3702

Szczegóły
Tytuł 3702
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3702 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3702 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3702 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOE ALEX Cichym �ciga�am go lotem NERYNIA Nad wodami i l�dem, jak �agiel skrzydlaty, Bezszelestnym i cichym �ciga�am go lotem, Wreszcie tu go dopad�am, skrytego morderc�. I roze�mia�y si� do mnie opary krwi ludzkiej. AISCHYLOS EUMENIDY CZʌ� PIERWSZA czyli EPILOG Umieszczony na pocz�tku niniejszej ksi��ki, a nie na jej ko�cu po to, aby wyja�ni� Czytelnikowi, czemu Joe Alex, kt�ry do tej pory nie znosi� �ycia na wsi, kupi� sobie najniespodziewaniej w �wiecie domek z ogr�dkiem i zaprosi� tam na weekend troje swych najlepszych przyjaci�: Karolin� Beacon oraz Beniamina Parkera wraz z �on�. Zrobi� tak, gdy�: po pierwsze - wiedzia�, �e opowie�� jego musi ci�gn�� si� w�a�nie w tych warunkach: na tarasie, po zachodzie s�o�ca, po�r�d las�w i ogrod�w, kiedy usypiaj� zwierz�ta dnia, a budz� si� nietoperze i �my - tysi�ce bezszelestnych, w�ochatych motyli, kt�re �yj� w�r�d nocy, a zawsze kieruj� si� ku �wiat�u. Jedno z tych pi�knych, nieszkodliwych stworze� przyrodnicy nazywaj� Atropos L., ale ca�a reszta ludzko�ci zna je wy��cznie pod nazw� Zmora Trupia G��wka. Ot� Zmora Trupia G��wka, zawdzi�czaj�ca swoje imi� wizerunkowi trupiej g�owy, kt�ry natura umie�ci�a na jej w�ochatym grzbiecie, gra�a wielk� rol� w opowiadaniu Alexa. Po drugie - Alex wiedzia�, �e opowiadanie to Czeka go w najbli�szym czasie. Miesi�c min�� od dnia morderstwa, zesz�o ono ju� z �am�w prasy i zacz�o zaciera� si� w pami�ci ludzkiej, a zar�wno panna Karolina Beacon, jak i pani Rosemary Parker nalega�y nieustannie, aby wtajemniczono je we wszystkie szczeg�y tej zdumiewaj�cej sprawy. Tak wi�c je�li chcia� kupi� domek z ogr�dkiem, lepiej by�o to zrobi� teraz ni� p�niej. Trzeci pow�d, kt�ry sk�oni�, go do kupna domku, zosta� podany pannie Karolinie Beacon na tydzie� przed dniem, kiedy Alex odczyta� przyjacio�om swoj� opowie��. Cofnijmy si� do tej chwili. Karolina Beacon i Joe Alex siedzieli naprzeciw siebie przy stoliku w restauracji mieszcz�cej si� w du�ym sztucznym ogrodzie na dachu ogromnego, kilkunastopi�trowego domu. Ostry, prostok�tny kontur gmachu, b�yskaj�cy niklem i szerokimi taflami szk�a, g�rowa� nad spadzistymi grzbietami dom�w Pali Mali jak kad�ub pancernika nad rz�dami niskich fal, uciekaj�cych a� po granice p�askiego widnokr�gu. Wiecz�r by� ciep�y i Karolina zdj�a lekk� narzutk�, okrywaj�c� jej pi�kne ramiona, opalone r�wno i g�adko na kolor jasnego z�ota, przygaszonego teraz nadchodz�cym zmrokiem. Leciute�kim ruchem odstawi�a fili�ank� i przysun�a sobie tr�jk�tny, pachn�cy ponczem kawa�ek tortu. - Czy us�ysza�e�, co powiedzia�am, Joe? - u�miechn�a si� nieznacznie. - Oczywi�cie! - powiedzia� z przekonaniem tym wi�kszym, im mniej uzasadnionym. - Ka�d� sylab�! Ale nie s�ysza�. S�ysza� s�owa, �wiadomo�� rejestrowa�a ca�e zdania i uk�ada�a je w sensownej kolejno�ci, ale nie rozumia� ich zupe�nie, chocia� wiedzia�, �e Karolina pyta go ju� po raz drugi o to samo. O co? - Oczywi�cie! - powt�rzy�. - Ale dlaczego o to pytasz? . Zmarszczy�a brwi. - Teraz jestem ju� absolutnie pewna, �e my�la�e� o czym innym, ty oszu�cie. Pyta�am si�, kiedy nareszcie opowiesz mi o tej aferze z �m�. Chcia�am ci przy okazji zakomunikowa�, �e za trzy tygodnie wyje�d�am do Egiptu... - I widz�c zdumion� min� Alexa, doda�a: - B�dziemy kopali niedaleko Sidi-Hafra. Profesor Nichols jest absolutnie przekonany, �e w�a�nie tam pogrzebano ostatnich dw�ch faraon�w VII dynastii. Jeden z nich... ale mniejsza o to. Nie m�wmy o faraonach. Je�eli nie dowiem si� niczego o tej �mie w ci�gu najbli�szego czasu, nie dowiem si� o niej nigdy. P�niej, kiedy wr�c�, b�dzie ju� sto innych spraw. - Niestety, to nie by�a moja tajemnica... - Joe roz�o�y� r�ce z tak� si�� ekspresji, �e o ma�o nie str�ci� r�nobarwnych cynii, kt�re sta�y na stoliku w p�ytkim porcelanowym dzbanku. - Parker mia� z tym mas� k�opotu, rozmaite wysoko postawione osobisto�ci nalega�y na absolutn� dyskrecj�, a sko�czy�o si� wszystko tak, �e prasa otrzyma�a wiadomo�� o samob�jstwie. Gdyby kto� z reporter�w wpad� wtedy na �lad ca�ej historii, policja musia�aby si� d�ugo i g�sto t�umaczy�. Dlatego postanowili�my milcze� obaj, to znaczy Parker i ja, p�ki nie minie troch� czasu i ludzie nie zapomn� o tym. Oczywi�cie "Sprawa trupiej g��wki" nadal jest tajemnic� i pozostanie ni�, ale... - u�miechn�� si� lekko - �ona zast�pcy kierownika Wydzia�u �ledczego Scotland Yardu i ty, kt�ra jeste�... jeste�... no jeste�! - doko�czy� nie mog�c znale�� w�a�ciwego s�owa - mo�ecie teraz dowiedzie� si� o tym. Ale powtarzam raz jeszcze, �e... - Zdaje si�, �e nigdy jeszcze nie zamieni�am z nikim s�owa na temat twoich spraw, Joe? - Panna Beacon by�a lekko ura�ona. - A nie musz� ci chyba m�wi�, �e ju� sto razy najrozmaitsi reporterzy u�ywali r�nych wyszukanych sposob�w, �eby co� ode mnie wyci�gn��. Jeste� przecie� tak obrzydliwie popularny... - Wyd�a usta w lekkim grymasie. - Zreszt� mo�esz oczywi�cie nigdy mi nic na ten temat nie m�wi�. W ko�cu wiesz przecie�, �e nie uwa�am tej dziedziny �ycia za najbardziej interesuj�c�... - Tak... - Joe pokiwa� smutnie g�ow�. - Doskonale rozumiem, �e wygrzebywanie starych skorup i nadgryzionych przez termity ko�ciotrup�w ma swoje uroki i przy odrobinie dobrej woli mo�e uchodzi� za najbardziej pasjonuj�ce zaj�cie pod s�o�cem. Archeologia to bardzo pi�kna nauka. Jestem dumny z ciebie! - Roze�mia� si� i po�o�y� d�o� na jej drobnej, ale silnej d�oni. - �artuj�, kochanie... Przyrzekam ci, �e jeszcze w tym tygodniu i ty, i Rosemary Parker b�dziecie wiedzia�y wszystko. Zmieni�em tylko nazwiska, okolic� i cechy charakterystyczne bohater�w. Poza tym wszystko zosta�o tak, jak by�o. - Napisa�e� o tym powie��? Kiedy?. - W ci�gu ostatnich dwu tygodni. :- Jak si� nazywa? -- "Cichym �ciga�am go lotem..." - powiedzia� Joe i zarumieni� si� lekko, przewiduj�c nast�pne pytanie. - Bo�e... - Karolina westchn�a. - A z czego znowu wzi�ty jest ten tytu�? - Z "Eumenid..." - Z Aischylosa! Ka�dy tw�j bestseller profanuje w tytule jak�� blisk� mi osob�. - Zapewne... - Joe skromnie pochyli� g�ow�. - Ale sam t�umacz� te fragmenty i kszta�c� si� przy okazji. - Roze�mia� si�. - Poza tym popularyzuj� tych staruszk�w, a to te� co� znaczy w czasach, kiedy ogromna wi�kszo�� ludzi my�li, �e Ajschylos to imi� konia wy�cigowego albo nazwa odmiany reumatyzmu. Zreszt� to takie �adne tytu�y dla ksi��ek kryminalnych... ��cz� przyjemne z po�ytecznym... - Obawiam si�... - szepn�a Karolina - �e przyjemno�� i po�ytek zosta�y w tej sprawie zarezerwowane wy��cznie dla ciebie. Ale nie m�wmy ju� o tym. .W domu powieszonego nie nale�y... - M�wi� o prawdziwej literaturze... - Alex pokiwa� g�ow�. - Mo�e kiedy� napisz� ksi��k�...? - szepn�� podejrzanie rozmarzonym g�osem. - Ksi��k� na miar� epoki, wielkie, wspania�e dzie�o, kt�re b�d� co wiecz�r wyci�ga� spod poduszki i odczytywa� ze skupieniem, �eby potem z czci� uca�owa� w�asn� r�k�. Obawiam si� tylko, �e nikt tego nie b�dzie czyta� i wszyscy b�d� mieli mi za z�e, �e marnuj� czas zamiast pisa� dobre, precyzyjnie zbudowane zagadki dla domoros�ych detektyw�w, jakimi staj� si� moi czytelnicy po zap�aceniu kilku pens�w za egzemplarz kt�regokolwiek z moich traktacik�w o zbrodni... - roze�mia� si�. �ab�dzie pi�ra marze�! Mo�e czas wyzwoli Was, kiedy przyjdzie staro�ci?... - Przepraszam za jeszcze jeden cytat. Ale je�eli mamy ju� m�wi� o mnie, to przyznaj�, �e nie s�ucha�em ci� przed chwil� z tak� uwag�, na jak� zas�uguje ka�de twoje �liczne s�owo. Zgadnij, o czym my�la�em. - Najprawdopodobniej o jakim� nieboszczyku, kt�rego kto� nieznany odes�a� do Boga Ojca Wszechmog�cego. Karolina wypi�a reszt� kawy i rozejrza�a si�. W przepa�ci pod nimi zapali� si� pierwszy neon i b��kitnymi b�yskami zacz�� wzywa� dzieci do zjadania jak najwi�kszej ilo�ci m�czki Nestle'a. - Nic podobnego! My�la�em o czym� najbardziej spokojnym, o... - urwa�, potem spojrza� na ni� spod oka. - Zawsze wiedzia�em, �e nie nale�� do ludzi o najbardziej niezmiennych pogl�dach i sta�ych upodobaniach. Ale wydawa�o mi si�, �e w zamian za to wiem doskonale, czego nie lubi�... - Zgoda na to pierwsze - Karolina kiwn�a g�ow�. Drugi neon, kt�ry o�y� nad dachem domu stoj�cego naprzeciw, zapali� fioletowe ogniki w jej oczach. - Mi�dzy innymi - ci�gn�� nie zra�ony t� uwag� Joe - by�em przekonany, �e nie lubi� �ycia na wsi. Urodzi�em si� w Londynie i chocia� wiele podr�owa�em, a czasem nawet przyjmuj� zaproszenia od znajomych mieszkaj�cych na wsi, to jednak zawsze wydawa�o mi si�, �e nie potrafi�bym �y� z dala od miasta... - Jaki �liczny fragment autobiografii... - Karolina westchn�a. - Wydawa�o mi si� przez chwil�, �e umar�e� i czytam o tobie w gazecie. Wyobra�am sobie tw�j kondukt pogrzebowy: wszyscy policjanci i wszyscy powa�niejsi zbrodniarze Londynu id�cy razem w takt... zdaje si�, �e lubisz muzyk� �a�obn� Chopina, prawda? - Och, oczywi�cie! Ale my�l�, �e w kondukcie tym znalaz�aby si� i pewna znajoma dama, o ile oczywi�cie nie by�aby w�a�nie w jakim� zakazanym punkcie globu zaj�ta d�ubaniem w nosie mumii Amenhotepa �redniego. Czy p�aka�aby� po mnie? Pytanie by�o zadane tak lekkim tonem, �e Karolina otworzy�a usta, �eby wyja�ni� mu, jak bardzo roz�mieszy�aby j� ta wiadomo��, ale nie powiedzia�a nic. Spu�ci�a oczy. - Wiesz przecie�, jak bardzo bym p�aka�a, Joe... - powiedzia�a cicho. - Hm... - Alex chrz�kn��. - W�a�nie. O �mierci nie nale�y m�wi� po dobrym posi�ku, bo cz�owiek natychmiast staje si� sentymentalny. Wracaj�c do tematu: widz�, �e nie zgadniesz, o czym my�la�em. - Nie... - Karolina potrz�sn�a g�ow�. Zbyt cz�sto ba�a si� o niego, kiedy znika� z tym swoim ironicznym u�miechem na ustach, na skutek jakiego� niezrozumia�ego telefonu, kt�rego tre�ci� by�a przewa�nie wiadomo�� o znalezieniu zw�ok ludzkich. - Ot� postanowi�em przenie�� si� na wie�. - Na wie�? - otworzy�a szeroko oczy. - Jak to na wie�? Nie chcesz chyba powiedzie�, �e... - Nie, niezupe�nie. To znaczy - nie chc� powiedzie�, �e wyprowadzam si� na koniec �wiata. Ale kupi�em wczoraj domek z du�ym, mrocznym ogrodem od p�nocy i przystrzy�onym jak kort tenisowy trawnikiem od po�udnia. Mam tam r�e, ja�min, magnolie i... nie nauczy�em si� jeszcze wszystkich nazw. Szczerze m�wi�c, lubi� tylko cynie. Nigdy nie by�em mocny w botanice. Mia�em nawet w zwi�zku z tym pewne k�opoty w szkole, a p�niej... - Jak to! - Karolina jeszcze nie och�on�a. - Chcesz mi wm�wi�, �e b�dziesz odt�d mieszka� z dala od Londynu? - Nie. M�j domek le�y w Londynie, �ci�lej bior�c, niedaleko Richmond Parku. - No, to jeszcze nie tak strasznie... - Odetchn�a, ale natychmiast spojrza�a na niego z zaciekawieniem. - S�uchaj, czy to nie tam w�a�nie rozegra�a si� ta tragedia? Skin�� g�ow�. - Tak, jestem nawet s�siadem, je�eli wolno u�y� tego okre�lenia, domu, w kt�rym rozegra�a si� "tajemnica trupiej g��wki". I w�a�nie tam mam zamiar zaprosi� was wszystkich, �eby po kolacji, w otoczeniu idealnie stosownym dla tej tragedii, maj�c przed oczami tamten ogr�d i widz�c nawet �wiat�a w oknach tamtego domu, przeczyta� wam moje sprawozdanie ze �ledztwa. - No, dobrze, ale przecie� nie kupi�e� tego domku tylko po to, �eby przeczyta� nam w nim swoj� now� ksi��k�? - Oczywi�cie, �e nie. Chc� tam pozosta�. Tam jest bardzo �adnie, Karolino, i je�eli przyjdzie ci kiedykolwiek ochota, �eby mnie tam odwiedzi�, to sama przekonasz si�, �e... - A co z twoim obecnym mieszkaniem? Przecie� marzy�e� o nim przez rok, planowa�e� je przez p� roku i meblowa�e� przez kilka miesi�cy. Chcesz je porzuci�? - Nie... - Joe potrz�sn�� g�owa. - Widzisz, mam pewien plan. Chcia�bym... chcia�bym naprawd� troch� przesta� pisa� te... te, no wiesz przecie�. Sama nie zanadto szanujesz te moje ksi��eczki. Chcia�bym napisa� co�, co nie b�dzie stworzone wy��cznie dla pieni�dzy. My�l�, �e taki domek idealnie si� do tego nadaje... - Zapewne... - W g�osie Karoliny by�o nieco pow�tpiewania. Mniej wi�cej raz na rok Joe wybucha! obrzydzeniem na sam widok p�askiej maszyny Olivetti i wkr�conego w ni� papieru. Chodzi� wtedy po pokojach i planowa� wstrz�saj�ca, wiekopomn� literatur�. Trwa�o to zwykle tydzie�, dwa i ko�czy�o si� niespodziewanym zam�wieniem miejsca na pok�adzie jednego ze statk�w albo samolot�w kieruj�cych si� ku egzotycznym stronom. Wraca� opalony, weso�y i pogodzony z losem. Znowu dzwonili wydawcy i znowu zasiada� do opisywania przyg�d bohatera, kt�rym by� on sam. Poza tym telefonowa� w�wczas albo zjawia� si� Beniamin Parker, gdy� w tak olbrzymim mie�cie, jakim jest Londyn, ludzie nieustannie umieraj� z nie ustalonych przyczyn albo po prostu gin� z raki nieznanych morderc�w. I Joe znika� w�wczas z pola widzenia, aby wynurzy� si� p�niej na �wiat�o dzienne jak kometa, ze sfor� reporter�w i fotograf�w tworz�cych jej ogon. Prasa lubi�a go, lubi�a go tak�e publiczno��. A poniewa� pisa� du�o, wi�c popularno�� jego ros�a z ka�dym rokiem. Karolina nie s�dzi�a, aby w tej sytuacji porzuci� sw�j tryb �ycia dla walki o wiele trudniejszej ni� starcie z najprzebieglejszym zbrodniarzem. Bo chocia� wierzy�a, �e Alex m�g�by by� pisarzem wielkiego formatu, nie wyobra�a�a sobie, aby znalaz� kiedykolwiek do�� silnej woli dla stworzenia chocia�by jednej ksi��ki, kt�r� m�g�by podpisa� swoim prawdziwym nazwiskiem. Bo Joe Alex by� to oczywi�cie pseudonim, pod kt�rym zna�a go publiczno��, policjanci i zbrodniarze. Tylko Parek, kt�ry wraz z Alexem przeby� ca�� wojn� na pok�adzie bombowca nocnego, przeznaczonego do nalot�w na Niemcy, zna� jego prawdziwe nazwisko. Zna�a je tak�e Karolina, chocia� nigdy nie by�a na pok�adzie �adnego bombowca. Ale Karolina nigdy nie chcia�a wyj�� za m�� za tego zdumiewaj�cego cz�owieka, kt�rego kocha�a od lat prawdziw� i absolutnie szczer� mi�o�ci�. By�o w nim co� nieuchwytnego i tak nieprawdziwego, �e chwilami wydawa�o jej si�, jak gdyby nieustannie gra� bli�ej nie sprecyzowan� rol� w sztuce, kt�rej pocz�tku, �rodka i zako�czenia sam nie zna�, a wiedzia� tylko, �e w pewnych sytuacjach niewidzialny re�yser nakazuje mu zachowywa� si� w pewien �ci�le okre�lony spos�b. Ba�a si� tego i nie rozumia�a. Mo�e dlatego pokrywa�a sw�j l�k lekcewa�eniem dla jego zawodu: autora powie�ci kryminalnych. Sama by�a jednym z czo�owych m�odych archeolog�w angielskich i wiedzia�a, �e wszyscy wr� jej wielk� przysz�o��. Ale bywa�y momenty, kiedy wydawa�a si� sobie groteskowo ma�a wraz ze wszystkimi swoimi powa�nymi zainteresowaniami, a ten m�czyzna - kt�ry na poz�r nie przyk�ada� do niczego specjalnej wagi, pracowa� tylko wtedy, kiedy mia� na to ochot�, i robi� w�wczas zawsze rzeczy absolutnie go nie interesuj�ce (bo wierzy�a mu, kiedy twierdzi�, �e pisuje tylko dla pieni�dzy) - wyda� si� jej prawdziwszy i znacznie g��bszy ni� ona. I dlatego mo�e ba�a si�, �e kt�rego� dnia Joe poda jej oboj�tnym ruchem r�kopis, kt�ry b�dzie objawieniem literackim epoki. Mia� wszystkie dane po temu: zna� znakomicie �ycie, by� nieprawdopodobnie inteligentny, a szybko�� kojarzenia fakt�w i idei pozwala�a mu przecie� z tak� zdumiewaj�c� �atwo�ci� odkrywa� ponure tajemnice, wobec kt�rych Scotland Yard, wraz z ca�ym swoim pot�nym aparatem naukowym i tysi�cami wsp�pracownik�w, stawa� bezradny jak dziecko. Karolina ba�a si� owej chwili pod�wiadomie, gdy� wiedzia�a, �e wtedy wyjdzie za niego za m�� i b�dzie... nieszcz�liwa. - Zapewne taki domek lepiej b�dzie si� nadawa� do powa�nej pracy literackiej ni� mieszkanie w �r�dmie�ciu, ale nie jestem pewna, czy do tej pory nie napisa�e� nic powa�nego tylko dlatego, �e brak ci by�o domku z ogr�dkiem. - Och, nie! Nie napisa�em do tej pory nic powa�nego dla tej prostej przyczyny, �e... - zaj�kn�� si� - jako� nie czu�em, �e nadszed� czas pisania... Trudno mi to wyt�umaczy�... - A czy teraz czujesz, �e ten czas nadszed�? - Tak. - Czy jeste� tego pewien? - Tak. Karolina umilk�a, potem unios�a g�ow�. - Jestem ca�ym sercem z tob�... Ale przecie� przed chwil� powiedzia�e�, �e odczytasz nam swoj� ostatni� ksi��k� kryminaln�. Czy... czy ona naprawd� ma by� ostatnia?... To znaczy, czy nie b�dziesz ju� pisa� wi�cej tego rodzaju utwor�w? - Ale� sk�d! Oczywi�cie, �e b�d�! - U�miechn�� si�. - Nie umia�bym tworzy� na poddaszu. A przecie� ze sztuki ma�o kto potrafi si� utrzyma� na tym tak przepe�nionym szacunkiem dla sztuki �wiecie. Tragedii cz�� pierwsza polega na tym, �e ludzie o wiele ch�tniej daj� artystom szacunek ni� pieni�dze, a tragedii cz�� druga na tym, �e bez pieni�dzy jest nies�ychanie trudno na d�u�szy dystans utrzyma� szacunek dla samego siebie. Cz�owiek biedny znosi� musi tak niezliczon� ilo�� przykro�ci, niewyg�d i upokorze�, od kt�rych wolny jest cz�owiek zamo�ny, �e Joe Alex b�dzie pisa� swoje zagadki detektywistyczne, dop�ki ludzie b�d� chcieli je czyta� i p�aci� za nie. Ale przecie� jedno nie ma nic wsp�lnego z drugim. Po prostu pisa� takie rzeczy tylko dla pieni�dzy jest w ostatecznym obrachunku rzecz� niemoraln�. Je�eli natomiast maj� one s�u�y� wy�szemu... - znowu si� u�miechn�� - celowi, wtedy wszystko jest usprawiedliwione. - Czy ty to m�wisz serio, Joe? - Nie jestem pewien, czy m�wi� to serio. Ale jestem pewien, �e zapraszani ci� w tej chwili na weekend do mojego domku. Opr�cz ciebie b�d� tylko Ben Parker i Rosemary. Przeczytam wam t� ostatni� moj� ksi��eczk�, kt�ra b�dzie jednocze�nie odpowiedzi� na sto twoich zapyta� z ca�ego ubieg�ego miesi�ca. A p�niej... Urwa�. - Co p�niej? - zapyta�a Karolina. By�o ju� zupe�nie ciemno. Ze wszystkich kra�c�w widnokr�gu sp�ywa�y ku nim miliony �wiate�. Odblask ich tworzy� jasn� mgie�k�, kt�ra zaciera�a gwiazdy. - P�niej... - Joe roze�mia� si�. - Zobaczymy. Wszyscy ludzie miewaj� jakie� przygody w �yciu. Mo�e i ja si� zdob�d� na prze�ycie mojej przygody... - I skin�� na kelnera stoj�cego pod kolosaln�, zakurzon� palm�, umieszczon� w pot�nej donicy, zrobionej z klepek i opasanej stalowymi ta�mami jak beczka. - Chcemy zap�aci� - powiedzia� - za wszystko, co zjedli�my pod tym dachem... - spojrza� na niebo - je�eli wolno tu u�y� takiego okre�lenia. - To naj�adniejszy dach, jaki uda�o nam si�. zdoby� dla naszych go�ci... - Kelner pochyli� g�ow�, a potem uni�s� wzrok ku zadymionym gwiazdom. - M�wi pan jak rzymski poeta... - Joe po�o�y� banknot na stole i wsta� r�wnocze�nie z Karolin�. Ale kelner uprzedzi� go i z uk�onem poda� dziewczynie narzutk�. - Jest pan pierwszym z naszych go�ci, kt�ry rozpozna� w tym cytat z Teofrastusa... - sk�oni� si�. - Mara nadziej�, �e obiad smakowa� pa�stwu. - By� znakomity... Do widzenia... Alex uj�� Karolin� pod rami� i odeszli w stron� windy. - Co za zdumiewaj�cy kraj: Anglia! - powiedzia� p�g�osem, pochylaj�c si� w stron� jej ma�ego, r�owego ucha. - Kelnerzy cytuj� Rzymian i bawi ich to, �e nikt z go�ci tego nie zauwa�a! ' Ale Karolina nie odpowiedzia�a. Tak jak poprzednio Joe, teraz ona nie us�ysza�a tego, co m�wi�. My�la�a o tyra, �e �w zdumiewaj�cy cz�owiek, kt�ry prze�y� prawdopodobnie wi�cej przyg�d ni� kt�rykolwiek z mieszka�c�w tej ogromnej, ci�gn�cej si� u ich st�p metropolii, powiedzia� do niej przed chwil�, �e i on tak�e ma prawo do prze�ycia swojej przygody. A przygod� t� mia�a by� po prostu ksi��ka, kt�r� chcia� napisa�, - Tak... - odpowiedzia�a, my�l�c, �e zapyta� j�, czy przyjedzie. - Oczywi�cie, �e b�d�. Ale zapomnia�e� poda� mi adres. A czy w og�le ten dom istnieje naprawd�? - Och, jak najbardziej! Higgins ju� tam jest i dzia�a. W sobot� po po�udniu ja sam ci� zawioz� i przenios� przez pr�g. B�dziesz gospodyni� tego weekendu. - Je�eli jest tam Higgins, nie potrzeba ju� �adnej dodatkowej gospodyni - powiedzia�a Karolina i wesz�a w otwieraj�ce si� bezszelestnie drzwi windy. I mia�a s�uszno��. Kiedy przyby�a w sobotnie popo�udnie do prze�licznego, ma�ego domku, le��cego przy jednej z cichych, zielonych ulic w okolicach Richmond Parku, wszystko ju� by�o zapi�te na ostatni guzik. Higgins, najdoskonalszy s�u��cy, by� niewidoczny. Znalaz�a go dopiero podczas zwiedzania piwnic domku. Ubrany w bia�y fartuch, tkwi� zanurzony we wn�trzu olbrzymiej lod�wki, stoj�cej przy drzwiach kuchni. Na jej widok wyprostowa� si� i trzymaj�c w obu r�kach dwie smuk�e butelki re�skiego wina, sk�oni� si� spokojnie i z godno�ci�. Ani jeden w�os na jego siwiej�cej g�owie nie odstawa nawet na milimetr. - Dzie� dobry, miss Beacon! Bardzo pi�kn� mamy pogod� dzisiaj, prawda? - Wskaza� oczyma wino. - Mam nadziej�, �e uda si� nam je poda� w odpowiedniej temperaturze, chocia� nieustanne zmiany w naszym gospodarstwie i zwi�zana z tym zmiana przyrz�d�w pomocniczych... - wskaza� oczyma lod�wk� - mog� wp�yn�� na pewne niedok�adno�ci... - Jestem przekonana, �e �adnych niedok�adno�ci nie b�dzie! - Karolina zajrza�a do lod�wki. - Co to za olbrzymi Ciekawa jestem, co b�dziecie w niej trzymali. Przecie� wystarczy�aby dla batalionu wojska. - Jestem tego samego zdania, je�eli wolno mi to zauwa�y�, miss Beacon... Ale pan Alex lubi rozwi�zania ostateczne... Kaza� mi kupi� najwi�ksz� i najlepsz� lod�wk�, jak� znajd�. Oczywi�cie, by�y jeszcze wi�ksze lod�wki, ale obawia�em si�, �e �adnej z nich nie b�dzie mo�na przetransportowa� ca d�... Tak wi�c poprzestali�my na tej... Poza tym okolica jest nieco odludna... - Higgins roz�o�y� r�ce i pochyli� znowu g�ow�, jak gdyby pragn�� si� usprawiedliwi� - dlatego obawiam si�, �e obiad mo�e nie by� taki, jaki m�g�by by�, gdyby�my pozostali w dawnym mieszkaniu... Chocia�, oczywi�cie, to tak�e ma swoje plusy. Bardzo tu cicho na przyk�ad. Ale po jego tonie Karolina pozna�a, �e ciszy panuj�cej woko�o Higgins nie zalicza do najwi�kszych i najkonieczniejszych zalet jakiegokolwiek mieszkania. Lecz mimo tych wszystkich zastrze�e� obiad uda� si� znakomicie i kiedy wreszcie zasiedli we czworo na ukrytym w strumieniach bluszczu tarasie i Ale� wyszed� na chwil� do swojego gabinetu, pani Rosemary Parker westchn�a. - Powinni�my przenie�� si� w tak� okolic�, Ben. Ch�opcy ju� dorastaj� i sama nie wiem, co b�d� robi�a, kiedy p�jd� w �wiat. Tu mia�abym przynajmniej ogr�d i s�siad�w. W �r�dmie�ciu mo�na przemieszka� dwadzie�cia lat w jednej kamienicy pod wsp�lnym dachem z tysi�cem innych os�b i nie wiedzie� nawet, jak si� nazywaj�. Tu, na przedmie�ciu, wszyscy si� znaj� i wszyscy s� sympatyczni... Urodzi�am si� i wychowa�am w takiej okolicy... - Ba... - Parker wyci�gn�� si� wygodniej w fotelu. - Po pierwsze: pomy�l, jak d�ugo musia�bym jecha� st�d do Yardu i ile czasu zajmowa�by powr�t, a po drugie: nie wszyscy s� tu tacy sympatyczni, jak by si� wydawa�o na pierwszy rzut oka. Te ciche domki i urocze wille kryj� niejedn� tajemnic�, od kt�rej mo�na osiwie�... Alex wszed� na taras i usiad� pod lampk� pal�c� si� na stoliku. Parker uni�s� si� lekko i dotkn�� palcem papierowej teczki Alexa. - Tu macie relacje wydarze�, kt�re rozegra�y si� w tamtym oto domu... Uni�s� r�k� i wskaza� palcem, poza kr�giem zapadaj�cej ciemno�ci, dwa o�wietlone okna na parterze niewidocznej w mroku willi, le��cej po drugiej stronie ulicy. - Miesi�c temu stali�my w jadalni, do kt�rej nale�� te w�a�nie dwa o�wietlone okna, i nie rozumieli�my absolutnie niczego, a w s�siednim pokoju... Ale nie chc� uprzedza� wypadk�w... - W�a�nie! - Pani Parker zwr�ci�a si� ku Alexowi: - Zacznij ju� czyta�, Joe. Umieram z ciekawo�ci, a ten m�j pos�uszny prawom policjant nie chcia� nawet ust otworzy� przez ca�y miesi�c. - Dobrze! - Joe otworzy� teczk�. W tej chwili wielka �ma uderzy�a o lamp�, zawirowa�a wok� niej i znikn�a w ciemno�ci. - �adny i teatralny pocz�tek! - Alex u�miechn�� si�. - Co prawda, to nie by�a trupia g��wka, tylko Sphinx, te� pi�kna �ma, r�owawa i tak samo nieomal wielka... One lubi� t� okolic�. - Czytaj ju�... - powiedzia�a cicho Karolina. - Ja te� jestem tylko kobiet� i mam prawo do okazywania ciekawo�ci... Joe skin�� g�ow�. - Ot� oczywi�cie Ben i ja byli�my obecni na miejscu tylko po zbrodni. Ale pozwoli�em sobie, na podstawie dosy� dok�adnej rekonstrukcji, podzieli� ten utw�r na dwie cz�ci: jedna dzieje si� przed zbrodni�, w drugiej my bierzemy udzia�. Wydawa�o mi si� to konieczne, bo w�a�nie rekonstrukcja pierwszej cz�ci i nasza znajomo�� wypadk�w przed zbrodni� utrudni�y wykrycie mordercy... - Utrudni�y! - Parker wzruszy� ramionami. - Morderca zosta� wykryty w ci�gu dw�ch godzin! - Ale ma�o brakowa�o, a nie zosta�by nigdy wykryty, a co gorsza, jeszcze mniej brakowa�o, �eby zamiast niego zosta� aresztowany i skazany zupe�nie niewinny cz�owiek... No, ale zaczynajmy. Otworzy� teczk� i przysun�� ku �wiat�u pierwsz� zapisan� g�stym maszynopisem kartk� papieru. CZʌ� DRUGA ROZDZIA� PIERWSZY w kt�rym m�czy�ni s�d�, �e kobiety �pi� Tego wieczoru Joe Alex pisa�, jak zwykle, bez wielkiej przyjemno�ci i bez odrazy. Kartki z r�wno pouk�adanymi b��kitnymi kopiami w regularnych odst�pach czasu opada�y na stoj�cy obok biurka stolik. Joe nie zasiada� nigdy do pisania, nie maj�c absolutnie gotowego planu powie�ci wraz z drobiazgowo opracowanym "rozk�adem jazdy" ka�dego rozdzia�u. Dlatego pisa� w tej chwili, nie bardzo my�l�c o tym, co pisze. By�o to tak, jak gdyby po�owa m�zgu uk�ada�a g�adkie, zr�czne zdania, prowadz�c bohater�w poprzez dialogi i opisy ku nieuniknionemu schwytaniu mordercy, gdy tymczasem druga po�owa zaj�ta by�a czym� zupe�nie innym. W tej chwili by�a ona wype�niona obrazem panny Karoliny Beacon u�pionej, a mo�e usypiaj�cej nad ksi��ka gdzie� na drugim kra�cu Londynu. Spojrza� na kartk�, kt�r� w�a�nie wykr�ci� z wa�ka maszyny. Sto dziewi��dziesi�t osiem... Przetar� zm�czone oczy, wsta� i nie spojrzawszy, nawet w stron� przerwanego w po�owie rozdzia�u, poszed� do �azienki. Po dziesi�ciu minutach usypia� ju�, zgasiwszy �wiat�o. Raz jeszcze pomy�la� o Karolinie. Uni�s� nawet r�k� w kierunku stoj�cego na nocnym stoliczku telefonu. Chcia� powiedzie� jej co� bardzo mi�ego na dobranoc. Ale nie powiedzia�. By� bardzo zm�czony, bo pracowa� przez ca�y dzie� od wczesnego letniego �witu. Pod czaszk� przesuwa�y si� szeregi czarnych, male�kich liter, jedne za drugimi, jak legiony natarczywych owad�w, szeleszcz�c niemal dos�yszalnie, tworz�c zdania banalne, nonsensowne i sensowne, po��czone k�adkami my�lnik�w i odgrodzone wykrzyknikami. Powoli litery znikn�y, pozosta�y tylko owady: mr�wki, koniki polne i pch�y, skacz�ce z rz�dka na rz�dek. Wreszcie nadszed� �agodny chaos snu, kontury zamaza�y si�, z mr�wek powsta�y motyle, migotliwe ptaszki i �my... Macha�y skrzyde�kami coraz wolniej, zatacza�y coraz szersze kr�gi. Usn��. Ostatnim obrazem, kt�ry pozosta� w jego �wiadomo�ci, by� widok ciemnej, w�ochatej �my, ko�uj�cej powoli po�r�d pomara�czowego p�mroku. Dlatego mo�e nie zdziwi� go tak bardzo telefon, kt�ry rozdzwoni� si� o �wicie. Ale nast�pi to dopiero za kilka godzin. Teraz, w chwili kiedy Alex usypia�, nie tylko przed jego oczyma pojawi�a si� wielka, w�ochata �ma. Na dalekim przedmie�ciu, po�r�d ogrod�w okolic Richmond Parku, by�o wiele ciem i pewna liczba os�b, kt�re si� nimi interesowa�y. - Zmora Trupia G��wka! - zawo�a� w ciemno�ci sir Gordon Bedford. - Cyjanek, Cyrilu, pr�dko! Jego wielka, ci�ka d�o� jednym delikatnym, zr�cznym ruchem osadzi�a na powierzchni ekranika ma�e szklane naczynie o nieco rozszerzonym uj�ciu. Ogromna, uwi�ziona �ma zatrzepota�a rozpaczliwie i zacz�a miota� si� w naczyniu, bij�c skrzyd�ami w poszukiwaniu drogi do wolno�ci. Z mroku wynurzy�a si� b�yskawicznie d�o� Cyrila Bedforda. By�a ona tak samo wielka � ci�ka jak d�o�; brata. Cyjanek na watce zosta� zr�cznie wsuni�ty; w wylot naczynia. �ma zatrzepota�a jeszcze raz gwa�townie, potem powoli z�o�y�a skrzyd�a i opad�a na dno naczynia. Drgn�a raz jeszcze, a p�niej jej zgi�te n�ki wyprostowa�y si� i znieruchomia�a. Gordon Bedford ostro�nie usun�� watk�. �ma spad�a w zag��bienie jego rozpostartej d�oni. W przyt�umionym blasku silnej latarni, kt�ra p�on�a po drugiej stronie ekranika, wabi�c �my i dziesi�tki innych nocnych owad�w, pokrywaj�cych p��tno i poruszaj�cych si� na nim bez�adnie - wygl�da�a jak ma�y, zabity ptak, le��cy na grzbiecie. Obaj bracia pochylili si� nad ni�. Nawet w p�mroku byli bardzo podobni do siebie: ogromni, masywni, o ma�ych g�owach, osadzonych na kr�tkich, szerokich szyjach. Ale Cyril ubrany by� tylko w bia�� koszul� z kr�tkimi r�kawami i szorty. Gordon Bedford mia� na sobie gruby sweter z wysokim, wywini�tym ko�nierzem, szczelnie i wysoko opatulaj�cym szyj�. Gruba, we�niana szkocka czapka os�ania�a g�ow�. - Mamy wyj�tkowe szcz�cie, Cyrilu. To ju� trzecia dzisiaj. Wyj�tkowe szcz�cie. Nie zdarzy�o mi si� to jeszcze nigdy dot�d w tym kraju... - Szybkimi, sprawnymi palcami wsun�� �m� do prob�wki, jednej z wielu le��cych na ma�ym sk�adanym stoliku, kt�ry stal obok ekranu. - Atropos... - Wyprostowa� si� i otar� pot z czo�a. Najwyra�niej grubo�� swetra dawa�a mu si� we znaki. Noc by�a parna i w powietrzu wisia�a burza, chocia� niebo nad g�owami stoj�cych pokryte by�o gwiazdami. Uni�s� prob�wk� i spojrza� pod �wiat�o na �m�. - Atropos... antypatyczna mitologiczna panna, kt�ra budzi�a l�k nawet w Platonie. Przecina�a ni� ludzkiego �ycia. Mamy wyj�tkowe szcz�cie, Cyrilu. Pomy�l, �e wszystkie trzy przyw�drowa�y do tego ogrodu a� znad Morza �r�dziemnego Cyril Bedford nie odpowiedzia�. Podszed� do ekraniku i w milczeniu zacz�� obserwowa� d�ugiego, w�skiego owada o ogromnych, nerwowo poruszaj�cych si� czu�kach, kt�ry biega� w k�ko, jak gdyby pragn�c przedosta� si� do �r�d�a blasku ukrytego za bia�� os�on� p��tna. Cyril zgarn�� d�oni� owady, i ekranik za�wieci� silniej. Gordon tak�e si� zbli�y� i spojrza� na zegarek. - P� do drugiej... Trzeba ju� ko�czy�. Chcia�bym, �eby� poszed� teraz do Reutta i powiedzia� mu, �e prosz� go o ostateczn� kontrol� tekstu nie o si�dmej, ale o sz�stej. Powiedz mu oczywi�cie, �e ty te� b�dziesz i przyniesiesz pe�en komplet ilustracji. Cyril kiwn�� g�ow�. - Oczywi�cie... - Spojrza� na dom. - Nasze �ony ju� �pi�. U Judyty �wiat�o zgas�o par� minut temu. Za to Robert pracuje... - To dobrze... - Gordon przesun�� oczyma po ciemnych oknach pierwszego pietra. Tylko w jednym z nich p�on�a lampa za nieszczelnie zasuni�tymi storami. - My�l�, �e b�dzie got�w na czas. Sylvia tak�e chyba �pi. Nie zauwa�y�em, �eby zapala�a �wiat�o po jedenastej... - A potem doda� na p� do siebie: - To dziwne, jak �atwo kobiety zasypiaj�. My�l�, �e jest to jedna z przyczyn, dla kt�rych odegra�y tak ma�� rol� w rozwoju naszego gatunku. - S�ucham? - Cyril potrz�sn�� g�ow� jak cz�owiek, kt�ry my�l�c intensywnie o jednym problemie, zmuszony jest do rozwa�enia innego, kt�ry go nic nie obchodzi. - Dlaczego? - Najprawdopodobniej ca�y post�p �wiata zawdzi�czamy �odziom, kt�rzy nie mogli usn�� noc� i le�eli wpatrzeni w sufit, nawet je�li by� to strop pieczary, kiedy jeszcze nie by�o dom�w. M�czy�ni potrafi� rozmy�la� o czym�, czego jeszcze nie ma, a co chcieliby stworzy�. Kobiety - nie. S� zdeterminowane psychicznie swoja funkcj� matek - opiekunek ma�ych. To czyni je nadal bliskimi krewnymi innych zwierz�t. Kieruj� si� instynktem. Dlatego wola�bym zawsze mie� do czynienia w sprawach my�li z najg�upszym m�czyzn� ni� z najprzemy�lniejsz� kobiet�. A je�li chodzi o sen, znane s� wypadki, kiedy kobieta po dokonaniu najohydniejszej zbrodni spokojnie zasypia�a natychmiast, gdy tymczasem m�czy�ni w tej samej sytuacji le�� zwykle ogarni�ci wyrzutami sumienia lub - je�li ich nie maja - zaj�ci gor�czkowym przewidywaniem najbli�szej przysz�o�ci. Jest w kobietach co� przera�aj�cego, Cyrilu, czego nie spotkasz u samic ryb, ptak�w, owad�w, a nawet u wy�szych ssak�w. To cywilizacja oddali�a je od nas, a najwi�ksze osi�gni�cia my�li ludzkiej, dokonane wy��cznie przez m�czyzn, oddali�y je od nas jeszcze bardziej... - Spojrza� znowu w stron� wygaszonych okien. - Dobre i z�e, pi�kne i brzydkie, uczciwe i zbrodnicze, wszystkie one potrafi� spa� bez wzgl�du na sytuacj�, do jakiej spokojnie doprowadzi�y, bo dobro, z�o, szlachetno�� i zbrodnia s� dla nich tylko rekwizytami, jak dobrze lub �le dobrane barwy sukni czy szala... Jednak�e myli� si�. Ani Judyta Bedford, �ona jego brata, ani Sylvia Bedford, jego w�asna �ona - nie spa�y w tej chwili, chocia� �wiat�o dawno ju� zgas�o w ich pokojach. Judyta Bedford le�a�a na wznak w swoim ��ku. Oczy mia�a szeroko otwarte. Patrzy�a w sufit. Jej chude, za�o�one pod g�ow� r�ce by�y zupe�nie nieruchome, za to w�skie, ostro wykrojone usta porusza�y si� ledwie dostrzegalnie, jak gdyby prowadzi�a rozmow� z kim� niewidzialnym, a wyraz oczu �wiadczy� o tym, �e nienawidzi tego nieobecnego rozm�wcy. W bladym blasku gwiazd Judyta wygl�da�a jak zmar�a mniszka o ascetycznych rysach, wydatnym, w�skim, orlim nosie i g�adko zaczesanych, siwiej�cych w�osach. Jej wysokie czo�o przecina�a sie� poprzecznych zmarszczek, kt�re �ycie przedwcze�nie na nim nakre�li�o. Judyta Bedford mia�a w tej chwili twarz cz�owieka ogarni�tego rozpacza. Ale uwa�ny obserwator zrozumia�by od razu, �e na dnie tej rozpaczy kryje si� nienawi�� do czego� czy do kogo�, z kim prowadzi�a teraz sw�j bezg�o�ny dialog. Sylvia Bedford tak�e nie spa�a. Le�a�a na wznak na ��ku w swoim pokoju i patrzy�a szeroko otwartymi oczyma w sufit. R�ce mia�a za�o�one pod g�ow�. A chocia� znajdowa�a si� w pokoju zupe�nie inaczej urz�dzonym ni� sypialnia Judyty i chocia� Sylvia by�a �liczna, m�oda i wysoka, a Judyta brzydka, drobna i przedwcze�nie postarza�a, jednak by�y - nie wiedz�c o tym zupe�nie i nie podejrzewaj�c nawet tego - bardzo podobne do siebie w tej chwili. Usta Sylvii porusza�y si� bezg�o�nie, a w jej oczach by�o tyle� rozpaczy i nienawi�ci co w oczach jej bratowej. - Tak... - powiedzia�a Sylvia szeptem. - Tylko tak... - Usiad�a nagle na ��ku i nie zapalaj�c lampy si�gn�a po omacku po szlafrok. Wsun�a nogi w mi�kkie pantofelki i wsta�a. Id�c ku drzwiom narzuci�a szlafrok. Potrz�sn�a g�ow�. Ciemne, d�ugie w�osy rozsypa�y si� lu�no. Sylvia po�o�y�a d�o� na klamce. Przez chwil� sta�a nieruchomo, potem z nag�ym zdecydowaniem otworzy�a cicho drzwi i wysun�a si� z pokoju. W domu by�a jeszcze trzecia kobieta. Sta�a teraz przy ��ku w swoim male�kim, po�o�onym obok kuchni, na p� zag��bionym pod powierzchni� ziemi pokoju i patrzy�a w ciemny ogr�d. Ona tak�e nie zapa�a�a �wiat�a. Nie chcia�a, aby wiedziano, �e jeszcze nie �pi. Latarka ukryta za ekranikiem znajdowa�a si� o kilkadziesi�t krok�w od niej, po drugiej stronie wielkiego klombu, i dlatego kobieta zaledwie dostrzega�a sylwetki obu m�czyzn poruszaj�cych si� na granicy blasku. Patrzy�a d�ug� chwil�, wreszcie westchn�a i wsun�a si� do ��ka. By�a m�oda, �adna i wspaniale zbudowana. Le�a�a przez chwil� z szeroko otwartymi oczyma, staraj�c si� my�le� o tym, co ma rano do wykonania w kuchni. Kucharka wyjecha�a do chorego syna i Agnes White, kt�ra by�a pokoj�wk� w domu Bedford�w, musia�a j� zast�powa� w czasie tego weekendu. Ale r�wnocze�nie my�la�a o swoim narzeczonym, kt�ry by� daleko, i o pewnym m�czy�nie, kt�ry by� blisko. Westchn�a raz jeszcze i przymkn�a oczy. Co� w ko�cu musia�o nast�pi�, i to pr�dko. Nie�atwo by� �adn�, m�od� dziewczyn� i mieszka� d�ugo samotnie na takim odludziu... Agnes zacisn�a usta. Najbli�sza przysz�o�� musia�a przynie�� rozstrzygni�cie. Otworzy�a oczy i patrz�c w ciemno�� zacz�a si� zastanawia�. Musia�a si� wreszcie zdecydowa�. Inaczej... Nie, nie by�o innego wyj�cia. Wiedzia�a, �e to, o czym my�la�a podczas ostatnich dni, musi nast�pi�, bez wzgl�du na to, jak trudna wydawa�a jej si� ta decyzja. Le��c otar�a dwie du�e �zy, kt�re zakr�ci�y si� jej pod powiekami. By�a bardzo nieszcz�liwa, ale zdecydowana. Nie na darmo w �y�ach jej p�yn�a od dziesi�tk�w pokole� krew szkockich g�rali. Zat�skni�a nagle do male�kiej wioski, w kt�rej przysz�a na �wiat i mieszka�a w ci�gu pierwszych siedemnastu lat swego �ycia. Wyjecha�a stamt�d przed trzema laty. Znowu przymkn�a oczy i stara�a si� zasn��, licz�c owce. Ale owce te pas�y si� na skalistym, tak dobrze znanym jej, pokrytym k�pkami trawy zboczu. Wi�c sen nie nadchodzi�. - M�j dobry, wielki, mi�osierny Bo�e... - szepn�a. - Jestem chyba najgorsza z wszystkich dziewczyn. Ale ty jeden mnie zrozumiesz. Bo ludzie chyba nie zrozumiej�... Rozdzia� drugi "...tam b�dzie tylko pustka i cisza..." Robert Reutt siedzia� za sto�em ustawionym po�rodku pokoju i z pi�rem w r�ku sprawdza� uwa�nie le��cy , pod lamp� maszynopis, zagl�daj�c od czasu do czasu do stosu notatek, kt�re znajdowa�y si� po jego prawej r�ce. Nie zauwa�y� otwieraj�cych si� drzwi, gdy� siedzia� zwr�cony do nich plecami. Nie us�ysza� tak�e niczego, gdy� drzwi by�y dobrze naoliwione i otworzy�y si� zupe�nie bezszelestni. Ze szpary wysun�o si� obna�one rami� kobiece i z wolna zacz�o posuwa� si� w stron� kontaktu. Wreszcie palce natrafi�y na prze��cznik i nagle pok�j znikn��. Reutt zerwa� si� z miejsca. - Kto to? - zapyta� zni�aj�c mimowolnie g�os; - Ciiicho... to ja... Kobieta zamkn�a za sob� drzwi, r�wnie bezszelestnie, jak je otworzy�a. - Sylvia! - W g�osie jego by�o tak wielkie zaskoczenie, �e znieruchomia�a. - Jak mog�a�?... - Kto� m�g� ci� zobaczy�! On... on tu mo�e wej��! - Jest w ogrodzie... - szepn�a Sylvia Bedford. Us�ysza� jej ciche kroki, zbli�aj�ce si� ku niemu. Oczy jego przywyk�y ju� nieco do ciemno�ci. Dostrzeg� zarys jej sylwetki, okrytej jasnym szlafrokiem i odcinaj�cej si� od ciemnego t�a �ciany. - Nie mo�esz tu zosta� teraz... - Przesta�! - powiedzia�a ostro, unosz�c nieco g�os. - Nikt mnie nie widzia�, kiedy wchodzi�am, i nikt nie zobaczy wychodz�cej. Zaraz p�jd�... Ale najpierw musz� z tob� porozmawia�... - Na mi�o�� bosk�... - Robert podszed� ku niej i po�o�y� d�o� na jej ramieniu. Ale chocia� dotkni�cie nie by�o brutalne, nie by�o w nim tak�e pieszczoty. - Czy nie mo�emy znale�� innych okoliczno�ci, �eby porozmawia�? B�agam ci�... Strz�sn�a jego d�o� z ramienia i obr�ci�a si� ku niemu. W ciemno�ci nie widzia� jej twarzy, ale umia� sobie dok�adnie wyobrazi�, jak w tej chwili wygl�da. Cofn�� si� o krok. - Chcia�abym nawet, �eby kto� tu wszed� w tej chwili i �eby ta ca�a komedia wreszcie si� sko�czy�a! Co� przecie� musia�oby si� sta�, gdyby mnie tu znalaz�! - Na mi�o�� bosk�... - powt�rzy� Reutt. - Pani Judyta �pi za �cian�... - Niech sobie �pi! Zgasi�a �wiat�o ju� przed godzin�. Zreszt� nic mnie nie obchodzi Judyta. - Mimo to obejrza�a si� w kierunku �ciany, za kt�r� by� pok�j Judyty Bedford, i �ciszy�a g�os. - Nie ma obawy - doda�a spokojniej - na pewno �pi jak zabita... Pracowa�a przecie� przez ca�y dzie�. Reutt zerkn�� w stron� otwartego okna. Daleko w dole p�on�o ma�e �wiate�ko przed ekranikiem. Dostrzeg� dwie postacie pochylone nad stoj�cym obok ekranika ma�ym stolikiem. Odetchn��. Nie spuszczaj�c oka z owych dwu postaci i z o�wietlaj�cej je latarki, powiedzia�: - Musz� sko�czy� dzi� w nocy korekt� jego manuskryptu. Mam jeszcze osiemdziesi�t stron do ko�ca. Je�eli jeste� pewna, �e ona �pi, powiedz pr�dko, co si� sta�o. Chyba nie zorientowa� si�?... - Nie, w niczym si� nie zorientowa�... - Wzruszy�a pogardliwie ramionami. - Zreszt� uwa�a mnie za osob� stoj�c� tak dalece ponad podejrzeniami, �eni� uwierzy�by w nic, nawet gdyby zobaczy� mnie tu teraz na w�asne oczy. Znasz go przecie�... A Judyta �pi... I ona myli�a si�, bo w tej chwili Judyta Bedford nie tylko nie spa�a, ale nie le�a�a nawet w ��ku. S�ysz�c szept w przyleg�ym pokoju, zerwa�a si� i boso podbieg�a do kominka. Pochyli�a si� i wsun�a g�ow� do otworu paleniska. Wygl�da�a w tej chwili jak czarownica z upiornej bajki - w powiewnej szacie, o oczach b�yszcz�cych w mroku. Wstrzymuj�c oddech, s�ucha�a. - Nie gniewaj si�. Musia�am przyj�� - powiedzia�a Sylvia. Podesz�a cicho i zarzuci�a mu r�ce na szyj�, si�� niemal odwracaj�c jego twarz od okna. Obj�� j� niepewnie, staraj�c si� nadal obserwowa� ogr�d. - Ju� nie mog�... - opar�a g�ow� na jego ramieniu. - To si� musi sko�czy�! Musi, rozumiesz?... Nie mog� ju� ani dnia d�u�ej u�miecha� si� do niego, nie mog� znie��, kiedy ca�uje mnie na dobranoc i na dzie� dobry. Nie mog� my�le� o tym wyje�dzie z nim do Ameryki. Och, mog�abym go z zimn� krwi� zamordowa�!... Spojrza�a mu prosto w oczy. - Mog�abym go zamordowa� i zamorduj� go, je�eli czego� nie wymy�lisz! Przy ostatnich s�owach mimowolnie unios�a g�o�. - Ciiicho... - Przytuli� j� do siebie, ale nawet ona musia�a chyba odczu�, �e zrobi� to tylko dlatego, �eby j� uciszy�, bo odsun�a si� gwa�townie. - Widzisz przecie�, �e �api� tam te przekl�te �my... - powiedzia�a ze z�o�ci�. - Ale twoja szwagierka... Je�eli us�yszy chocia� jedno s�owo, natychmiast mu doniesie. Ona ciebie nienawidzi... Urwa� i po�o�y� szybko palec na jej ustach, przewiduj�c odpowied�. - Zrozum... - doko�czy� niepewnie - ja mu przecie� wszystko zawdzi�czam. Nie m�g�bym znie�� my�li, �e on wie o nas... �e my w�a�nie tu, pod jego dachem... - Pod jego dachem! - Przez chwil� patrzy�a na niego w ciemno�ci i Robert poczu� nag�� nadziej� po��czon� z ostrym b�lem upokorzenia. Mo�e zda�a sobie w tej chwili spraw�, �e kocha cz�owieka, kt�ry jest tylko asystentem s�awnego profesora i nie chce by� niczym innym do ko�ca �ycia, a sw�j romans z jego �on� uwa�a za najwi�ksz�, chocia� mo�e najprzyjemniejsz� omy�k� swego �ycia. Ale najwyra�niej Sylvia chcia�a by� �lepa. Jak ogromna wi�kszo�� kobiet o silnym charakterze, nie dostrzega�a najoczywistszych prawd, je�eli nie chcia�a ich dostrzec. - C� mnie obchodzi jego dach?... Zreszt� je�eli ty te� nie mo�esz tego d�u�ej wytrzyma�, ucieknijmy. - Znowu podesz�a do niego i uj�a go za ramiona.- S�yszysz? Ucieknijmy jeszcze dzisiaj albo jutro! Ja ju� d�u�ej tego nie wytrzymam!... Och, gdyby on umar�! By�abym najszcz�liwsz� kobiet� pod s�o�cem! - Ciiicho... - ostrzeg� j� znowu mimowolnie, ale jak b�yskawica przemkn�a mu my�l, �e gdyby rzeczywi�cie Gordon Bedford jakim� cudem umar� tej nocy, w�wczas on, Robert Reutt, by�by najszcz�liwszym cz�owiekiem pod s�o�cem. Albo gdyby ona umar�a? Na my�l o tym, co si� stanie, kiedy ta szalona dziewczyna wreszcie zdradzi si� z tym, co ich ��czy, oblewa� go zimny pot... - S�uchaj... - powiedzia�a mi�kko Sylvia, przerywaj�c tok jego my�li - wysz�am za niego, bo by� dla mnie dobry i bardzo bogaty. By�am bardzo zm�czona i my�la�am, �e niczego nie chc� opr�cz spokoju i dlatego �atwo przez to przebrn�. Ale teraz nie chc� ju� ani dobroci, ani pieni�dzy tego przekl�tego starego reumatyka. Chc� ciebie. I b�d� ci� mia�a jawnie, otwarcie, przed ca�ym �wiatem, tak jak kobieta powinna mie� m�czyzn�. Robert pomy�la�, �e to raczej m�czyzna powinien tak m�wi� do kobiety, kt�rej pragnie, ale znowu zdo�a� powiedzie� tylko: - Ciiiiszej, na mi�o�� bosk�... - W�a�nie! - Sylvia potrz�sn�a g�ow�. - Mam dosy� szept�w, schadzek i k�amstw. Je�eli mnie kochasz tak, jak m�wisz, �e mnie kochasz, je�eli nawet mnie w po�owie kochasz tak, jak m�wisz, �e mnie kochasz, to ucieknijmy, albo... albo... S�uchaj, musimy przecie� co� zrobi�! To nie mo�e d�u�ej trwa� w ten spos�b... Robert!... - Uj�a jego g�ow� w d�onie i zmusi�a go, �eby patrzy� w jej oczy. - Czy mnie s�yszysz? Powiedz co�... - S�ysz� ci�... - szepn��. - Ale co mamy zrobi�? Zrozum, je�elibym odjecha� teraz z tob�, straci�bym prac�. Jestem przecie� jego sekretarzem i �yj� z tej pensji, kt�r� mi p�aci... Utrzymuj� z tego matk� i m�odsz� siostr�. Nie m�wi�em ci o tym... - doda� szybko - bo jako� nigdy nie rozmawiali�my o moich sprawach. Ale to prawda. Odpowiadam za ich los. Ale ty... ty tak�e stracisz przecie� wszystko, nie b�d�c ju� jego �on�. Teraz wydaje ci si� to �atwe, ale p�niej? Przecie� nie potrafi�bym ci zapewni� jednej setnej tego co on. Kocham ci�, ale nie jestem na tyle szalony, �eby wp�dza� nas oboje w sytuacj� bez wyj�cia... nasza mi�o�� rozp�yn�aby si� po�r�d n�dzy i wyrzut�w sumienia. Musimy spokojnie pomy�le�. Kiedy wr�cisz ze Stan�w, obmy�limy co�... Urwa� i rzuci� okiem na ogr�d w dole. �wiate�ko p�on�o tam nadal. Cienie dwu ogromnych postaci porusza�y si� przed ekranikiem. Robert szybko odwr�ci� wzrok i spojrza� na Sylvi�. Argument o matce i siostrze przyszed� mu do g�owy w ostatniej chwili. Odetchn�� z ulg�. Tego m�g� si� trzyma�. - Dobrze... - powiedzia�a z namys�em. - Mo�e masz s�uszno��? Musimy spokojnie pomy�le�, ale... - S�uchaj... - Reutt znowu zerkn�� ku ogrodowi - oni przecie� mogli zauwa�y� stamt�d, �e zgas�o �wiat�o. Przecie� profesor... chcia�em powiedzie�, tw�j m�� wie, �e siedz� teraz nad tekstem i mam mu go odnie��, kiedy tylko sko�cz�. Ju� dochodzi druga i zaraz przestan� �apa� �my. Profesor nigdy nie zostaje d�u�ej na �wie�ym powietrzu... Wiesz przecie�... Zejd� teraz do nich i zapytam go o co�, o cokolwiek... To usprawiedliwi zgaszenie �wiat�a tutaj. A porozmawiamy rano albo najlepiej, kiedy wr�cisz do kraju. Musimy mie� przecie� troch� czasu. Daj i mnie pomy�le�... A teraz p�jd�... Zrobi� ruch, jak gdyby chcia� ju� odej��, ale zatrzyma� si�. Sylvia sta�a nieruchomo, wpatruj�c si� w niego po�r�d ciemno�ci. Potem zbli�y�a si� o krok, obj�a go i przytulaj�c g�ow� do jego piersi, powiedzia�a nieomal z rozpacz�; - O Bo�e, Bo�e, Bo�e... jak ja, g�upia, ciebie strasznie kocham. A przecie� powinnam tob� pogardza�, ty tch�rzu... Ale nie mog�, nie mog�, nie mog�... - Kto� nadchodzi od strony domu... - powiedzia� sir Gordon Bedford i przys�oniwszy oczy d�oni� odwr�ci� si� ty�em ku ekranowi, staraj�c si� rozpozna� posta�, kt�ra zbli�a�a si� ku nim obchodz�c klomb. - Czy nie przeszkadzam? - Reutt zatrzyma� si� o kilka krok�w od obu braci. - Nigdy mi pan nie przeszkadza, Robercie - u�miechn�� si� Gordon. - Co takiego? Jakie� k�opoty z korekt�? - Och nie, panie profesorze. Jest zaledwie kilka uwag interpunkcyjnych, i to z powodu b��d�w, kt�re zrobi�em przepisuj�c. Przyszed�em, bo chcia�em tylko zapyta�, czy mam panu profesorowi przynie�� maszynopis zaraz po uko�czeniu korekty, �eby go pan przejrza� jeszcze przed wyjazdem? - Tak, oczywi�cie. W�a�nie prosi�em przed chwil� mojego brata, �eby poprosi� pana nie na si�dm�, jak um�wili�my si� poprzednio, ale na sz�st� rano. Zrobimy ma�y przegl�d ilustracji i rozmie�cimy je w tek�cie. Trzeba b�dzie je naklei� na osobne kartki i da� kolorow� kredk� adnotacje wskazuj�ce, w kt�rym miejscu nale�y je wprowadzi�. To zajmie nam prawdopodobnie oko�o dw�ch godzin. Potem pan pojedzie do wydawnictwa. Um�wi�em si� z nimi, �e oddam ca�� ksi��k� z pe�nym materia�em ilustracyjnym jutro do po�udnia. Tak wiec spadnie nam to z g�owy... - Podszed� do swojego sekretarza i przyjrza� mu si� sceptycznie w lekkim odblasku latarki. - Boj� si� tylko, czy nie padnie pan ze zm�czenia? Niestety, nie umiem pracowa� w dzie�... - Czuj� si� znakomicie, panie profesorze... - zaoponowa� Reutt gorliwie. - Natychmiast po powrocie od wydawcy przejrz� jeszcze tak�e, je�eli pan pozwoli, tekst odczytu. - Chcia�em to zrobi� w samolocie... - sir Gordon zastanowi� si�. - Najlepiej b�dzie, je�eli wr�ci pan teraz do siebie, sko�czy korekt� i z�apie kilka godzin snu. Ma pan budzik, prawda? - Oczywi�cie, panie profesorze... - To dobrze... - Podszed� do ekranika i przyjrza� si� dwu ma�ym �mom, kt�re usiad�y na o�wietlonej powierzchni, potem odwr�ci� si� ku obu stoj�cym w milczeniu m�czyznom. - Chod�my ju� st�d. Na pewno masz jeszcze troch� roboty przy retuszach... - zwr�ci� si� do Cyrila. - Poza tym nie nale�y kusi� szcz�cia... Czy pan wie, Robercie, �e mieli�my dzi� zupe�nie rewelacyjne polowanie! Przed chwil� z�owili�my czwart� trupi� g��wk� tej nocy. To wprost nie do wiary, prawda? - Cztery? - powiedzia� Reutt szczerze zdziwiony. Rozpromieni� si�. - To by potwierdza�o pana teori� o ich instynkcie stadnym i grupowych w�dr�wkach. - Ale� oczywi�cie! Wydaje mi si�, �e w�a�nie �apali�my je dzisiaj na trasie przelotu. Ciekaw jestem, jakie wyniki dadz� spostrze�enia Niemc�w i Francuz�w. Oni tak�e badaj� od po�owy maja przypuszczalne trasy ich lotu. Ba, ale jest jeszcze problem tego zdumiewaj�cego pokolenia, kt�re wydaj� na �wiat tu i w Skandynawii. Mam, oczywi�cie, pewn� koncepcje, dlaczego tak si� dzieje, ale... - Urwa� i odruchowo potar� rami�. - Chod�my st�d. Boj� si�, �e jest ju� p�no. A noc jest dla mnie zab�jcza, Robercie... W dodatku jutro wieczorem lecimy przecie� do Nowego Jorku. Niech pan zwinie ekranik... - Znowu potar� rami�. - Czy mi si� wydaje, czy naprawd� zrobi�o si� ch�odniej? - Po prostu burza wisi w powietrzu - powiedzia� Cyril Bedford, ostro�nie zbieraj�c ze stolika prob�wki i wsuwaj�c je do przegr�dek sk�rzanej torby ochronnej. - Wszyscy reumatycy odczuwaj� przecie� nadchodz�c� burz�, prawda? Reutt oczy�ci� ekranik z gromadz�cych si� owad�w, wyj�� z ziemi dwa zaostrzone paliki i zwin�� pedantycznie p��tno. Potem podszed� do stolika i z�o�y� go tak�e. - Czy mam panu poda� proszki? - Sk�d�e! Nie boli mnie jeszcze... Zreszt� w domu jest ciep�o i mam nadziej�, �e nikt nie zrobi� przeci�gu w gabinecie. Chod�my. Wzi�li�cie wszystko? - Wszystko... - Cyril skin�� g�ow� i ruszy� pierwszy, zabrawszy po drodze latark�, i przy�wieca� nios�c j� w wysoko uniesionej d�oni. Zacz�li obchodzi� klomb. Kiedy zatrzymali si� przed drzwiami domu, sir Gordon spojrza� na zegarek. - Zaraz b�dzie druga. Niech pan sko�czy korekt�, Robercie, i prosz� przespa� si� troch�... Zreszt� nie mam wyrzut�w sumienia, bo wy�pi si� pan za wszystkie czasy po moim wyje�dzie. Wracamy dopiero za dziesi�� dni... Tylko prosz� pami�ta�: punktualnie o sz�stej chc� was obu widzie� na dole. Ciebie, Cyrilu, z ca�ym materia�em fotograficznym, a pana, Robercie, z korekt�... Weszli. Cyril zgasi� latark� i po omacku poszuka� kontaktu. Robert zamkn�� drzwi wej�ciowe. Zap�on�o �wiat�o. Reutt postawi� zwini�ty ekranik przy stojaku na parasole, potem odwr�ci� si� i zaryglowa� drzwi ci�k�, star� zasuw�, kt�ra przesun�a si� lekko i cicho, najwyra�niej doskonale naoliwiona. - No... - powiedzia� Cyril Bedford i ziewn�� szeroko. - P�jd� do ciemni, �eby sprawdzi�, czy nie potrzeba jakiego� ma�ego retuszu na odbitkach. I te� si� zdrzemn� chyba potem... - Dobranoc, panie profesorze... - powiedzia� Reutt i ruszy� ku skr�caj�cym w g�r� schodom. Cyril poszed� za nim. - Dobranoc... - sir Gordon przystan�� z r�k� na klamce. - Nie zapomnijcie: o sz�stej... B�d� mia� potem mas� zaj�� do po�udnia, a po po�udniu chcia�bym si� zdrzemn�� przed drog�... Na szcz�cie dobrze �pi� w sam