6224
Szczegóły |
Tytuł |
6224 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6224 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6224 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6224 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
C. J. Cherryh
Prekursor
(Precursor)
Przek�ad Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania oryginalnego 1999
Data wydania polskiego 2001
1
Stoj�cy w pogotowiu odrzutowiec pe�ni� teraz role samolotu pasa�erskiego; przewozi� baga� jedynie paidhiego oraz dyplomat�w podr�uj�cych za jego aprobat�.
Co wi�cej, od czasu pewnego niepomy�lnego przelotu przed trzema laty samolot nosi� barwy - piecz�� rodu oraz osobist� piecz�� Tabini-aijiego, kt�re stanowi�y informacje dla ka�dego ma�ego samolotu, �e - niech diabli osobiste liczby pilota - odrzutowiec paidhiego ma absolutne pierwsze�stwo.
Status dyplomatyczny na wyspiarskiej enklawie Mospheiry nie oznacza� jednak luksusowej poczekalni. Nie oznacza� nawet dost�pu do publicznego terminalu obs�uguj�cego ruch na wyspie, po kt�rym kr�ci�y si� mniej lub bardziej szcz�liwe rodziny w drodze na wakacje. Nie, pasa�erowie o statusie dyplomatycznym wsiadali do samolotu w porcie towarowym. Ten odosobniony, �atwy do obrony teren bardziej si� podoba� ochronie. Departament Stanu dysponowa� bardzo niewielkim bud�etem, ale jako drobne ust�pstwo na rzecz pozor�w kaza� roz�o�y� na nagim betonie czerwony dywan.
Bren wola� to odosobnienie, z dywanem czy bez niego. Przed jakimi� pi�cioma minutami ochrona poinformowa�a go, �e misja z Mospheiry jest ju� na pok�adzie... nie czekali d�ugo, siedz�c bezpiecznie w samolocie, z za�adowanym baga�em.
Bren mia� ze sob� tylko w�asny komputer, urz�dzenie zawieraj�ce informacje, dla zdobycia kt�rych pewne ugrupowania mog�yby posun�� si� do zab�jstwa. �egnaj�c si�, postawi� go na ziemi. Odosobnienie mog�o oznacza� rodzinne po�egnania w obskurnym, nagim magazynie, za to mo�na by�o je odby� na osobno�ci: matczyne �zy i braterskie u�ciski po kr�tkiej wizycie z okazji Dnia Niepodleg�o�ci, nie maj�cej nic wsp�lnego z rodzinnymi zobowi�zaniami, a b�d�cej raczej czterodniowym ci�giem oficjalnych spotka�, zako�czonym noclegiem u matki na dzie� przed �wi�tem.
Po drodze z ludzkiej enklawy - Bren przyjecha� prywatnym samochodem i nie musia� i�� szpalerem kamer program�w informacyjnych - zmieni� swobodne wyspiarskie ubranie na buty z cholewkami do �ydek i atewski dworski kaftan zapinany na liczne guziki. Bez niczyjej pomocy zapl�t� w�osy w porz�dny, ciasny warkocz, zwisaj�cy dok�adnie - jak mia� nadziej� - mi�dzy �opatkami, w kt�ry najstaranniej jak potrafi� wpl�t� bia�� wst��k� oznaczaj�c� urz�d paidhiego. Rano przepad�a mu chyba w przewodzie grzewczym go�cinnego pokoju matki spinka od mankietu; Bren by� prawie pewien, �e wpad�a do przewodu, ale nie mia� czasu, by zdj�� kratk� i poszuka� zguby. Matka uraczy�a go wystawnym domowym �niadaniem - by�a to jej namiastka �wi�ta - i Bren po prostu musia� usi��� i sp�dzi� z ni� cho� t� odrobin� czasu.
Zapi�� mankiet na po�yczon� szpilk�, kt�rej podczas po�egnalnego u�cisku stara� si� nie wbi� w rami� brata.
- Trzymaj si� - powiedzia� Toby, a matka, co by�o do przewidzenia, dorzuci�a:
- Mo�e by� zosta� jeszcze kilka dni.
- Nie mog�, mamo.
- M�g�by� za�atwi� sobie jak�� inn� prac� - m�wi�c to, wyprostowa�a mu ko�nierz. Bren mia� trzydzie�ci lat i prawdopodobnie trzeba mu by�o wyprostowa� ko�nierz. - M�g�by� porozmawia� z Tabinim. Przynajmniej za�atwi� jak�� porz�dn� ��czno�� telefoniczn�.
Tabini-aiji by� tylko przyw�dc� cywilizowanego �wiata, najpot�niejszym przyw�dc� na planecie i prawdopodobnie poza ni�. �Porz�dna ��czno�� telefoniczna� w poj�ciu matki Brena oznacza�a przyjmowanie telefon�w w mospheiranie zamiast w ragi i przepuszczanie przez atewskie zabezpieczenia o ka�dej porze dnia i nocy - to by wystarczy�o. Fakt, �e na pok�adzie samolotu jest czworo dyplomat�w i ma miejsce trudna sytuacja, nie istnia� w jej wykresie wszech�wiata. Za chwil� za��da, by Bren poszed� do fryzjera.
- Masz pager, mamo. - Da� go jej na urodziny podczas ostatniej wizyty. - Pokaza�em ci...
- To nie to samo. A gdybym mia�a atak i nie mog�a si� pos�u�y� tym twoim pagerem? Nie jestem coraz m�odsza.
- Gdyby� nie mog�a u�y� pagera, to nie skorzysta�by� te� z telefonu. Po prostu m�w do niego. Jest automatyczny, to ostatni krzyk techniki.
- Ciekawe czyjej?
- Mospheirskiej. Kupi�em go tu, na wyspie.
- Nie wiadomo, dok�d nadaje. Ani kto go s�ucha. A wyprodukowali go atevi. Oni robi� wszystko.
- Ja wiem, kto s�ucha - powiedzia� Bren i spr�bowa� u�agodzi� matk� u�ciskiem. By�a sztywna i opiera�a si�.
- Strza�y po nocy - mrukn�a, nie bez racji. - Farba na moim domu.
To by�o kilka lat temu, ale Bren nie m�g� jej wini� za to, �e ona wini jego.
Do akcji wkroczy� Toby, stosuj�c taktyk� odwracania uwagi. Po�o�y� r�k� na ramieniu matki, podaj�c Brenowi r�wnocze�nie praw� d�o� do u�ci�ni�cia, i zrobi� mu przej�cie do czerwonego dywanu.
- Na razie - powiedzia� Toby. - Id� ju�.
By�o to do�� g�adkie i prawie si� uda�o.
Zza posterunku ochrony dobieg� jednak dziki okrzyk:
- Bren! - Na beton wbieg�a kobieta w furkocz�cej bieli oraz delikatnych ��tych pantoflach, nie przeznaczonych do lekkoatletycznych wyczyn�w.
Barb - by�a sympatia Brena, kt�rej przez ostatnie cztery dni skutecznie unika� i kt�ra przesy�a�a mu wiadomo�ci g�osowe, starannie przez niego kasowane.
Barb - z kt�r� omal si� nie o�eni�.
Podczas tej, poprzedniej i jeszcze wcze�niejszej wizyty nie pojawi�a si�, chocia� jego matka za ka�dym razem o niej m�wi�a: Barb zrobi�a to, Barb zrobi�a tamto; Barb robi�a dla niej sprawunki i za�atwia�a r�ne sprawy.
Barb, m�atka, prawie zameldowa�a si� na sta�e w mieszkaniu matki Brena, a jednak nie uda�o si� jej z nim spotka�... nie �eby rozg�asza� swoj� wizyt� czy cho�by uprzedzi� matk� o planowanym noclegu. By� pewien, �e Barb stara�a si� z nim skontaktowa�. Tyle �e podczas tych odwiedzin dwa razy �w�a�nie si� z ni� rozmin���. Nie wiedzia�, sk�d ten jej nag�y up�r. Pomy�la�, �e mo�e nie powinien kasowa� tych wiadomo�ci g�osowych.
A teraz dosta�a si� na teren odpraw - Bren m�g�by si� za�o�y�, �e dzi�ki karcie jej m�a, kt�ry by� facetem na wysokim stanowisku.
- Barbie - odezwa�a si� z mi�o�ci� matka Brena.
- Id� - ponagli� go p�g�osem brat. Cokolwiek si� dzia�o, Toby by� w tym zorientowany.
- Termin wyznaczony przez ochron� - rzek� Bren, z zastyg�ym na ustach u�miechem. - Musz� i��. Czekaj� na mnie w samolocie. Mamo. Toby. Barb. - Wyci�gn�� r�k�. - Mi�o ci� widzie�. �adnie z twojej strony, �e opiekujesz si� mam�.
- Bren, do cholery! - Barb rzuci�a mu si� w ramiona. Nie chc�c okaza� si� gburem, Bren musia� j� u�cisn��, chocia� uczyni� to z rezerw�. - Wiem, �e jeste� na mnie z�y - mrukn�a mu w koszul�.
- Nie jestem z�y, Barb. - Rozmy�lnie zrobi� najobrzydliwsz� rzecz, jak� potrafi� wymy�li�: uni�s� twarz, b�d�cej na kraw�dzi p�aczu Barb, i uca�owa� j�... w policzek. - Ja si� ciesz�. Ciesz� si�, �e jeste� szcz�liwa. Nie zmieniaj tego.
- Nie jestem szcz�liwa! - Chwyci�a go za klap� kaftana, zarzuci�a mu r�k� na kark i mocno uca�owa�a w usta. Bierny op�r nie wystarcza�, by potrafi� si� oprze�... Pocz�tkowo. Po chwili, ku swemu ponuremu zmartwieniu, Bren stwierdzi�, �e w og�le nie reaguje. Poca�unki Barb nie by�y mu obce - ca�ymi latami za nimi t�skni�. Jej usta chcia�y, usi�owa�y rozgrza� jego wargi... ale nic si� nie sta�o.
By� zaniepokojony. Opu�ci� go gniew; Bren zacz�� �a�owa� Barb i troch� si� niepokoi� o siebie. Ze wzgl�du na dawne czasy pr�bowa� zatuszowa� jej skr�powanie poca�unkiem - nawet nami�tnym poca�unkiem, czu�ym... O ile jeszcze pami�ta�, jak to si� robi.
Lecz mi�dzy nimi wci�� nic si� nie dzia�o - a przynajmniej nic nie dzia�o si� z nim.
Barb cofn�a si�, �widruj�c go zaskoczonym, zaniepokojonym wzrokiem. Odwzajemni� jej spojrzenie, zastanawiaj�c si�, co wie albo dlaczego jego ludzkie cia�o nie zareagowa�o na drugiego cz�owieka, dlaczego nie rozgrza�o si�, nie odpowiedzia�o. Feromony znajdowa�y si� na swoim miejscu - by�y to dawne perfumy, zapach Barb i ca�ej Mospheiry, znajomy dla nosa przyzwyczajonego do kontynentu.
Nie by�o natomiast zainteresowania. Nie da�o si� go wskrzesi�. Up�yn�o zbyt wiele czasu. Za du�o przeprosin.
I przez t� jedn� kr�tk� chwil� Bren sta�, patrz�c w twarz kobiety, kt�r� tu� przed roz�amem chcia� po�lubi�... kobiety, kt�ra w trudnych chwilach walczy�a u jego boku i ryzykowa�a swoje �ycie - po czym wysz�a za spokojnego, wysoko postawionego technika imieniem Paul, wol�c schroni� si� za jego tarcz�.
Czy Bren m�g� j� za to wini�?
Bior�c to na zimno, w�a�ciwie nie. Ale jego niepok�j o siebie przerodzi� si� w gniew na ni�. Nie chodzi�o o �lub; gniew budzi�a ca�a kampania Barb o odzyskanie go i to, �e w tym celu opiekowa�a si� jego matk�, za�atwia�a jej sprawy.
Pierwszym na wp� u�wiadomionym pytaniem by�o: Co do diab�a Barb sobie wyobra�a? Po co teraz przysz�a? Dlaczego zaleca si� do jego matki, na lito�� bosk�?
Patrz�c jej w twarz, tak naprawd� nie zna� odpowiedzi na te pytania. Jedna samotna kobieta zaprzyja�niaj�ca si� z drug� samotn� kobiet�. Jedna kobieta nie maj�ca szcz�cia w mi�o�ci przekracza granice pokoleniowe, by znale�� bratni� dusz�, co� jak najbardziej zbli�onego do mi�o�ci?
Bren odsun�� si� od jakby sparali�owanej Barb, mierz�cej go d�ugim, niedowierzaj�cym spojrzeniem... z p�on�c� twarz� u�ciska� Toby�ego i matk�, wyszepta� co� na po�egnanie, chwyci� komputer i ze spuszczon� g�ow� ruszy� po dywanie do samolotu, nie odrywaj�c wzroku od czerwiem pod stopami.
- Bren! - zawo�a�a za nim Barb. Ze z�o�ci�. Tak, do cholery, ze z�o�ci�. Teraz by�a z�a. Jego nerwy zna�y ten g�os i ze wzgl�du na nich oboje mia� nadziej�, �e Barb rzeczywi�cie jest z�a... na tyle z�a, by dalej prowadzi� w�asne �ycie. Na tyle z�a, by si� rozwie�� ze swoim nowym m�em albo si� ustatkowa� i �y� zgodnie z tym, co wybra�a przed trzema laty - na tyle z�a, by zrobi� co� w kierunku w�asnej przysz�o�ci. Ale bez wzgl�du na to, co wybierze, nie b�dzie to ju� jego wyb�r. Ani odpowiedzialno�� jego matki.
Nie mog� podj�� wsp�lnego �ycia od miejsca, w kt�rym je przerwali. Nie chodzi�o tylko o to, �e Barb wysz�a za m��. Chodzi�o o to, �e on ju� nie jest tym Brenem Cameronem, kt�rego zna�a Barb. Wtedy by� autorem s�ownik�w i t�umaczem... do chwili gdy jego �ycie eksplodowa�o i sprowadzi�o na ni� niebezpiecze�stwo, przed kt�rym uda�o si� jej uciec. Nie m�g� ju� wr�ci� do tej bezpiecznej anonimowo�ci. Nie m�g� przyj�� marze� swojej matki, a tak�e Barb, �e ta anonimowo�� jeszcze kiedykolwiek powr�ci. Istnia� pow�d tej konkretnej izolacji.
Poza tym wiele z tego co ludzkie nie le�a�o ju� w ramach jego wyboru. Straci� wszystkich na wyspie; w�a�nie mia� straci� jedynego ludzkiego towarzysza na kontynencie. Nie by� z tego zadowolony, lecz owego wyboru dokona�y w�adze o wiele wy�sze od niego.
Po metalowych stopniach wspi�� si� do luku odrzutowca, wci�� nie ogl�daj�c si� za siebie, nie chc�c da� Barb cienia zach�ty - nawet je�li oznacza�o to, �e nie spojrzy ani na brata ani na matk�. Jej zdrowie naprawd� szwankowa�o. Mia� powody, by si� o ni� martwi�. Z jego powodu gro�ono �mierci� Toby�emu i jego rodzinie. Barb te� stanowi�a cel... i wiedzia�a o tym. Teraz sytuacja si� zmieni�a, a ona nie potrafi�a si� odczepi�.
Matka i brat przyje�d�ali w odwiedziny na kontynent. Barb natomiast nie mog�a otrzyma� wymaganego zezwolenia - bez wzgl�du na wielkie wp�ywy jej m�a - poniewa� wydanie wizy zale�a�o od rz�du atewskiego, a nie stanowiska Paula w rz�dzie ludzkim.
Niew�tpliwie to te� j� z�o�ci�o. Barb nie by�a przyzwyczajona do odmownych odpowiedzi. Nie znosi�a s�owa �nie�. Postanowi�a te� nie s�ysze� sformu�owania �wszystko sko�czone�. �Sypiam regularnie z kim� innym� nijak nie mie�ci�o si� w zakresie jej pojmowania. Gdyby wiedzia�a, �e ten kto� nie jest cz�owiekiem, mo�e mog�oby to jako� wp�yn�� na jej determinacj�.
Bren mia� jednak cholern� nadziej�, �e nie wie nawet jego brat... a ju� na pewno nie Barb, bo zaraz potem dowiedzia�aby si� jego matka, a nast�pnie ca�a wyspa.
- Panie Cameron - powita� go na pok�adzie ludzki steward i wzi�� od paidhiego paradny kaftan.
Zdejmuj�c go, Bren rozejrza� si� po ciasnym wn�trzu luksusowego odrzutowca. Modu� pasa�erski, kt�rego u�ywa� w samolocie kursuj�cym dotychczas na tej trasie, zawsze by� umieszczany w kad�ubie - tu� przed suszonym grochem i �wie�ymi kwiatami; lecz ten smuk�y produkt Zak�ad�w Kosmicznych Patinandi, samolot aijiego, mia� zamiast chodnika gobelin, a tapicerk� zdobi�y atewskie hafty. Kiedy nie wozi� paidhiego nad cie�nin�, s�u�y� personelowi i go�ciom aijiego do transkontynentalnych podr�y... a siedzenia i wyposa�enie by�y zrobione na atewsk� miar�.
Dlatego czworo mospheirskich dyplomat�w wygl�da�o jak dziesi�cioletnie dzieci siedz�ce w ogromnych fotelach, ustawionych wok� niskiego - w por�wnaniu z siedzeniami - stolika i s�cz�ce z atewskiego szk�a mospheirskie napoje alkoholowe.
Je�li nie b�d� si� pilnowa�, wytocz� si� z samolotu.
Bren zosta� poinformowany, kto jest kim w tej grupie; dwoje z czworga uczestnik�w misji pozna� ju� wcze�niej: Ben Feldman by� szczup�ym, w�t�ym i �ysiej�cym m�odzie�cem z tworz�cymi si� zakolami, a Kate Shugart, kobieta z kr�tko obci�tymi, matowymi br�zowymi w�osami, spi�tymi spink�, szkoli�a si� do obj�cia stanowiska Brena, ale przesta�o ono istnie� i Shugart nie zdoby�a potrzebnych kwalifikacji. Ta dw�jka starych wyjadaczy w Biurze Spraw Zagranicznych to byli ludzie Shawna Tyersa. Kiedy Bren pracowa� dla Biura, m�g� powierzy� Shawnowi �ycie.
Jednak pozosta�ej dw�jce...
Podszed� do grupy, wci�� czuj�c na ustach smak poca�unku Barb, a w �o��dku ci�ar obfitego �niadania. Instrukcje Shawna zamkn�y si� jedynie w przypomnieniu Brenowi, �e Mospheira zg�osi�a ch�� lotu w kosmos, i oznajmieniu, �e aiji w Shejidan niespodziewanie udzieli� zezwolenia na t� misj�. Ludzie nie mieli innego wyboru jak natychmiast je wykorzysta�.
Shawn powiedzia� te�, �e, co wi�cej, stacja znajduj�ca si� na orbicie w�a�nie odwo�a�a swojego drugiego i ostatniego przedstawiciela, kt�ry mia� polecie� najbli�szym rejsem. Decyzja ta g��boko wp�ynie na prac� Brena.
Tabini za� na to wszystko zezwoli�.
By� to jeden wielki, irytuj�cy ba�agan, a Shawn nie m�g� ju� udziela� Brenowi pe�nych informacji. S�u�yli r�nym rz�dom. M�g� tylko powiedzie�, �e kiedy aiji wyda� zgod�, kt�rej spodziewali si� za jaki� rok, to mospheirski rz�d nie zamierza� odm�wi� jej przyj�cia...
Mospheiranie nigdy nie rozumieli, jak szybko potrafi dzia�a� aiji, kiedy zechce.
Pytanie tylko, dlaczego aiji tego chce.
Prom by� jeszcze w fazie test�w; obci��enie do rzeczonego testu zosta�o ustalone i obliczone do ostatniej drobiny... tylko atevi w pe�ni rozumieli, jaki zam�t oznacza�a taka zmiana. By�o to niewygodne, owszem, ale, co wa�niejsze, g��boko niepokoj�ce dla os�b, kt�rych kultura obraca si� wok� pomy�lnych skojarze� numerycznych. Zmiana jednego kilograma �adunku mog�a poci�gn�� za sob� konieczno�� przemodelowania ca�ej misji.
�ciskanie w �o��dku Brena spowodowa� nie tylko manewr Barb.
Wyobra�a� sobie, jak pan Brominandi przemawia w legislaturze: Niech g�upi ludzie nadstawiaj� karku w promie, kt�ry odby� tylko cztery loty. Mospheiranie nagle oznajmili, �e chc� miejsc, tylko miejsc, nie b�d� mieli �adnego du�ego baga�u, tak powiedzia� Shawn, �adnej du�ej dodatkowej masy... niech prom we�mie do�� paliwa. To �aden problem. Nie trzeba niczego przelicza�, o, nie, nic podobnego.
Bren by� przera�ony. W�ciek�y. To jest jego prom, do cholery, i nawet mo�liwo�� jakiego� potkni�cia i utraty promu mrozi�a mu krew w �y�ach. Bo�e, ca�y program nara�ony na nieobliczalne ryzyko. I z jakiego powodu?
A Tabini zezwoli� na ten lot?
Lecz ludzie znajduj�cy si� na orbicie odwo�ali swoich t�umaczy do domu, najpierw z Mospheiry, co nie zaniepokoi�o nikogo na kontynencie. Spodziewano si� tego, cho� nie tak szybko.
A kiedy przed nast�pnym kursem jedynego istniej�cego promu kosmicznego, przed tym w�a�nie ostatnim lotem, przys�ali na d� wy�szego przedstawiciela stacji, maj�cego zast�pi� - jak za�o�yli z Tabinim - Yoland� Mercheson jako paidhiego mi�dzy lud�mi, te� si� tym nie przej�li.
Kiedy jednak Shawn tak niewinnie oznajmi�, �e stacja odwo�a�a do domu jedynego innego cz�owieka znajduj�cego si� na kontynencie, jedynego cz�owieka, z kt�rym Bren utrzymywa� regularne kontakty i kt�ry mia� teraz wr�ci� na statek... fakt dokonany. �adnych negocjacji, �adnej pro�by, �adnego ust�pstwa na rzecz protoko�u czy plan�w Brena...
To ju� stanowi�o pow�d do niepokoju.
Gdyby Bren dowiedzia� si� o tej zmianie plan�w, kiedy prom wyl�dowa� i nieoczekiwanie wyplu� z siebie na ziemi� kontynentu rzeczonego wy�szego przedstawiciela, mo�e m�g�by zaj�� si� tymi niepokojami. Zamiast tego zosta� wys�any na Mospheir�, by dostarczy� owego starszego przedstawiciela stacji, niejakiego Trenta Cope�a, do prze�o�onych Shawna, a teraz o rych�ym odje�dzie Jase�a musia� dowiadywa� si� od by�ego kolegi, kt�ry nie mia� poj�cia, jak� bomb� na niego spuszcza.
Yolanda odwo�ana na stacj�. Teraz bez zapowiedzi wyje�d�a Jase...
A Tabini pozwoli� ludzkiej misji uda� si� na orbit� i zaj�� sytuacj� na stacji, zanim mogli tam polecie� przedstawiciele Tabiniego?
Bren by� wi�cej ni� przera�ony. By� w�ciek�y. I kiedy wszed� do samolotu, roztrz�siony po spotkaniu z Barb, na widok ludzkich u�miech�w zawrza�a w nim �lepa furia. Przyjazne powitania by�ych m�odszych pracownik�w Biura Spraw Zagranicznych gra�y mu na nerwach, a dwoje starszych pracownik�w Biur Nauki i Handlu, co do pochodzenia kt�rych mia� g��bokie w�tpliwo�ci, tylko przepe�nia�o dzban.
Cholernie dobrze wiedzia�, co my�li si� na wyspie: Mercheson polecia�a na g�r� z raportem, jaki mog�a sporz�dzi� po swoim pobycie na planecie, a rz�d wyspy zacz�� si� denerwowa� tym, co zechce o nim przekaza�... i s�usznie, wzi�wszy pod uwag�, �e pewni nieroztropni durnie na Mospheirze zacz�li do siebie strzela� w jej obecno�ci.
Ludzki rz�d zosta� zmieniony przed trzema laty - pozbyto si� George�a Barrulina i jego kumpli, a na stanowisko prezydenta wyniesiono Hamptona Duranta... poniek�d posprz�ta� w domu. Mercheson uciek�a na kr�tko z wyspy na rz�dzony przez atevich kontynent, czuj�c, �e w�r�d ludzi jej �ycie jest w niebezpiecze�stwie. Kiedy polityczny kurz osiad�, wr�ci�a do swojej pracy... i od miesi�ca znajdowa�a si� na orbicie, wyjawiaj�c Gildii Pilot�w wszystkie grzechy wyspy.
To w�a�nie stanowi�o pow�d istnienia promu: statek, kt�ry przywi�z� na t� planet� przodk�w Brena, odlecia�, zagin�� na par�set lat, po czym wr�ci�, zastaj�c stacj� kosmiczn� w odstawce, robotnik�w zmienionych w kolonist�w na planecie, a gatunek b�d�cy w�a�cicielem planety mniej wi�cej panuj�cy nad sytuacj�, mimo z�udze� wyspy, �e ludzie s� ras� wy�sz�. Przegrali oni wojn� na planecie, zgodzili si� na stopniowe przekazywanie techniki, by nie zak��ci� gospodarki �wiatowej, i nigdy w�a�ciwie nie poj�li faktu, �e przekazanie wiedzy informatycznej matematycznie uzdolnionym atevim wypu�ci�o d�ina z lampy. Ludzie na Mospheirze nie byli najbardziej zaawansowanymi technicznie istotami na planecie... ju� nie.
Ten techniczny transfer, ca�e jego dwie�cie lat, w�a�nie si� ko�czy�, je�li chodzi o przekazywanie techniki z Mospheiry atewskiemu rz�dowi w Shejidan. Teraz jedyni ludzie, kt�rzy mogli czegokolwiek nauczy� atevich. znajdowali si� na orbicie; by�a to za�oga wracaj�cego statku... Gildia Pilot�w i rz�d atewski zwr�ci�y na nich uwag�. W wyniku tego paidhi, ludzki t�umacz atevich, obecnie niejaki Bren Cameron, straci� prac� jako urz�dnik mospheirskiego Biura Spraw Zagranicznych; t�umaczami w nowym porz�dku spraw byli paidhiin Bren Cameron, Yolanda Mercheson i Jase Graham, jako przedstawiciele atewskiego rz�du i Gildii Pilot�w.
A teraz statek, jakby nie�wiadom wysoko specjalistycznej natury tego stanowiska, odwo�a� swoich oboje do�wiadczonych paidhiin, wys�a� na d� nowego cz�owieka, kt�ry nie potrafi� utrzyma� po�ywienia w �o��dku, natomiast Bren siedzia� w samolocie z niespodziewan� ludzk� delegacj� udaj�c� si� na orbit� jego promem.
Kiedy bez ogr�dek zapyta� zawsze wiarygodnego Shawna Tyersa, dlaczego rzucili si� wykona� ten nag�y rozkaz z Mospheiry, Shawn udzieli� wykr�tnej odpowiedzi:
- Ludzie s� nerwowi. Przeci�tni ludzie s� nerwowi. Odwo�ano Mercheson.
Cz�owiek m�g� si� za�o�y�, �e s� nerwowi.
- Panie Cameron. - Ben Feldman, m�czyzna w jego wieku, wsta� z fotela, by przywita� go podaniem r�ki. - Ju� si� kiedy� poznali�my.
Bren chcia� ich wszystkich udusi�. Dyplomaci nie mieli jednak takiego luksusu. Zamiast tego u�miechn�� si�.
- Bren, je�li �aska. Ben, Katherine...
- Kate. - Kate wsta�a i poda�a Brenowi r�k�.
- Tom Lund - przedstawi� si�, wstaj�c, t�gi, siwow�osy m�czyzna.
- Ginny Kroger, z Nauki. Doktor Ginny Kroger. Mi�o mi pana pozna� - powiedzia�a siwow�osa kobieta o d�ugim nosie.
Virginia Kroger. Z Nauki. Bren zna� to nazwisko, dopasowa� do niego twarz - jedna ze starej gwardii. I Tom Lund z Handlu... to by� departament rz�dowy nieco zbyt blisko zwi�zany z Gaylordem Hanksem i Georgem Barrulinem, kt�rych wp�ywy trzy lata temu niemal przywiod�y �wiat do wojny. To dzi�ki ich b�yskotliwemu zarz�dzaniu Mospheira wynajmowa�a miejsca w atewskim promie... oraz dzi�ki faktowi, �e kilka miliard�w lat geologicznego czasu nie umie�ci�o tytanu, aluminium, �elaza oraz dziesi�tk�w innych potrzebnych substancji w zasi�gu mieszka�c�w wyspy, na kt�rej przodkowie obecnego aijiego osadzili ludzkich kolonist�w.
- To wielka niespodzianka - rzek� Bren. - Co spowodowa�o ten nag�y po�piech?
- Aiji - odpar� Lund, siadaj�c wraz z pozosta�ymi. - Wyda� wizy bez �adnego uprzedzenia. Dowiedzieli�my si�... byli�my gotowi, cho� si� tego nie spodziewali�my.
- Co, przepraszam za obcesowo��... - Brena ogarn�a na moment rozpacz, jako �e dostrzeg� bardzo nieprzyjemn� sytuacj�, rozwijaj�c� si� na jak dot�d prostej drodze �wiata ku przysz�o�ci. - Co spodziewacie si� uzyska� tam na g�rze?
To on, maj�c trzydzie�ci lat, by� tu wytrawnym dyplomat�. Ludzie, z kt�rymi mia� do czynienia, i tych dwoje, kt�rych w�osy przypr�szy�a siwizna, byli kompletnymi nowicjuszami w tej dziedzinie. Na przestrzeni dwustu lat tylko on z ca�ej Mospheiry prowadzi� negocjacje z zagraniczn� pot�g�. Od samego pocz�tku mospheiranie nie przedstawiali sob� idea�u rozs�dku w stosunkach mi�dzynarodowych... a teraz ze swoim brakiem rozeznania rzucaj� si� mi�dzy dwie uzbrojone pot�gi, kontakty mi�dzy kt�rymi by�y jak dot�d do�� dobre i bez konflikt�w.
I robi� to w chwili, gdy ta druga uzbrojona pot�ga bez wyja�nienia wycofa�a swoich dyplomat�w.
Bren zachowywa� przyjemn� min�, cho� ca�a ta sytuacja nim wstrz�sn�a. Nie mia� najmniejszego zamiaru zrywa� spotkania z lud�mi, kt�rzy, o czym by� g��boko przekonany, zrobi� co w ich mocy, by oszuka� atevich oraz Gildi� Pilot�w. Wiedzia�, �e nie jest to bardzo przyjazne pytanie, ale je zada�:
- To pr�ba czy zamierzacie robi� tam w g�rze co� konkretnego?
- S�ucham? - spyta� zak�opotany Lund.
- Powa�ne i trze�we pytanie. Martwi� si�. Czy ten po�piech ma jakie� uzasadnienie?
Zobaczy� w skierowanych na siebie oczach przeb�yski my�li... na pewno wspomnienia, �e chocia� rozmawiaj� z cz�owiekiem i s� z nim po imieniu, on ju� nie pracuje dla Biura Spraw Zagranicznych... �e rozmawiaj� praktycznie z przedstawicielem aijiego. Aiji w�a�nie udzieli� im zezwolenia na lot, ale mo�e je cofn��.
- To decyzja pa�skiego rz�du - oznajmi�a, pochylaj�c si�, Ginny Kroger. - My przedstawili�my pro�b�. Wczoraj otrzymali�my wiadomo��, �e zosta�a spe�niona. Bior�c pod uwag� pana w�asn� rad�, panie Cameron, staramy si� wsp�pracowa�. Chyba pan to doradza�?
Nie m�g� zaprzeczy�, wi�c z trudem si� opanowa�.
- Nie zaprzeczam - rzek�.
A zatem to dzie�o raczej Tabini-aijiego, nie ich. W�adca dominuj�cej cywilizacji �wiata w�a�nie zareagowa� na posuni�cie Gildii Pilot�w, kt�ra kolejno wezwa�a swoich ambasador�w na konsultacje, i wys�a� nie swoich przedstawicieli, lecz zupe�nie dzik� kart�... garstk� specjalist�w z Mospheiry, dwoje z wie�y z ko�ci s�oniowej Uniwersytetu i Departamentu Stanu, a tak�e dwoje starych wyjadaczy w dziedzinie wyspiarskich intryg.
Bo�e, pomy�la� Bren, zaniepokojony rodz�cymi si� mo�liwo�ciami, i zapi�� pas.
- To w takim razie rozumiem, co robi - stwierdzi�.
- Naprawd�? - zdziwi� si� Lund. - A wi�c wyprzedza pan wszystkich w Departamencie Stanu.
- Atevi czasem spe�niaj� zuchwa�e pro�by... tylko po to, by obserwowa� wynik, nawet w powa�nych sprawach. Rzut ko��mi, mo�na by powiedzie�. Patrz�, dok�d si� potocz�.
Zerkn�� na dwoje t�umaczy, poszukuj�c jakichkolwiek oznak zrozumienia, i zaniepokoi� si�, �e tylko Feldman za�apa�, i� mo�e to by� test ludzkich zamiar�w; mo�e jednak Shugart �wiczy�a ten inny atewski zwyczaj - tajemniczo��.
- Przys�ali�cie pro�b� o zezwolenie na lot. - Do g�osu Brena wkrad�a si� oskar�ycielska nuta. - Ja jej nie otrzyma�em.
Odpowied� i potwierdzenie zgody na misj� wysz�y z Mospheiry prawie na pewno w j�zyku ragi, przet�umaczone przez jakiego� ni�szego funkcjonariusza, co by�o sprzeczne z polityk� Biura Spraw Zagranicznych, a Bren wiedzia�, �e tak� wiadomo�� musia�a zaakceptowa� Sonja Podesta, jego dawna przyjaci�ka, obecnie kieruj�ca Biurem... A mo�e pozwoli�a tej wiadomo�ci prze�lizn�� si� bokiem.
Jednak czy to mo�liwe pod nosem Shawna, jej prze�o�onego w Departamencie Stanu? Shawna, kt�ry w�a�nie zako�czy� spotkanie z Brenem?
My�l o tym, �e Shawn m�g�by rozmy�lnie pr�bowa� pomin�� Brena i k�ama� mu w �ywe oczy, nie by�a przyjemna.
- Rozmin�� si� pan z wiadomo�ci�. - Lund sprawia� wra�enie, �e bardzo chce rozmy� podejrzenia Brena. - Nie mieli�my poj�cia, �e jest pan ju� w drodze na wysp�.
- Rzeczywi�cie, rozmin��em si� z wiadomo�ci�. To, jak dotar�a na miejsce bez mojej wiedzy, jest inn� spraw�.
- Je�li zasz�o co� niezgodnego z normaln� procedur� - rzek� Lund - z ca�� pewno�ci� nie by�o zamierzone.
- Z waszej strony zapewne nie.
- Na wy�szym poziomie - wtr�ci�a Kroger. - Drobiazgowo przestrzegamy um�w. Nie mieli�my poj�cia, �e pod pa�sk� nieobecno�� pro�ba przechodzi�a przez pana biuro. Nie spodziewali�my si� takiego rozwoju wypadk�w.
Pro�ba zosta�a przechwycona na kontynencie przez kogo�, kto mia� dost�p do jego wiadomo�ci, co oznacza�o tylko atewsk� Gildi� Pos�a�c�w albo jego personel...
Ewentualnie ochron� Tabiniego.
A niewczesna, szale�cza pro�ba skierowana do Tabiniego, zosta�a spe�niona.
Bren �a�owa�, �e zjad� tak obfite �niadanie. Szperanie pod kratk�... Kiedy Bren siada�, wyra�nie by�o wida�, �e nie ma jednej spinki do mankietu. Przedstawiciel aijiego pod �adnym wzgl�dem nie by� w najlepszej formie. Otrzyma� cios od by�ych przyjaci� w Departamencie Stanu, od prezydenta Mospheiry, kt�ry podobno jest przy zdrowych zmys�ach; a teraz dowiedzia� si�, �e by� mo�e istnieje przeciek w Gildii Pos�a�c�w... organizacji nie sk�adaj�cej si� z jego najlepszych przyjaci� na kontynencie, nie zawsze lojalnej wzgl�dem Tabiniego. To mog�o si� sta� przera�aj�cym problemem.
Lecz efekty przeciek�w w Gildii z pewno�ci� nie zyskiwa�y aprobaty aijiego, chyba �e wiadomo�� sta�a si� tak powszechna, �e dla zachowania twarzy trzeba by�o udzieli� zgody. Bren nie wiedzia�, co go spotka po wyl�dowaniu. Bardzo prawdopodobne, �e kryzys rz�dowy.
Nieufno�� wzgl�dem Gildii Pos�a�c�w zniech�ci�a go do pr�by nawi�zania kontaktu telefonicznego.
Luk zamkni�to przed chwil�, co nie zosta�o zauwa�one podczas wymiany zda�. Samolot zacz�� odko�owywa� od budynku. Weso�o�� zasilona alkoholem nieco przycich�a, a oni nie znajdowali si� nawet na pasie startowym.
- No c� - powiedzia� Bren, postanowiwszy, �e da si� ug�aska�, przynajmniej pozornie - rozumiem. Przepraszam, �e tak si� zdenerwowa�em. Sytuacja jest jednak niezwykle delikatna. Gildia Pilot�w odwo�a�a Mercheson, a teraz Jase�a Grahama, nie uprzedzaj�c aijiego. M�g� uzna�, �e wys�anie was na g�r� jest odp�aceniem pi�knym za nadobne.
To wywo�a�o chwil� namys�u u bardziej do�wiadczonych uczestnik�w misji.
- Atevi znajduj� si� pod du�� presj� - odezwa�a si� bardzo cicho Kate Shugart, wyst�puj�ca w roli zaledwie t�umaczki. Troje z pi�ciorga ludzi znajduj�cych si� na pok�adzie samolotu instynktownie wiedzia�o, jak ryzykowne jest wpuszczanie do systemu �le przygotowanych wiadomo�ci. - To wielka zmiana po tym, jak zaledwie przed kilku laty dyskutowali�my nad zaawansowanymi technologiami komputerowymi.
Jednocze�nie starannie badaj�c tkank� spo�eczn�, by mie� pewno��, �e to, co przekazuj� w r�ce atevich, nie wywo�a wojny albo nie rozbije atewskiego spo�ecze�stwa. Atevi sami wynale�li kolej �elazn�; ludzie ostatnio wprowadzili kulturowo niebezpieczne poj�cia szybkiej obs�ugi kulinarnej i rozrywki w telewizji, usi�uj�c nie doprowadzi� do wybuchu drugiej wojny atewsko-ludzkiej.
A teraz pojawi�a si� wiedza rakietowa. Oraz doniesienia o kontakcie z jakim� gatunkiem poza granicami uk�adu s�onecznego, zaawansowanym technicznie i wrogim. Gildia Pilot�w wr�ci�a z podkulonym ogonem do domu, z k�opotami czaj�cymi si� tu� za horyzontem... a �wiat nie bra� ju� udzia�u w kosmicznym wy�cigu do orbity i starej, rozpadaj�cej si� stacji, lecz w zmaganiach o dominacje w podejmowaniu decyzji i o prze�ycie... z ras� sprowokowan� w jaki� spos�b przez Gildi� Pilot�w.
Nie by�a to przed trzema laty przyjemna porcja wiadomo�ci dla �wiata.
Atevi, kt�rzy nie sprzyjali powszechnie technicznemu importowi, musieli nagle przej�� w�adze nad w�asn� planet� albo usun�� si� na rzecz ludzi mieszkaj�cych na Mospheirze oraz ludzkiej Gildii Pilot�w; obie te grupy dzieli�a historyczna animozja i nie by�y one zgodne z atevimi.
Atevi, by mogli przej�� w�adz�, musieli zbudowa� pojazd relacji ziemia-kosmos, na podstawie plan�w dostarczonych przez Gildi� Pilot�w, i dostosowa� do tego wyczynu ca�� swoj� gospodark�, materia�oznawstwo i przemys�.
To nie by�o mo�liwe dla ludzi. Gdyby atevi nie stworzyli cywilizacji obejmuj�cej ca�y kontynent, b�d�cej na dodatek monarchi� konstytucyjn�, i nie budowali ju� rakiet, �adn� miar� by tego nie dokonali... a ju� na pewno nie za �ycia Brena. Wystarczy por�wna� wysi�ki mospheiran, kt�rzy narzekali na ulgi podatkowe dla ich jedynych zak�ad�w lotniczych i kt�rzy pozwolili im upa��. Teraz kupowali samoloty w atewskich zak�adach i musieli p�aci� za miejsca na atewskim promie orbitalnym.
Bren wiedzia�, ile Tabini im liczy, a obywatele nie poczuli jeszcze podatkowego uk�szenia.
- Je�li prom zawiedzie - zauwa�y� cicho Bren, kiedy samolot skr�ci� na pas startowy i nabra� pr�dko�ci - je�li prom b�dzie mia� jakikolwiek powa�ny problem, to wybuchnie kolejna Wojna L�dowania. Nie powinna, ale wybuchnie. Wybuchnie. Jest to sta�e zagro�enie. Przepraszam za to �ledztwo; ja mia�em przet�umaczy� t� pro�b�, kt�ra jakim� sposobem przemkn�a obok mnie. Kiedy sprawy nie tocz� si� rutynowo, zawsze powstaje niebezpieczna sytuacja w atewskim spo�ecze�stwie.
- Ale nam nic teraz nie grozi, prawda? - zapyta� Ben Feldman, kt�ry naprawd� rozumia� to ryzyko. Samolot oderwa� si� od ziemi.
- Odczuwam lekki niepok�j - odpar� Bren. - Chc� mie� absolutn� pewno��, �e w nic nie wdepniecie. Jeste�cie pewni, �e ta wiza naprawd� nadesz�a z biura Tabiniego?
- Razem z potwierdzeniem - powiedzia� Lund. - Chce pan zobaczy� dokumenty?
- To by mi nic nie powiedzia�o. - Bren nie zamierza� wyjawia� wrogim negocjatorom swoich w�tpliwo�ci co do Gildii Pos�a�c�w ani tego, co wiedzia� o niestabilno�ci sytuacji. - Jakie s� dok�adnie wasze ustalenia? Kto ma was spotka�?
- Udajemy si� prosto do o�rodka lot�w kosmicznych - odpar�a Kroger. Mia�a do�� niepewn� min�. - Do oficjeli.
- To dobrze. Tak powinno by� - stwierdzi� Bren. - Prawdopodobnie zgoda rzeczywi�cie wysz�a z biura aijiego. - Zobaczy�, �e zaniepokoi� towarzyszy podr�y. W najmniejszym stopniu tego nie �a�owa�. Nikt na �wiecie - ani ponad nim - nie powinien by� tak naiwny, jak mospheiranie w sprawach nie dotycz�cych ich w�asnej polityki. - Co oznacza, �e aiji to popiera. Jakie jest wasze zadanie tam na g�rze?
- Nie zostali�my upowa�nieni do udzielenia panu takich informacji - rzek�a Kroger.
- Zostali�cie upowa�nieni do prowadzenia negocjacji.
- Ze stacj�.
- Z za�og� statku - powiedzia� cicho Bren. - Przed L�dowaniem to my byli�my stacj�, prawda?
By� to stary punkt zapalny, przywileje Gildii, brak podstawowych praw kolonist�w, kiedy awaria podczas lotu zmusi�a za�og� do przej�cia kontroli nad misj�... kiedy statek bardzo powa�nie zszed� z kursu, a za�oga nie potrafi�a doprowadzi� go do �adnego rozpoznawalnego punktu, dawno, dawno temu. Koloni�ci nie mieli l�dowa�. Wyl�dowali. Gildia opowiada�a si� za szacunkiem dla tubylc�w i przeciwko l�dowaniu; chcia�a zosta� w kosmosie.
Jej cz�onkowie z ca�� pewno�ci� zostali w kosmosie. Gildia nie mia�a �adnego �adownika i �aden jej pilot nie potrafi� lata� w atmosferze. Wszystko to zosta�o zapomniane.
Gildia nie mia�a zamiaru teraz lata� w atmosferze. Jej celem by�o obsadzenie stacji i zaopatrzenie statku. Chcia�a dosta� si�� robocz� - to, o co jej zawsze chodzi�o.
Tej si�y roboczej mieli dostarczy� mospheiranie, jako istoty m�wi�ce tym samym j�zykiem oraz identyczne biologicznie. Mospheiranie byli jednak podzieleni: ci, kt�rych przodkowie piastowali wysokie stanowiska techniczne na stacji, opowiadali si� za wyj�ciem w kosmos, a ci, kt�rych przodkowie ci�ko pracowali przy pozyskiwaniu surowc�w i gin�li dziesi�tkami, zwolennikami tego wyj�cia raczej nie byli.
Je�li chodzi o jak�kolwiek delegacj� mospheiran, udaj�c� si� na rozmowy z Gildi� Pilot�w, pytanie �Czego chcecie?� mia�o ogromn� wag�.
- Zasadniczo chcemy pozna� fakty - rzek� Lund.
- Dowiedzie� si�, co knuj�?
Kroger wzruszy�a ramionami.
- Nie jeste�cie wrogo nastawieni do stanowiska aijiego - powiedzia� Bren. - Chcecie pozna� fakty. Pytanie tylko... czy ci obcy istniej� naprawd�? Czy statek naprawd� co� tam znalaz�? Od trzech lat bardzo �ci�le wsp�pracuj� z Jasonem Grahamem... i wierz� mu.
Osi�gn�li wysoko�� podr�n�. Bren poczu�, �e samolot wyr�wnuje lot.
- A czy aiji reprezentuje taki sam pogl�d? - zapyta� Lund.
- Dobre pytanie. Raczej tak, poniewa� kieruje si� moim zdaniem. Jak by� mo�e pami�tacie, forsowa� program kosmiczny wbrew pewnym zastrze�eniom. To dzi�ki niemu ca�y ten program zosta� wprowadzony w �ycie. Gildia musi zrozumie�... je�li cokolwiek zachwieje pozycj� Tabiniego, nie b�dzie �adnego promu, programu i surowc�w, �adnego biletu. Baza Alfa, prosz� pa�stwa. Jeszcze raz Baza Alfa.
To miejsce na wyspie, gdzie zegar ci�gle wskazywa� godzin� 9.18, odwiedza� ka�dy kandydat na paidhiego.
Ludzie sp�ywaj�cy na d� ku wolno�ci na swoich �aglach-kwiatach weszli entuzjastycznie w atewsk� kultur� i zaproponowali atevim swoj� technik�, beztrosko przekraczali patronackie linie, nie maj�c najmniejszego poj�cia, w jakim znajduj� si� niebezpiecze�stwie. Ludzie nie nauczyli si� - w�a�ciwie nie potrafili - w�ada� p�ynnie miejscowym j�zykiem, a poniewa� nigdy nie poj�li, jakie szkody wyrz�dzaj�, sami atevi nie rozumieli, jaki jest koszt tych prezent�w... Wszystko nagle wybuch�o i ten zegar na wyspie zatrzyma� si� dok�adnie o 9.18, rankiem tego dnia, kiedy z�udzenie posz�o z dymem.
Potem aiji, kt�ry zwyci�y�, osadzi� ocala�ych ludzi na Mospheirze i wyznaczy� pierwszego z paidhiin - niezwyk�ego cz�owieka potrafi�cego pokonywa� na palcach bariery j�zykowe.
- Czytali�my pa�sk� prac� - rzek� powa�nie Ben.
Owszem, przeczytali i zrobili to, co zrobili - zdobyli zgod� aijiego na ten lot, przepychaj�c si� przed Brenem do promu, kt�ry sam zbudowa�.
Zwa�ywszy na histori� Mospheiry, dlaczego nie zdziwi� si�, �e nawet j�zykoznawcy nie poj�li w czym rzecz?
- No c� - powiedzia�, widz�c, �e dyskusja donik�d nie prowadzi - jeste�cie w drodze i prawdopodobnie wszystko wam si� uda. Prosz� tylko... z ca�� szczero�ci� prosz�, by przysz�e rozmowy z atevimi toczy�y si� ustalonymi kana�ami.
- Ja te� b�d� szczery - rzek� Lund - i polegam na pa�skiej dyskrecji. Sekretarz Stanu usilnie twierdzi, �e mo�na panu zaufa�.
Bren skin�� g�ow�.
- Przynajmniej je�li chodzi o dobr� wol�. Ja naprawd� podlegam aijiemu.
- Nie jeste�my zainteresowani w utworzeniu na orbicie nast�pnego ludzkiego rz�du. M�wi�, �e znale�li w przestrzeni wrogo nastawionych obcych. Potrzebuj� robotnik�w do zaopatrzenia statku w paliwo i ponownego uruchomienia stacji, i je�li ten pa�ski aiji chce im zapewni� tych robotnik�w, i je�li s� ochotnicy, kt�rzy chc� tam polecie� i pracowa�, to dobrze. Ale czy aiji rozumie, jaki jest wska�nik wypadk�w �miertelnych?
- Aiji rozumie - odpar� Bren. - Wyja�ni�em mu to bardzo dok�adnie. I ani ludzcy, ani atewscy robotnicy, nie b�d� pracowa� bez zabezpieczenia.
- I aiji zajmuje takie stanowisko. Bezwzgl�dnie. Czy mo�na powiedzie�, �e go to obchodzi?
By�o to dra�liwe i inteligentne pytanie, jak na mospheiranina o przesz�o�ci Lunda.
- I tak, i nie. Wersja skr�cona: atewskie zmys�y rozmna�ania i prze�ycia s� splecione w man�chi. Jest to instynkt stadny, tak pot�ny jak pop�d p�ciowy, niezale�ny od p�ci. Je�li jaka� osoba nie jest zwi�zana man�chi z danym ateva, to go nie obchodzi. Je�li jednak jego man�chi j� obejmuje, to wszyscy i tak maj� ten sam cel, bez wzgl�du na spory pokoleniowe. Ale to dotyczy przeci�tnych atevich. Aiji nikomu nie ofiaruje swojego man�chi i nic go nie obchodzi, ale swoj� osob� spaja man�chi ca�ego swojego patronatu. Je�li zmarnuje to oddanie, patronat si� obrazi, gwa�townie rozpadnie i go zabije. Tych atevich wiele obchodzi. Nami�tnie, instynktownie, co wyra�aj� emocjami, kt�rych nie czujemy, podobnie jak oni nie odczuwaj� naszych emocji. Aiji nie marnuje atevich. Jest biologicznie uwarunkowany do zapewnienia im ochrony, oni s� uwarunkowani do chronienia jego, wszystkich wszystko obchodzi. Nami�tnie. Nie ma mo�liwo�ci, by tolerowa� warunki, kt�re tolerowali nasi przodkowie. W kwestii robotnik�w na orbicie mo�ecie polega� na zjednoczonym froncie. Zabezpieczenia albo �adnych robotnik�w. Aiji nie zniesie ani jednego pomys�u Gildii na dzia�ania poci�gaj�ce za sob� wysokie ryzyko, kt�re nie przynios� korzy�ci atevim. Po drugie, stale b�dzie pyta�, jak� korzy�� z danego dzia�ania odniesie jego patronat. Podobnie jak na pewno b�dziecie pyta� wy w imieniu Mospheiry. Aiji ma wszystko, po co Gildia przyby�a na t� planet�; wy po ludzku rozumiecie spos�b my�lenia Gildii. Nikomu z nas nie pos�u�y�oby oddanie kluczy do tych spraw. Atevi po�owicznie rozumiej� mospheiran, o ile w og�le rozumiej� ludzi. Zdaj� sobie natomiast spraw�, �e zupe�nie nie rozumiej� Gildii.
- Nie mo�emy rozmawia� ani z atevimi, ani z Gildi� Pilot�w - odezwa�a si� Kroger. - Mieli�my pana jako t�umacza, pan si� jednak wycofa�... przepraszam, ale to w�a�ciwe s�owo. Potem mieli�my Yoland� Mercheson, kt�ra zosta�a, niestety, odwo�ana. Nie wiemy, co reprezentuje ten nowy cz�owiek. Jeste�my w�a�ciwie pozbawieni kontakt�w. Nasza misja polega na powt�rnym ich nawi�zaniu.
- Rozumiem. Je�li rozgryziecie Gildi�... powiedzcie mi. Bardzo mnie to interesuje.
Te s�owa wywo�a�y niewielkie rozbawienie. Niewielkie i kr�tkotrwa�e.
- Co wed�ug pana chce osi�gn�� Gildia, wysy�aj�c tego nowego cz�owieka...?
- Cope�a. Trenta Cope�a.
- Jaki on jest?
Bren wzruszy� ramionami.
- To prze�o�ony Grahama i Mercheson. Prawdopodobnie stoi wy�ej w hierarchii. Na widok horyzontu dostaje strasznej choroby morskiej. Trudno pozna� kogo�, kto ma wynicowany �o��dek i jest na wp� odurzony lekami.
- Mam nadziej�, �e nie dzia�a to w drug� stron� - rzek� Lund.
Bren chcia� jecha� z Copem, przeprowadziwszy niegdy� Jase�a przez jego pierwsze do�wiadczenia ze zjawiskami planetarnymi. Wtedy jeszcze nie wiedzia�, �e Jase zostanie odwo�any; w og�le nie przychodzi�o mu to do g�owy. Nie liczy� si� emocjonalnie z tym mocnym ciosem, kt�ry otrzyma� dopiero tego ranka.
Nie chcia� o tym my�le�; pragn�� tylko wr�ci� do swojego w�asnego apartamentu w stolicy, gdzie m�g�by sp�dzi� z Jasem dzie�... przynajmniej jeden dzie� przed planowanym startem... by sprecyzowa�, co my�l�. Bren znajdowa� si� w informacyjnym zaciemnieniu, usi�uj�c wr�ci� i porozmawia� z Jasem... a rozkazy Tabini-aijiego umie�ci�y go z mospheirsk� delegacj�, kt�rej misja by�a wynikiem tych samych rozmijaj�cych si� sygna��w.
- Atevi wspominaj� o lekkich md�o�ciach - powiedzia�. W kosmosie byli tylko atewscy piloci, kt�rzy testowali prom. Dokowali. To przera�aj�cy manewr. - Mam nadziej�, �e nie staniecie si� przez to bardziej podatni na tego rodzaju dolegliwo�ci.
- Ja te� - dorzuci� Lund.
Kroger zamilk�a. Mo�e my�la�a? Albo zachowywa�a swoje zdanie dla siebie. Dwoje m�odszych wys�annik�w milcza�o.
Po chwili Kroger zapyta�a:
- Jakie pa�skim zdaniem sprawozdanie napisa�a Mercheson?
Mercheson uciek�a na kontynent, przez p� roku swojej kadencji na planecie mieszka�a u Brena; kiedy rz�d na Mospheirze zacz�� sprawia� wra�enie stabilnego, wr�ci�a na wysp�. Potem wi�kszo�� czasu sp�dza�a ju� na Mospheirze, sama w obcej kulturze, bardzo nieszcz�liwa. Nie kocha�a Jase�a nami�tn� mi�o�ci�, ale sypiali ze sob�; nie byli partnerami w pracy, lecz darzyli si� rozpaczliw� przyja�ni�, co stanowi�o jedyne wyj�cie dla kobiety ledwie toleruj�cej swoje wygnanie. Wcze�niejsze odwo�anie Mercheson na statek wydawa�o si� rozwi�zaniem, a nie problemem. Bren nie chcia� mie� nic wsp�lnego z ich zwi�zkiem, ale go rozumia�.
Nie by� to te� interes mospheiran.
- Uczciwe - powiedzia�. - T�skni�a za statkiem, ale nie �ywi�a do Mospheiry �adnej urazy.
- Jednak przedstawi sprawozdanie Gildii - rzek� Lund.
- Zdecydowanie. Podobnie jak Jase przedstawi raport o nas.
- Pozytywny?
- Chyba tak. My�l�, �e oboje to zrobi�. Tworzenie rozd�wi�ku, jakiegokolwiek negatywnego sprawozdania, nie przyniesie �adnego po�ytku. Przys�ali na d� Cope�a i wierz�, �e przy nast�pnym kursie dostaniemy kogo� na miejsce Jase�a. - Bren wcale nie oczekiwa� tego z rado�ci�. Strata Jase�a mocno go ugodzi�a... mocniej ni� kiedykolwiek si� spodziewa�. Mo�e dlatego tak si� odni�s� do Barb; mo�e dlatego przyst�pi� do tej rozmowy uzbrojony i z�y. - Nie musz� tego m�wi� tej dw�jce z BSZ, ale s�uchajcie dwojga swoich doradc�w. M�wicie j�zykiem Gildii, nie zak�adajcie jednak, �e po dwustu latach separacji s�owa oznaczaj� to samo. Wi�kszo�� r�nic to b�d� g�upie drobiazgi; kilka z nich mo�e by� naprawd� wa�nych. - Zerkn�� na Feldmana i Shugart - Oni o tym wiedz�.
- Wierzymy, �e tak jest - powiedzia�a ostro�nie Kroger.
- Ja znam tych dwoje - rzek� Bren. - S� dobrzy. - Rumie�ce nic dla niego nie znaczy�y. M�wi�, co my�la�. - Mam tylko czas trwania tego lotu, by zaznajomi� was z tym, co wiemy o Gildii, czego, jak rozumiem, pragn��by aiji. Spodziewajcie si� jego wsparcia dla umowy mi�dzy naszymi patronatami... oraz sprzeciwu wobec jakichkolwiek niezale�nych um�w z Gildi� Pilot�w. Aiji nie b�dzie wam szkodzi�. Wy pracujcie z nim, ja b�d� pracowa� z wami, i jest to o wiele lepsze zabezpieczenie od tego, jakie mogliby�cie kiedykolwiek uzyska� od Gildii Pilot�w, nawet je�li podadz� wam klucze do statku. My znamy histori� lepiej ni� aiji. To wiedza instynktowna.
- Owszem - powiedzia�a Kroger. - I tak powinno by�. Wgl�d w dzia�anie Gildii. Cokolwiek pan wie, b�dzie mile widziane.
- Ufam motywom Mercheson, ale bior�c pod uwag� histori� Gildii, jestem ostro�ny. Im zale�y na szybko�ci. Nam na jak najmniejszej liczbie pogrzeb�w. Traktujemy jednak powa�nie strach, kt�ry sprawi�, �e wr�cili tu w takim po�piechu. Jase Graham w niego wierzy. Postawi�bym �ycie, �e jest prawdziwy. I je�li tak jest, to albo przyb�dzie tu banda rozz�oszczonych obcych, ura�onych wyborem nieruchomo�ci dokonanym przez Gildi�, albo nie. Je�li wyposa�ymy ten statek, by zn�w m�g� polecie�, to wyposa�ymy Gildi� do rozwi�zania sytuacji, kt�ra b�dzie mia�a wp�yw na ca�� planet� na dobre czy na z�e. My na kontynencie nie jeste�my pewni tego dobrego. Chcemy si� dowiedzie�, co tak naprawd� wie Gildia, i doda� do tego nasze do�wiadczenie, o ile si� na co� przyda. Je�li b�dziemy musieli walczy� i je�li to, co si� tam czai, jest a� tak zaawansowane, to mamy problem w stosunkach z Gildi� znacznie przerastaj�cy dawne zatargi mi�dzy ni� i Mospheir�. Bardzo wsp�lny problem. �aden z naszych gatunk�w nie chce dostarcza� si�y roboczej g�upcom i �aden z naszych gatunk�w nie chce uzna� za pewnik, �e wojna Gildii jest nasz� wojn�.
- Z tym si� zgadzamy - rzek� Lund.
Atmosfera si� poprawi�a. Pojawi� si� steward i zapyta�, co b�d� pili do p�nego �niadania.
Potem rozmawiali ju� o drobiazgach, o najnowszej historii, o l�dowaniu Jase�a na dw�ch spadochronach, stosunkach aijiego z wysp�, budowie drugiego i trzeciego promu... rz�d�w nie dzieli�a ju� r�nica zda�; oba patrzy�y z niepokojem w niebo.
Atevi poprawiali wszystko, czego dowiadywali si� o komputerach, i bawili si� matematyk�... Bren o tym nie wspomnia� - cho�by dlatego, �e niczego nie rozumia�. Ateva pracuj�cy nad najbardziej zawi�� cz�ci� zagadnienia prawdopodobnie by� geniuszem... geniuszem matematycznym, i to w�r�d przedstawicieli gatunku, kt�ry pos�ugiwa� si� matematyk� tak swobodnie, jakby ni� oddycha�; jasne, �e Bren nic z tego nie rozumia�, ale podejrzewa� co�, czego nie m�g� udowodni�: �e atevi prze�cign�li Uniwersytet na Mospheirze, a mo�e wszystko to, co zawiera�a biblioteka utracona podczas Wojny... Nie umia� jednak tego udowodni�. Astronom honorowy bez przerwy pisa�, a m�dre atewskie g�owy tej pisaninie przytakiwa�y; jego studenci uwa�ali go za b�yskotliwego, a trafiaj�cy si� od czasu do czasu wyznawcy liczb i filozoficzni fanatycy, kt�rzy tradycyjnie ju� grali na nerwach aijiin, skupili si� na bie��cej pracy astronoma, najwyra�niej zbyt oszo�omieni albo zdeklasowani, by toczy� swe sekciarskie wojny na jego tablicy.
Uroczy, nieco staro�wiecki go��... oto diabe� we wzorze, s�odko filozoficzny, pogr��ony w rozmy�laniach, buduj�cy teori� kosmosu, kt�ra nie zwalcza�a tradycyjnej atewskiej filozofii, lecz ostro�nie wyp�ukiwa�a spod niej piasek.
Dw�jka urz�dnik�w z Biura Spraw Zagranicznych, zapytana przez stewarda o napoje, rozgl�da�a si� dziwnie nie�mia�ym wzrokiem, jakby si� ba�a otworzy� usta nawet po to, by co� zam�wi�: doradcy w �yciu prywatnym, �adnego stanowiska. Bren domy�li� si� tego i przerazi� konsekwencji, poniewa� to w�a�nie by�y osoby, kt�re naprawd� wiedz�, jak niebezpieczny jest obszar styku spraw atewskich i ludzkich, jak wybuchowy i zdradliwy.
Lund zam�wi� dobrodusznie kolejne martini, podobnie Kroger. Dwoje t�umaczy poprosi�o o piwo, a Bren o w�dk� z sokiem owocowym.
Kiedy Steward oddali� si� na tyle, �e nie m�g� ich us�ysze�, Lund powiedzia�:
- Jak d�ugo pa�skim zdaniem ten nowy zostanie na dole?
Cope: zostawiony na atewskiej ziemi jakie� cztery tygodnie temu przywieziony tam na promie, zamiast zosta� rzucony na planet� tak jak jego poprzednicy... cz�owiek o wygl�dzie urz�dnika, kt�ry porusza� si� noc� i unika� otwartych przestrzeni. Uczy� si� od Jasona. Mia� takie md�o�ci, �e przez kilka tygodni nie m�g� pe�ni� swoich obowi�zk�w... mieszka� w o�rodku kosmicznym, poniewa� w jego stanowczej odmowie przeniesienia si� na wysp� atewska ochrona wyczu�a co� niezwyk�ego, a nawet mo�liwo�� szpiegostwa, i nie wypuszcza�a go poza teren o�rodka. Jase udawa� si� tam na spotkania; Cope�owi wci�� robi�o si� niedobrze od wszystkiego: zapach�w, nieregularno�ci o�wietlenia, mrugania �wietl�wek.
A teraz Cope znajdowa� si� na Mospheirze, atakowany przez ca�kiem nowy zestaw widok�w i zapach�w. Kiedy Bren si� z nim �egna�, Cope le�a� na swoim nowym ��ku, nie �mia� zapuszcza� si� zbyt daleko od swego nowego, ca�kowicie zamkni�tego mieszkania. Jak d�ugo zostanie na dole?
- Nie mam poj�cia - odpar� Bren. - S�dz�c z sytuacji Jase�a, on sam mo�e tego nie wiedzie�. Przez te cztery tygodnie prawie ca�y czas chorowa�. By� mo�e m�odsze organizmy przystosowuj� si� lepiej. Nie wiemy tego. - Jase powiedzia�, �eby go obserwowa�. Obserwowa�. - By�bym wzgl�dem niego bardzo ostro�ny. Powiedzia�em to Shawnowi Tyersowi i powiem to wam, poniewa� nawi��ecie bezpo�redni kontakt z Gildi�. Na pewno jest zwierzchnikiem Mercheson i Grahama. Jest bardzo bystry, by� mo�e symuluje chorob�, na pewno ma w�asne cele, prawdopodobnie chce sprawdzi� wszystko, o czym m�wi�a Mercheson po powrocie.
- Niepokoj�ce.
- Poniewa� Mercheson nie k�ama�a, w�tpi�, �eby to by� jaki� problem. Tyle wiem. B�dzie szuka� surowc�w. B�dzie sprawdza�, czy istniej� jakie� zasoby na wyspie. Obserwacje geologiczne prowadzone z kosmosu na pewno co� im powiedz�. Nie wszystko. Ani nie to, czy mospheiranie b�d� z nimi wsp�pracowa�. Skoro jest ju� prom kosmiczny i bezpieczniejszy dost�p do planety, statek mo�e ryzykowa� wysy�anie na jej powierzchni� personelu wy�szego stopnia. Cope jest w�a�nie kim� takim. - Bren podejrzewa�, �e starsi cz�onkowie w tej grupie mog� mie� przyjaci� w starym re�imie, ale i tak doda�: - Partia Dziedzictwa stanowi kr�puj�cy problem i mam nadziej�, �e Cope si� z ni� nie spotka, ale mo�liwe, �e b�dzie chcia� zbada� te� i t� spraw�.
Pojawi�y si� napoje; drobny zam�t, powsta�y przy rozdzielaniu zam�wie� i serwetek, stanowi� mile widzian� przerw�.
- Za wa