8576
Szczegóły |
Tytuł |
8576 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8576 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8576 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8576 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
IAIN M. BANKS
Wspomnij Phlebasa
Ba�wochwalstwo jest gorsze od rzezi.
Koran, 2:190
Ktokolwiek jeste�, �yd czy te� poganin,
Ty, kt�ry kr�c�c ko�em s�uchasz, jak wiatr grzmi,
Zwa�: i Phlebas pi�kny by� niegdy�, wysoki jak ty.
T.S. Elliot, �Ja�owa ziemia" IV
w przek�adzie Czes�awa Mi�osza
(pami�ci &illa 9fuota
Prolog
Statek nawet nie mia� nazwy. Nie mia� te� za�ogi, poniewa� okr�t
fabryczny, kt�ry go skonstruowa�, by� od dawna pusty. Z tego same-
go powodu statek nie zosta� wyposa�ony ani w system podtrzymywa-
nia �ycia, ani w kwatery dla ludzi. Nie otrzyma� numeru seryjnego ani
przydzia�u do konkretnej floty, poniewa� zosta� sklecony z fragmen-
t�w przer�nych jednostek bojowych; brak nazwy wynika� z tego, �e
okr�t fabryczny nie mia� czasu na subtelno�ci.
Zrobotyzowana stocznia z�o�y�a statek najlepiej jak mog�a, korzy-
staj�c z kurcz�cego si� zapasu cz�ci, w zwi�zku z czym systemy
obronne, czujniki oraz uk�ad nap�dowy by�y w wi�kszo�ci niesprawne
albo lada chwila mog�y ulec uszkodzeniu. Okr�t fabryczny zdawa� so-
bie spraw�, �e niebawem zostanie zniszczony, istnia�a jednak niewiel-
ka nadzieja, i� jego ostatni produkt zdo�a unikn�� zag�ady.
Jedynym w pe�ni sprawnym elementem nowego statku by� pot�-
ny, cho� nie wyszkolony Umys�, stanowi�cy centralny punkt
konstrukcji. Gdyby statek zdo�a� dostarczy� go w jakie� bezpieczne
miejsce, okr�t fabryczny uzna�by, �e spe�ni� swoje zadanie, chocia�
prawdziwa przyczyna, dla kt�rej nie nada� imienia swojemu ostatnie-
mu dziecku, by�a taka, �e nie m�g� da� nowo powsta�ej jednostce naj-
wa�niejszego: nadziei.
Statek wyprysn�� z doku, zanim roboty zdo�a�y upora� si� z wi�k-
szo�ci� prac wyko�czeniowych, b�yskawicznie przyspieszaj�c oddali�
si� po szale�czej trajektorii od jednostki macierzystej, wpad� w rojo-
wisko gwiazd, gdzie - o czym doskonale wiedzia� - czai�o si� zagro�e-
nie, po czym w��czy� mocno sfatygowane silniki nap�du gwiezdnego,
wymontowane z pojazdu o zbli�onych rozmiarach i tona�u, i wszed�
w nadprzestrze�. Nie do ko�ca sprawne czujniki jeszcze przez u�amek
sekundy obserwowa�y znikaj�c� kosmiczn� stoczni�, potem za� zaj�y
si� przegl�dem przestarza�ych system�w obronnych. Pod pancerzem
okr�tu bojowego, w ciasnych, nie ogrzewanych pomieszczeniach po-
zbawionych powietrza, drony budowlane w po�piechu kontynuowa�y
monta� czujnik�w, generator�w pola, p�l laserowych, przebijaczy
os�on magnetycznych, kom�r plazmowych, magazyn�w g�owic, silni-
k�w manewrowych oraz tysi�ca innych cz�ci, urz�dze� i system�w
niezb�dnych dla prawid�owego funkcjonowania sprawnego okr�tu
bojowego. Stopniowo, w miar� jak okr�t pokonywa� pozaprzestrzen-
ne odleg�o�ci mi�dzy gwiazdami, jego wewn�trzna struktura stawa�a
si� coraz bardziej uporz�dkowana.
Kilkadziesi�t godzin p�niej, podczas pr�b rufowego skanera,
okr�t zauwa�y� odleg��, ale bardzo siln� eksplozj� antymaterii; pro-
mieniowanie rozchodzi�o si� z miejsca, w kt�rym powinien si� znajdo-
wa� statek fabryczny- Okr�t przez chwil� obserwowa� szybko rozsze-
rzaj�c� si� kul� promieniowania, po czym skoncentrowa� uwag� na
wskazaniach przyrz�d�w dziobowych. Zwi�kszy� moc i tak ju� prze-
ci��onych silnik�w.
Robi� wszystko, �eby unikn�� konfrontacji: trzyma� si� z dala od
szlak�w ucz�szczanych przez nieprzyjacielskie jednostki, traktowa�
ka�dy wykryty statek jak pojazd wroga, wykonywa� manewry omija-
j�ce i uniki, a jednocze�nie robi�, co m�g�, �eby jak najpr�dzej dotrze�
na skraj jednego z ramion spiralnej galaktyki, w kt�rej si� narodzi�.
Jeszcze dalej, po przekroczeniu niemal zupe�nie martwej otch�ani, na
kraw�dzi s�siedniego ramienia, czeka�o ocalenie.
Zosta� odkryty w chwili, kiedy ju� prawie dotar� do pierwszej gra-
nicy, gdzie gwiazdy tworzy�y strom� �cian� g�ruj�c� nad nieporuszo-
nym oceanem pustki-
Flotylla nieprzyjacielskich jednostek, kt�ra przypadkiem przelatywa-
�a w pobli�u, wy�ledzi�a go i natychmiast ruszy�a do ataku. Niewystar-
czaj�co uzbrojony, powolny, z niesprawnymi systemami obronnymi, na-
tychmiast poj��, �e nie zdo�a ani uciec, ani zada� napastnikom cho�by
symbolicznych strat. W zwi�zku z tym dokona� samozag�ady, detonuj�c
ca�y zapas g�owic bojowych. W nadprzestrzeni zap�on�o jaskrawo��te
s�o�ce, na sekund� przy�miewaj�c blask pobliskiego ��tego karta.
Detonacja tysi�cy g�owic wytworzy�a szybko rozszerzaj�cy si�, nie-
mal doskonale kulisty ob�ok promieniowania; teoretycznie jego ze-
wn�trzna granica by�a nie do sforsowania zar�wno od zewn�trz, jak
i od wewn�trz, ale analizuj�ce zdarzenie komputery pok�adowe jedno-
stek wchodz�cych w sk�ad flotylli obliczy�y, �e w k��bowisku �cieraj�-
cych si� energii powsta�a na niewyobra�alnie kr�tki u�amek sekundy
nadzwyczaj skomplikowana i ryzykowna droga ucieczki. Odkrycie to
nie wywo�a�o jednak niepokoju, poniewa� szans�, i� drog� t� dostrze-
�e prosty i nieskomplikowany Umys�, w jakie wyposa�ane by�y ma�e
jednostki, r�wna�y si� zeru.
Kiedy wreszcie zorientowano si�, �e Umys� okr�tu, najwyra�niej
znacznie pot�niejszy, ni� ktokolwiek m�g�by podejrzewa�, skorzysta�
w�a�nie z tej jedynej, prawie nierealnej szansy, by�o ju� za p�no, po-
niewa� zd��y� opu�ci� nadprzestrze� i opada� ju� na niewielk� zimn�
planet�, czwart� od samotnego ��tego s�o�ca stanowi�cego centralny
punkt pobliskiego uk�adu planetarnego.
By�o te� za p�no, �eby uczyni� cokolwiek z blaskiem eksplozji,
kt�ry, uporz�dkowany w prosty i �atwo czytelny kod, pomkn�� we
wszech�wiat, g�osz�c wszem wobec o losie, jaki spotka� okr�t, o nad-
zwyczajnej warto�ci osieroconego Umys�u oraz o miejscu, w kt�rym
znalaz� schronienie. Najgorsze ze wszystkiego by�o to (elektroniczne
m�zgi z pewno�ci� zazgrzyta�yby z�bami z w�ciek�o�ci, gdyby mia�y
z�by), �e nie istnia�a mo�liwo�� zaatakowania, zniszczenia ani nawet
wyl�dowania na skutej lodem planecie. Nazywa�a si� Schar, wraz
z kilkoma innymi kr��y�a wok� s�o�ca zawieszonego nad brzegiem
Ponurej G��biny, rozci�gaj�cej si� mi�dzy dwoma ramionami spiral-
nej galaktyki, i by�a jedn� z zakazanych Planet Umar�ych.
1
Sorpen
G�sta ciecz si�ga�a jego g�rnej wargi. Nawet kiedy maksymalnie
odchyli� g�ow� do ty�u i przycisn�� potylic� do kamiennej �ciany celi,
z trudem zdo�a� wystawi� nos nad powierzchni�. Wiedzia� ju�, �e nie
zdo�a w por� uwolni� r�k. Wiedzia�, �e umrze.
W ciemno�ci wi�ziennej celi, w smrodzie i cieple, podczas gdy pot
�cieka� mu po czole, przes�cza� si� przez brwi i zalewa� zamkni�te
oczy, a trans trwa� nieustannie, oswaja� si� z my�l� o nieuchronnej
�mierci. Jednocze�nie, niczym niewidoczny owad bzycz�cy gdzie�
w pokoju, po g�owie ko�ata�a mu si� inna my�l, natarczywa, zupe�nie
niepotrzebna i cholernie wkurzaj�ca. Konkretnie rzecz bior�c, by�o to
zdanie, w obecnej sytuacji pozbawione sensu, a na dodatek zapami�-
tane tak dawno temu, �e nawet gdyby chcia�, nie zdo�a�by sobie przy-
pomnie�, gdzie i od kogo je us�ysza�. Z uporem kr�ci�o si� w k�ko,
jak drewniana �y�ka rozrabiaj�ca ciasto w kamionkowej makutrze:
�Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych zab�jc�w z naj-
bli�szej rodziny nowego Rocznego Kr�la, topi�c ich w �zach Konty-
nentalnego Wsp�czulca, na samym pocz�tku jego Pory Smutku".
W pewnej chwili, zaraz po rozpocz�ciu egzekucji, kiedy jeszcze nie
do ko�ca pogr��y� si� w transie, zacz�� si� zastanawia�, co by si� sta-
�o, gdyby zwymiotowa�. My�li te nawiedzi�y go zaraz po tym, jak
z rur trysn�y strumienie �ciek�w odprowadzanych z pa�acowych toa-
let oraz kuchni usytuowanych - je�li jego obliczenia by�y prawid�owe
- jakie� pi�tna�cie albo szesna�cie pi�ter wy�ej. Bulgocz�ca ciecz na-
tychmiast porwa�a ze sob� zalegaj�ce pod�og� gnij�ce resztki - ani
chybi pozosta�o�� po poprzedniej egzekucji. Wtedy w�a�nie zrobi�o
mu si� niedobrze, opanowa� jednak nudno�ci, doszed�szy do wniosku,
�e nawet je�li opr�ni �o��dek, to i tak ani troch� nie skr�ci swoich
m�czarni.
Zaraz potem, w stanie histerycznego rozbawienia, kt�re cz�sto
ogarnia ludzi skazanych na bezczynne statystowanie w skrajnie nie-
bezpiecznych sytuacjach, pocz�� rozmy�la�, czy przyspieszy�by �mier�,
dolewaj�c �zy do pomyj. Teoretycznie tak, praktycznie jednak r�w-
nie� nie mia�oby to �adnego znaczenia.
P�niej po g�owie zacz�o mu si� ko�ata� to idiotyczne zdanie.
�Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych..."
Ciecz - s�ysza� j� i wyczuwa� stanowczo wyra�niej, ni�by sobie te-
go �yczy�, a z pewno�ci� r�wnie� widzia�by j�, gdyby otworzy� swoje
niezwyk�e oczy - zafalowa�a lekko i na chwil� zatka�a mu nozdrza.
Smr�d by� tak potworny, �e �o��dek podszed� mu do gard�a, ale r�w-
nie� tym razem jako� si� opanowa�, potrz�sn�� g�ow� i odchyli� j�
jeszcze bardziej do ty�u, zyskuj�c bezcenne dwa lub trzy milimetry.
Znowu m�g� oddycha�.
Ale jak d�ugo? Na pr�b� poruszy� sp�tanymi r�kami; nic z tego.
Potrzebowa� jeszcze co najmniej godziny, tymczasem w najlepszym
razie zosta�o mu kilka minut.
Zreszt� i tak nie by� w stanie utrzyma� si� w transie. Niemal ca�ko-
wicie odzyska� �wiadomo��, zupe�nie jakby jego m�zg pragn�� w pe�ni
zazna� smaku �mierci. Pr�bowa� my�le� o czym� pi�knym i wznio-
s�ym, usi�owa� przywo�a� obrazy z dzieci�stwa, przypomnie� sobie
twarz ukochanej sprzed lat, odkry� znaczenie niezrozumia�ego do tej
pory proroctwa albo przepowiedni... Nic z tego. W g�owie mia� pust-
k�, w pustce brz�cz�ce bezsensownie zdanie, doko�a za� �cieki, w kt�-
rych czeka�a �mier�.
Przekl�te staruchy, pomy�la�. Jednym z nielicznych przejaw�w ich
oryginalno�ci oraz poczucia humoru by�o tworzenie nowych rodza-
j�w �mierci. Z pewno�ci� znakomicie si� bawili, wlok�c sflacza�e ciel-
ska do toalety obok sali bankietowej, �eby ca�kiem dos�ownie nasra�
nieprzyjacio�om na g�owy i w ten spos�b si� ich pozby�.
Ci�nienie powietrza ci�gle ros�o. Z daleka dobieg�o st�umione bul-
gotanie, oznaczaj�ce, �e zbli�a si� kolejna fala �ciek�w. Przekl�ci dra-
nie. Mam nadziej�, �e przynajmniej ty dotrzymasz s�owa, Balvedo.
�Jinmoci z Bozlena Dwa likwiduj� dziedzicznych..."
Z rur chlusn�a nast�pna porcja �mierdz�cej g�stej cieczy. Fala za-
kry�a mu nos, a kiedy go min�a, zdo�a� zaczerpn�� spory haust po-
wietrza. Chwil� p�niej poziom p�p�ynnej substancji podni�s� si�
o kilka milimetr�w; �cieki zakry�y mu nozdrza, podpe�z�y do po�owy
nosa i ju� tam zosta�y.
Wstrzyma� oddech.
Pocz�tkowo troch� go bola�o. R�ce, sp�tane sk�rzanymi pasami,
mia� uniesione wysoko nad g�ow� i zaczepione na stalowym haku
stercz�cym ze �ciany. Stopy, r�wnie� zwi�zane, wprowadzono do
wn�trza �elaznej rury, przez co nie m�g� ani ul�y� ramionom, ani od-
sun�� si� od �ciany. Rura ko�czy�a si� tu� nad kolanami, nieco wy�ej
natomiast zaczyna�a si� brudna postrz�piona szmata os�aniaj�ca jego
wiekow�, niechlujn� nago��.
Odgrodzi� si� od b�lu promieniuj�cego z przegub�w i ramion,
jeszcze zanim czterej stra�nicy, w tym dwaj na drabinie, uporali si�
z zawieszeniem go na haku. Jednak nawet wtedy m�zg sygnalizowa�
uparcie, �e co prawda nie boli, ale powinno bole�. Przesta� na to
zwraca� uwag� dopiero w�wczas, kiedy poziom �ciek�w w celi zacz��
z wolna, ale stale rosn��.
Jak tylko zosta� sam w cuchn�cym pomieszczeniu, wprowadzi� si�
w trans przemiany, mimo i� zdawa� sobie spraw�, �e najprawdopo-
dobniej nie ma to najmniejszego sensu. Nie dane mu jednak by�o za-
zna� spokoju, poniewa� zaledwie kilka minut p�niej drzwi otworzy�y
si� ponownie, spuszczono metalowe schodki, a do wn�trza celi wdar�o
si� �wiat�o z korytarza. Wstrzyma� przemian� i odwr�ci� g�ow�, bole-
�nie naci�gaj�c mi�nie karku, by przekona� si�, kim jest nieoczekiwa-
ny go��.
Po schodach, z roz�arzon� b��kitnym blaskiem, kr�tk� pa�k�
w d�oni, schodzi� siwy, zgarbiony Amahain-Frolk, minister obrony
Gerontokracji Sorpenu. Starzec u�miechn�� si� z aprobat�, po czym
odwr�ci� si� w stron� korytarza i oszcz�dnym ruchem r�ki zaprosi� do
wn�trza czekaj�c� na zewn�trz osob�. Zgodnie z przypuszczeniami
wi�nia, okaza�a si� ni� agentka Kultury, Balveda. Lekkim krokiem
wesz�a na a�urowe schodki, rozejrza�a si� doko�a, a nast�pnie utkwi�a
w nim nieruchome spojrzenie. U�miechn�� si� w odpowiedzi, nawet
spr�bowa� skin�� g�ow�, chocia� przeszkadza�y mu w tym wyci�gni�-
te w g�r� ramiona.
- Balveda! By�em pewien, �e ci� jeszcze zobacz�. Przysz�a� odwie-
dzi� gospodarza?
Oficjalnie to on wydawa� przyj�cie. Jeszcze jeden perfidny �arcik
Gerontokracji. Mia� nadziej�, �e w jego g�osie nie s�ycha� strachu.
Perosteck Balveda, agentka Kultury, wysoka, uderzaj�co pi�kna
nawet w zimnob��kitnym blasku, powoli pokr�ci�a kszta�tn� g�ow�.
Kr�tkie czarne w�osy otacza�y jej czaszk� postrz�pionym cieniem.
- Wcale nie chcia�am ci� widzie� ani tym bardziej �egna�.
- Przez ciebie si� tu znalaz�em - przypomnia� jej spokojnym to-
nem.
- Zgadza si�. I ju� tu zostaniesz - przem�wi� Amahain-Folk.
Zszed� po kilku stopniach i zatrzyma� si� na skraju a�urowej metalo-
wej platformy, zawieszonej kilkana�cie centymetr�w nad wilgotn� po-
sadzk�. - Zamierza�em najpierw podda� ci� torturom, ale obecna tu
panna Balveda... - minister na chwil� zawiesi� g�os i przelotnie zerkn��
na kobiet� - uj�a si� za tob�, B�g wie z jakiego powodu. W niczym
jednak nie zmienia to faktu, zab�jco, �e jeste� teraz tam, gdzie twoje
miejsce.
Potrz�sn�� �wiec�c� pa�k�, przeszywaj�c nienawistnym spojrze-
niem prawie nagiego m�czyzn� przykutego do �ciany.
Bah/eda opu�ci�a wzrok na swoje stopy, ledwo widoczne pod d�u-
g� szar� szat� o skromnym kroju. Okr�g�y wisiorek zawieszony na jej
szyi zal�ni� w �wietle s�cz�cym si� z korytarza. Amahain-Frolk cofn��
si� o krok i stan�� przy niej, ale ani na chwil� nie odwr�ci� oczu od
wi�nia.
- Prawie m�g�bym przysi�c, �e zamiast niego widz� Egratina! -
powiedzia� przyciszonym dr��cym g�osem. - Z�udzenie pryska dopie-
ro wtedy, kiedy si� odezwie. M�j Bo�e, ci Metamorfowie to naprawd�
gro�ne stworzenia!
Spojrza� na Balved�, jakby oczekiwa� potwierdzenia s�uszno�ci
swoich s��w, ale spotka� go zaw�d.
- To r�wnie� bardzo dumna, staro�ytna rasa - zauwa�y�a, przesu-
waj�c d�oni� po w�osach. - Zosta�o ich ju� niewielu. Ministrze, czy
mog� powt�rzy� swoj� pro�b�? Darujcie mu �ycie. M�g�by...
Gerontokrata gwa�townie machn�� wychudzon� szponiast� r�k�
i skrzywi� si� z odraz�.
- Nie ma mowy! By�oby dobrze, panno Balvedo, gdyby wreszcie
przesta�a si� pani wstawia� za tym... za tym morderc�, zab�jc�, za tym
podst�pnym szpiegiem! Czy naprawd� uwa�a pani, �e mo�emy przej�� do
jrz�dku dziennego nad zuchwa�ym zab�jstwem i podszywaniem si�
I jednego z naszych ministr�w? Ciarki mnie przechodz� na sam� my�l
i szkodach, jakie m�g�by wyrz�dzi� ten potw�r! Dwaj stra�nicy, kt�rych
adrasn�� podczas aresztowania, ju� nie �yj�, trzeci o�lep� po tym, jak
to... to monstrum naplu�o mu do oczu... - Starzec u�miechn�� si� z�o�li-
vie. - Na szcz�cie uda�o nam si� wyrwa� mu z�by jadowe i unierucho-
li� r�ce, �eby nie m�g� si� zrani�. - Ponownie przeni�s� spojrzenie na
Balved�. - Powiada pani, �e jest ich niewielu? I bardzo dobrze. Wkr�tce
b�dzie o jednego mniej. - Zmru�y� oczy. - Jeste�my wdzi�czni pani i jej
ludziom za pomoc przy zdemaskowaniu przest�pcy, ale to jeszcze nie
oznacza, �e mo�e nam pani dyktowa�, co mamy robi�. W naszej Geron-
tokracji s� i tacy, kt�rzy opowiadaj� si� stanowczo przeciwko uleganiu
jakimkolwiek zewn�trznym wp�ywom, a w miar� jak wojna zbli�a si� do
naszych granic, ich g�os przybiera na sile. Cho�by z tego powodu nie po-
winna pani antagonizowa� tych, kt�rzy s� waszymi sprzymierze�cami.
Balveda zacisn�a usta, z��czy�a szczup�e r�ce za plecami i ponow-
nie opu�ci�a wzrok, natomiast Amahain-Frolk wycelowa� �wiec�c�
pa�k� w wi�nia.
- Wkr�tce umrzesz, oszu�cie, a razem z tob� sczezn� plany twoich
mocodawc�w, kt�rzy pragn�li podst�pnie zaw�adn�� naszym pokojo-
wo usposobionym spo�ecze�stwem! Je�li o�miel� si� nas zaatakowa�,
sko�cz� tak jak ty! My i Kultura jeste�my...
Wi�zie� potrz�sn�� g�ow�, na ile m�g�, i rykn�� co si� w p�ucach:
- Frolk, jeste� g�upcem! - Starzec zachwia� si� jak po uderzeniu,
Metamorf za� krzycza� dalej: - Nie widzisz, �e i tak ju� po was? Za�a-
twi� was Idirianie, a je�li nie oni, to Kultura! Odk�d trwa wojna, ju�
nie jeste�cie panami swego losu. Wkr�tce ten sektor znajdzie si� na
pierwszej linii frontu, chyba �e wcze�niej oddacie go Idirianom. Przy-
s�ano mnie tu, �ebym wam powiedzia� co�, o czym i tak powinni�cie
wiedzie�, a nie po to, �eby podst�pem zmusi� was do czego�, czego
mogliby�cie p�niej �a�owa�. Na lito�� bosk�, cz�owieku! Przecie� Idi-
rianie was nie zjedz�, wi�c...
- Jeste� pewien? S�dz�c po ich wygl�dzie, mogliby to zrobi�. Tr�j-
nogie potwory, naje�d�cy, zab�jcy, niewierni... Chcesz, �eby�my przy-
j�li ich z otwartymi ramionami? �eby�my bratali si� z trzymetrowymi
olbrzymami? �eby�my sypali im kwiaty pod stopy? Wielbili ich bo�-
k�w?
- W przeciwie�stwie do Kultury, oni przynajmniej wierz� w jakie-
go� Boga. - Czu� narastaj�cy b�l, bo skoncentrowa� si� niemal wy-
��cznie na m�wieniu. Na ile m�gt, spr�bowa� ul�y� wyci�gni�tym
w g�r� ramionom, i spojrza� w d�, na ministra. - I przynajmniej kie-
ruj� si� podobnymi zasadami. O Kulturze nie da si� tego powiedzie�.
Amahain-Frolk wyci�gn�� przed siebie r�k� i z chytrym u�mie-
chem pogrozi� mu palcem.
- O nie, przyjacielu. Nic z tego. Nie uda ci si� zasia� ziarna nie-
zgody!
- Ty g�upcze! - Wi�zie� roze�mia� si� z gorycz�. - Chcesz wie-
dzie�, kto naprawd� jest przedstawicielem Kultury na tej planecie?
Bynajmniej nie ona. - Ruchem g�owy wskaza� kobiet�. - To ta lataj�-
ca brzytwa, kt�ra ani na chwil� nie odst�puje Balvedy, jej pocisk no-
�owy. Maszyna, i tyle. Tym w�a�nie w gruncie rzeczy jest Kultura:
bezduszn� maszyn�. Wydaje si� wam, �e powinni�cie sprzymierzy� si�
z Balved�, bo ma dwie nogi i mi�kk� sk�r�, ale w tej wojnie po stronie
�ycia wyst�puje nie ona i nie Kultura, tylko Idirianie, kt�rzy...
- W ka�dym razie ty ju� nied�ugo znajdziesz si� po tamtej stronie!
- parskn�� gerontokrata i zerkn�� z ukosa na Balved�. - Chod�my
st�d. - Wzi�� j� za rami�. - Ten... stw�r cuchnie bardziej ni� sama
cela.
Balveda nawet nie drgn�a. Jeszcze przez chwil� wpatrywa�a si�
w wi�nia wielkimi oczami o smoli�cie czarnych t�cz�wkach, po czym
roz�o�y�a r�ce.
- Przykro mi - powiedzia�a.
Metamorf skin�� g�ow�.
- Mo�esz wierzy� albo nie, ale mnie te� - odpar�. - Obiecaj mi tyl-
ko, �e nie b�dziesz dzi� du�o jad�a ani pi�a, Balvedo. �wiadomo��, �e
mam przynajmniej jednego sprzymierze�ca, sprawi mi ogromn� przy-
jemno��, nawet je�li b�dzie nim m�j najwi�kszy wr�g.
Chcia�, �eby zabrzmia�o to lekko i beztrosko, ale jego g�os ocieka�
gorycz�. Pospiesznie odwr�ci� wzrok.
- Obiecuj� - powiedzia�a Bab/eda, po czym pozwoli�a starcowi od-
prowadzi� si� do drzwi. W progu przystan�a i ponownie spojrza�a
w stron� skaza�ca. Nie spodziewa� si� tego, wi�c przy�apa�a go na
tym, �e bole�nie wykr�ca szyj�, staraj�c si� do ko�ca nie straci� jej
z oczu. Dopiero teraz dostrzeg� pocisk no�owy, zawieszony w powie-
trzu na granicy mi�dzy smug� blasku s�cz�c� si� z korytarza a mro-
kiem wype�niaj�cym cel�. Przypuszczalnie towarzyszy� kobiecie przez
ca�y czas, on jednak nie zdo�a� wcze�niej wypatrzy� smuk�ego, poru-
szaj�cego si� bezszelestnie kszta�tu.
Przez kilka sekund w milczeniu patrzyli sobie w oczy, a potem po-
cisk drgn��.
W pierwszej chwili pomy�la�, �e Balveda poleci�a miniaturowej
maszynie, �eby go zabi�a, szybko i bezbole�nie, i serce ma�o nie wy-
skoczy�o mu z piersi. Jednak pocisk jakby si� zawaha�, po czym wy-
p�yn�� na korytarz, kobieta za� unios�a r�k� w po�egnalnym ge�cie.
- Bora Horza Gobuchul - powiedzia�a g�o�no i wyra�nie. - �e-
gnaj.
Wysz�a z celi. Metalowe schodki natychmiast pow�drowa�y w g�-
r�, stalowe drzwi zatrzasn�y si� z hukiem, a przeci�g�e cmokni�cie
obwie�ci�o o uszczelnieniu po��cze�. Wi�zie� przez jaki� czas gapi� si�
bezmy�lnie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� sta�a pi�kna kobieta,
potem za� ponownie wszed� w trans, kt�ry mia� doprowadzi� do prze-
miany przegub�w, do takiego ich wyszczuplenia, �eby zdo�a� wysun��
r�ce z p�t i uciec. Uczyni� to jednak bez przekonania, poniewa� ostat-
nie s�owa Balvedy, a raczej ton, jakim je wypowiedzia�a, przekona�y
go ostatecznie, �e st�d nie ma ucieczki.
�...topi�c ich w �zach..."
P�ka�y mu p�uca, zaci�ni�te usta dr�a�y spazmatycznie, do gard�a
podchodzi� piek�cy k��b, w uszach wype�nionych gnoj�wk� hucza�
ocean, pod szczelnie zamkni�tymi powiekami rozb�yskiwa�y o�lepiaj�-
ce �wiat�a. �o��dek rozpaczliwie kurczy� si� i rozkurcza�, usta same
chcia�y si� otworzy�, �eby zaczerpn�� powietrza, kt�rego nie by�o. Te-
raz. Teraz si� podda. Nie... Jeszcze troch�... Ale teraz ju� na pewno.
Teraz, teraz, teraz, w tej sekundzie podda� si� wreszcie okropnej czar-
nej pustce, zaraz, natychmiast...
Zanim zd��y� to zrobi�, r�bn�� w �cian�, jakby trafiony czyj��
ogromn� pi�ci�. Uderzenie by�o tak silne, �e zu�yte powietrze wy-
rwa�o mu si� z piersi z ni to krzykiem, ni westchnieniem. Nagle zrobi-
�o mu si� zimno, b�l rozgo�ci� si� w ca�ym ciele. A wi�c tak wygl�da
�mier�: brutalna si�a, b�l, ch��d... i �wiat�o. Za du�o �wiat�a.
Podni�s� g�ow�. J�kn��. Usi�owa� cokolwiek us�ysze�, zobaczy�.
Co si� dzieje? Dlaczego oddycha? Dlaczego znowu jest taki cholernie
ci�ki? Jego ramiona usi�owa�y wyskoczy� ze staw�w, przeguby by�y
poprzerzynane niemal do ko�ci. Kto mu to zrobi�?
W miejscu, gdzie po przeciwnej stronie celi jeszcze niedawno znaj-
dowa�a si� kamienna �ciana, teraz zia�a ogromna dziura o poszarpa-
nych brzegach. Cuchn�ca breja w okamgnieniu uciek�a przez otw�r.
Resztki cieczy sycza�y w zetkni�ciu z rozgrzanym kamieniem, zamie-
niaj�c si� w par�, kt�ra niczym kadzidlany dym otacza�a ogromn�,
stoj�c� na zewn�trz posta�. Kolos mia� oko�o trzech metr�w wzrostu
i troch� przypomina� niewielki, ale pot�nie uzbrojony okr�t bojowy
osadzony na trzech grubych nogach. W he�mie, tak na oko, bez trudu
zmie�ci�yby si� obok siebie trzy ludzkie g�owy. Olbrzym od niechcenia
trzyma� w jednej r�ce dzia�ko plazmowe, kt�rego Horza nawet obu-
r�cz z pewno�ci� nie zdo�a�by d�wign�� z ziemi, w drugiej �ciska� bro�
jeszcze wi�kszych rozmiar�w. Za jego plecami unosi�a si� idiria�ska
platforma strzelnicza, o�wietlona blaskiem eksplozji - Horza wyczu-
wa� je za po�rednictwem �elaza i kamieni, do kt�rych by� przykuty.
Ujrzawszy przybysza, u�miechn�� si� z wysi�kiem, splun��, a nast�pnie
wychrypia�:
- Nie mo�na powiedzie�, �eby� si� szczeg�lnie spieszy�.
\
�
2
137"
Za murami pa�acu, w rze�kim ch�odzie zimowego popo�udnia, czy-
ste niebo migota�o niezliczonymi punkcikami przypominaj�cymi p�at-
ki �niegu.
Horza przystan�� na rampie promu i rozejrza� si� doko�a. Odg�osy
wybuch�w odbija�y si� echem od stromych mur�w obronnych i smu-
k�ych wie� pa�acu-wi�zienia, idiria�skie platformy bojowe wisia�y nad
umocnieniami, prowadz�c niezbyt intensywny ostrza�, przenikliwy
wiatr rozwiewa� k��by srebrzystego py�u wydmuchiwane przez dysze
antylaser�w zainstalowanych na pa�acowym dachu. Gwa�towniejszy
podmuch skierowa� jeden z ob�ok�w na nieruchomy prom; po chwili
Horza stwierdzi�, �e jego wci�� jeszcze wilgotn� sk�r� pokry�a cienka
warstwa odblaskowych mikroziaren.
- Bitwa jeszcze trwa - zadudni� stoj�cy za nim Idirianin.
Grzmi�cy g�os stanowi� odpowiednik ludzkiego szeptu. Horza od-
wr�ci� si�, zadar� g�ow� i spojrza� w wizjer he�mu olbrzyma, ale do-
strzeg� tam tylko zniekszta�cone odbicie w�asnej twarzy. Odetchn��
g��boko kilka razy, bez s�owa skin�� g�ow�, po czym nieco chwiejnym
krokiem skierowa� si� do wn�trza promu. Jaskrawy b�ysk kolejnej
eksplozji gdzie� wewn�trz pa�acu rzuci� mu pod nogi wyd�u�on�, roz-
ta�czon� plam� cienia, potem rampa podnios�a si� i zamkn�a.
Poznacie ich po imionach, rozmy�la� Horza pod prysznicem.
Wszystkie Wszechstronne Jednostki Kontaktowe, na kt�rych przez
pierwsze cztery lata konfliktu spoczywa� g��wny ci�ar prowadzenia
dzia�a� wojennych, nosi�y wydumane �artobliwe nazwy. Nawet naj-
nowsze okr�ty bojowe Kultury wybiera�y sobie przedziwne, zabawne
albo wr�cz przeciwnie - odra�aj�ce imiona, jakby na dow�d, �e Kul-
tura nie jest w stanie powa�nie traktowa� konfliktu, w kt�ry si� wpl�-
ta�a.
Idirianie podchodzili do sprawy zupe�nie inaczej. Wed�ug nich, na-
zwa statku powinna odzwierciedla� sens jego istnienia oraz by� ade-
kwatna do rodzaju pe�nionej przez niego s�u�by. W sk�ad ogromnej
idiria�skiej floty wchodzi�y liczne jednostki, kt�rych nazwy upami�t-
nia�y tych samych bohater�w, te same planety, te same bitwy i kon-
cepcje religijne, uzupe�nione identycznymi pompatycznymi okre�le-
niami. Lekki kr��ownik, na kt�rym obecnie znajdowa� si� Horza, by�
sto trzydziest� si�dm� jednostk� o nazwie �R�ka Boga", w zwi�zku
z czym jego pe�na nazwa brzmia�a �R�ka Boga 137".
Horza nie m�g� si� osuszy� w strumieniu ciep�ego powietrza. Jak
wszystkie elementy wyposa�enia, r�wnie� kabina prysznicowa zosta�a
zbudowana na monumentaln� skal�; kiedy w��czy� nawiew, huraga-
nowy podmuch omal nie wyrzuci� go na korytarz.
Querl Xoralundra, tajny ojciec i kap�an-wojownik sekty Czterech
Dusz, z��czy� r�ce na blacie sto�u. Z punktu widzenia Horzy przypo-
mina�o to kolizj� dw�ch p�yt kontynentalnych.
- A wi�c, Bora Horza, odzyska�e� ju� si�y - zadudni� wiekowy Idi-
rianin.
- Mniej wi�cej - odpar� Horza i odruchowo potar� nadgarstki.
Siedzia� w kabinie Xoralundry na pok�adzie �R�ki Boga 137",
odziany w nieco za obszerny, ale do�� wygodny skafander, kt�ry naj-
wyra�niej przywieziono specjalnie dla niego. Xoralundra, r�wnie�
w skafandrze, poleci� mu go w�o�y�, poniewa� wci�� jeszcze znajdo-
wali si� na niezbyt wysokiej orbicie nad Sorpenem. Wywiad Marynar-
ki Wojennej stwierdzi� obecno�� w uk�adzie s�onecznym Wszechstron-
nej Jednostki Kontaktowej klasy �g�ra"; �R�ka Boga" dzia�a�a
w pojedynk�, musieli wi�c zachowa� ostro�no��, tym bardziej �e czuj-
niki kr��ownika nie wykry�y jeszcze okr�tu Kultury.
Xoralundra pochyli� si� nad sto�em. Pot�na g�owa w kszta�cie sio-
d�a, je�li patrze� na ni� z przodu, o dwojgu du�ych, nieruchomych
oczach osadzonych blisko kraw�dzi czaszki, zawis�a nad Meta-
morfem.
- Mia�e� szcz�cie, Horza. Uratowali�my ci�, ale nie my�l, �e zro-
bi�o nam si� ciebie �al. Pora�ka jest s�uszn� kar� dla tego, kto nie po-
trafi zwyci�a�.
- Dzi�ki, Xora. To najmilsze s�owa, jakie dzisiaj us�ysza�em.
Horza opar� g�ow� na poduszce fotela i przesun�� starcz� r�k� po
p�owych w�osach. Kamufla� powinien znikn�� za kilka dni, ale ju� te-
raz czu�, jak powoli odzyskuje zwyk�y wygl�d. W umy�le ka�dego
Metamorfa, w najg��bszych pok�adach pod�wiadomo�ci, znajdowa�
si� wz�r, do kt�rego dostosowywa�o si� cia�o po ka�dej przemianie.
Horza nie musia� ju� wygl�da� jak gerontokrata, w zwi�zku z czym
usun�� ze �wiadomo�ci niepotrzebny wzorzec, jego organizm za� na-
tychmiast zacz�� si� przekszta�ca�, wracaj�c do stanu neutralnego.
Xoralundra powoli pokr�ci� masywn� g�ow�. Horza wci�� nie
mia� poj�cia, co oznacza ten gest, cho� wielokrotnie wsp�pracowa�
z Idirianami, a samego Xoralundr� zna� jeszcze sprzed wojny.
- Tak czy inaczej, �yjesz - stwierdzi� Idirianin.
Horza skin�� g�ow� i zab�bni� palcami w blat. Siedz�c w ogrom-
nym fotelu, czu� si� troch� jak dziecko, poniewa� nie si�ga� stopami
pod�ogi.
- Uda�o si�. Co prawda w ostatniej chwili, ale jednak. Jestem ci
bardzo zobowi�zany, chocia� przykro mi, �e musia�e� fatygowa� si�
taki szmat drogi, �eby uratowa� nieudacznika.
- Rozkaz to rozkaz. Osobi�cie ciesz� si�, �e to zrobili�my. Teraz
wyja�ni� ci dlaczego.
Horza u�miechn�� si� ukradkiem, bo w�a�nie us�ysza� spory kom-
plement, a tego raczej si� nie spodziewa�. Spogl�da� na poruszaj�ce si�
szerokie usta Idirianina - wystarczaj�co szerokie, �eby zmie�ci�y si�
tam obie moje r�ce, przemkn�o mu przez g�ow� - i s�ucha� precyzyj-
nych stwierdze� wypowiadanych grzmi�cym, pozbawionym emocji
g�osem.
- Dawno temu odwiedzi�e� Schar, jedn� z Planet Umar�ych.
Horza skin�� g�ow�.
- Chcemy, �eby� tam wr�ci�.
- Teraz? - zdziwi� si� Horza. - Obecnie mieszkaj� tam wy��cznie
Metamorfowie. Ju� ci m�wi�em, �e nie b�d� podszywa� si� pod innego
Metamorfa, a ju� na pewno �adnego nie zabij�.
- Nie ��damy tego od ciebie. Wszystko ci wyja�ni�. - Xoralundra
mocniej podpar� si� pot�nymi ramionami i jeszcze bardziej pochyli�
nad sto�em. Gdyby uczyni� to kr�gowiec albo istota cho� troch� zbli-
�ona budow� do kr�gowca, �wiadczy�oby to o jej wielkim zm�czeniu.
- Cztery dni standardowe temu... - Xoralundra przerwa� w p� zda-
nia, poniewa� z he�mu, kt�ry po�o�y� na pod�odze obok fotela, do-
bieg� przenikliwy sygna�. Idirianin podni�s� he�m i postawi� go na sto-
le. - O co chodzi?
Horza nauczy� si� ju� na tyle rozpoznawa� trudno uchwytne zmia-
ny brzmienia g�osu Idirianina, �eby szczerze wsp�czu� jego rozm�w-
cy na wypadek, gdyby okaza�o si�, �e ten nie ma nic wa�nego do po-
wiedzenia.
- Schwytali�my kobiet� - oznajmi� zniekszta�cony g�os z he�mu.
- Ach... - westchn�� Xoralundra i odchyli� si� do ty�u. Przez jego
twarz przemkn�� idiria�ski odpowiednik u�miechu: zacisn�� wargi
i na chwil� zmru�y� oczy. - Doskonale, kapitanie. Czy dostarczono j�
ju� na pok�ad?
- Jeszcze nie, �uerlu. Prom powinien zacumowa� za kilka minut.
Wycofuj� platformy bojowe. Jak tylko wr�c�, b�dziemy gotowi do
opuszczenia uk�adu.
Xoralundra pochyli� si� nad he�mem i mocniej spl�t� d�onie pokry-
te keratynowym pancerzem.
- Co z okr�tem Kultury?
- Wci�� nic, �uerlu. Niemo�liwe, �eby by� w okolicy. Nasz kom-
puter przypuszcza, �e zaczai� si� poza uk�adem, by� mo�e mi�dzy na-
mi a g��wn� flot�. Je�li tak jest, to z pewno�ci� wkr�tce si� zorientuje,
�e nie mamy �adnego wsparcia.
- Wyruszysz w kierunku floty natychmiast, jak tylko agentka Kul-
tury znajdzie si� na pok�adzie, nie czekaj�c na platformy. Czy to ja-
sne, kapitanie? - Spojrzenia Idirianina i cz�owieka spotka�y si� na
chwil�. - Czy to jasne? - powt�rzy� pytanie Xoralundra.
- Tak, �uerlu - odpowiedzia� wreszcie lodowatym tonem dow�d-
ca kr��ownika.
- Dobrze. Prosz� samodzielnie wybra� najbezpieczniejsz� tras�.
Tu� przed odlotem, zgodnie z rozkazem Admiralicji, zniszczy pan �a-
dunkami termonuklearnymi nast�puj�ce miasta: De'aychanbie,
Vinch, Easna-Yowon, Izilere oraz Ylbar.
- Tak jest, que...
Xoralundra pstrykn�� prze��cznikiem.
- Z�apali�cie Balved�? - zdumia� si� Horza.
- Owszem, pojmali�my agentk� Kultury. Osobi�cie uwa�am, �e
ani ten fakt, ani jej eliminacja nie maj� wi�kszego znaczenia. Jednak
Admiralicja zgodzi�a si� na nasz� ryzykown� misj� tylko pod warun-
kiem, �e spr�bujemy j� schwyta�.
- Hm... A co z jej pociskiem no�owym? Za�o�� si�, �e zdo�a� wam
si� wymkn��.
- Dokona� samozniszczenia w chwili, kiedy wprowadzali�my go
na pok�ad promu. - Xoralundra machn�� r�k�; podmuch powietrza,
kt�ry zaraz potem dotar� do Horzy, przyni�s� ze sob� wyra�n� wo�
charakterystyczn� dla Idirian. - Wystarczy. Musz� ci wyja�ni�, dla-
czego zdecydowali�my si� narazi� na niebezpiecze�stwo lekki kr��ow-
nik, �eby pospieszy� ci z pomoc�.
- Zamieniam si� w s�uch.
- Cztery dni standardowe temu grupa naszych okr�t�w przechwyci-
�a samotn� jednostk� Kultury o konwencjonalnym wygl�dzie zewn�trz-
nym, za to, je�li wierzy� naszym skanerom, do�� niezwyk�ej strukturze
wewn�trznej. Okr�t niemal natychmiast dokona� samozniszczenia, ale
jego Umys� zdo�a� uciec. W pobli�u znajdowa� si� uk�ad planetarny.
Umys� wyszed� z nadprzestrzeni dopiero nad sam� powierzchni� jednej
z planet, co dowodzi, �e wbrew naszym dotychczasowym przekona-
niom Kultura osi�gn�a ju� znaczn� bieg�o�� w utrzymywaniu i kszta�-
towaniu p�l hiperprzestrzennych. My na razie mo�emy tylko marzy�
o takiej bieg�o�ci. Mamy podstawy przypuszcza�, �e �w Umys� pocho-
dzi z jednej z nowych Specjalizowanych Jednostek Kontaktowych, kt�-
rych produkcj� Kultura w�a�nie rozpoczyna. Jego schwytanie zapewni-
�oby nam ogromn� przewag� nad nieprzyjacielem.
Querl przerwa� na chwil�, z czego skwapliwie skorzysta� Horza.
- Ta planeta to w�a�nie Schar? - zapyta�.
- Owszem. Je�li wierzy� ostatniej informacji wys�anej przez
Umys�, zamierza� schroni� si� w tunelach tamtejszego Systemu Dowo-
dzenia.
Horza u�miechn�� si� z przek�sem.
- A wy, jak si� domy�lam, nie jeste�cie w stanie temu zapobiec?
- Przybyli�my po ciebie, Bora Horza. To najlepszy �rodek zapo-
biegawczy, jaki wymy�lili�my. S�dz�c po kszta�cie twoich ust, dostrze-
gasz co� zabawnego w tej sytuacji. Wolno wiedzie�, co to takiego?
- Po prostu my�l� sobie o r�nych sprawach. Na przyk�ad o tym,
�e ten Umys� albo mia� mn�stwo szcz�cia, albo jest niesamowicie by-
stry; �e powinni�cie dzi�kowa� swojemu Bogu za to, �e akurat znala-
z�em si� w pobli�u; �e Kultura na pewno nie b�dzie czeka� z za�o�ony-
mi r�kami.
- Mog� �atwo wyja�ni� wszystkie twoje w�tpliwo�ci - odpar� Xo-
ralundra. - Umys� jest wyj�tkowo bystry, ale mia� te� mn�stwo szcz�-
�cia. My te� mieli�my szcz�cie. Kultura nic nie mo�e zdzia�a�, ponie-
wa�, o ile wiemy, nie korzysta z us�ug Metamorf�w, a je�li nawet, to
na pewno nie takich, kt�rzy kiedy� byli na Scharze. Wydaje mi si�
r�wnie�, Bora Horza - doda� Idirianin, ponownie opieraj�c wielkie
r�ce na stole i pochylaj�c g�ow� nad cz�owiekiem - �e ty r�wnie� mo-
�esz m�wi� o sporym szcz�ciu.
- Owszem, ale ja, w przeciwie�stwie do was, zawsze w nie wierzy-
�em.
- Hm... Nie przynosi ci to chwa�y - zauwa�y� Idirianin.
Horza wzruszy� ramionami.
- Tak wi�c chcecie zawie�� mnie na Schar, �ebym odzyska� dla
was Umys�?
- Je�li to mo�liwe. By� mo�e, dozna� powa�nych uszkodze�, by�
mo�e, dokona samozniszczenia, ale stawka jest na tyle cenna, �e war-
to podj�� ryzyko. Naturalnie dostaniesz wszystko, czego b�dziesz
potrzebowa�, lecz nie ukrywam, �e najwa�niejsza jest sama twoja
obecno��.
- Co z innymi? Co z Metamorfami, kt�rzy pe�ni� tam s�u�b� nad-
zorcz�?
- Nie dali znaku �ycia. Przypuszczalnie o niczym nie wiedz�. Za
kilka dni powinni przekaza� rutynowy meldunek, ale ze wzgl�du na
zak��cenia ��czno�ci spowodowane wojn� nie mo�na wykluczy�, �e
nie zdo�aj� wys�a� sygna�u.
- A co... - Horza zawiesi� g�os i przez kilka sekund z udawanym
zainteresowaniem przygl�da� si� liniom, kt�re kre�li� palcem na stole.
- A co wiecie o za�odze bazy?
- Dwaj najstarsi cz�onkowie zostali zast�pieni przez m�odszych,
natomiast obaj m�odzi stra�nicy awansowali i pozostali na miejscu.
- Chyba nie grozi im �adne niebezpiecze�stwo?
- Wr�cz przeciwnie. W obecnej sytuacji Planeta Umar�ych, ukryta
za Barier� Milczenia Dra'Azon, jest jednym z najbezpieczniejszych
miejsc, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Ani my, ani Kultura nie odwa-
�ymy si� urazi� Dra'Azon. W�a�nie dlatego oni nie s� w stanie nic zro-
bi�, a my mo�emy si� pos�u�y� wy��cznie tob�.
Horza tak�e pochyli� si� nieco do przodu.
- Zak�adaj�c, �e jakim� cudem uda�oby mi si� dostarczy� wam ten
metafizyczny komputer...
- S�dz�c po brzmieniu twojego g�osu, zapewne zamierzasz poru-
szy� kwesti� wynagrodzenia - przerwa� mu Xoralundra.
- Istotnie. Ju� wystarczaj�co d�ugo nadstawiam za was karku.
Mam do��. Tam, w bazie na Scharze, jest bliska mi osoba. Je�li si�
zgodzi, chc� j� stamt�d zabra� i wycofa� si� z wojny. To b�dzie moja
zap�ata.
- Nie mog� niczego obieca�, ale przeka�� twoj� pro�b�. B�d� pe-
wien, �e przy jej rozpatrywaniu zostanie uwzgl�dniona twoja d�uga
i wierna s�u�ba.
Horza usiad� g��biej w fotelu i zmarszczy� brwi. Nie wiedzia�, czy
Xoralundra m�wi powa�nie, czy kpi sobie z niego. Sze�� lat z pewno-
�ci� nie by�o d�ugim okresem dla prawie nie�miertelnych istot, ale
z drugiej strony querl Xoralundra doskonale zdawa� sobie spraw�, jak
cz�sto jego w�t�y i kruchy podopieczny stawia� wszystko na jedn�
kart�, nie oczekuj�c w zamian �adnej nagrody, wi�c mo�e jednak m�-
wi� serio.
He�m zapiszcza� znowu, zanim Horza zd��y� otworzy� usta, by
przedstawi� kolejne ��danie. Skrzywi� si� odruchowo. Na idiria�-
skich okr�tach bojowych nat�enie ha�asu by�o wprost proporcjonal-
ne do rozmiar�w czyni�cych go istot i maszyn; zamiast zwyczajnie
m�wi�, wszyscy wrzeszczeli i ryczeli, wszelkie brz�czyki, dzwonki
i elektroniczne piski przyprawia�y o �widruj�cy b�l w uszach, nato-
miast komunikaty przekazywane przez g�o�niki mog�y zwali� z n�g.
Mia� nadziej�, �e podczas jego obecno�ci na kr��owniku nie zostanie
og�oszony alarm bojowy, bo m�g�by tego nie prze�y�.
- O co chodzi? - warkn�� Xoralundra.
- Agentka jest ju� na pok�adzie. Potrzebujemy jeszcze o�miu mi-
nut na �ci�gni�cie wszystkich platform...
- Czy miasta zosta�y zniszczone?
- Tak jest, �uerlu.
- Natychmiast uruchomi� silniki i skierowa� si� ku flocie!
- Querlu, czuj� si� w obowi�zku zwr�ci� uwag�, �e...
- Kapitanie - przerwa� Xoralundra stanowczym tonem - podczas
trwaj�cej obecnie wojny dosz�o do tej pory do czternastu star� jeden
na jeden mi�dzy naszymi lekkimi kr��ownikami typu 5 i Wszech-
stronnymi Jednostkami Kontaktowymi klasy �g�ra". Wszystkie za-
ko�czy�y si� zwyci�stwem nieprzyjaciela. Czy widzia�e�, co zostaje
z lekkiego kr��ownika po takim pojedynku?
- Nie, querlu.
- Ja te� nie, i nie mam najmniejszego zamiaru tego ogl�da�. Wy-
kona� rozkaz. - Idirianin ponownie pstrykn�� prze��cznikiem z boku
he�mu i skierowa� na Horze spojrzenie nieruchomych oczu. - Je�li
twoja misja zako�czy si� sukcesem, zrobi� co w mojej mocy, �eby za-
pewni� ci zwolnienie ze s�u�by i stosowne wynagrodzenie. Jak tylko
do��czymy do g��wnej floty, przesi�dziesz si� na szybki statek zwia-
dowczy i udasz si� na Schar. Przed sam� Barier� Milczenia wsi�dziesz
do promu orbitalnego. Prom b�dzie nie uzbrojony, ale znajdziesz na
nim wyposa�enie, kt�re mo�e okaza� ci si� przydatne, w tym tak�e
nadprzestrzenne skanery spektograficzne, na wypadek gdyby Umys�
dokona� ograniczonej autodestrukcji.
- Sk�d mam wiedzie�, �e b�dzie ograniczona? - zapyta� podejrzli-
wie Horza.
- Pomimo stosunkowo niewielkich rozmiar�w, Umys� wa�y kilka-
set ton. Eksplozja �adunku antymaterii, kt�ry zniszczy�by obiekt o tak
znacznej masie, rozerwa�aby tak�e planet�, a to z pewno�ci� nie
spodoba�oby si� Dra'Azon. �aden Umys� Kultury nie odwa�y si�
podj�� takiego ryzyka.
- Twoja pewno�� siebie wr�cz mnie onie�miela - stwierdzi� Horza
z kwa�n� min�.
W tej samej chwili nat�enie i wysoko�� d�wi�k�w stanowi�cych
t�o dla rozmowy uleg�o wyra�nej zmianie. Xoralundra przysun��
he�m, zerkn�� na jeden z miniaturowych wewn�trznych ekran�w i ski-
n�� g�ow�.
- W porz�dku. Wyruszyli�my. - Przeni�s� wzrok z powrotem na
Metamorfa. - Musz� powiedzie� ci o czym� jeszcze. Eskadra naszych
okr�t�w, kt�ra zniszczy�a jednostk� Kultury, podj�a pr�b� dotarcia
na Schar.
Horza zmarszczy� brwi.
- Oszaleli?
- Wr�cz przeciwnie. Dzia�ali nadzwyczaj roztropnie. Wykorzystali
jedno z chuy-hirtsi, kt�rych ca�e stado schwytali nieco wcze�niej
i chwilowo zdeaktywowali, �eby w przysz�o�ci wykorzysta� do zaska-
kuj�cego ataku na jak�� baz� Kultury. Rzucili je na barier�, ale cho-
cia� trajektoria lotu omija�a planet�, podst�p si� nie uda�. Chuy-hirtsi
zosta�o powa�nie uszkodzone, a kiedy wysz�o z nadprzestrzeni, wpa-
d�o w g�rne warstwy atmosfery i sp�on�o.
- Tak, to rzeczywi�cie by� interesuj�cy pomys�, ale i tak z g�ry
skazany na niepowodzenie. Przy Dra'Azon nawet ten cudowny
Umys�, na kt�rym tak ci zale�y, wygl�da jak zabawka dla dzieci.
Trzeba czego� wi�cej, �eby ich oszuka�.
- S�dzisz, �e ci si� uda?
- Nie wiem. W�tpi�, �eby potrafili czyta� w my�lach, ale kto wie?
Na szcz�cie jestem prawie pewien, �e nie wiedz� o wojnie i �e nie ob-
chodzi�o ich, co porabia�em przez te lata po opuszczeniu Schara, wi�c
chyba nie powinni niczego podejrzewa�, chocia�... - Wzruszy� ramio-
nami. - Tak czy inaczej, warto spr�bowa�.
- Doskonale. W szczeg�y wprowadzimy ci� zaraz po tym, jak do-
��czymy do floty, a na razie powinni�my si� modli�, �eby nie spotka�a
nas �adna przykra niespodzianka. Pomy�la�em sobie, �e b�dziesz
chcia� porozmawia� z Balved�, zanim zostanie poddana przes�ucha-
niu, wi�c uzyska�em zgod� zast�pcy g��wnego inkwizytora floty.
- Nic nie mog�oby mi sprawi� wi�kszej przyjemno�ci - odpar�
z u�miechem Horza.
Querl wr�ci� do swoich obowi�zk�w, Horza natomiast zosta� w je-
go kabinie, �eby odpocz�� i posili� si� przed spotkaniem z Balved�.
Automatyczna kuchnia kr��ownika dostarczy�a posi�ek najbar-
dziej, jej zdaniem, odpowiedni dla humanoidalnej istoty; smakowa�
tak okropnie, �e Horza zjad� tylko tyle, by zaspokoi� pierwszy g��d,
po czym prze�kn�� kilka �yk�w wody destylowanej. Obs�ugiwa� go
medjel - jaszczuropodobny stw�r mniej wi�cej dwumetrowej d�ugo�ci,
o silnie sp�aszczonej g�owie i sze�ciu ko�czynach. Porusza� si� na czte-
rech tylnych, przednie natomiast s�u�y�y mu jako r�ce. Medjele od za-
wsze towarzyszy�y Idirianom. Oba gatunki ��czy�a spo�eczna symbio-
za, rz�dz�ca si� na tyle skomplikowanymi zasadami, �e od chwili kie-
dy Idirianie weszli w sk�ad galaktycznej wsp�lnoty, wielu naukowc�w
straci�o mn�stwo lat i zmarnotrawi�o ogromne dotacje na badania,
kt�re, jak do tej pory, nie pozwoli�y wyci�gn�� �adnych jednoznacz-
nych albo przynajmniej cz�ciowo wiarygodnych wniosk�w.
Sami Idirianie stanowili szczytowe osi�gni�cie ewolucji na Idirze,
b�d�c najpot�niejszymi potworami w�r�d tamtejszych potwor�w. Co
prawda bezwzgl�dna walka o dominacj� ju� dawno zako�czy�a si� ich
triumfem - pokonane gatunki, mocno przetrzebione i os�abione, trafi-
�y do ogrod�w zoologicznych - Idirianom jednak pozosta�a w spadku
nie tylko s�odka �wiadomo�� zwyci�stwa, lecz tak�e ogromna inteli-
gencja oraz biologiczna nie�miertelno��, stanowi�ca i w czasie wojny,
i pokoju (przede wszystkim ze wzgl�du na wysokie nat�enie promie-
niowania na ich ojczystej planecie) bardziej zalet� ni� wad� mog�c�
doprowadzi� do zastoju ewolucyjnego.
Horza podzi�kowa�, kiedy medjel zabra� cz�ciowo opr�nione na-
czynia, ale jaszczur nie odpowiedzia�. Wed�ug powszechnie panuj�cej
opinii, medjele dysponowa�y inteligencj� o jedn� trzeci� mniejsz� od
inteligencji przeci�tnego humanoida (cokolwiek to oznacza�o), czyli
by�y dwa do trzech razy g�upsze od normalnego Idirianina. Stanowi�y
jednak doskona�� si�� bojow�, tym bardziej �e by�o ich mn�stwo -
dziesi��, a mo�e nawet dwana�cie razy wi�cej ni� Idirian. Po czterdzie-
stu tysi�cach lat starannej hodowli lojalno�� mia�y niemal wpisan�
w genotyp.
Chocia� by� bardzo zm�czony, Horza nawet nie pr�bowa� zasn��,
tylko od razu poprosi�, �eby zaprowadzono go do Balvedy. Medjel
zastanowi� si�, a nast�pnie zapyta� przez interkom, czy mo�e spe�ni�
��danie cz�owieka. Odpowied� Xoralundry by�a tak gwa�towna, �e
jaszczur a� si� skurczy�.
- Prosz� za mn� - powiedzia� do Horzy i otworzy� drzwi.
W korytarzach okr�tu, znacznie wyra�niej ni� w kabinie Xoralun-
dry, czu� by�o charakterystyczn� wo� Idirian, lekka mgie�ka za� spra-
wia�a, �e nawet wzrok Horzy si�ga� nie dalej ni� na kilkana�cie me-
tr�w. By�o gor�co, wilgotno, pod�oga delikatnie ugina�a si� pod sto-
pami. Horza pod��a� szybkim krokiem za medjelem.
Min�� dw�ch Idirian, kt�rzy jednak nie zwr�cili na niego naj-
mniejszej uwagi. Ich oboj�tno�� wynika�a nie tyle z faktu, �e wszyscy
na pok�adzie okr�tu wiedzieli, kim jest i sk�d si� tu wzi��, ile raczej
z tego, �e Idirianie niech�tnie okazywali ciekawo��, a zarazem nie lu-
bili przyznawa� si� do niewiedzy.
O ma�o co nie wpad� na dwoje antygrawitacyjnych noszy z ranny-
mi medjelami, pchanych pospiesznie przez dwa uzbrojone jaszczury.
Przystan��, uwa�nie przyjrza� si� rannym; spiralne okopcone �lady na
pancerzach �wiadczy�y o tym, �e u�yta zosta�a bro� plazmowa, t� za�,
o ile mu by�o wiadomo, nie dysponowa�a Gerontokracja Sorpenu.
Zastanawia� si� jeszcze przez chwil�, co to mo�e oznacza�, po czym
wzruszy� ramionami i poszed� dalej.
Po do�� d�ugiej w�dr�wce dotarli do masywnych drzwi. Medjel
powiedzia� co� do interkomu i stalowe p�yty rozsun�y si� na boki.
Przed kolejnymi drzwiami stal idiria�ski stra�nik z karabinem lasero-
wym, ale na widok cz�owieka otworzy� je bez �adnych pyta�. Horza
skin�� mu g�ow� i wszed� do �rodka; drzwi natychmiast zamkn�y si�
za nim, rozsun�y si� natomiast kolejne, dwa albo trzy metry dalej.
Balveda sta�a po przeciwnej stronie celi. Na widok Horzy odchyli-
�a g�ow� do ty�u, a z jej ust wydoby� si� odg�os troch� podobny do
�miechu.
- No, no... - mrukn�a z podziwem. - A wi�c prze�y�e�. Gratuluj�.
Aha, tak przy okazji: dotrzyma�am obietnicy. Co powiedzia�by� na
ma�y rewan�?
- Witaj - odpar� Horza, za�o�y� r�ce do ty�u i niespiesznie zmierzy�
kobiet� uwa�nym spojrzeniem. Mia�a na sobie wci�� t� sam�, prost�
szat� z szarego materia�u i nie by�a nawet zadra�ni�ta. - Co si� sta�o
z tym czym�, co mia�a� na szyi?
Zerkn�a w d�, na miejsce gdzie jeszcze niedawno na jej piersi wi-
sia� ozdobny brelok.
- Mo�esz wierzy� albo nie, ale przeistoczy� si� w zwyk�y rejestra-
tor.
Pos�a�a mu niewinny u�miech i usiad�a ze skrzy�owanymi nogami
na mi�kkiej pod�odze. Horza poszed� w jej �lady; nogi bola�y go ju�
tylko troch�. Przypomnia� sobie smugi na pancerzach rannych medjeli.
- W rejestrator, powiadasz? A mo�e w pistolet plazmowy?
Agentka Kultury wzruszy�a ramionami.
- By� mo�e.
- Tak w�a�nie mi si� wydawa�o. S�ysza�em te�, �e tw�j nieod��czny
towarzysz rozsta� si� z nami w do�� gwa�towny spos�b.
Balveda ponownie wzruszy�a ramionami.
- Ciebie zapewne r�wnie� nie by�oby ju� tutaj, gdyby� mog�a zdra-
dzi� Idirianom jak�� wa�n� tajemnic� - powiedzia�, patrz�c jej prosto
w oczy.
- Zapewne - przyzna�a Balveda. - W ka�dym razie nie by�abym
�ywa. - Rozprostowa�a ramiona i westchn�a g�o�no. - Przypusz-
czam, �e reszt� wojny sp�dz� w jakim� obozie dla internowanych, chy-
ba �e zechc� mnie na kogo� wymieni�. Mam nadziej�, �e to nie po-
trwa zbyt d�ugo.
- Czy�by Kultura zamierza�a si� niebawem podda�? - zapyta� Ho-
rza z przek�sem.
- Wr�cz przeciwnie. Kultura wkr�tce zwyci�y.
Potrz�sn�� g�ow�.
- Jeste� szalona.
- No... Mo�e nie wkr�tce - przyzna�a z oci�ganiem - ale kiedy� na
pewno.
- Je�eli nadal b�dziecie cofa� si� w takim tempie jak przez ostatnie
trzy lata, nied�ugo wyl�dujecie gdzie� w Wielkich Ob�okach.
- Nie zdradz� �adnej tajemnicy, je�li ci powiem, �e nie zamierzamy
si� dalej cofa�.
- Zobaczymy. Szczerze m�wi�c, zastanawiam si�, jakim cudem
przetrwali�cie tak d�ugo.
- Nasi tr�jno�ni przyjaciele te� si� nad tym zastanawiaj�. Chwila-
mi wydaje mi si�, �e nawet my tego nie wiemy.
Horza westchn�� i markotnie pokr�ci� g�ow�.
- Je�li o mnie chodzi, to przede wszystkim chcia�bym si� dowie-
dzie�, dlaczego walczycie. Idirianie nigdy nie stanowili dla was zagro-
�enia i nadal by go nie stanowili, gdyby�cie tylko zostawili ich w spo-
koju. Czy�by �ycie w waszej doskona�ej utopii sta�o si� a� tak nudne,
�e zapragn�li�cie wojny?
- Ja z kolei nie rozumiem, dlaczego ty bierzesz udzia� w wojnie - od-
parta Balveda, patrz�c mu prosto w oczy. - Wiem, �e Hiedohre jest w...
- Heibohre - poprawi� j� Horza.
- Niewa�ne, ta asteroida, na kt�rej �yj� Metamorfowie. Wiem, �e
jest w sektorze pozostaj�cym pod kontrol� Idirian, ale...
- To nie ma nic do rzeczy, Balvedo. Walcz� po ich stronie, ponie-
wa� uwa�am, �e maj� s�uszno��, i tyle.
Balveda opar�a si� o �cian�.
- Jeste�... - Umilk�a, wbi�a wzrok w pod�og�. Po kilkunastu se-
kundach podnios�a oczy na Horze. - Naprawd� ci� nie rozumiem.
Przecie� z pewno�ci� wiesz, ile gatunk�w, ile cywilizacji, ile uk�ad�w
planetarnych, ile istot zosta�o unicestwionych albo zniewolonych
przez Idirian i ich zwariowan� religi�! Czy Kultura zrobi�a cokolwiek,
co mo�na z tym por�wna�?
W dramatycznym ge�cie wyci�gn�a ku niemu r�k� z rozczapie-
rzonymi palcami i zawiesi�a g�os. Horza przygl�da� si� jej z �agodnym
u�miechem.
- Gdyby chodzi�o tylko o liczb� ofiar, z pewno�ci� mia�aby� racj�,
Perosteck. Wiele razy m�wi�em Idirianom, �e nie podobaj� mi si� ani
ich metody, ani fanatyzm. Ja te� jestem zdania, �e ka�dy powinien sa-
modzielnie decydowa� o swoim �yciu. Teraz jednak Idirianie walcz�
z wami, a to dla mnie zasadnicza r�nica, chocia� gdyby mnie kto� za-
pyta�, powiedzia�bym, �e jestem nie tyle z nimi, ile przeciwko wam.
Chyba nawet... - Zastanowi� si�, a nast�pnie roze�mia� cicho. - Chyba
nawet by�bym got�w za nich zgin��. - Wzruszy� ramionami. - I to
wszystko.
Balveda opu�ci�a r�k�, odwr�ci�a wzrok i z niedowierzaniem po-
kr�ci�a g�ow�.
- Przypuszczam - m�wi� dalej Horza - �e wzi�a� to za �art, kiedy
powiedzia�em staremu Frolkowi o moich podejrzeniach dotycz�cych
twojego pocisku no�owego. Nie �artowa�em, Balvedo. Naprawd�
uwa�a�em, �e to on by� prawdziwym przedstawicielem Kultury, i na-
dal tak uwa�am. Nie obchodzi mnie, jakie wznios�e cele stawia przed
sob� Kultura ani ilu ludzi zabij� Idirianie. Dla mnie wa�ne jest to, �e
s� po stronie �ycia; to prawda, nudnego, staro�wieckiego, biologicz-
nego, cuchn�cego, zawodnego i kr�tkowzrocznego, ale jednak �ycia.
Wami rz�dz� maszyny. Weszli�cie w �lepy zau�ek ewolucji. Problem
bierze si� st�d, �e usi�ujecie tego nie dostrzega�, a na potwierdzenie
s�uszno�ci wybranej drogi ci�gniecie za sob�, kogo si� da. Zwyci�stwo
Kultury w tej wojnie by�oby najwi�ksz� tragedi�, jaka mo�e spotka�
galaktyk�.
Przerwa� w nadziei, �e us�yszy odpowied�, ale kobieta w milczeniu
nadal kr�ci�a pochylon� g�ow�. Roze�mia� si� gorzko.
- Wiesz co, Balvedo? Jak na przedstawicielk� tak wra�liwego ga-
tunku wykazujesz niekiedy zdumiewaj�co ograniczon� zdolno�� rozu-
mienia uczu� innych istot.
- Zrozum uczucia idioty, a sam staniesz si� idiot� - mrukn�a,
wci�� nie patrz�c na niego.
Horza ponownie za�mia� si� i wsta� z pod�ogi.
- Sk�d ta gorycz, Balvedo?
Dopiero teraz podnios�a na niego wzrok.
- M�wi� ci, Horza - powiedzia�a cicho, ale wyra�nie. - Zwyci�ymy.
Tym razem on pokr�ci� g�ow�.
- W�tpi�. Nie wiecie jak.
- Ale mo�emy si� nauczy�.
- Od kogo?
- Od ka�dego, kto zechce udzieli� nam lekcji. Po�wi�camy wiele
czasu na analizowanie post�powania wojownik�w i fanatyk�w religij-
nyc