481

Szczegóły
Tytuł 481
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

481 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 481 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

481 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gardian autor : Xavier Vertigo html : Argail Kasyah le�a� bezw�adnie na kamieniach. Prawa strona klatki piersiowej by�a zmia�d�ona, zbryzgany krzepn�c� krwi� top�r o wyrafinowanym kszta�cie stercza� z rany. Twarz gnoma by�a spokojna, oczy mia� zamkni�te. Na pierwszy rzut oka wygl�da�, na �pi�cego. Tylko blade cia�o wygl�da�o nienaturalnie delikatnie. Ostatnie iskierki �ycia, kt�re mog�y si� jeszcze w nim tli�, mai�y niebawem zgasn��. Mag odsun�� czarny kaptur, podszed� do� i ukucn��. Przymkn�� oczy i dotkn�� r�k� zimnego czo�a. - Nie r�b tego - odezwa� si� Cirrus. - Prosz�. - Nie chcesz si� dowiedzie� kto za to zap�aci? - Dowiem si� tak czy inaczej - odpar� gnom rozwijaj�c skrzyd�a. Poderwa� si� i odlecia� kilkana�cie metr�w w stron� urwiska. Wyl�dowa� i usiad� na skraju du�ego, p�askiego kamienia. Ko�c�wki d�ugich, spiczastych uszu delikatnie drga�y. Opar� brod� na d�oniach i szklanym wzrokiem pocz�� obserwowa� r�wnin�. Dojrza�e zbo�e falowa�o, ogl�dane z wysoko�ci przypomina�o brunatnoz�ote morze. Vert wsta� i spojrza� w g�r�. Niewysoko ponad nimi, niewielki zdzicza�y smok, ko�owa� z t�pym �opotem skrzyde�. Jego niebieskie �uski o�ywia�y kolorystyczn� monotoni� krajobrazu. Mag skierowa� d�o� w stron� padlino�ercy, p�yn�cego spokojnie pod szczeln� pow�ok� o�owianych chmur. W my�lach wypowiedzia� zakl�cie. Kanciasty piorun na u�amek sekundy po��czy� cz�owieka i kar�owate stworzenie. Znikn�� z trzaskiem. Kilkaset kilogram�w sczernia�ego mi�sa spad�o na kamienie, skwiercz�c i dymi�c jeszcze przez chwil�. Mag podszed� do gnoma, wci�� wpatrzonego w przestrze�. Stan�� za jego plecami, k�ad�c mu r�ce na ramionach. - We� si� w gar��. Musimy go pochowa�. Cirrus obr�ci� g�ow� i spojrza� na ska�y. Westchn��. - Kt�rego? - Kt�regokolwiek - odpowiedzia� Vert, zadowolony, �e skrzydlatemu powoli wraca zwyk�e poczucie humoru. - A drugiego zjemy. Gnom wsta�, wr�cili do cia�a Kasyaha. Cirrus pochyli� si�, �eby po raz ostatni spojrze� na twarz pobratymca. Przymkn�� oczy i ostro�nie z�o�y� poca�unek na zupe�nie ju� zimnym czole pobratymca. Potem dotykaj�c medalionu na jego szyi cicho wypowiedzia� po�egnalne zakl�cie. - Xsedek pe UydoiAelEe. Cia�o Kasyaha poszarza�o. Zerwa� si� lekki wiatr. Sk�ra martwego gnoma zrobi�a si� chropowata, pojawi�y si� czarne �y�ki p�kni��. Stopniowo, niemal niezauwa�alne, zacz�y si� powi�ksza�. Top�r osun�� si� na ziemi�. Podmuch nabra� na sile i cia�o rozwia�o si� w py�. Medalion zabrz�cza� upadaj�c na kamienie. Cirrus podni�s� go i w milczeniu obserwowa� czarny kamie� po umieszczony po�rodku. - Nie mia�em poj�cia, �e w�a�nie tak... Odchodzicie. - A co w�a�ciwie o nas wiesz? Klejnot zal�ni�, odbijaj�c rozproszone �wiat�o z trudem przebijaj�ce si� przez ob�oki. Skrzydlaty u�miechn�� si�. - Niespokojna dusza... Mag pytaj�co uni�s� lew� brew. - To znaczy? - Kasyah w�a�nie powr�ci�. T�uste chmury obni�a�y coraz bardziej sw�j niemy lot. Ciemne plamy wilgotnej wysypki zacz�y pojawia� si� na g�azach dooko�a. Gnom stan�� za plecami maga. - Nic tu po nas. Wracamy do domu. - Jeste� pewien? - Hm... Niezupe�nie. Mo�e powinni�my tu posiedzie� jeszcze troch�, zupe�nie zmokn�� i dopiero wtedy o tym pomy�le�? - Ugry� si� w to swoje b�oniaste skrzyd�o - odpar� Vert spokojnie. Rozprostowa� r�ce. Powietrze wok� jego d�oni zacz�o falowa�. Rozgrzewa�o si� coraz bardziej. Ciep�e wiry rozchodzi�y si� szerzej i szerzej, nabieraj�c barw i odgradzaj�c obu od �wiata sferyczn� powierzchni�. Kulista pow�oka za�wieci�a biel� i znik�a. Stali na mozaikowej posadzce mniejszego atrium rezydencji na wzg�rzu. - Zrobi� ci herbaty z rumem - powiedzia� Cirrus i ruszy� w stron� po�udniowej cz�ci budynku. - Nie. - Nie masz ochoty? - gnom przystan�� zaskoczony. - Mam. Ale na rum z herbat� - Vert u�miechn�� si� i pod��y� za przyjacielem w stron� kuchni. P�omienie przeskakiwa�y �wawo z jednego polana na drugie, barwi�c rudym �wiat�em pomieszczenie. Cirrus siedzia� na futrze przed kominkiem. Wpatrywa� si� w ogie�, ch�on�c jego ciep�o i moc. Vert, ubrany w proste lniane spodnie, ukl�kn�� obok niego trzymaj�c dwa gliniane kubki paruj�cego napoju. - To dla ciebie. - Dzi�ki. Nie za du�o herbaty? - Chyba nie. Przez moment obaj w milczeniu obserwowali pal�ce si� drwa. Gnom bawi� si� medalionem Kasyaha. - Mog� go obejrze�? Cirrus bez s�owa odda� magowi artefakt. Srebrzysty, a�urowy, ro�linny ornament otacza� czarny klejnot. Na p�askiej wewn�trznej stronie znajdowa� si� starannie wygrawerowany drobnym literami napis. - "Fme nukihu Hesfoepe - Narias" - przeczyta� mag. - Przet�umaczysz? - Dedykacja od Nariasa dla Kasyaha. - Nigdy bym na to nie wpad�. W porz�dku. To zapewne zbyt osobiste... - Ju� od dawna ci powtarzam, �e powiniene� nauczy� si� naszego j�zyka. Zaspokoi�by� teraz sw� ciekawo�� bez trudu. Mag spojrza� na skrzydlatego z wyrzutem. - �ycie z tob� u boku jest tak fascynuj�ce, obfituje w niezliczon� ilo�� przyg�d i niezwyk�ych wydarze�, �e absolutnie nie starcza mi czasu na samorozw�j. I nauk� dziewi�ciu r�nych odmian tego samego rzeczownika. - Siedmiu. Przeszkadza ci to? - Bezregularna deklinacja w nauce? Potwornie. - Nie o to mi chodzi. Vert odstawi� gwa�townie kubek na pod�og� i spojrza� prosto w oczy Cirrusa. - Koniecznie chcesz si� dzisiaj pok��ci�? Wyobra� sobie, �e dla mnie to wszystko te� nie jest �atwe. Niespecjalnie przepadam za toporami, kt�re wygl�daj� jak ostatnie dzie�o na�panego i op�nionego w rozwoju kowala. Zw�aszcza gdy stercz�c z martwego cia�a ewidentnie wygl�daj� na narz�dzie zbrodni. Nie lubi� pogrzeb�w, ani niczego co je cho� troch� przypomina. Kar�owatych, pieczonych smok�w te� nie. A przede wszystkim idiotycznych sekret�w. Co takiego mog� oznacza� trzy s�owa, �e nie chcesz ich przet�umaczy�? Tajemnice wszech�wiata ryjecie w tych swoich naszyjnikach czy jak? Mag wsta� i skierowa� si� w stron� wyj�cia. Jego pe�en kubek poderwa� si� z ziemi i z impetem rozbi� si� wewn�trz kominka. Kr�tki, basowy pomruk p�on�cego rumu obwie�ci� jego koniec. - Przepraszam - odezwa� si� gnom cicho, gdy Vert sta� ju� w progu. Ten odwr�ci� si� i zm�czonym g�osem odpowiedzia�. - I co powinienem wed�ug ciebie teraz zrobi�? Powiedzie� prosz� bardzo? Znikn�� w ciemno�ci korytarza. Cirrus podci�gn�� kolana pod brod� zwijaj�c si� w k��bek i po�o�y� si� na mi�kkim futrze. Mag powoli wspina� si� po kr�tych schodach najwy�szej z wie� swojego zamku, czy jakkolwiek inaczej nazwa� rozleg�� i niesamowit� budowl�, kt�ra by�a domem jego rodu od wielu pokole�. By� m�ody, niedawno sko�czy� 32 lata. Jako �e dba� nie tylko o sw�j rozw�j mentalny i intelektualny, szczyci� si� nienajgorsz� kondycj�. Nie dorobi� si� r�wnie� opas�ego brzucha, jak wielu jego przyjaci�, z kt�rymi wsp�lnie uko�czy� Akademi�. Pomimo tego wspinaczka zd��y�a znu�y� go w okolicach pi�tego pi�tra. Teraz mija� �sme i w my�lach przeklina� Przodka Niespe�nionego Architekta, kt�ry wie�� zaprojektowa� i uszczupli� rodowy maj�tek �o��c na jej budow�. Pierwsze cztery pi�tra mie�ci�y r�ne pomieszczenia, g��wnie warsztaty i laboratoria. Od pi�tego pi�tra w g�r�, konstrukcja zmienia�a swoje przeznaczenie i struktur�. Kolejne kondygnacje zajmowa�a najstarsza cz�� biblioteki, ale w�a�ciwe kondygnacje by�y jedynie wej�ciami do�. Same p�ki z ksi��kami umiejscowione by�y w walcowatym otworze w spos�b raczej dowolny, a sie� drabinek i podest�w uniemo�liwia�a konstruktywn� klasyfikacje pi�ter, o dost�pie do niekt�rych wolumen�w nie wspominaj�c. Dzi�ki siedmiu wej�ciom na r�nych poziomach, od lat podejrzewano, �e ca�a wie�a pi�ter ma dwana�cie. Vert osi�gn�� w�a�nie ostatnie, b�d�ce symbolem kolejnych fanaberii, do kt�rych sk�onno�� by�a w jego rodzinie cech� charakterystyczn� i nieustannie dziedziczn�. Taras widokowy przykryty strzelistym sto�kowatym dachem. Z odkrytym balkonem dooko�a, rze�bion� balustradk�, poro�ni�ta kamiennym rze�bami smok�w i gargulc�w, stroj�cych g�upie miny. Cz�sto w niedwuznacznych pozach. Przy marmurowej dekoracji sta� Cirrus. Jego jedynym strojem by� kawa�ek be�owego materia�u, owini�ty niedbale wok� bioder. D�ugie b�oniaste skrzyd�a mia� z�o�one ca�kowicie, wzd�u� cia�a, a ca�a, smuk�a sylwetka wysokiego gnoma wydawa�a si� przygarbiona. Patrzy� na sine niebo, nabieraj�ce z wolna barw �witu. Zastrzyg� lekko w�skimi uszami, s�ysz�c podchodz�cego maga, ale nie obr�ci� si� w jego stron�. Vert patrzy� przez chwil� na morze, zanim si� odezwa�. - Szuka�em ci�. Obudzi�em si� i nigdzie ci� nie by�o. Znowu. - Musia�em tu przyj��. - Nie jest ci zimno? - Nie. - Przecie� wieje. - Nic nie szkodzi. Mag opar� si� o g�adki kamienny �uk i wdycha� g��boko morskie powietrze. Fale uderza�y o skalisty brzeg, a sosny szumia�y w ten jedyny, wy��cznie sw�j spos�b. - M�g�by� w ko�cu mi o tym opowiedzie�. - Jeste� pewien, �e chcesz? - Jestem pewien. - To potrwa. - Nic nie szkodzi. Gnom zastanawia� si� jeszcze przez chwilk�. Nie tyle nad tym, czy zacz�� opowie��, ile w jaki spos�b. Opar� �okcie o balustrad�. - Wiesz kim jestem? - Wiem. Gnomem. Jednym z wielu. Pochodzisz z Vixo Faag, Kryszta�owego Miasta, stolicy wyspy na Zachodnim Oceanie, kt�r� zamieszkuje twoja rasa, o kt�rej na dobr� spraw� nikt nic nie wie. - Pochodz� z pi�knego miasta, kt�re kocham. - Pi�knego miasta, kt�rego niewiele istot innych ras widzia�o. - Ty zobaczysz. - Aha. I co jeszcze. - Mn�stwo jeszcze. Nie powiem ci. Cirrus spojrza� na maga swoimi fio�kowymi oczyma, a ten dojrza� w nich charakterystyczne figlarne ogniki. Vert stara� si� nada� konwersacji lu�ny ton. Wiedzia�, �e nie wszystko co us�yszy b�dzie proste i �atwe, �e prze�amanie wewn�trznych opor�w kosztuje gnoma wiele wysi�ku. Chcia� mu w ten spos�b pom�c. - Tego akurat si� spodziewa�em. A teraz b�d� taki mi�y, przesta� mydli� mi oczy i wydu� wreszcie z siebie t� mroczn� tajemnice, kt�ra co jaki� czas wygania ci� z ��ka skoro �wit. - Kiedy rodzi si� jeden z nas, ma do wype�nienia Zadanie. Nie wiemy jakie. Kiedy przychodzi w�a�ciwy moment, po prostu... Wszystko staje si� jasne. - W takim razie musicie przechodzi� w m�odo�ci bardzo wszechstronne szkolenie. - Przechodzimy takie szkolenie, jakie uwa�amy za stosowne, uczymy si� tego, co wedle podpowiedzi intuicji mo�e nam si� przyda�. Kiedy moja nauka dobieg�a ko�ca, wyruszy�em w drog�. - Tak po prostu si� zapakowa�e� i wyjecha�e�? - Nie. Od d�u�szego czasu czu�em, �e musz� opu�ci� m�j dom, na pewno w pewien spos�b na zawsze. - Niewielu z was podr�uje. - To prawda. Cirrus zamilk� na chwil�. Vert te� si� nie odzywa�, czekaj�c na dalszy ci�g. Gnom odwr�ci� si� w stron� maga i spojrza� mu prosto w oczy. - Tak si� nie uda. - Mo�e jednak spr�bujesz? - Zrobimy to inaczej. Musisz do�wiadczy� tego, co ja. Vert wiedzia�, co go czeka. Nie lubi� tego, ale zaufa� przyjacielowi. "Skoro nie ma innego wyj�cia" pomy�la� i poczu� d�o� Cirrusa na swoim czole. W jego umy�le nast�pi� wybuch, bezg�o�nej, potwornie eksplozj� ch�odnej jasno�ci nie wiadomo czemu pachn�cej wrzosem i �wie�ymi jagodami. Gdyby kiedykolwiek pr�d mia�by szanse go kopn��, tak przypuszczalnie okre�li�by wra�enie, kt�re przez u�amek sekundy podra�ni�o jego wszystkie zmys�y. �wiadomo�� zapada�a si� w gasn�c� ju� �wiat�o��. Otworzy� oczy. Sta�em kilka metr�w od �ciany okien z idealnie czystego szk�a. Ramy wykonane z matowego, granatowego metalu przypomina�y nieziemskie pn�cza, asymetrycznie wij�ce si� w�r�d przezroczystych p�aszczyzn, kt�re niby przypadkiem nabiera�y miejscami kszta�tu geometrycznych wzor�w. Jej rozmiary, kt�re optycznie zwielokrotnia�a l�ni�ca posadzka, by�y symbolem pot�gi Wyspy. Poziomu artyst�w, znajomo�ci technologii, si�y determinacji, wiedzy... Przera�a�a, zachwyca�a, je�li ju� nie swoimi gabarytami to przynajmniej tym, �e w�a�ciwie by�a ma�oznacz�c� �cian�, �redniej wielko�ci pomieszczenia w ca�kiem prowincjonalnym pa�acu. Je�li bra� pod uwag� wyspiarskie standardy. Cz�owiek, kt�ry sta� i przygl�da� si� morzu odwr�ci� si� do mnie. By� nieco ni�szy ni� ja, ubrany w prosty, ciemnografitowy str�j. Spodnie, d�uga do ziemi i rozci�ta z przodu tunika z lu�nymi r�kawami, czarny, haftowany ornament, niska st�jka. Kr�tkie jasne w�osy barwy piasku pla�y stercza�y niesfornie we wszystkich kierunkach, cho� wida� by�o �lady nieudanych pr�b doprowadzenia ich do �adu. Oczy mia�y koloru oceanu i jak on by�y g��bokie. Niewinny u�miech, kt�ry w normalnych warunkach dodawa� twarzy uroku, teraz wydawa� si� jedynie mask�. - Witaj Cirrusie. - Witaj Narias. - Wyje�d�am. - Wiem. Dlatego przyszed�em. Narias u�miechn�� si� szeroko. - Chyba nie my�lisz, �e wyjecha�bym bez po�egnania z tob�? - Nie, sk�d�e znowu. W�a�ciwie... Chcia�em ci co� powiedzie�, ale... - Ale? - Boj� si�. Cz�owiek za�mia� si� kr�tko. - Pami�taj, najwa�niejsza jest szczero��. Cz�sto niedopowiedziane s�owa staj� si� kamieniami muru, kt�ry dwie istoty nie�wiadomie w ten spos�b mi�dzy sob� buduj�. A poza tym... Znasz m�j Dar. Sk�d ta pewno��, �e nie wiem, co chcesz mi powiedzie�? Mo�e w�a�nie dlatego tu przyszed�em? Poczu�em si� zaskoczony. W normalnych warunkach potrafi� ukry� wszystko, je�li tylko mi na tym zale�y lub istnieje taka potrzeba. Ale Darem Nariasa by�a Wizja. By� m�ody i nie mia� takiej praktyki, kt�ra mog�aby da� mu pewno�� dok�d prowadz� go obrazy atakuj�ce umys�. Czy s� szans�, pewnikiem, zagro�eniem, czy tylko mo�liwo�ci�. Wizja jest jednym z tych Dar�w, kt�re bywaj� m�cz�ce, og�lnie trudne s� do przyj�cia i nierzadko nazywane przekle�stwem. Narias znosi� wszystko m�nie, ale kto�, kto umie s�ucha� i czyta� cia�o jak ja, bez trudu zobaczy�by, ile go to kosztuje. Ostatnio chyba coraz wi�cej... Do tego dochodzi�y niepomy�lne wie�ci z jego ksi�stwa, kt�re by�y bezpo�redni� przyczyn� wyjazdu. Okoliczno�ci sprz�ga�y si� coraz bardziej, wyobra�nia podsuwa� mi d�wi�k zaz�biaj�cych si� tryb�w Losu i Przeznaczenia. Musia�em wypowiedzie� formu��. Moje Zadanie. Obym si� nie myli�. Mimowolnie napi��em mi�nie, lecz ko�c�wki skrzyde� wci�� lekko dr�a�y. Czy ka�dy gnom prze�ywa t� chwil� tak samo? Przerwa�em cisz�. - Chc� by� twoim gardianem. By� przy tobie w ciemno�ciach mroku i �wiat�o�ci dnia. Chroni� ci�, skrzyd�ami os�ania� przed deszczem i z�ym spojrzeniem, jak ska�a zas�ania� przed wiatrem, dla twych wrog�w sta� si� zapor� a fundamentem dla tego co zechcesz zbudowa�. W tobie mie� sw�j pocz�tek i koniec. Takie jest moje Zadanie. Narias podszed� i obj�� mnie, jednak by�o w tym u�cisku co� dziwnego. Odwzajemni�em jego gest, otuli�em skrzyd�ami. Stali�my tak przez moment, ale nie potrafi� powiedzie� jak d�ugo to trwa�o. "Kto wie, ten nie wierzy. A mo�e ten kto wierzy, po prostu nie wie"? Czy ta chwila to pocz�tek, czy jednocze�nie i koniec? Odsun�� si� ode mnie. - Jestem cz�owiekiem. Nie mo�esz by� moim gardianem. - W twoich �y�ach p�ynie nasza krew. Mog� by� twoim gardianem, musz� i chc�! - Nie! Znam siebie. Wiem kim jestem. "Nie wiesz", pomy�la�em. Takiego obrotu sprawy si� ba�em. Odk�d go zobaczy�em, od pierwszego spojrzenia wiedzia�em jakie jest moje Zadanie i �e tym razem musz� je wykona�. Ile jeszcze Spotka� nas czeka? Ile jeszcze razy b�dziemy musieli si� odrodzi�, �eby spe�ni�o si� Przeznaczenie? Czemu Los rzuca nam za ka�dym razem k�ody pod nogi? Po dwunastokro� dlaczego? Gniew zacz�� rodzi� si� we mnie. Cofn��em si� o krok i cho� mimowolnie rozwin��em swe skrzyd�a do pe�nej wielko�ci, to w tej wielkiej sali wci�� czu�em si� ziarenkiem zbo�a na pod�odze pustego m�yna. - Wiesz, �e to nie jest nasze pierwsze Spotkanie?! Wiesz o tym, prawda? - Wiem, ale to nie ma nic do rzeczy. - Jak to nie ma? Przy upartym Nariasie tytan, z kt�rego by�y wykonane okienne ramy, wydawa� si� materia�em mi�kkim, kt�rego modelowanie by�o mi�ym zaj�ciem na nudne deszczowe wieczory. - Zrozum, jestem cz�owiekiem. Zawsze b�dziesz dla mnie kim� wa�nym, ale nigdy moim gardianem. - Boisz si� ludzi w swoim ksi�stwie? - W �adnym razie. Gdybym czu�, �e masz racj�, nie zastanawia�bym si� ani chwili. Ale mylisz si� Cirrusie. - Wyjad� z tob�. Daj nam szans�. Ja... Prosz� ci� o to. Gnom prosi. Dobrze, �e nikt tego nie widzi. Zreszt� i tak pomy�la�by, �e si� przes�ysza�. - Nie psuj tego. Mog� ci zaoferowa� przyja��, a to nie ma�o. Nie gard� tym i nie traktuj tego tak p�ytko. P�ytko. Nikt nie mo�e mu ofiarowa� wi�cej. To jest p�ytkie traktowanie? Rozerwijcie mnie na strz�py Niech zabierze je wiatr Niech Los b�dzie przekl�ty A razem z nim czas Nie uda�o si� zn�w Nie uda�o si� tu Cz�� kamiennej duszy B�l jak l�d kruszy Zapomnijcie moj� twarz Rysy niech zatrze piach Tyle chcia�em z siebie da� Czy przez wieczno�� gra trwa? Nie uda�o si� zn�w Nie uda�o si� tu Dusza zmienia si� w py� Czas biegnie w ty� - Narias... Nie r�b mi tego. Co wed�ug ciebie mam teraz zrobi�? Gnom w rozterce. Powinni byli mnie wyrzuci� w g�rach jako dziecko wilkom na po�arcie. W kt�rym� z r�wnoleg�ych wszech�wiat�w taki by� zwyczaj, je�li dziecko by�o s�abe. Czymkolwiek by�y wilki. Wykszta�cenie to pot�ga, ale mam luki. Zamkn� si� w jakiej� staro�ytnej ludzkiej bibliotece na kontynencie, b�d� przegl�da� stare woluminy i szuka� wilk�w. Ciekawe czy maj� �uski. - Nic. Wyt�umaczy�em ci ju� wszystko. Lubi� ci�. Jeste� wyj�tkowy, ale... Nie s�ysza�em nic wi�cej, zag�uszy�em jego spokojny, delikatny lecz m�ski g�os szumem w�asnych skrzyde�. Mag otrze�wia� na chwil�. Oczy Cirrusa by�y nieruchome. - Dalej. Znowu uton�� w jasno�ci. "Skoor Et", kr�lewski galeon, ozdobiony srebrnym galionem przedstawiaj�cym jedn� z m�odych, wiecznie szesnastoletnich boginek morza, ko�ysa� si� lekko przy nabrze�u. Na pok�ad �adowano skrzynie z produktami naszego przemys�u. Tymi najprostszymi, kt�re nie stanowi�y dla innych ras zagro�enia i mog�y stanowi� przedmiot dalszego handlu. Nasi kontrolerzy zbadali transport dok�adnie. Lud Nariasa nie zna� taki poj�� jak "przemys�" czy "kontroler eksportu". Niematerialne relikty Starego �wiata, kt�re nasza rasa stara�a si� zachowa�, �eby nie utraci� swej to�samo�ci w Nowym �wiecie, kt�ry sta� si� dla nas domem kilka wiek�w temu. Tak jakby skrzyd�a nie wyr�nia�y nas dostatecznie. Narias sta� obok mnie, w sk�rzanym kombinezonie z mn�stwem po�ytecznych kieszeni i kr�tkim, czarnym, d�ugow�osym futrze do pasa. D�o� trzyma� na r�koje�ci miecza przytroczonego u boku, symbolu w�adzy w jego ksi�stwie. Bogato rze�biona czarna garda wysadzana by�a czystymi kulami z ametyst�w. - Wiesz, co oznaczaj� te kamienie? - zapyta�em. - Mam przeczucie, �e zaraz si� dowiem. - Samotno��. - Wiedzia�em, �e to powiesz. - Tak dobrze mnie znasz? Nie odpowiedzia�. Za�adunek powoli dobiega� do ko�ca. Ostatnie z drewnianych sze�cian�w znalaz�y si� pod pok�adem. Majtkowie byli w gotowi do rozwijania �agli. Cz�owiek patrzy� na ko�ysz�cy si� lekko okr�t. - Chyba wol� podr�owa� na koniu. - Ja do jazdy konnej jako� nie mog� si� przekona�. - A powiniene�. Moja znajoma m�wi, �e do wszystkiego mo�na si� przekona�. - Cieszy�bym si�, gdyby� wzi�� to sobie do serca. - Takiej uwagi si� spodziewa�em. - To po co mnie prowokujesz. Powinienem by� ju� wraca�. Cumownicy czekali na znak od kapitana. Kapitan czeka� na Nariasa. Narias postawi� stop� na trapie. Wiedzia�em, �e ci�gnie go do domu, ze musi i chce wraca�. Ale dlaczego beze mnie... Poklepa� mnie po plecach mi�dzy skrzyd�ami i nieobecnym wzrokiem omi�t� m� twarz. - Ju� czas na mnie. B�dzie mi brakowa�o naszych rozm�w. - Wiesz... Kiedy rozmawiam z tob� czuj� si� jak... Nie wiem jak to okre�li�. Cz�owiek zastanowi� si�. - Ja te� czuj� si� jakbym... Hm... I te� nie wiem jak to okre�li�. - Jestem beznadziejny. - Czemu? Jedn� z cech naszej znajomo�ci by�o prowadzenie z pozoru idiotycznych konwersacji w bardzo nieodpowiednich momentach. Trzystu ludzi czeka aby Narias raczy� wej�� na trap, a on zastanawia si�, jak si� czuje rozmawiaj�c z jednym z gnom�w. - Bo ja powinienem wiedzie�, jak to nazwa�, a ty nie musisz. - Aha. Musia�em mu to powiedzie�, chocia� wiedzia�em, co us�ysz�. Zna�em go lepiej ni� przypuszcza�. By�em pewien, �e nie przywi��e do tego takiej wagi jak ja. Musia�em zrobi� to dla siebie, �ebym p�niej m�g� spojrze� w lustro z mniej wi�cej czystym sumieniem i powiedzie� sobie "zrobi�e� wszystko co w twojej mocy". - Mam wra�enie, �e znowu si� trac�. Cz�owiek si� zniecierpliwi�. - Prosi�em ci�, nie wracajmy do tego. Wyt�umaczy�em ci ju� wszystko. Ja... - Nie przerywaj mi. - Ale... - Prosz�. Uspokoi� si�. Na chwil�. - Narias... Po prostu szkoda mi tego wszystkiego. - Nie przesadzaj. Nie prze�yli�my razem a� tak wiele. Gratulacje, czuj� wdeptany si� w portowy bruk w rekordowym kr�tkim czasie. - Ca�kiem ma�o, ale chodzi mi o to, co mog�oby si� wydarzy� w przysz�o�ci. Czuj�, �e... - No w�a�nie. Ty czujesz, a ja wiem. M�j bok nie jest miejscem dla ciebie przeznaczonym. Ono jest gdzie indziej. Znajdziesz je we w�a�ciwym czasie. A nasze �cie�ki jeszcze kiedy� si� skrzy�uj�, je�li nie tym razem, to nast�pnym. Od przeznaczenia nie da si� uciec, obaj o tym wiemy. Przez reling wychyli� si� jeden z marynarzy. - Ksi��e! Kapitan prosi� poinformowa� wasz� wysoko��, �e mo�emy odp�ywa�! Sugeruje delikatnie �eby najbardziej rozkapryszony z pasa�er�w zapakowa� si� na pok�ad, nie marudzi� i nie utrudnia� mu pracy. - Id�! - odkrzykn�� i zwr�ci� si� do mnie po raz ostatni. - Naprawd�, na mnie ju� czas. Nie martw si�, skontaktuj� si� z tob�, jak tylko b�d� mia� woln� chwil�. Obiecuj�. - Dobrze. - Ciesz� si�, �e ci� pozna�em. I dzi�kuj�. - Za co? Za to, �e jestem? - Zrozum to jak chcesz. U�miechn�� si� i jeszcze raz poklepa� mnie po ramieniu. - Do zobaczenia. - Skoro tak twierdzisz. Westchn�� ci�ko. - Tak w�a�nie twierdz� potworze. - W porz�dku. Do zobaczenia. Prze�l� ci kopie tych czterech ksi�g, kt�re ci� tak zainteresowa�y. - �wietnie. Zatem... Do widzenia. - �egnaj Narias. U�cisn�� mocna moj� d�o� i wbieg� po trapie, kt�ry zaraz wci�gni�to na pok�ad. Maszyny delikatnie odepchn�y okr�t od nabrze�a. Kilku ludzi szybko podesz�o do ksi�cia Udakak. Przez chwil� czeka�em na jaki� po�egnalny gest, ale szybko uzna�em to za bezcelowe. Nie mia� na to czasu. Na nic nie mia� czasu. Vert otworzy� oczy. Pierwsze, pomara�czowe s�o�ce, cho� przykryte warstw� sinych chmur, sta�o powy�ej linii horyzontu. Drugie mia�o wzej�� niebawem. Mag spojrza� na gnoma i przytuli� do siebie smuk��, niemal nag� istot�. - To bola�o, prawda? - Jak nic przedtem, ani potem. Przez jaki� czas trwali tak nieruchomo. Cirrus obj�� maga skrzyd�ami. Fale przyboju rozbija�y si� niestrudzenie o ska�y, sosny dalej szepta�y sw� odwieczn�, niezrozumia�� pie��. Wyznanie drzew opieraj�cych si� si�om natury, pogi�tych, kar�owatych i ci�gle trwaj�cych na swoim miejscu. Vert zbli�y� usta do uszu gnoma. - Zimno ci? - Uhm... Cirrus zwin�� skrzyd�a, a mag zdj�� ci�ki, bordowy p�aszcz i narzuci� mu go na ramiona. - Chod�. Zrobi� ci co� dobrego na �niadanie. Na co masz ochot�? Gnom owin�� si� materia�em i spu�ci� wzrok. - Nie b�dziesz si� �mia�? - Nie. - Zr�b mi jajecznic�. Vert wybuchn�� �miechem i otar� �z� z policzka przyjaciela. - Z serem? - Tak - Z mi�skiem te�? - Te�. - I cebulk�? - I zio�ami, i pomidorami, i ... - Dobrze, ju� rozumiem. Zjemy �niadanie, a potem tu znowu si� tu wdrapiemy i poszukamy czego� o wilkach. Czymkolwiek s�. Mam silne przeczucie, �e nie maj� �usek, tylko pi�ra. Gnom udawa� obra�onego, ale u�miechn�� si� lekko. - Mia�e� si� nie �mia�. - Przepraszam. Skrzydlaty odwr�ci� wzrok w stron� pomara�czowego s�o�ca, kt�re w�a�nie wy�oni�o si� zza horyzontu. - Pomo�esz mi? - Tak. Xavier Vertigo Ktynh'a, Tommp - Rova 99/2k