Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7521 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Andrzej SAPKOWSKI
Bo�y bojownicy
Narrenturm Tom 2
supernowa
WARSZAWA 2004
Opracowanie graficzne Tomasz Piorunowski
Na ok�adce wykorzystano fragment obrazu Pietera Breughla
Triumf �mierci
Copyright C by Andrzej Sapkowski, Warszawa 2004
Niezale�na Oficyna Wydawnicza NOWA Sp. z o.o.
Dzia� handlowy
ul. Nowowiejska 10/12
00-653 Warszawa
e-mail:
[email protected]
Redaktor naczelny Miros�aw Kowalski
ISBN 83-7054-167-4
Druk i oprawa: Opolgraf S.A.
* * *
�wiat, cni panowie, ostatnimi czasy wzi�� si� nam i zwi�kszy�. A i zmala� zarazem. �miejecie si�? �e niby bzdury plot�? �e jedno drugiemu przeczy? Wnet wam dowiod�, �e bynajmniej. Wyjrzyjcie, waszmo�ciowie, oknem. C� to widzicie z niego, na c� widok si� roztacza? Na stod�k�, odpowiecie zgodnie z prawd�, i na wychodek za ni�. A c� dalej jest, spytani, tam, za wychodkiem? Ow� baczcie, �e je�li spytani dziewki, z piwem do nas spiesz�cej, odrzecze, �e za wychodkiem jest r�ysko, za r�yskiem Jachymowa zagroda, za zagrod� smolarnia, a dalej to ju� chyba Kozo�upa Ma�a. Zapytam karczmarza naszego, ten, wi�cej �wiat�ym b�d�c, doda, �e to nie koniec wcale, �e jest za Ma�� Kozo�up� tak�e Wielka Kozo�upa, za nimi osada Kocmyr�w, za Kocmyrowem wie� �azy, za �azami Goszcz, a za Goszczem to ju� chyba Twardog�ra b�dzie. Ale baczcie, �e im co uczeniejszego spytam cz�eka, jako was, dla przyk�adu, tym dalej od stod�ki naszej, wychodka naszego i obydwu Kozo�up odbie�ym - bo� bardziej �wiat�emu rozumowi wiadomo, �e si� na Twardog�rze �wiat r�wnie� nie ko�czy, �e dalej s� Ole�nica, Brzeg, Niemodlin, Nysa, G�ubczyce, Opawa, Nowy Jiczyn, Trenczyn, Nitra, Ostrzyhom, Buda, Belgrad, Raguza, Janina, Korynt, Kreta, Aleksandria, Kair, Memfis, Ptolemais, Teby.... I co? Nie ro�nie �wiat? Nie coraz wi�kszy nam si� stawa? A w�dy i to nie koniec jeszcze. Id�c za Teby, w g�r� Nilu, kt�ry jako rzeka Gichon ze �r�d�a w ziemskim raju wyp�ywa, dojdziemy wszak do ziem Etiop�w, za kt�rymi, jak wiadomo, jest Nubia pustynna, jest kraj Kusz gor�cy, Ofir z�otodajny i ca�a niezmierzona Africae Terra, ubi sunt leones. A dalej ocean, kt�ry ca�� ziemi� op�ywa. Ale i na oceanie owym s� przecie wyspy jako to Cathay, Taprobane, Bragine, Oxidrate, Gynosophe i Cipangu, k�dy klimat cudownie urodzajny, a klejnoty g�rami le��, pisz� o tym uczony Hugon od �wi�tego Wiktora i Piotr d'Ailly, jako i im� pan Jean de Mandeville, kt�ren w�asnymi oczyma cuda te ogl�da�. Tak tedy udowodnili�my, �e w ci�gu tych paru minionych stuleci �wiat zwi�kszy� si� nam istotn� miar�. W pewnym sensie, ma si� rozumie�. Bo je�li nawet materii samej �wiatu nie przyby�o, to nowych nazw przyby�o mu na pewno. Jak�e� z tym, pytacie, pogodzi� twierdzenie, �e �wiat nam zmala�? Ju� m�wi� i wywodz�. Upraszam tylko wprz�d, by nie drwi� i nie dogadywa�, bo to, co rzekn�, to nie mojej fantazji b�d� produkta, ale wiedza z ksi�g zaczerpni�ta. A z ksi�g drwi� nie godzi si�, w ko�cu, by powsta�y, kto� okrutnie musia� si� napracowa�. Jak wiadomo, nasz �wiat jest to l�du sp�achetek, formy niby nale�nik kr�g�ej, �rodek sw�j w Jeruzalem maj�cy, zewsz�d oceanem otoczony. Na okcydensie kraniec ziemi stanowi� Kalpa i Abyla, S�upy Herkulesowe, i cie�nina Gades mi�dzy niemi. Na po�udniu, jak to dopiero co wywiod�em, rozpo�ciera si� ocean za Afryk�. Na po�udniowym wschodzie ko�cz� l�d sta�y podleg�a Ksi�dzu Janowi India inferior, tudzie� ziemie Goga i Magoga. W septentrionalnej �wiata stronie ostatnim ziemi skrawkiem jest Ultima Thule, tam za�, ubi oriens iungitur aquiloni, le�y ziemia Mogal, czyli Tartaria. Na wschodzie natomiast �wiat ko�czy si� na Kaukazie, kawa�ek za Kijowem. A teraz dochodzimy do rzeczy sedna. Znaczy si�, do Portugalczyk�w. A konkretnie do infanta Henryka, ksi���cia Viseu, syna kr�la Jana. Portugalia, skry� si� tego nie da, kr�lestwo nie za wielkie, infant kr�la synem dopiero trzecim w kolejce, nie dziwota tedy, �e ze swej siedziby w Sagres cz�ciej i z wi�ksz� nadziej� na morze ni� ku Lizbonie spogl�da�. Skrzykn�� do Sagres astronom�w i kartograf�w, m�drych �yd�w, �eglarzy i kapitan�w, majstr�w szkutnik�w. I zacz�o si�. W Roku Pa�skim 1418 dotar� kapitan Joao Gonzalves Zarco do wysp znanych jako Insulas Canarias, Kanaryjskie, nazwa st�d, �e ps�w tam mnogo�� stwierdzono nadzwyczajn�. Wnet potem, w 1420, ten�e Gonzalves Zarco wraz z Tristanem Vaz Teixeir� dop�yn�li do wyspy ochrzczonej Mader�. W 1427 dotar�y karawele Diega de Silves do wysp, kt�re nazwano Azorami - sk�d nazwa, Diegu jeno i Bogu wiadomo. Kilka lat zaledwie temu, w 1434, op�yn�� kolejny Portugalczyk, Gil Eanes, Przyl�dek Boiador. A wie�� niesie, �e nast�pne ju� szykuje przedsi�wzi�cia infant Dom Henrique, kt�rego ju� niekt�rzy "�eglarzem" - El Nauegador - nazywa� poczynaj�. I�cie w podziwie mam onych morzep�awc�w i w estymie trzymam ich wielkiej. Nieustraszeni s� to ludzie. Wszak horror to na ocean si� zapuszcza� pod �aglami. To� tam szkwa�y i sztormy, ska�y podwodne, g�ry magnetyczne, morza wrz�ce i klejMe, ci�giem je�li nie wiry, to turbulencje, a je�li nie turbulencje, to pr�dy. Od potwor�w a� si� roi, pe�no tam smok�w wodnych, serpens�w morskich, tryton�w, hippokamp�w, syren�w, delfin�w i p�astug. Roj� si� w morzu sanguissugae, polypi, octopi, locustae, cancri, pistrioci r�ne et huic similia. A najstraszniejsze na ko�cu - bo tam, gdzie ko�czy si� ocean, za kraw�dzi�, zaczyna si� Piek�o. Czemu, my�licie, s�o�ce zachodz�ce jest takie czerwone? Ot� dlatego, �e przegl�da si� w piekielnych ogniach. Po ca�ym oceanie rozsiane za� s� dziury; gdy karawel� na tak� dziur� niebacznie nap�yn��, wprost do piek�a si� spada, na �eb na szyj�, z korabiem i ze wszystkim. Takim to wida� obrazem zosta�o stworzone, by nie da� cz�eku �miertelnemu po morzach p�ywa�. Piek�o kar� dla tych, co zakazy �ami�. Ale, jak znam �ycie, Portugalczyk�w to nie powstrzyma.
Albowiem navigare necesse est, a za horyzontem s� wyspy i l�dy, kt�re trzeba odkry�. Trzeba nanie�� na mapy dalek� Taprobane, opisa� w roteiros drog� do tajemniczego Cipangu, oznaczy� na portolanach Insole fortunate, Wyspy Szcz�liwe. Trzeba p�yn�� dalej, szlakiem �wi�tego Brendana, szlakiem marze�, ku Hy Brasil, ku niewiadomemu. Po to, by niewiadome uczyni� wiadomym i znanym. I oto - quod erat demonstrandum - maleje nam i kurczy si� �wiat, .bo jeszcze troch�, a wszystko ju� znajdzie si� na mapach, na portolanach i w roteiros. I nagle wsz�dzie zrobi si� blisko. Maleje nam �wiat i ubo�eje jeszcze o jedno - o legendy. Im dalej �egluj� portugalskie karawele, im wi�cej wysp odkrytych i nazwanych, tym legend robi si� mniej. Co i rusz jaka� rozwiewa si� niby dym. Coraz to o kolejne marzenie jeste�my ubo�si. A gdy umiera marzenie, ciemno�� wype�nia miejsce przez nie osierocone. W ciemno�ci za�, zw�aszcza gdy do tego jeszcze rozum u�nie, zaraz budz� si� potwory. �e co? �e ju� kto� to powiedzia�? Panie dobry! A czy jest co� takiego, czego ju� kto� kiedy� nie powiedzia�? Och, ale� mi w gardle zasch�o... Czy piwem, pytacie, nie pogardz�? Z pewno�ci� nie. Co m�wicie, pobo�ny bracie od �wi�tego Dominika? Aha, �e czas przesta� ple�� nie na temat i do opowie�ci powr�ci�? Do Reynevana, Szarleja, Samsona i innych? Prawi�cie, bracie. Czas. Powracam tedy. Rok nasta� Pa�ski 1427. Pami�tacie, co przyni�s�? A jak�e. Nie da si� zapomnie�. Ale przypomn�. Wiosn� wonczas, w marcu bodaj�e, na pewno przed Wielkanoc�, og�osi� papie� Marcin V bull� Saluatoris omnium, w kt�rej konieczno�� kolejnej krucjaty przeciw Czechom kacerzom proklamowa�. W miejsce Jordana Orsiniego, kt�ry leciwy by� i haniebnie nieudolny, obwo�a� papa Marcin kardyna�em i legatem a latere Henryka Beauforta, biskupa Winchestera, brata przyrodniego kr�la Anglii. Beaufort aktywnie bardzo sprawy si� uj��. Wnet krucjat� postanowiono, kt�ra mieczem i ogniem husyckich apostat�w pokara� mia�a. Wypraw� pieczo�owicie przygotowano, pieni�dze, rzecz w wojnie pierwszorz�dn�, skrz�tnie zgromadzono. Tym razem, dziw nad dziwy, nikt grosiwa tego nie rozkrad�. Jedni kronikarze mniemaj�, �e krzy�owcy zrobili si� uczciwsi. Inni - �e po prostu pilnowano lepiej. Wodzem g��wnym krucjaty obwo�a� sejm frankfurcki Ottona von Ziegenhaina, arcybiskupa Trewiru. Wezwano, kogo si� da�o, pod bro� i krzy�owe znaki. I wnet stan�y w gotowo�ci armie. Stawi� si� z wojskiem Fryderyk Hohenzollern Starszy, elektor brandenburski. Stan�y pod broni� Bawary pod ksi�ciem Henrykiem Bogatym, stan�� falcgraf Jan z Neumarktu i brat jego, falcgraf Otto z Mosbachu. Przyby� na punkt zborny ma�oletni Fryderyk Wettyn, syn z�o�onego niemoc� Fryderyka Walecznego, elektora Saksonii. Przybyli - ka�dy z hufem silnym - Raban von Helmstett, biskup Speyeru, Anzelm von Nenningen, biskup Augsburga, Fryderyk von Aufsess, biskup Bambergu. Jan von Brun, biskup Wiirzburga. Depolt de Rougemont, arcybiskup Besan?on. Przybyli zbrojni ze Szwabii, Hesji, Turyngii, z p�nocnych miast Hanzy. Krucjata ruszy�a z pocz�tkiem lipca, w tygodniu po Piotrze i Pawle, przesz�a granic� i poci�gn�a w g��b Czech, drog� sw� trupami i po�arami znacz�c. W �rod� przed Jakubem krzy�owcy, wzmocnieni si�ami katolickiego czeskiego landfrydu, stan�li pod Strzybrem, na kt�rym siedzia� husycki pan Przybik de Clenove, i gr�d obiegli, z ci�kich bombard bardzo przykro go ostrzeliwuj�c. Pan Przybik trzyma� si� jednak dzielnie i poddawa� nie my�la�. Obl�enie trwa�o, czas ucieka�. Niecierpliwi� si� kurfirst brandenburski Fryderyk, to� to krucjata, wo�a�, radzi� bez zw�oki i�� dalej, atakowa� Prag�. Praga, wo�a�, to caput regni, kto ma Prag�, ten ma Czechy... Gor�ce, skwarne by�o lato roku 1427.
A co, pytacie, na to Bo�y bojownicy? Co Praga, pytacie?
Praga...
Praga �mierdzia�a krwi�.
Rozdzia� pierwszy
w kt�rym Praga �mierdzi krwi�, Reynevan jest �ledzony, a potem - kolejno - nudzi rutyn�, wspomina, t�skni, �wi�tuje, walczy o �ycie i tonie w pierzynie. A w tle historia Europy fika koz�y, wywija ho�ubce i piszczy na zakr�tach.
Praga �mierdzia�a krwi�.
Reynevan obw�cha� oba r�kawy kubraka. Dopiero co opu�ci� by� szpital, w szpitalu za�, jak to w szpitalu, wszystkim bez ma�a puszczano krew i regularnie ci�to wrzody, a i amputacje odbywa�y si� z cz�stotliwo�ci� godn� lepszej sprawy. Odzienie mog�o przesi�kn�� odorem, nie by�oby w tym absolutnie �adnej sensacji. Ale kubrak wydziela� tylko wo� kubraka. �adnej innej. Uni�s� g�ow�, pow�szy�. Od p�nocy, z lewego brzegu We�tawy, dolatywa� zapach chwast�w i badyli palonych w sadach i winnicach. Od rzeki nios�o nadto mu�em i padlin� - panowa�y upa�y, woda opad�a mocno, ods�oni�te brzegi i wyschni�te �achy od d�u�szego ju� czasu dostarcza�y miastu niezapomnianych wra�e� zapachowych. Ale
tym razem to nie mu� �mierdzia�. Reynevan by� tego pewien. Lekki a zmienny wiaterek zawiewa� niekiedy od wschodu, od strony Bramy Porzyczskiej. Od Witkowa. A ziemia pod Witkowskim Wzg�rzem mog�a, i owszem, wydziela� zapach krwi. Bo te� i niema�o w ni� wsi�k�o. To chyba jednak niemo�liwe. Reynevan poprawi� na ramieniu rzemie� torby i ra�nym krokiem ruszy� w d� uliczki. To niemo�liwe, by z Witkowa czu� by�o krew. Po pierwsze, to do�� daleko. Po drugie, bitwa mia�a miejsce latem roku 1420. Przed siedmioma laty. Siedmioma d�ugimi laty. Min��, energicznie maszeruj�c, ko�ci� �wi�tego Krzy�a. A smr�d krwi nie rozwia� si�. Wr�cz przeciwnie. Nasili�. Bo nagle dla odmiany powia�o od zachodu. Ha, pomy�la�, patrz�c w stron� niedalekiego getta, kamie� to nie ziemia, stare ceg�y i tynki pami�taj� wiele, wiele potrafi w nich przetrwa�. Co wch�on�, to �mierdzi d�ugo. A tam, pod synagog�, w uliczkach i domach, krew la�a si� jeszcze obficiej ni� na Witkowie. I w czasach nieco mniej odleg�ych. W roku 1422, podczas krwawego pogromu, w czas zamieszek, jakie wybuch�y w Pradze po egzekucji Jana �eliwskiego. Rozw�cieczony �ci�ciem swego lubianego trybuna lud Pragi powsta�, by m�ci�, by pali� i zabija�. Najmocniej, jak zwykle, oberwa�o si� przy tym dzielnicy �ydowskiej. �ydzi ze zg�adzeniem �eliwskiego nie mieli absolutnie nic wsp�lnego i winy za jego los nie ponosili w najmniejszym nawet stopniu. Ale komu to przeszkadza�o? Reynevan za �wi�tokrzyskim cmentarzem skr�ci�, przeszed� obok szpitala, wyszed� na Stary Targ W�glowy, przeci�� placyk i zag��bi� si� w bramy i ciasne zau�ki wiod�ce ku D�ugiej Trzidzie. Zapach krwi ulotni� si�, zgin�� w morzu innych zapach�w. Bramy i zau�ki �mierdzia�y bowiem wszystkim, co tylko mo�na by�o sobie wyobrazi�. D�uga Trzida powita�a go natomiast dominuj�cym i osza�amiaj�cym wr�cz zapachem pieczywa. W piekarskich kramach, na ladach i �awach z�oci�y si�, jak okiem si�gn��, pyszni�y i pachnia�y s�ynne praskie wypieki.
Cho� w hospicjum �niada� i g�odu nie czu�, nie opanowa� si� - w pierwszej z brzegu piekarni kupi� dwie �wie�utkie bu�ki. Bu�ki, zwane tu caltami, mia�y kszta�t tak sugestywnie erotyczny, �e przez d�u�szy czas Reynevan w�drowa� D�ug� Trzid� jak we �nie, obijaj�c si� o kramy, pogr��ony w gor�cych jak pustynny wicher my�lach o Nikoletcie. O Katarzynie Biberstein. W�r�d przechodni�w, na kt�rych wpada� i kt�rych potr�ca� zamy�lony, by�o kilka nader atrakcyjnych pra�anek w r�nym wieku. Nie zauwa�a�. Przeprasza� w roztargnieniu i szed� dalej, na przemian gryz�c calt� i wpatruj�c si� w ni� jak urzeczony. Rynek Staromiejski oprzytomni� go smrodem krwi.
Ha, pomy�la� Reynevan, ko�cz�c calt�, tutaj to mo�e i nic dziwnego. Dla tych akurat bruk�w krew to nie nowina. Jana �eliwskiego i dziewi�ciu jego towarzyszy �ci�to wszak w�a�nie tu, na Staromiejskim Ratuszu, zwabiwszy ich tam w �w marcowy poniedzia�ek. Gdy po zdradzieckiej ka�ni myto ratuszowe posadzki, czerwona piana la�a si� spod wr�t strugami, �ciekaj�c podobno a� pod stoj�cy po�rodku rynku pr�gierz i tworz�c tam ogromn� ka�u��. A kr�tko p�niej, gdy wie�� o �mierci trybuna wywo�a�a w Pradze wybuch gniewu i ��dz� zemsty, krew pop�yn�a wszystkimi okolicznymi rynsztokami. W kierunku Matki Bo�ej Przed Tynem szli ludzie, t�oczyli si� w prowadz�cym ku wrotom �wi�tyni podsklepiu. Rokycana b�dzie kaza�, pomy�la� Reynevan. Warto by pos�ucha�, pomy�la�, co Jan Rokycana ma do powiedzenia. S�uchanie kaza� Jana Rokycany zawsze pop�aca�o. Zawsze. Zw�aszcza za� teraz, w czasach, gdy tak zwany bieg wydarze� dostarcza� temat�w do kaza� w zastraszaj�cym wr�cz tempie. By�o, oj, by�o o czym kaza�. I warto by�o s�ucha�. Nie ma czasu, u�wiadomi� sobie. S� pilniejsze sprawy, pomy�la�. I jest problem. Polegaj�cy na tym, �e jestem �ledzony.
W tym, �e go �ledz�, Reynevan po�apa� si� ju� dawno. Zaraz po wyj�ciu z hospicjum, przy �wi�tym Krzy�u.
�ledz�cy byli bardzo sprytni, nie rzucali si� w oczy, kryli bardzo zr�cznie. Ale Reynevan po�apa� si�. Bo nie by� to pierwszy raz. Wiedzia� - w zasadzie - kim byli �ledz�cy i z czyjego rozkazu dzia�ali. Nie mia�o to jednak wi�kszego znaczenia. Musia� ich zgubi�. Mia� nawet plan.
Wszed� na ludny, gwarny i �mierdz�cy Targ Bydl�cy, wmiesza� si� w t�um id�cy w stron� We�tawy i Kamiennego Mostu. Chcia� znikn��, a na Mo�cie, w w�skim gardle, ciasnym przesmyku ��cz�cym Stare Miasto z Ma�� Stran� i Hradczanami, w zgie�ku i ci�bie, by�y du�e szans� na znikni�cie. Reynevan kluczy� w �cisku, potr�caj�c przechodni�w i zarabiaj�c na obelgi. - Reinmar! - jeden z potr�conych, miast, jak inni, pocz�stowa� "skurwysynem", powita� go imieniem od chrztu. - Dla Boga! Ty tutaj? - Ja tutaj. Pos�uchaj, Radimie... Chryste, co to tak cuchnie? - To - Radim Tvrdik, niski i niezbyt m�ody m�czyzna wskaza� na wiadro, kt�re taszczy�. - To glina i szlam. Z brzegu rzeki. Potrzebne mi... Wiesz, do czego. - Wiem - Reynevan rozejrza� si� niespokojnie. - A jak�e.
Radim Tvrdik by�, jak wiedzieli wszyscy wtajemniczeni, czarnoksi�nikiem. Radim Tvrdik by� te�, jak wiedzieli niekt�rzy wtajemniczeni, op�tany ide� stworzenia sztucznego cz�owieka, golema. Wszyscy - nawet ma�o wtajemniczeni - wiedzieli, �e jedynego jak do tej pory golema uda�o si� w bardzo dawnych czasach stworzy� pewnemu praskiemu rabinowi, w zachowanych dokumentach nazywanego przekr�conym zapewne imieniem Bar Halevi. Dawnemu �ydowinowi, jak chcia�o podanie, za surowiec do wytworzenia golema pos�u�y�y glina, szlam i mu� pobrane z dna We�tawy. Tvrdik - jako jedyny - prezentowa� jednak pogl�d, �e rol� czynnika sprawczego odegra�y tu nie ceremonie i zakl�cia, znane zreszt�, lecz okre�lona koniunkcja astrologiczna, maj�ca wp�yw na przedmiotowy szlam i dan� glin�, na ich w�a�ciwo�ci magiczne. Nie maj�c wszelako� poj�cia, o jaki konkretnie uk�ad planet i�� by mog�o, Tvrdik dzia�a� metod� pr�b i b��d�w - pobiera� glin� tak cz�sto, jak zdo�a�, w nadziei, �e kiedy� wreszcie trafi na t� w�a�ciw�. Pobiera� te� z r�nych miejsc. Dzi� jednak przesadzi� - wnosz�c ze smrodu, pobra� wprost spod jakiego� sracza. - Nie w pracy, Reinmarze? - spyta�, wycieraj�c czo�o wierzchem d�oni. - Nie w szpitalu? - Wzi��em wolne. Nie by�o nic do roboty. Spokojny dzie�.
- Daj B�g - magik postawi� wiadro - by nie ostatni w tej podobie. Bo te� czas taki... Wszyscy w Pradze wiedzieli, w czym rzecz, o jaki czas sz�o. Ale wolano o tym nie gada�. Ucinano zdanie. Ucinanie zdania zrobi�o si� nagle powszechne i modne. Zwyczaj nakazywa� w odpowiedzi na takie urwanie zrobi� m�dr� min�, westchn�� i znacz�co pokiwa� g�ow�. Ale Reynevan nie mia� na to czasu. - Id� swoj� drog�, Radimie - rzek�, rozejrzawszy si�. - Nie mog� tu sta�. I lepiej, �eby� i ty nie sta�. - Eee?
- �ledz� mnie. Dlatego nie mog� i�� na Sukiennick�.
- �ledz� - powt�rzy� Radim Tvrdik. - Ci, co zwykle?
- Zapewne. Bywaj.
- Zaczekaj.
- Na co niby?
- Nie jest rozumnie usi�owa� gubi� ogon.
- �e jak?
- Dla �ledz�cych - wyja�ni� nad podziw przytomnie Czech - pr�by gubienia ogona to jawny znak, �e �ledzony ma nieczyste sumienie i co� do ukrycia. Na z�odzieju czapka gore. �e nie idziesz na Sukiennick�, to m�drze. Ale nie klucz, nie zmykaj, nie kryj si�. R�b to, co robisz zwykle. Wykonuj powszednie zaj�cia. Znud� �ledz�cych nudn� powszedni� rutyn�. - Dla przyk�adu?
- W gardle mi zasch�o od kopania szlamu. Chod� "Pod Raka". Napijemy si� piwa.
- Jestem �ledzony - przypomnia� Reynevan. - Nie boisz si�... - Czego - czarownik podni�s� sw�j kube� - mam si� ba�? Reynevan westchn��. Prascy magicy nie pierwszy raz go zaskakiwali. Nie wiedzia�, czy to godna podziwu zimna krew, czy te� zwyk�y brak wyobra�ni, ale niekt�rzy lokalni czarodzieje cz�sto wydawali si� zupe�nie nie przejmowa� faktem, �e dla paraj�cych si� czarn� magi� husyci potrafili by� gro�niejsi od Inkwizycji. Maleftcium, czarownictwo, wymienione by�o w�r�d �miertelnych grzech�w, kt�re czwarty artyku� praski nakazywa� kara� �mierci�. Gdy sz�o o artyku�y praskie, z husytami nie by�o �art�w. Maj�cy si� za umiarkowanych kalikstyni z Pragi wcale nie ust�powali w tej materii taboryckim radyka�om i fanatykom Sierotkom. Z�apanego czarownika wsadzano do beczki i w beczce palono na stosie. Zawr�cili w stron� rynku, przeszli No�ownicz�, potem ulic� Z�otnik�w, potem Svatojilsk�. Szli wolno. Tvrdik zatrzyma� si� przy kilku kramach, wymieni� ze znajomymi kramarzami kilka plotek. Standardowo kilkakro� urwano zdanie po "teraz, gdy czas taki...", kilkakro� skwitowano urwanie m�dr� min�, westchnieniem i znacz�cym kiwaniem g�ow�. Reynevan rozgl�da� si�, ale �ledz�cych nie dostrzega�. Kryli si� zbyt dobrze. Nie wiedzia�, czego doznawali, jego samego jednak nudna rutyna zaczyna�a nudzi� ju� wr�cz dojmuj�co. Szcz�ciem wkr�tce, skr�ciwszy ze Svatojilskiej w podw�rze i bram�, wyszli wprost na kamienic� "Pod Czerwonym Rakiem". I na karczemk�, kt�r� karczmarz bez cienia inwencji nazwa� tak samo. - Hej! Patrzcie ino! To� to Reynevan!
Za sto�em, na ustawionej za filarami przyziemia �awie, siedzieli czterej m�czy�ni. Wszyscy byli w�saci, barczy�ci, odziani w rycerskie lentnery. Dw�ch Reynevan zna�, wiedzia� wi�c, �e byli to Polacy. Gdyby nie wiedzia�, te� by odgad�. Jak wszyscy Polacy za granic�, w obcym kraju, r�wnie� ci zachowywali si� ha�a�liwie, arogancko i demonstracyjnie chamsko, co w ich w�asnym mniemaniu mia�o podkre�la� status i wysok� pozycj� spo�eczn�. Zabawnym by�o, �e od Wielkanocy status Polak�w w Pradze by� niziutki, a ich pozycja jeszcze ni�sza. - Pochwalony! Witaj, cny Eskulapie nasz! - przywita� ich jeden z Polak�w, znany Reynevanowi Adam Wejdnar herbu Rawicz. - Siednij se! Siednijcie se obaj! Zapraszamy i ugaszczamy! - A co ty jego zapraszasz tak ochoczo? - wykrzywi� si� z udawanym obrzydzeniem drugi Polak, r�wnie� Wielkopolanin i r�wnie� nieobcy Reynevanowi Miko�aj �yrowski herbu Czewoja. - Nadmiar masz grosza albo co? Kromie tego zielarz przecie u tr�dowatych si� zatrudnia! Lepr� nas zakazi� got�w! Albo i czym gorszym! - Nie pracuj� ju� w leprozorium - wyja�ni� Reynevan, cierpliwie, bo nie pierwszy raz. - Lecz� teraz w hospicjum Bohuslav�w. Tu, na Starym Mie�cie. Przy ko�ci�ku �wi�tych Szymona i Judy. - Dobra, dobra - machn�� r�k� �yrowski, kt�ry wszystko to wiedzia�. - Czego si� napijecie? Ach, zaraza, wybaczcie. Poznajomcie si�. Pasowani panowie: Jan Kuropatwa z �a�cuchowa herbu Szreniawa i Jerzy Skirmunt herbu Odrow��. Przepraszam, ale co tu tak, kurwa, �mierdzi? - Szlam. Z We�tawy.
Reynevan i Radim Tvrdik pili piwo. Polacy pili rakuskie wino i jedli duszon� baranin�, zagryzaj�c chlebem. Gadali przy tym demonstracyjnie g�o�no po polsku, opowiadaj�c sobie r�ne facecje i ka�d� z osobna kwituj�c gromkim rechotem. Przechodnie odwracali g�owy, kl�li pod nosem. Czasem spluwali. Od Wielkanocy, dok�adniej od Wielkiego Czwartku, opinia o Polakach nie by�a w�r�d Czech�w najlepsza, a ich pozycja w Pradze nienajwy�sza. I wykazywa�a tendencj� spadkow�. Z Zygmuntem Korybutowiczem, dla skr�tu zwanym Korybutem, synowcem Jagie��y, kandydatem na czeskiego kr�la, przyjecha�o do Pragi za pierwszym razem jakie�
pi�� tysi�cy, za drugim jakie� pi�� setek polskich rycerzy. W Korybucie wielu upatrywa�o nadziej� i ratunek dla husyckich Czech, a Polacy odwa�nie bili si� za Kielich i prawo Bo�e, nie �a�owali krwi pod Karlsztajnem, pod Ig�aw�, pod Retzem i pod Usti. Mimo tego nie lubili ich nawet czescy towarzysze broni. Czy mo�na by�o lubi� typk�w, kt�rzy parskali, s�ysz�c, �e ich czescy towarzysze broni nosz� nazwiska Picek ze Psikous czy Sad�o ze Stare Kobzi? Kt�rzy dzikim �miechem reagowali na miana takie jak Cvok z Cha�upy czy Doupa z Zasady? Zdrada Korybuta, rzecz jasna, zaszkodzi�a sprawie polskiej bardzo powa�nie. Nadzieja Czech zawiod�a oto na ca�ej linii, husycki kr�l in spe skuma� si� z katolickimi panami, zdradzi� spraw� komunii sub utrague specie, z�ama� zaprzysi�one cztery artyku�y. Spisek wykryto i rozbito, zamiast na czeski tron synowiec Jagie��y trafi� do wi�zienia, a na Polak�w zacz�to patrze� wr�cz wrogo. Cz�� z nich natychmiast opu�ci�a Czechy. Cz�� zosta�a jednak. Niby pokazuj�c tym dezaprobat� dla zdrady Korybuta, niby opowiadaj�c si� za Kielichem, niby deklaruj�c gotowo�� do dalszej walki za kaliksty�sk� spraw�. I co? Nadal ich nie lubiano. Podejrzewano - nie bez podstaw - �e Polakom kaliksty�ska sprawa malowniczo zwisa. Twierdzono, �e zostali, bo, prima, wraca� nie mieli dok�d i do czego. Do Czech poci�gn�li ju� jako �cigani przez s�dy i sekwestry utracjusze, teraz na domiar ci��y�y na nich wszystkich, z Korybutem w��cznie, kl�twy i infamie. �e, secundo, wojuj�c w Czechach, licz� wy��cznie na ob�owienie si�, na zdobycie �upu i maj�tku. �e, tertio, nie wojuj�, bo korzystaj�c z nieobecno�ci wojuj�cych Czech�w, pieprz� ich �ony. Wszystkie te twierdzenia by�y prawdziwe.
S�ysz�c j�zyk polski, przechodz�cy pra�anin splun�� na ziemi�. - Oj, nie lubi� czego� nas oni, nie lubi� - zauwa�y�, zaci�gaj�c �miesznie, Jerzy Skirmunt herbu Odrow��. Czemu� to? Ot, dziwno��. - A pies z nimi ta�cowa� - �yrowski wypi�� w stron� ulicy pier� ozdobion� srebrnymi podkowami Czewoi. Jak
ka�dy Polak, wyznawa� bezsensowny pogl�d, �e jako herbowy, cho� totalny go�odupiec, r�wny jest w Czechach Ro�mberkom, Kolovratom, Szternberkom i wszystkim innym mo�nym rodom razem wzi�tym. - Mo�e i ta�cowa� - zgodzi� si� Skirmunt. - No tak i dziwno��, kochanie�ki. - Dziwi tych ludzi - Radim Tvrdik mia� g�os spokojny, ale Reynevan zna� go zbyt dobrze. - Dziwi ludzi widok rycerskich i bojowych pan�w wesel�cych si� niefrasobliwie za karczemnym sto�em. W tych dniach. Teraz, gdy czas taki... Urwa�, zgodnie ze zwyczajem. Ale Polacy nie mieli zwyczaju przestrzega� zwyczaj�w. - Gdy czas taki - zarechota� �yrowski - �e id� na was krzy�owcy, h�? �e id� z wielk� potencj�, �e nios� miecz i ogie�, �e ziemi� i wod� za sob� zostawiaj�? �e tylko patrze�, jak... - Cichaj - przerwa� mu Adam Wejdnar. - Wam za�, panie Czechu, tak odpowiem: nietrafiona wa�ci reprymenda. Bo na Nowym Mie�cie i owszem, pustawo teraz, wyludni�o si�. Bo gdy nasta�y, jake�cie to powiedzie� raczyli, te dni, nowomiejscy kup� poci�gn�li za Prokopem Go�ym na kraju obron�. Tedy gdyby mi jaki nowomiejski przymawia�, tobym zmilcza�. Ale st�d, ze Starego Miasta, nie poszed� zgo�a nikt. Przygania� tedy kocio� garnkowi, ot co. - Pot�ga - powt�rzy� �yrowski - idzie od zachodu, ca�a Europa! Nie osta� si� wam tym razem. B�dzie wam koniec, przysz�a na was kryska. - Na nas - powt�rzy� z przek�sem Reynevan. - A na was nie? - Na nas te� - odrzek� ponuro Wejdnar, gestem uciszaj�c �yrowskiego. - Na nas te�. Niestety. Kiepsko�my, wychodzi, stron� w tym konflikcie wybrali. By�o s�ucha�, co gada� biskup �askarz. - Ano - westchn�� Jan Kuropatwa - by�o i mnie s�ucha� Zbyszka Ole�nickiego. A ninie tkwimy tu jak byd�o w rze�ni, a rze�nika tylko patrze�. Zmierza ku nam, przypominam panom, wyprawa krzy�owa, jakiej �wiat nie
widzia�. Osiemdziesi�ciotysi�czna armia. Kurfirsty, hercogi, falcgrafy, Bawarczyki, Sasy, nar�d zbrojny ze Szwabii, z Turyngii, z miast Hanzy, do tego ca�y pilzne�ski landfryd, ba, nawet zamorskie jakie� cudaki. Przeszli granic� pocz�tkiem lipca, obiegli Strzybro, kt�re wnet padnie, mo�e ju� pad�o. A jak daleko" ze Strzybra do nas? Z ok�adem mil dwadzie�cia. To sobie skalkulujcie. Do pi�ciu dni tu b�d�. Dzi� mamy poniedzia�ek. W pi�tek, wspomnicie me s�owa, zobaczymy ich krzy�e pod Prag�. - Nie powstrzyma ich Prokop, pobij� go w polu. Nie dostoi im. Zbyt liczni. - Madianici i Amalekici, gdy najechali Gilead - rzek� Radim Tvrdik - byli liczni jak szara�cza, wielb��d�w ich by�o jak piasku nad brzegiem morskim. A Gedeon na czele trzystu zaledwie woj�w pobi� ich i rozp�dzi�. Bo walczy� w imi� Pana Zast�p�w, z Jego imieniem na ustach. - Tak, tak, a jak�e. A szewczyk Skuba pokona� wawelskiego smoka. Nie mieszajcie, mi�o�ciwy, bajek z rzeczywisto�ci�. - Do�wiadczenie uczy - doda� z kwa�nym u�miechem Wejdnar - �e Pan, je�li w og�le staje, to raczej po stronie silniejszych zast�p�w. - Nie powstrzyma krzy�owc�w Prokop - powt�rzy� w zamy�leniu �yrowski - Ha, tym razem, panie Czechu, nawet sam �i�ka by was nie ocali�. - Nie ma Prokop szans! - parskn�� Kuropatwa. O ka�dy zak�ad id�. Za wielka ci�gnie si�a. S� z krucjat� rycerze z Jorgenschildu, zakonu Tarczy �wi�tego Jerzego, kwiat europejskiego rycerstwa. A legat papieski wiedzie pono setki �ucznik�w angielskich. S�ysza�e�, Czechu, o angielskich �ucznikach? Maj� �uki d�ugie na ch�opa, bij� z nich na pi��set krok�w, z takiego� dystansu dziurawi� blachy, przeszywaj� kolczugi niby lniane koszule. Ho, ho! Taki �ucznik zdo�a... - A zdo�a - przerwa� spokojnie Tvrdik - taki �ucznik usta� na nogach, gdy we�mie po �bie cepem? Przychodzili tu do nas ju� r�ni zdolni, przychodzi� wszelakiej ma�ci kwiat rycerstwa, ale jak do tej pory nie zdarzy� si� nikt, czyj �eb by si� czeskiemu cepowi opar�. Nie p�jdziecie to
o taki zak�ad, panie Polak? Ja, baczcie, twierdz�, �e gdy dostanie zamorski Angielczyk cepem w, ciemi�, to ju� nie napnie po raz wt�ry zamorski Angielczyk ci�ciwy, bo b�dzie zamorski Angielczyk zamorskim nieboszczykiem. Poka�e si� co innego, wygrana przy was. O co si� za�o�ymy? - Czapkami was nakryj�.
- Ju� pr�bowali - zauwa�y� Reynevan. - Rok temu. W niedziel� po �wi�tym Wicie. Pod Usti. Przecie� by�e� pod Usti, panie Adamie. - Fakt - przyzna� Wielkopolanin. - By�em. Wszyscy byli�my. I ty tam by�e�, Reynevan. Nie zapomnia�e�? - Nie. Nie zapomnia�em.
S�o�ce pra�y�o potwornie, z nieba la� si� �ar. Nie by�o nic wida�. Wzbita kopytami koni atakuj�cego rycerstwa chmura kurzu zmiesza�a si� z g�stym prochowym dymem, jaki po salwie okry� ca�y zewn�trzny kwadrat wagenburga. Nad ryk walcz�cych i kwik koni wzbi�y si� nagle trzask �amanego drewna i krzyki triumfu. Reynevan zobaczy�, jak z dymu sypn�li si� uciekaj�cy. - Przedarli si� - westchn�� g�o�no Dziwisz Borzek z Miletinka. - Rozerwali wozy... Hynek z Kolsztejna zakl��. Rohacz z Dube usi�owa� opanowa� pochrapuj�cego konia. Prokop Go�y mia� twarz jak z kamienia. Zygmunt Korybutowicz by� bardzo blady. Z dymu run�a z wrzaskiem pancerna jazda, �elazni panowie dopadli uciekaj�cych husyt�w, obalali ko�mi, r�bali i siekli tych, kt�rzy nie zdo�ali schroni� si� za wewn�trzny czworobok woz�w. W wy�om walili nast�pni ci�kozbrojni, t�umem. I w ten zbity i st�oczony w wy�omie t�um, prosto w pyski koni, prosto w twarze je�d�c�w bluzgn�y nagle ogniem i o�owiem hufhice i tara�nice, zagrzechota�y hakownice, hukn�y piszcza�y, g�st� ulew� sypn�y si� be�ty z kusz. Run�li je�d�cy z siode�, run�y konie, run�li ludzie wraz z ko�mi, jazda skot�owa�a si� i sk��bi�a, w k��bowisko posz�a druga salwa, z jeszcze bardziej morderczym efektem. Do spowitych dymem woz�w wewn�trznego czworoboku dopadli tylko nieliczni pancerni, tych od razu za�atwiono halabardami i cepami. Zaraz po tym Czesi z dzikim wrzaskiem wypadli zza woz�w, gwa�townym kontratakiem zaskakuj�c Niemc�w i w okamgnieniu wyt�aczaj�c ich poza wy�om. Wy�om natychmiast zatarasowano wozami, wozy obsadzono kusznikami i cepnikami. Zagrzmia�y znowu hufhice, zadymi�y lufy hakownic. Zal�ni�a o�lepiaj�cym z�otym refleksem wzniesiona nad wozowym sza�cem monstrancja, b�ysn�� biel� sztandar z Kielichem. Kto� jsti bozi bojovnict A zdkona jeho! Proste� od Boha pomoci A doufejte w neho! �piew hucza�, pot�nia� i triumfalnie ni�s� si� ponad wagenburgiem. Kurz opada� za cofaj�c� si� pancern� jazd�. Rohacz z Dube, ju� wiedz�c, obr�ci� si� ku czekaj�cym w szyku konnym husytom, uni�s� buzdygan. To samo uczyni� po chwili w stron� jazdy polskiej Dobko Pucha�a. Konnych Morawian postawi� w gotowo�� gest Jana Tovaczovskiego. Hynek z Kolsztejna zatrzasn�� zas�on� he�mu. Z pola s�ycha� by�o krzyki saskich dow�dc�w, nawo�uj�cych pancernych do kolejnej szar�y na wozy. Ale pancerni cofali si�, zawracali konie. - Uciekaaaj�! Niemce uciekaaaj�!
- Hyr na nich!
Prokop Go�y odetchn��, uni�s� g�ow�.
- Teraz... - sapn�� ci�ko. - Teraz to ich dupy s� ju� nasze.
Reynevan porzuci� towarzystwo Polak�w i Radima Tvrdika do�� niespodziewanie - po prostu nagle wsta�, po�egna� si� i odszed�. Kr�tkim znacz�cym spojrzeniem zasygnalizowa� Tvrdikowi pow�d swego zachowania. Czarownik mrugn��. Zrozumia�. Okolica znowu za�mierdzia�a krwi�. Pewnie, pomy�la� Reynevan, zalatuje od niedalekich jatek, od Kojc�w i od Frymarku Mi�snego. Ale mo�e nie? Mo�e to inna krew?
Mo�e ta, kt�ra spieni�a okoliczne rynsztoki we wrze�niu 1422, kiedy to uliczka �elazna i zau�ki wok� niej sta�y si� widowni� bratob�jczych walk, gdy antagonizm mi�dzy Starym Miastem a Taborem po raz kolejny zaowocowa� konfliktem zbrojnym. Du�o pola�o si� wtedy na �elaznej czeskiej krwi. Do�� du�o, by wci�� �mierdzie�. W�a�nie ten smr�d krwi wzm�g� jego czujno��. �ledz�cych nie dostrzeg�, nie zauwa�a� niczego podejrzanego, �aden z w�druj�cych po uliczkach Czech�w na szpicla nie wygl�da�. Pomimo to Reynevan nieustannie czu� czyj� wzrok na karku. �ledz�cy go, wychodzi�o, nudn� rutyn� jeszcze si� nie znudzili. Dobra, pomy�la�, dobra, hultaje, zafunduj� wam tej rutyny wi�cej. Tyle, �e si� porzygacie. Poszed� Ko�n�, ciasn� od bia�osk�rniczych warsztat�w i kram�w. Kilka razy zatrzyma� si�, udaj�c zainteresowanie towarem, ogl�da� si� ukradkiem. Nie dostrzega� nikogo wygl�daj�cego na szpicla. Ale wiedzia�, �e gdzie� tam byli. Nie dochodz�c do ko�cio�a �wi�tego Gaw�a, skr�ci�, wszed� w zau�ek. Zmierza� ku Karolinum, swej macierzystej uczelni. W ramach rutyny w�a�nie tam si� kierowa�, w zamiarze przys�uchania si� jakiej� dyspucie. Lubi� chodzi� na uniwersyteckie dysputy i quodlibety. Po tym za� jak w niedziel� Quasimodogeniti, pierwsz� po Wielkanocy roku 1426 przyj�� komuni� pod obojga postaci�, przychodzi� do lectorium ordinarium regularnie. Jako prawdziwy neofita chcia� jak najdog��bniej pozna� tajniki i zawi�o�ci swej nowej religii, a te jako� naj�acniej trafia�y do niego podczas dogmatycznych spor�w, kt�re regularnie wiedli przedstawiciele skrzyd�a umiarkowanego i konserwatywnego, zgrupowanego wok� mistrza Jana z Przybraniu z przedstawicielami skrzyd�a radykalnego, czyli lud�mi z kr�gu Jana Rokycany i Petera Payne'a, Anglika, lollarda i wiklefisty. Prawdziwego ognia nabiera�y jednak te dysputy, na kt�re przybywali autentyczni radyka�owie, ci z Nowego Miasta. Wtedy dopiero robi�o si� weso�o. Reynevan by� �wiadkiem, jak broni�cego jakiego� wiklefickiego dogmatu Payne'a nazwano "zkurvenym Engliszem" i obrzucono burakami. Jak staruszkowi Krystianowi z Prachatic, dostojnemu rektorowi uniwersytetu, gro�ono utopieniem w We�tawie. Jak ci�ni�to zdech�ym kotem w siwiutkiego Piotra z Mladonovic. Zgromadzona publika regularnie pra�a si� po mordach, nosy rozkwaszano i z�by wybijano sobie te� na zewn�trz, przed Karolinum, na Frymarku Mi�snym. Od tamtych czas�w troch� si� jednak zmieni�o. Jana z Przybraniu i ludzi z jego otoczenia zdemaskowano jako zamieszanych w spisek Korybuta i ukarano wygnaniem z Pragi. Jako �e jednak natura pr�ni nie znosi, dysputy odbywa�y si� nadal, ale od Wielkanocy za umiarkowanych i konserwatyst�w nagle zacz�li robi� Rokycana i Payne. Nowomiejscy - po staremu - robili za radyka��w. Cholernych radyka��w. Na dysputach nadal bito si�, rzucano brzydkimi s�owami i kotami. - Panie.
Obr�ci� si�. Stoj�cy za nim niski osobnik by� ca�y szary. Szar� mia� fizjonomi�, szary kubrak, szar� kapuc�, szare gacie. W ca�ej jego osobie jedyny �ywszy akcent stanowi�a nowiutka, wytoczona z jasnego drewna pa�ka. Obejrza� si�, s�ysz�c szmer za plecami. Zagradzaj�cy mu wyj�cie z zau�ka drugi typek te� ni�s� pa�k�, by� odrobin� tylko wy�szy i odrobin� tylko bardziej kolorowy. Za to g�b� mia� zakazan� du�o bardziej. - Idziemy, panie - powt�rzy�, nie podnosz�c oczu, Szary.
- A dok�d to? I po co?
- Nie stawiajcie, panie, oporu.
- Kto wam kaza�?
- Jegomo�� pan Neplach. Idziemy.
I��, jak si� okaza�o, przysz�o ca�kiem niedaleko. Do jednej z kamieniczek w po�udniowej pierzei Staromiejskiego Rynku. Reynevan nie orientowa� si� dok�adnie, kt�rej; szpicle wprowadzili go od ty�u, ciemnymi i �mierdz�cymi ple�niej�cym j�czmieniem przyziemiami, podw�rzami, sieniami, schodami. Wn�trze mieszkalne by�o do�� bogate - jak wi�kszo�� domostw w tej okolicy, to tak�e zosta�o przej�te po zamo�nych Niemcach, zbieg�ych z Pragi po roku 1420.
Bohuchval Neplach, zwany Flutkiem, czeka� na niego w �wietlicy. Pod jasn� belkowan� powa��. O jedn� z belek zaczepiony by� powr�z. Na powrozie wisia� wisielec. Czubkami eleganckich ci�em si�ga� pod�ogi. Niemal. Brakowa�o ze dw�ch cali. Nie bawi�c si� w powitania ani inne drobnomieszcza�skie prze�ytki, niemal nie zaszczycaj�c Reynevana spojrzeniem, Flutek wskaza� wisielca palcem. Reynevan wiedzia�, o co chodzi. - Nie... - prze�kn�� �lin�. - To nie ten. Chyba... Raczej nie. - Przyjrzyj si� dobrze.
Reynevan przyjrza� si� ju� na tyle dobrze, by mie� pewno��, �e wer�ni�ty w napuch�� szyj� sznur, wykrzywiona twarz, wyba�uszone oczy i wywalony czarny j�zyk przypomn� mu si� w trakcie kilku przysz�ych posi�k�w. - Nie. Nie ten... Zreszt�, czy ja wiem... Tamtego widzia�em od ty�u... Neplach strzeli� palcami. Przytomni w �wietlicy pacho�cy obr�cili wisielca plecami do Reynevana. - Tamten siedzia�. By� w p�aszczu.
Neplach strzeli� palcami. Za ma�� chwil� odci�ty ze stryczka trup, okryty p�aszczem, siedzia� w karle - w pozie do�� makabrycznej z uwagi na rigor mortis. - Nie - pokr�ci� g�ow� Reynevan. - Raczej nie. Tamtego... Hmmm... Po g�osie pozna�bym na pewno... - �a�uj� - g�os Flutka by� zimny jak lutowy wicher ale nie da si� zrobi�. Gdyby on m�g� doby� g�osu, ty nie by�by� mi w og�le potrzebny. Nu�e, zabra� st�d to �cierwo. Rozkaz wykonano b�yskawicznie. Rozkazy Flutka zawsze wykonywano b�yskawicznie. Bohuchval Neplach, przezwiskiem Flutek, by� szefem wywiadu i kontrwywiadu Taboru, podlega� bezpo�rednio Prokopowi Go�emu. A gdy jeszcze �y� �i�ka, bezpo�rednio �i�ce. - Siadaj, Reynevan.
- Nie mam cza...
- Siadaj, Reynevan.
- Kim by� ten...
- Wisielec? Nie ma to w tej chwili �adnego znaczenia.
- By� zdrajc�? Katolickim szpiegiem? By�, jak rozumiem, winny? - H�?
- Pytam, czy by� winny.
- Idzie ci - Flutek spojrza� nie�adnie - o eschatologi�?
O sprawy ostateczne? Je�li tak, to mog� jedynie powo�a� si� na Credo nicejskie: ukrzy�owan pod Ponckim Pi�atem Jezus umar�, ale zmartwychwsta� i powt�rnie przyjdzie w chwale s�dzi� �ywych i umar�ych. Ka�dy b�dzie s�dzony za swe my�li oraz czyny. I wtenczas ustali si�, kto jest winny, a kto nie. Ustali si� to, �e si� tak wyra��, ostatecznie. Reynevan westchn�� i pokr�ci� g�ow�. Sam by� sobie winien. Zna� Flutka. M�g� nie pyta�. - Niewa�ne jest zatem - Flutek wskaza� g�ow� belk�
i uci�ty stryczek - kim on by�. Wa�ne, �e zd��y� si� powiesi�, gdy wy�amywali�my drzwi. �e nie zdo�am zmusi� go do m�wienia. A ty go nie zidentyfikowa�e�. Twierdzisz, �e to nie ten. Nie ten, kt�rego jakoby pods�ucha�e�, gdy spiskowa� na �l�sku z biskupem wroc�awskim. Prawda? - Prawda.
Flutek zmierzy� go paskudnym spojrzeniem. Oczy Flutka, czarne jak u kuny, celuj�ce wzd�u� d�ugiego nosa niczym otwory luf dw�ch hakownic, zdolne by�y do bardzo paskudnych spojrze�. Bywa�o, �e w czarnych oczach Flutka pojawia�y si� dwa ma�e z�ote diabe�ki, kt�re nagle, jak na komend�, jednocze�nie fika�y koz�a. Reynevan widzia� ju� co� takiego. Co� takiego by�o zwykle zapowiedzi� rzeczy bardzo nieprzyjemnych. - A ja my�l� - powiedzia� Flutek - �e nieprawda. Ja my�l�, �e ��esz. �e od pocz�tku �ga�e�, Reynevan. Sk�d Flutek wzi�� si� u �i�ki, nikt nie wiedzia�. Plotki, ma si� rozumie�, kr��y�y. Wed�ug jednych Bohuchval Neplach, prawdziwe miano Jehoram ben Jicchak, by� �ydem, uczniem szko�y rabinackiej, kt�rego ot tak, dla kaprysu, husyci oszcz�dzili podczas rzezi getta w Chomutowie, w marcu roku 1421. Wed�ug innych naprawd� nazywa� si� nie Bohuchval, lecz Gottlob i by� Niemcem, kupcem z Pilzna. Wed�ug jeszcze innych by� mnichem, dominikaninem, kt�rego �i�ka - z niewiadomych powod�w - osobi�cie ocali� z masakry ksi�y i zakonnik�w w Beruniu. Jeszcze inni twierdzili, �e by� Flutek czas�awskim proboszczem, kt�ry w por� wyczu� koniunktur�, przysta� do husyt�w i z neofickim zapa�em w�azi� �i�ce w dup� tak skutecznie, �e dochrapa� si� stanowiska. Reynevan w�a�nie tym ostatnim s�uchom sk�onny by� wierzy� - Flutek musia� by� ksi�dzem, przemawia�y za tym jego �ajdackie zak�amanie, dwulicowo��, potworny egoizm i niewyobra�alna wr�cz pazerno��. W�a�nie pazerno�ci zawdzi�cza� Bohuchval Neplach swoje przezwisko. Gdy bowiem w roku 1419 panowie katoliccy opanowali Kutna Hor�, najwa�niejszy w Czechach o�rodek wydobycia kruszc�w, odci�ta od kutnohorskich kopal� i mennic husycka Praga zacz�a bi� w�asny pieni�dz, miedziaki o �ladowej zawarto�ci srebra. By�a to moneta nikczemna i praktycznie pozbawiona warto�ci, o parytecie r�wnym niemal zeru. Praskie pieni��ki lekcewa�ono wi�c i pogardliwie przezwano "flutkami". Gdy wi�c Bohuchval Neplach zacz�� pe�ni� u �i�ki funkcj� szefa wywiadu, ksywka Flutek przylgn�a do niego w okamgnieniu. Rych�o okaza�o si� bowiem, �e Bohuchval Neplach dla byle flutka got�w jest na wszystko. Dok�adniej: �e Bohuchval Neplach po byle flutek zawsze got�w si� schyli�, cho�by i do gnoju. I �e Bohuchval Neplach �adnego flutka nie wa�y lekce - nigdy, przenigdy nie przepu�ci okazji, by byle flutek ukra�� lub zdefraudowa�. Jakim cudem Flutek utrzyma� si� u �i�ki, kt�ry w swym Nowym Taborze kara� defraudant�w surowo i �elazn� r�k� t�pi� z�odziejstwo, pozostawa�o zagadk�. Pozostawa�o zagadk�, dlaczego Neplacha tolerowa� p�niej nie mniej pryncypialny Prokop Go�y. Wyja�nienie nasuwa�o si� jedno - w tym, co dla Taboru robi�, Bohuchval Neplach by� fachowcem. A fachowcom wybacza si� wiele. Trzeba wybacza�. Bo o fachowc�w nie�atwo. - Je�li chcesz wiedzie� - podj�� Flutek - to ja t� twoj� opowie��, jak i twoj� osob� zreszt�, od samego pocz�tku zaszczyca�em wyj�tkowo ma�ym kredytem zaufania. Tajne zjazdy, sekretne narady, og�lno�wiatowe spiski, to s� rzeczy dobre w literaturze, przystaj�ce takiemu, dajmy na to, Wolframowi von Eschenbach, u Wolframa i owszem, mi�o czyta si� o tajemnicach i spiskach... o misterium Graala, o Terre Salyaesche, o r�nych Klinschorach, Flagetanisach, Feirefizach i innych Titurelach. W twojej relacji troch� za du�o by�o tej literatury. Innymi s�owy, podejrzewam, �e� zwyczajnie na�ga�. Reynevan nic nie powiedzia�, wzruszy� tylko ramionami. Do�� demonstracyjnie. - Powody twoich konfabulacji - ci�gn�� Neplach - mog� by� r�ne. Ze �l�ska ucieka�e�, jak twierdzisz, bo by�e� prze�ladowany, grozi�a ci �mier�. Je�li to prawda, to nie mia�e� wszak innego wyj�cia, jak wkra�� si� w �aski Ambro�a. A jak skuteczniej, ni� ostrzegaj�c go przed knutym na niego zamachem? Potem postawiono ci� przed Prokopem. Prokop w zbiegach ze �l�ska zwykle podejrzewa szpieg�w, wiesza wi�c wszystkich r�wno i per saldo wychodzi na swoje. Jakim wi�c sposobem ratowa� sk�r�? Ot, cho�by wzi�� i og�osi� rewelacje o tajnej naradzie i spisku. Co powiesz, Reynevan? Jak to brzmi? - Wolfram von Eschenbach by pozazdro�ci�. A turniej na Wartburgu wygra�by� jak nic. - Powod�w, by zmy�la� - podj�� niewzruszenie Flutek - mia�e� wi�c dosy�. Ale ja my�l�, �e tak naprawd� by� jeden. - Jasne - Reynevan dobrze wiedzia�, o co chodzi. - Jeden. - Do mnie - w oczach Flutka pojawi�y si� dwa z�ote diabe�ki - najbardziej przemawia hipoteza, �e twoje matactwa maj� za zadanie odwr�ci� uwag� od sprawy prawdziwie istotnej. Od pi�ciuset grzywien*, zagrabionych poborcy podatk�w. Co na to odpowiesz, medyku?
- Obja�nienia stosowanych w �redniowieczu miar i wag, jednostek monetarnych, wyja�nienia co trudniejszych s��w, t�umaczenia �aci�skich sentencji, pie�ni, hymn�w, chora��w i kronik, dane bibliograficzne �r�de�, a tak�e rozmaite ciekawostki z epoki znajd� Pa�stwo na ko�cu ksi��ki. Aczkolwiek - z g�ry uprzedzamy - nie wszystkie. Autor - jak wiemy - uwa�a bowiem, �e samodzielne buszowanie po s�ownikach, leksykonach i encyklopediach to wielka przyjemno��, a pozbawia� czytelnika przyjemno�ci si� nie godzi (przyp. wyd.).
- To, co zwykle - Reynevan ziewn��. - Przecie� mamy to przerobione. Na twoje ograne i nudne pytanie odpowiem, jak zawsze, w spos�b ograny i nudny. Nie, bracie Neplach, nie podziel� si� z tob� pieni�dzmi zagrabionymi kolektorowi. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, nie mam tych pieni�dzy, bo to nie ja je zagrabi�em. Po drugie... - A kto je zagrabi�?
- M�wi�c nudnie: nie mam poj�cia.
Oba z�ote diabe�ki podskoczy�y i fikn�y zamaszystego koz�a. - K�amiesz.
- Jasne. Mog� ju� i��?
- Mam dowody na to, �e k�amiesz.
- Oho.
- Utrzymujesz - Flutek przeszy� go wzrokiem - �e ten tw�j mityczny zjazd odby� si� trzynastego wrze�nia i �e bra� w nim udzia� Kaspar Schlick. Z pierwszorz�dnych �r�de� wiem ot�, �e trzynastego wrze�nia roku 1425 Kaspar Schlick by� w Budzie. Nie m�g� wi�c by� na �l�sku. - G�wniane masz �r�d�a, Neplach. Ale nie, przecie� to prowokacja. Pr�bujesz mnie podej��, usidli�. Nie po raz pierwszy zreszt�. Prawda? - Prawda - Flutkowi nie drgn�a powieka. - Siadaj, Reynevan. Jeszcze z tob� nie sko�czy�em. - Nie mam pieni�dzy kolektora i nie wiem...
- Zamknij si�.
Czas jaki� milczeli. Diabe�ki w oczach Flutka uspokoi�y si�, znik�y niemal. Ale Reynevan nie dawa� si� zwie��. Flutek podrapa� si� w nos. - Gdyby nie Prokop... - rzek� cicho. - Gdyby nie to, �e Prokop zabroni� mi ruszy� was palcem, ciebie i tego twojego Szarleja, ju� ja bym z ciebie wycisn��, co trzeba. U mnie wszyscy w ko�cu m�wili; nie by�o takiego, co milcza�. Ty te�, b�d� pewny, powiedzia�by�, gdzie jest ta forsa. Reynevan mia� ju� wpraw�, przestraszy� si� nie da�. Wzruszy� ramionami. - Taaak - podj�� po kolejnej przerwie Neplach, patrz�c na zwisaj�cy z powa�y sznur. - I ten te� by m�wi�, te� bym z niego wydusi� zeznania. Szkoda, zaiste szkoda, �e si� zd��y� powiesi�. Wiesz, przez chwil� naprawd� my�la�em, �e to mo�e on by� w tej grangii... Bardzo mnie rozczarowa�o, �e go nie rozpozna�e�... - Wci�� ci� rozczarowuj�. Naprawd� mi przykro. Diabe�ki podskoczy�y lekko. - Naprawd�?
- Naprawd�. Podejrzewasz mnie, ka�esz �ledzi�, czyhasz, prowokujesz. Dochodzisz moich motyw�w, a wiecznie zapominasz o tym g��wnym i jedynym: Czech, kt�ry spiskowa� w grangii, zdradzi� mego brata, wyda� go na �mier� siepaczom wroc�awskiego biskupa. I jeszcze si� tym przed biskupem che�pi�. Gdyby to wi�c w�a�nie on wisia� na tej belce, to nie posk�pi�bym grosza na msz� dzi�kczynn�. Wierz mi, ja te� �a�uj�, �e to nie on. Ani �aden z tych, kt�rych przy innych okazjach pokazywa�e� mi i poleca�e� identyfikowa�. - Prawda - przyzna� Flutek w zamy�leniu, zapewne pozornym. - Stawia�em kiedy� na Dziwisza Borzka z Miletinka. Drugim moim typem by� Hynek z Kolsztejna... Ale to �aden z nich... - Pytasz czy stwierdzasz? Bo powtarza�em ci sto razy, �e �aden. - Tak, ty przecie� obydw�m dobrze si� przyjrza�e�... Wtedy. Gdy zabra�em ci� z sob�... - Pod Usti? Pami�tam.
Ca�y �agodny stok zas�any by� trupami, ale prawdziwie makabryczny widok zobaczyli nad p�yn�c� dnem doliny rzeczk� Zdirznic�. Tutaj, pogr��one cz�ciowo w czerwonym od krwi mule, pi�trzy�y si� g�ry cia�, zw�ok ludzkich przemieszanych z trupami koni. By�o oczywistym, co tu zasz�o. Bagniste brzegi wstrzyma�y uciekaj�cych z pola walki Sas�w i Mi�niak�w, wyhamowa�y ich na czas dostatecznie d�ugi, by zdo�a�a ich dopa�� najpierw taborycka jazda, a za chwil� p�dz�ca za ni� wyj�ca horda piechoty. Konni Czesi, Polacy i Morawianie nie zabawili tu d�ugo, zar�bali, kto podlecia�, szybko podj�li po�cig za rycerstwem uciekaj�cym w stron� miasta Usti. Natomiast piesi husyci, taboryci i Sierotki zatrzymali si� nad rzeczk� na d�u�ej. Wyr�n�li i zat�ukli wszystkich Niemc�w. Systematycznie, zachowuj�c porz�dek, otaczali ich, st�aczali, potem w ruch sz�y cepy, morgensterny, maczugi, halabardy, gizarmy, sudlice, oksze, oszczepy i wid�y. Pardonu nie dawano. Wracaj�ce z bitki kupy rozwrzeszczanych, roz�piewanych, od st�p do g��w okrwawionych Bo�ych bojownik�w nie prowadzi�y �adnych je�c�w. Na drugim brzegu Zdirznicy, w rejonie usteckiego go�ci�ca, jazda i piechota mia�y jeszcze co robi�. Z ob�ok�w kurzu dolatywa� szcz�k �elaza, huk, wrzaski. Po ziemi s�a� si� czarny dym, p�on�y Przedlice i Hrbovice, wioszczyny na drugim brzegu rzeczki, tam r�wnie�, s�dz�c z odg�os�w, trwa�a rze�. Konie parska�y, wykr�ca�y �by, tuli�y uszy, boczy�y si�, tupa�y. Skwar dokucza�. Z �omotem, wzbijaj�c py�, podgalopowali do nich je�d�cy, w�r�d nich Rohacz z Dube, Wyszek Raczy�ski, Jan Bleh z Tiesznicy, Pucha�a. - Niemal po wszystkim - Rohacz charkn��, splun��, otar� usta wierzchem d�oni. - By�o ich jakie� trzyna�cie tysi�cy. Za�atwili�my, pod�ug wst�pnych oblicze�, ze trzy i p� tysi�ca. Na razie. Bo tam jeszcze trwa robota. Sasy konie maj� pom�czone, nie ujd�. To i dorzucimy troch� do rachunku. Dobijemy, na moje oko, tak gdzie� do czterech tysi�cy. - Mo�e to nie Grunwald - wyszczerzy� z�by Dobko Pucha�a. Wieniawy na jego tarczy prawie nie by�o wida� spod warstwy krwawego b�ota. - Mo�e nie Grunwald, ale te� pi�knie. Co, mo�ci ksi���? - Panie Prokop - Korybutowicz jakby go nie s�ysza�. Czy nie czas pomy�le� o chrze�cija�skim mi�osierdziu? Prokop Go�y nie odpowiedzia�. Ruszy� koniem w d� po stoku, nad Zdirznic�. Pomi�dzy trupy. - Mi�osierdzie mi�osierdziem - rzek� gniewnie jad�cy nieco z ty�u Jakubek z Vrzesovic, hejtman Biliny. - A pieni�dz pieni�dzem! To� to czysta szkoda jest! Ot, patrzcie, ten tu, bez g�owy, na tarczy z�ote skrzy�owane wid�y. Znaczy, Kalkreuth. Okup najmniej sto k�p przedrewolucyjnych groszy. Ten za� tu, z flakami na wierzchu, no�e winiarskie w polu w skos dzielonym, b�dzie Dietrichstein. Znaczny r�d, minimum trzysta... Nad sam� rzeczk� obdzieraj�ce trupy Sierotki wyci�gn�y spod sterty zw�ok �ywego m�odzika w zbroi i jace z herbem. M�odzik pad� na kolana, z�o�y� r�ce, b�aga�. Potem zacz�� krzycze�. Dosta� toporem, przesta�. - W polu czarnym balk blankowany srebrny - zauwa�y� bez emocji Jakubek z Vrzesovic, znawca, jak si� okazywa�o, heraldyki i ekonomii. - Znaczy, Nesselrode. Z hrabi�w. Z pi��set by�oby za ch�ystka. Marnotrawimy tu grosz, bracie Prokopie. Prokop Go�y obr�ci� ku niemu sw� ch�opsk� twarz.
- B�g jest s�dzi� - rzek� chrapliwie. - Ci, co tu le��, nie mieli Jego piecz�ci na czo�ach. Nie by�o ich imion w ksi�dze �ywych. - Zreszt� - doda� po chwili ci�kiego milczenia - nie zapraszali�my ich tutaj.
- Neplach?
- Czego?
- Wci�� ka�esz mnie szpiegowa�, twoje zbiry wci�� �a�� za mn�. B�dziesz nadal kaza� mnie �ledzi�? - A bo co?
- Wydaje mi si�, �e nie ma potrzeby...
- Reynevan. Czy ja ciebie ucz�, jak przystawia� pijawki?
Milczeli czas jaki�. Flutek wci�� wraca� wzrokiem do uci�tego stryczka, zwisaj�cego z belki sufitu. - Szczury - przem�wi� w zamy�leniu - uciekaj� z ton�cej nawy. Nie tylko na �l�sku szczury spiskuj� po grangiach i zamkach, rozgl�daj� si� za zagraniczn� protekcj�, li�� zadki biskupom i hercogom. Bo ich nawa tonie, bo strach u dupy, bo koniec z�udnych nadziei. Bo my w g�r�, a oni w d�, do kloaki! Korybutowicz si� wykopyrtn��, pod Usti pogrom i masakra, Rakuszanie na g�ow� pobici i wyko�czeni pod Zwettlem, na �u�ycach po�ary a� po
sam Zgorzelec. Uherski Br�d i Preszburg w strachu, O�omuniec i Tyrnawa trz�s� si� za murami. Prokop triumfuje... - Na razie.
- Co na razie?
- Tam, pod Strzybrem... Na mie�cie m�wi�...
- Wiem, co m�wi� na mie�cie.Idzie na nas wyprawa krzy�owa.
- Normalka.
- Podobno ca�a Europa...
- Nieca�a.
- Osiemdziesi�t tysi�cy zbrojnego luda...
- G�wno prawda. Trzydzie�ci, g�ra.
- Ale m�wi�...
- Reynevan - przerwa� spokojnie Flutek. - Zastan�w si�. Czy gdyby by�o naprawd� gro�nie, to ja bym jeszcze tu by�? Milczeli czas jaki�.
- Lada chwila zreszt� - powiedzia� szef tabo