7633

Szczegóły
Tytuł 7633
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7633 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7633 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7633 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Biblioteka Literatury XXX-lecia Halina Auderska Jab�ko granatu Wydawnictwo ��dzkie 1973 Ilustracja na ok�adce Jacek Sieroci�ski Opracowanie graficzne Jan Bokiewicz W�a*BlBUOTEKA PUBLICZNA y Zabrzu / KLAS. NR INW. Cz�� pierwsza W cieniu topoli Ten ranek wyda� mi si� tak gor�cy, jak bywa czasem ludzkie cia�o w dusznym pokoju, w przegrzanej po�cieli. Szed�em zakurzon� drog� pod g�r�, wci�� pod g�r�. Mo�e nawet wzniesienie nie by�o wielkie, ale mierzy�em je coraz szybszym ko�ataniem serca. W pewnej chwili wyda�o mi si�, �e gor�ce powietrze, wype�niaj�ce alej�, staje przede mn� wibruj�cym s�upem. Halucynacje? Zm�czenie? Zszed�em na pobocze, usiad�em na zwalonym pniu i czeka�em. Nie by�o wiatru, a jednak tu, w cieniu p�katych wierzb, powietrze musia�o falowa�, bo li�cie ga��zki, na kt�rej opar�em r�k�, porusza�y si�, najpierw szybko a potem po przej�ciu tego dziwnego powiewu, kt�rego wcale nie czu�em, coraz wolniej, rytmiczniej. Trwa� niezno�ny upa�, ale ja, wpatrzony w drgaj�c� ga��zk�, czerpa�em z jej porusze� spok�j i pewno��, �e �w podmuch wiatru pozwoli mi doj�� tam, dok�d dzi� zamierza�em doj��: na szczyt wzg�rza, z kt�rego na pewno roztoczy si� szeroki widok na dolin� �po tamtej stronie". By�o mi lepiej, duszno�� ust�powa�a z wolna. Tak. Za chwil� wstan� i p�jd�, ale ju� nie �rodkiem tej drogi z rudego zamszu, tylko owym zielonym pasem pod starymi wierzbami, przeskakuj�c zmursza�e pnie. Patrzy�em na nie. Le�a�y powalone ostatni� wichur�, jesz- I cze w oplocie zielonych li�ci, jeszcze niezupe�nie martwe. Za nimi, w zwartym rz�dzie drzew widoczne by�y szczerby, puste miejsca, kt�re pozostawi�y po sobie. Takie wyrwy tworzy�y si� w naszych szeregach, kiedy na wieczornym apelu ch�opcy padali, mdlej�c ze zm�czenia. Pozostawa�y po nich puste miejsca, �lady wypalone w pami�ci na zawsze. Nie, nie my�le� o tym. Przynajmniej nie teraz. Czuj� si� lepiej, oddycham g��boko, prawie zupe�nie swobodnie. B�ogos�awiony wiatr, wdzieraj�cy si� za moimi plecami do dusznej alei przez wyrw� po zwalonym pniu, moim niewygodnym siedzisku. Na chwil� chyba ucich�, ale wci�� jeszcze porusza ga��zk�, na kt�rej kurczowo zacisn��em palce. S� dr�twe, wi�c unosz� r�k�, potrz�sam ni�, rozcieram i z wolna narasta we mnie zdumienie, �e moja s�abo�� szuka�a oparcia a� z tak� si��. Spogl�dam z pob�a�liwym u�miechem na ga��zk� i widz�, �e jej listki ju� teraz nie dr��. S� srebrzyste, �wie�e, ale nieruchome jak ma�e rybki, wyrzucone fal� na brzeg. Opieram r�k� na kapry�nej witce, wsuwam g��biej palce w jej k�dzierzawo��. Stwierdzam, �e zaczyna znowu drga�, trzepota� li��mi i teraz ju� wiem: wibruje w takt uderze� mojego serca. To jego pulsowanie widzia�em i zn�w widz� w ga��zce drzewa, widz� poza sob�, pierwszy raz w �yciu widz�, a nie czuj�. Bra�em je za powiew wiatru i z tej pewno�ci oczu czerpa�em spok�j ducha. Teraz ju� wiem, kr�g si� zamkn��: to moje w�asne rozdygotane serce, przefiltrowane przez wierzbow� zielono��, przynios�o mi uspokojenie i pewno��, �e za chwil� b�d� m�g� zn�w wyprostowa� si�, przeci�gn�� i p�j�� dalej, a� na szczyt. Patrzy�em na ga��zk� pulsuj�c� moj� krwi� najpierw z ciekawo�ci�, potem z pewnym �alem. Oszuka�a mnie. Jej trzepotanie by�o pozorne, jak ruchliwo�� podstarza�ej kobiety, zwodz�cej m�odszego od niej partnera tak dobrze, �e ten widzi w nadbiegaj�cej ku niemu kochance prawdziw� m�odo��. Telimena? Z�udzenie Tadeusza? �mieszne reminiscencje i �mieszne �ale. C� z tego, �e to nie wiatr wybieg� z pola na moje spotkanie, orze�wi� i pokrzepi�? Jestem spokojny, oddycham swobodnie i pe�n� piersi�. Mog� wsta�. Wsta�em. Odchodz�c musn��em ko�cami palc�w listeczki podbite srebrem. Nie mia�em ju� do nich �alu. Sk�dkolwiek przyjdzie nadzieja, je�eli tylko da mi spok�j, odrobin� spokoju, wezm� j�. Wezm� wsz�dzie tam, gdzie j� znajd�. Tak�e we w�asnym sercu. Doszed�em i stan��em niedaleko strzelistej topoli na szczycie wzg�rza. Sk�d wzi�o si� tu drzewo tak odmienne, tak psuj�ce harmoni� wierzbowej alei? W�a�ciwie sta�o troch� z boku, ju� w szczerym polu, ale wyrasta�o ze �rodka garbu, na kt�rym chwia�em si�, ale nie usiad�em. By�o mi pilno ogarn�� oczyma rozleg�y widok i zobaczy� to, co chcia�em dostrzec, po co tu przyszed�em. Dolina pra-Wis�y le�a�a u moich n�g wygi�ta po brzegach jak niecka i jak ona pe�na ciasta. Wiedzia�em, �e owa ��to�� � to dopiero dojrzewaj�ce pola zb�, bielej�ce w upale �yto, a jednak pomy�la�em w�a�nie tak: oto ciep�e ciasto rozrobione na ko�acze. Ostatecznie, wcze�niej czy p�niej, zawarto�� tej doliny utonie w ludzkich �o��dkach, twarde k�osy zachrupi� sk�rk� chleba, zgniatan� przez ludzkie z�by. A wi�c niecka wonnej zawarto�ci pe�na... Na jednej jej kraw�dzi balansowa�em ja sam, na drugiej zielenia� las, odcinaj�c si� ostro od bezchmurnego nieba. W samym cie�cie, jak bure wysepki rodzynek i zadry sk�rek z pomara�czy, tkwi�y hojnie porozrzucane gospodarsk� r�k� domy osiedli i wie�e wiejskich ko�cio��w. Jedna z nich mog�a by� wie�� z mojego obrazka i w jej cieniu m�g� sta� tamten dom, dom mojego wczesnego dzieci�stwa. By�a ju� godzina jedenasta, s�o�ce grza�o mocno, topola rzuca�a p�katy, tr�jk�tny cie�. Sta�em bez ruchu, zapatrzony w dolin�. Z tych wszystkich kszta�t�w tamten, na jej skraju, odcinaj�cy si� ostro od tla drzew, wyda� mi si� najbardziej znajomy. Musz� zmru�y� oczy, mo�e uda mi si� dojrze� go��bnik tu� obok? Nie, to niemo�liwe, wiem dobrze, �e z tej odleg�o�ci zobaczy� go nie mo�na. Wie�� � tak. Ale lepiej oszcz�dza� wzrok, nie wpatrywa� si� w ni� a� do b�lu. Odwracam si�, �eby da� odpoczynek oczom, ale w gruncie rzeczy, aby przed�u�y� chwil� radosnego oczekiwania i patrz� na las. ,~?fc.H Czy by�em tam kiedy� jako dziecko? Czy ten las mo�e by� tamtym lasem? W tej chwili jest o�ywcz� plam� zieleni, w kt�rej ton�, odpoczywaj�c, moje oczy. Ju� odpocz�y. Teraz zsuwaj� si� po li�ciastym zboczu i bardzo wolno wracaj� do punktu, kt�ry jest wie��. Ogl�daj� j� ukradkiem, gotowe ka�dej chwili do panicznej ucieczki. Boj� si� sp�oszy� nadziej�, kt�ra w tej chwili wype�nia wn�trze kopu�y, rozdyma j�, powi�ksza do zapami�tanych rozmiar�w. To, co dostrzegam, mo�e by� z�udzeniem, przed chwil� wie�a by�a bardziej strzelista. Zamykam oczy. W tym upale, w jaskrawym s�o�cu nie widz� chyba dobrze, nie widz� prawdziwie... Pod zamkni�tymi powiekami wiruj� t�czowe kr�gi. Jeszcze chwila odpoczynku dla serca. Zn�w czuj� w lewym boku ostre uk�ucie. Mniejsza z tym, przeczekam. Oddycham g��boko, rytmicznie i b�l ust�puje natychmiast: czuj� zn�w, �e moje serce �yje. Pozostaje tylko czekanie na tamto... Na rzecz martw�, na kszta�t wie�y jedyny, niepowtarzalny, wypalony w moim m�zgu jak w mi�kkiej korze drzewa. Jeszcze chwila cierpliwo�ci, musz� narzuci� sobie zupe�ny spok�j. Ale oczy nie chc� by� spokojne, s� ciekawe, i znowu b��dz� najpierw po niebie, na kt�rym pojawi�y si� jakie� chmurki, potem po �cianie lasu i wreszcie, jak zg�odnia�e go��bie, powracaj� zn�w do go��bnika � do wie�y. Macaj� j�, mierz�, smakuj� kszta�t he�mu, barw� dach�wki, kryj�cej dach, jego spadzisto��, wysoko��... Tak, to chyba ten sam dach, ta sama wie�a. Obok niej domy. Jeden z nich, nie, a� dwa s� kryte czerwon� dach�wk�. Czerwon�, to dobrze pami�tam. Czerwone s� tak�e kr�gi, otaczaj�ce teraz aureol� ten ko�ci�, te domy... Czerwone niebo, chmury, pola. Wszystko wok� mnie jest czerwone, czerwone, czerwone... Nie wiem, jak d�ugo le�a�em na szczycie wzg�rza. Kiedy wr�ci�em do �wiadomo�ci nie by�o przy mnie, jak to si� zwykle zdarza w powie�ciach albo w filmach, �yczliwych ratownik�w i �adna zatroskana twarz nie pochyli�a si� nad moj� twarz�. By�em sam, bardzo zdziwiony tym, co si� sta�o i bardzo sa- motny. Podczo�ga�em si� do topoli, ziemia przy samym pniu wyda�a mi si� ch�odna, prawie przyjazna. Czuj�c plecami chropowato�� kory, siedzia�em d�ugi czas bez ruchu. Potem wpatrzy�em si� znowu w dolin�. Chciwie, zaciekle � powiedzia�bym � zach�annie. To nie by� mira�: dostrzegam znowu i wie�, i ko�ci�, i jego wie��. Jeszcze kilka minut cierpliwo�ci, ca�kowitego odpr�enia i zejd� w d�. Jest to jedyna szansa i nie zmarnuj� jej, poniewa� wiem, �e ju� nigdy wi�cej nie wejd� na to wzg�rze, nie powt�rz� wspinaczki, kt�r� o ma�o nie przyp�aci�em �yciem. Jestem w tej chwili skazany na doj�cie, cho�bym nic nie znalaz� tam, w dolinie. Mog� mniej lub wi�cej dok�adnie stwierdzi� st�d, na odleg�o��, jaki jest kszta�t i kolor tamtych budynk�w u st�p lasu, mog� mie� w�tpliwo�ci, straci� nawet t� pewno��, jak� mia�em przed omdleniem, ale musz� zej�� jeszcze dzi�, za par� godzin, gdy ju� odpoczn�, zaraz po odzyskaniu si�, dop�ki nie jest ze mn� zupe�nie �le. �le? To, co mi si� zdarzy�o, nie mog�o by� niczym innym, jak zm�czeniem drog� i upa�em. W tej chwili czuj� si� jeszcze znu�ony i os�ab�y, ale ju� nie pami�tam o b�lu. Mog� zreszt� czeka�, nic innego nie robi� od lat... Wierzbowa aleja nie jest chyba drog� do nik�d, zaro�ni�t� i martw�. Je�eli nie zaraz, to na pewno w ci�gu godziny nadjedzie jaka� furmanka, jaki� w�z z sianem. A nawet je�eli nie nadjedzie... Ostatecznie nie jestem a� tak s�aby, �ebym nie m�g� zej�� sam w d�, w�a�ciwie nawet zbiec po tej stromiznie. Na razie musz� pociesza� si� my�l�, �e pie� topoli jest ch�odny i �e ludzie gin� nie tylko z braku si�, ale tak�e z ich nadmiaru. Dany mi jest czas. Siedz� tu, na szczycie wzg�rza w cieniu topoli, z kt�rej sypie si� bia�y puch. Dopiero teraz widz�, �e pole wok� niej zas�ane jest � niby k��bami waty � �niegiem nasion prusz�cych bez przerwy ze wszystkich ga��zi i ga��zek. To tym puchem ociera�em przed chwil� czo�o zroszone zimnym potem. Pe�zn�c dotyka�em palcami ziemi i wtedy w�a�- ��/ nie moja d�o� zamkn�a si� kurczowo na mi�kkim k��bku. Bia�e skrzyd�a nasion topoli musn�y moj� twarz, przetar�y wilgotne powieki. Patrz� teraz na ich lot, na wirowanie w nagrzanym powietrzu i wiem, �e im nie dor�wnam, �e jestem jeszcze niezdolny do dalszej drogi, cho� ju� zdolny do odczuwania, do cieszenia si� my�l�, �e tym razem osi�gn��em cel. Ta dolina u moich st�p... Znalaz�em. I nagle zaczyna mnie dziwi�, jak to si� mog�o sta�, �e szuka�em a� tak d�ugo? Mia�a oczy pe�ne �ez. Zdziwi�em si� tak, �e nie mog�em s�ucha� uwa�nie tego, co m�wi� lekarz, a nawet po raz pierwszy, odk�d sta� si� dla mnie zwiastunem dobrych nowin, pragn��em, �eby sko�czy� wreszcie tokowa� i odszed�. To, �e jego przyd�ugi monolog nazwa�em w my�li tokowaniem, by�o miar� mojej, niecierpliwo�ci. Postali nade mn� jeszcze chwil� i wreszcie poszli, znu�eni w�asnym gadulstwem a mo�e przep�oszeni moim milczeniem. Le�a�em teraz w zupe�nej ciszy, jednak napi�ty i czujny: �mier� odprawi�a� mnie z kwitkiem, mia�em znowu istnie�, a razem ze mn� wr�ci�y do �ycia wszystkie zastarza�e l�ki i ta czujno��, kt�ra b�d�c dawniej zwyk�ym stanem mego umys�u, stawa�a si� teraz udr�k�. My�la�em, �udzi�em si� naiwnie, �e je�eli wyzdrowiej�, zaczn� wszystko od pocz�tku. Uk�ada�em nawet w my�li moje nowe �ycie, a tak�e budowa�em samego siebie od korzeni, od podstaw. Dop�ki by�em skazany tylko na rozmy�lania, wydawa�o mi si� to zupe�nie proste i jedyne chwile rado�ci w chorobie zawdzi�czam w�a�nie tej nadziei. Wi�cej nawet, temu pragnieniu. C� za szcz�cie oderwa� si� nie tylko od dawnych cierpie� i dolegliwo�ci, ale tak�e od tego wszystkiego w sobie, co mnie dra�ni, m�czy, nawet gniewa. I oto pierwsza pora�ka. Wracam do zdrowia i znowu ten l�k, ta napi�ta czujno��... Jak�e niewiele by�o trzeba, aby wyzwoli� z�e moce drzemi�ce we mnie! Wystarczy�y s�owa lekarza i widok jej oczu, oczu pe�nych �ez. Przysz�a po d�ugiej chwili � odprowadza�a doktora a� do 10 szpitalnego hallu � kiedy ten l�k we mnie ur�s� ju� do wielkiej kuli nie mieszcz�cej si� w piersi, d�awi�cej w gardle. Patrzy�em na ni� spod opuszczonych powiek i by�bym dostrzeg� nawet �lad wilgoci na rz�sach. Ale jej szare oczy by�y zupe�nie suche a na policzkach i skroniach cieniutk� warstw� le�a� puder. Albo pomyli�em si� wtedy, albo zd��y�a zatrze� wszystkie �lady przelotnej s�abo�ci. Wzruszenie � to strefa zakazana, Alicja nie pozwala sobie nigdy na jej przekroczenie. Ale ja mia�em wci�� jeszcze nadziej�, cho� ba�em si� j� podsyca�, a nawet my�le� o niej zbyt uparcie. Uda�em, �e otwieram oczy. � Spa�e�? � Nie. � Nie wygl�dasz na szcz�liwego. A tymczasem doktor twierdzi, �e to rzadki przypadek. � Zmartwychwstania? Nie zapominaj, �e �azarz, po powrocie do swoich, nie umia� nawi�za� z nimi kontaktu. Siadywa� podobno godzinami przed domem, patrzy� przed siebie i milcza�. By� w jaki� spos�b inny. Kaleki. Roze�mia�a si�. � Ty potrafi�e� milcze� godzinami i przed cudownym ocaleniem. Drogi m�j, przesta� filozofowa�, spr�buj �y�. M�wi�a to �artem, ale jej oczy by�y powa�ne i wpatrywa�y si� we mnie z tak� uwag�, jakby chcia�y dojrze� wi�cej ni� widzia�y, wy�uska� z mojego wn�trza to, co by�o jeszcze zdrowe i nadawa�o si� do piel�gnacyjnych zabieg�w, do przeszczepienia na nowy grunt. Zasta�em j� kiedy� na tarasie przesadzaj�c� jakie� byliny i przygl�daj�c� si� im w ten sam spos�b. Kiedy�? Jakie�? Czy�bym traci� pami��? Nie, dobrze pami�tam: to by�o we wrze�niu zesz�ego roku. Usuwa�a pora-ra�one przez bakterie k��cza irys�w, odcinaj�c no�em papko-wat� mas�, i w takim samym skupieniu szuka�a cz�ci zdrowych, nasad �odyg jeszcze nie dotkni�tych zgnilizn�. Patrzy�em wtedy na jej r�ce w brudnych r�kawiczkach, na biedne k��cza oczyszczane, strugane, doprowadzane do schludnego wygl�du. Na proces redukcji. Bo nie by� to akt rozmna�ania, konieczny zabieg podzia�u podziemnych cz�ci byliny, przechodz�cej jesieni� w stan spoczynku. Wszystkie k��cza wychodzi�y z tej operacji okaleczone, zmniejszone o po�ow�, 11 .'��.'-�; r.Jf!-:. .;'.�>'� . � V ...... . , T li ;J , ,_ ^ > . , L podczas gdy w k�cie tarasu r�s� kopczyk ziemi zmieszany z amputowan� zgnilizn�. Fascynowa�y mnie wtedy zar�wno oczy Alicji, wypatruj�ce �ywych, przydatnych cz�ci, jak zredukowane do minimum p�dy. By�y ju� zdrowe, ale czy pozosta�y takimi, jakimi zakopano je kiedy� w ziemi? Wiem, �e irysy przesadza si� co sze��, siedem lat. Ka�de z tych k��czy ros�o wi�c przez tak d�ugi czas, �y�o w�a�ciwym sobie podziemnym �yciem, stawa�o si� zbiornikiem materia��w zapasowych na czas zimy lub okres suszy. Zapewne, w miar� wzrostu ro�liny, starsze cz�ci zamiera�y i stawa�y si� zbyteczne jak z�by mleczne, jak dzieci�ce nawyki nas wszystkich. Ale to by� normalny proces dojrzewania, podczas gdy te k��cza wychodzi�y z przybrudzonych ziemi� r�k mojej �ony zoperowa-ne, sztucznie ozdrowia�e. To prawda, �e zachowa�y p�ki wierzcho�kowe, z kt�rych � zn�w z woli Alicji � rozwin� si� wiosn� p�dy nadziemne, li�cie i kwiaty. Ale zanim to nast�pi, zanim te karpy k��czowe zakwitn� barwnymi irysami, b�d� musia�y � zakopane w ziemi � powr�ci� do dawnych rozmiar�w, sta� na nowo, cho�by w przybli�eniu, tym, czym by�y, to znaczy sob�. Powiedzia�em wtedy: � Nie b�d� kwit�y tej wiosny. � Zostawiam tylko odcinki, na kt�rych s� p�ki. � Odcinek nie jest ca�ym k��czem. Wzruszy�a lekko ramionami. � Przechoruj� to, wiem. � Ich wyzdrowienie b�dzie zale�a�o tak�e od gatunku pod�o�a, od rodzaju gleby. By�em pewien, �e wie, o czym my�l�: o �rodowisku, w kt�re wrastam z takim trudem, o nas obojgu, o naszym domu. � Zrobi�am wszystko, co mog�am. Je�eli nie zakwitn�, posadz� inne. Uczu�em si� nagle zagro�ony. � Inne? Koloru lawendy, o dolnych p�atkach purpurowo-fioletowych? Takie same jak te? Dopiero wtedy odwr�ci�a si�, spojrza�a na mnie uwa�nie. � Je�eli koniecznie chcesz �y� z�udzeniami... Nie powiedzia�a nic wi�cej i kto� obcy m�g�by wywnioskowa� z tego dialogu tylko tyle, �e jestem sentymentalnym g�upcem, kt�ry przeszkadza w pracy zapobiegliwej ogrodnicz- 12 ce. Ale my oboje wiedzieli�my dobrze, jaki by� podtekst tej wymiany zda�, jakie skojarzenia nasun�y pora�one k��cza najpierw mnie, a dopiero potem mojej �onie. To przecie� ona od lat usi�owa�a oczyszcza� mnie, obciosywa�, uwalnia� od rozk�adaj�cyh si� we mnie obcych cia�, od ropiej�cych zastrza��w wspomnie�. To ona wy�uskiwa�a ze mnie partie zdrowe, nadaj�ce si� w jej poj�ciu do ocalenia, do rozrostu: odcinki mojego wn�trza opatrzone p�kiem kryj�cym w sobie zal��ek �odygi, li�ci, kwiatu. Wszystko inne by�o godne pot�pienia i usuni�cia, tyle� warte, co owa sterta brunatnej mazi, kt�rej g��wnym sk�adnikiem by�y pora�one zgnilizn� podziemne p�dy irys�w. Kiedy stwierdzi�em w czasie naszej wymiany zda�, �e odcinek nie jest ca�ym k��czem, wyczu�a w tych s�owach to, co kry�o si� w nich istotnie:.bunt przeciwko zabiegom preparatora, op�r nie poddaj�cego si� materia�u, obawa przed zubo�eniem okrojonego kszta�tu. Okaleczone irysy mog� nie zakwitn�� na wiosn�, a kt� mi zar�czy, �e te, kt�re posadzi si� na ich miejsce, b�d� mia�y niepowtarzalny zestaw barw i kwiaty tej samej wielko�ci co tamte? Nie chc�, jak twierdzi ona, �y� z�udzeniami, ale dlaczego mam zrezygnowa� z drobnych, tak rzadkich przyjemno�ci oczu? Zreszt�, nie ok�amujmy si�. Wiemy oboje, �e te kwiaty s� dla mnie czym� zupe�nie innym, �e zakwitaj�c co roku patrz� na nas oboje kolorem tamtych lawendowych oczu, kt�rych Alicja nie widzia�a nigdy. Kilka lat temu, zaraz po sprowadzeniu si� na t� ulic�, do tego parterowego mieszkania, przynios�em ofiarowane mi przez Mal� k��cza irys�w Rheintraube. Alicja ucieszy�a si� nawet. M�j b��d polega� na tym, �e kiedy p�niej spyta�a, dlaczego wybra�em tak� w�a�nie dekoracj� tarasu i jakiego koloru b�d� te kwiaty, odpowiedzia�em: � Koloru oczu mojej matki. To trudno opisa�, zobaczysz sama. Wtedy, ten jeden raz, odst�pi�a od swoich niewzruszonych 13 :�'?& . i i � iC'4,i zasad i wypytywa�a szczeg�owo o wszystko: czemu w�a�nie irysy przypominaj� mi najwcze�niejsze dzieci�stwo i sk�d wiem, �e to by�a w�a�nie ta odmiana, o tak trudnej do zapami�tania, obcej nazwie: Rheintraube? Ale... w�a�nie dlatego, �e w�tpi�a zawsze w prawdziwo�� moich wspomnie�, �e stara�a si� � jeszcze przed naszym ma��e�stwem � zatrze� je, wymaza� z mojej pami�ci, opowiedzia�em jej ze wszystkimi szczeg�ami jedno z najwcze�niejszych wspomnie� mojego dzieci�stwa. Jeste�my na wsi w tym domu, do kt�rego przyjechali�my latem 1939 roku, a�eby sp�dzi� d�ugie wakacje w pobli�u lasu. By�em wtedy cztero- czy pi�cioletnim chorowitym dzieckiem i Warszawa wydawa�a si� lekarzom, kt�rzy od urodzenia nie przestawali opukiwa� mnie, mierzy� i wa�y�, nieodpowiednim miejscem pobytu. Moja siostra mia�a wtedy kilka miesi�cy i nawet nie pami�tam jak wygl�da�a ani te� gdzie przesypia�a ca�e dnie. Kiedy�my si� rozstali, mia�a chyba dwa lata i nie kojarzy mi si� z ni� nic, jakbym w og�le nie mia� siostry. Wyjazd z Warszawy i podr� na wie� pami�tam tylko dlatego, �e zasn��em w poci�gu i �e na dworcu, zanim zajecha�a po nas bryczka z plebanii, stoczy�em formalny b�j o prawo do dalszego snu. Moja matka, udr�czona p�aczem ma�ej i moim bezw�adnym cia�em, co chwila osuwaj�cym si� na jej kolana, budzi�a mnie mniej �agodnie ni� zwykle, kaza�a czuwa� i szeroko otwiera� klej�ce si� powieki. Przerazi�a mnie nie tyle tre�� jej s��w, ile ton wypowiedzi, nag�e podejrzenie, �e to nie ona, �e we �nie, przez pomy�k�, przytuli�em si� do jakiej� zupe�nie obcej kobiety. Pami�tam do dzi� moje rozpaczliwe szlochanie, pierwszy w �yciu p�acz z obawy przed osamotnieniem, przed utrat� matki. Pierwszy, kt�ry zapami�ta�em i kt�ry mia� tak silnie zaci��y� nad ca�ym moim dzieci�stwem, wi�cej � nad ca�ym �yciem. Zima na wsi, bo sp�dzili�my tam tak�e zim� czekaj�c na powr�t ojca, upami�tni�a mi si� biel� �niegu, zaspami, w kt�re zapada�em po pas, szklanymi soplami na ga��ziach drzew. 14 Odt�d zawsze ka�de czekanie zi�bi mnie jak l�d i ma kolor bia�y. By�em wtedy nie�wiadomie okrutny i dr�czy�em matk�, a jednak nigdy ju� nie us�ysza�em tego gniewnego g�osu, kt�ry mnie przerazi� na �awie dworcowej poczekalni. Bawi�em si� z wiejskimi dzie�mi i musia�y mnie wypytywa�, co robi m�j ojciec i gdzie jest, bo wieczorami, na wp� �pi�c, m�wi�em nieraz: � Dzi� wr�ci� ojciec Janka, a wczoraj Stefana. Niby z wojny, ale bez karabin�w, bez mundur�w. Dlaczego? Dziwni tacy... Moi o�owiani �o�nierze maj� wszyscy i mundury, i karabiny. Czy nasz tatu� jest tak�e z tej wsi? A kiedy zaprzecza�a, przypominaj�c mi, �e przyjechali�my tu przecie� z miasta, z Warszawy, zadawa�em pytania pozornie bez sensu: � Czy jak si� jest z miasta, to si� nie wraca? Czy wojna jest po to, �eby na ni� i�� i ju� nie by� tatusiem? Zdawa�o mi si� wtedy, �e najwi�ksz� krzywd�, jak� wyrz�dza�a wojna �o�nierzowi by�o to, �e traci� przez ni� prawo do ojcostwa, �e dziecko takie, jak ja, nie mog�o ju� nazywa� go ojcem. Wi�c jak si� nazywa�? Czy w og�le traci� imi� i otrzymywa� zupe�nie nowe, wojenne? Wtedy wydawa�o mi si� rzecz� nieprawdopodobn�, �eby moi rodzice mogli mie� inne imiona ni�: mama, tato. Dopiero przed nasz� roz��k�, zupe�nie przypadkiem u�wiadomi�em sobie, �e moja matka ma jeszcze inne imi�, tylko dla obcych, �e ludzie nazywaj� j� pani� Mari�. Gdyby chcia�a mog�aby mi wyt�umaczy�, �e ojciec�oficer rezerwy, ranny w pierwszych dniach wojny, ukrywa� si� przed Niemcami z obawy wywiezienia do oflagu najpierw w szpitalu, a potem u swoich przyjaci� w jakiej� le�nicz�wce. Kontakty z nami nawi�zywa� bardzo ostro�nie, poniewa� moja matka, indagowana parokrotnie przez policj� niemieck�, twierdzi�a, �e nic nie wie o losie m�a. Wtedy, w pierwszym roku wojny, wola�a nie rozmawia� ze mn� o tych sprawach z obawy, �e zdradz� jej tajemnic� wiejskim dzieciakom � towarzyszom moich szczeni�cych zabaw. P�niej, w 1941 roku, kiedy ojciec nie wr�ciwszy nigdy do zdrowia i si� mieszka� daleko od nas, w owej le�nicz�wce zagubionej w�r�d puszczy, wyje�d�a�a gdzie� parokrotnie, nie m�wi�c mi nigdy ani dok�d jedzie, 15 � . .. SS&m ;�*il ani kiedy powr�ci. Zostawali�my wtedy na opiece w�a�cicielki domku, zwanej przeze mnie Okularnikiem, nosi�a bowiem stale ciemne okulary, chroni�ce przed �wiat�em jej chore oczy. Kiedy marudzi�em i natr�tnie dopomina�em si� obecno�ci mamy przy obrz�dku mycia albo uk�adania do snu, Okularnik wyja�nia� cierpliwie, �e mama pojecha�a po �ywno�� dla nas, po jakie� �aszki albo nowe butki na drewnianych podeszwach. Wierzy�em we wszystko i poniewa� �yli�my w okresie okupacji w�a�ciwie w biedzie, tym niecierpliwiej wygl�da�em jej powrot�w, maj�cych by� jednocze�nie czym� w rodzaju nawiedze� �w. Miko�aja, uginaj�cego si� pod ci�arem prezent�w. Po jednej z takich wypraw wr�ci�a tak wychud�a i blada, �e nawet ja, dla kt�rego zawsze by�a najpi�kniejsz� istot� na ziemi, uzna�em, �e jest bardzo brzydka. Powiedzia�em jej to z ca�ym okrucie�stwem rozpieszczonego dziecka. Pami�tam, �e odwr�ci�a g�ow� zawstydzona, czy te� ukrywaj�ca przede mn� �zy i powiedzia�a szeptem, �e ojciec umar�. Nie wiedzia�em naprawd�, co to znaczy, ale by�em os�uchany ze s�owami �umar�", �zgin��", �rozstrzelany" i nawet cz�sto bawi�em si� z kolegami w masowe egzekucje, w wieszanie buntownik�w. Z tych zabaw nie wia�o wcale groz�, przeciwnie bywa�y dnie, kiedy sam wraca�em do domu jako rozstrzelany, a mimo to pe�en weso�o�ci i dumy, �e oto by�em wa�ny, potrzebny du�ym ch�opakom do zabawy w wojn� i okupacj�. �mier� ojca � nieobecnego od tak dawna w mojej paroletniej egzystencji � nie sta�a si� dla mnie wtedy �adnym wstrz�sem. Widzia�em tylko, �e mama jest zbiedzona, nieszcz�liwa i, chc�c j� pocieszy�, powiedzia�em: � To nic, �e teraz umar�, za to wr�ci potem. Zobaczysz. Ja tak robi� zawsze. Nie zareagowa�a na to o�wiadczenie, ale Okularnik obecny przy naszej rozmowie, zgani� mnie szorstko i zawstydzi� tak, �e po raz pierwszy w �yciu uczu�em nienawi�� do siebie, do niej, do ca�ego �wiata doros�ych, kt�ry bawi si� z tak �mierteln� powag� i tak dziwnie reaguje na najbardziej oczywiste fakty. Okularnik twierdzi� na przyk�ad, �e powiedzia�em g�upstwo, kt�rego powinienem by� si� wstydzi�, ale sk�d mogiem wiedzie�, jakie jest owo umieranie doros�ych? Pr�bowa�em potem ukradkiem dowiadywa� si�, pyta�, ale nikt nie chcia� 16 czy te� nie umia� rozmawia� ze mn� na ten temat. Co mog�o by� a� tak strasznego w tych ich zabawach, skoro ja, taki ma�y, wiedzia�em ju� doskonale, �e mo�na by� rozstrzelanym i powieszonym, a potem tego� dnia je�� z apetytem kolacj� i z przyjemno�ci� zmywa� ciep�� wod� brud z szyi powalanej powrozem? Byli g�upsi od nas? Mniej ostro�ni? Przecie� wiadomo, �e trzeba uwa�a�, kiedy si� kogo� wiesza, podobnie jak wiadomo, �e natychmiast po kosz�cej salwie z patyka imituj�cego karabin, rozstrzelani wstan� i mog� da� cz�owiekowi kilka porz�dnych s�jek w bok. Mimo wszystko moja niewiedza upokarza�a mnie i dr�czy�a. W par� dni po powrocie matki poszed�em prosi�, aby nauczy�a mnie by� m�drym. Jak Okularnik, jak tatu�. Przyj�a t� deklaracj� bardzo powa�nie i w ten spos�b, w wieku lat sze�ciu, rozpocz��em nauk�. Czyta� uczy� mnie ju� przedtem Okularnik w ci�gu tych d�ugich tygodni, kiedy mamy nie by�o w do- Nie �y�em w�wczas w �adnej izolacji, by�em �wiadomy potworno�ci wojny, kt�ra przetoczy�a si� przez nasz kraj. Widzia�em zgliszcza spalonych dom�w i razem z ch�opakami �azi�em po rozdartych bombami rumowiskach. By�em tak�e dopuszczany do zabaw w wojn� i okupacj�. W pierwszym roku wojny odgrywali�my cz�sto sceny panicznej ucieczki z ewakuowanych okolic, to, co prze�yli�my sami, kiedy we wrze�niu 1939 wszyscy mieszka�cy naszej wsi zaszyli si� w pobliskie lasy. Pami�tam, �e by�y w�r�d nas tak�e dwie dziewczynki i �e jedna z nich, m�odsza ode mnie nazywa�a si� Krysia. Imion innych dzieci nie mog� sobie przypomnie�, ale zabawa mia�a mniej wi�cej taki przebieg, �e owa Krysia odgrywa�a rol� matki pchaj�cej w�zek pe�en tobo�k�w i lalek, b�d�cych jej dzie�mi, my za� � m�czy�ni � szli�my przed siebie drog�, p�dz�c rzekomo konie i stada byd�a. Druga dziewczynka udawa�a samolot, nadlatywa�a nad szos�, pochylaj�c wyci�gni�te ramiona i, pikuj�c, zrzuca�a �adunek bomb. Rozbiegali�my si�, chowali po rowach, a potem latali�my po polach 17 w poszukiwaniu rozproszonego byd�a. Ma�a Krysia odegra�a kiedy� swoj� rol� zupe�nie realistycznie. O�wiadczy�a, �e jej dzieci s� g�odne i p�acz� tak, �e dalej i�� nie spos�b. Jeden z ch�opc�w wyci�gn�� w�wczas z kieszeni przybrudzon� kromk� chleba i poda� jej �dzieciom". Ale ma�a chwyci�a chleb i pr�dko wepchn�a go do ust. Zaprostestowali�my wszyscy. Powinna by�a nakarmi� na niby dzieci, a tymczasem zjad�a naprawd� przeznaczony dla jednego z nas chleb. Chleb kartkowy, bardzo niedobry, ale w�wczas nie znali�my smaku innego chleba. Dialog, kt�ry nast�pi�, odtwarzam z pami�ci, ale w miar� wiernie. Pami�ta�em, �e ma�a broni�a si�, pytaj�c w k�ko: � A ja co? Co? Nie jestem dziecko? � Teraz nie. Jeste� matka i uciekasz ze spalonej wsi. � Za ma�a, �eby si� z nami bawi�. Walczy�a dzielnie, d�awi�c si� ostatnimi k�sami chleba. � �eby je�� wcale nie jestem za ma�a. Je�� mo�na zawsze. I moja c�reczka jest te� g�odna. P�acze. Wcale nie chce siedzie� na tych twardych tobo�ach. �� To j� zrzu�. � Te�! Dzieci si� nie zrzuca. � Zrzu�. Musi by� jaki� trup. Bez trup�w nie warto bawi� si� w wojn�. A ona nie chce spokojnie siedzie�. Ma�a waha�a si� tylko chwil�. Chwyci�a lalk�, �eby j� cisn�� na ziemi�, ale przypomniawszy sobie, �e jest matk�, wyci�gn�a rami� i poda�a j� ch�opcom, odwracaj�c przy tym w bok g�ow�. � Zr�bcie to wy. Ja nie mog�. � Daj. � Rzu� na skraj drogi. Albo rozkwa� o kamie�. � Co� w niej trzas�o. � Zawsze tak bywa. S�yszycie? Znowu leci samolot! � Boj� si�! � Na ziemi�! � Nie! Ucieka� w las! Pr�dzej! Pr�dzej! Uciekli w pop�ochu, ale ja nie zd��y�em uciec. Musia�em si� potkn��, bo po chwili le�a�em jak d�ugi w poprzek szosy. Do dzi� pami�tam wywr�cony w�zek, rozsypane tobo�y i malutk� lalk� le��c� na wielkiej, pustej drodze � kolorowego 18 trupka z rozrzuconymi r�kami i nogami. W�a�nie wtedy us�ysza�em warkot silnik�w, nadlatywa�y prawdziwe samoloty niemieckie jak wtedy, we wrze�niu. Zrobi�o mi si� straszno i zacz��em p�aka� nie tyle nad sob�, co nad sponiewieranym trupem c�reczki Krysi. By� to jedyny raz, �e p�aka�em podczas naszych okrutnych wojennych zabaw. A jednak owa wie�, w kt�rej mieszka�em w pierwszych latach wojny, mo�e dlatego, �e le�a�a nieco na uboczu, pozosta�a w mojej pami�ci jak oaza szcz�liwo�ci, nieustanne �wi�to przer�nych gonitw po ��kach i wspinaczek na rozko�ysane wiatrem drzewa. Mieszkali�my tak blisko lasu, �e zanurza�em si� w jego zielono�� nie tylko w dzie�, ale tak�e w moich le�nych snach pachn�cych �ywic�, pe�nych stukotu dzi�cio��w, �piewu ��tych wilg i skok�w wiewi�rek. Razem z nimi przelatywa�em z drzewa na drzewo, rozhu�tywa�em czuby gon-nych sosen, by�em jednocze�nie pi�ropuszem ich rudych kit w locie i ga��zi� uginaj�c� si� pod ich ci�arem. Moje dzieci�ce sny zaczyna�y si� przewa�nie lotem albo p�dem w g�r� i ko�czy�y spadaniem w jak�� przepa�� bez dna, na mi�kkie pos�anie z mchu i pierzastych paproci. Od tego p�du serce zamiera�o w piersi, a potem zaczyna�o bi� szybko, gwa�townie, nieprzytomnie. Budzi�em si� w �rodku nocy dygoc�cy, zm�czony lotem, przera�ony upadkiem i by�y to jedyne prawdziwe strachy trapi�ce mnie w owe lata. Kt� m�g� przewidzie� wtedy, �e to dziecko, kt�remu uda�o si� unikn�� okropno�ci wojny, stanie si� wkr�tce jedn� z najokrutniej skrzywdzonych jej ofiar i pozna wszystkie rodzaje l�ku, wszystkie jego odcienie i fazy? Tymczasem �y�em w zupe�nej nie�wiadomo�ci tego, co mia�o mnie spotka�, pozbawiony wprawdzie opieki ojca, ale by�y to czasy og�lnego matriarchatu, rz�d�w samotnych kobiet, kt�rych m�owie zgin�li w czasie pami�tnego wrze�nia zostali internowani w jenieckich obozach lub te� stali si� ofiarami �apanek, aresztowa� i rozstrzeliwa� na ulicach miast czy wiosek. 19 m*i � Ht r T .VI" A""1^^ !" �^"."^^-^^:p.lr!l �mier� s�dzona by�a ka�demu z mieszka�c�w tej ziemi, le��cej w dorzeczu Wis�y, i od dzieci�stwa wiedzia�em, �e trzeba si� ba� munduru, ucieka� na widok Niemc�w. Ale oni nie zjawiali si� codziennie w naszym domu pod lasem, a dni powszednie, szczeg�lnie wiosn� i latem, by�y z�ote od s�o�ca, zielone i pe�ne nieba. Pami�tam, �e owej wiosny, kiedy mia�o si� sko�czy� moje dzieci�stwo, pomaga�em troch� matce w obsiewaniu warzywnych grz�dek i sadzi�em wraz z ni� owe lawendowoniebieskie irysy, kt�re mia�y odegra� w moim �yciu rol� refrenu z pastora�ki wczesnego dzieci�stwa. Ogr�d przed murowanym domkiem Okularnika mia� by� w owych g�odnych latach okupacji przedsionkiem kuchni, potencjaln� potraw�, niczym wi�cej. Na dawnych klombach panoszy�y si� buraki, kartofle, marchew, zieleni�y pietruszka, sa�ata, bieli�y okr�g�e �by kalafior�w. Nad nimi zwiesza�y si� grona czerwonych i czarnych porzeczek. Kwitn�� i cieszy� oko mia�y prawo w tym ogrodzie tylko kwiaty pylkodajne, odwiedzane ch�tnie przez pszczo�y, chrz�szcze i motyle. Kiedy kwit�y ��te naw�ocie, tak podobne do mimozy, wok� ich puszystych ki�ci unosi�y si� roje pszcz�, tworz�c aureol� �wietlist� od skrzyde� i brz�cz�c� od pszczelich g�os�w. W lepki, g�sty mi�d przetwarza�a si� s�odycz wonnych �ubin�w, bia�ych miodownik�w i innych ro�lin cenionych przez pszczelarzy. Ba�em si� os i pszcz�, wola�em wi�c od ogrodu kwater� owocowych drzew: grusz, jab�oni, czere�ni i �liw, kt�rych owoce, ciesz�ce �akome oczy dziecka barw� i zapachem, zamienia�y cierpliwie skrobi� na cukry i, pozornie tylko umieraj�c, �y�y we mnie dalej, pulsowa�y nadal moj� krwi� wzbogacon� o ich soki i witaminy. Lubi�em pomaga� przy zrywaniu owoc�w, wdrapuj�c si� na drzewa prawie tak szybko, jak wiewi�rki z moich sn�w. Ale najbardziej lubi�em w czerwcu, w porze dojrzewania czere�ni, wybiega� ze starszymi ch�opcami po deszczu do sad�w i, czepiaj�c si� ga��zi, hu�ta� si� na nich, by� dla drzew ostatnim akordem wiatru i wiosennej burzy. Sta�em na trawie prawie nagi, z potrz�sanych ga��zi rz�sisty deszcz sp�ywa� po moim ciele, ca�y ogr�d by� ju� w s�o�cu i tylko czere�nie ociekaj�ce srebrn� kaskad� tworzy�y �wietliste s�upy, mocno wbite w ziele� traw. Dojrza�e kulki owoc�w spada�y czasem na d�, 20 uderza�y mi�kko w uniesione ku g�rze policzki, wpada�y wprost w otwarte z przej�cia usta. Zimne i mokre rozpryskiwa�y si� najpierw we mnie orze�wiaj�cym sokiem, a potem znaczy�y sw�j lekkomy�lny lot w d� �ladami pestek na murawie. Strz�sa�em tylko krople deszczu z dojrzewaj�cych owoc�w, aby nie p�ka�y, gdy zaczn� je osusza� promienie s�o�ca, ale jednocze�nie by�em sam wod�, traw� ch�odz�c� bose stopy i dojrzewaj�c� czere�ni�. Mojej rado�ci nie m�ci� przy tym niepok�j, �e zostan� przywo�any do porz�dku i poskromiony jak rozhukany �rebak. Przeciwnie, to Okularnik kaza� ch�opcom i mnie otrz�sa� czere�nie z kropli deszczu, wymy�li� dla nas t� szalon� zabaw� i moja matka nie gniewa�a si� nigdy, gdy wraca�em z tych wypraw mokrusie�ki, nieraz z plecami zadrapanymi przez opadaj�ce ga��zki, a zawsze z twarz� uma-zan� purpurowym sokiem. My�l�, �e nigdy potem nie zazna�em takiej pe�ni rado�ci jak wtedy, gdy prawie w stanie ciek�ym, l�ni�cy jak �ywe srebro, miga�em w�r�d li�ci i, ratuj�c delikatne owoce przed p�kaniem, p�ka�em sam, sam krwawi�em ich sokiem i w�asn� krwi�, hucz�c� od szcz�cia. Zupe�nie czym innym sta�y si� dla mnie ulubione irysy mamy. Zosta�y posadzone pod oknami naszego pokoju ku niezadowoleniu Okularnika, �a�uj�cego im nawet tego skrawka po�udniowej wystawy. Ale kiedy zakwit�y, kiedy ich odgi�te w d� p�atki zacz�y p�on�� purpur� i fioletem, a p�atki wewn�trzne, wzniesione ku g�rze, sta�y si� tak niebieskie jak kopu�a nieba i jednocze�nie tak lawendowe jak oczy mojej matki, wszyscy musieli przyzna�, �e te kwiaty s� ozdob� ogrodu. Lubi�em le��c na ziemi przysuwa� twarz do nasady ich w�skich, ostrych li�ci i z tej perspektywy przygl�da� si� ob�okom, kt�re � przebite tymi zielonymi szablami � jakby zatrzymywa�y si� w p�dzie i ko�ysa�y chwil� nad moj� g�ow�. Wreszcie, przedziurawione i rozdarte, lecia�y dalej, ale nie by�y ju� sob�, ich strz�py albo wsi�ka�y w b��kit, albo czepia�y si� innych ob�ok�w i zlewa�y z nimi w jedno nowe, puszyste cia�o. Niekiedy mama, szukaj�c mnie, wychyla�a si� z okna i w�wczas szcz�cie moje osi�ga�o pe�ni�. Wszystko w g�rze nad moj� g�ow� by�o niebieskie: niebo, jej oczy i p�atki irys�w o nieznanej mi wtedy nazwie. 21 To by�y jedyne lata, kiedy �y�em tera�niejszo�ci�. Potem nadszed� czas, gdy rzeczywisto�� by�a tak okrutna, �e mog�em istnie� wy��cznie dzi�ki wspomnieniom o innej przesz�o�ci i nadziej� na inn� przysz�o��. W wieku dojrza�ym pr�bowa�em nauczy� si� sztuki �ycia tera�niejszo�ci�, doceniania i smakowania czasu obecnego. Nie kontemplowania, tylko prze�ywania, afirmowania tego, co jest. Przychodzi�o mi to z trudem, poniewa� zwykle unicestwia�em tera�niejszo�� albo przez prze�ywanie w chwili bie��cej chwil przysz�ych i niecierpliwe przenoszenie si� w dzie� jutrzejszy przynajmniej my�lami, skoro nie mog�em tego uczyni� naprawd�, albo te� analizowaniem chwil minionych i powrotem w przesz�o�� �le prze�yt�, nie wyczerpan� do dna i przedwcze�nie odrzucon� jak owoc nie wyssany do ko�ca. Wracaj�c we wspomnieniach do ci�kich do�wiadcze� mojej przesz�o�ci czyni�em przykr� tera�niejszo�� powojenn�, kt�ra by�a przecie� zno�na, nie rani�ca mnie tak, jak tamten czas pogardy. Kiedy indziej, zamiast �y� chwil� realn� i jedynie istniej�c�, pogr��a�em si� w kontemplowaniu chwil przysz�ych, jak�e niepewnych, kt�re mo�e nie b�d� wcale dane do prze�ycia? Rozpami�tywania i plany � to by�o tre�ci� ka�dej up�ywaj�cej chwili. Tkwi�em w czasie tera�niejszym niby ��d� zakotwiczona w spokojnej rzece, ale my�li zaprz�tni�te by�y falami, kt�re mog�yby dopiero powsta� i uderzy� o burt�, albo tymi, kt�re ju� uderzy�y, przesz�y i rozp�yn�y si� w oddali. W obu wypadkach dla tkwi�cej w bezruchu �odzi by�y niczym, czemu wi�c po�wi�ca�em im tyle uwagi? Czy znaczy�o to, �e nigdy nie �y�em naprawd�, �e tylko czeka�em na �ycie lub te�, prze�uwaj�c czas przesz�y, rozpami�tywa�em siebie takim, jakim ju� nie by�em i by� nie mog�em? Kiedy my�la�em o tym moim �yciu na niby, �yciu tocz�cym si� na marginesach rzeczywisto�ci, wspomina�em zawsze te dwa lata wczesnego dzieci�stwa sp�dzone na wsi. Tylko wtedy � poza obecn� chorob� � �y�em chwil�, ch�on��em w siebie czas tera�niejszy i czu�em jego smak. Nie mia�em w�wczas wspomnie� i nie potrafi�em jeszcze marzy�. Tera�niejszo�� by�a dla mnie celem samym w sobie, nap�czniala 22 i>d tre�ci, jedynie wa�na, pozbawiona granic jak niesko�czono��. Mo�e dlatego te lata wydawa�y mi si� zawsze okresem bezgranicznie d�ugim? To prawda, �e odkrywa�em wtedy �wiat, �e dzia�o si� we mnie i wok� mnie tak wiele, �e czas /dawa� si� p�yn�� wolno, przeci��ony i nabrzmia�y tre�ci�. Ale jestem pewien, �e przepe�niaj�ce mnie w�wczas uczucie szcz�cia i rado�� istnienia zatrzymywa�y czas w biegu, pozwala�y go smakowa� i, co wa�niejsze, dostrzega�. To by� ten jedyny okres w moim �yciu, w kt�rym � �eby wr�ci� do por�wnania z zakotwiczon� �odzi� � nie my�la�em o nadbiegaj�cych i odp�ywaj�cych falach, tylko po prostu czu�em �ar s�o�ca, jego blask, zapach wody i uto�samia�em si� z rzek�, z otaczaj�cym mnie b��kitem nieba. Dzi� nie ma ju� chwil beztroski w moim �yciu, a je�eli nawet istniej�, to zawsze skr�cone, okrojone o cie�, kt�ry rzuca na nie przesz�o�� lub przysz�o��. Pewnie dlatego, �e tak rzadkie i ograniczone, wydaj� si� jednocze�nie bardzo kr�tkie. I czas, w miar� jak si� starzej�, zdaje si� p�yn�� znacznie pr�dzej ni� w dzieci�stwie. � Twoje oczy u�miechaj� si�. Do kogo, Toni? � Nie wiem. � Nieprawda, wiesz. � Mo�e do moich my�li? � Raczej do irys�w, kt�re tak pi�knie zakwit�y. � Dlaczego? Mo�e w�a�nie u�miecha�y si� do ciebie? � Ach nie, nie! � Alicjo? � Do mnie u�miechasz si� ju� tylko ustami. To prawda, jak prawd� jest, �e takie i podobne s�owa odbieraj� ch�� do dalszych rozmy�la�. Oci�gaj�c si� wracam wtedy do dnia dzisiejszego. Powinienem wr�ci� i teraz, wiem. Jeszcze tylko jedno: dlaczego pomy�la�em o drodze �ycia jako o szerokiej rzece, na kt�rej ko�ysz� si� ��dk�? Mo�e dlatego, �e jest to jedyna droga, kt�ra porusza si�, idzie razem ze mn� i kieruje mnie, cz�sto bezwolnego, na arteri� g��wn�, na nurt. Inne drogi, zakrzep�e w bezruchu, �ciel� si� pod 23 F stopy, zapraszaj�c do przyg�d w samotnej w�dr�wce, ale ich postawa jest bierna, nie wyrusz� nigdy we wsp�ln� podr�. Tylko rzeka, cho�bym nie chcia�, poniesie mnie, p�jdzie ze mn� jako wierny towarzysz a� do samego uj�cia, gdzie topi�c w morzu swoje s�odkie wody rozp�ynie si� w nico�� jak uczyni� to kiedy� i ja, u kresu... Wi�c u�miecham si� do niej ju� tylko ustami ? Biedna Alicja, kt�rej � jak twierdzi� lekarz � zawdzi�czam w du�ej mierze powr�t do �ycia. Gdyby nie ona, nie jej troskliwa opieka, nie odzyska�bym zdrowia i si�. Wed�ug zgodnej opinii lekarzy mam serce dziesi�ciolatka i, kiedy przyszed� ci�ki zawal, to infantylne serce, zahamowane niegdy� w rozwoju, przesta�o normalnie bi�. To wszystko wiem od Alicji, poniewa� w og�le nie pami�tam pierwszego okresu choroby. Wraca�em jak zwykle z pracy do domu, dzie� by� bardzo upalny i nagle na schodach ogarn�a mnie taka s�abo��, �e zatoczy�em si�, przystan��em i zacz��em �apa� powietrze otwartymi ustami. Potem jaka� �elazna obr�cz zgniot�a moje �ebra i straci�em pami��. Obudzi�em si� � ju� zupe�nie przytomny � na szpitalnym ��ku. Dziwna rzecz, �e wszystkie najwa�niejsze momenty �ycia s� nieobecne w naszej �wiadomo�ci. Nie wiem jak przyszed�em na �wiat, nikt nigdy mi nie powie, czy by�a wtedy noc, czy ranek, czy mo�e bia�y dzie�? Kto by� przy moich urodzinach i jakie pierwsze s�owa wypowiedzia�a do mnie matka? Nie wiem te�, co dzia�o si� ze mn� po owym omdleniu na schodach, kto i jak uratowa� mnie od �mierci. I kiedy�, gdy �mier� przyjdzie naprawd�, z pewno�ci� nie b�d� wiedzia� jak umieram ani z jakiego powodu. Pocz�tek i koniec � granice istnienia na ziemi � nie dadz� si� por�wna� do startu i mety, kt�re dobrze zna ka�dy zawodnik. Pocz�tek ka�dego �ycia wydaje mi si� jaki� jedno- 24 znaczny, surowy w liniach i zawsze taki sam, jak baza doryckiej kolumny. Natomiast koniec, to co medycy nazywaj� zgonem i kwituj� aktem zej�cia, jest wieloznaczny, kapry�ny w liniach i tak bogaty w r�norodne detale, jak kapitele korynckie, albo raczej jak przebogate zwie�czenia kolumn hinduskich �wi�-ly�. Istnieje bowiem tylko jeden spos�b przychodzenia na �wiat, natomiast niesko�czenie wiele sposob�w rozstawania si� /. nim na zawsze. Mog�em umrze� w dzieci�stwie, w m�odo�ci, w sile wieku i b�d� m�g� odej�� za dziesi��, dwadzie�cia lat, jako cz�owiek stary. Mog� odebra� sobie �ycie sam lub zostanie mi ono odebrane przez chorob�, wypadek, kolejn� wojn�. Mog� umiera� pi�knie i obrzydliwie, heroicznie albo �miesznie, d�ugo � m�cz�c siebie, a tak�e innych � i w ci�gu jednej sekundy. Mog� wreszcie odchodzi� w wieczno�� w asy�cie bliskich, stoj�cych u mego �o�a, i zupe�nie, tragicznie sam. Akt urodzin nigdy nie odbywa si� w samotno�ci. Bogactwo iorm �mierci, mnogo�� jej wariant�w i gatunk�w, przypominaj� mi, �e i w�r�d tych oto irys�w, na kt�re teraz patrz�, istnieje tak�e kilkaset odmian r�ni�cych si� por� kwitnienia, wzrostem, wielko�ci� i barw� kwiat�w. Ale ich cebule lub karpy kl�czowe s� jednakowe. Wszystkie i zawsze. To by�a ju� doprawdy obsesja. Pami�tam, �e odwraca�em g�ow�, stara�em si� nie patrze� na nasz ukwieciony taras, pr�bowa�em my�le� o czym innym. Ale nawet ta nieznaczna zmiana pozycji przypomina�a o tym, �e mam serce. Zbyt ma�e serce, jak orzek� lekarz. To on, rzuciwszy kamie�, wzburzy� stoj�c� wod�, kt�r� stara�em si� by�. � Przechodzi� pan szkarlatyn�, nie wiedz�c o tym? � Tak. � Inni te� nie wiedzieli? Matka, ojciec? �yjemy w wieku dwudziestym. � To by�o w �redniowieczu, doktorze. Dymi�y stosy, p�on�li ludzie. Chorowa�em w Reichu, w lagrze. � Jak d�ugo pan le�a�? � Dzie� � dwa, kiedy gor�czka zwali�a mnie z n�g. 25 i t�aS^fe � A okres �uszczenia? � Odgarnia�em wtedy �nieg sprzed latryny. By�a zawieja, tworzy�y si� zaspy. � Wi�c to tak... � lekarz spojrza� na mnie uwa�niej.� Niewydolno�� serca, ale czy tylko? Mo�e pracowa� pan ostatnio zbyt intensywnie? Prosz� sobie przypomnie�. Jakie� przykre przej�cia, trudno�ci w pracy? � Tych nie brakuje nigdy. By� mo�e, �e by�em tak�e przepracowany. Ale najbardziej zm�czy� mnie tej wiosny brak snu. � Dlaczego w�a�nie tej wiosny? Nie wiem. Niskie ci�nienie, skoki temperatury albo pami�� o tym, �e w�a�nie wiosn� zosta�em porwany? Zmarszczy� brwi, namy�la� si� chwil�, wreszcie postanowi� u�ci�li� moj� wypowied�: � To znaczy, zosta� pan wywieziony z rodzicami do Reichu? � Nie. Zosta�em porwany w ramach akcji Lebensbornu, jako dziecko przeznaczone na zniemczenie. � Ile mia� pan lat? Wtedy? � Sze��. � Ile w chwili powrotu? � Czterna�cie. Prawie... Milcza� chwil�, namy�la� si�. � �onaty? � Doktorze, czy to ankieta personalna? Egzamin? � Prosz�, niech pan odpowie. Chc� panu pom�c. � A wi�c tak. Dwukrotnie �onaty. � M�wi� pan, �e nie sypia. Od dawna? � W�a�ciwie od chwili, kiedy powiedzia�em sobie, �e nareszcie mog� spa� spokojnie. To znaczy od czasu, kiedy noce zosta�y przeznaczone na sen. � A wi�c sny? � Tak. Boj� si� przej�cia od rzeczywisto�ci do marze� sennych, kt�re s� zawsze udr�k�. � � Prosz�, niech mi pan to opowie dok�adnie. � Kiedy zasypiam, �udz� si�... Ale potem, co noc, �ni mi si�, �e jestem uprowadzany si��, a potem bity, �cigany i doganiany w ucieczce. Zasypiaj�c musz�, cho� nie chc�, wraca� 26 do tamtego kraju, do tamtych ludzi i spraw. Niech si� pan nie dziwi, �e boj� si� nocy, �e nienawidz� moich sn�w. S� tak intensywne, tak �ywe, �e cierpi� w nich nie mniej ni� wtedy. Nawet wi�cej, poniewa� w�wczas mia�em nadziej�, �e tamta rzeczywisto�� kiedy� przeminie, a dzi� wiem, �e moje sny sko�cz� si� razem ze mn�. � Zamienia pan noc w dzie�? Zasypia dopiero nad ranem? � W�a�nie wtedy, gdy dom si� budzi i poranne ha�asy przestaj� sprzyja� zapadni�ciu w sen. Witam je jednak z uczuciem ulgi. W s�siednim domu radio gra za g�o�no... Dra�ni mnie to zawsze i gniewa, ale nad ranem witam t� natr�tn� muzyk� bez przykro�ci, wi�cej nawet � czekam na ni�. I gdy wreszcie us�ysz�, zasypiam g��boko, bez �adnych zm�r sennych, podobnie jak w czasie dnia, po obiedzie. � �wiadomo��, �e czuwaj� inni? � Chyba tak. Ale tak�e pewno��, �e nadszed� nowy, zwyk�y dzie�. Bezpieczny, znajomy. � Pana �ona wie? � O czym? � O tych m�cz�cych snach? O bezsenno�ci? � Trudno ukry� takie kalectwo. � A czy jej pomoc...? � Prosz�, niech pan nie ko�czy. � Mog�aby przecie�... � Nie. Obie moje �ony nie mog�y mi pom�c. Ka�da z innego powodu. Magda. Mia�a wtedy osiemna�cie lat, a ja dwadzie�cia jeden i � op�niony w studiach � mieszka�em w akademickim domu. Po raz pierwszy ujrza�em j� id�c� alej� �azienkowskiego parku. Najpierw zobaczy�em Henryka, ale potem spojrza�em uwa�nie na towarzysz�c� mu dziewczyn�. I nagle, nieoczekiwanie dla samego siebie, zacz��em i�� pod g�r�, im naprzeciw. By�o lato, ga��zie starych drzew splata�y si� ze sob�, tworz�c ,* 27 ;�\ w tym miejscu baldachim z zielonych koronek tak przejrzystych, �e przesiane przez nie �wiat�o s�oneczne k�ad�o si� z�otymi plamkami na jej twarzy, na ramionach, na ciemnych w�osach. Szed�em, nie spuszczaj�c z niej oczu coraz wolniej, wolniej, a� wy�oni�a si� z cienistej g��bi alei i mia�em j� tu� przed sob�, poc�tkowan�, roz�mieszon� moim zapatrzeniem, potem troch� zdziwion�, a wreszcie chyba przej�t�, bo ciemny li��, odbity na jej wargach znieruchomia�, przesta� drga� od u�miechu a oczy udaj�ce, �e ra�� je s�oneczne plamy, zmru�y�y si� i przymkn�y. Sta�a przede mn� troch� podana do przodu, zastyg�a w locie, z ramionami zwisaj�cymi bezw�adnie ku do�owi. Trwali�my tak chwil� oboje zafascynowani sob�, �wiadomi, �e sta�o si� co� nieodwracalnego, �e owa a�urowa sie� rozpi�ta nad nami opada w d�, opl�tuje nas, bezsilnych i pora�onych, odgradzaj�c od �wiata, od innych ludzi. Taka � pe�na niedom�wie� i oczarowa� � zosta�aby w mojej pami�ci pierwsza chwila naszego spotkania, gdyby Magda nie potrz�sn�a nagle g�ow�, jakby strzepuj�c co�, co zapl�ta�o si� w jej w�osy i nie powiedzia�a troch� zbyt g�o�no: � My�la�em, �e zapatrzy� si� pan w aureol� nad moj� g�ow�. Czar prysn��. Jednocze�nie Henryk, nie rozumiej�c nic z tego, co zasz�o, do�o�y� stara�, aby t� chwil�, kt�ra mog�a by� niezwyk�a, do reszty zepsu� i urealni�. Chcia�, �ebym uwierzy�, �e idzie ze swoj� dziewczyn� i �e w ten letni poranek nale�y do niego wszystko: ten park, ta aleja i nawet ja sam, zmuszony do podziwiania go z domieszk� zazdro�ci. Przedstawi� mnie jako swego koleg� ze studi�w i doda�, �e jestem z gatunku dzikich zwierz�t. Potem przymiotnik �dziki" zast�pi� innym �zdzicza�y" i, cho� by�em tak zaj�ty dziewczyn�, kt�ra sta�a wci�� u jego boku, zapami�ta�em dobrze to s�owo. Zosta�o u�yte w stosunku do mnie po raz pierwszy, to znaczy wypowiedziane g�o�no w mojej obecno�ci, bo nie wiem, czy za moimi plecami nie u�ywano go cz�ciej i wcze�niej. Ale ja us�ysza�em je dopiero wtedy i nie mog�c zaprzeczy�, �e jest zastosowane trafnie, jak najbardziej do mnie adekwatne, odczu�em je tak, jakby u��dli�a mnie przesz�o��. Szed�em obok nich milcz�cy, skupiony i nie umia�bym wtedy 28 odpowiedzie� na pytanie, co zrani�o mnie mocniej: pierwsza mi�o��, jej �art czy lekki, niefrasobliwy ton prezentacji? Uczucie czy s�owa? Jednego jestem pewien: nigdy nie zaznaj� rado�ci w postaci czystej. Miesza si� z ni� zawsze gorycz, �al, jaka� uboczna przykro��. Je�eli nawet dana mi rado�� nie jest zatruta, je�eli w momencie, w kt�rym to sobie u�wiadamiam, wci�� jeszcze jestem rad, mog� by� pewien, �e wkr�tce stanie si� co�, co zepsuje wspomnienie tamtej, pogodnej chwili. Wiem, �e tak bywa i z wolna przyzwyczajam si� do tej goryczki, kt�r� jest zaprawiona ka�da moja rado��. Ostatnio staram si� nawet w tej gorzkiej przyprawie zasmakowa�. Ale wtedy by�em zupe�nie bezbronny: nie dlatego, �e b�l by� mi obcy, przeciwnie, zna�em go a� nadto dobrze, ale dlatego, �e nie wiedzia�em jeszcze, co to jest rado�� i -^- przypisuj�c jej niezwyk�y bukiet zapach�w, jak dobremu winu � nie przypuszcza�em, �e mo�e smakowa� tak gorzko jak pio�un. Zna�em jego smak dos�ownie, nie w przeno�ni. Jak chore psy, tropi�ce w�r�d traw lecznicze zio�a, myszkowali�my, wbrew zakazowi, wok� �cian barak�w, gdzie czasem, zw�aszcza na miejscach kamienistych, mo�na by�o znale��, pr�cz szczawiu, niebieskie kwiaty polnej cykorii i ��te pio�unu. Li�cie pierwszej i jej mi�siste korzenie �uli�my z rozkosz�, oszukuj�c g��d, natomiast pio�un by� wstr�tnym, ale skutecznym lekiem przeciwgor�czkowym, podobnie jak obgryzanie zw�glonych belek pomaga�o przy biegunce, a lizanie bia�ych �cian czy mur�w r�wna�o si� aplikowaniu zastrzyk�w wapna. tl Magda... By�a w niej �ywo�� iskry skacz�cej w ga��zki na ga��� choinki, kt�ra pali si� w wiecz�r wigilijny, jeszcze srebrna od �a�cuch�w, szklanych kul i anielskich w�os�w, ale z ka�d� chwil� coraz bardziej z�ota od zapr�szonego ognia. Jak owe suche drzewko, staraj�ce si� ukry� pod b�yszcz�cymi ozdobami martwot� ga��zi, zaj��em si� od tej iskry w mgnieniu oka i sp�on��em niemal doszcz�tnie. Nie pr�bowa�a mnie oszcz�dza�, przeciwnie, bawi�o j� i fascynowa�o wszystko: moja przesz�o�� dziecka, b�d�cego wojennym �upem, patologiczna 29 VI ��� k mm iliiiii niemal nie�mia�o�� i nieumiej�tno�� brania z �ycia tego, co mog�o mi ono jeszcze da�. Bawi�o j� tresowanie dzikiego zwierz�tka, jakim jeszcze by�em w owym okresie, oduczanie od pewnych reakcji i s��w rzekomo mnie tylko w�a�ciwych. � Nie wiedzia�em, �e tak mo�na... � Przesta�. Musisz si� nauczy� pragn��, po��da�, wymaga� czego� od �ycia i od ludzi. � Ale czy wolno? � M�wi�am ci, nie chc� tego s�ysze�. Zachowujesz si� tak, jakby� przeprasza� innych, �e �yjesz. � �