3723

Szczegóły
Tytuł 3723
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3723 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3723 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3723 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy G�rza�ski ZWARCIE Copyright � by Jerzy G�rza�ski Wydawnictwo �Tower Press� Gda�sk 2001 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 I sta� si� wiecz�r, i sta� si� zaranek, dzie� pierwszy� I sta� si� wiecz�r, i sta� si� zaranek, dzie� wt�ry. (z Ksi�gi Rodzaju) dla Gra�yny 5 Cz�� pierwsza: Iluminacja I Motel kryty strzech� nosi nazw� Z�OTY UL1. Po�o�ony jest po�r�d wysokich sosen. Lepiej by�oby powiedzie�: stoi w otoczeniu rzadko rosn�cych sosen, bo to w pe�ni oddaje topografi� tego miejsca przywo�uj�cego wspomnienia bujnych i dostatnich wczesnych lat siedemdziesi�tych PRL-u. W zapadaj�cym zmierzchu ostatniego dnia sierpnia 1985 roku (imieniny w�a�nie obchodz� Bohdan i Rajmund, s�o�ce wzesz�o i zasz�o, a nawis inflacyjny bynajmniej nie szykuje si� do snu) motel wydaje si� wymar�y i wygl�da jak uk�adanka z czarnych klock�w na tle zadziwiaj�co rozja�nionego nieba. Metaliczny poblask nad majestatycznymi czubami sosen wyostrza nieruchome, ledwo widoczne ob�oczki, nadaj�c im �wietlisto�� owczego runa. II Na opustosza�y parking przed motelem wje�d�a maty fiat, zwany popularnie maluchem, z zapalonymi reflektorami. Omiata dwoma ��tawymi snopami �wiat�a nawierzchni� u�o�on� z prostok�tnych p�yt betonowych i zatrzymuje si� przy g��wnym wej�ciu. III Drzwi wej�ciowe motelu, a w�a�ciwie solidne wierzeje wyrychtowane z pasowanego drewna, otwieraj� si� cicho. Staje w nich niski, �ysawy m�czyzna w szarym garniturze i pod krawatem. W lewej r�ce trzyma zapalon� lamp� naftow�, w prawej kr�tk� milicyjn� pa�k�. Podchodzi niespiesznie do fiata. Zagl�da przez boczn� szyb� do �rodka. Zachodzi od przodu i tak ustawiony frontalnie zapodaje: � Zje�d�aj st�d, konusie, bo ci� poszczuj� psami. Nie widzisz, �e zamkni�te?! Drzwiczki fiata, od strony kierowcy, uchylaj� si� mniej wi�cej na szeroko�� d�oni i z wn�trza dobywa si� tubalny g�os: � Ciemno wsz�dzie, g�ucho wsz�dzie� M�czyzna, wyra�nie zaskoczony, odpowiada: � Co to b�dzie, co to b�dzie? IV Z malucha wy�ania si� zwalista posta�, to post�kuj�c, to znowu posapuj�c. M�czyzna unosi lamp� wy�ej, jakby chcia� o�wietli� twarz przybysza. 1 Za pi�� lat, czyli w roku 1990, motel sp�onie niemal doszcz�tnie za przyczyn� zwarcia w przewodach elektrycznych. Sze�� lat p�niej, czyli w roku 1996, na pogorzelisku, niczym feniks z popio��w, powstanie prywatny pensjonat o d�wi�cznej nazwie �Rosamunda�. W�a�ciciel pensjonatu, by�y kierownik spalonego motelu, Plewiak Antoni, b�dzie zaleca�, przede wszystkim zagranicznym go�ciom, uzdrowicielskie moce �Rosamundy�. 6 � Przepraszam za tego konusa� � pr�buje si� t�umaczy�. � Lepiej odwo�ajcie psy. I schowajcie pa�k�, bo jeszcze sobie zrobicie kuku. � Przybysz nabiera pewno�ci siebie. Zdejmuje marynark� od ciemnogranatowego garnituru i rzuca na mask� fiata. Zawija r�kawy koszuli do �okci. Jednak, po zastanowieniu, opuszcza r�kawy. Zak�ada marynark� i rozlu�nia krawat. � Ps�w nie trzymamy ze wzgl�d�w higienicznych. Ja tylko tak dla postrachu z tymi psami � m�czyzna z lamp� ci�gnie sw�j monolog wyja�niaj�cy. � A pa�k� traktujecie jako demonstracj� si�y. � Przybysz wyjmuje z kieszeni marynarki ma�y pojemnik aerozolowy. Otwiera usta i psika prosto do gard�a. � Radziecki. �wietnie robi na zgag�. Chcecie spr�bowa�? � Nie, dzi�kuj�. Gdy mrok zapada, element paso�ytniczy wyrusza na �owy. Nie tak dawno podprowadzili ozdobny kosz na �mieci i trzy metry importowanego szlaucha. � Straszycie prewencyjnie. To si� chwali. Ale nie zapominajcie, �e w zasadzie na ka�dym z�odzieju czapka gore. Aluzju ponia�? � Przybysz si�ga do schowka w fiacie po lornetk�, przyk�ada j� do oczu i spogl�da w g�r�. Widocznie przyci�ga go to zadziwiaj�co rozja�nione niebo, mimo i� w dole pomi�dzy sosnami mrok coraz bardziej g�stnieje. Zapewne robi� na nim wra�enie te majestatyczne czuby sosen pob�yskuj�ce �wiat�em sp�ywaj�cym z ob�oczk�w, nieruchomych i we�nistych. V � O tej porze s�abo wida� � odzywa si� m�czyzna z lamp�. � S�abo? To jest wojskowa lornetka, wymaca nawet much� tse-tse na ty�ku afryka�skiego s�onia. Popatrzcie. � Przybysz podaje lornetk� m�czy�nie. � Nie w g�r�, tylko przed siebie � dodaje. M�czyzna patrzy pomi�dzy pnie sosen, w mrok, z wolna przechodz�cy w pos�pn� czer�. � I co widzicie? � pyta przybysz raptem ochryp�ym g�osem, w kt�rym czai si� napi�cie. � Ciemno�� widz�. � Wasza spostrzegawczo�� rozczula mnie do �ez. Spr�bujcie si� w tej ciemno�ci rozejrze�. Pomyszkujcie tu i tam, zawiesiwszy oko na cho�by byle jakim obiekcie. Nie wstyd�cie si� nawet wzrusze�, je�eli zdrowie wam dopisuje. M�czyzna rozgl�da si� w ciemno�ciach za pomoc� lornetki, a w�a�ciwie si� nie rozgl�da, tylko zapewne udaje, �e si� rozgl�da, bo ciemno�� zwarta przed nim murem stoi i jak czego� nie wymy�lisz, to nie zobaczysz. I tak si� niby rozgl�daj�c, niby podpatruj�c, wreszcie dr��cym g�osem informuje: � Widz� starca z d�ugimi siwymi w�osami. Bije od niego blask. Idzie wyprostowany, otoczony tym blaskiem, pomi�dzy pniami sosen. � Je�eli ju� ma bi� blask, to w pierwszym rz�dzie powinien bi� od starca. Twarz jego widzicie? � Nie widz�. To na pewno kto� z daleka. Swojaka bym rozpozna�. � Co si� dzieje tam dalej? � Tam dalej troch� si� dzieje. Wida� wykopany gr�b. Starzec zbli�a si� do grobu. Jeszcze zwleka. Odwraca twarz� Nie, nie mog� � M�czyzna oddaje lornetk� przybyszowi. � Gdym patrzy� na jego plecy, wyda� mi si� obcy. Ale ja t� twarz pami�tam sprzed paru lat, kiedy�my ratowali resztki naszej substancji narodowej przed historyczn� zatrat� i �ywio�em wichrzycielskim. Ja t� twarz widzia�em w telewizji i ona m�wi�a proste prawdy prostym Polakom. � Ja te� powinienem pami�ta�, tak jak i wy �e�cie zapami�tali. � Przybysz podnosi lornetk� do oczu. � Co� wam si� jednak chyba przywidzia�o. Lis pewnie zasrebrzy� si� po�r�d traw i przemkn�� niby jaki� duch. 7 � Tu nie ma srebrnych lis�w. � Wiecie, rudy lis te� mo�e si� za�wieci�, tylko najpierw trzeba go nasmarowa� mas�em. � Zduszony chichot dobywa si� z ust przybysza. � Popatrzcie jeszcze raz, i nie jednym okiem, ale wszystkimi oczami naraz, jak to si� m�wi. � Przybysz wr�cza lornetk� m�czy�nie, cho� to raczej przypomina wciskanie w d�o� na si�� bojowego or�a. M�czyzna wykonuje polecenie niech�tnie, z oci�ganiem. Niewykluczone, �e spogl�da z zamkni�tymi oczami. gdy� zna ju� na pami�� ten widok zamazanych czerni� pni drzew. Jednak dla niepoznaki pochyla si� do przodu, niby pilnie wypatruj�c. I widzi prawdopodobnie starca, kt�ry k�adzie si� do grobu. A z rozja�nionego nieba sp�ywa w�ski promie� �wiat�a. Uderza w gr�b � p�omie� unosi si� i zamiera, r�wnie jasny jak niebo i r�wnie nieruchomy. � I co w ko�cu widzicie? � niecierpliwie dopytuje si� przybysz. � Nic specjalnego. Prawd� powiedziawszy: widz� niewiele. To m�g�by by� lis albo jaka� m�tnie �wiec�ca zjawa. Albo tutejszy element przest�pczy b�yskaj�cy latarkami. � M�czyzna zwraca lornetk� przybyszowi. � No w�a�nie. Takie tam duperele. Wiecie, starcy, groby� To bardziej z wygl�du pasuje do jakiego� Szekspira. My mamy scenariusz napisany przysz�o�ciowo, a nie nastawiony na wsteczny bieg. Aluzju ponia�? Raptem gdzie� w pobli�u rozlega si� chrobot. To znaczy najpierw co� zachrobota�o i umilk�o. Co� szczekn�o i zagwizda�o. I zn�w przesta�o. Co� zadrepta�o, jakby na dachu pokrytym s�om�. Przewali�o si� na drug� stron�. I cisza zapad�a. � To chyba kuna � powiada m�czyzna z lamp�. � Na moje ucho to musia�a by� grubsza sztuka. Poza tym kuna nie gwi�d�e. � Jak g�odna, to gwi�d�e. � A jak najedzona, to sapie. Szczupak ma kopyta, a zaj�c rogi. Du�o wiecie o zjawiskach przyrodniczych, cho� byle �achudra zwija wam szlauch sprzed nosa. Kosza na �mieci nie potraficie upilnowa�, ale za to rozpoznajecie kun� na dachu. S�yszycie �wierkaj�cego dzi�cio�a� � Przybysz przerywa wyliczank� i kieruje lornetk� ku g�rze. � U was niebo zawsze takie jakie� ni przypi��, ni przy�ata�? � Mo�e od roku co� si� z tym niebem wyprawia � odpowiada m�czyzna i unosi lamp� wysoko, jak gdyby chcia� dodatkowo o�wietli� to przedziwnie i niepokoj�co rozja�nione niebo. � Tutejsi powiadaj�, �e to archanio� Gabriel celowo tak �wieci. Znak od niego, �eby ludzie si� opami�tali, bo idzie zag�ada. � Ile jeszcze tego zabobonu w narodzie� � Przybysz wydaje z siebie kr�tkie prychni�cie. Opuszcza lornetk�. I zn�w podnosi j� do oczu. Teraz bada przestrze� pomi�dzy sosnami, zastyg�� w g��bokiej czerni. � A co si� znajduje za tymi drzewami? � ��ka. Miejscowi m�wi�, �e to dobre miejsce na gr�b. Przybysz opuszcza lornetk�. Jeszcze przez chwil� przygl�da si� jej z niedowierzaniem i zarazem zdziwieniem, jak zepsutej zabawce. Rzuca j� na tylne siedzenie malucha i zatrzaskuje drzwiczki. � Przesta�cie bez przerwy wyje�d�a� z tymi grobami. Jeden gr�b tam, drugi gr�b siam. W tym Ciemnogrodzie cmentarz wam ro�nie niby w�osy na g�owie. Jak tak dalej p�jdzie, to sami sobie wykopiemy gr�b � m�wi ze z�o�ci� i szybkim ruchem dociska krawat pod szyj�. W nik�ym �wietle lampy naftowej, kt�r� trzyma stoj�cy opodal m�czyzna, oczy przybysza nabieraj� zielonkawej barwy, pulsuj�cej r�wnomiernie. Chocia�, kto wie, mo�e owa zielonkawo��, zapalaj�ca si� i gasn�ca w jego oczach, to najzwyklejszy efekt zm�czenia po d�ugiej podr�y samochodem. � Co si� tyczy z�odziejstwa � m�czyzna nie gubi g��wnego w�tku tematycznego � to was, niestety, potraktowa�em omy�kowo. Zmyli� mnie maluch. My�leli�my, �e przyjedziecie czym� okazalszym. 8 VI Przybysz raptem wykonuje przysiad, wyrzucaj�c jednocze�nie r�ce przed siebie. Zapewne dla rozprostowania ko�ci po d�ugiej je�dzie. Przy tym troch� podskakuje, troch� podbiega, zawraca drobnym truchtem, folguje kolanom i og�lnej swojej posturze dodaje stosownego luzu, wytrz�saj�c z nogawek podr�nicz� zasta�o��. I tak o�ywiony rozruchem fizycznym dopiero nawi�zuje do kwestii malucha: � My�my ju� dawno sko�czyli�my z tak zwan� gigantomani�2. � My�my te� cz�ciowo odrzucili�my zb�dny balast wznoszenia budowli podpieraj�cych niebo, jak, przyk�adowo, wodotrysk�w, tam gdzie nie dochodzi wodoci�g � kontynuuje przybysz. � Trzeba ten balast odrzuci� z ca�� stanowczo�ci�, do ko�ca, �eby wi�cej nie powr�ci� i nie przewa�y� na korzy�� wystawnych bram triumfalnych. Wy si� za mercedesami nie ogl�dajcie ani w t�, ani w tamt� stron�. Maluch gabarytowo przynajmniej nie rzuca si� w oczy. Co tu u was taka ciemnica? Macie planowe wy��czenia? � My tak ciemnimy sami z siebie. Ca�a energia dla przemys�u. � S�usznie. Jest jak jest, a nawet s� takie propozycje, �eby by�o lepiej. Chocia� przyciemni� nie zaszkodzi. No to prowad�cie, jak wam w zasadzie�? � Plewiak Antoni, kierownik tego obiektu. � Baroniak Konstanty. Od razu si� domy�li�em, �e tu rz�dzicie. Z ochotniczej rezerwy, co? � Spodziewali�my si� raczej Zapa�y Czes�awa. � Zapa�a Czes�aw jest ju� daleko. � Jak daleko? � Je�eli wam powiem, �e tam s� same g�ry, i niech to zostanie pomi�dzy nami, znacznie wy�sze od Pa�acu Kultury, a w dolinach pe�no komar�w, to uwierzycie? � Paskudna zsy�ka. A co oni tam pij�? � Tam s� same g�ry i same Pewexy. Baroniak �mieje si� g�o�no, a Plewiak wt�ruje mu perli�cie. I na tych �michach-chichach zbli�aj� si� do drzwi wej�ciowych motelu. VII Id�cy przodem Plewiak naciska guzik dzwonka u solidnych wierzei. W �rodku odzywa si� gong i jednocze�nie zapalaj� si� wszystkie �wiat�a. Motel i parking ton� w rz�sistej iluminacji. Baroniak zdaje si� by� ol�niony tym nag�ym fajerwerkiem. � Oho ho! �wiecicie niby na jakim� Lazurowym Wybrze�u. Co� takiego raz jeden widzia�em, bodaj�e w niejakim Cannes. Ale wy�cie przebili�cie kapitalistycznych pozer�w. � Pryncypialnie �wiecimy, a� po�lepniem, jak to u nas m�wi si� �artobliwie na aktywie. Baroniak zatrzymuje si� w progu. Rozk�ada r�ce, kr�ci g�ow�, rysy twarzy mu si� �ci�gaj�, a g�os jego twardnieje: � Wy�cie na aktywie robicie kabaret? Rozmieniacie kotlety na kuplety? Powiem wam z ca�� powag� cz�onka funkcyjnego: �lepn�� dla przysz�o�ci ka�dy g�upi potrafi, ale widzie� tu i teraz, ostro, po m�sku, nie zas�aniaj�c si� wrednymi r�owymi okularami, to nie tylko obowi�zek, ale i zaszczyt. No to prowad�cie� 2 Podobie�stwo � miejscami � do j�zyka dzia�aczowskiego, niegdy� w radiu przez Jacka Fedorowicza tak udatnie sparodiowanego, nie jest przypadkowe. Autor �Zwarcia� w dalszym ci�gu b�dzie si� stara� �w j�zyk doskonali� (w ko�cu j�zyk potoczny to jeden z bohater�w tej opowie�ci) � nie tyle z potrzeby na�ladownictwa, ile dla jego nieprzepartego uniwersalizmu. 9 Ale Plewiakowi Antoniemu jako� niespieszno do prowadzenia. Wygl�da na to, �e chcia�by prawdopodobnie zawr�ci� do punktu wyj�cia, do malucha, do lornetki wojskowej, a nawet do trzymetrowego importowanego szlaucha, co go element kontrrewolucyjny par� dni temu podw�dzi�. Jednak Baroniak z miejsca wyczuwa Plewiaka: � A dok�d to si� wycofujecie rakiem? � W zasadzie zataczam ko�o. I tak zataczaj�c ko�o pragn� zauwa�y�, �e my�my na wasz� okoliczno�� przyjazdu urz�dzili�my wi�cej tak� siurpryz�. � Czyli po naszemu, znaczy si�, jaja. � Jaja podstaw� dobrej zabawy. � Zabawiacie si� kosztem wytycznych? Jak mam to rozumie�? Odbieracie energi� obrabiarkom i kierujecie j� na tory rozrywki? My�my zgodnie zalecali�my, o wiele zdrowsz� od bydl�cej, konsumpcj� nabia�ow� pod has�em: �Jaja podstaw� dobrego obiadu�. Wy naszych jedzeniowych hase�-porzekade� nie fa�szujcie, bo si� nar�d pogniewa. Nie bawcie si� bez potrzeby jajami, nie przeginajcie pa�y, Plewczyk. � Plewiak mi w zasadzie. � Pardons. Mnie si� zawsze myli po podr�y. 10 Cz�� druga: Pierwsze usadzanie VIII Baroniak i Plewiak wchodz� do jasno o�wietlonej sali restauracyjnej motelu. Wyniesiono z niej wszystkie stoliki. Tylko w g��bi widnieje d�ugi st� zastawiony potrawami i butelkami alkoholu. Co� ten wystr�j gastronomiczny, na pierwszy rzut oka, wydaje si� by� jednak z lekka nie�ywy. Na zdrow� optyk� � tektura, klej i woda. Za sto�em, po�rodku, siedzi samotnie niepozorny m�czyzna w zbyt obszernym garniturze. Na �cianie, za jego plecami, wisi powi�kszone ogromne zdj�cie samuraja. Japo�ski wojownik ma gro�ny wyraz twarzy � grymas wykrzywia mu usta ukazuj�c stuprocentow� biel z�b�w � ale miecza nie dobywa. Miecz trzyma w pogotowiu. Prawa r�ka spoczywa na r�koje�ci, natomiast prawa noga samuraja znajduje si� w wykroku. Na widok wchodz�cych niepozorny m�czyzna podnosi si� z miejsca. IX � To nasz Pierwszy � m�wi cicho Plewiak do Baroniaka, po czym wchodzi po schodach wiod�cych na pi�tro motelu, wci�� trzymaj�c zapalon� lamp� naftow�, jakby chcia� jak najd�u�ej zachowa� to wspomnienie po jak�e efektownej i udanej siurpryzie energetycznej. �Trudno uwierzy�, �e przy takim gwa�townym wzmo�eniu nat�enia nie wysiad�a ani jedna �ar�wka� � zapewne my�li Plewiak, jednym dmuchni�ciem gasi lamp� i od tego dmuchni�cia raptem ca�y ciemnieje. X Baroniak obchodzi d�ugi st� z lewej strony i wyci�ga prawic� do Pierwszego. Pierwszy dok�ada do prawicy Baroniaka swoj� lewic�, a Baroniak nie pozostaje d�u�ny i do prawicy Pierwszego dok�ada swoj� lewic�. I tak potrz�saj� swoj�-nie swoj�, prawic�-lewic�, serdecznie si� u�miechaj� do siebie, aczkolwiek w u�cisku na cztery r�ce zachowuj� nale�yt� powag�. Do ob�apywania �na nied�wiedzia� nie maj� jako� �mia�o�ci, a do ca�owania odpowiedniego smaku. � Siadajcie � zach�ca Pierwszy. � Wiecie, nasiedzia�em si� w maluchu za wszystkie czasy. No i zasta�em si� jak �aba w galarecie. � Baroniak pokazuje na czym to zastanie polega�o: rozk�ada ramiona, przekrzywia g�ow�, wytrzeszcza oczy, nogi za� ugina, zarazem zwieraj�c kolana. � Jak podr�? Kurzy�o si�? � pyta troskliwie Pierwszy. � Kurzy�o, od p�l niekiedy zawiewa�o, a i rzuca�o na wybojach, g��wnie je�eli chodzi o boczny odcinek dojazdowy do motelu. Zgagi si� nabawi�em od tego rzucania. Czas najwy�szy, �eby�cie wyprostowali boki. � My�my wyprostowali�my nasamprz�d drogi przejezdne pierwszej kolejno�ci, a lada dzie� b�dziemy prostowa� boczne skr�ty. Materia�owo jeste�my przygotowani. Szutru mamy pod dostatkiem. � Tylko �eby�cie za pochopnie nie prostowali bocznych skr�t�w lubi�cych si� zap�tla� Jak to powiedzie� 11 � Do pola. � Do pola, ale od szosy. Bo na takim nierozwa�nym prostowaniu mog� ucierpie� rozmaite zbo�a i inne ziemniaki. Dbajcie o urodzajne pobocza. � Zbo�a i ziemniaki w razie czego przeniesiemy w bezpieczne miejsce. � S�usznie i naukowo. Prostujcie, poszerzajcie, przeno�cie, ale przy tym ziemskich p�od�w nie skazujcie na zatracenie. Ka�dy k�os i ka�da bulwa na wag� z�ota. � Nasze sprawy w naszych r�kach. � To ja wam powiem lepiej, bo jestem w�a�nie �wie�o po odczytaniu planszy stoj�cej w szczerym polu, jak�em mija� ca�kiem schludny PGR: �Krowa pyskiem doi.� � My�my wymy�lili�my na w�asny u�ytek: �Niech ro�nie, niech rozkwita!� I rozwiesili�my te s�owa na transparencie, na widoku, gdy� ojczyzn� ma si� jedn�. � Transparent jest og�lnie do przyj�cia, a nawet bardzo do przyj�cia� Jednak�e raczej zmierzajcie do tego, �eby ludziom podsun�� jak�� my�l praktyczn�. Powiedzmy: �Op�aca si� tuczy� kaczki!� albo: �Inwalidzi ubieraj� m�odzie�!� � A co powiecie na to: �Zrodzi� go pszeniczny �an!� � Kogo konkretnie macie na my�li? � Traktor! � Tego celnego has�a-porzekad�a akurat nie zna�em. No to siadajcie � zach�ca Baroniak. � Wol� posta�. Stoi si� ca�kiem przyjemnie. � To ja usi�d�. Wiecie, mam organizm sprzeczny sam w sobie. Kiedy siedz�, to chce mi si� sta�. A kiedy stoj�, to nogi mi dr�twiej�. � Ja tam mog� sta� a� do pierwszych mroz�w, ale usi�d�, �eby si� nie wywy�sza�. XI Siadaj� obok siebie. I tak siedz� w milczeniu. Nawet nie chrz�kaj�, nie otrz�saj� si� i nie sprawdzaj�, niby z min� oboj�tn�, czy maj� zapi�te pod szyj�, czy ich przypadkiem s�siadka nie chwali, czyli: �Zapnij rozporek, bo dzisiaj nie wtorek!� Jedynie od czasu do czasu popatruj� na paznokcie u r�k, �e niby taka kultura. Przy czym Baroniak raz popatruje na paznokcie, raz zezuje na wisz�cego za jego plecami samuraja. � Widz�, japo�ca umie�cili�cie centralnie, niczym, za przeproszeniem, jakiego� m�a stanu z naszego post�powego obozu. Przecie� mogli�cie da� na �cian� kogo� bardziej twarzowego i odpowiednio umundurowanego, i nawet bez ryzyka w szyszaku, i przy szabli � przerywa milczenie Baroniak Konstanty. � My�my taki wariant wymienny rozpatrywali�my w gronie kolektywu, stawiaj�c jako jedyn� kandydatur� Hansa Klossa. W zasadzie wszyscy byli zgodni w tej materii. Kto� jednak podda� s�usznie pomys�, �eby obok wisz�cego Klossa powiesi� dodatkowo czterech pancernych i psa. Dla sprawiedliwo�ci historycznej, bo tak naprawd� to oni w jednym czo�gu wygrali drug� wojn� �wiatow�. I nar�d im nigdy tego nie zapomni. � Ja te� s�ysza�em plotk� na ten temat. Ale koniec ko�c�w powiesili�cie samuraja. � Uczynili�my tak z trzech powod�w. Po pierwsze: wed�ug sprawdzonych informacji � samuraj pochodzi z zubo�a�ej szlacheckiej rodziny, czyli pod wzgl�dem klasowym pasuje do naszej koncepcji dydaktyczno-strojeniowej. Po drugie: podczas transportu zdj�cia w du�ym formacie do miejsca docelowego, w kt�rym aktualnie si� znajdujemy, kto� o mentalno�ci dywersanta, bo tak to trzeba nazwa� bez os�onek, odci�� Gustlika od reszty za�ogi czo�gu i zosta�o trzech pancernych z psem. No to jak ich wiesza� niekompletnych? Po trzecie: my�my tego samuraja powiesili�my w celach dopingowych. �eby�my nie spsiali, �eby�my si� nie zadrzemali i �eby�my si� wreszcie spr�yli. 12 � Dajecie sobie na dziko�� za pomoc� samuraja. Ciekawe, ale ryzykowne. Mo�ecie w tej dziko�ci, cho�by najs�uszniejszej, przelecie� na drug� stron� i znikn�� jak kamfora. Wy�o�� wam to na przyk�adzie� Baroniak wstaje z miejsca i pokazuje, jak Pierwszy mo�e przelecie� na drug� stron�. To znaczy dosy� �wawo przechodzi wzd�u� sto�u i znika z oczu Pierwszego, jak gdyby pod ziemi� si� zapad�. �Stara sztuczka. Tam pod oknem jest ciemniej. Ukry� si� za zas�on�� � zapewne kombinuje Pierwszy. � Widzicie mnie? � pyta z oddali niewidoczny jak najbardziej Baroniak. � Nie widz� � odpowiada Pierwszy i wypatruje Baroniaka, i tak wypatruj�c w jakim� chyba nat�eniu astronomicznym niczego nie jest w stanie wypatrzy�. Chocia� co� zaczyna �wita� i wy�ania� si� ruchami falistymi, co� jakby r�ka, a za r�k� jakby noga m�ynkuj�c, i tyle wida� Baroniaka. � A teraz widzicie? � pyta Baroniak i cofa nog� m�ynkuj�c�, aczkolwiek r�ka zalotnie faluj�ca pozostaje i pstryka palcami. � Widz� was cz�ciowo, i o uszy te� mi si� obijacie pstrykaniem � odpowiada Pierwszy. � A ja was widz� ca�o�ciowo, czyli raczej wasze popiersie usadowione za sto�em ca�o�ciowo dostrzegam � przekomarza si� oddalony, najpewniej w cieniu ukryty Baroniak i nie przestaje pstryka� palcami. � Wiecie, przypomnia�o mi si�, �e kiedy� na zabawie tanecznej tak pstryka�em. M�ody by�em, to i ch�tnie pstryka�em. A teraz co� mnie ci�nie� Z pocz�tku my�la�em, �e to krawat� I r�ka Baroniaka znika. � Gdzie�cie si� podziali�cie? � Zapytajcie samuraja3. 3 Sakashi Tamizaki, urodzony w okolicach Kioto, kawaler, hobby: zbieranie widok�wek. Jako aktor drugoplanowy wyst�pi� w roli samuraja Okoro w filmie E. Kitamoto �Ostatnia konkubina szoguna�. Na pytanie Pierwszego: Gdzie si� podzia� Baroniak? � prawdopodobnie odpowiedzia�: I wam si� kiedy� dobior� do sk�ry (co warto zapami�ta�). W innej wersji: by� mo�e odpowiedzia�, �e Baroniak uda� si� do WC i jeszcze bardziej si� wyszczerzy�. 13 Cz�� trzecia: Kr��enie i zawracanie XII Wynurza si� Baroniak Konstanty jakby z niebytu, jakby z zapa�ci jakiej� g��bokiej, cho� kr�tkotrwa�ej. Ale nie wzd�u� sto�u wiedzie jego droga powrotna do pierwotnego miejsca zasiedzenia, tylko od czo�a. Na podobie�stwo swojego niedawnego wej�cia do sali restauracyjnej, tyle �e obecnie bez udzia�u kierownika Plewiaka Antoniego, w pojedynk� nadchodzi, aby si� zatrzyma� po�rodku parkietu. Odnosi si� wra�enie, �e Baroniak to wej�cie na parkiet i to zatrzymanie w tym miejscu, co trzeba, ma sumiennie prze�wiczone. W tej pustce restauracyjnej, sk�panej w jaskrawym �wietle, wygl�da niczym aktor, kt�ry za chwil� wyg�osi swoj� podnios�� kwesti�. Patrzy Pierwszy na Baroniaka stoj�cego w pe�nym blasku, nieruchomego, i w tym znieruchomieniu poniek�d demonicznego, i zarazem przystosowanego do zastawy sto�owej, zmartwia�ej, zakrzep�ej w sztucznym uniesieniu i spreparowanej. Patrzy i, co jest mo�liwe � nic nie rozumie. A nawet wstaje z miejsca i, nale�y przypuszcza� � te� pod sufitem specjalnie mu si� nie rozja�nia. � Wyszli�cie bokiem, a wr�cili�cie od czo�a. � Pierwszy kr�ci g�ow� i nakr�ci� si� nie mo�e. � Chcia�em wam pokaza� na fizycznym przyk�adzie osobistym, skumanym jednakowo� pobie�nie z tak zwanymi si�ami nadprzyrodzonymi, dla chwilowego i incydentalnego eksperymentu, gdy� my w zasadzie wszystkimi podobnymi hockami-klockami i ci�gni�ciem kr�lik�w za uszy z kapeluszy szczerze si� brzydzimy, pokaza� wam chcia�em, jak beztrosko mo�na zdzicze� i nagle z rozp�du znale�� si� po tamtej stronie, gdzie reakcjoni�ci, ekstremi�ci i wszelka inna swo�ocz wystawia cz�owieka ideowego na po�miewisko. � Baroniak, po wyg�oszeniu kwestii jednym tchem, obchodzi st� z lewej strony i siada obok stoj�cego Pierwszego. � A mnie si� wydaje, �e wy�cie za bardzo si� spoufalili�cie z tymi si�ami nadprzyrodzonymi w sensie jakiego� hopsasa, bo znikn�li�cie w momencie, kiedy�cie najpierw si� wystawili�cie z ko�czynami, a potem si� zacz�li�cie przemieszcza� i przesuwa� w kierunku odwrotnym� � Siadajcie. � Baroniak poci�ga Pierwszego za r�kaw. Pierwszy siada, ale odsuwa si� z krzes�em od Baroniaka. To Baroniak przysuwa si� z krzes�em. Pierwszy zn�w si� odsuwa, wzd�u� sto�u, a Baroniak za nim post�puje bokiem, napiera bokiem, krzes�o bokiem podrywaj�c do galopu. Jeden si� odsuwa bokiem, drugi si� przysuwa bokiem. I tak w tej gonitwie zap�dzaj� si� a� na skraj sto�u. Zasapani przystaj�4. 4 T� galopad� krzese� zapewne lepiej by opisa� Witold Gombrowicz, gdyby mu przysz�o �y� w latach schy�kowych PRL-u. Autor niniejszej opowie�ci �wiadomie, tu i �wdzie, i bezwstydnie, �u�ywa� Gombrowicza, przede wszystkim w sensie stylistycznym i j�zykowym. M�wi�c obrazowo: przysuwa si� do tw�rcy �Bakakaju�, a ten si� odsuwa. Autor napiera, nie wprost, lecz bokiem usadzony, bokiem nastawiony do rzeczywisto�ci, i tak jak niegdy� z ni� nie pogodzony, tak i dzi� naje�ony, z wrodzonym sobie sceptycyzmem, na boku pr�buje cos dopowiedzie�, bo cho� ju� wszystko wymy�lone, to jednak nie sprawdzone. Natomiast tw�rca �Operetki� umyka, nasamprz�d z Polski do Argentyny, a p�niej z Buenos Aires do Vence, przez burzliwe fale 14 � Co tak uciekacie bokiem, jak przed diab�em? � powiada Baroniak i bierze g��boki wdech.5 �trans-atlantyckiej� formy, kt�ra z nadwi�la�skiego bezkszta�tu si� wywodzi, z zatwardzia�ego poczucia wyj�tkowo�ci i �lepego egoizmu, z triumfuj�cej niedojrza�o�ci i zrezygnowanej dojrza�o�ci. To odsuwanie si� i przysuwanie mo�e sta� si� dopowiedzeniem w momencie, kiedy zostanie zachowany pomi�dzy nimi konieczny dystans, trudny do utrzymania, gdy w gr� wchodz� literackie zauroczenia. Autor ju� s�yszy g�os Gombrowicza oddalonego o mil pi�� tysi�cy: �Ty nie nast�puj i nie napieraj na mnie, i nie basuj o �adnym triumfie niedojrza�o�ci, gdy� ja, gdybym �y� w dzisiejszym twoim �wiecie wolno�ci nie ukszta�towanej, to bym si� poczu� jak ryba w wodzie. Ty zajrzyj do mojej �Ferdydurki�, gdzie na stronie 15 znajdziesz passus proroczy, mnie zarazem schlebiaj�cy, bo przez swoje rozpoznanie nadal �widruj�cy do �ywego. A tobie, na dok�adk�, s�u��cy jako potwierdzenie u�yteczne. Te wasze poet�w ozd�bki, rozkoszne pl�sy uwodzicielskie�� Autor zajrza� do �Ferdydurki�, do wydania krajowego z 1956 roku, i na stronie 15 odnalaz� �w passus: �Na jakim tle (my�la�em) powsta�o u mnie to niewolnictwo niedokszta�towania, zapami�tanie w zieleni � czy dlatego, �em pochodzi� z kraju szczeg�lnie obfituj�cego w istoty niewyrobione, po�lednie, przej�ciowe, gdzie na nikim �aden ko�nierzyk nie le�y, gdzie nie tyle Sm�t i Dola, ile Niezgu�a z Niedojd� po polach snuj� si� i j�cz�? A mo�e dlatego, ze �y�em w epoce, kt�ra co pi�� minut zdobywa si� na nowe has�a i grymasy i konwulsyjnie wykrzywia oblicze swe, jak tylko mo�e � w epoce przej�ciowej?�� 5 W roku 1991, dok�adnie 15 stycznia, czyli 6 lat po zdarzeniach, kt�re mia�y miejsce w niniejszej opowie�ci, i rok po po�arze Z�OTEGO ULA, prezydent Lech Wa��sa niespodziewanie odwiedzi� za�og� � Ursusa�. Opis owej inspekcji znajduje si� w �Leksykonie polskich powiedze� historycznych� autorstwa Macieja Wilamowskiego, Konrada Wn�ka i Lidii A. Zyblikiewicz, wydanym przez Znak (1998). Autor, wystrzegaj�c si� zgubnych w takich razach podtekst�w czy aluzji, pragnie przytoczy� odpowiedni fragment has�a pt. �B�d� lataj�cym holendrem�: �Jeszcze wyra�niejszym dowodem zaskoczenia za�ogi by�a reakcja jednej z pracownic wydzia�u pow�ok galwanicznych. �miertelnie przera�ona nag�ym pojawieniem si� Lecha Wa��sy kobieta odwr�ci�a si� na pi�cie i zacz�a ucieka�. Prezydent ruszy� w po�cig z okrzykiem: �Czemu pani si� mnie boi?! �� Postawienie na jednej p�aszczy�nie fabularnej, nie m�wi�c ju� o historycznoprze�omowej, Baroniaka Konstantego, cz�onka funkcyjnego z czas�w PRL-u, z pierwszym prezydentem III Rzeczypospolitej, wybranym demokratycznie, by�oby niew�tpliwie nadu�yciem� z dziennikarskiego punktu widzenia. Tak jak zreszt� por�wnanie wolno�ciowej pracownicy wydzia�u pow�ok galwanicznych �Ursusa� z Pierwszym, dzia�aczem z terenowego szczebla peerelowskiej drabiny, mog�oby si� wyda� wysoce niestosowne, gdyby� wysz�o spod pi�ra publicysty. Natomiast poeta, czyli autor niniejszej opowie�ci, ch�tnie wys�uguj�cy si� skojarzeniami irracjonalnymi, cz�stokro� o pod�o�u sensacyjnym, ma prawo do takiego zabiegu por�wnawczego. Pytanie Baroniaka skierowane do Pierwszego: � Co tak uciekacie bokiem, jak przed diab�em? I pytanie Lecha Wa��sy pod adresem pracownicy � Ursusa�: � Czemu pani si� mnie boi?! Te dwa pytania bezsprzecznie si� wywodz�ce z r�nych, cho� bliskich sobie czas�w historycznych, i powiedzmy: pierwsze � przynale�ne do fikcji literackiej, drugie za� � do fakt�w rzeczywistych, posiadaj� jednak�e wsp�ln� cech� cz�owieczego l�ku, niejako ponadczasow�. 15 � Bo jeszcze nie tak dawno widzia�em was cz�ciowo, ale po zegarku na r�ce rozpozna�em od razu, cho� marki si� nie dopatrzy�em � odpowiada Pierwszy i robi d�ugi wydech. � Marka Rolex wam co� m�wi? � wtr�ca Baroniak. � A teraz widz� was ca�o�ciowo. I chocia� co do osoby waszej konkretnej i namacalnej, potwierdzonej zegarkiem marki Rolex, nie mog� mie� zastrze�e�, to od strony mojego charakteru rzecz ujmuj�c � taki ju� jestem, �e jak mi si� nie sk�ada to z tamtym, i na odwr�t, wtedy zaczynam podejrzewa�, niucha� Czy przypadkiem nie przybywacie z innego �wiata� � Podejrzewajcie i niuchajcie, ile chcecie, ale nie p�d�cie tak na z�amanie krzes�a. Raczej pos�uchajcie i zapami�tajcie: ja nie przybywam z innego �wiata i nie chodz� bokami ani si� przesuwam, bom nie szafa, i zawsze wracam od czo�a � w mowie Baroniaka s�ycha� narastaj�ce zniecierpliwienie. � To gdzie byli�cie w rezultacie? � Pogl�dowo w kontek�cie dziko�ci przelecia�em na tamt� stron�, gdzie mierzwa si� k��bi, gdzie walecznych trzymaj� za w�osy nisko przy ziemi, �eby ich sflekowa�. i gdzie szarpi� ka�dego oddanego bezgranicznie idei. No i przy okazji poszed�em zrobi� siusiu. Mnie zawsze po podr�y pier� przybiera. XIII Powracaj� do miejsca, sk�d wystartowali, czyli tam, gdzie pierwej siedzieli, zanim pognali, ale jako� bokiem usadzeni, jeden za drugim, na oklep, a� ich w miejscu raptem osadzi�o � nie tyle �e si� zgrzali, ile �e si� st� sko�czy�. Mo�na by�o skr�ci� w prawo. Czy to wypada, kiedy wszystko bierze si� z lewa? A na wprost nie uchodzi, czyli w dalszym ci�gu wzd�u�, bo przez to st� si� zgubi � cho� on zastawiony jakimi� trefnymi daniami, co zalatuj� syndetikonem i terpentyn�, i farb� olejn�, i plastelin�, to i lepiej, �eby si� zgubi�, a z nim r�wnie� korniszony �wiec�ce seledynowo, �oso� w pepitk� i temu podobne dziwol�gi gastronomiczne. XIV No to powracaj�, ci�gn�c za sob� krzes�a niby konie za uzdy, a i czasem kt�re� krzes�o bryknie, wtedy patrz� na siebie, jak gdyby m�wili: � A widzisz, jaki czort! � to niby tak Baroniak. � A jak si� opiera, gadzina! � to niby tak Pierwszy6. Aczkolwiek �diabelsko�� b�d� wyjawiona, b�d� domy�lna, bynajmniej si� nie sumuj�. Kto� kiedy� powiedzia� � i autor sk�onny jest temu zawierzy� � �e ilo�� dobrych diab��w niekoniecznie redukuje ilo�� z�ych diab��w. Diabe� zatem nie tkwi w proporcjach, lecz w indywidualnym l�ku, gdy� czasami boj�c si� dobra za z�em t�sknimy. 6 Autor niniejszej opowie�ci zdaje sobie spraw�, �e kr��enie i zawracanie przed�u�a si�, sprawiaj�c wra�enie gonienia w pi�tk�. Przys�uguje mu jednak prawo do retardacji � akcja tym samym ulega spowolnieniu, co jest uzasadnione nie tylko wymogami kompozycji. Wbrew pozorom nie ma wp�ywu na t� zamierzon� opiesza�o�� zwykle rozrzutny genius loci, wa�niejszy bowiem wydaje si� wzgl�d praktyczny. Wynaj�cie sali restauracyjnej kosztuje, o czym wiedz� najlepiej filmowcy i weselnicy. Autor dysponuj�cy �rodkami wyobra�eniowymi, opisowymi, nie musi p�aci� za wynajem. Co wi�cej � nie p�ac�c, przyjmuje zasad�, kt�rej nie rozumiej� bogaci, natomiast ch�tnie wyznaj� biedni: Je�eli ju� opisuj�, to powinienem wydusi� z lokalu, ile si� da. 16 Autor, urodzony legalista, nawet w dziedzinie zjawisk wirtualnych, postanowi� uzyska� pozwolenie na korzystanie z sali restauracyjnej motelu Z�OTY UL. Dlatego te� odwiedzi� wiosn� 1998 roku �Rosamund� i odby� rozmow� z. jej w�a�cicielem Plewiakiem Antonim, by�ym kierownikiem sfajczonego osiem lat temu Z�OTEGO ULA. W obszernym holu recepcyjnym pensjonatu, przy pod�u�nym, niskim stoliku ze szklanym blatem, grubym na dwa palce i wspartym na czterech metalowych, pa��kowatych n�kach, zasiad� w mi�kkim fotelu, powleczonym karmazynowym pluszem, autor. Naprzeciw niego w bli�niaczym fotelu usadowi� si� w�a�ciciel, pal�c cienk� cygaretk� w gu�cie �Caf� Creme�, firmy Wintermans. Strz�sa�, co i rusz, popi� do popielnicy, kt�rej rozmiar przypomina� spluwaczk� w pa�acu chi�skiego mandaryna. Obok popielnicy, na ma�ej tacce z wymalowanymi zamaszy�cie rajskimi ptakami, sta�y dwie wysokie szklanki nape�nione jakim� p�ynem orze�wiaj�cym. P�ywa�y w nich plasterki cytryny i kostki lodu. Ca�o�ci dope�nia�y wetkni�te plastikowe s�omki. � Napijmy si� za spotkanie w �Rosamundzie�. � Plewiak podsun�� tack� w stron� autora, u�miechaj�c si� przy tym, ale jako� blado i przelotnie. � Sok? � czujnie zapyta� autor. � To specjalno�� naszego pensjonatu. Niech pan spr�buje. Autor poci�gn�� przez s�omk� nap�j. Przypomina� w smaku mieszank� niepotrzebnie przepuszczon� przez wy�ymaczk�. By�o to dalekie echo drink�w, kt�re pija�o si� w warszawskich barkach hotelowych w latach siedemdziesi�tych, czyli tzw. harcerzyk�w, sk�adaj�cych si� z czystej w�dki, soku grejpfrutowego lub pomara�czowego, z dodatkiem lodu � s�omk� podawano niezmiernie rzadko i tylko w charakterze zak�ski. � No i jak? � Plewiak nerwowo strz�sn�� popi� z cygaretki do majolikowej popielnicy. Jego drobiny rozsypa�y si� po szklanym blacie. � W porz�dku. � Bardzo smakuje naszym zagranicznym go�ciom. � Telefon, szefie! Dzwoni pan Briesekopf z Hamburga � zawo�a�a recepcjonistka, kt�rej autor nie widzia�, bo siedzia� odwr�cony do niej plecami. � Przepraszam na chwil�. � Plewiak podni�s� si� z fotela i rzek� na odchodne: � A mo�e woli pan co� mocniejszego? � Nie, dzi�kuj� � odpar� autor. Pocz�� si� przygl�da� ogromnej fotografii, wisz�cej na �cianie po lewej stronie od wej�cia, czyli w�a�ciwie vis-�-vis. przedstawiaj�cej samuraja Okoro. Japo�ski wojownik, czyli w zasadzie Sakashi Tamizaki, kt�ry odtwarza� jego rol� w filmie �Ostatnia konkubina szoguna�, mia� wci�� ten sam gro�ny wyraz twarzy, nadal szczerzy� si� biel� z�b�w, cho� mo�e nie stuprocentow�, bo z up�ywem czasu jakby poszarza��. Autor zauwa�y�, �e spomi�dzy szczerz�cych si� z�b�w samuraja wystaje j�zyk. Innymi s�owy, Okoro prowokuj�co wywala� czerwony j�zor, najwyra�niej domalowany dla prze�miewczego efektu. Autor wsta� z miejsca i zrobi� kilka krok�w w prawo. Oczy samuraja, wydawa�o si� nieruchome, pod��y�y za nim. Autor usiad� z powrotem w fotelu i wyci�gn�� lew� r�k� w bok. Oczy Okoro pow�drowa�y za ni�. Autor wyci�gn�� praw� r�k� w bok. Oczy samuraja jednak�e z uporem wpatrywa�y si� w lew� r�k�. � I co ty widzisz w tej r�ce? � Autor zada� to pytanie walecznemu Okoro, zreszt� s�usznie, gdy� nie by�a to jego ulubiona r�ka. Jak gdyby w odpowiedzi, prawa r�ka samuraja spoczywaj�ca na r�koje�ci miecza poruszy�a si�, a prawa noga znajduj�ca si� w wykroku zacz�a nieznacznie drga�. J�zor tkwi�cy w wyszczerzonych z�bach nap�cznia�, przybieraj�c posta� r�owego p�cherza. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e Okoro usi�owa� go wyplu�, �eby co� powiedzie�. Autor siedz�cy w fotelu z komicznie rozkrzy�owanymi ramionami, niejako w zast�pstwie, udzieli� mu swojego g�osu: 17 � Z kim ty pijesz? P�cherzowaty j�zor przytakn��. � Sp�jrz, co ze mn� zrobili. R�ka wsparta na mieczu potwierdzi�a. � Pozw�l mi pope�ni� harakiri. Noga w wykroku da�a znak przyzwolenia. Autor opu�ci� ramiona. Uczyni� to w por�, albowiem wr�ci� Plewiak, jaki� nadmiernie o�ywiony. Dorwa� si� do drinka i wydudni� przez s�omk� ze szklanki niemal po�ow� jej zawarto�ci. � Mamy ruch w interesie. Tury�ci, zw�aszcza zachodni, wal� drzwiami i oknami. Chwal� sobie tutejszy mikroklimat � perorowa� Plewiak. � Czy niebo nadal �wieci po nocach? � wtr�ci� autor. Nie bez kozery. Jego wiedza dotyczy�a jedynie tamtej pami�tnej nocy sierpniowej 1985 roku, rozjarzonej niepoj�tym �wiat�em sp�ywaj�cym z trwaj�cych bez ruchu ob�oczk�w, podobnych kszta�tem do skrawk�w potarganej prz�dzy. � To nasza najwi�ksza atrakcja. Bia�e noce z pieczeniem barana. Polecam� � Plewiak zapad� g��biej w fotelu. Wida� by�o, �e zbiera my�li. � Przez telefon wspomnia� pan o wynaj�ciu sali restauracyjnej w �Rosamundzie�. Jeste�my do us�ug� ale to b�dzie drogo kosztowa�. � Wspomina�em o skorzystaniu z sali restauracyjnej. I nie w �Rosamundzie�, tylko w Z�OTYM ULU. Mam nadziej�, �e wyrazi pan zgod�. � Do czego panu to potrzebne? � raptem nastroszy� si� Plewiak. � Co to znaczy �skorzysta�? � Chcia�bym j� opisa� w swojej ksi��ce. � Przecie� ja opisa�em wyczerpuj�co t� sal� w �Balangach czerwonych wodzirej�w�. Czyta� pan moje wspomnienia? � Przeczyta�em dok�adnie. � To wie pan, ze tamta sala restauracyjna ju� nie istnieje. Sp�on�a wraz ze Z�OTYM ULEM, na kt�rego zgliszczach wybudowa�em w�asnymi r�kami �Rosamund�. Nie warto wraca� do przesz�o�ci, ona te� posz�a z dymem. I bardzo dobrze. Sk�d si� wzi�� u pana ten dziwaczny pomys�? Chce pan koniecznie przypieprzy� le��cemu? Prosz� bardzo. Ja si� nie wypieram. By�em tym i tym, robi�em to i to, i jeszcze co innego, i nie zawsze w zgodzie z w�asnym sumieniem. �ycie� Nie lubi� s�owa rzeczywisto�� W�a�nie �ycie� Nie mo�na go wymy�li�. Jest takie, jakie jest. Chcemy dobrze i nic nie wychodzi. Same k�opoty. Dlaczego nigdy nie mo�e by� dobrze? Pan to powinien wiedzie�. � Nie mam poj�cia. Podejrzewam jednak, �e �ycie mo�e by� rzeczywisto�ci�, mo�e nawet sk�ada� si� z wielu rzeczywisto�ci. Przyjmuj�c samowolnie, �e te podzia�y i r�nice znaczeniowe maj� jedynie charakter umowny. �eby znale�� si� w kt�rej� z tych rzeczywisto�ci, trzeba dokona� wyboru. Ja wybra�em rzeczywisto�� poetyck�, ale r�wnie jak pan prze�y�em rzeczywisto�� ob��du � bo one na sw�j spos�b zachodz� na siebie i nawzajem si� warunkuj�. Prze�y�em, z wewn�trznymi oporami i niekiedy z beztrosk� pi�knoducha, t� rzeczywisto�� usankcjonowanego g�upstwa i zbiorowej paranoi, kt�ra zaw�adn�a umys�ami ludzi wielkich, �rednich i ma�ych. Odebra�a poczucie przyzwoito�ci i zaszczepi�a przekonanie, �e nie ma ludzi czystych moralnie, �e ka�de dzia�anie i ka�da my�l s� ska�one, rzekomo z natury, wzgl�dno�ci�, chwiejno�ci� postaw i uczynk�w. Uczestniczy�em w tej rzeczywisto�ci, przekonany w swoim poetyckim zadufaniu, �e jedyn� sprawdzaln� do ko�ca rzeczywisto�ci� jest rzeczywisto�� wiersza, a nie sprawiedliwy post�p i dobro mas pracuj�cych. Pope�nia�em b��dy, w�r�d kt�rych b��d lenistwa wydawa� si� najmniej dotkliwy, gdy� chroni� mnie przed czynieniem �wi�stw i szkodzeniem innym. Pope�nia�em tak�e grzechy, ale grzechem najci�szym, niewybaczalnym, by� grzech zaniechania. Przyznaj�, ze dzi� z trudem 18 przychodzi mi zamiar uchwycenia, na ma�ym wycinku, ca�ej pokraczno�ci j�zykowej, etycznej, obyczajowej i B�g wie jeszcze jakiej, kt�ra owej rzeczywisto�ci, jak si� zdaje raz na zawsze pogrzebanej, by�a fundamentem i zarazem karykatur�. I czy jednocze�nie mo�liwe jest utrzymanie w ryzach boskiego daru bezstronno�ci? Na tym w�a�nie polega, ukryte w g�szczu prawdopodobie�stw i przez to zalatuj�ce minoderi�, zadanie beznami�tnego obserwatora, czyli pisz�cego. T�umi emocje i nie ulega pokusom warto�ciowania, czyli w pewien spos�b wywy�sza si�, ale nie dlatego, �e wszystko rozpozna� i wszystko wie � w gruncie rzeczy powinien wiedzie� wi�cej � lecz dlatego, �e rozdaje on role wed�ug z g�ry zamierzonego porz�dku literackiego, a nie moralnego. Dystansuje si� wprawdzie do przykrych fakt�w i zdarze�, ale nie czyni tego w obronie w�asnej. Popisuje si� i �ongluje, mieszaj�c czasy i przestrzenie, ale nie usprawiedliwia swojej u�omno�ci. Mo�e by� wy�szy od siebie, ale nie od formy, kt�r� tworzy, bo to ona w ko�cu przes�dza o tym, czy wiedza o najbardziej nawet przest�pczym fenomenie stanie si� odkrywcza, czy tylko przybierze kszta�t subiektywnego dopowiedzenia. � Niepotrzebnie pan to m�wi. Ja na literaturze si� nie znam. By� mo�e uczestniczyli�my w tej samej rzeczywisto�ci, ale nie grali�my w jednej dru�ynie. Pan si� chowa� za parawanem poetyckich uniesie�, a ja w tamtych czasach nadstawia�em karku. Mnie przetr�cono kr�gos�up, a pan wygl�da zza tego parawanu i robi miny, stroi grymasy. Pan pr�buje co� dopowiedzie�, dopisa� do historii, kt�r� ja ju� opisa�em, rozliczy�em si� z ni� a� do b�lu, niczego nie pomin��em i niczego nie zatai�em. Pan si� b�dzie m�czy� ze swoj� wczorajsz� fikcj�, kt�ra dzi� nikogo nie obchodzi, ze swoimi w�tpliwo�ciami, kt�re nie maj� �adnego znaczenia, a ja b�d� powtarza� do ko�ca �ycia: WKGNP, WKGNP� � Co to znaczy? � Wi�cej Kurwa Grzech�w Nie Pami�tam � dobitnie podsumowa� Plewiak t� wymian� zda�, b�d�c� w istocie wyznaniem wiary. Autor popatrzy� na drobiny popio�u rozsiane wok� majolikowej popielnicy � jaki� niewyczuwalny podmuch przesuwa� je po szklanym blacie. � A jednak pomin�� pan w swoich wspomnieniach wa�ny szczeg�. Chodzi mi o dalsze losy Zabiegaja Leona, pa�skiego pryncypa�a � odezwa� si� po chwili. � Pomin��em ten fragment o Leonie ze wzgl�d�w humanitarnych. Nawet znalaz� si� w ksi��ce, ale w ko�cu z niego zrezygnowa�em. S� pewne granice, kt�rych przekroczy� nie wolno � o�wiadczy� Plewiak i, jakby na potwierdzenie tych s��w, wyprostowa� si� uroczy�cie w fotelu. � Jakie granice ma pan na my�li? � Zwyk�y szacunek dla ludzkiego cierpienia wymaga, �eby nie ujawnia� fakt�w krzywdz�cych innych. � A obowi�zek m�wienia prawdy? � Mam gdzie� prawd�. Cz�owiek si� m�czy i jest to jego prywatna sprawa. � Co si� sta�o z Zabiegajem? � Powiem panu, ale pod warunkiem, �e to, co pan us�yszy, nie wyjdzie poza mury tego pensjonatu. � K�amstwo bywa wtedy usprawiedliwione, kiedy pisz�cy domy�la si�, jaki b�dzie dalszy ci�g � powiedzia� cicho do siebie autor. Po czym ju� g�o�niej doda�: � Obiecuj� panu. � Po obejrzeniu transmisji z Sali Kongresowej Pa�acu Kultury w roku 1990 z wyprowadzenia sztandaru zabarykadowa� si� w swoim pokoju i zacz�� je�� papier. Pewnie by si� udusi� od tego jedzenia, gdyby nie wywa�ono drzwi i nie zawieziono Leona do zak�adu psychiatrycznego. Przebywa tam do dzi�. � Jak si� czuje? 19 XV Gdy tak wracaj� i patrz� na siebie, i wzrokiem przemawiaj�, to jednak Baroniaka Konstantego � wida� po ruchliwych ustach, rozlatanych � �wierzbi j�zyk, ten od gadania. Bo ten j�zyk od patrzenia zapewne wydaje mu si� zbyt ubogi, �eby od�o�ony pochopnie temat WC teraz odpowiednio na�wietli� i podsumowa�. � Wiecie, kiedy b��dzi�em po r�nych zakamarkach w poszukiwaniu przybytku, do kt�rego najch�tniej kr�l piechot� chodzi, natrafi�em na schodki kr�te i przez to zdradliwe. Zszed�em w d�, a tam jaki� dryblas w garniturze lodziarza, z tych, co to, wiecie, po stadionach lody Pingwin sprzedaj�, drzwi przede mn� otwiera, zaprasza szerokim gestem. Wchodz� i co widz� � kabiny zatrza�ni�te na g�ucho, a jeden jedyny pisuar ko�kiem zabity na amen. Tylko dwie umywalki z ciekn�cymi kranami, jakie� w tej tragedii ludzkie, og�lnie dost�pne. Patrz� na te umywalki i pokusa mnie bierze. No, ale kultura osobista nie pozwala na tego rodzaju wybryki� �eby, wiecie, do umywalki, tak bezpo�rednio� � Chyba �e nikt nie widzi � racjonalizuje problem Pierwszy. � Owszem, zdarzaj� si� sytuacje, kiedy straszliwe ci�nienie podnosi g�ow�, albo w panice, kiedy ju� nie ma odwrotu i kiedy si� wyczerpa�o wszystkie mo�liwo�ci, z oddaniem moczu do butelki w��cznie. � U nas nie ma paniki: stosujemy �rodki sprawdzone. � Odwiedzi�em go niedawno. Je�eli chodzi o wygl�d, to uty� i kompletnie wy�ysia�. Usiedli�my na krzes�ach w pustej salce telewizyjnej. �Zabierz mnie st�d, Anto�� � m�wi� wolno, prawie nie otwieraj�c ust. Do salki wesz�a m�oda kobieta z rozpuszczonymi, d�ugimi w�osami koloru blond. Na lewym policzku mia�a namalowan� czarnym tuszem r��, na prawym n� skrzy�owany z widelcem. �Gruby zjad� moj� papeteri� � wskaza�a palcem na Leona. �To nieprawda. Ona zmy�la. Wierzysz mi. Anto�?� Leon z�apa� mnie za r�k� i kurczowo �cisn��. �Wierz� � odpar�em. M�oda kobieta pocz�ta mi si� uwa�nie przygl�da�. �Pan jest jego bratem?� � spyta�a. Skin��em potwierdzaj�co g�ow�. �A, to przepraszam. Ja tak�e mam brata. Zna pan Zygmunta?� �Nie znam.� �Mo�e chce pan roso�u?� �Dzi�kuje, nie jestem g�odny.� Zatrzyma�a si� jeszcze w drzwiach, wyra�nie zdziwiona. �Nie zna pan Zygi? Przecie� wszyscy go znaj�.� Kiedy znikn�a, Leon pu�ci� moj� r�k�. �To wariatka� � powiedzia� powoli i raptem kr�tko zachichota�. To by� taki chichot na �ci�ni�tych szcz�kach, przypominaj�cy raczej chrz�kanie. Po jego nalanej i porowatej twarzy przemkn�� cie� smutku, pog��biaj�c jej niezdrow� szaro��. Pochyli� g�ow�. �Popatrz.� Na wy�ysia�ym ciemieniu dostrzeg�em cztery kaszaki r�nej wielko�ci. �Spotka�a mnie kara za to, �e u�mierci�em psa Gogola. Teraz z g�owy mi wyrasta. Pami�tasz mojego psa?� �Pami�tam�. Leon zsun�� si� z krzes�a na kolana i powt�rzy� raz jeszcze: �Zabierz mnie st�d, Anto��. �Wsta�. Leon�. Pomog�em mu si� podnie��. �Zaczekaj, zobacz�, co da si� zrobi�.� Wyszed�em na d�ugi korytarz, kieruj�c si� do wyj�cia. Po drodze zaczepi�a mnie dziewczyna z w�osami koloru blond. �Lubi pan poezj�?� �Lubi�.� �Chce pan pos�ucha�? Napisa�am wiersz dla brata, pi�knie gra na klarnecie, ale on przesta� do mnie przychodzi�. �Przepraszam, spiesz� si�. Sz�a za mn� i m�wi�a wierszem. Pami�tam tylko pocz�tek: �Tak, niekt�rzy musz� umiera� nisko�� � Ten pocz�tek brzmi nieco inaczej: �Tak, niekt�rzy musz� umrze� nisko, pod pok�adem ci�kie wznosz�c wios�a, kiedy inni u steru, wysoko, widz� ptak�w lot i gwiezdne kraje.� To Hofmannsthal w t�umaczeniu Paw�a Hertza. � Pan wszystko wie. A ja bardzo nie lubi� facet�w, kt�rzy� � przerwa� w po�owie zdania Plewiak, bo gdzie� na ty�ach recepcji pensjonatu �Rosamunda� kto� zbyt mocno trzasn�� drzwiami. 20 � Przekona�em si� o tym na w�asnej sk�rze. Zamiast zwalcza� awarie i niedbalstwo, rozdajecie nocniki z tworzywa sztucznego. Wychodz� ja nie spe�niony z tego zrujnowanego przybytku, a tu mi drog� zast�puje �w dryblas w garniturze lodziarza i wr�cza nocnik. �To dla was. Numer 13. Pilnujcie jak oka w g�owie� � powiada. Wy najwyra�niej jak�� operetk� odstawiacie� XVI I tak powracaj�c, i swobodnie dywaguj�c, krzes�a za sob� prowadz�c niby konie z pastwiska w letnim zmierzchu, co �bami niekiedy rzucaj� albo parskaj�, niepostrze�enie dla samych siebie �rodek sto�u omijaj� w zapami�taniu, w ferworze rozmowy szczerej i nami�tnej. Przechodz� dalej, za rogiem sto�u skr�caj�, by wyj�� na pusty parkiet � w �wietle staj� jakby przygas�ym, dok�adnie w tym miejscu, gdzie nie tak dawno sta� Baroniak Konstanty samiute�ki w pe�nym �wietle, podobny do rzymskiego oratora, i tubalnym g�osem grzmia�, ale godnie, dociskaj�c akcenty i przyciskaj�c puenty: � �jak beztrosko mo�na zdzicze� i nagle z rozp�du znale�� si� po tamtej stronie, gdzie reakcjoni�ci, ekstremi�ci i wszelka inna swo�ocz wystawia cz�owieka ideowego na po�miewisko� A teraz Baroniak grzmi bardziej chaotycznie, cho� kr�cej i dono�niej: � Nie do��, �e operetk� odgrywacie, mnie wyznaczywszy rol� barona cyga�skiego biegaj�cego za potrzeb� po schodkach kr�tych, �e nogi mo�na po�ama� i r�ce, to jeszcze go�ci znaczycie numerami. I pewnie do ewidencji wci�gacie. A ile za korzystanie z tego cacka z dziurk� sobie liczycie? � Niby ironizuje, aczkolwiek pod powierzchni� jego s�usznej postury co� jakby zaczyna bulgota� i narasta�. � My tak nocniki ponumerowali�my ze wzgl�d�w sanitarno-epidemiologicznych, �eby wam kto� po s�siedzku si� nie przysiad� z tasiemcem albo jeszcze czym� gorszym� � Pierwszy niespodziewanie milknie. Skrobie si� w lewy baczek si�gaj�cy mu do po�owy twarzy (prawy baczek jest cie�szy i wyra�nie kr�tszy). Baroniak dostrzega t� dysproporcj�. Wpatruje si� w ten ra��cy dysonans maluj�cy si� na twarzy Pierwszego. Zarazem spogl�da na to miejsce po�rodku sto�u pozbawione krzese�, na t� wyrw� po nich samych, i na wisz�cego na �cianie samuraja Okoro z okolic Kioto. A potem wzrok przenosi na zastaw� sto�ow�, jako� nieapetycznie zmakietowan�, w kt�rej kr�luje tort czteropoziomowy ani chybi uformowany z papki gazetowej i pomalowany na niebiesko, po obrze�ach przybrany iglastymi krzaczkami w kolorze zjadliwej zieleni. A po tych poziomach pnie si� ku g�rze zakolami droga do usadzonej na samym szczycie rachitycznej ksi�niczki w sztucznie lukrowanym welonie. Drog� pod��a pyzaty paniczyk ulepiony z byle czego � konik ci�gn�cy dwuk�k� wygl�da raczej na osio�ka, a paniczyk ma na g�owie kapelusik przypominaj�cy �ywo meksyka�skie sombrero. Baroniakowi by� mo�e si� zdaje, �e w momencie, kiedy si� przysiad� do sto�u, �eby towarzyszy� Pierwszemu, paniczyk w dwuk�ce znajdowa� si� na pierwszym poziomie tortu � teraz dobija� do poziomu trzeciego� � Chyba �e�my za bardzo si� wysforowali � powiada i nie spuszcza oka z paniczyka, kt�ry, jak si� Baroniakowi zapewne majaczy, zacina batem konika. � I tym samym op�nili. � Za daleko si� posz�o i przesz�o. No to si� i op�nia � dopowiada Pierwszy. � A jeszcze nie powiedzieli�my ostatniego s�owa w kwestii rozdawnictwa nocnik�w� XVII I udaj� si� w drog� powrotn� szlakiem przetartym i znajomym � bokiem do zakr�tu sto�u, a potem prosto do �rodka, czuj�c za plecami zbli�aj�ce si� i bezlitosne spojrzenie samuraja Okoro. A id�c tak rozpami�tuj�, rozwa�aj� kwesti� wstydliw�, zwi�zan� z fizjologi� (bo ta 21 kwestia bywa niekiedy wa�niejsza ni� s�owa filozofa m�wi�ce o niestosowno�ci bytu, czy innym wstydzie istnienia), a zw�aszcza Pierwszy rzecz ca�� przedstawia pod�ug tego, czego i d�wigiem nie da si� ruszy�: � Bo nocniki sta� b�d� w rz�dzie w kolejno�ci post�puj�cej i wzrastaj�cej. My porz�dku przestrzegamy nawet w krytycznych sytuacjach, �adne kl�ski �ywio�owe nam nie zaimponuj�. Jak si� pali, to gasimy. Ogie� huczy i dym bucha woko�o, a w szatni numerki bezwarunkowo obowi�zuj�. Wyznajemy zasad� radzieckiego klasyka Kry�yszkowa Iwana Aleksiejewicza: �Niech teatr sp�onie, byle tylko palto ocala�o.�7 � Rozumna zasada z tym paltem, ale kosztowna. Jednak�e trzymajmy si� ziemi. Chyba m�j nocnik zas�u�