9834
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9834 |
Rozszerzenie: |
9834 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9834 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9834 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9834 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Cezary Chlebowski
BEZ POKORY
tom pierwszy
1998
WST�P
O tym, jak w Grod�cu nad Brynic�, w cieniu Dorotki, obok "tr�jk�ta trzech cesarzy" dorastali mtodzi Szwajowie i Chlebowscy
Kr�l Kazimierz, zwany p�niej Wielkim, zatrzyma� zdro�one konie na wzg�rzu i powiedzia� do otaczaj�cych go dworzan oraz rycerzy:
"Tu b�dziem, tam grodziec wzniesiem, a po lewicy, nad rzek�, czelad� obozem stanie".
Nie min�o wiele czasu, a na wzg�rzu, gdzie kr�l zatrzyma� konie, zbudowany zosta� silny zamek, kt�rego nazw� B�dzin wywiedziono od s��w "tu b�dziem". Trzy kilometry dalej na p�nocny zach�d, na szczycie najwy�szego w okolicy wzg�rza zwanego od niepami�tnych czas�w Dorotk� wzniesiono gr�d, a wok� niego rozwin�a si� osada Grodziec. Trzy kilometry na po�udnie od niej, nad Brynic� powsta�a Czelad�.
Tak opowiada� mi wuj Tesiek i tak od zarania moich w�asnych dziej�w postrzega�em dzieje Grod�ca i okolic, czyli najwa�niejszej cz�ci �wiata. Wprawdzie na Dorotce nie zachowa� si� �aden widoczny fragment �redniowiecznego grodziszcza, ale prawd� pono� niezbit� jest, �e podczas prowadzonych tu trzy wieki temu prac ziemnych pod fundamenty ko�ci�ka �w.Doroty, dokopano si� mur�w i obwa�owa� zaiste cyklopich. Siady �wi�tyni poga�skiej, na kt�re tak�e natrafiono, dzieje tej okolicy przesun�y w g��b historii o tysi�c lat od czas�w kr�la Kazimierza.
Grodziec powsta�, wi�c w miejscu mocno osadzonym w realiach historycznych. Z jednej strony, od wschodu Dorotka, z drugiej, od po�udniowego zachodu Brynic�, struga ledwo zaznaczana jedynie na dok�adniejszych mapach okolicy, ale znana w �wiecie, szczeg�lnie w XIX i pocz�tku XX wieku, o wiele zreszt� bardziej historykom ni� geografom. "Najwi�ksze w historii �wiata imperium, Rosja carska, si�ga�a od Japonii do naszej Brynicy" to cytat z opowie�ci snutych na bujanym fotelu przez wujka Te�ka. Istotnie tak by�o. Przez ca�y XIX wiek, a� do wybuchu I wojny �wiatowej, na tej rachitycznej rzeczce graniczy�y ze sob� dwa zabory, rosyjski i pruski, a kilka kilometr�w dalej na po�udnie by� s�awny "tr�jk�t trzech cesarzy", bo dochodzi� jeszcze klin zaboru austriackiego.
Nic, wi�c dziwnego, �e urodzony w takim miejscu, uwa�a�em przez wiele lat, i� wszystko, co si� tu dzieje, ma historycznie rzecz ujmuj�c wymiar globalny. Co prawda rok 1918 pozbawi� Brynic� rangi rzeki intenmperialnej, ale znaczenie dla Zagl�biak�w mia�a ona nadal wielkie, gdy� oddziela�a �l�sk od wojew�dztwa kielec kiego, czyli "piero�skich Hanys�w" od "Antk�w z Kongres�wki". Przez kilka stuleci Grodziec by� ma��, biedn�, rolnicz� wiosk�, kt�rej miesz ka�cy gospodarowali na wapiennych, kamienistych gruntach najni�szej klasy. Dopiero na pocz�tku XIX wieku pojawi�a si� zapowied� wielkiego boomu dla ca�ego Zag��bia, a wi�c i dla Grod�ca. Sta�o si� to za spraw� nie tylko geolog�w i ich odkry�, ale tak�e, a mo�e przede wszystkim, dzi�ki umys�om �wiat�ych ludzi. Gdy w po�owie ubieg�ego stulecia wie� Grodziec przesz�a z d�br rodziny hrabi�w Bontanich w r�ce Ciechanowskich, mia�o to dla niej znaczenie epokowe. Jan Ciechanowski nale�a�, bowiem do szczup�ego grona najt�szych umys��w gospodarczych tego regionu. Z jego to inicjatywy i kiesy w 1857 roku wybudowano tu pierwsz� na ziemiach pol skich (i pi�t� w �wiecie) cementowni�. Cementownia za� wymaga�a w�gla, a wie dziano ju�, �e ca�y Grodziec le�y na jego grubych pok�adach. Powsta�a, wi�c kopalnia "Maria" ("Grodziec I"), a nied�ugo p�niej na pustkowiu w kierunku Wojkowic Komornych "Grodziec II". Doskona�e po�o�enie handlowe Grod�ca na styku "tr�jk�ta trzech cesarzy" spowodowa�o, �e tutejszym cementem, a potem tak�e w�glem zainteresowa�y si� zak�ady przemys�owe nie tylko z najbli�szej okolicy, ale ze wszystkich trzech zabor�w. Grodziec eksportowa� swoje produkty do po�owy Europy i kawa�ka Azji; osada maj�ca dot�d wielkie problemy z zatrudnieniem i wy�ywieniem "krzok�w" (miejscowych), zacz�a naraz przygarnia� liczne rzesze "ptok�w" (przybysz�w), bo pracy by� nadmiar.
W takiej oto rzeczywisto�ci zjawi� si� pewnego dnia w cementowni grodzieekiej "ptok" zza Bryniey, czyli "od Hanys�w", Jan Bednarek. By� zawodowym podoficerem armii pruskiej, odznaczonym jakim� krzy�em wielkiej rangi za udzia� w wojnie prusko-francuskiej. Przystojny, rzutki, energiczny, wnet zosta� brygadzist� pakowalni w cementowni. Zak�ad pracowa� na trzy zmiany, aby nad��y� z zam�wieniami. Kierowniczk� jednej ze zmian by�a m�oda dziewczyna, Katarzyna Wieczorek, wywodz�ca si� z zasiedzia�ej od wiek�w pod Dorotk� rodziny "krzok�w". Wyra�nie si� jej podoba� m�ody pruski podoficer, ale jako� do bli�szego kontaktu nie dochodzi�o. Przybysze, bowiem byli tu przez miejscowych ci�gle niezbyt mile widziani, a poza tym brygadzista wyra�nie nie zwraca� na ni� uwagi.
A� pewnego dnia sytuacja diametralnie si� odmieni�a. Wobec przechodz�cej Katarzyny brygadzista zachowa� si� bardzo nieprzystojnie. Dziewczyna by�a zgrabna, �adna, on za� w obcym mie�cie ci�gle samotny, wi�c mo�e pod wp�ywem nudy, a mo�e dla zrobienia na z�o�� zadzieraj�cej nosa pannie, po prostu klepn�� j� w pup�. �wiadkowie tego zdarzenia parskn�li �miechem, kt�ry jednak wnet zamar� im na ustach. Bo oto Katarzyna odwr�ci�a si� na pi�cie i z ca�ej si�y paln�a zwierzchnika w twarz. �lub odby� si� po trzech tygodniach. Tak powsta�o stad�o moich pradziadk�w ze strony matki. Zaowocowa�o dziesi�ciorgiem dziatek, z czego wieku dzieci�cego nie prze�y�o troje. Z pozosta�ych, drugim z kolei dzieckiem by�a c�rka Franciszka (1886), p�niej moja babcia. Pradziadek umar� wiele lat przed moim urodzeniem, znam go, wi�c tylko z rodzinnych opowie�ci. By� cz�owiekiem go��biego serca. Kochali si� bardzo z prababci� Katarzyn�, co jest do�� dziwne, bo ona nale�a�a do wyj�tkowych piekielnic. J� pami�tam, umar�a w latach pi��dziesi�tych naszego stulecia w wieku prawie stu lat i �y�aby zapewne o wiele d�u�ej, gdyby nie wypadek. Biegn�c ulic� (podobno do s�siadki na ploteczki) upad�a, z�ama�a nog� i ta si� ju� zrosn�� nie chcia�a. O m�u m�wi�a zawsze ze �zami w oczach, cho� nie wszystko. Pami�ta�a zawsze, kto tu jest "krzokiem", a kto przybyszem i gdy dochodzi�o mi�dzy nimi do rzadkich, na szcz�cie, tzw. ma��e�skich rozm�w, przypomina�a mu o tym w spos�b do�� obcesowy. Otwiera�a na o�cie� drzwi i wskazuj�c palcem na zach�d krzycza�a: "Won za Brynic�, ty piero�ski Hanysie". Gdy Franciszka mia�a lat szesna�cie, spotka�a na swej drodze niewielkiego wzrostem, ale bardzo niespokojnego i przedsi�biorczego przybysza spod �arek, a wi�c "Ptoka" Jana Szwaj�. By� maszynist� kolejowym, kt�ry znalaz� zatrudnienie w Grod�cu, kiedy do tutejszej cementowni wybudowano od B�dzina bocznic� kolejow�. Otacza�a go pewna mgie�ka tajemniczo�ci, bowiem co tydzie� wzywany by� na posterunek carskiej ochrany w B�dzinie. W mig si� uwin�� i nim si�, kto z licznych konkurent�w obejrza�, ju� prowadzi� jedn� z naj�adniejszych panien grodzieckich do o�tarza.
Po roku urodzi�o si� pierwsze dziecko c�rka Aniela (1905), czyli moja mama. M�oda Frania z male�stwem by�y w�a�ciwie od pocz�tku zdane na opiek� rodziny Bednark�w. Dziadek Szwaja, bowiem rzadko popasa� w domu, t�umacz�c si� ci�g�ymi wyjazdami z transportem cementu. Za to cz�ste by�y wizyty ochrany, po��czone z nocnymi rewizjami. �andarmi stale szukali jakiej� wywrotowej bibu�y. Dziadek jednak by� na tyle sprytny, �e nigdy nie mogli go zatrzyma� na d�u�ej, bo nie mieli dowod�w.
Pradziadkowie od samego pocz�tku koso patrzyli na to ma��e�stwo. Szczeg�lnie pradziadek, wychowany w wierze, i� ka�da w�adza, nawet ta zaborcza, pochodzi od Boga, nie bardzo chcia� widzie� pod swoim dachem jakiego� socjalist�". Dlatego te�, podczas przed�u�aj�cej si� kolejnej nieobecno�ci zi�cia w domu, pradziadek Jan gdzie� wyjecha�, a po przyje�dzie i naradzie z prababci� Katarzyn� powiedzia� do mojej babci, a swojej c�rki Frani:
- S�uchaj c�rko, nam si� widzi, �e z tej m�ki chleba je�� nie b�dziesz. Ty sama musisz stan�� na nogi, zdoby� zaw�d, aby sobie i swojej c�rce zapewni� byt. W Warszawie mam kuzyna, kt�ry przez swoje znajomo�ci za�atwi� ci miejsce na p�rocznym kursie akuszeryjnym. My z matk� zajmiemy si� Aniel�, a ty jed� i ucz si�.
I babcia Frania, zap�akana, zrozpaczona, �e musi rozsta� si� z roczn� c�reczk�, pojecha�a do Warszawy. Te p� roku wcale jej nie przelecia�o, jak z bicza strzeli�. Liczy�a dos�ownie nie dni, a godziny dziel�ce j� od powrotu do Zag��bia. Zarywaj�c kolejne noce przygotowywa�a si� do ko�cowych egzamin�w, miotana kompleksami, jak tu ona, "ptok" znad dalekiej Brynicy, da sobie rad� przed pa�stwow� komisj�, w�r�d tylu panien inteligentnych i z dobrych dom�w.
Wieczorem, w przeddzie� ko�cowego egzaminu kto� zapuka� do drzwi wynaj mowanego przez ni� pokoiku. Stan�� w nich pradziadek Bednarek z p�toraroczn� (wtedy) moj� mam� na r�kach. Widz�c przera�on� twarz swej Frani, od progu zawo�a�:
- Nic si� z�ego nie dzieje, wszystko jest dobrze, mo�e nawet za dobrze. Jutro b�dzie og�oszone, �e zosta�a� prymusk� kurs�w. Dyrektor chce ci� zatrzyma� na drugi, tym razem roczny, kurs piel�gniarski. Poniewa� wszyscy wiedz�, jak t�sknisz za domem, nie by�o odwa�nego, kt�ry chcia�by ci to powiedzie�. �ci�gn�li, wi�c mnie, a ja, aby sobie u�atwi� zadanie, wzi��em Anielk�.
Babcia po d�ugich namowach uleg�a, tym bardziej �e ojciec zapytany o m�a powiedzia� z chmurn� twarz�:
- On za tob� nie t�skni. A Anieli u nas ptasiego mleka nie brakuje.
To zdecydowa�o.
Po kolejnym roku, zn�w jako prymusce, zaproponowano babci sta�� prac� w najwi�kszym szpitalu warszawskim przy (obecnym) placu Starynkiewieza, z perspektyw� obj�cia stanowiska starszej piel�gniarki. I mieszkanko. Podzi�kowa�a jednak i wr�ci�a do Grod�ea. Natychmiast te� zjawi� si� jej m�� Janek z kolej nej podr�y za kordon i spraw� za�atwi� szybko i jak mu si� zdawa�o skutecznie:
- W naszej rodzinie kobiety nigdy nie pracowa�y, tylko wychowywa�y dzieci. I u mnie te� tak b�dzie.
W nieca�y rok p�niej (1909), urodzi�o si� drugie dziecko, tym razem syn, Teofil m�j ukochany wujek Tesiek. Ale pradziadkowie ju� czuwali. Nim, bowiem ten syn si� urodzi�, wykorzystali najbli�szy wyjazd zi�cia i oddali babci� na praktyk� do najlepszej krawcowej w B�dzinie.
- Bo z kobietami to tak jest, c�rko - powiedzia� jak�e proroczo pradziadek - albo rodz�, albo si� stroj�. Musisz by� przygotowana na obie ewentualno�ci.
Uko�czy�a, wi�c babcia kurs kroju i krawiectwa. Po urodzeniu si� Teofila, dziadek Szwaja powiedzia� do �ony:
- Nie my�l sobie, �e wygra�a�.
I po roku (1910) urodzi�o si� trzecie dziecko, tak�e syn Edward, a po czterech latach (1914) dziecko czwarte, tym razem c�rka, Teodozja. Wydawa�o si�, �e babcia Franciszka latami b�dzie chodzi�a w ci��y, gdy naraz w sierpniu 1914 roku wybuch�a I wojna �wiatowa. I dziadek znikn�� z pola widzenia na d�u�szy czas. Ale moja dwuzawodowa babcia, nawet z czworgiem ma�ych dzieci, by�a ju� do tego przygotowana.
Pierwsza pr�ba tej samodzielno�ci o ma�o nie by�a ostatni� dla m�odej adeptki akuszerii. Babcia by�a zaledwie w kilka tygodni po urodzeniu Todzi, gdy w pierwszym dniu wojny do Grod�ca wkroczyli Niemcy. Nie mieli wszak daleko od Brynicy, rzeki rozdzielaj�cej dot�d oba zabory, do ko�cio�a, czyli centrum Grod�ca by�o nie wi�cej ni� p�tora kilometra. Od pierwszej chwili wprowadzili drako�skie zarz�dzenia. W obawie przed niespodziewanym atakiem rosyjskiej kawalerii, po�ci�gali (w czasie najintensywniejszych prac polowych) od rolnik�w metalowe brony i pouk�adali je kolcami do g�ry w poprzek wszystkich wjazdowych dr�g do osady, jedynie na dzie� odsuwaj�c je na bok, dla uzyskania w�skiego traktu.
��te plakaty obwieszczaj�ce Sperzeit czyli godzin� policyjn� od zmroku do �witu zapowiada�y zastrzelenie ka�dego, kto si� temu nie podporz�dkuje. A babcia akurat o zmierzchu wr�ci�a do domu po przyj�ciu jednego z pierwszych porod�w. Zasta�a czworo g�odnych i rozwrzeszezanych dzieci oraz wiadomo��, �e jest wezwana do porodu na drugi kraniec osady. Zanim wprowadzi�a jaki taki �ad w domu, nim przygotowa�a co� do zjedzenia, nim pok�ad�a dzieci spa�, by�a ju� noc. Mimo ostrze�e� najstarszej c�rki, �e jest przecie� godzina policyjna, posz�a, bo j� w Warszawie nauczono, �e lekarz i akuszerka maj� obowi�zek i�� zawsze, bez wzgl�du na przeszkody, tam gdzie s� ludzie w potrzebie. Sz�a, wi�c uliczkami wymar�ej i wyciszonej osady, ws�uchana jedynie w staccato swoich obcas�w po bruku. Na wysoko�ci ko�cio�a, us�ysza�a cichy, ale wyra�ny szept:
- Ein!
Spojrza�a w za�om muru i z przera�eniem dostrzeg�a w odleg�o�ci zaledwie kilku metr�w wylot wymierzonej w ni� karabinowej lufy i po�yskuj�cy w �wietle ksi�yca zarys szpiczastej pikielhauby na przekrzywionej g�owie celuj�cego Niemca.
- Zwei! - dobieg� do niej ten sam szept.
- Halt!
- Schisse nicht! - wrzasn�a babcia.
Przera�ony Niemiec wyrzuci� obie r�ce z karabinem w g�r� i skoczy� do nie wiasty krzycz�c nieprzytomnie:
- Halt! Halt! Halt!
A gdy wreszcie dopad� babci, chwyci� j� za rami� i zacz�� trz��� z niespotykan� si��, wo�aj�c:
- Wer bist du? Wer bist du?
- H�... ba... mme...! - 1 odkrzykn�a poprzez to szarpanie i klekot z�b�w.
Niemiec spojrza� na ni� przytomniej, cho� nadal powtarza� bezwiednie:
- Hebamme... Hebamme... [akuszerka]
Potem wr�ci� pod mur, opar� o niego karabin z d�ugim bagnetem, zsun�� spod brody pasek, zdj�� pikielhaub�, powiesi� na bagnecie i zacz�� wielk� chustk� ociera� mokr� od potu �ysin�. Mamrota� przy tym ca�y czas, ni to do siebie, ni to do babci:
- Dzio�cha! Jezusku Przenaj�wi�tszy! Dzio�cha! Jo bych ci�, dzio�cha, zaszczyli�. Dzio�cha! Maryjko Boska! Jo bych ci� zaszczyli�.
Teraz sytuacja si� odwr�ci�a. Niedawna ofiara zacz�a uspokaja� wyko�czonego nerwowo �o�nierza. Babcia stara�a si� jak najszybciej zako�czy� to wydarzenie, on za� to si� litowa� nad ni� i nad sob�, to odzywa� si� w nim niemiecki s�u�bista.
- Jezus, dzio�eha, jo bych ci� zaszczyli�. Ty ni mo�esz i�� dali bez Passierschein. Jo ci� wezm� na wacha. Ordnung! Jezus, dzio�cha.
I tak si� sta�o, jak powiedzia�. Na wartowni wylegitymowali babci�, wystawili przepustk� na ca�y miesi�c, dali �o�nierza jako konw�j i kazali wraca� do domu. Babcia oczywi�cie posz�a z konwojem, ale nie do domu, tylko do nast�pnej rodz�cej. Bo uwa�a�a, �e tam jest potrzebniejsza. I mimo tego wstrz�saj�cego prze�ycia wcale nie zaniecha�a nocnych marsz�w pustymi uliczkami. Teraz jednak, zgodnie z instrukcj�, �ciskaj�c w r�ku przepustk�, zatrzymywa�a si�, co sto krok�w i krzycza�a w czarn� pustk�:
- Achtung! Hebamme!
Pot�n� ostoj� mojego drzewa genealogicznego by�y przynajmniej w ostatnim pokoleniu osamotnione babcie. Przyk�ad ga��zi mego ojca tak�e to potwierdza.
Pod koniec ubieg�ego wieku Grodziec ci�gle p�cznia� od mieszka�c�w sta�ych i doje�d�aj�cych do pracy. Tych sta�ych by�o prawie pi�� tysi�cy. To ju� nie by�a wie�, teraz si� m�wi�o "osada Grodziec". Osada rozrasta�a si� wzd�u� Brynicy, w kierunku Wojkowic. W s�siedztwie "Grod�ea II", zwanego nast�pnie Grodzieckim Towarzystwem Kopal� W�gla i Zak�ad�w Przemys�owych, wytyczono przez bezludzie d�ug�, p�torakilometrow� ulic� (p�niej Konopniekiej), kt�r� obudowano jednakowymi, dwupi�trowymi, kopalnianymi blokami z czerwonej ceg�y. W ten spos�b powsta�a Kolonia, a w�a�ciwie "Pekin". I cho� by�a to przecie� integralna cz�� Grod�ea, podzia� by� (a nawet jest do dzisiaj) tak wielki, �e w codziennych rozmowach na Kolonii m�wi�o si�: "id� na Grodziec", za� na Grod�cu: "id� na Pekin".
Ciekawa jest genealogia tej chi�skiej nazwy. Sk�ada�y si� na ni� trzy elementy. Po pierwsze, Pekin dzi�ki zwartym blokom mieszka� kopalnianych by� najg�ciej zaludnion� cz�ci� Grod�ea. Po drugie, bloki robotnicze bez wodoci�g�w i kanalizacji, z ubikacjami na podw�rkach, przypomina�y azjatycki prymityw. I po trzecie, Pekin jedn� stron� przylega� do kopalnianych zabudowa� i parku, z drugiej za� strony, tam gdzie ci�gn�� si� r�wnolegle do "grodzieckieu� ulicy Kijowskiej oraz cementowni, oddzielony by� od nich, przez ponad p� wieku, d�ugim, podobnym do chi�skiego, murem z czerwonej ceg�y, rozebranym dopiero po sze��dziesi�ciu latach, ju� za "p�nego Gomu�ki".
Pekin si� rozrasta�. Na prze�omie wiek�w mia� ju� w�asny szpital g�rniczy, ambulatorium, szko��. I w�a�nie z ni� zwi�zany jest kawa�ek historii mojej rodziny. Tej ze strony ojca. Nasza linia Chlebowskich ubieg�y wiek sp�dzi�a prawdopodobnie na Kielecczy�nie. To "prawdopodobnie" w s�ownictwie historyka brzmi troch� dziw nie, ale takie jest �ycie. Niejeden szewc bez but�w chodzi. Zaj�ty spisywaniem dzie j�w innych, przegapi�em w�asne, daj�c spokojnie umrze� dw�m moim ciotkom ze strony ojca, istnym skarbnicom wiedzy rodzinnej. M�j pradziad Chlebowski, szlachcic rodowy herbu Poraj, kt�remu w�adze carskie zarekwirowa�y za "polskie bunty" maj�teczek w Pi�czowskiem, wr�ciwszy z kilkuletniego zes�ania na Sybir, osiad� z �on� w Kielcach. �yli skromnie z oszcz�dno�ci. Tu w 1872 roku urodzi� si�, jako jedno z wielu dzieci, m�j przysz�y dziadek Antoni. Studiowa� potem na uniwersytecie w Krakowie, gdzie pozna� studentk�, pann� z Radomia, Helen� Ko�aczy�sk� (1878), herbu �lepowron. �lub wzi�li w Krakowie w ostatnim roku ubieg�ego wieku, studi�w nie doko�czyli, bo nie by�o, za co i wr�cili do Kielc, gdzie w 1900 roku uro dzi�o si� ich pierwsze dziecko, c�rka tak�e Helena. Po kilku miesi�cach dziadkowi uda�o si� znale�� prac� nauczyciela w Sielcach ko�o Skalbmierza i tam w 1902 roku urodzi� si� m�j ojciec Zygmunt.
W�glowe Klondike nad Brynic� promieniowa�o s�aw� awet na podkieleckie wsie i pewnego dnia m�odzi Chlebowscy z dwojgiem male�kich dzieci znale�li si� w Sosnowcu, t�ry w tamtych czasach nosi� jeszcze nazw� Sosnowiec. Tu dziadek znalaz� zatrudnienie w miejscowym gimnazjum. Naucza� wszystkiego, tak�e tego, czego w�adze zabrania�y. A by� to rok 1905, pe�en rewolucyjnych niepokoj�w i wzmo�onej podejrzliwo�ci w�adz carskich. Na skutki nie trzeba by�o d�ugo czeka�. Za potajemne nauczanie historii Polski i j�zyka polskiego natychmiast wyrzucono m�odego nauczyciela z posady. Cud boski, �e sko�czy�o si� na dwutygodniowym przetrzymaniu dziadka w cyrkule, ale znajomo�ci i protekcje by�y za ma�e, aby go uchroni� przed kar� najdotkliwsz� wilczym biletem na zatrudnienie w ca�ym szkolnictwie imperatorskim, albo innym, finansowanym z bud�etu pa�stwowego. Dwoje m�odych ludzi z ma�ymi dzie�mi stan�o przed widmem g�odu.
Szcz�liwie jednak kto� przypadkiem doszuka� si� znajomo�ci, czy te� bardzo odleg�ego powinowactwa, Chlebowskich z Ciechanowskimi, dobroczy�cami grodzieckimi. Oni to znale�li rozwi�zanie i�cie salomonowe. W�a�nie na Pekinie ko�czono rozbudow� kopalnianej szko�y powszechnej. Wa�ne by�o, �e kopalnianej, a nie pa�stwowej. Dziadka zatrudniono tu najpierw jako nauczyciela "godzinowego", nast�pnie "ca�odniowego", a po p� roku zosta� kierownikiem tej szko�y, co wi�za�o si� ze s�u�bowym mieszkaniem w tym samym budynku. Dzi�ki temu m�g� sprowadzi� do Grod�ca �on� i dzieci, tu�aj�ce si� dot�d po Sosnowcu. W 1911 roku urodzi�o si� trzecie i ostatnie dziecko c�rka Maria.
Dziadek �y� jeszcze sze�� lat i w trzecim roku I wojny �wiatowej nagle zmar�. Zostawi� po sobie szko�� bardzo zadban�, z wdro�on� w niej surow� dyscyplin�. Po dziesi�tkach lat ojcowie moich koleg�w m�wili: "Tw�j dziadek nieraz naderwa� mi ucho, ale dzi�ki niemu nauczy�em si� historii i rozkocha�em w czytaniu ksi��ek". Niestety, �y� w przekonaniu, i� ma zapewniony od Boga �ywot wieczny, by� przy tym zawo�anym spo�ecznikiem, podejmuj�cym wiele dzia�a� na w�asny koszt, tak, �e po jego �mierci babcia Helena wraz z trojgiem dzieci znalaz�a si� w biedzie. Pr�bowa�a zast�pi� m�a w prowadzeniu szko�y, ale czas wojny nie sprzyja� nauce. Ci�gn�ce przez Grodziec wojska niemieckie zajmowa�y budynek na kwatery i babcia musia�a szuka� innego, dorywczego zarobku.
Dwoje starszych dzieci dostrzeg�o jeszcze za �ycia ojca, �e bez ich pomocy rodzina daleko nie zajdzie. Pierwszy wyczyn dwunastoletniego w�wczas Zygmunta, w przysz�o�ci mojego papy, polega� na skleceniu klatek na kr�liki w jednej z przyszkolnych kom�rek. Nie by�o to wprawdzie dzie�o na wystaw�, gdy� m�j ojciec do takich prac mia� przys�owiowe dwie lewe r�ce, ale klatki cechowa�a du�a wytrzyma�o��.
W kilka miesi�cy p�niej, jeszcze przed zim� 1914-1915 roku, trzeba by�o w tej kom�rce zbudowa� zagrod� dla k�z, kt�re jak wiadomo �r� byle, co, a mleko daj� nadzwyczaj po�ywne. Te bardzo niewymagaj�ce i wdzi�czne zwierz�ta synonim biedy sta�y si� niemal symbolem Zag��bia. Jesieni� 1914 roku zabieli�y si�, wi�c od k�z zbocza Dorotki i niedalekiej Parciny. Tam tak�e chodzili ze swymi �ywi cielkami m�odzi Chlebowscy, gdy tylko wr�cili ze szko�y i odrobili lekcje. Przewa�nie mojemu tacie towarzyszy�a jego starsza siostra Hela, ale bywa�o, �e do��cza�a te� trzyletnia Marysia. Opr�cz k�z zabierali ze sob� kilka du�ych work�w i dwuko�owy w�zek. Gdy kozy rwa�y zapylon� mia�em z kopalnianych komin�w macierzank�, ich pasterze wype�niali worki narwan� traw�, na kt�r� w klatkach czeka�y ci�gle g�odne kr�liki.
Tak, wi�c I wojna zasta�a obie moje przysz�e babcie bez m��w, w ci�kiej sytuacji materialnej i z licznym dzieci�cym drobiazgiem. Przez wojenne lata wyzbyty si� wszystkich swoich osobistych potrzeb, dbaj�c jedynie o to, by ci�k� prac� zapewni� dzieciom, jakie takie wy�ywienie, przyodziewek i nauk�. Nie znaj�ce si� na razie dzieci wzrasta�y, chodzi�y do szk�, najpierw do powszechnych w Grod�cu, potem do gimnazj�w w B�dzinie i Sosnowcu, wreszcie doro�la�y pod skrzyd�ami swoich matek.
Pierwszy wy�ama� si� z tego m�j ojciec. Dwukrotnie w 1919 roku zg�asza� si� na ochotnika przed komisjami poborowymi w B�dzinie, ale lat mia� przecie� siedemna�cie, a wygl�d, krzep� i zdrowie pi�tnastolatka. Dwukrotnie go odrzucono, wi�c na wiosn� 1920 roku, na kilka tygodni przed przej�ciem do przedostatniej klasy gimnazjum w B�dzinie, gdy wojna na wschodzie rozgorza�a na dobre, znikn�� z domu i przepad� na p� roku. Pojawi� si� w Grod�cu w ko�cu wrze�nia, wymizerowany, zawszony, w jakim� bardzo niekompletnym i okropnie podartym mundurze, i do tego o kulach. Okaza�o si�, �e w poszukiwaniu komisji, kt�ra by go przyj�a, zaw�drowa� a� za Warszaw�, do Garwolina, i tam dosta� skierowanie do batalionu fortecznego twierdzy w Brze�ciu nad Bugiem, gdzie go przydzielono jako amunicyjnego do kompanii cekaem�w. Tu odnalaz� kuzyn�w babci Heleny, Ko�aczy�skich, i u nich si� do�ywia�, bo w wojsku panowa� g��d.
Przed nadej�ciem armii Tuchaczewskiego batalion otrzyma� rozkaz opuszczenia twierdzy i przemieszczenia si� forsownym marszem w kierunku Siedlec. Trzeciej nocy, w czasie paniki spowodowanej niespodziewanym atakiem konnicy bolszewickiej, w�z amunicyjny przejecha� ojcu przez stop� i zako�czy� definitywnie jego wojaczk�. O kwicie, czo�gaj�cego si� pust�, zapylon� drog� mi�dzy frontami, zabra� na w�z zes�any przez opatrzno�� felczer z pobliskiej wsi i na poddaszu bardzo n�dznej ob�rki przechowa� go do czasu, gdy nasi po sierpniowej Wiktorii nad Wis�� powr�cili tu na karkach uciekaj�cych bolszewik�w. Kolumna sanitarna zabra�a ojca do Pruszkowa, gdzie w szpitalu polowym raz jeszcze zestawiono mu �le zrastaj�c� si� stop�, a po trzech tygodniach wsadzono do poci�gu jad�cego do Katowic.
Powr�t taty wp�yn�� na bieg �ycia ca�ej rodziny. Oczywi�cie, spraw� najwa�niejsz� by�o przywr�cenie stopie ca�kowitej sprawno�ci. Na szcz�cie, okaza�o si� to niezbyt skomplikowane. G�rnicze ambulatorium mie�ci�o si� dwa bloki za szkol�, g�rniczy szpital dwa kolejne bloki dalej. Poza tym w Grod�cu nie by�o tak wielu rannych uczestnik�w bohaterskiej kampanii znad Wis�y.
W B�dzinie uruchomiono przyspieszony kurs maturalny, zaistnia�a wi�c szansa, �e to, co ojciec straci� przez ucieczk� na front, mo�na b�dzie szybko nadrobi�. Tymczasem jednak babcia Helena, po czteroletniej har�wce powa�nie zaniemog�a i kto� musia� zast�pi� j� w zarabianiu na �ycie ca�ej rodziny. Ciechanowscy pospieszyli z zapewnieniem, �e gdy tylko ojciec od�o�y kule i zda matur�, b�dzie m�g� rozpocz�� prac� w biurze Grodzieckiego Towarzystwa Kopal� W�gla i Zak�ad�w Przemys�owych.
Tak si� te� w nied�ugim czasie sta�o, jednak nie bez pewnych komplikacji. Choroba babci zmusi�a, bowiem tat� do przerwania nauki i rozpocz�cia pracy zawodowej. Gdy po roku m�g� powr�ci� do ksi��ek, matury dla ekstern�w ju� si� w B�dzinie sko�czy�y. Musia�, wi�c, korzystaj�c z pomocy Ko�aczy�skich, przygotowywa� si� do swego egzaminu dojrza�o�ci a� w Brze�ciu. Po powrocie do Zag��bia dowiedzia� si�, �e w Sosnowcu zosta�y zorganizowane pomaturalne kursy in�yniersko-techniczne. O przyj�cie nie by�o �atwo, bo zg�osi�o si� wielu ch�tnych. No, ale nie ka�dy z nich mia� za sob� kampani� 1920 roku. Zacz��, wi�c ojciec r�wnocze�nie prac� i nauk�.
Zmiany nast�powa�y teraz w szybkim tempie. Szko�a na Pekinie, w kt�rej rodzina nadal mieszka�a po �mierci dziadka, upomnia�a si� o to s�u�bowe pomieszczenie dla nowego kierownika. Lokum nie nale�a�o do nadzwyczajnych, ale kierownik szko�y powinien mieszka� na miejscu. Chlebowscy musieli si�, wi�c wyprowadzi�. Akurat przy ulicy Konopnickiej s�u�by budowlane kopalni ko�czy�y budow� dw�ch kolejnych dwupi�trowych blok�w: jednego g�rniczego, drugiego urz�dniczego. Na pierwszy rzut oka wydawa�y si� prawie jednakowe, jednak r�ni�y si� znacznie. Oba mia�y po dwie klatki schodowe, ale na ka�dym pi�trze w budynku g�rniczym by�y trzy mieszkania (dwa pokoje z kuchni� bez kanalizacji, a woda oraz sanitariaty na podw�rku), za� w urz�dniczym, skanalizowanym, na ka�dym pi�trze mie�ci�y si� dwa trzypokojowe mieszkania z kuchni� i pe�nym sanitariatem. Ojcu, ze wzgl�du na charakter pracy i liczn� rodzin�, przypad�o mieszkanie w tym drugim bloku.
Ale rodzina wcale nie mia�a zamiaru mieszka� razem bez ko�ca. Pierwsza zbuntowa�a si� Helunia. Tu musz� wyja�ni�, �e obecno�� w jednej wsp�lnie mieszkaj�cej familii Chlebowskich dw�ch niewiast o imieniu Helena powodowa�a szereg mniej lub bardziej zabawnych komplikacji. Dlatego te� utar�o si�, �e Helen� by�a mama, za� dwudziestoletnia c�rka zosta�a Helunia. Ot� Helunia, jedna z pierwszych skautek zag��biowskich, po maturze w b�dzi�skim, wysoko notowanym gimnazjum �e�skim Repli�skiej, zd��y�a id�c �ladami dziadka zaliczy� tak�e dwu letnie seminarium nauczycielskie. Oczywi�cie prac� w grodzieckiej szkole na Pekinie mia�a zapewnion�, ale ona, ku powszechnemu zaskoczeniu, powiedzia�a "nie". I to nie tylko, dlatego, �e mia�a ju� do�� rodzinnego parasola nad sob�.
Polska, po pi�ciopokoleniowej niewoli i rozbiorach, wraca�a na swoje stare ziemie na wschodzie. Po zaborcach przejmowa�a spadek straszny, przede wszystkim w o�wiacie. Analfabeci stanowili �rednio ponad 40 procent spo�ecze�stwa, od 20 procent na zachodzie do 90 procent na rubie�ach wschodnich. Dlatego te� m�oda, dopiero, co wykszta�cona kadra nauczycielska za punkt swego honoru uwa�a�a wyjazd na ziemie wschodnie. Tak te� by�o i z Helunia. Nim si�, kto obejrza�, ju� pako wa�a walizeczk�, aby obj�� swoj� pierwsz� nauczycielska posad� we wsi Narew w powiecie Bielsk Podlaski. W nowym, jeszcze nie bardzo zasiedzia�ym mieszkaniu przy ulicy Konopnickiej, pozosta� �wie�o upieczony urz�dnik kopalni Grodziec m�j ojciec, wraz z coraz bardziej choruj�c� matk� Helen� i dziesi�cioletni� siostr� Marysi�, nazywan� w rodzinie Merynk�. Po niespe�na roku do Grod�ca nadszed� obszerny list od Heluni, a wraz z nim zaproszenie na �lub. Przysz�y pan m�ody by� od niej starszy o pi�tna�cie lat, "i mamusiu kochana tak �miesznie m�wi chaliera zamiast cholera, Jewropa zamiast Europa i pije herbat� nie wyjmuj�c �y�eczki ze szklanki".
- Jezus, Maria! Zygmek, nasza Helunia za jakiego� kacapa wychodzi! - krzykn�a do mego przysz�ego ojca babcia Helena, �api�c si� za serce.
Nie da�o si� ukry�. Jan Kowerda by� Rosjaninem po ojcu, ale Polakiem po matce szlachciance Antoninie z Horbaczewicz�w To ju� troch� poprawi�o jego notowania u przysz�ej te�ciowej. A gdy si� okaza�o, �e jeszcze rok temu walczy� przeciwko Tuchaczewskiemu w bia�orusko-litewskiej dywizji pod rozkazami genera�a Bu�ak-Ba�achowicza, babcia by�a ju� zupe�nie zjednana. Pojechali na �lub ca�� tr�jk�. Wr�cili przekonani, �e taki m�� by� Heluni przeznaczony przez los Jan podbi� ich serca. Przed wyjazdem rodziny z Narwi powiedzia�:
- Mamasza, teraz to ja pracuj� jako urz�dnik le�ny w Wa�kach, ale za p� roku obejmuj� le�nictwo w W�lce Dobrzy�skiej. Tam jest pi�kna le�nicz�wka, trzy pokoje z kuchni�, kancelari� i slu�b�wk�. Byli�my tam z Helunia niedawno, bardzo si� jej podoba. I praca na ni� czeka w szkole. Gdy tylko tam osi�d�, to niech Zygmek zostaje nad Brynic�, a ty, mamasza, z Merynk� przyje�d�asz do nas na sta�e. Ja wreszcie chc� mie� babiniec w domu.
I po roku rzeczywi�cie tak si� sta�o, a m�j ojciec zosta� sam w trzypokojowym mieszkaniu na Pekinie.
U Szwaj�w za� na Grod�cu zmiany by�y mniejsze, bo i dzieci nie wysz�y jeszcze z wieku szkolnego. Wszystko spoczywa�o na barkach babci Franciszki i pradziadk�w Bednark�w. Odnalaz� si� tak�e niespodziewanie dziadek Jan Szwaja. Zjawi� si� w doro�ce wynaj�tej sprzed b�dzi�skiego dworca, elegancki, przy medalach i ze zdj�ciem, na kt�rym Komendant go dekoruje. Dzieci przytuli� do piersi, aczkolwiek wyra�nie czu� si� dotkni�ty, �e te poza moj� pi�tnastoletni� ju� wtedy mam� nie pozna�y go. Jedynie sze�cioletnia Todzia pcha�a mu si� na kolana, bo z cukierkami przyjecha�. Wzi�wszy to za objawy jej mi�o�ci szczerej i bezinteresownej, zapowiedzia�, �e jak tylko ureguluje swoje sprawy osobiste, zabierze c�rk� do siebie. Wida� by�o jednak, i� jest to ju� cz�owiek obcy i nie ten �wiat mu w g�owie. A gdy babcia Frania zapyta�a go mimochodem, gdzie teraz osi��� zamierza, podkr�ci� w�sa pokrytego szuwaksem i powiedzia�:
- Wiesz, Franiu, my, �o�nierze Komendanta, nigdy nie wiemy, gdzie nas rzuci jego rozkaz.
Pogada� jeszcze troch� i pojecha�. Na nast�pnych kilka lat. A w domu Szwaj�w nadal czas p�yn�� jednostajnym rytmem. Ju� jednak wszystkie dzieci wiedzia�y, �e w mamie maj� od teraz oficjalnie i matk�, i ojca. Rozstali si� ze swoim pap� jeszcze w pewien specyficzny spos�b. Nosili imiona przeze� wybrane i narzucone. Od pocz�tku jednak czuli si� z nimi �le, bo uznali je za brzydkie. Potworzyli, wi�c swoje, wed�ug nich �adniejsze, zdrobnienia i ich u�ywa�o si� w domu na co dzie�. Teraz, bez �adnego ju� skr�powania, Aniela sta�a si� Nelusi�, Edward Edlochem, Teofil Te�kiem, a Teodozja Tod�.
Dzieci przechodzi�y z klasy do klasy. Nela zda�a matur�, pomaga�a swej mamie w prowadzeniu domu, za� rodze�stwu w odrabianiu lekcji. Przejmowa�a, wi�c powoli coraz wi�ksz� cz�� jej obowi�zk�w. Nie by�y one �atwe. Wspania�e zdrowie po babci odziedziczy� jedynie Edloch. Pozosta�a tr�jka odziedziczy�a po dziadku zawodow� chorob� maszynist�w kolejowych astm�. W miar� jak dzieci podrasta�y, dusznica dawa�a si� coraz bardziej we znaki. A co znaczy dla astmatyka �y� w Zag��biu, wie tylko ten, kto tam mieszka�.
W Grod�cu, ko�o kopalni, by� �adny i zadbany, ale dziwny park. Ros�y w nim pi�kne drzewa i przer�ne krzewy. Nie by�o tylko �d�b�a trawy. Trzy wielkie kominy, w tym najwy�szy w Polsce (105 m), pokrywa�y przez ca�� dob� najbli�sz� okolic�, w promieniu pi�tnastu kilometr�w, r�wn� i coraz grubsz� warstw� sadzy, py�u i mia�u.
W 1921, a mo�e 1922 roku, gdy babcia nie osi�gn�a jeszcze renomy ani bardzo zdolnej krawcowej, ani te� do�wiadczonej akuszerki, porwa�a si� za namow� swego ojca na jeszcze jeden spos�b zarobkowania. Razem za�o�yli piwiarni�. Mie�ci�a si� przy ulicy Czeladzkiej, a w�a�ciwie na jej skrzy�owaniu z ulic� Okrzei. Ale w Grod�cu nie istnia�a jeszcze wtedy tradycja picia piwa, to nie by� przecie� �l�sk. Mimo i� babcia sprowadza�a codziennie a� z Sosnowca saltzstangle, wspa nia�e, pod�u�ne, wypieczone i apetycznie chrupi�ce bulki, posypane po wierzchu grub� sol� z kminkiem, po roku lokal splajtowa� i babcia wr�ci�a do swoich starych zawod�w, kt�re teraz zapewni�y jej wyj�tkowo dobre bytowanie.
1928-1932
Sta�o si� przyszed�em na �wiat, i to na Pekinie, Ilu�, Edloch na przepustce, nocne urz�dowanie syna Belzebuba, towarzyska Toda, przyja�� z Te�ciem, doktor Deka�ski lekarz domowy
I tak p�yn�y lata.
Pewnego dnia Nela przyprowadzi�a do domu wysokiego, szczup�ego blondyna, uczesanego z przedzia�kiem.
- Mamo, to m�j znajomy, pan Zygmunt Chlebowski.
Po roku by� �lub, a po nast�pnym, 15 lutego 1928 roku o godzinie 22.15 urodzi�em si� ja. Pierwsz� r�k� ludzk�, kt�ra mnie dotkn�a na tej planecie, daj�c mi klapsa w pup�, by�a d�o� mojej babci Frani. Nazajutrz tata kopalnianymi ko�mi pojecha� do B�dzina do kwiaciarni i przywi�z� bukiet r� dla mamy, a dla siebie wielk� donic� z bardzo delikatnym jasnozielonym iglakiem, kt�rego czubek ledwo by�o wida� zza ceramicznego obrze�a.
- Wzywam ci� do zawod�w - powiedzia� (podobno) do mnie ojciec, pochylaj�c si� nad ko�ysk� - zobaczymy, kto b�dzie wy�szy: ty, czy to drzewko.
Moja ulubiona bli�niacza araukaria nie popu�ci�a mi przez czterna�cie lat wsp�lnego po�ycia ani centymetra wzrostu. A potem tragicznie nas rozdzielono.
Odk�d si�gam pami�ci�, nasz dom zawsze by� bardzo weso�y. Bo cho� m�j tata nie nale�a� do ludzi specjalnie towarzyskich, za spraw� mamy drzwi si� u nas nie zamyka�y. Najbardziej z ca�ego rodze�stwa dotkni�ta nasilaj�c� si� astm�, usposobienie mia�a bardzo pogodne. Do mamy, a wi�c i do nas, na Pekin, garn�o si� ca�e jej rodze�stwo. Wszak wtedy, gdy babcia koncentrowa�a wszystkie swoje wysi�ki na zwi�zaniu ko�ca z ko�cem, to moja mama jako najstarsza z dzieci wychowy wa�a m�odsze rodze�stwo. Teraz, wi�c, mimo i� wysz�a ju� z rodzinnego domu i za�o �y�a sw�j w�asny, on r�wnie� sta� si� domem wszystkich Szwajak�w.
Babcia, po rozstaniu z dziadkiem, jeszcze na pocz�tku I wojny, postawi�a przed sob� jeden jedyny cel wykszta�ci� dzieci. I temu celowi podporz�dkowa�a cale swoje �ycie. Akuszerstwo i krawiectwo tak bez reszty j� poch�on�y, �e na okazywanie mi�o�ci po prostu brak�o czasu, cho� dzieci swoje kocha�a ponad wszystko. Ale one potrzebowa�y jeszcze kogo�, do kogo mo�na by si� by�o przytuli�, z kim mo�na by porozmawia� o swoich problemach. Do tego w�a�nie �wietnie si� nadawa�a Nela, moja mama. Ponadto w naszym mieszkaniu by�em ja, pierwszy przedstawiciel m�odszej generacji obu rodzin.
Dom babci powoli pustosza�. Po mojej mamie wyfrun�� z niego Tesiek. W roku mego urodzenia uzyska� w B�dzinie matur� i pojecha� do Warszawy, gdzie zda� egzamin na Wydzia� Le�nictwa w Szkole G��wnej Gospodarstwa Wiejskiego. Przepad� na dwa lata. Nie pisa� list�w, tylko od czasu do czasu wpada�a do nas na Pekin zap�akana babcia, pokazuj�c mamie kolejny telegram, zawsze tej samej tre�ci: "Czy wy tam w Grod�cu nie s�yszycie, jak ja tu w Warszawie wyj� z g�odu? ". Wtedy babcia wysy�a�a telegraficznym przekazem dwie�cie z�otych i zn�w na jaki� czas by� spok�j. Po kilku tygodniach dociera�y do nas informacje, �e Te�ka widywano z sza�owymi babkami w najelegantszych lokalach Warszawy. I naraz, po dw�ch latach braku innego ni� przytoczony powy�ej telegram, znaku �ycia, przysz�a wiadomo�� Tesiek si� �eni. Babcia z mam� pojecha�y na �lub do �odzi. Pozna�y pann� m�od�, nieco starsz�, ale wybitnej urody i po kilku dniach wr�ci�y. O tym wyje�dzie nie m�wi�o si� wiele, ale na pytanie mego ojca, co z Te�kiem, mama odpowiedzia�a:
- Ona chyba lubczyku mu zada�a.
Po roku Tesiek przys�a� do babci telegram: "Mam syna Bohuna". Zadzia�a� ten telegram lepiej ni� wie�� o alarmie g�odowym. Babcia pos�a�a telegraficznie z�o tych pi��set.
W tym czasie Edloch, po maturze zdanej w Sosnowcu, zgodnie ze swymi dziecinnymi marzeniami poszed� na ochotnika do Szko�y Oficer�w Artylerii, w Centrum Szkolenia Artylerii w Toruniu. Chcia� bowiem s�u�y� u "boga wojny".
Babcia zosta�a jedynie z Tod�. To pozostawanie Tody w Grod�cu te� by�o umowne, bowiem dziadek Szwaja rzeczywi�cie postanowi� wzi�� j� do siebie, je�eli nie na sta�e, to przynajmniej na jaki� czas. Osiad� w Piotrkowie Trybunalskim w wielkim kolejowym kompleksie mieszkalnym, tak�e zwanym Pekinem. Dwupi�trowe domy tworz�ce bardzo d�ugi ci�g w kszta�cie ko�a, z du�ym podw�rzem po�rodku, zamieszkiwa�o chyba kilkaset rodzin, jako �e Piotrk�w by� wtedy jednym z najwi�kszych w�z��w kolejowych w Polsce. Dziadek mia� ju� now� rodzin�. Wedle relacji Tody z pierwszego tam pobytu, pani Rozalia by�a osob� bardzo mil�, za� ich syn, paroletni Bronek wyr�nia� si� jasnoblond w�osami takiej d�ugo�ci i urody, �e ludzie ogl�dali si� za ch�opcem na ulicy. Toda przy okazji przyjrza�a si� z bliska realiom dziadkowych dzia�a� w s�u�bie Komendanta. Ot� wbrew powszechnym podejrzeniom, dziadek nie �ga�. By� on zaliczony do kilkuosobowej grupy wyj�tkowo zaufanych maszynist�w, kt�rym zlecano zadania szczeg�lnego znaczenia. Prowadzi� poci�gi specjalne z Marsza�kiem, z Prezydentem, by� nawet odznaczony jakim� wa� nym medalem za doskona�e wykonanie zadania z poci�giem-pu�apk�.
W pierwszych latach po I wojnie, kiedy to kordon na wschodzie by� do�� s�abo obsadzony przez polsk� s�u�b� graniczn�, sowieci przerzucali do nas r�nego rodzaju dywersant�w i agitator�w. Ci obrastali tutaj w du�e watahy ludzkie, rekrutuj�ce si� ze skomunizowanych Bia�orusin�w, �yd�w, Ukrai�c�w, czy te� zbolszewizowanych Polak�w. Czerwony kur miesi�cami znaczy� ich conocne wizyty w dziesi�tkach wsi. Sprawc�w trudno by�o wytropi�, bo owe tereny zamieszkiwa�y liczne mniejszo�ci narodowe, kt�re mia�y przewag� liczebn� nad ludno�ci� polsk� i niejednokrotnie sprzyja�y bolszewikom. Jedna z takich band by�a szczeg�lnie okrutna i skutecznie wywija�a si� przez d�u�szy czas z zastawianych na ni� side�. Postanowiono j� zwabi� w zasadzk�. Najpierw dano zna� przez siatki wywiadu wojskowego, �e w kwietniu 1924 roku Prezydent specjalnym poci�giem odwiedzi Wilno. Po jakim� czasie podj�to w Wilnie "otoczone �cis�� tajemnic�" przygotowania do tej wizyty. Po kolejnych tygodniach wywiad da� zna�, �e bolszewickie bandy zaczynaj� si� koncentrowa� przy torach, w miejscu nadaj�cym si� na zasadzk�. �ci�gni�to, wi�c du�e si�y wojskowe i skrycie rozlokowano w pewnej odleg�o�ci od tego miejsca. I wtedy telegrafem kolejowym podano �atw� do z�amania szyfr�wk� czas przejazdu poci�gu specjalnego. Ten poci�g prowadzi� w�a�nie dziadek. I mimo �e sowieci rozpocz�li ogie� wcze�niej ni� zak�ada� polski plan, mimo �e pierwsze serie przedziurawi�y nie tylko kocio�, ale i rani�y dziadka, ten zdo�a� doprowadzi� poci�g do wyznaczonego miejsca, zatrzyma� i uruchomi� syren�. Dopiero wtedy rozwar�y si� wrota opancerzonych wagon�w i zmasowany ogie� polskich cekaem�w zdziesi�tkowa� napastnik�w. Dzie�a doko�czy�y oddzia�y wojskowe zacie�niaj�ce zewn�trzne ramiona ob�awy. I tak w�a�nie oduczono bolszewik�w dokonywania do Polski dalszych przerzut�w. Dziadek pokaza� Todzie gazet� z opisem tej akcji i jego nazwiskiem tam umieszczonym.
Babcia w zasadzie nie mia�a nic przeciwko wyjazdom Tody do dziadka, ale mama ba�a si�, �e takie przerzuty z gimnazjum b�dzi�skiego do piotrkowskiego i z powrotem mog� si� �le sko�czy� dla uczennicy, kt�ra za trzy lata ma zdawa� matur�. Toda nie podziela�a obaw starszej siostry. Weso�a, troch� pstrog�owa, bezustannie by�a w kim� zadurzona. Tradycyjnie, dla uczczenia ka�dej nowej sympatii, naci�ga�a babci� na now� p�yt�. Poniewa� w naszym domu by� dobry patefon kor bowy, marki His Masters Voice, wymyka�a si� z Grod�ca na Pekin i wykorzystuj�c nieobecno�� mego ojca i chwilowe wyj�cie swej siostry, puszcza�a zakupion� p�yt� i odgrywa�a za ka�dym razem inn� pantomim�. Kiedy� mama niepostrze�enie wr�ci�a do domu. Toda nie�wiadoma tego, �e jest podgl�dana, przegina�a si� kocio, gdy zab�jczy tenor �piewa�:
To musi by� cudowna, rzecz,
Tak z tob� by� we dwoje,
I przegi�� gtow� twoj� wstecz,
[g�owa do ty�u i zmys�owe mruczenie]
I ca�owa� usta twoje [dzi�b rozdziawiony jak u ma�ego gawrona oczekuj�cego pokarmu].
Niejednokrotnie by�em widzem tego rodzaju spektakli, za� Toda przewa�nie odkrywa�a, �e j� podgl�dam. Wtedy "schodzi�a na ziemi�", normalnia�a i z rezygnacj� machaj�c r�k�, m�wi�a do mnie:
- Ech, Iplu�! �eby� ty wiedzia�, jakie to �ycie jest ci�kie.
Dzi�ki temu, �e Toda absztyfikant�w zmienia�a do�� cz�sto, ja by�em wprowadzony we wszystkie nowo�ci muzyki rozrywkowej, szczeg�lnie tej o zabarwieniu m�sko-damskim, od najm�odszych lat. A Iplusiem zosta�em maj�c niespe�na dwa lata, gdy przed Wigili� wpuszczono do wanny przeznaczone do zabicia ryby. Sta�em nad nimi godzinami i wo�a�em: �Iple! Iple! �.
Ledwo Toda odjecha�a do Piotrkowa, zjawi� si� na przepustce Edloch. Wysoki, rozro�ni�ty w tiarach, szczup�y w talii jak osa, zm�nia�y, rwa� oczy wszystkich znajomych panien. Toru�sk� Szko�� Oficer�w Artylerii by� nadal zachwycony. Wszystko by�o tam wspania�e. I marsze z obci��eniem, dwudziestokilometrowe w lepkim b�ocie po kolana, i szorowanie szczoteczkami do z�b�w przez mieszka�c�w ca�ej sali nie do�� czystych ruszt�w w piecu, i wynoszenie na kocu przez dwunastu ludzi w slipach, obudzonych alarmem w �rodku nocy, s�omki znalezionej na pod�odze przez dy�urnego podoficera. Oczywi�cie przez pierwsze dni go�ci� u babci, ale potem przeni�s� si� do nas. Co rano wstawa� i budzi� ca�� kamienic� �piewem przy goleniu. A g�osy Szwajowie mieli pi�kne i potrafili robi� z nich u�ytek. Wtedy chyba po raz pierwszy i ja da�em zna�, �e potrafi� odr�ni� to, co lubi�, od tego, co mi si� nie podoba.
Rano sta�em pod drzwiami �azienki i s�ucha�em jak zwykle �piewu wujka. Ale czas i piosenki mija�y, a tego, na co czeka�em, nie by�o. Zapuka�em wi�c do drzwi:
- Kto tam?
- Iplu�.
- A, Iplu�. Jak si� masz? Chcesz do �azienki?
- Nie.
- To czego chcesz?
- Ufciu�, za�piewaj.
- No, przecie� �piewam.
- Ale nie to. Za�piewaj to d�ugie.
- Jakie drugie?
- Glataalmata.
Zrobi�a si� cisza i naraz wujek Edloch parskn�� niepohamowanym �miechem. Otworzy� drzwi, wytoczy� si� na korytarz, wy�ciska� mnie, posadzi� w sto�owym na stole i w obecno�ci obudzonych domownik�w wykona� koncert �ycze� toru�sk� �urawiejk�:
Jak ciel� uwi�zane starym powrozem,
Skacze jak op�tane z tylu za wozem,
A c� to za kawa� grata, to jest nasza armata,
Tra-ta-ta, tra-ta-ta-ta, nasza armata.
I w ten spos�b sta�em si� dla rodziny Czarusiem podw�jnego zawo�ania �Iplu�Glataalmata�. A wujek by�, by�, i pewnego dnia znikn��. Zrobi�o si� pusto i smutno. Nawet m�j papa, nieskory do takich wyzna�, po przyj�ciu z pracy chodzi� po pokoju i narzeka�:
- �e te� oni maj� takie kr�tkie przepustki. Szkoda, �e ten wspania�y ch�opak musia� ju� odjecha�.
Ojciec darzy� du�� sympati� nie tylko Edlocha, ale i Tod�. Ich otwarto��, �ywio�owo�� i pogoda ducha przybli�a�y mu m�odo��, kt�rej nigdy nie mia�.
Jak w wielu rodzinach, tak i u nas nie obesz�o si� bez prorokowania, kim zostan� w przysz�o�ci. Kiedy ju� zacz��em pos�ugiwa� si� mow� i wyci�ga�em z tego, co si� wok� mnie dzia�o jakie� pseudologiczne wnioski, ja r�wnie� bra�em udzia� w tym prognozowaniu. M�j wyb�r wynika� z naj�wie�szych dozna� i obserwacji. I tak, po ka�dym czyszczeniu komin�w na Pekinie upatrywa�em moj� przysz�o�� w zawodzie kominiarza patrz�cego na wszystko i wszystkich z g�ry. Po ka�dym po�arze albo trzeciomajowej manifestacji widzia�em siebie w z�otym kasku stra�ackim. Akceptowa�em wcielenie Winnetou, cho� bywa�o, �e ten szlachetny czerwonosk�ry pos�ugiwa� si� i rycerskim mieczem. Oczywi�cie, by�y to wcielenia dodatkowe przy powo�aniu podstawowym oficera artylerii. P�niej, gdy moje widzenie �wiata si� rozszerza�o, nosi�em (w wyobra�ni) szerok�, reglanow� jesionk� genialnego detektywa angielskiego Roberta McGracea, dla kt�rego Sherlock Holmes by� ch�opaczkiem do przynoszenia piwa z pubu. Od kiedy zacz��em chodzi� z ojcem do kina i ogl�da� kroniki PAT-a, cz�sto przymierza�em przed lustrem kapelusze ojca (odpowiednio wypchane gazetami, by mi nie wpada�y ca�kiem na uszy) i wtedy wydawa�o mi si�, �e jestem ambasadorem Rzeczypospolitej sk�adaj�cym, przed frontem czerwonokurtkowej gwardii kr�lewskiej w czarnych, futrzanych bermycach, listy uwierzytelniaj�ce brytyjskiemu monarsze. I tu jak si� p�niej oka�e by�em w moich marzeniach ju� troch� bli�ej rzeczywisto�ci.
Najbardziej jednak sprawdzi�a si� prognoza zwi�zana z pewnym wydarzeniem, kt�rego sprawc� sta�em si� we wczesnym dzieci�stwie. By� okres bo�onarodzeniowy, mia�em niespe�na trzy lata i do�� dobrze opanowan� umiej�tno�� wy�a�enia z ��eczka mimo zaci�gni�tej siatki. Pewnej nocy obudzi�em si� nied�ugo po za�ni�ciu. Z ciemnej sypialni podrepta�em do jadalni, sk�d przez uchylone drzwi widoczna by�a smuga �wiat�a. W pokoju b�yszcza�a choinka, a na biurku taty, obok zapalonej lampy le�a�a wielka ksi�ga z przeci�gni�tymi przez grzbiet sznurami, u kt�rych ko�ca wisia�a czerwona piecz��. Dla mnie by�a to tajemnicza ksi�ga. Rodzice, bowiem nie pozwalali mi nawet zbli�a� si� do niej. Ale teraz rodzic�w nie by�o. Wgramolilem si� na fotel i stoj�c na nim przewraca�em z mozo�em kartki-olbrzymy, przy okazji dr�c niekt�re z nich. Wida� uzna�em t� ksi��k� pe�n� malutkich, zapisanych rz�dami znaczk�w za nudn� i postanowi�em j� zilustrowa�. Obsadka tkwi�a w ka�amarzu. Przyst�pi�em, wi�c do dzie�a, wodz�c po zapisanych kartkach nie tylko stal�wk�, ale i grubszym ko�cem obsadki.
Po �zilustrowaniu� kilku stron albo uzna�em sw� dzia�alno�� za zako�czon�, albo poczu�em si� znu�ony, bo nagle rozdar�em si� na ca�y dom, pobieg�em do kuchni i wrzeszcz�c wniebog�osy zacz��em wali� pi�stkami w drzwi na korytarz. Skutek by� prawie natychmiastowy. Z trzaskiem otwar�y si� drzwi u s�siad�w, przestraszeni rodzice porwali mnie na r�ce i pe�ni poczucia winy ponie�li do ��eczka. Tam d�ugo oboje siedzieli przy mnie, a� spazmatyczne �kanie umilk�o. Wtedy tata, troch� po to, by jako� nawi�za� kontakt z przera�onym dzieckiem, a tak�e troch� ciekaw, zapyta�:
- Iplusiu, a ty po obudzeniu zaraz pobieg�e� do drzwi i wo�a�e� nas?
- Nie od lazu.
- A co robi�e� przedtem?
- Placowa�em.
- A gdzie pracowa�e�?
- Psy biulku twoim. Lysowa�em oblazki w tej du�ej ksi��ce.
- Rany boskie! - krzykn�� przera�ony ojciec i trzymaj�c si� za g�ow�, pop�dzi� do pokoju.
To, co si� potem dzia�o, trudno opisa�. Rzecz si� sta�a g�o�na na p� Grod�ca. By�a to, bowiem g��wna ksi�ga bilansowa kopalni, chyba za rok 1930, o numerowanych i przylakowanych kartach. Nie nale�a�o w niej nic zmienia� czy kasowa�, ani tym bar dziej nic z niej wyrywa�. Dyrektor Skarbi�ski, �car i Boh� kopalni, dwukrotnie zwo�ywa� posiedzenie dyrekcji, podczas kt�rego zastanawiano si�, jak zgodnie z przepisami naprawi� moje �ilustracyjne� szkody. Nazwa� mnie synem Belzebuba. Nie wiedzia�em, co to znaczy, ale by�em dumny, natomiast tata chodzi� jak struty.
Z biegiem czasu wszystko jednak ucich�o, a dyrektor Skarbi�ski wyrazi� nawet �yczenie poznania swego �najm�odszego urz�dnika�. Odsztyftowany poszed�em za r�czk� z ojcem do dyrekcji. Odpowiednio wyuczony, szurn��em nogami od progu, przywita�em si� z panem dyrektorem, dosta�em od niego czekolad�, no i porozmawiali�my sobie. To znaczy my obaj, bo zgn�biony tata wola� si� ju� nie odzywa�.
Przy po�egnaniu, pan dyrektor powiedzia�:
- Widzia�em twoje rysunki. Nawet �adne.
Od razu go polubi�em. I powiedzia�em:
- Mnie si� tez podoba�y. A tatusiowi nie.
- No, bo wiesz, Czarusiu, nie wszyscy tatusiowie znaj� si� na sztuce.
Zdarzenie przesz�o do rodzinnej legendy. Wyrwane z bilansowej ksi�gi karty z moimi rysunkami okazywano go�ciom, na co drugim przyj�ciu. Nikt jednak nie podzieli� zachwytu dyrektora Skarbi�skiego nad ich maestri�. Co do mojej przysz�o�ci, zdania by�y podzielone. Jedni uwa�ali, �e zostan� dyrektorem kopalni, bo podpis mam zamaszysty i �adniejszy od Skarbi�skiego, drudzy a tych by�a wi�kszo�� rozwodzili si� nad charakterem pisma, bardzo jak na m�j wiek wyrobionym i wyrokowali, �e zostan� albo literatem, albo dziennikarzem. Ci drudzy trafili w dziesi�tk�.
Ale wr��my do chronologii. Po wyje�dzie Edlocha zapanowa�a nuda, na szcz�cie nie na d�ugo. Pewnego przedpo�udnia, gdy ojciec by� jeszcze w biurze, kto� zapuka� do naszych drzwi. Akurat strasznie marudzi�em i mama trzyma�a mnie na r�ku. Wszed� m�czyzna, jaki� bardzo zgaszony, z podkr��onymi oczami i bole�nie skrzywionymi ustami. Stan�� w progu i w milczeniu patrzy� na mam�. A ta krzykn�a: �Tesiek� i on ju� j� (i mnie) obejmowa�.
By�o co� dziwnego w zachowaniu tego mojego nigdy dot�d nie widzianego (a raczej nie pami�tanego) wujka, kt�ry przecie� by� moim ojcem chrzestnym. Przera�ona jego zachowaniem siostra dopytywa�a si� ca�y czas:
- Co si� z tob� dzieje? Gdzie by�e�? Nie odzywa�e� si� tak d�ugo, �e razem z mam� ju� nie wiedzia�y�my, co o tym my�le�. Zn�dzniale� i sczernia�e� jak Piotrowin. Sam przyjecha�e�? Czy mo�e z Alin� i Bohunem?
- Sam, Nelu�, sam. W og�le zosta�em sam - powiedzia� to jakim� zduszonym g�osem i zani�s� si� suchym szlochem.
I tak oto w moje �ycie wszed� wujek Tesiek, kt�ry mia� si� sta� alf� i omeg� mojego dzieci�stwa. Na razie nic jednak na to nie wskazywa�o. Tesiek by� jaki� zamkni�ty. Zaj�� m�j pokoik, (bo ja i tak spa�em w sypialni rodzic�w), pali� �wiat�o ca�� noc, spacerowa� po skrzypi�cej pod�odze, k�ad� si� do snu