9069

Szczegóły
Tytuł 9069
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9069 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9069 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9069 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Pie�ni dalekiej Ziemi Pod palmami czeka�a Lora, patrz�c na morze. Widzia�a ju� ��d� Clyde�a jako niewielk� kreseczk� na dalekim horyzoncie - jedyn� skaz� na idealnym po��czeniu morza z niebem. Ros�a z minuty na minut�, a� zacz�a si� wyra�nie odcina� na tle pustego b��kitu otaczaj�cego planet�. Teraz Lora widzia�a ju� Clyde�a: sta� na dziobie jak pos�g, jedn� r�k� obejmuj�c sztag i szukaj�c Lory wzrokiem w�r�d cieni. - Gdzie jeste�, Loro? - pyta� �a�o�nie jego g�os dochodz�cy z komunikatora w kszta�cie bransolety, kt�ry podarowa� jej w dniu zar�czyn. - Chod� mi pom�c. Du�o z�owi�em i musimy przewie�� to do domu. A wi�c to tak, powiedzia�a Lora do siebie, to dlatego poprosi�e� mnie, �ebym zesz�a na pla��. Tylko po to, �eby go ukara� i odpowiednio zaniepokoi�, zupe�nie zignorowa�a jego wezwanie i zareagowa�a dopiero w�wczas, gdy kilkakrotnie je powt�rzy�. A i wtedy nie nacisn�a pi�knej, z�ocistej per�y oprawionej w guzik z napisem �odbi�r�, lecz powoli wrysz�a z cienia wielkich drzew i ruszy�a pla�� �agodnie opadaj�c� ku morzu. Clyde popatrzy� na ni� z wyrzutem, ale czuj�c si� winnym poca�owa� j� zaraz po przybiciu do brzegu i zabezpieczeniu �odzi. Zacz�li potem wsp�lnie wy�adowywa� po��w, wybieraj�c du�e i ma�e ryby z obu kad�ub�w katamarana. Lora kr�ci�a nosem, ale dzielnie pomaga�a, a� czekaj�ce na piasku sanie pokry�a g�ra ofiar zr�czno�ci Clyde�a. Po��w si� uda�; Lora pomy�la�a z dum�, �e kiedy wyjdzie za Clyde�a, nigdy nie umrze z g�odu. Te niezgrabne, uzbrojone w pancerz stworzenia z morza m�odej planety w�a�ciwie nie by�y rybami - up�ynie jeszcze ze sto milion�w lat, zanim natura wymy�li tutaj �uski. Stanowi�y jednak do�� dobre po�ywienie i pierwsi koloni�ci nadali im nazwy przywiezione wraz z wieloma innymi tradycjami z niezapomnianej Ziemi. - To wszystko! - mrukn�� Clyde, ciskaj�c niez�� imitacj� �ososia na l�ni�cy stos. - Sieciami zajm� si� p�niej. Ruszajmy! Z niejakim trudem znajduj�c miejsce na postawienie stopy, Lora wskoczy�a za nim na mechaniczne sanie. Elastyczne rolki przez chwil� �lizga�y si� po piasku, a potem odzyska�y przyczepno��. Clyde i Lora, wraz z pi��dziesi�cioma kilogramami r�nej wielko�ci ryb, zacz�li szybko sun�� po pla�y pobru�d�onej niby muszla. Znajdowali si� w po�owie kr�tkiej drogi do domu, kiedy proste, beztroskie �ycie w �wiecie, w kt�rym sp�dzili wszystkie swoje m�ode lata, nagle si� sko�czy�o. Znak tego by� wypisany w g�rze, na niebie, jakby kto� ogromn� r�k� przeci�gn�� kawa�kiem kredy po b��kitnym niebosk�onie. Jeszcze gdy Lora i Clyde na to patrzyli, jasna smuga pary zacz�a si� strz�pi� po bokach, przekszta�caj�c si� w kosmyki chmur. I ju� z odleg�o�ci wielu kilometr�w us�yszeli opadaj�cy d�wi�k, kt�rego ta planeta nie zna�a od pokole�. Instynktownie �cisn�li si� za r�ce, patrz�c na rozcinaj�c� niebo �nie�nobia�� bruzd� i s�uchaj�c cienkiego �wistu z pogranicza Kosmosu. Opadaj�cy statek znikn�� ju� za horyzontem, nim zd��yli spojrze� na siebie i wyszepta�, prawie z nabo�e�stwem, to samo magiczne s�owo: - Ziemia! Po trzystu latach milczenia macierzysta planeta zn�w przypomnia�a sobie o Thalassie... Dlaczego? pomy�la�a Lora, kiedy min�a d�u�sza chwila objawienia i z nieba nie dochodzi�o ju� echo rozdzieraj�cego powietrze �wistu. Co si� sta�o, �e pot�na Ziemia po tylu latach wys�a�a statek na t� cich� i spokojn� planet�? Nie by�o tu ju� miejsca dla wi�kszej liczby kolonist�w, na tej jedynej wyspie w�r�d m�rz ca�kowicie pokrywaj�cych planet�, i Ziemia dobrze o tym wiedzia�a. Roboty sporz�dzi�y jej map� i zbada�y planet� z Kosmosu pi�� wiek�w temu, kiedy rozpocz�to mi�dzygwiezdn� eksploracj�. Na d�ugo przed tym, zanim cz�owiek sam odwa�y� zapu�ci� si� mi�dzy gwiazdy, drog� t� przebyli jego elektroniczni s�udzy, okr��aj�c planety nieznanych s�o�c, i powr�cili z informacjami jak pszczo�y znosz�ce mi�d do ula. Jeden z takich zwiadowc�w odnalaz� Thalass�, wyj�tkow� planet� z du��, pojedyncz� wysp� na bezbrze�nym oceanie. Kiedy� powstan� tu kontynenty, lecz by�a to m�oda planeta, kt�rej historii jeszcze nie zacz�to pisa�. Sto lat zaj�� robotowi powr�t do domu, a przez nast�pne stulecie zebrane przeze� informacje drzema�y w pami�ci wielkich komputer�w, przechowuj�cych ca�� wiedz� Ziemi. Pierwsza fala kolonist�w omin�a Thalass� - najpierw zaj�to si� kolonizacj� planet przynosz�cych wi�ksze korzy�ci i nie sk�adaj�cych si� w dziewi�ciu dziesi�tych z wody. W ko�cu jednak i tu pojawili si� pionierzy - w odleg�o�ci zaledwie dwudziestu kilometr�w od miejsca, gdzie teraz znajdowa�a si� Lora, jej przodkowie po raz pierwszy postawili nog� na planecie, kt�ra w ten spos�b sta�a si� w�asno�ci� ludzko�ci. Splantowali wzg�rza, posiali zbo�e, przesun�li rzeki, zbudowali miasta i fabryki i rozprzestrzeniali si� do naturalnych granic ich l�du. Ze sw� �yzn� gleb�, obfito�ci� w�d i �agodno�ci� daj�cej si� przewidywa� pogody Thalassa by�a planet� nie wymagaj�c� zbyt wiele od swoich przybranych dzieci. Duch pionierski przetrwa� mo�e dwa pokolenia, a potem koloni�ci zadowalali si� prac�, na ile by�o trzeba, lecz nic ponad to, a tak�e nostalgicznymi marzeniami o Ziemi, nie martwi�c si� o przysz�o��. Miasteczko wrza�o od domys��w, kiedy pojawili si� tam Clyde i Lora. Z p�nocnego kra�ca wyspy dotar�a wie��, �e statek wytraci� ju� ca�y sw�j szalony p�d i powraca� na niewielkiej wysoko�ci, najwyra�niej szukaj�c miejsca do l�dowania. - Maj� jeszcze stare mapy - powiedzia� kto�. - Za�o�� si�, �e wyl�duj� na wzg�rzach, tam gdzie pierwsza ekspedycja. By� to trafny domys� i w ci�gu dziesi�ciu minut wszystkie dost�pne �rodki transportu opu�ci�y miasteczko i sun�y rzadko u�ywan� drog� na zach�d. Jak przysta�o na burmistrza tak wa�nego o�rodka �ycia kulturalnego, jakim by�o Palm Bay (ludno��: 572; g��wne zaj�cia: rybo��wstwo, hydroponika; przemys�: brak), ojciec Lory przewodzi� kolumnie w s�u�bowym samochodzie. Niezbyt szcz�liwie si� z�o�y�o, �e dopiero zbli�a� si� termin dorocznego malowania samochodu burmistrza i nie pozostawa�o nic innego, jak tylko mie� nadziej�, �e go�cie nie zauwa�� miejscami prze�wiecaj�cego metalu. Poza tym samoch�d by� ca�kiem nowy - Lora wci�� pami�ta�a podniecenie towarzysz�ce jego pojawieniu si� ledwie przed trzynastu laty. Skromna kawalkada wszelkiego rodzaju pojazd�w, w tym nawet kilku sa� mechanicznych, p�dzi�a ze wszystkich si� grzbietem wzg�rza, by zatrzyma� si� przy wyblak�ym znaku, na kt�rym widnia�y proste, lecz wa�kie s�owa: L�DOWISKO PIERWSZEJ EKSPEDYCJI NA THALASS� l STYCZNIA ROKU ZEROWEGO (28 MAJA ROKU 2626 N.E.) - Pierwszej ekspedycji - cicho powt�rzy�a Lora. - Drugiej nigdy nie by�o, ale oto jest... Statek nadlecia� tak nisko i cicho, �e uzmys�owili sobie jego obecno�� dopiero w�wczas, gdy znalaz� si� prawie bezpo�rednio nad ich g�owami. Nie s�yszeli odg�os�w pracy silnik�w - jedynie szelest li�ci drzew poruszanych podmuchem powietrza. Potem znowu zapanowa�a cisza, lecz Lorze zdawa�o si�, �e ze �wiec�cego, jajowatego kszta�tu o srebrzystej powierzchni zaraz wykluje si� co� nowego, obcego spokojnej planecie Thalassie. - Ale to ma�e - wyszepta� kto� za jej plecami. - Z Ziemi nie mogliby przylecie� czym� takim! - Pewnie, �e nie - odpowiedzia� zawsze obecny w takich wypadkach jaki� samorodny znawca. - To tylko ��d� ratunkowa. Prawdziwy statek jest w Kosmosie. Nie pami�tasz, �e pierwsza ekspedycja... - Ɯ�! - upomnia� go inny g�os. - Wychodz�! Wszystko sta�o si� w ci�gu jednego uderzenia serca. Pozbawiona jakichkolwiek spoje� powierzchnia pojazdu by�a tak g�adka i bez skazy, �e wzrok na pr�no szuka� �ladu otworu, a w chwil� potem uchyli�y si� owalne drzwi i na ziemi� opad� kr�tki trap. Nic si� nie poruszy�o, lecz co� si� wydarzy�o. Jak to si� sta�o, Lora nie mog�a sobie uzmys�owi�, ale ten cud jej nie zaskoczy�. Nale�a�o si� tego spodziewa� po statku, kt�ry przyby� z Ziemi. W cieniu wej�cia porusza�o si� kilka postaci; z t�umu czekaj�cych nie dochodzi� �aden d�wi�k, gdy go�cie zacz�li si� powoli ukazywa�, mru��c oczy nie przyzwyczajone do ostrego �wiat�a. By�o ich siedmiu - sami m�czy�ni, wcale nie przypominaj�cy superistot, kt�re Lora spodziewa�a si� ujrze�. Co prawda przekraczali wzrostem przeci�tno�� i mieli ostre rysy, ale ich blada sk�ra by�a prawie bia�a. Poza tym wydawali si� zaniepokojeni i niepewni, co bardzo zdziwi�o Lor�. Po raz pierwszy przysz�o jej do g�owy, �e to l�dowanie na Thalassie mog�o by� przypadkowe i �e go�cie s� r�wnie zaskoczeni, jak wyspiarze, kt�rzy przyszli ich powita�. W tej najwa�niejszej w swojej karierze chwili burmistrz Palm Bay wyst�pi� z t�umu, by wyg�osi� mow�, kt�r� gor�czkowo przygotowywa� sobie od momentu wyjazdu z miasteczka. Ju� otwiera� usta, gdy nag�a w�tpliwo�� wype�ni�a mu umys� pustk�. Wszyscy automatycznie za�o�yli, �e statek przyby� z Ziemi, ale to by� tylko domys�. R�wnie dobrze m�g� przylecie� z innych kolonii, kt�rych przynajmniej z tuzin znajdowa�o si� znacznie bli�ej ni� macierzysta planeta. W panice spowodowanej obaw� o naruszenie protoko�u ojciec Lory zdoby� si� jedynie na kilka s��w. - Witamy na Thalassie - wrykrztusi�. - Jeste�cie z Ziemi... jak s�dz�? Owo �jak s�dz�?� mia�o uczyni� burmistrza Fordyce�a nie�miertelnym; dopiero po stu latach odkryto, �e wyra�enie to nie jest ca�kiem oryginalne. Jedyn� osob� w t�umie, kt�ra nie us�ysza�a twierdz�cej odpowiedzi, udzielonej angielszczyzn�, jakby nieco przy�pieszon� w ci�gu wiek�w odosobnienia, by�a Lora. W tej samej chwili bowiem zobaczy�a po raz pierwszy Lena. Wyszed� ze statku i jak najdyskretniej przy��czy� si� do wsp�towarzyszy stoj�cych na dole przy trapie. Mo�e dlatego zszed� p�niej, �e musia� wyregulowa� aparatur� steruj�c�, a mo�e, co wydawa�o si� bardziej prawdopodobne, sk�ada� sprawozdanie wielkiemu statkowi-bazie, kt�ry wisia� gdzie� daleko poza granicami atmosfery. W ka�dym razie od tego czasu Lora widzia�a ju� tylko jego. Nawet w tej pierwszej chwili wiedzia�a, �e jej �ycie ju� nigdy nie b�dzie takie samo jak dotychczas. By�o to co� zupe�nie nowego, czego jeszcze nigdy nie prze�ywa�a i co r�wnocze�nie j� zdumiewa�o i napawa�o l�kiem. Obawia�a si� o sw� mi�o�� do Clyde�a, a dziwi�o j� to co� nowego i nieznanego, co wkroczy�o w jej �ycie. Len nie dor�wnywa� wzrostem swym towarzyszom, lecz by� o wiele bardziej od nich kr�py, co sprawia�o wra�enie si�y i pewno�ci siebie. Jego pe�ne �ycia, bardzo ciemne oczy patrzy�y z twarzy o kanciastych rysach, kt�rej nikt nie nazwa�by przystojn�, lecz kt�ra niepokoj�co przyci�ga�a Lor�. Oto mia�a przed sob� m�czyzn�, kt�ry ogl�da� widoki, jakich nie mog�a sobie wyobrazi�, kt�ry by� mo�e chodzi� po ulicach na Ziemi i widzia� jej legendarne miasta. Co tu robi na samotnej Thalassie i sk�d si� wzi�y te �lady napi�cia i zmartwie� wok� jego badawczych oczu? Ju� raz na ni� spojrza�, lecz w�wczas jego wzrok tylko si� po niej prze�lizgn��; ale teraz, jak gdyby przypomniawszy sobie, powr�ci� i Len po raz pierwszy patrzy� na ni� tak �wiadomie, jak ona przez ca�y ten czas na niego. Zwarli si� oczami, a ich spojrzenia utworzy�y most nad dziel�c� ich przepa�ci� czasu, przestrzeni i do�wiadcze�. Bruzdy niepokoju znikn�y z jego czo�a, wyg�adzi�y si� jego rysy i teraz si� u�miecha�. Zmierzcha�o, kiedy sko�czy�y si� wszystkie przem�wienia, bankiety, przyj�cia i wywiady. Len by� bardzo zm�czony, lecz jego pobudzony umys� nie pozwala� mu zasn��. Po napi�ciach ostatnich tygodni, kiedy wyrwany ze snu przera�liwym dzwonkiem alarmu walczy� wraz z kolegami o uratowanie uszkodzonego statku, nie chcia�o si� wierzy�, �e w ko�cu s� bezpieczni. Co za nieprawdopodobne szcz�cie, �e ta zamieszkana planeta znajdowa�a si� tak blisko! Gdyby nawet nie uda�o si� im naprawi� statku i doko�czy� dw�chsetletniego lotu, kt�ry mieli jeszcze przed sob�, tutaj mogli przynajmniej pozosta� w�r�d przyjaci�. �aden rozbitek na morzu czy w Kosmosie nie m�g�by marzy� o niczym wi�cej. Noc by�a ch�odna, spokojna i �wieci�a nie znanymi mu gwiazdami. Jednak odnalaz� w�r�d nich kilka dobrych znajomych, cho� odwieczne konstelacje beznadziejnie si� zmieni�y. Oto pot�ny Rigel, nic nie ciemniejszy mimo tych wszystkich dodatkowych lat �wietlnych, kt�re musi pokona� jego �wiat�o, zanim tu dotrze. A to powinien by� olbrzym Kanopus, le��cy prawie na linii prowadz�cej do ich celu, ale tak daleki, �e nawet st�d nie by� chyba ja�niejszy ni� na ziemskim globie. Len potrz�sn�� g�ow�, jakby chcia� z niej wyrzuci� og�upiaj�cy, hipnotyczny obraz bezmiaru Wszech�wiata. - Zapomnij o gwiazdach - rzek� do siebie - i tak wkr�tce b�dziesz mia� z nimi do czynienia. Trzymaj si� tej ma�ej planety, skoro ju� tutaj jeste�, gdyby nawet by�a tylko py�kiem na drodze mi�dzy Ziemi�, kt�rej ju� nigdy nie zobaczysz, a celem, czekaj�cym na ciebie przy ko�cu podr�y za dwie�cie lat. Jego przyjaciele, zm�czeni i zadowoleni, ju� spali, do czego zreszt� mieli prawo. Nied�ugo p�jdzie w ich �lady, kiedy pozwoli mu na to jego niespokojny duch. Lecz przedtem rozejrzy si� troch� po tej planecie, na kt�r� przywi�d� go przypadek, po tej oazie w bezmiarze Kosmosu, zaludnionej jego wsp�bra�mi. Wyszed� z d�ugiego, jednopi�trowego domu go�cinnego, kt�ry przygotowano dla nich ze zrozumia�ym po�piechem, i znalaz� si� na jedynej ulicy Palm Bay. W pobli�u nie by�o nikogo, cho� z kilku dom�w dochodzi�y d�wi�ki sennej muzyki. Wygl�da�o na to, �e mieszka�cy miasteczka lubili wcze�nie chodzi� spa� lub te� czuli si� wyczerpani pe�nym podniecenia dniem i w�asn� go�cinno�ci�. Odpowiada�o to Lenowi, kt�ry chcia� by� sam, dop�ki nie ustanie gonitwa jego my�li. W otaczaj�cej go nocnej ciszy s�ysza� jedynie szept morza i odg�os swych krok�w na pustej ulicy. Kiedy �wiat�a miasteczka pozosta�y za nim, znalaz� si� w ciemno�ciach w�r�d palm, ale mniejszy z dw�ch ksi�yc�w Thalassy sta� wysoko na po�udniowym niebie i ze swym dziwnym, ��tawym blaskiem by� mu wystarczaj�cym przewodnikiem. Len przeszed� ju� w�ski pas drzew i za stromo opadaj�c� pla�� dostrzeg� ocean, kt�ry pokrywa� prawie ca�� planet�. Nad brzegiem wody sta� rz�d rybackich �odzi i Len ruszy� w ich stron�, gdy� ciekawi�o go, jak rzemie�lnicy Thalassy rozwi�zali jeden z najstarszych problem�w cz�owieka. Z aprobat� ogl�da� starannie wykonane plastykowe kad�uby, w�skie p�ywaki niewod�w, wind� z silnikiem do podnoszenia sieci, niewielki motor, radio z namiernikiem. Ta prawie prymitywna, jednak najzupe�niej wystarczaj�ca prostota wywar�a na nim g��bokie wra�enie; nie m�g� wyobrazi� sobie nic bardziej kontrastuj�cego z labiryntami pot�nego statku kosmicznego, kt�ry wisia� gdzie� tam w g�rze. Na chwil� odda� si� marzeniom - jak przyjemnie by�oby zapomnie� o tych latach treningu i nauki, zamieni� �ycie in�yniera-specjalisty od nap�du statk�w mi�dzygwiezdnych na spokojn�, skromn� egzystencj� rybaka! Na pewno potrzebuj� kogo�, kto zatroszczy�by si� o ich �odzie, a mo�na by te� pomy�le� o kilku usprawnieniach... Wzruszywszy ramionami odsun�� od siebie to przyjemne marzenie, nie trudz�c si� nawet, by wyrzuci� ze� oczywiste iluzje, i ruszy� wzd�u� przesuwaj�cej si� linii piany, gdzie fale wytraca�y do reszty sw� si�� przy zetkni�ciu z l�dem. Pod nogami mia� resztki niemowl�cego �ycia tego m�odego oceanu - puste muszle i skorupy, jakie mog�y znajdowa� si� na brzegach ziemskich m�rz przed miliardem lat. Tutaj, na przyk�ad, le�a�a ciasno skr�cona, wapienna spirala, jak� z ca�� pewno�ci� widzia� kiedy� w muzeum. Ostatecznie Natura po kolei na wszystkich planetach powtarza�a formy, kt�re ju� raz s�u�y�y do pewnych cel�w. Blado��ty blask szybko rozlewa� si� po wschodnim niebie; Len dostrzeg� ruch Selene, wewn�trznego ksi�yca Thalassy, jak wynurza si� zza horyzontu. Ze zdumiewaj�c� szybko�ci� jego znajduj�ca si� prawie w pe�ni tarcza wychyn�a z oceanu, nagle zalewaj�c pla�� �wiat�em. I w tym nag�ym wybuchu jasno�ci Len zauwa�y�, �e nie jest sam. Dziewczyna siedzia�a na jednej z �odzi, oko�o pi��dziesi�ciu metr�w dalej na pla�y. Odwr�cona ty�em do niego, patrzy�a na morze, jak gdyby nie zdaj�c sobie sprawy z jego obecno�ci. Len zawaha� si�, nie chc�c zak��ca� jej samotno�ci i nie b�d�c pewny miejscowych zwyczaj�w w tych sprawach. By�o bardzo prawdopodobne, �e o takiej porze i w takim miejscu czeka na kogo�, a zatem b�dzie bezpieczniej i taktowniej po cichu wr�ci� do miasteczka. Jednak za p�no si� zdecydowa�. Jakby zaskoczona powodzi� �wiat�a na pla�y, dziewczyna rozejrza�a si� i od razu go zauwa�y�a. Wsta�a z niespiesznym wdzi�kiem, nie okazuj�c �adnego strachu ani zaniepokojenia. Gdyby Len dobrze widzia� jej twarz w �wietle ksi�yca, zaskoczy�by go maluj�cy si� na niej wyraz skrywanego zadowolenia. Jeszcze przed dwunastoma godzinami Lora by si� oburzy�a, gdyby kto� jej powiedzia�, �e spotka si� z zupe�nie obcym m�czyzn� na tej samotnej pla�y, kiedy pozostali mieszka�cy �pi�. Nawet teraz mog�aby pr�bowa� usprawiedliwia� swoje zachowanie i twierdzi�, �e czu�a si� nie najlepiej i nie mog�a zasn��, a zatem postanowi�a si� przej��. Lecz w g��bi serca wiedzia�a, �e to nieprawda - przez ca�y dzie� prze�ladowa� j� obraz tego m�odego in�yniera, kt�rego imi� i stanowisko uda�o si� jej ustali�, z nadziej�, �e nie wzbudza zbytniej ciekawo�ci u swych znajomych. Nie by� to nawet szcz�liwy zbieg okoliczno�ci, �e zauwa�y�a, jak wychodzi� z domu go�cinnego. Przez ca�y wiecz�r sta�a na ganku znajduj�cej si� po drugiej stronie ulicy rezydencji swego ojca i obserwowa�a. I to nie wskutek szcz�liwego zbiegu okoliczno�ci, lecz dzi�ki �wiadomemu i dok�adnemu planowaniu znalaz�a si� akurat w tym miejscu na pla�y, kiedy mia�a pewno��, �e Len zmierza w�a�nie w t� stron�. Zatrzyma� si� o par� krok�w przed ni�. (Czy j� pozna�? Czy domy�li� si�, �e to nie przypadek? Na chwil� nieomal opu�ci�a j� odwaga, leczy by�o za p�no, �eby si� wycofa�.) I wtedy u�miechn�� si� dziwnie i troch� krzywo, co zdawa�o si� rozja�nia� mu twarz i sprawi�o, �e wygl�da� m�odziej ni� w rzeczywisto�ci. - Dobry wiecz�r - powiedzia�. - Nie spodziewa�em si� zasta� tu kogokolwiek o tej porze. Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam. - Oczywi�cie, �e nie - odpar�a Lora, staraj�c si� ze wszystkich si�, by g�os jej brzmia� pewnie i oboj�tnie. - Wiesz, jestem ze statku. Pomy�la�em sobie, �e trzeba troch� si� rozejrze� po Thalassie, p�ki tu jestem. Przy tych ostatnich s�owach wyraz twarzy Lory nagle si� zmieni� - Lena zaskoczy� smutek, kt�rego nic nie uzasadnia�o. I wtedy momentalnie dozna� wstrz�su, pozna� j� bowiem; przypomnia� sobie, �e ju� przedtem j� widzia� i domy�li� si�, co tutaj robi. To w�a�nie ta dziewczyna u�miecha�a si� do�, kiedy wyszed� ze statku - nie, to nie tak, pierwszy u�miechn�� si� on... Zdawa�o si�, �e s�owa s� niepotrzebne. Patrzyli na siebie ponad zmarszczonym piaskiem pla�y, dziwi�c si�, �e w tak cudowny spos�b dosz�o do ich spotkania w niesko�czono�ci czasu i przestrzeni. Potem, jakby kierowani pod�wiadomym porozumieniem, usiedli naprzeciw siebie na burcie �odzi, wci�� bez s�owa. To czyste szale�stwo, pomy�la� Len. Co ja tu robi�? Jakim prawem ja, w�drowiec, kt�ry przelotem znalaz� si� na tej planecie, wtr�cam si� do �ycia jej mieszka�c�w? Powinienem przeprosi� t� dziewczyn� i odej��, pozostawiaj�c j� pla�y i morzu, do kt�rych ona ma prawo od urodzenia, a nie ja. Nie odszed� jednak. Jasna tarcza Selene ju� na p� d�oni unosi�a si� nad morzem, kiedy w ko�cu si� odezwa�. - Jak masz na imi�? - spyta�. - Lora - odpar�a mi�kkim, �piewnym akcentem wyspiarzy, kt�ry by� tak mi�y dla ucha, lecz nie zawsze �atwy do zrozumienia. - A ja jestem Len Carrell, drugi in�ynier nap�du statku mi�dzygwiezdnego Magellan. Z lekka si� u�miechn�a, kiedy si� przedstawi�, co go upewni�o, �e ju� zna�a jego imi�. I w tej samej chwili przemkn�a mu przez g�ow� ca�kiem niedorzeczna i dziwna my�l: jeszcze przed kilkoma minutami pada� ze zm�czenia i mia� ju� wraca�, by uda� si� na zaleg�y odpoczynek i zasn��; jednak�e teraz by� zupe�nie trze�wy i rze�ki - jakby w oczekiwaniu nowej, niemo�liwej do przewidzenia przygody. Lecz pytanie Lory da�o si� przewidzie�. - Jak ci si� podoba Thalassa? - Daj mi troch� czasu - odpar�. - Widzia�em jedynie Palm Bay i to te� niedok�adnie. - Czy... d�ugo tu zostaniecie? Zawiesi�a g�os prawie niezauwa�alnie, lecz jego ucho to wychwyci�o. A zatem to by�a ta naprawd� istotna sprawa. - Nie jestem pewien - odpowiedzia� zgodnie z prawd�. - Wszystko zale�y, ile potrwa naprawa. - A co si� sta�o? - Och, po prostu uderzyli�my w co� za du�ego dla naszej os�ony przed meteorytami. Us�yszeli�my pot�ne buch! i po niej. Musimy wi�c zrobi� now�. - Uwa�asz, �e mo�ecie j� zrobi� tutaj? - Mamy tak� nadziej�. Najwa�niejszy problem to przetransportowanie na Magellana oko�o miliona ton wody. Na szcz�cie Thalassa ma jej mn�stwo. - Wody? Nie rozumiem. - Hm, wiesz chyba, �e statek mi�dzygwiezdny porusza si� prawie z pr�dko�ci� �wiat�a, a mimo to trzeba lat, �eby dok�dkolwiek dotrze�. Musimy zatem poddawa� si� hibernacji, pozostawiaj�c sterowanie statkiem automatom. - Oczywi�cie - przytakn�a Lora - w ten spos�b dotarli tu nasi przodkowie. - C�, szybko�� taka nie stwarza�aby k�opot�w, gdyby Kosmos by� naprawd� pusty - ale nie jest. W ka�dej sekundzie lotu statek zderza si� z tysi�cami atom�w wodoru, z py�em kosmicznym, a czasem z czym� wi�kszym. Przy szybko�ci pod�wietlnej, te kawa�ki kosmicznych odpadk�w maj� ogromn� energi� i mog�yby szybko spali� statek. Dlatego wieziemy przed sob� os�on� w odleg�o�ci p�tora kilometra i to ona si� spala zamiast nas. Czy macie parasolki na tej planecie? - Ale� oczywi�cie - odpowiedzia�a Lora, najwyra�niej zaskoczona tak absurdalnym pytaniem. - A zatem mo�esz por�wna� statek mi�dzygwiezdny do cz�owieka, kt�ry z pochylon� g�ow� idzie w czasie ulewy pod os�on� parasola. Deszcz to py� kosmiczny w przestrzeni mi�dzygwiezdnej, a nasz statek pechowo straci� sw�j parasol. - I nowy mo�ecie zrobi� z wody? - Tak, to najta�szy materia� budowlany we Wszech�wiecie. Zamra�amy j� i podr�uje przed nami w formie g�ry lodowej. Czy mo�e by� co� prostszego? Lora nie odpowiedzia�a; jej my�li zdawa�y si� biec innym torem. Teraz odezwa�a si� tak cichym i pe�nym zadumy g�osem, �e Len musia� si� pochyli�, by us�ysze� jej s�owa, zag�uszone szumem przyboju. - Opu�cili�cie Ziemi� sto lat temu. - Sto cztery. Mamy oczywi�cie wra�enie, �e to zaledwie kilka tygodni, poniewa� spali�my g��boko do chwili, gdy obudzi� nas pilot automatyczny. Wszyscy koloni�ci s� wci�� jeszcze w stanie hibernacji i nawet nie maj� poj�cia, �e co� si� wydarzy�o. - A potem wy przy��czycie si� do nich i prze�picie ca�� wasz� drog� do gwiazd. Len skin�� g�ow�, unikaj�c jej wzroku. - Nasze l�dowanie na wyznaczonej planecie op�ni si� o par� miesi�cy, ale c� to znaczy wobec podr�y trwaj�cej trzysta lat? Lora wskaza�a na wysp� za ich plecami, a potem na bezbrze�ne morze przed nimi. - To dziwne tak sobie pomy�le�, �e twoi �pi�cy przyjaciele tam w g�rze nigdy nie poznaj� tego wszystkiego. Wsp�czuj� im. - Tak, tylko my, oko�o pi��dziesi�ciu in�ynier�w, zachowamy jakie� wspomnienia z Thalassy. Dla wszystkich pozosta�ych, kt�rzy s� na statku, nasz przystanek b�dzie jedynie stuletnim zapisem w dzienniku pok�adowym. Popatrzy� na twarz Lory i zn�w dojrza� w jej oczach smutek. - Co ci� tak martwi? Pokr�ci�a g�ow�, niezdolna odpowiedzie�. Jak�e wyrazi� poczucie osamotnienia, kt�re wywo�a�y w niej s�owa Lena? �ycie ludzi, z ich wszystkimi nadziejami i obawami, tak ma�o znaczy�o wobec niewyobra�alnego bezmiaru, kt�remu oni o�mielili si� rzuci� wyzwanie. Na my�l o tej trzechsetletniej, jeszcze nie zako�czonej podr�y, ogarn�o j� przera�enie. A przecie� w jej �y�ach p�yn�a krew dawnych pionier�w, kt�rzy przed wiekami odbyli t� sam� drog� na Thalass�. Noc przesta�a by� przyjazna; Lora nagle zat�skni�a za swym domem i rodzin�, za swoim ma�ym pokoikiem, w kt�rym trzyma�a wszystko, co posiada�a, i kt�ry by� ca�ym znanym jej i potrzebnym �wiatem. Ch��d Kosmosu mrozi� jej serce; pragn�a teraz, by nigdy nie dosz�o do tej szalonej przygody. Powinna odej��, nie tylko dlatego, �e jest p�no. Wstaj�c zauwa�y�a, �e siedzieli na �odzi Clyde�a, i zastanowi�o j�, co za pod�wiadomy impuls kaza� jej wybra� w�a�nie j� spo�r�d ca�ej niewielkiej flotylli stoj�cej rz�dem na pla�y. Na my�l o Clydzie opanowa�a j� niepewno��, a nawet poczucie winy. Nigdy w �yciu, poza kr�tkimi chwrilami, nie my�la�a o innym m�czy�nie opr�cz niego. Teraz ju� nie mo�e powiedzie�, �e to prawda. - Co si� sta�o? - spyta� Len. - Czy ci zimno? Wyci�gn�� do niej r�k� i po raz pierwszy ich palce si� spotka�y, kiedy machinalnie uczyni�a to samo. Lecz w chwili zetkni�cia Lora sp�oszy�a si� jak przera�one zwierz� i gwa�townie cofn�a r�k�. - Nic mi nie jest - odpar�a prawie ze z�o�ci�. - Ju� p�no... Musz� i�� do domu. Do widzenia. Jej nag�a reakcja zaskoczy�a Lena. Zastanawia� si�, czy jej czym� nie urazi�. Ju� odchodzi�a szybkim krokiem, kiedy zawo�a�: - Czy jeszcze si� zobaczymy? Je�li odpowiedzia�a, jej s�owa zag�uszy� szum fal. Patrzy� za odchodz�c� Lor� zak�opotany i nieco ura�ony, nie po raz pierwszy w �yciu my�l�c, jak trudno zrozumie� kobiet�. Przez chwil� chcia� p�j�� za ni� i powt�rzy� pytanie, ale w g��bi serca wiedzia�, �e to niepotrzebne. Ich ponowne spotkanie by�o tak pewne jak to, �e jutro rano wstanie s�o�ce. Teraz �ycie na wyspie zdominowa�y sprawy kalekiego olbrzyma, wisz�cego w7 Kosmosie w odleg�o�ci p�tora tysi�ca kilometr�w. Przed �witem i po zachodzie s�o�ca, gdy na planecie panowa� mrok, ale w g�rze ja�nia�o �wiat�o s�oneczne, Magellan jawi� si� jak b�yszcz�ca gwiazda - najja�niejszy obiekt na niebie poza dwoma ksi�ycami. Lecz je�li nawet nie mo�na by�o go zobaczy� - kiedy gin�� w blasku dnia czy w cieniu Thalassy - ludzie nie przestawali o nim my�le�. Trudno uwierzy�, �e nie spa�o tylko pi��dziesi�ciu cz�onk�w za�ogi statku gwiezdnego i �e nawet niespe�na po�owa z nich przez ca�y czas znajdowa�a si� na Thalassie. Zdawa�o si�, �e wsz�dzie ich pe�no - w niewielkich grupkach, po dw�ch czy trzech, szybko maszerowali w jakich� tajemniczych sprawach lub je�dzili ma�ymi skuterami antygrawitacyjnymi, kt�re unosi�y si� na niedu�ej wysoko�ci nad ziemi� tak cicho, �e �ycie w miasteczku sta�o si� do�� niebezpieczne. Mimo usilnych zaprosze� go�cie wci�� odmawiali udzia�u w organizowanych na wyspie imprezach kulturalnych i towarzyskich. T�umaczyli grzecznie, lecz stanowczo, �e dop�ki nie zapewni� bezpiecze�stwa statkowi, dop�ty nie znajd� czasu na jakiekolwiek inne zainteresowania. P�niej, oczywi�cie tak, ale nie teraz... Thalassa musia�a zatem czeka�, poddaj�c pr�bie sw� cierpliwo��, Ziemianie za� rozstawiali instrumenty, dokonywali pomiar�w, g��boko wwiercali si� w ska�y wyspy i robili dziesi�tki do�wiadcze�, kt�re na poz�r nie mia�y nic wsp�lnego z ich k�opotami. Czasami prowadzili kr�tkie konsultacje z miejscowymi uczonymi, ale na og� przebywali we w�asnym gronie. Nie z powodu wrogo�ci czy rezerwy - po prostu pracowali tak w�ciekle i z takim po�wi�ceniem, �e prawie nikogo wok� siebie nie zauwa�ali. Min�y dwa dni od pierwszego spotkania, zanim ponownie dosz�o do rozmowy mi�dzy Lor� a Lenem. Widywa�a go od czasu do czasu �piesz�cego przez miasteczko, zazwyczaj z p�kat� teczk� i zamy�lonego, ale mogli wymieni� zaledwie kr�ciutkie u�miechy. Lecz i to wystarczy�o, by wprowadzi� niepok�j do jej uczu�, zburzy� spok�j ducha i zatru� stosunki z Clyde�em. Jak daleko si�ga�a pami�ci� wstecz, zawsze by� cz�ci� jej �ycia; czasem si� k��cili i nie zgadzali ze sob�, ale nikt nie m�g� z nim konkurowa� o miejsce w jej sercu. Za kilka miesi�cy mieli wzi�� �lub, lecz teraz nie by�a pewna tego, je�li w og�le by�a czego� pewna. �Za�lepienie� jest brzydkim s�owem, kt�rego u�ywa si� w stosunku do innych. Ale jak�e inaczej wyt�umaczy� to pragnienie bycia z m�czyzn�, kt�ry znik�d tak nagle pojawi� si� w jej �yciu i kt�ry zn�w musi wyjecha� za kilka dni czy tygodni? Niew�tpliwie cz�ciowo wynika�o to z uroku i romantyczno�ci jego pochodzenia, lecz samo to nie wystarczy�o, by a� tak ni� wstrz�sn��. Byli przecie� inni Ziemianie, nawet przystojniejsi od niego, jednak widzia�a tylko jego, a jej �ycie zdawa�o si� puste, kiedy nie by�o go w pobli�u. Pod koniec pierwszego dnia tylko jej rodzina zdawa�a sobie spraw� ze stanu jej uczu�, ale kiedy mija� drugi dzie�, ka�da napotkana osoba u�miecha�a si� do niej ze zrozumieniem. Nie spos�b utrzyma� co� w tajemnicy w tak zwartej i rozmownej grupie, jak� tworzyli mieszka�cy Palm Bay, a Lora, dobrze o tym wiedz�c, nawet nie pr�bowa�a tego skrywa�. Do jej drugiego spotkania z Lenem dosz�o przypadkowo - o ile cokolwiek w tych sprawach jest przypadkiem. Pomaga�a ojcu odpowiada� na listy i pytania nap�ywaj�ce do miasteczka nieprzerwanymi potokami od czasu przybycia Ziemian i akurat pr�bowa�a uporz�dkowa� swoje notatki, gdy otworzy�y si� drzwi biura. W ci�gu ostatnich kilku dni otwiera�y si� tak cz�sto, �e przesta�a patrze�, kto wchodzi; interesantami zajmowa�a si� jej m�odsza siostra. Wtem us�ysza�a g�os Lena i tekst rozmaza� si� jej przed oczami, jakby napisano go w jakim� nieznanym j�zyku. - Czy m�g�bym zobaczy� si� z burmistrzem? - Oczywi�cie, panie...? - Drugi in�ynier Carrell. - Ju� po niego id�. Zechce pan spocz��. Zm�czony Len ci�ko usia� w antycznym fotelu, najwygodniejszym, jaki w sali recepcyjnej oddano do dyspozycji rzadkim interesantom, i dopiero wtedy zauwa�y�, �e z drugiej strony sali w milczeniu obserwuje go Lora. Natychmiast opad�o ze� zm�czenie i skoczy� na r�wne nogi. - Dzie� dobry... Nie wiedzia�em, �e tu pracujesz. - Mieszkam tu. Burmistrz jest moim ojcem. Informacja ta zdawa�a si� nie robi� na nim stosownego wra�enia. Podszed� do biurka Lory i podni�s� opas�y tom, kt�ry czyta�a dla przyjemno�ci w przerwach mi�dzy wykonywaniem obowi�zk�w sekretarki. - Kr�tka historia Ziemi - przeczyta� na g�os - od zarania cywilizacji do pierwszych lot�w mi�dzygwiezdnych. I to wszystko na tysi�cu stron! Szkoda, �e ko�czy si� trzysta lat temu. - Mamy nadziej�, �e j� uaktualnicie. Ile wydarzy�o si� w tym czasie? - Przypuszczam, �e wystarczy�oby tego dla pi��dziesi�ciu bibliotek. Ale zanim was opu�cimy, zostawimy wam odpisy wszystkich naszych kronik i b�dziecie op�nieni jedynie o sto lat. Kr��yli wok� siebie, unikaj�c najwa�niejszego pytania: Kiedy zn�w si� spotkamy? Nie dawa�o ono spokoju Lorze, ale nie mog�o jej przej�� przez usta. Czy on naprawd� mnie lubi, a mo�e tylko rozmawia z uprzejmo�ci? Otworzy�y si� drzwi gabinetu, ukazuj�c burmistrza z przepraszaj�cym wyrazem na twarzy. - Przykro mi, �e musia� pan czeka�, panie Carrell, ale mia�em rozmow� z prezydentem. Przyje�d�a dzi� po po�udniu. Czym mog� panu s�u�y�? Lora udawa�a, �e pracuje, ale przepisywa�a jedno zdanie osiem razy, Len za� przekazywa� w tym czasie wiadomo�� od dow�dcy Magellana. Lora nie by�a o wiele m�drzejsza, kiedy sko�czy�, lecz chyba in�ynierowie ze statku gwiezdnego chcieli co� zbudowa� na cyplu o p�tora kilometra od miasteczka i pragn�li si� upewni�, czy nikt nie ma nic przeciwko temu. - Ale� prosz� bardzo! - rzek� burmistrz Fordyce tonem �wszystko dla naszych go�ci�. - Mo�ecie zaczyna� natychmiast, ten teren do nikogo nie nale�y i nikt tam nie mieszka. Co chcecie tam robi�? - Pragniemy zbudowa� neutralizator grawitacji, a generator musi sta� na mocnym pod�o�u skalnym. Po uruchomieniu mo�e troch� ha�asowa�, ale nie s�dz�, by wam tu, w miasteczku, zbytnio przeszkadza�. No i oczywi�cie wszystko usuniemy, kiedy sko�czymy. Lora musia�a podziwia� swego ojca. Doskonale wiedzia�a, �e to, co powiedzia� Len, tak samo nic nie m�wi�o ojcu, jak jej, lecz nikomu nie przysz�oby to do g�owy. - To doskonale. Ciesz� si�, �e mog� wam w czym� pom�c. Zechce pan poinformowa� kapitana Golda, �e prezydent przyje�d�a o pi�tej po po�udniu? Wy�l� po kapitana sw�j samoch�d. Przyj�cie rozpoczyna si� o pi�tej trzydzie�ci w ratuszu. Kiedy Len podzi�kowa� i opu�ci� biuro, burmistrz Fordyce podszed� do swej c�rki i wzi�� cienki plik korespondencji, kt�r� zd��y�a niezbyt dobrze przepisa� na maszynie. - Wygl�da na mi�ego, m�odego cz�owieka - rzek� - ale nie uwa�asz, �e to przesada a� tak bardzo go lubi�? - Nie wiem, o czym m�wisz. - Ale�, Loro! Ostatecznie jestem twoim ojcem i jeszcze nie zupe�nie �lepym. - On ani troch� - poci�gn�a nosem - si� mn� nie interesuje. - A ty nim? - Nie wiem. Och, tatusiu, jestem taka nieszcz�liwa! Burmistrz nie nale�a� do odwa�nych, wi�c m�g� zrobi� tylko jedno - poda� jej chusteczk� do nosa i uciek� do swego gabinetu. To najtrudniejsza ze spraw, przed jakimi stan�� w swym �yciu Clyde, a nie zna� precedens�w, kt�re mog�yby mu pom�c. Lora nale�a�a do niego i wszyscy o tym wiedzieli. Gdyby jego rywalem by� jaki� mieszkaniec miasteczka albo kto� z innego rejonu Thalassy, Clyde doskonale by wiedzia�, co zrobi�. Jednak prawo go�cinno�ci, a przede wszystkim naturalna obawa przed tym, co pochodzi�o z Ziemi, nie pozwala�y mu bezpo�rednio poprosi� Lena, by swe zainteresowanie skierowa� na kogo innego. Nie po raz pierwszy powsta�a taka sytuacja i nigdy nie mia� z tym najmniejszego k�opotu - by� mo�e z powodu swych ponad stu osiemdziesi�ciu centymetr�w wzrostu, proporcjonalnej budowy i braku t�uszczu przy niespe�na dziewi��dziesi�ciu kilogramach wagi. Podczas d�ugich godzin sp�dzonych na morzu, kiedy poza rozmy�laniem nie mia� nic innego do roboty, Clyde zastanawia� si�, czy nie za�atwi� sprawy z Lenem ostro i kr�tko. W�a�ciwie bardzo kr�tko; cho� Len nie by� tak chudy, jak pozostali Ziemianie, jednak jego blado�� i wycie�czenie wskazywa�y, �e nie stanowi� �adnego partnera do m�skich rozm�w dla kogo�, kto prowadzi� �ycie pe�ne fizycznej aktywno�ci. K�opot polega� na tym, �e by�oby to nieuczciwe. Clyde wiedzia�, jak bardzo wzburzy�by opini� publiczn� bij�c si� z Lenem, nawet z uzasadnionych powod�w. A jakie mia� uzasadnione powody? To w�a�nie ten wielki problem, kt�ry martwi� Clyde�a tak samo jak par� miliard�w m�czyzn przed nim. Wygl�da�o, �e Lena uznano ju� prawie za cz�onka rodziny burmistrza; kiedy tylko Clyde zjawia� si� w jego domu, ten Ziemianin zdawa� si� zawsze tam przebywa� pod takim czy innym pretekstem. Zazdro�� nale�a�a do uczu�, kt�rych dot�d Clyde jeszcze nie prze�ywa� i jej objawy wcale nie sprawia�y mu przyjemno�ci. Wci�� jeszcze by� w�ciek�y o zabaw� taneczn�. By�a to najwi�ksza impreza towarzyska od lat; chyba naprawd� nigdy nie b�dzie wi�kszej w ca�ej historii Palm Bay. Prawdopodobnie ju� nie uda si� go�ci� prezydenta, po�owy Rady i pi��dziesi�ciu Ziemian r�wnocze�nie. Mimo swego wzrostu i si�y Clyde bardzo dobrze ta�czy�, szczeg�lnie z Lor�. Lecz tego wieczoru mia� niewiele okazji, by zademonstrowa� swoje umiej�tno�ci: Len przez ca�y czas pokazywa� najnowsze kroki z Ziemi (najnowsze, je�li pomin�� fakt, �e wysz�y z mody przed stu laty - chyba �e zn�w sta�y si� modne). Zdaniem Clyde�a, technika Lena prezentowa�a si� nienadzwyczajnie, a ta�ce, kt�re pokazywa�, by�y brzydkie, Lora za� ze swym zainteresowaniem nimi okaza�a si� zupe�nie �mieszna. Uczyni� niem�drze m�wi�c jej o tym, kiedy nadarzy�a si� okazja, i w�wczas po raz ostatni ta�czy� z Lor� tego wieczoru. Potem przesta� dla niej istnie�. Clyde znosi� ten bojkot tak d�ugo, jak tylko m�g�, by ostatecznie uda� si� do baru w okre�lonym celu. Bardzo szybko go osi�gn�� i dopiero nast�pnego dnia rano, kiedy odzyska� przytomno��, u�wiadomi� sobie, co straci�. Ta�ce sko�czy�y si� wcze�nie, a potem prezydent wyg�osi� kr�tkie przem�wienie, trzecie tego wieczoru, przedstawiaj�c dow�dc� statku gwiezdnego i zapowiadaj�c ma�� niespodziank�. Kapitan Gold r�wnie� si� streszcza�; nale�a� do os�b bardziej przyzwyczajonych wydawa� rozkazy ni� wyg�asza� mowy. - Przyjaciele - zacz�� - wiecie, dlaczego tu jeste�my, i chyba nie trzeba wam m�wi�, jak bardzo cenimy sobie wasz� go�cinno�� i uprzejmo��. Nigdy was nie zapomnimy i bardzo �a�ujemy, �e tak ma�o czasu mamy na zwiedzenie waszej pi�knej wyspy i lepsze poznanie jej mieszka�c�w. <chyba brak strony> Muzyka ucich�a, rozp�ywaj�c si� w ciemno�ci; z zamglonymi oczami mieszka�cy Thalassy powoli rozchodzili si� do dom�w, unikaj�c s��w. Na miejscu pozosta�a jedynie Lora; przed samotno�ci�, kt�ra przeszywa�a j� do g��bi, mog�a broni� si� tylko w jeden spos�b. I teraz w�a�nie go znalaz�a w nocnym cieple lasu, kiedy Len obj�� j� ramionami i po��czy�y si� ich dusze i cia�a. Jak zagubieni we wrogiej, bezludnej pustce w�drowcy szukali ciep�a i pociechy w ogniu mi�o�ci. Kiedy ogie� ten p�on��, nie grozi�y im cienie czaj�ce si� w ciemno�ciach nocy, a ca�y Wszech�wiat ze swymi gwiazdami i planetami skurczy� si� do rozmiar�w zabawki, kt�r� mogli wzi�� w r�k�. Dla Lena wszystko to nigdy nie by�o ca�kiem rzeczywiste. Cho� sprowadzi�a go tutaj awaria i zwi�zane z ni� niebezpiecze�stwo, mia� wra�enie, �e kiedy podr� si� sko�czy, trudno mu b�dzie przekona� samego siebie, �e Thalassa nie jest wy��cznie marzeniem, kt�re pojawi�o si� w czasie d�ugiego snu. Na przyk�ad ta gor�ca i skazana z g�ry na niepowodzenie mi�o��; nie chcia� jej - po prostu spad�a na niego. Pomy�la� jednak, �e niewielu m�czyzn by jej nie przyj�o, gdyby po tygodniach dokuczliwych pragnie� wyl�dowali jak on na tej spokojnej, tak mi�ej planecie. Kiedy m�g� wyrwa� si� z pracy, odbywa� z Lor� d�ugie spacery polami, z dala od miasteczka, gdzie ludzie rzadko przebywali, a samotno�� zak��ca�y jedynie roboty-kultywatory. Lora godzinami wypytywa�a o Ziemi�, lecz nigdy nie wspomina�a o planecie, do kt�rej zmierza� Magellan. Len dobrze j� rozumia� i jak tylko m�g� zaspokaja� jej niewyczerpan� ciekawo�� �wiata, kt�ry dotychczas by� domem wi�kszej liczby ludzi ni� kiedykolwiek uda�o im si� obojgu ��cznie zobaczy�. Lora gorzko si� rozczarowa�a, s�ysz�c, �e min�a ju� epoka miast. Chocia� Len opowiedzia� jej wszystko, co m�g�, o zupe�nie zdecentralizowanej kulturze, kt�ra teraz obejmowa�a ca�� planet� od bieguna do bieguna, wci�� my�la�a o Ziemi w kategoriach takich nie istniej�cych ju� gigant�w, jak Chandrigar, Londyn, Astrograd czy Nowy Jork, i nie mog�a uzmys�owi� sobie, �e ju� znikn�y na zawsze, a wraz z nimi charakterystyczny dla nich tryb �ycia. - Kiedy opuszczali�my Ziemi� - wyja�nia� Len - najwi�kszymi skupiskami ludno�ci by�y miasta uniwersyteckie, na przyk�ad Oxford, Ann Arbor czy Canberra. Niekt�re z nich mia�y pi��dziesi�t tysi�cy student�w i profesor�w. Nie ma �adnych innych miast nawet w po�owie tak du�ych. - Ale co si� z nimi sta�o? - Och, nie by�o jakiej� jednej przyczyny, a wszystko zacz�o si� od rozwoju ��czno�ci. Kiedy ju� ka�dy mieszkaniec Ziemi m�g� po naci�ni�ciu guzika zobaczy� dowolnie wybran� osob� i rozmawia� z ni�, miasta w przewa�aj�cej mierze straci�y racj� bytu. Potem wynaleziono antygrawitacj� i to pozwoli�o przenosi� towary, domy i co tylko kto chcia�, bez wzgl�du na odleg�o��. Wynalazek ten ukoronowa� wysi�ki zmierzaj�ce do rozwi�zania problemu pokonywania dystansu, kt�rych pierwszym efektem by�o zbudowanie samolotu par� wiek�w wcze�niej. Potem ludzie zacz�li mieszka�, gdzie im si� spodoba�o, i miasta zanik�y. Lora przez chwil� nic nie m�wi�a; le�a�a na trawie, obserwuj�c pszczo��, kt�rej przodkowie, jak jej samej, byli obywatelami Ziemi. Na pr�no pr�bowa�a zebra� nektar z jakiego� rodzimego kwiatu Thalassy: �wiat owad�w jeszcze nie powsta� na tej planecie i tych kilka miejscowych kwiat�w nie zd��y�o rozwin�� w sobie cech przyci�gaj�cych napowietrznych go�ci. Zawiedziona pszczo�a zrezygnowa�a z beznadziejnego zadania i odlecia�a, brz�cz�c ze z�o�ci. Lora mia�a nadziej�, �e owad b�dzie mia� do�� rozumu, by wr�ci� do ogrod�w, w kt�rych znajdzie ch�tniejsze do wsp�pracy kwiaty. Kiedy Lora odezwa�a si� ponownie, wspomnia�a o marzeniu, kt�re nie dawa�o spokoju ludzko�ci od prawie tysi�ca lat. - Czy s�dzisz - rzek�a w zadumie - �e kiedykolwiek uda si� przekroczy� pr�dko�� �wiat�a? Len u�miechn�� si�, wiedz�c, do czego zmierza�a. Podr�owa� szybciej od �wiat�a - polecie� do domu na Ziemi�, a potem wr�ci� i zasta� przyjaci� jeszcze �yj�cych - ka�dy kolonista musia� od czasu do czasu o tym marzy�. �aden problem w ca�ej historii rodzaju ludzkiego nie wymaga� tyle wysi�ku i nie by� tak oporny jak ten. - Nie wierz� w to - odpar�. - Je�li by�oby to mo�liwe, kto� ju� by na to wpad�. Nie, dalej musimy porusza� si� tak wolno, bo nie ma na to sposobu. Tak w�a�nie zbudowany jest Wszech�wiat i nic na to nie poradzimy. - Ale mimo to na pewno mo�emy pozostawa� w kontakcie! Len skin�� g�ow�. - To prawda - rzek� - i pr�bujemy. Nie wiem, co si� sta�o, ale ju� dawno powinni�cie mie� wiadomo�ci z Ziemi. Do wszystkich kolonii wysy�ali�my roboty z informacjami o tym, co si� wydarzy�o od czasu opuszczenia Ziemi przez kolonist�w i z pro�b� o sprawozdania. Kiedy jaka� wiadomo�� dociera do Ziemi, powiela si� j� i rozsy�a kurierami. Mamy wi�c rodzaj mi�dzygwiezdnej s�u�by informacyjnej, kt�rej central� jest Ziemia. Oczywi�cie funkcjonuje wolno, ale inaczej nie da si� tego robi�. Je�li ostatni kurier wys�any na Thalass� zagin��, nast�pny musi by� w drodze, w odleg�o�ci kilkunastu, dwudziestu czy trzydziestu lat. Lora pr�bowa�a wyobrazi� sobie ogromn�, obejmuj�c� gwiazdy sie� kurier�w, poruszaj�cych si� ruchem wahad�owym tam i z powrotem mi�dzy Ziemi� a jej rozproszonymi dzie�mi, i zastanawia�a si�, dlaczego przeoczono Thalass�. Jednak z Lenem u boku wszystko to wydawa�o si� ma�o wa�ne. On by� tutaj a Ziemia i gwiazdy bardzo daleko. R�wnie odleg�a jawi�a si� jej przysz�o��, bez wzgl�du na nieszcz�cia, jakie mog�a przynie��... Do ko�ca tygodnia na skalistym nadmorskim cyplu go�cie zbudowali przysadzist�, mocn� piramid� z metalowych szyn, mieszcz�c� jakie� nieokre�lone urz�dzenia, Lora obserwowa�a pierwsz� pr�b� wsp�lnie z pozosta�ymi mieszka�cami Palm Bay w liczbie 571 i kilkoma tysi�cami turyst�w, kt�rzy zjechali do miasteczka. Nikomu nie pozwolono podej�� do piramidy bli�ej ni� na czterysta metr�w - co powa�nie zaniepokoi�o bardziej nerwowych wyspiarzy. Czy Ziemianie wiedz�, co robi�? Przypu��my, �e co� nawali. A w og�le, co oni tam w�a�ciwie robi�? Len ze swymi towarzyszami znajdowa� si� wewn�trz metalowej piramidy, dokonuj�c ostatnich przygotowa� - nazwa� to �wst�pnym ogniskowaniem�, co i tak nic nie m�wi�o Lorze. Patrzy�a z takim samym nerwowym niezrozumieniem jak pozostali wyspiarze, p�ki w oddali nie ukaza�y si� postacie wychodz�cych z maszyny Ziemian i nie podesz�y do skraju p�askiego szczytu ska�y, na kt�rej j� umieszczono. Stali tam niewielk�, odcinaj�c� si� na tle oceanu grupk�, patrz�c na wod�. W odleg�o�ci p�tora kilometra od brzegu z wod� dzia�o si� co� dziwnego. Wygl�da�o to, jak gdyby zaczyna� si� sztorm, lecz sztorm ten obejmowa� jedynie powierzchni� o �rednicy kilkuset metr�w. Wznosi�y si� ogromne fale, uderza�y o siebie i szybko zn�w opada�y. W ci�gu kilku minut falowanie dotar�o do brzegu, lecz �rodek niewielkiego sztormu pozosta� bez ruchu. Lora pomy�la�a, �e sprawia�o to wra�enie, jakby niewidzialnym palcem kto� zamiesza� morze. Nagle ca�y obraz si� zmieni�. Teraz fale ju� nie uderza�y o siebie - utworzy�y coraz szybciej obracaj�ce si�, ciasne ko�o. Z morza wznosi� si� sto�ek wody, z ka�d� sekund� coraz wy�szy i cie�szy. Ju� mia� trzydzie�ci metr�w wysoko�ci, a towarzysz�cy jego narodzinom d�wi�k zabrzmia� w powietrzu w�ciek�ym rykiem, nape�niaj�cym trwog� serca tych wszystkich, kt�rzy go s�yszeli. Wszystkich, poza niewielk� grupk� m�czyzn, kt�rzy wywo�ali tego potwora z g��bi oceanu i wci�� go obserwowali z pe�n� spokoju pewno�ci� siebie, nie zwracaj�c uwagi na fale �ami�ce si� prawie u ich st�p. Teraz wiruj�ca wie�a wody szybko unosi�a si� w niebo, przebijaj�c chmury jak strza�a w drodze ku Kosmosowi. Jej pokryty pian� szczyt ju� zgin�� z oczu, a z nieba lun�a solidna ulewa; krople deszczu by�y niezwykle du�e jak tu� przed burz� z piorunami. Unoszona z jedynego oceanu Thalassy woda nie dociera�a do swego odleg�ego celu w ca�o�ci; cz�� jej wymyka�a si� pot�nej sile i na granicy Kosmosu opada�a z powrotem. Z wolna t�um patrz�cych si� rozchodzi�; zdumienie i trwoga ust�pi�y miejsca spokojnej akceptacji. Cz�owiek od pi�ciuset lat panowa� nad grawitacj� i ta sztuczka, cho� niew�tpliwie bardzo widowiskowa, nie mog�a nawet r�wna� si� z cudem wprawiania w ruch statku mi�dzygwiezdnego, kt�ry leci mi�dzy s�o�cami z szybko�ci� tylko nieco mniejsz� od pr�dko�ci �wiat�a. Ziemianie wracali teraz do swej maszyny, wyra�nie zadowoleni z uzyskanego efektu. Nawet z tej odleg�o�ci wida� by�o, �e s� szcz�liwi i rozlu�nieni - chyba po raz pierwszy od swego przybycia na Thalass�. Woda, potrzebna do odbudowania tarczy ochronnej Magellana, znajdowa�a si� teraz w drodze w Kosmos, gdzie j� ukszta�tuj� i zamro�� inne dziwne moce, kt�re s�u�y�y tym ludziom. Za kilka dni b�d� gotowi do odlotu sw� zupe�nie jak now�, mi�dzygwiezdn� ark�. A� do tej chwili Lora mia�a nadziej�, �e mo�e im si� nie uda. Obecnie z nadziei tej nic nie pozosta�o, kiedy patrzy�a na stworzon� przez cz�owieka tr�b� wodn�, kt�ra unosi�a swe brzemi� z morza, chwiej�c si� czasem, gdy jej podstawa przesuwa�a si� w t� i z powrotem, jakby chwytaj�c r�wnowag� mi�dzy pot�nymi i niewidzialnymi si�ami. Lecz ca�kowicie znajdowa�a si� pod kontrol� i wykona zadanie, kt�re mia�a spe�ni�. Dla Lory oznacza�o to tylko jedno - wkr�tce musi po�egna� si� z Lenem. Sz�a powoli w stron� odleg�ej grupki Ziemian, pr�buj�c uporz�dkowa� my�li i opanowa� uczucia. Po chwili Len od��czy� si� od przyjaci� i wyszed� jej na spotkanie - jego twarz promienia�a szcz�ciem i ulg�, kt�re jednak szybko znikn�y, kiedy zobaczy� wyraz twarzy Lory. - A wi�c - rzek� bez przekonania, prawie jak z�apany na psocie uczniak - dokonali�my tego. - A teraz... jak d�ugo jeszcze tu pozostaniecie? Len przest�powa� z nogi na nog�, nie mog�c spojrze� jej w oczy. - Och, oko�o trzech dni... mo�e cztery. Pr�bowa�a przyj�� te s�owa spokojnie; mimo wszystko spodziewa�a si� je us�ysze�, nie by�y wi�c niczym nowym. Jednak spotka�o j� ca�kowite niepowodzenie i dobrze si� sta�o, �e w pobli�u nie by�o nikogo. - Nie mo�esz wyjecha�! - krzykn�a z rozpacz�. - Zosta� na Thalassie! Len �agodnie uj�� jej d�onie. - Nie, Loro - szepn�� - to nie jest m�j �wiat, nie pasuj� do niego. P� �ycia przygotowywa�em si� do pracy, kt�r� teraz wykonuj� i tutaj, gdzie nie ma dla mnie pola do dzia�ania, nigdy nie m�g�bym by� szcz�liwy. Po miesi�cu umar�bym z nud�w. - W takim razie zabierz mnie ze sob�! - Nie m�wisz tego powa�nie. - W�a�nie �e tak! - Tak ci si� tylko wydaje. Jeszcze bardziej nie pasujesz do mojego �wiata ni� ja do twojego. - Naucz� si�... jest tyle rzeczy, kt�re mog�abym robi�. �eby�my tylko byli razem! Wyprostowanymi r�kami uj�� j� za ramiona, patrz�c jej prosto w oczy. Ujrza� w nich smutek i szczero��. Naprawd� wierzy w to, co m�wi, pomy�la�. Po raz pierwszy poczu� wyrzuty sumienia. Zapomnia�, albo wola� nie pami�ta�, �e kobiety traktuj� te sprawy o wiele powa�niej od m�czyzn. Nigdy nie chcia� sprawi� Lorze b�lu; zawsze bardzo j� lubi� i na ca�e �ycie zachowa czu�e o niej wspomnienia. Teraz odkry�, jak tylu m�czyzn przed nim, �e nie zawsze �atwo powiedzie� �Do widzenia�. M�g� uczyni� tylko jedno. Lepszy jest kr�tki, ostry b�l ni� d�ugotrwa�a gorycz. - Chod� ze mn�, Loro - rzek�. - Co� ci poka��! Oboje milczeli, kiedy Len prowadzi� j� na polan� u�ywan� przez Ziemian za l�dowisko. Wala�y si� po niej cz�ci jakiego� tajemniczego sprz�tu. Niekt�re z nich pakowano, inne za� zostawiano do wykorzystania wyspiarzom. W cieniu palm parkowa�o kilka skuter�w antygrawitacyjnych, kt�re nawet w spoczynku gardzi�y kontaktem z ziemi�, unosz�c si� kilkadziesi�t centymetr�w nad traw�. Lecz nie to interesowa�o Lena - zdecydowanym krokiem podszed� do b�yszcz�cego owalu, kt�ry g�rowa� nad polan�, i powiedzia� kilka s��w do stoj�cego przy nim in�yniera. Przez kr�tk� chwil� o co� si� spierali, a w ko�cu ten drugi skapitulowa�. - Jeszcze nie wszystko za�adowali - wyja�ni� Len, pomagaj�c Lorze wej�� na trap. - W ka�dym razie lecimy. Tak czy inaczej za p� godziny wyl�duje nast�pny wahad�owiec. Ju� teraz Lora by�a w �wiecie, jakiego dotychczas nie zna�a, w �wiecie techniki, w kt�rym pogubili si� nawet najlepsi in�ynierowie czy naukowcy z Thalassy. Wyspiarze mieli wszystkie potrzebne im do �ycia i szcz�cia maszyny, ale czego� takiego jeszcze nie ogl�dali. Lora widzia�a kiedy� olbrzymi komputer, kt�ry by� faktycznym w�adc� jej ludu i kt�rego decyzje nie budzi�y sprzeciwu mieszka�c�w nawet raz na pokolenie. Lecz ten gigantyczny m�zg by� tak wielki i skomplikowany, �e ogl�dane teraz urz�dzenie sw� nies�ychan� prostot� wywar�o ogromne wra�enie na jej nietechnicznym umy�le. Kiedy Len zasiad� do niezwykle ma�ej tablicy sterowniczej, jego d�onie zdawa�y si� jedynie lekko na niej spoczywa�.