2691

Szczegóły
Tytuł 2691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL MOORCOCK KR�LOWA MIECZY PRZE�O�YLI: ANNA I JAN MICKIEWICZOWIE SCAN-DAL T� ksi�g� dedykuj� Dianie Boardman KSI�GA PIERWSZA, w kt�rej Ksi��� Corum spotyka poet�, wys�uchuje zapowiedzi przysz�ych zdarze� i rusza w podr� Rozdzia� pierwszy TO, CO WYRZUCI� B�G MORZA Bladoniebieskie, letnie niebo g�rowa�o nad znacznie ciemniejszym b��kitem morza, nad skrz�c� si� z�otem zieleni� puszczy, nad poro�ni�tymi traw� ska�ami G�ry Moidel i bia�ymi kamieniami wzniesionego na jej szczycie zamku. Serce Ksi�cia Coruma w Szkar�atnym P�aszczu - ostatniego z ludu Vadhagh�w - przepe�nia�a mi�o�� do mabde�skiej kobiety, Margrabiny Rhaliny z Allomglylu. Corum Jhaelen Irsei - kt�rego prawe oko zakrywa�a wysadzana ciemnymi klejnotami przepaska, tak i� przypomina�o oko owada, lewe za�, naturalne, mia�o kszta�t wielkiego migda�u z ��tym �rodkiem i purpurow� otoczk� - by� bez w�tpienia Vadhaghiem. Mia� w�sk�, wyd�u�on� czaszk�, spiczasty podbr�dek i ma�e, w�skie uszy pozbawione p�atk�w, �ci�le przylegaj�ce do g�owy. Jego w�osy by�y niezwykle jasne, bielsze ni� u najbielszych dziewic Mabdenu. Mia� szerokie, pe�ne wargi i jasnor�ow� sk�r� o z�otawym odcieniu. By�by przystojny, gdyby nie szpec�cy go brak prawego oka i dziwny, zawzi�ty grymas ust. By�a te� dziwaczna r�ka, cz�sto spoczywaj�ca na r�koje�ci miecza, widoczna kiedy odrzuca� do ty�u szkar�atn� szat�. Ta lewa r�ka mia�a sze�� palc�w i zdawa�o si�, �e okrywa j� przyozdobiona klejnotami r�kawica - cho� w istocie "klejnoty" stanowi�y sk�r� d�oni. Ta z�owieszcza r�ka zgniot�a serce Kawalera Mieczy, Ariocha, Ksi�cia Chaosu, umo�liwiaj�c powr�t Arkyna, W�adcy �adu. Corum zdawa� si� przyt�oczony uczuciem zemsty - i w rzeczy samej poprzysi�g� pom�ci� sw� wymordowan� rodzin� przez zabicie Hrabiego Glandytha-a-Krae, s�ugi Lyra-a-Brode, Kr�la Kalenwyru, kt�ry w�ada� po�udniowo--wschodni� cz�ci� ziem niegdy� rz�dzonych przez Vad-hagh�w. Przysi�g� r�wnie� sta� po stronie Si� �adu przeciw Si�om Chaosu - kt�rym s�u�yli Lyr i jego poddani. �wiadomo�� z�o�onej obietnicy przydawa�a mu m�stwa i powagi, ale tak�e przyt�acza�a jego dusz� ogromnym ci�arem. Ci�g�y niepok�j budzi�a w nim te� my�l o pot�dze zaszczepionej w jego cia�o - Mocy R�ki i Oka. Margrabina Rhalina by�a pi�kna i bardzo kobieca. Jej delikatn� twarz okala�y g�ste, czarne loki. Mia�a wielkie, ciemne oczy i pe�ne, nami�tne usta. J� tak�e niepokoi�y magiczne dary zmar�ego czarnoksi�nika Shoola, ale stara�a si� o nich nie my�le�, tak jak wcze�niej nie pozwala�a sobie na rozpacz po stracie m�a, kiedy ten uton�� w katastrofie statku, p�yn�c do Lywm-an-Eshu, kraju, kt�remu s�u�y�, a kt�ry stopniowo poch�ania�o morze. �mia�a si� cz�ciej ni� Corum, co podnosi�o go na duchu, gdy� niegdy� i on by� niewinny i radosny, teraz za� z t�sknot� wspomina� swoj� niewinno��. Jednak te wspomnienia miesza�y si� z innymi - ze wspomnieniami jego pomordowanych najbli�szych, okaleczonych i poha�bionych, rozci�gni�tych na murawie obok p�on�cego Zamku Erom, i Glandytha wymachuj�cego mieczem ociekaj�cym krwi� Vadhagh�w. Te okrutne obrazy przes�ania�y sceny z wcze�niejszego, beztroskiego �ycia. Nieustannie ko�ata�y mu si� po g�owie, czasem ca�kowicie opanowuj�c jego my�li, kiedy indziej za� czaj�c si� w mrocznych zakamarkach pami�ci, gotowe od�y� w sposobnej chwili. Kiedy tylko s�ab�a w nim ��dza zemsty, zawsze rozpala�y j� na nowo. Ogie�, krew i strach; rydwany Denledhys�w - spi�, �elazo i czyste z�oto; ma�e kud�ate koniki i krzepcy, brodaci wojownicy w zbrojach zabranych Vadhaghom, otwieraj�cy czerwone usta, by wyda� dziki ryk tryumfu, kiedy stare mury Zamku Erorn p�ka�y i wali�y si� w gruzy po�r�d szalej�cych p�omieni - chwila, gdy pozna�, czym jest strach i nienawi��... Posta� Glandytha wype�nia�a jego sny, wypieraj�c nawet obraz martwych, okaleczonych rodzic�w i si�str, tak �e cz�sto budzi� si� z krzykiem w �rodku nocy, wzburzony i rozgor�czkowany. W takich chwilach tylko Rhalina mog�a go uspokoi�, g�adz�c jego zbola�� twarz i tul�c do siebie dr��ce cia�o. Jednak w tych pierwszych dniach lata zdarza�y si� te� chwile spokoju, kiedy jechali razem przez las, wolni od strachu przed Konnymi Plemionami, kt�re w noc ataku uciek�y na widok wys�anego przez Shoola statku - upiornego statku z g��bin morza, kt�rego za�og� stanowili umarli pod dow�dztwem m�a Rhaliny, Margrabiego. Lasy t�tni�y �yciem, pe�ne ma�ych zwierz�t i r�nokolorowych kwiat�w o osza�amiaj�cym zapachu. I cho� nigdy mu si� to w pe�ni nie uda�o, Corum szuka� w nich ukojenia dla swej zbola�ej duszy. Stanowi�y przeciwwag� dla wojen, �mierci i czarnoksi�skich zakl��, ukazuj�c mu, �e s� na �wiecie rzeczy dobre, harmonijne i pi�kne, a Prawo przynosi wi�cej ni� tylko ja�owy porz�dek - pragnie zaprowadzi� w Pi�tnastu Wymiarach �ad, w kt�rym wszystkie rzeczy b�d� mog�y istnie� w ca�ym bogactwie swej r�norodno�ci, a cz�owiek b�dzie mia� warunki, aby rozwija� w sobie dobro. Jednak�e Corum wiedzia�, �e p�ki istnieje Glandyth i wszystko, co on reprezentuje, �ad b�dzie nieustannie zagro�ony, a upodlaj�cy Strach zabije wszelk� cnot�. - Glandyth musi umrze�! - o�wiadczy� pewnego s�onecznego dnia Corum, gdy wraz z Rhalina jechali przez puszcz�. Skin�a g�ow�, lecz nie zapyta�a o nic wi�cej, gdy� s�ysza�a ju� te s�owa wiele razy w podobnych okoliczno�ciach. �ci�gn�a cugle kasztanki, niemal osadzaj�c j� w miejscu. Znajdowali si� na polance poro�ni�tej malwami i �ubinem. Zsiad�a z konia, podwin�a d�ug�, wyszywan� brokatem sukni� i zanurzy�a si� w wysok� po kolana traw�. Corum obserwowa� j� z wysoko�ci swego gniadego rumaka, ciesz�c si� jej rado�ci� - co by�o w�a�nie jej celem. Nagrzan� s�o�cem polank� ocienia�y przyja�nie d�by, wi�zy i jesiony, w kt�rych znalaz�y schronienie ptaki i wiewi�rki. - Ach, Corumie, gdyby�my mogli zosta� tu na zawsze! Postawiliby�my chatk�, zasadzili ogr�d... - Ale nie mo�emy. - Spr�bowa� si� u�miechn��. - Te chwile to jedynie kr�tkie wytchnienie. Shool mia� racj�. Godz�c si� na logik� walki, wybra�em swoje przeznaczenie. Nawet gdybym zapomnia� o zem�cie, kt�r� poprzysi�g�em, i przesta� s�u�y� �adowi przeciw Chaosowi, Glandyth i tak by nas odszuka� i zmusi� do obrony tego, co mamy. A Glandyth, Rhalino, jest silniejszy od tej cichej, szumi�cej puszczy. M�g�by j� zniszczy� w ci�gu jednego dnia i my�l�, �e uczyni�by to z rozkosz�, gdyby wiedzia�, �e j� kochamy. - Czy tak musi by�? - Rhalina ukl�k�a, rozkoszuj�c si� zapachem kwiat�w. - Czy nienawi�� zawsze musi rodzi� nienawi��, a mi�o�� by� zbyt s�aba, aby wzrasta�? - Je�eli Lord Arkyn ma s�uszno��, to nie zawsze tak b�dzie. Ale ci, kt�rzy pragn�, �eby mi�o�� si� umacnia�a, musz� by� gotowi umrze� w jej obronie. Gwa�townie poderwa�a g�ow�, szukaj�c go wzrokiem, a w jej oczach malowa� si� strach. - Niestety tak jest. - Wzruszy� ramionami. Rhalina podnios�a si� i wr�ci�a do konia. Opar�a stop� o strzemi� i podci�gn�a si�, siadaj�c bokiem na swym damskim siodle. Corum, nieporuszony, wpatrywa� si� w kwiaty i traw� podnosz�ce si� powoli w miejscach, gdzie st�pa�a po nich Rhalina. - Niestety tak jest - powt�rzy�. Westchn�� i zawr�ci� konia w kierunku wybrze�a. - Lepiej ju� jed�my - powiedzia� cicho. - Zanim morze zaleje grobl�. Wkr�tce wyjechali z lasu i truchtem skierowali si� wzd�u� brzegu. Morze zagarn�o ju� spory obszar bia�ego piasku. W oddali ujrzeli naturaln� grobl� prowadz�c� poprzez mielizny w kierunku g�ry, na kt�rej wznosi� si� Zamek Moidel - najdalszy i ca�kowicie zapomniany bastion cywilizacji Lywm-an-Eshu. Niegdy� budowla wznosi�a si� po�r�d las�w kraju Lywm-an-Esh, ale przez lata morze poch�on�o wielkie obszary, odcinaj�c zamek od l�du sta�ego. Ptaki morskie nawo�ywa�y si�, kr���c po bezchmurnym niebie, niekiedy nurkuj�c, by z�owi� ryb�, a potem powr�ci� ze zdobycz� w dziobie do gniazd ukrytych po�r�d ska� G�ry Moidel. Kopyta koni wyrzuca�y w g�r� piasek albo rozpryskiwa�y p�ytk� wod�, gdy zbli�ali si� do przesmyku, kt�ry mia� niebawem zala� przyp�yw. Uwag� Coruma zwr�ci� jaki� dziwny ruch na morzu. Wychyli� si� z siod�a, wpatruj�c si� w dal. - Co to? - spyta�a Rhalina. - Nie jestem pewien. Mo�e wielka fala. Ale o tej porze roku... Sp�jrz! - wskaza� r�k�. - Jakby mg�a zawis�a nad morzem par� kilometr�w od brzegu. Trudno co� zobaczy�... To fala! - krzykn�a. Woda przy brzegu wzburzy�a si� nieco, gdy� fala si� zbli�a�a. - Jakby jaki� wielki statek przep�ywa� obok z ogromn� szybko�ci� - zauwa�y� Corum. - To mi co� przypomina... Przyjrza� si� dok�adniej tajemniczej mgle. - Czy widzisz to co�... jakby cie�... cie� cz�owieka we mgle? - Tak, widz�. Jest gigantyczny. Mo�e to tylko z�udzenie, gra �wiat�a... - Nie - odpar�. - Ju� kiedy� widzia�em t� posta�. To olbrzym - wielki rybak, kt�ry sprawi�, �e m�j statek rozbi� si� u wybrze�y Khoolekrahu! - B�g Rybak - powiedzia�a. - S�ysza�am o nim. Czasem nazywaj� go tak�e Po�awiaczem. Wed�ug legendy jego widok to z�a wr�ba. - Ostatnim razem to rzeczywi�cie by� dla mnie z�y znak - stwierdzi� Corum z rozbawieniem. Cofn�li konie, gdy� pla�� zalewa�y teraz wysokie fale. - Idzie tu, a mg�a posuwa si� za nim. Istotnie, w miar� jak olbrzymi rybak podchodzi� do brzegu, wzmaga�y si� fale, a mg�a przybli�a�a si� coraz bardziej. Teraz ju� wyra�nie widzieli zarys jego sylwetki. Zgarbi� si� nieco, ci�gn�c po wodzie sw� wielk� sie�. - Co on �owi? - spyta� szeptem Corum. - Wieloryby? Morskie potwory? - Wszystko - odpar�a. - Wszystko, co �yje w g��binach i na powierzchni m�rz. - Wzdrygn�a si�. Wody sztucznego przyp�ywu ca�kowicie zala�y grobl� i nie by�o sensu posuwa� si� naprz�d. Zmuszeni byli cofn�� si� pod drzewa, a pot�ne ba�wany z hukiem rozbija�y si� o kamienist� pla��. Mieli wra�enie, �e ogarn�a ich mg�a. Zrobi�o si� zimno, mimo i� s�o�ce wci�� jeszcze jasno �wieci�o. Corum otuli� si� p�aszczem. S�ycha� by�o miarowy odg�os zbli�aj�cych si� krok�w olbrzyma. Corumowi jawi� si� on jako kto� naznaczony przez los, skazany, by wiecznie ci�gn�� swe sieci przez oceany �wiata, nigdy nie znajduj�c tego, czego szuka�. - Powiadaj�, �e pr�buje z�owi� swoj� dusz�... - szepn�a Rhalina. Nagle posta� wyprostowa�a si� i wyci�gn�a sie�. Rzuca�o si� w niej wiele stworze� - niekt�rych nie spos�b by�o rozpozna�. B�g Rybak obejrza� uwa�nie ca�� zdobycz, po czym opr�ni� sie�, wypuszczaj�c wszystkie stworzenia z powrotem do wody. Powoli ruszy� dalej, �eby zn�w pr�bowa� z�owi� to co�, czego nigdy chyba nie mia� znale��. Kiedy niewyra�na sylwetka olbrzyma oddali�a si�, mg�a zacz�a si� podnosi�. Woda stopniowo opada�a, a� w ko�cu zupe�nie si� uspokoi�a, a mg�a znikn�a za horyzontem. Ko� Coruma parska� i uderza� kopytem w mokry piasek. Ksi��� w Szkar�atnym P�aszczu spojrza� na Rhalin�. Zastyg�a, wpatruj�c si� pustym wzrokiem w dal. - Niebezpiecze�stwo min�o - powiedzia� usi�uj�c j� pocieszy�. - Nie by�o �adnego niebezpiecze�stwa - odpar�a. - B�g Rybak jedynie zwiastuje niebezpiecze�stwo. - To tylko legenda. Spojrza�a na niego i zn�w si� o�ywi�a. - A czy� nie przekonali�my si� sami, �e warto wierzy� starym podaniom? Corum przytakn�� skinieniem g�owy. - Lepiej wracajmy do zamku, zanim grobla po raz drugi znajdzie si� pod wod�. Konie z radosnym r�eniem ruszy�y ku daj�cym schronienie murom Zamku Moidel. Morze szybko przybiera�o po obu stronach kamienistego przesmyku i konie same przy�pieszy�y kroku, przechodz�c w galop. Wreszcie dotarli do wielkich wr�t zamku, a te otwar�y si� szeroko na ich przyj�cie. Ro�li wojownicy Rhaliny powitali ich rado�nie. Chcieli jak najszybciej potwierdzi� to, czego byli �wiadkami. - Pani, czy widzia�a� olbrzyma? - zawo�a� Beldan, jej majordomus, kt�ry zbieg� z zachodniej wie�y. - Ju� my�la�em, �e to kolejny sojusznik Glandytha. - Szczere i zwykle radosne oblicze m�odego m�czyzny by�o zachmurzone. - Co go odp�dzi�o? - Nic - wyja�ni�a zsiadaj�c z konia. - To by� B�g Rybak. Poszed� w swoj� stron�. Na twarzy Beldana odmalowa�a si� ulga. Jak wszyscy mieszka�cy Zamku Moidel, nieustannie spodziewa� si� nowego ataku, co zreszt� by�o zupe�nie usprawiedliwione. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e wcze�niej czy p�niej Glandyth zn�w napadnie na zamek, prowadz�c sprzymierze�c�w silniejszych ni� strachliwi i przes�dni wojownicy Konnych Plemion. S�yszeli, �e po nieudanej pr�bie zdobycia G�ry Moidel Glandyth powr�ci� w�ciek�y na dw�r w Kalenwyrze, by prosi� Kr�la Lyra-a-Brode o armi�. Nast�pnym razem m�g� przywie�� ze sob� statki, kt�re zaatakowa�yby zamek z morza, podczas gdy on poprowadzi�by natarcie od strony l�du. Taki szturm zapewne by si� powi�d�, gdy� za�oga zamku nie by�a zbyt liczna. Kiedy skierowali si� ku g��wnej sali zamku, aby spo�y� wieczorny posi�ek, s�o�ce w�a�nie zachodzi�o. We tr�jk� zasiedli do sto�u. Corum znacznie cz�ciej si�ga� sw� ludzk� r�k� po dzban z winem ni� po jedzenie. Pogr��y� si� w nieweso�ych rozmy�laniach, a jego g��boki smutek udzieli� si� pozosta�ym, tak �e nawet nie pr�bowali podejmowa� rozmowy. W takim nastroju sp�dzili dwie godziny, a on wci�� dolewa� sobie wina. Nagle Beldan uni�s� g�ow�, nas�uchuj�c. Rhalina tak�e co� us�ysza�a i zmarszczy�a brwi. Jedynie Corum zdawa� si� nic nie zauwa�a�. By�o to miarowe, uporczywe stukanie. Potem da�y si� s�ysze� jakie� g�osy i ha�as na moment przycich�, lecz gdy g�osy umilk�y, wzm�g� si� ponownie. - Sprawdz�, co si� dzieje... - Beldan podni�s� si� z miejsca. Rhalina zerkn�a na Coruma. - Ja zostan�. Corum siedzia� z pochylon� g�ow�, wpatrzony w sw�j kielich. Od czasu do czasu dotyka� przepaski zakrywaj�cej jego nienaturalne oko albo unosi� R�k� Kwil�, zgina� i rozprostowywa� sze�� palc�w, wpatruj�c si� w nie badawczo i rozwa�aj�c wszelkie aspekty swojej sytuacji. Rhalina nas�uchiwa�a. Rozpozna�a g�os Beldana. Pukanie znowu usta�o. Nast�pi�a przyt�umiona rozmowa, a potem zapad�a cisza. Beldan wr�ci� do sali. - Mamy go�cia przy bramie - poinformowa� j�. - Sk�d przybywa? - Twierdzi, �e jest w�drowcem, kt�ry przeszed� ci�kie koleje losu i szuka schronienia. - My�lisz, �e to podst�p? - Nie wiem. - Nieznajomy? - zainteresowa� si� Corum. - Tak - odpar� Beldan. - Pewnie jaki� szpieg Glandytha. - P�jd� do bramy. - Corum wsta� niepewnie. - Czy jeste� pewien?... - Rhalina dotkn�a jego ramienia. - Oczywi�cie. - Otar� twarz d�oni� i odetchn�� g��boko. Ruszy� w kierunku wyj�cia z komnaty, a Rhalina i Be�dan pod��yli za nim. Kiedy znalaz� si� przy wrotach, raz jeszcze rozleg�o si� pukanie. - Kim jeste�? - zawo�a� Corum. - Czego chcesz od mieszka�c�w Zamku Moidel? - Jestem Jhary-a-Conel, w�drowiec. Nie zjawi�em si� tu w �adnym konkretnym celu, ale by�bym wdzi�czny za posi�ek i dach nad g�ow�. - Czy przybywasz z Lywm-an-Eshu? - spyta�a Rhalina. - Przybywam zewsz�d i znik�d. Jestem ka�dym i nikim. Ale z pewno�ci� nie jestem waszym wrogiem. Przemok�em do nitki i ca�y dr�� z zimna. - Jak dosta�e� si� do zamku, skoro grobla jest zalana? - zapyta� Beldan, a zwracaj�c si� do Coruma wyja�ni�: - Ju� raz go o to pyta�em, ale nie odpowiedzia�. Niewidoczny nieznajomy wymamrota� co� w odpowiedzi. - Co powiedzia�e�? - spyta� Corum. - Do licha, wstyd si� przyzna�! Sta�em si� cz�ci� po�owu! Przyniesiono mnie tu w sieci i wyrzucono w morze, wi�c dop�yn��em do tego przekl�tego zamku, wspi��em si� na te przekl�te ska�y i zapuka�em do tych przekl�tych wr�t, a teraz rozmawiam z jakimi� przekl�tymi durniami. Czy wy tu, w Moidel, nie znacie go�cinno�ci? Wszyscy troje poczuli si� zaskoczeni, lecz zarazem zyskali pewno��, �e nieznajomy nie jest w zmowie z Glandythem. Rhalina da�a znak, by otwarto wrota. Skrzypi�c niemi�osiernie uchyli�y si� nieco i wsun�� si� przez nie szczup�y, przemoczony m�czyzna. Na plecach d�wiga� worek; ubrany by� w nieznany str�j. Na g�owie mia� kapelusz z szerokim rondem, kt�re nasi�kn�wszy wod� opad�o mu na czo�o. Jego d�ugie w�osy by�y r�wnie mokre jak ca�a reszta. By� stosunkowo m�ody, dosy� przystojny i pomimo op�akanego stanu, w jakim si� znajdowa�, w jego inteligentnych oczach da�o si� dostrzec jakby cie� drwi�cego u�mieszku. Sk�oni� si� Rhalinie. - Jhary-a-Conel do twoich us�ug, pani. - Jak ci si� uda�o nie zgubi� kapelusza, skoro musia�e� przep�yn�� tak d�ugi odcinek morza? - zainteresowa� si� Beldan. - Ani torby...? Jhary-a-Conel mrugn�� porozumiewawczo. - Nigdy nie gubi� kapelusza i rzadko kiedy zdarza mi si� straci� torb�. W�drowiec taki jak ja musi pilnowa� swego skromnego dobytku bez wzgl�du na okoliczno�ci, w jakich si� znajdzie. - A wi�c jeste� po prostu w�drowcem? - spyta� Corum. Jhary-a-Conel zniecierpliwi� si� nieco. - Wasza go�cinno�� przywodzi mi na my�l co�, czego do�wiadczy�em jaki� czas temu w miejscu zwanym Kalen-wyr... - Pochodzisz z Kalenwyru? - Nie, po prostu tam by�em. Ale widz�, �e nawet to por�wnanie do was nie przemawia... - Wybacz - rzek�a Rhalina. - Wejd�, prosz�. Jedzenie ju� jest na stole. Powiem lokajom, �eby przynie�li ci suche ubranie, r�czniki i wszystko, czego ci trzeba. Wr�cili do komnaty. Jhary-a-Conel rozejrza� si� doko�a. - Przytulnie tu - stwierdzi�. Usiedli i przygl�dali si�, jak niedbale zrzuca z siebie ubranie, a� w ko�cu stan�� przed nimi zupe�nie nagi. Podrapa� si� po nosie. S�u��cy przyni�s� r�czniki i Jhary zacz�� si� nimi starannie wyciera�, ale odm�wi� przyj�cia ubrania na zmian�. Zamiast tego owin�� si� jednym z r�cznik�w i zasiad� do sto�u, cz�stuj�c si� jedzeniem i winem. - W�o�� moj� w�asn� odzie�, gdy wyschnie - oznajmi� lokajom. - Mam g�upie przyzwyczajenie, �e nie ubieram si� w rzeczy, kt�rych sam nie wybiera�em. Przy suszeniu uwa�ajcie na kapelusz. Rondo ma by� tylko odrobin� wywini�te. Udzieliwszy tych wskaz�wek, z promiennym u�miechem zwr�ci� si� do Coruma. - Jakie jest imi�, kt�rego mam u�ywa� w tym czasie i miejscu, przyjacielu? - Nie rozumiem. - Corum zmarszczy� brwi. -Pyta�em o twoje imi�. Ono zmienia si� tak samo jak moje. R�nica polega na tym, �e czasami ty o tym nie wiesz, a ja wiem, a czasem bywa odwrotnie. A niekiedy jeste�my t� sam� istot� albo raczej r�nymi aspektami tej samej istoty. Corum potrz�sn�� g�ow�. M�czyzna wydawa� si� szalony. - Na przyk�ad - ci�gn�� Jhary wcinaj�c z apetytem dary morza, kt�rych sta� przed nim pe�en talerz - mnie nazywano Timerasem i Shalenakiem. Czasem jestem bohaterem, ale cz�ciej towarzyszem bohatera. - Twoje s�owa, panie, nie maj� wiele sensu - przerwa�a mu �agodnie Rhalina. - Nie wydaje mi si�, by Ksi��� Corum je rozumia�. My tak�e ich nie pojmujemy. Jhary skrzywi� si�. - Ach, wi�c to jest ten przypadek, gdy bohater zdaje sobie spraw� tylko z jednego wcielenia. Przypuszczam, �e to lepiej, gdy� cz�sto nie jest mi�o pami�ta� o zbyt wielu wcieleniach - zw�aszcza wtedy, gdy one istniej� jednocze�nie. Rozpozna�em w Ksi�ciu Corumie mojego starego przyjaciela, cho� on nie poznaje mnie. To zreszt� niewa�ne. - Sko�czy� je��, rozlu�ni� r�cznik i wyci�gn�� si� swobodnie. - A zatem zada�e� nam zagadk�, ale nie masz zamiaru zdradzi� rozwi�zania - stwierdzi� Beldan. - Wyja�ni� to - odpar� Jhary - gdy� nie �artuj� z was celowo. Nie jestem zwyk�ym w�drowcem. Moim przeznaczeniem jest chyba porusza� si� w czasie i przestrzeni. Nie pami�tam, bym si� urodzi�, nie spodziewam si� tak�e umrze� - przynajmniej w przyj�tym znaczeniu tego s�owa. Czasem nazywam si� Timeras, i je�li w og�le sk�dkolwiek pochodz�, to, jak s�dz�, z Tanelornu. - Ale przecie� Tanelorn to kraina mityczna - zaoponowa� m�jordomus. - Wszystkie miejsca wydaj� si� legendarne gdzie� indziej, Tanelorn za� to kraina znacznie bardziej realna ni� inne. Mo�na j� znale�� z ka�dego miejsca multi�wiata, je�li tylko si� jej szuka. - Czy nie masz �adnego konkretnego zawodu? - spyta� Corum. - Hm, swego czasu pisa�em wiersze i sztuki, ale przede wszystkim jestem przyjacielem bohater�w, to moje g��wne zaj�cie. Podr�owa�em - oczywi�cie pod r�nymi imionami i w rozmaitych przebraniach - z Czerwonym �ucznikiem Rakhirem do Xerlerenes, gdzie statki Przewo�nika �egluj� po niebie, tak jak wasze po morzu; towarzyszy�em Elrikowi z Melnibone w drodze na Dw�r Martwego Boga; by�em u boku Asquiola z Pompei, gdy udawa� si� do najdalszych kra�c�w multi�wiata, gdzie przestrze� mierzy si� nie w kilometrach, lecz w galaktykach; jecha�em z Hawkmoonem z Kolonii do Londry, gdzie ludzie nosz� maski przypominaj�ce oblicza zwierz�t. Widzia�em przysz�o�� i przesz�o��. Zwiedzi�em r�ne systemy planetarne i przekona�em si�, �e czas nie istnieje, a przestrze� jest z�udzeniem. - A bogowie? - spyta� Corum z przej�ciem. - My�l�, �e sami ich stwarzamy, ale nie jestem pewien. Ludy pierwotne tworz� sobie prostych bog�w, aby wyt�umaczy� burz� z piorunami, natomiast cywilizacje o wy�szym stopniu rozwoju wynajduj� bog�w bardziej skomplikowanych, chc�c wyja�ni� poj�cia abstrakcyjne, kt�re nie daj� im spokoju. Wielokrotnie zauwa�ono, �e bogowie nie mog� istnie� bez ludzi, a ludzie bez bog�w. - Jednak�e bogowie mog� wp�ywa� na nasze losy - wtr�ci� Corum. - A my na ich, czy� nie? - Twoje �ycie jest tego dowodem, Ksi��� - szepn�� Beldan. - A wi�c mo�esz wedle swej woli porusza� si� po Pi�tnastu Wymiarach? - powiedzia� cicho Corum. - Jak niegdy� Vadhaghowie. - "Wedle swej woli" nie mog� si� znale�� nigdzie - u�miechn�� si� Jhary. - Albo przynajmniej w bardzo niewielu miejscach. Czasem, je�li chc�, mog� wr�ci� do Tanelornu, ale zazwyczaj jestem przerzucany z jednego istnienia w inne, bez �adnego �adu i sk�adu. Zwykle stwierdzam, �e tam, gdzie si� pojawi�, mam spe�ni� swoj� rol� - by� towarzyszem zdobywc�w, przyjacielem bohater�w. Dlatego te� od razu wiedzia�em, kim jeste� - Wiecznym Bohaterem. Zna�em go pod r�nymi postaciami, ale on nie zawsze zna� mnie. A zreszt� mo�e ja te� miewa�em okresy amnezji, kiedy nie wiedzia�em, kim jest. - A ty sam nigdy nie jeste� bohaterem? - My�l�, �e dokonywa�em czyn�w, kt�re w opinii niekt�rych uchodz� za bohaterskie. Mo�e nawet w pewnym sensie bywa�em bohaterem. No, a czasem moim przeznaczeniem jest by� jak�� cz�stk� konkretnego bohatera - cz�stk� pojedynczego cz�owieka albo grupy ludzi, kt�rzy razem tworz� jednego bohatera. To, co sk�ada si� na nasz� to�samo��, kapry�ne wiatry roznosz� po ca�ym multi�wiecie. Istnieje nawet teoria, �e wszyscy ludzie s� r�nymi aspektami tej samej kosmicznej istoty - przy czym niekt�rzy wierz�, �e tak�e bogowie s� jej cz�ci� - a wszystkie wymiary przestrzeni, wszystkie wieki przesz�e i przysz�e, wszelkie twory kosmosu, kt�re pojawiaj� si� i gin�, s� jedynie ideami w tym wszechogarniaj�cym umy�le, r�nymi fragmentami tej jednej osobowo�ci. Takie rozwa�ania mog� prowadzi� wsz�dzie i nigdzie zarazem, ale i tak nie rozwi�zuj� naszych bie��cych problem�w. - Zgadzam si� z tym - powiedzia� Corum ochoczo. - A teraz, czy m�g�by� nam wyja�ni� dok�adniej, jak dosta�e� si� do Zamku Moidel? - Wyja�ni� to, co potrafi�, przyjacielu. Znalaz�em si� w ponurym miejscu, zwanym Kalenwyr. Jak tam trafi�em, nie bardzo pami�tam, ale jak ju� m�wi�em, w moim przypadku to normalne. Ten Kalenwyr - tak mroczny i tak ponury - niezbyt mi si� podoba�. Ju� po kilku godzinach mieszka�cy zacz�li odnosi� si� do mnie podejrzliwie, ale zdo�a�em uciec przemykaj�c si� po dachach, kradn�c rydwan i porywaj�c ��d� zacumowan� na pobliskiej rzece. Dotar�em do morza. Wola�em nie ryzykowa� schodzenia na l�d, wi�c pop�yn��em wzd�u� brzegu. Opad�a mg�a, morze by�o wzburzone jak w czasie sztormu i w pewnej chwili ��d� - a ja w niej - zosta�a zagarni�ta w �rodek r�nobarwnej �awicy ryb, k�api�cych paszczami potwor�w, ludzi i istot, kt�rych nie umia�bym nawet opisa�. Ci�gni�ty z olbrzymi� pr�dko�ci� w gigantycznej sieci, kt�ra uwi�zi�a nas wszystkich, zdo�a�em uczepi� si� jej kraw�dzi. Nie wiem, jak udawa�o mi si� od czasu do czasu zaczerpn�� powietrza. Wreszcie sie� si� podnios�a i wszyscy zostali�my uwolnieni. Moi towarzysze si� rozproszyli i zosta�em sam w wodzie. Dostrzeg�em wysp� oraz wasz zamek i z pomoc� dryfuj�cego kawa�u drewna zdo�a�em tu dop�yn��... - Kalenwyr! - powt�rzy� Beldan. - Czy b�d�c tam, s�ysza�e� o cz�owieku imieniem Glandyth-a-Krae? - W gospodzie wymieniano imi� jakiego� Hrabiego Glandytha - odpar� Jhary po chwili namys�u - i to z du�ym szacunkiem. Wywnioskowa�em, �e to wielki wojownik. Odnios�em wra�enie, �e ca�e miasto gotuje si� do wojny, cho� nie dowiedzia�em si�, co jest przedmiotem konfliktu, ani kto jest wrogiem jego mieszka�c�w. Zdaje si�, �e niezbyt przyja�nie wyra�ali si� o kraju Lywm-an-Esh. Aha, oczekiwali te� sprzymierze�c�w zza morza. - Sprzymierze�c�w? Mo�e z Wysp Nhadragh�w? - dopytywa� si� Corum. - Nie. M�wili chyba o Bro-an-Mabden. - Kontynent na zachodzie! - krzykn�a Rhalina. - Nie s�dzi�am, �e mieszka tam jeszcze wielu Mabde�czyk�w. Ale co pcha ich do wojny przeciw Lywm-an-Eshowi? - Mo�e ten sam duch, kt�ry sprawi�, �e zniszczyli m�j lud - podsun�� Corum. - Zazdro�� i nienawi�� do porz�dku. Powiedzia�a� mi, �e tw�j lud przej�� wiele zwyczaj�w Vadhagh�w. To wystarczy, by �ci�gn�� na� nienawi�� Glandytha i jemu podobnych. - To prawda - przyzna�a Rhalina. - A wi�c nie tylko my jeste�my w niebezpiecze�stwie. Kraj Lywm-an-Esh nie prowadzi� wojny od ponad stu lat. Jest ca�kowicie nie przygotowany na taki najazd. S�u��cy przyni�s� rzeczy Jharego. By�y czyste i suche. Przyjaciel bohater�w podzi�kowa� mu i zaczai je wk�ada� r�wnie swobodnie, jak je zdejmowa�. Jego koszul� uszyto z jaskrawoniebieskiego jedwabiu, szerokie spodnie za� dor�wnywa�y intensywno�ci� szkar�atu szacie Coruma. Jhary przewi�za� si� w pasie szerok�, ��t� szarf� i przypi�� do niej spoczywaj�cy w pochwie miecz wraz z d�ugim pugina�em. Wsun�� mi�kkie, si�gaj�ce kolan buty i zawi�za� na szyi chust�. Obok siebie na �awie po�o�y� ciemnoniebieski p�aszcz, kapelusz, kt�ry wpierw starannie wymodelowa�, i sw�j tobo�ek. Wreszcie poczu� si� zadowolony. - Lepiej powiedzcie mi wszystko, o czym waszym zdaniem powinienem wiedzie� - zaproponowa�. - Wtedy by� mo�e zdo�am Warn pom�c. Podczas moich podr�y zebra�em mn�stwo informacji - co prawda w wi�kszo�ci zupe�nie nieprzydatnych... Corum opowiedzia� mu o W�adcach Mieczy i Pi�tnastu Wymiarach, a tak�e o walce pomi�dzy �adem a Chaosem i pr�bach ustabilizowania Kosmicznej R�wnowagi. Jhary-a-Conel s�ucha� wszystkiego uwa�nie, a wiele spraw, o kt�rych m�wi� Corum, by�o mu znajomych. - To jasne - odezwa� si� Jhary, kiedy Corum sko�czy� - �e w chwili obecnej nie ma szans, aby dotrze� do Lorda Arkyna z pro�b� o pomoc. W tych pi�ciu wymiarach wci�� dominuje logika Ariocha i trzeba najpierw ca�kowicie obali� stare porz�dki, zanim Arkyn i �ad b�d� mog�y naprawd� zapanowa�. Dol� �miertelnych jest uosabia� zmagania bog�w i niew�tpliwie wojna mi�dzy Kr�lem Lyrem-a-Brode a Lywm-an-Eshem, je�li wybuchnie, b�dzie odzwierciedleniem wojny �adu z Chaosem, tocz�cej si� w innych wymiarach. Je�eli zwyci꿹 s�udzy Chaosu - wojownicy Kr�la Lyra-a-Brode - to Lord Arkyn mo�e straci� w�adz� i znowu zatryumfuje Chaos. Arioch nie jest najpot�niejszym z W�adc�w Mieczy - Xiombarg dysponuje wi�ksz� moc� w wymiarach, kt�rymi w�ada, a Mabelode jest jeszcze silniejszy. Rzek�bym, �e nie zetkn�li�cie si� tutaj z tym, do czego naprawd� prowadzi panowanie Chaosu. - To niezbyt pocieszaj�ce - stwierdzi� Corum. - Lecz chyba lepiej zdawa� sobie z tego spraw� - rzek�a Rhalina. - Czy pozostali W�adcy Mieczy mog� przys�a� pomoc Kr�lowi Lyrowi? - spyta� Corum. - Nie bezpo�rednio. Mog� jednak udzieli� mu wsparcia przez swych wys�annik�w. Czy chcieliby�cie wiedzie� co� wi�cej o planach Lyra? - Oczywi�cie - odpar� Corum. - Ale to niemo�liwe. - My�l�, i� przekonasz si�, �e dobrze jest mie� przy sobie przyjaciela bohater�w - u�miechn�� si� Jhary. - I to tak do�wiadczonego jak ja. - Wsta� i si�gn�� do torby. Wyj�� z niej co�, co ku ich zadziwieniu okaza�o si� �ywym stworzeniem. Wydawa�o si� nieporuszone faktem, �e ca�y dzie� sp�dzi�o w torbie. Otworzy�o wielkie, przyjazne oczy i zamrucza�o cichutko. To by� kot, a raczej co� w rodzaju kota, gdy� stworzonko mia�o na grzbiecie par� wspania�ych, czarnych, bia�o zako�czonych skrzyde�. Ca�e zwierz�tko by�o tak�e czarne, z bia�ymi �apami, bia�ym pyszczkiem i krawatem, w czym nie r�ni�o si� od zwyk�ych kot�w. Wygl�da�o na �agodne i oswojone. Gdy Jhary poda� mu ze sto�u jedzenie, kot z�o�y� skrzyd�a i rzuci� si� na nie �apczywie. Rhalina pos�a�a s�u��cego po mleko. Kot wypi� je, a potem usiad� obok Jharego i zacz�� si� my�, najpierw pyszczek, potem �apy i tu��w, a wreszcie skrzyd�a. - Nigdy w �yciu nie widzia�em takiego zwierz�cia! - szepn�� Beldan. - I ja w czasie moich podr�y nigdy nie spotka�em drugiego takiego samego - przytakn�� Jhary. - To przyjazne stworzenie i ju� wielokrotnie mi pomog�o. Niekiedy nasze drogi si� rozchodz� i na jaki� czas ginie mi ono z oczu, ale zwykle jeste�my razem i kot zawsze mnie pami�ta. Nazwa�em go W�sacz. Mo�e niezbyt oryginalnie, ale chyba lubi to imi�. My�l�, �e mo�e nam pom�c. - W jaki spos�b? - Corum przygl�da� si� badawczo skrzydlatemu kotu. - C�, przyjaciele, mo�e polecie� na dw�r Lyra i zobaczy�, co si� tam dzieje. A potem wr�ci� do nas z wie�ciami! - Czy on umie m�wi�? - Potrafi rozmawia� tylko ze mn� - a i to nie jest taka zwyczajna rozmowa. Czy chcecie, bym go tam wys�a�? Zaskoczony Corum zdoby� si� na u�miech. - Czemu nie? - W takim razie, je�li pozwolicie, p�jd� z W�saczem na mury i powiem mu, co ma robi�. Wszyscy troje obserwowali w milczeniu, jak Jhary z namaszczeniem w�o�y� kapelusz, zabra� kota, i sk�oniwszy si� im, skierowa� si� na schody wiod�ce na mury. - Wydaje mi si�, �e to sen - stwierdzi� Beldan po wyj�ciu Jharego. - Bo tak jest - odpar� Corum. - W�a�nie zaczyna si� nowy sen i miejmy nadziej�, �e uda nam si� go prze�y�... Rozdzia� drugi ZGROMADZENIE W KALENWYRZE Ma�y skrzydlaty kot lecia� szybko na wsch�d, przecinaj�c nocne niebo. W ko�cu dotar� do pos�pnego Kalenwyru. Ponad miastem unosi� si� dym z tysi�cy ociekaj�cych t�uszczem pochodni, przes�aniaj�c niemal �wiat�o ksi�yca. Domy i pa�ace zbudowano z kwadratowych blok�w ciemnego granitu, bez �adnych hak�w czy �agodnych zaokr�gle�. Nad Kalenwyrem g�rowa� zamek Kr�la Lyra-a-Brode. Wok� jego czarnych mur�w b�yska�y dziwne �wiat�a i rozlega�y si� jakby grzmoty piorun�w, cho� na nocnym niebie nie by�o ani jednej chmury. W�a�nie w stron� tej budowli skierowa� si� teraz kot. Przysiad� na prostej, surowej w kszta�cie wie�y i z�o�y� skrzyd�a. Rozejrza� si� na wszystkie strony wielkimi, ��tymi oczami, jakby rozwa�aj�c, kt�r�dy dosta� si� do zaniku. Sier�� kota zje�y�a si�, a jego ogon zesztywnia�. Kot nastroszy� d�ugie w�sy, od kt�rych wzi�� swoje imi�. Poczu� w zamku atmosfer� magii i obecno�� istot nadprzyrodzonych, a szczeg�lnie jednej konkretnej istoty, kt�rej nienawidzi� ponad wszystko. Zacz�� ostro�nie posuwa� si� w d� wie�y. Id�c po �cianie dotar� do w�skiego okna, przez kt�re wsun�� si� do �rodka. Znalaz� si� w mrocznym, owalnym pomieszczeniu. Przez uchylone drzwi wida� by�o kr�te schody. Zacz�� skrada� si� w d�. W Zamku Kalenwyr by�o mn�stwo mrocznych zakamark�w, gdzie m�g� si� kry�, jako �e by�o to dosy� ponure miejsce. W ko�cu kot dostrzeg� przed sob� blask pochodni i zatrzyma� si�. Wyjrza� ostro�nie zza w�g�a i zobaczy� d�ugie, w�skie przej�cie. W oddali da� si� s�ysze� gwar wielu g�os�w, szcz�k zbroi i kielich�w. Kot rozpostar� skrzyd�a i wzbi� si� w g�r�, kryj�c si� w mroku pod sklepieniem. Znalaz� d�ug�, sczernia�� belk�, po kt�rej da�o si� i��. Belka przechodzi�a przez �cian�, pozostawiaj�c niewielk� szczelin�, przez kt�r� zdo�a� si� prze�lizgn��. W dole ujrza� zgromadzony t�um Mabde�czyk�w. Posun�� si� jeszcze kawa�ek, po czym usadowi� si� wygodnie, by �ledzi� przebieg obrad. W samym �rodku Sali Tronowej Zamku Kalenwyr znajdowa� si� podest wyciosany z pojedynczego bloku nie polerowanego obsydianu, na nim za� sta� granitowy tron zdobiony kwarcem. W kamieniu nieudolnie pr�bowano wyrze�bi� jakie� potwory, ale pracy nie doko�czono, co nadawa�o p�askorze�bom jeszcze upiorniejszy wygl�d. Tron zajmowa�y trzy osoby. Po obu stronach siedzia�y na oparciach nagie dziewcz�ta. Na ich cia�ach wytatuowano spro�ne sceny. Ka�da z nich trzyma�a dzbanek, z kt�rego nape�nia�a kielich m�czyzny siedz�cego po�rodku tronu. By� to cz�owiek pot�nie zbudowany - mia� ponad dwa metry wzrostu - a na jego zmierzwionych w�osach spoczywa�a �elazna korona. W�osy mia� d�ugie, splecione nad czo�em w kr�tkie warkoczyki. Niegdy� ��tawe, by�y teraz gdzieniegdzie poznaczone bia�ymi pasemkami, kt�re pr�bowano ufarbowa� na pierwotny kolor. Jego broda r�wnie� by�a ��ta, cho� z widoczn� siwizn�. Z chudej, �ylastej twarzy patrzy�y g��boko osadzone, przekrwione oczy o wyblak�ej niebieskiej barwie, pe�ne nienawi�ci, chytre i podejrzliwe. Ca�y by� spowity w d�ugie szaty - niegdy� najwyra�niej str�j Vadhagh�w - ale obecnie brokat i aksamit pokrywa�y plamy po winie i jedzeniu. Na wierzch mia� m�czyzna narzucony brudny p�aszcz z brunatnej wilczej sk�ry, kt�ry by� z kolei bez w�tpienia wytworem Mabde�czyk�w ze wschodu, jego w�asnych poddanych. D�onie ozdabia�y mu kradzione pier�cienie, zdarte zamordowanym Vadhaghom i Nhadraghom. Jedn� r�k� wspar� na r�koje�ci wielkiego, wykutego z �elaza, miecza, drug� �ciska� wysadzany diamentami kielich z br�zu, po kt�rym �cieka�o m�tne wino. Wok� podwy�szenia, ty�em do wodza, sta�a stra� z�o�ona z wojownik�w r�wnie wysokich albo jeszcze wy�szych od niego. Trwali nieporuszenie, rami� w rami�, z uniesionymi mieczami, kt�re spoczywa�y na wielkich, pod�u�nych tarczach ze sk�ry i �elaza krytego mosi�dzem. Mosi�ne he�my zakrywa�y wi�ksz� cz�� twarzy, ods�aniaj�c jedynie brody i lu�ne kosmyki w�os�w. W niewzruszonych, t�po wpatrzonych przed siebie oczach czai�a si� z trudem skrywana w�ciek�o��. Byli to Asperowie - Mroczna Stra�, �lepo pos�uszna m�czy�nie siedz�cemu na tronie. Kr�l Lyr-a-Brode poruszy� g�ow� i rozejrza� si� po sali. Wype�niali j� wojownicy. Jedynymi kobietami by�y nagie, wytatuowane dziewcz�ta nalewaj�ce wino. Mia�y brudne w�osy i posiniaczone cia�a. Snu�y si� jak mary, opieraj�c ci�kie dzbany z winem na biodrach i przeciskaj�c si� pomi�dzy szeregami wielkich, brutalnych Mabde�czyk�w o w�osach i brodach splecionych w warkoczyki. Kiedy podnosili do ust puchary z winem, ich barbarzy�skie zbroje chrz�ci�y i skrzypia�y. Niedawno odbywa�a si� tu uczta, ale teraz sto�y i �awy ju� uprz�tni�to i wszyscy wojownicy - z wyj�tkiem kilku, kt�rzy zwalili si� na ziemi� i musiano odci�gn�� ich w k�t - stali wpatruj�c si� w swego kr�la i czekaj�c, a� przem�wi. �wiat�o z �elaznych koksownik�w podwieszonych pod sufitem sprawia�o, �e na ciemnej kamiennej posadzce k�ad�y si� ogromne cienie, a oczy wojownik�w �wieci�y czerwono niby oczy dzikich bestii. Ka�dy z zebranych wojownik�w przewodzi� grupie ludzi. Byli tam baronowie, ksi���ta, hrabiowie i dow�dcy oddzia��w, kt�rzy przybyli ze wszystkich stron kr�lestwa Lyra, �eby wzi�� udzia� w Zgromadzeniu. A niekt�rzy, ubrani nieco inaczej od pozosta�ych, przedk�adaj�cy futra nad kradzione at�asy Vadhagh�w i Nhadragh�w, przybyli a� zza morza jako wys�annicy Bro-an-Mabdenu, skalistej krainy na p�nocnym-zachodzie, sk�d dawno temu wzi�a pocz�tek rasa Mabde�czyk�w. Kr�l Lyr-a-Brode wspar� si� na oparciu tronu i uni�s� powoli. Natychmiast pi��set r�k wznios�o w toa�cie swe puchary. - Lyr to �wiat! - A �wiat to Lyr... - wymamrota� Lyr-a-Brode odruchowo. Rozejrza� si� woko�o z niedowierzaniem. Przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w jedn� z dziewcz�t, jakby bior�c j� za kogo� innego. Zmarszczy� brwi. Z t�umu dostojnik�w wyst�pi� ros�y m�czyzna i zaj�� miejsce naprzeciwko Mrocznej Stra�y. Mia� szare oczy o chorobliwym spojrzeniu, czerwon�, �wiec�c� twarz oraz kr�te, g�ste czarne w�osy i brod�, splecione w warkoczyki. Zaci�te usta ods�ania�y ��te, mocne z�by. M�czyzna mia� na g�owie wysoki he�m z dwoma metalowymi skrzyde�kami, wykonany z �elaza, mosi�dzu i z�ota, a na jego ramionach spoczywa� ogromny p�aszcz z nied�wiedziej sk�ry. Cz�owiek ten budzi� respekt samym swym wygl�dem i pod wieloma wzgl�dami prezentowa� si� dostojniej ni� kr�l, kt�ry spogl�da� na niego z wysoko�ci tronu. - Hrabia Glandyth-a-Krae? - przem�wi� kr�l. - Tw�j lennik i wierny poddany, Glandyth, Hrabia Ziemi Krae - potwierdzi� m�czyzna ceremonialnie. - Dow�dca Denledhyss�w, kt�rzy uwolnili twe ziemie spod panowania przekl�tych Vadhagh�w i ich sprzymierze�c�w, i kt�rzy pomogli ci podbi� Wyspy Nhadragh�w. Brat Psa, Syn Rogatego Nied�wiedzia, s�uga W�adc�w Chaosu. - Znam ci�, Hrabio Glandyth - skin�� g�ow� kr�l. - Jeste� wiernym wojownikiem. Glandyth sk�oni� si�. Przez chwil� panowa�a cisza. - M�w - odezwa� si� wreszcie kr�l. - Jest jeszcze jeden Stefanhow, kt�ry umkn�� twej sprawiedliwo�ci, m�j kr�lu. Jeszcze jeden Vadhagh pozosta� przy �yciu. - Glandyth szarpni�ciem rozwi�za� rzemyk u kurtki wygl�daj�cej spod pancerza. Si�gn�� pod ni� i wyj�� dwie rzeczy, kt�re mia� zawieszone na szyi. Pierwsz� z nich by�a uschni�ta, zmumifikowana d�o�. Drug� stanowi� ma�y, sk�rzany woreczek. Pokaza� je kr�lowi. - Oto r�ka, kt�r� odci��em temu Vadhaghowi, a tu, w tym woreczku, mam jego oko. On sam schroni� si� w zamku le��cym daleko na zachodnich wybrze�ach twojego kraju - w miejscu zwanym Moidel. Zamek nale�y do mabde�skiej kobiety, Margrabiny Rhaliny-a-Allomglyl, kt�ra s�u�y zdrajcom z kraju Lywm-an-Esh - tego kraju, kt�ry masz zamiar zdoby�, gdy� nie chce popiera� naszej sprawy. - Ju� mi to wszystko m�wi�e� - przerwa� Kr�l Lyr. - Opowiada�e� tak�e o pot�nych czarach, jakich u�yto, by udaremni� tw�j atak na ten zamek. M�w dalej. - Chc� jeszcze raz wyruszy� do Zamku Moidel, gdy� z tego, co wiem, Stefanhow Corum i ta zdrajczyni Halina wr�cili tam mniemaj�c, �e zdo�aj� unikn�� sprawiedliwo�ci. - Ca�e nasze wojsko idzie na zach�d - odpar� Lyr. - Zbieramy wszystkie si�y, aby zniszczy� Lywm-an-Esh. Zdob�dziemy Zamek Moidel po drodze. - Panie m�j, prosz� o �ask�, bym to ja m�g� by� sprawc� jego upadku. - Hrabio Glandyth, jeste� jednym z naszych najlepszych dow�dc�w i zamierzamy u�y� ciebie i twoich Denledhyss�w w najwa�niejszej bitwie. - Dop�ki Corum �yje i dysponuje sw� czarnoksi�sk� moc�, stanowi dla nas �miertelne niebezpiecze�stwo. M�wi� prawd�, o najwi�kszy z kr�l�w. On jest pot�nym wrogiem, mo�e nawet pot�niejszym ni� ca�a kraina Lywm-an-Esh. Nie�atwo b�dzie go pokona�. - Jednego okaleczonego Stefanhowa? Jak to mo�liwe? - On zawar� przymierze z �adem. Mam na to dow�d. Jeden z moich nhadragha�skich s�ug u�y� swego drugiego wzroku i wszystkiego si� dowiedzia�. - Gdzie jest ten Nhadragh? - Zosta� na zewn�trz, panie m�j. Nie o�mieli�bym si� wprowadzi� tu tej n�dznej kreatury bez twojej zgody. - Przyprowad� go. Wszyscy brodaci wojownicy spojrzeli w stron� drzwi, a w ich oczach niesmak miesza� si� z ciekawo�ci�. Jedynie Mroczna Stra� patrzy�a nadal prosto przed siebie. Kr�l Lyr ponownie usadowi� si� na tronie i gestem za��da� wi�cej wina. Otwarto drzwi i zamajaczy�a w nich niewyra�na posta�. Istota kszta�tem przypomina�a cz�owieka, ale nie by� to cz�owiek. Wojownicy rozst�pili si�, przepuszczaj�c Nhad-ragha. Mia� ciemn�, p�ask� twarz, a w�osy porasta�y mu ca�e czo�o a� do brwi. By� ubrany w kaftan i spodnie z foczej sk�ry. Zdenerwowany, przybra� s�u�alcz� poz� i k�ania� si� co chwila, posuwaj�c si� w kierunku Glandytha. Kr�l Lyr-a-Brode skrzywi� si� z obrzydzeniem. Skin�� na Hrabiego. - Niech m�wi, a potem - wyprowadzi�. - A teraz, �cierwo - Glandyth wyci�gn�� r�k� i chwyci� Nhadragha za sko�tunione w�osy - powiedz mojemu kr�lowi, co widzia�e� dzi�ki pomocy swych zwyrodnia�ych zmys��w! Nhadragh otworzy� usta i zacz�� si� j�ka�. - M�w! Szybko! - Ja... ja widzia�em inne wymiary... - Widzia�e� Yffarn, piek�o? - wyszepta� Lyr z prze ra�eniem. - Inne wymiary... - Nhadragh rozejrza� si� niepewnie i szybko potwierdzi�. - Tak... Yffarn. Widzia�em tam istot�, kt�rej nie potrafi� opisa�, ale rozmawia�em z ni� przez chwil�. Ona... ona powiedzia�a mi, �e Arioch, Ksi��� Chaosu... - Ma na my�li W�adc� Mieczy - wyja�ni� Glandyth. - Wielkiego Starego Boga, Araga. - Powiedzia�a mi, �e Arioch... Arag... zosta� pokonany przez Vadhagha, Coruma Jhaelena Irsei, i �e Arkyn, W�adca �adu, ponownie odzyska� w�adz� nad tymi pi�cioma wymiarami... - G�os Nhadragha za�ama� si�. - Opowiedz mojemu kr�lowi ca�� reszt� - przynagli� go Glandyth, ponownie chwytaj�c nieszcz�nika za w�osy. - Opowiedz mu, czego dowiedzia�e� si� o nas, Mabde�czykach. - Oznajmiono mi, �e teraz, gdy Lord Arkyn powr�ci�, b�dzie usi�owa� odzyska� w�adz�, jak� niegdy� sprawowa� nad ca�ym �wiatem. Ale do tego potrzebuje �miertelnik�w jako wykonawc�w swej woli, i Corum jest najwa�niejszym z nich, cho� tak�e wi�kszo�� z tych, kt�rzy zamieszkuj� Lywm-an-Esh b�dzie s�u�y� Arkynowi, gdy� ju� dawno temu poznali... poznali obyczaje Stefanhow�w... - A wi�c nasze podejrzenia si� sprawdzi�y - stwierdzi� Kr�l Lyr tryumfalnie. - Czynimy s�usznie, sposobi�c si� do wojny z Lywm-an-Eshem. B�dziemy walczy� z tym wynaturzeniem, kt�re �mie si� nazywa� �adem! - A wi�c zgodzisz si�, panie, �e moim obowi�zkiem jest zniszczy� tego Coruma? - spyta� Glandyth. Kr�l zmarszczy� brwi. Potem uni�s� g�ow� i spojrza� Glandythowi prosto w oczy. - Tak - machn�� r�k�. - A teraz zabierz st�d tego cuchn�cego Stefanhowa. Ju� czas wezwa� Psa i Nied�wiedzia! Siedz�cy wysoko w g�rze, na g��wnej belce dachu, kot poczu�, jak ze strachu je�y mu si� sier�� na grzbiecie. Najch�tniej od razu opu�ci�by to miejsce, ale zmusi� si�, aby tam pozosta�. By� wierny swemu panu, a Jhary-a-Conel przykaza� mu obserwowa� ca�y przebieg Zgromadzenia. Tymczasem wojownicy usadowili si� pod �cianami. Kobiety odes�ano. Lyr tak�e zszed� z podwy�szenia i ca�y �rodek sali by� teraz pusty. Zapad�a cisza. Lyr na miejscu, gdzie sta� - wci�� otoczony przez Mroczn� Stra� - zaklaska� w d�onie. Do sali wprowadzono wi�ni�w. Byli to wie�niacy, a w�r�d nich kobiety i ma�e dzieci. Pomimo strachu wszyscy zachowywali si� spokojnie. Wtoczono ich do �rodka w wielkiej wiklinowej klatce. Kilkoro dzieci zacz�o p�aka�, a doro�li nie usi�owali ju� nawet ich uspokaja�. Uczepili si� wiklinowych pr�t�w, bezradnie rozgl�daj�c si� po sali. - Tak! - zawo�a� kr�l Lyr. - Oto Strawa dla Psa i Nied�wiedzia. Soczysta i smaczna! - Rozkoszowa� si� ich niedol�. Post�pi� do przodu, a Mroczna Stra� ruszy�a wraz z nim. Przygl�daj�c si� wi�niom oblizywa� wargi. - Niech ugotuj� straw� - zarz�dzi� - aby jej zapach dotar� do Yffarn, pobudzi� apetyt bog�w i przywi�d� ich do nas. Jedna z kobiet zacz�a przera�liwie krzycze�, a kilka zemdla�o. Dw�ch p�acz�cych m�odych m�czyzn pochyli�o g�owy. Dzieci, nic nie rozumiej�c, wygl�da�y z klatki, przera�one raczej samym faktem uwi�zienia ni� losem, jaki mia� je spotka�. Przez uchwyty na dachu klatki przeci�gni�to liny, kt�re przerzucono nast�pnie przez belki pod stropem, unosz�c ca�o�� w g�r�. Ma�y kot przesun�� si� nieco, ale nadal wszystko obserwowa�. Wtoczono ogromny koksownik i umieszczono go dok�adnie pod klatk�. Ta trzeszcza�a i ko�ysa�a si�, gdy� wi�niowie zacz�li si� szamota�. Oczy obserwuj�cych wojownik�w b�yszcza�y niecierpliwie. �elazny kosz wype�nia�y rozgrzane do bia�o�ci w�gle. S�udzy przynie�li dzbany z oliw�, i gdy chlusn�li ni� na w�gle, w g�r� buchn�y p�omienie, kt�re pocz�y liza� wiklinow� klatk�. Podni�s� si� w niej przera�liwy lament - budz�cy groz� ha�as, kt�ry wype�ni� ca�� komnat�. Kr�l Lyr-a-Brode zacz�� si� �mia�. Glandyth-a-Krae �mia� si� tak�e. Baronowie, ksi���ta, hrabiowie i kr�lewscy dow�dcy - wszyscy wybuchn�li �miechem. Wkr�tce wrzaski umilk�y. Zast�pi� je trzask p�omieni i sw�d spalonego ludzkiego mi�sa. W�wczas �miech zamar� i ponownie zapad�a cisza, a wojownicy czekali w napi�ciu na to, co mia�o nast�pi�. Gdzie� spoza mur�w Zamku Kalenwyr, gdzie� spoza miasta, spoza ciemno�ci nocy - rozleg�o si� wycie. Ma�y kot cofn�� si� jeszcze bardziej, przysuwaj�c si� do otworu w �cianie. Wycie wzmog�o si� i jakby zmrozi�o p�omienie, kt�re pogas�y. Komnat� spowi�a nieprzenikniona ciemno��. Wycie rozlega�o si� wsz�dzie, narastaj�c i cichn�c na zmian� - niekiedy zdawa�o si� zamiera�, by w chwil� p�niej zabrzmie� jeszcze pot�niej. A potem zawt�rowa� mu przedziwny ryk. By�y to g�osy Psa i Nied�wiedzia - mrocznych i straszliwych bog�w Mabdenu. Ca�a sala zadr�a�a. Nad pustym tronem zacz�o si� wy�ania� przedziwne �wiat�o. Potem na granitowym pode�cie, w aurze odra�aj�cych, trudnych do opisania kolor�w pojawi�a si� ogromna, cuchn�ca istota. Pokr�ci�a pyskiem, w�sz�c uczt�. Sta�a na tylnych �apach, niby karykatura tych, kt�rzy j� z l�kiem obserwowali. Pies ponownie poci�gn�� nosem. Z jego gard�a wydobywa� si� dziwny charkot. Potrz�sn�� kud�at� g�ow�. W oddali ci�gle rozbrzmiewa� drugi d�wi�k - ryk, kt�remu towarzyszy�y gro�ne pomruki. Wci�� narasta� i Pies s�ysz�c go przechyli� g�ow� na bok i przesta� w�szy�. Po drugiej stronie tronu rozb�ys�o ciemnoniebieskie �wiat�o. Zmaterializowa�o si� w konkretny kszta�t i stan�� tam Nied�wied� - wielki czarny nied�wied� z d�ugimi rogami. Otworzy� pysk i skrzywi� si�, ods�aniaj�c ostre k�y. Si�gn�� w stron� wiklinowej klatki i zerwa� j� z uchwyt�w. Pies i Nied�wied� rzuci�y si� na jej zawarto��. Pomrukuj�c i sapi�c, po�era�y �apczywie pieczone ludzkie mi�so i chrupa�y ko�ci, a po pyskach �cieka� im krwawy sos. Kiedy sko�czy�y, wyci�gn�y si� na podwy�szeniu, obserwuj�c milcz�cych, przera�onych ludzi. Prymitywni bogowie prymitywnego ludu. Kr�l Lyr-a-Brode po raz pierwszy opu�ci� kr�g stra�nik�w i zbli�y� si� do tronu. Ukl�kn�� i uni�s� b�agalnie r�ce w stron� Psa i Nied�wiedzia. - O, nasi pot�ni w�adcy, wys�uchajcie nas! - zawodzi�. - Dowiedzieli�my si�, �e Stefanhow, kt�ry sprzymierzy� si� z naszymi wrogami z Lywm-an-Eshu, Ton�cego L�du, zabi� Lorda Araga. Nasza sprawa znalaz�a si� w niebezpiecze�stwie, a tym samym i wasza w�adza jest zagro�ona. Czy pomo�ecie nam, nasi w�adcy? Pies warkn��. Nied�wied� mrukn�� gniewnie. - Czy pomo�ecie nam, nasi w�adcy? Pies powi�d� gro�nym wzrokiem po sali - we wszystkich oczach zdawa� si� czai� ten sam dziki b�ysk. By� zadowolony. - Wiemy o tym niebezpiecze�stwie - przem�wi�. Jego zduszony, chrapliwy g�os z trudem wydobywa� si� z psiego gard�a. - Jest wi�ksze ni� my�licie. Musicie spiesznie zgromadzi� si�y i jak najpr�dzej ruszy� na waszych wrog�w, je�li Ci, Kt�rym S�u�ymy, maj� zachowa� w�adz� i was z kolei uczyni� silniejszymi. - Nasi dow�dcy, panie m�j, Psie, ju� si� zebrali, a ich armie po��cz� si� z nimi tu, w Kalenwyrze. - To dobrze. Wtedy przy�lemy wam pomoc, jak� tylko b�dziemy mogli. - Pies odwr�ci� wielk� g�ow� i spojrza� na swego brata, Nied�wiedzia. - Nasi wrogowie tak�e b�d� szuka� pomocy, ale nie przyjdzie im to �atwo. - G�os Nied�wiedzia by� wysoki, lecz bardziej zrozumia�y - gdy� Arkyn, W�adca �adu, jest wci�� s�aby. Arioch, kt�rego wy nazywacie Aragiem, musi odzyska� nale�ne mu miejsce i zn�w sta� si� panem tych Pi�ciu Wymiar�w. Ale aby to si� mog�o dokona�, trzeba zdoby� dla niego nowe serce i nowe cia�o. Jest tylko jedno takie serce i cia�o - jego prze�ladowcy, Coruma w Szkar�atnym P�aszczu. By go na to przygotowa�, b�d� nam potrzebne skomplikowane czary - ale najpierw musicie go pojma�. - �ywcem? - zawo�a� Glandyth rozczarowany. - Dlaczego mieliby�my go oszcz�dzi�? - spyta� Pies. Na ten g�os zadr�a� nawet Glandyth. - Teraz odchodzimy - oznajmi� Nied�wied�. - Nasza pomoc wkr�tce nadejdzie. Przyprowadzi j� wys�annik Wielkich Starych Bog�w - s�uga Xiombarg, Kr�lowej Mieczy s�siedniego �wiata. On powie wam wi�cej ni� my. W chwil� potem Psa i Nied�wiedzia ju� nie by�o, a w sali unosi� si� jedynie sw�d spalonych ludzkich cia�. - Przynie�� pochodnie! Przynie�� pochodnie! - rozleg� si� w ciemno�ci dr��cy g�os Kr�la Lyra. Otwarto drzwi i �rodek komnaty rozja�ni�o mgliste, czerwonawe �wiat�o. Wydoby�o z mroku podwy�szenie, tron, rozerwan� klatk�, kosz z wygas�ymi w�glami i kl�cz�cego, dygoc�cego kr�la. Toczy� doko�a b��dnym wzrokiem, a dw�ch Mrocznych Stra�nik�w pomaga�o mu wsta�. Odpowiedzialno��, jak� z�o�yli na niego bogowie, przera�a�a go. Niemal b�agalnie spojrza� na Glandytha. Glandyth wyszczerzy� z�by i dysza� jak wilk, kt�ry ma po�re� �wie�o upolowan� zdobycz. Ma�y kot prze�lizgn�� si� po belce, potem w�skim przej�ciem, i po schodach wydosta� si� na wie��. W ko�cu z trudem poruszaj�c zm�czonymi skrzyd�ami, polecia� z powrotem do Zamku Moidel. Rozdzia� trzeci LYWM-AN-ESH By�o ciche, ciep�e popo�udnie w �rodku lata i po niebie p�yn�o kilka bia�ych ob�ok�w. Jak okiem si�gn��, r�wnina ton�a w pi�knych, r�nobarwnych kwiatach, a� do miejsca, gdzie pas ��tego piasku oddziela� l�d od ch�odnego, spokojnego oceanu. By�a to dzika ro�linno��, ale jej obfito�� i r�norodno�� stwarza�a wra�enie, �e kwiaty zasadzono niegdy� jako cz�� niezmierzonego ogrodu, o kt�ry przestano si� troszczy� wiele lat temu. Do brzegu przybi� w�a�nie ma�y, zgrabny stateczek, z kt�rego zacz�a schodzi� na l�d grupka ludzi. Po napr�dce skleconych k�adkach sprowadzili swe konie. Jedwab i stal l�ni�y w s�o�cu, gdy podr�ni, opu�ciwszy statek, dosiedli wierzchowc�w i ruszyli w g��b l�du. Jad�ca na czele czw�rka je�d�c�w osi�gn�a skraj r�wniny i ich konie brodzi�y teraz po kolana w dzikich tulipanach, mi�kkich i l�ni�cych jak aksamit. Ludzie g��boko wdychali przesycone cudownymi zapachami powietrze. Wszyscy, z wyj�tkiem jednego, byli uzbrojeni. Pierwszy z nich, wysoki m�czyzna o nienaturalnym wygl�dzie, nosi� na oku wysadzan� klejnotami przepask�, a na lewej d�oni sze�ciopalc�, r�wnie ozdobn� r�kawic�. Mia� wysoki, sto�kowaty he�m ze srebra z opadaj�c� na kark misiurk� plecion� z drobnych, srebrnych k�ek. Jego kolczuga by�a tak�e ze srebra, cho� krytego mosi�dzem, a kaftan, spodnie i buty z mi�kko wyprawionej sk�ry. U jego boku zwisa� d�ugi miecz o g�owni misternie zdobionej srebrem oraz czerwonym i czarnym onyksem. W pochwie przy siodle spoczywa� top�r bojowy, przyozdobiony dok�adnie tak samo jak miecz. M�czyzn� okrywa� p�aszcz z przedziwnej, po�yskliwej tkaniny o barwie nasyconego szkar�atu, a na plecy mia� �w rycerz zarzucony �uk i ko�czan. By� to Ksi��� Corum Jhaelen Irsei w Szkar�atnym P�aszczu, w pe�nym rynsztunku bojowym. Je�dziec pod��aj�cy obok Ksi�cia Coruma tak�e nosi� kolczug�, ale jego wymy�lny he�m i tarcz� wykonano z muszli gigantycznego �lim