9720

Szczegóły
Tytuł 9720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LEONARD CARPENTER CONAN SOBOWT�R TYTU� ORYGINA�U CONAN THE WARLORD PRZEK�AD MAREK MASTALERZ Dedykowane Steve�owi Loicano PROLOG DRU�YNA SZKIELET�W Odludne, owiane legendami bagna Varakiel fascynowa�y dorastaj�cego ch�opca z Nemedii. Niezliczone mile torfowisk i trawiastych wysepek ci�gn�y si� od wschodnich po�aci tego kr�lestwa po brythu�skie stepy, znad kt�rych co dnia wy�ania�o si� s�o�ce. Nieprzebyte dla pieszych i konnych w�drowc�w trz�sawiska stanowi�y od zarania dziej�w omijan� przez histori� po�a� Ziemi. Zdradliwe bagnisko by�o azylem dla �ciganych i s�yn�o z tego, i� czasem stawa�o si� �mierciono�n� pu�apk� dla ca�ych armii. �ycie na skraju wielkiej, niezbadanej po�aci dawa�o licz�cemu zaledwie jedena�cie wiosen Larowi odczucie, i� obcuje z nieprzeniknion�, wszechobecn� tajemnic�. Pos�pne krzyki bagiennego ptactwa i �a�osne zawodzenie wiatru w ko�ysz�cych si� trzcinach zapadaj� g��boko w ludzk� dusz�, zw�aszcza gdy jest to dusza jedynaka i marzyciela sk�onnego wbrew przestrogom rodzic�w w�drowa� daleko poza znajome okolice. Uniesienie wywo�ane odkrywaniem nowej, nieznanej krainy sprawi�o, �e Lar odszed� wyj�tkowo daleko od rodzinnej tratwy z drewnianych bali. Ch�opiec by� zdziwiony, �e ojciec nigdy nie opowiada� mu o tej okolicy. Bez w�tpienia zahartowany surowym �yciem, starszy m�czyzna wiedzia� ojej istnieniu, zna� bowiem Varakiel lepiej ni� ktokolwiek inny i szczyci� si� tym, i� zg��bi� wiele sekret�w bagien. By� mo�e znaczy�o to, i� Lar znalaz� si� w stronach, kt�rych istnienie by�o okryte tajemnic�. Ch�opiec nie wiedzia� jeszcze, czy po�a� l�du, do kt�rej dotar�, jest wysp� czy p�wyspem. Odpowied� na to pytanie mog�a zale�e� od pory roku i powtarzaj�cych si� od wiek�w zmaga� deszczu i posuchy. Podmok�y grunt, k�py wierzb i konieczno�� nieustannego strze�enia si� przed nied�wiedziami, w�ami i dzikimi kotami utrudnia�y Larowi marsz. Teren wznosi� si� stopniowo, przechodz�c w pas ��k o suchym, twardym gruncie, podobnych do le��cych na zachodzie pastwisk nale��cych do ojca ch�opca. Dlaczego nikt nie osiedli� si� na tej �yznej, nadaj�cej si� pod ork� ziemi? Podpieraj�c si� jak lask� drzewcem o�cienia do �owienia ryb, Lar posuwa� si� naprz�d ko�ysz�cym si� krokiem. Wodzi� wzrokiem po horyzoncie wypatruj�c wysokich drzew lub wynios�o�ci, z kt�rych m�g�by rozejrze� si� po okolicy. Min�� k�p� olch i zamar�� Przed sob� ujrza� zbiela�y szkielet wypr�onego, zdaj�cego si� galopowa� konia, na kt�rego grzbiecie jecha� ko�ciotrup je�d�ca odziany w przerdzewia�� zbroj� i szczerz�cy z�by w makabrycznym u�miechu. Lar nie uciek� z krzykiem. Uwa�a�, �e l�k jest czym� niegodnym, za� rozum podpowiada�, �e nie grozi mu �adne niebezpiecze�stwo. Cofn�� si� pod os�on� k�py drzewek i znieruchomia�, wyt�ywszy s�uch. Jedynie s�aby wiatr szele�ci� listowiem. Nie s�ycha� by�o t�tentu kopyt ani szcz�ku broni. Gdy Larowi przesta�o �omota� serce, ponownie wyjrza� zza pni. Upiorny je�dziec nadal galopowa� w miejscu. Jedynymi ruchomymi elementami tej makabrycznej sceny by�y poruszane przez wiatr strz�py wyp�owia�ej tkaniny, przylepione do ko�ci i szcz�tk�w zbroi. Wygl�daj�cy z ukrycia Lar stwierdzi�, �e para szkielet�w zachowuje pionow� pozycj� dzi�ki drewnianemu ko�kowi, przenikaj�cemu brzuch i siod�o konia oraz klatk� piersiow� je�d�ca. Ch�opiec zauwa�y�, �e spiczasty koniec pala unosi przerdzewia�y he�m na szeroko�� d�oni nad czaszk� rycerza. Lar wiedzia�, �e wbicie na pal to rodzaj egzekucji, w kt�rej lubowali si� surowi Brythu�czycy. Wygl�da�o na to, �e je�d�ca, a tak�e i konia nadziano jeszcze za �ycia. Na t� my�l ch�opiec zadr�a�, lecz nie m�g� oderwa� wzroku od makabrycznego widoku. Ruszy� do przodu, omijaj�c szerokim �ukiem �eb bojowego rumaka o ��tych z�bach. Lar przyjrza� si� z bliska szkieletowi wojownika i wraz z zapieraj�cym dech w piersiach dreszczem grozy zda� sobie spraw�, �e by� to dow�dca ca�ego oddzia�u ko�ciotrup�w. Na polance w lu�nym szyku sta�o jeszcze dziewi�� par szkielet�w koni i ludzi w tym samym stadium rozk�adu, co dow�dca. Dwaj je�d�cy osun�li si� w d� sczernia�ych pali, zamieniaj�c si� w kopczyki zabarwionych rdz� ko�ci. U bok�w upiornych je�d�c�w zwisa�y przerdzewia�e szable z za�niedzia�ymi, spi�owymi r�koje�ciami. Wi�kszo�� wie�niaczych dzieci pierzch�aby z tego emanuj�cego groz� zak�tka. Ich bez�adne, histeryczne opowie�ci zosta�yby potem zbyte przez rodzic�w �miechem lub skwitowane surowymi, pe�nymi l�ku spojrzeniami. Lar by� jednak ulepiony z innej gliny. By� marzycielem i si�ga� my�lami znacznie dalej ni� ograniczone umys�y wi�kszo�ci ch�opc�w w jego wieku. Od wczesnego dzieci�stwa zastanawia� si� nad znaczeniem niekt�rych uwag, pods�uchanych w chwilach, gdy doro�li uwa�ali, �e dziecko �pi na zapiecku. W�druj�cy mi�dzy szkieletami Lar doznawa� uczucia mro��cego krew w �y�ach podziwu. W �rodku grupy je�d�c�w dostrzeg� jeszcze jeden relikt przesz�o�ci � rozpadaj�cy si� rydwan. W odr�nieniu od wierzchowc�w, koni z zaprz�gu nie wbito na pale. Trzy bez�adne sterty ko�ci tkwi�y w resztkach sk�rzanej uprz�y, jakby nadal czeka�y na okrzyk wo�nicy. Burty rydwanu rozpad�y si�. Szare szprychy i wyblak�e deski pomostu przybra�y identyczn� barw�, jak otaczaj�ce je szkielety. Resztki pojazdu pokry�y porosty i �uszcz�ce si� p�aty jaskrawych niegdy� farb. Mi�dzy resztkami rydwanu le�a�y ko�ci jedenastego cz�owieka. Niekompletn� czaszk� bez w�tpienia dawno temu rozszczepi�o ci�kie ostrze. Lar poczu� si� nieswojo. Czaszka by�a osobliwie p�aska i wyd�u�ona oraz obdarzona nadmiernie wystaj�cymi z�bami. Uwag� ch�opca przyku� odblask g�adkiej, metalowej powierzchni, wystaj�cej spod p�ata wyprawionej sk�ry, niegdy� by� mo�e tarczy lub os�ony burty rydwanu. Lar zajrza� w cie� i st�kn�� ze zdumienia. Czy�by znalaz� z�oto?! Przypomniawszy sobie, �e musi si� strzec przed bagiennymi �mijami, ch�opiec przykl�kn��. Wyschni�te ko�ci zaklekota�y, gdy patykiem odgarn�� strz�p sk�ry. Pod spodem znajdowa�a si� owalna, z�ota szkatu�a na bi�uteri�, wykuta na podobie�stwo �ba w�a. Dla ch�opskiego syna, kt�ry w �yciu widzia� zaledwie par� metalowych wyrob�w, precyzja wykonania wyda�a si� wr�cz cudowna. �lepia w�a tworzy�y dwa wielkie klejnoty. Gdy Lar ko�cem palca otar� kurz z jednego z nich, powierzchnie szlifu zal�ni�y ciemn� zieleni�. Ze szmaragd�w wykonano r�wnie� k�y w�a. Lar ujrza� zawiasy z ty�u szkatu�y. Wsun�� d�o� mi�dzy szcz�ki w�a i spr�bowa� podnie�� ci�kie wieko. Nie nasmarowane zawiasy sprawi�y, �e przysz�o mu to ze sporym trudem, lecz w ko�cu zdo�a� tego dokona�. W promieniach s�o�ca zab�ys�o wn�trze paszczy w�a wykonane z wypolerowanego do lustrzanego po�ysku bia�ego z�ota. Dno szkatu�y za�ciela�y krwistoczerwone rubiny, spomi�dzy kt�rych wystawa� rozdwojony j�zyk gada. W jego rozwidleniu znajdowa� si� najwi�kszy skarb; z�oty, inkrustowany klejnotami diadem. Lar zna� korony i skarby tylko z barwnych opowie�ci, snutych przez jego wuj�w w zimowe wieczory. Mimo to natychmiast poj��, jakie jest przeznaczenie diademu. Poczu� nieprzepart� ochot�, by umie�ci� go na w�asnych skroniach i przejrze� si� w wypolerowanej pokrywie szkatu�y. Nagle przenikn�� go dreszcz grozy. Ogarn�a go pewno��, �e je�li uniesie g�ow�, ujrzy, �e szkielety je�d�c�w o�y�y i teraz prostuj� zbiela�e ko�czyny, kr�c� chrobocz�cymi karkami oraz kieruj� upiorne wierzchowce w jego stron�. Ledwie odwa�y� si� podnie�� wzrok, lecz gdy to uczyni�, stwierdzi�, �e nic si� nie zmieni�o. Je�d�cy wci�� stali na swoich miejscach. Najbli�szy stercza� niemal�e nad ch�opcem, lecz niew�tpliwie nie porusza� si�. W oddali nad trzcinami i k�pami krzew�w przetacza�y si� chmury barwy stali, wieszcz�ce rych�� odmian� pogody. Na ��ce jedynie s�aby wiatr porusza� �d�b�ami traw i szemra� s�abo mi�dzy ko��mi dru�yny szkielet�w. Lar zada� sobie pytanie, co w�a�ciwie mo�e grozi� mu na tym pradawnym cmentarzysku. Nie widzia� niczego naprawd� niebezpiecznego, dlaczego zatem mia�by l�ka� si� szcz�tk�w czyjej� minionej pot�gi i chwa�y? Przez ca�e �ycie musia� wys�uchiwa� baja� dziadk�w, przestrzegaj�cych przed nieziemskimi mocami. Nagle zda� sobie spraw�, �e gardzi ich tch�rzostwem. Nie dla niego strachy i mary ciemnych ch�op�w. Lar opu�ci� ponownie wzrok i si�gn�� po diadem. Gdy go poruszy�, us�ysza� zgrzyt zwalnianego rygla. Wieko szkatu�y opad�o ci�ko na jego nadgarstek. Ch�opiec poczu�, �e jeden ostry jak ig�a kie� rze�bionego w�a wbija si� w jego cia�o dosi�gaj�c ko�ci. Lar krzykn�� z przenikliwego b�lu. Ze szlochem, woln� d�oni� szarpn�� ci�kie wieko, pr�buj�c uwolni� zranion� r�k�. Skaleczenie pali�o niezno�nie, lecz ju� po chwili poczu� szerz�ce si� wzd�u� ramienia odr�twienie. R�wnocze�nie traci� jasno�� my�li. Gdy z wysi�kiem podwa�y� wieko i chwiejnie d�wign�� si� na nogi, mimo mg�y zasnuwaj�cej pole widzenia zdo�a� jeszcze zauwa�y�, �e z kryszta�u stanowi�cego kie� w�a �cieka nie tylko krew, lecz tak�e ��ty jad. Trzy dni p�niej ojciec znalaz� Lara, gdy ten brn�� przez zaro�ni�te trzcinami bagno. Ani pro�bami, ani gro�bami nie zdo�a� wydoby� z oszo�omionego ch�opca chocia�by s�owa wyja�nienia. Starszy m�czyzna d�wign�� Lara na rami� i zani�s� go do chaty, do matki zatrwo�onej losem zaginionego syna. � Lar! Och, Lar, najdro�sze dziecko, dlaczego mnie nie pos�ucha�e�?! Obiecaj mi, �e ju� nigdy nie zostawisz mnie samej! Zrozpaczona kobieta wyk�pa�a i wytar�a ch�opca, u�o�y�a go na ��ku przed paleniskiem i pokry�a ma�ci� j�trz�c� si� ran� na jego r�ku. P�niej, gdy ojciec poszed� na pole, spr�bowa�a nakarmi� Lara zup�, lecz ch�opiec nie reagowa�. Spr�bowa�a go zach�ci� do jedzenia, przystawiaj�c mu �y�k� do ust. Wtedy syn chwyci� j� za r�k� i ugryz�. Kobieta krzykn�a przera�liwie, rana bowiem zapiek�a jak natarta sol�. I TA�CZ�CE PA�KI W lochu unosi� si� zasta�y od�r ludzkiego nieszcz�cia. Mrok i zaduch tworzy�y prawie namacalny opar rozpaczy, przeci�ty przez w�skie pasmo m�tnego �wiat�a wpadaj�cego przez krat� wysoko w g�rze. Z miejsca, gdzie promie� blasku pada� na ka�u�� pe�n� gnij�cej s�omy, unosi�y si� smu�ki pary. Ponad dwudziestu mieszka�c�w lochu stoj�c lub siedz�c w kucki opiera�o si� o chropowate, kamienne �ciany. Wi�kszo�� stanowili nemedia�scy ch�opi pa�szczy�niani � ogorzali m�czy�ni w si�gaj�cych kolan sukmanach, przepasanych parcianymi sznurkami. Inni, cudzoziemcy, nosili bardziej egzotyczne stroje. Zawadiaccy ulicznicy, trudni�cy si� w Dinander z�odziejskim rzemios�em, dzielili los z w��cz�gami, kt�rzy narazili si� miejskim w�adzom. R�wnie� kondycja wi�ni�w by�a rozmaita: hardzi osi�kowie rozpierali si� na najlepszych miejscach przy wej�ciu do lochu, za� zgn�bieni torturami wie�niacy j�czeli w najciemniejszych k�tach. Wi�zie�, na kt�rego los zawzi�� si� najsro�ej, le�a� z ugi�tymi nogami na �rodku celi, twarz� do mokrej pod�ogi. Brudna stopa w sandale stercza�a w �acie blasku, poprzecinanej cieniem kraty. Niedola tego w�a�nie cz�owieka wyj�tkowo troska�a jego towarzyszy, kt�rzy od d�u�szej chwili g�o�nymi krzykami starali si� zwr�ci� na siebie uwag� wartownik�w: � Stra�e! Biedak Stolpa umar�! Wyci�gnijcie go st�d! � Tak, zabierzcie go z lochu! Zaczyna cuchn��! Kr�py wi�zie� z bujn� brod� podszed� do drewnianych drzwi i wymierzy� w nie trzy kopniaki wystarczaj�ce, by mury wi�zienia zadr�a�y w posadach. � Zabierzcie go st�d! Zabierzcie go st�d!!! � zacz�� wrzeszcze�. Wi�niowie podj�li skandowanie, uzupe�niaj�c je przeci�g�ymi gwizdami. Krzyczeli wszyscy, kt�rzy mieli na to do�� si�y, z wyj�tkiem m�odego m�czyzny, opartego o �cian� obok wej�cia. By� to barbarzy�ca z P�nocy. Wysoki, doskonale umi�niony m�odzieniec wygl�da� na osiemna�cie wiosen. Mia� bujne, czarne w�osy i dostrzegalne zacz�tki brody. Nie dopasowane spodnie i koszula nemedia�skiego kroju wygl�da�y groteskowo na jego wspaniale umi�nionym ciele. Barbarzy�ca nie spuszczaj�c wzroku z drzwi, rozmawia� szeptem ze stoj�cym obok m�czyzn�, �otrzykiem o z�amanym nosie, kt�ry wszcz�� panuj�cy obecnie zam�t. � Id�! � poznaczone bliznami oblicze starszego m�czyzny spowa�nia�o. � Pami�taj, co masz zrobi�, Conanie! Inni te� maj� swoje zadania. � Oczywi�cie, Rudo. Rozleg�y si� kroki za drzwiami i szcz�k �elaza. M�odzieniec wyprostowa� si�. Wrzaski wsp�wi�ni�w stopniowo ucich�y. � Zatracone �ajno! � zagrzmia� chrapliwy g�os na korytarzu. � Spok�j ma by�, inaczej ka�� was naszpikowa� strza�ami! Brodacz, kt�ry kopa� w drzwi, roz�o�y� d�onie w b�agalnym ge�cie i wskaza� nieruchom� posta� na �rodku lochu. � Wasza mi�o��, Stolpa skona� par� godzin temu. W celi i tak jest t�oczno. Prosimy, �eby go st�d zabrano. � Zdech�, co? � rzuci� ochryple niewidoczny dozorca. � Kt�ry z was go zadusi�, �otry? � �aden, panie � brodacz nerwowo �cisn�� d�onie. � Wiesz przecie�, �askawy panie, �e od jakiego� czasu chorowa�. � I dobrze. Niech sobie gnije. A ty razem z nim, Falmar! � Dozorca wymamrota� co� do kogo� z boku, po czym odezwa� si� ponownie: � Jak� mam pewno��, �e to nie sztuczka? W�r�d wi�ni�w rozleg� si� pomruk niezadowolenia. Garbatonosy Rudo przeszed� szybko na �rodek lochu, nakaza� Falmarowi odsun�� si� i powiedzia� do dozorcy: � Panie, za pozwoleniem� Demonstracyjnie kopn�� le��cego m�czyzn� z tak� si��, �e przesun�� jego cia�o o dobre dwie stopy. � Cierpienia Stolpy dobieg�y kresu, panie � Rudo odwr�ci� si� w stron� drzwi i nieznacznie pochyli� g�ow�. � Nasze dopiero si� zaczynaj�. Raczycie go zabra�, panie?! Wi�niowie czekali w milczeniu, nieruchomi jak g�azy. Po drugiej stronie drzwi rozleg�y si� niewyra�ne pytanie i odpowied�, a nast�pnie zabrzmia�o warkni�cie: � Dobrze, ale musicie sami go wynie��. Mo�e umar� na jak� zara�liw� franc�? Wolno go nie�� najwy�ej dw�m, nikomu wi�cej. Rudo i Falmar d�wign�li cia�o Stolpy za r�ce i nogi. Gdy rozleg�o si� g�uche szcz�kni�cie zasuwy niemal wszyscy wi�niowie drgn�li nerwowo. Ci�kie drzwi otworzy�y si� do �rodka. � No ju�! Wyno�cie go, �ywo! W�a�cicielem chrapliwego g�osu by� m�czyzna o policzkach pokrytych siw� szczecin�, ubrany w spi�owy he�m i kamizelk� z czerwonej sk�ry � str�j cz�onk�w stra�y miejskiej. Zdecydowanym ruchem kuszy da� znak dw�m wi�niom. Drugi, chudszy stra�nik nie zdejmowa� d�oni z uchwyt�w antab, by zamkn�� drzwi natychmiast po ich wyj�ciu. Gdy Rudo i Falmar mijali pr�g, wszyscy wi�niowie naraz rzucili si� do wyj�cia. M�odzik z P�nocy chwyci� za rami� trzymaj�cego sztaby stra�nika i wci�gn�� go do lochu. R�wnocze�nie Rudo i Falmar upu�cili Stolp� i rzucili si� na starszego dozorc�. Rzekomy nieboszczyk cudownie zmartwychwsta� i z furi� wspar� ich atak. M�ody barbarzy�ca straci� par� cennych chwil na pozbawienie stra�nika przytomno�ci w�ciek�ymi ciosami pi�ci. Kilkakrotnie szarpn�� pa�k� zawieszon� na nadgarstku ofiary tak silnie, i� rozleg�o si� chrupni�cie rwanych �ci�gien i �amanych ko�ci. Wreszcie rzemie� p�k�. Barbarzy�ca zacisn�� r�k� na broni z twardego drewna i odepchn�� na bok nieprzytomnego stra�nika. Conan wyda� z g��bi piersi mro��cy krew w �y�ach okrzyk bojowy i rzuci� si� w ci�b� wi�ni�w staraj�cych wydosta� si� z loch�w. Do tego czasu w wartowni zrobi�o si� ciasno od walcz�cych m�czyzn. Trzeciego dozorc� o nalanym karku powalono na ziemi� i rozbrojono. Daremnie, z twarz� zalan� krwi�, stara� si� wyczo�ga� spod prze�ladowc�w. Do walki w��czy�o si� co najmniej czterech innych stra�nik�w. Gdy barbarzy�ca przepycha� si� mi�dzy buntownikami, dwaj nast�pni m�czy�ni w kolczugach zbiegli po w�skich schodach prowadz�cych do izby tortur. Gdy pierwszy z nich dotar� do walcz�cych, m�odzieniec ju� na niego czeka�. Barbarzy�ca zamachn�� si� pa�k�. Skraj he�mu z�agodzi� si�� uderzenia, lecz mimo to stra�nik run�� jak ra�ony gromem. Drugi m�czyzna podj�� pr�b� pomszczenia towarzysza. M�odzieniec umkn�� w bok i cios wi�ziennego dozorcy trafi� go w rami�. Obydwaj zacz�li szermierk� d�bowymi pa�kami. Ju� po chwili barbarzy�ca z P�nocy zdo�a� zdzieli� przeciwnika po k�ykciach. Gdy pa�ka wysun�a si� z obezw�adnionej b�lem r�ki, m�odzieniec powali� stra�nika ciosem mi�dzy oczy. Wi�zie� z d�ugimi, rzedniej�cymi w�osami natychmiast rzuci� si�, by przyw�aszczy� sobie bro� pokonanego. M�odzieniec odwr�ci� si� w stron� schod�w, gdzie t�oczyli si� ju� nast�pni stra�nicy. Garbatonosy Rudo wystrzeliwszy be�t t�uk� przeciwnik�w kolb� kuszy. Pozostali wi�niowie starali si� dosta� na tyle blisko stra�nik�w, by uderzenia pa�ek nie mog�y dosi�ga� ich z pe�n� si��. Falmar zmaga� si� zawzi�cie z kr�pym dozorc�, d�awi�c go jego w�asnym batem. �ylasty Stolpa le�a� u podn�a schod�w. Tym razem nie dawa� znaku �ycia znacznie bardziej przekonuj�co ni� przedtem. Barbarzy�ca rzuci� si� ochoczo na rozpaczliwie broni�cych si� stra�nik�w. Poniewa� metalowe he�my os�ania�y czaszki przeciwnik�w, m�odzieniec z P�nocy wymierza� uko�ne ciosy w ich barki. Jego wysi�ki szybko nagrodzi� trzask p�kaj�cego obojczyka i wrzask b�lu. Barbarzy�ca wpad� w op�ta�czy rytm walki. Jego ruchy przypomina�y ekstatyczny, zawi�y taniec. Uderzenia pa�ek ze�lizguj�ce si� po ramionach i �ebrach Conana, powoduj�c piekielny b�l sprawia�y, �e wymachiwa� sw� broni� jeszcze gwa�towniej. Unik, skok naprz�d, sparowanie ciosu, cios! T�tni�ca krew wygrywa�a w jego skroniach gwa�town� pie�� wojenn�. Otaczaj�cy Cymmerianina zam�t pozornie zamar�. Sta� si� jakby daleki i niewa�ny. Barbarzy�ca czu� si� wszechpot�ny i niezwyci�ony. Jego wrogowie �cielili si� na lewo i prawo jak skoszone zbo�e. Rozpaczliwe okrzyki z ty�u sprawi�y, �e m�odzieniec odzyska� poczucie rzeczywisto�ci. Rozejrza� si�, wci�� oszo�omiony po bitewnym transie. Z ni�szych loch�w przyby�a odsiecz dla wi�ziennych dozorc�w. Cz�� wi�ni�w zap�dzono ju� z powrotem do cuchn�cej nory. Si�y buntownik�w zosta�y rozdzielone. Fletta, oprawca o twarzy jak ksi�yc w pe�ni, ustawi� si� przed wej�ciem. Maj�c za plecami dw�ch stra�nik�w, okut� miedzi� maczug� wali� w g�ow� ka�dego, kto pr�bowa� wydosta� si� z celi. Walka przybra�a niepomy�lny obr�t. By�o za p�no, by to naprawi�, lecz wci�� istnia�y du�e szans�, �e wi�kszo�ci wi�ni�w uda si� wydosta� z podziemi. Wej�cia na g�r� broni�o tylko dw�ch stra�nik�w, kt�rzy cofali si� przed nieust�pliwie nacieraj�cymi buntownikami z Rudonem i Falmarem na czele. Lecz chwil� p�niej z g�ry dobieg�y stanowcze komendy. U szczytu kr�tych, pozbawionych por�czy schod�w pojawili si� tym razem cz�onkowie �elaznej Gwardii. �o�nierze w czarnych, metalowych he�mach oraz pancerzach dobyli zakrzywionych szabel i ruszyli w d�. Ich dow�dca przeszed� przez �ukowato sklepione drzwi na szczycie schod�w i przygl�da� si� natarciu. By� to wysoki, dystyngowany m�czyzna z wypiel�gnowanymi czarnymi w�sami. Trzyma� d�o� na r�koje�ci broni pod p�aszczem, lecz nie schodzi� z podestu. Nachyli� si� do towarzysz�cego mu oficera i co� szepn��. Podw�adny ruszy� w d� po schodach, za� dow�dca utkwi� spokojne spojrzenie w m�odzie�cu z P�nocy. Ko�c�wka walki by�a kr�tka i brutalna. Szcz�liwsi wi�niowie stracili przytomno�� pod ciosami ��dnych zemsty stra�nik�w. Tych, kt�rym los nie sprzyja�, rozsiekali cz�onkowie �elaznej Gwardii. Barbarzy�c� otoczyli stra�nicy. Jeden z nich, grubas w sk�rzanej kamizelce, zdo�a� przycisn�� m�odzie�ca do �ciany, po czym bez wi�kszego trudu rozbrojono buntownika. Poniewa� Cymmerianin nie przestawa� si� szarpa�, zadarto mu na g�ow� koszul� i powalono na kolana. Mimo to Conan nadal wyrywa� si� t�uk�cym go ze wszystkich stron niewidocznym przeciwnikom. Spodziewa� si�, �e lada chwila poczuje w trzewiach ch��d stali, lecz z nieznanych powod�w wi�zienni dozorcy u�ywali tylko pa�ek. Wykr�cono mu r�ce na plecy, po czym szybko i pewnie skr�powano. Czyja� wielka, spocona �apa zacisn�a si� na szyi m�odzie�ca. Ze wszystkich stron rozlega�y si� g�uche odg�osy cios�w, j�ki i b�agania o lito��. Walka dobieg�a ko�ca. Poniewa� Conan poj��, �e prze�ladowcy chc� wzi�� go �ywcem, wyrywa� si� im tym gwa�towniej. �ywo wyobra�a� sobie tortury i upodlenia, kt�re mu niechybnie szykowano. Barbarzy�ca zorientowa� si� niebawem, �e pozosta�ych przy �yciu wi�ni�w wp�dzono z powrotem do celi, jednak ci, kt�rzy go pojmali, nadal nie pozwalali mu podnie�� si� z kl�czek. Tu� obok rozleg� si� spokojny, rzeczowy g�os: � To jego nazywaj� Conanem? � Tak, panie. To Cymmerianin. Niebezpieczny zabijaka, pewnie by� jednym z prowodyr�w buntu � w g�osie stra�nika wibrowa� gniew i pogarda. � Za pozwoleniem, panie marsza�ku, powinno si� mu przetr�ci� kolana albo zabi� od r�ki! � Ods�o�cie mu twarz. Conanowi zdarto z g�owy koszul�. Ujrza� zas�an� skrwawionymi cia�ami wartowni�, nieprzeniknione oblicze oficera w czarnym p�aszczu i wykrzywion� twarz przytrzymuj�cego go stra�nika. Oficer przez chwil� przygl�da� si� barbarzy�cy zimnym wzrokiem, po czym rzek� pozbawionym wyrazu tonem: � Wsad�cie go do pojedynczej celi. Przyjdziemy po niego p�niej. � Marsza�ek obr�ci� si� na pi�cie, zamiataj�c posadzk� p�aszczem. Odchodz�c, rzuci� przez rami�: � Od tej pory jest pod jurysdykcj� barona. II PA�AC Pow�z przetaczaj�cy si� z �oskotem bocznymi uliczkami Dinander �ledzono ukradkiem zza drzwi i okien pogr��onych w ciemno�ciach domostw. Mimo nocnej pory, obserwowano przejazd nawet w zas�anych odpadkami najn�dzniejszych zau�kach. Tak� uwag� po�wi�cano wszystkim wydarzeniom, wykraczaj�cym ponad przeci�tno�� �ycia w prowincjonalnym mie�cie. Post�powano tak, by znale�� temat do plotek, podsyca� intrygi, lub te� ze zwyczajnego strachu. Jazda po nier�wnych ulicach stanowi�a dla pasa�er�w topornego powozu srogie do�wiadczenie. Okute �elazem ko�a �lizga�y si� gwa�townie po niezbyt g�stych brukowcach, chocia� trzy gniade konie r�wno ci�gn�y pojazd. Ko�a zapada�y si� gro�nie w ka�dy z przecinaj�cych ulice rynsztok�w, by po chwili wyskakiwa� w g�r� jak wystrzelone z katapulty. Zar�wno wo�nica, jak i siedz�cy obok pasa�er, z trudem utrzymywali si� na miejscach. Jeszcze wi�ksz� niewygod� podr� sprawia�a cz�owiekowi, kt�ry ze zwi�zanymi na plecach r�kami turla� si� po dnie powozu. � Le� spokojnie, �mierdz�cy barbarzy�co, albo przy�o�� ci pa��! Wo�nica popar� swe s�owa uderzaj�c r�koje�ci� bata w plecy zwijaj�cego si� z b�lu wi�nia. � Na Croma! Zabijecie mnie! � skargi barbarzy�cy t�umi�a przykrywaj�ca go ko�ska derka. � Ledwie mog� oddycha�! � Cicho, Cymmerianinie! � pasa�er w czarnym p�aszczu, marsza�ek Durwald, nie traci� spokoju. � Pan baron nakaza�, by zabra� ci� z wi�zienia. Je�eli jednak kto� ci� zobaczy, przestaniesz by� potrzebny mojemu panu. W�wczas spotka ci� los, odpowiedni do twojego urodzenia i wyst�pk�w. Sied� cicho, je�eli nie chcesz �le sko�czy�! � opu�ci� na barbarzy�c� pe�ne pogardy spojrzenie. � I nie pr�buj zrywa� wi�z�w! Doje�d�amy ju� do pa�acu. Wo�nica cmokn�� i potrz�sn�� lejcami, by pop�dzi� konie. Po chwili Cymmerianin poczu�, �e rydwan przeje�d�a przez most z grubych bali � g�adki jak at�as w por�wnaniu z brukiem miejskich ulic. Rozleg�y si� powitalne okrzyki i �oskot otwieranej ci�kiej bramy. Po chwili ko�ysanie usta�o: pow�z zatrzyma� si�. Z Conana �ci�gni�to derk�. Ledwie zd��y� podgi�� pod siebie zdr�twia�e nogi, gdy wywleczono go na zewn�trz i ci�ni�to na ubit� ziemi�. Przypad� na kolano, odzyska� r�wnowag� i d�wign�� na r�wne nogi. Marsza�ek gestem rozkaza� mu i�� w stron� bocznego wej�cia do budowli, przed kt�r� si� znajdowali. Wo�nica pchn�� go gwa�townie. Conan odwr�ci� si� ku niemu z mrocznym b�yskiem w oczach. M�czyzna cofn�� si� o krok, na chwil� zapominaj�c, �e wi�zie� ma skr�powane r�ce. M�odzieniec z P�nocy rozejrza� si� wok� siebie, przeci�gn�� z ca�ych si� obola�e ko�czyny i ruszy� niech�tnie we wskazanym kierunku. Budowla przed nimi bardziej przypomina�a fortec� ni� pa�ac. Otaczaj�cy j� mur wznosi� si� na wysoko�� trzech doros�ych m�czyzn, a dach wartowni stanowi� platform� dla obro�c�w. Dodatkow� ochron� zapewnia�y okr�g�e wie�yczki we wszystkich czterech rogach g��wnej bry�y budynku. Pa�ac postawiono z ociosanych kamieni, lecz wzd�u� �cian przycupn�y murowane stajnie i oficyny. Szlachecka rezydencja g�rowa�a ponad nimi. Obydwa wielkie skrzyd�a g��wnego wej�cia sta�y otworem, szeroka smuga ��tego blasku pada�a na kamienny ganek. Marsza�ek Durwald nie mia� zamiaru zbli�a� si� do jasno o�wietlonego frontowego wej�cia. Podszed� do g��bokiej wn�ki z boku pa�acu i przekr�ci� klucz w zamku okutych �elazem, drzwi. Otworzy� je z cichym szmerem i wraz z pozosta�ymi dwoma m�czyznami wszed� do du�ego, o�wietlonego lampami pomieszczenia. Wzd�u� jednej ze �cian wisia� rz�d p�aszczy, pod kt�rymi ustawiono szereg but�w. Naprzeciwko znajdowa�a si� wyko�lawiona �awa. Conan zdo�a� rzuci� okiem przez drzwi w g��bi. Za nimi znajdowa� si� wystawny, frontowy hol z kr�conymi, g��wnymi schodami, udekorowany gobelinami o jaskrawych barwach. � Zamknij drzwi! � poleci� marsza�ek. Wo�nica zasun�� rygle i po�pieszy� uczyni� to samo z drzwiami do holu. Durwald da� znak Conanowi, by usiad� na �awie. M�odzieniec zawaha� si�, po czym us�ucha�. Podszed� do �awy najr�wniej jak m�g�, staraj�c si� ukry� b�l w kr�gos�upie i �ebrach. Marsza�ek stan�� nad barbarzy�c�, a wo�nica zatrzyma� si� obok niego. � Cymmerianin, zgadza si�? � Durwald rozsun�� po�y p�aszcza na odzianej w pancerz piersi i przyjrza� si� wi�niowi zmru�onymi oczami. � A jednak kiedy ci� pojmano, mia�e� przy sobie zamora�skie monety i z�ote drachmy, bite w naszej stolicy, Belverusie. Wnosz� wi�c, �e wraca�e� z Po�udnia? M�odzieniec niech�tnie skin�� g�ow�. Wiedzia�, �e w stolicy Nemedii m�g�by zosta� oskar�ony o krwawe zbrodnie, niewa�ne, s�usznie czy nie. � Odpowiadaj, kiedy jeste� pytany! Jak d�ugo jeste� w Dinander? � Nieca�e dwa tygodnie. Conan opu�ci� wzrok na posadzk�, by nie zdradzi� go wyraz twarzy. Marsza�ek z namys�em poskuba� w�s. � Masz w Nemedii rodzin� czy osoby, z kt�rymi ci� co� ��czy? � Nie. Conan zastanowi� si�, w jakim kierunku zmierza przes�uchanie. � Jeste� pewny? �adnych krewniaczek, kt�re sprzedano na po�udnie jako niewolnice? � Durwald pochyli� g�ow�, wpatruj�c si� z nat�eniem w je�ca, na kt�rego twarzy malowa�a si� jedynie niech�� wobec marsza�ka. Poniewa� Cymmerianin nie odpowiedzia�, oficer rzek�: � Doskonale, ch�opcze! Przybywasz z pustkowi P�nocy, powiedz zatem co s�dzisz o cudach naszej cywilizacji? � u�miechn�� si� pod w�sem, niespodziewanie przybieraj�c poz� pe�n� fa�szywej serdeczno�ci. � Jak ci si� podobaj� hyboryjskie krainy? M�ody barbarzy�ca zastanowi� si� przez chwil�, po czym podni�s� wzrok na Durwalda. � Pe�no tu dziw�w� Nigdzie nie widzia�em tak wielkich bogactw, jak w miastach Po�udnia � ani takiej n�dzy i upodlenia� � potrz�sn�� z namys�em g�ow�. � W Cymmerii zdarza si�, �e g�oduj� ca�e plemiona, lecz kiedy jedzenia jest pod dostatkiem, nikt nie chodzi z pustym brzuchem. Tutaj porz�dni ludzie konaj� z g�odu, podczas gdy garstka pazernych bogaczy tuczy si� kosztem reszty. � Lepiej by�o ju� dawno wyrzuci� takie my�li w zaspy P�nocy, ch�opcze � oczy Durwalda zw�zi�y si� z niezadowolenia. � Bez wzgl�du na to, czy s� s�uszne czy nie, w Dinander za takie gadanie mo�esz straci� j�zyk � spojrza� z namys�em na Conana. � Nie najgorzej m�wisz po nemedia�sku. Gdzie si� go nauczy�e�? � Nemedia�ska ho�ota pr�buje osiedla� si� na cymmeria�skich ziemiach, pospo�u z Gunderlandczykami. Gdy by�em m�ody, wzi�li�my wielu twoich rodak�w do niewoli � odpar� beztrosko Conan. � P�niej bra�em udzia� w wyprawie, kt�ra doprowadzi�a ich do fortu Ulau i wr�ci�a z okupem. � To byli wie�niacy ze wschodniej Nemedii? � Ch�opi z Vast. � Hm, tak� � marsza�ek pokiwa� g�ow� z zadum�. � Nic zatem nie powstrzymuje ci� przed wst�pieniem na s�u�b� u barona Dinander? � Dlaczego nie? � Conan podni�s� wzrok. W jego oczach pojawi�a si� nagle czujno��. � O ile nikt nie za��da, bym zabija� czy szpiegowa� moich rodak�w. � Oczywi�cie! � Durwald po raz pierwszy od rozpocz�cia rozmowy u�miechn�� si� szczerze. Odwr�ci� si� do wo�nicy i rzek�: � Swinn, znajd� mu lepsze ubranie na pos�uchanie u pana barona, obawiam si� jednak, �e nie ma czasu na k�piel � zmarszczy� nos z odraz�. Wo�nica zacz�� grzeba� po�r�d zawieszonych na �cianie ubior�w. Ostatecznie wybra� zielony kaftan i jasnobr�zowe spodnie. W milczeniu podsun�� je Durwaldowi, kt�ry skin�� g�ow� z aprobat�. � Rozetnij mu wi�zy! Swinn spojrza� na marsza�ka z pow�tpiewaniem, po czym bez s�owa od�o�y� ubi�r na pod�og�, wydoby� n� i ruszy� w stron� Conana. Cymmerianin wsta� i odwr�ci� si�, by umo�liwi� mu dost�p do nadgarstk�w. � Nie b�j si�! � ponagli� wo�nic� Durwald. � Je�eli ten barbarzy�ca ma cho� odrobin� oleju w g�owie, na pewno domy�li� si�, �e cokolwiek mu proponujemy, jest to lepsze od zgnicia w lochu lub kopalni miedzi. No, rozetnij te sznury! Swinn wykona� polecenie jednym zdecydowanym ci�ciem z g�ry. Conan wyci�gn�� r�ce przed siebie, zgi�� je powoli, zrzuci� kawa�ki powroz�w i zacz�� masowa� otarte nadgarstki. Wo�nica ostro�nie przysun�� si� do Cymmerianina, got�w pom�c mu w przebieraniu. Conan trzepn�� go w pier�, a� zadudni�o. � Nie podchod� do mnie! � warkn��. M�czyzna zatoczy� si� na �aw� i w ostatniej chwili przed upadkiem wspar� si� r�k� o �cian�. Zakl�� i zmieni� chwyt na no�u, gotuj�c si� do pchni�cia. � Spokojnie, Swinn! � odezwa� si� ze zniecierpliwieniem marsza�ek. � Schowaj ten kozik. No, dalej, ch�opcze � zwr�ci� si� do Conana. � Sam �ci�gnij te kradzione szmaty, skoro tak ci na tym zale�y. M�odzieniec popatrzy� na obu m�czyzn, zrezygnowa� z bojowej postawy i zacz�� wyci�ga� ze spodni po�y koszuli, porwanej podczas walki w wi�zieniu. � Ten ubi�r nale�y do mnie. Nie fatygowa�bym si� kradzie�� takich �ach�w. �ci�gn�� koszul� przez g�ow�, zsun�� obcis�e, wystrz�pione bryczesy i wymachuj�c stopami, zrzuci� je na posadzk�. Nie okazywa� ani �ladu za�enowania w�asn� nago�ci�, musia� jednak ostro�nie obchodzi� si� z pokrywaj�cymi jego cia�o si�cami i zadrapaniami. Sk�ra Cymmerianina by�a ciemna od opalenizny i wi�ziennego brudu. Jego wspania�a sylwetka zw�aj�ca si� od bark�w w d�, by�a doprawdy godna podziwu. Mimo obra�e�, m�odzieniec porusza� si� z gracj� i energi� p�owego lamparta. Conan wdzia� grubszy, lepiej pasuj�cy na niego str�j, zaci�gn�� troki spodni i sznurowanie kaftana. Na koniec zmieni� wybrudzone, znoszone sanda�y na wi�zane pantofle z brunatnej sk�ry. � Gotowe � oznajmi�. Durwald odwr�ci� si�. Conan pod��y� za marsza�kiem, maj�c Swinna tu� za plecami. Szlachcic pchn�� drewniane drzwi, za kt�rymi znajdowa�y si� kr�te schody jednej z naro�nych wie� pa�acu. Cymmerianin musia� pochyli� si�, wchodz�c po w�skich, wydeptanych stopniach. U szczytu schod�w zas�oni�te kotar� �ukowate przej�cie prowadzi�o do pustej komnaty sypialnej. W�skie okienka mog�y s�u�y� jako strzelnice. Durwald przeprowadzi� barbarzy�c� przez drzwi w przeciwnym ko�cu sypialni na p�pi�tro. Przestronny hol za g��wnymi drzwiami okr��a�a wewn�trzna galeria. Pod sklepieniem zalega�y g��bokie cienie. W solidnej drewnianej balustradzie wyrze�biono liczne otwory w kszta�cie czterolistnych koniczynek, umo�liwiaj�ce w razie potrzeby zasypanie gradem strza� wej�cia i g��wnych schod�w. Trzej m�czy�ni przeszli galeri� do kolejnych drzwi i wkroczyli do du�ej, kunsztownie udekorowanej komnaty. Z foteli o wysokich oparciach przy sze�ciok�tnym stoliku do pisania podnosi�o si� w�a�nie dw�ch ludzi. Jednym z nich by� wysoki starzec z siwym w�sem, drugim grubas w dworskiej szacie. � Ach, Durwald! A wi�c to jest ten ch�opak! Starszy m�czyzna zwr�ci� si� w stron� wej�cia. By� to arystokrata w ka�dym calu. Mia� na sobie tunik� z doskonale wyprawionej sk�ry i koszul� z plisowanego jedwabiu. Jego broni� by� zawieszony na biodrze sztylet ze srebrn� r�koje�ci�. Oblicze starca idealnie nadawa�oby si� na rze�b�, wyobra�aj�c� pot�g� w�adzy. Siwe w�sy i bokobrody �agodzi�y surowy kszta�t nosa i podbr�dka. Jednak�e gdy baron zwr�ci� si� na wprost do przyby�ych, Conan dostrzeg� z niemi�ym zaskoczeniem, �e szlachetna symetria oblicza mo�now�adcy nosi fataln� skaz�. Ogni�cie czerwona, nier�wno wygojona szrama ci�gn�a si� od oka po k�cik warg. W rezultacie wydawa�o si�, �e usta mo�now�adcy s� stale wykrzywione w ironicznym u�mieszku. Oko nad blizn� prawdopodobnie zachowa�o zdolno�� widzenia, aczkolwiek w por�wnaniu z drugim wygl�da�o na bardziej wodniste. Baron utkwi� w Conanie przenikliwe spojrzenie, przerywane cz�stymi jak u ptaka mrugni�ciami. W odr�nieniu od szlachcica, jego towarzysza cechowa�a aura zaskakuj�cej pospolito�ci. M�czyzna mia� na sobie kaftan, �ci�gni�ty tak silnie, �e nad i pod paskiem utworzy�y si� wa�ki t�uszczu. By� g�adko wygolony, mia� plamist� cer�, a porusza� si� niczym zmanierowany tancerz. Durwald sk�oni� si� przed arystokrat� i wyprostowa� sztywno jak tyczka. � Tak jest, dostojny panie! Oto Conan, m�odzik, o kt�rym ci m�wi�em. Cymmeria�ski dzikus, lecz zdaje si�, �e potrafi s�ucha� rozkaz�w. Conanie, winiene� ukl�kn�� przed baronem Baldomerem Einarsonem! M�odzieniec skin�� nieznacznie g�ow� i sta� nadal z oboj�tn� min�. Durwald zesztywnia� z konsternacji i przysun�� si� do barbarzy�cy. � Cymmerianinie, masz okazywa� szacunek lepszym od siebie! Conan uwa�nie rozejrza� si� po obecnych. � Mo�e tak zrobi�, gdy kogo� takiego spotkam. � Je�li ci �ycie mi�e� D�o� Durwalda zacisn�a si� na r�koje�ci szabli. Baldomer uni�s� uspokajaj�co d�o� i rzek� nawyk�ym do rozkazywania tonem, w kt�rym pobrzmiewa�o rozbawienie: � Hola, hola, marsza�ku! Nie ma potrzeby tak si� unosi� � nim baron opu�ci� r�k�, w komnacie zapanowa�o pe�ne szacunku milczenie. � W ka�dym razie lepiej, �e ch�opakowi nie wbito pokory do g�owy. Przeszkadza�oby to w roli, jak� mu chcemy powierzy�. � Oczywi�cie, panie � marsza�ek przeni�s� wzrok z nachmurzonego je�ca na arystokrat� i skin�� g�ow�. � Prosz� o wybaczenie � odczeka� chwil�, by odzyska� spok�j, po czym zapyta�: � Jak s�dzisz, panie, czy jego podobie�stwo jest, hm� wystarczaj�ce? � Tak � Baldomer u�miechn�� si�. � Ma kwadratowe oblicze, kt�re sprawia, �e jego rodacy wygl�daj� wyj�tkowo gwa�townie i� stanowi istot� pi�kna Cymmerianek� � baron niemal niedostrzegalnie zmarszczy� brew, jakby odp�dza� jakie� natarczywe wspomnienie, po czym wyraz jego twarzy wyg�adzi� si�. Nadal nie spuszcza� oka z Conana. � Je�eli przystrzy�e si� mu w�osy na przyzwoit� d�ugo�� i zadba o r�wnie �a�osn� imitacj� w�sa jak u mojego syna, b�dzie mo�na pomyli� ich ze sob�. � Panie� � t�usty towarzysz barona spl�t� d�onie na brzuchu i sk�oni� si� z respektem przed swoim w�adc�. � Naprawd� s�dzisz, �e tego prymitywnego osi�ka mo�na b�dzie wzi�� za m�odego Faviana? � C�, Svoretto, m�j syn i dziedzic b�dzie musia� zacz�� nosi� pikowane w ramionach kaftany, by nie wygl�da� mizerniej od swojego stra�nika! � Baldomer roze�mia� si� i zwr�ci� g�ow� na bok. � Obydw�m przyjdzie te� cz�ciej wk�ada� he�my, lecz na pewno nie zaszkodzi to opinii Faviana. Po tej uwadze Durwald i Swinn roze�mieli si� razem z arystokrat�. � Panie, jak mo�na wprowadza� nie znaj�cego pos�usze�stw dzikusa niewiadomego pochodzenia w �cis�y kr�g twej s�u�by? � Svoretta nie rezygnowa�. Najwyra�niej nie by� zanadto s�u�alczy, wida� by�o r�wnie�, �e wola�by rozmawia� ze swoim panem na osobno�ci. � Obawiam si�, �e oznacza to zagro�enie o wiele wi�ksze ni� to, kt�rego chcesz unikn��. Jako zwierzchnik twojej s�u�by twierdz�, �e w takiej sytuacji zachowanie tajemnicy jest niepodobie�stwem. � Svoretto, przeprowadzili�my w tej kwestii wyczerpuj�c� rozmow� � baron uci�� gwa�townie protesty swojego doradcy, nawet na niego nie patrz�c. � Bez wzgl�du na trudno�ci, jakie sprawia przeprowadzenie takiej maskarady w Dinander, na prowincji b�dzie to o wiele prostsze. Zgodzili�my si� przecie�, �e w�a�nie w�wczas �yciu Faviana b�dzie grozi� najwi�ksze niebezpiecze�stwo i w�a�nie wtedy b�dziemy najbardziej potrzebowa� sobowt�ra � Baldomer zatkn�� kciuki za pas i m�wi� coraz ni�szym g�osem: � W czasach, gdy w�r�d ch�op�w szerzy si� zarzewie buntu, utrzymanie spokoju w baronii Dinander jest naszym najwa�niejszym celem. To z kolei oznacza konieczno�� zapewnienia ci�g�o�ci w�adzy rodu Einarson�w. Za wszelk� cen� musimy unikn�� katastrofalnej wojny domowej lub, co gorsza, niewydarzonej interwencji wymuskanego kr�la Laslo, sprawuj�cego w�adz� ze swojego zdeprawowanego seraju w Belverusie! � Baldomer uni�s� wzrok nad g�owy pozosta�ych i przybra� oratorski ton: � Musz� umocni� swoje w�adanie! Co wa�niejsze, musz� zadba�, by w�adza przesz�a bez przeszk�d w r�ce Faviana, gdy moje dni na tym padole dobiegn� kresu. Bogowie obdarzyli mojego praprzodka Einara �ask�, kt�ra przetrwa�a bez skazy przez wszystkie nast�pne pokolenia. Dlatego te� za wszelk� cen� trzeba zachowa� przy �yciu owoc moich l�d�wi! � baron zwr�ci� twarz ku s�uchaczom, a w jego oczach rozb�yskiwa�y na przemian ekstaza i okrucie�stwo. � Jest przeto jasne, co powinni�my uczyni�. Naszym najwa�niejszym celem jest ustrze�enie przed �mierci� mojego syna i jedynego dziedzica! Czy przysi�gacie s�u�y� mi ze wszystkich si� i umiej�tno�ci? Oracja Baldomera spotka�a si� z pe�n� zak�opotania cisz�. Dopiero po d�ugiej chwili nast�pi�y niezb�dne przytakni�cia, u�miechy i wyrazy poparcia. Bez w�tpienia konsternacj� spowodowa� niespodziewany wybuch fanatyzmu barona. Arystokrata najwyra�niej nie zdawa� sobie sprawy z niezr�czno�ci sytuacji. Czujnie wodzi� spojrzeniem po twarzach swych towarzyszy, szukaj�c jakichkolwiek oznak oporu czy zw�tpienia. W ko�cu jego wzrok spocz�� na pogr��onym w cieniu obliczu Cymmerianina. � Panie, r�cz�, �e pojmuj�, jakimi racjami si� kierujesz! Naprawd�! � Svoretta spr�bowa� u�mierzy� ekscytacj� Baldomera. � Nie b�d� szcz�dzi� niczego, by spe�ni�a si� twoja wola, nawet w�asnego �ycia! � urwa� dla podkre�lenia wagi swoich s��w i sk�oni� g�ow� w ge�cie bezgranicznego oddania. � Dlatego te� podejm� si� wype�nienia twojego rozkazu i zadbam, by przyni�s� on wy��cznie po��dane skutki! Svoretta zako�czy� wypowied� g��bokim uk�onem i uca�owaniem wyci�gni�tej d�oni arystokraty. � Doskonale � Baldomer przybra� poprzedni�, �askaw� min� i niedbale machn�� r�k� w stron� Conana. � Ch�opak mo�e udawa�, �e stanowi stra� przyboczn� Faviana. Jest wszak�e wojownikiem, czy� nie? B�dziemy unika� wystawiania go na widok publiczny i ukrywa� jego podobie�stwo do mojego syna, dop�ki nie zacznie odgrywa� jego roli. Przede wszystkim jednak musi nauczy� si� trzyma� j�zyk za z�bami. Cymmerianie m�wi�, jak gdyby mieli ziemniaki w ustach, jego akcent zdradzi�by go natychmiast! Oczywi�cie, trzeba te� wpoi� mu podstawy dworskiej etykiety i je�dziectwa. Pozostawiam to tobie, Durwaldzie, wraz z zapewnieniem mu wiktu i opierunku� Po namy�le doszed�em do wniosku, �e m�j syn musi zgoli� w�sy. Przed wyruszeniem na objazd prowincji Cymmerianinowi nie zd��y wyrosn�� zarost nawet w po�owie tak g�sty, jak Favianowi � zamilk� na moment i spowa�nia�. � Nasza tajemnica nie mo�e wydosta� si� poza te mury! Zapewne rozejd� si� rozmaite podejrzenia i plotki, ale nikt z was nie mo�e potwierdzi� ich w �aden spos�b � opu�ci� nieco wzrok, by zajrze� Conanowi w twarz. � Zrozumiano, ch�opcze? Cymmerianin podni�s� g�ow� i popatrzy� oboj�tnie wprost w oczy Baldomera. � Dobrze. Jaka b�dzie moja zap�ata? Jego natychmiastowa zgoda zaskoczy�a wszystkich. Baron u�miechn�� si� blado. � Musisz zawraca� mi g�ow� takimi drobiazgami? Pr�cz pe�nego utrzymania, p� z�otej drachmy tygodniowo powinno wystarczy� Baron si�gn�� po le��c� na stoliku sakiewk�. Wydoby� z niej monet� i rzuci� j� Cymmerianinowi. W tej samej chwili w g��bi komnaty odsun�a si� zas�ona z zielonego at�asu. Do pokoju wszed� nieco niepewnym krokiem m�ody szlachcic. By� to wysoki, postawny m�odzieniec w bia�ej koszuli oraz wysokich je�dzieckich butach z czarnej sk�ry. U boku nosi� sztylet o d�ugim ostrzu i inkrustowanej klejnotami r�koje�ci. Spl�tane, czarne w�osy i kanciasty zarys szcz�ki �wiadczy�y, �e w jego �y�ach p�yn�a domieszka cymmeria�skiej krwi. M�odzieniec przypomina� Conana budow�, aczkolwiek brakowa�o mu wzrostu, a przede wszystkim pot�gi mi�ni, by dor�wna� barbarzy�cy. Nowo przyby�y stan�� na �rodku komnaty i powi�d� wzrokiem po obecnych. Wspar� si� d�oni� o blat sto�u � trudno powiedzie�, czy dla wywarcia wra�enia, czy dla zachowania r�wnowagi. � Ach, c� za gremium! M�owie stanu radz� nad donios�ymi sprawami! � obszerny gest ramieniem i niewyra�na, kwiecista mowa zdradza�y, �e m�odzieniec jest nietrze�wy. � Ciekaw jestem, jak to si� sta�o, �e nie zosta�em zaproszony na ten sejmik? � B�dziesz wzywany na narady m�drych ludzi, gdy doro�niesz na tyle, by bra� w nich udzia� i oka�esz swoimi czynami, �e jeste� tego godzien, Favianie! Ani dnia wcze�niej! Baldomer rzuci� mu pe�ne niesmaku spojrzenie. Favian dzielnie zni�s� wym�wk�, nie zrezygnowa� jednak z wspierania si� o st�. � Nawet wtedy, gdy dyskutujecie o sprawie tak �ci�le zwi�zanej z moim losem, ojcze? S�dz�, �e wiem, o czym rozmawiali�cie. Ten osobnik� � m�ody panicz uni�s� woln� d�o� i wymierzy� chwiej�cy si� palec w Conana. � To w�a�nie w jego wy�wiechtane portki mam si� przebiera�, tak? � utkwi� w barbarzy�cy jadowite spojrzenie. � Ten nie myty szubienicznik ma zast�powa� mnie publicznie? Mam racj� czy nie?! Baldomer zaczerwieni� si� podczas przemowy syna, lecz zdo�a� zachowa� ch�odny ton: � Upraszczaj�c spraw�, tak jest w istocie� A ty nie powiniene� powtarza� tego, co pods�ucha�e� pod moimi drzwiami. Favian potrz�sn�� g�ow�, jak gdyby otrzyma� niewidzialny policzek. Je�li oskar�enie by�o fa�szywe, najwyra�niej okaza�o si� bardziej dotkliwe, ni� gdyby by�o prawd�. � Mimo to m�j plan jest mniej niegodny, ni� sobie wyobra�asz � ci�gn�� baron. � Zamierzam jedynie podj�� nadzwyczajne �rodki ostro�no�ci, by ochroni� ci� w czasie niepokoj�w w�r�d ludno�ci. Nie przeszkodz� one w �adnej z istotnych dla ciebie czynno�ci� � Baldomer rzuci� okiem na pozosta�ych � �to znaczy, w swawolach. � Urwa� na chwil�, by u�miechn�� si� na widok irytacji panicza. � Cymmerianin b�dzie ci� zast�powa� tylko podczas okazji, przy kt�rych by�by� wystawiony na zb�dne ryzyko. Dla przyk�adu, zamienicie si� miejscami podczas zbli�aj�cego si� objazdu miasta. Podczas jazdy ze zwyk�ymi �o�nierzami mo�esz si� czego� od nich nauczy�, za� barbarzy�ca� poradzi sobie lepiej w razie napa�ci. � Widocznie s�dzisz, �e sobie na to zas�u�y�em! � Favian odepchn�� si� od sto�u, zatoczy� i ruszy� przed siebie. � B�dzie si� chucha� na synalka barona i szmuglowa� go w skrzyni po ca�ej prowincji, podczas gdy wystrojony szubienicznik b�dzie si� cieszy� nale�n� mi chwa��! � zachwia� si� niebezpiecznie, lecz zdo�a� odzyska� r�wnowag�. � Powiadam ci ojcze, to sroga obraza! Baron wyci�gn�� d�o� w uspokajaj�cym ge�cie, lecz m�odzieniec pobrn�� obok niego w stron� Conana. � Potrafi� sobie poradzi� lepiej, ni� byle dzikus, wymachuj�cy kamiennym toporkiem! Tylko patrzcie! Z tymi s�owami Favian zamachn�� si� niezgrabnie, mierz�c w szcz�k� bardziej muskularnego m�odzie�ca. Conan od razu dostrzeg�, �e syn barona straci� r�wnowag� i jest ca�kowicie bezbronny. Pewnym ruchem chwyci� Faviana za rami�, obr�ci� go i odepchn�� od siebie. Arystokrata wpad� z rozp�du na oparcie fotela i run�� wraz z nim na pod�og�. Le��c bezradnie z nogami w g�rze, bezskutecznie stara� si� namaca� r�koje�� sztyletu. Swinn, Durwald i Svoretta natychmiast dobyli broni i zaszli Cymmerianina z trzech stron. Conan spr�y� si� do skoku, chwytaj�c stoj�cy w pobli�u ci�ki zydel. � Spok�j! Zostawcie go! � baron powstrzyma� interwencj� swych poddanych. � M�j syn jest dzisiaj niedysponowany i jak zwykle niedyskretny. Barbarzy�ca broni� si� tylko, a za to mu przecie� p�ac�. Schowajcie bro�. � Panie! Zamierzasz dopu�ci�, by taki ho�ysz doszed� do wniosku, �e mo�e bezkarnie bi� nemedia�skiego szlachcica? � skrzywi� si� Svoretta. � Do��, powiedzia�em! � baron potrz�sn�� stalowosiwy � mi w�osami. � Jestem znu�ony. Za�atwili�my spraw�, dla kt�rej si� zebrali�my. Svoretto, odprowad� Faviana do jego komnat. Durwald, zajmij si� naszym nowym s�ug�. �ycz� wam wszystkim spokojnego odpoczynku. � Dobranoc, dostojny panie � odpowiedzieli ch�rem obecni. Baron Baldomer opu�ci� komnat�. Chwilowo pijanym Favianem zaj�� si� nie Svoretta, lecz Durwald. Podczas gdy marsza�ek uspokaja� ch�opaka i co� mu t�umaczy�, g��wny zausznik barona podszed� do Cymmerianina, �ciskaj�c pod po�� opo�czy r�koje�� sztyletu. Kr�py dostojnik utkwi� w m�odzie�cu z�owrogie spojrzenie. � Co, barbarzy�co? � u�miechn�� si� krzywo. � Na pewno wyobra�asz sobie, �e masz szcz�cie, bo zosta�e� nowym pupilem pana barona. Czujesz, �e mo�esz wywy�sza� si� nad lepszych od siebie? S�dzisz, �e masz prawo do jakichkolwiek wzgl�d�w, chocia� trafi�e� tu �wie�o, a raczej nie�wie�o� � Svoretta skrzywi� si� szpetnie, udaj�c odraz� wywo�an� smrodem � �z wi�ziennego lochu?! � Rysy dziobatej twarzy dostojnika u�o�y�y si� w wyraz niczym nie maskowanej nienawi�ci. � C�, ostrzegam ci�, pupile i mody zmieniaj� si� tu czasem w ci�gu jednej nocy! Na dworze barona tylko jedna rzecz jest pewna� moje wp�ywy! � ostatnie s�owa Svoretta wyszepta� tak, by dotar�y wy��cznie do uszu Cymmerianina. � Je�eli dowiem si�, �e zachowujesz si� bezczelnie, posuwasz za daleko lub wykorzystujesz chocia�by w najmniejszym stopniu swoj� niepewn� pozycj�, czeka ci� szybki koniec! Pami�taj! Svoretta zamilk�, nie spuszczaj�c wzroku z twarzy barbarzy�cy. Przez u�amek chwili jego rami� zadr�a�o, jakby chcia� pchn�� no�em m�odszego m�czyzn�. Powstrzyma� si� wszak�e od ciosu, by� mo�e za spraw� milczenia i niewzruszonego spojrzenia Conana. W ko�cu zausznik barona zakl�� i odwr�ci� si� na pi�cie. III SZKOLENIE Stoj�ce w zenicie s�o�ce zalewa�o dziedziniec pal�cym blaskiem. Naczynie o bokach w postaci �cian pa�acu i okalaj�cego rezydencj� muru wi�zi�o �ar i powodowa�o, �e �oskot kopyt rozlega� si� tu ze zdwojon� g�o�no�ci�. Konie by�y zlane potem po porannym treningu. ��k siod�a Conana pokrywa�a gruba warstwa kurzu, podobnie jak jego wyschni�te, spieczone usta. � Troch� lepiej, barbarzy�co. Mo�e jeszcze nauczysz si� siedzie� na koniu � w g�osie Durwalda pobrzmiewa�o znudzenie i oboj�tno��, lecz marsza�ek siedzia� wyprostowany na swoim wierzchowcu bez �ladu znu�enia. � Pami�taj, �e nie mo�esz garbi� si� podczas jazdy, ani wychyla� si� zbytnio na zakr�tach. W nemedia�skiej je�dzie mamy powiedzenie: �Sied� prosto, a niewolnicy i konie niech pracuj� za ciebie� � roze�mia� si� i przyg�adzi� w�s dwoma palcami. � Przez to zginanie grzbietu nie ujdziesz nawet za nemedia�skiego ch�opa, a co dopiero m�wi� o arystokracie! � Na Po�udniu powiadaj�, �e pochylanie si� wraz z koniem oszcz�dza jego si�y i dodaje szybko�ci � mrukn�� w odpowiedzi Conan. � Poza tym siod�o jest piekielnie grube, a strzemiona wisz� za nisko. � Je�eli kiedykolwiek przyjdzie ci zamachn�� si� z siod�a ci�kim mieczem, dowiesz si�, do czego przydaj� si� strzemiona o takim ustawieniu � Durwald �ci�gn�� wodze i zatrzyma� wierzchowca przy kamiennym korycie z wod�. � Na dzisiaj wystarczy. Przynajmniej dorobi�e� si� odcisk�w na ty�ku. Czas na obiad! � zeskoczy� g�adko z konia. � Po po�udniu zaczniesz uczy� si� pos�ugiwania broni�, pod okiem fechtmistrza Eubolda. Mo�esz by� pewien, �e da ci solidn� szko��. Conan skrzywi� si� i ostro�nie zsun�� z ko�skiego grzbietu. Id�c za przyk�adem marsza�ka, przywi�za� konia do jednego z wprawionych w mur pier�cieni. Ruszy� sztywno wypra�onym dziedzi�cem, obola�y po wczorajszej walce i poniewierce, jak� okaza�o si� dla jego nienawyk�ych mi�ni podskakiwanie w siodle. S�o�ce pali�o go w �wie�o wygolony kark. Durwald rzuci� na� okiem i znieruchomia�. � Dok�d to, Cymmerianinie? � H�? Na obiad. � B�dziesz jada� w kwaterach s�u�by przy kuchni, ch�opcze � marsza�ek skinieniem g�owy wskaza� tylne wej�cie do pa�acu. � Jeste� barbarzy�c� i daleko ci do tego, by je�� ze szlacht�! Roze�mia� si� i ruszy� swoj� drog�. Conan zme�� przekle�stwo w ustach i skr�ci� w stron� bocznych drzwi. Min�wszy je, dozna� wra�enia, �e znalaz� si� w mrocznej jaskini. W �rodku panowa� przyjemny ch��d, jednak�e zaraz dobieg�a go fala �aru, na suficie za� k�ad�y si� ciemnoczerwone odb�yski. Ich �r�d�em by�o wielkie, kuchenne palenisko, zastawione paruj�cymi miedzianymi garnkami. Smu�ki dymu wznosi�y si� pomi�dzy wisz�ce pod powa�� kie�basy, szynki, sznury cebuli oraz czosnku i uchodzi�y przez obro�ni�ty sadz� otw�r w �rodku sufitu. W powietrzu snu�y si� zapachy sprawiaj�ce, �e �lina nap�ywa�a cz�owiekowi do ust, lecz r�wnie� takie, kt�re mog�y przyprawi� o md�o�ci. � Szukasz jedzenia, barbarzy�co? Tylko jedna osoba przy kuchennych sto�ach podnios�a g�ow� po wej�ciu Conana. By�a to �adna dziewczyna, o wij�cych si�, czarnych w�osach. Jaskrawy, sznurowany na w�skiej talii kaftan, cieniutka bia�a koszula i si�gaj�ca kolan sp�dnica dodatkowo podkre�la�y jej bujne kszta�ty. S�u��ca utkwi�a w Cymmerianinie pe�ne uznania spojrzenie zr�cznie podmalowanych sadz� oczu. � Sp�ni�e� si�, wiesz? Obiad pow�drowa� ju� na g�r�, a my zjedli�my prawie wszystko, co zosta�o � dziewczyna rzuci�a Cymmerianinowi zadziorne spojrzenie, po czym beztrosko wzruszy�a ramionami. � To nic, siadaj. Zobacz�, co uda mi si� dla ciebie wyskroba� � niespodziewanie roze�mia�a si� tak g�o�no, i� zwr�ci�a na siebie uwag� innych s�u��cych. � Wygl�dasz na gro�nego barbarzy�c� o nienasyconym apetycie! Nie chcia�abym, �eby� odr�ba� mi udko, by je sobie ogry��! Odwr�ci�a si�, ko�ysz�c roz�o�ystymi biodrami i zakrz�tn�a si� przy drugim stole. Conan przeszed� przez kuchni�. S�siedni pok�j o�wietla� tylko jeden sk�py promie�, wpadaj�cy przez w�ziutkie, zakratowane okno wysoko w murze. Na �rodku jadalni s�u�by sta� d�ugi, dr