9259
Szczegóły |
Tytuł |
9259 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9259 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9259 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9259 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
�u�awski Jerzy
Zwyci�zca
Cz�� pierwsza
I
Malahuda drgn�� i obr�ci� si� w karle gwa�townie. Szelest by� wprawdzie tak lekki, l�ejszy, ni� wyda�
mog�a opadaj�ca karta w po��k�ej ksi�dze, kt�r� czyta�, ale ucho starca pochwyci�o go natychmiast w tej
bezdennej ciszy �wi�tego miejsca.
Os�oni� oczy d�oni� przed �wiat�em rozjarzonego do po�owy paj�ka, kt�ry zwisa� u sklepionego
stropu, i spojrza� ku drzwiom. By�y otwarte, a w nich - zst�puj�c w�a�nie z ostatniego stopnia, z jedn�
nog� w powietrzu jeszcze zawieszon� -sta�a m�oda dziewczyna. By�a naga, jak kobiety niezam�ne
zwyk�y w noc chodzi� po domu, z ramion tylko zwisa�o jej puszyste bia�e futro, z zewn�trz i wewn�trz
jednakowym mi�kkim w�osem pokryte.
Zupe�nie z przodu rozwarte i maj�ce jeno szerokie otwory na r�ce w miejsce r�kaw�w, sp�ywa�o
mi�kk� fal� po jej m�odym ciele a� po drobne kostki st�p, w p�ytkie bia�e ci�my futrzane obutych. W�osy
jej z�otorude zwini�te by�y ponad uszyma w dwa ogromne w�z�y, z kt�rych jeszcze wolno puszczone
ko�ce kos opada�y na ramiona, rozsypuj�c z�ote iskry po �nie�nej bieli futra. Na szyi mia�a sznur
bezcennych purpurowych bursztyn�w, kt�re wed�ug podania nale�a�y przed wiekami do �wi�tej kap�anki
Ady - i z pokolenia w pokolenie przechowywane by�y jako klejnot najdro�szy w rodzinie arcykap�ana
Malahudy.
- Ihezal!
- Tak, to ja, dziadku.
Stal� wci�� we drzwiach, bia�a na tle ciemnej, zion�cej czelu�ci wiod�cych gdzie� w g�r� schod�w,
z r�k� na kutej klamce, patrz�c ogromnymi czarnymi oczyma na starca.
Malahuda powsta�. Dr��cymi r�koma zgarnia� le��ce przed nim ksi�gi na marmurowym stole, jak
gdyby je chcia� ukry�, nierad i pomieszany... Mamrota� co� do siebie, poruszaj�c szybko wargami, bra�
ci�kie folia�y i przek�ada� je bez celu na drug� stron�, a� naraz zwr�ci� si� ku przyby�ej:
- Czy nie wiesz, �e opr�cz mnie nikomu tutaj wchodzi� nie wolno? - rzek� niemal gniewnie.
- Tak... ale... - Urwa�a, jakby szukaj�c s��w. Du�e oczy jej, jak dwa ptaki szybkie i ciekawe, przele-
cia�y po tajemniczej komnacie, muskaj�c olbrzymie, bogato rzezane i z�otem nabite skrzynie, w kt�rych
ksi�gi �wi�te chowano, zatrzyma�y si� chwil� na dziwnych ozdobach czy znakach tajemnych z ko�ci i
z�ota na wyk�adanych g�adzon� law� �cianach - i powr�ci�y zn�w na twarz starca.
- Wszak�e teraz ju� wolno - rzek�a z naciskiem. Malahuda w milczeniu odwr�ci� si� i poszed� w g��b
ku wielkiemu zegarowi, kt�ry ca�� wysoko�� �ciany zajmowa�. Przeliczy� spad�e ju� kule w miedzianej
misie i spojrza� na wskaz�wki.
- Jeszcze trzydzie�ci dziewi�� godzin do wschodu s�o�ca - rzek� twardo - id� i �pij, je�li nie masz co
robi�...
Ihezal nie poruszy�a si�. Patrzy�a na dziadka, podobnie jak ona w domowy str�j odzianego, jeno �e
futro mia� na sobie l�ni�ce, czarne i pod nim kaftan i spodnie z mi�kko wypraw-nej, czerwono barwionej
psiej sk�ry, a na siwych w�osach z�ot� obr�cz, bez kt�rej nie wolno by�o nawet arcykap�anom wchodzi�
do miejsca �wi�tego.
- Dziadku...
- Id� spa�! - powt�rzy� stanowczo. Ale ona nag�ym ruchem przypad�a mu do kolan.
- On przyszed�! - krzykn�a z radosnym, przemoc� dotychczas powstrzymywanym wybuchem -
dziadku, on przyszed�!
Malahuda cofn�� r�k� i usiad� z wolna w karle, spuszczaj�c na pier� bujn�, siw� brod�.
Dziewczyna patrzy�a na niego teraz z niewys�owionym zdumieniem.
- Dziadku, dlaczego nie odpowiadasz? Od dziecka, ledwo m�wi� zacz�am, uczy�e� mnie, jako
pierwszego s�owa, tego pozdrowienia odwiecznego, kt�re nas, ludzi, odr�nia od zwierz�t i podlejszych
od nich szern�w, i gorszych, bo posta� ludzk� nosz�cych, morc�w - i wita�am ci� zawsze, jak nale�y,
s�owami: �On przyjdzie!" - a ty zawsze odpowiada�e�, jako nale�y: �Przyjdzie zaprawd�!" - Dlaczego�
teraz, kiedy ten wielki, szcz�liwy dzie� nam zawita�, �e mog� zawo�a� do ciebie: �On przyszed�" - ty mi
nie odpowiadasz �Przyszed�, zaprawd�!"?
M�wi�a szybko, zapalczywie, z dziwnym gor�czkowym b�yskiem w oczach, chwytaj�c oddech bia��
piersi�, po kt�rej falowa�y, skrz�c si� w odbitych miedzianymi zwierciad�ami �wiat�ach, bezcenne
purpurowe bursztyny �wi�tej kap�anki Ady...
- Dziadku! prorok Tuheja, kt�rego pono starcem znali jeszcze pradziadowie twoi, napisa� by� ongi:
�Przyjdzie w dniu najwi�kszego uci�nienia i lud sw�j wybawi. A jako odszed� by� od nas starcem w on
dzie�, bo nigdy m�odym nie by�, tak powr�ci po dope�nieniu czas�w m�odzie�cem �wiat�ym i promiennym,
albowiem nigdy ju� starym nie b�dzie!" Dziadku! on jest tam! On idzie! Powr�ci� z Ziemi, na kt�r� odszed�
by� przed wiekami, aby wype�ni�, co przyobieca� przez usta pierwszej swej prorokini Ady - idzie w glorii i
majestacie, miody, zwyci�ski, pi�kny! O! kiedy� ten �wit nadejdzie! kiedy� go b�d� mog�a ujrze� i pod
nogi jego b�ogos�awione rzuci� te w�osy!
To m�wi�c, szybkim, prawie nie�wiadomym ruchem - u n�g starca schylona - rozerwa�a w�z�y kos
ponad uszyma, zalewaj�c posadzk� malachitow� wonnym, mia�kim, z�otym potopem.
Malahuda milcza� wci��. Zdawa� si� mog�o, �e nie widzi nawet kl�cz�cej przed nim dziewczyny ani
nie s�yszy potoku
jej st�w. Oczy przygas�e i zamy�lone zwr�ci� w g��b komnaty -przez przyzwyczajenie mo�e? - gdzie w
mroku b�yszcza� na �cianie odblaskami �wiecznika z�oty znak �wi�ty, wyobra�a� maj�cy wychylon� zza
widnokr�gu Ziemi� ze stoj�cym nad ni� S�o�cem, tak, jak s� widywane ka�dej p�nocy przez Braci
Wyczekuj�cych w Kraju Biegunowym...
Ihezal mimo woli posz�a oczyma za jego wzrokiem i spostrzeg�a wy�aniaj�ce si� z mroku dwie
z��czone tarcze z�ociste na czarnym marmurze, wyra�aj�ce tak prostym sposobem wszystkie wielkie
tajemnice, z wieku na wiek, z pokolenia w pokolenie przekazywane: jako �e ludzie przyszli na Ksi�yc z
Ziemi, gwiazdy ogromnej, �wiec�cej nad bezpowietrzn� pustyni�, i �e tam odszed� On, Stary Cz�owiek
(kt�ry to imi� przybra� i nim si� kaza� nazywa�, nie dozwalaj�c wymawia� innego) - i stamt�d powr�ci
zwyci�skim m�odzie�cem i wybawicielem. Nabo�ny l�k j� obj��, unios�a si� i wielkim palcem prawej d�oni
nakre�li�a szybko na czole ko�o, a potem wi�ksze p�kole od jednego ramienia przez usta ku drugiemu - i
lini� poziom� przez pier�, szeptaj�c jednocze�nie zwyk�e s�owa zakl�cia: �On nas wybawi - pogn�bi
wroga naszego - tak b�dzie zaprawd�".
Malahuda powt�rzy� jak echo:
- Tak b�dzie, zaprawd�... - Jaki� spazm gorzkiego b�lu czy ironii zd�awi� mu ostatnie s�owo w
gardle.
Ihezal spojrza�a mu w twarz. Milcza�a przez chwil�, a potem nagle, uderzona snad� czym�
niezwyk�ym, a dopiero teraz w obliczu starca spostrze�onym, odskoczy�a w ty�, krzy�uj�c r�ce na nagiej,
spod rozwartego futra wychylaj�cej si� piersi.
- Dziadku!...
- Cicho, dziecko, cicho.
Powsta� i chcia� j� uj�� za d�o�, ale ona mu si� usun�a. A potem krzyk:
- Dziadku! ty... nie wierzysz, �e to... On?! Sta�a o par� krok�v przed nim, z naprz�d wyci�gni�t�
szyj�, z szeroko rozwartymi oczyma i rozchylonymi usty, wyczekuj�ca odpowiedzi, jakby �ycie jej od
s��w, kt�re mia�a us�ysze�, zawis�o.
Arcykap�an spojrza� na wnuczk� i zawaha� si�.
- Proroctwa si� wszystkie zgadzaj� i je�eli kiedykolwiek mia� przyj�� Zwyci�zca...
Urwa� i zamilk�. Mia��e powiedzie� tej tak wierz�cej dziewczynie o ty m,'do czego po d�ugiej walce
zaledwie sam si� �mia� przyzna� przed sob� i co jeszcze od starego serca wszelkimi si�ami odpycha�?
Mia��e jej powiedzie�, �e on, arcykap�an, str� Prawdy i Tajemnicy, ostatni z odwiecznego i wyga-
saj�cego ju� na nim kap�an�w rodu, on - przodownik wszystkiego ludu, mieszkaj�cego na p�nocnym
brzegu Wielkiego Morza, hen daleko na wsch�d poza �nie�nym szczytem zion�cego ogniem Otamora,
przy Ciep�ych Stawach, najstarszej ksi�ycowej osadzie, i dalej poza Przesmykiem na zach�d i na
p�noc, a� po Stare �r�d�a, kt�r�dy droga w Kraj Biegunowy wiedzie i k�dy przed wiekami pono pierwszy
raz b�ogos�awion� naft� odkryto - mia��e powiedzie� on, kt�ry ca�e d�ugie �ycie szanowa� i przykazywa�
wierzy� w przyj�cie Zwyci�zcy:
�e teraz, kiedy doniesiono mu, i� przyszed� zaprawd�, on przesta� wierzy�, �e mia� przyj�� w og�le?
Sam nie umia� dobrze zda� sobie sprawy z tego, co w nim zasz�o, czy te� snad� wydoby�o si� na
wierzch z nie�wiadomej jakiej g��bi wobec tej wstrz�saj�cej wiadomo�ci.
Przed zachodem s�o�ca odbywa� jeszcze zwyk�e z ludem modlitwy i kaza�, cytuj�c s�owa ostatniego
proroka Tuhei, w�a�nie teraz przez t� dziewczyn� mu odrzucone... Czyni� tak co dzie�, przez d�ugi ci�g
swego �ywota, od kiedy zosta� kap�anem - i wierzy� tak od dziecka, przez ojca swego, arcykap�ana
Bormit�, nauczony, �e Stary Cz�owiek ongi �y� mi�-
dzy swoim ludem i odszed� na Ziemi� przed wiekami, i powr�ci zn�w m�odzie�cem, aby lud sw�j
wybawi�. Ta wiara by�a dla niego tak jasna i tak prosta. Nawet nie zastanawia� si� nad ni� g��biej, nie
zwraca� nawet nigdy uwagi na dowodzenie �uczonych", kt�rzy utrzymywali, �e historia o ziemskim
pochodzeniu ludzi na Ksi�ycu jest zwyk��, w ci�gu wiek�w powsta�� legend�, �e �aden �Stary Cz�owiek"
nigdy nie istnia� ani te� nigdy �aden �Zwyci�zca" z mi�dzygwiezdnych przestrzeni nie zejdzie... Nauk
takich on nie zwalcza� nawet, odst�puj�c pod tym wzgl�dem od starego zwyczaju, kt�ry i ojciec jego,
arcykap�an Bormita, jeszcze zachowywa�, od zwyczaju, co kaza� i kacerzy do s�upa przywi�zanych na
morskim wybrze�u kamienowa�. Kiedy kap�ani, jego podw�adni, domagali si� tej kary, kiedy wo�ali o ni�
na blu�nierc�w, zw�aszcza zaciekli Bracia Wyczekuj�cy, on wzrusza� tylko ramionami -ze spokojem i
wielk� pogard� w duszy - zar�wno dla tych, co kamieniami chcieli wiar� umacnia�, jak i dla owych, lito�ci
godnych szale�c�w, kt�rzy ludzkim s�abym rozumem docieka� usi�owali rzeczy niedocieczonych, zamiast
wierzy� z b�og� rado�ci� w gwiezdne swoje pochodzenie i w Obietnic�, kt�ra si� kiedy� spe�ni...
Mi�dzy innymi pobudek tej �agodno�ci jego poj�� nie m�g� mnich Elem, prze�o�ony zakonu Braci
Wyczekuj�cych, i gromi� go �mia� nieraz przez pos�y za ten brak gorliwo�ci w rzeczach �wi�tych - ale
czy� nie on, Malahuda, by� panem, kr�luj�cym w odwiecznej arcykap�a�skiej stolicy przy Ciep�ych
Stawach wszystkiemu ludowi ksi�ycowemu? S�dzi� mu nale�a�o, a nie by� s�dzonym. On to raczej
m�g� Elema pot�pi� i wszystkich z nim razem Braci Wyczekuj�cych za kacerstwo widoczne, i� nadej�cie
Zwyci�zcy ka�dego dnia ju� obiecywali, nie bacz�c, �e wszyscy prorocy na przysz�o�� je zapowiedzieli...
Nierad te� by� powadze i wp�ywowi, jaki sobie Bracia w�r�d ludu zyska� umieli. Nie opuszczali oni wpraw-
dzie nigdy siedzib swoich w Kraju Biegunowym - zakon im tego zabrania� - ale co rok (tak dziwnie:
�rokiem", nazywano na Ksi�ycu okres na przemian dwunastu i trzynastu dni po
siedemset dziewi�� godzin, odpowiadaj�cy czasowi przej�cia s�o�ca przez zodiak; opowiadaj�, �e ten
podzia� czasu ludzie z sob� z Ziemi przynie�li) - ot� co roku, zw�aszcza dnia dwunastego, kt�ry jest
�wi�tym i pami�tkowym dniem odej�cia Starego Cz�owieka, odbywa�y si� t�umne pielgrzymki do Kraju
Biegunowego, nastr�czaj�ce dla Braci Wyczekuj�cych do�� sposobno�ci oddzia�ywania na lud.
Nie w mocy Malahudy by�o zakaza� tych pielgrzymek, tradycj� wiek�w u�wi�conych, cho�
niech�tnym na nie patrzy� okiem, widz�c, jak Bracia lud demoralizuj� i odci�gaj� od zada� �ycia
realnych, obiecuj�c mu rych�e ju� przyj�cie Zwyci�zcy...
Zapewne, i on - Malahuda - w przyj�cie Zwyci�zcy wierzy� niez�omnie, ale zdawa�o mu si� to
zawsze czym� tak odleg�ym, czym�, co jest prawie �e tylko obiecanym, tak �e gdyby go by� kto zapyta�:
czy przypuszcza mo�liwo�� doczekania si� za swego �ywota owego Przyj�cia? - by�by z pewno�ci�
odczu� takie pytanie jako naruszenie dogmatu, orzekaj�cego, i� Przyj�cie w przysz�o�ci nast�pi...
Wszak�e prorok Ramido powiedzia� by� wyra�nie: �Nie nasze oczy i nie oczy syn�w naszych ujrz�
Zwyci�zc� - ale przyjd� po nas ci, kt�rzy go twarz� w twarz ogl�da� b�d�". A c�, �e prorok Ramido
przed stu kilkudziesi�ciu laty umar�?...
Tak by�o a� do wczorajszego dnia wieczorem. Sko�czy� by� w�a�nie mod�y z ludem i sta� jeszcze na
szerokim tarasie przed �wi�tyni�, ty�em do zachodz�cego s�o�ca i morza odwr�cony - i r�ce do
ostatniego wieczornego podnosz�c b�ogos�awie�stwa, odwieczne wymawia� pozdrowienie: �On
przyjdzie!" - kiedy w�r�d ludu zgromadzonego ruch si� wszcz�� jaki� i niepok�j. Bli�ej stoj�cy
odpowiedzieli mu jeszcze zwyk�ymi s�owy: �Przyjdzie zaprawd�...", ale ci, kt�rzy dalej stali, odwracali si�
ju� poza siebie, wskazuj�c d�o�mi dziwn� grup�, kt�ra si� szybko ku �wi�tyni zbli�a�a.
Malahuda spojrza� i zdumia� si�. Po�r�d ma�ej garstki zebranych snad� przypadkowo przechodni�w
szli, a raczej biegli dwaj Bracia Wyczekuj�cy. Pozna� ich z dala po odkry-
tych ogolonych g�owach i d�ugich szarych szatach, jakie mieli na sobie. Nie opodal stal w�zek psami
zaprz�ony, kt�rym snad� tu przybyli. Ju� samo zjawienie si� mnich�w, nie opuszczaj�cych w ci�gu
�ycia nigdy swych siedzib, by�o czym� nies�ychanym, ale miary zdumienia starego kap�ana dope�ni�
spos�b ich zachowania si�, wprost niepoj�ty. Patrzy� i s�dzi�, �e ma ludzi szalonych przed sob�, nie �mia�
bowiem przypuszcza�, aby si� popili mnichowie, nie znaj�cy wedle �lub�w trunku �adnego. Biegli
krokiem tanecznym, w pl�sach, wymachuj�c r�koma i z rozpromienion� twarz� rzucali naok� jakie�
okrzyki, kt�rych tre�ci nie m�g� poj�� z dala. A lud w dole s�ysza� je i rozumia� snad�, bo ci�b� ca�� pocz��
si� naraz t�oczy� ku przyby�ym - ruchliwy, oszala�y a krzycz�cy, tak i� niewiela, a Malahuda sam zosta� na
stopniach �wi�tyni ponad opustosza�ym placem. W tej�e jednak chwili uderzy�a na niego powrotna fala
t�umu. Nim m�g� zda� sobie spraw� z tego, co si� dzieje, spostrzeg� oko�o siebie twarze oszala�e ob��dn�
jak�� rado�ci�, podniesione r�ce i setki g�b rozwartych a krzycz�cych: lud ca�y pcha� si� teraz na stopnie
�wi�tyni, a na przedzie szli obaj Bracia na r�kach niemal niesieni i wo�aj�cy z p�aczem naraz i �miechem:
- On przyszed�! On przyszed�!
Nie rozumia� i d�ugo jeszcze poj�� nie m�g�, cho� Bracia opowiadali mu, �e spe�niona jest wielka
obietnica i dokonany czas przez prorok�w naznaczon, bo oto poprzedniego dnia o godzinie, kiedy w
Kraju Biegunowym s�o�ce staje nad za�mion� Ziemi�, powr�ci� po wiekach do ludu swego On, Stary
Cz�owiek - odm�odzony i promienny, Zwyci�zca i wybawiciel!...
�Bracia Wyczekuj�cy" przestali ju� istnie�-s� oni teraz �Bra�mi Radosnymi'' - po dw�ch rozes�ani
id� z dobr� nowin� do wszystkich plemion ksi�ycowych, nad brzegiem Wielkiego Morza i w g��bi l�du
nad strumieniami zamieszka�ych, wie�ci� przyj�cie Zwyci�zcy, koniec z�u wszelakiemu i wybawienie z
r�ki Szern�w i morc�w!
A oto za nimi, razem z Elemem i kilku dla towarzystwa
pozosta�ymi Bra�mi, idzie On sam. Zwyci�zca - i kiedy �wit nowy wzejdzie, zjawi si� ludowi tutaj, nad
brzegiem Morza
Wielkiego...
Tak m�wili Bracia - wyczekuj�cy niegdy�, a dzisiaj ju� rado�ni, a lud ca�y przed arcykap�anem �mia�
si� i p�aka�, i w pl�sach a okrzykach s�awi� Najwy�szego, kt�ry dope�ni� danych prorokom obietnic.
Malahuda wzni�s� r�ce. Sza� radosny jak fala ogarn�� w pierwszej chwili i jego. Stara pier� wzd�a
mu si� uczuciem niewys�owionej, rzewnej wdzi�czno�ci, �e teraz w�a�nie, w porze ucisku srogiego i w
dniu gorzkiej niedoli. Zwyci�zca przychodzi - oczy zasz�y mu �zami, a gard�o �cisn�� spazm serdeczny,
d�awi�c w nim okrzyk weselny, kt�ry si� ju� z g��bi duszy dobywa�... Zakry� oczy d�o�mi i rozp�aka� si�
wobec ludu na stopniach �wi�tyni.
Lud patrzy� z szacunkiem na �zy arcykap�ana, a on trwa� tak d�ugo z zakryt� twarz� i g�ow� na pier�
pochylon�... I przysz�o mu na my�l ca�e �ycie jego, wszystkie t�sknoty i uniesienia - i wszystko, na co
patrzy� oczyma swoimi: kl�ski ludu i nieszcz�cia, i pogn�bienie, kt�re on koi�, powtarzaj�c wci�� �wi�t�,
a spe�nion� ju� dzi� Obietnic�... T�skno�� jaka� rozlewna zaj�a teraz w sercu jego miejsce poprzedniej
rado�ci.
- Bracia moi! bracia... - zacz��, wyci�gaj�c dr��ce od staro�ci i wzruszenia r�ce ponad faluj�cym
t�umem... I nagle spostrzeg�, �e nie wie, co ma powiedzie�. Zawr�t jaki�, tak nies�ychanie do l�ku
podobny, spad� mu na g�ow� i pier�. Westchn�� g��boko, chwytaj�c oddech kurczowo, i zakry� zn�w oczy.
Pod czaszk� zahucza� mu dziwny, op�tany wir, z kt�rego tylko jedna uporczywa my�l jasno si� wy�ania�a,
ta my�l: �Odt�d b�dzie inaczej!" Uczu�, �e odt�d b�dzie inaczej, �e ca�a wiara, oparta na Obietnicy i
oczekiwaniu, przestaje po prostu istnie� z t� chwil�, a na jej miejsce przychodzi co� nowego, co�
nieznanego...
Lud ta�czy� woko�o i wznosi� pomieszane, weselne okrzyki, a jemu, arcykap�anowi, w tej wielkiej i
radosnej
chwili dziwny, bolesny �al wszed� do serca za tym wszystkim, co by�o: za tymi mod�ami o zachodzie
s�o�ca, kt�rym on przewodniczy�, za t� wiar�, za oczekiwaniem, �e przyjdzie dzie� nareszcie, �e dzie�
za�wita...
I nie wiadomo dlaczego pomy�la� nagle, �e Bracia Wyczekuj�cy k�ami�. Przel�k� si� zrazu tej my�li,
gdy� spostrzeg�, i� ��czy si� z ni� prawie �e nadzieja, prawie �yczenie, aby tak by�o. Przycisn�� pier�
r�koma i pochyli� g�ow�, kajaj�c si� w duchu niedowiarstwa swego, ale my�l pierwsza wraca�a ci�gle,
szepc�c mu natarczywie w ucho, �e przecie� on, arcykap�an, jest str�em wiary i nie wolno mu tak na
s�owo przyjmowa� za prawd� wie�ci, podstawami jej wstrz�saj�cych...
�wiadomo�� obowi�zku uderzy�a mu nagle do g�owy i zapanowawszy nad innym uczuciem,
przywr�ci�a r�wnowag� wewn�trzn�. Zmarszczy� brwi i spojrza� bystro na wys�annik�w. Ci jednak, ludzie
pro�ci, skromni i nieuczeni, siedzieli teraz na stopniach u jego n�g, podr� i krzykiem radosnym znu�eni
- i tylko z fanatycznie wci�� rozp�omienionymi oczyma mruczeli zachryp�ym g�osem, odpowiadaj�c sobie
na przemian, pie�� jak�� star�, ze spe�nionych ju� dzisiaj proroctw z�o�on�... Serca ich czyste i jasne,
wielk� rado�ci� rozpalone, nie przeczuwa�y nawet rozterki, jaka si� w duszy zwierzchnika ludu toczy�a.
",,Z gwiazd przyszli ludzie! tak rzek� Stary Cz�owiek!" -�piewa� Abelar, wiekiem i trudami zakonnego
czuwania pochylony.
�I na gwiazdy kiedy� powr�c�! tak rzek� Stary Cz�owiek!" - odpowiada� mu m�ody, radosny g�os
Renoda.
�Albowiem przyjdzie Zwyci�zca i lud sw�j wybawi!"
�Przyjdzie zaprawd�! Radujmy si�!"
Lud tymczasem par� si� ju� na stopnie �wi�tyni i wo�a� arcykap�ana po imieniu, z d�ugiego jego
milczenia niezadowolony. Zmieszane bez�adne g�osy wyzywa�y go do jakich� nieokre�lonych czyn�w, to
znowu ��da�y od niego potwierdzenia radosnej nowiny albo te� wo�a�y, aby drzwi �wi�tyni otworzy� i
zebrane wiekami skarby rozda� ludowi w tym dniu
na znak, i� wype�niona jest Obietnica i wesele odt�d na ca�ym Ksi�ycu ma panowa�.
Ch�op jaki� stary podszed� ku niemu i targn�� za szeroki r�kaw czerwonej kap�a�skiej szaty, kilka
kobiet i niedorostk�w wymin�o go, przekraczaj�c niedost�pny o zwyk�ej porze pr�g �wi�tyni - ci�ba i
nieporz�dek ros�y doko�a.
Malahuda wzni�s� g�ow�. Za bliski ju� i zbyt poufa�y by� mu ten t�um... Po chwili zmieszania i
s�abo�ci uczu� si� znowu panem i przewodnikiem. Skin�� r�k� na znak, �e chce m�wi� -i powiedzia�
kr�tko, spokojnie, �e przysz�a wprawdzie wie��, jakoby spe�niona ju� by�a Obietnica, ale on, arcykap�an,
zbada� wpierw wszystko musi, nim razem z ludem szaty radosne przywdzieje, i przeto chce, aby go
zostawiono w pokoju razem z wys�annikami.
Ale t�um, pos�uszny zazwyczaj na pierwsze skinienie, tym razem zdawa� si� st�w naczelnika swego
nie s�ysze�. Wo�ano dalej i rozprawiano �ywo. Byli tacy, kt�rzy krzyczeli, �e Malahuda utraci� ju� w�adz� i
nie powinien rozkazywa�, kiedy przyszed� Zwyci�zca, oczekiwany i jedyny na Ksi�ycu pan. Inni nie
chcieli i�� do dom�w, utrzymuj�c, i� dnia tego s�o�ce nie zajdzie, aby si� wype�ni�y do�� niejasne s�owa
proroka Rochy, kt�ry powiedzia� by�: �A kiedy przyjdzie On, dzie� ju� nastanie wieczny"...
S�o�ce jednakowo� zachodzi�o - z wolna, ale stanowczo, jak dnia ka�dego, krwawi�c szerok� �un�
niebosk�on i rozz�ocon� w g�stych oparach wod� Ciep�ych Staw�w. Krwawi�o si� te� morze rozleg�e i
dachy szeroko na wybrze�u rozsiad�ej osady - a w dali - nad ni� - b�yszcza�y w s�o�cu trzy szczyty
kamiennej wie�y, w kt�rej na poha�bienie ludu mieszka� szern Awij, w otoczeniu �o�nierzy swoich i
morc�w, przys�any tutaj zza Morza Wielkiego, aby na znak podda�stwa haracz ze wszech ludzkich osad
pobiera�.
Nie wiadomo kto pierwszy zwr�ci� w ten wiecz�r oczy na owo zamczysko, ale nim Malahuda
spostrzeg�, co si� dzieje, wszystkie twarze - gro�ne - patrzy�y ju� w tamt� stron� i podnios�y si� w g�r�
r�ce, uzbrojone napr�dce w kije i kamie-
nie. A przed t�umem, na przydro�nym g�azie, sta� w �unie zachodz�cego s�o�ca m�ody, czarnow�osy Jeret,
daleki krewny arcykap�ana, i wo�a�:
- Czy� nie jest obowi�zkiem naszym oczy�ci� dom na przyj�cie Zwyci�zcy? Wszak�e pogardzi�by
nami i jako niegodnych od oblicza swego odtr�ci�, gdyby�my jego tylko d�o�mi chcieli zwyci�a�!
A t�um rycza� za nim:
- Na hak Awija! �mier� szemom! �mier� morcom!... - i wali� si� ju� �aw� ku czarnej wie�y w oddali.
Malahuda poblad�. Wiedzia�, �e za�oga w zamku nie jest zbyt liczna i �e t�um roz�arty mo�e
roznie�� dzi� ca�� twierdz�, tak i� nie pozostanie kamie� na kamieniu, ale wiedzia� te�, �e za Awijem i
jego garstk� stoi ca�a straszliwa i zgubn� pot�ga Szern�w - i �e jedno �ci�gno zerwane w skrzydle
obrzyd�ego namiestnika znaczy zn�w wojn� nieub�agan� dla ca�ego ludzkiego plemienia, a mo�e zn�w
kl�ski straszne i niewypowiedziane pogromy, jako za dawnych lat, za pradziada jego bywa�o.
Pocz�� krzycze�, aby si� wstrzymali, ale g�osu jego teraz nikt ju� nie s�ucha�, mimo �e i obaj Bracia
Wyczekuj�cy t�umowi zast�pili drog�, wo�aj�c, �e nie wolno pe�ni� niczego przed przybyciem Zwyci�zcy,
kt�ry jeden ma prawo wie�� i rozkazywa�.
Jeret pchn�� starszego z mnich�w w pier�, a� upad� w ty� na kamienie - i wali� naprz�d razem z
ca�ym t�umem w�skim przesmykiem mi�dzy stawami.
Wtedy Malahuda uderzy� w d�onie i na ten znak z dw�ch dolnych skrzyde� gmachu, obok stopni
wiod�cych do g��wnych wr�t �wi�tyni, sypa� si� pocz�li zbrojni ludzie, kopijnicy, �ucznicy i procarze, sta��
stra� arcykap�ana i miejsca �wi�tego tworz�cy.
Jak zgraja dobrze wytresowanych ps�w na jedno r�ki skinienie zwr�cili si� na prawo i zwartym
szeregiem, z gotow� do uderzenia broni� w d�oniach, zast�pili przej�cie ludowi.
Jeret zwr�ci� si� twarz� ku arcykap�anowi.
- Ka� bi�, stary psie! - rycza� spieniony - ka� bi�! niech przychodz�cy Zwyci�zca nasze trupy tutaj
zastanie zamiast wrog�w �cierwa pod�ego! niech wie, �e opr�cz szern�w i w�a�ni nas gn�bi� tyrani, z
kt�rymi te� porz�dek zrobi� nale�y!
Chwila by�a gro�na. T�um miota� wyzwiska i rzuca� ju� na zbrojnych kamieniami, kt�rzy stali
dotychczas spokojni i niewzruszeni pod gradem obelg i pocisk�w, ale po drgaj�cych twarzach i
zaci�ni�tych kurczowo pi�ciach zna� by�o, �e do�� p� s�owa rozkazu, do�� skinienia, mrugni�cia
powiek bodaj, a p�jd� �aw� i b�d� t�ukli i �amali, oboj�tni dla sprawy, za kt�r� na rozkaz si� bij�, lecz
radzi, �e bi� im pozwolono ten wrogi im zawsze i nienawistny t�um.
A ze zgrai coraz g�ciej podnosi�y si� okrzyki wrogie dla arcykap�ana. Wyzywano go i kl�to, wo�ano,
�e jest s�ug� i przyjacielem szem�w, i rzucano mu w oczy haniebny pok�j, kt�ry by� zawar� z nimi, mimo
�e ongi s�awiono go jako zbawc�, i� tym pokojem w�a�nie lud od zguby ocali�.
Malahuda zwr�ci� si� ku zbrojnym. Wznosi� ju� r�k�, aby da� znak, gdy nagle poczu�, �e kto� go
chwyta za przegub d�oni i gwa�townym ruchem powstrzymuje. Obr�ci� si� oburzony: za nim sta�a
z�otow�osa Ihezal.
- Ty!...
- On przyszed�! - wyrzek�a twardo, rozkazuj�co prawie, z rozplenionym wzrokiem, nie puszczaj�c z
u�cisku r�ki starca.
Malahuda si� zawaha�. A jej oczy nagle zape�ni�y si� �zami, osun�a si� na kolana i przyciskaj�c
usta do d�oni, kt�r� od wydania krwawego rozkazu powstrzyma�a, powt�rzy�a cicho i b�agalnie:
- Dziadku! On przyszed�...
Arcykap�an, stanowczy zawsze i mimo wielk� �askawo��, gdy postanowi� co�, nieub�agany, uczu� w
tej chwili, po raz pierwszy w �yciu, �e musi ust�pi�... A przy tym ogarn�o go dziwne zniech�cenie, niemal
bezw�ad duchowy. Wszak jutro ma tu przyj�� ten, co odt�d w�ada� pono b�dzie miast niego, niechaj wi�c
ju� on sam...
Wdano si� w uk�ady z t�umem mimo nami�tnej opozycji Jereta. Zapadaj�ca noc u�atwi�a
porozumienie. T�um zgodzi� si� ust�pi� pod warunkiem, �e zbrojni otocz� wie�� i przynale�ny do niej
ogr�d warowny - i noc ca�� d�ug�, czuwaj�c na przemian, w namiotach przep�dz�, aby snad� przed
ranem, zasi�g�szy j�zyka, nie umkn�� kto z tych, przyj�ciem Zwyci�zcy na �mier� ju� skazanych.
Teraz dopiero m�g� Malahuda zabra� obu wys�annik�w, aby zbada� dok�adnie wie��, kt�r�
przynie�li.
Przybysze zm�czeni byli i senni, kiedy arcykap�an skin�� na nich i wi�d� przez kr�te kru�ganki
�wi�tyni, kt�re ��czy�y si� z jego prywatnym mieszkaniem. Cie� ju� zalega� przej�cia i sale; tu i �wdzie
jeno rozpala� si� w czerwonym �wietle naf-cianej pochodni z�ocisty znak Przyj�cia: dwa z��czone p�-
kr�gi Ziemi i S�o�ca... Coraz ci�sze przygn�bienie ogarnia�o starego arcykap�ana. Patrzy� na �wi�te
znaki po �cianach, na majacz�ce w mroku sto�by o�tarzy i kazalnice, k�dy razem z wybranymi w�r�d ludu
modli� si� o zes�anie Zwyci�zcy i sk�d niew�tpliwe Przyj�cie jego wie�ci� - i dziwna, gorzka czczo��
wype�nia�a mu serce. Wieczorna pustka �wi�tyni wyda�a mu si� czym� strasznym, a odt�d sta�ym i ju�
niezmiennym:
odczu� po raz drugi, �e upragnione Przyj�cie jest przede wszystkim zniszczeniem tego, co by�o,
unicestwieniem religii oczekiwania, zros�ej ju� z jego dusz�...
By�o mu, jakby kto powrozem jakim� twardym pier� jego oplata� i �cisn�� - tak mocno, �e nie mo�e
chwyci� oddechu, a ka�dy wysi�ek mi�ni, aby zaczerpn�� powietrza, jako b�l gryz�cy odczuwa.
Obejmowa�o go bezradne a nieub�agane przera�enie. To, o czym sam wie�ci� zawsze, �e przyjdzie w
przysz�o�ci jako wyzwolenie, zda�o mu si� teraz, gdy przysz�o tak niespodziewanie (mimo proroctwa,
mimo zapowiedzi, mimo wiar� ci�g�� - tak niespodziewanie!), czym� przygniataj�cym i strasznym.
Za ka�d� cen� nie chcia� - tak jest, nie chcia� - wierzy� temu, co si� sta�o. Teraz ju�, id�c przez
puste kru�ganki z
przyby�ymi z wie�ci� pos�ami, nie tai� nawet przed sob�, �e wprost pragnie, aby si� wie�� okaza�a
fa�szyw�.
Ale wys�annicy, gdy wreszcie samotrze� z nimi si� zamkn��, dawali takie niezbite dowody i m�wili
takim tonem przekonania, �e niepodobna by�o d�u�ej w�tpi� o prawdzie ich s��w. Senno�� ich odbieg�a,
gdy pocz�li - po raz setny ju� mo�e - m�wi� o tym, na co w�asnymi patrzyli oczyma. Opowiadali,
przerywaj�c sobie wzajemnie, rzecz zaiste dziwn� i niepoj�t�. M�wili oto, jak onego dnia, kiedy wszyscy
razem z prze�o�onym Elemem zaj�ci byli zwyk�ymi w obliczu Ziemi mod�ami, b�ys�a ponad ich g�owami
l�ni�ca kula ogromna i spad�a na sam �rodek biegunowej r�wniny - i jak wyszed� z niej cz�owiek
jasnow�osy, do ksi�ycowych ludzi podobny, jeno dwakro� przenosz�cy ich wzrostem i dziwnie jasny,
�miej�cy si� a mocarny. M�wili - obaj naraz, bez�adnie -jak Elem, zjawisko zoczywszy, przerwa� modlitwy
proszalne natychmiast, a rozumiej�c, co si� sta�o, pie�� zawi�d� dzi�kczynn� i tryumfaln� i od Ziemi si�
ju� odwr�ciwszy, szed� ku przyby�emu Zwyci�zcy w gronie oszo�omionych jeszcze i na wp�
nieprzytomnych Braci - i opowiadali, co s�yszeli i widzieli, jako ich wita� Zwyci�zca i co Elem przemawia�
do niego - powtarzali wszystko s�owy prostymi i nieuczonymi z zapa�em wielkim i dzieci�c� niemal
rado�ci� w oczach.
Malahuda s�ucha�. Wspar� pochylon� siw� g�ow� na d�oni i milcza�. W miar� jak Bracia opowiadali
mu coraz nowe szczeg�y, dotycz�ce dziwnego przybysza, on w my�li przebiega� proroctwa stare i
zapowiedzi w odwiecznych ksi�gach z�o�one, wydostawa� z bogatej, latami wy�wiczonej pami�ci s�owa i
zdania Pisma i por�wnywa� je wszystkie z tym, co s�ysza� - i widzia�, �e zgadza si� wszystko co do litery. I
zamiast rado�ci, pos�pno�� coraz wi�ksza a niewyt�umaczona spada�a mu na dusz�.
Odprawi� wreszcie Braci, kiedy im ju� senno�� znu�one j�zyki pl�ta� poczyna�a, ale sam d�ugo
jeszcze nie szed� na spoczynek. Wielkimi krokami przemierza� sal� i zachodzi�
kilkakro� w opustosza�e kru�ganki �wi�tyni, jak gdyby odnale�� w nich chcia� na powr�t - co�... sam nie
wiedzia�, jak to ma nazwa�: wiar�? spok�j? pewno��? Ale trosk� znajdowa� tylko i strach niepoj�ty.
�nieg ju� nocny pokrywa� ksi�ycowe pola i pada� du�ymi p�atami na marzn�ce morskie zatoki,
kiedy Malahuda, znu�ony i stargany wewn�trzn� rozterk�, uda� si� nareszcie do swojej sypialnej
komnaty. Sen jednak nie czepia� si� jego powiek tej nocy. Budzi� si� co kilka godzin, nim nadchodzi�y
pory zwyk�ych nocnych posi�k�w - i d�ugo p�niej nie m�g� zasn��. Po p�nocy o drugim wstawaniu
zasz�a ku niemu Ihezal, odprawi� j� jednak pod pozorem, �e ma wa�ne zaj�cia, wymagaj�ce samotno�ci -
i poszed� zn�w do �wi�tyni.
Nie zdawa� sobie nawet sprawy, po co idzie i czego chce, a� dopiero gdy stan�� w wielkiej sali u
drzwi z kutej z�oconej miedzi, znajduj�cych si� poza wynios�� kazalnic� a wiod�cych do miejsca
naj�wi�tszego, gdzie ksi�gi prorockie chowano, zrozumia� naraz, �e to by�o nie�wiadom� my�l� jego od
wieczora, kt�rej tylko przez dziwny l�k jaki� nie �mia� wykona�:
i�� tam i przejrze� jeszcze raz te wszystkie ksi�gi odwieczne i �wi�te, ksi�gi, kt�re tylko w porze wielkich
uroczysto�ci, w drogie tkaniny owini�te, wnoszono za nim na kazalnic�, aby z nich S�owo czyta� ludowi.
Tak! i�� tam i tych ksi�g, kt�rym zawsze by� tylko pos�uszny, spyta� si� nareszcie, czy nie k�ami� -
przebiec gasn�cymi oczyma jeszcze raz ich tre��, ale nie jako dotychczas bywa�o, ze czci� jeno a
nabo�e�stwem, lecz z t� badawcz� ciekawo�ci�, kt�ra niew�tpliwie jest grzechem... Czu�, �e pope�nia
�wi�tokradztwo, wchodz�c tu dzisiaj z t� my�l�, ale nie m�g� si� ju� oprze�... Dawnym, codziennym
na�ogiem si�gn�� jeszcze po z�ot� obr�cz, u d�wierzy wisz�c�, i nakrywszy ni� w�osy, przycisn�� zamek
tajemny...
Za rozwartymi drzwiami zion�a czelu�� w d� wiod�cych schod�w. Zst�powa� nimi z kagankiem, od
st�p kazalnicy wzi�tym, czytaj�c bezmy�lnie z�ote na �cianach napisy, kt�re zapowiada�y �mier� nag�� i
kl�ski wszelakie tym, kt�rzy by si�
tutaj bez nabo�nej my�li wnij�� o�mielili. A potem, kiedy si� ju� znalaz� w sali podziemnej, bogatym
nakrytej sklepieniem, drzwi nawet za sob� nie zamkn�wszy, j�� z po�piechem dobywa� ze skrzy�
rzezanych, suto drogim metalem i kamieniami nabitych, pergaminy stare, jak twarz jego po��k�e i dzia�a-
niem wiek�w zetla�e: karty nieliczne z proroctwami pierwszej kap�anki Ady, jej r�k� pono w Kraju
Biegunowym, gdzie �ycia dokona�a, spisane, a z trudem wielkim przed dwoma setkami lat od Braci
Wyczekuj�cych dobyte, i potem ksi�gi inne, na przemian proroctwa i histori� ludu zawieraj�ce, a� do
grubych folia��w, spisanych przez ostatniego m�a bo�ego, Tuhej�, kt�rego znali jeszcze jego
pradziadowie.
Rzuci� to wszystko - ca�e brzemi� stuleci - na st� marmurowy i rozjarzywszy �wiecznik, czyta�
pocz�� szybko, po�piesznie, nawet zwyk�ego znaku przed otwarciem ksi�gi na czole nie kre�l�c.
Mija�y d�ugie godziny, kt�rych ka�d� dwunastk� oznajmia�a kula, spadaj�ca z zegaru w mis�
miedzian�; starzec, znu�ony, zasypia� chwilami w wysokim karle i budzi� si� zn�w, i znowu czyta� ksi�gi,
tak dobrze mu znane, a w przera�aj�co nowej postaci staj�ce dzisiaj przed jego oczyma. Dawniej widzia�
w nich prawd�, a dzisiaj znalaz� tylko t�sknot�, kt�ra zrazu - na kartach kap�anki Ady i u rzadkich
pierwszych prorok�w - nieokre�lona i mg�awa, jakim� wy�nionym (a mo�e nawet rzeczywistym?) widmem
Starego Cz�owieka wywo�ana, ros�a i krystalizowa�a si� w miar� post�pu czas�w i nieszcz�� na lud
spadaj�cych. Naprz�d by�a tam tylko mowa o Starym Cz�owieku, kt�ry lud na Ksi�yc z Ziemi przywi�d� i
odszed�szy na Ziemi�, ma z niej kiedy� znowu powr�ci�, a p�niej dopiero jawi� si� pocz�a obietnica
wybawiciela, kt�ry, b�d�c w istocie swej Starym Cz�owiekiem, b�dzie zarazem odm�odzon� jego postaci�
i przyjdzie jako Zwyci�zca, aby lud uci�niony wyzwoli�. I spostrzeg� Malahuda, i� Ada pierwszy raz
powr�t Starego Cz�owieka zapowiedzia�a, kiedy jej doniesiono w Kraju Biegunowym o naj�ciu na osady
przy Ciep�ych Stawach szern�w zza morza, o kt�rych istnieniu na Ksi�ycu
przedtem ludzie podobno nawet nie wiedzieli - i �e p�niej w ci�gu wiek�w ka�de nieszcz�cie i ka�da
kl�ska mia�y swego proroka, kt�ry tym rychlejsze przyj�cie Zwyci�zcy obiecywa�, im ci�sza na lud dola
spada�a.
Gorzki, ironiczny u�miech osiad� na jego wargach. Z coraz wi�ksz� zapami�ta�o�ci�, gor�czkowo
przerzuca� pisma szanowne i czczone, grzeba� w nich dr��cymi r�koma i okiem rozplenionym - i
wynajdowa� sprzeczno�ci i b��dy, i tak, nie wiedz�c prawie, co czyni (a czyni� rzecz nieodwo�aln�), wali�
gmach wiary �ycia swego ca�ego.
Na ostatni� kart� ostatniej ksi�gi ci�ko opad�y mu d�onie. Wiedzia� ju� na pewno, �e �aden
Zwyci�zca nigdy przez nikogo naprawd� nie by� przyobiecany i �e wszystkie proroctwa by�y jeno
wyrazem t�sknoty ludu, uciemi�onego przez potwornych i z�o�liwych ksi�ycowych pierwobylc�w...
- A jednak - przyszed�!
By�a to dla niego zagadka nie do rozwi�zania, paradoks jaki� ironiczny a straszny! A przy tym jeszcze i
druga rzecz:
jakie� b��dne ko�o uczucia, z g��bi najtajniejszych wn�trzno�ci jego si� wy�aniaj�ce. Oto przed chwil�
zburzy� by� w duszy ca�� wiar� swoj�, a teraz czuje, �e wszystko w nim si� oburza na my�l, �e ten
przybysz dziwny, przez prorok�w w istocie nie przepowiedziany, przez proste ukazanie si� swoje wywr�ci
ca�� religi� oczekiwania, na owych proroctwach opart�!
I znowu przysz�o mu na my�l, �e on mo�e nigdy naprawd� nie wierzy�, �e s�owa, kt�re m�wi� do
siebie i do ludu, inne mia�y znaczenie ni� to, kt�re on sam pozornie do nich przywi�zywa�, �e wszystko to
by� sen jaki�, kt�ry teraz przez dziwny i przekorny wypadek sta� si� rzeczywisto�ci�, zgo�a nie wo�an�...
A czu� jednocze�nie, �e �al mu jest wiary.
Stara� si� uj�� to wszystko w jak�� formu��, usi�owa� zrozumie� sam, o co mu chodzi w�a�ciwie, ale
my�li rozpierzcha�y si� za ka�dym razem, pozostawiaj�c jeno bolesn� pustk� w jego g�owie i sercu.
I w�a�nie kiedy tak duma�, wesz�a by�a jasna Ihezal - i oto stoi przed nim z tym strasznym pytaniem
na ustach i w oczach p�on�cych:
- Dziadku! ty nie wierzysz, �e to... On? Post�pi� kilka krok�w ku dziewczynie i uj�� j� mi�kko
obur�cz za g�ow�.
- Wyjd�my st�d, Ihezal...
Przed chwil� jeszcze, gdy d�o� ku niej wyci�ga�, oporna -teraz oszo�omiona snad� tym, co w oczach
starca spostrzeg�a, da�a mu si� prowadzi� spokojnie i bez s�owa. Uj�� j� wi�c wp� i wi�d� w g�r� po
schodach, pozostawiaj�c za sob� w nie�adzie rozrzucone ksi�gi �wi�te i czcigodne, kt�rych byt stra�ni-
kiem... Z�oty znak Przyj�cia b�yszcza� za nimi w dogasaj�cym blasku �wiecznika.
Gdy weszli z powrotem do �wi�tyni, wlewa� si� ju� przez okna szary blask dnia przychodz�cego,
kt�ry na kilkadziesi�t godzin przed wschodem s�o�ca na Ksi�ycu jego zjawienie si� ju� zapowiada.
Malahuda, wnuczk� wci�� wp� trzymaj�c, podszed� z ni� ku ogromnemu oknu, na wsch�d
zwr�conemu. Przez opary, z Ciep�ych Staw�w wstaj�ce, wida� by�o w nik�ej szarej po�wiacie zamarz�e
morze i �niegiem pokryte g�ry na wybrze�u. Cisza by�a ogromna po wszystkich ludzkich osadach, jeno z
tr�jszczytowego zamku szerna Awija, snu nie znaj�cego, bi� blask pochodni czerwony i krzyki jakie� a
nawo�ywania. Dooko�a, w �niegiem przysypanych namiotach, czuwali wed�ug rozkazu zbrojni
arcykap�ana.
Milczeli d�ugo oboje, we wstaj�cy �wit nowego dnia zapatrzeni, a� nareszcie bia�a Ihezal,
odst�piwszy kilka krok�w, rzuci�a futro na posadzk� �wi�tyni i staj�c nago, jako prawo przysi�gaj�cym
ka�e, obr�ci�a d�onie ku wschodowi, a potem ku p�nocy, w stron�, k�dy jest Ziemia, i rzek�a:
- Je�libym kiedy zaprzesta�a wierzy� w Niego, je�libym Mu nie odda�a wszystkich si� moich, mojej
m�odo�ci i �ycia mego ca�ego, i t�tna wszystkiej krwi mojej, je�libym opr�cz
Niego pomy�la�a o jakimkolwiek innym cz�owieku: niech zgin� mamie i przepadn�, albo niech matk�
morca si� stan�! S�yszy Ten, kt�ry jest!
Malahuda zadr�a� i mimo woli pokry� oczy d�oni�, s�ysz�c to straszliwe zakl�cie, ale nie wyrzek� ani
s�owa.
�wit coraz srebrniejszy robi� si� na �wiecie, rzucaj�c per�owe blaski na nag� dziewczyn�, fal�
z�otych w�os�w jeno okryt�.
II
Elem sta� na szczycie wzg�rza, oddzielaj�cego Kraj Biegunowy, w kt�rym s�o�ce nigdy nie
wschodzi ani nie zachodzi, od wielkiej bezpowietrznej pustyni, blaskiem �wi�tej gwiazdy, Ziemi,
o�wietlonej. R�owe, po horyzoncie �lizgaj�ce si� s�o�ce p�on�o mu na g�adko wygolonej czaszce i
dr�a�o metalicznymi po�yskami po d�ugiej, kruczej, k�dzierzawej brodzie. Ziemia sta�a w pierwszej
kwadrze; tam daleko, nad Wielkim Morzem, w krainie przez ludzi zamieszka�ej, by� w�a�nie poranek.
Zakonnik, ty�em od srebrnego sierpa Ziemi odwr�cony, patrzy� w d�, w mroczn� zielon� kotlin�. Wi�ksza
cz�� Braci rozesz�a si� ju� by�a za jego rozkazem na ca�y �wiat ksi�ycowy, roznosz�c po ludzkich
osadach radosn� nowin� o przybyciu Zwyci�zcy - nieliczna gar�� tych, kt�rzy pozostali, krz�ta�a si� oko�o
przygotowa� do podr�y. Elem widzia� z g�ry, jak w d�ugich, ciemnych habitach, z golonymi czaszkami -
snuli si� skrz�tnie doko�a namiot�w (jako �wyczekuj�cy" bowiem w namiotach, nie w domach mieszkali),
wynosz�c sprz�ty i zapasy na drog� potrzebne lub przygotowuj�c w�zki i psy do zaprz�gu. Zwyci�zca
snad� spa� jeszcze w swoim l�ni�cym wozie, do wyd�u�onej kuli podobnym, w kt�rym przeby� mi�-
dzygwiezdne przestrzenie, bo cisza tam by�a i nikt si� w pobli�u nie rusza�.
Za godzin kilkana�cie miano ju� na zawsze opu�ci� Kraj Biegunowy, dachy te, niezliczonym
pokoleniom mnich�w
s�u��ce, t� ��k� ch�odn� i zielon� - i r�owym s�o�cem oz�ocone wzg�rza, sk�d na widnokr�gu nad
pustyni� Ziemi� wida� jasn�. Elem my�la� o tym bez �alu; owszem, duma radosna pier� mu rozpiera�a,
�e za jego �ycia i prze�o�e�stwa dokona�y si� czasy i przyszed� ten, od wiek�w zapowiedziany i oczeki-
wany. Odt�d poczynala si� nowa era. On widzia� j� ju� w my�li, jasn�, tryumfaln� - widzia� pokonanych i
upokorzonych szern�w nienawistnych, kt�rzy jako pierwobylcy �mi� sobie ro�ci� jedyne do Ksi�yca
prawo, mimo �e on przez Starego Cz�owieka ludziom by� oddany - my�la� z rozkosz� o wyt�pieniu do
nogi, do imienia przekl�tych morc�w, a ponadto my�la� o wielkim tryumfie i w�adztwie Braci niegdy�
Wyczekuj�cych, a dzisiaj Weselnych, kt�rzy pierwsi wed�ug obietnicy przychodz�cego Zwyci�zc� ujrzeli i
przyj�li, i z nim teraz razem, jak orszak wierny i nieodst�pny, p�jd� zaprowadza� nowe kr�lestwo na
ksi�ycowe kraje...
Pilno mu by�o wyruszy� ju� na po�udnie, w one ludzkie dziedziny, kt�rych nie widzia� - w pustyni� i
dalek� Ziemi� wpatrzony - od kiedy ch�opi�ciem wst�pi� do Zakonu, ale kt�re go zna�y panem co najmniej
r�wnym arcykap�anowi na stolicy przy Ciep�ych Stawach, a nawet wy�szym od niego, bo w�adn�cym z
dala duchami i od zdobywczej mocy szern�w niezawis�ym.
Ale tymczasem, nim wywie�� mia� nareszcie z wieczystych siedzib �ywych Braci Zakonu, co z nim
razem Przyj�cia si� doczekali, nale�a�o zrobi� porz�dek ze zmar�ymi.
Objerza� si�. Na szczycie wzg�rza, k�dy sta�, i dalej, na innych ku Pustyni opadaj�cych grzbietach,
g�azami podparci siedzieli wszyscy Bracia Wyczekuj�cy, kt�rzy zmarli, nim nadszed� Zwyci�zca - i
trupimi, zasch�ymi twarzami patrzyli bezmy�lnie w stron� srebrnej Ziemi na czarnym widnokr�gu.
Tak przed wiekami - z twarz� ku Ziemi - u�o�y� si� tutaj kaza�a pierwsza kap�anka i �wi�ta Bractwa
za�o�ycielka, Ada, kt�ra po odej�ciu Starego Cz�owieka dokona�a �ycia w Kraju Biegunowym, patrz�c na
Gwiazd� Wielk� ponad Pustyniami
-i tak za jej przyk�adem umieszczano wszystkich Braci, kt�rzy pomarli.
Kto raz wst�pi� do Zakonu, wyrzeka� si� wszystkiego i nie opuszcza� ju� Biegunowej Krainy za �ycia
ani po �mierci. Bracia tracili rodzin�, nie znali maj�tno�ci, trunku ani jad�a gotowanego, czy�ci mieli by�,
wstrzemi�liwi i prawdom�wni a zwierzchnikowi swemu pos�uszni, a obowi�zkiem ich naj-pierwszym
by�o: czeka� w pogotowiu... Czas, nie maj�cy w tej dziwnej krainie dnia ani nocy, sp�dzali na pracy
r�cznej i mod�ach, kt�re odprawiano na g�rze, z twarz� ku Ziemi zwr�con�. A kto umar�, zwalnia� si� od
pracy, lecz w mod�ach �ywym towarzyszy�. Nie palono go bowiem ani w grobie chowano, lecz wyni�s�szy
na wzg�rze, opierano plecami o g�az, aby patrzy� na Ziemi� i czeka� Przyj�cia razem z �ywymi.
Byli tacy, kt�rzy, czuj�c zbli�aj�c� si� �mier�, wyprowadza� si� tam towarzyszom kazali, aby w
obliczu Ziemi �ycia dokona�.
W ch�odnym i rozrzedzonym powietrzu trupy si� nie psu�y. I z biegiem lat ten Zakon umar�y
liczniejszy si� sta� od �ywego Zakonu. S�o�ce kr��y�o oko�o wysch�ych trup�w, a one trwa�y tak -
niezmienne, spokojne i �wyczekuj�ce". Kiedy Ziemia by�a na nowiu i s�o�ce p�omienne sta�o ponad ni�,
rozjarza�y si� czerwonym blaskiem poczernia�e twarze i gorza�y tak, dop�ki blask s�oneczny z nich nie
zszed�, ust�puj�c miejsca wzmagaj�cemu si� wci��, trupiosinemu �wiat�u Ziemi. O godzinie pe�ni Bracia
Wyczekuj�cy przychodzili modli� si� na g�r�, a kiedy posiadali na g�azach w�r�d trup�w, maj�c s�o�ce
za plecami, trudno by�o zaprawd� rozr�ni�, kt�rzy s� �ywi, a kt�rzy umarli.
Tak w�a�nie siedzieli byli dnia poprzedniego, zmarli z �ywymi pospo�u, kiedy owa wielka rzecz si�
sta�a. A gdy Elem zawo�a�: �On przyby�!" - zdziwi� si�, �e wstali tylko �ywi, aby wita� z nim Zwyci�zc�, �e
nie powsta�y zarazem te trupy i nie zawiod�y hymnu radosnego, tak jak oni, �e czasy si� ju� wype�ni�y i
koniec n�dzy na Ksi�ycu...
I teraz patrzy� prawie z oburzeniem na t� rzesz� nie�yw�,
�e trwa jeszcze wci�� w bezmy�lnym i bezcelowym ju� oczekiwaniu, twarzami martwymi ku Ziemi
zwr�cona, chocia� ten, wygl�dany i wyczekiwany, jest ju� pomi�dzy nimi. Zdawa�o mu si� ci�gle, �e
ruszy� si� winny te wszystkie trupy, . stare, zesch�e i w proch si� ju� rozsypuj�ce - i inne, niedawne, z
pozoru jakoby jeszcze �ywe - powsta� i i�� t�umnie tam w dolin� i wita� tego, kt�rego za �ycia i po
�mierci oczekiwa�y.
Ale w�r�d trup�w cisza by�a niezmierna i wieczne, uroczyste milczenie. Elem szed� z wolna. Min��
kilku niedawno na spoczynek u�o�onych Braci, wst�puj�c ku szczytowi wzg�rza, k�dy by� gr�b kap�anki
Ady. Widny by� z dala g�az olbrzymi i wiecznie s�o�cem o�wietlony, ju� na �ysym czole wzg�rza, a pod
nim, od strony ku Ziemi dok�adnie zwr�conej, na tronie z czarnych kamieni siedzia� drobny, zesch�y trup
�wi�tej prorokini, kt�ra twarz� w twarz Starego Cz�owieka ogl�da�a: garstka ko�ci, sczernia��
powleczonych sk�r�, w sztywnych szatach kap�a�skich, g�sto z�otymi naszytych ozdobami. Dooko�a u
st�p jej by�y groby prze�o�onych Zakonu i m��w �wi�tym �yciem celuj�cych, kt�rym w nagrod� cnoty to
czestne ku wyczekiwaniu miejsce przeznaczono.
Elem opar� si� d�oni� o podn�e grobowego tronu i patrzy� ku Ziemi... Sta�a w kwadrze, jasna i
daleka jak zawsze, z wyra�nymi na srebrnej tarczy zarysami m�rz i l�d�w, z dawnej i g�uchej ju� wie�ci
tylko ksi�ycowemu ludowi znanych.
Strach go jaki� przej��.
- Matko Ado - szepn�� wznosz�c d�o�, aby dotkn�� zesch�ych st�p - matko Ado, �wi�ta
Za�o�ycielko! Oto, jako� przyrzek�a, powr�ci� Stary Cz�owiek m�odzie�cem do ludu swojego i jest
pomi�dzy nami! Matko Ado, p�jd� go powita�...
Ostro�nie obj�� cia�o i chcia� je ruszy� z wiekowego siedzenia, gdy naraz pos�ysza� g�os za sob�:
- Nie tykaj!
Odwr�ci� si�. W�r�d trup�w siedzia� bez ruchu Choma, najstarszy z Braci Zakonu i wiekiem ju�
zdziecinnia�y. Patrzy� gniewnie na prze�o�onego i powtarza� wci��, trz�s�c siw� brod�:
- Nie tykaj! nie tykaj! nie wolno!...
- Co tu robisz? - zapyta� Elem.
- Wyczekuj�, jako Zakon ka�e. Jest godzina wyczekiwania.
To m�wi�c, wyci�gn�� dr��c�, such� d�o�, wskazuj�c Ziemi�, dok�adnie w pierwszej kwadrze
stoj�c�.
- Czas wyczekiwania ju� si� sko�czy� - rzek� Elem. - Id� na dolin�; tam jest Zwyci�zca.
Choma potrz�s� star� g�ow�:
- Prorok Samielo powiedzia�: �Powstan� ci, kt�rzy umarli, aby wita� t�sknot� �ywych oczu swoich!"
Umarli jeszcze czekaj� i ja czekam razem z nimi. Zwyci�zca nie przyby�!
Elema nag�y gniew zebra�:
-G�upi� jest ty i trupy s� g�upie! Jak �miesz w�tpi�, gdy ja ci m�wi�, �e Zwyci�zca jest pomi�dzy
nami?! Trupy nie wstaj� tylko dlatego, �e s� martwe - i to ich wina! Aleje wszystkie pod stopy Zwyci�zcy
zwleczemy!
To m�wi�c, pewnym krokiem wst�pi� na piedesta� i owin�wszy p�aszczem cia�o Ady, wzi�� je na
r�ce i pocz�� schodzi� ku do�owi z tym brzemieniem. Choma j�kn�� g�ucho i zakry� oczy, aby nie patrze�
na to �wi�tokradztwo prze�o�onego.
On tymczasem szed� ku dolinie, stanowczy i ju� spokojny, z cia�em pierwszej kap�anki w ramionach,
a spotkawszy w drodze kilku Braci, kt�rzy wyszli go szuka�, rozkaza� im zebra� inne zw�oki i u�o�y� z nich
wielki stos na r�wninie...
- Czas ich wyczekiwania tak�e si� sko�czy� - rzek� -niechaj odpoczn�...
Ten, kt�rego nazywano Zwyci�zc�, powsta� by� tymczasem i wyszed� ze swego l�ni�cego wozu
stalowego.
Elem, spostrzeg�szy go z dala, z�o�y� szybko cia�o Ady na mchu i pobieg� z powitaniem.
- Panie, panie! - m�wi� zginaj�c si� - b�d� pozdrowiony...
Wszystka swada i pewno�� siebie odbieg�a go na widok tego olbrzymiego przybysza, dwakro�
wzrostem ksi�ycowych ludzi przewy�szaj�cego (jest podanie, �e taki wzrost mieli pierwsi prarodzice,
kt�rych Stary Cz�owiek z Ziemi przywi�d� z sob�), zw�aszcza �e trudno mu by�o porozumie� si� z nim,
gdy� m�wi� j�zykiem dziwnym, podobnym do zachowanego w najstarszych jeno ksi�gach �wi�tych,
kt�rego ludzie niepi�mienni od dawna ju� na Ksi�ycu nie rozumieli.
Przybysz u�miechn�� si�, widz�c zak�opotanie mnicha.
- Nazywaj� mnie na Ziemi Markiem - rzek�. Elem pochyli� zn�w g�ow�.
- Wolno ci, panie, na Ziemi nosi� imi�, jakie zechcesz;
tutaj u nas masz od wiek�w tylko jedno: Zwyci�zca!
-Zwyci�y�em rzeczywi�cie wi�cej, ni� mo�esz przypuszcza� - rzek� Marek - przybywaj�c tutaj z
Ziemi. Tamci mieli towarzysz�w, ja jestem sam - doda� jakby do siebie, patrz�c w stron� dalekiej Ziemi na
niebie.
Potem zwr�ci� si� zn�w do Elema:
- I nie dziwno wam, �e przyby�em?
- Wiedzieli�my, �e przyb�dziesz.
- Sk�d?
Elem spojrza� na niego zdumionymi oczyma:
- Jak to? czy� nie da�e� przyrzeczenia Adzie, kiedy jako... Stary Cz�owiek st�d odchodzi�e�? A
p�niej wszyscy nasi prorocy...
Urwa� z przestrachem, gdy� �Zwyci�zca" wybuchn�� tak szalonym i nieposkromionym �miechem,
jakiego od wiek�w nie s�yszano w cichej Biegunowej Krainie. �mia�y mu si� usta i oczy, i ca�a m�oda
twarz si� �mia�a - przysiad� a� na
ziemi i pocz�� jak dziecko rozbawione bi� si� d�o�mi po udach.
- Wi�c wy, wi�c wy... - m�wi� dusz�c si� od �miechu -wy my�licie, �e ten wasz �Stary Cz�owiek",
sprzed sze�ciu- czy siedmiuset lat-to ja? Ale� to nadzwyczajne! Tutaj, jak widz�, ca�a legenda uros�a! I ja
mam by� teraz jak chi�ski bo�ek... O! drodzy, ziemscy towarzysze moi! gdyby�cie wy wiedzieli, jakie mi
te kochane kar�y przyj�cie zgotowa�y! P�jd��e, m�j papie�u, niech ci� u�ciskam!
M�wi�c to, pochwyci� oniemia�ego Elema i uni�s�szy z ziemi jak pi�rko, pocz�� z nim ta�czy� po
r�wninie.
- O, ukochany, zacny potomku podobnych do mnie szale�c�w! - wo�a�-jak�e ja si� ciesz�, �e�cie wy
tutaj na mnie czekali! B�dziemy sobie tutaj �yli weso�o, ty poka�esz mi wszystko, co widzie� pragn�, a
potem - potem musz� ci� zabra� z sob�, gdy b�d� powraca� na Ziemi�!
Postawi� zakonnika obok i m�wi� dalej:
- Wiesz! bo ja mog� wr�ci� ka�dej chwili, gdy zechc�! Nie tak, jak tamci szale�cy sprzed siedmiu
setek lat, dzi�ki kt�rym wy si� po Ksi�ycu roicie.
Chwyci� go za r�k� jak dziecko i poci�gn�� ku wozowi.
- Patrz, przede wszystkim spad�em tutaj, nie gdzie� na bezpowietrznej pustyni, kt�r� tamci musieli z
trudem przebywa�. Strza� by� dobrze wymierzony? co? w sam �rodek kotliny biegunowej, mi�dzy wasze
domki, kt�rzy�cie mnie mimo mej wiedzy tu oczekiwali... A potem - widzisz, �e pocisk stoi w zewn�trzny
p�aszcz sw�j stalowy wg��biony jakby w armat�! Tak, tak, czcigodny szamanie! przyjecha�em we w�asnej
kolu-brynie, kt�ra si� sama nabi�a zag�szczonym powietrzem, spadaj�c. A widzisz, jak stoi, wymierzona?
Pod tym samym k�tem, jak spad�a... Tam pod spodem jest rodzaj n�g, kt�re w grunt si� zag��bi�y -
prze�liczna laweta! Do�� mi wej��, zamkn�� si� i guzik tam nacisn�� i - wracam na Ziemi�. T� sam�
drog� - rozumiesz? matematycznie t� sam� drog�, kt�r� przyby�em - wracam na Ziemi�!
M�wi� szybko i weso�o, nie zwa�aj�c, �e mnich nawet tre�ci s��w jego nie rozumie. W chaosie tym
zdo�a� on z�apa� tylko jedno zdanie: �wracam na Ziemi�!" I nag�y, potworny przestrach chwyci� go
d�awi�c� gar�ci� za krta�.
- Panie, panie! - zdo�a� jeno wykrztusi�, czepiaj�c si� kurczowo wzniesionymi d�o�mi jego r�kawa.
Marek spojrza� na niego - i �art zamar� mu na ustach. Mnich wygl�da� wprost strasznie. Trz�s�y mu
si� drobne, dziecinne r�ce, a w oczach wzniesionych wy�a jaka� okropna pro�ba i rozpacz, i l�k...
- Czego?... czego ty?... - szepn�� mimo woli, o krok si� cofaj�c.
Elem wybuchn��:
- Panie! ty nie wracaj na Ziemi�! My na ciebie czekali! panie, czy ty rozumiesz, co to znaczy: my
czekali na ciebie przez d�ugich siedem setek lat! Przyby�e� oto i m�wisz rzeczy dziwne, kt�rych ani ja nie
pojmuj�, ani nie pojmie nikt na Ksi�ycu! My wiemy tylko jedno: gdyby nie wiara w ciebie, gdyby nie
ufno��, �e przyjdziesz naprawd�, �ycie by tutaj by�o niemo�liwe - w n�dzy, w uci�nieniu, w takiej
poniewierce! A ty m�wisz teraz, �e odjedziesz, i chcesz mi pokazywa�...
Odwr�ci� si� i nag�ym