2611
Szczegóły |
Tytuł |
2611 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2611 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2611 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2611 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Smocza magia
Przek�ad: Karolina Bober
Tytu� orygina�u: Dragon Magic
1. Ukryty skarb
Sig Dortmund zepchn�� nog� kupk� li�ci do rynsztoka i spojrza� na t�umek oczekuj�cy na przystanku szkolnego autobusu. Z nowego osiedla je�dzi� tylko jeden autobus, kt�ry zabiera� maluchy i kilku ch�opak�w w jego wieku. Tak, tylko trzech. Autobus jecha� do dw�ch szk�, podstawowej i �redniej - rano trzeba by�o wychodzi� z domu o wiele wcze�niej, a wraca�o si� za p�no, �eby robi� cokolwiek na dworze. Ale� to b�dzie pi�kny rok! Kopn�� li�cie z ca�ej si�y.
Pr�bowa� obejrze� tych trzech ch�opak�w tak, by nie zauwa�yli, �e im si� przygl�da. Tego ma�ego w�a�ciwie zna�. W zesz�ym roku chodzi� z nim na nauki spo�eczne. Jak on si� nazywa? Artie. Artie Jones. Powiedzie�: "Cze�� Artie"?
Artie Jones zagryz� doln� warg�. Ale zgie�k. Dzieciaki popycha�y si� i wrzeszcza�y. Zanim wysi�d� przed podstaw�wk�, wszyscy w autobusie og�uchn�. I z kim b�dzie musia� siedzie�! Taki wielki ch�opak - widzia� go w poprzednim semestrze, ale nie by� to "wielki cz�owiek", co to, to nie. I ma�y Chi�czyk pod �cian�. Mama wszystko o nim s�ysza�a. Wczoraj opowiada�a przy kolacji. Pan Stevens by� w Wietnamie i pojecha� na urlop do Hongkongu. Tam natkn�� si� na tego Kima w sieroci�cu i chcia� go adoptowa�. Stevensowie bardzo d�ugo czekali, �eby go zabra�, zaanga�owali nawet w spraw� jakiego� kongresmana. Ch�opiec nie wygl�da na takiego, kt�ry by�by tego wszystkiego wart, prawda? Powiedzieli, �e si� dobrze uczy.
Ale Stevensowie oczywi�cie by si� nie skar�yli, po tych wszystkich trudach z jego sprowadzeniem. Wielkie mi co - zadawa� si� z takimi pajacami.
Kim Stevens mocno �ciska� tornister. Co za ha�as i zamieszanie! Odk�d pami�ta�, �y� w ci�g�ym ha�asie i t�oku - w Hongkongu by�o tyle ludzi, �e mieszkali jedni na drugich. Ale to co innego. Pochodzi� stamt�d, wi�c wiedzia�, jacy s�. Zesz�y rok by� dla niego bardzo trudny. Ojciec wozi� go do szko�y. Tak, na pocz�tku czu� si� dziwnie, ale potem pozna� Jamesa Fonga i Sama Lewisa. Spojrza� na wysokiego, czarnego ch�opca opieraj�cego si� o �cian�. Ale ten zachowywa� si�, jakby by� sam, nie zauwa�a� dzieciak�w niemal depcz�cych mu po palcach.
Ras nie s�ucha� ha�asu. Musia� si� skoncentrowa� tak, jak kaza� Shaka - zapami�ta� i robi�, co trzeba. Kiedy zapytaj� go o imi�, ma odpowiada� nie "George Brown", lecz "Ras". Jego brat, dawniej Lloyd, nazwa� si� "Shaka" po kr�lu Zulus�w w Afryce, jedynym, kt�ry w dawnych, dobrych czasach odgryza� si� bia�asom. Ras oznacza "ksi���"; Shaka kaza� mu wybra� imi� z listy. Shaka by� na dobrej drodze, na g�owie nosi� afro i tak dalej.
Tata i mama nie rozumieli. Byli staro�wieccy, brali wszystko, co dawa�y im bia�asy i trzymali buzie na k��dk�. Shaka wyt�umaczy�, jak jest teraz. Nikt nie przekona Rasa, �eby post�powa� inaczej, ni� ka�e Shaka.
Na ulicy by�o coraz wi�cej li�ci i Sig szed� po nich, specjalnie szeleszcz�c. Tam dalej by� stary dom, przeznaczony do rozbi�rki. Chcia�by tam i�� i popatrze�, wszystko by�oby lepsze ni� samotno�� przez ca�y dzie� albo kr�cenie si� przy bandzie ch�opak�w, kt�rzy nawet na niego nie spojrz�. Ale w�a�nie nadjecha� autobus.
Dzie� zacz�� si� kiepsko i by� kiepski a� do ko�ca. Czasami tak bywa. O czwartej Ras opad� niedbale na siedzenie w autobusie, wioz�cym ich z powrotem. Wywrotowiec, co? S�ysza� gadanie starego Keefera. Tak czy inaczej, nie poda� im prawdziwego nazwiska, tylko "Ras". Nie jego wina, �e Ben Crane to powiedzia�. Ben by� z tych zbyt �agodnych dla bia�as�w, kt�rych Shaka nazywa� "Wujami Tomami". Mo�e Shaka wyci�gnie Rasa z tej g�upiej szko�y i wkr�ci go na jakie� studia afryka�skie. Tu nie ma si� z kim pow��czy�. Skrzywi� si� w kierunku siedzenia przed sob�.
Kim siedzia� nieruchomo, z tornistrem na kolanach. Dlaczego ten ch�opiec nie chcia� poda� nauczycielowi swojego nazwiska? I co to za imi�, "Ras"? Niczego nie rozumia� z tej nowej szko�y. By�a za du�a, ca�y czas kto� ich pogania�. Bola�a go g�owa. To nie jest miejsce dla niego, ale je�eli o�mieli si� powiedzie� o tym tacie, mo�e b�dzie musia� wr�ci� tam, sk�d przyjecha�?
Artie kopa� nog� w pod�og� autobusu. Dzi� dobrze u�ywa� oczu i uszu, oj, tak. Ten Greg Ross to geniusz gry w nog�, pewniak w wyborach do rady uczniowskiej, o kt�rych tyle si� gada�o w pokoju nauczycielskim. Tylko si� dosta� do bandy Grega i za�atwione. Szkoda, �e Artie by� za ma�y i za lekki do gry w pi�k�. Ale wymy�li jaki� spos�b, �eby pokaza� Gregowi, �e istnieje. Wa�ne rzeczy dzia�y si� tylko w gangu. Kto do niego nie nale�a� - by� nikim.
Sig zastanawia� si�, o czym my�li siedz�cy obok Artie. W�a�nie ci trzej mieszkali w jego okolicy. Artie z pewno�ci� nie by� przyjacielski - co do tamtych dw�ch, nie wiadomo. Szko�a jest za du�a. Mo�na si� zgubi�. Artie chodzi� na nauki spo�eczne i matematyk�. Ca�y czas stara� si� siedzie� ko�o Grega Rossa, jakby chcia�, �eby Ross go zauwa�y�. Do tego ten Ras - nie podawa� prawdziwego imienia. Pokaza� si� z takim i k�opoty gotowe. A ten drugi? Sk�d wzi�� nazwisko Stevens? By� Chi�czykiem, a mo�e Wietnamczykiem. Nie odezwa� si� ani s�owem podczas dw�ch lekcji, na kt�rych widzia� go Sig. Zachowywa� si�, jakby si� ba� w�asnego cienia. Ale kana�, je�dzi� z t� band� przez ca�y rok.
Kiedy autobus zawr�ci�, �eby wysadzi� ich na rogu, Sig zauwa�y� zmian�. Brama strzeg�ca starego domu znikn�a, �ywop�ot zosta� zgnieciony, jakby je�dzi�y po nim ci�ar�wki. S�ysza�, �e dom by� przeznaczony do rozbi�rki, mieli tam zrobi� jaki� parking.
Sig zaczeka�, a� pierwsza fala dzieci przebiegnie przez ulic�. Opuszczona posesja wygl�da�a ponuro. Podobno nale�a�a do jakiego� starego cz�owieka, kt�ry nie chcia� jej sprzeda�, chocia� proponowano mu du�o pieni�dzy. Jaki� g�upek. W dodatku podr�owa� po obcych krajach i wykopywa� z ziemi ko�ci ludzkie i r�ne stare przedmioty.
W zesz�ym roku, kiedy byli z klas� na wycieczce w muzeum, panna Collins pokazywa�a im w sali egipskiej i chi�skiej eksponaty, kt�re ten stary cz�owiek da� miastu. Kiedy zmar�, ukaza� si� o nim d�ugi artyku� w gazecie. Mama odczyta�a go g�o�no i z wyra�nym zainteresowaniem, bo zna�a pani� Chandler, kt�ra kiedy� sprz�ta�a stary dom. Niekt�re pokoje by�y tam zamkni�te na klucz, wi�c nie wiadomo, co si� w nich znajdowa�o.
Co takiego ukrywa� ten cz�owiek? Mo�e skarb - takie rzeczy znajduje si� w starych grobach i tego typu miejscach. Kiedy zmar�, co sta�o si� z jego rzeczami? Czy zabrali je wszystkie do muzeum?
Sig stan�� na zachwaszczonym, zaro�ni�tym podje�dzie. Nie chcia�by tu wej�� po zmroku. Ale co z tymi zamkni�tymi pokojami? Mo�e nikt ich jeszcze nie otworzy�? Mo�e da�oby si� wej�� do �rodka i znale��...
Po plecach ch�opca przebieg� dreszcz. Mo�na znale�� skarb! A potem kupi� rower, albo prawdziw� pi�eczk� do baseballu i kij... Mia� ca�� list� rzeczy, o kt�rych marzy�. Gdyby zdoby� cho� jedn� z nich, ch�opaki wreszcie by go zauwa�yli, nawet ci wa�niacy ze szko�y imienia Anthony'ego Wayne'a. Znale�� skarb!
Tylko �e to bardzo du�y, ciemny dom. Sig nie chcia� si� tam kr�ci� sam. O tej porze roku szybko zapada zmrok, a autobus przywozi ich bardzo p�no. B�dzie potrzebowa� kogo� jeszcze, ale jedynym, kt�rego m�g� wzi�� ze sob�, by� Artie. Gdyby Sig powiedzia� mu o zamkni�tych pokojach i skarbie mo�e obudzi�by si� wreszcie, i zobaczy�, �e na �wiecie opr�cz Grega Rossa s� te� inni ludzie. Tak, Artie na pewno wys�ucha�by tego z zainteresowaniem. Poczekajmy do jutra.
Trudno by�o dopa�� Artiego samego - Sig stwierdzi� to nast�pnego dnia. Najpierw Artie sp�ni� si� na przystanek i wskoczy� do autobusu tu� przed odjazdem, wi�c siedzia� z przodu. Potem wysiad� i pobieg�, zanim Sig zd��y� go z�apa�. Ale podczas przerwy Sig chwyci� go za rami�.
- S�uchaj... - powiedzia� szybko, bo Artie si� wyrywa�, patrz�c Sigowi przez rami�, �eby znale�� w t�umie Rossa i jego kumpli. S�uchaj, Artie, musz� ci powiedzie� co� wa�nego.
Ross poszed� porozmawia� z panem Evansem, wi�c Artie, odpr�ony, spojrza� na Siga, jakby dopiero go zobaczy�.
- Co? - powiedzia� ze zniecierpliwieniem.
- Widzia�e� ten du�y, stary dom, kt�ry maj� zburzy�? Ten na rogu.
- Jasne. Co w tym wa�nego?
Artie zn�w pr�bowa� spojrze� ponad Sigiem. Ale ten zdecydowanie zas�oni� mu sob� pole widzenia, chc�c za�atwi� swoj� spraw�.
- Moja mama zna pani�, kt�ra tam kiedy� pracowa�a. Powiedzia�a, �e staruszek, w�a�ciciel domu, trzyma� niekt�re pokoje zamkni�te na klucz, nie pozwala� jej nawet zajrze�. Pami�tasz, jak w zesz�ym roku byli�my w muzeum i ogl�dali�my starocie, kt�re podarowa� miastu - rzeczy z grob�w, kt�re wykopywa� w r�nych miejscach? Mo�e nie odda� ich wszystkich, mo�e niekt�re s� jeszcze w tych zamkni�tych pokojach? Skarb, Artie!
- Oszala�e�. Na pewno nic ju� nie zosta�o, przecie� dom jest do rozbi�rki. - Ale Artie patrzy� teraz na Siga, s�ucha� go. - Powiniene� to wiedzie�.
- Rano zapyta�em mam�. M�wi�a, �e nikt nie by� w �rodku od �mierci staruszka. Adwokat powiedzia�, �e wszystkie rzeczy p�jd� do Pomocy Spo�ecznej, ale jeszcze nikt po nie nie przyjecha�. Pani Chandler ma klucze do domu, dot�d nikt o nie nie prosi�. To znaczy, �e co� jeszcze mo�e tam by�.
- Skoro jest zamkni�te, jak chcesz si� dosta� do �rodka? Sig wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- S� na to sposoby. - Nie by� do ko�ca pewien, jakie, nie zamierza� si� jednak Artiemu do tego przyzna�. Im wi�cej o tym my�la�, tym mocniej wierzy�, �e w opuszczonym domu jest skarb, kt�ry tylko czeka, �eby go odnaleziono. I nikomu nie zaszkodzi, �e go wezm�, Staruszek nie mia� rodziny. A skoro wszystko i tak mia�o i�� do Pomocy Spo�ecznej...
- Kiedy chcesz to zrobi�? - Artie przesta� si� kr�ci�, s�ucha� teraz uwa�nie.
- Wzi��em latark�. Lepiej spr�bujmy dzi�. Nie wiem, kiedy przyjd� ludzie z Pomocy Spo�ecznej. Wczoraj zlikwidowano bram�, pewnie przygotowuj� dom do rozbi�rki. Nie mamy wiele czasu.
- Dobrze. - zgodzi� si� Artie w�a�nie w chwili, gdy zadzwoni� dzwonek. - Po szkole.
Artie pobieg� szybko, �eby usi��� tu� za Gregiem Rossem, Sig poszed� na swoje miejsce z ty�u klasy. Odwracaj�c si�, wpad� na Rasa. Pods�uchiwa�? Sig pochyli� si� nad ksi��k� do matematyki. Im d�u�ej my�la� o skarbie, tym bardziej wydawa� mu si� on realny. Gdyby Ras wpad� na pomys�, �eby te� si� po niego wybra� - c�, Artie i on b�d� we dw�ch na jednego, wi�c lepiej niech nie pr�buje. O, nie!
Ras usiad�. Skarb w starym domu? Shaka wci�� powtarza�, �e potrzebuj� pieni�dzy dla Sprawy, du�o pieni�dzy. Przypu��my, �e Ras znalaz�by skarb i odda� go Shace. W ten spos�b by pom�g�. Skarb w starym domu. Ci dwaj p�jd� tam dzi�. Nie by�o powodu, dla kt�rego Ras nie m�g�by p�j�� za nimi, zobaczy�, co robi�, i czy co� znale�li. �adnego powodu.
Sig i Artie opu�cili autobus prawie ostatni. Nie chcieli zwraca� na siebie uwagi, wi�c stali i rozmawiali przy wyrwie w murze, sk�d wyszarpano bram�, czekaj�c, a� wszystkie dzieci odejd�.
- Mo�na i��. - Artie wydawa� si� tak zniecierpliwiony. - Kiedy mama zobaczy przechodz�ce dzieciaki, b�dzie si� zastanawia�, dlaczego nie wracam do domu.
Sig si� zawaha�. Teraz, kiedy nadszed� czas, pomys� podoba� mu si� troch� mniej. Krzaki wyros�y bardzo wysoko, zwiesza�y si� nad podjazdem, kt�ry prawie ca�kiem przys�ania�y. Dzie� by� pochmurny i ciemny, chocia� jeszcze nie pada�o.
- No, idziesz czy nie? Najpierw tyle gada�e� o skarbie, a teraz co? Boisz si�? - Artie, b�d�cy ju� par� krok�w z przodu, odwr�ci� si�.
- Id�, ju� id�. - Sig wyci�gn�� du�� latark� kempingow�.
Podjazd prowadzi� na ty�y domu, gdzie sta�o par� innych zabudowa�. Wygl�da�y, jakby zaraz mia�y si� rozpa�� -jeden nawet nie mia� dachu. Ale g��wny budynek by� w dobrym stanie, nawet szyby w oknach nie zosta�y st�uczone.
- Kt�r�dy wejdziemy? - zapyta� niecierpliwie Artie.
Z boku by�y drzwi, kt�re okaza�y si� zamkni�te. Drugie, tylne, wychodzi�y na ogrodzony przegni�ymi i dziurawymi deskami ganek. Sig poci�gn�� jedn�, rozpad�a mu si� w d�oni. Drzwi r�wnie� by�y zamkni�te, ale po obu ich stronach znajdowa�y si� okna.
- Trzymaj! - Sig wcisn�� latark� w r�k� Artiego, rzuci� tornister na ganek i podszed� do najbli�szego okna. Nie chcia�, �eby Artie pomy�la�, �e si� boi. Przecie� to jego w�asny plan.
Z pocz�tku okno nawet nie drgn�o; potem jako� je poruszy�, ale z takim trudem, �e Artie musia� mu pom�c je pcha�. Ze �rodka dochodzi�a dziwna wo�. Sig poci�gn�� nosem - zapach mu si� nie podoba�. Ale mogli wej��, a to si� liczy�o - przynajmniej tyle udowodni� Artiemu. Wdrapali si� na parapet, Sig w��czy� latark� i po�wieci� woko�o.
- To tylko kuchnia - powiedzia� Artie, kiedy dostrzegli zlew, bardzo du�y piec, kt�ry w niczym nie przypomina� piec�w w nowych domach, oraz mn�stwo szafek.
- Jasne. - odpowiedzia� Sig. - A my�la�e�, �e co to b�dzie? To tylny ganek, wi�c obok jest kuchnia. - widok zwyk�ego zlewu i pieca sprawi�, �e poczu� si� bardziej jak w domu.
By�o dwoje drzwi. Artie otworzy� pierwsze, za kt�rymi kry�y si� schody, prowadz�ce w d�, w ciemno��. Natychmiast je zamkn��.
- Piwnica!
- Tak. - Sig czu� si� pewniej, ale nie mia� ochoty tam schodzi�. Nie wiedzie� czemu by� przekonany, �e zamkni�te pokoje pani Chandler nie znajduj� si� w piwnicy.
Drugie drzwi prowadzi�y do ma�ego pomieszczenia, w kt�rym przy wszystkich �cianach sta�y oszklone szafy. Szyby pokrywa�a gruba warstwa kurzu. Sig wytar� kawa�ek, �eby zobaczy�, co jest w �rodku, ale znalaz� tylko mn�stwo naczy�. Drzwi z tego pokoiku prowadzi�y do du�ej jadalni. Artie kichn��.
- Ale tu kurzu. To du�y dom. Popatrz na st�. Na �wi�to Dzi�kczynienia mog�aby si� przy nim pomie�ci� ca�a moja rodzina, a jest nas czterna�cioro, licz�c dziadk�w i tak dalej. Jeden facet w takim domu musia� si� czu� g�upio, tyle tu miejsca.
Sig wszed� ju� do nast�pnego pokoju, z kt�rego opuszczone rolety uczyni�y mroczn� ponur� jaskini�. W �wietle latarki zobaczyli sto�y, krzes�a, sof�. Niekt�re meble by�y przykryte prze�cierad�ami, inne gazetami. Dalej by� hali z dwojgiem drzwi. Pierwsze prowadzi�y do pokoju z wielkim biurkiem i licznymi p�kami, na kt�rych zosta�o jeszcze par� ksi��ek. Nast�pne jednak nie otworzy�y si�, mimo szarpania Siga. Ch�opak, podekscytowany, odwr�ci� si� do Artiego.
- Zamkni�te! To musi by� jeden z pokoj�w, o kt�rych m�wi�a pani Chandler.
Artie chwyci� klamk�, pr�buj�c otworzy� drzwi.
- No tak, zamkni�te. Jak zamierzasz je otworzy�? Mo�e co� wyrecytujesz, jak go�� w bajce, kt�r� czyta�em wczoraj siostrze. Artie odsun�� si�, uni�s� w g�r� ramiona, jakby przygotowywa� si� do jakiego� magicznego czynu i powiedzia� niskim g�osem: - Sezamie, otw�rz si�!
- Czekaj. Tylko poczekaj. - Sig nie m�g� zosta� pokonany, nie teraz, kiedy Artie tak si� z niego nabija�. Pobieg� do frontowego pokoju po pogrzebacz, kt�ry widzia� przy kominku. Ale kiedy wr�ci�, Artie by� zaskoczony i przera�ony.
- S�uchaj, Sig, jak tu co� zniszczysz, to narobisz sobie k�opot�w. S�ysza�em, �e paru ch�opak�w w�ama�o si� do jakiego� domu i co� popsu�o. Potem zostali aresztowani i rodzice musieli ich odbiera� z komisariatu. Nie b�d� niczego psu� ani �ama�. Jest ju� p�no, mama b�dzie si� o mnie martwi�. Id� sobie!
- Id�. - odpar� Sig. - Id�. Nie dostaniesz skarbu.
- Bo nie ma �adnego skarbu. A ty sam si� prosisz o k�opoty, Sigu Dortmundzie!
Artie odwr�ci� si� i uciek�. Przez chwil� Sig by� got�w biec za nim. Potem z uporem wr�ci� do drzwi. Tam jest skarb, wiedzia�, �e jest. Teraz sam go znajdzie. Niech sobie Artie ucieka; Artie jest tch�rzem.
Sig niezr�cznie podni�s� pogrzebacz, ale zaledwie dotkn�� drzwi, te si� otworzy�y. Nie by�y zamkni�te na klucz. Odrzuci� �elazo i po�wieci� sobie latark�. Zobaczy� dwa okna, zakryte okiennicami. Sig nigdy przedtem nie widzia� okiennic wewn�trz domu. Zwykle wisia�y na zewn�trz. W�a�ciwie nie wiedzia� nawet, �e mo�na je zamkn��. Po�rodku pokoju sta� st�, przy nim krzes�o i nic wi�cej. Opr�cz pude�ka na stole. Sig podszed�, �eby si� przyjrze�.
Szybko star� grub� warstw� kurzu. Latarka o�wietli�a kolory tak jasne, �e zdawa�y si� l�ni�. Wieko pude�ka podzielone by�o na cztery cz�ci, a w ka�dej znajdowa� si� obrazek przedstawiaj�cy smoka.
Smok na g�rze by� srebrny i mia� skrzyd�a. Podnosi� szponiaste przednie �apy, jakby zamierza� zaatakowa�. Jego czerwony j�zor, rozdwojony na ko�cu jak j�zyk w�a, wystawa� z pyska, a zielone oczy patrzy�y prosto na Siga.
Troch� ni�ej, po lewej stronie, namalowany by� czerwony smok z d�ugim ogonem, kt�ry wygina� si� w g�r� i w d�, zw�aj�c ku ko�cowi. Smok po prawej stronie by� zwini�ty, jakby spa�, jego wielka g�owa spoczywa�a na �apach, oczy mia� zamkni�te. By� ��ty. Smok na samym dole mia� najdziwniejszy kszta�t. Jego cia�o przypomina�o jakie� dzikie zwierz�; z przodu mia� �apy, ale z ty�u wielkie, ptasie szpony. Trzyma� wysoko sw� d�ug� szyj�, zako�czon� ma��, w�ow� g�ow�. By� koloru niebieskiego.
Sig otworzy� pude�ko, i jego zaskoczenie si�gn�o szczytu. W �rodku le�a�y kawa�ki uk�adanki; bez�adnie wrzucone elementy o dziwnych kszta�tach. Mia�y tak wyra�ne kolory, l�ni�y tak jasno, jakby by�y brylantami, szmaragdami, rubinami. Sig dotkn�� je palcami, ale zaraz cofn�� d�o�. By�y dziwne! A jednak chcia� dotkn�� jeszcze raz.
Przykry� szkatu�k� i podni�s�, trzymaj�c blisko siebie. Nie m�g� jej zabra� do domu, rodzice zacz�liby go wypytywa�. Ale zamierza� j� zatrzyma�; znalaz� j�, kiedy Artiego ju� nie by�o, wi�c Artie nie mia� do niej prawa.
Artie mia� racj� co do jednego - robi�o si� p�no. Musia� schowa� szkatu�k� i wr�ci� nast�pnego dnia. Poza tym nie obejrza� jeszcze reszty domu.
Schowa� - ale gdzie? W drugim pokoju wszystko by�o ponakrywane. Przypu��my, �e Artie wr�ci sam albo komu� powie? To skarb Siga i on go zatrzyma!
Sig przeszed� przez hali i wsun�� szkatu�k� pod jedno z prze�cierade�. Wychodz�c z domu zostawi� uchylone drzwi. Biegn�c podjazdem nie zauwa�y� sylwetki ukrytej w cieniu na p� uschni�tego krzewu bzu.
2. Fafnir
Nast�pnego ranka Sig kry� si� w t�umku na przystanku nie chc�c, �eby Artie zadawa� mu jakiekolwiek pytania. Kiedy jednak wsiad� do autobusu i stwierdzi�, �e Artiego nie ma, poczu� niezadowolenie. A je�li Artie komu� powiedzia�? Stara� si� nie my�le� o tym, co Artie m�g� zrobi� albo w�a�nie robi�. Ch�opaka nie by�o na pierwszej lekcji i nie pokaza� si� te� na matematyce. Sig czu� si� coraz niewyra�nie]. G�upio post�pi�, dopuszczaj�c Artiego do tajemnicy. Dzi� we�mie pude�ko ze smokami ze starego domu. Potem...
Reszta dnia by�a dla niego pasmem nieszcz��. Z matematyki pisali klas�wk�, kt�ra mia�a sprawdzi�, czy zapami�tali co� przez wakacje. Sig odkry�, �e nie rozumie niekt�rych zada�. Pan Bevans w Lakemount School nigdy nie uczy� ich takich rzeczy.
A potem w sto��wce - samotne jedzenie to nic przyjemnego. Wszyscy ju� mieli swoje bandy albo przynajmniej koleg�w, z kt�rymi mogliby siedzie�. Z wyj�tkiem takich palant�w, jak ten ma�y Stevens, albo Ras. Ci siedzieli sami, jednak Sig z pewno�ci� nie zamierza� si� przy��czy� do �adnego z nich. Artie si� nie pokaza�, co oznacza�o, �e nie przyszed� dzi� do szko�y.
Popo�udnie ci�gn�o si� i ci�gn�o. Sig my�la�, �e ju� nigdy si� nie sko�czy. W ko�cu pocz�apa� do swojej szafki, wetkn�� do tornistra ksi��k� do matematyki i notatki z nauk spo�ecznych, po czym poszed� na przystanek. Pi�� zada� z matematyki - a on wci�� nie rozumia�, jak sieje rozwi�zuje. Ten pan Sampson by� bardzo srogi i my�la�, �e ka�dy wszystko chwyci od razu, kiedy on nabazgrze co� na tablicy i powie szybko "to jest..." i "to jest...". Potem rozgl�da� si� woko�o i warcza�: "Rozumiecie?". Tylko �e z jego g�osu wyra�nie wynika�o, �e trzeba powiedzie� "tak" bez wzgl�du na to, czy si� rozumia�o, czy nie. A Sig nie rozumia�.
Nie by� m�zgowcem, zawsze o tym wiedzia�. Ale kiedy mia� czas i znajdowa� kogo�, kto mia� ochot� przerobi� z nim materia�... W Lakemount nie sz�o mu a� tak �le. Gdyby tylko nie robi�o si� wszystkiego w takim po�piechu, jak w szkole imienia Anthony'ego Wayne'a. Pos�pnie wygl�da� przez okno, zastanawiaj�c si�, czy ca�y rok b�dzie taki okropny.
Ras bawi� si� zeszytem, od czasu do czasu rzucaj�c okiem na Siga. Co ten du�y i Artie robili wczoraj w starym domu? I dlaczego Artie wybieg� w takim po�piechu, a Sig zosta�? Ras nie powiedzia� o tym jeszcze Shace. Zastanawia� si�. Przypu��my, �e zrobili w domu co� takiego, �e przyjedzie policja - kogo obwinia? Ras pokiwa� g�ow�. Zawsze to samo, m�wi� Shaka. Kiedy policja szuka kogo�, �eby go pos�dzi� o jakie� przest�pstwo, najpierw wybiera czarnych. Czy powinien by� m�dry i trzyma� si� od tego z daleka, czy �ledzi� Siga, je�li ten p�jdzie dzi� do starego domu? Ale dlaczego Sig zosta�, kiedy Artie wybieg� tak szybko? Ras musia� pozna� pow�d. Tak, b�dzie �ledzi� Siga, je�li ten zn�w p�jdzie do starego domu.
Kim siedzia�, wbijaj�c wzrok w tornister. W duchu czu� si� zagubiony i pusty, by�o mu prawie tak �le, jak w Hongkongu, kiedy staruszka umar�a i zostawi�a go samego. Nigdy si� nie dowiedzia�, czy by�a jego babci�, czy nie. Czasami m�wi�a, �e tak, czasami krzycza�a na niego brzydkie s�owa, nazywa�a go zerem o twarzy grzyba. Ale przynajmniej wiedzia�a, �e on �yje. Po jej �mierci nie mia� nikogo, a� pewnego dnia poszed� do misji, kryj�c si� za innymi ch�opcami, kt�rzy mieli nadziej�, �e dostan� talerz makaronu.
Nakarmili go. Potem wszystko si� zmieni�o. Najpierw by� w sieroci�cu misji. Potem pozna� Tat� i przyjecha� do Ameryki. Teraz zn�w czu� si� samotny. Nikogo w szkole nie obchodzi�o, czy on, Kim Stevens, w og�le tam jest. Czasami czu� si� niewidzialny, jak demony, kt�rymi zwykle straszy�a go staruszka. A gdyby m�g� zmieni� si� w demona, jednego z tych potwor�w o czerwonych twarzach, kt�re widzia� namalowane na �cianie �wi�tyni? I gdyby to si� sta�o w obecno�ci ca�ej klasy? Wtedy wszyscy by wiedzieli, kim jest.
Czy powinienem i�� po pude�ko ze smokami dzisiaj? - zastanawia� si� Sig. Chcia� si� dowiedzie�, co si� sta�o z Artiem, sprawdzi�, czy ch�opiec powiedzia� komu� o wczorajszej wyprawie. Ale je�li pracownicy Pomocy Spo�ecznej przyjad� wcze�niej i zabior� wszystko z domu? Tak, lepiej p�jdzie po pude�ko dzi�, a potem poszuka jakiego� miejsca, �eby je schowa�. Tylko dlaczego pragnie tego tak strasznie? Sig by� troch� zdziwiony w�asnymi odczuciami. Nigdy przedtem nie interesowa� si� uk�adankami. C�, ta by�a jednak inna. I wiedzia�, �e musi j� mie�.
Zrobi tak, jak poprzedniego dnia: zaczeka, a� dzieciaki rozejd� si� z przystanku, potem p�jdzie i we�mie pude�ko. Jednak my�l o tym, �e b�dzie w tym domu sam, nie by�a przyjemna. Pokoje s� takie du�e i ciemne, a on nie wzi�� latarki.
Zachmurzy�o si�. Sig pomy�la�, ze musi zd��y� do domu przed deszczem, bo inaczej mama zada par� pyta� trudniejszych ni� dzisiejsze zadania z matematyki. Na szcz�cie Sig dobrze pami�ta�, gdzie zostawi� pude�ko: pod prze�cierad�em na siedzeniu ma�ej kanapki.
Autobus jecha� bardzo d�ugo, ci�gle si� zatrzymywa�, �eby wysadzi� dzieciaki. Sig kopa� obcasami w pod�og� i �a�owa�, �e nie mo�e wysi��� i pobiec. Na pewno dotar�by na miejsce szybciej.
Kiedy autobus wreszcie dojecha� do rogu, by�o tyle chmur, �e Sig nie mia� odwagi wej�� do domu. Artie... My�l o Artiem podsun�a mu nowy plan. Czu� si� prawie tak, jakby kto� m�wi� mu, co robi�, krok po kroku. By� tak zadowolony ze swojego pomys�u, �e postanowi� jak najszybciej wprowadzi� go w �ycie. Poszed� prosto do domu.
Kiedy wchodzi� przez drzwi frontowe, poczu� si� niepewnie. To, co mia� powiedzie� mamie, nie by�o do ko�ca prawd�. Ale to mog�a by� jedyna szansa na zabranie pude�ka. A Sig musia� je mie�.
- Mamo? - nikt nie odpowiedzia� na jego wo�anie. Sig wszed� do kuchni.
Na stole sta�a taca z ciasteczkami. Kiedy Sig si�gn�� po jedno z nich, zauwa�y� karteczk� opart� o kraw�d� talerza. Mamy nie by�o, posz�a do cioci Kate. Minie godzina, mo�e wi�cej, zanim tata wr�ci do domu. Czyli Sig nie b�dzie musia� opowiada� wymy�lonej historii o tym, �e zaniesie Artiemu lekcje. Bez problemu p�jdzie po pude�ko i nikt si� o tym nie dowie.
Gryz�c kolejne ciasteczko, Sig wzi�� latark� i w�o�y� p�aszcz przeciwdeszczowy. Ju� pada�o. Tym lepiej, nikt nie b�dzie si� kr�ci� po okolicy i nie zobaczy, jak Sig wchodzi do starego domu.
Przygoda go ekscytowa�a - teraz ju� cieszy� si�, �e jest sam. Za�o�y�by si�, �e Artie, a nawet Greg Ross, baliby si� wej�� do domu sami, po ciemku. Ale on, Sig Dortmund, wcale si� nie ba�.
Na podje�dzie starego domu le�a�o mn�stwo li�ci, deszcz przykleja� je do pop�kanego betonu. Sig poszed� naoko�o, do tylnego ganku. Trudniej by�o otworzy� okno, kiedy nie by�o do pomocy Artiego. Pchn�� ram� ceg�� ze schod�w. Potem pobieg� przez kuchni�, spi�arni�, ciemn� jadalni� a� do salonu, gdzie zostawi� szkatu�k�. Ale prze�cierad�o by�o odsuni�te, a szkatu�ka znikn�a!
Artie! Sigowi zrobi�o si� gor�co od gniewu. Artie przyszed� i j� zabra�. D�o� Siga zacisn�a si� w pi��. Nie pozwoli, �eby koledze usz�o to na sucho. To jego pude�ko, znalaz� je, kiedy Artie ju� uciek�. Artie b�dzie musia� je odda�!
Sig zatrzyma� si� w hallu. Sk�d Artie wiedzia� o pude�ku? Mo�e... Mo�e on tylko udawa�, �e odchodzi, schowa� si� gdzie� i obserwowa� a potem, postanowi� zabra� uk�adank�, kiedy tylko Sig wyjdzie! C�, Artie j� odda, nawet je�li Sig b�dzie musia� i�� do jego domu.
Nagle Sig zamar�. D�wi�k, jakie� skrobanie. Dochodzi�o z pokoju, gdzie znalaz� pude�ko. Artie! Mo�e Artie jeszcze tam jest, mo�e uda si� go z�apa�! Sig przeszed� na palcach przez hali, do p�przymkni�tych drzwi. Artie nie spodziewa� si� Siga, bo wtedy by si� schowa�. Czyli Sig mo�e go zaskoczy�...
Zatrzyma� si� przy drzwiach. W pokoju by�o ja�niej ni� wczoraj. Jedna z okiennic zosta�a otwarta. Oto i on, przy stole z uk�adank�!
- Mam ci�! - Sig zapali� latark�, chwytaj�c stoj�c� posta� w snop �wiat�a.
Tylko �e to wcale nie by� Artie. Sta� tam ten ca�y Ras i trzyma� pude�ko. Wieczko by�o otwarte, niekt�re kawa�ki uk�adanki le�a�y na blacie sto�u. A niech to diabli!
- Daj mi to! - Sig ruszy� w stron� ch�opaka. - To moje! Co ty sobie my�lisz?
- Twoje? - Ras wyszczerzy� z�by, Sigowi nie podoba� si� ten u�miech, ani ton g�osu, kiedy Ras doda�: - Kto ci je da�? Kto znalaz�, ten zatrzymuje.
- To moje! - nie wiedzie� czemu wzi�cie pude�ka w r�ce wydawa�o si� Sigowi najwa�niejsz� rzecz� na �wiecie. Ale zanim zd��y� je chwyci�. Ras odepchn�� pude�ko i wiele kawa�k�w wypad�o na zakurzony st�. Kolory b�yszcza�y, jakby uk�adanka naprawd� by�a zrobiona z klejnot�w.
- Twoje? - powt�rzy� Ras. - Nie wydaje mi si�. My�l�, �e je tu znalaz�e�, a teraz chcesz ukra��. To nale�y do w�a�ciciela domu, nie do ciebie. Prawda? Ukrad�e� to, bia�asie. Twoja rasa kradnie mn�stwo rzeczy. M�j brat ma racj�, bia�asie. Twoja rasa to nic dobrego.
Ras specjalnie potrz�sn�� mocniej szkatu�k� i wysypa�o si� z niej troch� kawa�k�w uk�adanki. Sig krzykn�� i pr�bowa� wyrwa� pude�ko Rasowi, ale ch�opak z �atwo�ci� go odepchn��. Sig odrzuci� latark� i skoczy� do walki. By� niezdarny, ale przewr�ci� Rasa, kt�ry pu�ci� sw� zdobycz, �eby si� broni�.
Sig wdawa� si� ju� w bijatyki, ale ta by�a o wiele prawdziwsza ni� wszystkie poprzednie. Zdawa�o si�, �e Ras naprawd� chce go skrzywdzi�, a Sig odkry�, �e czuje to samo. Ale chocia� celowali w siebie, niewiele cios�w trafi�o. Zdeterminowany Sig zdo�a� wypchn�� Rasa do hallu. W�ciek�o��, kt�ra narasta�a w Sigu od chwili, kiedy odkry�, �e szkatu�ka znikn�a, si�gn�a szczytu. Rzuci� si� na Rasa w �lepej furii.
Ras ucieka�, jakby co� w Sigu nagle go przerazi�o, jakby chcia� si� wydosta� na zewn�trz. Przebiegli przez hali i ciemne pokoje. W jadalni Sig potkn�� si� o krzes�o, kt�re Ras rzuci� mu pod nogi. Ch�opiec upad�, a kiedy si� podni�s�, jego gniew nieco zel�a�. Gdy dotar� do kuchni. Ras by� ju� przy oknie, pr�buj�c odci�gn�� oporn� ram�. Sig podskoczy� i z�apa� przeciwnika za kurtk�.
- O, nie! - pr�bowa� odci�gn�� Rasa, chocia� ten mocno trzyma� si� parapetu.
Nagle niebo przeci�a b�yskawica, tak jasna, jakby trafi�a w stary dom. Ras pu�ci� parapet, przera�ony b�yskiem. Sig odci�gn�� go od okna.
Ras wyszarpn�� si� z u�cisku Siga. Ale, z powodu b�yskawicy straci� orientacj� w przestrzeni, nie pobieg� do okna, lecz przez kuchni� do drzwi piwnicy. Znikn�� za nimi, zanim Sig zdo�a� si� poruszy�.
Bia�y ch�opiec usiad�. Kiedy przeciwnik wyrwa� mu si�, straci� r�wnowag� i wyl�dowa� na pod�odze. Za Rasem zatrzasn�y si� drzwi. Sig rozejrza� si� po kuchni. Powinien wzi�� pude�ko i pozbiera� wszystkie kawa�ki uk�adanki, kt�re Ras rozsypa� na stole i pod�odze. Ale je�li wyjdzie z kuchni, Ras mo�e wydosta� si� z piwnicy i donie�� na niego - albo zn�w zacz�� walczy� o szkatu�k�.
Sig wsta� na nogi. By� obola�y po uderzeniu o krzes�o w jadalni. Chwiejnym krokiem podszed� do sto�u i zacz�� go pcha� po zakurzonej pod�odze. St� by� du�y i ci�ki, trudny do poruszenia, ale wreszcie uda�o si� zastawi� nim drzwi do piwnicy. Teraz Ras b�dzie sobie tam siedzia�, a� Sig, zanim go wypu�ci, najpierw ka�e mu obieca� par� rzeczy. Czu� si� dziwnie, jakby to wcale nie on, Sig Dortmund, post�powa� w ten spos�b. Jakby w jego ciele znalaz� si� kto� - albo co�. Ale przecie� co� takiego nie mog�o si� zdarzy�. Nie, by� Sigiem Dortmimdem i zamierza� wzi�� swoj� szkatu�k�. To jego szkatu�ka! Potem policzy si� z Rasem.
Wr�ci� do pokoju. Latarka, wci�� w��czona, poturla�a si� pod �cian�, rzucaj�c na pod�og� snop �wiat�a. W kt�rym migota�y kawa�ki uk�adanki. Szkatu�ka le�a�a na boku, zupe�nie pusta. Sig szybko z�apa� pude�ko, �eby sprawdzi�, czy nie jest po�amane. Je�li Ras co� zniszczy�...!
Ale wszystko by�o w porz�dku. Sig zacz�� zbiera� rozsypane kawa�ki i wrzuca� je do �rodka najszybciej, jak m�g�. By�y delikatne, mia�y bardzo wyra�ne kolory. Wzi�� ca�� gar�� - czerwone, zielone, srebrne - srebrne na pewno s� ze srebrnego smoka na obrazku. A czerwone - pewnie z czerwonego, a niebieskie... ��te...
Zebra� ju� wszystkie kawa�ki z pod�ogi, �wiec�c sobie latark�. Rozgl�da� si� uwa�nie, by mie� pewno��, �e �adnego nie zostawi�. Niekt�re fragmenty by�y bardzo ma�e, �atwo by�o je przeoczy�. Sig pe�za� na czworakach, wzbijaj�c przy tym tyle kurzu, �e zacz�� kas�a�. Ale przynajmniej upewni� si�, �e ma wszystkie kawa�ki.
Na stole le�a�o ich wi�cej. Ile ma jeszcze czasu? Tata nied�ugo wr�ci do domu, a je�li nie zastanie syna - c�, czeka go du�o pyta�. Chyba po prostu powinien szybko schowa� wszystkie elementy do szkatu�ki.
Ale kiedy Sig wyprostowa� si�, �eby to zrobi�, jego r�ka zacz�a porusza� si� coraz wolniej i wolniej. Patrzy� na st�. Widzia� ju� przedtem r�ne uk�adanki, ale ta by�a inna. Trzy b�yszcz�ce srebrne kawa�ki le�a�y po��czone. Zapewne s� cz�ci� srebrnego smoka. A tu kolejny element, kt�ry idealnie pasuje!
Sig usiad� w fotelu, opr�ni� szkatu�k�, kt�r� tak niedawno zape�ni�, i zacz�� szuka� srebrnych kawa�k�w, jakby nic innego na �wiecie si� nie liczy�o. Chocia� w pokoju by�o ciemno, nie potrzebowa� �wiat�a, bo kawa�ki uk�adanki zdawa�y si� �wieci� same. Co wi�cej, kiedy je ��czy�, i w�a�ciwe elementy si� dotyka�y, �wiat�o stawa�o si� ja�niejsze. A Sigowi wcale nie wydawa�o si� to dziwne.
Nie zdawa� sobie sprawy z up�ywu czasu, kiedy jego palce przeczesywa�y stosy kawa�k�w, �eby wydoby� te srebrne. W g�owie mia� tylko jedno: z�o�y� smoka. Musia� zobaczy� go ca�ego.
Dotykaj�c poszczeg�lnych element�w, zorientowa� si�, �e uk�adanka by�a o wiele grubsza ni� te, kt�re widzia� wcze�niej, zrobione z drewna. Po drugiej stronie kawa�k�w znajdowa�y si� dziwne czarne znaki, kt�re mog�y by� drukiem, ale nie tworzy�y �adnego znanego mu s�owa. Wygl�da�y jak rz�dy ma�ych, nieregularnych ga��zek. A kiedy przygl�da� si� im bli�ej, z jego oczami dzia�o si� co� dziwnego, wi�c szybko odwraca� elementy obrazkiem do g�ry.
Srebrne cz�ci. Sig jeszcze raz sprawdzi� w szkatu�ce, czy ma je wszystkie, po czym zabra� si� do pracy. Czasami mia� szcz�cie i ca�y fragment szybko si� ��czy�, czasami za� musia� szuka� i szuka� jednego brakuj�cego kawa�ka. Potem okazywa�o si�, �e mia� ca�kiem inny kszta�t, ni� Sig przypuszcza�.
Deszcz smaga� okna i �ciany starego domu. By�o coraz wi�cej b�yskawic, rozlega�y si� g�uche pomruki grzmot�w. Ale Sig nie zwraca� uwagi na burz�. Mia� ju� skrzyd�a smoka, grzbiet; jedna tylna noga by�a te� gotowa do po��czenia. Odnalaz� nast�pny brakuj�cy kawa�ek.
G�ow� sk�ada� na ko�cu, by�a najtrudniejsza. Zdawa�o si�, �e brakuje paru kawa�k�w, wi�c Sig szuka� z rosn�cym zdenerwowaniem. Jeszcze raz przyjrza� si� obrazkowi na wieku szkatu�ki i zorientowa� si�, �e smok nie jest ca�y srebrny. Mia� czerwone oczy i czerwony j�zyk, gdzieniegdzie zdarza�y si� zielonkawe elementy. Sig po�piesznie poszuka� w pude�ku.
Czerwone kawa�ki, zielone kawa�ki. Ale w szkatu�ce by�o tyle czerwieni i zieleni! Niekt�re elementy wypad�y na pod�og�, Sig musia� si� schyli� z latark�, �eby je podnie��. Ale wreszcie znalaz� co�, co mog�o by� brakuj�c� cz�ci� uk�adanki.
Dopasowa� kawa�ek z b�yszcz�cym okiem, kt�re zal�ni�o, jakby na niego patrzy�o! Sig wytar� o kurtk� r�k�, kt�r� trzyma� ten kawa�ek. Element by� dziwny w dotyku, prawie �liski. Nie podoba�o mu si� to. Ale wci�� by� zafascynowany uk�adaniem. Teraz zielony fragment, kt�ry tworzy� zakrzywiony r�g na nosie, smoka. Tak, a tu j�zyk, albo jego cz��. Palce zn�w znalaz�y w�a�ciwe kawa�ki, jakby wiedzia�y, gdzie szuka�.
Ju� jest - nie, nie ca�kiem. Kiedy por�wna� uk�adank� ze smokiem z obrazka, okaza�o si�, �e brakuje jednego male�kiego kawa�ka. By� to rozdwojony koniec j�zyka, uniesiony, strzelaj�cy z otwartej paszczy smoka jak w��cznia. Sk�d takie skojarzenie?
Sig przemiesza� kawa�ki w szkatu�ce. Tylko koniec j�zyka. Na pewno si� nie zgubi�. Musz� go znale��, pomy�la�.
Nagle zobaczy� kawa�ek, z narysowanymi z ty�u czarnymi pa�eczkami. W�o�y� go prosto na miejsce.
Opar� si� w fotelu. Potrzeba z�o�enia smoka ju� go nie n�ka�a.
Smok - wielki, srebrny smok, got�w do szarpania, k�sania i zabijania.
Smok... Fafnir...
Kim - czym - by� Fafnir? Cz�� umys�u Siga powtarza�a to pytanie w zimnym, ostrym strachu. Druga jego cz�� wiedzia�a.
Smok wyrzuca� z siebie k��by dymu i rycza�. Sig czu� okropny zapach. Smok obraca� si� tak szybko, �e z jego srebrnych �usek wydobywa�y si� iskry. Ch�opiec s�ysza� uderzenia i dono�ny szcz�k.
Sig Szponor�ki
Od urwiska wia� zimny wiatr, przeszywaj�cy jak miecz, przenikaj�cy do szpiku ko�ci. Sig Szponor�ki zadr�a�, ale nie przysun�� si� do gor�cego pieca, sk�d iskry pada�y jak gwa�towny deszcz, a ha�as kowalskiego m�ota niemal og�usza�. Dzi� z rozkazu Mimira, mistrza kowalskiego, nikt nie m�g� si� przygl�da� pracy w ku�ni. Albowiem sam Sigurd Syn Kr�lewski ku� metal, kt�ry wybra� osobi�cie, �eby zrobi� miecz - miecz, kt�ry przetnie zbroj� Amiliara.
Sig Szponor�ki potar� pier� skr�conymi palcami, z powodu kt�rych tak go przezywano. Pod lu�nym p�aszczem z kud�atego wilka kry�a si� podrapana sk�ra ubrudzona py�em z w�gla drzewnego. Czasami my�la� nawet, �e jest raczej le�nym trollem ni� prawdziwym cz�owiekiem. Wszyscy wiele s�yszeli o zbroi Amiliara, o tym, �e kto b�dzie j� nosi�, nie musi si� l�ka� w��czni ani miecza wykutego przez �miertelnego cz�owieka. Przechwa�ki te obiega�y �wiat, a Mimir (kt�ry, jak m�wiono, by� starej krwi krasnoludzkiej, i pochodzi� z tych, kt�rzy kuli metal dla bohater�w Asgardu) marszczy� brwi, wydyma� wargi i ciska� ostre s�owa na prawo i lewo, a� wszyscy dooko�a poczuli ci�to�� jego j�zyka.
W ko�cu podniesionym g�osem poprzysi�g� wyku� ostrze by pokaza� wszem i wobec, �e Amiliar nie jest najlepszym kowalem �wiata. Nawet kr�l Burgundczyk�w postawi� du�� sum� na wynik tego pojedynku.
Mimir jednak nie zaj�� si� wykuwaniem sam, bo mia� wizj�. Poprosi� wi�c, aby zrobi� to Sigurd Syn Kr�lewski. Siedem dni i siedem nocy pracowa� Sigurd nad metalem, a potem zani�s� ostrze do strumienia, kt�ry p�yn�� u st�p urwiska. Tam Mimir rzuci� na wod� ni� we�ny, a Sigurd trzyma� ostrze w strumieniu, tak �e ni� p�yn�a na nie z pr�dem - i zosta�a przeci�ta. Wszyscy, kt�rzy pracowali w ku�ni, g�o�no zakrzykn�li. Ale Sigurd Syn Kr�lewski i Mimir spojrzeli sobie w oczy. Sigurd wzi�� miecz, po�ama� go na kawa�ki, �eby go jeszcze raz rozgrza�, wyku� i wypr�bowa�.
Potem hartowa� go w �wie�o dojonym mleku. Wzi�� te� m�k� owsian�, kt�ra, jak wiedz� wszyscy kowale, daje si�� metalowi, podobnie jak ludziom. Pracowa� jeszcze trzy dni. Potem poszed� z wykutym mieczem do strumienia i tym razem przeci�� k��b we�ny, nie targaj�c nawet nici. Tylko �e zn�w wymienili spojrzenia z Mimirem. Uni�s� ostrze wysoko nad ska�� i opu�ci� je z si�� prawdziwego wojownika, tak, �e miecz p�k�. Zebra� kawa�ki i zn�w poszed� do ku�ni.
To sta�o si� rano, a teraz by�a ju� noc. Sig Szponor�ki doskonale widzia�, �e m�ot opada wolniej i z mniejsz� si��. Widzia�, jak ramiona Sigurda s�abn� i wiedzia�, �e Mimir przechadza si� w t� i z powrotem nad strumieniem, kt�ry, jak m�wi�, daje wielk� wiedz� tym, kt�rzy o�miel� si� z niego napi�.
Wia� wiatr, przynosz�c ch��d zimy, zamiast spodziewanej �wie�o�ci wiosny. Sig Szponor�ki ukucn�� i skuli� si�, obejmuj�c ramionami podci�gni�te kolana. T�skni� za ciep�em paleniska, ale wiedzia�, �e nie powinien si� teraz do niego przysuwa�.
Potem na poziomie swoich oczu ujrza� dwie stopy obute w �le wyko�czone ci�my podr�ne. Powoli podnosz�c g�ow�, zobaczy� tunik� koloru nieba przed burz� i kraniec szarego p�aszcza. Spojrza� wy�ej, na niebieski kaptur, zakrywaj�cy ciemn� twarz. W twarzy tej wida� by�o jedno oko, drugie zas�oni�te by�o przepask� z we�ny. Ale to jedyne oko patrzy�o na Siga tak, �e chcia� uciec. Jednak si�a tej postaci trzyma�a go w miejscu, i sprawia�a, �e dr�a� jeszcze bardziej ni� od lodowatego wiatru.
- Id� do Sigurda, Syna Kr�lewskiego i przeka�, aby wyszed�. Kto� chce z nim m�wi�.
Mimo �e g�os nieznajomego by� cichy, nie znosi� sprzeciwu. Sig szybko wsta� i ty�em poszed� do ku�ni, boj�c si� odwr�ci� wzrok od oka, kt�re na niego patrzy�o. Dopiero kiedy skry� si� w cieniu drzwi, uwolni� si� od tego spojrzenia. Poszed� do kowad�a, przy kt�rym sta� wyprostowany Sigurd; ogie� rzuca� czerwone b�yski na jego twarz i d�ugie, ��te w�osy, teraz �ci�gni�te do ty�u, gdy� pracowa� szczypcami. Chocia� naprawd� by� kr�lewskim synem, mia� na sobie zniszczon� tunik�, sk�rzany fartuch, s�omiane buty, czyli nawet nie str�j kowalskiego mistrza, lecz zwyk�ego czeladnika. Ale patrz�c na niego, ka�dy wiedzia�by, �e to m�� kr�lewskiej krwi.
Sigurd opar� m�ot o kraniec kowad�a i pochyli� si�, �eby spojrze� na swoj� prac�. Na jego zm�czonej twarzy pojawi� si� grymas, jakby to, na co patrzy�, nie bardzo mu si� podoba�o. Sig o�mieli� si� powiedzie�:
- Panie, przy drzwiach jest kto�, kto chce z tob� m�wi�.
Twarz Sigurda by�a jeszcze bardziej zagniewana, kiedy si� odwr�ci�. Sig cofn�� si� o krok, mimo �e Sigurd Syn Kr�lewski, nie bi� bez powodu i by� milszy ni� wi�kszo�� ludzi, kt�rych w swym kr�tkim �yciu pozna� Sig.
- Nie b�d� m�wi� z nikim, p�ki to zadanie... - g�os Sigurda by� twardy jak metal, nad kt�rym pracowa� jego w�a�ciciel.
Potem od drzwi dobieg�y inne s�owa. Chocia� nie brzmia�y tak g�o�no, jak s�owa Sigurda, by�o je doskonale s�ycha�.
- Ze mn� m�wi� b�dziesz, synu Sigmunda z Volsung�w! Sigurd Syn Kr�lewski odwr�ci� si� i patrzy�, podobnie jak Sig. Mimo �e zapad� mrok, widzieli nieznajomego tak wyra�nie, jakby jego szare szaty i niebieski kaptur przetykane by�y �wiat�em. Sigurd opu�ci� miecz i podszed�, �eby spojrze� na przybysza. Sig o�mieli� si� i�� o krok za nim. To by� najodwa�niejszy czyn, jakiego w �yciu dokona�. Nieznajomy mia� w sobie co�, co sprawia�o, �e wydawa� si� straszliwszy ni� Mimir.
Przybysz odwin�� po�� p�aszcza, przerzucon� przez prawe rami�. Wyj�� z niej kawa�ki ciemnego metalu, kt�re, gdy pad�o na nie �wiat�o z paleniska, zal�ni�y jak klejnoty z r�koje�ci kr�lewskich mieczy.
- Synu Volsungow, we� swe dziedzictwo i wykorzystaj je nale�ycie.
Sigurd Syn Kr�lewski wyci�gn�� obie r�ce i wzi�� kawa�ki metalu od nieznajomego. Jego d�onie lekko dr�a�y, jakby m�czyzna obawia� si� tego, co w nich trzyma. Sig zobaczy�, �e by�y to cz�ci po�amanego miecza.
Ale nieznajomy patrzy� teraz na Siga, wi�c ch�opak pr�bowa� podnie�� sw� ko�law� d�o�, �eby os�oni� twarz. Nie m�g� jednak doko�czy� gestu - zamar� pod spojrzeniem straszliwego oka.
- Niech ch�opak dmie miechem podczas roboty - powiedzia� nieznajomy - gdy� tak jest powiedziane w przepowiedni, kt�rej zrozumie� nie mo�esz nawet ty, Sigurdzie Volsungu.
To m�wi�c odszed�. Na zewn�trz pozosta�a tylko ciemno��. M�g� si� zapa�� pod ziemi� albo wzlecie� w czarne niebo nocy. Ale Sigurd ju� odwraca� si� do paleniska.
- Chod�, Sig! - nie powiedzia� "Szponor�ki", wi�c Sig tym bardziej ch�on�� ka�de jego s�owo. - Przed nami du�o roboty.
Pracowali ca�� noc, kuj�c nie metal Mimira, lecz po�amane kawa�ki, kt�re przyni�s� nieznajomy. Sig nie czu� zm�czenia, i ch�tnie pomaga� we wszystkim, co nakaza� Sigurd.
Rano ostrze le�a�o ju� gotowe do sprawdzenia. Sigowi zdawa�o si�, �e jest w nim troch� migoc�cego �wiat�a, kt�re unosi�o si� w ciemno�ci za tajemniczym go�ciem. D�o� Sigurda opad�a na garbate rami� ch�opaka.
- Wykuty, i, jak my�l�, wykuty dobrze. Chod�my go wypr�bowa�.
Wzi�� miecz i ni�s� przed sob�, niczym pochodni�. Wyszli na �wiat�o dzienne. Czeka� na nich Mimir, reszta czeladnik�w i ci, kt�rzy wiedzieli, co si� �wi�ci. Mistrz kowalski ze �wistem wci�gn�� powietrze, widz�c niesione przez Sigurda ostrze.
- Zn�w wi�c zosta� wykuty Balmung, kt�ry pochodzi z ku�ni Ojca Nas Wszystkich. Dobrze, �e niesiesz go ostro�nie, Sigurdzie Synu Kr�lewski, gdy� kiedy� doprowadzi� on ludzi z twego w�asnego klanu i twojej krwi do strasznego ko�ca.
- Ka�dy miecz mo�e przynie�� �mier� wojownikowi - odpar� Sigurd - dlatego jest tak ostry. Ale Balmung, b�d�c tym, czym jest, mo�e wygra� dla ciebie zak�ad. Sprawd�my.
Pr�ba by�a trudna, bo pu�cili z pr�dem ca�y �ci�le zwini�ty k��bek we�ny, kt�ry podskakiwa� na falach. Sigurd nie ci�� mieczem; sta� po uda w wodzie, trzymaj�c ostrze na drodze k��bka. We�na zosta�a czysto przeci�ta. By� to cud.
Sigurd wyszed� na brzeg i ostro�nie po�o�y� miecz na kwadratowej; delikatnej chu�cie, kt�r� przygotowa� Mimir. Potem rozpostar� ramiona i powiedzia� ze �miechem:
- Dobrze jest powiedziane, �e ten, kto t�skni za s�aw� w�r�d ludzi, musi si� natrudzi�. Aleja chyba do�� si� natrudzi�em, mistrzu. Pozw�l mi teraz odpocz��.
Gdy� Sigurd, mimo i� by� synem kr�lewskim, zachowywa� si� zawsze jak wszyscy inni zwykli ludzie, kt�rzy chcieli si� nauczy� fachu Mimira, - nigdy nie prosi� o wi�cej, ni� oni.
- Dobrze. - Mimir skin�� g�ow�, zaj�ty owijaniem miecza. - Id� odpocz��.
Sigurd odwr�ci� si� i wyci�gn�� r�k� do Siga. Ch�opiec uj�� j� niezr�cznie. Jego prawa d�o� przypomina�a przecie� szpony, dlatego stara� si� nigdy jej nie pokazywa�.
- Oto jeszcze jeden, kt�ry dzielnie s�u�y� przez ca�� noc. Chod�, Sigu, i wypocznij jak dobry pracownik. - D�o� Sigurda, mocno trzymaj�ca jego d�o�, poci�gn�a go w kierunku miejsca, gdzie spali kowale.
- Mistrzu. - Sig si� oci�ga�. - To si� nie godzi. Jestem tylko ch�opakiem od paleniska, wi�c �pi� w popiele. Widzisz, jestem brudny, nie pasuj� do tego miejsca. Mistrz Veliant i inni czeladnicy b�d� �li.
Sigurd potrz�sn�� g�ow�, wci�� prowadz�c Siga.
- Ten, komu tamten nieznajomy kaza� pracowa� w swej s�u�bie, nie musi chyli� czo�a przed nikim. Chod� i odpocznij.
Zrobi� mu miejsce u st�p w�asnego pos�ania, wi�c Sig spa� wygodniej ni� kiedykolwiek, odk�d pami�ta�. Sta� si� cieniem Sigurda Syna Kr�lewskiego. A kiedy inni czeladnicy o�mielali si� powiedzie� co� przeciw niemu, Sigurd si� �mia� i m�wi�, �e Sig przynosi szcz�cie, wi�c trzeba o niego dba�. Chocia� innym si� to nie podoba�o, nie o�mielali si� podnie�� g�osu na Sigurda.
Jednak przed wyruszeniem na pojedynek z Amiliarem, Sigurd wzi�� Siga na bok i przem�wi� do niego. Powiedzia�, �e podr� b�dzie d�uga i lepiej, �eby Sig zosta� w ku�ni. Sig zgodzi� si�, chocia� z ci�kim sercem. Liczy� dni nieobecno�ci Sigmunda i Mimira, zaznaczaj�c je patykiem na wyg�adzonej ziemi. Na czas, gdy ich nie b�dzie, wyznaczy� sobie nowe zadanie. Zamierza� nauczy� si� jak najwi�cej - mo�e pewnego dnia nie b�dzie musia� ju� by� tylko ch�opcem od paleniska, nie b�d� go poszturchiwa� i dawa� mu n�jpodlejszej roboty. Bo skoro Sigurd odjecha� na wypraw�, z Sigiem zn�w nikt nie b�dzie si� liczy�.
Codziennie �wiczy� podnoszenie ci�kich m�ot�w - pr�bowa� je opuszcza� prosto na kowad�o i za ka�dym razem, gdy mu si� nie uda�o, rozpacza�. Ale pami�ta�, jak pracowa� Sigurd - ka�de niepowodzenie przyjmowa� z podniesion� g�ow� i wol� podj�cia kolejnej pr�by. Tego dnia, kiedy Sig po raz pierwszy opu�ci� �redni m�ot w prawdziwym uderzeniu, Mimir i jego ludzie wr�cili z wyprawy.
Wr�cili ze �piewem na ustach, a wozy zaprz�one w wo�y pe�ne by�y wspania�ych rzeczy, o kt�re za�o�yli si� Burgundczycy i przegrali. Opowiadali o tym, jak Amiliar, odziany w sw� doskona�� zbroj�, usiad� na szczycie wzg�rza i zach�ca� Mimira, �eby wypr�bowa� sw�j miecz. I o tym, jak Mimir wspi�� si� na wzg�rze i stan�� przed Amiliarem bardzo niski, z powodu swej krasnoludzkiej krwi. I o tym, jak miecz Balmung rozb�ys� w s�o�cu, o�lepiaj�c ludzi. Potem opad�, a Amiliar wci�� sta�. Burgundczycy podnie�li krzyk zwyci�stwa, ale Mimir ko�cem Balmunga dotkn�� ramienia Amiliara. Wtedy jego cia�o opad�o na ziemi� i wszyscy zobaczyli, i� zosta� przeci�ty tak r�wno, �e cho� wci�� wydawa� si� �ywy, by� ju� martwy...
Wszyscy chwalili Sigurda za wykucie takiego miecza, Sigurd jednak potrz�sa� g�ow�, m�wi�c, �e to zas�uga wy��cznie Mimira i jego nauk - �e to najwi�kszy kowal, jaki kiedykolwiek st�pa� po ziemi. Mimir g�adzi� sw� kr�tk� brod� i wygl�da� na zadowolonego. Nakaza� wyda� uczt�, a potem podzieli� si� z domownikami cz�ci� �up�w zdobytych na Burgundczykach.
Ale niekt�rzy starsi czeladnicy krzywo patrzyli na Sigurda. Szeptali mi�dzy sob�, �e mo�e on i jest synem kr�la, ale kr�l z pewno�ci� nie lubi go za bardzo, bo nie odes�a�by go ze dworu do zwyk�ej pracy przy m�ocie i kowadle. Zatem musi si� w nim kry� co� z�ego, o czym kr�l ju� wie, a inni dowiedz� si� na sw� zgub�.
Kiedy tak szeptano, Mimir wyruszy� na jedn� ze swych wypraw. Wzi�� miecze, ostrza w��czni i troch� burgundzkich �up�w na handel z lud�mi z po�udnia, kt�rzy przybyli statkiem przez Gorzk� Wod�.
Od jego wyjazdu min�� zaledwie jeden dzie�, kiedy Veliant, najstarszy po�r�d czeladnik�w, przyszed� do Sigurda i powiedzia�:
- Nie wystarczy nam w�gla drzewnego do ko�ca sezonu. O tej porze roku chodzimy zwykle do wypalaczy w lesie, �eby odnowi� zapasy. Mimir ka�e nam losowa�, kto wybierze si� w t� podr�. Losuj z nami.
Wszyscy wrzucili do kocio�ka kawa�ki kamieni, a na jednym z nich zosta� wyrysowany znak Odina. Kocio�ek dano Wulfowi, kucharzowi, �eby go trzyma�, gdy pozostali b�d� losowa�. Sig zauwa�y�, jak Veliant rozmawia� z Wulfem na osobno�ci, a potem Wulf wydawa� si� zak�opotany. Sig uwa�nie przygl�da� si� losowaniu. Wydawa�o mu si�, �e kiedy przyszed� czas, �eby Sigurd zamkn�� oczy i wyci�gn�� r�k� po kamie�, Wulf troch� odwr�ci� i przechyli� kocio�ek. Ale nie m�g� tego udowodni�.
Sigurd pokaza� oznaczony kamie�. I chocia� pozostali �miali si� i m�wili o szcz�ciu, Sig by� pewien, �e niekt�rzy z nich kiwali do siebie g�owami i u�miechali si� dziwnie. M�wili Sigurdowi, �e wyrusza we wspania�� podr�, �e wszyscy chcieliby w niej uczestniczy�.
Sig, niezadowolony, skuli� si� i s�ucha�. Us�ysza� do��, �eby zacz�� si� obawia� o Sigurda. Ale kiedy tak pods�uchiwa�, nieszcz�liwie poruszy� stop� i rozleg� si� trzask p�kaj�cej ga��zki. Czyje� r�ce zacisn�y si� na jego ramionach.
- A to gnida! - Veliant nieprzyjemnie wyszczerzy� do niego z�by. - Co teraz, bracia? Czy� na grobie kr�lewskiego syna nie powinien si� po�o�y� jego wiemy pies? Skoro Sigurd idzie bez konia i nie b�dzie mia� prawdziwego psa do towarzystwa, niech we�mie ch�opaka! Uderzy� go w g�ow�!
To by�y ostatnie s�owa, kt�re us�ysza� Sig, bo za chwil� poczu� ogromny b�l w g�owie, a potem by�a tylko ciemno��, ciemno��, kt�rej nie rozja�nia�y nawet sny. Potem wr�ci� b�l. Sig pr�bowa� wo�a� o pomoc lub chocia� si� poruszy�, ale stwierdzi�, �e nie mo�e. Na twarzy poczu� wod�. M�g� patrze�, ale bardzo go bola�o. Dopiero kiedy b�l zel�a�, zorientowa� si�, �e le�y na pos�aniu z toreb na w�giel, kt�re drapa�y go w policzek. Zobaczy� ognisko, przy kt�rym siedzia� Sigurd. Pr�bowa� zawo�a�, ale jego g�os zabrzmia� jak delikatny szept. Sigurd jednak szybko si� odwr�ci� i podszed� do niego. Przyni�s� r�g do picia, a w nim napar z zi�, kt�ry dawa� Sigowi �yczek po �yczku.
Sig dowiedzia� si�, �e s� w lesie, i �e Sigurd podr�owa� p� dnia, zanim odkry� swego towarzysza, z zakrwawion� g�ow�, owini�tego w puste torby na w�giel, za�adowane na grzbiet jednego z jucznych os��w. Sig ostrzeg� go przed niebezpiecze�stwem, bo by� pewien, �e Veliant pos�a� ich na pewn� �mier�.
- Wiedz, �e wr�cimy. - odpowiedzia� Sigurd. - Potem rozm�wi� si� z Veliantem o tym, co ci si� sta�o. Jakie� niebezpiecze�stwo mo�e nam grozi� podczas wyprawy po w�giel drzewny dla ku�ni Mimira, na drodze kt�r� przebywano ju� wielokrotnie?
- Ale zwykle przedtem, panie - powiedzia� Sig - chodzi� sam Mimir, nigdy jego ludzie. Poza tym kr��� z�e opowie�ci o tym lesie i jego mieszka�cach.
Sigurd si� u�miechn�� i w�o�y� d�o� mi�dzy torby. Wyci�gn�� co� owini�tego w brudne szmaty. No�em do jedzenia przeci�� powrozy i wydoby� Balmunga.
- Nie wyruszam w obce miejsca bez stali w d�oni, kamracie. A s�dz�, �e maj�c Balmunga nie powinni�my si� niczego obawia�.
Sig, spojrzawszy na miecz, poczu� si� ra�niej. Miecz by� jak pochodnia w ciemno�ci. Ch�opak zapragn�� zmierzy� si� z tym, co ich czeka�o. M�wi� sobie, �e nic nie mo�e by� bardziej przykre, ni� straszliwe dni, kt�re ju� prze�y�.
Chocia� le�na droga by�a w�ska i ciemna, i mieli wra�enie, �e jakie� dziwne, straszliwe istoty obserwuj� ich z cienia i sun� za nimi, nie zobaczyli nic naprawd� przera�aj�cego. Powoli szli w stron� serca lasu, do wypalaczy w�gla. Na polanie zobaczyli chatki le�nych ludzi. Ludzie ci, o sk�rze ubrudzonej popio�em i �ywic� �wie�o �ci�tych drzew, wygl�daj�cy jak stworzenia nocy, chwycili bro� i stan�li, gotowi pozabija� podr�nik�w. Chocia� Sigurd mia� Balmunga u pasa, nie doby� go, lecz zawo�a�:
- Niech pok�j b�dzie mi�dzy n