922
Szczegóły |
Tytuł |
922 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
922 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 922 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
922 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
Noelka
Wydawnictwo Akapit Press
��d�1997
Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski
Ma�gorzata Musierowicz
Dla mojej Kochanej Mamy - na Gwiazdk�
24 grudnia 1991
1
Elka by�a zdrowa i mocna, jak orzech.
Orzechowe te� by�y jej oczy - wyraziste, o l�ni�cych bia�kach i
�ywy spojrzeniu, a wspania�e loki w kolorze orzecha otacza�y twarz
o br�zowym kolorycie. Mia�a wypuk�e czo�o, zdradzaj�ce
inteligencj� i up�r, a stanowczy wyraz ust i �mia�o zarysowany
podbr�dek wiele m�wi�y o jej charakterze, twardym i trudnym do
zgryzienia.
W domu czczono j� pod zupe�nie nieodpowiednim imieniem: Kicia.
Albo: Male�ka.
Albo: Skarb.
I tak dalej.
Natomiast w szkole, gdzie dopiero, jak uwa�a�a, by�a sob�, wszyscy
m�wili do niej: Elka - i to w�a�nie jej si� podoba�o. S�dzi�a, �e
lubi, gdy si� j� traktuje rzeczowo i ostro.
By�a te� zdania, �e trzej opiekunowie darz� j� mi�o�ci� zbyt ju�
zaborcz� i �e naprawd� lepiej by si� sta�o, gdyby zar�wno ojciec,
jak dziadek i jego brat, przenie�li swe uczucia na kogo� innego.
Tak si� jej zdawa�o.
Bywa.
2
W Wigili� Bo�ego Narodzenia Elka tkwi�a od rana przy oknie,
godzinami.
By�o to zachowanie dla niej nietypowe.
Zazwyczaj przejawia�a niespo�yt� ruchliwo�� lub te�, bardzo
zm�czona w�asn� niespo�yt� ruchliwo�ci�, pada�a po prostu tam,
gdzie sta�a, usypiaj�c na miejscu.
U dziewczyny energicznej, a nawet wybuchowej, kt�ra �mia� si�
umia�a tylko g�o�no, jad�a bez umiaru, nie p�aka�a z zasady, a z�y
humor roz�adowywa�a krzykiem i tupaniem, takie wystawanie w
bezruchu przy oknie, w milczeniu przerywanym westchnieniami,
stanowi�o objaw wysoce niepokoj�cy.
Przez niskie, �ukowate i szerokie okno kuchenne wida� by�o mokr�
ulic� Krasi�skiego z jej staro�wieckimi domkami o spadzistych
dachach, mokrych wie�yczkach i mokrych balkonikach z kutego �elaza
lub starego drewna. Z balkon�w znika�y - jedna po drugiej - mokre
choinki. W szaror�owej, podniszczonej willi naprzeciwko, w oknie
Bitner�w, zapalono ju� nawet lampki na stoj�cym przy oknie
drzewku.
Deszcz la� jak g�upi.
Ju� od �witu nad dzielnic� Je�yce wisia�a ciemna chmura i
skrapla�a si� rz�si�cie, r�wnomiernie i uparcie. By� mo�e robi�a
to i nad reszt� Poznania, ale tego ju� z kuchennego okna nie by�o
wida�.
Z kuchennego okna by�o wida� sm�tn� pustk�.
Tym sm�tniejsz�, im d�u�ej Elka czeka�a na ch�opaka.
Nie lubi�a czeka�. Nie musia�a, zreszt�, czeka� dot�d na cokolwiek
w swym siedemnastoletnim �yciu. Ojciec, dziadek ibrat dziadka
spe�niali ka�de jej �yczenie, zanim jeszcze zd��y�a je wyrazi�.
Nic wi�c dziwnego, �e Elka by�a niecierpliwa. Podobny system
wychowawczy zrobi�by osob� niecierpliw� nawet z hinduskiego
fakira.
Lecz oto dzieci�stwo przemin�o, nasta�a m�odo�� i �ycie j�o
przesy�a� Elce pierwsze sygna�y, daj�ce powa�nie do my�lenia. Na
przyk�ad o tym, �e bynajmniej nie wszyscy m�czy�ni na �wiecie
darz� j� bezkrytycznym uwielbieniem i sk�onni s� do ulegania jej
woli.
To a� nie do wiary! - pomy�la�a Elka. Prychn�a ze z�o�ci� i zaraz
na szybie przed jej czerwonymi ustami osiad� blady ob�oczek w
kszta�cie serca. - Uch - mrukn�a z jeszcze wi�ksz� z�o�ci� i,
zirytowana, narysowa�a na sercu wykrzyknik - p�katy, okaza�y, z
jadowicie odrobion� kropk�. W wykrzykniku zmie�ci�a si� akurat
jedyna �ywa istota dwuno�na, znajduj�ca si� w tej chwili na ulicy:
s�siad Macio�ka, �ysy, �ylasty nerwus, os�oni�ty damsk� parasolk�.
W kropce natomiast ujrza�a Elka psin� pana Macio�ki, wleczon�
przez niego na czym� w rodzaju postronka. Psina mia�a w oczach
charakterystyczne dla ca�ej rodziny Macio�k�w w�cibstwo.
Przeszli.
Po paru minutach bezruchu spod domu naprzeciwko ruszy� cicho
l�ni�cy mercedes. Jaki� wytworny pan zabiera� dok�d� opatulon� w
d�ugie futro J�zefin� Bitner, t� aktork�.
I zn�w pustka oraz deszcz. Ta natura potrafi by� ohydnie
monotonna.
I wci�� go nie ma!
A powiedzia�, �e wpadnie z rana.
Taki by� cudowny! - arogancki, pe�en dzikiego, beztroskiego
wdzi�ku, obcy i niezwyk�y. Imponuj�cy i fascynuj�cy. Chudy i
niebezpieczny, z takimi wilczymi z�bami. Och. Och. I tak zupe�nie
nie zwraca� na ni� uwagi! Po raz pierwszy w �yciu Elka poczu�a si�
przy kim� a� tak niewa�na. Jakby jej w og�le nie by�o. Musia�a
uruchomi� ca�� sw� energi� i si�� woli, by go sk�oni� do cho�by
jednego uwa�niejszego spojrzenia. Ale niewiele to da�o. Rozmawia�
z ni� tak, jakby musia� si� zni�a� do jej poziomu. M�wi� o filmach
Jarmuscha, a ona w og�le nie wiedzia�a, kto to Jarmusch. I
wspomnia� o Gombrowiczu, kt�rego Elka jeszcze nie czyta�a. Bo�e,
czu�a si� jak idiotka. A on w dodatku mia� takie oczy przenikliwe,
z takimi rz�sami. I takie usta cyniczne, gorzkie. Och.
Nam�wi�a go jakim� cudem na to, �eby j� zabra� na przeja�d�k�
swoim Harleyem. Najpierw spojrza� na ni� jak na rozkapryszone
niemowl�, czyli ze wstr�tem. I po chwili, niespodziewanie (on
wszystko robi� niespodziewanie, z gwa�towno�ci� pantery),
powiedzia�, �e dobrze, ale �e ma ju� zaj�te wszystkie dni z
wyj�tkiem Wigilii. W Wigili� ma mas� czasu, poniewa� jako cz�owiek
dumny i wolny nie przejmuje si� tymi wszystkimi ckliwymi bzdurami
typu makowiec i choinka.
- Wpadn� rano - rzuci� na odchodnym.
No tak. A tu rano ju� min�o. Min�o nieodwo�alnie, i to dawno.
Zegar kuchenny w�a�nie wyda� z siebie rz�enie i zaraz potem
kuku�ka wychrypia�a pi�ciokrotny sygna� d�wi�kowy, co oznacza�o,
�e jest wp� do dwunastej. W tym domu nawet tak prosta akcja, jak
oddanie zegara do naprawy, by�a nie do przeprowadzenia z powodu
r�nicy zda� pomi�dzy trzema m�czyznami, z kt�rych ka�dy mia�
inn� propozycj� i trzyma� si� jej z ca�ym uporem.
- Cholery mo�na dosta�! - warkn�a Elka do�� g�o�no. A to ju� nie
mog�o pozosta� bez echa.
- M�wi�a� co�, Skarbie? - spyta� za jej plecami kochaj�cy g�os
m�ski. Cyryjek.
- Nie! - wrzasn�a Elka, odwracaj�c si� gwa�townie od okna, a�
w�osy pofrun�y za ni� poziomo. Omiot�a spojrzeniem du��,
czy�ciutk� kuchni� z wielkim kredensem, starym sto�em d�bowym oraz
twardymi krzes�ami o ci�kich nogach i niewygodnych oparciach.
Widok tych zawalidrog�w zirytowa� j� jeszcze bardziej ni� zwykle.
Wszystko dzisiaj irytowa�o j� jeszcze bardziej ni� zwykle.
- Ale ja mam wra�enie, �e co� si� sta�o - ci�gn�� powoli kochaj�cy
g�os m�ski.
-Nic si� nie sta�o, nic! Tylko �e ci�gle leje jak g�upie -
burkn�a Elka, odrzucaj�c w�osy z oczu i wbijaj�c r�ce w kieszenie
d�ins�w. (Lubi�a nosi� spodnie i swetry. Sukienek nie cierpia�a.)
- Nie pami�tam, kiedy ostatnio by� �nieg na Gwiazdk�.
- I to ci� tak rozstraja? - docieka� Cyryjek. Naprawd� mia� na
imi� Cyryl i by� stryjecznym dziadkiem Elki. Kiedy by�a ma�a, dla
wygody nazywa�a go stryjkiem, a potem ju� tylko Cyryjkiem, co on
naturalnie zaakceptowa�, jak wszystko, co kiedykolwiek przysz�o
jej do g�owy.
Teraz patrza� na ni� nie�mia�ym, rozkochanym spojrzeniem znad
sto�u pokrytego r�wnymi szeregami pierog�w z kapust�. Od prawie
godziny, to jest od chwili, gdy polukrowa� piernik i ozdobi� go
wdzi�cznymi margerytkami z po��wek migda��w, Cyryjek oddawa� si�
klejeniu pierog�w. Jak ka�d� czynno��, tak i to klejenie wykonywa�
z charakterystycznym dla siebie drobiazgowym zaanga�owaniem.
Czerstwy br�z jego poci�g�ej twarzy o d�ugim nosie, przed�u�onej
l�ni�c� jak mied� �ysin�, odcina� si� od b��kitu koszuli,
os�oni�tej plastykowym fartuszkiem. Fartuszek nic a nic nie
ujmowa� Cyryjkowi jego starokawalerskiej, wymuskanej wytworno�ci.
- Wiesz, Skarbie, nie widz� powod�w do zmartwienia. Co z tego, �e
pada. - Cyryjek podci�gn�� okulary i powr�ci� do pracy. - W ka�dej
sytuacji trzeba doszukiwa� si� plus�w.
- A gdyby� by� dziewczyn�, kt�r� zawiod�a nawet pogoda? Co by�
uzna� za plus sytuacji?
- To, �e jestem dziewczyn� - z prostot� odpar� Cyryjek i docisn��
ow�osionym palcem kraw�d� ciasta.
- �adna przyjemno��! - Elka kopn�a sto�ek, a jej �niada twarz o
mocnym podbr�dku wyrazi�a z�o��. - Wy��cznie stresy i zawody.
- Och, ale na pewno nie wy��cznie - z w�a�ciw� sobie rezerw�
zaoponowa� Cyryjek. Na�o�y� kupk� farszu kapu�cianego na kolejny
kawa�ek ciasta i rzuci� Elce nie�mia�e spojrzenie znad okular�w.
Mia� oczy koloru niezapominajek i tej te� wielko�ci. - Ju� dwa razy
u�y�a� s�owa "zaw�d". Czy kto� sprawi� ci zaw�d?
- Kto mi sprawi� zaw�d?! - fukn�a Elka z oburzeniem. Nie lubi�a
tej jego macierzy�skiej intuicji.
- W�a�nie pytam, kto ci sprawi� zaw�d - potulnie wyja�ni� Cyryjek.
- To nie pytaj o takie dziwne rzeczy, dobrze?! Chwili spokoju w
tym domu, cz�owiek ju� nawet nie mo�e...
- Nie pyskuj, Malutka - z g��bi kuchni nap�yn�� smaczny bas
dziadka Metodego. Odk�d wr�ci�, przemoczony, z miasta, p�ta� si�
dziadek bezczynnie po kuchni, przebrany w stare spodnie i bury
sweter z golfem. Ze swoj� szerok� twarz� i srebrnym zarostem
wygl�da� jak Ernest Hemingway. Co chwila podjada� co� z lod�wki
albo merda� �y�k� w pykaj�cym na ogniu bigosie wigilijnym. Bigos
by�, naturalnie, dzie�em pracowitego i niezawodnego Cyryjka, lecz
�w - jak twierdzi� Metody - nigdy niczego nie umia� porz�dnie
przyprawi�, poniewa� pozbawiony by� w�a�ciwej prawdziwemu
m�czy�nie si�y charakteru. Dlatego Metody, uwa�aj�c si� za osob�
kompletn� i kompetentn�, cichcem wzbogaca� prost� kompozycj�
kapustno - grzybow� to kieliszkiem czerwonego wina, to listkiem
laurowym, to zn�w garstk� suszonych �liwek. Eksperymentuj�c tak i
degustuj�c, zapijaj�c zimnym piwem z puszki, dziadek sp�dza�
naprawd� mi�e, pozbawione ci�aru odpowiedzialno�ci chwile. I on
sam te� wygl�da� nieodpowiedzialnie i mi�o: krzepki sybaryta o
rumianych policzkach, rumianym nochalu i oczkach szelmy. - Wstydu
nie masz - dorzuci� tonem pot�pienia, jednocze�nie zanurzaj�c zn�w
�y�k� w paruj�cym garnku.
- Dwaj starcy szykuj� ci wieczerz�, a ty klniesz jak pijany
marynarz.
- Ja?!... - wrzasn�a Elka wytrzeszczaj�c l�ni�ce oczy. Bardzo
�atwo by�o wyprowadzi� j� z r�wnowagi, co dziadek uwielbia�. Z
najwi�ksz� te� satysfakcj�, po szybkim oblizaniu �y�ki, przerwa�
jej w p� s�owa:
- Ojciec ci� z zasady nie bi�, bo nie ma poj�cia o hodowli
dziewczynek. M�j biedny brat tym bardziej nie ma poj�cia o hodowli
dziewczynek. Ja jeden mam poj�cie o hodowli dziewczynek, ale ja
nie by�em dopuszczany. Rezultat widzimy.
Prawda by�a inna, ale taki drobiazg nigdy nie przeszkadza�
Metodemu Strybie w wyg�aszaniu niepodwa�alnych opinii. Wiedzia�
doskonale, �e zawsze by� zbyt wygodny, by wychowywa� sw� jedyn�
wnuczk�. Lubi�, owszem, z kr�lewsk� szczodrobliwo�ci� przekarmia�
j� czekolad�, lodami i wat� cukrow� na patyku, lubi� prowadza� j�
do cyrku i na karuzel� oraz do teatru lalkowego - w zamian
oczekiwa� jedynie wyraz�w uwielbienia. Je�eli Cyryjkowi
zawdzi�cza�a Elka systematyczno�� i zami�owanie do pracy, to
Metodemu - absolutnie wszystkie rozkosze dzieci�stwa.
Naturalnie, wypowied� Metodego by�a czyst� prowokacj�. Uwielbia�
prowokacje. By� te� niestrudzonym gadu�� i �garzem, a kiedy mu si�
uda�o wyprowadzi� kogo� z r�wnowagi - wybucha� basowym,
uszcz�liwionym chichotem i mia� pyszny humor przez reszt� dnia,
co naturalnie pogr��a�o jego ofiar� w trwa�ej irytacji, tak�e na
reszt� dnia. Ale tym razem Elka sprowokowa� si� nie da�a,
poprzestaj�c tylko na szyderczym parskni�ciu. To Cyryjek si�
nas�pi�, nad��, zacisn�� wargi w gorzko pomarszczon� linijk� i
wzi�� w palce kolejny p�atek ciasta.
M�odszy brat spojrza� na niego beztrosko, przez rami�.
- Dajesz za wiele farszu, m�j ch�opcze - pouczy� go tonem znawcy i
zwierzchnika. - Zn�w ci pop�kaj� w gotowaniu. Jak co roku.
- Jak co ro...?! - Cyryjka zatka�o z oburzenia.
Metody zachichota�.
- Tylko si� nie k���cie w Wigili� - napomnia�a ich Elka.
- Przecie� si� nie k��cimy - odpowiedzieli obaj jednym g�osem i
natychmiast spojrzeli po sobie z uraz�.
Kuku�ka chrz�kn�a, a zegar wyda� z siebie metaliczny j�k.
- Dochodzi po�udnie - og�osi� dziadek, spogl�daj�c na zegarek
r�czny, a nast�pnie por�wnuj�c wynik ogl�dzin z tym, co widnia�o
na tarczy zegara.
Po�udnie!!!
Elka poczu�a, �e na to jedno s�owo �zy �alu, zawodu oraz
upokorzenia d�awi� j� po prostu w gardle. Szybko odwr�ci�a si� od
okna.
- Mniam - rzek� Metody. - Teraz dobre. Cyrylu, musia�em doprawi�
ten tw�j md�y bigos. Dosypa�em pieprzu i nieco curry i dola�em
sosu sojowego. To nie mo�e si� sk�ada� tylko z kapusty i grzyb�w,
m�j ch�opcze.
- Curry i sos sojowy - powt�rzy� z rozpacz� Cyryl. - B�dziemy
mieli kapust� po chi�sku.
- Dola�em te� czerwonego wina, szklaneczk� zaledwie. Zapami�taj
sobie, wino i rodzynki. Aha, Kicia, skocz no jeszcze po gazet�, bo
nie b�dziemy mieli programu na �wi�ta.
- A dlaczego to ja mam skaka� po gazet�? - spyta�a Elka,
prze�ykaj�c �zy �alu, zawodu oraz upokorzenia, co by�o czynno�ci�
niespodziewanie przykr� i denerwuj�c�. - Ja przecie� nie
potrzebuj� gazety.
- Leje - wyja�ni� dziadek majestatycznie i wskaza� na okno gestem
w�adcy. - Je�eli rzeczywi�cie uwa�asz, �e stary cz�owiek powinien
skaka� po deszczu od rana do wieczora w kompletnie przemoczonych
p�butach, to prosz� ci� bardzo, mog� w tej chwili wyj��.
- Wiem, �e mo�esz - zgodzi�a si� Elka. - Wiem te�, �e nie
wyjdziesz.
- I masz racj� - zgodzi� si� z ni� dziadek, kryj�c w srebrnym
zaro�cie szelmowski u�mieszek.
Cyryjek nie wytrzyma� i wstawi� si� za Elk�.
- Dlaczego sam nie kupi�e�, przecie� by�e� w mie�cie?
- Kiedy ja by�em, to jeszcze nie by�o - wyja�ni� Metody. - Och,
naturalnie, rzucam tylko tak� lu�n� propozycj�. Ale c�.
Jestem nudnym starym idealist�...
Cyryjek prychn��.
-... kt�ry najwidoczniej za wiele sobie wyobra�a. Nie id� wi�c.
Nie id�.
- Dobrze, id� - podda�a si� Elka, lecz dziadek jakby nie s�ysza�.
- Naturalnie, jak m�wi�, m�g�bym p�j�� sam, dlaczego nie, ale
przemoczy�em nawet skarpetki - utyskiwa�. - Mo�e bym si� nawet nie
przejmowa� skarpetkami. Ale bol� mnie wszystkie stawy, absolutnie
wszystkie. Mo�e bym si� nawet nie przejmowa� stawami. Ale...
Elka bez s�owa opu�ci�a kuchni�, zgrzytaj�c z�bami wdzia�a botki i
czarny p�aszczyk, zaopatrzy�a si� w parasol i otworzy�a drzwi
wej�ciowe.
Metody wkroczy� za ni� do przedpokoju.
- O, idziesz jednak? - wyrazi� mi�e zaskoczenie. - C�, skoro ju�
idziesz, to b�d� tak dobra i kup mi jeszcze pude�ko cygar.
- A. Wi�c chodzi�o o cygara - powiedzia�a Elka domy�lnie.
- Nie mam drobnych - rzek� dziadek, wr�czaj�c jej wspania�ym
gestem pi��set tysi�cy w jednym banknocie. - Nie zgub, to jedna
trzecia mojej emerytury.
3
Lata mijaj�, ustroje padaj�, zmienia si� w�adza i zmieniaj� si�
obyczaje - a ulica Krasi�skiego nie reaguje na te zmiany zupe�nie.
Mo�e dlatego, �e nie ma tu niechlujnych parkan�w, kt�re mo�na by
okleja� warstwami plakat�w wyborczych "Si�a spokoju", czy "G�osuj
na list� 32". Nie ma tu te� kamienic, kt�rym mo�na by wmontowa� w
parter witryny sklepowe. Nie by�oby, zreszt�, po co. Uliczka jest
ma�o ruchliwa. Dziwaczne domki i wille, urocze pa�acyki,
oddzielone s� od chodnika ogr�dkami. Wycofane, tajemnicze, nie
stroj� do przechodnia zach�caj�cych min. Przeciwnie, mo�e go nawet
odrobin� onie�mielaj�. Tote� w czasie gdy pobliska ulica
D�browskiego (ju� nie Jaros�awa a Henryka) prze�ywa�a paroksyzmy
prywatyzacji, za� dolne partie jej kamienic obrasta�y we wci��
nowe okna wystawowe, sklepy, szyldy, magazyny, reklamy, a nawet
zwierciad�a - przy ulicy Krasi�skiego otynkowano na nowo zaledwie
jeden dom, ten pod dziesi�tk�. W piwnicy pod dw�jk�, tu� przy
naro�niku Roosevelta, powsta� ma�y zak�ad naprawy lod�wek. I tyle.
Nic wi�c dziwnego, �e ulica Krasi�skiego niezmiennie tchnie
atmosfer� tajemnicy.
Zw�aszcza w dni deszczowe.
Naturalnie, dostrzec to mo�na wtedy, gdy cz�owiek jest nastrojony
na wch�anianie atmosfery. Elka, na przyk�ad, nie by�a. Kroczy�a
zamaszy�cie chodnikiem, ukryta pod wielkim parasolem jak krasnal
pod grzybkiem - metafora ta jest o tyle chybiona, �e wyraz jej
twarzy daleki by� od cechuj�cej na og� krasnale poczciwej
�yczliwo�ci.
- A kurcze �e� no - warkn�a Elka, wypadaj�c jak pocisk na szkl�c�
si� deszczem ulic� Roosevelta, a wysoka pani, odziana w d�insy i
��t� peleryn� �eglarsk� wyda�a lekki okrzyk i odskoczy�a zwinnie
w bok, cudem unikaj�c zderzenia.
Elka nawet jej nie dostrzeg�a spod swego parasola. Pomaszerowa�a
dalej poch�oni�ta my�lami, kt�re zapl�ta�y si� jej wok� tematu
g��wnego: "dlaczego nie przyszed�", obrastaj�c w wariacje typu "to
moja wina" lub: "po co mu si� narzuca�am". Rzecz najzupe�niej
zrozumia�a, �e Elka by�a w�ciek�a jak osa.
Co tam osa. Ca�y r�j os.
A tymczasem pani w ��tej pelerynie obejrza�a si� w �lad za t�
zamaszyst� oryginaln� dziewczyn� o zawzi�tej twarzy i wspania�ych
w�osach koloru orzecha. Nie tak cz�sto spotyka si� podobny kolor.
4
Pani w ��tej pelerynie by�a to Gabriela Borejko, kt�ra wraca�a do
domu z ostatnimi przymusowymi zakupami. Musia�a jeszcze i�� po
jajka, mas�o i cukier, bo jej m�odsza siostra Ida w�a�nie sknoci�a
piernik, wlewaj�c do ciasta zamiast s�oiczka p�ynnego miodu -
s�oiczek p�ynnego smalcu, i upiek�a to wszystko z mn�stwem
bakalii. Niestety, smalec by� przyjemnie s�ony i zawiera� sporo
cebulki oraz majeranek, co wysz�o na jaw dos�ownie przed chwil�,
kiedy to specja� Idusi zosta� wydobyty z piekarnika i oszo�omi�
wszystkich sw� nieznan� woni�. Nikt zreszt� nie powiedzia� Idusi
z�ego s�owa, tylko mama uroni�a �z� rozczulenia. B�d� co b�d�,
wiecz�r wigilijny mia� by� ostatnim wieczorem panie�skiego �ycia
Idy Borejko. Po raz kolejny i zapewne ju� ostatni w swym
dwudziestoo�mioletnim �yciu zielonooka Borejk�wna zakocha�a si�
�miertelnie i - rzecz jasna - z wzajemno�ci� (uzyskiwanie
wzajemno�ci by�o jej mocn� stron�). I oczywi�cie - zakocha�a si�
na wieki. Zawsze zakochiwa�a si� na wieki, tylko potem jej to
szybko przechodzi�o. Tym razem jednak�e wszystko wskazywa�o na to,
�e zapowiadany od trzech miesi�cy �lub w ko�cu si� odb�dzie, i to
z fasonem - w pierwsze �wi�to Bo�ego Narodzenia.
Ida by�a w zwi�zku z tym kompletnie nieprzytomna i nale�a�o jednak
trzyma� j� z daleka od ciast.
Gabrysia raz jeszcze spojrza�a za zamaszyst� dziewczyn� pod
parasolem, kt�ra teraz wyda�a si� jej jaka� znajoma. C�, w tej
dzielnicy, zaprojektowanej w pocz�tkach stulecia przez architekt�w
z wyobra�ni�, wszyscy mieszka�cy znali si� przynajmniej z
widzenia. Ale dzieci pojawiaj� si�, wyrastaj�, zmieniaj� si�
niepostrze�enie w m�odzie� i cz�owiek naprawd� nie jest w stanie
skojarzy�, sk�d w�a�ciwie kogo zna i czy na przyk�ad pani,
spotkana w kinie, kt�rej twarz wydaje si� znajoma od zawsze, to
ekspedientka ze sklepu na rogu, czy te� mo�e w�a�cicielka
zaprzyja�nionego pudla.
Gabrysia ruszy�a szybkim krokiem i wkr�tce znalaz�a si� przed
bram� swego domu. By�a to pi�kna, cho� zaniedbana kamienica
secesyjna, pod numerem pi�tym ulicy Roosevelta. Jej bram� otacza�
szeroki stiukowy fryz z malowniczym motywem wst�gi, a kute w
�elazie wielkie drzewo z roz�o�yst� koron� stanowi�o ozdob�
balkon�w pierwszego i drugiego pi�tra. Na parterze, nad mieszcz�c�
si� w suterenie wytw�rni� ko�der, znajdowa�o si� mieszkanie
Borejk�w - zat�oczone ksi��kami, meblami, ro�linami oraz zabawkami
dw�ch pokole� dziewcz�t, a tak�e: rowerami Pyzy i Tygryska,
nartami Natalii, komputerem Idy, zbiorem hobbystycznym Patrycji,
sk�adaj�cym si� z dziewi��dziesi�ciu siedmiu popielniczek, oraz
wieloma innymi niezb�dnymi do �ycia przedmiotami, w�r�d kt�rych,
je�li idzie o brak sta�ej lokalizacji, prym wiod�y zdecydowanie
w�dki ojca Borejko, jak r�wnie� jego ko�owrotki i du�y, zielony
podbierak na ryby. Wszystko to zagraca�o mieszkanie, tworz�c mi�y
rozgardiasz, kt�ry co uprzejmiejsi i �yczliwsi go�cie nazywali
artystycznym. Co prawda po �mierci s�siadki, pani Szczepa�skiej,
Borejkowie uzyskali przydzia� na jej pok�j, nale��cy wszak do
ca�o�ci lokalu na parterze - ale to nie rozwi�zywa�o sprawy. W
pokoju pani Szczepa�skiej zamieszka�a Ida wraz ze swym komputerem
i mas� ksi��ek medycznych, jak r�wnie� szaf� z mn�stwem uroczych
stroj�w, nabywanych za p� darmo w sklepach "Lumpex" lub "Euro -
ciuch". Natalia i Patrycja koegzystowa�y zgodnie w swym dawnym
pokoiku dzieci�cym, rodzice mieli swoj� wy�adowan� ksi��kami
klitk�, a Gabriela z dwiema c�reczkami rezydowa�a w zielonym
pokoju, tym najwi�kszym. W efekcie - nikt w tym domu (poza Idusi�)
nie mia� w�asnego k�ta.
Gabriela pchn�a drzwi bramy, z kt�rych dawno ju� wybito kobaltowe
szybki; zosta�y zast�pione zwyk�ym, grubym szk�em o szlifowanych
kraw�dziach (w kt�rych, niezale�nie od pogody, l�ni�y zawsze
u�amki t�czy). Otrz�sn�a si� z wody i paroma susami pokona�a
schodki. Z sutereny bi� apetyczny zapach. To pani Lewandowska
gotowa�a sw�j przysmak - kapust� z imbirem i �liwkami. Gabrysia
przystan�a, szukaj�c po kieszeniach kluczy, i pomy�la�a
przelotnie o S�awku, najm�odszym z syn�w pa�stwa Lewandowskich.
Jako� w tym roku nie przyjecha� na �wi�ta! By� czas, kiedy wszyscy
si� spodziewali, �e Idusia wyjdzie za niego. Ju� si� przecie�
S�awek o�wiadczy� o jej r�k�, ju� wymienili pier�cionki. Kto by
pomy�la� swoj� drog�, �e Idusia, taki szpetny i zakompleksiony
podlotek, wyro�nie na tak� urodziw� lodo�amaczk� serc! Gabrysia
pokr�ci�a g�ow� z u�miechem, przypominaj�c sobie chude, p�aksiwe,
zbzikowane stworzenie, jakim by�a niegdy� jej siostra. Bujnie
dziewcz� wyros�o, szkoda gada�, cho� zbzikowane jest nadal. Kiedy
da�o kosza S�awkowi, ten, za�amany, wyemigrowa� do Szwecji. Od tej
pory wci�� tam tkwi�, przyje�d�aj�c tylko na �wi�ta do rodzic�w.
Za ka�dym razem przybywa� lepszym samochodem, po czym ustawia� go
z du�� dok�adno�ci� tu� pod oknem Idy.
B��d w ocenie - pomy�la�a Gabrysia, przeszukuj�c kieszenie spodni,
poniewa� w pelerynie kluczy nie by�o. Nie zdarzy�o si� jeszcze, by
ktokolwiek zdo�a� zaimponowa� samochodem kt�rejkolwiek z
Borejk�wien. Zbyt mocno w nich si� zakorzeni�y nauki ojca na temat
minimalizmu �yciowego. Z tego te� wzgl�du doktor Marek Pa�ys,
wybijaj�cy si� neurolog z pierwszym stopniem specjalizacji (lecz
za to bez mieszkania i samochodu), erudyta i mi�o�nik kultury
�aci�skiej, mia� u Idy Borejko murowane szanse. Zw�aszcza gdy
zosta� zaakceptowany przez jej ojca.
Gabrysia znalaz�a wreszcie klucz i wesz�a do pe�nego ksi��ek
przedpokoju, w kt�rym unosi�a si� przedziwna wo� piernika z
majerankiem. Radio w kuchni wzmaga�o dziwny nastr�j, wy�piewuj�c
t�gim basem kol�d� "Cicha noc". Gabrysia od�o�y�a siatk� z
zakupami, zdj�a peleryn� i celnym rzutem umie�ci�a j� na szczycie
prze�adowanego wieszaka na odzie�. Z lustra, wype�nionego dzi�
jakim� dziwnym, zielonkawym �wiat�em, spojrza�a na ni� okr�g�a,
piegowata twarz o br�zowych oczach i ciemnych, stanowczych
brwiach. Pod oczami rysowa�y si� wyra�ne zmarszczki, te od
�miechu. Tych od p�aczu te� by�o troch�, ale jednak du�o, du�o,
du�o mniej.
Przyg�adzi�a jasn�, wilgotn� czupryn�. Z kuchni dobieg� ch�ralny
wybuch �miechu, wi�c czym pr�dzej odwr�ci�a wzrok od lustra i
podesz�a do drzwi kuchennych. Tak, oczywi�cie, znajdowali si� tu
wszyscy, poniewa�, jak to Borejkowie, po prostu musieli by� razem;
a skoro mama zajmowa�a si� wigilijnym barszczem, to tu w�a�nie, w
kuchni, bi�o �r�d�o ciep�a do kt�rego garn�li si� wszyscy.
�r�d�o ciep�a tkwi�o w�a�nie ko�o pieca, pr�buj�c barszczu i
wpatruj�c si� z zastanowieniem w Idusi�. Mama Borejko by�a ma�a i
bardzo szczup�a, siwa i nieco przygarbiona. Natomiast jej c�rka
Ida, bujna pi�kno�� o kocich oczach, wspania�ych nogach oraz
wybitnym biu�cie, upozowa�a si�, romantyczna i jakby obra�ona, na
szerokim parapecie okna. Stamt�d, oblana dziwn� po�wiat�
deszczowego dnia, spogl�da�a t�sknie w dal, jak na zakochan�
przysta�o. Spr�ynki jej rudych lok�w spi�trzone by�y na czubku
g�owy, a piegowaty nos - obficie um�czony. Mia�a na sobie
fartuszek, jak prawdziwa kucharka, a nie jak kto�, kto, op�tany
mi�osnym amokiem, nie umie odr�ni� smalcu od miodu. Ca�kiem te�
nie wygl�da�a jak kto�, kto jutro o szesnastej mia� podej�� do
o�tarza w pobliskim ko�ciele Dominikan�w, wspieraj�c si� na
ramieniu ojca i wlok�c za sob� tren bia�ej jedwabnej sukni oraz
pi�� metr�w wymarzonego tiulowego welonu.
Tata te� nie wygl�da� na ojca panny m�odej. Przygarbiony i
�ysiej�cy, ukrywa� swe ciep�e, br�zowe spojrzenie za grubymi
okularami, a odziany by� w stary sweter i jeszcze starsze kapcie.
Jak zwykle szcz�liwie wyizolowany z og�lnego o�ywienia i gwaru,
ojciec Borejko ton�� w lekturze rozkosznie podniszczonej, grubej
ksi�gi i z �agodnym u�miechem popija� herbat� ze swego kubka z
krasnalkiem.
Natalia i Patrycja - ta pierwsza chuda jak patyk, wielkooka i
nerwowa studentka o imponuj�cym zgryzie, ta druga - s�odki, r�owy
anio�ek tu� przed matur� - kr�ci�y mak przez maszynk� do mi�sa i
rycza�y przy tym ze �miechu, co� sobie cicho opowiadaj�c i
popatruj�c na Id�. By�y starannie ostrzy�one; Ida, w ramach
poprawiania wizerunku rodziny w�asnej w oczach ukochanego -
zafundowa�a im wizyt� u kosmetyczki i u dobrego fryzjera. Rude
loczki Natalii i z�ote Patrycji przyci�te by�y modnie i
rzeczywi�cie uroczo: z wysoko podgolonym karczkiem i mas� w�os�w
tu� nad brwiami. C�reczki Gabrysi - Pyza i Tygrysek - obiera�y z
�upin sparzone migda�y i te� co chwila wybucha�y chichotem,
zwierzaj�c sobie co� na ucho. One r�wnie� kierowa�y co chwila
spojrzenia na bohaterk� jutrzejszego dnia, kt�ra, jakby
nie�wiadoma tego, �e jest obiektem zainteresowania, podziwu, a
pewnie i zazdro�ci wszystkich panien w tym domu - siedzia�a nadal
bez ruchu, raz po raz tylko wznosz�c biust w przeci�g�ym,
nami�tnym westchnieniu.
Jak ja ich wszystkich kocham - pomy�la�a nagle Gabrysia i
zawstydzi�a si� sama przed sob� nag�ych �ez, kt�re nabieg�y jej do
oczu. Cofn�a si� o krok w g��b przedpokoju; nikt i tak nie
zwraca� na ni� uwagi, ale wola�a by� sama w tej chwili
zdradzieckiej s�abo�ci. Gabrysi� cz�sto przepe�nia�o uczucie
mi�o�ci, ale nie lubi�a si� do tego przyznawa�, nawet przed sob�.
Czu�a si� bezpieczniej, kiedy my�la�a o sobie jako o kim�
energicznym, szorstkim i pozbawionym sentyment�w. I wielu ludzi
te� tak o niej my�la�o. A Gabrysia tymczasem potrzebowa�a wci��
jeszcze kogo� do pokochania. Gromadzi�a wok� siebie rodzin�,
przyjaci�, nawet obcych, nawet psy i koty zab��kane na ulicy.
Teraz sta�a w przedpokoju, a serce j� a� bola�o z mi�o�ci, kiedy
tak spogl�da�a w g��b jasnej, zat�oczonej kuchni. A jednocze�nie
nie chcia�o jej opu�ci� uczucie smutku.
Ojciec ma podkr��one oczy - pomy�la�a. I ci�ko oddycha. Trzeba go
zn�w nam�wi� na wizyt� u kardiologa. Mama tak bardzo zmizernia�a
po tej ostatniej ci�kiej grypie - ale, Bogu dzi�ki, ju� czuje si�
dobrze. Kochana. �piewa sobie razem z radiem kol�d�, miesza w
garnku i patrzy na Id� z tak� mi�o�ci�, jakiej - Gabrysia
rozumia�a to doskonale - nigdy by nie okaza�a, wiedz�c, �e kto� j�
obserwuje. Zawsze przecie� musi by� opanowana, sceptyczna i
apodyktyczna.
Gabrysi� zn�w co� �cisn�o za gard�o. No! - skarci�a sam� siebie.
- Co si� ze mn� dzieje?! - to pewnie przez t� kol�d�. Zawsze,
nawet kiedy by�a m�oda i jeszcze szcz�liwa, chcia�o jej si�
p�aka� przy "Lulaj�e, Jezuniu".
�eby si� jako� pocieszy�, Gabrysia przenios�a wzrok na swoje
c�rki. Tak, to pomaga�o. Dzieciaki by�y cudowne. Pyza i Tygrysek,
dwie zupe�nie nadzwyczajne, najwa�niejsze na �wiecie, najbli�sze
istoty. Pyza udowodni�a ju� przez dziesi�� lat swego �ycia, �e w
pe�ni zas�uguje na nadane jej w niemowl�ctwie przezwisko.
Grubiutka jest i rumiana, z policzkami jak jab�uszka, piwne oczy
�wiec� jej spod l�ni�cej miedzianej grzywki. Tygrysek (smarkula
sama tak si� nazwa�a po tym, jak jej Gabrysia po raz pierwszy
przeczyta�a "Kubusia Puchatka"), zamiast obiera� migda�y - cichcem
je wy�era. Leniwe, wdzi�czne, smuk�e stworzonko siedmioletnie o
przewrotnym u�mieszku, ciemnych lokach i stalowych oczach swego
ojca.
Aj! - Zabola�o. Po uk�uciu w sercu Gabrysia pozna�a, �e dotar�a do
w�a�ciwej przyczyny swego smutku. Zmarszczy�a ciemne, stanowcze
brwi i nakaza�a sobie natychmiast przesta� my�le� o tym osobniku.
Janusz Pyziak znik� przecie� z jej �ycia ju� po raz drugi, tym
razem na zawsze. Za��da� rozwodu i wyjecha� do Alzacji, po czym
przepad� na dobre. Nawet go nie zainteresowa� fakt, �e urodzi�a mu
si� druga c�rka. Nigdy nie widzia� Tygryska, no i nie zobaczy. Od
siedmiu lat nie dawa� znaku �ycia. Kto� m�wi�, �e wyjecha� zn�w do
Australii. No i dobrze. Mo�e si� tu wi�cej nie pokazywa�. Nawet na
Wigili�.
Ale to jednak bardzo bola�o. Zw�aszcza w Wigili�. Gabrysia opar�a
czo�o o futryn� drzwi. Chyba si� rozp�acz� - pomy�la�a z
przestrachem.
- No, jak? - szepn�� jej do ucha g�os mamy, a lekka, ciep�a r�ka
obj�a j� mocno w pasie. - B�dziemy si� rozkleja�?
Jakim to sposobem mama znalaz�a si� przy niej w�a�nie wtedy, kiedy
by�a najbardziej potrzebna?
- Ale� sk�d, nigdy! - mrukn�a Gabrysia, w kt�r� natychmiast
wesz�o nowe �ycie i nowa energia. - Rozkleja� to si� b�d� uszka
grzybowe.
- Lecz nie moje - rzek�a mama z naciskiem.
- Na pewno nie, bo to ja je zaraz zrobi�.
- No, to rozumiem. Bo wiesz, mamy op�nienie.
- Jak zwykle, hm? - zakpi�a Gabrysia, odgarniaj�c mamie siwy
kosmyk z czo�a.
- O, ale w tym roku to mo�e mie� powa�ne konsekwencje. Nie mog�
si� skompromitowa�, jako pani domu, przed przysz�� te�ciow� Idy,
no i przed samym Markiem. Jego matka przyje�d�a specjalnie z
Ameryki, �eby nas pozna�...
- No i na �lub syna, oczywi�cie.
- Tak, oczywi�cie. Ale wiesz, jak nas pozna... i oceni... to
jeszcze r�nie mo�e by�. Co b�dzie, je�li nie zd��� ze wszystkim
przed pierwsz� gwiazdk�?
- Marek Pa�ys nie zwraca najmniejszej uwagi na gwiazdki - odpar�a
ze �miechem Gabrysia. - Nie wiem, czy on nawet zauwa�y, co jest na
stole. Jest tak ci�ko zakochany, �e b�dzie non stop ton�� w
oczach Idusi.
- Nie, moje biedne dziecko - poprawi�a mama. - Ty wci�� jeszcze
nie wiesz nic o ludziach. Marek b�dzie przez ca�y czas gada� z
tat�.
- Po �acinie. Masz racj�, to jest przecie� regu�a, je�li chodzi o
wszystkich naszych absztyfikant�w.
Mama zerkn�a szybko na Gabrysi� i zmieni�a zr�cznie temat, by
odci�gn�� jej my�li od absztyfikanta sprzed lat, Pyziaka,
gadaj�cego z tat� na tematy antyczne.
- Och! - krzykn�a.
- Co si� sta�o? - spyta�a oczywi�cie Gabrysia.
- Co roku zapominam wyj�� karpia z zamra�alnika, �eby si� na czas
rozmrozi�. Gabu�, to si� nie uda, to si� na pewno nie uda.
- Och!!! - kolejny okrzyk rozdar� powietrze. To romantycznie
zadumana do niedawna Ida zerwa�a si� z parapetu na r�wne nogi i -
purpurowa po korzonki w�os�w, z trudem �api�c powietrze,
wytrzeszczonymi oczami wpatrywa�a si� w swych najbli�szych.
- Co si� sta�o? - przerazili si� wszyscy. Tylko ojciec, przywyk�y
do ignorowania mocniejszych nawet scen, nie da� si� wytr�ci� z
lektury i dalej czyta�, u�miechaj�c si� �agodnie.
- Co� koszmarnego, upiornego - wyj�cza�a Ida i zacz�a drobi� w
miejscu, a potem pobieg�a truchtem w k�eczko, jednocze�nie rw�c
w�osy z g�owy.
Rodzina wpatrywa�a si� w ni� z os�upieniem.
- Ida! - powiedzia�a wreszcie mama stanowczo, podchodz�c bli�ej i
�api�c sw� doros�� c�rk�, doktora medycyny, za ko�cisty �okie�. -
Co si� sta�o? M�w albo ci dam w ty�ek.
Na ten tradycyjny apel Ida przystan�a, spojrza�a na mam�, jakby
j� widzia�a po raz pierwszy w �yciu, a� wreszcie - uprzytomniwszy
sobie, kto przed ni� stoi - z j�kiem rozpaczy pad�a na pier�
matczyn�.
- Oooo - oo! - zawy�a. - Nie wyjd� za m��!
- Jak to: nie? - ockn�� si� niespodziewanie ojciec Borejko,
odrywaj�c wzrok od ksi��ki. - Przecie� obieca�a�!
- �lubu nie b�dzie! - trysn�a �zami Ida. - Mamo, tato! Ja
zapomnia�am kupi� buty!
5
Elka nie dosta�a ju� gazety w �adnym z okolicznych kiosk�w, wi�c
szybkim krokiem (zawsze chodzi�a szybko, cho�by jej si� nawet nie
spieszy�o), ruszy�a w stron� przej�cia podziemnego pod Rondem
Kopernika. Na marmurowych �cianach tej podupad�ej inwestycji z
gierkowskiego okresu PRL - u widnia�y obecnie aerozolowe napisy
pot�piaj�ce skin�w, stare plakaty wyborcze powiewaj�ce
wystrz�pionymi rogami, reklamowe ulotki wr�ek i sekt oraz kurs�w
business English, szko�y wdzi�ku i kszta�towania osobowo�ci,
tudzie� oderwane od �wiata polityki, reklamy i nawet metafizyki
obwieszczenia typu "Kocham Marzenke". Tam, gdzie zawsze by�a
�ciana z litego marmuru, teraz objawi�y si� jakie� dalekie
korytarze prowadz�ce w g��b ziemi, a wype�nione blaskiem butik�w i
kantor�w wymiany walut. Przed wej�ciem do kantoru siedzieli wprost
na ziemi bardzo zabrudzeni rumu�scy �ebracy, trzymaj�c przed sob�
tekturki, zagryzmolone kopiowym o��wkiem lub d�ugopisem. Jaka�
m�oda cyga�ska matka, siedz�c pod �cian�, karmi�a piersi�
czarnow�ose niemowl�, owini�te w szmaty. Opodal czy�ciutko odziani
Wietnamczycy o wygl�dzie pilnych student�w rozprowadzali bluzeczki
batystowe, m�skie wiatr�wki z popeliny i r�cznie haftowane
aksamitne pantofle domowe. �ycie handlowe kwit�o. Obok
Wietnamczyk�w sta�y dwie zaradne obywatelki by�ego ZSRR, ratuj�c
swe bud�ety sprzeda�� gumek do podwi�zek, kretonowych kapelusik�w
przeciws�onecznych, olejku do opalania oraz matrioszek z twarz�
Gorbaczowa. Siwy staruszek w palcie z futrzanym, wylenia�ym
ko�nierzem gra� na fleciku "My, pierwsza brygada". W czapce,
le��cej przed nim na roz�o�onej r�wno gazecie, widnia�a kupka
tysi�cz�ot�wek.
Tu� przy witrynie kiosku "Ruchu", obok punktu ksero, pod �cian�,
sta� r�wny szereg udanych olejnych pejza�yk�w z rozwichrzonymi
chmurami, polami �ubinu i bujn� traw�, a sprzedaj�ca obrazy
dziwaczna starsza pani siedzia�a sobie wygodnie na w�dkarskim
krzese�ku sk�adanym. Czyta�a ksi��k�. Elka z przyzwyczajenia
zerkn�a na ok�adk�. "Kobieta w czasach katedr"! O rany.
Zatrzyma�a si� na moment i spojrza�a uwa�niej. Starsza pani mia�a
na g�owie filcowy kapelusik, a na inteligentnej, szczup�ej twarzy
z ironicznie uniesion� jedn� brwi� - rozbawiony, z�o�liwy
p�u�miech.
W tym w�a�nie kiosku Elka dosta�a wreszcie gazet�. Kupi�a jeszcze
cygara, baterie do walkmana oraz ca�� paczk� chusteczek
ligninowych, zamierza�a bowiem wyp�aka� si� porz�dnie tu� po
przyj�ciu do domu. Zap�aci�a dziadkowym banknotem, wzi�a reszt� i
wcisn�a cztery setki wraz z drobnymi do portfelika. Potem
spakowa�a zakupy i wysz�a.
Od razu zauwa�y�a, �e czytelniczce w kapelusiku trafi� si� klient.
- Masz co� z jeleniem, kochana? - pyta�, trzymaj�c obrazek przed
nosem i dotykaj�c go palcem, jakby chcia� wyd�uba� wyt�sknionego
rogacza zza pnia namalowanej brz�zki.
Elka spojrza�a na min� wielbicielki czas�w katedr. Ta za� zerkn�a
na Elk�. Szybki, porozumiewawczy u�mieszek po��czy� je na moment.
Elka odesz�a zaraz, zastanawiaj�c si� z pewnym zdziwieniem,
dlaczego w�a�ciwie si� u�miechn�a. Dziwne. Nigdy by nie
przypuszcza�a, �e po��czy j� duchowa wi� z... no, c�. Z
�ebraczk�.
6
Wszystkie cztery panienki pok�ad�y si� na stole i p�aka�y ze
�miechu. Mama i Gabrysia krztusi�y si� i rechota�y na przemian.
Jeden tylko ojciec Borejko (kt�ry zn�w zdo�a� by� zapa�� w otch�a�
lektury, zapominaj�c o przyczynie wzburzenia niedosz�ej panny
m�odej) potoczy� teraz nieprzytomnym spojrzeniem po twarzach
siedmiu swoich ukochanych kobiet, a nast�pnie, odebrawszy og�lne
wra�enie radosnego szczebiotu i rozgardiaszu, rzek�, uspokojony:
- Lubi� Gwiazdk�. - I powr�ci� do czytania.
Ida produkowa�a urywane szlochy na matczynym �onie, co faktycznie
wygl�da�o, jakby rozsadza� j� �miech. Reakcja ojca by�a wi�c
poniek�d usprawiedliwiona.
- S�uchaj, Idu�, jak to mo�liwe? - wykrztusi�a wreszcie mama,
ocieraj�c oczy. - Przecie� razem wybiera�y�my te bia�e cz�enka z
kokardk�, te hiszpa�skie. P�aci�a� przy mnie!
- Taaak - wyszlocha�a Ida, podnosz�c czerwon�, zalan� �zami
twarz. - Ale potem stwierdzi�am, �e w jednym pantofelku jest
malutkie rozdarcie przy szwie. Wi�c posz�am do tego butiku i
chcia�am wymieni�... Ale ju� nie by�o mojego numeru. Oddali mi
fors� i kazali przyj�� nazajutrz, a ja... - Ida rykn�a na nowo. -
A ja zapomnia�am!
- Oto, jak si� m�ci perfekcjonizm - powiedzia�a z satysfakcj�
Natalia, znana z wyj�tkowego niechlujstwa, a wr�cz abnegacji.
- E, zdarza si� - poklepa�a siostr� Gabrysia. - Nie rycz. To tylko
przed�lubne zdenerwowanie.
- Idu�, uspok�j si�, umyj, i nie r�b tragedii. Nie posz�a� po
pantofle wczoraj, to p�jdziesz dzi�. Zdejmij ten fartuch,
otrz��nij m�k� ze swych sanda��w i su� do butiku.
- Aaaa! - wybuchn�a Ida nowym �kaniem. - Nie mog�! Nie mog�! Ten
butik jest dzi� zamkni�ty!
Teraz �miech usta�.
- O! - powiedzia�a mama z zastanowieniem. Pyza i Tygrysek zagapi�y
si� na ciotk� ze wsp�czuciem. Natalia i Patrycja spowa�nia�y.
Problem rzeczywi�cie zaczyna� si� rysowa�. Ca�y k�opot polega� na
tym, �e Idusia mia�a n�k� numer czterdzie�ci jeden, w dodatku
artystycznie w�sk� i o wysokim podbiciu. Niewiele dotychczas uda�o
si� jej kupi� �adnych pantofli. Kiedy ju� trafi�a gdzie� cudem na
rozmiar tak du�y, pantofel by� na og� za szeroki i k�apa� na jej
rasowej stopie. Kiedy za� znajdowa�a jaki� model w�ski, mia� on
najcz�ciej bardzo wysok� szpilk�. Tymczasem Idusia, kt�ra
mierzy�a metr siedemdziesi�t, starannie unika�a wysokich obcas�w.
Hiszpa�skie cz�enka z kokardk�, na kt�re zrz�dzeniem losu
natkn�a si� w butiku przy Rynku Je�yckim, cechowa�y si�, pr�cz
horrendalnej ceny (p� miliona) jeszcze i tym, �e mia�y obcasik
zgrabny i niewysoki.
Ida, blada jak twar�g, spojrza�a g��boko w oczy swej matki i
wyczyta�a w nich ca�kowite zrozumienie.
- Ile te� mierzy sobie Marek Pa�ys? - spyta�a mama cicho, kr�tko i
zwi�le.
- Metr sze��dziesi�t osiem - udzieli�a Idusia r�wnie kr�tkiej
zwi�z�ej odpowiedzi.
- Oj - j�kn�a mama.
Sytuacja by�a przera�liwie jasna.
Bez hiszpa�skich cz�enek na niewysokim obcasiku mog�o doj�� do
nie lada dramatu.
- S�uchaj no - ockn�a si� mama. - Nie upadajmy na duchu. Jest
wp� do pierwszej. Sklepy s� dzi� czynne do czwartej.
- Niekt�re - u�ci�li�a Ida dr��cym g�osem.
- Tak czy inaczej, nie poddawaj si�. Dziewczyny, le�cie z ni�.
Wyznaczcie sobie strefy poszukiwa�. Jedna niech biegnie w
G�ogowsk�, druga do �r�dmie�cia, trzecia w Garbary, i tak dalej.
Jakie� buty na pewno si� kupi.
- Ale nie w moim rozmiarze - j�kn�a Ida beznadziejnie. Ona zna�a
problem od lat. Nawet pojawienie si� wolnego rynku i zacz�tk�w
kapitalizmu nie zmieni�o sytuacji, je�li chodzi o dostatek
pantofli damskich numer czterdzie�ci jeden.
- Ignacy! - zakrzykn�a mama gor�czkowo.
Ojciec podni�s� m�tny wzrok znad ksi��ki.
- Przecie� ci m�wi�em - rzek� tonem koniecznego wyja�nienia - �e
grecka antystrofa ma w sobie t� w�a�nie melodi�, kt�r� kocham.
- Ignacy!!!
- S�ucham ci�, Milu, serce moje - u�miechn�� si� do swych
wspomnie� ojciec i zatrzepota� rz�sami.
- Usi�dziesz przy telefonie - dysponowa�a mama. - We�miesz ksi��k�
telefoniczn� i b�dziesz dzwoni� po sklepach obuwniczych.
- Ja? - zdziwi� si� ojciec. - Ale dlaczego przypuszczasz, �e
m�g�bym robi� podobnie dziwne i g�upie rzeczy?
- Ignasiu, nie czas na wyja�nienia. Prosz�, �eby� zadzwoni� do
wszystkich sklep�w obuwniczych po kolei, pytaj�c, czy maj� tam
bia�e pantofle damskie numer czterdzie�ci jeden. Bene? (Dobrze?)
-Nihil obstat (Nic nie stoi na przeszkodzie), Milu - da� si� z�apa�
na �acin� ojciec. - Chcia�bym mo�e jednak najpierw zrozumie� sens
podobnego dzia�ania.
- Nie musisz. Ty tylko dzwo�, dobrze?
Ojciec przyjrza� si� mamie z zastanowieniem. Jaka� my�l z wolna
torowa�a sobie drog� w jego g�owie, zapchanej greckimi
antystrofami i melan�em czu�ych wspomnie� oraz krajobraz�w
m�odo�ci.
- Dlaczego nagle potrzebujesz takich du�ych pantofli? - spyta�
g�sto mrugaj�c.
- Ida potrzebuje!!! Do �lubu!!! I nigdzie nie ma tego numeru! -
udzieli�a mu wyja�nienia �ona.
- Jakiego numeru? - chcia� wiedzie� ojciec.
- Czterdzie�ci jeden - powiedzia�a mama g�osem jak brzytwa.
- Ale�, na Jowisza, Ja nosz� numer czterdzie�ci jeden! - oznajmi�
ojciec Borejko z min� cz�owieka, kt�ry znalaz� spos�b na
likwidacj� powszedniej udr�ki.
- Yyyyyy! - zawy�a Ida, bij�c si� w g�ow� pi�ciami.
W przedpokoju, tworz�c nerwowy tumult, potr�caj�c si� i depcz�c
sobie nawzajem po palcach, ubiera�y si� Natalia, Patrycja i
Gabrysia.
- Ida, pr�dzej! - pokrzykiwa�y.
- Zdaje mi si�, �e nie mamy ksi��ki telefonicznej - rzek� ojciec
Borejko flegmatycznie, lecz tonem obronnym. - W ka�dym razie Ja
jej nie widz�. Nemo tenetur ad impossibile.(Nikt nie mo�e by�
zmuszony do rzeczy niemo�liwych)
- O! - rzek�a na to wszystko Pyzunia, wygl�daj�c przez okno. -
Volvo. Przyjecha� w�a�nie S�awek Lewandowski. Ojejku!!!
Patrzcie!!! Z dziewczyn�!!!
7
Metody Stryba sko�czy� z bigosem i wy��czy� gaz. Potem �ykn�� po
raz ostatni piwa, zmia�d�y� puszk� jedn� r�k� i spojrza�
wyzywaj�co na brata, kt�ry w�a�nie finiszowa� z pierogami.
Cyryl, wyczuwaj�c jego spojrzenie, opu�ci� oczy i zacisn�� usta.
Od czasu wybor�w prezydenckich bracia �yli w stanie trwa�ej
niezgody, spowodowanej zasadniczymi r�nicami zda� na temat
kandydat�w do tego urz�du. Jednak�e konflikt mi�dzy nimi nie mia�
wy��cznie charakteru politycznego i nie trwa� bynajmniej od tak
niedawna. W gruncie rzeczy k��cili si� przez ca�e �ycie.
Cyryl, starszy brat, musia� opiekowa� si� niefrasobliwym Metodym
od chwili jego narodzin. Jako jego opiekun by� te� zmuszony
nieustannie co� mu wybacza�. Wybaczy� nawet fakt, �e m�odszy brat
odbija� mu wszystkie bardziej interesuj�ce panienki, a z jedn� z
nich, Helen�, nawet si� o�eni� i sp�odzi� syna Grzegorza.
Ale wybaczy� - nie znaczy zapomnie�.
Utajona rywalizacja trwa�a mi�dzy bra�mi jeszcze i teraz, gdy nie
by�o ju� ciekawszych obiekt�w sporu. A od dnia urodzin Elki,
kt�rej matka zmar�a wkr�tce, pozostawiaj�c biedne, bezbronne
male�stwo na �asce okrutnego losu, rywalizacja o uczucia
dziewczynki sta�a si� najsilniejszym motorem ich dzia�a�.
Rywalizowali te� dawniej o uczucia Grzesia, syna Metodego i
Heleny. Ale ten ch�opak by� naprawd� beznadziejny: w og�le nie
chcia� uchodzi� za bezbronn� sierotk� i wymyka� si� wp�ywom ojca i
stryja. Wiecznie czym� zaj�ty, zalatany, nie dawa� si� te�
wci�gn�� do �adnej soczystej k��tni. Tote� wkr�tce bracia
zaniechali stara� i zostawili Grzegorza samemu sobie. Uczy� si�
pilnie, wi�c nie sprawia� k�opot�w, prawie w og�le go nie by�o
wida�. Prowadzi� ascetyczny tryb �ycia i wydawa� si� ca�kowicie
zaabsorbowany prac� naukow�.
Metody zbli�y� si� do drzwi kuchennych.
- Choinka - rzuci� Cyryl w przestrze�.
- Co: choinka? - zje�y� si� natychmiast Metody.
- Trzeba osadzi�.
- To osad�.
- Ja?! - wybuchn�� Cyryl. - A kto gotuje i piecze od rana?!
- Ano, ty, ty - Metody przeci�gn�� si�, a� mu chrupn�y barki, po
czym poklepa� si� po brzuchu, powoduj�c rezonans, jak by uderza� w
b�ben. - Dopiero teraz ten bigos jest jadalny - rzuci� od
niechcenia.
- Ja go nie rusz� - oznajmi� Cyryl, patrz�c w st�.
- B�dziesz jad�, a� mi�o - rzuci� Metody prowokuj�co, ale nie
zd��y� nacieszy� si� reakcj� Cyryjka, bo u drzwi wej�ciowych
zagra� ten idiotyczny dzwonek.
Elka kupi�a go niedawno i kaza�a ojcu zamontowa� ca�e urz�dzenie.
Kiedy Metody us�ysza� je po raz pierwszy, mia� uczucie, �e na
miejscu trafi go szlag. Zamiast tradycyjnego, mi�ego dla ucha
terkotania lub przynajmniej gongowego dzwonienia, nowa aparatura
wydawa�a z siebie seri� melodyjek elektronicznych, p�askich i
monotonnych w tonacji, w o�miu idiotycznych wariantach. Teraz
rozbrzmiewa� przeb�j z filmu "Most na rzece Kwai".
A najbardziej irytuj�cy by� fakt, �e Metody nie m�g� skrytykowa�
nowego dzwonka, poniewa� natychmiast skrytykowa� go Cyryl. C�
Metodemu w tej sytuacji pozostawa�o? - zmilcza�. Ale za ka�dym
sygna�em czu�, jak co� w nim kipi.
Sapi�c, ruszy� do drzwi. Kiedy do nich dotar�, dzwonek wygrywa�
ju� "Yesterday". Dziadek, kt�ry obwinia� Beatles�w o wprowadzenie
mody na narkotyki i zniewie�cia�o��, poczerwienia� ze z�o�ci i
szarpn�� za klamk�.
Drzwi otwar�y si� z takim rozmachem, �e a� powietrze gwizdn�o.
Po lewej ich stronie, oparty o �cian� ko�o dzwonka, sta�
m�odzieniec w czarnych okularach, zakrywaj�cych szczelnie
oczodo�y, ubrany w sk�rzane czarne spodnie i tak�� kurtk� oraz w
wysokie buty nabijane �wiekami.
- Cze�� - rzek� ponuro m�odzieniec. Ujrzawszy posta� dostojnego
starca, przejawi� cie� zaskoczenia. - Znaczy, przepraszam.
My�la�em, �e to Elka. Znaczy, dzie� dobry!
- Znaczy, witam - rzek�, bulgoc�c wewn�trznie, dziadek Metody,
kt�rego do g��bi wzburzy�o przypuszczenie, �e podobna posta�
mo�e mie� cokolwiek wsp�lnego z jego ukochan� wnuczk�. Przyjrza�
si� uwa�nie w�osom m�odego cz�owieka. O ile m�g� wierzy� w�asnym
oczom w tym p�mroku - w�osy te by�y jakiego� dziwnego koloru.
- Jest Elka? - spyta� mrocznie m�odzian, po czym poderwa� si�
jednym ruchem cia�a, jak czarna pantera, wykona� b�yskawiczny
p�obr�t i stan�� na wprost Metodego, opieraj�c si� barkiem o
futryn�. - Mieli�my w planie ma�� rundk� - dorzuci�.
Dziadek mia� t� s�abo��, �e lubi� widzie� twarz swego rozm�wcy, a
tu nie by�o nic wida� pod tymi bandyckimi okularami.
- Mieli�cie w planie rundk�? - powt�rzy� drwi�co. - To ciekawe. Bo
my mamy w planie wiecz�r wigilijny.
- Mia�em by� wcze�niej, ale mi motor nawali�. Hamulce - wyja�ni�
ch�opak, opieraj�c czo�o na przedramieniu, a d�o� na futrynie
drzwi. D�o� ta obleczona by�a w czarn� sk�rzan� r�kawiczk� bez
palc�w. Paznokcie mia� m�odzieniec obwiedzione czarnymi
p�ksi�ycami, a palce powalane smarem.
- Czy ta rundka mia�aby si� odby� na motorze? - spyta� dziadek z
wrogim niedowierzaniem.
- Tak. Mam Harleya - Davidsona - pochwali� si� m�ody cz�owiek z
min� tak�, jakby naprawd� s�dzi�, �e zaimponowa� Metodemu.
Drzwi na dole otwar�y si�, wpuszczaj�c nieco wi�cej �wiat�a
dziennego. Dziadek Metody zauwa�y�, �e w�osy go�cia s�
rzeczywi�cie karminowe.
Dozna� wstrz�su.
Jego skarb, jego Kicia, na starym motorze o niesprawnych
hamulcach, w deszcz, i z t� tu... subkultur� m�odzie�ow� za
sterem!
- Elka nie pojedzie! - rzuci� kr�tko.
- To nie - mrukn�a oboj�tnie subkultura m�odzie�owa. - Znaczy,
nie pojedzie. C�, no to nie.
- Nie - upewni� go dziadek z moc�.
- To pan powie, �e by� Baltona.
- Powiem - obieca� dziadek. - Powiem, panie Baltona.
- To zdrowych i weso�ych, czy jak tam.
- I nawzajem, i nawzajem. Pan Baltona rzuci� si� raptem w d� po
pi�ciu schodkach i wypad� na zewn�trz, omal nie rozdeptuj�c
wchodz�cemu panu Macio�ce jego psiny.
- Cholera, panie - rzek� z podziwem pan Macio�ka i cmokn��,
wychylaj�c si� przez drzwi na dw�r, by zaobserwowa�, jak Baltona
dosiada swego Harleya, oczywi�cie czarnego. Pot�ny ryk motoru
pozbawionego t�umika wprawi� psin� w dygot, za� jej pan pokr�ci�
�ys� g��wk� i domkn�� wypaczone drzwi wej�ciowe. - Ka�dy dzi�
zak�ada domofon - zwr�ci� si� swym p�askim g�osem do s�siada. -
Mo�na by si� zrzuci�, co pan m�wi? Mo�e by by�o ciut bezpieczniej.
Teraz pe�no elementu luzem lata, cz�owiek nie zna dnia ani
godziny.
- Jak pan za�o�y domofon, te� pan nie b�dzie zna� - rzek� bez
ogr�dek Metody Stryba, kt�remu humor pogarsza� si� z minuty na
minut�.
- Czego?
- Dnia ani godziny - wyja�ni� ponuro Metody.
Pan Macio�ka a� usta rozdziawi�.
- Zdrowych i weso�ych - powiedzia� mu Metody stanowczo i skry� si�
za drzwiami, zdobnymi w skromny witra�yk z mro�onego szk�a, w
kt�rym dalekie �wiat�o dzienne narysowa�o w�a�nie kilka drobnych,
r�owawych kr�g�w.
8
Pyza i Tygrysek ukry�y si� w pokoju Idy.
Za �ycia poprzedniej lokatorki wchodzi�o si� do tego pokoju ze
wsp�lnego korytarzyka. Teraz Borejkowie przywr�cili wszystko do
poprzedniego stanu, burz�c prowizoryczn� �ciank� z dykty i
powi�kszaj�c w ten spos�b w�asny przedpok�j o dobrych kilka metr�w
kwadratowych, kt�re mo�na by�o natychmiast zapcha� ksi��kami. Tak
wi�c pok�j Idy zosta� w��czony w ca�o�� mieszkania, nie trac�c
jednak pewnej mi�ej odr�bno�ci i kusz�cego wyobcowania.
Pyza i Tygrysek potrzebowa�y w�a�nie takiego schronienia. Musia�y
bowiem pilnie zapakowa� prezenty.
W rodzinie panowa� zwyczaj, �e na Gwiazdk� ka�dy musi dosta�
prezent, i to od ka�dego, cho�by to by�a tylko wycinanka lub
wierszyk. A poniewa� w praktyce zasada ta rozkwita�a ga��zkami
inicjatyw i poryw�w serca, co roku bywa�o tak, �e ka�dy od ka�dego
otrzymywa� co najmniej kilka prezent�w, najcz�ciej r�cznej
roboty. Pod choink� sprawia�o to wra�enie szale�czej zaiste
obfito�ci i bizantyjskiego przepychu.
Pyza i Tygrysek od miesi�ca a� do ostatniej niemal chwili
zajmowa�y si� tajemn� produkcj� tak zajadle, �e nie starczy�o im
ju� czasu na ozdobne zapakowanie dar�w.
Teraz w�adowa�y si� z pe�nym pud�em kartonowym do pokoju ciotki i
wywali�y zawarto�� na dywanik, pozszywany w stylu patchworkowym z
r�nych �atek.
- Ufff - sapn�a Pyza. - Ale du�o tego, co?
Deszcz b�bni� o parapety i sp�ywa� po szybach wartkimi
strumyczkami, z kt�rych ka�dy toczy� w sobie kropelk� �wiat�a. W
pokoju ciotki zrobi�o si� nieco mroczno, wi�c Pyza si�gn�a do
przycisku rozkosznej lampy z bia�ym kloszem w kszta�cie lilii,
osadzonym na wdzi�cznie wygi�tej mosi�nej �odydze. Niewidoczna
�ar�wka rozjarzy�a si� wewn�trz szklanego kwiatu, zamigota�y
blaszane z�ote rybki, zwisaj�ce z ruchomego drucianego k�ka pod
sufitem.
W oczach Tygryska odbi�y si� z�ote iskierki.
Ciotka Ida sama sobie urz�dzi�a to wn�trze, prawie za darmo, z
u�yciem tylko fantazji i farby. Obie dziewczynki uwielbia�y ten
pok�j. Wsz�dzie tu by�o wida� mleczny odcie� fioletu, w r�nych
tylko nat�eniach koloru. R�owawe tapety pokryte by�y wzorem w
bukieciki kremowych r�, pod�og� z desek polakierowano na kolor
fio�kowy. Sta�y tu bia�e wiklinowe foteliki, fioletowy stolik na
jednej nodze i �elazne ��ko o ozdobnym wezg�owiu, polakierowane
na kolor �ososiowy. Stara trzydrzwiowa szafa z lat pi��dziesi�tych
r�wnie� poci�gni�ta zosta�a mlecznor�owym lakierem. Pod oknem, na
d�ugim fioletowym blacie sta� komputer Atari z przyleg�o�ciami,
pod blatem ci�gn�y si� p�ki pe�ne ksi��ek.
Teraz jednak, po zapaleniu lampy, z ca�ego wn�trza wida� by�o
g��wnie wspania�� sukni� �lubn�, kt�ra l�ni�a biel� na wieszaku
stoj�cym po�rodku pokoju. Obie dziewczynki zagapi�y