922

Szczegóły
Tytuł 922
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

922 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 922 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

922 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ma�gorzata Musierowicz Noelka Wydawnictwo Akapit Press ��d�1997 Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski Ma�gorzata Musierowicz Dla mojej Kochanej Mamy - na Gwiazdk� 24 grudnia 1991 1 Elka by�a zdrowa i mocna, jak orzech. Orzechowe te� by�y jej oczy - wyraziste, o l�ni�cych bia�kach i �ywy spojrzeniu, a wspania�e loki w kolorze orzecha otacza�y twarz o br�zowym kolorycie. Mia�a wypuk�e czo�o, zdradzaj�ce inteligencj� i up�r, a stanowczy wyraz ust i �mia�o zarysowany podbr�dek wiele m�wi�y o jej charakterze, twardym i trudnym do zgryzienia. W domu czczono j� pod zupe�nie nieodpowiednim imieniem: Kicia. Albo: Male�ka. Albo: Skarb. I tak dalej. Natomiast w szkole, gdzie dopiero, jak uwa�a�a, by�a sob�, wszyscy m�wili do niej: Elka - i to w�a�nie jej si� podoba�o. S�dzi�a, �e lubi, gdy si� j� traktuje rzeczowo i ostro. By�a te� zdania, �e trzej opiekunowie darz� j� mi�o�ci� zbyt ju� zaborcz� i �e naprawd� lepiej by si� sta�o, gdyby zar�wno ojciec, jak dziadek i jego brat, przenie�li swe uczucia na kogo� innego. Tak si� jej zdawa�o. Bywa. 2 W Wigili� Bo�ego Narodzenia Elka tkwi�a od rana przy oknie, godzinami. By�o to zachowanie dla niej nietypowe. Zazwyczaj przejawia�a niespo�yt� ruchliwo�� lub te�, bardzo zm�czona w�asn� niespo�yt� ruchliwo�ci�, pada�a po prostu tam, gdzie sta�a, usypiaj�c na miejscu. U dziewczyny energicznej, a nawet wybuchowej, kt�ra �mia� si� umia�a tylko g�o�no, jad�a bez umiaru, nie p�aka�a z zasady, a z�y humor roz�adowywa�a krzykiem i tupaniem, takie wystawanie w bezruchu przy oknie, w milczeniu przerywanym westchnieniami, stanowi�o objaw wysoce niepokoj�cy. Przez niskie, �ukowate i szerokie okno kuchenne wida� by�o mokr� ulic� Krasi�skiego z jej staro�wieckimi domkami o spadzistych dachach, mokrych wie�yczkach i mokrych balkonikach z kutego �elaza lub starego drewna. Z balkon�w znika�y - jedna po drugiej - mokre choinki. W szaror�owej, podniszczonej willi naprzeciwko, w oknie Bitner�w, zapalono ju� nawet lampki na stoj�cym przy oknie drzewku. Deszcz la� jak g�upi. Ju� od �witu nad dzielnic� Je�yce wisia�a ciemna chmura i skrapla�a si� rz�si�cie, r�wnomiernie i uparcie. By� mo�e robi�a to i nad reszt� Poznania, ale tego ju� z kuchennego okna nie by�o wida�. Z kuchennego okna by�o wida� sm�tn� pustk�. Tym sm�tniejsz�, im d�u�ej Elka czeka�a na ch�opaka. Nie lubi�a czeka�. Nie musia�a, zreszt�, czeka� dot�d na cokolwiek w swym siedemnastoletnim �yciu. Ojciec, dziadek ibrat dziadka spe�niali ka�de jej �yczenie, zanim jeszcze zd��y�a je wyrazi�. Nic wi�c dziwnego, �e Elka by�a niecierpliwa. Podobny system wychowawczy zrobi�by osob� niecierpliw� nawet z hinduskiego fakira. Lecz oto dzieci�stwo przemin�o, nasta�a m�odo�� i �ycie j�o przesy�a� Elce pierwsze sygna�y, daj�ce powa�nie do my�lenia. Na przyk�ad o tym, �e bynajmniej nie wszyscy m�czy�ni na �wiecie darz� j� bezkrytycznym uwielbieniem i sk�onni s� do ulegania jej woli. To a� nie do wiary! - pomy�la�a Elka. Prychn�a ze z�o�ci� i zaraz na szybie przed jej czerwonymi ustami osiad� blady ob�oczek w kszta�cie serca. - Uch - mrukn�a z jeszcze wi�ksz� z�o�ci� i, zirytowana, narysowa�a na sercu wykrzyknik - p�katy, okaza�y, z jadowicie odrobion� kropk�. W wykrzykniku zmie�ci�a si� akurat jedyna �ywa istota dwuno�na, znajduj�ca si� w tej chwili na ulicy: s�siad Macio�ka, �ysy, �ylasty nerwus, os�oni�ty damsk� parasolk�. W kropce natomiast ujrza�a Elka psin� pana Macio�ki, wleczon� przez niego na czym� w rodzaju postronka. Psina mia�a w oczach charakterystyczne dla ca�ej rodziny Macio�k�w w�cibstwo. Przeszli. Po paru minutach bezruchu spod domu naprzeciwko ruszy� cicho l�ni�cy mercedes. Jaki� wytworny pan zabiera� dok�d� opatulon� w d�ugie futro J�zefin� Bitner, t� aktork�. I zn�w pustka oraz deszcz. Ta natura potrafi by� ohydnie monotonna. I wci�� go nie ma! A powiedzia�, �e wpadnie z rana. Taki by� cudowny! - arogancki, pe�en dzikiego, beztroskiego wdzi�ku, obcy i niezwyk�y. Imponuj�cy i fascynuj�cy. Chudy i niebezpieczny, z takimi wilczymi z�bami. Och. Och. I tak zupe�nie nie zwraca� na ni� uwagi! Po raz pierwszy w �yciu Elka poczu�a si� przy kim� a� tak niewa�na. Jakby jej w og�le nie by�o. Musia�a uruchomi� ca�� sw� energi� i si�� woli, by go sk�oni� do cho�by jednego uwa�niejszego spojrzenia. Ale niewiele to da�o. Rozmawia� z ni� tak, jakby musia� si� zni�a� do jej poziomu. M�wi� o filmach Jarmuscha, a ona w og�le nie wiedzia�a, kto to Jarmusch. I wspomnia� o Gombrowiczu, kt�rego Elka jeszcze nie czyta�a. Bo�e, czu�a si� jak idiotka. A on w dodatku mia� takie oczy przenikliwe, z takimi rz�sami. I takie usta cyniczne, gorzkie. Och. Nam�wi�a go jakim� cudem na to, �eby j� zabra� na przeja�d�k� swoim Harleyem. Najpierw spojrza� na ni� jak na rozkapryszone niemowl�, czyli ze wstr�tem. I po chwili, niespodziewanie (on wszystko robi� niespodziewanie, z gwa�towno�ci� pantery), powiedzia�, �e dobrze, ale �e ma ju� zaj�te wszystkie dni z wyj�tkiem Wigilii. W Wigili� ma mas� czasu, poniewa� jako cz�owiek dumny i wolny nie przejmuje si� tymi wszystkimi ckliwymi bzdurami typu makowiec i choinka. - Wpadn� rano - rzuci� na odchodnym. No tak. A tu rano ju� min�o. Min�o nieodwo�alnie, i to dawno. Zegar kuchenny w�a�nie wyda� z siebie rz�enie i zaraz potem kuku�ka wychrypia�a pi�ciokrotny sygna� d�wi�kowy, co oznacza�o, �e jest wp� do dwunastej. W tym domu nawet tak prosta akcja, jak oddanie zegara do naprawy, by�a nie do przeprowadzenia z powodu r�nicy zda� pomi�dzy trzema m�czyznami, z kt�rych ka�dy mia� inn� propozycj� i trzyma� si� jej z ca�ym uporem. - Cholery mo�na dosta�! - warkn�a Elka do�� g�o�no. A to ju� nie mog�o pozosta� bez echa. - M�wi�a� co�, Skarbie? - spyta� za jej plecami kochaj�cy g�os m�ski. Cyryjek. - Nie! - wrzasn�a Elka, odwracaj�c si� gwa�townie od okna, a� w�osy pofrun�y za ni� poziomo. Omiot�a spojrzeniem du��, czy�ciutk� kuchni� z wielkim kredensem, starym sto�em d�bowym oraz twardymi krzes�ami o ci�kich nogach i niewygodnych oparciach. Widok tych zawalidrog�w zirytowa� j� jeszcze bardziej ni� zwykle. Wszystko dzisiaj irytowa�o j� jeszcze bardziej ni� zwykle. - Ale ja mam wra�enie, �e co� si� sta�o - ci�gn�� powoli kochaj�cy g�os m�ski. -Nic si� nie sta�o, nic! Tylko �e ci�gle leje jak g�upie - burkn�a Elka, odrzucaj�c w�osy z oczu i wbijaj�c r�ce w kieszenie d�ins�w. (Lubi�a nosi� spodnie i swetry. Sukienek nie cierpia�a.) - Nie pami�tam, kiedy ostatnio by� �nieg na Gwiazdk�. - I to ci� tak rozstraja? - docieka� Cyryjek. Naprawd� mia� na imi� Cyryl i by� stryjecznym dziadkiem Elki. Kiedy by�a ma�a, dla wygody nazywa�a go stryjkiem, a potem ju� tylko Cyryjkiem, co on naturalnie zaakceptowa�, jak wszystko, co kiedykolwiek przysz�o jej do g�owy. Teraz patrza� na ni� nie�mia�ym, rozkochanym spojrzeniem znad sto�u pokrytego r�wnymi szeregami pierog�w z kapust�. Od prawie godziny, to jest od chwili, gdy polukrowa� piernik i ozdobi� go wdzi�cznymi margerytkami z po��wek migda��w, Cyryjek oddawa� si� klejeniu pierog�w. Jak ka�d� czynno��, tak i to klejenie wykonywa� z charakterystycznym dla siebie drobiazgowym zaanga�owaniem. Czerstwy br�z jego poci�g�ej twarzy o d�ugim nosie, przed�u�onej l�ni�c� jak mied� �ysin�, odcina� si� od b��kitu koszuli, os�oni�tej plastykowym fartuszkiem. Fartuszek nic a nic nie ujmowa� Cyryjkowi jego starokawalerskiej, wymuskanej wytworno�ci. - Wiesz, Skarbie, nie widz� powod�w do zmartwienia. Co z tego, �e pada. - Cyryjek podci�gn�� okulary i powr�ci� do pracy. - W ka�dej sytuacji trzeba doszukiwa� si� plus�w. - A gdyby� by� dziewczyn�, kt�r� zawiod�a nawet pogoda? Co by� uzna� za plus sytuacji? - To, �e jestem dziewczyn� - z prostot� odpar� Cyryjek i docisn�� ow�osionym palcem kraw�d� ciasta. - �adna przyjemno��! - Elka kopn�a sto�ek, a jej �niada twarz o mocnym podbr�dku wyrazi�a z�o��. - Wy��cznie stresy i zawody. - Och, ale na pewno nie wy��cznie - z w�a�ciw� sobie rezerw� zaoponowa� Cyryjek. Na�o�y� kupk� farszu kapu�cianego na kolejny kawa�ek ciasta i rzuci� Elce nie�mia�e spojrzenie znad okular�w. Mia� oczy koloru niezapominajek i tej te� wielko�ci. - Ju� dwa razy u�y�a� s�owa "zaw�d". Czy kto� sprawi� ci zaw�d? - Kto mi sprawi� zaw�d?! - fukn�a Elka z oburzeniem. Nie lubi�a tej jego macierzy�skiej intuicji. - W�a�nie pytam, kto ci sprawi� zaw�d - potulnie wyja�ni� Cyryjek. - To nie pytaj o takie dziwne rzeczy, dobrze?! Chwili spokoju w tym domu, cz�owiek ju� nawet nie mo�e... - Nie pyskuj, Malutka - z g��bi kuchni nap�yn�� smaczny bas dziadka Metodego. Odk�d wr�ci�, przemoczony, z miasta, p�ta� si� dziadek bezczynnie po kuchni, przebrany w stare spodnie i bury sweter z golfem. Ze swoj� szerok� twarz� i srebrnym zarostem wygl�da� jak Ernest Hemingway. Co chwila podjada� co� z lod�wki albo merda� �y�k� w pykaj�cym na ogniu bigosie wigilijnym. Bigos by�, naturalnie, dzie�em pracowitego i niezawodnego Cyryjka, lecz �w - jak twierdzi� Metody - nigdy niczego nie umia� porz�dnie przyprawi�, poniewa� pozbawiony by� w�a�ciwej prawdziwemu m�czy�nie si�y charakteru. Dlatego Metody, uwa�aj�c si� za osob� kompletn� i kompetentn�, cichcem wzbogaca� prost� kompozycj� kapustno - grzybow� to kieliszkiem czerwonego wina, to listkiem laurowym, to zn�w garstk� suszonych �liwek. Eksperymentuj�c tak i degustuj�c, zapijaj�c zimnym piwem z puszki, dziadek sp�dza� naprawd� mi�e, pozbawione ci�aru odpowiedzialno�ci chwile. I on sam te� wygl�da� nieodpowiedzialnie i mi�o: krzepki sybaryta o rumianych policzkach, rumianym nochalu i oczkach szelmy. - Wstydu nie masz - dorzuci� tonem pot�pienia, jednocze�nie zanurzaj�c zn�w �y�k� w paruj�cym garnku. - Dwaj starcy szykuj� ci wieczerz�, a ty klniesz jak pijany marynarz. - Ja?!... - wrzasn�a Elka wytrzeszczaj�c l�ni�ce oczy. Bardzo �atwo by�o wyprowadzi� j� z r�wnowagi, co dziadek uwielbia�. Z najwi�ksz� te� satysfakcj�, po szybkim oblizaniu �y�ki, przerwa� jej w p� s�owa: - Ojciec ci� z zasady nie bi�, bo nie ma poj�cia o hodowli dziewczynek. M�j biedny brat tym bardziej nie ma poj�cia o hodowli dziewczynek. Ja jeden mam poj�cie o hodowli dziewczynek, ale ja nie by�em dopuszczany. Rezultat widzimy. Prawda by�a inna, ale taki drobiazg nigdy nie przeszkadza� Metodemu Strybie w wyg�aszaniu niepodwa�alnych opinii. Wiedzia� doskonale, �e zawsze by� zbyt wygodny, by wychowywa� sw� jedyn� wnuczk�. Lubi�, owszem, z kr�lewsk� szczodrobliwo�ci� przekarmia� j� czekolad�, lodami i wat� cukrow� na patyku, lubi� prowadza� j� do cyrku i na karuzel� oraz do teatru lalkowego - w zamian oczekiwa� jedynie wyraz�w uwielbienia. Je�eli Cyryjkowi zawdzi�cza�a Elka systematyczno�� i zami�owanie do pracy, to Metodemu - absolutnie wszystkie rozkosze dzieci�stwa. Naturalnie, wypowied� Metodego by�a czyst� prowokacj�. Uwielbia� prowokacje. By� te� niestrudzonym gadu�� i �garzem, a kiedy mu si� uda�o wyprowadzi� kogo� z r�wnowagi - wybucha� basowym, uszcz�liwionym chichotem i mia� pyszny humor przez reszt� dnia, co naturalnie pogr��a�o jego ofiar� w trwa�ej irytacji, tak�e na reszt� dnia. Ale tym razem Elka sprowokowa� si� nie da�a, poprzestaj�c tylko na szyderczym parskni�ciu. To Cyryjek si� nas�pi�, nad��, zacisn�� wargi w gorzko pomarszczon� linijk� i wzi�� w palce kolejny p�atek ciasta. M�odszy brat spojrza� na niego beztrosko, przez rami�. - Dajesz za wiele farszu, m�j ch�opcze - pouczy� go tonem znawcy i zwierzchnika. - Zn�w ci pop�kaj� w gotowaniu. Jak co roku. - Jak co ro...?! - Cyryjka zatka�o z oburzenia. Metody zachichota�. - Tylko si� nie k���cie w Wigili� - napomnia�a ich Elka. - Przecie� si� nie k��cimy - odpowiedzieli obaj jednym g�osem i natychmiast spojrzeli po sobie z uraz�. Kuku�ka chrz�kn�a, a zegar wyda� z siebie metaliczny j�k. - Dochodzi po�udnie - og�osi� dziadek, spogl�daj�c na zegarek r�czny, a nast�pnie por�wnuj�c wynik ogl�dzin z tym, co widnia�o na tarczy zegara. Po�udnie!!! Elka poczu�a, �e na to jedno s�owo �zy �alu, zawodu oraz upokorzenia d�awi� j� po prostu w gardle. Szybko odwr�ci�a si� od okna. - Mniam - rzek� Metody. - Teraz dobre. Cyrylu, musia�em doprawi� ten tw�j md�y bigos. Dosypa�em pieprzu i nieco curry i dola�em sosu sojowego. To nie mo�e si� sk�ada� tylko z kapusty i grzyb�w, m�j ch�opcze. - Curry i sos sojowy - powt�rzy� z rozpacz� Cyryl. - B�dziemy mieli kapust� po chi�sku. - Dola�em te� czerwonego wina, szklaneczk� zaledwie. Zapami�taj sobie, wino i rodzynki. Aha, Kicia, skocz no jeszcze po gazet�, bo nie b�dziemy mieli programu na �wi�ta. - A dlaczego to ja mam skaka� po gazet�? - spyta�a Elka, prze�ykaj�c �zy �alu, zawodu oraz upokorzenia, co by�o czynno�ci� niespodziewanie przykr� i denerwuj�c�. - Ja przecie� nie potrzebuj� gazety. - Leje - wyja�ni� dziadek majestatycznie i wskaza� na okno gestem w�adcy. - Je�eli rzeczywi�cie uwa�asz, �e stary cz�owiek powinien skaka� po deszczu od rana do wieczora w kompletnie przemoczonych p�butach, to prosz� ci� bardzo, mog� w tej chwili wyj��. - Wiem, �e mo�esz - zgodzi�a si� Elka. - Wiem te�, �e nie wyjdziesz. - I masz racj� - zgodzi� si� z ni� dziadek, kryj�c w srebrnym zaro�cie szelmowski u�mieszek. Cyryjek nie wytrzyma� i wstawi� si� za Elk�. - Dlaczego sam nie kupi�e�, przecie� by�e� w mie�cie? - Kiedy ja by�em, to jeszcze nie by�o - wyja�ni� Metody. - Och, naturalnie, rzucam tylko tak� lu�n� propozycj�. Ale c�. Jestem nudnym starym idealist�... Cyryjek prychn��. -... kt�ry najwidoczniej za wiele sobie wyobra�a. Nie id� wi�c. Nie id�. - Dobrze, id� - podda�a si� Elka, lecz dziadek jakby nie s�ysza�. - Naturalnie, jak m�wi�, m�g�bym p�j�� sam, dlaczego nie, ale przemoczy�em nawet skarpetki - utyskiwa�. - Mo�e bym si� nawet nie przejmowa� skarpetkami. Ale bol� mnie wszystkie stawy, absolutnie wszystkie. Mo�e bym si� nawet nie przejmowa� stawami. Ale... Elka bez s�owa opu�ci�a kuchni�, zgrzytaj�c z�bami wdzia�a botki i czarny p�aszczyk, zaopatrzy�a si� w parasol i otworzy�a drzwi wej�ciowe. Metody wkroczy� za ni� do przedpokoju. - O, idziesz jednak? - wyrazi� mi�e zaskoczenie. - C�, skoro ju� idziesz, to b�d� tak dobra i kup mi jeszcze pude�ko cygar. - A. Wi�c chodzi�o o cygara - powiedzia�a Elka domy�lnie. - Nie mam drobnych - rzek� dziadek, wr�czaj�c jej wspania�ym gestem pi��set tysi�cy w jednym banknocie. - Nie zgub, to jedna trzecia mojej emerytury. 3 Lata mijaj�, ustroje padaj�, zmienia si� w�adza i zmieniaj� si� obyczaje - a ulica Krasi�skiego nie reaguje na te zmiany zupe�nie. Mo�e dlatego, �e nie ma tu niechlujnych parkan�w, kt�re mo�na by okleja� warstwami plakat�w wyborczych "Si�a spokoju", czy "G�osuj na list� 32". Nie ma tu te� kamienic, kt�rym mo�na by wmontowa� w parter witryny sklepowe. Nie by�oby, zreszt�, po co. Uliczka jest ma�o ruchliwa. Dziwaczne domki i wille, urocze pa�acyki, oddzielone s� od chodnika ogr�dkami. Wycofane, tajemnicze, nie stroj� do przechodnia zach�caj�cych min. Przeciwnie, mo�e go nawet odrobin� onie�mielaj�. Tote� w czasie gdy pobliska ulica D�browskiego (ju� nie Jaros�awa a Henryka) prze�ywa�a paroksyzmy prywatyzacji, za� dolne partie jej kamienic obrasta�y we wci�� nowe okna wystawowe, sklepy, szyldy, magazyny, reklamy, a nawet zwierciad�a - przy ulicy Krasi�skiego otynkowano na nowo zaledwie jeden dom, ten pod dziesi�tk�. W piwnicy pod dw�jk�, tu� przy naro�niku Roosevelta, powsta� ma�y zak�ad naprawy lod�wek. I tyle. Nic wi�c dziwnego, �e ulica Krasi�skiego niezmiennie tchnie atmosfer� tajemnicy. Zw�aszcza w dni deszczowe. Naturalnie, dostrzec to mo�na wtedy, gdy cz�owiek jest nastrojony na wch�anianie atmosfery. Elka, na przyk�ad, nie by�a. Kroczy�a zamaszy�cie chodnikiem, ukryta pod wielkim parasolem jak krasnal pod grzybkiem - metafora ta jest o tyle chybiona, �e wyraz jej twarzy daleki by� od cechuj�cej na og� krasnale poczciwej �yczliwo�ci. - A kurcze �e� no - warkn�a Elka, wypadaj�c jak pocisk na szkl�c� si� deszczem ulic� Roosevelta, a wysoka pani, odziana w d�insy i ��t� peleryn� �eglarsk� wyda�a lekki okrzyk i odskoczy�a zwinnie w bok, cudem unikaj�c zderzenia. Elka nawet jej nie dostrzeg�a spod swego parasola. Pomaszerowa�a dalej poch�oni�ta my�lami, kt�re zapl�ta�y si� jej wok� tematu g��wnego: "dlaczego nie przyszed�", obrastaj�c w wariacje typu "to moja wina" lub: "po co mu si� narzuca�am". Rzecz najzupe�niej zrozumia�a, �e Elka by�a w�ciek�a jak osa. Co tam osa. Ca�y r�j os. A tymczasem pani w ��tej pelerynie obejrza�a si� w �lad za t� zamaszyst� oryginaln� dziewczyn� o zawzi�tej twarzy i wspania�ych w�osach koloru orzecha. Nie tak cz�sto spotyka si� podobny kolor. 4 Pani w ��tej pelerynie by�a to Gabriela Borejko, kt�ra wraca�a do domu z ostatnimi przymusowymi zakupami. Musia�a jeszcze i�� po jajka, mas�o i cukier, bo jej m�odsza siostra Ida w�a�nie sknoci�a piernik, wlewaj�c do ciasta zamiast s�oiczka p�ynnego miodu - s�oiczek p�ynnego smalcu, i upiek�a to wszystko z mn�stwem bakalii. Niestety, smalec by� przyjemnie s�ony i zawiera� sporo cebulki oraz majeranek, co wysz�o na jaw dos�ownie przed chwil�, kiedy to specja� Idusi zosta� wydobyty z piekarnika i oszo�omi� wszystkich sw� nieznan� woni�. Nikt zreszt� nie powiedzia� Idusi z�ego s�owa, tylko mama uroni�a �z� rozczulenia. B�d� co b�d�, wiecz�r wigilijny mia� by� ostatnim wieczorem panie�skiego �ycia Idy Borejko. Po raz kolejny i zapewne ju� ostatni w swym dwudziestoo�mioletnim �yciu zielonooka Borejk�wna zakocha�a si� �miertelnie i - rzecz jasna - z wzajemno�ci� (uzyskiwanie wzajemno�ci by�o jej mocn� stron�). I oczywi�cie - zakocha�a si� na wieki. Zawsze zakochiwa�a si� na wieki, tylko potem jej to szybko przechodzi�o. Tym razem jednak�e wszystko wskazywa�o na to, �e zapowiadany od trzech miesi�cy �lub w ko�cu si� odb�dzie, i to z fasonem - w pierwsze �wi�to Bo�ego Narodzenia. Ida by�a w zwi�zku z tym kompletnie nieprzytomna i nale�a�o jednak trzyma� j� z daleka od ciast. Gabrysia raz jeszcze spojrza�a za zamaszyst� dziewczyn� pod parasolem, kt�ra teraz wyda�a si� jej jaka� znajoma. C�, w tej dzielnicy, zaprojektowanej w pocz�tkach stulecia przez architekt�w z wyobra�ni�, wszyscy mieszka�cy znali si� przynajmniej z widzenia. Ale dzieci pojawiaj� si�, wyrastaj�, zmieniaj� si� niepostrze�enie w m�odzie� i cz�owiek naprawd� nie jest w stanie skojarzy�, sk�d w�a�ciwie kogo zna i czy na przyk�ad pani, spotkana w kinie, kt�rej twarz wydaje si� znajoma od zawsze, to ekspedientka ze sklepu na rogu, czy te� mo�e w�a�cicielka zaprzyja�nionego pudla. Gabrysia ruszy�a szybkim krokiem i wkr�tce znalaz�a si� przed bram� swego domu. By�a to pi�kna, cho� zaniedbana kamienica secesyjna, pod numerem pi�tym ulicy Roosevelta. Jej bram� otacza� szeroki stiukowy fryz z malowniczym motywem wst�gi, a kute w �elazie wielkie drzewo z roz�o�yst� koron� stanowi�o ozdob� balkon�w pierwszego i drugiego pi�tra. Na parterze, nad mieszcz�c� si� w suterenie wytw�rni� ko�der, znajdowa�o si� mieszkanie Borejk�w - zat�oczone ksi��kami, meblami, ro�linami oraz zabawkami dw�ch pokole� dziewcz�t, a tak�e: rowerami Pyzy i Tygryska, nartami Natalii, komputerem Idy, zbiorem hobbystycznym Patrycji, sk�adaj�cym si� z dziewi��dziesi�ciu siedmiu popielniczek, oraz wieloma innymi niezb�dnymi do �ycia przedmiotami, w�r�d kt�rych, je�li idzie o brak sta�ej lokalizacji, prym wiod�y zdecydowanie w�dki ojca Borejko, jak r�wnie� jego ko�owrotki i du�y, zielony podbierak na ryby. Wszystko to zagraca�o mieszkanie, tworz�c mi�y rozgardiasz, kt�ry co uprzejmiejsi i �yczliwsi go�cie nazywali artystycznym. Co prawda po �mierci s�siadki, pani Szczepa�skiej, Borejkowie uzyskali przydzia� na jej pok�j, nale��cy wszak do ca�o�ci lokalu na parterze - ale to nie rozwi�zywa�o sprawy. W pokoju pani Szczepa�skiej zamieszka�a Ida wraz ze swym komputerem i mas� ksi��ek medycznych, jak r�wnie� szaf� z mn�stwem uroczych stroj�w, nabywanych za p� darmo w sklepach "Lumpex" lub "Euro - ciuch". Natalia i Patrycja koegzystowa�y zgodnie w swym dawnym pokoiku dzieci�cym, rodzice mieli swoj� wy�adowan� ksi��kami klitk�, a Gabriela z dwiema c�reczkami rezydowa�a w zielonym pokoju, tym najwi�kszym. W efekcie - nikt w tym domu (poza Idusi�) nie mia� w�asnego k�ta. Gabriela pchn�a drzwi bramy, z kt�rych dawno ju� wybito kobaltowe szybki; zosta�y zast�pione zwyk�ym, grubym szk�em o szlifowanych kraw�dziach (w kt�rych, niezale�nie od pogody, l�ni�y zawsze u�amki t�czy). Otrz�sn�a si� z wody i paroma susami pokona�a schodki. Z sutereny bi� apetyczny zapach. To pani Lewandowska gotowa�a sw�j przysmak - kapust� z imbirem i �liwkami. Gabrysia przystan�a, szukaj�c po kieszeniach kluczy, i pomy�la�a przelotnie o S�awku, najm�odszym z syn�w pa�stwa Lewandowskich. Jako� w tym roku nie przyjecha� na �wi�ta! By� czas, kiedy wszyscy si� spodziewali, �e Idusia wyjdzie za niego. Ju� si� przecie� S�awek o�wiadczy� o jej r�k�, ju� wymienili pier�cionki. Kto by pomy�la� swoj� drog�, �e Idusia, taki szpetny i zakompleksiony podlotek, wyro�nie na tak� urodziw� lodo�amaczk� serc! Gabrysia pokr�ci�a g�ow� z u�miechem, przypominaj�c sobie chude, p�aksiwe, zbzikowane stworzenie, jakim by�a niegdy� jej siostra. Bujnie dziewcz� wyros�o, szkoda gada�, cho� zbzikowane jest nadal. Kiedy da�o kosza S�awkowi, ten, za�amany, wyemigrowa� do Szwecji. Od tej pory wci�� tam tkwi�, przyje�d�aj�c tylko na �wi�ta do rodzic�w. Za ka�dym razem przybywa� lepszym samochodem, po czym ustawia� go z du�� dok�adno�ci� tu� pod oknem Idy. B��d w ocenie - pomy�la�a Gabrysia, przeszukuj�c kieszenie spodni, poniewa� w pelerynie kluczy nie by�o. Nie zdarzy�o si� jeszcze, by ktokolwiek zdo�a� zaimponowa� samochodem kt�rejkolwiek z Borejk�wien. Zbyt mocno w nich si� zakorzeni�y nauki ojca na temat minimalizmu �yciowego. Z tego te� wzgl�du doktor Marek Pa�ys, wybijaj�cy si� neurolog z pierwszym stopniem specjalizacji (lecz za to bez mieszkania i samochodu), erudyta i mi�o�nik kultury �aci�skiej, mia� u Idy Borejko murowane szanse. Zw�aszcza gdy zosta� zaakceptowany przez jej ojca. Gabrysia znalaz�a wreszcie klucz i wesz�a do pe�nego ksi��ek przedpokoju, w kt�rym unosi�a si� przedziwna wo� piernika z majerankiem. Radio w kuchni wzmaga�o dziwny nastr�j, wy�piewuj�c t�gim basem kol�d� "Cicha noc". Gabrysia od�o�y�a siatk� z zakupami, zdj�a peleryn� i celnym rzutem umie�ci�a j� na szczycie prze�adowanego wieszaka na odzie�. Z lustra, wype�nionego dzi� jakim� dziwnym, zielonkawym �wiat�em, spojrza�a na ni� okr�g�a, piegowata twarz o br�zowych oczach i ciemnych, stanowczych brwiach. Pod oczami rysowa�y si� wyra�ne zmarszczki, te od �miechu. Tych od p�aczu te� by�o troch�, ale jednak du�o, du�o, du�o mniej. Przyg�adzi�a jasn�, wilgotn� czupryn�. Z kuchni dobieg� ch�ralny wybuch �miechu, wi�c czym pr�dzej odwr�ci�a wzrok od lustra i podesz�a do drzwi kuchennych. Tak, oczywi�cie, znajdowali si� tu wszyscy, poniewa�, jak to Borejkowie, po prostu musieli by� razem; a skoro mama zajmowa�a si� wigilijnym barszczem, to tu w�a�nie, w kuchni, bi�o �r�d�o ciep�a do kt�rego garn�li si� wszyscy. �r�d�o ciep�a tkwi�o w�a�nie ko�o pieca, pr�buj�c barszczu i wpatruj�c si� z zastanowieniem w Idusi�. Mama Borejko by�a ma�a i bardzo szczup�a, siwa i nieco przygarbiona. Natomiast jej c�rka Ida, bujna pi�kno�� o kocich oczach, wspania�ych nogach oraz wybitnym biu�cie, upozowa�a si�, romantyczna i jakby obra�ona, na szerokim parapecie okna. Stamt�d, oblana dziwn� po�wiat� deszczowego dnia, spogl�da�a t�sknie w dal, jak na zakochan� przysta�o. Spr�ynki jej rudych lok�w spi�trzone by�y na czubku g�owy, a piegowaty nos - obficie um�czony. Mia�a na sobie fartuszek, jak prawdziwa kucharka, a nie jak kto�, kto, op�tany mi�osnym amokiem, nie umie odr�ni� smalcu od miodu. Ca�kiem te� nie wygl�da�a jak kto�, kto jutro o szesnastej mia� podej�� do o�tarza w pobliskim ko�ciele Dominikan�w, wspieraj�c si� na ramieniu ojca i wlok�c za sob� tren bia�ej jedwabnej sukni oraz pi�� metr�w wymarzonego tiulowego welonu. Tata te� nie wygl�da� na ojca panny m�odej. Przygarbiony i �ysiej�cy, ukrywa� swe ciep�e, br�zowe spojrzenie za grubymi okularami, a odziany by� w stary sweter i jeszcze starsze kapcie. Jak zwykle szcz�liwie wyizolowany z og�lnego o�ywienia i gwaru, ojciec Borejko ton�� w lekturze rozkosznie podniszczonej, grubej ksi�gi i z �agodnym u�miechem popija� herbat� ze swego kubka z krasnalkiem. Natalia i Patrycja - ta pierwsza chuda jak patyk, wielkooka i nerwowa studentka o imponuj�cym zgryzie, ta druga - s�odki, r�owy anio�ek tu� przed matur� - kr�ci�y mak przez maszynk� do mi�sa i rycza�y przy tym ze �miechu, co� sobie cicho opowiadaj�c i popatruj�c na Id�. By�y starannie ostrzy�one; Ida, w ramach poprawiania wizerunku rodziny w�asnej w oczach ukochanego - zafundowa�a im wizyt� u kosmetyczki i u dobrego fryzjera. Rude loczki Natalii i z�ote Patrycji przyci�te by�y modnie i rzeczywi�cie uroczo: z wysoko podgolonym karczkiem i mas� w�os�w tu� nad brwiami. C�reczki Gabrysi - Pyza i Tygrysek - obiera�y z �upin sparzone migda�y i te� co chwila wybucha�y chichotem, zwierzaj�c sobie co� na ucho. One r�wnie� kierowa�y co chwila spojrzenia na bohaterk� jutrzejszego dnia, kt�ra, jakby nie�wiadoma tego, �e jest obiektem zainteresowania, podziwu, a pewnie i zazdro�ci wszystkich panien w tym domu - siedzia�a nadal bez ruchu, raz po raz tylko wznosz�c biust w przeci�g�ym, nami�tnym westchnieniu. Jak ja ich wszystkich kocham - pomy�la�a nagle Gabrysia i zawstydzi�a si� sama przed sob� nag�ych �ez, kt�re nabieg�y jej do oczu. Cofn�a si� o krok w g��b przedpokoju; nikt i tak nie zwraca� na ni� uwagi, ale wola�a by� sama w tej chwili zdradzieckiej s�abo�ci. Gabrysi� cz�sto przepe�nia�o uczucie mi�o�ci, ale nie lubi�a si� do tego przyznawa�, nawet przed sob�. Czu�a si� bezpieczniej, kiedy my�la�a o sobie jako o kim� energicznym, szorstkim i pozbawionym sentyment�w. I wielu ludzi te� tak o niej my�la�o. A Gabrysia tymczasem potrzebowa�a wci�� jeszcze kogo� do pokochania. Gromadzi�a wok� siebie rodzin�, przyjaci�, nawet obcych, nawet psy i koty zab��kane na ulicy. Teraz sta�a w przedpokoju, a serce j� a� bola�o z mi�o�ci, kiedy tak spogl�da�a w g��b jasnej, zat�oczonej kuchni. A jednocze�nie nie chcia�o jej opu�ci� uczucie smutku. Ojciec ma podkr��one oczy - pomy�la�a. I ci�ko oddycha. Trzeba go zn�w nam�wi� na wizyt� u kardiologa. Mama tak bardzo zmizernia�a po tej ostatniej ci�kiej grypie - ale, Bogu dzi�ki, ju� czuje si� dobrze. Kochana. �piewa sobie razem z radiem kol�d�, miesza w garnku i patrzy na Id� z tak� mi�o�ci�, jakiej - Gabrysia rozumia�a to doskonale - nigdy by nie okaza�a, wiedz�c, �e kto� j� obserwuje. Zawsze przecie� musi by� opanowana, sceptyczna i apodyktyczna. Gabrysi� zn�w co� �cisn�o za gard�o. No! - skarci�a sam� siebie. - Co si� ze mn� dzieje?! - to pewnie przez t� kol�d�. Zawsze, nawet kiedy by�a m�oda i jeszcze szcz�liwa, chcia�o jej si� p�aka� przy "Lulaj�e, Jezuniu". �eby si� jako� pocieszy�, Gabrysia przenios�a wzrok na swoje c�rki. Tak, to pomaga�o. Dzieciaki by�y cudowne. Pyza i Tygrysek, dwie zupe�nie nadzwyczajne, najwa�niejsze na �wiecie, najbli�sze istoty. Pyza udowodni�a ju� przez dziesi�� lat swego �ycia, �e w pe�ni zas�uguje na nadane jej w niemowl�ctwie przezwisko. Grubiutka jest i rumiana, z policzkami jak jab�uszka, piwne oczy �wiec� jej spod l�ni�cej miedzianej grzywki. Tygrysek (smarkula sama tak si� nazwa�a po tym, jak jej Gabrysia po raz pierwszy przeczyta�a "Kubusia Puchatka"), zamiast obiera� migda�y - cichcem je wy�era. Leniwe, wdzi�czne, smuk�e stworzonko siedmioletnie o przewrotnym u�mieszku, ciemnych lokach i stalowych oczach swego ojca. Aj! - Zabola�o. Po uk�uciu w sercu Gabrysia pozna�a, �e dotar�a do w�a�ciwej przyczyny swego smutku. Zmarszczy�a ciemne, stanowcze brwi i nakaza�a sobie natychmiast przesta� my�le� o tym osobniku. Janusz Pyziak znik� przecie� z jej �ycia ju� po raz drugi, tym razem na zawsze. Za��da� rozwodu i wyjecha� do Alzacji, po czym przepad� na dobre. Nawet go nie zainteresowa� fakt, �e urodzi�a mu si� druga c�rka. Nigdy nie widzia� Tygryska, no i nie zobaczy. Od siedmiu lat nie dawa� znaku �ycia. Kto� m�wi�, �e wyjecha� zn�w do Australii. No i dobrze. Mo�e si� tu wi�cej nie pokazywa�. Nawet na Wigili�. Ale to jednak bardzo bola�o. Zw�aszcza w Wigili�. Gabrysia opar�a czo�o o futryn� drzwi. Chyba si� rozp�acz� - pomy�la�a z przestrachem. - No, jak? - szepn�� jej do ucha g�os mamy, a lekka, ciep�a r�ka obj�a j� mocno w pasie. - B�dziemy si� rozkleja�? Jakim to sposobem mama znalaz�a si� przy niej w�a�nie wtedy, kiedy by�a najbardziej potrzebna? - Ale� sk�d, nigdy! - mrukn�a Gabrysia, w kt�r� natychmiast wesz�o nowe �ycie i nowa energia. - Rozkleja� to si� b�d� uszka grzybowe. - Lecz nie moje - rzek�a mama z naciskiem. - Na pewno nie, bo to ja je zaraz zrobi�. - No, to rozumiem. Bo wiesz, mamy op�nienie. - Jak zwykle, hm? - zakpi�a Gabrysia, odgarniaj�c mamie siwy kosmyk z czo�a. - O, ale w tym roku to mo�e mie� powa�ne konsekwencje. Nie mog� si� skompromitowa�, jako pani domu, przed przysz�� te�ciow� Idy, no i przed samym Markiem. Jego matka przyje�d�a specjalnie z Ameryki, �eby nas pozna�... - No i na �lub syna, oczywi�cie. - Tak, oczywi�cie. Ale wiesz, jak nas pozna... i oceni... to jeszcze r�nie mo�e by�. Co b�dzie, je�li nie zd��� ze wszystkim przed pierwsz� gwiazdk�? - Marek Pa�ys nie zwraca najmniejszej uwagi na gwiazdki - odpar�a ze �miechem Gabrysia. - Nie wiem, czy on nawet zauwa�y, co jest na stole. Jest tak ci�ko zakochany, �e b�dzie non stop ton�� w oczach Idusi. - Nie, moje biedne dziecko - poprawi�a mama. - Ty wci�� jeszcze nie wiesz nic o ludziach. Marek b�dzie przez ca�y czas gada� z tat�. - Po �acinie. Masz racj�, to jest przecie� regu�a, je�li chodzi o wszystkich naszych absztyfikant�w. Mama zerkn�a szybko na Gabrysi� i zmieni�a zr�cznie temat, by odci�gn�� jej my�li od absztyfikanta sprzed lat, Pyziaka, gadaj�cego z tat� na tematy antyczne. - Och! - krzykn�a. - Co si� sta�o? - spyta�a oczywi�cie Gabrysia. - Co roku zapominam wyj�� karpia z zamra�alnika, �eby si� na czas rozmrozi�. Gabu�, to si� nie uda, to si� na pewno nie uda. - Och!!! - kolejny okrzyk rozdar� powietrze. To romantycznie zadumana do niedawna Ida zerwa�a si� z parapetu na r�wne nogi i - purpurowa po korzonki w�os�w, z trudem �api�c powietrze, wytrzeszczonymi oczami wpatrywa�a si� w swych najbli�szych. - Co si� sta�o? - przerazili si� wszyscy. Tylko ojciec, przywyk�y do ignorowania mocniejszych nawet scen, nie da� si� wytr�ci� z lektury i dalej czyta�, u�miechaj�c si� �agodnie. - Co� koszmarnego, upiornego - wyj�cza�a Ida i zacz�a drobi� w miejscu, a potem pobieg�a truchtem w k�eczko, jednocze�nie rw�c w�osy z g�owy. Rodzina wpatrywa�a si� w ni� z os�upieniem. - Ida! - powiedzia�a wreszcie mama stanowczo, podchodz�c bli�ej i �api�c sw� doros�� c�rk�, doktora medycyny, za ko�cisty �okie�. - Co si� sta�o? M�w albo ci dam w ty�ek. Na ten tradycyjny apel Ida przystan�a, spojrza�a na mam�, jakby j� widzia�a po raz pierwszy w �yciu, a� wreszcie - uprzytomniwszy sobie, kto przed ni� stoi - z j�kiem rozpaczy pad�a na pier� matczyn�. - Oooo - oo! - zawy�a. - Nie wyjd� za m��! - Jak to: nie? - ockn�� si� niespodziewanie ojciec Borejko, odrywaj�c wzrok od ksi��ki. - Przecie� obieca�a�! - �lubu nie b�dzie! - trysn�a �zami Ida. - Mamo, tato! Ja zapomnia�am kupi� buty! 5 Elka nie dosta�a ju� gazety w �adnym z okolicznych kiosk�w, wi�c szybkim krokiem (zawsze chodzi�a szybko, cho�by jej si� nawet nie spieszy�o), ruszy�a w stron� przej�cia podziemnego pod Rondem Kopernika. Na marmurowych �cianach tej podupad�ej inwestycji z gierkowskiego okresu PRL - u widnia�y obecnie aerozolowe napisy pot�piaj�ce skin�w, stare plakaty wyborcze powiewaj�ce wystrz�pionymi rogami, reklamowe ulotki wr�ek i sekt oraz kurs�w business English, szko�y wdzi�ku i kszta�towania osobowo�ci, tudzie� oderwane od �wiata polityki, reklamy i nawet metafizyki obwieszczenia typu "Kocham Marzenke". Tam, gdzie zawsze by�a �ciana z litego marmuru, teraz objawi�y si� jakie� dalekie korytarze prowadz�ce w g��b ziemi, a wype�nione blaskiem butik�w i kantor�w wymiany walut. Przed wej�ciem do kantoru siedzieli wprost na ziemi bardzo zabrudzeni rumu�scy �ebracy, trzymaj�c przed sob� tekturki, zagryzmolone kopiowym o��wkiem lub d�ugopisem. Jaka� m�oda cyga�ska matka, siedz�c pod �cian�, karmi�a piersi� czarnow�ose niemowl�, owini�te w szmaty. Opodal czy�ciutko odziani Wietnamczycy o wygl�dzie pilnych student�w rozprowadzali bluzeczki batystowe, m�skie wiatr�wki z popeliny i r�cznie haftowane aksamitne pantofle domowe. �ycie handlowe kwit�o. Obok Wietnamczyk�w sta�y dwie zaradne obywatelki by�ego ZSRR, ratuj�c swe bud�ety sprzeda�� gumek do podwi�zek, kretonowych kapelusik�w przeciws�onecznych, olejku do opalania oraz matrioszek z twarz� Gorbaczowa. Siwy staruszek w palcie z futrzanym, wylenia�ym ko�nierzem gra� na fleciku "My, pierwsza brygada". W czapce, le��cej przed nim na roz�o�onej r�wno gazecie, widnia�a kupka tysi�cz�ot�wek. Tu� przy witrynie kiosku "Ruchu", obok punktu ksero, pod �cian�, sta� r�wny szereg udanych olejnych pejza�yk�w z rozwichrzonymi chmurami, polami �ubinu i bujn� traw�, a sprzedaj�ca obrazy dziwaczna starsza pani siedzia�a sobie wygodnie na w�dkarskim krzese�ku sk�adanym. Czyta�a ksi��k�. Elka z przyzwyczajenia zerkn�a na ok�adk�. "Kobieta w czasach katedr"! O rany. Zatrzyma�a si� na moment i spojrza�a uwa�niej. Starsza pani mia�a na g�owie filcowy kapelusik, a na inteligentnej, szczup�ej twarzy z ironicznie uniesion� jedn� brwi� - rozbawiony, z�o�liwy p�u�miech. W tym w�a�nie kiosku Elka dosta�a wreszcie gazet�. Kupi�a jeszcze cygara, baterie do walkmana oraz ca�� paczk� chusteczek ligninowych, zamierza�a bowiem wyp�aka� si� porz�dnie tu� po przyj�ciu do domu. Zap�aci�a dziadkowym banknotem, wzi�a reszt� i wcisn�a cztery setki wraz z drobnymi do portfelika. Potem spakowa�a zakupy i wysz�a. Od razu zauwa�y�a, �e czytelniczce w kapelusiku trafi� si� klient. - Masz co� z jeleniem, kochana? - pyta�, trzymaj�c obrazek przed nosem i dotykaj�c go palcem, jakby chcia� wyd�uba� wyt�sknionego rogacza zza pnia namalowanej brz�zki. Elka spojrza�a na min� wielbicielki czas�w katedr. Ta za� zerkn�a na Elk�. Szybki, porozumiewawczy u�mieszek po��czy� je na moment. Elka odesz�a zaraz, zastanawiaj�c si� z pewnym zdziwieniem, dlaczego w�a�ciwie si� u�miechn�a. Dziwne. Nigdy by nie przypuszcza�a, �e po��czy j� duchowa wi� z... no, c�. Z �ebraczk�. 6 Wszystkie cztery panienki pok�ad�y si� na stole i p�aka�y ze �miechu. Mama i Gabrysia krztusi�y si� i rechota�y na przemian. Jeden tylko ojciec Borejko (kt�ry zn�w zdo�a� by� zapa�� w otch�a� lektury, zapominaj�c o przyczynie wzburzenia niedosz�ej panny m�odej) potoczy� teraz nieprzytomnym spojrzeniem po twarzach siedmiu swoich ukochanych kobiet, a nast�pnie, odebrawszy og�lne wra�enie radosnego szczebiotu i rozgardiaszu, rzek�, uspokojony: - Lubi� Gwiazdk�. - I powr�ci� do czytania. Ida produkowa�a urywane szlochy na matczynym �onie, co faktycznie wygl�da�o, jakby rozsadza� j� �miech. Reakcja ojca by�a wi�c poniek�d usprawiedliwiona. - S�uchaj, Idu�, jak to mo�liwe? - wykrztusi�a wreszcie mama, ocieraj�c oczy. - Przecie� razem wybiera�y�my te bia�e cz�enka z kokardk�, te hiszpa�skie. P�aci�a� przy mnie! - Taaak - wyszlocha�a Ida, podnosz�c czerwon�, zalan� �zami twarz. - Ale potem stwierdzi�am, �e w jednym pantofelku jest malutkie rozdarcie przy szwie. Wi�c posz�am do tego butiku i chcia�am wymieni�... Ale ju� nie by�o mojego numeru. Oddali mi fors� i kazali przyj�� nazajutrz, a ja... - Ida rykn�a na nowo. - A ja zapomnia�am! - Oto, jak si� m�ci perfekcjonizm - powiedzia�a z satysfakcj� Natalia, znana z wyj�tkowego niechlujstwa, a wr�cz abnegacji. - E, zdarza si� - poklepa�a siostr� Gabrysia. - Nie rycz. To tylko przed�lubne zdenerwowanie. - Idu�, uspok�j si�, umyj, i nie r�b tragedii. Nie posz�a� po pantofle wczoraj, to p�jdziesz dzi�. Zdejmij ten fartuch, otrz��nij m�k� ze swych sanda��w i su� do butiku. - Aaaa! - wybuchn�a Ida nowym �kaniem. - Nie mog�! Nie mog�! Ten butik jest dzi� zamkni�ty! Teraz �miech usta�. - O! - powiedzia�a mama z zastanowieniem. Pyza i Tygrysek zagapi�y si� na ciotk� ze wsp�czuciem. Natalia i Patrycja spowa�nia�y. Problem rzeczywi�cie zaczyna� si� rysowa�. Ca�y k�opot polega� na tym, �e Idusia mia�a n�k� numer czterdzie�ci jeden, w dodatku artystycznie w�sk� i o wysokim podbiciu. Niewiele dotychczas uda�o si� jej kupi� �adnych pantofli. Kiedy ju� trafi�a gdzie� cudem na rozmiar tak du�y, pantofel by� na og� za szeroki i k�apa� na jej rasowej stopie. Kiedy za� znajdowa�a jaki� model w�ski, mia� on najcz�ciej bardzo wysok� szpilk�. Tymczasem Idusia, kt�ra mierzy�a metr siedemdziesi�t, starannie unika�a wysokich obcas�w. Hiszpa�skie cz�enka z kokardk�, na kt�re zrz�dzeniem losu natkn�a si� w butiku przy Rynku Je�yckim, cechowa�y si�, pr�cz horrendalnej ceny (p� miliona) jeszcze i tym, �e mia�y obcasik zgrabny i niewysoki. Ida, blada jak twar�g, spojrza�a g��boko w oczy swej matki i wyczyta�a w nich ca�kowite zrozumienie. - Ile te� mierzy sobie Marek Pa�ys? - spyta�a mama cicho, kr�tko i zwi�le. - Metr sze��dziesi�t osiem - udzieli�a Idusia r�wnie kr�tkiej zwi�z�ej odpowiedzi. - Oj - j�kn�a mama. Sytuacja by�a przera�liwie jasna. Bez hiszpa�skich cz�enek na niewysokim obcasiku mog�o doj�� do nie lada dramatu. - S�uchaj no - ockn�a si� mama. - Nie upadajmy na duchu. Jest wp� do pierwszej. Sklepy s� dzi� czynne do czwartej. - Niekt�re - u�ci�li�a Ida dr��cym g�osem. - Tak czy inaczej, nie poddawaj si�. Dziewczyny, le�cie z ni�. Wyznaczcie sobie strefy poszukiwa�. Jedna niech biegnie w G�ogowsk�, druga do �r�dmie�cia, trzecia w Garbary, i tak dalej. Jakie� buty na pewno si� kupi. - Ale nie w moim rozmiarze - j�kn�a Ida beznadziejnie. Ona zna�a problem od lat. Nawet pojawienie si� wolnego rynku i zacz�tk�w kapitalizmu nie zmieni�o sytuacji, je�li chodzi o dostatek pantofli damskich numer czterdzie�ci jeden. - Ignacy! - zakrzykn�a mama gor�czkowo. Ojciec podni�s� m�tny wzrok znad ksi��ki. - Przecie� ci m�wi�em - rzek� tonem koniecznego wyja�nienia - �e grecka antystrofa ma w sobie t� w�a�nie melodi�, kt�r� kocham. - Ignacy!!! - S�ucham ci�, Milu, serce moje - u�miechn�� si� do swych wspomnie� ojciec i zatrzepota� rz�sami. - Usi�dziesz przy telefonie - dysponowa�a mama. - We�miesz ksi��k� telefoniczn� i b�dziesz dzwoni� po sklepach obuwniczych. - Ja? - zdziwi� si� ojciec. - Ale dlaczego przypuszczasz, �e m�g�bym robi� podobnie dziwne i g�upie rzeczy? - Ignasiu, nie czas na wyja�nienia. Prosz�, �eby� zadzwoni� do wszystkich sklep�w obuwniczych po kolei, pytaj�c, czy maj� tam bia�e pantofle damskie numer czterdzie�ci jeden. Bene? (Dobrze?) -Nihil obstat (Nic nie stoi na przeszkodzie), Milu - da� si� z�apa� na �acin� ojciec. - Chcia�bym mo�e jednak najpierw zrozumie� sens podobnego dzia�ania. - Nie musisz. Ty tylko dzwo�, dobrze? Ojciec przyjrza� si� mamie z zastanowieniem. Jaka� my�l z wolna torowa�a sobie drog� w jego g�owie, zapchanej greckimi antystrofami i melan�em czu�ych wspomnie� oraz krajobraz�w m�odo�ci. - Dlaczego nagle potrzebujesz takich du�ych pantofli? - spyta� g�sto mrugaj�c. - Ida potrzebuje!!! Do �lubu!!! I nigdzie nie ma tego numeru! - udzieli�a mu wyja�nienia �ona. - Jakiego numeru? - chcia� wiedzie� ojciec. - Czterdzie�ci jeden - powiedzia�a mama g�osem jak brzytwa. - Ale�, na Jowisza, Ja nosz� numer czterdzie�ci jeden! - oznajmi� ojciec Borejko z min� cz�owieka, kt�ry znalaz� spos�b na likwidacj� powszedniej udr�ki. - Yyyyyy! - zawy�a Ida, bij�c si� w g�ow� pi�ciami. W przedpokoju, tworz�c nerwowy tumult, potr�caj�c si� i depcz�c sobie nawzajem po palcach, ubiera�y si� Natalia, Patrycja i Gabrysia. - Ida, pr�dzej! - pokrzykiwa�y. - Zdaje mi si�, �e nie mamy ksi��ki telefonicznej - rzek� ojciec Borejko flegmatycznie, lecz tonem obronnym. - W ka�dym razie Ja jej nie widz�. Nemo tenetur ad impossibile.(Nikt nie mo�e by� zmuszony do rzeczy niemo�liwych) - O! - rzek�a na to wszystko Pyzunia, wygl�daj�c przez okno. - Volvo. Przyjecha� w�a�nie S�awek Lewandowski. Ojejku!!! Patrzcie!!! Z dziewczyn�!!! 7 Metody Stryba sko�czy� z bigosem i wy��czy� gaz. Potem �ykn�� po raz ostatni piwa, zmia�d�y� puszk� jedn� r�k� i spojrza� wyzywaj�co na brata, kt�ry w�a�nie finiszowa� z pierogami. Cyryl, wyczuwaj�c jego spojrzenie, opu�ci� oczy i zacisn�� usta. Od czasu wybor�w prezydenckich bracia �yli w stanie trwa�ej niezgody, spowodowanej zasadniczymi r�nicami zda� na temat kandydat�w do tego urz�du. Jednak�e konflikt mi�dzy nimi nie mia� wy��cznie charakteru politycznego i nie trwa� bynajmniej od tak niedawna. W gruncie rzeczy k��cili si� przez ca�e �ycie. Cyryl, starszy brat, musia� opiekowa� si� niefrasobliwym Metodym od chwili jego narodzin. Jako jego opiekun by� te� zmuszony nieustannie co� mu wybacza�. Wybaczy� nawet fakt, �e m�odszy brat odbija� mu wszystkie bardziej interesuj�ce panienki, a z jedn� z nich, Helen�, nawet si� o�eni� i sp�odzi� syna Grzegorza. Ale wybaczy� - nie znaczy zapomnie�. Utajona rywalizacja trwa�a mi�dzy bra�mi jeszcze i teraz, gdy nie by�o ju� ciekawszych obiekt�w sporu. A od dnia urodzin Elki, kt�rej matka zmar�a wkr�tce, pozostawiaj�c biedne, bezbronne male�stwo na �asce okrutnego losu, rywalizacja o uczucia dziewczynki sta�a si� najsilniejszym motorem ich dzia�a�. Rywalizowali te� dawniej o uczucia Grzesia, syna Metodego i Heleny. Ale ten ch�opak by� naprawd� beznadziejny: w og�le nie chcia� uchodzi� za bezbronn� sierotk� i wymyka� si� wp�ywom ojca i stryja. Wiecznie czym� zaj�ty, zalatany, nie dawa� si� te� wci�gn�� do �adnej soczystej k��tni. Tote� wkr�tce bracia zaniechali stara� i zostawili Grzegorza samemu sobie. Uczy� si� pilnie, wi�c nie sprawia� k�opot�w, prawie w og�le go nie by�o wida�. Prowadzi� ascetyczny tryb �ycia i wydawa� si� ca�kowicie zaabsorbowany prac� naukow�. Metody zbli�y� si� do drzwi kuchennych. - Choinka - rzuci� Cyryl w przestrze�. - Co: choinka? - zje�y� si� natychmiast Metody. - Trzeba osadzi�. - To osad�. - Ja?! - wybuchn�� Cyryl. - A kto gotuje i piecze od rana?! - Ano, ty, ty - Metody przeci�gn�� si�, a� mu chrupn�y barki, po czym poklepa� si� po brzuchu, powoduj�c rezonans, jak by uderza� w b�ben. - Dopiero teraz ten bigos jest jadalny - rzuci� od niechcenia. - Ja go nie rusz� - oznajmi� Cyryl, patrz�c w st�. - B�dziesz jad�, a� mi�o - rzuci� Metody prowokuj�co, ale nie zd��y� nacieszy� si� reakcj� Cyryjka, bo u drzwi wej�ciowych zagra� ten idiotyczny dzwonek. Elka kupi�a go niedawno i kaza�a ojcu zamontowa� ca�e urz�dzenie. Kiedy Metody us�ysza� je po raz pierwszy, mia� uczucie, �e na miejscu trafi go szlag. Zamiast tradycyjnego, mi�ego dla ucha terkotania lub przynajmniej gongowego dzwonienia, nowa aparatura wydawa�a z siebie seri� melodyjek elektronicznych, p�askich i monotonnych w tonacji, w o�miu idiotycznych wariantach. Teraz rozbrzmiewa� przeb�j z filmu "Most na rzece Kwai". A najbardziej irytuj�cy by� fakt, �e Metody nie m�g� skrytykowa� nowego dzwonka, poniewa� natychmiast skrytykowa� go Cyryl. C� Metodemu w tej sytuacji pozostawa�o? - zmilcza�. Ale za ka�dym sygna�em czu�, jak co� w nim kipi. Sapi�c, ruszy� do drzwi. Kiedy do nich dotar�, dzwonek wygrywa� ju� "Yesterday". Dziadek, kt�ry obwinia� Beatles�w o wprowadzenie mody na narkotyki i zniewie�cia�o��, poczerwienia� ze z�o�ci i szarpn�� za klamk�. Drzwi otwar�y si� z takim rozmachem, �e a� powietrze gwizdn�o. Po lewej ich stronie, oparty o �cian� ko�o dzwonka, sta� m�odzieniec w czarnych okularach, zakrywaj�cych szczelnie oczodo�y, ubrany w sk�rzane czarne spodnie i tak�� kurtk� oraz w wysokie buty nabijane �wiekami. - Cze�� - rzek� ponuro m�odzieniec. Ujrzawszy posta� dostojnego starca, przejawi� cie� zaskoczenia. - Znaczy, przepraszam. My�la�em, �e to Elka. Znaczy, dzie� dobry! - Znaczy, witam - rzek�, bulgoc�c wewn�trznie, dziadek Metody, kt�rego do g��bi wzburzy�o przypuszczenie, �e podobna posta� mo�e mie� cokolwiek wsp�lnego z jego ukochan� wnuczk�. Przyjrza� si� uwa�nie w�osom m�odego cz�owieka. O ile m�g� wierzy� w�asnym oczom w tym p�mroku - w�osy te by�y jakiego� dziwnego koloru. - Jest Elka? - spyta� mrocznie m�odzian, po czym poderwa� si� jednym ruchem cia�a, jak czarna pantera, wykona� b�yskawiczny p�obr�t i stan�� na wprost Metodego, opieraj�c si� barkiem o futryn�. - Mieli�my w planie ma�� rundk� - dorzuci�. Dziadek mia� t� s�abo��, �e lubi� widzie� twarz swego rozm�wcy, a tu nie by�o nic wida� pod tymi bandyckimi okularami. - Mieli�cie w planie rundk�? - powt�rzy� drwi�co. - To ciekawe. Bo my mamy w planie wiecz�r wigilijny. - Mia�em by� wcze�niej, ale mi motor nawali�. Hamulce - wyja�ni� ch�opak, opieraj�c czo�o na przedramieniu, a d�o� na futrynie drzwi. D�o� ta obleczona by�a w czarn� sk�rzan� r�kawiczk� bez palc�w. Paznokcie mia� m�odzieniec obwiedzione czarnymi p�ksi�ycami, a palce powalane smarem. - Czy ta rundka mia�aby si� odby� na motorze? - spyta� dziadek z wrogim niedowierzaniem. - Tak. Mam Harleya - Davidsona - pochwali� si� m�ody cz�owiek z min� tak�, jakby naprawd� s�dzi�, �e zaimponowa� Metodemu. Drzwi na dole otwar�y si�, wpuszczaj�c nieco wi�cej �wiat�a dziennego. Dziadek Metody zauwa�y�, �e w�osy go�cia s� rzeczywi�cie karminowe. Dozna� wstrz�su. Jego skarb, jego Kicia, na starym motorze o niesprawnych hamulcach, w deszcz, i z t� tu... subkultur� m�odzie�ow� za sterem! - Elka nie pojedzie! - rzuci� kr�tko. - To nie - mrukn�a oboj�tnie subkultura m�odzie�owa. - Znaczy, nie pojedzie. C�, no to nie. - Nie - upewni� go dziadek z moc�. - To pan powie, �e by� Baltona. - Powiem - obieca� dziadek. - Powiem, panie Baltona. - To zdrowych i weso�ych, czy jak tam. - I nawzajem, i nawzajem. Pan Baltona rzuci� si� raptem w d� po pi�ciu schodkach i wypad� na zewn�trz, omal nie rozdeptuj�c wchodz�cemu panu Macio�ce jego psiny. - Cholera, panie - rzek� z podziwem pan Macio�ka i cmokn��, wychylaj�c si� przez drzwi na dw�r, by zaobserwowa�, jak Baltona dosiada swego Harleya, oczywi�cie czarnego. Pot�ny ryk motoru pozbawionego t�umika wprawi� psin� w dygot, za� jej pan pokr�ci� �ys� g��wk� i domkn�� wypaczone drzwi wej�ciowe. - Ka�dy dzi� zak�ada domofon - zwr�ci� si� swym p�askim g�osem do s�siada. - Mo�na by si� zrzuci�, co pan m�wi? Mo�e by by�o ciut bezpieczniej. Teraz pe�no elementu luzem lata, cz�owiek nie zna dnia ani godziny. - Jak pan za�o�y domofon, te� pan nie b�dzie zna� - rzek� bez ogr�dek Metody Stryba, kt�remu humor pogarsza� si� z minuty na minut�. - Czego? - Dnia ani godziny - wyja�ni� ponuro Metody. Pan Macio�ka a� usta rozdziawi�. - Zdrowych i weso�ych - powiedzia� mu Metody stanowczo i skry� si� za drzwiami, zdobnymi w skromny witra�yk z mro�onego szk�a, w kt�rym dalekie �wiat�o dzienne narysowa�o w�a�nie kilka drobnych, r�owawych kr�g�w. 8 Pyza i Tygrysek ukry�y si� w pokoju Idy. Za �ycia poprzedniej lokatorki wchodzi�o si� do tego pokoju ze wsp�lnego korytarzyka. Teraz Borejkowie przywr�cili wszystko do poprzedniego stanu, burz�c prowizoryczn� �ciank� z dykty i powi�kszaj�c w ten spos�b w�asny przedpok�j o dobrych kilka metr�w kwadratowych, kt�re mo�na by�o natychmiast zapcha� ksi��kami. Tak wi�c pok�j Idy zosta� w��czony w ca�o�� mieszkania, nie trac�c jednak pewnej mi�ej odr�bno�ci i kusz�cego wyobcowania. Pyza i Tygrysek potrzebowa�y w�a�nie takiego schronienia. Musia�y bowiem pilnie zapakowa� prezenty. W rodzinie panowa� zwyczaj, �e na Gwiazdk� ka�dy musi dosta� prezent, i to od ka�dego, cho�by to by�a tylko wycinanka lub wierszyk. A poniewa� w praktyce zasada ta rozkwita�a ga��zkami inicjatyw i poryw�w serca, co roku bywa�o tak, �e ka�dy od ka�dego otrzymywa� co najmniej kilka prezent�w, najcz�ciej r�cznej roboty. Pod choink� sprawia�o to wra�enie szale�czej zaiste obfito�ci i bizantyjskiego przepychu. Pyza i Tygrysek od miesi�ca a� do ostatniej niemal chwili zajmowa�y si� tajemn� produkcj� tak zajadle, �e nie starczy�o im ju� czasu na ozdobne zapakowanie dar�w. Teraz w�adowa�y si� z pe�nym pud�em kartonowym do pokoju ciotki i wywali�y zawarto�� na dywanik, pozszywany w stylu patchworkowym z r�nych �atek. - Ufff - sapn�a Pyza. - Ale du�o tego, co? Deszcz b�bni� o parapety i sp�ywa� po szybach wartkimi strumyczkami, z kt�rych ka�dy toczy� w sobie kropelk� �wiat�a. W pokoju ciotki zrobi�o si� nieco mroczno, wi�c Pyza si�gn�a do przycisku rozkosznej lampy z bia�ym kloszem w kszta�cie lilii, osadzonym na wdzi�cznie wygi�tej mosi�nej �odydze. Niewidoczna �ar�wka rozjarzy�a si� wewn�trz szklanego kwiatu, zamigota�y blaszane z�ote rybki, zwisaj�ce z ruchomego drucianego k�ka pod sufitem. W oczach Tygryska odbi�y si� z�ote iskierki. Ciotka Ida sama sobie urz�dzi�a to wn�trze, prawie za darmo, z u�yciem tylko fantazji i farby. Obie dziewczynki uwielbia�y ten pok�j. Wsz�dzie tu by�o wida� mleczny odcie� fioletu, w r�nych tylko nat�eniach koloru. R�owawe tapety pokryte by�y wzorem w bukieciki kremowych r�, pod�og� z desek polakierowano na kolor fio�kowy. Sta�y tu bia�e wiklinowe foteliki, fioletowy stolik na jednej nodze i �elazne ��ko o ozdobnym wezg�owiu, polakierowane na kolor �ososiowy. Stara trzydrzwiowa szafa z lat pi��dziesi�tych r�wnie� poci�gni�ta zosta�a mlecznor�owym lakierem. Pod oknem, na d�ugim fioletowym blacie sta� komputer Atari z przyleg�o�ciami, pod blatem ci�gn�y si� p�ki pe�ne ksi��ek. Teraz jednak, po zapaleniu lampy, z ca�ego wn�trza wida� by�o g��wnie wspania�� sukni� �lubn�, kt�ra l�ni�a biel� na wieszaku stoj�cym po�rodku pokoju. Obie dziewczynki zagapi�y