975

Szczegóły
Tytuł 975
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

975 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 975 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

975 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Starzy�ska Legenda lat czterdziestych Instytut Wydawniczy Pax 1974 Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski Wszystko u�o�y�o si� pechowo. Kiedy przyrzek� Kurtowi wsp�lne sp�dzenie wakacji, nie przypuszcza�, �e sprawy zajd� a� tak daleko. A kiedy byli ju� razem, gdy jak na z�o�� sta� si� akurat w tym okresie go�ciem Kurta, go�ciem przyjmowanym i ho�ubionym, kt�rego ka�de �yczenie chce si� spe�ni� - nie potrafi� zdoby� si� na powiedzenie: "To ja wyje�d�am". Prawd� m�wi�c powody do takiej decyzji istnia�y w �wiecie. Tu, mi�dzy nimi, ci�gle ich nie by�o, cho� czasem si� o nie stara�. Potrafi� powiedzie� co� takiego, na co Kurt powinien by� zareagowa�. Kurt jednak milcza�. Nigdy nie podni�s� rzuconej w jego stron� r�kawicy. Odwraca� g�ow� i m�wi� o czym innym. I wobec tego zn�w trzeba by�o ust�pi�. Na szcz�cie, czy - s�uszniej chyba - na nieszcz�cie, ust�powa� ch�tnie. Wlok�a si� za nimi kilkuletnia znajomo��, kt�r� nawet kiedy� got�w by� nazywa� przyja�ni�, i okaza�o si�, �e owe istniej�ce w �wiecie przyczyny nie by�y jeszcze dostatecznie mocne, aby to, co ich ��czy�o, przekre�li�. Studiowali razem na Sorbonie. W lecie ka�dy wyje�d�a� do siebie, jesieni� spotykali si� znowu. Na wyk�adach, �wiczeniach, obiedzie, w kafejce. Spogl�dali w stron� tych samych dziewcz�t i lubili tych samych koleg�w. Rozmawiali ze sob� po�yczonym j�zykiem najpierw, ot tak, w przej�ciu, p�niej coraz cz�ciej i d�u�ej. Potem zamieszkali bli�ej siebie i poczuli si� w tym obcym kraju prawie jak w domu. I to by�a pierwsza przyczyna wszystkiego z�ego; i licho wie, jakie by�y dalsze: Pewnie mo�na by w ko�cu si� ich doszuka�, skoro w czasie poprzednich wakacji Halina powiedzia�a tonem, w kt�rym zabrzmia�y wyra�nie nuty niedowierzania i niech�ci: "Ale� ty prawie przyja�nisz si� z tym Niemcem". Uprzytomni� sobie w�wczas, �e nigdy nie my�la� o Kurcie jako o Niemcu, �e tam, we Francji, wszelkie narodowo�ciowe poj�cia w codziennym �yciu troch� si� zatar�y. I znowu zacz�� podejrzewa�, �e w pewnym momencie obaj je po prostu odsun�li. Mieli zawsze nie ko�cz�c� si� ilo�� temat�w do rozmowy, temat�w, osadzonych w ich w�asnym, francuskim �yciu i - by� mo�e pod�wiadomie - nie si�gali po dalsze. Z ca�� pewno�ci� nie my�la� o Kurcie kategoriami "Niemiec" i uwaga Haliny troch� go uk�u�a. Tyle �e uwaga by�a ze wszech miar s�uszna, bo kiedy nadesz�y wakacje, te wakacje, kt�re jak obieca�, mia� sp�dzi� u Kurta - wtedy ju� coraz trudniej by�o o tym nie pami�ta�. Ale Kurt stan�� na stra�y. By� tu gospodarzem i wida� z�o�y� sobie uroczyste przyrzeczenie, �e zrobi wszystko, aby jego od dawna zaproszony go�� czu� si� jak najlepiej. Gasi� radio i wmawia� w nich obu, �e warkot samolot�w jest tylko odg�osem dalekiej burzy. A kiedy echo przem�wie� wodza Rzeszy zacz�o dobiega� ju� zza �cian - wymy�li� �w pobyt w lesie. Wzi�li namiot, ustawili go nad jeziorem i zn�w Witold zacz�� odk�ada� powiedzenie: "To ja wyje�d�am" z dnia na dzie�. Zreszt� pogoda by�a wspania�a, byli m�odzi, zdolni, mieli przed sob� ca�e �ycie i wiele sobie po nim obiecywali. Obaj. I mo�e w gruncie rzeczy owej nadci�gaj�cej burzy mimo wszystko nie brali powa�nie. Zw�aszcza �e tu by� spok�j. Okr�g�y ksi�yc przegl�da� si� w jeziorze nieruchomym jak lustro, a jedynym g�osem, jaki da� si� s�ysze�, by�o kumkanie �ab. T� ich monotonnie powtarzaj�c� si� w jednej frazie melodi� przerwa� Kurt. - Tutejsi twierdz� - powiedzia� - �e patrzenie w wod� w czasie pe�ni przynosi nieszcz�cie. By�a pe�nia, a oni stali na brzegu wpatrzeni w swoje lustrzane odbicia. Witold roze�mia� si�, a Kurt doda�: - Trudno: Je�eli ma ju� nadej��, podziel� je z tob�. Zastanawiam si� tylko, czy przys�uguje nam prawo wyboru. Odbicia w wodzie by�y bli�niaczo do siebie podobne. - W�tpi� - odpowiedzia� Witold. - W mo�liwo�ci wyboru by�oby ju� z�agodzenie sprawy. Nie mamy wyboru, los sam postanowi i wykona a my b�dziemy musieli si� temu podda�. Kurt pochyli� si�, podni�s� grudk� ziemi i rzuci� w wod�. Sylwetki zamaza�y si� i rozp�yn�y. - Ale je�eli zacz��e� ju� o nieszcz�ciu - ci�gn�� Witold - je�eli ju� zdecydowa�e� si� tak nieostro�nie na poruszenie tego tematu, to powiedz mi, jak si� b�dziemy obaj czuli, je�li istotnie pewnego dnia wybuchnie wojna. Kurt schyli� si� po nast�pn� grudk�, ale ju� jej nie podni�s�, tylko zastyg� na moment w tym pochyleniu. - No prosz� - ponagli� Witold - odpowiedz, nie r�b unik�w, skoro ju� na ten temat zacz�li�my m�wi�. W oczach Kurta pojawi�a si� nagle z�o�� - zw�zi�y si�, sta�y si� prawie czarne. I to tak�e wprawi�o Witolda w zadowolenie. Odsun�� si� o krok i wyobrazi� sobie Kurta w mundurze. Starannie, cz�� po cz�ci ubra� go w my�lach w czarny mundur, i niemal przerazi� si�: mia� ochot� go uderzy�. - Idiota - powiedzia� tymczasem Kurt. Powiedzia� to przymilnie, po polsku. Bo - to mu te� trzeba lojalnie przyzna� - uczy� si� tego j�zyka wytrwale i z samozaparciem. Nie dla siebie zreszt�, dla Witolda. Dobrze wiedzia�, �e Witoldowi, kt�ry niemiecki zna� wybornie, sprawia to satysfakcj�. - To ca�a twoja odpowied�? - A jakiej, do licha, oczekujesz? No tak. Jaka w og�le mog�a by� odpowied� na tego rodzaju pytanie? Pytanie z gatunku tych, kt�rych si� nie powinno zadawa�. Tyle �e Witold by� uparty i �e niepotrzebnie chyba pozwoli� swojej wyobra�ni na ubranie Kurta w esesma�ski mundur. I nie wiadomo dobrze, czym by si� ta kolejna przyjacielska gaw�da sko�czy�a, gdyby nie fotografia Haliny. Wysun�a si� nagle z kieszeni szarpni�tej marynarki i znalaz�a si� w r�kach Kurta. - Oddaj. - Zaraz; czekaj, przecie� ci jej nie ukradn�. Wpatrywa� si� w t� fotografi�, a fakt, �e j� trzyma� i �e si� na ni� gapi�, Witold potraktowa� prawie jak �wi�tokradztwo. Zw�aszcza �e Kurt, kt�ry da� sobie chwilowy urlop od sterczenia na baczno��, pope�ni� kolejny b��d. Powiedzia� z uznaniem. - Rasowa nordyczka. Witold wyrwa� mu wi�c fotografi�. A Kurt dobrze wiedzia�, �e jest za p�no na cofni�cie tych s��w, kt�re mia�y by� zreszt� najszczerszym i najwi�kszym komplementem. Id�c za oddalaj�cym si� Witoldem m�wi� szybko, jako� zgrabnie znajduj�c polskie s�owa i prawie si� nie zacinaj�c: - Jest bardzo �adna, to chcia�em ci powiedzie�. Chcia�em ci� te� zapyta�, czy to przez ni� wraca�e� z wakacji taki rozmarzony, ale mo�esz mi nie odpowiada�, bo ju� wiem. I w�a�ciwie powinienem ci przypomnie�, �e znalaz�e� si� w sytuacji przymusowej. Przyj��e� moje zaproszenie, przyjecha�e� tu do mnie i teraz - s�owo honoru - nie pozostaje ci nic innego, jak zaprosi� mnie. Witold zatrzyma� si�, odwr�ci�. Kurt nie mia� na sobie �adnego munduru, m�wi� po polsku, jakby tym j�zykiem pos�ugiwa� si� na co dzie�, i by� got�w zrobi� wszystko, �eby w dalszym ci�gu nic si� nie zmieni�o. Witold przez chwil� zastanowi� si�, sk�d bierze si� w Kurcie a� tyle dobrej woli, czy nie jest to przypadkiem ju� na wyrost poczucie winy, ale pocieszy� si�, �e mo�e nigdy nie zdarzy si� okazja, �eby dowiedzie� si�, co by�oby, gdyby co� w �wiecie naprawd� si� zdarzy�o. A Kurt natychmiast wychwyci� w nastroju Witolda gotowo�� do zawieszenia broni, bo - pewniejszy siebie - doda� jeszcze: - Proponuj� na Bo�e Narodzenie. Z notatnika starego �empickiego 1 pa�dziernika 1939 roku. - Dzisiaj Niemcy oficjalnie weszli do Warszawy. Pierwszych �o�nierzy niemieckich widzia�em wczoraj. By�em przygotowany na tak� chwil� ju� od trzech dni, od momentu podpisania kapitulacji; a raczej wyobra�a�em sobie, �e jestem na to przygotowany. Jestem do�� stary, by wyzby� si� z�udze� i nauczy� si� sztuki przewidywania, zw�aszcza gdy chodzi o sprawy do przewidzenia nietrudne; ale gdy sta�em i patrzy�em, jak id�, nie mog�em oprze� si� wra�eniu, �e to jest tylko bardzo m�cz�cy i bardzo z�y sen, z kt�rego za chwil� si� pszebudz�. Nie budzi�em si� jednak, a oni szli i byli coraz bli�ej. By�o cicho, tylko te buty. Oni koszmarnie maszeruj�. Szli ulic� pe�n� gruz�w, pot�uczonego szk�a, pod zerwanymi drutami przewod�w tramwajowych. Kiedy ja szed�em t�dy w dzie� po kapitulacji - by�o tu jeszcze pe�no trup�w: ludzi i koni. Trupy ju� uprz�tni�to. Wielokrotnie podczas dzia�a� przebywa�em t� drog�: �r�dmie�cie - Bielany. M�j starszy syn Andrzej pracowa� w szpitalu w �r�dmie�ciu. Trzeciego dnia wojny, wtedy kiedy jeszcze cieszyli�my si�, �e Anglia i Francja nam pomog� - posz�a do tego szpitala r�wnie� moja c�rka Krystyna. Musia�em by� na Bielanach przy �onie i m�odszym synu. Musia�em by� przy tamtych w �r�dmie�ciu tak�e. Chodzi�em z Bielan do �r�dmie�cia, przenosi�em nowiny, notowa�em ka�dy zniszczony spalony dom na tej trasie. Po poniedzia�ku 25 wrze�nia trudno ju� by�o notowa� pojedyncze domy. Nalot trwa� wtedy osiem godzin. Pocieszali�my si� z �on� i Stefem, �e szpitala nie zbombarduj�. Zbombardowali. Ale Krystyna i Andrzej �yj�. Powiedzia�em im wtedy, �e kapitulacja musi nast�pi� lada dzie�. Wzruszyli ramionami i zacz��em �a�owa�, �e to powiedzia�em. Mieli w�asne zdanie. Kiedy 27 usta�y dzia�ania, Andrzej wyt�umaczy� mi, �e to zawieszenie broni, podczas kt�rego trwaj� pertraktacje, dotycz�ce czynnego przyst�pienia do wojny Anglii i Francji. Chcia�em w to r�wnie� uwierzy� jak oni, ale mi si� nie uda�o. Przestraszy�em si� tylko, �e mo�e by� mi bardzo trudno z nimi si� porozumie�. Przedwczorajsza odezwa genera�a R�mmla wyja�ni�a spraw�: "W wyniku podpisanej kapitulacji, pocz�wszy od godz. 12 dnia 29 wrze�nia, wojska niemieckie mog� rozpocz�� wkraczanie do Warszawy". I jeszcze: "Losy wojny s� zmienne. Licz� wi�c, �e ludno�� Warszawy, kt�ra bohaterskim zachowaniem swoim udowodni�a g��boki patriotyzm, przyjmie fakt wkroczenia wojsk niemieckich, ze spokojem; godno�ci� i r�wnowag� ducha". Wczoraj widzia�em ich po raz pierwszy. Dzi� siedzimy wszyscy, razem z Krystyn� i Andrzejem, w domu. I wiemy, �e dzisiaj ju� miasto nale�y do nich ca�kowicie. Tylko �e jeszcze ci�gle nie potrafimy zda� sobie z tego w pe�ni sprawy. 2 Z odrapanego, pe�nego jeszcze dziur po kulach, i po�atanych deskami okien domu straszy�a wielka, �wiec�ca, z�ota papuga. Reklama kawiarni, w kt�rej nie mo�na jednak dosta� prawdziwej kawy. Naprzeciwko domu by� przystanek i t�um ludzi, skulonych, szarych, okropnych. Zobaczy�a go w�r�d tego t�umu w�a�nie. Nawet nie dlatego, �e by� w czarnym mundurze i t� czerni� odbija� od szaro�ci t�a, zobaczy�a, poniewa� szuka�a go zawsze i wsz�dzie. - Herr Diethl! Zdawa�a sobie spraw�, �e rozmowa b�dzie kr�tka, jak zawsze, �e Kurt powie jej kilka uk�adnych zda�, �e na koniec u�miechnie si� obowi�zkowym u�miechem i odejdzie, nie ogl�daj�c si� za siebie, jakby wiedzia�, �e wytrwale za nim patrzy; doskonale zdawa�a sobie z tego spraw�, zdo�a�a si� nawet do tego przyzwyczai� na tyle, �e nie sprawia�o to ju� przykro�ci ani zawodu. Przeciwnie. Lubi�a te kr�tkie spotkania, te nieobowi�zuj�ce, uk�adne rozmowy, a mo�e lubi�a po prostu na niego patrze�. - Zazdroszcz� panu - powiedzia�a. - Wyobra�am sobie, �e ma pan mas� pracy i drugie tyle obowi�zk�w. Chcia�abym m�c co� robi�. Cokolwiek. Bo nudz� si� tutaj, nie, nie nudz�, ja dusz� si� w tym mie�cie! Czuj� si� sama, a nie lubi� samotno�ci, jestem m�oda, a skazano mnie na �ycie staruszki. Wojna jest spraw� m�czyzn, dlaczego wi�c tak bardzo odbija si� na nas? - Moje obowi�zki - odpowiedzia� na to Kurt - maj� na celu jak najszybsze zako�czenie wojny, a co za tym idzie, umo�liwienie pani powrotu do w�a�ciwych jej lat. Taki by� i w ten spos�b z ni� w�a�nie rozmawia�. Do tego te� zd��y�a si� przyzwyczai�. - Nie s�dz� - powiedzia�a ostro�nie - aby to by� dobry temat do �art�w. - Ja r�wnie�. - Nie s�dz� - ci�gn�a dalej - aby pan lubi� �artowa�. - Ma pani racj�. - A ja lubi�. Lubi� �artowa�, �mia� si� i bawi�. Tego mnie tak�e pozbawiono. - Miejmy nadziej�, �e na kr�tko. Kto� przeszed� blisko nich, potr�ci� Diethla i odsun�� si� szybko, ze strachem. Nie cierpia�a ludzi, w oczach kt�rych by� wieczny strach. Pod z�ot� papug� by� r�wnie� z�ocony napis w j�zyku, kt�rego nie rozumia�a. Nie rozumia�a wielu rzeczy, ��cznie z faktem, �e m�� nie potrafi� uchroni� jej ani siebie przed tym wygnaniem. - Okropny kraj - skar�y�a si� - straszne miasto i koszmarni ludzie. Podczas pierwszych tygodni codziennie p�aka�am. Ale potem uwierzy�am, �e Opatrzno�� czuwa nad ka�dym cz�owiekiem i �e w najgorszych warunkach podaruje mu co�, dla czego warto jest istnie�. Nawet tu. Wsiadaj�c do samochodu doda�a jeszcze: - Nie zdziwi�abym si�, gdyby pan dotychczas nie zauwa�y�, �e na �wiecie jest ju� wiosna. Z notatnika starego �empickiego 26 maja 1940 roku. - Niemcy posuwaj� si� coraz dalej. Utrata reszty Belgii i Francji staje si� coraz bardziej prawdopodobna, cho� nie chce si� w to wierzy�. Niemcy zdobywaj� tereny i zapasy wszelkiego rodzaju towar�w. A dyplomacja aliancka tymczasem szykuje kupienie (za jak� cen�?) neutralno�ci W�och�w. Jedyna pociecha to rozszerzaj�ce si� naloty na Niemcy, si�gaj�ce podobno a� do Lipska. "Warschauer Zeitung" pisze o wizycie Franka w Radomiu, gdzie by� na uroczysto�ci otwarcia wy�szego s�du niemieckiego. B�dziemy go pewnie mieli nied�ugo i w Warszawie. Chleb pozakartkowy kosztuje ci�gle po 2.50 za kg. Mas�o - 28 z�. Ceny materia��w w��kienniczych dochodz� do dziesi�ciokrotnie wy�szych od przedwojennych. Szuka�a go tak�e podczas uroczysto�ci zwi�zanych z przyjazdem do Warszawy gubernatora Hansa Franka. Sprawi�a sobie na t� okazj� - berli�skim zwyczajem - now� sukni� i upar�a si�, �e pojedzie na dworzec. Herman von Leiden ust�pi�, poniewa� ust�powa� jej zawsze i we wszystkim. Wsiad�a wi�c razem z nim do samochodu i pojechali pustymi ulicami, zdobnymi w zwieszaj�ce si� z ka�dej latarni chor�gwie, znaczone czarnym, po�amanym krzy�em: Zapyta�a: "Dlaczego tu tak pusto?" - m�� spojrza� na ni� i u�miechn�� si� pob�a�liwie jak do dziecka, nigdy nie traktowa� jej dostatecznie powa�nie, a w ka�dym razie ona tak to odczuwa�a. Powiedzia�: "Obawiam si�, �e panowanie nasze w tym kraju nikomu nie sprawia rado�ci. A poniewa� nie mo�emy rozwi�za� sprawy oddaniem szesnastu milion�w strza��w w plecy szesnastu milionom Polak�w, musimy - w ka�dym razie na pocz�tku - uwa�a�, �eby przypadkiem im si� nie zamarzy�o u�y� broni". Okna dom�w by�y szczelnie pozamykane. Zawstydzi�a si� swego pytania. Na rogach ulic stali �andarmi i patrzyli w te okna. Powiedzia�a: "Chcia�abym, �eby�my nie musieli �y� tu zbyt d�ugo", a Herman von Leiden odpar� natychmiast: "Mam nadziej�, �e za�atwimy ca�� t� hec� dostatecznie szybko". Nie wiedzia�a dok�adnie, co mia� na my�li, ale o to nie zapyta�a. Byli ju� na dworcu i tu poczu�a si� ra�niej. Von Leiden zgubi� si� gdzie�, a raczej ona si� o to postara�a; mia�a przecie� ogromnie wa�n� rzecz do zrobienia. Przesuwa�a si� mi�dzy szeregami �o�nierzy, wspina�a na palce, rozgl�da�a. Nie mog�a jednak nigdzie znale�� Kurta. To j� w ko�cu odnaleziono, tylko, �e nie Kurt, a Johann Schmuland. Pochylony nieco w jej stron� z p� u�miechem; a p� grymasem powiedzia�: "Prosz� si� nie obawia�, jest na pewno". Nie odpowiedzia�a. Nie lubi�a Schmulanda nigdy, w tej chwili bardziej ni� kiedykolwiek. M�wiono o nim, �e odgaduje ludzkie my�li i czasem okazywa�o si� to prawdziwe. Odesz�a. Generalny gubernator przyjecha�, wyg�oszono mowy, wzniesiono okrzyki, kilka razy zdawa�o si� jej; �e, widzi z daleka sylwetk� Diethla, ale za ka�dym razem myli�a si�. T�um �piewa�: Deutschland, Deutschland �ber alles, las r�k wyci�ga� si� do g�ry. Kto� potr�ci� j� tak silnie, �e straci�a r�wnowag�. "Heil! Heil!" - wo�ali �o�nierze. Patrz�c na nich, my�la�a: "Szybko wygraj� t� wojn�: W�wczas wr�cimy do siebie. Wszyscy. On tak�e". Potem przypomnia�o si� jej, �e przez ostatnie lata mieszka� w Pary�u. "W takim razie - my�la�a - ja tak�e tam pojad�. Tylko ta wojna... wojna musi si� sko�czy�." Nie znalaz�a Kurta. Nowa suknia okaza�a si� niepotrzebna. W powrotnej drodze w samochodzie by�o pe�no. M�czy�ni cieszyli si�. "Wygl�daj� tak - pomy�la�a - jakby wojna by�a dla nich rzecz� konieczn� do �ycia." Kto� ;m�wi�: "Mnie nie przera�a ta ca�a propaganda okropno�ci, kt�r� tak hojnie szafuj� na zachodzie. Polacy sami �ci�gn�li na siebie sw�j los: Wcze�niej czy p�niej i tak musieliby�my skasowa� t� Polsk�". Rado�� wzmog�a si�. Hilda odwr�ci�a g�ow� i w najbli�ej jad�cym samochodzie dostrzeg�a szerok� twarz Bergmana. Je�li Kurt jedzie, powinien by� w�a�nie tutaj: - Czy podoba si� pani to miasto? Diethl siedzia� w nast�pnym samochodzie w towarzystwie Schmulanda i Hansa M�llera. Teraz widzia�a go ju� wyra�nie. - S�ucham? - Czy podoba si� pani to miasto? Nie patrzy�a na pytaj�cego i nie my�la�a, o czym m�wi. Odpowiedzia�a jednak: - Nie. - Mnie tak�e nie, Mo�e przyjdzie chwila, kiedy nie b�dzie tu na co patrze�. Pomy�la�a: "Jak niszczy si� miasto?" I pomy�la�a jeszcze: "Niech oni si� o to martwi�, byle zrobili to dostatecznie szybko". Z notatnika starego �empickiego 22 czerwca 1940 roku. - Dzisiaj og�oszony zosta� oficjalny komunikat. Faktem jest, �e Niemcy s� ju� pod Pary�em. Miasto ma si� broni�, ale czy - s�dz� po dotychczasowej postawie wojsk francuskich - mo�na mie� na to nadziej�. Siedzimy od 8 wieczorem w domu. Godzina policyjna. Jeste�my zbyt niebezpieczni, aby pozwoli� nam na nocne spacery. Zapalenie �wiat�a to automatycznie czarne zas�ony na oknach. "Jak w grobie" - powiedzia� w pierwszych dniach okupacji Stef. I tak ju� zosta�o. 23 czerwca 1940 roku. - Pary� skapitulowa�. Podda� si� chyba bez jednego strza�u. S�yszy si� g�osy oskar�aj�ce marsza�ka Petaina o zdrad�. W Warszawie skrajne przygn�bienie. Jedynie dzisiejszy "Warschauer Zeitung" stwierdza, �e Polacy s� z kl�sk francuskich zadowoleni. Nie z przyja�ni do Niemc�w, ale z tego, �e kraje zachodnie, lepiej przecie� wyposa�one i uzbrojone od Polski, nie potrafi�y si� skutecznie broni�. Nie jest to pozbawione pewnej gorzkiej prawdy. A wi�c Francja si� ju� nie liczy. Nale�y si� chyba przygotowa� na wojn� d�u�sz�, ni� kiedykolwiek przewidywali�my. 12 sierpnia 1940 roku. - Zauwa�y�em patrole ju� rano, kiedy szed�em do pracy. By�o ich znacznie wi�cej ni� normalnie. Oko�o 11 wyszed�em znowu na miasto. Ju� za najbli�szym rogiem ostrze�ono mnie: "�api�". W pierwszej chwili nie bardzo mog�em zrozumie�. Ale to okaza�o si� proste. �apali. Tak jak dawniej hycle �apali bezdomne psy. Niemcy �apali m�odych m�czyzn, nieraz bardzo m�odych, po 16 lat. Na przymusowe roboty do Niemiec. M�czy�ni niemieccy s� na frontach, kto� musi pracowa� w fabrykach i na roli. Porazi� mnie strach o Andrzeja. Na szcz�cie nie wychodzi� tego dnia z domu. 15 wrze�nia 1940 roku. - "Warschauer Zeitung" zach�ystuje si� od kilku dni wiadomo�ciami o ogromnych nalotach, jakimi n�kaj� Angli�. Podobno w obronnych walkach powietrznych bior� udzia� r�wnie� polskie dywizjony. Wojska w�oskie zaatakowa�y Egipt. Wojna przenios�a si� tym samym na teren Afryki P�nocnej. 13 pa�dziernika 1940 roku. - Trwa przesiedlanie �yd�w do getta. Id� z tobo�kami, wystraszeni, oznaczeni opask� z sze�cioramienn� gwiazd�. Krystyna przynios�a sk�d� wiadomo��, �e w najbli�szym czasie getto ma by� zamkni�te. Kiedy par� tygodni temu wydane zosta�o zarz�dzenie, �e �ydzi mog� je�dzi� tylko w przyczepnych wagonach tramwaj�w, Andrzej ze �miechem opowiada�, jak jego kolega je�dzi na tylnej platformie pierwszego wagonu, a jego narzeczona, �yd�wka, na przedniej - drugiego. "Patrz�c na siebie przez szyby i rozmawiaj� na migi." Z up�ywem czasu coraz mniej stawa�o si� to �mieszne. Andrzej zapyta�: "Ale co w�a�ciwie maj� zamiar z nimi zrobi�, je�li ich st�ocz� na tych kilku ulicach i zamkn�?" Nie wiem, co maj� zamiar zrobi� z �ydami, nie wiem, co maj� zamiar zrobi� z nami. Wiem jedynie, �e od czasu, kiedy w grudniu ubieg�ego roku za dwu zabitych Niemc�w rozstrzelano stu niewinnych ludzi - mo�na spodziewa� si� wszystkiego. Po prostu - boj� si�. 28 pa�dziernika 1940 roku. - Wybuch wojny grecko-w�oskiej. 24 listopada 1940 roku. - W�gry, Rumunia i S�owacja przyst�pi�y do "paktu trzech". 31 grudnia 1940 roku. - Krystyna dzisiaj zbuntowa�a si�: "W�a�ciwie dlaczego nie urz�dzimy sobie Sylwestra? Mieszkanie jest, p�yty s�, ch�tni te� by si� znale�li". Krystyna ma 20 lat, Andrzej jest o 5 lat starszy. "Nie - stwierdzi�. - Jednak nie." Zrobi�o mi si� ich nagle �al. Nie wiedzia�em, kogo bardziej. Czy jej - za ten nag�y bunt, czy jego za ten doros�y rozs�dek. 15 stycznia 1941 roku. - Anglicy rozpocz�li ofensyw� w Abisynii. Wojna rozci�ga si� coraz bardziej. Nas otaczaj� ciemno�ci. Nie mog� si� do nich przyzwyczai�. Pomalowane na niebiesko �ar�wki niczego nie rozja�niaj�. Wczoraj nie trafi�bym do domu, gdyby Stef nie wyszed� po mnie. �mia� si�, widz�c, jak b��dz� po ciemku wzd�u� jednakowych siatek i bli�niaczo podobnych furtek. On porusza si� w ciemno�ci jak kot. 1 marca 1941 roku. - Bu�garia przyst�pi�a do"paktu trzech". 6 kwietnia 1941 roku. - Niemcy napadli na Jugos�awi� i Grecj�. Andrzej powiesi� na �cianie w swoim pokoju olbrzymi� map� Europy. Czarne chor�giewki znacz� na niej drog� Niemc�w. Obszar, jaki zajmuj�, jest coraz wi�kszy. 3 Zatrzyma� si� na postoju i prawie natychmiast mia� pasa�era. Wt�oczy� mu si� do rikszy, ma�y i spas�y, a tak ci�ki, �e Janek ledwie zdo�a� porusza� peda�ami. To nie by� najlepszy pomys� z t� riksz�, ale w momencie, kiedy postanowi�, �e b�dzie zarabia�, nic innego nie przysz�o mu do g�owy. Je�d�enie na rowerze by�o jego jedyn� konkretn� umiej�tno�ci�. - R�g Alei i Marsza�kowskiej. Janek skr�ci� w Zieln� i okr�glak poderwa� si� na siedzeniu. - Dlaczego t�dy? Dlaczego pan skr�ca? Dlaczego nie jedzie pan prosto �elazn�? - Jaki� transport tamt�dy wie�li, zator by� jak jasna cholera - sk�ama� g�adko Janek i okr�glak przysiad� znowu, chocia� nieco ostro�niej i chyba sta� si� nawet odrobin� l�ejszy. Odcinek �elaznej mi�dzy Srebrn� i Alejami by� miejscem, gdzie Janek by� po raz ostatni 25 wrze�nia. Tego dnia rano pobieg� do swojej ciotki, a kiedy wr�ci� - domu, z kt�rego wyszed�, ju� nie by�o. Kilkana�cie godzin sp�dzi� na kopaniu gruz�w po to, aby stwierdzi�, �e rodzice z ca�� pewno�ci� nie �yj�. Od tego czasu tamt�dy nie przechodzi�. Doje�d�ali ju� do Marsza�kowskiej i okr�glak znowu nabra� wagi. Janek spoci� si�. Chodnikiem przechodzi�o dw�ch Niemc�w, pasa�er z rikszy uk�oni� im si� tak nisko i tak serdecznie, �e Janek mia� wielk� ochot� wyr�n�� go w prosi�co okr�g�� mord�. Kiedy na skrzy�owaniu pok��cili si� wreszcie o zap�at�, Janek m�g� ju� spokojnie zajrze� do kawiarni. Zawsze tam by� przed otwarciem, pomaga� ciotce w porannym porz�dkowaniu, potem otwiera� �aluzje i stoj�c w otwartych drzwiach nas�uchiwa� zbli�aj�cych si� krok�w Wandy. Bo najpierw by�o s�ycha� drobny, rytmiczny stukot drewnianych pantofelk�w, a potem zza rogu wy�ania�a si� d�uga, cieniutka w kostce noga, uniesiona nieco za wysoko jak na - b�d� co b�d� - ruchliw� ulic�. Wreszcie jego oczom jawi�a si� sama Wanda, w kr�tkiej sp�dniczce, �ci�gni�tej w pasie do tak minimalnych rozmiar�w, �e zawsze zastanawia� si�, czy ona w og�le mo�e oddycha�. Ciotka twierdzi�a jednak, �e tak, i dodawa�a niezmiennie, �e Wanda by�a do�� obiecuj�c� uczennic� baletowej szko�y. No, t� szko�� tak�e na niej by�o wida�! Podobnie zreszt� by�o z ciotk�. Obie porusza�y si� po ziemi tak, jakby troch� mia�y p�etwy, a troch� skrzyd�a. Promie� s�o�ca odbi� si� od wielkiej z�otej papugi i na chwil� o�lepi� Janka. Ten szyld by� naprawd� okropny, ale zosta� tu na jego w�asn� zreszt� interwencj�. T�umaczy�: "Ciociu, to ptaszysko jest tak straszne, �e ka�dy zatrzyma si�, �eby je dok�adnie obejrze�. No, a jak si� zatrzyma, to i wejdzie do �rodka". Ustawi� riksz�, przyczesa� spadaj�cy na oczy kosmyk w�os�w i otworzy� boczne drzwi. Ciotka ju� by�a. Zobaczy� j� tak, jak widywa� zawsze o tej porze: wysok� i bardzo szczup��, gin�c� w pustej sali mi�dzy stolikami, czarn� na tle kolorowych serwet. W�o�y�a t� czer� w dniu, kiedy dosta�a list, kt�rego fragment oboje znaj� na pami��: "...Lecieli�my w kluczu, mia�em go po swojej prawej stronie, kiedy zjawili si� Niemcy. Us�ysza�em jeszcze jego rozkaz: Atakujemy, ch�opcy, a w chwil� potem zobaczy�em s�up ognia. Samolot dos�ownie rozlecia� si� w powietrzu"... Ano oboje zostali w jaki� spos�b sierotami, wi�c te� i ci�gn� razem t� wojn�. - Ciociu, uwa�aj. Wsiada mi do rikszy takie spasione bydl�. Pytam: "Kto ty jeste�?" A on mi na to: "Volksdeutsch cwany". "Jaki znak tw�j?" "Krzy� z�amany." "Kto ci� stworzy�?" "Zawierucha." "Co ci� czeka?" "Ga��� sucha." Dobre, co? Roze�mia�a si�. Poprawi�a jeszcze jak�� serwet�, ustawi�a r�wnie� krzese�ka. Potem przyjrza�a si� uwa�nie salce. By�a w tym jej spojrzeniu troska dobrego gospodarza i by�a r�wnie� duma. No bo, trzeba przyzna�, stworzy�a co�, co - je�li B�g da - pozwoli jako� przetrwa� t� wojn� im i nie tylko im. "Z�ota Papuga" sta�a si� czym� w rodzaju instytucji dobroczynnej. Bo wprawdzie kapitanowa Wysocka by�a ni�sza rang�, jednak to u niej przecie� by�a zatrudniona i majorowa �ukowiecka, i sama nawet pu�kownikowa Skalska. Ta pierwsza oburzy�a si� swego czasu: "Stasiu, ty� chyba oszala�a, przecie� ja nie mam najmniejszego poj�cia o pieczeniu ciastek, a ty - wybacz - nie b�dziesz umia�a poprowadzi� kawiarni". Okaza�a si� raczej z�ym prorokiem, bo po up�ywie kilku miesi�cy kawiarniani klienci - raczyli si� jej ptysiami i napoleonkami, kt�re w niewielkim tylko stopniu ust�powa�y wyrobom pu�kownikowej Skalskiej. - S�uchaj, Janek - w g�osie ciotki zabrzmia�a nagle nagana. - Ciebie ta riksza kiedy� wyko�czy. Je�li nawet w g��bi ducha got�w by� przyzna� jej racj�, to przecie� g�o�no nie potwierdzi�by tego nigdy; uwa�a�, �e musi zarobi� na siebie sam. Ciotka wprawdzie proponowa�a mu prowadzenie ksi�gowo�ci w kawiarni, ale przy jego zdolno�ciach do rachunk�w niewiele by z tego wysz�o. I tak - zostawa�a tylko ta nieszcz�sna riksza. - Chcesz herbaty? - zapyta�a. - Na sk�rkach? - Oryginalnych, z jab�ka, ususzonych specjalnie dla ciebie. Na zapleczu trzasn�y znowu drzwi. El�bieta �ukowiecka wesz�a do kawiarni z wielkim pud�em ciastek. - Je�eli mnie Janek nie zacznie wozi� riksz�, b�d� dostarcza� ciastek do jakiej� bli�szej kawiarni - zagrozi�a. - Zmi�ujcie si�. Kilka kilometr�w dziennie to ju� nie na moje si�y. Przynios�am tylko ptysie i napoleonki. Na p�czki nie starczy�o mi smalcu. Zreszt� ta kartkowa marmolada jest ohydna. Chyba ju� nawet nie z marchwi, a po prostu z brukwi. Wiesz - przypomnia�a sobie - na ten miesi�c uda�o mi si� kupi� tylko pi�� dodatkowych kartek. Nasz administrator mia� jakie� k�opoty, pewnie domeldowa� od razu za du�o nie istniej�cych lokator�w. Ewa przyniesie p�czki, dzwoni�am do niej. Usiad�a, wyci�gn�a przed siebie nogi i zacz�a je masowa�. Janek zapyta� po cichu: "Mo�e ja?" Ciotka skarci�a go wzrokiem i zacz�a rozpl�tywa� sznurek z paczki. - Wczoraj dosta�am list - ci�gn�a �ukowiecka. - Ma�o pisze o sobie. Ci�gle pyta, jak my sobie radzimy - podnios�a oczy. By�y zaczerwienione i zm�czone. - J�drek pisa� mu w ostatnim li�cie, �e piek� i sprzedaj� ciastka, ale on nie uwierzy� - roze�mia�a si�. - Sama w to niedawno nie mog�am uwierzy�. Jestem okropnie zm�czona. Major �ukowiecki tak�e nie wr�ci�, ale co tydzie� dostawa�a od niego listy na blankiecie "Kriegsgefangenenpost". Pani Wysocka przy�apywa�a si� czasem na ogarniaj�cym j� uczuciu zazdro�ci. My�la�a wtedy: "Mog�abym pisa� do niego, �eby si� nie martwi�, �e daj� sobie rad�..." Janek mocowa� si� z �aluzjami. Otworzy� je wreszcie i przez okno zajrza�o s�o�ce. Kawiarnia rozweseli�a si� i nabra�a barw. Sta�, oparty o framug� uchylonych drzwi, z nonszalanck� min� i kosmykiem w�os�w, kt�re - dopiero co starannie przyczesane - teraz znowu opad�y na oczy. Wszystko by�o tak jak zawsze. Stukot bucik�w, noga i ca�a Wanda. Jak by tu zrobi�, �eby cho� raz gdzie� z ni� pota�czy�? - Dzie� dobry pani, mamy dzisiaj pi�kny dzie�. - Wiosna. Wszed� za ni� do kawiarni i jeszcze tutaj przypatrywa� si� z satysfakcj� jej ruchom. �ukowiecka m�wi�a: - Je�eli wojna nie sko�czy si� w tym roku, oszalej�. J�drek biega gdzie� ca�ymi dniami, nie mam czasu w og�le go przypilnowa�. Ca�e szcz�cie, �e zaprzyja�ni� si� ostatnio z tym najm�odszym �empickim... Tu majorowa urwa�a gwa�townie, bo wprawdzie nie najm�odsza, ale �rednia latoro�l �empickich zjawi�a si� w drzwiach. - Cze��, Janek. - Cze��, Kry�ka. - Zatrzymaj swoj� ciotk�, niech tak nie ucieka przede mn�. Pani Wysocka zatrzyma�a si� i z nie ukrywan� uraz� spojrza�a na Krystyn�. A potem u�miechn�a si�. No bo - nie da�o si� ukry� - dziewczyna stanowi�a jej prawdziw� zmor�. Prowadzi�a pogardzan� przez Janka ksi�gowo�� kawiarni i - wbrew cichym �yczeniom, jej w�a�cicielki - robi�a to z niezwyk�� skrupulatno�ci�. A pani Wysocka, podobnie jak jej siostrzeniec, mia�a wida� rodzinn� niech�� do przedmiot�w �cis�ych. - Jak ojciec? - zapyta�a przymilnie. - Jak to on. Siedzi i pisze. Poprosz� o ostatnie rachunki. - A mama? - Dzi�kuj�, zdrowa. Andrzej i Stef tak�e. Poprosz� o... - A... a... O Bo�e, nie jestem wcale pewna, czy mam wszystkie. - Ja jestem natomiast pewna, �e nie. W zwi�zku z tym b�dzie sobie pani musia�a przypomnie�. Janek chichota�, spogl�daj�c na nieszcz�liw� min� ciotki. Krystyna z rozbawieniem potrz�sa�a ciemn�, kr�tko przystrzy�on� czupryn�, na temat kt�rej ju� chyba w czwartej gimnazjalnej Smutny u�o�y� p�omienny poemat. Usiad�y gdzie� przy bocznym stoliku. �ukowiecka w dalszym ci�gu masowa�a obola�e nogi, a Wanda uk�ada�a ciastka na tacach. - Pomog� pani - ofiarowa� si� wspania�omy�lnie, a ona pomy�la�a: "Nareszcie". Chwil� uk�adali ciastka w milczeniu. Potem Janek poczu�, �e jest g�odny, ale uzna�, �e to by�oby g�upio teraz tak po prostu wzi�� ciastko i zje��. - Wie pani, o czym dzi� my�la�em? - utkn��, zacz�� wi�c inaczej: - Pani musi �licznie ta�czy�. - Och, nie ta�czy�am ju� ca�e wieki. - Ja te�. Ju� nawet dobrze nie wiem, czy tak naprawd� umiem ta�czy�. Wanda odwr�ci�a si�. Zobaczy� du�e, ciemne oczy i bardzo bia�e z�by. �mia�a si�. - Och, daliby�my sobie rad�. No tak, tylko w jaki spos�b? Odni�s� wra�enie, �e Wanda jakby czeka�a na jakie� zaproszenie. Do licha! - Janek - dobieg�o od stolika osamotnionej ju� Krystyny - dlaczego Haliny jeszcze nie ma? - Ja jej nie pilnuj� - oburzy� si�. K�tem oka dostrzeg� na sobie podejrzliwy wzrok Wandy i to mu troch� pochlebi�o. Odrzuci� z czo�a kosmyk w�os�w i anielskim tonem zwr�ci� si� do ciotki: - Ciociu, czy Halina dzi� b�dzie? - B�dzie - wyr�czy�a j� w odpowiedzi Wanda - tylko si� sp�ni, jak zwykle. Pani Wysocka po�o�y�a przed Krystyn� jakie� odnalezione rachunki i notatki, wr�czy�a pieni�dze El�biecie i odwr�ci�a si� w stron� drzwi, u kt�rych dzwonek rozbrz�cza� si� z rzadko spotykan� si��. Do kawiarni wtoczy�a si� J�ziowa, zaczerwieniona z wysi�ku, w brudnej chustce zawi�zanej pod brod�. Przewr�ci�a po drodze tobo�kami dwa krzes�a i sapi�c opad�a na trzecie. Damski personel kawiarni otoczy� j� natychmiast zwartym ko�em i Janek pomy�la�, �e nikt tu chyba nie jest witany z r�wnymi honorami. Ciotka: "Tak si� martwi�am, czy si� pani J�ziowej co� z�ego nie przytrafi�o". El�bieta: "Przecie� mia�a by� pani wczoraj". Wanda: "Pami�ta�a pani o moim zam�wieniu?" Krystyna: "T� m�k� dla mnie pani ma?" Ca�y ten kwartet zabrzmia� jednocze�nie i trzeba przyzna�, �e zar�wno w tonie, jak i w tre�ci r�wnie� by� ca�kowicie zgodny. Potem jeszcze nast�pi�y pojedyncze dodatki w rodzaju: Wanda: "Rozp�acz� si�, je�li pani nie przywioz�a". Krystyna: "Nie mog� patrze� na kluski z razowej m�ki. Umr� z g�odu, a nie b�d� ich jad�a". Ciotka: "Przez p� nocy pani mi si� �ni�a, pani J�ziowa". �ukowiecka oszcz�dzi�a sobie dodatku. Zostawi�a Wand� z rozpacz� w oczach, Krystyn� z r�kami tragicznie wzniesionymi do g�ry i zabra�a si� do rozwijania tobo�k�w trz�s�cymi si� z niecierpliwo�ci r�kami. J�ziowa odsapn�a raz jeszcze, Janek mia� wra�enie, �e pozosta�y tobo�ek lekko si� w�wczas odtoczy�, i zacz�a: - Urz�dzili ob�aw� w Koluszkach. Jak mi jeden �andarm, �eby z piek�a nie wyjrza�, kosz z jajami zabra�... - Ojej - przerazi�a si� El�bieta - to nie ma pani jajek? - Mam - wargi J�ziowej rozci�gn�y si� w zwyci�skim u�miechu. - Jeszcze tak nie by�o, �ebym powiedzia�a "przywioz�" i nie przywioz�a. Mam jajka. Mam m�k� dla panny Krysi i kawa�ek �licznego mi�ska dla Wandzi, wszystko mam, co paniusiom potrzeba. A jajeczka jak z�oto. Gdzie indziej je mia�am jeszcze schowane. Ja ich znam. Jak znale�li kosz, to i my�leli, �e wszystko. A to nie wszystko! Ciasteczka b�d�, jak z�oto. �ebym nie by�a taka gruba, to sama bym zjad�a ze trzy. Halina wesz�a, kiedy zaj�te by�y podziwianiem przywiezionych wiktua��w i przek�adaniem jajek. By�a, jak zawsze, w granatowej sukience z bia�ym ko�nierzykiem i - jak zawsze - mia�a potargane jasne w�osy. Wanda pomy�la�a z niech�ci�: "Ma ich tyle, �e pewnie trudno je rozczesa�". G�o�no powiedzia�a: - Wszystko ju� jest przygotowane. Ale Halina nie raczy�a nawet powiedzie� "przepraszam" mimo �e sp�nia�a si� nagminnie i nieprzyzwoicie. Zdaniem Wandy Halina Brzezi�ska w og�le nie nadawa�a si� na kelnerk�. Jajka zosta�y prze�o�one, J�ziowa wyprostowa�a si� i wytar�a spocon� twarz. "To na pi�tek m�k� - powtarza�a nowe zam�wienie - s�onin� i r�bank�. Strasznie du�o. Na r�bank� szkopy bardzo �ase." Teraz dopiero zauwa�y�y Halin�. Krystyna zawo�a�a: - Cze��, jak si� masz! Czeka�am na ciebie. Janek doda�: - Ja te� mia�bym do ciebie to i owo. Uprzedzi�a ich pani Wysocka: Jakim� niecierpliwym, nerwowym ruchem poci�gn�a j� na bok. - Nie mog�am si� ciebie doczeka� - powiedzia�a zni�onym g�osem. - Musz� ci co� bardzo wa�nego powiedzie�. Rozejrza�a si� po kawiarni i poci�gn�a dziewczyn� jeszcze dalej. - Zauwa�y�a� go chyba sama. Wysoki, ciemny, nosi sk�rzany p�aszcz... Wiesz chyba, o kogo chodzi? - nie doczeka�a si� odpowiedzi i ci�gn�a dalej: - Wczoraj przyszed� przed samym zamkni�ciem. Nie by�o ju� prawie nikogo, Wanda by�a zaj�ta, wi�c ja podesz�am do niego. M�wi po polsku. Nawet nie�le, ale z fatalnym akcentem. I zamiast normalnego zam�wienia poprosi�, �ebym usiad�a. Powiedzia�, �e ma do mnie jedno pytanie. Przestraszy�am si�. By�am og�upia�a ze strachu. Wtedy zapyta�... o ciebie. Kim jeste�, jak dawno tu pracujesz. A potem powiedzia�: "Prosz� si� nie obawia�. Z mojej strony jest to zwyk�e, prywatne zainteresowanie". By� bardzo uprzejmy i nawet przedstawi� si�. Zapami�ta�am oczywi�cie jego nazwisko. Kurt Diethl. Na niemieckich rangach si� nie znam, ale wydaje mi si�, �e jest to jaki� wy�szy oficer. Halina podnios�a g�ow�. Mia�a szare oczy, kt�re w tej chwili niczego nie wyra�a�y. - Dzi�kuj� pani - powiedzia�a - zastanowi� si� nad tym. Nie chcia�abym przez jednego gestapowca pozbywa� si� posady u pani. Gdyby jeszcze co� takiego zasz�o, prosz� mi o tym powiedzie�. - Naturalnie. Nie up�yn�o nawet dziesi�� minut, kiedy wszed� do kawiarni. By� w szarym p�aszczu, wygl�da� na dwadzie�cia par� lat. Mia� poci�g�� twarz, ciemne oczy i g�adko przyczesane czarne w�osy. Przeszed� mi�dzy stolikami, usiad� pod oknem i zam�wiwszy u Wandy kaw�, roz�o�y� przed sob� "Berliner Zeitung". Zanim jednak zabra� si� do czytania, oczy jego obieg�y ca�y lokal, jakby kogo� szuka�y. 4 Krupnik zacz�� kipie� i pani Brzezi�ska zdj�a garnek z ognia. Przygl�da�a mu si� przez chwil�, jakby wa��c jak�� donios�� decyzj�, wreszcie ruchem pe�nym desperacji wrzuci�a do niego kawa�ek w�dzonej s�oniny. Zapach zwabi� do kuchni Kazika. Stan�� w progu i w�szy� jak psiak. - Czy� nie powiedziane jest w Pi�mie �wi�tym - przypomnia� - �e co masz zje�� dzisiaj, zjedz jutro? - Po pierwsze nie w Pi�mie �wi�tym, a po drugie nie wtykaj nosa do garnk�w. Nape�ni�a talerze i razem zanie�li je do pokoju. Rzadko si� zdarza�o, �eby mogli tak wsp�lnie zje�� obiad. - Widzicie, jak mi�o - zachwala�a - a wy zawsze biegacie, nie wiadomo gdzie i po co, chyba �eby mnie zrobi� na z�o��. Pan Brzezi�ski od�o�y� "Nowy Kurier Warszawski" i powiedzia� jak co dzie�: - Ca�a redakcja powinna po wojnie wisie�. - Wi�c po co czytasz? Ale pan Brzezi�ski zacz�� ju� o czym innym: - M�wi�, �e Niemcy dogadali si� z Jugos�awi� i Jugos�awia przyst�pi�a do "osi". Wszystko przez to, �e Anglicy s� tacy niemrawi. Bo przedtem twierdzili, �e w�a�nie tamt�dy, przez Grecj� i Jugos�awi� b�d� si� chcieli przedosta� na kontynent. Jak tak dalej p�jdzie, to ca�e �ycie b�d� si� tylko zastanawia�, nigdy tu nie przyjd�. - Chleb dzisiaj by� zupe�nie sple�nia�y - przypomnia�a sobie pani Brzezi�ska. - Nie do jedzenia. Lepka, ohydna bry�a. Mo�e by czasem piec w domu? Tylko z czego? Mog�aby� kiedy przynie�� m�ki z tej twojej kawiarni. Halina kiwn�a g�ow�. Pani Brzezi�ska pomy�la�a, �e jej c�rka odzywa si� teraz tylko w razie zupe�nej konieczno�ci. - Ja nie rozumiem - ci�gn�� starszy pan - jak to si� dzieje, �e wszystkie pa�stwa tak si� tych Niemc�w boj�. Przecie� my sami, pierwsi, ca�y miesi�c... A oni - wstyd powiedzie�. - Bo my to my - wyja�ni� Kazik. - A w og�le tata ma przestarza�e wiadomo�ci. Na wojnie to, tata wie, rano zwyci�stwo, a wieczorem kl�ska. W Jugos�awii by� podobno zamach stanu i ca�e szwabskie uk�ady diabli wzi�li. - Sk�d wiesz? - JPP. Jedna pani powiedzia�a. Mamo, czy na drugie b�dzie konina? Kazik mia� jasn� czupryn�, b��kitne oczy i nieod��czny u�miech. Cieszy� si� zawsze i ze wszystkiego. Halina siedzia�a milcz�ca, zamy�lona, daleko od ich spraw i s��w. "Nie rozumiem - my�la�a pani Brzezi�ska - nie wiem, dlaczego jest taka. �ycie jest �yciem i zawsze ma swoje prawa, nawet teraz, w czasie wojny. Nie mo�na stawa� nagle obok �ycia, zw�aszcza je�li ma si� dopiero dziewi�tna�cie lat." - Odpisa�a� Marii? Musia�a powt�rzy� pytanie po raz drugi, zanim c�rka podnios�a na ni� oczy. Pytanie zreszt� by�o w�a�ciwie retoryczne, odpowied� na nie by�a znana ju� od dawna, w oczach Haliny by�a niech��, w tonie matki nagana. - Odpisz�. Nie mam teraz czasu. - Nigdy nie masz. Tu� po wybuchu wojny pisywa�y do siebie cz�sto. Przez miesi�c, dwa, mo�e trzy... Potem Halina przesta�a oczekiwa� listonosza, czyta�a listy Marii spokojniej, odpisywa�a na nie coraz rzadziej. "To niemo�liwe - my�la�a pani Brzezi�ska - �eby zapomnia�a. Nie zapomina si� tak szybko. A mo�e w�a�nie zapomina si�, gdy ma si� dziewi�tna�cie lat?" Teraz Halina przesta�a pisywa� zupe�nie. Tylko od Marii przychodzi�y czasem jeszcze pozdrowienia, �yczenia �wi�teczne i gdzie� na dole, w postscriptum, powtarza�o si� lakoniczne stwierdzenie: "U nas nic nowego", i pytanie: "Mo�e u was jest jaka� wiadomo��?" Wiadomo�ci nie by�o �adnej i nikt ju� w jej nadej�cie chyba nie wierzy�. - No dobrze - powiedzia�a pani Brzezi�ska. - Ale co mog�o si� z nim sta�? Halina odstawi�a talerz. Mia�a ci�gle w oczach przykr�, obc� niech��. - By� w Niemczech - wyja�ni�a. - M�wi�am to ju� mamie tysi�c razy. Zamarzy�o mu si� mie� niemieckiego przyjaciela i razem z nim sp�dzi� wakacje. By� w Niemczech, kiedy wybuch�a wojna - powt�rzy�a gniewnie - i mog�o si� zdarzy� tysi�c rzeczy. I niech ju� mama da wreszcie temu spok�j! - Ale do jego siostry mog�aby� czasem napisa�. - Mamo! Odsun�a krzes�o i wsta�a. Pani Brzezi�ska wsta�a tak�e. - Ach tak - powiedzia�a. - Bardzo dobrze, nareszcie si� wyja�ni�o. Tylko to chcia�am wiedzie�. By� Witold, pi�knie. Nie ma Witolda - jeszcze lepiej. Jest, jak mu tam, no, ten, co wydzwania do ciebie codziennie, a jeszcze jego noga u nas nie posta�a. Kazik, jak on si� nazywa? - Tadeusz. - O w�a�nie. Jest jaki� Tadeusz i znowu jest pi�knie. I dlatego wstyd ci, napisa� do Marii. Wstyd ci, �e tak szybko jej brata zapomnia�a� i jeszcze szybciej rozejrza�a� si� za nast�pnym. A je�eli Witold �yje? Je�eli wr�ci? Halina - powiedzia�a b�agalnie - ja go tak lubi�am, ja si� tak cieszy�am, �e b�dzie moim zi�ciem. Halina, mo�e on jednak wr�ci... Nie mog�a zobaczy� twarzy c�rki. Zakrywa�y j� ca�kowicie jasne, potargane w�osy. - Dlaczego - wybuchn�a na koniec - dlaczego ty si� nigdy nie uczeszesz! Tadeusz nie miewa� tego rodzaju pretensji. Jedyne zastrze�enie, jakie zg�osi� kiedy� do jej w�os�w, to by�a sprawa ich koloru. "Niedobrze - powiedzia� - jeste� bardzo charakterystyczna z t� mas� jasnych kud��w. Bardzo �atwo ci� zapami�ta�. Wola�bym, �eby� mia�a w�osy zwyczajne, zwi�zane w pytk� z ty�u g�owy. Mia�em kiedy� s�siadk�, kt�r� rozpoznawa�em tylko w momencie, kiedy sta�a w progu swojego mieszkania. Chcia�bym, �eby� ty tak wygl�da�a." Poniewa� jednak dopatrzy� si� w niej widocznie innych zalet - zosta�a jego ��czniczk�. Wdrapywa�a si� codziennie na czwarte pi�tro, a kiedy otwiera�, wo�a�a g�o�no: "Och, kochany". Dwie starsze panie, mieszkaj�ce obok - spogl�da�y na ni� z dezaprobat�. Powiedzia�y kiedy�: "Muzyk� nastawiaj�, �eby ich nie s�ysze�. - I doda�y: - Wstyd". Z pocz�tku istotnie by�o jej troch� wstyd. Potem przyzwyczai�a si�. Do wszystkiego podobno mo�na si� przyzwyczai�, nawet do tych idiotycznych p�yt. Tadeusz m�wi�: - Musisz pojecha� jutro na wie�. Zawieziesz tam ch�opaka. Spotkasz si� z nim na dworcu przy kiosku z gazetami o trzeciej. Podejdzie do ciebie z papierosem w r�ku i zapyta: "Czy ma pani zapa�ki?" Odpowiesz: "Przed chwil� zapali�am ostatni� i wyrzuci�am nawet pude�ko". Ch�opak jest spalony, musisz uwa�a�. P�yta j�cza�a: So, wie das blonde Katchen... Halina zastanawia�a si�, czy dwie starsze panie stoj� teraz z uchem przytulonym do �ciany. Tadeusz m�wi�: - A dzisiaj musisz by� jeszcze u �empickiego. Powiesz mu, �e melina Jurka jest spalona, a sam Jurek wpad�. Niech �empicki spr�buje za�atwi� co� z Worczakiem. P�yta utkn�a i Halina nastawi�a inn�: Jak pantera, co w z�otej klatce �pi... - Daj zna� Smutnemu, �eby do odwo�ania nie nocowa� w domu. Czy jeszcze jaki� adres Jurek zna�? ...Pr�y sw�j z�ocisty grzbiet... - Pralinki. - No to i Pralinka niech si� wyniesie. - Jurek jest na Szucha? - O ile wiem, tak. P�yta zacharcza�a. Tadeusz powiedzia�: - Patefon nam si� psuje. - Nie, to chyba szpilki trzeba cz�ciej zmienia�. ...Szkoda twoich �ez; dziewczyno, wszystko ma sw�j kres, dziewczyno... By�o jeszcze co�, co ona mia�a do powiedzenia. Zwleka�a z tym ju� dostatecznie d�ugo. Nie umia�aby nawet powiedzie�, dlaczego a� tak d�ugo. "Ch�tnie bym tego w og�le nie powiedzia�a" - odkry�a nagle. Rozejrza�a si� po pokoju. By� du�y, nieprzytulny, kawalerskie mieszkanie na wyj�tkowy okres. "Ciekawe - my�la�a - czy kiedy� dowiem si�, kim naprawd� jest Tadeusz." �ar mi�o�ci sczez� - p�aka�a p�yta, przez okno zagl�da�o s�o�ce, szyba by�a brudna i na pod�odze by�o pe�no kurzu. - Kurt Diethl - powt�rzy� Tadeusz. - Zapami�tam sobie to nazwisko. Dom przy ulicy Brzozowej 16 nie r�ni� si� niczym szczeg�lnym od innych staromiejskich kamieniczek stoj�cych tu od lat. Ma�y i brudny, spogl�da� na �wiat miniaturowymi okienkami, a na parterze zaprasza� do warsztatu-sklepiku mizerniutk� wystaw� zat�oczon� �rubkami, kluczykami, k��deczkami, szparga�ami, kt�rych przeznaczenie trudne by�o do odgadni�cia. Tadeusz w ka�dym razie nie potrafi� tego zrobi�. Wszed� do sklepiku, by�o ciasno i mroczno, siwy ekspedient w okularach i granatowym, brudnawym fartuchu powiedzia� na jego widok: "Czeka tam" i wskaza� na przeciwleg�e drzwi. To by�a zreszt� zbyteczna wskaz�wka, Tadeusz dobrze wiedzia�, co ma tu robi�. Nie przyszed� tu po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Pokoik, do kt�rego wszed�, by� tak�e ma�y i mroczny. Gdzie� w g��bi, zza drewnianej �ciany dolatywa� stukot m�otk�w i rozmowa. Tadeusz zapyta�: - Czy przedstawi� pan moj� pro�b� Czarnemu? - Owszem - ton odpowiedzi by� bezbarwny i zdawkowy, ale Tadeusz ju� do tego przywyk�. Czeka�, czy nie us�yszy czego� wi�cej. Korn jednak milcza�. Wobec tego zapyta� ponownie: - A jaka jest odpowied�? - Taka jak przedtem. - To znaczy? - Chyba j� pan pami�ta, panie kapitanie? Je�eli Korn zaczyna� tytu�owa� go kapitanem - znaczy�o, �e jest niezadowolony. Niezadowolone z tej rozmowy by�y jednak obie strony. - Nie wyobra�am sobie - powiedzia� Tadeusz, staraj�c si� m�wi� mo�liwie najspokojniej - �ebym m�g� pracowa� nie znaj�c swego tak bliskiego wsp�pracownika. - Wystarczy, �e on zna pana. - Czy to znaczy, �e zamierza zachowa� incognito? D�ug� twarz Korna wykrzywi� grymas u�miechu. - Nie jestem tak dalece poinformowany o zamiarach Czarnego, panie kapitanie. Patrzy� na Tadeusza, ko�ysa� si� na krze�le, wysoki i bardzo chudy, z twarz� wykrzywion� ci�gle tym grymasem z�o�liwego u�miechu. Tadeusza ogarn�� niepok�j. "Nie potrafi� mu zaufa� - my�la�. - Nie mog� zrobi� nic bez niego, a m�wi� mu o wszystkim wbrew sobie. Rozumiem zasady konspiracji, nie rozumiem jednak ostro�no�ci, za kt�r� mo�na zap�aci�." Korn milcza�, nale�a�o oczekiwa�, �e sam z w�asnej woli si� nie odezwie. "Mam pecha - pomy�la� jeszcze Tadeusz. - Zdaje si�, �e wdepn��em w histori�, z kt�rej si� chyba nie wygrzebi�." By�o to jego naj�wi�tsze przekonanie od momentu, kiedy nagle, z niewiadomych przyczyn wyrwano go z istniej�cego i dzia�aj�cego ju� uk�adu, by skierowa� tu, na Brzozow� 16, gdzie czeka� na niego chudzielec z d�ugimi r�kami i spojrzeniem pe�nym pow�tpiewania. "Nie zdziwi�bym si�, gdyby okaza�o si�, �e mia� powi�zania nie tylko z podziemiem." Nie by�o cz�owieka, kt�remu m�g�by te swoje w�tpliwo�ci i podejrzenia przekaza�. By� skazany na tego w�a�nie. "A przecie� - my�la� dalej - odpowiadam nie tylko za siebie... I nie wiem, co robi�." Korn zdawa� si� nie mie� tych w�tpliwo�ci. Ci�gle ko�ysa� si� na krze�le, z�o�liwie zadowolony. Tadeusz zapragn�� wyj��. Tyle �e mia� co� jeszcze do powiedzenia i musia� to powiedzie�, bo nie mia� innej mo�liwo�ci. - Od pewnego czasu do "Z�otej Papugi" przychodzi pewien Niemiec. Ostatnio zainteresowa� si� moj� ��czniczk�. Jest to Hauptsturmf�hrer SS Kurt Diethl. - Kurt Diethl? Rozko�ysane krzes�o utkn�o w miejscu, a wyraz zadowolonej z�o�liwo�ci ust�pi� miejsca niedowierzaniu i niech�ci. W s�siednim pokoju rozmowa sta�a si� g�o�niejsza. Korn utkwi� wzrok gdzie� ponad g�ow� Tadeusza. - Kurt Diethl - powt�rzy�. - Sprawdzi si�, oczywi�cie... Chocia� s�dz�, �e to nie ma wi�kszego znaczenia. Zdaje si�, �e ta pa�ska ��czniczka to po prostu �adna dziewczyna. Na stole, przy kt�rym siedzieli, le�a� gruby francuski klucz. Tadeusz mia� niek�aman� ochot� cisn�� nim w g�ow� Korna. Pod sufitem wisia� obrazek Matki Boskiej, a pod nim pali�a si� czerwona lampka. Tadeusz by� pewien, �e kiedy tu wchodzi� - �ar�wka w lampce nie �wieci�a. W s�siednim pokoju kto� m�wi� �aman� polszczyzn�, wtr�caj�c od czasu do czasu niemieckie wyrazy. Korn uzna� tym razem za stosowne odezwa� si�: - Nie mo�emy odm�wi� naszych us�ug Niemcom. Jeden z nich szczeg�lnie upodoba� sobie nasz zak�ad. Dorobili�my mu kiedy� klucze do niezwykle skomplikowanego zamka. Niemiec za �cian� powiedzia�: "Dzi�kuj�", potem: "Do widzenia", trzasn�y drzwi, lampka zgas�a. - To znak, �e kto� wchodzi? - zapyta� Tadeusz. - Niezupe�nie - odpowiedzia� nagle gadatliwy Korn. - Nie zapali�a si� na przyk�ad, kiedy wchodzi� pan, panie kapitanie. Zn�w mroczny, ciasny sklepik, ekspedient w okularach pochylony nad lad�, na ladzie otwarty poplamiony bloczek rachunkowy. A za szyb� oddalaj�ca si� posta� wysokiego m�czyzny w czarnym mundurze. Niepok�j, kt�ry nie opuszcza� Tadeusza, wzr�s�. 5 Sklep jubilerski w czasie wojny by� dobrym �r�d�em dochodu. Ludzie sprzedawali wiele rzeczy i cz�sto potrafili zadowoli� si� po�ow� warto�ci. J�zef Worczak jako w�a�ciciel sklepu jubilerskiego potrafi� �wietnie odr�ni� klient�w, kt�rzy chc� mie� pieni�dze natychmiast, mniej, byle ju�, od tych, kt�rzy jeszcze mog� czeka�. Sprzedawa� tak�e by�o komu, zw�aszcza od czasu, kiedy jeden pok�j w swoim mieszkaniu odnaj�� Rudolfowi Schmidtowi, oficerowi Wehrmachtu. Dla naje�d�c�w wojna jest zawsze dobrym interesem. �empicki nale�a� do klient�w k�opotliwych. Pieni�dze potrzebne mu by�y ju�, zna� jednak dobrze zar�wno warto�� sprzedawanych rzeczy, jak i granic�, przy kt�rej m�g� si� upiera�. Czasem zreszt� nie ��da� w og�le pieni�dzy. Te transakcje by�y prawdziwie lukratywne, wkracza�y jednak w dziedzin� �ycia, od kt�rej Worczak chcia� sta� jak najdalej. Lukratywno�� zwyci�a�a, dlatego �empicki w dalszym ci�gu zjawia� si� w jego sklepie, a Worczak stara� si� jego sprawy za�atwi�. - O kogo chodzi? �empicki wymieni� imi� i nazwisko. Z�apany z broni�, jest na Szucha. Z�apany dwa dni temu. - Dwa dni temu... I z broni�. Nie wiem, czy w og�le warto zaczyna�. - Niech pan obejrzy, co przynios�em. Zna� warto�ci. Naszyjnik i kolczyki. Pi�kna, stara, koronkowa robota, stare z�oto. Oczywi�cie, warto zaczyna� i warto si� postara�. "Je�li to sprzedam - pomy�la� Worczak - kupi� co� takiego Jance. Co� bardziej wsp�czesnego, a r�wnie cennego. �eby wszyscy m�wili: To by�o zbyt drogie, aby mog�o by� prawdziwe" Je�dzi� od czasu do czasu do niej do Lipnik, a ona z pocz�tku prosi�a: "Tatusiu, wol