9704

Szczegóły
Tytuł 9704
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9704 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9704 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9704 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zielone ��ki raju FRANCIS CLIFFORD PRZE�O�Y�A ZOFIA KIERSZYS INSTYTUT WYDAWNICZY PAX WARSZAWA 1985 Tytu� orygina�u The Green Fields of Eden � by Josephine Bell Thompson, 1977r { � for Polish transation \ \ by Zofia Kierszys, Warszawa 1968 Redaktor wznowienia Danuta Oleksowicz Ok�adk� projektowa� Maciej Hibner Redaktor techniczny Ewa Marszal ISBN 83-211-0544-0 M�wi�, �e na zielonych ��kach raju spok�j, podobno. Umrze� trzeba, �eby si� przekona�, czy rzeczywi�cie E. O'Neill, Dziwne interludium George*owi i Janet Evansom � po�wi�cam � Rozdzia� pierwszy 1 Pod koniec swego listu, gdy doszed� do punktu, gdzie �adnym ju� k�amstwem nie m�g�by jej ani zrani�, ani ukoi�, napisa�: Nie zdo�asz mnie znale��, wi�c nie ma sensu, �eby� pr�- bowa�a. Nie warto te� zadr�cza� pytaniami Sama Grigga, on nie wie. Nikt nie wie. Jedynym cz�owiekiem, kt�ry po- trafi co� Ci powiedzie�, jest doktor Urquhart, a on tylko powt�rzy diagnoz� Devlina. Mam przed sob� par� mie- si�cy czasu, to wszystko. Nawet mordercy wolno wyrazi� ostatnie �yczenie, wi�c b�agam Ci�, udziel tego prawa, i mnie. Zostaw mnie w spokoju, Catherine. A poniewa� nie mog� liczy� na to, by� zrozumia�a, mog� tylko jeszcze raz Ci� zapewni�, �e mi �al � nawet nie wiesz, jak bar- dzo mi �al... W godzin� i pi�� minut po wyprowadzeniu taks�wki z duchoty i zgie�ku Barranca kierowca, jak gdyby dopiero teraz mu si� przypomnia�o, �e wiezie pasa�era, zerkn�� przez rami�: � Dok�d pan chce w Quepos? Loader wzruszy� ramionami, za p�no jednak, by da� tym do zrozumienia, �e mu wszystko jedno. Kierowca ju� patrzy� znowu na szos�; chocia� przy kluczyku stacyjki hu�ta� si� �wi�ty Krzysztof i do brezentu budy przypi�ty by� obrazek Matki Boskiej, zbyt ufnie po tej szosie jecha� nie nale�a�o. Opony zapiszcza�y bezsilnie na podw�jnym zakr�cie i Loader ca�ym cia�em odczu� gwa�town� dwu- krotn� zmian� kierunku. Min�o prawie p� minuty, zanim zn�w pad�o pytanie, tym razem bez ogl�dania si� w ty�. � Quepos ju� za nast�pnym wzniesieniem, se�or. To dok�d pan chce? � A dok�d pan by radzi�? � Pan nie do kt�rej� z tych will? � Do hotelu. � Wi�c do Las Gaviotas. � Kierowca sm�tnie u�miech- n�� si� w lusterko. � No, ja w�a�ciwie nie radz�. Ale nic innego nie ma... w tym Quepos. � Wystarczy dla mnie � powiedzia� Loader. Na razie interesowa�a go tylko perspektywa k�pieli i snu. A zatem Las Gaviotas � niech b�dzie. Przynaj- mniej jedna z licznych decyzji do podj�cia ju� odpad�a. Rozstrzygn�� wszystkie, jakie m�g�, problemy, je�li chodzi o najbli�sz� przysz�o��, i to podkopa�o jego si�y. Nawet konieczno�� dokonywania z dnia na dzie� wyboru w spra- wach jak najbardziej b�ahych zacz�a mu si� wydawa� ci�arem. Zm�czony by� ju� w chwili, gdy schodzi� ze statku, i oboj�tnie ogl�da� obcy, surowy krajobraz wyspy Ga- lilea. Barranca pozosta�a mu w pami�ci jako miasto bru- natne, inkrustowane w ��tych ska�ach, przeci�te bruna- tnoszar� rzek� p�yn�c� w�wozem w�r�d plam zieleni. Na �rodkowej r�wninie wyspy widzia� ziemi� uprawn�, czer- won� jak pieprz turecki i szos� bia��, sypk� jak m�ka. Prawie wbrew jego woli te kolory go uderza�y. Teraz szo- sa kr�to pi�a si� pod g�r� w�r�d rozrzuconych tamarysz- k�w i pojedynczych sosen, kt�re przypomina�y czarne pa- 8 rasole. Od czasu do czasu przeb�yskiwa�o zza drzew coraz bli�sze morze, kobaltowy spok�j a� po cieniutk� lini� ho- ryzontu. A gdzie� za wyprasowan� r�wnin� ukazywa�y si� przelotnie na ostrzejszych zakr�tach aksamitne fa�dy wzg�rz. � Pan tu na d�ugo? � Nie wiem. � Te s�owa nawet w obcym j�zyku wzbudzi�y w Loaderze nieuniknion� trwog�. � Na jaki� czas. � Las Gaviotas to pensjonat � rzek� kierowca zna- cz�co. � Drugiej klasy. � Zaryzykowa� nad kierownic� machni�cie r�k� z rozstawionymi palcami. � Nie naj- lepszy, nie najgorszy. Pan rozumie? Loader skin�� g�ow�. Gaviotas. Mewy... Musimy troch� si� zastanowi�, �eby sobie to przet�umaczy�, ale i tak ty- dzie� na hiszpa�skim l�dzie star� wi�kszo�� rdzy z jego hiszpa�szczyzny, kt�ra wcale nie by�a taka z�a, jak przy- puszcza�, wiele mu u�atwia�a i z ka�dym dniem ulega�a poprawie. � Czysty jednak � rozwodzi� si� kierowca. �- W�a�ci- ciel to niejaki se�or Berris. Szosa, przez chwil� r�wna, zacz�a spiral� �agodnie opa- da�. Poni�ej � tam gdzie marszczy�o si� i pieni�o morze � przy poszarpanym skalistym brzegu tworzy� si� szereg miniaturowych zatok. P�koli�cie nad najwi�ksz� z nich rozsiad�a si� du�a wie� z piaskowca, r�owawa i rozedrga- na w s�o�cu po�udniowej godziny. � Quepos, se�or. Loader pochyli� si� do przodu. Niski, szeroki ko�ci� z kopu�� jak meczet. Zastyg�e w powietrzu zielone eksplo- zje palm i mi�dzy nimi �ebrowane szczyty dach�w. Ulicz- ki i zau�ki w ich cieniu jak krzy�uj�ce si� w�skie okopy i falochron w kszta�cie litery L, kilka �odzi rybackich bez maszt�w. Wi�c to tu? To ma nast�pi� tutaj? � Las Gaviotas jest niedaleko przystani � rzek� kie- rowca, ale zanim Loader zd��y� spojrze� we wskazanym kierunku, wie� znikn�a za murem rozro�ni�tych opuncji. Taks�wka zgrzyta�a na wybojach. Min�li par� na skra- ju wsi stoj�cych dom�w, kt�rych ochrow� szaro�� o�y- wia�y plamy powojnika i euforbii. Ciemnosk�re dzieci grzeba�y w piachu przed otwartymi wrotami podw�rka. Kury, czarne i bia�e �winie. Jaki� staruszek jecha� na oklep na ko�cistym mule. Loader przymkn�� oczy. By�o parno i ogarnia�o go co- raz wi�ksze zm�czenie. Wybra� Quepos ogl�daj�c map� jeszcze na statku przed wyl�dowaniem w Barranca, ale ciekawo�� szybko w nim os�ab�a. �adnych uczu� ostatnio nie potrafi� w sobie podsyca� opr�cz nieustannej grozy. Us�ysza� g�os kierowcy: � Wille przewa�nie s� za wsi�... nad mniejszymi zato- kami. By�em w dw�ch co najmniej. Pi�knie w nich. Wspa- niale. � Cmokn�� pulchnymi wargami. � Mo�e pan si� wprowadzi do kt�rej�, se�or. � Mo�e � jak echo powt�rzy� Loader. � Niekt�re s� do wynaj�cia, niekt�re na sprzeda�. Teraz nie sezon, nie powinien pan mie� trudno�ci. Wszyscy wychodzili z tego samego za�o�enia � �e on jest bogaty. Niewa�ne, �e ubranie mia� pomi�te i tylko dwie dosy� zniszczone walizki. Kogo sta� na paszport zagraniczny, podr�e statkiem, wynajmowanie taks�wek, zatrzymywanie si� w hotelach czy cho�by drugorz�dnych pensjonatach, ten si�� rzeczy reprezentuje kapita�. � No, ale � doda� kierowca bez entuzjazmu � w Las Gaviotas �le nie jest. Bardzo czysto. I bardzo tanio, na- turalnie. Se�or Berris to m�j znajomy. Kiedy Loader otworzy� oczy, taks�wka jecha�a ju� przez wie�, g��wn� zapewne ulic�. Jedna kawiarnia i druga, kil- ka bazarowych sklepik�w, na jednym ko�cu ko�ci�, na 10 drugim niedu�y plac. Ostro zarysowane sp�achetki grana- towego cienia i o�lepiaj�ca gra s�onecznych blask�w. Ja- ki� aromat korzenny. Nieliczni ludzie snuli si� bez celu. Zobaczy� jeszcze jeden miejscowy samoch�d, w takim sta- nie mniej wi�cej jak jego taks�wka i � mo�e po to, by sobie przypomnie�, �e Afryka jest blisko � sp�tanego wielb��da. Ale stwierdzi�, �e ju� nie potrafi odczuwa� zdu- mienia. � Urodzi�em si� tutaj � m�wi� kierowca. � Quepos to moja wie�. W Barranca jednak lepiej. � Zn�w u�miech za po�rednictwem lusterka. � Wi�cej �ycia. Wi�cej dziew- czyn. W�skie uliczki w lewo i w prawo. Taks�wka wcisn�a si� w jedn� z nich i z rykiem klaksonu przejecha�a pod obwis�ymi sznurami z praniem udrapowanym mi�dzy prze- ciwleg�ymi balkonami. Kierowca za�artowa�: � Wiedz� o pana przyje�dzie, se�or. Widzi pan, flagi wywiesili. Przez ca�� godzin� prawie si� nie odzywa�, teraz korzy- sta� z ka�dej sposobno�ci. Uliczka prowadzi�a na nabrze�e. Loader musia� przy- mru�y� oczy, gdy wynurzyli si� znowu w blask s�o�ca. Wi�ksza cz�� nabrze�a by�a us�ana sieciami, suszono je, naprawiano. Tworzy�y si� jednak mi�dzy nimi nier�wne alejki, wi�c kierowca spr�bowa� pojecha� w stron� mola na prze�aj. Od razu rozleg�y si� okrzyki protestu. Jaki� cz�owiek wymachuj�c r�kami stan�� nagle przed tak- s�wk�. � Nie! Nie! Kierowca skl�� go dono�nie klaksonem. Kto� inny przy- skoczy�, kobiety przykucni�te przy sieciach odwr�ci�y g�o- wy. Wrzawa si� wzmaga�a. Ten przed taks�wk� nie ust�- powa�. Na lito�� bosk� � pomy�la� Loader. Zapyta�: � Chyba jest tu gdzie� objazd? 11 � Im si� wydaje, �e ca�y brzeg nale�y do nich � warkn�� kierowca. Pomaga� sobie klaksonem, jakby to by�a bro�, przekli- na�. Drugi z protestuj�cych, ca�ym swoim ci�arem oparty o b�otnik, zacz�� spycha� taks�wk�. Loader poci� si�, wzbu- rzony i zak�opotany. � Niech pan zawr�ci! � zawo�a�. � Niech pan us�u- cha! Kierowca go zignorowa�. Coraz wi�cej ludzi t�oczy�o si� przy taks�wce, ko�ysz�c ni�, wal�c pi�ciami w karoseri�, jazgoc�c. Nieomal �wiat przys�oni�y smag�e twarze, dra- pie�ne r�ce i srogie oczy. Kto� splun�� paskudnie na przedni� szyb�. Loader z desperacj� szturchn�� kierowc� w rami�. � Czy pan nie s�ysza�? � krzykn��, jak m�g� najg�o�- niej. � Niech pan jedzie inn� drog�. Inn� drog�! To w ko�cu poskutkowa�o. Kierowca kln�c uzna� sw� pora�k� i ze zgrzytaniem taks�wka zacz�a si� wycofywa�. Jedna z kobiet uczepiona ch�odnicy potkn�a si� przy tym i upad�a. Ju� nie wrzaski, tylko szyderstwa zag�usza�y warkot silnika. Grube �y�y ukaza�y si� na skroniach kie- rowcy. Wykr�ci� g�ow� i ponuro �ypn�� gdzie� w ty� za Loadera. � Dzikusy! � wybuchn��. � �winie! Nacisn�� nog� hamulec, wrzuci� pierwszy bieg. Mi�nie przedramion mia� jak powrozy, gdy zmagaj�c si� z kie- rownic� zatacza� taks�wk� szeroki �uk ju� z dala od sieci. Na bruku z kocich �b�w bli�ej morza zwi�kszy� szybko��. Ale drwiny jeszcze go dogania�y. Wychyli� si� i odpowie- dzia� ur�gliwym gestem. � By�o miejsce mi�dzy tymi �mierdz�cymi sieciami � szczekn�� do ty�u na benefis Loadera. � G�upiec nawet by to widzia�. Loader milcza�. Zdenerwowa�a go bardzo ta awantura. Zaryzykowa� d�ug� podr� po to, by si� odsun�� od ludzi, nieprzygotowany psychicznie zar�wno na objawy wrogo�ci, 12 jak na wylewne powitanie. Przez chwil� czu� nieomal rozpacz. � Tyle miejsca! � chrypia� kierowca. Spode �ba pa- trzy� w kierunku sieci. Z drugiej strony nabrze�a sta�y tr�dowate, odbarwione domy. Bruk z kocich �b�w urwa� si� raptownie przy mo- lo i opony sun�y teraz ze szmerem po smo�owanej na- wierzchni. Min�li obrze�on� kamieniami k�p� grubej tra- wy z przysadzist� granitow� kolumn� po�rodku, dalej par� n�dznych domk�w jednopi�trowych i koloni� pustych kra- m�w. Wjechali w kr�tki szpaler platan�w i tamaryszk�w, nagle smo�owana nawierzchnia zn�w zamieni�a si� w szo- s�, morze ja�nia�o tu� obok, fale pluska�y o skraj sreb- rzystej pla�y. � Las Gaviotas. Taks�wka stan�a przed prawie kwadratowym, kiedy� bia�ym budynkiem. Cofni�ty nieco w g��b brukowanego dziedzi�ca wygl�da� ten pensjonat jako� zwarcie i po-, jemnie z rz�dem br�zowych drewnianych balkon�w pod wyblak�ymi markizami. Loader wysiad� z taks�wki sztyw- ny, obola�y, z szumem w g�owie po d�ugiej niewygodnej je�dzie. Nerwy jeszcze mia� troch� napi�te, ale obezw�ad- niaj�ce uczucie paniki min�o. Pomimo znu�enia przygl�- da� si� pensjonatowi dosy� zadowolony. Zobaczy� par� okien otwartych, ale poza tym nic, co by �wiadczy�o, �e kto� tam mieszka. Kierowca wzi�� jego walizki. � Nie�le, co? Nie najlepiej, ale i nie najgorzej. � Tro- ch� ju� si� udobrucha�. Ruszy� pierwszy obro�ni�tym pn�czami portykiem mi�- dzy dwiema rabatami zaniedbanych kwiat�w. Upa� nie przyt�pia� ca�kowicie ostro�ci powietrza. Chodnik portyku jaskrawi� si� czerwono-zielon� mozaik�, a na kafelkach przy drzwiach frontowych by�y namalowane mewy. W hal- lu panowa� ch��d. Jedyn� ozdob� bladoniebieskich, otyn- kowanych �cian stanowi�o kilka reklam biur turystycz- 13 nych. W jednym k�cie wyrasta� z donicy fikus, na niskich parapetach okiennych sta�y kaktusy. Na kontuarze re- cepcji Loader zobaczy� kalendarz i mosi�ny dzwonek, nic poza tym. Wszystko razem przypomina�o klasztor. Kierowca potrz�sn�� dzwonkiem i czekali. Up�yn�a chy- ba minuta, zanim wszed� jaki� m�czyzna z du�ym brzu- chem, bosy, w samej tylko koszulce gimnastycznej i spod- niach. W�osy mia� szpakowate, kr�tko ostrzy�one, l�ni�ce od potu. � No � burkn�� g�osem markotnym, zaspanym. � Go�cia przywioz�em, Vincente � oznajmi� kierowca. � A� z Barranca. �w cz�owiek ziewn�� apatycznie i za�zawionym wzro- kiem spojrza� na Loadera. � Pan chce pok�j? � W�a�nie. � Na d�ugo? Loader wzruszy� ramionami, jak radio wy��czaj�c my�l. � Zam�wiony? � Nie. Brzuchacz pocz�apa� opieszale za kontuar. Istotnie, mo�e nale�a�o pok�j przedtem zam�wi�. Ale na tablicy tylko przy jednym z kilkunastu numer�w brak by�o klucza, co doda�o Loaderowi otuchy. Kierowca poinformowa� szeptem: � To se�or Berris, w�a�ciciel. � Teraz wyra�nie pragn�� si� przypodoba�, naprawi� tamto. � Nie b�dzie trudno�ci. Pan widzi. Loader skin�� g�ow�. Spoza drzwi dolatywa� �wiergot ptaka w klatce. Zn�w przemo�nie zacz�o ogarnia� go zm�czenie. Zakaszla� sucho. Berris tymczasem sko�czy� sw� pantomim� maj�c� ozna- cza� g��boki namys�. � Mog� panu da� numer pi��. � Dzi�kuj�. � Z widokiem na morze i z balkonem. � Wyci�gn�� ksi��k� go�ci i podsinia�ym paznokciem wskaza�, �e Loader ma si� wpisa�. � Poprosz� tak�e o paszport. � Czy to konieczne? � zapyta� Loader odruchowo. Na kontynencie ju� nie... � Galilea to nie kontynent, se�or. � W g�osie Berrisa zabrzmia�a nuta ostrze�enia. � A Quepos to nie Barranca � spr�bowa� za�artowa� kierowca. Szeroki u�miech znikn�� jednak z jego twarzy, gdy Loader mu zap�aci�. � Pi��dziesi�t trzy kilometry na liczniku � j�kn��. � Z drog� powrotn� dojdzie do stu... � Trzysta pi��dziesi�t peset to i tak wi�cej, ni� uzgod- nili�my. � Ale se�or... Loader doda� banknot dwudziestopi�ciopesetowy i od- wr�ci� si�. Takie targi denerwowa�y go jeszcze bardziej ni� �wiadomo��, �e daje si� oszukiwa�. Berris, gdy ju� sa- mi weszli na schody, mrukn��: � On, je�eli kiedy� si� zdecyduje z t� swoj� o�eni�, to �eby zap�aci� �lub, okradnie rodzone dzieci. Ma�y prostok�tny podest i korytarz. Numer pi�� � dru � gie drzwi w rz�dzie. Gospodarz postawi� walizki, przekr�- ci� klucz w zamku i otworzy�. Pok�j okaza� si� niespo- dziewanie du�y, umeblowany zwyczajnie, ale na pierwszy rzut oka zupe�nie dostatnio. Balkonowe okna by�y uchylo- ne, wi�c Loader rozwar� je szerzej ju� orientuj�c si� w te- renie, widz�c molo na tle rozmigotanego morza i koloro- we fasady dom�w wzd�u� nabrze�a. � Odpowiada panu? � Tak, dzi�kuj�. � �azienki i klozety s� z drugiej strony korytarza. � Dzi�kuj�. Berris potar� si� po nie ogolonym podbr�dku i wycz�a- pa� z pokoju. Zamkn�� drzwi i nagle ju� panowa�a cisza. Koniec podr�y. Loader oci�ale usiad� na kraw�dzi po- dw�jnego ��ka, zn�w czuj�c tylko b�l tej otwartej rany, jak� by� dla niego wyrok Devlina: �P� roku, panie Loa- der... Raczej nie ma nadziei, �e d�u�ej". Od tamtej chwili min�� prawie miesi�c. Kilka dni odr�twienia w domu w Esher i panika, dwa tygodnie w Arles, tydzie� w Mar- belli. I teraz Quepos na wyspie Galilea... Min�� prawie miesi�c, a on jeszcze b��dzi w labiryncie, wci�� jeszcze usi�uje odnale�� siebie, zanim nast�pi kres. Rozejrza� si� po pokoju jak przest�pca, ci�gle pe�en trwogi, chocia� bezpieczny ju� w przybytku u�wi�conym. Catherine tutaj nigdy go nie wytropi. Cz�owiek ma prawo by� samolubny, okrutny nawet. Dawno zacz�� go iryto- wa� dziecinny wdzi�k Catherine, od lat tylko udawa�, �e j� kocha. Ona bezwiednie odebra�aby mu teraz wszelki spok�j, dusi�aby go swoj� zaborczo�ci�. By�yby �lady po- tajemnie wylewanych �ez, szczebiot pozornie beztroski, su- mienne celebrowanie najdrobniejszych us�ug, patetyczne m�stwo jej u�miechu. �y� w�r�d tego ostatecznie mo�na, umrze� w�r�d tego � to ju� inna sprawa. Nic by przy niej nie zyska�, tyle, �e prosto z jej obj�� wlecia�by w ciemne lochy wieczno�ci oszo�omiony i pusty jak ona. �Co z pa�sk� �on�? � zapyta� Devlin. � Mo�e ja mam z ni� porozmawia� albo doktor Urquhart?" Nie, on sam chcia� to zrobi�... Czy te� tak mu si� wydawa�o. P�niej jednak pop�och wzi�� g�r�, pop�och i tch�rzostwo. Wi�c uciek� zostawiaj�c list... Wsta�, podszed� do umywalni i przemy� twarz zimn� wod�. W tamten decyduj�cy sobotni poranek podj�� z ban- ku pi��set funt�w, z czego, gdy ostatnio liczy� pieni�dze po wymianie, pozosta�a mu r�wnowarto�� trzystu osiem- dziesi�ciu. Nie zamierza� tyle podr�owa�, c�, kiedy Arles okaza�o si� pomy�k�, a w Marbelli nie mia� poczucia bez- piecze�stwa. Mimo wszystko suma prawie czterystu fun- t�w powinna wystarczy�. Na drzwiach wisia�a tabliczka z cen� pokoju i pe�nego utrzymania, wzbrania� si� jednak przed poczynieniem nieuniknionych oblicze�. Jest dosy� tanio � wydatk�w dodatkowych przewidywa� niewiele. 16 Rzeczy rozpakowywa� d�ugo. Ju� przej�cie z hallu po niskich schodach na g�r� pozbawi�o go tchu, wi�c nawet po tak prostej pracy jak opr�nienie dw�ch walizek by� niezwykle wyczerpany i spocony. Jego samopoczucie fi- zyczne potwierdza�o diagnoz� Urquharta: coraz bardziej chud� i traci� energi�; i chocia� nie kaszla� krwi�, wie- dzia�, �e to nie jest pow�d do nadziei. Droga zosta�a wy- tyczona. Gdyby �azienk� mia� obok pokoju, mo�e by zmo- bilizowa� wol�, �eby skorzysta� z prysznicu. Zamiast tego, po uporaniu si� z domkni�ciem wypaczonych szuflad toa- letki, wyszed� na balkon zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Przy molo w kszta�cie litery L sta�y �odzie rybackie, puste i nieruchome. Za ko�cem mola coraz rzadziej roz- rzucone domy nikn�y na skalistym przyl�dku wysuwaj�- cym si� w morze jak wytrawione ostrze sierpa. Dalej Loader zobaczy� w�r�d strzelistych topoli jedn� z tych will, o kt�rych wspomina� kierowca taks�wki; dalej jesz- cze jedn�, schludn� i wynios��, dziwnie nierzeczywist� pod mosi�nym niebem. Na samym nabrze�u wci�� jeszcze naprawiano sieci i skuleni nad nimi ludzie wygl�dali jak ma�e pos��ki. Widok tej zakrzep�ej bierno�ci stanowi� takie przeciwie�stwo awantury sprzed p� godziny, �e nie- jasno zaniepokoi�o to Loadera, jak gdyby jaki� podst�p kry� si� w tym pozornym letargu. Ju� maj�c wej�� do pokoju, us�ysza� �piew. Zatrzyma� si� i wyjrza� na szos�: w stron� pensjonatu sun�� szereg id�cych g�siego dzieci. Towarzyszy�y im dwie bia�o odzia- ne zakonnice � eskorta na przedzie i z ty�u. Dzieci by�o chyba dwadzie�cioro: dziewczynki w sukienkach w paski, ch�opcy w szarych koszulkach i kr�tkich spodenkach. Sieroty? � zastanowi� si� Loader. G�osiki wydziera�y si� piskliwie, ale ten marsz by� rytmiczny. W pierwszej chwili Loader pomy�la�, �e to jest jaka� po��czona ze �piewem zabawa, bo ka�de z dzieci trzyma�o r�czk� na ramieniu swego poprzednika. Gdy jednak podesz�y bli�ej, zobaczy�, �e wszystkie s� niewidome.17 Sama narzuci�a si� strofa z jego anglika�skiej m�odo�ci: �Bo�e, od kt�rego mi�o��, �aski i b�ogos�awie�stwa p�y- n�..." S�owa � pomy�la� � pomieszanie takich poj�� jak lito�� i gniew. S�owa... Zakonnica id�ca na przedzie dosz�a do pensjonatu; �piew ucich�. Ca�y zast�p w skr�tach przesun�� si� przed balko- nem jak kolumna niewolnik�w w kajdanach, wzbijaj�c niewidzialny dla siebie kurz, gubi�c troch� rytm kro- k�w, przy czym zakonnica za nimi napomina�a od czasu do czasu ze �le ukrywanym rozdra�nieniem: � Pr�dzej, pr�dzej, Paco... Ty te� uwa�aj, Valentin... Maria, nie wychod� z szeregu... Loader patrzy�, jak one id� do wsi; wkr�tce zn�w us�y- sza� ich monotonny ch�rek. Drzwi s�siedniego balkonu nagle otworzy�y si� szeroko, wi�c wszed� do pokoju, przy- pominaj�c sobie, �e na tablicy w recepcji zauwa�y� brak klucza w�a�nie pod numerem czwartym. Ale nie by� cie- kaw, kto tam mieszka, ani te�, czy istotnie s� � chocia� gospodarz tak si� zastanawia� ze zmarszczonymi brwia- mi � jacy� inni go�cie w pensjonacie. To nie ma znacze- nia; i tak przecie� wkr�tce b�dzie wiedzia�. Zdj�� ubranie, tym razem zanadto zm�czony, �eby w lustrze toaletki sprawdzi�, jak bardzo chudnie, i osun�� si� na ��ko. Je- dzenie p�niej, przede wszystkim sen � i mo�e dopiero wieczorem spacer po okolicy... Senno�� �agodnie nim zaw�adn�a, rozwlekaj�c zm�cone echo piosenki niewidomych dzieci i resztki sko�atania podr�. Ju� zasypia�, gdy jeszcze co� obi�o mu si� o uszy � jaki� metaliczny odg�os. Stukn�o to chyba gdzie� nieda- leko i raczej by�o podobne � bo k�cikiem zapadaj�cego w sen umys�u zd��y� si�gn�� w przesz�o�� po por�wna- nie � do suchego trzasku przy repetowaniu broni auto- matycznej. Zasn��. 18 Rozdzia� drugi Nab�j wszed� lekko w �o�ysko, ale Snyder niezupe�nie by� zadowolony. Zwolni� zaczep i wyrzuci� na�adowany magazynek na poduszk�. Le��c w ��ku przy drugiej kra- w�dzi dziewczyna patrzy�a na niego. � Kt�ra jest godzina? � Piasek. � Zajrza� do �o�yska, zbada� je brudnym od oliwy palcem. � My�la�em, �e �pisz. � Nie mog�, kiedy kto� pistoletem macha mi przed no- sem � rzek�a opryskliwie. � Zawsze pe�no piasku w tym pokoju � mamrota�. � Nie rozumiem, dlaczego. � Sam nanosisz go z pla�y, tylko dlatego. � Przekr�- ci�a si� i utkwi�a wzrok w suficie. W g�rze na �acie s�o- necznego blasku zobaczy�a ma��, szar� jak mech, domo- w� jaszczurk�. Wyraz znudzenia znikn�� z jej twarzy. � Martin � powiedzia�a z naciskiem. Snyder nawet nie spojrza�. � Martin � powt�rzy�a. � Ja ci� prosz�, wyrzu� to Wiesz, jak ich nie cierpi�. � Przecie� nie wystrzeli. Ile jeszcze razy...? � Nie pistolet... Patrz. � Wskaza�a jaszczurk�. �- Ona te� ci� nie zabije. � Zr�b to dla mnie � powiedzia�a. Ze z�o�liwym u�miechem wszed� na ��ko gniot�c bo- symi stopami sk��bione prze�cierad�o. Jaszczurka spa�a, wy�upiaste oczy mia�a przymkni�te. Snyder ostro�nie za- cz�� si� zbli�a� do niej z podniesion� r�k� pod takim k�tem, �eby nie rzuci� cienia. Z do�u dziewczyna widzia�a twardy napi�ty �uk jego ust. � Nie spud�uj. Sekundy mija�y. Poderwa� nagle r�k� i zwar� palce, po czym opad� na kolana przy dziewczynie. Miotanie si� przera�onej jaszczurki w jego d�oni sprawia�o, �e dygota�. 19 � Chcesz j�? - � . Wzdrygn�a si�. � Na pewno nie chcesz? Przysun�� zaci�ni�t� d�o� patrz�c drwi�co, jak dziew- czyna na to reaguje. Nagle przesta� si� u�miecha�. � Powinna� jednak sama to za�atwi�. By� teraz pe�en pogardy. Zeskoczy� z ��ka i wyszed� na balkon. Podnosz�c kciuk zr�cznie chwyci� jaszczurk� za ods�oni�ty ogonek, rozbi� j� o drewnian� por�cz i wyrzuci�. Gdy wr�ci� do pokoju, dziewczyna na p� siedzia�a pod- parta na �okciach. � Tak nie potrzebowa�e� robi�. � Coraz wi�kszy czu�a przed nim l�k. � To by�o okrutne. Okrutne i ohydne. � My�lisz? � Wykrzywi� usta. � Ja tylko chcia�am, �eby� j� st�d wyni�s�. Tylko o to prosi�am. � Nast�pnym razem zrobisz to sama. Wzi�� pistolet, obejrza� go dok�adnie i wprowadzi� ma- gazynek na miejsce. Dziewczyna rzuci�a wyzywaj�co: � Jeste� jak dziecko z zabawk�. Nie jak cz�owiek do- ros�y. Mia�a zwyczaj zawsze oddawa� uderzenia. Teraz to by�o niebezpieczne, ale nie mog�a si� powstrzyma�. � W twoich ustach to brzmi �miesznie. � Zacz�� my� r�ce, ton jego g�osu nie wr�y� nic dobrego. � Bardzo �miesznie. � A ty niby taki odwa�ny... Po co nosisz t� bro�? � � �y�ka na jej szyi wyra�nie pulsowa�a. � Boisz si�. Boisz si� czego�. � I gdy milcza� patrz�c na ni�, wycieraj�c r�ce r�cznikiem, doda�a: � Albo po prostu jeste� jeszcze w przedszkolu. Ruszy� w stron� ��ka i serce jej �cisn�o si� z prze- ra�enia. Po tych dw�ch tygodniach nadal by� obcy, nadal 20 nieodgadniony. Wepchn�� pistolet pod poduszk� i po�o�y� si� ju� z u�miechem, �agodnym, hipnotycznym. � Przesta�, Anna. Wpatrzony w jej twarz, spokojnie wyci�gn�� po ni� r�ce jeszcze ch�odne od wody. Dotychczas jej wzrastaj�ca niech�� do niego p�yn�a raczej z rozczarowania ni� z in- nych �r�de�, ale tego dnia niech�� krzep�a w nienawi��, �al stawa� si� odraz�. Potrz�sn�a g�ow� i spr�bowa�a go odepchn��. � Teraz ju� nie � rzek�a ze znu�eniem. Ustami musn�� jej usta. � Za przys�ug� przys�uga. � Tyle przys�ug jeste� mi winien. Roze�mia� si� prawie bezg�o�nie. Wiedzia�a, �e mu ule- gnie. Broni�a si� jednak, dop�ki mog�a sobie na to po- zwoli�. � Nie, Martin. Nie. I jak zwykle by�a bezsilna, ca�a jej stanowczo�� roz- pada�a si� pod dotykiem jego skwapliwych d�oni i twar- dych, penetruj�cych ust. Napi�te mi�nie rozpr�a�y si� stopniowo, po��danie zacz�o tli� si�, spala� w niej wol�. J�kn�a, pe�na nienawi�ci, porwana jego sza�em, pomimo �e ka�d� my�l� go odtr�ca�a. A potem ju� by�o po wszyst- kim � �omot krwi, kl�ska ca�kowita. Jego u�cisk os�ab�, martwy nagle ci�ar stoczy� si� jak k�oda i ona zosta�a sama, odr�twia�a pod migotliw� �at� s�o�ca na suficie. Z wolna przenikaj�ce zm�czenie wskrzesi�o w niej wstr�t. Przesun�a si� tak, �eby on nie widzia� jej twarzy, nie- szcz�liwa, pokonana. Us�ysza�a jego che�pliwe pytanie: � No, i kto jest jeszcze w przedszkolu? Zachichota� cicho. Przymkn�a oczy i wycofa�a si� w t�t- ni�c� ciemno��. Byli inni m�czy�ni, nieliczni zreszt� w jej �yciu, ale nigdy tak; zawsze przecie� grzech przy- s�ania�o bodaj troch� mi�o�ci. Pomy�k� okaza� si� wyjazd 21 z Marsylii, chocia� ostatnio chodzi�a tam bez grosza. Ju� w t� pierwsz�, pe�n� nienasyconego po��dania noc w ho- telu mog�a przewidzie�, co b�dzie, gdyby nie to, �e oko- liczno�ci � i za du�o Pernodu � przyt�pi�y jej instynkt. Zwichn�a kostk�, wi�c od sze�ciu prawie tygodni nie ta�czy�a, a rachunki czeka�y na zap�acenie. Ale nawet z tym no�em na gardle mog�a jako� przetrwa� kryzys; mog�a znale�� dorywcz� prac� i wybrn�� z trudno�ci. Ra- dzi�a sobie ju� nieraz, wi�c i tym razem te� by jej si� to uda�o, gdyby nie spisek uknuty przez czas i przypadek. A tak... Ponuro rozpami�tywa�a chwil�, gdy obcesowy ton jego propozycji z�agodzi�a wzmianka o Galilei. Och, on nie traci� czasu. W nieca�� godzin� po podej�ciu do jej sto- lika zaproponowa�, �eby z nim wyjecha�a, i tak pon�tne roztoczy� przed ni� obrazy bia�ych pla� nagrzanych s�o�- cem, �e przesta�a mie� si� na baczno�ci. Sprzymierzy�y si� z nim dr�cz�ce j� k�opoty i wieczorny ch��d ulicy. �Pani pewnie nawet nie wie, gdzie jest Galilea." Bez- czelno�� jego docink�w jako� rozbroi�a jej wahanie; par� szklanek Pernodu rozbroi�o jej pow�ci�gliwo��. �Niech pani to sobie przemy�li" � powiedzia�, a ona ju� by�a w tym czasie �atwa jak dziewica, kt�ra maj�c nagle swe- go dziewictwa dosy�, pragnie si� odda� pierwszemu lep- szemu spotkanemu m�czy�nie. �To �mieszne � odrzek�a i u�miechn�a si� nawet. � Kim pan jest? Co pan robi? I... powiedzmy, �e pojecha�abym z panem... jak d�ugo to by trwa�o?" Zbyt potulnie, zbyt naiwnie �atwo da�a si� pokona�... Spr�yna ��ka brz�kn�a s�abo, gdy Snyder poruszy� si� i wsta�. Nieruchoma, z d�ugimi, kruczoczarnymi w�o- sami rozpostartymi na poduszce dziewczyna otworzy�a oczy i utkwi�a wzrok w �cianie. Gdyby poznali si� o dwa ty- godnie wcze�niej, ona by go w og�le nie chcia�a s�ucha�, a w tydzie� p�niej prawdopodobnie s�ucha� by go nawet 22 nie potrzebowa�a. �a�o�nie robi�a teraz bilans. C� zosta�o z tej ca�ej obietnicy, kt�r� dawa� w �w prze�omowy wie- cz�r na rue des Martyrs, gdy jego szczup�a napi�ta twarz i obcesowo�� tak przem�wi�y do jej rozpaczy? Rezultat fa- talny, chocia� fakt, �e w Quepos wcale nie jest tak, jak ona sobie wyobra�a�a, odgrywa najmniejsz� rol�. Nawet gdyby te bia�e pla�e nie sprawi�y jej takiego okrutnego rozczaro- wania, nienasycony lubie�ny g��d Snydera wcze�niej czy p�niej musia� w niej wzbudzi� wstr�t i wstyd. S�ucha�a, jak on puszcza wod� z kran�w. Niewiarygod- ne, ale dot�d jeszcze nie odkry�a, kim on jest, ani czym si� zajmuje. Czasem kr�ci� przebiegle, wymyka� si� wszel- kiej analizie; kiedy indziej przywdziewa� zimn�, o�liz�� zbroj� i milcza�. Przewa�nie rozmawiali po francusku. Zna� francuski lepiej ni� hiszpa�ski. Ale czyta� angielskie powie�ci sensacyjne w mi�kkich ok�adkach i pras� lon- dy�sk� sprzed kilku dni, jak� od czasu do czasu mo�na by�o kupi� w Barranca. Raz na samym pocz�tku zacz�a go wypytywa�, ogromnie, wprost niezno�nie ciekawa. Od � powiedzi udziela� niejasnych, og�lnikowych. Jego paszport potwierdza� jej domys�y � niepewne, bo oparte tylko na wnioskach wyci�gni�tych z tego, co m�wi�, i na jego ak- cencie � �e jest Kanadyjczykiem. Tak samo mgli�cie przyzna� si�, �e ma co� do czynienia z jakimi� patentami, i wcze�niej, �e pilotowa� kiedy� samolot; wi�cej ju� �ad- nych konkretnych informacji nie zdo�a�a zebra�. Dziwnie by�o tak nic o nim nie wiedzie�, a przecie� stopniowo jej ciekawo�� zamieni�a si� we wrogo�� i uczucie poni�e- nia. I wreszcie teraz zrobi�o jej si� wszystko jedno: m�g� sobie nadal pozostawa� zagadk�. Uzna�a, �e im mniej b�- dzie o nim wiedzia�a, tym �atwiej zapomni. Odwr�ci�a si�, chocia� nie chcia�a spojrze� na niego, i zapyta�a: � D�ugo jeszcze b�dziemy siedzieli w tej nieszcz�snej, zapad�ej dziurze? 23 � Mo�e z tydzie�. � Wsun�� opalon�, w�ochat� nog� w nogawk� spodni. � A bo co? Nie podobaj� ci si� wa- kacje? � Tutaj? � Co� ci tutaj nie odpowiada? � To jeden wielki �mietnik. � N�dzarze nie maj� prawa wyboru. Gdyby by� w zasi�gu jej r�ki, uderzy�aby go. Ale sta� za daleko, wi�c tylko dr�enie przebieg�o jej po twarzy i zacisn�a pi��. � W twoim stylu � sykn�a. � S�o�ce, piasek i morze. O niczym innym nie by�o przecie� mowy. � Wtedy to jednak brzmia�o inaczej. � Sama nie wiesz, kiedy ci dobrze. Matko Boska � pomy�la�a patrz�c na niego. Trzydzie�ci pi�� lat, m�wi�, �e ma, i chyba to prawda. Kr�py, musku- larny jak bokser, jak zapa�nik wagi p�ci�kiej. W�o�y� kremow� jedwabn� koszul� i wepchn�� po�y pod pasek granatowych spodni z lustryny. Ubiera� si� zawsze starannie, wr�cz wytwornie. Nie odrywa�a od niego oczu, jak gdyby by� jakim� zwierz�ciem, kt�remu nigdy dot�d porz�dnie si� nie przyjrza�a. Najwidoczniej odczytywa� w jej niewzruszonym spoj- rzeniu uraz�. � Je�eli jeste� tak bardzo znudzona, mo�e by� si� czym� zaj�a? � Czym niby? Wzruszy� ramionami. � We� na spacer te dzieciaki... te �lepe, kt�re przecho- dzi�y t�dy niedawno. � Dzi�kuj�. � One codziennie tak si� wietrz�. Widujesz je przecie�. Dziewczyna g�aska�a si� po udzie i milcza�a. Snyder przeczesa� swoje kr�tkie, twarde w�osy nieco uginaj�c ko- 24 lana, �eby widzie� w lustrze. Podbr�dek mia� rozdwo- jony i wok� ust, jak zasklepiona blizna, g��bokie p�ko- liste zmarszczki. Czasem w pewnym o�wietleniu wygl�da� staro. � Ja ci tylko podsuwam pomys�. Mo�esz z tego sko- rzysta� albo nie. � Zakonnice by mi nie pozwoli�y. � Nie rozumiem, dlaczego. � Przesun�� j�zykiem po przednich z�bach. � Nie zjedz� ci�, je�eli zapytasz. � One by mi nie pozwoli�y � powt�rzy�a dziewczyna ju� z wi�kszym naciskiem. Snyder u�miechn�� si� niezupe�nie szyderczo: � Bo si� puszczasz, o to chodzi? � One tego tak nie okre�laj�. � O wybacz � zakpi�. � Nigdy nie uczy�em si� tego j�zyka. Zn�w odwr�ci�a g�ow� do �ciany, mru��c oczy, czuj�c w sercu piek�cy b�l. Do niedawna nosi�a na szyi �a�cu- szek z ma�ym srebrnym krzy�ykiem, ale w czasie tego wielogodzinnego zamroczenia w marsylskim hotelu �a�cu- szek si� zerwa�. Znalaz�a go nazajutrz rano na pod�odze. W Barranca uszkodzenie zosta�o naprawione, wola�a jed- nak go nie nosi�. Jeszcze nie, z tydzie�, mo�e dwa, a� to wszystko si� sko�czy. Postanowi�a te� p�j�� potem do spo- wiedzi. Na pewno, na pewno. Nieraz w �yciu tak �lubowa- �a, bez przekonania co prawda, jak gdyby pod wp�ywem chwili zobowi�zywa�a si�, �e zap�aci �ap�wk�. Potem nie dotrzymywa�a, zapomina�a, zwleka�a, dop�ki nie nast�po- wa�o przedawnienie, pogrzebanie ca�ej sprawy w niepa- mi�ci. Ale tym razem ju� nie. Tym razem ona p�jdzie, bo inaczej umrze od tej ropiej�cej rany. P�jdzie... � Zejdziesz na d�? � zapyta� Snyder oboj�tnie, po pierwszej. � Nied�ugo. � B�d� w barze albo w La Sirena. Niewielkie mia�a mo�liwo�ci pogn�bienia go. � Nie zapomnij zabra� swojego drogocennego pistoletu. Popatrzy� na ni� dziwnie, niepokoj�co, a� po�a�owa�a, �e nie ugryz�a si� w j�zyk. Wzdrygn�a si� wewn�trznie, gdy stan�� nad ni�, i pomy�la�a nagle o tej jaszczurce i o skrzy- wieniu ust, z jakim wraca� z balkonu. Ju� chcia�a prosi� o pieni�dze na podr� powrotn�, �eby zaraz wyjecha�. Ale chocia� mog�a spr�bowa�, co� j� powstrzyma�o � nieuf- no�� i jakie� resztki wypaczonej dumy przewa�y�y. Snyder rzek� spokojnie: � Ja bym tak wci�� nie m�wi� o tym pistolecie, gdy- bym by� tob�. � Nie? � Nie. Nie zdo�a�a zlekcewa�y� jego wzroku. � O ile wiem, powinienem mie� zezwolenie czy co� tam � powiedzia� tonem ku jej zdumieniu pojednaw- czym. � By�oby wi�c m�drzej nie wspomina� o nim poza tym pokojem. Dla dobra nas obojga... rozumiesz? Nie odpowiedzia�a, co wyra�nie go uspokoi�o. Przy drzwiach sta� si� troch� wylewniejszy. � Nie m�wmy ju� o tym, Anna. Niewa�ne. Za�arto- wa�a� sobie... dobrze. Ka�dy ma jak�� s�abostk�, tak si� sk�ada, �e moj� jest w�a�nie to. � Klepn�� si� po lewym boku. � Zabieram go wsz�dzie, zawsze zabiera�em. Musia�a mu jednak doci��: � I dziewczyn� tak�e? Ale on ju� by� prawie za drzwiami i nie dos�ysza�. Za- cz�a si� ubiera�, ponuro pragn�c, by te pozosta�e dni mi- n�y jak najszybciej � te godziny, minuty, sekundy dzie- l�ce j� od chwili, gdy b�dzie mog�a wyplu� smak jego raz na zawsze. 26 Rozdzia� trzeci Male�kie kropelki potu perli�y si� na g�rnej wardze Loadera i ko�cista klatka piersiowa wznosi�a si� i opada�a prawie niedostrzegalnie. W tym �nie Sam Grigg m�wi�: � Ale dlaczego, Simon? Dlaczego? Po prostu nie rozu- miem. Z jakiej� przyczyny rozmawiali na ulicy przed szerok� zielon� fasad� sklepu: �Antyki � Loader i Grigg � An- tyki". Z jakiej� te� przyczyny ten napis by� bezbarwny i zatarty, chocia� przed dwoma miesi�cami, w lutym, zo- sta� na nowo poz�ocony � mniej wi�cej w czasie, gdy on zacz�� powa�nie si� niepokoi� tym, �e wci�� dziwnie nie- domaga i coraz gwa�towniej chudnie. A jednak oto Sam, pe�en zdumienia, z czo�em pofa�dowanym, potrafi� mu po- wiedzie�: � Ju� mniejsza o przedsi�biorstwo, Simon. My�l� o Ca- therine. Porzucasz j�... Dlaczego, na mi�o�� bosk�? Naprawd� wcale nie dosz�o do takiej rozmowy i on to wiedzia� nawet we �nie. I we �nie udzieli� Samowi odpo- wiedzi, ale zag�uszy�a jego g�os przeje�d�aj�ca z warko- tem ci�ar�wka, a p�niej, gdy ju� tej ci�ar�wki nie by�o, stwierdzi�, �e powtarza jedynie tre�� kartki, kt�r� zosta- wi� dla Sama na biurku w tamt� desperack� sobot�: �Przy- kro mi... napisz� do Ciebie..." Napisa� w Arles i odda� komu� ten list do wys�ania z Pary�a. �Chc� przeprosi� Ci� i wyt�umaczy�, bo jestem Ci to winien..." List by� d�ugi � zawiera� wiele handlo- wych ocen i wskaz�wek, kolumny cyfr pomi�dzy uj�tym w zwi�z�e s�owa szrapnelem diagnozy Devlina i ko�co- wym wyra�eniem wdzi�czno�ci i przyja�ni. Ostatnie zdanie 27 brzmia�o: �Spr�buj nie my�le� o mnie zbyt �le. Nie zna- my si� wzajemnie, my wszyscy ludzie nie znamy nawet siebie samych". Przekr�ci� si� na ��ku i po twarzy przelecia� mu skurcz. �Ile pan ma lat? � zapyta� Devlin. � Czterdzie�ci dwa?" Tak, czterdzie�ci dwa. Po pi�tnastu latach ci�kiej pracy kapita� obrotowy firmy �Loader i Grigg" doszed� do wy- soko�ci osiemdziesi�ciu pi�ciu tysi�cy funt�w. I c� mu teraz z tego? Jedynym cennym towarem pierwszej potrze- by jest czas, a on nie przestawa� trwoni� czasu na to przedsi�biorstwo nawet wtedy, gdy to ju� zgo�a nie by�o konieczne � szuka� w tym ucieczki, sukcesami finanso- wymi pr�buj�c wyr�wna� kl�sk� na innym polu. I sam si� okrad� w ten spos�b, zatraci� siebie... Niefortunnie wybra� Arles, ale z przyjazdu tam wyci�- gn�� nauczk�: cz�owiek, je�li ju� odwraca si� plecami, musi odwr�ci� si� od wszystkiego bez r�nicy. To ciep�e stare miasteczko, gdzie dawno temu przez par� lat mi�- dzywojennych sp�dza� wakacje z ojcem, by�o jak sito do przesiewania ch�opi�cych wspomnie�. C�, kiedy melan- cholijna t�sknota, jak� owe wspomnienia budzi�y, tylko niepokoi�a go nie daj�c nic. Przesz�o�� zosta�a nieodwo�al- nie za�atwiona, pogrzebana, a on pojecha� dalej i trafi� do Marbelli, spokojnej i mi�ej w kwietniowym s�o�cu, nie nasuwaj�cej mu �adnych skojarze�. A� pewnego dnia jaki� automobilista zapyta� go, kt�r�dy jecha� do Rondy. Na samochodzie by�y tabliczki �GB", on ich jednak na- wet nie musia� widzie�, bo sam rozj�trzony, arogancki ton pytania, bynajmniej nie zacieraj�cy si� w okropnej wr�cz hiszpa�szczy�nie, m�g� doskonale by� znakiem firmowym. � Te� jestem Anglikiem � powiedzia� Loader automo- bili�cie. � Ale obawiam si�, �e niewiele mog� panu po- m�c. Przyjecha�em tu niedawno i nie mam samochodu. S�dz� jednak, �e pan jedzie w niew�a�ciwym kierunku. 28 Tamten patrzy� na niego ju� z innym wyrazem twarzy. � Ja pana chyba znam. Zgodnie z prawd� Loader zaprzeczy�, tylko �e na nic to si� nie zda�o; automobilista prztykn�� palcami. � Zaraz, zaraz... Wiem! �Loader i Grigg". Kupi�em u pa- na tak� sekreter� z kr�conymi kolumienkami... mo�e z rok temu... Przypomina pan sobie? No, niech mnie kule bij�. Wkr�tce potem Loader spakowa� rzeczy i wyjecha� czu- j�c si� jak wytropiony. Najpierw do Algeciras, potem do Kadyksu, tego portu wyj�ciowego dla tylu ludzkich po- szukiwa�, i stamt�d statkiem z transportem owoc�w na Galile�. �Dlaczego, Simon?" Sam Grigg nie dawa� za wygran�. W ko�cu jednak sen odtr�ci� go jak wroga. Przesun�y si� chaotycznie drzewa zimowe, zat�oczona sala licytacyjna, rozmigotane raptow- nie brylanty na niebie noc�... Loader zakaszla�, z lekkim wzdrygni�ciem zaczynaj�c si� wynurza� z g��bin ku �wiadomo�ci. Jaskrawa stru�ka krwi pop�yn�a mu z k�cika ust na poduszk�. Przez chwi- l� otacza�a go mroczna, otch�anna pr�nia, w kt�rej on unosi� si� niewa�ki, a przecie� czu� b�l i wsuwanie si� wziernika g��boko w tchawic� i czeka� pewny, �e zanim znowu twarz mu owieje w�asny miarowy oddech, gdy Devlin wyci�gnie ig��. Us�ysza� sw�j g�os � rezonans jak w komorze d�wi�kowej � uparty, natarczywy: �Chc� wie- dzie�. Cokolwiek pan wykry�, chc�, �eby mi pan powie- dzia�..." Nie by�o �adnego uk�adu chronologicznego. Fakty i uro- jenia ob��dnie stapia�y si� ze sob�. Teraz siedzia� na strzy�onym trawniku przed domem � z Catherine bez- wiednie obrabowuj�c� go z ciszy, kt�rej �akn��, oblega- j�c� go swoim pijawkowatym oddaniem. Ona zawsze, od- k�d j� zna�, owija�a poj�cie �mierci wat� czu�ostkowo�ci. S�owa �zmar�y" nie u�ywa�a nigdy. �Gdy moj� mam� B�g zabra�... Gdy Henry odszed�..." Do wszelkich cierpie� jednak odnosi�a si� inaczej. Wyobra�a�a sobie, �e si� wczuwa w prze�ycia cierpi�cych i widok cudzego b�lu, chocia� ch�ci mia�a dobre, zawsze wyzwala� jej najgorsze cechy: potrzeb� paplania i nieustannej ja�owej krz�tani- ny wok� nieszcz�snego obiektu. Automatycznie zaczyna�a wtedy m�wi� tonem �dzielnym", tak sztucznie pogodnym, �e on a� si� skr�ca�. Teraz, w tym dziwnym teleskopo- wym �nie, ju� wpatrywa�a si� w niego zbola�ym lito�ci- wym wzrokiem, zarezerwowanym dla chorych piesk�w, wi�c j�kn�� g�o�no. Jak�e� ona by si� nim zaj�a! Swoj� pieczo�owito�ci� udusi�aby go, zanim by to zrobi� rak. Mo�e po�ywk� dla jego wyobra�ni sta�y si� wyrzuty sumienia i dlatego ona nagle mu w tym �nie powiedzia- �a: �Tu jest tw�j dom, Simon. Tu jest twoje miejsce. Wszystko, czego potrzebujesz, masz tutaj..." Zaprotestowa�, ale bezg�o�nie. Chcia� krzykn��: �Tutaj nie mam n i c... nic, co by pomog�o. Lito�ci nie potrze- buj�. Nie jestem psiakiem. Dr�czy mnie my�l o �mierci, a nie o umieraniu. Czy nie rozumiesz?... Musz� si� stara�, �eby wyci�gn�� jaki� sens z tego, co mi jeszcze zosta�o, a ty mi ci�gle to uniemo�liwiasz. Co nast�pi po b�lu?" Szarpn�� si� i rozbudzi� ca�kowicie; z t�pym niedowie- rzaniem popatrzy� na pok�j, w kt�rym si� znajdowa�. Catherine swoim p�ytkim podej�ciem zagoni�a go w ten konkretny �wiat i przypomnia�o mu si�, kim jest, gdzie jest i dlaczego. Potem spostrzeg� plam� krwi na poduszce. To odkrycie jak zawsze przej�o go l�kiem. Usiad� wpa- trzony w t� jaskraw� piecz�� na grubym p��tnie, chwilo- wo obezw�adniony, bo ju� poczu� cierpki �elazny smak rdzewiej�cy mu w ustach. Po chwili zn�w si� po�o�y�, z wolna opanowuj�c wzburzenie, wci�� jeszcze nie mog�c znale�� w sobie do�� stoicyzmu, �eby my�le� spokojnie o tej kr�tkiej, prosto wytyczonej �cie�ce, kt�r� kroczy�. 30 Za oknami ze skrzypieniem przejecha� jaki� w�z; kto� �piewa� nosowo. Loader wreszcie zdo�a� otrz�sn�� si� z roz paczy; wsta� i wyjrza� zza drzwi balkonu w stron� wsi. Przespa� dwie godziny, niewiele jednak tam si� zmieni�o poza tym, �e na zas�anym sieciami nabrze�u ju� nie wi- dzia� nieruchomych jak w �ywym obrazie, przykucni�tych postaci. Z neseserem i r�cznikiem przeszed� przez kory- tarz do jednej z dw�ch �azienek. Z kranu, z kt�rego po- winna p�yn�� gor�ca woda, pop�yn�a zimna, z kranu z wo- d� zimn� � gor�ca, a z umywalni tryska�y takie fontan- ny, jakby to by� prysznic. Tylne okienka wychodzi�y na zbiorowisko niechlujnych przybud�wek. Nie opodal k�py palm daktylowych opieszale kr�ci� si� po�yskliwy metalo- wy wiatrak i s�ycha� by�o dobitne, urywane gdakanie kur z podw�rka poni�ej. Po k�pieli Loader ubra� si� i zszed� na d�. Do jadalni wchodzi�o si� z przedsionka przez korytarzyk, w kt�rym wisia�a klatka z ruchliwymi ptaszkami o czerwonych �eb- kach. W jadalni sta�o mo�e z dziesi�� stolik�w i pobielane �ciany zdobi�o kilka oleodruk�w przedstawiaj�cych byki i toreador�w na arenie. Tylko jaka� para jad�a obiad. M�- czyzna odk�oni� si� Loaderowi, ale dziewczyna prawie na niego nie spojrza�a, gdy przechodzi� przez sal� i wybiera� miejsce. Okaza�a pow�ci�gliwo�� nieledwie anglosask�, nic jednak anglosaskiego nie by�o w jej wygl�dzie. Hiszpanka chyba. W�osy czarne jak heban, cera oliwkowa, oczy czar- ne, powa�ne, a przecie� b�yszcz�ce, twarz smutna, jak gdy- by �ycie nie obchodzi�o si� z ni� �askawie. M�czyzna na- tomiast m�g�by by� Anglikiem. Starszy od niej co najmniej o dziesi�� lat. W�osy do�� jasne, usta brutala... Tyle spo- strzeg� Loader czekaj�c, �eby wreszcie kto� podszed� do jego stolika, i skracaj�c sobie czas machinalnym przek�a- daniem sztu�c�w, ogl�daniem sztucznych kwiat�w w gli- nianym wazonie. 31 � Cierpliwo�� Hioba trzeba mie� w tym lokalu � prze- rwa� cisz� m�czyzna. On te� musia� dokona� jakich� ob- serwacji, gdy� najwyra�niej by� pewny, �e Loader zna j�- zyk angielski. Loader z lekkim u�miechem przytakn��. Tamten w od- powiedzi u�miechn�� si� tylko ustami. Z daleka jego oczy sprawia�y wra�enie prawie bezbarwnych, zimnych jak oczy �ni�tej ryby. � Kelner�w tu nie ma. Podaje sam w�a�ciciel. � M�- wi� z akcentem p�nocnoameryka�skim; trudno by�o z je- go wymowy wnioskowa� cokolwiek wi�cej. � Istotnie on tu jest do wszystkiego, tyle �e ��ek nie �ciele i nie pod- lewa kwiat�w. � Mnie si� nie spieszy � rzek� Loader. Dziewczyna dopija�a kaw�. M�czyzna zaci�gn�� si� pa- pierosem, wypu�ci� dym i zapyta�: � Pan dzi� przyjecha�? � Tak jest. � Gdzie on pana ulokowa�? � Pod numerem pi�tym. Jeste�my zatem, je�li si� nie myl�, s�siadami. � Ooo... Loader dozna� wra�enia, �e zabrzmia�a w tym �Ooo" nu- ta podejrzliwo�ci. Roz�o�y� r�ce. � Klucza numer cztery nie ma na tablicy. Balkon nu- mer cztery otwarty... Quod erat demonstrandum. Spodziewa� si� jeszcze jednego u�miechu, ale si� roz- czarowa�. Wszed� Berris, nadal bosy, chocia� koszulk� gim- nastyczn� przys�oni� bia�� kurtk�, co ju� by�o ust�pstwem na rzecz etykiety. Gdy zobaczy� Loadera, spokojnie zrobi� w ty� zwrot i wyszed�. Zza drzwi s�u�bowych dolecia�o szcz�kanie porcelany; odg�osy przygotowa�. Dziewczyna po- wiedzia�a co� cicho � po francusku, jak domy�li� si� Loa- der � a jej towarzysz przyg�adzi� w�osy nad �ysiej�c� skroni�, po czym zgasi� papierosa. Wstali oboje z szurni�- ciem krzese� i ruszyli do drzwi. M�czyzna min�� Loadera 32 tak, jakby go w og�le nie by�o, ale dziewczyna jeszcze zerkn�a na niego ostro�nie, zanim ostatecznie si� odwru- ci�a. Sz�a pi�knie w obcis�ej sp�dniczce, stukaj�c obcasa- mi po kaflach pod�ogi. Wr�ci� Berris i Loader zapyta� o tych go�ci. Znalaz� si� w�r�d nieznajomych, kt�rzy mieli nieznajomymi pozosta�, ale zwyk�a ludzka ciekawo�� jeszcze si� w nim nie wy- pali�a. � Niejaki se�or Snyder i niejaka se�orita Meunier. Wi�c nie Hiszpanka. Francuzka z Algierii? Mo�liwe. � Pod numerem czwartym? � Tak. � Berris postawi� na stoliku butelk� czerwone- go wina bez etykiety, gdy Loader ju� zacz�� nalewa� so- bie na talerz wodnist� ��t� zup�. � Nasz ksi�dz by nie pochwala�, ale �wiat jest �wiatem, a pesety s� pesetami. � Podni�s� t�gie ramiona, nie wzruszy� jednak nimi, jak gdy- by ten wysi�ek kosztowa� go zbyt wiele. � �aden ze �wi�- tych nigdy nie by� hotelarzem i to mnie nawet nie dziwi. � Kto jeszcze tutaj mieszka? � Nikt, se�or. Tylko pan i oni dwoje. Tutaj zawsze o tej porze pusto � urwa�. � Canelones poda� po zupie czy kur� z ry�em? � Canelones. � A potem owoce czy karmelow� babk�? � Babk� chyba. � Wszechobecna babka. Loader u�mie- chn�� si� zgry�liwie. Paellas, entremeses, nale�niki z m�ki kukurydzianej. Na �adne niespodzianki kulinarne nie li- czy�, ju� je�eli, to najwy�ej na �rozbuf" w miejscowej wersji. � I kawa? � Dzi�kuj�. Zupa by�a tylko troch� zaprawiona czosnkiem i Loader, nabieraj�c raptem apetytu, jad� j� skwapliwie; przysz�o mu na my�l, �e w tej chwili wsz�dzie w ca�ej Hiszpanii i na jej wysepkach podaje si� w ka�dym z tysi�ca hoteli taki sam obiad. Wino okaza�o si� dobre i �agodne, wi�c wy pi� a� dwie szklaneczki do canelones; zamy�lony b��dzi� wzrokiem po pla�y za oknem, patrz�c jak niemrawe fale pi�trz� si� i tocz� ku zag�adzie. Dalej od brzegu, niemal po ich bruzdach, przelatywa�y mewy, a szos� ha�a�liwie �mign�� motocykl Stra�y Obywatelskiej. �adnych innych przejaw�w �ycia w ci�gu tych dwudziestu minut nie by�o. Berris przyni�s� kaw�. � Zobaczy pan, �e tu u nas spok�j � powiedzia� zna- cz�co. � Nie w�tpi�. , � W Barranca chyba by�oby panu lepiej. Albo w Cam- pacho... nawet teraz, przed sezonem. � M�wi pan to tak, jakby pan nie chcia� mie� go�ci. � A gdzie tam... chocia� mie� tylko trzy osoby wcale si� nie op�aca. Ale znam takich, kt�rzy mo�e si� co do Quepos rozczarowali, i wola�bym, �eby wyjechali st�d wcze�niej, ni� mieli zamiar. � Ja przedtem dam Quepos szans�. � To zale�y od tego, czego si� tu szuka � rzek� Ber- ris, ju� na kraw�dzi w�cibstwa. � Oczywi�cie � przytakn�� Loader. � Oczywi�cie. � I na tym sko�czy� rozmow�. Wypi� kaw� i wyszed� w o�lepiaj�cy blask popo�udnia. Nie przypuszcza�, �e b�dzie a� tak gor�co, a� tak s�onecz- nie. Szosa w jednym i drugim kierunku rozci�ga�a si� pu- sta. Bez po�piechu ruszy� do wsi. Pluskanie fal przycich�o, jak gdyby upa� je usypia�. Z ulg� Loader wszed� w cie� platan�w i tamaryszk�w, kt�re przypomnia� sobie z ostat- nich chwil jazdy taks�wk�. Drzewa ko�czy�y si� tu� za miejscem, gdzie z nabrze�a w zatok� wybiega�o molo. Wi- dzia� teraz kramy i te� je sobie przypomnia�, jak r�wnie� blach� kryte rudery. Ale nieco dalej bar z tarasem � La Sirena � zobaczy� po raz pierwszy. Stwierdzi�, �e �spo- k�j" Berrisa jest jaskrawym niedom�wieniem, kt�re zgo- �a nie okre�la tej miejscowo�ci w porze sjesty. Na ca�ym nabrze�u nie by�o �ywej duszy i nikt nie siedzia� na tara- 34 sie baru pod r�nobarwnymi parasolami. Nawet �odzie przy molo prawie si� nie ko�ysa�y. Odwr�ci� si� od morza i wkroczy� w labirynt cienistych, w�skich uliczek, gdzieniegdzie sw� ciasnot� sprawiaj�- cych takie wra�enie, jakby �ciany przeciwleg�ych dom�w usi�owa�y si� zetkn��. Tam, gdzie drzwi i parterowe okna by�y otwarte, majaczy� przez zas�ony z paciork�w p�mrok n�dznie umeblowanych pokoik�w; na drzwiach pozamy- kanych wisia�y krzy�e z suszonych li�ci palmy w s�siedz- twie rozpi�tych na gwo�dziach wyschni�tych myszy i nie- toperzy, najwidoczniej dla przeb�agania nie tylko Boga, ale i innych jakich� mocy. Zw�szy� Loadera chudy kundel, wyskoczy� z pustego podw�rka i zacz�� �asi� si� u jego n�g. Gdzie� jak ma�pa zakwili�o niemowl�, od czasu do czasu dolatywa� ryk radia. Gdyby nie te bezosobowe od- g�osy, mo�na by my�le�, �e przesz�a t�dy zaraza. I wreszcie rynek. Po�rodku otoczona palmami fontanna w pstrokatym od palm kamiennym basenie, woko�o bu- dynki: sklep rze�nika, kawiarnia, urz�d pocztowy, warsztat stolarski, zak�ad fryzjerski, jeszcze jedna kawiarnia. W po- r�wnaniu ze z�owieszcz� martwot� i zat�ch�ymi zapacha- mi uliczek �wie�o i przestronnie. Ruchu, co prawda, nie by- �o, ale przynajmniej rozwia� si� nastr�j osamotn