9761

Szczegóły
Tytuł 9761
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9761 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9761 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9761 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV ROBOTY Z PLANETY �WITU TYTU� ORYGINA�U: THE ROBOTS OF DAWN PRZE�O�Y� ZBIGNIEW KR�LICKI Dedykuj� Marvinowi Minsky�emu i Josephowi F. Engelbergerowi, kt�rzy stre�cili (odpowiednio) teori� i praktyk� robotyki. HISTORIA CYKLU POWIE�CI O ROBOTACH M�j pisarski romans z robotami zacz�� si� dziesi�tego maja 1939 roku, ale jako czytelnik science fiction zakocha�em si� w nich du�o wcze�niej. W roku 1939 roboty w literaturze science fiction nie by�y niczym nowym. Mechaniczne istoty ludzkie spotykamy ju� w staro�ytnych i �redniowiecznych mitach i legendach, lecz s�owo �robot� po raz pierwszy pojawi�o si� w sztuce Karola Capka zatytu�owanej R.U.R. Premiera przedstawienia odby�a si� w Czechos�owacji w roku 1921, ale utw�r szybko doczeka� si� t�umacze� na wiele j�zyk�w. R.U.R. to skr�t od �roboty uniwersalne Rossuma�. Rossum, angielski przemys�owiec, produkuje sztuczne istoty ludzkie po to, by zast�powa�y w pracy cz�owieka, kt�ry teraz, wolny ju� od wszelkiego przymusu, mo�e odda� si� wy��cznie tw�rczo�ci. (W j�zyku czeskim s�owo �robot� oznacza �prac� przymusow��). Mimo najlepszych intencji Rossuma wszystko posz�o nie tak, jak zaplanowa�: roboty wznieci�y rebeli� i zacz�y niszczy� gatunek ludzki. Nie jest zapewne rzecz� zaskakuj�c�, �e wed�ug poj�� roku 1921 post�p techniczny musi doprowadzi� do powszechnej katastrofy. Pami�tajmy, �e sko�czy�a si� w�a�nie pierwsza wojna �wiatowa, kt�rej czo�gi, samoloty i gazy bojowe ukaza�y ludzko�ci �ciemn� stron� mocy�, by u�y� okre�lenia z Gwiezdnych wojen. R.U.R. stanowi rozszerzenie ponurej wizji przedstawionej w jeszcze s�ynniejszym bodaj Frankensteinie, gdzie stworzenie nowego rodzaju sztucznej istoty ludzkiej ko�czy si� katastrof�, cho� nie na tak globaln� skal� jak w sztuce �apka. Za przyk�adem tych dw�ch dzie� literatura lat dwudziestych i trzydziestych nieodmiennie ukazywa�a roboty jako niebezpieczne maszyny, niszcz�ce ostatecznie swoich stw�rc�w. Moralne przes�anie tych utwor�w przypomina�o raz po raz, �e �istniej� rzeczy, po kt�re nie powinien si�ga� umys� cz�owieka�. Ja jednak ju� jako m�odzieniec nie mog�em pogodzi� si� z my�l�, �e je�li wiedza stanowi zagro�enie, alternatyw� jest ignorancja. Zawsze uwa�a�em, �e rozwi�zaniem musi by� m�dro��. Nie nale�y unika� niebezpiecze�stwa. Trzeba tylko nauczy� si� nim sterowa�. Jest to zreszt� podstawowe wyzwanie dla cz�owieka, odk�d pewna grupa naczelnych przekszta�ci�a si� w ludzi. Ka�dy post�p techniczny niesie ze sob� zagro�enie. Ogie� by� niebezpieczny od pocz�tku, podobnie (je�li nie bardziej) � mowa; jedno i drugie jest gro�ne do dzisiaj, ale bez nich cz�owiek nie by�by cz�owiekiem. Tak czy owak, sam nie wiem dlaczego, opowiadania o robotach, kt�re czyta�em, nie satysfakcjonowa�y mnie; czeka�em na co� lepszego. I znalaz�em � w grudniu 1938 roku na �amach Astounding Science Fiction. Wydrukowano tam opowiadanie Lestera del Reya zatytu�owane Helen O�Loy. Autor z ogromn� sympati� odnosi si� do wyst�puj�cej w utworze postaci robota. By�o to chyba dopiero drugie opowiadanie tego pisarza, ale na zawsze ju� zosta�em zagorza�ym mi�o�nikiem del Reya, (Prosz�, niech nikt mu o tym nie m�wi. On nie mo�e si� dowiedzie�). Miesi�c p�niej, w styczniu 1939 roku, w magazynie Amazing Stories r�wnie� Eando Binder w opowiadaniu I, Robot pokaza� nader sympatycznego robota. Utw�r ten, cho� znacznie odbiega� klas� od poprzedniej historii, zn�w niebywale mnie poruszy�. Czu�em niejasno, �e i ja pragn� napisa� opowiadanie, w kt�rym roboty przedstawione by�yby jako istoty mi�e, dobre i przyjazne. I tak oto dziesi�tego maja 1939 roku rozpocz��em prac�. Trwa�o to a� dwa tygodnie; w tamtych latach pisanie opowiada� zajmowa�o mi sporo czasu. Stworzon� histori� zatytu�owa�em Robbie, a traktowa�a ona o robocie�nia�ce, kt�ry bardzo kocha� powierzonego jego opiece ch�opca, ale w matce dziecka budzi� l�k. Fred Pohl (liczy� sobie w�wczas r�wnie� dziewi�tna�cie lat i do dnia dzisiejszego ostro ze mn� rywalizuje) okaza� si� m�drzejszy ode mnie. Przeczytawszy Robbiego o�wiadczy�, �e John Campbell, wszechw�adny wydawca Astounding, nie przyjmie tego opowiadania, poniewa� zbyt przypomina ono Helen O�Loy. Mia� racj�. Campbell odrzuci� je z tego w�a�nie powodu. Niemniej, kiedy w jaki� czas potem Fred zosta� wydawc� dw�ch nowych magazyn�w, dwudziestego pi�tego marca 1940 roku wzi�� ode mnie Robbiego. Opowiadanie ukaza�o si� drukiem w tym samym roku w numerze wrze�niowym czasopisma Super Science Stories, pod zmienionym tytu�em Strange Playfellow (Fred mia� okropny zwyczaj zmieniania tytu��w � prawie zawsze na gorsze. Opowiadanie to ukazywa�o si� potem wielokrotnie drukiem, ale zawsze ju� pod oryginalnym tytu�em). W tamtych latach jednak sprzedawanie opowiada� komu� innemu ni� Campbell niezbyt mnie interesowa�o, wi�c spr�bowa�em napisa� kolejne dzie�ko. Najpierw przedyskutowa�em pomys� z samym Campbellem. Chcia�em mie� pewno��, �e je�li nawet odrzuci moje opowiadanie, to zrobi to wy��cznie ze wzgl�du na jego niedoskona�o�� literack�. Napisa�em Reason, w kt�rym robot mia� � by tak rzec � w�asn� religi�. Campbell zakupi� ten utw�r dwudziestego drugiego listopada 1940 roku i wydrukowa� go w swoim magazynie w kwietniu 1941 roku. By�o to ju� trzecie opowiadanie, kt�re Campbell ode mnie kupi� � a pierwsze, kt�re wzi�� w takiej formie, w jakiej zosta�o napisane, nie ��daj�c zmian i poprawek. Fakt �w tak wbi� mnie w dum�, �e napisa�em trzecie opowiadanie o robotach, tym razem o robocie, kt�ry potrafi� czyta� ludzkie my�li. Zatytu�owa�em je Liar!. Campbell r�wnie� je kupi� i opublikowa� w maju 1941 roku. Tak wi�c w dw�ch kolejnych numerach Astounding mia�em dwa swoje opowiadania o robotach. Nie zamierza�em na tym poprzesta�. Mia�em pomys� na ca�� seri�. Ponadto wymy�li�em co� jeszcze. Dwudziestego trzeciego grudnia 1940 roku, podczas dyskusji z Campbellem o pomy�le czytaj�cego w ludzkich my�lach robota, rozmowa zesz�a na problem praw rz�dz�cych ich zachowaniem. Uwa�a�em, �e roboty s� urz�dzeniami mechanicznymi, kt�re maj� wbudowane systemy zabezpieczaj�ce. Zacz�li�my si� zastanawia�, w jakim kszta�cie s�ownym mo�na by to wyrazi� � i tak narodzi�y si� Trzy Prawa Robotyki. Najpierw dok�adnie sformu�owa�em owe Trzy Prawa i zacytowa�em je w moim czwartym opowiadaniu zatytu�owanym Runaround. Ukaza�o si� ono drukiem w maju 1942 roku na �amach Astounding, a tekst samych Praw pojawi� si� na stronie setnej. Specjalnie o to zadba�em, tam bowiem po raz pierwszy w historii �wiata, o ile si� orientuj�, pad�o s�owo �robotyka�. W latach czterdziestych napisa�em dla Astounding cztery dalsze opowiadania: Catch That Rabbit, Escape (tutaj Campbell zmieni� tytu� na Paradoxical Escape, poniewa� przed dwoma laty opublikowa� ju� inne opowiadanie pod tytu�em Escape), Evidence oraz The Evitable Conflict. Ukaza�y si� one kolejno na �amach Astounding w lutym 1944 roku, w sierpniu 1945, we wrze�niu 1946 i w czerwcu 1950 roku. Od 1950 najpowa�niejsze wydawnictwa, g��wnie Doubleday and Company, zacz�y publikowa� fantastyk� naukow� w twardej oprawie. W styczniu tego roku Doubleday wyda� moj� pierwsz� ksi��k�, powie�� pt. Kamyk na niebie, a ja w pocie czo�a pracowa�em ju� nad nast�pn�. Fredowi Pohlowi, kt�ry przez jaki� czas by� moim agentem, przysz�o do g�owy, �e m�g�bym wyda� w jednej ksi��ce moje opowiadania o robotach. Doubleday wprawdzie nie by�o zainteresowane zbiorem opowiada�, ale pomys� podchwyci�o �ywo niewielkie wydawnictwo Gnome Press. �smego czerwca 1950 roku wr�czy�em im maszynopisy opowiada� zebranych pod wsp�lnym tytu�em Mind and Iron. Wydawca pokr�ci� g�ow�. � Nazwijmy to I, Robot � powiedzia�. � Nie mo�emy � odpar�em. � Przed dziesi�ciu laty tak w�a�nie zatytu�owa� swoje opowiadanie Eando Binder. � A kogo to obchodzi? � odpar� wydawca (przytaczam �agodn� wersj� tego, co naprawd� powiedzia�), wi�c do�� niech�tnie, wyrazi�em zgod� na zmian� tytu�u sugerowan� przez Gnom� Press. I, Robot ukaza�a si� pod sam koniec roku 1950, jako druga ksi��ka w moim dorobku pisarskim. Sk�ada�a si� z o�miu opowiada� o robotach drukowanych przedtem w Astounding, ale u�o�onych w innej kolejno�ci, tak �e stanowi�y pewien logiczny ci�g. Ponadto w��czy�em do zbioru moje pierwsze opowiadanie, Robbie, poniewa� � mimo �e Campbell je odrzuci� � darzy�em je wielkim sentymentem. W latach czterdziestych napisa�em wprawdzie jeszcze trzy inne opowie�ci z cyklu robot�w, kt�re Campbell b�d� odrzuci�, b�d� ich w og�le nie widzia�, ale nie pasowa�y one logicznie do innych opowiada� i nie wesz�y do zbioru I, Robot. Utwory te oraz inne opowiadania o robotach, napisane w ci�gu dziesi�ciu lat po ksi��kowym wydaniu I, Robot, znalaz�y si� w zbiorze The Complete Robot, opublikowanym przez Doubleday w roku 1982. Ksi��ka nie zrobi�a furory na rynku ksi�garskim, niemniej rok po roku sprzedawa�a si� stale, cho� powoli. Po pi�ciu latach wyda�a j� r�wnie� brytyjska firma Armed Force, w ta�szej twardej oprawie. I, Robot pojawi� si� r�wnie� w wersji niemieckiej (moja pierwsza publikacja obcoj�zyczna), a w roku 1956 doczeka� si� nawet paperbacku w New American Library. Jedynym moim zmartwieniem by�o Gnom� Press, kt�re dogorywa�o i nie przekazywa�o mi p�rocznych rozlicze�, nie m�wi�c ju� o honorariach. Podobnie zreszt� mia�a si� rzecz z trzema ksi��kami z cyklu �Fundacja�, wydanymi w tej firmie. W roku 1961 Doub�eday, widz�c �e Gnom� Press nie ma szans na zetrwanie, przej�}o od nich prawa do I, Robot (i ksi��ek z cyklu Fundacja�) � Od tej chwili pozycje te zacz�y funkcjonowa� o wiele lepiej � I, Robot do dzisiaj ma dodruki. A to ju� przecie� trzydzie�ci trzy lata. W roku 1981 prawa do tej ksi��ki zakupili producenci filmowi, ale jak dot�d nie doczeka�a si� ekranizacji. Doczeka�a si� natomiast t�umacze�; o ile wiem � na osiemna�cie j�zyk�w, w tym na rosyjski i hebrajski. Ale zbyt wyprzedzi�em rozw�j wydarze�. Wr��my do roku 1952, kiedy to I, Robot jako publikacja Gnome Press z trudem przepycha�a si� do przodu, a ja nie mia�em realnych widok�w na sukces. Wtedy to pojawi�y si� nowe, najwy�szej pr�by czasopisma z gatunku science fiction, a wraz z nimi przyszed� prawdziwy boom w tej dziedzinie. W roku 1949 zacz�� si� ukazywa� The Magazine ofFantasy and Science Fiction, a w 1950 � Galaxy Science Fiction. Tym samym John Campbell straci� sw�j monopol i w ten spos�b zako�czy� si� �z�oty wiek� lat czterdziestych. Z uczuciem pewnej ulgi zacz��em pisywa� dla Horace�a Golda, wydawcy Galaxy. Przez ostatnie osiem lat pracowa�em wy��cznie dla Campbella i czu�em, �e zbyt jestem zwi�zany z jednym tylko wydawc�. Gdyby mu si� co� przytrafi�o, w r�wnym stopniu dotkn�oby to mnie. Kiedy wi�c Gold zacz�� kupowa� moje utwory, bardzo si� uspokoi�em. Gold wydrukowa� w odcinkach moj� drug� powie��, Gwiazdy jak py��, cho� zmieni� tytu� na Tyrann, kt�ry w moim przekonaniu brzmia� okropnie. Ale Gold nie by� jedynym cz�owiekiem, dla kt�rego pisa�em. Jedno opowiadanie o robotach sprzeda�em Howardowi Browne�owi, kt�ry wydawa� Amazing w tym kr�tkim okresie, kiedy pismo stara�o si� utrzymywa� wysoki poziom. Utw�r �w, zatytu�owany Satisfaction Guaranteed, ukaza� si� w roku 1951 w kwietniowym numerze tego magazynu. By� to jednak wyj�tek. Nie chcia�em ju� wi�cej pisa� opowiada� o robotach. Zbi�r I, Robot stanowi� naturalne zako�czenie pewnego etapu mojej literackiej kariery. Zaj��em si� innymi sprawami. Gold, kt�ry drukowa� ju� w odcinkach jedn� moj� powie��, koniecznie chcia� opublikowa� nast�pn�, zw�aszcza kiedy najnowsz� ksi��k� Pr�dy przestrzeni wzi�� do druku w odcinkach Campbell. Dziewi�tnastego kwietnia 1952 roku dyskutowa�em z Goldem pomys� mojej nowej powie�ci, kt�ra mia�aby ukaza� si� w Galaxy. Wydawca doradza� powie�� o robotach, ale ja zdecydowanie odm�wi�em. O robotach pisywa�em jedynie opowiadania, i mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, czy uda�oby mi si� skleci� na ten temat sensown� powie��. � Ale� poradzisz sobie � kusi� Gold. � Co my�lisz o przeludnionym �wiecie, w kt�rym prac� ludzi wykonuj� roboty? � Zbyt przygn�biaj�ce � odpar�em. � Nie jestem przekonany, czy mam ch�� pisa� ci�k�, socjologiczn� powie��. � Wi�c zr�b to po swojemu. Lubisz krymina�y. Wymy�l wi�c morderstwo w tym przeludnionym �wiecie, wymy�l detektywa, kt�ry ma rozwi�za� zagadk�, a za partnera daj mu robota. Je�li detektyw nie podo�a zadaniu, zast�pi go robot. To by� celny strza�. Campbell mawia� cz�sto, �e kryminalne opowiadanie science fiction jest sprzeczno�ci� sam� w sobie; w razie k�opot�w detektyw mo�e nieuczciwie wykorzystywa� wymy�lane na poczekaniu wynalazki techniczne, co stanowi�oby nadu�ycie wobec czytelnika. Zasiad�em zatem do pisania klasycznego krymina�u, kt�ry nie by�by takim nadu�yciem, a zarazem by�by typowym utworem science fiction. W ten spos�b powsta�a powie�� Pozytonowy detektyw. Ukaza�a si� drukiem w trzech kolejnych numerach Galaxy: w pa�dzierniku, listopadzie i grudniu 1953 roku. W roku nast�pnym wydrukowa�o j� wydawnictwo Doubleday jako moj� jedenast� ksi��k�. Bez w�tpienia Pozytonowy detektyw okaza� si� ksi��k�, kt�ra po dzi� dzie� stanowi m�j najwi�kszy sukces. Sprzedawa�a si� lepiej ni� inne, wcze�niejsze, od czytelnik�w nap�ywa�y niezwykle serdeczne listy, no i w Doubleday u�miechano si� do mnie tak ciep�o jak nigdy dot�d. Do tej pory, zanim podpisali ze mn� kontrakt, ��dali szkic�w poszczeg�lnych rozdzia��w; teraz wystarcza�o im ju� tylko moje zapewnienie, �e pracuj� nad kolejn� ksi��k�. Pozytonowy detektyw odni�s� sukces tak ogromny, �e nieuniknione okaza�o si� napisanie jego drugiej cz�ci. Podejrzewam, �e gdybym nie zacz�� ju� pisa� prac popularnonaukowych, co sprawia�o mi wielk� frajd�, zabra�bym si� za to natychmiast. Ostatecznie do Nagiego s�o�ca zasiad�em dopiero w pa�dzierniku 1955 roku. Kiedy jednak ju� si� zmobilizowa�em, pisanie sz�o mi jak z p�atka. Utw�r stanowi� jakby przeciwwag� poprzedniej ksi��ki. Akcja Pozytonowego detektywa rozgrywa si� na Ziemi, gdzie �yje wiele istot ludzkich i nieliczne roboty. Nagie s�o�ce dzieje si� na Solarii, w �wiecie gdzie jest mn�stwo robot�w, a ludzi niewielu. Co wi�cej, cho� zasadniczo w swojej tw�rczo�ci unika�em w�tk�w romansowych, w Nagim s�o�cu zdecydowa�em si� taki motyw pomie�ci�. By�em bardzo zadowolony z tej powie�ci i w g��bi duszy uwa�a�em j� nawet za lepsz� od Pozytonowego detektywa, ale na dobr� spraw� nie wiedzia�em, co z ni� zrobi�. Do Campbella, kt�ry zaj�� si� dziwaczn� pseudonauk� zwan� dianetyk�, lataj�cymi talerzami, psionik� i innymi w�tpliwej warto�ci sprawami, troch� si� zrazi�em. Z drugiej jednak strony zbyt wiele mu zawdzi�cza�em i dr�czy�y mnie wyrzuty surnienia, �e tak bezceremonialnie zwi�za�em si� z Goldem, kt�ry wydrukowa� w odcinkach ju� dwie moje powie�ci. Ale z narodzinami Nagiego s�o�ca Gold nie mia� nic wsp�lnego, mog�em wi�c dysponowa� t� powie�ci� wedle w�asnej woli. Zaproponowa�em j� zatem Campbellowi, kt�ry nie namy�la� si� ani chwili. Ukaza�a si� w trzech odcinkach Astounding w roku 1956, w numerach pa�dziernikowym, listopadowym i grudniowym. Campbell tym razem nie pr�bowa� ju� zmienia� tytu�u. W roku 1957 powie�� ukaza�a si� w Doubleday jako moja dwudziesta ksi��ka. Zrobi�a tak� sam� karier� (je�li nie wi�ksz�) jak Pozytonowy detektyw i wydawnictwo Doubleday o�wiadczy�o, �e nie mog� na tych dw�ch powie�ciach poprzesta�. Powinienem napisa� trzeci�, tworz�c tym samym trylogi�, podobnie jak trylogi� tworzy�y moje wcze�niejsze powie�ci z cyklu ,,Fundacja�. W pe�ni si� z wydawnictwem zgadza�em. Mia�em og�lny pomys� fabu�y i wymy�li�em nawet tytu� � The Bounds of Infinity. W lipcu 1958 roku wyjecha�em z rodzin� na trzy tygodnie nad morze, do Marshfield w stanie Massachusetts. Planowa�em napisa� tam wi�ksz� cz�� powie�ci. Akcj� umie�ci�em na Aurorze, gdzie relacja ludzie � roboty nie przechyla si� ani na korzy�� cz�owieka, jak w Pozytonowym detektywie, ani na korzy�� robota, jak w powie�ci Nagie s�o�ce. Co wi�cej, mia�em zamiar rozbudowa� w�tek mi�osny. Tak to sobie wykombinowa�em � ale co� nie wypali�o. W latach pi��dziesi�tych coraz bardziej wci�ga�o mnie pisanie ksi��ek popularnonaukowych i dlatego po raz pierwszy w swojej karierze zacz��em tworzy� co�, co pozbawione by�o iskry bo�ej. Po napisaniu czterech rozdzia��w zniech�ci�em si� i zarzuci�em pomys�. Zdawa�em sobie jasno spraw�, �e nie podo�am w�tkowi romansowemu i nie zdo�am stosownie wywa�y� relacji cz�owiek � robot. I tak ju� zosta�o. Min�o dwadzie�cia pi�� lat. Zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce nieustannie by�y wznawiane. Obie powie�ci pojawi�y si� na rynku razem pod tytu�em The Robot Novels; ukaza�y si� r�wnie� ��cznie z niekt�rymi moimi opowiadaniami w tomie zatytu�owanym The Rest of Robots. Poza tym zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce doczeka�y si� licznych wyda� kieszonkowych. Tak wi�c przez dwadzie�cia pi�� lat czytelnicy nie stracili z nimi kontaktu i mam nadziej�, �e przynios�y im one wiele rado�ci. Mn�stwo os�b pisa�o do mnie domagaj�c si� trzeciej powie�ci o robotach. Na zjazdach pytano mnie o ni� wprost. Nigdy jeszcze tak usilnie nie nak�aniano mnie do napisania czegokolwiek (mo�e z wyj�tkiem czwartej powie�ci z cyklu �Fundacja�). Je�li kto� pyta� mnie, czy zamierzam napisa� trzeci� powie�� o robotach, nieodmiennie odpowiada�em: �Tak, kiedy� zabior� si� za ni�, wi�c m�dlcie si�, �ebym �y� jak najd�u�ej�. Ja r�wnie� � nie wiem dlaczego � czu�em, �e powinienem napisa� t� powie��, ale lata mija�y, a we mnie ros�a pewno��, �e nie potrafi� tego dokona�, i umacnia�em si� w smutnym prze�wiadczeniu, �e trzecia powie�� nigdy si� nie narodzi. A jednak w marcu 1983 roku przedstawi�em wydawnictwu Doubleday �d�ugo oczekiwan�� trzeci� powie�� z cyklu �Roboty�. Nosi ona tytu� Roboty z planety �witu i nie ma nic wsp�lnego z nieszcz�sn� pr�b� z 1958 roku*. Isaac Asimov Nowy Jork 1. BALEY Elijah Baley, znalaz�szy si� w cieniu drzewa, mrukn�� do siebie: � Wiedzia�em. Poc� si�. Wyprostowa� si�, otar� czo�o grzbietem d�oni i popatrzy� z obrzydzeniem na wilgotn� r�k�. � Nienawidz� si� poci� � powiedzia� do siebie, jakby ustala� nowe prawo natury. I zn�w poczu� �al do wszech�wiata za stworzenie czego� tak niezb�dnego, a przy tym tak nieprzyjemnego. Nigdy (chyba �e sam tego chcesz) nie pocisz si� w Mie�cie, gdzie temperatura i wilgotno�� s� dok�adnie kontrolowane i gdzie cia�o nie znajduje si� w sytuacji, kiedy ciep�o, kt�re wytwarza, przewy�sza to, kt�re wydziela. Oto cywilizacja. Spojrza� na pole, na gromad� m�czyzn i kobiet b�d�cych w pewnym sensie jego podw�adnymi. Wi�kszo�� stanowi�a m�odzie� przed dwudziestk�, ale zauwa�y� tak�e kilka os�b tak jak i on w �rednim wieku. Nieudolnie machali motykami, a tak�e wykonywali wiele innych prac zazwyczaj nale��cych do obowi�zk�w robot�w, kt�rym � cho� zrobi�yby to znacznie sprawniej � kazano sta� z boku i patrze� na uparcie mozol�cych si� ludzi. Po niebie p�yn�y chmury i s�o�ce na moment schowa�o si� za jedn� z nich. Baley niepewnie spojrza� w g�r�. To oznacza�o, �e promieniowanie s�oneczne � a wi�c i proces pocenia si� � os�abnie. Jednak mog�o tak�e zapowiada� deszcz. Na tym polega� problem z Zewn�trzem. Nieustaj�ca hu�tawka nieprzyjemnych alternatyw. Zawsze zdumiewa�o Baleya, �e taki niewielki ob�ok mo�e ca�kowicie zas�oni� s�o�ce, zacieniaj�c ziemi� a� po horyzont, cho� reszta nieba pozostaje bezchmurna. Sta� pod baldachimem li�ci, kt�ry tworzy�o co� w rodzaju prymitywnej �ciany i sufitu, wspartej na filarze pokrytym przyjemn� w dotyku kor�, i zn�w patrzy� na gromad� ludzi, uwa�nie przygl�daj�c si� ka�demu z osobna. Przychodzili tu raz na tydzie�, niezale�nie od pogody. Zyskiwali te� nowych zwolennik�w. Pocz�tkowa, ma�a grupka uparciuch�w sta�a si� teraz zdecydowanie liczniejsza. W�adze Miasta, je�li nawet nie popiera�y tego przedsi�wzi�cia, by�y �askawe nie stawia� przeszk�d. Na horyzoncie po prawej r�ce Baleya � na wschodzie, jak wynika�o z po�o�enia popo�udniowego s�o�ca � widzia� wysokie, stercz�ce kopu�y Miasta, zamykaj�ce wszystko, dla czego warto �y�. Zobaczy� te� ma��, poruszaj�c� si� plamk�, kt�ra by�a za daleko, �eby j� rozpozna�. Po sposobie, w jaki punkcik si� przemieszcza�, oraz po innych mniej wyra�nych oznakach Baley stwierdzi�, �e to robot � co nie by�o niczym niezwyk�ym. Powierzchnia ziemi poza Miastami by�a domen� robot�w, a nie ludzi � opr�cz nielicznych, takich jak Baley, kt�rzy marzyli o gwiazdach. Mimowolnie wr�ci� spojrzeniem do machaj�cych motykami marzycieli. Wszystkich zna� i m�g� nazwa� po imieniu. Pracowali, ucz�c si� jak znosi� Zewn�trze i� Zmarszczy� brwi i mrukn�� cicho: � A gdzie Bentley? Odpowiedzia� mu m�ody g�os, pe�en rado�ci �ycia. � Tu jestem, tato. Baley obr�ci� si� b�yskawicznie. � Nie r�b tego, Ben. � Czego? � Nie skradaj si� do mnie. Mam do�� k�opot�w z zachowaniem r�wnowagi tutaj, w Zewn�trzu, nie musisz jeszcze mnie straszy�. � Wcale nie chcia�em ci� przestraszy�. Trudno robi� ha�as id�c po trawie. Nic nie mo�na na to poradzi� Czy nie uwa�asz, �e powiniene� ju� wraca�, tato? Jeste� tu ju� od dw�ch godzin i my�l�, �e masz do��. � Dlaczego? Poniewa� mam czterdzie�ci pi�� lat, a ty jeste� dziewi�tnastoletnim smarkaczem? Uwa�asz, �e musisz opiekowa� si� swoim zgrzybia�ym ojcem, tak? � No chyba tak. Za to jako wywiadowca spisa�e� si� doskonale. Dotar�e� do sedna sprawy. Okr�g�� twarz Bena rozja�ni� szeroki u�miech. Patrzy� na ojca b�yszcz�cymi oczami. Ma w sobie wiele z Jessie � pomy�la� Baley � bardzo przypomina matk�. Rysy ch�opca rzeczywi�cie zdradza�y tylko niewielkie podobie�stwo do pos�pnej, owalnej twarzy ojca. Natomiast spos�b my�lenia przej�� Ben od niego. A czasem, gdy si� zamy�li�, marszczy� czo�o w spos�b �wiadcz�cy niezbicie, czyim jest synem. � Czuj� si� doskonale � rzek� Baley. � Oczywi�cie, tato. Trzymasz si� najlepiej z nas wszystkich, zwa�ywszy� � Zwa�ywszy na co? � Na tw�j wiek, rzecz jasna. I wcale nie zapominam, �e to by� tw�j pomys�. Mimo to zobaczy�em, �e schowa�e� si� w cieniu, i pomy�la�em, �e� no, mo�e staruszek ma do��. � Ja ci dam staruszka � obruszy� si� Baley. Robot, kt�rego zauwa�y� opodal Miasta, by� ju� dostatecznie blisko, �eby go dok�adnie obejrze�, ale Baleya to nie interesowa�o. Zwr�ci� si� natomiast do syna: � Trzeba od czasu do czasu schowa� si� w cieniu, kiedy s�o�ce grzeje zbyt mocno. Musimy nauczy� si� korzysta� z zalet przebywania w Zewn�trzu, tak samo jak znosi� zwi�zane z tym niewygody. Zaraz zza tej chmury wyjrzy s�o�ce. � Masz racj�. No c�, mo�e wr�cimy? � Zostan� jeszcze. Raz na tydzie� mam wolne popo�udnie i sp�dzam je tutaj. To m�j przywilej. Otrzyma�em go razem z klas� C�7. � Nie chodzi o przywilej, tato. Chodzi o to, �e jeste� przem�czony. � M�wi� ci, �e czuj� si� znakomicie. � Pewnie. A kiedy przyjdziemy do domu, od razu p�jdziesz do ��ka i b�dziesz le�a� w ciemno�ci. � Zwyk�e antidotum na nadmiar s�o�ca. � Mam� to niepokoi. � No c�, niech troch� si� pomartwi. To jej dobrze zrobi. Ponadto, co z�ego w tym, �e troch� tu posiedz�? Najgorsze jest to, �e si� poc�, jednak do tego po prostu musz� si� przyzwyczai�. Nie mo�na inaczej. Kiedy zacz��em, nie potrafi�em odej�� nawet kilku metr�w od Miasta, nie ogl�daj�c si� za siebie � a wtedy tylko ty mi towarzyszy�e�. Teraz sp�jrz, ilu nas jest i jak daleko mog� odej�� bez �adnych problem�w. Potrafi� te� wi�cej znie��. Wytrzymam jeszcze godzin�. Z �atwo�ci�. M�wi� ci, Ben, twojej matce dobrze zrobi�oby, gdyby te� tu przysz�a. � Kto? Mama? Chyba �artujesz. � To wcale nie s� �arty. Kiedy nadejdzie czas odlotu, nie b�d� m�g� lecie� ze wzgl�du na ni�. � I b�dziesz z tego zadowolony. Nie oszukuj si�, tato. To przecie� nie nast�pi zaraz. A je�li nie jeste� za stary dzi�, na pewno b�dziesz w�wczas. Takie przedsi�wzi�cie jest dla m�odych ludzi. � Wiesz co � warkn�� Baley, zaciskaj�c pi�ci. � Jeste� taki sprytny, z tymi twoimi �m�odymi lud�mi�. Czy by�e� ju� na innej planecie? Czy kt�ry� z tych tam na polu opu�ci� kiedy� Ziemi�? A ja tak. Dwa lata temu. Nie mia�em �adnej aklimatyzacji i prze�y�em. � Tak, tato, ale ta s�u�bowa podr� trwa�a kr�tko, a ponadto mia�e� bardzo dobr� opiek�. To nie to samo. � To samo � upiera� si� Baley, w g��bi serca wiedz�c, �e nie ma racji. � A zreszt� przygotowania do odlotu nie potrwaj� tak d�ugo. Je�li otrzymam zgod� na przelot na Auror�, oderwiemy si� od Ziemi. � Zapomnij o tym. To nie b�dzie takie �atwe. � Musimy spr�bowa�. Rz�d nie wypu�ci nas, je�li Aurora nie wyrazi zgody na nasz przylot. To najwi�kszy i najpot�niejszy z kosmicznych �wiat�w, a jego opinia� � Liczy si�! Wiem. Dyskutowali�my na ten temat milion razy. Jednak nie potrzebujemy tam lecie�, �eby je otrzyma�. S� takie rzeczy jak promieniowanie transmisyjne. Mo�emy z nimi porozmawia� siedz�c tutaj. Przypomina�em ci ju� o tym nieraz. � To nie to samo. Musimy mie� bezpo�redni kontakt � ja te� m�wi�em ci to wielokrotnie. � Baley nie ust�powa�. � W ka�dym razie � powiedzia� Ben � jeszcze nie jeste�my gotowi. � Nie jeste�my, poniewa� Ziemia nie chce nam da� statk�w. Przestrzeniowcy udost�pni� je razem z niezb�dn� pomoc� techniczn�. � Co za pewno��! Dlaczego mieliby to zrobi�. Od kiedy zacz�li �ywi� takie ciep�e uczucia do nas, kr�tko �yj�cych Ziemian? Gdybym m�g� z nimi porozmawia� � Daj spok�j, tato. Po prostu chcesz polecie� na Auror�, �eby zobaczy� t� kobiet�. Baley zmarszczy� czo�o i jego brwi nad g��bokimi oczodo�ami nastroszy�y si� gro�nie. � Kobiet�? Jehoshaphat! Ben, o czym ty m�wisz? � Eee, tato, tak mi�dzy nami � i ani s�owa mamie � co naprawd� zasz�o mi�dzy tob� a t� Solariank�? Jestem ju� du�y. Mo�esz mi powiedzie�. � Jaka kobieta? � Potrafisz patrze� mi w oczy i zaprzecza� znajomo�ci z Solariank�, kt�r� ogl�da�a ca�a Ziemia? Gladia Delmarre, o niej m�wi�. � Nic nie zasz�o. Ten film to bzdura. Powtarza�em ci to tysi�c razy. Ona wcale tak nie wygl�da�a. Ja tak nie wygl�da�em. Wszystko zosta�o wymy�lone. Wiesz przecie�, �e wyprodukowali to wbrew mojej woli, poniewa� rz�d uwa�a�, �e w ten spos�b uka�e Przestrzeniowcom Ziemi� w dobrym �wietle. Postaraj si� nie sugerowa� czego� innego twojej matce. � Nawet nie przysz�oby mi to do g�owy. Jednak ta Gladia uda�a si� na Auror� i ty te� chcesz tam polecie�. � Czy pr�bujesz mi powiedzie�, �e naprawd� uwa�asz, i� chc� lecie� na Auror� Jehoshaphat! Jego syn uni�s� brwi. � Co si� sta�o? � Ten robot. To R. Geronimo. � Kto? � Robot�goniec z naszego wydzia�u. Wyszed� z Miasta! Mam wolne i celowo zostawi�em telefon w domu, bo nie chcia�em, �eby zawracali mi g�ow�. Mam taki przywilej jako C�7, a jednak wys�ali po mnie robota. � Sk�d wiesz, �e po ciebie, tato? � Drog� dedukcji. Po pierwsze: nie ma tu nikogo innego, kto mia�by co� wsp�lnego z policj�; po drugie: on idzie prosto w nasz� stron�, a wi�c wnioskuj�, �e to mnie szuka. Powinienem schowa� si� za drzewo i nie wychodzi�. � To nie mur, tato. Robot mo�e je obej��. � Panie Baley, mam dla pana wiadomo��. Czekaj� na pana w Komendzie G��wnej � rozleg�o si� wo�anie. Robot stan��, chwil� czeka�, po czym powt�rzy� jeszcze raz: � Panie Baley, mam dla pana wiadomo��. Czekaj� na pana w Komendzie G��wnej. � S�ysz� i rozumiem � odpar� zrezygnowany Baley. Taka odpowied� by�a konieczna, w przeciwnym razie robot powtarza�by swoje bez ko�ca. Baley lekko zmarszczy� brwi, ogl�daj�c pos�a�ca. To by� nowy model, bardziej podobny do cz�owieka ni� starsze wersje. Z wielk� pomp� zosta� uruchomiony zaledwie przed miesi�cem. Rz�d zawsze pr�bowa� wszystkiego, co mog�oby zapewni� spo�eczn� akceptacj� robot�w. Ten mia� szaraw� powierzchni� z matowym po�yskiem, troch� elastyczn� w dotyku, przypominaj�c� mi�kk� sk�r�. Wyraz jego twarzy, cho� niezmienny, nie by� tak g�upawy, jak u wi�kszo�ci robot�w. Jednak w rzeczywisto�ci poziomem rozwoju umys�owego � podobnie jak inne � niewiele odbiega� od kretyna. Baley wspomnia� R. Daneela Olivawa, robota Przestrzeniowc�w, towarzysz�cego mu w trakcie wykonywania dw�ch zada� � jednego na Ziemi, a drugiego na Solarii � kt�rego widzia� po raz ostatni, gdy Daneel konsultowa� z nim spraw� lustrzanego odbicia. Wykazywa� on tyle ludzkich cech, �e Baley traktowa� go jak przyjaciela i t�skni� za nim, nawet teraz. Gdyby wszystkie roboty by�y takie� � Mam dzi� wolny dzie�, ch�opcze � powiedzia� Baley. � Nie musz� i�� do pracy. R. Geronimo milcza�, tylko r�ce lekko mu dr�a�y. Baley wiedzia�, i� oznacza to jaki� konflikt w pozytonowych uk�adach robota. Maszyna musia�a s�ucha� ludzi, lecz cz�sto zdarza�o si�, �e dwie osoby ��da�y wykonania wzajemnie sprzecznych polece�. Robot dokona� wyboru. Powiedzia�: � Ma pan dzi� wolny dzie�. Czekaj� na pana w Komendzie G��wnej. � Je�li ci� potrzebuj�, tato� � rzek� niech�tnie Ben. Baley wzruszy� ramionami. � Nie przesadzaj, synu. Gdyby naprawd� mnie tak potrzebowali, przys�aliby zamkni�ty pojazd i jakiego� cz�owieka na ochotnika, zamiast posy�a� piechot� robota i irytowa� mnie jego komunikatami. Ben potrz�sn�� g�ow�. � Przecie� nie wiedzieli, gdzie jeste� i jak d�ugo trzeba b�dzie ci� szuka�. S�dz�, �e dlatego nie wysy�ali cz�owieka. � Tak? No c�, zobaczmy, jak wa�ne jest to polecenie. R. Geronimo, wracaj na komend� i powiedz, �e b�d� w pracy o dziewi�tej � zwr�ci� si� do robota. � Id�! To rozkaz! � dorzuci� ostro. Robot wyra�nie si� zawaha�, po czym odszed� kawa�ek, zawr�ci�, zbli�y� si� nieco do Baleya, a w ko�cu stan�� jak wryty, trz�s�c si� ca�ym cia�em. Baley rozpozna� objawy i mrukn�� do Bena: � Chyba b�d� musia� p�j��. Jehoshaphat! Robot nie radzi� sobie z tym, co specjali�ci okre�lali mianem r�wnopotencjalnych sprzeczno�ci na drugim poziomie. Pos�usze�stwo by�o Drugim Prawem i R. Geronimo w�a�nie otrzyma� dwa niemal r�wnowa�ne, a zarazem przeciwstawne rozkazy. Powszechnie nazywano tak� sytuacj� roboblokiem albo � cz�ciej � roblokiem. Robot powoli zwr�ci� si� ku niemu. Pierwsze polecenie by�o wa�niejsze, ale tylko troch�, dlatego m�wi� niewyra�nie. � Panie, powiedziano mi, �e mo�esz tak odpowiedzie�. W takim wypadku mia�em przekaza� � Urwa� i doda� ochryp�ym g�osem: � Mia�em przekaza�, je�li b�dziesz sam. Baley lekko poruszy� g�ow� i Ben nie czeka�. Wiedzia�, kiedy ojciec jest tat�, a kiedy policjantem, odszed� wi�c szybko na bok. Zirytowany Baley przez chwil� zastanawia� si�, czy nie wzmocni� swojego polecenia, pog��biaj�c w ten spos�b blok, lecz to z pewno�ci� spowodowa�oby uszkodzenie wymagaj�ce analizy pozytonowej i przeprogramowania. Koszt, mog�cy r�wna� si� ca�orocznym zarobkom policjanta, zosta�by potr�cony z pensji Baleya. � Cofam rozkaz � powiedzia�. � Co mia�e� przekaza�? R. Geronimo natychmiast zacz�� m�wi� wyra�nie. � Kazano mi powiedzie�, �e jest pan potrzebny w zwi�zku z Auror�. Baley obr�ci� si� do Bena i zawo�a�: � Daj im jeszcze p� godziny, a potem powiedz, �e maj� wraca�. Musz� i��. Ruszaj�c, rzek� z pretensj� w g�osie do robota: � Dlaczego nie kazali ci powiedzie� tak od razu? I dlaczego nie mogli zaprogramowa� ci� tak, �eby� wzi�� w�z i oszcz�dzi� mi spaceru? Dobrze wiedzia�, dlaczego. Jakikolwiek wypadek, w kt�ry by�by wpl�tany robot, wywo�a�by fal� nowych zamieszek skierowanych przeciwko tym maszynom. Przyspieszy� kroku. Od mur�w Miasta dzieli�y go dwa kilometry, a p�niej b�dzie musia� przedrze� si� do centrali w godzinie szczytu. Aurora? Czy�by jaki� kolejny kryzys? Min�o p� godziny, zanim Baley dotar� do bramy miejskiej, przygotowany na to, co nast�pi. Cho� mo�e tym razem b�dzie inaczej. Podszed� do p�aszczyzny dziel�cej Zewn�trze od Miasta � mur odgraniczaj�cy chaos od cywilizacji. Po�o�y� d�o� na p�ytce kontaktowej i pojawi� si� otw�r. Jak zwykle, Baley nie czeka�, a� przej�cie si� otworzy do ko�ca, lecz prze�lizgn�� si� przez nie, gdy tylko by�o wystarczaj�co szerokie. R. Geronimo poszed� w jego �lady. Policyjny wartownik drgn�� zaskoczony. Za ka�dym razem, gdy kto� przychodzi� z Zewn�trza, mia� takie samo niedowierzanie w oczach, tak samo stawa� na baczno��, tak samo k�ad� d�o� na kolbie blastera i tak samo marszczy� brwi. Baley spojrza� ostro i wartownik, pr꿹c si� s�u�bi�cie, zasalutowa�. Drzwi znikn�y. Baley znalaz� si� w Mie�cie. �ciany wok� zamkn�y si�, a Miasto sta�o si� wszech�wiatem. Zn�w by� zanurzony w bezkresnym, wiecznym szumie, odorze ludzi i maszyn, kt�ry niebawem zapadnie w pod�wiadomo��; w �agodnym, rozproszonym �wietle, nie przypominaj�cym bezpo�redniego, zmiennego blasku w Zewn�trzu, z jego zieleni�, br�zem, b��kitem i biel� przerywanymi czerwieni� lub ��ci�. Tu nie by�o podmuch�w wiatru, skwaru, ch�odu ani zapowiedzi deszczu; zamiast tego by�a cicha, nieustaj�ca obecno�� �agodnych pr�d�w powietrza, utrzymuj�cych �wie�o��. Temperatur� i wilgotno�� dobrano tak precyzyjnie do wymaga� ludzkich organizm�w, �e ich nie odczuwano. Baley mimowolnie odetchn�� z ulg� i powesela�, gdy stwierdzi�, �e zn�w jest w domu, bezpieczny w znanym mu i znaj�cym go �rodowisku. Zawsze tak by�o. Ponownie zaakceptowa� Miasto jako �ono, wracaj�c tu z ulg� i zadowoleniem. Wiedzia�, �e to �ono zrodzi�o ludzko��. Dlaczego jednak tak ch�tnie pogr��a� si� w nim z powrotem? I czy zawsze tak b�dzie? A je�li si� mu uda wyprowadzi� niezliczone rzesze z Miasta i z Ziemi do gwiazd, czy naprawd� sam nigdzie st�d nie wyruszy? Czy zawsze tylko w Mie�cie b�dzie si� czu� jak w domu? Zacisn�� z�by � roztrz�sanie tego nie mia�o sensu. � Czy przyjecha�e� tu pojazdem, ch�opcze? � zwr�ci� si� do robota. � Tak, panie. � Gdzie on teraz jest? � Nie wiem, panie. Baley zwr�ci� si� do wartownika. � Tego robota dostarczono tu dwie godziny temu. Co sta�o si� z pojazdem, kt�rym przyjecha�? � Przed godzin� zosta� gdzie� wezwany, sir. Niepotrzebnie pyta�. Ci w samochodzie nie wiedzieli, jak d�ugo robot b�dzie go szuka�, wi�c nie czekali. Baley przez chwil� mia� ochot� ich wezwa�, ale poradziliby mu, �eby skorzysta� z ruchomego chodnika; tak b�dzie szybciej. Jedynym powodem jego wahania by�a obecno�� R. Geronima. Nie chcia�, aby towarzyszy� mu on na pasie szybkiego ruchu, ale nie m�g� oczekiwa�, �e robot przedrze si� do komendy przez wrogo nastawione t�umy. Nie mia� wyboru. Niew�tpliwie komisarz nie zamierza� niczego mu u�atwia�. Na pewno z�o�ci�o go, �e nie mo�e wezwa� Baleya przez telefon. � T�dy, ch�opcze � rzek� Baley. Miasto zajmowa�o pi�� tysi�cy kilometr�w kwadratowych i mia�o przesz�o czterysta kilometr�w ekspresstrady, plus setki kilometr�w ruchomych chodnik�w, s�u��cych z g�r� dwudziestu milionom mieszka�c�w. Skomplikowana sie� po��cze� bieg�a na o�miu poziomach, przecinaj�c si� w setkach miejsc, co umo�liwia�o przesiadki w r�nych kierunkach. Jako wywiadowca, Baley musia� zna� j� na pami��. Mo�na by go wywie�� z zawi�zanymi oczami w najdalszy k�t Miasta, zdj�� opask�, a bezb��dnie odnalaz�by drog� powrotn�. Tak wi�c i teraz dobrze wiedzia�, jak dosta� si� do centrali. Mia� do wyboru osiem r�nych tras, lecz przez chwil� zastanawia� si�, kt�ra z nich b�dzie o tej porze najmniej zat�oczona. Tylko przez chwil�. � Chod� ze mn�, ch�opcze � rzek�. Robot pos�usznie ruszy� za nim. Skoczyli na pobliski pas transportowy i Baley przytrzyma� si� jednego z pionowych pr�t�w: bia�ego, ciep�ego, o powierzchni umo�liwiaj�cej dobry chwyt. Nie chcia� siada�; nie zostan� tu d�ugo. Robot zaczeka� na przyzwalaj�cy gest Baleya, zanim z�apa� si� tego samego pr�ta. R�wnie dobrze m�g� tego nie robi� � bez trudu utrzymywa� r�wnowag� � ale Baley nie zamierza� ryzykowa�. Odpowiada� za robota i musia�by zap�aci� Miastu, gdyby R. Geronimo uleg� uszkodzeniu. Na pasie jecha�o ju� kilka os�b i wszyscy z zaciekawieniem patrzyli na robota. Baley przechwyci� te spojrzenia, a poniewa� jego wygl�d budzi� respekt, gapie szybko poodwracali g�owy. Da� znak r�k� i zeskoczy� z pasa. W�a�nie dotarli do punktu przesiadkowego, a poniewa� poruszali si� z tak� sam� szybko�ci� jak s�siedni pas, wi�c nie musieli zwalnia�. Baley przeszed� na drugi i poczu� p�d powietrza � teraz ju� nie os�ania�a ich plastikowa kabina. Podni�s� jedno rami� na wysoko�� oczu, �eby z�agodzi� nap�r powietrza. Zjecha� w d�, do przeci�cia z ekspresstrad�, a potem zacz�� wje�d�a� w g�r� pasem biegn�cym r�wnolegle do niej. Us�ysza� m�ody g�os wo�aj�cy �robot!� i dobrze wiedzia�, co zaraz nast�pi. Grupka kilku ch�opc�w przebiegnie po pasie i popchni�ty robot ze szcz�kiem runie w d�. Potem zatrzymany nastolatek, je�li w og�le stanie przed s�dem, b�dzie twierdzi�, �e robot wpad� na niego, �e stanowi� zagro�enie dla podr�nych � i z pewno�ci� zostanie uniewinniony. Robot nie m�g� ani si� obroni�, ani zeznawa� w s�dzie. Baley zareagowa� natychmiast, ustawiaj�c si� mi�dzy pierwszym nastolatkiem a robotem. Przeszed� na szybszy pas, podni�s� r�k� wy�ej � jakby os�aniaj�c si� przed silniejszym podmuchem wiatru � i nieznacznym ruchem �okcia zepchn�� ch�opca na s�siednie, wolniejsze pasmo, na co tamten zupe�nie nie by� przygotowany. Krzycz�c ze strachu, straci� r�wnowag� i upad�. Pozostali przystan�li, szybko ocenili sytuacj� i pospiesznie czmychn�li. � Na autostrad�, ch�opcze. R. Geronimo zawaha� si�. Robotom nie by�o wolno bez opieki je�dzi� drog� szybkiego ruchu, lecz otrzyma� stanowczy rozkaz, wi�c go wykona�. Cz�owiek pod��y� za nim i to uspokoi�o maszyn�. Baley przecisn�� si� przez t�um podr�nych, popychaj�c przed sob� R. Geronima. Przeszed� na mniej zat�oczony g�rny poziom, z�apa� si� pr�ta i jedn� nog� mocno przydepn�� stop� robota, zniech�caj�c wszystkich gapi�w gro�nym spojrzeniem. Po pi�tnastu kilometrach znalaz� si� w pobli�u komendy i wysiad�. R. Geronimo poszed� za nim. By� nie uszkodzony, nawet nie dra�ni�ty. Baley zwr�ci� go i otrzyma� pokwitowanie. Dok�adnie sprawdzi� dat�, czas i numer seryjny robota, po czym schowa� kwit do portfela. Zanim sko�czy si� ten dzie�, sprawdzi i upewni si�, �e zwrot zosta� zarejestrowany przez komputer. Teraz szed� na spotkanie z komisarzem. Zna� go dobrze. Wiedzia�, �e gdyby spotka�o go jakiekolwiek niepowodzenie, b�dzie ono powodem degradacji. Okropny facet. Traktowa� dotychczasowe sukcesy Baleya jako osobist� zniewag�. Komisarzem by� Wilson Roth. Obj�� to stanowisko dwa i p� roku temu. Zaj�� miejsce Juliusa Enderby�ego, kt�ry poda� si� do dymisji, kiedy os�ab�o wzburzenie wywo�ane morderstwem Przestrzeniowca. Baley nigdy nie pogodzi� si� z t� zmian�. Julius, mimo wszystkich swoich wad, by� zar�wno przyjacielem, jak i zwierzchnikiem; Roth by� tylko zwierzchnikiem. Nawet nie wychowa� si� w Mie�cie. Nie w tym Mie�cie. �ci�gni�to go tutaj. Roth nie by� ani zbyt wysoki, ani zbyt gruby. Uwag� jedynie zwraca�a jego wielka g�owa, osadzona na wysuni�tym do przodu karku. To nadawa�o mu ci�kawy wygl�d. Oczy mia� na p� przys�oni�te opadaj�cymi powiekami. Wygl�da� na wiecznie zaspanego, ale wszystko zauwa�a�. Baley przekona� si� o tym, gdy tylko tamten obj�� stanowisko. Wiedzia�, �e Roth go nie lubi i sam �ywi� podobne uczucia do niego. Komisarz nie wygl�da� na rozz�oszczonego � nigdy nie sprawia� takiego wra�enia � lecz w g�osie s�ycha� by�o niezadowolenie. � Baley, dlaczego tak trudno ci� znale��? � zapyta�. � Poniewa� dzi� mam wolne popo�udnie, komisarzu � odpar� spokojnie wywiadowca. � Tak, ten przywilej C�7. S�ysza�e� co� o biperze, prawda? O takim czym�, co odbiera wiadomo�ci? Mo�esz zosta� wezwany, nawet w wolnym czasie. � Wiem o tym bardzo dobrze, komisarzu, ale teraz �adne przepisy nie nakazuj� noszenia bipera. Mo�na nas wezwa� bez niego. � Na obszarze Miasta tak, ale ty przebywa�e� w Zewn�trzu � a mo�e si� myl�? � Nie myli si� pan, komisarzu. Wyszed�em z Miasta. Przepisy nie nakazuj�, abym w takim wypadku nosi� biper. � Zas�aniasz si� liter� prawa, tak? � Tak, komisarzu � odpar� ch�odno Baley. Roth wsta�, rozejrza� si� wok� nieco gro�nie, po czym usiad� na biurku. Zainstalowane przez Enderby�ego okno dawno zosta�o zamurowane i zamalowane. W zamkni�tym pomieszczeniu komisarz wydawa� si� wy�szy. Nie podnosz�c g�osu powiedzia�: � My�l�, Baley, �e liczysz na wdzi�czno�� Ziemi. � Mam zamiar wykonywa� moj� prac�, komisarzu, najlepiej jak umiem i zgodnie z przepisami. � A kiedy naginasz przepisy, spodziewasz si� pob�a�liwo�ci. Baley nic na to nie odpowiedzia�, komisarz za� ci�gn�� dalej: � Uznano, �e dobrze poradzi�e� sobie ze spraw� morderstwa Sartona przed trzema laty. � Dzi�ki, komisarzu � odpar� Baley. � S�dz�, �e to doprowadzi�o do demonta�u Kosmopola. � Tak, przy aplauzie Ziemian. Uznano r�wnie�, i� dobrze si� spisa�e� dwa lata temu na Solarii. Pragn� ci� zapewni�, �e wiem, i� rezultatem by�a zmiana warunk�w traktatu ze �wiatami Przestrzeniowc�w na znacznie korzystniejsze dla Ziemi. � My�l�, �e to jest w aktach, sir. � Zosta�e� uznany za bohatera. � Nigdy tego nie twierdzi�em. � By�e� dwukrotnie awansowany, po ka�dej z tych spraw. Powsta� nawet film oparty na wydarzeniach, kt�re mia�y miejsce na Solarii. � Zrobiony bez mojej zgody i wbrew mojej woli, komisarzu. � Lecz przedstawia ci� jako bohatera. Baley wzruszy� ramionami. Komisarz bezskutecznie czeka� kilka sekund na reakcj�, po czym ci�gn�� dalej: � Od tamtej pory min�y prawie dwa lata i nie dokona�e� niczego wa�nego. � Rozumiem, �e Ziemi� mo�e interesowa�, co dla niej ostatnio zrobi�em. � W�a�nie. I zapewne zapyta o to. Wiadomo, �e jeste� przyw�dc� nowego ruchu skupiaj�cego tych, kt�rzy pr�buj� przebywa� w Zewn�trzu, grzebi� w ziemi i udaj� roboty. � To dozwolone. � Nie wszystko, co dozwolone, jest mile widziane. My�l�, �e wielu ludzi uwa�a ci� za dziwaka, a nie bohatera. � Mo�e to si� zgadza z moj� w�asn� opini� o sobie � rzek� Baley. � Publiczno�� jest znana z notorycznie kr�tkiej pami�ci. W twoim wypadku bohater mo�e szybko zosta� uznany za dziwaka, wi�c je�li pope�nisz b��d, b�dziesz mia� powa�ne k�opoty. Reputacja, na jak� liczysz� � Z ca�ym szacunkiem, komisarzu, na nic nie licz�. � Reputacja, na jak� zdaniem Wydzia�u Policji liczysz, nie pomo�e ci i ja tak�e nie b�d� w stanie pom�c. Przez chwil� na kamiennej twarzy Baleya pojawi� si� cie� u�miechu. � Nie chcia�bym, aby ryzykowa� pan swoje stanowisko, podejmuj�c jak�� rozpaczliw� pr�b� ratowania mnie. Komisarz wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� r�wnie przelotnie. � Nie musisz si� o to martwi�. � Dlaczego wi�c m�wi mi pan o tym? � To jest ostrze�enie. Nie pr�buj� ci� zniszczy�, zrozum. Daj� jedynie przestrog� na przysz�o��. B�dziesz zamieszany w niezwykle delikatne sprawy i z �atwo�ci� mo�esz pope�ni� b��d, a ja uprzedzam, �e nie wolno go pope�ni�. Przy tych s�owach na twarzy komisarza pojawi� si� szeroki u�miech. Baley obrzuci� go powa�nym spojrzeniem. � Czy mo�e mi pan wyjawi�, co to za delikatna sprawa? � Nie wiem. � Czy chodzi o Auror�? � R. Geronimo dosta� instrukcje, �eby tak powiedzie� w razie potrzeby, ale ja nic o tym nie wiem. � A wi�c dlaczego pan twierdzi, �e to bardzo delikatna sprawa? � Daj spok�j, Baley, ty jeste� specem od zagadek. Jak my�lisz, co sprowadza cz�onka Departamentu Sprawiedliwo�ci do Miasta, skoro mogli �ci�gn�� ci� do Waszyngtonu, tak jak dwa lata temu w sprawie incydentu na Solarii? I co sprawia, �e przedstawiciel ten marszczy brwi, denerwuje si� i niecierpliwi, kiedy nie mo�na ci� znale��? Twoja decyzja, �eby nie by� osi�galnym, by�a pomy�k�, za kt�r� ja nie ponosz� �adnej odpowiedzialno�ci. Mo�e nie by� to fatalny b��d, ale s�dz�, �e kiepsko zacz��e�. � A pan jeszcze mnie teraz zatrzymuje � powiedzia� Baley, marszcz�c brwi. � Niezupe�nie. Go�� z Departamentu w�a�nie si� od�wie�a Wiesz, co to za eleganciki. Do��czy do nas, kiedy sko�czy. Wiadomo�� o twoim przybyciu zosta�a przekazana, wi�c czekaj, tak samo jak ja. I Baley czeka�. Od dawna wiedzia�, �e film zrobiony wbrew jego woli, chocia� pom�g� Ziemi, pogorszy� jego stosunki w komendzie. Stworzono mu tr�jwymiarowy portret, kt�ry wyr�nia� go z dwuwymiarowej szarzyzny organizacji i czyni� celem atak�w. Otrzyma� awans i przywileje, ale to tak�e zwi�kszy�o wrogie nastawienie komendy. A im wy�ej awansuje, tym bardziej pot�ucze si�, je�li spadnie. Je�eli pope�ni b��d� Przedstawiciel Departamentu wszed�, oboj�tnie rozejrza� si� wok�, zbli�y� si� do biurka Rotha i usiad�. Zachowywa� si� jak przysta�o urz�dnikowi wysokiej rangi. Roth spokojnie zaj�� s�siedni fotel. Baley w dalszym ci�gu sta� i usi�owa� nie okazywa� zdziwienia. Roth m�g� go ostrzec, ale nie zrobi� tego. Specjalnie tak dobiera� s�owa, �eby niczego nie zdradzi�. Przedstawiciel okaza� si� kobiet�. Nie by�o �adnego powodu, kt�ry by to wyklucza�. Ka�dy urz�dnik mo�e by� kobiet�, nawet sekretarz generalny. Kobiety s�u�y�y tak�e w policji, jedna nawet w stopniu kapitana. Lecz Baley nie spodziewa� si�, �e w�a�nie teraz j� spotka. Historia zna�a wypadki, kiedy kobiety zajmowa�y wiele stanowisk w administracji. Wiedzia� o tym; dobrze zna� histori�. Jednak obecnie by�y inne czasy. Kobieta siedzia�a sztywno wyprostowana w fotelu. Jej mundur niewiele r�ni� si� od m�skiego, tak samo jak fryzura. P�e� zdradza�y jedynie piersi, kt�rych wypuk�o�ci nie stara�a si� ukry�. Mia�a oko�o czterdziestu lat, regularne i wyraziste rysy twarzy. By�a atrakcyjn� kobiet� w �rednim wieku, do�� wysok� brunetk�, jeszcze bez �lad�w siwizny. � Pan jest wywiadowc� Elijahem Baleyem, klasa C�7. To by�o stwierdzenie, a nie pytanie. � Tak, prosz� pani � odpowiedzia� mimo to Baley. � Ja jestem podsekretarzem i nazywam si� Lavinia Demachek. Wcale nie wygl�da pan tak jak na filmie, kt�ry o panu nakr�cono. Cz�sto mu to m�wiono. � Nie mogli zrobi� wiernego portretu, poniewa� nie zyska�by wielu widz�w, prosz� pani � rzek� sucho Baley. � Nie jestem pewna. Wygl�da pan lepiej ni� ten aktor o twarzy dziecka, kt�rego zaanga�owali. Baley zawaha� si� sekund�, lecz postanowi� zaryzykowa�, a mo�e po prostu nie m�g� si� oprze� pokusie. Powiedzia� z pewno�ci� siebie: � Ma pani dobry gust. Roze�mia�a si� i Baley odetchn��. � Ale dlaczego kaza� mi pan na siebie czeka�? � Nie poinformowano mnie o pani przybyciu, a w�a�nie mia�em wolne popo�udnie. � Kt�re sp�dza� pan w Zewn�trzu, jak s�ysza�am. � Istotnie. � Powiedzia�abym, �e jest pan jednym z tych czubk�w, gdybym nie mia�a tak dobrego gustu. A wi�c zamiast tego zapytam, czy jest pan jednym z tych entuzjast�w. � Tak, prosz� pani. � Spodziewa si� pan wyemigrowa� pewnego dnia i znale�� nowe �wiaty w�r�d pustki Galaktyki? � Raczej nie. Mog� ju� by� za stary, ale� � Ile pan ma lat? � Czterdzie�ci pi��. � No, wygl�da pan na tyle. Tak si� sk�ada, �e ja mam te� czterdzie�ci pi�� lat. � Nie wygl�da pani na tyle. � Na wi�cej czy na mniej? Zn�w si� roze�mia�a, a potem doda�a: � Jednak nie bawmy si� w s�owne gierki. Czy uwa�a pan, �e jestem za stara na pionierk�? � Nikt z nas nie mo�e by� pionierem bez treningu w Zewn�trzu. Szkolenie najlepiej odby� za m�odu. Mam nadziej�, �e m�j syn pewnego dnia stanie na innej planecie. � Naprawd�? Chyba pan wie, �e Galaktyka nale�y do �wiat�w Zaziemskich. � Jest ich tylko pi��dziesi�t, prosz� pani. W Galaktyce s� miliony planet nadaj�cych si� do zasiedlenia � albo do przysposobienia � nie zamieszkanych przez inteligentne formy �ycia. � Tak, ale �aden statek nie mo�e opu�ci� Ziemi bez zgody Przestrzeniowc�w. � Mo�e j� otrzymamy. � Nie podzielam pa�skiego optymizmu, panie Baley. � Rozmawia�em z Przestrzeniowcami, kt�rzy� � Wiem o tym � powiedzia�a Demachek. � Moim zwierzchnikiem jest Albert Minnim, kt�ry dwa lata temu wys�a� pana na Solari�. Pozwoli�a sobie na lekki u�mieszek. � O ile pami�tam, aktor, kt�ry gra� jego rol� w tym programie, by� do niego bardzo podobny. Pami�tam tak�e, �e szef nie by� tym zachwycony. Baley zmieni� temat. � Prosi�em podsekretarza Minnima� � Zosta� awansowany, jak panu wiadomo. Baley doskonale rozumia� znaczenie klasy zaszeregowania. � Jaki teraz ma tytu�? � Wicesekretarza. � Dzi�kuj�. Prosi�em wicesekretarza Minnima o pozwolenie na przelot na Auror�, �eby za�atwi� t� spraw�. � Kiedy? � Nied�ugo po powrocie z Solarii. Od tej pory dwukrotnie ponawia�em pro�b�. � Jednak nie otrzyma� pan upragnionej odpowiedzi? � Nie, prosz� pani. � I jest pan zdziwiony? � Jestem rozczarowany. � Niepotrzebnie. � Lekko odchyli�a si� w fotelu. � Nasze stosunki ze �wiatami Zaziemskimi s� bardzo delikatne. Z pewno�ci� s�dzi pan, �e dwie rozwi�zane sprawy z�agodzi�y napi�cie � i tak jest. Ten okropny program o panu r�wnie� bardzo pom�g�. Jednak ta poprawa to zaledwie tak ma�a cz�� � tu zbli�y�a palec wskazuj�cy do kciuka � tak wielkiej ca�o�ci. � Przy ostatnich s�owach szeroko roz�o�y�a ramiona. � W tych okoliczno�ciach � ci�gn�a � nie mogli�my ryzykowa� wys�ania pana na Auror�, najwa�niejszy �wiat Zaziemski, gdzie m�g�by pan zrobi� co�, co wywo�a�oby mi�dzygwiezdne reperkusje. Baley popatrzy� jej w oczy. � By�em na Solarii i nie narobi�em zamieszania. Wprost przeciwnie� � Tak, wiem, lecz by� pan tam na �yczenie Przestrzeniowc�w, a taki wyjazd dziel� ca�e parseki od wizyty na nasze ��danie. Nie mo�e pan tego nie pojmowa�. Baley milcza�. Kobieta mrukn�a, �e to j� nie dziwi i powiedzia�a: � Od kiedy pa�skie pro�by zosta�y przed�o�one wicesekretarzowi i � zupe�nie s�usznie � zignorowane, sytuacja zmieni�a si� na gorsze, zw�aszcza w ci�gu ostatniego miesi�ca. � Czy taki jest pow�d tego spotkania? � Czy�by zaczyna� si� pan niecierpliwi�, sir? � powiedzia�a z ironi�. � Czy mam nie odbiega� od tematu? � Nie, prosz� pani. � Dlaczego? Staj� si� przecie� m�cz�ca. A wi�c przejd�