9704
Szczegóły |
Tytuł |
9704 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9704 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9704 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9704 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zielone ��ki raju
FRANCIS CLIFFORD
PRZE�O�Y�A
ZOFIA KIERSZYS
INSTYTUT WYDAWNICZY PAX
WARSZAWA 1985
Tytu� orygina�u
The Green Fields of Eden
� by Josephine Bell Thompson, 1977r {
� for Polish transation \ \
by Zofia Kierszys, Warszawa 1968
Redaktor wznowienia
Danuta Oleksowicz
Ok�adk� projektowa�
Maciej Hibner
Redaktor techniczny
Ewa Marszal
ISBN 83-211-0544-0
M�wi�, �e na zielonych ��kach raju spok�j,
podobno. Umrze� trzeba, �eby si� przekona�,
czy rzeczywi�cie
E. O'Neill, Dziwne interludium
George*owi i Janet Evansom
� po�wi�cam
� Rozdzia� pierwszy
1
Pod koniec swego listu, gdy doszed� do punktu, gdzie
�adnym ju� k�amstwem nie m�g�by jej ani zrani�, ani
ukoi�, napisa�:
Nie zdo�asz mnie znale��, wi�c nie ma sensu, �eby� pr�-
bowa�a. Nie warto te� zadr�cza� pytaniami Sama Grigga,
on nie wie. Nikt nie wie. Jedynym cz�owiekiem, kt�ry po-
trafi co� Ci powiedzie�, jest doktor Urquhart, a on tylko
powt�rzy diagnoz� Devlina. Mam przed sob� par� mie-
si�cy czasu, to wszystko. Nawet mordercy wolno wyrazi�
ostatnie �yczenie, wi�c b�agam Ci�, udziel tego prawa,
i mnie. Zostaw mnie w spokoju, Catherine. A poniewa�
nie mog� liczy� na to, by� zrozumia�a, mog� tylko jeszcze
raz Ci� zapewni�, �e mi �al � nawet nie wiesz, jak bar-
dzo mi �al...
W godzin� i pi�� minut po wyprowadzeniu taks�wki
z duchoty i zgie�ku Barranca kierowca, jak gdyby dopiero
teraz mu si� przypomnia�o, �e wiezie pasa�era, zerkn��
przez rami�:
� Dok�d pan chce w Quepos?
Loader wzruszy� ramionami, za p�no jednak, by da�
tym do zrozumienia, �e mu wszystko jedno. Kierowca ju�
patrzy� znowu na szos�; chocia� przy kluczyku stacyjki
hu�ta� si� �wi�ty Krzysztof i do brezentu budy przypi�ty
by� obrazek Matki Boskiej, zbyt ufnie po tej szosie jecha�
nie nale�a�o. Opony zapiszcza�y bezsilnie na podw�jnym
zakr�cie i Loader ca�ym cia�em odczu� gwa�town� dwu-
krotn� zmian� kierunku. Min�o prawie p� minuty, zanim
zn�w pad�o pytanie, tym razem bez ogl�dania si� w ty�.
� Quepos ju� za nast�pnym wzniesieniem, se�or. To
dok�d pan chce?
� A dok�d pan by radzi�?
� Pan nie do kt�rej� z tych will?
� Do hotelu.
� Wi�c do Las Gaviotas. � Kierowca sm�tnie u�miech-
n�� si� w lusterko. � No, ja w�a�ciwie nie radz�. Ale nic
innego nie ma... w tym Quepos.
� Wystarczy dla mnie � powiedzia� Loader.
Na razie interesowa�a go tylko perspektywa k�pieli
i snu. A zatem Las Gaviotas � niech b�dzie. Przynaj-
mniej jedna z licznych decyzji do podj�cia ju� odpad�a.
Rozstrzygn�� wszystkie, jakie m�g�, problemy, je�li chodzi
o najbli�sz� przysz�o��, i to podkopa�o jego si�y. Nawet
konieczno�� dokonywania z dnia na dzie� wyboru w spra-
wach jak najbardziej b�ahych zacz�a mu si� wydawa�
ci�arem.
Zm�czony by� ju� w chwili, gdy schodzi� ze statku,
i oboj�tnie ogl�da� obcy, surowy krajobraz wyspy Ga-
lilea. Barranca pozosta�a mu w pami�ci jako miasto bru-
natne, inkrustowane w ��tych ska�ach, przeci�te bruna-
tnoszar� rzek� p�yn�c� w�wozem w�r�d plam zieleni. Na
�rodkowej r�wninie wyspy widzia� ziemi� uprawn�, czer-
won� jak pieprz turecki i szos� bia��, sypk� jak m�ka.
Prawie wbrew jego woli te kolory go uderza�y. Teraz szo-
sa kr�to pi�a si� pod g�r� w�r�d rozrzuconych tamarysz-
k�w i pojedynczych sosen, kt�re przypomina�y czarne pa-
8
rasole. Od czasu do czasu przeb�yskiwa�o zza drzew coraz
bli�sze morze, kobaltowy spok�j a� po cieniutk� lini� ho-
ryzontu. A gdzie� za wyprasowan� r�wnin� ukazywa�y
si� przelotnie na ostrzejszych zakr�tach aksamitne fa�dy
wzg�rz.
� Pan tu na d�ugo?
� Nie wiem. � Te s�owa nawet w obcym j�zyku
wzbudzi�y w Loaderze nieuniknion� trwog�. � Na jaki�
czas.
� Las Gaviotas to pensjonat � rzek� kierowca zna-
cz�co. � Drugiej klasy. � Zaryzykowa� nad kierownic�
machni�cie r�k� z rozstawionymi palcami. � Nie naj-
lepszy, nie najgorszy. Pan rozumie?
Loader skin�� g�ow�. Gaviotas. Mewy... Musimy troch�
si� zastanowi�, �eby sobie to przet�umaczy�, ale i tak ty-
dzie� na hiszpa�skim l�dzie star� wi�kszo�� rdzy z jego
hiszpa�szczyzny, kt�ra wcale nie by�a taka z�a, jak przy-
puszcza�, wiele mu u�atwia�a i z ka�dym dniem ulega�a
poprawie.
� Czysty jednak � rozwodzi� si� kierowca. �- W�a�ci-
ciel to niejaki se�or Berris.
Szosa, przez chwil� r�wna, zacz�a spiral� �agodnie opa-
da�. Poni�ej � tam gdzie marszczy�o si� i pieni�o morze �
przy poszarpanym skalistym brzegu tworzy� si� szereg
miniaturowych zatok. P�koli�cie nad najwi�ksz� z nich
rozsiad�a si� du�a wie� z piaskowca, r�owawa i rozedrga-
na w s�o�cu po�udniowej godziny.
� Quepos, se�or.
Loader pochyli� si� do przodu. Niski, szeroki ko�ci�
z kopu�� jak meczet. Zastyg�e w powietrzu zielone eksplo-
zje palm i mi�dzy nimi �ebrowane szczyty dach�w. Ulicz-
ki i zau�ki w ich cieniu jak krzy�uj�ce si� w�skie okopy
i falochron w kszta�cie litery L, kilka �odzi rybackich bez
maszt�w.
Wi�c to tu? To ma nast�pi� tutaj?
� Las Gaviotas jest niedaleko przystani � rzek� kie-
rowca, ale zanim Loader zd��y� spojrze� we wskazanym
kierunku, wie� znikn�a za murem rozro�ni�tych opuncji.
Taks�wka zgrzyta�a na wybojach. Min�li par� na skra-
ju wsi stoj�cych dom�w, kt�rych ochrow� szaro�� o�y-
wia�y plamy powojnika i euforbii. Ciemnosk�re dzieci
grzeba�y w piachu przed otwartymi wrotami podw�rka.
Kury, czarne i bia�e �winie. Jaki� staruszek jecha� na
oklep na ko�cistym mule.
Loader przymkn�� oczy. By�o parno i ogarnia�o go co-
raz wi�ksze zm�czenie. Wybra� Quepos ogl�daj�c map�
jeszcze na statku przed wyl�dowaniem w Barranca, ale
ciekawo�� szybko w nim os�ab�a. �adnych uczu� ostatnio
nie potrafi� w sobie podsyca� opr�cz nieustannej grozy.
Us�ysza� g�os kierowcy:
� Wille przewa�nie s� za wsi�... nad mniejszymi zato-
kami. By�em w dw�ch co najmniej. Pi�knie w nich. Wspa-
niale. � Cmokn�� pulchnymi wargami. � Mo�e pan si�
wprowadzi do kt�rej�, se�or.
� Mo�e � jak echo powt�rzy� Loader.
� Niekt�re s� do wynaj�cia, niekt�re na sprzeda�. Teraz
nie sezon, nie powinien pan mie� trudno�ci.
Wszyscy wychodzili z tego samego za�o�enia � �e on
jest bogaty. Niewa�ne, �e ubranie mia� pomi�te i tylko
dwie dosy� zniszczone walizki. Kogo sta� na paszport
zagraniczny, podr�e statkiem, wynajmowanie taks�wek,
zatrzymywanie si� w hotelach czy cho�by drugorz�dnych
pensjonatach, ten si�� rzeczy reprezentuje kapita�.
� No, ale � doda� kierowca bez entuzjazmu � w Las
Gaviotas �le nie jest. Bardzo czysto. I bardzo tanio, na-
turalnie. Se�or Berris to m�j znajomy.
Kiedy Loader otworzy� oczy, taks�wka jecha�a ju� przez
wie�, g��wn� zapewne ulic�. Jedna kawiarnia i druga, kil-
ka bazarowych sklepik�w, na jednym ko�cu ko�ci�, na
10
drugim niedu�y plac. Ostro zarysowane sp�achetki grana-
towego cienia i o�lepiaj�ca gra s�onecznych blask�w. Ja-
ki� aromat korzenny. Nieliczni ludzie snuli si� bez celu.
Zobaczy� jeszcze jeden miejscowy samoch�d, w takim sta-
nie mniej wi�cej jak jego taks�wka i � mo�e po to, by
sobie przypomnie�, �e Afryka jest blisko � sp�tanego
wielb��da. Ale stwierdzi�, �e ju� nie potrafi odczuwa� zdu-
mienia.
� Urodzi�em si� tutaj � m�wi� kierowca. � Quepos
to moja wie�. W Barranca jednak lepiej. � Zn�w u�miech
za po�rednictwem lusterka. � Wi�cej �ycia. Wi�cej dziew-
czyn.
W�skie uliczki w lewo i w prawo. Taks�wka wcisn�a
si� w jedn� z nich i z rykiem klaksonu przejecha�a pod
obwis�ymi sznurami z praniem udrapowanym mi�dzy prze-
ciwleg�ymi balkonami. Kierowca za�artowa�:
� Wiedz� o pana przyje�dzie, se�or. Widzi pan, flagi
wywiesili.
Przez ca�� godzin� prawie si� nie odzywa�, teraz korzy-
sta� z ka�dej sposobno�ci.
Uliczka prowadzi�a na nabrze�e. Loader musia� przy-
mru�y� oczy, gdy wynurzyli si� znowu w blask s�o�ca.
Wi�ksza cz�� nabrze�a by�a us�ana sieciami, suszono je,
naprawiano. Tworzy�y si� jednak mi�dzy nimi nier�wne
alejki, wi�c kierowca spr�bowa� pojecha� w stron� mola
na prze�aj. Od razu rozleg�y si� okrzyki protestu. Jaki�
cz�owiek wymachuj�c r�kami stan�� nagle przed tak-
s�wk�.
� Nie! Nie!
Kierowca skl�� go dono�nie klaksonem. Kto� inny przy-
skoczy�, kobiety przykucni�te przy sieciach odwr�ci�y g�o-
wy. Wrzawa si� wzmaga�a. Ten przed taks�wk� nie ust�-
powa�.
Na lito�� bosk� � pomy�la� Loader. Zapyta�:
� Chyba jest tu gdzie� objazd?
11
� Im si� wydaje, �e ca�y brzeg nale�y do nich �
warkn�� kierowca.
Pomaga� sobie klaksonem, jakby to by�a bro�, przekli-
na�. Drugi z protestuj�cych, ca�ym swoim ci�arem oparty
o b�otnik, zacz�� spycha� taks�wk�. Loader poci� si�, wzbu-
rzony i zak�opotany.
� Niech pan zawr�ci! � zawo�a�. � Niech pan us�u-
cha!
Kierowca go zignorowa�. Coraz wi�cej ludzi t�oczy�o si�
przy taks�wce, ko�ysz�c ni�, wal�c pi�ciami w karoseri�,
jazgoc�c. Nieomal �wiat przys�oni�y smag�e twarze, dra-
pie�ne r�ce i srogie oczy. Kto� splun�� paskudnie na
przedni� szyb�. Loader z desperacj� szturchn�� kierowc�
w rami�.
� Czy pan nie s�ysza�? � krzykn��, jak m�g� najg�o�-
niej. � Niech pan jedzie inn� drog�. Inn� drog�!
To w ko�cu poskutkowa�o. Kierowca kln�c uzna� sw�
pora�k� i ze zgrzytaniem taks�wka zacz�a si� wycofywa�.
Jedna z kobiet uczepiona ch�odnicy potkn�a si� przy
tym i upad�a. Ju� nie wrzaski, tylko szyderstwa zag�usza�y
warkot silnika. Grube �y�y ukaza�y si� na skroniach kie-
rowcy. Wykr�ci� g�ow� i ponuro �ypn�� gdzie� w ty� za
Loadera.
� Dzikusy! � wybuchn��. � �winie!
Nacisn�� nog� hamulec, wrzuci� pierwszy bieg. Mi�nie
przedramion mia� jak powrozy, gdy zmagaj�c si� z kie-
rownic� zatacza� taks�wk� szeroki �uk ju� z dala od sieci.
Na bruku z kocich �b�w bli�ej morza zwi�kszy� szybko��.
Ale drwiny jeszcze go dogania�y. Wychyli� si� i odpowie-
dzia� ur�gliwym gestem.
� By�o miejsce mi�dzy tymi �mierdz�cymi sieciami �
szczekn�� do ty�u na benefis Loadera. � G�upiec nawet
by to widzia�.
Loader milcza�. Zdenerwowa�a go bardzo ta awantura.
Zaryzykowa� d�ug� podr� po to, by si� odsun�� od ludzi,
nieprzygotowany psychicznie zar�wno na objawy wrogo�ci,
12
jak na wylewne powitanie. Przez chwil� czu� nieomal
rozpacz.
� Tyle miejsca! � chrypia� kierowca. Spode �ba pa-
trzy� w kierunku sieci.
Z drugiej strony nabrze�a sta�y tr�dowate, odbarwione
domy. Bruk z kocich �b�w urwa� si� raptownie przy mo-
lo i opony sun�y teraz ze szmerem po smo�owanej na-
wierzchni. Min�li obrze�on� kamieniami k�p� grubej tra-
wy z przysadzist� granitow� kolumn� po�rodku, dalej par�
n�dznych domk�w jednopi�trowych i koloni� pustych kra-
m�w. Wjechali w kr�tki szpaler platan�w i tamaryszk�w,
nagle smo�owana nawierzchnia zn�w zamieni�a si� w szo-
s�, morze ja�nia�o tu� obok, fale pluska�y o skraj sreb-
rzystej pla�y.
� Las Gaviotas.
Taks�wka stan�a przed prawie kwadratowym, kiedy�
bia�ym budynkiem. Cofni�ty nieco w g��b brukowanego
dziedzi�ca wygl�da� ten pensjonat jako� zwarcie i po-,
jemnie z rz�dem br�zowych drewnianych balkon�w pod
wyblak�ymi markizami. Loader wysiad� z taks�wki sztyw-
ny, obola�y, z szumem w g�owie po d�ugiej niewygodnej
je�dzie. Nerwy jeszcze mia� troch� napi�te, ale obezw�ad-
niaj�ce uczucie paniki min�o. Pomimo znu�enia przygl�-
da� si� pensjonatowi dosy� zadowolony. Zobaczy� par�
okien otwartych, ale poza tym nic, co by �wiadczy�o, �e
kto� tam mieszka.
Kierowca wzi�� jego walizki.
� Nie�le, co? Nie najlepiej, ale i nie najgorzej. � Tro-
ch� ju� si� udobrucha�.
Ruszy� pierwszy obro�ni�tym pn�czami portykiem mi�-
dzy dwiema rabatami zaniedbanych kwiat�w. Upa� nie
przyt�pia� ca�kowicie ostro�ci powietrza. Chodnik portyku
jaskrawi� si� czerwono-zielon� mozaik�, a na kafelkach
przy drzwiach frontowych by�y namalowane mewy. W hal-
lu panowa� ch��d. Jedyn� ozdob� bladoniebieskich, otyn-
kowanych �cian stanowi�o kilka reklam biur turystycz-
13
nych. W jednym k�cie wyrasta� z donicy fikus, na niskich
parapetach okiennych sta�y kaktusy. Na kontuarze re-
cepcji Loader zobaczy� kalendarz i mosi�ny dzwonek,
nic poza tym. Wszystko razem przypomina�o klasztor.
Kierowca potrz�sn�� dzwonkiem i czekali. Up�yn�a chy-
ba minuta, zanim wszed� jaki� m�czyzna z du�ym brzu-
chem, bosy, w samej tylko koszulce gimnastycznej i spod-
niach. W�osy mia� szpakowate, kr�tko ostrzy�one, l�ni�ce
od potu.
� No � burkn�� g�osem markotnym, zaspanym.
� Go�cia przywioz�em, Vincente � oznajmi� kierowca. �
A� z Barranca.
�w cz�owiek ziewn�� apatycznie i za�zawionym wzro-
kiem spojrza� na Loadera.
� Pan chce pok�j?
� W�a�nie.
� Na d�ugo?
Loader wzruszy� ramionami, jak radio wy��czaj�c my�l.
� Zam�wiony?
� Nie.
Brzuchacz pocz�apa� opieszale za kontuar. Istotnie, mo�e
nale�a�o pok�j przedtem zam�wi�. Ale na tablicy tylko
przy jednym z kilkunastu numer�w brak by�o klucza, co
doda�o Loaderowi otuchy.
Kierowca poinformowa� szeptem:
� To se�or Berris, w�a�ciciel. � Teraz wyra�nie pragn��
si� przypodoba�, naprawi� tamto. � Nie b�dzie trudno�ci.
Pan widzi.
Loader skin�� g�ow�. Spoza drzwi dolatywa� �wiergot
ptaka w klatce. Zn�w przemo�nie zacz�o ogarnia� go
zm�czenie. Zakaszla� sucho.
Berris tymczasem sko�czy� sw� pantomim� maj�c� ozna-
cza� g��boki namys�.
� Mog� panu da� numer pi��.
� Dzi�kuj�.
� Z widokiem na morze i z balkonem. � Wyci�gn��
ksi��k� go�ci i podsinia�ym paznokciem wskaza�, �e
Loader ma si� wpisa�. � Poprosz� tak�e o paszport.
� Czy to konieczne? � zapyta� Loader odruchowo.
Na kontynencie ju� nie...
� Galilea to nie kontynent, se�or. � W g�osie Berrisa
zabrzmia�a nuta ostrze�enia.
� A Quepos to nie Barranca � spr�bowa� za�artowa�
kierowca. Szeroki u�miech znikn�� jednak z jego twarzy,
gdy Loader mu zap�aci�. � Pi��dziesi�t trzy kilometry na
liczniku � j�kn��. � Z drog� powrotn� dojdzie do stu...
� Trzysta pi��dziesi�t peset to i tak wi�cej, ni� uzgod-
nili�my.
� Ale se�or...
Loader doda� banknot dwudziestopi�ciopesetowy i od-
wr�ci� si�. Takie targi denerwowa�y go jeszcze bardziej
ni� �wiadomo��, �e daje si� oszukiwa�. Berris, gdy ju� sa-
mi weszli na schody, mrukn��:
� On, je�eli kiedy� si� zdecyduje z t� swoj� o�eni�, to
�eby zap�aci� �lub, okradnie rodzone dzieci.
Ma�y prostok�tny podest i korytarz. Numer pi�� � dru �
gie drzwi w rz�dzie. Gospodarz postawi� walizki, przekr�-
ci� klucz w zamku i otworzy�. Pok�j okaza� si� niespo-
dziewanie du�y, umeblowany zwyczajnie, ale na pierwszy
rzut oka zupe�nie dostatnio. Balkonowe okna by�y uchylo-
ne, wi�c Loader rozwar� je szerzej ju� orientuj�c si� w te-
renie, widz�c molo na tle rozmigotanego morza i koloro-
we fasady dom�w wzd�u� nabrze�a.
� Odpowiada panu?
� Tak, dzi�kuj�.
� �azienki i klozety s� z drugiej strony korytarza.
� Dzi�kuj�.
Berris potar� si� po nie ogolonym podbr�dku i wycz�a-
pa� z pokoju. Zamkn�� drzwi i nagle ju� panowa�a cisza.
Koniec podr�y. Loader oci�ale usiad� na kraw�dzi po-
dw�jnego ��ka, zn�w czuj�c tylko b�l tej otwartej rany,
jak� by� dla niego wyrok Devlina: �P� roku, panie Loa-
der... Raczej nie ma nadziei, �e d�u�ej". Od tamtej chwili
min�� prawie miesi�c. Kilka dni odr�twienia w domu
w Esher i panika, dwa tygodnie w Arles, tydzie� w Mar-
belli. I teraz Quepos na wyspie Galilea... Min�� prawie
miesi�c, a on jeszcze b��dzi w labiryncie, wci�� jeszcze
usi�uje odnale�� siebie, zanim nast�pi kres.
Rozejrza� si� po pokoju jak przest�pca, ci�gle pe�en
trwogi, chocia� bezpieczny ju� w przybytku u�wi�conym.
Catherine tutaj nigdy go nie wytropi. Cz�owiek ma prawo
by� samolubny, okrutny nawet. Dawno zacz�� go iryto-
wa� dziecinny wdzi�k Catherine, od lat tylko udawa�, �e
j� kocha. Ona bezwiednie odebra�aby mu teraz wszelki
spok�j, dusi�aby go swoj� zaborczo�ci�. By�yby �lady po-
tajemnie wylewanych �ez, szczebiot pozornie beztroski, su-
mienne celebrowanie najdrobniejszych us�ug, patetyczne
m�stwo jej u�miechu. �y� w�r�d tego ostatecznie mo�na,
umrze� w�r�d tego � to ju� inna sprawa. Nic by przy
niej nie zyska�, tyle, �e prosto z jej obj�� wlecia�by
w ciemne lochy wieczno�ci oszo�omiony i pusty jak ona.
�Co z pa�sk� �on�? � zapyta� Devlin. � Mo�e ja mam
z ni� porozmawia� albo doktor Urquhart?" Nie, on sam
chcia� to zrobi�... Czy te� tak mu si� wydawa�o. P�niej
jednak pop�och wzi�� g�r�, pop�och i tch�rzostwo. Wi�c
uciek� zostawiaj�c list...
Wsta�, podszed� do umywalni i przemy� twarz zimn�
wod�. W tamten decyduj�cy sobotni poranek podj�� z ban-
ku pi��set funt�w, z czego, gdy ostatnio liczy� pieni�dze
po wymianie, pozosta�a mu r�wnowarto�� trzystu osiem-
dziesi�ciu. Nie zamierza� tyle podr�owa�, c�, kiedy Arles
okaza�o si� pomy�k�, a w Marbelli nie mia� poczucia bez-
piecze�stwa. Mimo wszystko suma prawie czterystu fun-
t�w powinna wystarczy�. Na drzwiach wisia�a tabliczka
z cen� pokoju i pe�nego utrzymania, wzbrania� si� jednak
przed poczynieniem nieuniknionych oblicze�. Jest dosy�
tanio � wydatk�w dodatkowych przewidywa� niewiele.
16
Rzeczy rozpakowywa� d�ugo. Ju� przej�cie z hallu po
niskich schodach na g�r� pozbawi�o go tchu, wi�c nawet
po tak prostej pracy jak opr�nienie dw�ch walizek by�
niezwykle wyczerpany i spocony. Jego samopoczucie fi-
zyczne potwierdza�o diagnoz� Urquharta: coraz bardziej
chud� i traci� energi�; i chocia� nie kaszla� krwi�, wie-
dzia�, �e to nie jest pow�d do nadziei. Droga zosta�a wy-
tyczona. Gdyby �azienk� mia� obok pokoju, mo�e by zmo-
bilizowa� wol�, �eby skorzysta� z prysznicu. Zamiast tego,
po uporaniu si� z domkni�ciem wypaczonych szuflad toa-
letki, wyszed� na balkon zaczerpn�� �wie�ego powietrza.
Przy molo w kszta�cie litery L sta�y �odzie rybackie,
puste i nieruchome. Za ko�cem mola coraz rzadziej roz-
rzucone domy nikn�y na skalistym przyl�dku wysuwaj�-
cym si� w morze jak wytrawione ostrze sierpa. Dalej
Loader zobaczy� w�r�d strzelistych topoli jedn� z tych
will, o kt�rych wspomina� kierowca taks�wki; dalej jesz-
cze jedn�, schludn� i wynios��, dziwnie nierzeczywist�
pod mosi�nym niebem. Na samym nabrze�u wci�� jeszcze
naprawiano sieci i skuleni nad nimi ludzie wygl�dali jak
ma�e pos��ki. Widok tej zakrzep�ej bierno�ci stanowi�
takie przeciwie�stwo awantury sprzed p� godziny, �e nie-
jasno zaniepokoi�o to Loadera, jak gdyby jaki� podst�p
kry� si� w tym pozornym letargu.
Ju� maj�c wej�� do pokoju, us�ysza� �piew. Zatrzyma�
si� i wyjrza� na szos�: w stron� pensjonatu sun�� szereg
id�cych g�siego dzieci. Towarzyszy�y im dwie bia�o odzia-
ne zakonnice � eskorta na przedzie i z ty�u. Dzieci by�o
chyba dwadzie�cioro: dziewczynki w sukienkach w paski,
ch�opcy w szarych koszulkach i kr�tkich spodenkach.
Sieroty? � zastanowi� si� Loader. G�osiki wydziera�y si�
piskliwie, ale ten marsz by� rytmiczny. W pierwszej chwili
Loader pomy�la�, �e to jest jaka� po��czona ze �piewem
zabawa, bo ka�de z dzieci trzyma�o r�czk� na ramieniu
swego poprzednika. Gdy jednak podesz�y bli�ej, zobaczy�,
�e wszystkie s� niewidome.17
Sama narzuci�a si� strofa z jego anglika�skiej m�odo�ci:
�Bo�e, od kt�rego mi�o��, �aski i b�ogos�awie�stwa p�y-
n�..." S�owa � pomy�la� � pomieszanie takich poj�� jak
lito�� i gniew. S�owa...
Zakonnica id�ca na przedzie dosz�a do pensjonatu; �piew
ucich�. Ca�y zast�p w skr�tach przesun�� si� przed balko-
nem jak kolumna niewolnik�w w kajdanach, wzbijaj�c
niewidzialny dla siebie kurz, gubi�c troch� rytm kro-
k�w, przy czym zakonnica za nimi napomina�a od czasu
do czasu ze �le ukrywanym rozdra�nieniem:
� Pr�dzej, pr�dzej, Paco... Ty te� uwa�aj, Valentin...
Maria, nie wychod� z szeregu...
Loader patrzy�, jak one id� do wsi; wkr�tce zn�w us�y-
sza� ich monotonny ch�rek. Drzwi s�siedniego balkonu
nagle otworzy�y si� szeroko, wi�c wszed� do pokoju, przy-
pominaj�c sobie, �e na tablicy w recepcji zauwa�y� brak
klucza w�a�nie pod numerem czwartym. Ale nie by� cie-
kaw, kto tam mieszka, ani te�, czy istotnie s� � chocia�
gospodarz tak si� zastanawia� ze zmarszczonymi brwia-
mi � jacy� inni go�cie w pensjonacie. To nie ma znacze-
nia; i tak przecie� wkr�tce b�dzie wiedzia�. Zdj�� ubranie,
tym razem zanadto zm�czony, �eby w lustrze toaletki
sprawdzi�, jak bardzo chudnie, i osun�� si� na ��ko. Je-
dzenie p�niej, przede wszystkim sen � i mo�e dopiero
wieczorem spacer po okolicy...
Senno�� �agodnie nim zaw�adn�a, rozwlekaj�c zm�cone
echo piosenki niewidomych dzieci i resztki sko�atania
podr�. Ju� zasypia�, gdy jeszcze co� obi�o mu si� o uszy �
jaki� metaliczny odg�os. Stukn�o to chyba gdzie� nieda-
leko i raczej by�o podobne � bo k�cikiem zapadaj�cego
w sen umys�u zd��y� si�gn�� w przesz�o�� po por�wna-
nie � do suchego trzasku przy repetowaniu broni auto-
matycznej.
Zasn��.
18
Rozdzia� drugi
Nab�j wszed� lekko w �o�ysko, ale Snyder niezupe�nie
by� zadowolony. Zwolni� zaczep i wyrzuci� na�adowany
magazynek na poduszk�. Le��c w ��ku przy drugiej kra-
w�dzi dziewczyna patrzy�a na niego.
� Kt�ra jest godzina?
� Piasek. � Zajrza� do �o�yska, zbada� je brudnym od
oliwy palcem. � My�la�em, �e �pisz.
� Nie mog�, kiedy kto� pistoletem macha mi przed no-
sem � rzek�a opryskliwie.
� Zawsze pe�no piasku w tym pokoju � mamrota�. �
Nie rozumiem, dlaczego.
� Sam nanosisz go z pla�y, tylko dlatego. � Przekr�-
ci�a si� i utkwi�a wzrok w suficie. W g�rze na �acie s�o-
necznego blasku zobaczy�a ma��, szar� jak mech, domo-
w� jaszczurk�. Wyraz znudzenia znikn�� z jej twarzy. �
Martin � powiedzia�a z naciskiem.
Snyder nawet nie spojrza�.
� Martin � powt�rzy�a. � Ja ci� prosz�, wyrzu� to
Wiesz, jak ich nie cierpi�.
� Przecie� nie wystrzeli. Ile jeszcze razy...?
� Nie pistolet... Patrz. � Wskaza�a jaszczurk�.
�- Ona te� ci� nie zabije.
� Zr�b to dla mnie � powiedzia�a.
Ze z�o�liwym u�miechem wszed� na ��ko gniot�c bo-
symi stopami sk��bione prze�cierad�o. Jaszczurka spa�a,
wy�upiaste oczy mia�a przymkni�te. Snyder ostro�nie za-
cz�� si� zbli�a� do niej z podniesion� r�k� pod takim
k�tem, �eby nie rzuci� cienia. Z do�u dziewczyna widzia�a
twardy napi�ty �uk jego ust.
� Nie spud�uj.
Sekundy mija�y. Poderwa� nagle r�k� i zwar� palce, po
czym opad� na kolana przy dziewczynie. Miotanie si�
przera�onej jaszczurki w jego d�oni sprawia�o, �e dygota�.
19
� Chcesz j�? - �
. Wzdrygn�a si�.
� Na pewno nie chcesz?
Przysun�� zaci�ni�t� d�o� patrz�c drwi�co, jak dziew-
czyna na to reaguje. Nagle przesta� si� u�miecha�.
� Powinna� jednak sama to za�atwi�.
By� teraz pe�en pogardy. Zeskoczy� z ��ka i wyszed�
na balkon. Podnosz�c kciuk zr�cznie chwyci� jaszczurk� za
ods�oni�ty ogonek, rozbi� j� o drewnian� por�cz i wyrzuci�.
Gdy wr�ci� do pokoju, dziewczyna na p� siedzia�a pod-
parta na �okciach.
� Tak nie potrzebowa�e� robi�. � Coraz wi�kszy czu�a
przed nim l�k. � To by�o okrutne. Okrutne i ohydne.
� My�lisz? � Wykrzywi� usta.
� Ja tylko chcia�am, �eby� j� st�d wyni�s�. Tylko o to
prosi�am.
� Nast�pnym razem zrobisz to sama.
Wzi�� pistolet, obejrza� go dok�adnie i wprowadzi� ma-
gazynek na miejsce.
Dziewczyna rzuci�a wyzywaj�co:
� Jeste� jak dziecko z zabawk�. Nie jak cz�owiek do-
ros�y.
Mia�a zwyczaj zawsze oddawa� uderzenia. Teraz to by�o
niebezpieczne, ale nie mog�a si� powstrzyma�.
� W twoich ustach to brzmi �miesznie. � Zacz�� my�
r�ce, ton jego g�osu nie wr�y� nic dobrego. � Bardzo
�miesznie.
� A ty niby taki odwa�ny... Po co nosisz t� bro�? � �
�y�ka na jej szyi wyra�nie pulsowa�a. � Boisz si�. Boisz
si� czego�. � I gdy milcza� patrz�c na ni�, wycieraj�c
r�ce r�cznikiem, doda�a: � Albo po prostu jeste� jeszcze
w przedszkolu.
Ruszy� w stron� ��ka i serce jej �cisn�o si� z prze-
ra�enia. Po tych dw�ch tygodniach nadal by� obcy, nadal
20
nieodgadniony. Wepchn�� pistolet pod poduszk� i po�o�y�
si� ju� z u�miechem, �agodnym, hipnotycznym.
� Przesta�, Anna.
Wpatrzony w jej twarz, spokojnie wyci�gn�� po ni�
r�ce jeszcze ch�odne od wody. Dotychczas jej wzrastaj�ca
niech�� do niego p�yn�a raczej z rozczarowania ni� z in-
nych �r�de�, ale tego dnia niech�� krzep�a w nienawi��,
�al stawa� si� odraz�. Potrz�sn�a g�ow� i spr�bowa�a go
odepchn��.
� Teraz ju� nie � rzek�a ze znu�eniem.
Ustami musn�� jej usta.
� Za przys�ug� przys�uga.
� Tyle przys�ug jeste� mi winien.
Roze�mia� si� prawie bezg�o�nie. Wiedzia�a, �e mu ule-
gnie. Broni�a si� jednak, dop�ki mog�a sobie na to po-
zwoli�.
� Nie, Martin. Nie.
I jak zwykle by�a bezsilna, ca�a jej stanowczo�� roz-
pada�a si� pod dotykiem jego skwapliwych d�oni i twar-
dych, penetruj�cych ust. Napi�te mi�nie rozpr�a�y si�
stopniowo, po��danie zacz�o tli� si�, spala� w niej wol�.
J�kn�a, pe�na nienawi�ci, porwana jego sza�em, pomimo
�e ka�d� my�l� go odtr�ca�a. A potem ju� by�o po wszyst-
kim � �omot krwi, kl�ska ca�kowita. Jego u�cisk os�ab�,
martwy nagle ci�ar stoczy� si� jak k�oda i ona zosta�a
sama, odr�twia�a pod migotliw� �at� s�o�ca na suficie.
Z wolna przenikaj�ce zm�czenie wskrzesi�o w niej wstr�t.
Przesun�a si� tak, �eby on nie widzia� jej twarzy, nie-
szcz�liwa, pokonana.
Us�ysza�a jego che�pliwe pytanie:
� No, i kto jest jeszcze w przedszkolu?
Zachichota� cicho. Przymkn�a oczy i wycofa�a si� w t�t-
ni�c� ciemno��. Byli inni m�czy�ni, nieliczni zreszt�
w jej �yciu, ale nigdy tak; zawsze przecie� grzech przy-
s�ania�o bodaj troch� mi�o�ci. Pomy�k� okaza� si� wyjazd
21
z Marsylii, chocia� ostatnio chodzi�a tam bez grosza. Ju�
w t� pierwsz�, pe�n� nienasyconego po��dania noc w ho-
telu mog�a przewidzie�, co b�dzie, gdyby nie to, �e oko-
liczno�ci � i za du�o Pernodu � przyt�pi�y jej instynkt.
Zwichn�a kostk�, wi�c od sze�ciu prawie tygodni nie
ta�czy�a, a rachunki czeka�y na zap�acenie. Ale nawet
z tym no�em na gardle mog�a jako� przetrwa� kryzys;
mog�a znale�� dorywcz� prac� i wybrn�� z trudno�ci. Ra-
dzi�a sobie ju� nieraz, wi�c i tym razem te� by jej si�
to uda�o, gdyby nie spisek uknuty przez czas i przypadek.
A tak...
Ponuro rozpami�tywa�a chwil�, gdy obcesowy ton jego
propozycji z�agodzi�a wzmianka o Galilei. Och, on nie
traci� czasu. W nieca�� godzin� po podej�ciu do jej sto-
lika zaproponowa�, �eby z nim wyjecha�a, i tak pon�tne
roztoczy� przed ni� obrazy bia�ych pla� nagrzanych s�o�-
cem, �e przesta�a mie� si� na baczno�ci. Sprzymierzy�y
si� z nim dr�cz�ce j� k�opoty i wieczorny ch��d ulicy.
�Pani pewnie nawet nie wie, gdzie jest Galilea." Bez-
czelno�� jego docink�w jako� rozbroi�a jej wahanie; par�
szklanek Pernodu rozbroi�o jej pow�ci�gliwo��. �Niech
pani to sobie przemy�li" � powiedzia�, a ona ju� by�a
w tym czasie �atwa jak dziewica, kt�ra maj�c nagle swe-
go dziewictwa dosy�, pragnie si� odda� pierwszemu lep-
szemu spotkanemu m�czy�nie. �To �mieszne � odrzek�a
i u�miechn�a si� nawet. � Kim pan jest? Co pan robi?
I... powiedzmy, �e pojecha�abym z panem... jak d�ugo to
by trwa�o?"
Zbyt potulnie, zbyt naiwnie �atwo da�a si� pokona�...
Spr�yna ��ka brz�kn�a s�abo, gdy Snyder poruszy�
si� i wsta�. Nieruchoma, z d�ugimi, kruczoczarnymi w�o-
sami rozpostartymi na poduszce dziewczyna otworzy�a oczy
i utkwi�a wzrok w �cianie. Gdyby poznali si� o dwa ty-
godnie wcze�niej, ona by go w og�le nie chcia�a s�ucha�,
a w tydzie� p�niej prawdopodobnie s�ucha� by go nawet
22
nie potrzebowa�a. �a�o�nie robi�a teraz bilans. C� zosta�o
z tej ca�ej obietnicy, kt�r� dawa� w �w prze�omowy wie-
cz�r na rue des Martyrs, gdy jego szczup�a napi�ta twarz
i obcesowo�� tak przem�wi�y do jej rozpaczy? Rezultat fa-
talny, chocia� fakt, �e w Quepos wcale nie jest tak, jak ona
sobie wyobra�a�a, odgrywa najmniejsz� rol�. Nawet gdyby
te bia�e pla�e nie sprawi�y jej takiego okrutnego rozczaro-
wania, nienasycony lubie�ny g��d Snydera wcze�niej czy
p�niej musia� w niej wzbudzi� wstr�t i wstyd.
S�ucha�a, jak on puszcza wod� z kran�w. Niewiarygod-
ne, ale dot�d jeszcze nie odkry�a, kim on jest, ani czym
si� zajmuje. Czasem kr�ci� przebiegle, wymyka� si� wszel-
kiej analizie; kiedy indziej przywdziewa� zimn�, o�liz��
zbroj� i milcza�. Przewa�nie rozmawiali po francusku.
Zna� francuski lepiej ni� hiszpa�ski. Ale czyta� angielskie
powie�ci sensacyjne w mi�kkich ok�adkach i pras� lon-
dy�sk� sprzed kilku dni, jak� od czasu do czasu mo�na
by�o kupi� w Barranca. Raz na samym pocz�tku zacz�a
go wypytywa�, ogromnie, wprost niezno�nie ciekawa. Od �
powiedzi udziela� niejasnych, og�lnikowych. Jego paszport
potwierdza� jej domys�y � niepewne, bo oparte tylko na
wnioskach wyci�gni�tych z tego, co m�wi�, i na jego ak-
cencie � �e jest Kanadyjczykiem. Tak samo mgli�cie
przyzna� si�, �e ma co� do czynienia z jakimi� patentami,
i wcze�niej, �e pilotowa� kiedy� samolot; wi�cej ju� �ad-
nych konkretnych informacji nie zdo�a�a zebra�. Dziwnie
by�o tak nic o nim nie wiedzie�, a przecie� stopniowo
jej ciekawo�� zamieni�a si� we wrogo�� i uczucie poni�e-
nia. I wreszcie teraz zrobi�o jej si� wszystko jedno: m�g�
sobie nadal pozostawa� zagadk�. Uzna�a, �e im mniej b�-
dzie o nim wiedzia�a, tym �atwiej zapomni.
Odwr�ci�a si�, chocia� nie chcia�a spojrze� na niego,
i zapyta�a:
� D�ugo jeszcze b�dziemy siedzieli w tej nieszcz�snej,
zapad�ej dziurze?
23
� Mo�e z tydzie�. � Wsun�� opalon�, w�ochat� nog�
w nogawk� spodni. � A bo co? Nie podobaj� ci si� wa-
kacje?
� Tutaj?
� Co� ci tutaj nie odpowiada?
� To jeden wielki �mietnik.
� N�dzarze nie maj� prawa wyboru.
Gdyby by� w zasi�gu jej r�ki, uderzy�aby go. Ale sta�
za daleko, wi�c tylko dr�enie przebieg�o jej po twarzy
i zacisn�a pi��.
� W twoim stylu � sykn�a.
� S�o�ce, piasek i morze. O niczym innym nie by�o
przecie� mowy.
� Wtedy to jednak brzmia�o inaczej.
� Sama nie wiesz, kiedy ci dobrze.
Matko Boska � pomy�la�a patrz�c na niego. Trzydzie�ci
pi�� lat, m�wi�, �e ma, i chyba to prawda. Kr�py, musku-
larny jak bokser, jak zapa�nik wagi p�ci�kiej.
W�o�y� kremow� jedwabn� koszul� i wepchn�� po�y pod
pasek granatowych spodni z lustryny. Ubiera� si� zawsze
starannie, wr�cz wytwornie. Nie odrywa�a od niego oczu,
jak gdyby by� jakim� zwierz�ciem, kt�remu nigdy dot�d
porz�dnie si� nie przyjrza�a.
Najwidoczniej odczytywa� w jej niewzruszonym spoj-
rzeniu uraz�.
� Je�eli jeste� tak bardzo znudzona, mo�e by� si� czym�
zaj�a?
� Czym niby?
Wzruszy� ramionami.
� We� na spacer te dzieciaki... te �lepe, kt�re przecho-
dzi�y t�dy niedawno.
� Dzi�kuj�.
� One codziennie tak si� wietrz�. Widujesz je przecie�.
Dziewczyna g�aska�a si� po udzie i milcza�a. Snyder
przeczesa� swoje kr�tkie, twarde w�osy nieco uginaj�c ko-
24
lana, �eby widzie� w lustrze. Podbr�dek mia� rozdwo-
jony i wok� ust, jak zasklepiona blizna, g��bokie p�ko-
liste zmarszczki. Czasem w pewnym o�wietleniu wygl�da�
staro.
� Ja ci tylko podsuwam pomys�. Mo�esz z tego sko-
rzysta� albo nie.
� Zakonnice by mi nie pozwoli�y.
� Nie rozumiem, dlaczego. � Przesun�� j�zykiem po
przednich z�bach. � Nie zjedz� ci�, je�eli zapytasz.
� One by mi nie pozwoli�y � powt�rzy�a dziewczyna
ju� z wi�kszym naciskiem.
Snyder u�miechn�� si� niezupe�nie szyderczo:
� Bo si� puszczasz, o to chodzi?
� One tego tak nie okre�laj�.
� O wybacz � zakpi�. � Nigdy nie uczy�em si� tego
j�zyka.
Zn�w odwr�ci�a g�ow� do �ciany, mru��c oczy, czuj�c
w sercu piek�cy b�l. Do niedawna nosi�a na szyi �a�cu-
szek z ma�ym srebrnym krzy�ykiem, ale w czasie tego
wielogodzinnego zamroczenia w marsylskim hotelu �a�cu-
szek si� zerwa�. Znalaz�a go nazajutrz rano na pod�odze.
W Barranca uszkodzenie zosta�o naprawione, wola�a jed-
nak go nie nosi�. Jeszcze nie, z tydzie�, mo�e dwa, a� to
wszystko si� sko�czy. Postanowi�a te� p�j�� potem do spo-
wiedzi. Na pewno, na pewno. Nieraz w �yciu tak �lubowa-
�a, bez przekonania co prawda, jak gdyby pod wp�ywem
chwili zobowi�zywa�a si�, �e zap�aci �ap�wk�. Potem nie
dotrzymywa�a, zapomina�a, zwleka�a, dop�ki nie nast�po-
wa�o przedawnienie, pogrzebanie ca�ej sprawy w niepa-
mi�ci. Ale tym razem ju� nie. Tym razem ona p�jdzie, bo
inaczej umrze od tej ropiej�cej rany. P�jdzie...
� Zejdziesz na d�? � zapyta� Snyder oboj�tnie,
po pierwszej.
� Nied�ugo.
� B�d� w barze albo w La Sirena.
Niewielkie mia�a mo�liwo�ci pogn�bienia go.
� Nie zapomnij zabra� swojego drogocennego pistoletu.
Popatrzy� na ni� dziwnie, niepokoj�co, a� po�a�owa�a, �e
nie ugryz�a si� w j�zyk. Wzdrygn�a si� wewn�trznie, gdy
stan�� nad ni�, i pomy�la�a nagle o tej jaszczurce i o skrzy-
wieniu ust, z jakim wraca� z balkonu. Ju� chcia�a prosi�
o pieni�dze na podr� powrotn�, �eby zaraz wyjecha�. Ale
chocia� mog�a spr�bowa�, co� j� powstrzyma�o � nieuf-
no�� i jakie� resztki wypaczonej dumy przewa�y�y.
Snyder rzek� spokojnie:
� Ja bym tak wci�� nie m�wi� o tym pistolecie, gdy-
bym by� tob�.
� Nie?
� Nie.
Nie zdo�a�a zlekcewa�y� jego wzroku.
� O ile wiem, powinienem mie� zezwolenie czy co�
tam � powiedzia� tonem ku jej zdumieniu pojednaw-
czym. � By�oby wi�c m�drzej nie wspomina� o nim poza
tym pokojem. Dla dobra nas obojga... rozumiesz?
Nie odpowiedzia�a, co wyra�nie go uspokoi�o. Przy
drzwiach sta� si� troch� wylewniejszy.
� Nie m�wmy ju� o tym, Anna. Niewa�ne. Za�arto-
wa�a� sobie... dobrze. Ka�dy ma jak�� s�abostk�, tak si�
sk�ada, �e moj� jest w�a�nie to. � Klepn�� si� po lewym
boku. � Zabieram go wsz�dzie, zawsze zabiera�em.
Musia�a mu jednak doci��:
� I dziewczyn� tak�e?
Ale on ju� by� prawie za drzwiami i nie dos�ysza�. Za-
cz�a si� ubiera�, ponuro pragn�c, by te pozosta�e dni mi-
n�y jak najszybciej � te godziny, minuty, sekundy dzie-
l�ce j� od chwili, gdy b�dzie mog�a wyplu� smak jego raz
na zawsze.
26
Rozdzia� trzeci
Male�kie kropelki potu perli�y si� na g�rnej wardze
Loadera i ko�cista klatka piersiowa wznosi�a si� i opada�a
prawie niedostrzegalnie.
W tym �nie Sam Grigg m�wi�:
� Ale dlaczego, Simon? Dlaczego? Po prostu nie rozu-
miem.
Z jakiej� przyczyny rozmawiali na ulicy przed szerok�
zielon� fasad� sklepu: �Antyki � Loader i Grigg � An-
tyki". Z jakiej� te� przyczyny ten napis by� bezbarwny
i zatarty, chocia� przed dwoma miesi�cami, w lutym, zo-
sta� na nowo poz�ocony � mniej wi�cej w czasie, gdy on
zacz�� powa�nie si� niepokoi� tym, �e wci�� dziwnie nie-
domaga i coraz gwa�towniej chudnie. A jednak oto Sam,
pe�en zdumienia, z czo�em pofa�dowanym, potrafi� mu po-
wiedzie�:
� Ju� mniejsza o przedsi�biorstwo, Simon. My�l� o Ca-
therine. Porzucasz j�... Dlaczego, na mi�o�� bosk�?
Naprawd� wcale nie dosz�o do takiej rozmowy i on to
wiedzia� nawet we �nie. I we �nie udzieli� Samowi odpo-
wiedzi, ale zag�uszy�a jego g�os przeje�d�aj�ca z warko-
tem ci�ar�wka, a p�niej, gdy ju� tej ci�ar�wki nie by�o,
stwierdzi�, �e powtarza jedynie tre�� kartki, kt�r� zosta-
wi� dla Sama na biurku w tamt� desperack� sobot�: �Przy-
kro mi... napisz� do Ciebie..."
Napisa� w Arles i odda� komu� ten list do wys�ania
z Pary�a. �Chc� przeprosi� Ci� i wyt�umaczy�, bo jestem
Ci to winien..." List by� d�ugi � zawiera� wiele handlo-
wych ocen i wskaz�wek, kolumny cyfr pomi�dzy uj�tym
w zwi�z�e s�owa szrapnelem diagnozy Devlina i ko�co-
wym wyra�eniem wdzi�czno�ci i przyja�ni. Ostatnie zdanie
27
brzmia�o: �Spr�buj nie my�le� o mnie zbyt �le. Nie zna-
my si� wzajemnie, my wszyscy ludzie nie znamy nawet
siebie samych".
Przekr�ci� si� na ��ku i po twarzy przelecia� mu skurcz.
�Ile pan ma lat? � zapyta� Devlin. � Czterdzie�ci dwa?"
Tak, czterdzie�ci dwa. Po pi�tnastu latach ci�kiej pracy
kapita� obrotowy firmy �Loader i Grigg" doszed� do wy-
soko�ci osiemdziesi�ciu pi�ciu tysi�cy funt�w. I c� mu
teraz z tego? Jedynym cennym towarem pierwszej potrze-
by jest czas, a on nie przestawa� trwoni� czasu na to
przedsi�biorstwo nawet wtedy, gdy to ju� zgo�a nie by�o
konieczne � szuka� w tym ucieczki, sukcesami finanso-
wymi pr�buj�c wyr�wna� kl�sk� na innym polu. I sam
si� okrad� w ten spos�b, zatraci� siebie...
Niefortunnie wybra� Arles, ale z przyjazdu tam wyci�-
gn�� nauczk�: cz�owiek, je�li ju� odwraca si� plecami,
musi odwr�ci� si� od wszystkiego bez r�nicy. To ciep�e
stare miasteczko, gdzie dawno temu przez par� lat mi�-
dzywojennych sp�dza� wakacje z ojcem, by�o jak sito do
przesiewania ch�opi�cych wspomnie�. C�, kiedy melan-
cholijna t�sknota, jak� owe wspomnienia budzi�y, tylko
niepokoi�a go nie daj�c nic. Przesz�o�� zosta�a nieodwo�al-
nie za�atwiona, pogrzebana, a on pojecha� dalej i trafi�
do Marbelli, spokojnej i mi�ej w kwietniowym s�o�cu, nie
nasuwaj�cej mu �adnych skojarze�. A� pewnego dnia
jaki� automobilista zapyta� go, kt�r�dy jecha� do Rondy.
Na samochodzie by�y tabliczki �GB", on ich jednak na-
wet nie musia� widzie�, bo sam rozj�trzony, arogancki ton
pytania, bynajmniej nie zacieraj�cy si� w okropnej wr�cz
hiszpa�szczy�nie, m�g� doskonale by� znakiem firmowym.
� Te� jestem Anglikiem � powiedzia� Loader automo-
bili�cie. � Ale obawiam si�, �e niewiele mog� panu po-
m�c. Przyjecha�em tu niedawno i nie mam samochodu.
S�dz� jednak, �e pan jedzie w niew�a�ciwym kierunku.
28
Tamten patrzy� na niego ju� z innym wyrazem twarzy.
� Ja pana chyba znam.
Zgodnie z prawd� Loader zaprzeczy�, tylko �e na nic to
si� nie zda�o; automobilista prztykn�� palcami.
� Zaraz, zaraz... Wiem! �Loader i Grigg". Kupi�em u pa-
na tak� sekreter� z kr�conymi kolumienkami... mo�e z rok
temu... Przypomina pan sobie? No, niech mnie kule bij�.
Wkr�tce potem Loader spakowa� rzeczy i wyjecha� czu-
j�c si� jak wytropiony. Najpierw do Algeciras, potem do
Kadyksu, tego portu wyj�ciowego dla tylu ludzkich po-
szukiwa�, i stamt�d statkiem z transportem owoc�w na
Galile�.
�Dlaczego, Simon?"
Sam Grigg nie dawa� za wygran�. W ko�cu jednak sen
odtr�ci� go jak wroga. Przesun�y si� chaotycznie drzewa
zimowe, zat�oczona sala licytacyjna, rozmigotane raptow-
nie brylanty na niebie noc�...
Loader zakaszla�, z lekkim wzdrygni�ciem zaczynaj�c
si� wynurza� z g��bin ku �wiadomo�ci. Jaskrawa stru�ka
krwi pop�yn�a mu z k�cika ust na poduszk�. Przez chwi-
l� otacza�a go mroczna, otch�anna pr�nia, w kt�rej on
unosi� si� niewa�ki, a przecie� czu� b�l i wsuwanie si�
wziernika g��boko w tchawic� i czeka� pewny, �e zanim
znowu twarz mu owieje w�asny miarowy oddech, gdy
Devlin wyci�gnie ig��. Us�ysza� sw�j g�os � rezonans jak
w komorze d�wi�kowej � uparty, natarczywy: �Chc� wie-
dzie�. Cokolwiek pan wykry�, chc�, �eby mi pan powie-
dzia�..."
Nie by�o �adnego uk�adu chronologicznego. Fakty i uro-
jenia ob��dnie stapia�y si� ze sob�. Teraz siedzia� na
strzy�onym trawniku przed domem � z Catherine bez-
wiednie obrabowuj�c� go z ciszy, kt�rej �akn��, oblega-
j�c� go swoim pijawkowatym oddaniem. Ona zawsze, od-
k�d j� zna�, owija�a poj�cie �mierci wat� czu�ostkowo�ci.
S�owa �zmar�y" nie u�ywa�a nigdy. �Gdy moj� mam�
B�g zabra�... Gdy Henry odszed�..." Do wszelkich cierpie�
jednak odnosi�a si� inaczej. Wyobra�a�a sobie, �e si�
wczuwa w prze�ycia cierpi�cych i widok cudzego b�lu,
chocia� ch�ci mia�a dobre, zawsze wyzwala� jej najgorsze
cechy: potrzeb� paplania i nieustannej ja�owej krz�tani-
ny wok� nieszcz�snego obiektu. Automatycznie zaczyna�a
wtedy m�wi� tonem �dzielnym", tak sztucznie pogodnym,
�e on a� si� skr�ca�. Teraz, w tym dziwnym teleskopo-
wym �nie, ju� wpatrywa�a si� w niego zbola�ym lito�ci-
wym wzrokiem, zarezerwowanym dla chorych piesk�w,
wi�c j�kn�� g�o�no. Jak�e� ona by si� nim zaj�a! Swoj�
pieczo�owito�ci� udusi�aby go, zanim by to zrobi� rak.
Mo�e po�ywk� dla jego wyobra�ni sta�y si� wyrzuty
sumienia i dlatego ona nagle mu w tym �nie powiedzia-
�a: �Tu jest tw�j dom, Simon. Tu jest twoje miejsce.
Wszystko, czego potrzebujesz, masz tutaj..."
Zaprotestowa�, ale bezg�o�nie. Chcia� krzykn��: �Tutaj
nie mam n i c... nic, co by pomog�o. Lito�ci nie potrze-
buj�. Nie jestem psiakiem. Dr�czy mnie my�l o �mierci,
a nie o umieraniu. Czy nie rozumiesz?... Musz� si� stara�,
�eby wyci�gn�� jaki� sens z tego, co mi jeszcze zosta�o,
a ty mi ci�gle to uniemo�liwiasz. Co nast�pi po b�lu?"
Szarpn�� si� i rozbudzi� ca�kowicie; z t�pym niedowie-
rzaniem popatrzy� na pok�j, w kt�rym si� znajdowa�.
Catherine swoim p�ytkim podej�ciem zagoni�a go w ten
konkretny �wiat i przypomnia�o mu si�, kim jest, gdzie
jest i dlaczego. Potem spostrzeg� plam� krwi na poduszce.
To odkrycie jak zawsze przej�o go l�kiem. Usiad� wpa-
trzony w t� jaskraw� piecz�� na grubym p��tnie, chwilo-
wo obezw�adniony, bo ju� poczu� cierpki �elazny smak
rdzewiej�cy mu w ustach. Po chwili zn�w si� po�o�y�,
z wolna opanowuj�c wzburzenie, wci�� jeszcze nie mog�c
znale�� w sobie do�� stoicyzmu, �eby my�le� spokojnie
o tej kr�tkiej, prosto wytyczonej �cie�ce, kt�r� kroczy�.
30
Za oknami ze skrzypieniem przejecha� jaki� w�z; kto�
�piewa� nosowo. Loader wreszcie zdo�a� otrz�sn�� si� z roz
paczy; wsta� i wyjrza� zza drzwi balkonu w stron� wsi.
Przespa� dwie godziny, niewiele jednak tam si� zmieni�o
poza tym, �e na zas�anym sieciami nabrze�u ju� nie wi-
dzia� nieruchomych jak w �ywym obrazie, przykucni�tych
postaci. Z neseserem i r�cznikiem przeszed� przez kory-
tarz do jednej z dw�ch �azienek. Z kranu, z kt�rego po-
winna p�yn�� gor�ca woda, pop�yn�a zimna, z kranu z wo-
d� zimn� � gor�ca, a z umywalni tryska�y takie fontan-
ny, jakby to by� prysznic. Tylne okienka wychodzi�y na
zbiorowisko niechlujnych przybud�wek. Nie opodal k�py
palm daktylowych opieszale kr�ci� si� po�yskliwy metalo-
wy wiatrak i s�ycha� by�o dobitne, urywane gdakanie kur
z podw�rka poni�ej.
Po k�pieli Loader ubra� si� i zszed� na d�. Do jadalni
wchodzi�o si� z przedsionka przez korytarzyk, w kt�rym
wisia�a klatka z ruchliwymi ptaszkami o czerwonych �eb-
kach. W jadalni sta�o mo�e z dziesi�� stolik�w i pobielane
�ciany zdobi�o kilka oleodruk�w przedstawiaj�cych byki
i toreador�w na arenie. Tylko jaka� para jad�a obiad. M�-
czyzna odk�oni� si� Loaderowi, ale dziewczyna prawie na
niego nie spojrza�a, gdy przechodzi� przez sal� i wybiera�
miejsce. Okaza�a pow�ci�gliwo�� nieledwie anglosask�, nic
jednak anglosaskiego nie by�o w jej wygl�dzie. Hiszpanka
chyba. W�osy czarne jak heban, cera oliwkowa, oczy czar-
ne, powa�ne, a przecie� b�yszcz�ce, twarz smutna, jak gdy-
by �ycie nie obchodzi�o si� z ni� �askawie. M�czyzna na-
tomiast m�g�by by� Anglikiem. Starszy od niej co najmniej
o dziesi�� lat. W�osy do�� jasne, usta brutala... Tyle spo-
strzeg� Loader czekaj�c, �eby wreszcie kto� podszed� do
jego stolika, i skracaj�c sobie czas machinalnym przek�a-
daniem sztu�c�w, ogl�daniem sztucznych kwiat�w w gli-
nianym wazonie.
31
� Cierpliwo�� Hioba trzeba mie� w tym lokalu � prze-
rwa� cisz� m�czyzna. On te� musia� dokona� jakich� ob-
serwacji, gdy� najwyra�niej by� pewny, �e Loader zna j�-
zyk angielski.
Loader z lekkim u�miechem przytakn��. Tamten w od-
powiedzi u�miechn�� si� tylko ustami. Z daleka jego oczy
sprawia�y wra�enie prawie bezbarwnych, zimnych jak oczy
�ni�tej ryby.
� Kelner�w tu nie ma. Podaje sam w�a�ciciel. � M�-
wi� z akcentem p�nocnoameryka�skim; trudno by�o z je-
go wymowy wnioskowa� cokolwiek wi�cej. � Istotnie on
tu jest do wszystkiego, tyle �e ��ek nie �ciele i nie pod-
lewa kwiat�w.
� Mnie si� nie spieszy � rzek� Loader.
Dziewczyna dopija�a kaw�. M�czyzna zaci�gn�� si� pa-
pierosem, wypu�ci� dym i zapyta�:
� Pan dzi� przyjecha�?
� Tak jest.
� Gdzie on pana ulokowa�?
� Pod numerem pi�tym. Jeste�my zatem, je�li si� nie
myl�, s�siadami.
� Ooo...
Loader dozna� wra�enia, �e zabrzmia�a w tym �Ooo" nu-
ta podejrzliwo�ci. Roz�o�y� r�ce.
� Klucza numer cztery nie ma na tablicy. Balkon nu-
mer cztery otwarty... Quod erat demonstrandum.
Spodziewa� si� jeszcze jednego u�miechu, ale si� roz-
czarowa�. Wszed� Berris, nadal bosy, chocia� koszulk� gim-
nastyczn� przys�oni� bia�� kurtk�, co ju� by�o ust�pstwem
na rzecz etykiety. Gdy zobaczy� Loadera, spokojnie zrobi�
w ty� zwrot i wyszed�. Zza drzwi s�u�bowych dolecia�o
szcz�kanie porcelany; odg�osy przygotowa�. Dziewczyna po-
wiedzia�a co� cicho � po francusku, jak domy�li� si� Loa-
der � a jej towarzysz przyg�adzi� w�osy nad �ysiej�c�
skroni�, po czym zgasi� papierosa. Wstali oboje z szurni�-
ciem krzese� i ruszyli do drzwi. M�czyzna min�� Loadera
32
tak, jakby go w og�le nie by�o, ale dziewczyna jeszcze
zerkn�a na niego ostro�nie, zanim ostatecznie si� odwru-
ci�a. Sz�a pi�knie w obcis�ej sp�dniczce, stukaj�c obcasa-
mi po kaflach pod�ogi.
Wr�ci� Berris i Loader zapyta� o tych go�ci. Znalaz� si�
w�r�d nieznajomych, kt�rzy mieli nieznajomymi pozosta�,
ale zwyk�a ludzka ciekawo�� jeszcze si� w nim nie wy-
pali�a.
� Niejaki se�or Snyder i niejaka se�orita Meunier.
Wi�c nie Hiszpanka. Francuzka z Algierii? Mo�liwe.
� Pod numerem czwartym?
� Tak. � Berris postawi� na stoliku butelk� czerwone-
go wina bez etykiety, gdy Loader ju� zacz�� nalewa� so-
bie na talerz wodnist� ��t� zup�. � Nasz ksi�dz by nie
pochwala�, ale �wiat jest �wiatem, a pesety s� pesetami. �
Podni�s� t�gie ramiona, nie wzruszy� jednak nimi, jak gdy-
by ten wysi�ek kosztowa� go zbyt wiele. � �aden ze �wi�-
tych nigdy nie by� hotelarzem i to mnie nawet nie dziwi.
� Kto jeszcze tutaj mieszka?
� Nikt, se�or. Tylko pan i oni dwoje. Tutaj zawsze
o tej porze pusto � urwa�. � Canelones poda� po zupie
czy kur� z ry�em?
� Canelones.
� A potem owoce czy karmelow� babk�?
� Babk� chyba. � Wszechobecna babka. Loader u�mie-
chn�� si� zgry�liwie. Paellas, entremeses, nale�niki z m�ki
kukurydzianej. Na �adne niespodzianki kulinarne nie li-
czy�, ju� je�eli, to najwy�ej na �rozbuf" w miejscowej
wersji.
� I kawa?
� Dzi�kuj�.
Zupa by�a tylko troch� zaprawiona czosnkiem i Loader,
nabieraj�c raptem apetytu, jad� j� skwapliwie; przysz�o
mu na my�l, �e w tej chwili wsz�dzie w ca�ej Hiszpanii
i na jej wysepkach podaje si� w ka�dym z tysi�ca hoteli
taki sam obiad. Wino okaza�o si� dobre i �agodne, wi�c wy
pi� a� dwie szklaneczki do canelones; zamy�lony b��dzi�
wzrokiem po pla�y za oknem, patrz�c jak niemrawe fale
pi�trz� si� i tocz� ku zag�adzie. Dalej od brzegu, niemal
po ich bruzdach, przelatywa�y mewy, a szos� ha�a�liwie
�mign�� motocykl Stra�y Obywatelskiej. �adnych innych
przejaw�w �ycia w ci�gu tych dwudziestu minut nie by�o.
Berris przyni�s� kaw�.
� Zobaczy pan, �e tu u nas spok�j � powiedzia� zna-
cz�co.
� Nie w�tpi�. ,
� W Barranca chyba by�oby panu lepiej. Albo w Cam-
pacho... nawet teraz, przed sezonem.
� M�wi pan to tak, jakby pan nie chcia� mie� go�ci.
� A gdzie tam... chocia� mie� tylko trzy osoby wcale
si� nie op�aca. Ale znam takich, kt�rzy mo�e si� co do
Quepos rozczarowali, i wola�bym, �eby wyjechali st�d
wcze�niej, ni� mieli zamiar.
� Ja przedtem dam Quepos szans�.
� To zale�y od tego, czego si� tu szuka � rzek� Ber-
ris, ju� na kraw�dzi w�cibstwa.
� Oczywi�cie � przytakn�� Loader. � Oczywi�cie. �
I na tym sko�czy� rozmow�.
Wypi� kaw� i wyszed� w o�lepiaj�cy blask popo�udnia.
Nie przypuszcza�, �e b�dzie a� tak gor�co, a� tak s�onecz-
nie. Szosa w jednym i drugim kierunku rozci�ga�a si� pu-
sta. Bez po�piechu ruszy� do wsi. Pluskanie fal przycich�o,
jak gdyby upa� je usypia�. Z ulg� Loader wszed� w cie�
platan�w i tamaryszk�w, kt�re przypomnia� sobie z ostat-
nich chwil jazdy taks�wk�. Drzewa ko�czy�y si� tu� za
miejscem, gdzie z nabrze�a w zatok� wybiega�o molo. Wi-
dzia� teraz kramy i te� je sobie przypomnia�, jak r�wnie�
blach� kryte rudery. Ale nieco dalej bar z tarasem � La
Sirena � zobaczy� po raz pierwszy. Stwierdzi�, �e �spo-
k�j" Berrisa jest jaskrawym niedom�wieniem, kt�re zgo-
�a nie okre�la tej miejscowo�ci w porze sjesty. Na ca�ym
nabrze�u nie by�o �ywej duszy i nikt nie siedzia� na tara-
34
sie baru pod r�nobarwnymi parasolami. Nawet �odzie
przy molo prawie si� nie ko�ysa�y.
Odwr�ci� si� od morza i wkroczy� w labirynt cienistych,
w�skich uliczek, gdzieniegdzie sw� ciasnot� sprawiaj�-
cych takie wra�enie, jakby �ciany przeciwleg�ych dom�w
usi�owa�y si� zetkn��. Tam, gdzie drzwi i parterowe okna
by�y otwarte, majaczy� przez zas�ony z paciork�w p�mrok
n�dznie umeblowanych pokoik�w; na drzwiach pozamy-
kanych wisia�y krzy�e z suszonych li�ci palmy w s�siedz-
twie rozpi�tych na gwo�dziach wyschni�tych myszy i nie-
toperzy, najwidoczniej dla przeb�agania nie tylko Boga,
ale i innych jakich� mocy. Zw�szy� Loadera chudy kundel,
wyskoczy� z pustego podw�rka i zacz�� �asi� si� u jego
n�g. Gdzie� jak ma�pa zakwili�o niemowl�, od czasu do
czasu dolatywa� ryk radia. Gdyby nie te bezosobowe od-
g�osy, mo�na by my�le�, �e przesz�a t�dy zaraza.
I wreszcie rynek. Po�rodku otoczona palmami fontanna
w pstrokatym od palm kamiennym basenie, woko�o bu-
dynki: sklep rze�nika, kawiarnia, urz�d pocztowy, warsztat
stolarski, zak�ad fryzjerski, jeszcze jedna kawiarnia. W po-
r�wnaniu ze z�owieszcz� martwot� i zat�ch�ymi zapacha-
mi uliczek �wie�o i przestronnie. Ruchu, co prawda, nie by-
�o, ale przynajmniej rozwia� si� nastr�j osamotn