7575

Szczegóły
Tytuł 7575
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7575 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7575 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7575 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES OliVER Curwood OSADNICY Osadnicy prze�o�y� Jerzy Mar�icz Wydawnictwo �l�skie Wroc�aw 1991 Tytu� orygina�u The Settlers Copyright for the Polish translation by Jerzy Marlicz Ok�adk� i ilustracje wykona� Jacek Szleszy�ski Redaktor techniczny Edward Zborowicki Rozdzia� I OSADA W PUSZCZY Piotr Gourdon kocha� Boga ca�ym swym uczciwym, dzielnym sercem, a w to s�oneczne, lipcowe popo�udnie doznawa� wprost wra�enia, �e wielka g�usza kanadyjska, kt�ra si� rozpo�ciera wok�, zanosi wraz z nim korne mod�y do st�p najwy�szego Stw�rcy. Piotr bowiem by� synem le�nego w��cz�gi, cz�owieka, kt�rego ojciec r�wnie� zmierzy� bory przepastne, i przep�yn�� rzeki burzliwe, tote� zami�owanie do przyg�d i natury mia� we krwi; jedynie na �onie przyrody, �r�d dzikich ost�p�w i matecznik�w czu� jak jego dusza zespala�a si� z Bogiem, kt�re to pogl�dy wywo�ywa�y lekki sprzeciw poczciwego katechety z St. Ann� de Beaupre. Piotr �ci�le ��czy� Stw�rc� z przyrod�, i nie zamierza� zmienia� wiary a� do �mierci. Mimo �e przeby� na kolanach schody ko�cio�a �w. Anny, mimo �e �wi�con� wod� uczyni� na czole znak krzy�a, �e z l�kiem pe�nym czci spogl�da� na stosy lasek i krukwi pozostawionych na znak wdzi�czno�ci przez tych, co przyszed�szy tutaj jako bezradne kaleki, odeszli jako ludzie zdrowi, zbywszy zarazem choroby duszy i cia�a � mimo to wszystko, Piotr mia� przekonanie najg��bsze, �e tego s�onecznego, lipcowego popo�udnia znajduje si� bli�ej Boga, ni�li w jakimkolwiek innym czasie i miejscu. �ona jego, J�zia, szczup�a i wyczerpana, z odkryt� ciemn� g�ow� gorliwie i naiwnie modli�a si� w zachodz�cym s�o�cu u boku m�a, prosz�c, by d�uga ich w��cz�ga w g�r� rzeki �w. Wawrzy�ca dobieg�a wreszcie kresu, i by mogli ju� raz wypocz�� osiedliwszy si� w jednym miejscu do ko�ca swoich dni. W g��bi, nad strug� wyp�ywaj�c� z ch�odnej g�stwy boru, ch�opczyk �azi� niestrudzenie na czworakach w�r�d zielonej trawy i pierzastych paproci poszukuj�c le�nych truskawek, i mimo �e pora jag�d mia�a si� ju� ku ko�cowi, buzia malca ocieka�a wci�� szkar�atnym sokiem. M�czyzna wskaza� w dal, m�wi�c: � To jezioro sprawia zupe�nie wra�enie czego� �ywego. Niby zaborcza r�ka. � Tak, z jeziora wycieka pi�� strug, niby pi�� palc�w � przy zna�a J�zia, siadaj�c ci�ko na wielkim g�azie. � Tylko, �e wielki palec jest za d�ugi w stosunku do innych. Oto w jaki spos�b miejscowo�� ta otrzyma�a sw� nazw� �Pi�� Palc�w" i po dzi� dzie� zachowa�a j� w tym samym brzmieniu. Malec podbieg� do matki, nios�c jej pe�n� garstk� truskawek; m�czyzna za�, wlaz�szy na blok skalny, przy�o�y� d�onie do ust w kszta�cie tuby, nawo�uj�c poty, a� w odpowiedzi zabrzmia� inny g�os spo�r�d g�stwy sosen i jode�, a po chwili na skraju lasu ukaza� si� Dominik Beauvais. Zaro�ni�ta twarz tego ostatniego promienia�a radosn� ciekawo�ci�; �ona jego, Maria, b�d�c drobnego wzrostu, musia�a dobrze wyci�ga� nogi, by nad��y� za ogromnym m�em. � Dobrze si� tu b�dzie �y�o! � rzek�. � To jest w�a�nie to, czego szukali�my. Dominik przytwierdzi� z zapa�em. Kobiety u�miecha�y si�. By�o weso�o i przyjemnie. Malec szuka� dalej w trawie truskawek. Taki ju� mia� wiecznie pusty brzuszek. Gdy wracali do obozowiska rozbitego w pewnej odleg�o�ci przed dwiema godzinami, Piotr Gourdon uca�owa� g�adkie w�osy �ony, po czym na ca�e gard�o za�piewa� dzik� pie�� wio�larzy p�nocnych, przej�t� od ojca za owych dni, zanim w St. Ann� J�zia nawin�a mu si� na oczy. Dominik zawt�rowa� ochotnie poprzez g�sty za rost. Kobiety u�miecha�y si� s�odziej i oczy mia�y bardziej b�ysz cz�ce, gdy� skoro m�czy�ni byli nareszcie zadowoleni, a miejsce pobytu ustalone, zm�czenie J�zi i Marii pierzch�o nieomal ca�ko wicie. I �"-',- | �~}< i /� Tego� wieczoru, po kolacji, siedz�c przy ognisku z p�on�cymi szczapami brzozowymi snuli przyjemne plany; a chocia� dziewi�cioletni Joe wpe�z� ju� mi�dzy dery s�u��ce mu za legowisko, oczy kobiet za� mru�y�y si� do snu, Piotr i Dominik napychali faje coraz to nowym tytoniem, s�owami i my�l� buduj�c wspania�e zamki na lodzie. M�odzi i rado�ni, pe�ni dziarskiego zapa�u b�d�cego spu�cizn� po przodkach w��cz�gach, mieli pewno�� niezachwian�, i� najbli�szy wsch�d s�o�ca przyniesie im spe�nienie dawno pieszczonych w sercu �ycze�. Wreszcie J�zia usn�a, z g�ow� przytulon� tu� do g�owy synka, przy czym usta jej, �wie�e i dziewcz�ce mimo macierzy�stwa i d�ugiej w��cz�gi, mia�y wyj�tkowo pogodny wyraz. Piotr i Dominik, �mi�c nadal fajki, s�owami malowali przysz�o��. Niebawem ksi�yc wyp�yn�� ponad szczyty drzew s�siednich; wielki, z�oty, u�miechni�ty przyja�nie w stron� nowych przybysz�w. Od jeziora d�� wiatr coraz ch�odniejszy, a� wreszcie, z niezmierzonej dali dolecia� typowy d�wi�k p�nocnej g�uszy: wycie wilcze. Dominik nas�uchiwa� chwil� milcz�c, po czym starannie wytrz�sn�� popi� z fajki na wyci�gni�t� praw� d�o�. � Gdzie wilki poluj�, tam jest du�o zwierzyny, a gdzie du�o zwierzyny, tam si� op�aca zastawia� sid�a! � rzek�. Teraz zabrzmia� nowy g�os, na d�wi�k kt�rego serca obu m�czyzn przesta�y bi� na chwil�. By�o to echo raczej, odleg�e i ju� gin�ce, bardzo, s�abe i bardzo niewyra�ne, a jednak daj�ce si� pochwyci� na tle ogromnej ciszy le�nej. � Statek � szepn�� Piotr. � Tak, statek! � potwierdzi� Dominik, podnosz�c si� na wp� jakby w po�cigu za zamieraj�c� melodi�. Dzia�o si� to bowiem przed p� wiekiem, gdy w tamtych stronach �atwiej by�o o wycie wilk�w, ni� o gwizd parowca. Osadnicy posn�li. ��ty ksi�yc pi�� si� coraz wy�ej, a� stan�� tu� ponad ich g�owami. W g��bokim lesie porusza�y si� cienie, niby �ywe istoty. Wy�y wilki, podchodz�c wybran� zdobycz, by umilkn�� nad �wie�ym pad�em. Ciemno�� pulsowa�a energi�. Pierzaste sowy wa�y�y si� niby duchy na rozpostartych skrzyd�ach. Dziesi�tki bacznych oczu str�owa�y ob�z �pi�cych ludzi. Je�ozwierz zawieruszy� si� w pobli�u gaworz�c i chichocz�c na sw�j zwyk�y, niem�dry spos�b. Kozio� czuj�c niemi�y zapach tupn�� kopytkiem i �wisn�� ostrzegawczo. Co� szepta�o w�r�d wierzcho�k�w jode�. Z nieprzebytych ost�p�w wynurza�y si� zwierz�ta st�paj�c bezszelestnie futrzanymi �apami. Ma�e ptaszki, milcz�ce za dnia, �wiergoli�y przez sen. Pasmo ksi�ycowego blasku o�wietli�o twarz J�zi, nadaj�c jej urodzie wyraz nieziemskiego wprost uduchowienia. Ch�opczyk �ni� o czym� mi�ym. Piotr spa� z g�ow� ukryt� w zgi�ciu ramienia. Dominik obr�ci� ku niebu brodate oblicze, surowe i gro�ne na poz�r, jak gdyby trzymaj�c stra� u boku male�kiej, zm�czonej �ony. Tak min�a noc i nadszed� �wit, budz�c w�drowc�w ha�a�liwym gwarem mrowia rudych wiewi�rek, zamieszkuj�cych w niezliczonej ilo�ci ten ziemski zak�tek, kt�rego pi�kna i ciszy nie zniweczy�a dotychczas obecno�� ludzka. Pierwszego zaraz dnia topory Dominika i Piotra pocz�y czyni� wy�om w pachn�cej �ywic� le�nej �cianie. Lecz wprz�dy rozejrzeli si� jeszcze w okolicy, maj�cej odt�d stanowi� ich siedzib�. W g��bi ros�a si� puszcza, przeci�ta skarpami urwistych parow�w, w�owiskiem strug, z ukryt� tu i �wdzie ��czk� lub mokrad�em. Ten sam kraj dziki, bezludny rozpo�ciera� si� milami, a� po odleg�e, morskie wybrze�e, wzd�u� kt�rego tai�y si� z rzadka mizerne ludzkie sadyby. Sosny w borze �wieci�y mosi�n� barw� pni, czerni� usch�ych konar�w, zieleni� m�odych igie�; s�o�ce z�oci�o muraw� na kotlinach i pag�rkach. Lecz Piotr wyobra�a� sobie, jak te same dolinki i wzg�rza pociemniej� podczas burzy lub jak je zim� skuje biel �niegu i lodu. Wiedzia�, �e wiosn� wezbrane wody potok�w, strug i rzeczek rusz� hucz�c we w�ciek�ym p�dzie, wi�c serce ros�o mu z uciechy, bowiem lubi� dono�ny g�os i niepowstrzymany p�d �ywio��w. Miejsce na osad� obrali na kra�cu ma�ej zatoczki, kt�ra dr���c w�sk� smug� kamieniste wybrze�e jeziora, tworzy�a najd�u�szy z pi�ciu wodnych palc�w. Na jeziorze fala, lekko wzburzona nawet w�r�d najwi�kszej ciszy, szemra�a dniem i noc�. Lecz d�ugie pasmo wody w�skie i wygi�te, niby prze�amany w po�owie palec, mia�o �agodn� barw� przetykanej srebrem zieleni. P�ywa�y po nim mewy, pokrzykuj�c przyja�nie w stron� osadnik�w; na bia�ym piasku za� by�o pe�no �lad�w �ap zwierz�cych oraz �apek ptasich, gdy� stworzenia le�ne baraszkowa�y tutaj ch�tnie, przychodz�c ugasi� pragnienie. Pomi�dzy pogodn� toni� a ch�odn� g�stw� boru, by�a g�adka przestrze� poro�ni�ta soczyst� muraw�, malownicza jak zak�tek parku. Na jej kra�cu, w cieniu pierwszych jode�, Piotr i Dominik wbili kolki, odmierzyli prostok�t, s�owem szykowali teren pod przysz�� budow�. Dni bieg�y. Co rano ch�r rudych wiewi�rek wita� pierwszy b�ysk s�o�ca. W ci�gu letnich godzin brzmia� niestrudzenie �oskot siekier, rozlega� si� �miech i gwar. Piotr �piewa� pe�nym g�osem pradziadowe pie�ni, przy czym Dominik wt�rowa� mu nieraz fa�szywie, cho� z przej�ciem. �wiergot ptasi oraz �miech kobiet mia�y t� sam� nut�. J�zia i Maria przypomina�y sobie lata panie�skie, malec za� wskazywa� im coraz to nowe plantacje jag�d, ukryte po�r�d mchu i paproci w malowniczych zak�tkach. Wtargni�cie ludzkich istot by�o na razie dla puszczy rzecz� zupe�nie now�, tote� czas jaki� przyroda boczy�a si� jak gdyby. Lecz �e ptaki i wiewi�rki da�y dobry przyk�ad, wi�c inne zwierz�ta posz�y niebawem za ich namow�. Jele� zbiega� o zmierzchu do wodopoju, a wielkie �opaty �osia chrobota�y po nazbyt zwarto stoj�cych pniach. Sikorki �owi�y okruchy chleba prawie spod r�ki; drozdy, podlatuj�c tu�, wrzeszcza�y wyzywaj�co jak Indianie, a kuku�ka kuka�a tak dono�nie, �e Piotr cz�sto przerywa� robot�, m�wi�c: � To dopiero przyjemnie b�dzie �y�, maj�c b�r za plecami, a morze u samych drzwi! Jezioro Superior nazywali morzem; w ci�gu pierwszego tygodnia dwukrotnie zobaczyli w mglistej dali bia�e, po�yskliwie centki, nie b�d�ce niczym innym jak tylko bia�ymi �aglami mijaj�cych okr�t�w. Pierwsza chata d�wiga�a si� ju� formowana z wielkich, ciosanych siekier� bali. Ledwo wyprowadzono j� pod dach, ju� J�zia wraz z Mari� zasadza�y woko�o p�sowe krzaki g�ogu i dzikie dzwonki. W zacisznych zak�tkach szuka�y pilnie fio�k�w i konwalii; w kotlinach o podmok�ej glebie hiacynt�w i kacze�c�w. Pod wiecz�r, po sko�czeniu dziennej pracy i zjedzeniu kolacji, kobiety i m�czy�ni, wzi�wszy si� za r�ce, ogl�dali naj�y�niejsze skrawki ziemi radz�c, 9 s gdzie zasadz� na rok przysz�y kartofle, a gdzie marchew, gdzie zn�w wsiej� s�oneczniki oraz inne dobre rzeczy, do kt�rych przywykli w czasie d�ugiego pobytu w St. Ann�. W sierpniu obie chaty stan�y pod dachem, ma�e rozmiarem, wygodne natomiast niby gniazdka, wi�c oczy Marii i J�zi spowa�nia�y ponownie. Obarcza� je na nowo obowi�zek gospody� i jakkolwiek skromny by� zakres ich pracy i ograniczone �rodki, mo�liwo�ci i nadzieje rozrasta�y si� niezmiernie. Patrzy�y z ci�kim sercem, �e oto marnuje si� tyle dobra, gdy� dojrzewa�y w�a�nie maliny w tak wielkich ilo�ciach, �e nied�wiedzie, pas�ce si� na po�oninach, oblewa�y si� dos�ownie t�uszczem. P�cznia�y czarne jagody i je�yny, kapa�y s�odkim sokiem dzikie �liwy, a szkar�atne �urawiny czeka�y jedynie pierwszych mroz�w, by nabra� w�a�ciwego smaku i aromatu. Dominik zatem, wzi�wszy dnia pewnego siekier�, wyznaczy� drog� do najbli�szego osiedla odleg�ego o trzydzie�ci mil, po czym, kolejno, to jeden m�czyzna, to drugi szed� z pustymi sakwami, by wr�ci� niebawem nios�c sze��dziesi�t funt�w rozmaitego towaru. Teraz kobiety zacz�y sma�y� konfitury, suszy� i zaprawia� owoce. M�owie pytali �miej�c si�, czy maj� si� obla� sad�em jak nied�wiedzie i leniwie przespa� ca�� zim�. Skoro ju� mowa o nied�wiedziach: upolowano dwa misie, a z wytopionego domowym sposobem t�uszczu sporz�dzono par�set �wiec na d�ugie, zimowe wieczory. Gdy zacz�y si� pierwsze jesienne przymrozki, Piotr zacz�� powtarza� cz�ciej ni� poprzednio: � Ale� tu si� dobrze �yje w tej okolicy! � J�zia i Maria wstawa�y r�wnie� co ranka weselsze, jeszcze bardziej szcz�liwe ni� przedtem. Je�li bowiem wody jeziora po�yskiwa�y pos�pnie od ch�odu, a w g��bi ich czai�a si� po prostu gro�ba, to w zamian b�r i preria jak si�g�o oko nabra�y przepysznych, nigdy nie widzianych barw. Noc� wia�o ju� zim�. Ros�y wielkie stosy polan brzozowych, kt�re Piotr i Dominik pi�trzyli tu� u drzwi domostwa. Niebawem drzewa straci�y czerwon� i z�ot� szat� mr�cych li�ci, stoj�c nagie i um�czone wichrem. Tylko chojary i sosny zachowa�y �yw� ziele�. Huragan zn�ca� si� nad pustkowiem, pi�trz�c u wybrze�a wody jeziora. O p� mili s�ycha� by�o pos�pny �oskot wzburzonych w�d. 10 Zmiany zasz�e w przyrodzie nie trwo�y�y osadnik�w. Zim� dopiero rozpoczyna� si� w�a�ciwy sens istnienia. D�ugie miesi�ce rozlicznych przyg�d, g��bokie �niegi, zadymki na linii side�, a zn�w wieczorem zebrania przy roz�arzonym do czerwono�ci piecu, opowiadania i projekty, posi�ek tym smaczniejszy im gro�niej wicher dmie na dworze. Gdyby to nawet by�o w ich mocy, nie zmieniliby z pewno�ci� nic w normalnym toku wydarze�. Mr�z t�a�. Wycie wilcze nabra�o nowych brzmie�, a na skraju por�by, noc� ujada�y zg�odnia�e lisy. O zmierzchu rozdzieraj�co nawo�ywa�y si� �osie, nied�wiedzie za� niespokojnie kr��y�y po puszczy szukaj�c zimowych legowisk. Czereda ptasia umkn�a na po�udnie, zosta�y tylko drozdy i s�jki oraz stada �a�obnych kruk�w. Wielkie kr�liki �nie�ne zmieni�y barw� turzycy z brunatnej na szar�, z szarej za� na czysto bia��. Wtenczas w�a�nie, na pocz�tku listopada, Piotr oraz Dominik zanurzyli sid�a w gor�cym t�uszczu, dla zabicia ludzkiego zapachu i co wiecz�r zanosili mod�y do Boga, by raczy� wreszcie zes�a� �nieg. Spad� noc�, tak cicho, �e nikt nie pos�ysza� lotu puszystych p�atk�w, a gdy ma�y Joe zerwa� si� o �wicie, chc�c obejrze� wnyki zastawione poprzedniego wieczora � �wiat by� ju� zupe�nie bia�y. Tak si� zacz�a pierwsza zima w osadzie Pi�� Palc�w. By�a sucha, mro�na, przyjazna �owom, tote� co dnia niemal w tyle chaty, na dr�gu, wieszano �wier� �osia lub jelenia. W sid�a chwytano sporo zwierz�t futerkowych, r�s� wi�c zapas cennych sk�r w spi�arni. Piotr i Dominik promienieli, twierdz�c wci�� g�o�no, �e oto nareszcie znale�li prawdziwy raj. Po sprzeda�y zdobyczy, na wiosn�, obiecywali �onom moc prezent�w. Wreszcie jezioro zamarz�o, a zaspy spi�trzy�y si� wok� niby wzg�rza. W styczniu termometr wskazywa� trzydzie�ci stopni poni�ej zera. B�d�c w cudownych humorach bawili si� nieraz jak dzieci. Weso�o min�y Gwiazdka i Nowy Rok, po czym obchodzono uroczy�cie imieniny Marii. Przy rozgrzanym do czerwono�ci piecyku opowiadano bajki. M�czy�ni sklecili sanki i ze szczytu najbli�szego pag�rka gnano nieraz na �eb na szyj� po o�nie�onej ��ce, a� na skut� lodem g�ad� jeziora. Na poz�r nikomu czas si� nie d�u�y�, lecz gdy pewne- 11 go dnia, wr�ciwszy do chaty, Dominik oznajmi�, �e s�ysza� w zaro�lach wiosenny �wiergot ptasi � Maria a� krzykn�a z rado�ci, oczy J�zi za� rozb�ys�y jak diamenty. Ptaki �wiergoc�, a wi�c zbli�a si� wiosna. W par� dni p�niej Dominik o�wiadczy�, �e kr�liki �nie�ne trac� niepokalan� biel futerka, czyli �e wiosna b�dzie wyj�tkowo wczesna. Niebawem zobaczyli pierwszy w tym roku trop nied�wiedzi, �lad jakiego� niem�drego misia, kt�ry zg�odnia�y wyszed� szuka� po�ywienia. Przekona� si� zreszt� rych�o, �e mr�z trzyma, a� trzeszczy, wi�c jak niepyszny musia� szuka� nowego legowiska. Lecz rankami s�o�ce dogrzewa�o coraz silnej, a po po�udniu zmierzch zwleka� z nadej�ciem. Zanim jeszcze �nieg pocz�� taja� na dobre, Piotr przyni�s� ga��zk� topoli, by pokaza�, jak silnie ju� nabrzmia�y p�ki. Omal �e nie pop�kaj�. � Nigdy jeszcze nie by�y takie wielkie o tej porze! � rzek�. � Wiosna musi by� naprawd� tu�! Gdy pojawi� si� pierwszy gil, J�zia oznajmi�a m�owi, �e czuje w powietrzu zapach kwiat�w. Lecz biedny ptaszek kuli� pod siebie �apki i je�y� pi�rka, rozczarowany i zdziwiony wobec panuj�cego ch�odu. Siedzia� tak chwil�, zzi�bni�ty, na kraw�dzi dachu, po czym odlecia� i tyle go na razie widzieli. Ale ten gil w�a�nie da� pocz�tek wio�nie. Na s�onecznych stokach wzg�rz pocz�y wnet taja� �niegi. W kwietniu las ca�y rozbrzmia� g�d�b� strumieni i stru�ek. Kotliny i ��ki stan�y pod wod�; ciche �r�de�ka przeobrazi�y si� w rw�ce potoki: stawy, jeziora i rzeki wyst�pi�y z brzeg�w. �oskot �ywio��w hucza� niepowstrzymanie niby olbrzymia katarakta. Zwyci�ska pie�� przyrody dzia�a�a na nerwy ludzkie niby wino, Piotr, optymista z natury, cieszy� si� m�wi�c: � Jak to dobrze, �e zima by�a ci�ka! Teraz przynajmniej cenimy wiosn�! W ci�gu jednej doby wr�ci�y wszystkie ptaki, kt�re na zim� uciek�y do cieplejszych kraj�w. A wi�c ruchliwe gile, rade z nowej zmiany, szare wr�belki, i r�ne ma�e �piewaki, kt�re trudno wymieni� z nazwy. Ziemia pokry�a si� zieleni�; zakwit�y pierwsze kwiaty. Topole rozwin�y drobne listki. Piotr i Dominik harowali od rana 12 do wieczora, trzebi�c puszcz� oraz przekopuj�c �yzne grunty pod najbli�sz� upraw�. Pewnego dnia Piotr g�o�no wypowiedzia� my�l snuj�c� mu si� po g�owie ju� od jesieni. Sta� w�a�nie wraz z J�zia na zboczu zielonego pag�rka, ze szczytu kt�rego po raz pierwszy rzuci� niegdy� wzrokiem na pi�� wodnych palc�w. � Kochanie � rzek� � doprawdy, w mie�cie nigdy nie by�o tak pi�knie! � Och, nie! � przyzna�a J�zia. � Nawet wtenczas, gdy nie wy ci�to jeszcze las�w wok� St. Ann�. Piotr uj�� teraz r�k� �ony tul�c j� �agodnie w swojej wielkiej gar�ci, ona za� opar�a mu g�ow� o pier�, tak �e m�g� wargami musn�� g�adkie w�osy. Ogromnie lubi� mie� j� tak zupe�nie blisko. � Mia�em tak dziwny sen! � powiedzia� g�osem lekko dr�� cym. Czu� pewne zmieszanie, zar�wno ze wzgl�du na to co mia� wy zna�, jak i dlatego r�wnie�, �e przewidywa� efekt, jaki s�owa jego wywr� na �onie. � Zachowa�em go na razie w tajemnicy, lecz my �la�em o nim wiele. Czy nie s�dzisz, �e w tym miejscu w�a�nie, gdzie iglaste zaro�la si�gaj� �rodkowego Palca m�g�by stan�� ko�ci� �ek?... � Ko�ci�ek? � szepn�a J�zia, przy czym serce jej zabi�o sil niej. � W�a�nie, skromny ko�ci�! � u�miechn�� si� Piotr. � A zn�w tam, na zielonej ��czce jest doskona�e miejsce pod now� sa dyb� dla starego druha Poleona Dufresne'a, dla Sary oraz ich dzieciarni. Oboje Clamartowie zmieszcz� si� tak�e, a Jan Croisset z �on� r�wnie�. Ziemi mamy przecie pod dostatkiem, bardzo uro dzajnej, a i zwierzyny nie brak. S�dz�, �e by�oby nies�uszne u�y wa� tylu skarb�w wy��cznie dla siebie. Co o tym s�dzisz, kocha nie? Maria Beauvais, spogl�daj�c z progu chaty, zdziwi�a si� naraz, czemu J�zia tak gwa�townie zarzuca ramiona na szyj� m�owi i czemu ca�uje go z takim wylaniem. Piotr, natomiast, maj�c w danej chwili serce pe�ne szcz�cia ani przypuszcza�, �e wraz ze spe�nieniem jego roje� ponury dramat spadnie na tak cich� dotychczas osad�. 13 Rozdzia� II NOWI PRZYBYSZE Od tej pory min�o pi�� lat, zanim Szymon Mac Quarrie oraz Herman Vogelaar przybyli do osady Pi�ciu Palc�w. Stanowili zabawn� lecz sympatyczn� par�. Szymon byl Szkotem, szczup�ym, du�ego wzrostu, o poci�g�ej twarzy i rzadkim, jak gdyby wymuszonym u�miechu. Towarzysz jego, Holender, by� okr�g�y i t�usty niby p�czek, o r�owych, pyzatych policzkach i bladob��kitnych oczach. Lada �ywszy ruch wywo�ywa� w nim astmatyczne sapanie, co Szymon przypisywa� chronicznemu ob�arstwu. Przed czterdziestu laty ganiali obaj jako ch�opcy po ma�ym miasteczku w stanie Ontario, teraz za� tworzyli sp�k� drzewn�, handluj�c zreszt� po trosze, czym si� da�o. Herman by� wdowcem, przy czym jedyna jego c�rka, Gertruda, wysz�a za m�� za Jeremiego Paulina z Quebec, spokrewnionego blisko z Clamartami, Jeremiasz sprowadzi� si� z czasem do osady Pi�ciu Palc�w, i oto Herman odwiedzi� ich wreszcie, chc�c pozna� pierwszego wnuka. Ledwie sprytne oczy Szymona przyjrza�y si� osadzie, ledwo oceni� malownicze jej po�o�enie oraz w�skie zatoczki si�gaj�ce od jeziora w g��b l�du � ju� w g�owie pocz�� mu kie�kowa� plan, kt�rym zreszt� nie zamierza� si� dzieli� na razie ze swym wsp�lnikiem. Pi�cioletni okres wywo�a� w osadzie niejedn� zmian�. Znik�y jednoizbowe chatyny wzniesione przez Piotra i Dominika, a na ich miejscu stan�y obszerne domostwa z pi�knie dopasowanych bali, otoczone murkami z bielonych wapnem g�az�w. Pod oknami kwit�y � kwiaty na starannie uprawnych grz�dach. J�zia, dobiegaj�ca czterdziestki, zachowa�a smuk��, dziewcz�c� urod�, Piotr za� kocha� j� i po dawnemu gor�co, mimo �e w g��bi serca tai� wielkie rozczarowa-t nie. Marzy� przecie o dzieciach. Pragn�� ich jak niczego na ziemi, tymczasem jednak Joe, obecnie czternastoletni wyrostek, by� ich pierwsz� i zarazem ostatni� pociech�. Wierz�c niezachwianie w sku- 14 teczno�� modlitwy, Piotr od dawna ju� prosi� Boga, by zechcia� pomno�y� dzieciarni� osady. B�g wys�ucha� pro�by, jakkolwiek spe�ni� j� w spos�b nieprzewidziany. Oto pomno�y� rodzin� Dominika i Marii. Najpierw urodzi�y si� im bli�ni�ta: Julcia i Ludwi�, potem kolejno: Amelia, Filip i Dominik. Po ka�dym po�ogu Maria by�a coraz �wie�sza i r�owsza, i ju� obecnie suszy�a sobie g�ow�, jakie imi� nada nowemu male�stwu. Piotr pozbawiony egoizmu cieszy� si� mimo wszystko, rad, �e osada si� zaludnia. Poleon i Sara Dufresne przybyli z trojgiem potomstwa, a Gertruda, �ona Jeremiego, powi�a w�a�nie niemowl�. Na skraju zielonej ��ki sta�y chaty Jana Croisseta oraz Telesfora Clamarta, a syn tego ostatniego, Aleck, zabiega� o wzgl�dy Anny Croisset. W tajemnicy zwierza� si� te� Piotrowi, �e gdy minie nowa zima, a �owy b�d� pomy�lne, poprosi o r�k� swej wybranki. W miejscu upatrzonym wcze�niej wznosi� si� ma�y, drewniany ko�ci�ek, gdzie gromadzili si� w ka�de �wi�to, a ojciec Albanel, w�drowny misjonarz, odprawia� tu msz� raz lub nawet dwa razy w miesi�cu. W miar� wzrostu ludno�ci, ros�a tak�e wolna przestrze� ziemi. Wytrzebiono ju� oko�o dwunastu akr�w ornego gruntu, w zagrodzie pas�y si� konie i krowy, a na polankach le�nych w okolicy pilnie uk�adano na zim� stogi siana. Gosposie hodowa�y kury, g�si i indyki, gromadz�c zapasy jaj i mas�a. Z nadej�ciem ch�od�w ka�dy mia� pe�n� spi�arni�. Piotr i Aleck zmajstrowali nawet ��d�, potem ze wsp�lnych oszcz�dno�ci sze�ciu rodzin zakupiono dwie sieci, wi�c i ryby na post nie brak�o. Szymon Mac Quarrie, sprytny niby lis i spostrzegawczy jak �asica, zakarbowa� to sobie w pami�ci. Nikt znaj�cy Szymona powierzchownie nie potrafi�by go nale�ycie oceni�. By� to w gruncie rzeczy cz�owiek tak kryszta�owej uczciwo�ci, �e uci��by sobie raczej w�asny palec, ni�by kogo oszuka�. Lecz z drugiej strony mia� wyj�tkow� g�ow� do interesu. W�szy� dolary na odleg�o��. Tote� gdy dnia pewnego oznajmi�: � Wiesz co, Herman, �e nigdy jeszcze nie widzia�em miejsca, kt�re by si� nadawa�o bardziej na postawienie tartaku! 15 � Holender spojrza� na koleg� z uznaniem, wiedz�c, �e co� dobrego wisi w powietrzu. Z w�a�ciw� sobie przebieg�o�ci� Szymon wysoko oceni� panuj�c� w osadzie harmoni�. Wzajemna przyja�� i zaufanie, jednocz�ce wszystkich mieszka�c�w, stanowi�y du�y plus. Tartak mo�na by�o postawi� pod pozorem podniesienia og�lnego dobrobytu, przy czym parowiec kursuj�cy z Duluth lub Fortu Williama m�g� dwa razy do roku odbiera� gotowy towar. Pobliska g�stwina brz�z, cedr�w i jode� dostarczy� mia�a surowca w dostatecznej ilo�ci. Podzieli� si� wreszcie my�lami z Piotrem, tamten przywo�a� Dominika, a� zgromadzili si� razem wszyscy ojcowie rodzin. Uradzili przy tym zgodnie, �e nic nie mo�e by� lepszego dla osady, jak w�a�nie budowa tartaku. Szymon obieca�, �e z pierwszego budulca postawi si� szko��, gdy� dzieci nie mog� tak d�ugo pozostawa� samo-pas. Tak powsta� tartak. Prezentowa� si� na razie do�� ubogo, skoro jednak pewnego wrze�niowego popo�udnia holownik przyci�gn�� bark� z maszyneri�, cala ludno�� osady wyleg�a na brzeg. Na barce przyby� tak�e Mac Quarrie, dumny niby admira� dow�dca wielkiej floty, a wraz z nim in�ynier Norweg z �on� oraz anemiczny m�ody cz�owiek, kt�ry w zamian za utrzymanie i pensj�, pi�tna�cie dolar�w miesi�cznie, podj�� si� nauczania miejscowej dzieciarni. Nad urz�dzeniem rozci�gni�to na razie p�acht� brezentow�, po czym w lesie dono�nie ozwa�y si� siekiery. Trzy konie, stanowi�ce w�asno�� osady, brz�cz�c �a�cuchami wlek�y z dala ci�kie pnie. Nawet kobietom i dzieciom udzieli�o si� radosne podniecenie, oczekiwano zatem z niecierpliwo�ci�, rych�o li zgrzytnie pi�a, sypi�c drobnymi trocinami. Pi�tego dnia wreszcie maszyna rozpocz�a prac� � pas zacz�� si� obraca� i zawirowa� wielki, z�baty kr�g. Dono�ne wiwaty powita�y t� czynno��. Ostre, stalowe z�by chwyci�y koniec pierwszej k�ody, wgryz�y si� w ni� i zadzwoni�y zwyci�sk� pie�ni�, kt�rej ton mia� odt�d brzmie� nieustannie w ci�gu wielu, wielu dni. Nikt, nawet tak bardzo ukochana J�zia nie potrafi�a odgadn��, co si� dzieje w sercu Piotra. Wraz z up�ywem czasu Piotr widzia�, jak topnieje umi�owany las, jak si� go trzebi bezlito�nie na �er dla nienasyconej nigdy pi�y. Obserwowa� pe�en �alu stosy pachn�cych 16 �ywic� trocin i z�ote stru�yny oraz rosn�ce na brzegu sagi drzewa, kt�re raz po raz zabiera�y przep�ywaj�ce barki. Rozumia�, �e wszystko dzieje si� tak, jak by� powinno, �e wzrasta powszechny dobrobyt, a jednak dr�czy� go smutek tak dokuczliwy, jak fizyczny b�l. Nie wa��sa� si� ju� po borze rozmieszczaj�c sid�a, tylko dogl�da� tartaku. Widz�c go wci�� w pobli�u, J�zia twierdzi�a, �e szcz�cie jej nie ma granic. Wieczorami, gdy maszyna stawa�a, Piotr lubi� otacza� si� dzie�mi, niestety cudzymi, gdy� nie m�g� si� jako� doczeka� przyj�cia na �wiat c�rki, o kt�r� tak gor�co prosi� Boga. � Ale zobaczysz, �e b�dziemy jeszcze mie� c�rk�, �liczn� dziewczyneczk� do towarzystwa naszemu Joe � upewnia� �on� z nies�abn�c� nigdy wiar�. Tymczasem nawet jednak Joe oddala� si� jako� od rodzic�w. Od lat paru zim� sp�dza� w St. Ann�, najbli�szym mie�cie, dok�d go posy�ano dla doko�czenia nauk. Dawniej nie chcia� opuszcza� domu, obecnie natomiast wydziera� si� wprost z powrotem do miasta. Dobiega� w�a�nie lat osiemnastu, gdy J�zia przejrza�a jego tajemnic�. �miej�c si� uca�owa�a najpierw syna, by potem opowiedzie� wszystko m�owi. Po prostu Joe si� zakocha�. Wybrank� jego serca by�a Maria Antonina, �liczna c�reczka Jacka Thiebouta, dawnego przyjaciela z St. Lawrance. O rok od ch�opca m�odsza, oznajmi�a mu powa�nie, �e musi najpierw sko�czy� szko�y, lecz p�niej zamieszka z nim razem w osadzie Pi�ciu Palc�w. Tej nocy Piotr omal nie pop�aka� si� z rado�ci, je�eli bowiem przesta� si� ju� spodziewa� c�rki, zaczyna� wierzy� teraz, �e niebawem otoczy go gromadka wnuk�w. Monotonnie mija�y lata przy wt�rze �wistu pi�y. Sierkiery coraz g��biej wr�bywa�y si� w las. Dwa lub trzy razy do roku niewielki stateczek przywozi� zapasy dla osad, zabiera� natomiast gotowy �adunek wspania�ego budulca. A� wreszcie dnia pewnego m�ody Joe Gourdon przywi�z� sobie do domu �on�, �liczn� Mari� Antonin�. Dnia tego �wi�towano w osadzie, wi�c nawet tartak stan��. Joe puszy� si� jak paw, Maria Antonina, popularnie zwan� Antosi�, wysoka, szczup�a, o ciemnych oczach i weso�ym u�miechu, promienia�a szczer� rado�ci�. Skoro za� Antosia, zarzuciwszy r�ce na szyj� 2 � Osadnicy 17 J�zi nazwa�a j� matk�, Piotr wyszed� z fajk� przed chat�, by ukry� niem�skie wzruszenie. Jak�e dobrym by� dla nich B�g. Jak szczodrze go obdarzy�. W zachodz�cym s�o�cu Piotr zerkn�� na zielony wzg�rek, kt�rego nie tkni�to p�ugiem, i na kt�rym nie my�la� stawia� chaty. Miejsce to przeznaczono od dawna na cmentarz. Lecz �mier� omija�a jako� mieszka�c�w wioski. Przepojony wdzi�czno�ci� Piotr pomy�la�, �e skoro szcz�cie jego jest zupe�ne, m�g�by teraz odej�� spokojnie i bez trwogi. Je�li wreszcie �opaty narusz� zielon� muraw�, niech�e najpierw wykopi� mogi�� w�a�nie jemu. > Rozdzia� III TOPIELCY Niepr�dko zginie w pami�ci ludzkiej wspomnienie strasznej burzy jesiennej z 1900 roku. Huragan ten przeszed� po prostu do historii, mo�na by ponadto przytoczy� setki przyk�ad�w o zatopionych statkach i o licznych ofiarach. Jezioro Superior bowiem przeobrazi�o si� w jeden odm�t wzburzonych w�d, we wrz�cy, kipi�cy kocio� zniszczenia. By�o nawet do�� ciep�o. S�o�ce przeb�yskiwa�o nieraz spoza burych chmur, w lesie za�, w g��bi l�du kwit�y jeszcze kwiaty i ptaki �piewa�y ostatnie pie�ni przed bliskim ju� odlotem. Mieszka�cy osady dziwili si� tym pozornym sprzeczno�ciom, wysnuwaj�c z nich rozliczne wr�by. Nie s�yszano nigdy dot�d, by �piew ptak�w i �oskot oszala�ych fal brzmia� w tak doskona�ej harmonii. Drugiego dnia huraganu Piotr zabra� J�zi� i Antosi� na lesisty p�wysep, dziel�cy czwarty palec wodny od �rodkowego. Chcia� by si� dobrze przyjrza�y jezioru. Dla kobiet by�a to �wietna zabawa. Wiatr zapiera� po prostu oddech, tote� chc�c si� podzieli� wra�eniami musia�y krzycze� jedna drugiej zwierzenia na ucho. Roztargane 18 ,� . , d�ugie w�osy zwija�y si� im wok� ramion, wi�c zdyszane, z b�yszcz�cymi oczyma sz�y uczepione d�oni Piotra. Ten ostatni pochylaj�c si� ku �onie upewnia� j�, �e z tymi rozpuszczonymi w�osami, maj�c ponadto twarz rumian� od wichru, wygl�da jak m�oda dziewczyna, nic nie starzej od Antosi. J�zia odgad�a raczej komplement, ni� go us�ysza�a, gdy� fale grzmia�y bez ustanku jak bliska palba karabinowa. Skoro znale�li si� wreszcie poza obr�bem pasma boru i mogli rzuci� wzrokiem na czarne, ociekaj�ce wod� g�azy, kt�re powstrzymywa�y raz po raz nap�r szalonego �ywio�u � J�zia przylgn�a bli�ej do ramienia m�a. Antosia za� krzykn�a tak przenikliwie, �e ten wrzask przeci�� �oskot jeziora niby no�em. W Piotrze zamar�o serce. Spoziera� na jezioro z twarz� nagle poszarza��. U�miechni�te przed chwil� wargi wykrzywi� nerwowy skurcz. W pewnej odleg�o�ci od wybrze�a znajdowa�a si� grupa ska�, cz�ciowo stale pokrytych wod�, cz�ciowo, przy �agodnej pogodzie wystaj�cych ponad to�. W s�o�cu stru�ki wodne przelewa�y si� w�r�d g�az�w, jak srebrne pasma o zielonkawym po�ysku. Mewy lubi�y si� tam kr�ci�. Poprzez kamienne pu�apki bieg� kana�, kt�r�dy przep�ywa� holownik wlok�cy barki b�d� w drodze do osady, b�d� te� w kierunku odwrotnym. Lecz dzi� kana� znik� ca�kowicie, pod nawa�em wzburzonych ba�wan�w, o p� mili za� od l�du, na ostrych kraw�dziach skalnych, gin�� miotany burz� statek. Piotr zrozumia� od razu, �e zd��yli w sam� por� by by� �wiadkami ko�cowej tragedii. By� to szkuner o pojemno�ci oko�o trzystu ton, przyparty do d�ugiej, niskiej ska�y, kt�r� J�zia przezwa�a smokiem, ze wzgl�du na dziwaczny zarys jak gdyby grzbietu gada, zje-�onego jaszczurczym grzebieniem. Statek postrada� ju� maszty. Pok�ad zawali�y pogruchotane reje, zdarte �agle. Mimo grzmotu ba�wan�w s�ysza�o si� prawie, jak trzeszcz� wi�zania, jak p�kaj� liny, podczas gdy nieszcz�sny kad�ub to wznosi si�, to opada na szczytach rozhukanych fal, bij�c o ska�y niby m�otem. Na oczach oniemia�ych i og�upia�ych z przera�enia ludzi statek wyskoczy� w�a�nie ponad odm�ty wodne, by grzmotn�� o kamienny zr�b z tak� si��, a� rufa p�k�a na dwoje. Spieniony �ywio� wdar� si� do wn�trza. Tylko cz�� 19 kad�uba zahaczona o wystaj�ce iglice ska� wisia�a nadal w powietrzu. Antosia krzykn�a, blada jak wosk, gdy� w tej chwili dostrzeg�a na dziobie statku ruchom� posta� ludzk�. Sekunda � i pod napo rem fal posta� znik�a. r, Piotr otrz�sn�� si� z bezw�adu. � u � Je�li tam s� �ywi ludzie � krzykn�� � musimy im pom�c! w Obracaj�c si� do synowej przywar� ustami do jej ucha. � �piesz do osady! � wo�a�. � Sprowad� m�czyzn! Ledwo sko�czy�, Antosia porwa�a si� do biegu, przy czym d�ugie, rozpuszczone w�osy powiewa�y za ni� niby welon. Piotr spojrza� na J�zi�. Przesta�a si� ju� ba�. Twarz mia�a blad�, lecz spokojn�, oczy za� pe�ne ognia. M�wi�a co�, ale s�owa jej gin�y w�r�d wichury. Nagle, patrz�c wci�� w stron� statku, dostrzegli oboje, jak co� si� odrywa od burty i na fali p�ynie ku nim. Ciemny kszta�t zbli�a� si� szybko, wiruj�c po�r�d ska�, to zatopiony niemal ca�kowicie, to zn�w wzniesiony ponad to�. Wreszcie silniejszy ba�wan grzmotn�� �upin� o g�azy, rozszczepi� j� i osadzi� na z�batej kraw�dzi w tym miejscu w�a�nie, gdzie woda os�oni�ta wybrze�em by�a cichsza ju� i spokojniejsza. � Tratwa! � krzykn�� Piotr. � Tratwa i cz�owiek! � Kobieta! � wrzasn�a J�zia przenikliwie. � Kobieta! Mia�a racj�. To by�a istotnie kobieta. Piotr, przera�ony, kurczowo chwyci� powietrze. Wobec niewielkiej stosunkowo odleg�o�ci widzia�, jak s�abe r�ce czepiaj� si� �liskich ska�. We mgle wodnej biela�y upiorne rysy, a fala odp�ywaj�c rozpostar�a na g�azach d�ugie, zmoczone w�osy. Topielica dostrzeg�a zapewne ludzi stoj�cych na brzegu i Piotr dozna� wra�enia, �e poprzez grzmot burzy s�yszy jej pe�en rozpaczy g�os wzywaj�cy ratunku. Bez namys�u obr�ci� si� p�dz�c poszarpan� kraw�dzi� ska�, ku ni�szemu brzegowi nad zatok�. Lec�c wo�a� do J�zi, by zosta�a na miejscu. Lecz gdy pocz�� zdziera� odzie�, J�zia znalaz�a si� tu� przy nim. Twarz mia�a blad� �miertelnie, tylko na policzku, skaleczonym po drodze o wystaj�cy g�az, s�czy�a si� stru�ka krwi. Z oczyma gorej�cymi dziwnym ogniem upad�a na kolana, szybko rozpl�tuj�c sznurowad�a jednego z trzewik�w m�owskich, podczas gdy Piotr 20 2� sam rozwi�zywa� drugi trzewik. Spojrza�a mu prosto w oczy. Maj�c serce rozdarte przera�eniem u�miecha�a si� odwa�nie. Piotr pochyli� si�, uca�owa� jej wargi i bez namys�u skoczy� w wod�. Wyprostowana patrzy�a, jak walcz�c z przybrze�nym przyp�ywem zbli�a si� do kipieli wodnej, �r�d kt�rej, uczepiona ska�, ginie obca kobieta. Obdarzona doskona�ym wzrokiem J�zia rozr�nia�a j� wyra�nie. Widzia�a bryzgi pian wko�o drobnej postaci, lepkie, chwytne j�zory targaj�ce jej mokr� odzie�, wlok�ce j� wstecz i w g��b. Schwyta�a siebie na gor�cym pragnieniu, by Stw�rca odj�� wreszcie si�y tamtej i pogr��y� j� w odm�cie, gdy� wtenczas Piotr zawr�ci. Na moment opu�ci�a j� odwaga. Krzykiem przywo�ywa�a m�a, t�umacz�c, �e winien dba� tylko o ni�, �e przecie� tamta jest dla niego niczym. Lecz oto dozna�a wra�enia, �e przez dziel�c� je odleg�o�� ton�ca kobieta patrzy wprost w jej oczy z b�agalnym wyrzutem, wi�c J�zia wyci�gn�a r�ce gestem pomocy i ochrony, rzucaj�c s�owa otuchy i obiecuj�c rych�y ratunek. Wszelako Piotr nie dos�ysza� nic pr�cz ryku fali. P�yn��, szarpany setk� sprzecznych wir�w, wyt�aj�c ca�� energi�, ca�� umiej�tno��, by si� utrzyma� na powierzchni i zachowa� w�a�ciwy kierunek. Wiedzia�, �e je�eli pozwoli si� zawlec poza ow� grup� ska�, na g��bi� zwan� studni�, zginie bez ratunku. Wessie go podwodny pr�d i dopiero z czasem martwe cia�o zostanie wyrzucone na l�d. Nie ba� si� jednak wcale. My�l, �e J�zia spogl�da na� z brzegu, dodawa�a mu si�. Jedynie obie kobiety, ta na sta�ym l�dzie i ta na skale, mog�y zmierzy� nieskb�czenie d�ugi okres czasu, jaki mu zaj�a przeprawa. Wreszcie co� na kszta�t potwornej r�ki chwyci�o go z si�� niewiarygodn� i cisn�o o g�azy. Uczepi� si� ich, maj�c ton�c� kobiet� tu� przed sob�. By�a r�wnie blada jak J�zia. Jej ciemne oczy mia�y straszny wyraz, gorszy od najokropniejszego l�ku. Piotr czu� kompletne wyczerpanie. Wyd�wign�� si� na ska��, przy czym nie mog�c m�wi� z utrudzenia, u�miecha� si� do nieznajomej. Skoro znalaz� si� na r�wnym poziomie z ni�, zobaczy�, �e kobieta nie jest sama. Pod pach� trzyma�a dziecko, dziewczynk�, sze�cio- lub siedmioletni�. Piotr, zdumiony, zapomnia� na chwil� o gro�bie �mierci, by spojrze� na t� ma�� z zachwytem. Nigdy nie spotka� istoty r�wnie pi�knej. Na poz�r nie ponios�a �adnego szwanku. Oczy mia�a szero- 23 ko otwarte, olbrzymie, g��bokie, przera�one do dna. Anielskiej wprost urody twarzyczka wyziera�a z g�stwy kruczych w�os�w, ociekaj�cych wod�, plecionych wok� szyi i ramion niby prz�dza jedwabna lub porosty. Ca�o�� sprawia�a wra�enie wizji nierealnej, snu, kt�ry niespodzianie sta� si� jaw�. Tak� mog�a by� c�reczka, o kt�rej Piotr marzy� latami nadaremnie. Przetar� nawet oczy �okciem, by si� upewni�, �e nie �ni. Ostro�nie wyci�gaj�c rami� uj�� dziecko wp� i przytuli� do piersi kruche, drobne cia�ko. Twarz kobiety uleg�a raptownej zmianie. Pierzch�a z niej wola i energia. Zwis�a prawie bezw�adnie, co widz�c, Piotr podpar� j� szybko, w obawie, �e najbli�sza fala mo�e j� od ska�y oderwa�. � Trzymaj si�! � krzykn��. � Przenios� ci� na brzeg, ale trzy maj si� tymczasem! Nachyli� si� ku dziewczynce. � A ty, ma�a... Dziecko tuli�o mu si� do piersi, szeroko otwartymi oczyma obserwuj�c zbawc�. Jak na istot� ziemsk� mia�o oczy po prostu nazbyt pi�kne. Usta zachowywa�y jeszcze r�an� barw�, twarz natomiast zbiela�a zupe�nie w otoku czarnych w�os�w. Nic, tylko boginka � pomy�la� Piotr � boginka, kt�r� jezioro wyrzuci�o na powierzchni�. Kobieta przyczepi�a si� do Piotra. Wielki ba�wan z rykiem grzmotn�� o ska��, na chwil� przykrywaj�c ich oboje. Spod zas�ony wodnej zabrzmia� g�os: � Jestem Mona Guyon! � wo�a�a kobieta z ustami prawie u jego ucha � to moje dziecko. Ojciec zgin�� przed chwil�. Zabierz ma�� na brzeg!... Ch�oszcz�ca fala przewali�a si� zn�w ponad nimi. Gdy woda na moment opad�a, Piotr kurczowo chwyci� oddech. � Trzymaj si�! � odkrzykn��. � Wr�c� po ciebie! Wr�c� na pewno, tylko si� trzymaj! W urywanych zdaniach poucza� teraz dziecko. Powinna mu zarzuci� ramiona na szyj�, gdy� we�mie j� na barana. Powinna tak�e, ilekro� wynurza si� ponad wod� zaczerpn�� dobrze powietrza. Dop�yn� szybko i zaraz wr�ci zabra� mam�. �mia� si�, zapewniaj�c, �e nie ma �adnego niebezpiecze�stwa, ani krzty! Poca�owa� �wie��, zbiela�� z trwogi twarzyczk�. Potem, le��c p�asko na g�azach, umie- 24 �ci� j� wygodnie na w�asnym karku, i zwi�za� sobie pod brod� jej ma�e r�czki przy pomocy skrawka koszuli. W ten spos�b nie m�g� jej po drodze zgubi�. Trafi� zatem wsp�lnie na brzeg, w ten czy inny spos�b. Ostro�nie ze�lizgn�� si� ze ska�y, �egnaj�c u�miechem Mon� Gu-yon. Nadesz�a godzina pr�by. Serce bi�o w nim na r�wni z sercami dwu rozmodlonych kobiet; tej, kt�ra mu powierzy�a dziecko oraz tej, dla kt�rej by� ca�ym �wiatem. Wiry podwodne oplot�y go od razu mackami tak ruchliwymi, jak ramiona o�miornicy. Czu�, �e wlek� go na dno. Walczy� ze zdwojon� si��, wspomagany b�agalnym spojrzeniem kobiety le��cej na g�azach. J�zia, stoj�ca po pas w wodzie, nie mia�a ani si�, ani energii, wszystko przekazawszy m�owi. W�t�e r�czki dziecka zaciska�y si� wok� szyi Piotra i one to przede wszystkim napawa�y go wiar� i otuch� w opiek� bosk�. Walczy� zaciekle, sam nie wiedz�c, jak i kiedy znalaz� si� na mie-li�nie. J�zia pomog�a mu wydosta� si� na kamienie przybrze�ne, po czym upad�a, tul�c dziecko do piersi. Podczas strasznej przeprawy w miar� mo�no�ci utrzymywa� dziewczynk� wci�� nad wod�, teraz za� przygl�da�a mu si� swymi dziwnymi oczami, ni to z uwielbieniem, ni to z trwog�. Przytuli� j� mocniej. Krzykn�a i poca�owa�a jego ociekaj�cy wod� policzek. Rozwi�za� szmatk� kr�puj�c� jej pi�stki, wr�czy� ma�� �onie i wsta�. Skoro rzuci�1 zn�w wzrokiem na ska��, targn�� nim okropny l�k. Fale uros�y wy�ej jeszcze, a kobieta wygl�da�a teraz jak nie�ywa. Spoczywa�a twarz� w d�, zupe�nie bezw�adna, ot, mokra szmata, i w�a�nie nowa fala posun�a j� bli�ej kraw�dzi. Jeszcze par� takich fal, silniejszy nap�r wody i cia�o sp�ynie. Obr�ci� si� do J�zi. M�oda kobieta kl�cz�c w�r�d ostrych g�az�w tuli�a do siebie dziewczynk�, przy czym obie nie spuszcza�y wzroku z Piotra widz�c, �e jedynie on sam b�dzie decydowa� o dalszym losie wszystkich czworga. � Wracam! � rzek� Piotr Gourdon. � Tym razem p�jdzie �atwiej . Usi�owa� m�wi� ze spokojnym przekonaniem, lecz �r�d �oskotu w�d us�ysza� w�asny g�os s�aby i chwiejny, wi�c uprzytomni� sobie, 25 od razu, �e k�amie. J�zia wrzasn�a teraz rozpaczliwie, �e trzeba poczeka�, jeszcze chwil�, �e zaraz nadejdzie pomoc. Pu�ci� mimo uszu jej s�owa, cho� nie straci� z nich jednej sylaby. Ka�da chwila by�a droga. Z ka�d� sekund� �mier� zbli�a�a si� do kobiety na skale. Tym razem walka by�a o wiele ci�sza. Piotr w ka�dym razie mia� takie wra�enie, straci� ju� bowiem cz�ciowo normalny zas�b sil. Mi�nie pracowa�y mniej sprawnie, a serce bi�o nier�wnym rytmem. Gdyby zdo�a� chocia� dop�yn�� do ska�y, uczepi� si� zr�bu i przytrzyma� zar�wno siebie, jak i Mon�, zanim Antosia sprowadzi pomoc! O to si� modli� i o tym jedynie marzy�. Kobieta, ostre g�azy, ratunek. P�yn�c czu� woko�o �mier�. Fale bi�y we�, d�awi�y go, o�lepia�y, a� doznawa� wra�enia, �e lada moment p�jdzie na dno, w niezbadan� g��b czarnej studni. Porwa� go wreszcie olbrzymi ba�wan, na kszta�t potwornej r�ki i cisn�� nim o ska��. Spr�bowa� wype�zn�� na skalny garb, lecz ze�lizgn�� si� w wod�. Spr�bowa� po raz drugi i trzeci, sun�c cal za calem. W g�owie mia� taki szum, jakby w pobli�u pracowa� pe�n� par� znajomy tartak. Odpocz��, dysz�c ci�ko. Nie widzia� szczytu ska�y, lecz dostrzega� brzeg, a na nim wiele ruchomych sylwetek: m�czyzn biegaj�cych to tu, to tam, i J�zi� stoj�c� po pas w wodzie. Zbieraj�c resztki si�, pod�wign�� si� wy�ej. Wtem krzykn��, wyda� straszny wrzask przestrogi, b�agania i rozpaczy. Kobieta ze�lizgn�a si� nad sam� kraw�d�, zwis�a nad spienionym odm�tem, i wolno zje�d�a�a w d�: ju� j� wch�ania�a topiel. Piotr szybko podpe�z� ku niej i przechylony usi�owa� pochwyci� r�k� d�ugie w�osy. Z�apa� jedno pasmo, lecz mokry w�os wymkn�� mu si� z gar�ci. Pochyli� si� bardziej jeszcze, chwytaj�c tym razem pe�n� d�oni�. W tej chwili w�a�nie jezioro zabra�o kobiet�. Wir wes-sa� j� i powl�k� w d�. Piotr za�, uczepiony kurczowo poszed� r�wnie� na dno, w czarn� g��b �miertelnej studni. Ton�c ju�, szeroko rozwartymi oczyma obj�� b��kit nieba, wierzcho�ki drzew ukochanego boru i rzecz dziwna, nie poczu� wcale l�ku. Pomy�la� tylko, �e B�g by� dla� i tak niesko�czenie dobry przez d�ugie, d�ugie lata. Troszczy� si� tak�e o t� kobiet�, kt�r� mia� ocali�. Nie chcia�, by gin�a samotnie rozdarta o ska�y. Podczas gdy wir wch�ania� ich i 26 j miota� nimi, zdo�a� jako� opasa� j� ramieniem. Nie walczy� ju� z przeznaczeniem, tylko trzyma� kobiet� nie daj�c jej sobie wydrze�. Nie m�g� zreszt� uczyni� nic innego. By� niby drobna skorupa we wrz�cym garnku, miotany tu i tam, to w d�, to w g�r�, nigdy do�� wysoko jednak by zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Raz po raz uderza� o ska�y. Wreszcie wir wessa� go w g��b, w niezmierzon� przepa�� bez dna. Straci� poczucie rzeczywisto�ci, ale machinalnie trzyma� wci�� Mon� w obj�ciach. Jedynie silne gar�ci Joe'ego Gourdona i Szymona Mac Quarrie'a utrzyma�y J�zi� na brzegu, bowiem wydziera�a si� rozpaczliwie chc�c skoczy� w �lad za m�em. Walczy�a, krzycz�c, �e takie jest jej prawo, �e nie wolno im jej tego broni�! Przemoc� odnie�li j� w g��b l�du, pod ska��, k�dy w zaciszu spoczywa�a ocalona z topieli dziewczynka. Na widok bladej twarzyczki, z kt�rej wiatr odmi�t� ciemne w�osy, J�zia uczu�a �r�c� nienawi��. Piotr zgin�� dla tej ma�ej, dla niej i dla jej matki. To one winne s� jego �mierci! � Mamo, mamo! � za�ka�o dziecko. Z g�o�nym p�aczem J�zia pad�a na kolana obok male�stwa, obejmuj�c je i tul�c. Na chwil� zapomnia�a nawet o w�asnej tragedii. Dominik sw� wysok� postaci� przes�ania� jej widok jeziora. To� wodna mia�a dotychczas niewzruszone swoje prawa; nie lubi�a zwraca� raz poch�oni�tej zdobyczy. Niegdy� utopiony pies zostawa� na dnie przesz�o tydzie�. Innym razem pi�kny jele�, po dobrych kilku dniach dopiero, zosta� wyrzucony przyp�ywem. Dzi� zasz�a niespodzianka. Joe Gourdon oraz Poleon Dufresne, brodz�c po pier� w wodzie, zdo�ali w�a�nie wydoby� sczepione zw�oki obojga topielc�w i wynosili je na l�d. Antosia przykl�k�a obok bezw�adnych cia�, rozplataj�c ich kurczowo zaci�ni�te r�ce. W tej chwili J�zia dostrzeg�a, co si� dzieje. Chwiejnie stan�a na nogach, wymin�a Dominika, a podbieg�szy zajrza�a wpierw w blad� i martw� twarz kobiety. Teraz uj�a obur�cz g�ow� m�a i pochylona nisko przys�ania�a jego rysy g�stw� w�asnych, rozpuszczonych na wietrze w�os�w. � On przecie �yje! � szepn�a. Nikt nie dos�ysza� tych s��w, wymawianych zreszt� tak cichutko, jakby by�y przeznaczone wy��cznie dla nich dwojga. � Nie umar- 27 �e�, prawda? � powtarza�a J�zia szeptem, ko�ysz�c g�ow� Piotra. � Ja wiem, �e �yjesz. Szymon Mac Quarrie i Telesfor Clamart odnie�li ju� zw�oki kobiety poza wyst�p skalny, a J�zia powtarza�a wci��: � Nie umar�e�, kochany, �yjesz, prawda? � Gromada ludzi nadbieg�szy z osady sta�a w pobli�u, nie �mi�c si� odezwa�. Wszyscy czuli g��boki szacunek wobec majestatu �mierci. Antosia pierwsza odwa�y�a si� przyst�pi� i ukl�k�szy tu� obok obj�a J�zi� ramieniem. Kobieta obr�ci�a ku niej oczy dziwnie ciemne w bia�ej twarzy, po czym schyli�a si� zn�w nad m�em. � On nie umar�! � rzek�a. � Nie umar� doprawdy! Wstrzymuj�c �kanie Antosia wyci�gn�a r�k�, zamierzaj�c pog�aska� twarz J�zi, lecz przypadkiem musn�a policzek Piotra. A� si� ca�a zatrz�s�a: policzek by� ciep�y. W tej chwili w�a�nie Piotr otworzy� oczy. Male�ka Mona, daremnie poszukuj�c matki, przypl�ta�a si� w pobli�e. J�zia chwyci�a j� na r�ce. Wtenczas Piotr u�miechn�� si� do nich obu, �ony i niespodzianie znalezionej c�reczki. Ostatnia my�l, kt�ra nawiedzi�a go w chwili, gdy s�dzi�, �e tonie, teraz r�wnie� nape�ni�a go szcz�ciem i pogod�. B�g by� strasznie dobry dla niego, Piotra Gourdona... Rozdzia� IV WYRZUTEK SPO�ECZE�STWA Widok b��kitnej s�jki z�agodzi� obaw� �mierci w ko�acz�cym nier�wno sercu Pietrka Mac Raego. Pietrek lubi� zawsze weso�e s�jki o b��kitnym upierzeniu, a ten ptaszek w�a�nie, siedz�c w odleg�o�ci stu st�p na wierzcho�ku m�odego chojaru, najwyra�niej obrzuci� obelgami wrog�w ch�opca, jemu samemu dodaj�c odwagi. Nie zapuszczaj�c si� w dociekania filozoficzne, co nie licowa�oby 28 zreszt� z jego m�odym wiekiem � mia� dopiero lat czterna�cie � Pietrek darzy� b��kitne plemi� s�jek ogromn� sympati� i zaufaniem. Ich cechy odpowiada�y jego w�asnemu usposobieniu. Zadzierzyste, odwa�ne, sprytne i pomys�owe, zawsze gotowe do walki i zawsze solidarne. Uprzykrzone, to prawda, z�odzieje, i owszem, ale jak pe�ne fantazji i swoistego honoru! W tej chwili Pietrek widzia� swoj� b��kitn� s�jk� najzupe�niej dok�adnie, krzyki i huk wystrza��w nie zmusi�y jej do ucieczki. Bior�c gor�cy udzia� w zamieszaniu, dar�a si� co si� na wierzcho�ku drzewa, a� ma�e garde�ko p�cznia�o z nat�enia. Lecz nie ona jedna okazywa�a m�sk� odwag�. U ko�ca zwalonej k�ody, poza kt�r� kryli si� Pietrek z ojcem, zabawny dzi�cio� wytrwale ku� d�ugim dziobem w poszukiwaniu jedzenia. Dwie �wie�o skojarzone rude wiewi�rki gania�y w g�r� i w d� na pobliskiej so�nie w nieustannym, radosnym po�cigu. Wielki, ��ty motyl ostro�nie otwiera� i zamyka� delikatne, podobne do jedwabnych wachlarzy skrzyd�a, prawie na odleg�o�� r�ki Pietrka. Obecno�� tych drobnych stworzonek sprawia�a, �e paniczny strach nie mia� do ch�opca dost�pu. Cho� z trudem, panowa� jednak nad nerwami. W�ska, delikatna twarzyczka zbiela�a doszcz�tnie; b��kitne oczy rozszerzy�y si� nadmiernie; cia�o, mniej wyro�ni�te ni�by mog�o by� w tym wieku, kuli�o si� za k�od�, a serce wali�o w piersi jak szalone � jednak nie traci� przytomno�ci. Nie p�aka�. W gar�ci �ciska� nawet s�katy kij. Z b��kitnej s�jki, z dzi�cio�a i ��tego motyla, przeni�s� teraz wzrok na twarz ojca, Donalda Mac Raego. Ojciec ten, jak daleko Pietrek si�ga� pami�ci�, by� mu nie tylko ojcem, lecz r�wnie� matk�, bratem i najlepszym koleg�. � Pami�taj jedno � mawia� nieraz Donald � masz by� druhem swego synka, je�li go kiedy b�dziesz mia�. Je�li syn i ojciec nie �yj� w przyja�ni, lepiej �eby ich w og�le na �wiecie nie by�o! �yli wi�c razem latami, ogromnie bliscy, nie maj�c przed sob� tajemnic z wyj�tkiem tej jednej, kt�rej wynikiem by�a dzisiejsza tragedia. Pietrek nie rozumia� wcale, co takiego zasz�o. Wiedzia� tylko, �e dla jakiej� tajemniczej przyczyny musz� walczy� o �ycie, musz� si� kry� za zwalonym pniem, gdy w pobli�u ludzie zbrojni w strzelby dybi� na ich zdrowie i wolno��. 29 Donald u�miechn�� si�, a potem zachichota� p�g�osem, co Pietrek zazwyczaj niezmiernie lubi�. Lecz ani �miech, ani chichot nie odmieni�y wyrazu jego oczu patrz�cych tak post�pnie. Twarz zachowa�a nadal blad� barw�, a przez policzek ciek�a wci�� struga krwi, mocz�c i brudz�c mi�kki od potu ko�nierzyk. By� ca�y spocony i bez czapki; jasna czupryna, tej samej barwy co w�osy Pietrka, wichrzy�a si� na g�owie. Obur�cz �ciska� karabin, le��c p�asko na brzuchu, a pod wygi�ciem pnia, tu� nad ziemi�, wyd�uba� sobie ma�y otw�r na kszta�t strzelnicy. Przez t� dziurk� obserwowa� wrog�w. Zwr�ci� si� teraz do Pietrka, jak do dobrego kolegi: � No i co? � spyta�. � Wszystko dobrze? Nie boisz si�? Pietrek odpowiedzia� najpierw przecz�cym ruchem g�owy, po tem dopiero s�owami: � Nie, nie boj� si�. � � G�odny? � Nie. � Pi� ci si� chce? � Troszeczk�. Nie bardzo. M�czyzna roze�mia� si�. Nie maj�c do tego najmniejszej ochoty baczy� pilnie, by �miech wypad� jak najnaturalniej. � Dzielny ch�opak z ciebie, Pietrku! S�owo daj�! �r�d kar�owatych jode� na przedzie, o sto pi��dziesi�t metr�w, hukn�� wystrza�, i kula od�upa�a drzazg� z k�ody nad g�ow� Donal-da. M�czyzna otar� chustk� skaleczony wcze�niej policzek. Zmi�ta szmata zabarwi�a si� krwi�. � Bardzo boli, ojcze? � G�upstwo, zwyk�e dra�ni�cie! Przylgn�� twarz� do ziemi, spozieraj�c przez improwizowan� strzelnic�. Pietrek ostro�nie zmieni� pozycj�, wyci�gn�� zdr�twia�e nogi i rozp�aszczy� si� znowu wzd�u� pnia. B��kitna s�jka dar�a si� co si�, dzi�cio�, przechylaj�c na bok g�ow�, obserwowa� ch�opaka oczkiem b�yszcz�cym jak paciorek. Pie� le�a� prawie na samym brzegu rzeki, tak w tym miejscu wygi�tej, �e zamyka�a si� wok� dwu zbieg�w jak agrafka. G��boki, wzburzony nurt zapewnia� im bezpiecze�stwo, tak przynajmniej 30 � t : ., twierdzi� ojciec Pietrka. �adna �ywa istota nie wa�y�aby si� pu�ci� wp�aw, jak r�wnie� nikt by si� nie o�mieli� wej�� w w�ski przesmyk, g�adk�, nag� smug� id�c� w g��b l�du. Dopiero na odleg�o�� strza�u zielenia�a le�na g�stwa. W ci�gu ostatniej godziny Pietrek nieraz kl�� rzek�, kt�ra, os�aniaj�c przed wrogami, trzyma�a ich r�wnocze�nie niby w pu�apce. Po drugiej stronie, niewiele dalej ni� o dobry rzut kamieniem, ros�a zwarta, dziewicza puszcza, pe�na znakomitych kryj�wek; ogl�daj�c wzburzon� wod�, t�skni�c do bezpiecze�stwa tamtego brzegu ch�opak zastanawia� si� dziecinnie, czemu s�jka, motyl i dzi�cio� maj� skrzyd�a, gdy oni z ojcem tylko nogi