� wa�y kilka- set ton. Eksplozja �adunku antymaterii, kt�ry zniszczy�by obiekt o tak znacznej masie, rozerwa�aby tak�e planet�, a to z pewno�ci� nie spodoba�oby si� Dra'Azon. �aden Umys� Kultury nie odwa�y si� podj�� takiego ryzyka. - Twoja pewno�� siebie wr�cz mnie onie�miela - stwierdzi� Horza z kwa�n� min�. W tej samej chwili nat�enie i wysoko�� d�wi�k�w stanowi�cych t�o dla rozmowy uleg�o wyra�nej zmianie. Xoralundra przysun�� he�m, zerkn�� na jeden z miniaturowych wewn�trznych ekran�w i ski- n�� g�ow�. - W porz�dku. Wyruszyli�my. - Przeni�s� wzrok z powrotem na Metamorfa. - Musz� powiedzie� ci o czym� jeszcze. Eskadra naszych okr�t�w, kt�ra zniszczy�a jednostk� Kultury, podj�a pr�b� dotarcia na Schar. Horza zmarszczy� brwi. - Oszaleli? - Wr�cz przeciwnie. Dzia�ali nadzwyczaj roztropnie. Wykorzystali jedno z chuy-hirtsi, kt�rych ca�e stado schwytali nieco wcze�niej i chwilowo zdeaktywowali, �eby w przysz�o�ci wykorzysta� do zaska- kuj�cego ataku na jak�� baz� Kultury. Rzucili je na barier�, ale cho- cia� trajektoria lotu omija�a planet�, podst�p si� nie uda�. Chuy-hirtsi zosta�o powa�nie uszkodzone, a kiedy wysz�o z nadprzestrzeni, wpa- d�o w g�rne warstwy atmosfery i sp�on�o. - Tak, to rzeczywi�cie by� interesuj�cy pomys�, ale i tak z g�ry skazany na niepowodzenie. Przy Dra'Azon nawet ten cudowny Umys�, na kt�rym tak ci zale�y, wygl�da jak zabawka dla dzieci. Trzeba czego� wi�cej, �eby ich oszuka�. - S�dzisz, �e ci si� uda? - Nie wiem. W�tpi�, �eby potrafili czyta� w my�lach, ale kto wie? Na szcz�cie jestem prawie pewien, �e nie wiedz� o wojnie i �e nie ob- chodzi�o ich, co porabia�em przez te lata po opuszczeniu Schara, wi�c chyba nie powinni niczego podejrzewa�, chocia�... - Wzruszy� ramio- nami. - Tak czy inaczej, warto spr�bowa�. - Doskonale. W szczeg�y wprowadzimy ci� zaraz po tym, jak do- ��czymy do floty, a na razie powinni�my si� modli�, �eby nie spotka�a nas �adna przykra niespodzianka. Pomy�la�em sobie, �e b�dziesz chcia� porozmawia� z Balved�, zanim zostanie poddana przes�ucha- niu, wi�c uzyska�em zgod� zast�pcy g��wnego inkwizytora floty. - Nic nie mog�oby mi sprawi� wi�kszej przyjemno�ci - odpar� z u�miechem Horza. Querl wr�ci� do swoich obowi�zk�w, Horza natomiast zosta� w je- go kabinie, �eby odpocz�� i posili� si� przed spotkaniem z Balved�. Automatyczna kuchnia kr��ownika dostarczy�a posi�ek najbar- dziej, jej zdaniem, odpowiedni dla humanoidalnej istoty; smakowa� tak okropnie, �e Horza zjad� tylko tyle, by zaspokoi� pierwszy g��d, po czym prze�kn�� kilka �yk�w wody destylowanej. Obs�ugiwa� go medjel - jaszczuropodobny stw�r mniej wi�cej dwumetrowej d�ugo�ci, o silnie sp�aszczonej g�owie i sze�ciu ko�czynach. Porusza� si� na czte- rech tylnych, przednie natomiast s�u�y�y mu jako r�ce. Medjele od za- wsze towarzyszy�y Idirianom. Oba gatunki ��czy�a spo�eczna symbio- za, rz�dz�ca si� na tyle skomplikowanymi zasadami, �e od chwili kie- dy Idirianie weszli w sk�ad galaktycznej wsp�lnoty, wielu naukowc�w straci�o mn�stwo lat i zmarnotrawi�o ogromne dotacje na badania, kt�re, jak do tej pory, nie pozwoli�y wyci�gn�� �adnych jednoznacz- nych albo przynajmniej cz�ciowo wiarygodnych wniosk�w. Sami Idirianie stanowili szczytowe osi�gni�cie ewolucji na Idirze, b�d�c najpot�niejszymi potworami w�r�d tamtejszych potwor�w. Co prawda bezwzgl�dna walka o dominacj� ju� dawno zako�czy�a si� ich triumfem - pokonane gatunki, mocno przetrzebione i os�abione, trafi- �y do ogrod�w zoologicznych - Idirianom jednak pozosta�a w spadku nie tylko s�odka �wiadomo�� zwyci�stwa, lecz tak�e ogromna inteli- gencja oraz biologiczna nie�miertelno��, stanowi�ca i w czasie wojny, i pokoju (przede wszystkim ze wzgl�du na wysokie nat�enie promie- niowania na ich ojczystej planecie) bardziej zalet� ni� wad� mog�c� doprowadzi� do zastoju ewolucyjnego. Horza podzi�kowa�, kiedy medjel zabra� cz�ciowo opr�nione na- czynia, ale jaszczur nie odpowiedzia�. Wed�ug powszechnie panuj�cej opinii, medjele dysponowa�y inteligencj� o jedn� trzeci� mniejsz� od inteligencji przeci�tnego humanoida (cokolwiek to oznacza�o), czyli by�y dwa do trzech razy g�upsze od normalnego Idirianina. Stanowi�y jednak doskona�� si�� bojow�, tym bardziej �e by�o ich mn�stwo - dziesi��, a mo�e nawet dwana�cie razy wi�cej ni� Idirian. Po czterdzie- stu tysi�cach lat starannej hodowli lojalno�� mia�y niemal wpisan� w genotyp. Chocia� by� bardzo zm�czony, Horza nawet nie pr�bowa� zasn��, tylko od razu poprosi�, �eby zaprowadzono go do Balvedy. Medjel zastanowi� si�, a nast�pnie zapyta� przez interkom, czy mo�e spe�ni� ��danie cz�owieka. Odpowied� Xoralundry by�a tak gwa�towna, �e jaszczur a� si� skurczy�. - Prosz� za mn� - powiedzia� do Horzy i otworzy� drzwi. W korytarzach okr�tu, znacznie wyra�niej ni� w kabinie Xoralun- dry, czu� by�o charakterystyczn� wo� Idirian, lekka mgie�ka za� spra- wia�a, �e nawet wzrok Horzy si�ga� nie dalej ni� na kilkana�cie me- tr�w. By�o gor�co, wilgotno, pod�oga delikatnie ugina�a si� pod sto- pami. Horza pod��a� szybkim krokiem za medjelem. Min�� dw�ch Idirian, kt�rzy jednak nie zwr�cili na niego naj- mniejszej uwagi. Ich oboj�tno�� wynika�a nie tyle z faktu, �e wszyscy na pok�adzie okr�tu wiedzieli, kim jest i sk�d si� tu wzi��, ile raczej z tego, �e Idirianie niech�tnie okazywali ciekawo��, a zarazem nie lu- bili przyznawa� si� do niewiedzy. O ma�o co nie wpad� na dwoje antygrawitacyjnych noszy z ranny- mi medjelami, pchanych pospiesznie przez dwa uzbrojone jaszczury. Przystan��, uwa�nie przyjrza� si� rannym; spiralne okopcone �lady na pancerzach �wiadczy�y o tym, �e u�yta zosta�a bro� plazmowa, t� za�, o ile mu by�o wiadomo, nie dysponowa�a Gerontokracja Sorpenu. Zastanawia� si� jeszcze przez chwil�, co to mo�e oznacza�, po czym wzruszy� ramionami i poszed� dalej. Po do�� d�ugiej w�dr�wce dotarli do masywnych drzwi. Medjel powiedzia� co� do interkomu i stalowe p�yty rozsun�y si� na boki. Przed kolejnymi drzwiami stal idiria�ski stra�nik z karabinem lasero- wym, ale na widok cz�owieka otworzy� je bez �adnych pyta�. Horza skin�� mu g�ow� i wszed� do �rodka; drzwi natychmiast zamkn�y si� za nim, rozsun�y si� natomiast kolejne, dwa albo trzy metry dalej. Balveda sta�a po przeciwnej stronie celi. Na widok Horzy odchyli- �a g�ow� do ty�u, a z jej ust wydoby� si� odg�os troch� podobny do �miechu. - No, no... - mrukn�a z podziwem. - A wi�c prze�y�e�. Gratuluj�. Aha, tak przy okazji: dotrzyma�am obietnicy. Co powiedzia�by� na ma�y rewan�? - Witaj - odpar� Horza, za�o�y� r�ce do ty�u i niespiesznie zmierzy� kobiet� uwa�nym spojrzeniem. Mia�a na sobie wci�� t� sam�, prost� szat� z szarego materia�u i nie by�a nawet zadra�ni�ta. - Co si� sta�o z tym czym�, co mia�a� na szyi? Zerkn�a w d�, na miejsce gdzie jeszcze niedawno na jej piersi wi- sia� ozdobny brelok. - Mo�esz wierzy� albo nie, ale przeistoczy� si� w zwyk�y rejestra- tor. Pos�a�a mu niewinny u�miech i usiad�a ze skrzy�owanymi nogami na mi�kkiej pod�odze. Horza poszed� w jej �lady; nogi bola�y go ju� tylko troch�. Przypomnia� sobie smugi na pancerzach rannych medjeli. - W rejestrator, powiadasz? A mo�e w pistolet plazmowy? Agentka Kultury wzruszy�a ramionami. - By� mo�e. - Tak w�a�nie mi si� wydawa�o. S�ysza�em te�, �e tw�j nieod��czny towarzysz rozsta� si� z nami w do�� gwa�towny spos�b. Balveda ponownie wzruszy�a ramionami. - Ciebie zapewne r�wnie� nie by�oby ju� tutaj, gdyby� mog�a zdra- dzi� Idirianom jak�� wa�n� tajemnic� - powiedzia�, patrz�c jej prosto w oczy. - Zapewne - przyzna�a Balveda. - W ka�dym razie nie by�abym �ywa. - Rozprostowa�a ramiona i westchn�a g�o�no. - Przypusz- czam, �e reszt� wojny sp�dz� w jakim� obozie dla internowanych, chy- ba �e zechc� mnie na kogo� wymieni�. Mam nadziej�, �e to nie po- trwa zbyt d�ugo. - Czy�by Kultura zamierza�a si� niebawem podda�? - zapyta� Ho- rza z przek�sem. - Wr�cz przeciwnie. Kultura wkr�tce zwyci�y. Potrz�sn�� g�ow�. - Jeste� szalona. - No... Mo�e nie wkr�tce - przyzna�a z oci�ganiem - ale kiedy� na pewno. - Je�eli nadal b�dziecie cofa� si� w takim tempie jak przez ostatnie trzy lata, nied�ugo wyl�dujecie gdzie� w Wielkich Ob�okach. - Nie zdradz� �adnej tajemnicy, je�li ci powiem, �e nie zamierzamy si� dalej cofa�. - Zobaczymy. Szczerze m�wi�c, zastanawiam si�, jakim cudem przetrwali�cie tak d�ugo. - Nasi tr�jno�ni przyjaciele te� si� nad tym zastanawiaj�. Chwila- mi wydaje mi si�, �e nawet my tego nie wiemy. Horza westchn�� i markotnie pokr�ci� g�ow�. - Je�li o mnie chodzi, to przede wszystkim chcia�bym si� dowie- dzie�, dlaczego walczycie. Idirianie nigdy nie stanowili dla was zagro- �enia i nadal by go nie stanowili, gdyby�cie tylko zostawili ich w spo- koju. Czy�by �ycie w waszej doskona�ej utopii sta�o si� a� tak nudne, �e zapragn�li�cie wojny? - Ja z kolei nie rozumiem, dlaczego ty bierzesz udzia� w wojnie - od- parta Balveda, patrz�c mu prosto w oczy. - Wiem, �e Hiedohre jest w... - Heibohre - poprawi� j� Horza. - Niewa�ne, ta asteroida, na kt�rej �yj� Metamorfowie. Wiem, �e jest w sektorze pozostaj�cym pod kontrol� Idirian, ale... - To nie ma nic do rzeczy, Balvedo. Walcz� po ich stronie, ponie- wa� uwa�am, �e maj� s�uszno��, i tyle. Balveda opar�a si� o �cian�. - Jeste�... - Umilk�a, wbi�a wzrok w pod�og�. Po kilkunastu se- kundach podnios�a oczy na Horze. - Naprawd� ci� nie rozumiem. Przecie� z pewno�ci� wiesz, ile gatunk�w, ile cywilizacji, ile uk�ad�w planetarnych, ile istot zosta�o unicestwionych albo zniewolonych przez Idirian i ich zwariowan� religi�! Czy Kultura zrobi�a cokolwiek, co mo�na z tym por�wna�? W dramatycznym ge�cie wyci�gn�a ku niemu r�k� z rozczapie- rzonymi palcami i zawiesi�a g�os. Horza przygl�da� si� jej z �agodnym u�miechem. - Gdyby chodzi�o tylko o liczb� ofiar, z pewno�ci� mia�aby� racj�, Perosteck. Wiele razy m�wi�em Idirianom, �e nie podobaj� mi si� ani ich metody, ani fanatyzm. Ja te� jestem zdania, �e ka�dy powinien sa- modzielnie decydowa� o swoim �yciu. Teraz jednak Idirianie walcz� z wami, a to dla mnie zasadnicza r�nica, chocia� gdyby mnie kto� za- pyta�, powiedzia�bym, �e jestem nie tyle z nimi, ile przeciwko wam. Chyba nawet... - Zastanowi� si�, a nast�pnie roze�mia� cicho. - Chyba nawet by�bym got�w za nich zgin��. - Wzruszy� ramionami. - I to wszystko. Balveda opu�ci�a r�k�, odwr�ci�a wzrok i z niedowierzaniem po- kr�ci�a g�ow�. - Przypuszczam - m�wi� dalej Horza - �e wzi�a� to za �art, kiedy powiedzia�em staremu Frolkowi o moich podejrzeniach dotycz�cych twojego pocisku no�owego. Nie �artowa�em, Balvedo. Naprawd� uwa�a�em, �e to on by� prawdziwym przedstawicielem Kultury, i na- dal tak uwa�am. Nie obchodzi mnie, jakie wznios�e cele stawia przed sob� Kultura ani ilu ludzi zabij� Idirianie. Dla mnie wa�ne jest to, �e s� po stronie �ycia; to prawda, nudnego, staro�wieckiego, biologicz- nego, cuchn�cego, zawodnego i kr�tkowzrocznego, ale jednak �ycia. Wami rz�dz� maszyny. Weszli�cie w �lepy zau�ek ewolucji. Problem bierze si� st�d, �e usi�ujecie tego nie dostrzega�, a na potwierdzenie s�uszno�ci wybranej drogi ci�gniecie za sob�, kogo si� da. Zwyci�stwo Kultury w tej wojnie by�oby najwi�ksz� tragedi�, jaka mo�e spotka� galaktyk�. Przerwa� w nadziei, �e us�yszy odpowied�, ale kobieta w milczeniu nadal kr�ci�a pochylon� g�ow�. Roze�mia� si� gorzko. - Wiesz co, Balvedo? Jak na przedstawicielk� tak wra�liwego ga- tunku wykazujesz niekiedy zdumiewaj�co ograniczon� zdolno�� rozu- mienia uczu� innych istot. - Zrozum uczucia idioty, a sam staniesz si� idiot� - mrukn�a, wci�� nie patrz�c na niego. Horza ponownie za�mia� si� i wsta� z pod�ogi. - Sk�d ta gorycz, Balvedo? Dopiero teraz podnios�a na niego wzrok. - M�wi� ci, Horza - powiedzia�a cicho, ale wyra�nie. - Zwyci�ymy. Tym razem on pokr�ci� g�ow�. - W�tpi�. Nie wiecie jak. - Ale mo�emy si� nauczy�. - Od kogo? - Od ka�dego, kto zechce udzieli� nam lekcji. Po�wi�camy wiele czasu na analizowanie post�powania wojownik�w i fanatyk�w religij- nyc