Wilia Bożego Narodzenia
Szczegóły |
Tytuł |
Wilia Bożego Narodzenia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wilia Bożego Narodzenia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wilia Bożego Narodzenia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wilia Bożego Narodzenia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
LWÓW.
Drukiem M. F. P o r e m b y
1865.
Strona 8
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001005029840
u U
Strona 9
Wilia Bożego Narodzania.
gaw ęda przy kominku,
Część I.
Stary gajow y.
I. ' , ;
■' « ' • • - ^
Niemcy i Francuzi obm aw iają naszą zim ę, n arzek ając w ogóle
na nasz klim at i kraj niedźwiedzi! Niech sobie obm aw iają zdrowi.
Zima polska je s t zaiste łu ta , k rz e p k a , ale i k rzepiąca d u ch a, bo
hartuje ciało, ł)y hartow nej duszy być m ogła futerałem . To też k to
kolwiek z nas bawdł dłuższy czas za g ran icą, przebył te blade, m o k re ,
i dżdżyste naśladow nictw o zimy, co tam zimą n a z y w a ją , zatęsknił
niezaw odnie za polską zim ą,, za brylantam i isk rzącą się sanną n a - .
sz a , po której tak raźnie pędzić, z m y ślą naprzód w eselącą się, ,
ciepłą gościnnością, ja k a go oczekuje w naszych dobrze zaopatrzonych
polskich dw orach, w których jed y n ie piec je s t praw dziw ym piecem ,
dającym lube c ie p ło , nie tym ja k im ś , d ę ty m , lanym i rzniętym
g ra te m , który zowią za granicą p iecem , a który w ięcej sw ędzi niż
g rz e je , czadem głowę, ale nie ciepłem ciało obdarzy.
Lecz nie o piecach chciałem m ó w ić!... Zim a polska ma w iele,
innych jeszcze powabów i z a le t, nam tylko dobrze znanyeh, i o nich.;
po krotce pozwólcie bym miasto w stępu pogaw ędził tro c h a ! - > 0
Strona 10
- 4 -
Lecz rozróżniam zimę w mieście od zimy na wsi. Prawdziwie
polska zim a, w jej znaczenia wyższem, spolecznem, które głównie
podnieść myślę, je st ta co na wsi. Z im a , w mieście to już i u nas
zima więcej europejska. Z miast nikną cechy zimy polskiej, a co
raz więcej dzięki tym nienasyconym wojażerom naszym, co swe pół
główki wywożą za granicę, by je naszpikować cudzemi narow a
mi i zw yczajam i— dzięki tym prawdziwym przemytnikom (na których
niema niestety! komory) wszelkich głupstw, śmieszności i niedorze
czności, obywatelą się i rozrastają jak osty i badyle, obce obyczaje!
Szerokoby o tern gawędzić! i możeb)' eie niechieli słuchać starego
g ad u łę, zwąc go moralistą przedwiekowym, poplecznikiem starych
przesądów. Wolę uciekać co rychlej na wieś i kończyć tam gawęd-
kę moją przedwilijną o zimie polskiej. Aby się wam za długiem
niewydało moje gaw ędzenie, więc najprzód i raz na zawsze proszę
o pobłażanie dla narowów siwizny — bujał i ja kiedyś w szyb
kiej i lekkiej bieganinie języcznej; ale dziś człek kontent, gdy jeszcze
stepem chodzi mu gaw ęda; a pow tóre, najuroczyściej przyrzekam
że wnet dobiegnę do zdarzeń ciekaw szych, które wam opowiedzieć
zamyślam.
Zima na wsi, chociaż j ą także psuć zaczynają jakieś zagra
nicznych komfortów wymysły, zachowuje najwięcej jeszcze cech oby
czajowych polskich. Ciśnie nas mimowolnie do szczuplejszego kółka,
wprowadza nas na tor życia domowego, rodzinnego, przyzwyczaja
do pewnego rozpamiętywania, które otrzeźwiając um ysł, z przemaga-
jącego roztrzepania społecznego , wraca nas do spokojniejszych my
śli i uczuć, budzi pam iątki, i nieznacznie przez to samo roznieca i
wskrzesza przeszłość naszą w domowych kółkach pełnych myśli i uczuć
daw niejszych, odznaczonych zacierającemi się pomału obyczajami
rodzinnemi!
II.
„Litwo ojczyzno m oja!“ powiedział nasz wielki w ieszcz! i dla
tego j ą tak miłował, bo myśl o niej przywodziła na pamięć wszy
stkie uczucia i marzenia, wszelki zapał i natchnienia, jakiem ! mu piersi
olbrzymie napełniła Litwa ojczysta!. . . Ja bym ledwie nieprzem ó-
Strona 11
— 5 ~
wił podobnie do naszej polskiej zimy, która nieraz, gdym j ą na wsi
przepędził, w cicbyra dworku szlacheckim była rai ojczystym zdrojem,
oczyszczającym duszę i serce z kału i zamętu życia rozerw anego! I
dziś jeszcze mile mnie z tamtąd dochodzą pamiątki tych cudnych a
prostych pogadanek w kółku sw oim , o rzeczach sw o ich! . . Zimo
polska! tak j a k ciebie rozumiem, ty masz swoje cudne słońce, i
swoją cudniejszą jeszcze poezyją! . . Słońcem twojem je st gościnny
kominek z płonąeemi w nim kłodami, których ciepło rozgrzewa ciało:
a te iskry syczące i pryskające w zyw ają myśl twą na w y śc ig i, by
się także roziskrzyła naszem marzeniem, naszem słowem; a jak w
jednem tak w drugiem zagra rozogniona wyobraźnia. Tw oją poezyją
zimo polska je s t gaw ędka przy kominku pło nącym , gaw ędka do któ
rej tkaniny mimowralnie przybiegają ci same barwy rodzinne. Przy
takiej gawędce same dobywają się na wierzch pam iątki, których ła ń
cuch dziwnie i kapryśnie pleciony od ogniwa najbliższego ci domu
i rodziny przechodzi do coraz dalszych ogniw rzeczy publicznej i
ojc z y ste j; a między pierwrszem i ostatniem ożywiony duch polsko
ści gdyby iskra elektryczna przebiega t a m i n a z a d ! . . Zapewne ja k
w kominie płomień prócz iskry i dym także w y d a je , tak i n a g a -
wędkach naszych polsk ich, które nam nie bez słuszności zarzucają,
rozbiegło się i zmarniało niemało uczucia i zapału! . . Ale kto zna do
brze nasze życie rodzinne w naszej biednej a kochanej Polsce,
przyznać m u s i, że właśnie w tych gaw ędkach naszych kominko
w ych, czerpaliśmy niejedno polskie, co nam jeszcze ducha ożywia.
Przy tem ognisku domowem—uderzmy się jeno młodsi i starsi pracow
nicy ojczystej myśli, czyliż nie nabraliśmy wiele i bardzo wiele tego
zasobu wspomnień i m arzeń, uczuć i postanowień, które nam w
ciągu życia d ają ten bart do walki nam potrzebny, którym zbrojni
nie straszym się choć chwilowo osłabniemy, a nawet upadniemy, bo
się silniejsi i krzepciejsi podniesieni znowu. Czy nie w tym kąciku
rodzinnym opowiadał ci dziadek dzieje przeszłości... czy nie od komin
ka przy wieczornym zmroku uniosłeś tę pieśń cudną, co ci matka luba
zaśpiewała; pieśń to żyw a, której słowa w naszej piersi nie prze-
brzemiewają nigdy, które zwrotki szczególne ja k b y temat życia całego,
Strona 12
ty sam przerabiasz czy słowem czy czynem ? . . Tam słyszałeś modli
twy i nauki o jc a , przyjaciela kap łan a sta re g o , które ja k ziarna kiełku
j ą w twej piersi, i w yrosną w pień krzew isty tego przyw iązania do
kraju i ziemi o jczystej, które nam dotąd nie w yrw ały najsprytniej
w ym yślane extyrpatory! T am ! . . Lecz ju ż dosyć! . . by mi myśl
przewodnicząca, z ja k ą gaw ędzić rozpocząłem nie uciekła! . .
III.
I w zimie przychodzi to święto tak wyłącznie nasze i p ol
skie ! święto Bożego n a ro d z e n ia !.. Swięt© to obchodzą w szystkie
naro d y ! obchodzą uroczyście!., ale nie ma serdeczniejszego i rze
w niejszego obchodu tych wielkich n a ro d z in , ja k w naszej Polsce.—
N arodził się nam Bóg!... pow tarzam y z tak serdeczną żarliw ością!.,
dla tego w łaśnie m o że, że mimo m ąk k a lw a ry jsk ic h , Bóg nie
um iera!.. Bóg zm artw ychw staje mimo swe w rogi!... My się korzym
i w ierzym !.. i ta w iara je s t nam w ielką pociechą!..
Cale życie polskie rodzinne, patryarchalne, odzyw a się najm o
cniej w ten dzień św iąteczny. Ł am anie się opłatkiem je s t u nas
praw dziw ie łam anie się sercem m iędzy sobą!.. P rzy opłatku stara
p rzy jaźń silniej się rozrasta, zażyłość w m ocniejsze zw ija się sploty;
stare naw et w aśnie m ilkną nieraz i rozlew ają w słodkie łzy rozczu
lenia !.. łańcuch braterstw a z rodziny w yciąga się coraz dalej w szersze
kola pow inow actw a i n aro d o w o ści! .
To też ze w szystkich m łodych pam iątek rodzinnego kółka,
najtrw alsze niem al s ą , i najcudniejs'.em i w późniejszym naw et
przesuw ają się w ie k u , w spom nienia obchodów Bożego narodzenia
po naszych dworach i chatach polskich.
J a k a radość w rodzinie całej, bo choć rozrzucona na szerszej
p rz e strz e n i, zjedzie się przy doskonalej sannej, do dziadka i babki
by raz jeszcze ujrzyć te sędziwe oblicza , i podłożyć głowę pod
błogosław iące d ło n ie !.. To starszych p o c ie c h a !.. a młodzi w nuczko
wie i w n u czk i, ile to sobie ro ją najpiękniejszych nadziei o tych
zdybaniach ju ż z roku minionego pam iętnych , o których się rok
Strona 13
cały ta k mile rozpam iętyw ało!.. A dla dzieci?., to cale przecie święto
dziecinne! święto Jezuska tak m ałego ja k o n i, którem u pastuszki
i królowie dary zn o sili, i śpiewali mu kolędę sami aniołow ie.. To
też i im starsi będą dary znosić; i w yobraźnia dziecinna cieszy się
i radu je ju ż naprzód temi cudami w ertepkow em i, które się będą
przesuw ać przed ich oczy zdziw ione, przy głosie kolend , które
pierw sze rozbudzają strunę poetyczną w dziecinnej g łó w ce, za nim
ją późniejsze piosnki w serce z a szczep ią!
Ile to radości, ile to czystych uczuć, a serdecznych a rodzin
nych przy śpiewie praw dziw ie pastuszej prostoty, unosi się w ten
wieczór św ięty po nad naszą z ie m ię !.. G dyby tak ptakiem przelecieć
po nad nasze stepy i ja ry , lasy i góry, po nad dwory i chaty
n a sz e , ja k iż b y się odkrył dla ducha w yższych pojęć i uczuć zdol
n e g o __ widok — uroczy tego obchodu, który cały naród od n a j
wyższych do najniższych łączy solidarnością jednego obyczaju naro
dowego !.. To hasło : Bóg się n a ro d z ił! było u nas zaw sze hasłem
narodow ego b ra te rs tw a !, mimo przeszkód n iep rzy jaźn y ch , żaden
naród ta k dobrze ja k nasz nie ro z u m ie , że narodzenie Boga to
przyjście n a św iat królestw a Bożego i b rateistw a w zajem nego. To
je s t niezaprzeczenie nasza w iara i nasza s i ł a !.. to godło podnie
sienia ducha! to posłannictwo nasze!-.
I. że takiem było znaczenie tego obchodu w P olsce, mamy
dowód najlepszy w cechach patryarchalnych, jakiem i się obchód
Bożego narodzenia u nas odznaczał zawsze. N asi obmowcy plotą
niestw orzone rzeczy o naszej społeczności, ja k a byw ała daw niej;
mówią jed n i przez g łupotę, bo nie znają ducha praw dziw ego prze
szłości naszej ; drudzy przez złą w ia rę , by um niejszyć w artość
w yrządzonej krzyw dy!..
Tymczasem było to u nas zw yczajem świętym, szczere bratani e
się niejako z niższemi w ten d z ie ń , dla w yjaśnienia prawdziw ego
znaczenia Bożych n a ro d z in !.. To tak dalece było w zwyczaju , że
nietylko pan z sługam i sw em i bliższem i obdzielał się opłatkiem, a le
był pow szechny obyczaj takiegoż sam ego obdzielania się o p łatk iem
Strona 14
- 8 -
wzajemne.™” * ^ dziedzicam i * w ieśni^ a m i. I to obdzielanie było
Sam jeszcze p a m i ę t a m j a k do dworu przynosili gospodarze
ze w si w miskach dary sw o je , na ja k ie ich s t a l byle.
a cz , i op łatek, i kutia pszenna m iodem przyprawiona rybka
choc y najm niejsza sow icie przypieprzona. T ak sam o i dz.edzie
■T ° S °*P.0 Zy |l0lralv-v z w łasnego sto łu !.. B y ły naw et nie
prosił'0 z " cała '’ S ° Sp.°da,rz znak°m % , dziedzica na w iliję za-
odm aw iał. ' ‘ dZied™ - U
ze ~ miar
P olesia w dzisiejszym pow iecie' 0 * rae k I f f i ^ ^ ,UD « ^ e“
pisa miejscowości tej memu sercu drogiej ifak pamiętne ! e d “ °'
zda m, się w idzę nie tylko dwór drewniany i m ost dziuraw
na Polesiu z tej sam ej przyczyny zapew ne,
szewc w dziurawych chodzi butarh ; w • ^ J mowi^ ’ że
i kałuśę przed ni i ^ T ^ ’
i... uciekam od tego opisu ‘ bo i ’ Cerk,ewk« w e w si,
ście 'o w o ? t koc,ian; czy‘e,“icy nie ^iednp™ x u~r< ; . jnż by-
Uwoz to pamiętam jak razu
starsi i młodzi z dworu Xawpmwd • byliśmy wszyscy
Przyiał też „ J , ™ 1“ f awe,owskl^ « na wilii w chacie O lek sy !-
,J. nas. preyjął.... prawdziwie ozem chata h n r a t a i on •
byłem wtenczas tak malem dzieckiem •>„ • bogata!... Choc
tylko z późniejszego opowiadani, al ” “ e mi
mojej pamięci że O lJ L i , prZ6Cle u“ i8Ściło sie w
tłuczone orzechy moczone w wonn! k°'aMCh’ ‘ * " " * ■
odtąd nie jadłem “ 1 m i° dzie- M W > j « ł
b y ., zł:!0:1;:
jednorocznej sierocie no nae-lei « ’< ■ ^ a’ a s '5 została
poczciwego i r o d z e ń s l g 1*?“ ^ MWem bardzo
wego, rodzeństwa przyrodniego było całe błogosławieństwo,
Strona 15
ale Oleksa mnie tylko jednego w yszczególniał;, m atkę i ojczyma
nazywał wielmożną panią i wielmożnym p a n e m ; dzieci zaś ich p a
niczami krótko, ale o ojcu moim i o mnie inaczej się wyrażał.
— To mój p a n , albo mój nieboszczyk, m ów ił; a to mój
panicz....
Nie raz przychodził do dw oru, i zaraz swego panicza w yszu
k iw ał, brał na ręce i ze w szystkich kieszeń dobywał jabłuszka naj-
kraśniejsze i inne owoce lub w iejskie przysm aki. — Za co tak serde
cznie zachowywał pamięć, ojca mego, nigdy się nie mogłem do
wiedzieć. Zdaje się, że w lesie ich przyjaźń się zawiązała. O le
ksa był nam iętnie przyw iązany do lasów, po których z urzędu i z
upodobania chodził, i później słyszałem go nieraz utyskującego nad
niszczeniem lasu.
— Nie tak było za nieboszczyka m e g o ! on kochał las i um iał
go szanować.
To jeg o zamiłowanie w lesie, było w nim posunięte do n aj
wyższego stopnia. Las. X aw erow ski był mu starym przyjacielem ,
z którym w zgodzie wiek cały przepędził. Z n a ł— zda się — w szyst
kie w nim drzew a, a przynajm niej znał niezawodnie starsze drzew a
wszystkie, ojce borów, dla których prócz przyw iązania m iał w y
raźne poszanow anie! To też za każdem drzew em ściętem płakał
ja k b y za b ratem , a bronił ich od siekiery ja k mógł. Jak za sk a
zanym na śm ierć błagał nieraz u ojczym a mego za oszczędzeniem
swoich przyjaciół. Próżne były w szakże prośby i Izy Oleksy. Był
to czas w ielkich lasow ych sp ekulacyi, które poniszczyły bezlitośnie
śliczne lasy poleskie. Przejeżdżali spekulanci i zakupyw ali sosny,
jakich ju ż dziś nie m a w Europie, a które rosły sobie ja k najsw o
bodniej na ziemi poleskiej. Kupowali je na maszty, i płacili dobrze.
Ale cóż z tego. Stojącą sosnę nie m ożna było poznać od razu, czy
dość prosta, by się zdała na m aszt; więc czasem ścięto dziesięć
najpiękniejszych sosen, za nim je d n a w szystkim warunkom odpo
wiedziała. Na tak powalone rzucały się znovvu potażarnie, których
było pełno po lasach O w ruckich, i obcinały tylko gałęzie i kory
2
Strona 16
obdzierały, a gołe drzew a gniły na takich zrębach bez pożytku ja k
by na wielkim grobowisku istne trupy niepochowane. I stary Ołe-
k sa rzeczyw iście zręby te uważał jak o cm entarze, i chodził do nich,
by odwiedzać zm arłych swych przyjaciół, i tam starow ina ja k dzie
cko rzewnem i zalew ał się łzami.
Czasem sztuką bronił swych przyjaciół, i właśnie je d n a z tych
sztuk nadarem nie użytych, jeżeli nie przyspieszyła jego śm ierci, to
się pewnie wiele do niej przyłożyła. Była w głębokim borze je d n a
sosna może najw iększa na naszej ziemi. W ysoka, rów na i gruba,
nikła zda się w o b ło k ach , a przynajm niej ledwie oko z tak bliska
podniesione, mogło szczytu dopatrzyć. Bóg to biednemu Ołeksie
przebaczył znow u, ile on nakłam ał przed ojczymem moim o bagnach
trzęsaw iskach które w tej stronie lasu miały się znajdyw ać, aby
dziedzicowi nie pokazać ukrytego skarbu. A gdy ju ż nie mógł odw ie
dzinom przeszkodzić, sam zacząłobm aw iać sw ą ukochaną Motrę! —
T a k bowiem nazw ał tę sosnę na pam iątkę jednej żywej Motry, z
którą inne łączyło się rom antyczne i tragiczne zdarzenie, do któ
rego zaraz przyjdę.
N agadał więc, że M otra na wysokości swej, gdzie się rozcho
dziła prócz głów nego pnia w kilka grubszych gałęzi, je st już spru-
ch n iała, że tam czerw dawno ju ż swe gniazdo dzikie um ieściło, i
tym podobne rzeczy. Lecz biedna Motra nie uszła przeznaczenia
swego. Dziedzic przekonał się ozy sam czy przez kogo innego o
fałszyw ej obmowie, i bez w iedzy O leksy kazał j ą ściąć. Tego samego
d n ia, tej samej chw ili, ja k b y przeczuciem rażony, choć niedom agał
starow ina, pobiegł do lasu , i zastał ju ż Motrę leżącą pod rękam i
obrębującem i ją . Co też im n a k lą ł; aż włosy na głowie stawały!
U ciekł z la su , i ju ż więcej doń nie wrócił. W kilka dni już
nie żył.
V.
J a ju ż wtenczas byłem starszy nieco. Jako student odwiedzałem
w łaśnie m atkę. Oleksa czując się bliskim śmierci, gdy się dowiedział
o moim p rz y je ź d z ie , chciał mnie widzieć koniecznie. Prócz poże-
Strona 17
gnania, chciał on mnie jeszcze obdarzyć tajem nicą sk arb u , który
się miał znajdow ać pod kaplicą. Skończyło się w szakże na do
brych chęciach , bo skarb ten snać pierwej ju z był zabrany. Snać
fortuna nie była w przeznaczeniu mojem ! O tem zdarzeniu w spom nia
łem pokrótce w jed n ej z moich daw niejszych powieści. O bszerniej
sze szczegóły, dosyć zresztą c ie k a w e , które by za nadto gaw ędę
moją przeciągnęły, opowiem w pam iętnikach m oicb, które radbym
n ap isać, i napiszę jeżeli będę m iał kiedy w życiu tyle czasu w ol
nego, i wolnej m y śli, i m ateryalnej niezawisłości.
Szczerze żałowałem O leksę, i spłakałem się serdecznie na
jego p o g rzeb ie! Mając lat czternaście, łzy są jeszcze na podorędziu,
i łzami spłakać można nie jedno cierpienie. Na starość łzy nie spły
w ają lek k o , ale ciężk o , roztopionym ołowiem p ad ają na serce!
StarSgo Ołeksę kochałem ja k b y krew nego, wszakże on jeden rozpo
w iadał mi o nieznanym ojcu! Gdy byłem jeszcze chłopięciem, nie
raz się w ykradałem ze dworu do gajow ej chaty. S tary O leksa był
mi rad zaw sze, i nieraz wodził z sobą po ukochanym lesie. Nieraz
nasłuchaw szy się rozmaitych opowieści jego, zasnąłem mu na kola
nach , i stary gajow y śpiącego odniósł do dworu. A rozpow iadał
z prostą w y m o w ą, i m iał wiele do rozpow iadania. Prócz starych
dziejów, ja k ie sam p rzeży ł, lub się nasłuchał, posiadał niew yczer
pane źródło rozm aitych podań b ajecznych, których Polesie nasze
posiada skarb najbogatszy. To też gdy sobie przypom nę starego
Oleksę, przychodzi mi mimowolnie na m y śl, ażali nie starem u g a jo
wemu winien jestem pierwsze w ieściarskie zarody!. To pewna,
że do dnia dzisiejszego widok boru w iększego spraw ia na mnie
dziwne jakieś tęsk n e, powiedziałbym poetyczne usposobienie. W szedł
szy w las, robię się lepszy ja k m iędzy lu d ź m i, i duch mój dobywa
ostatki sił starych, by się raz jeszcze unieść na skrzydłach daw nych
m arzeń i młodszej w yobraźni!
VI.
W spomniałem w y ż e j, że w przeszłości Oleksy, prostego z re
sztą Polesiuka było jedno zdarzenie bardzo romantyczne. Łączyło
Strona 18
- 12 -
się ono z innem wielce tragicznem zd arzen iem , które swego czasu
wielki miało rozgłos w tam tejszych ołśolicach. Dawne to dzieje!.,
ale gdy na dworze dmie zaw ierucha a ogień na kominku bucha,
najlepiej się udaje gaw ędka o starych dziejach. Opowiem więc
Państw u to zdarzenie, ja k je od zacnego Oleksy i od innych sły
szałem.
Oleksa był rodem z X aw erow a, tam miał chatę własną. J e
szcze żył ojciec jego- Oleksie zachciało się trochę św iata zwidzie.
L at kilka w ałęsał się, i aż na Zaporoźe zachodził, pamiętam przy
najm niej, że mnie małemu, z onej epoki życia swego różnobarwne
snuł obrazki, a jeszcze barw niejsze śpiew ał dumki cudnej melodyi!
W jak im ś podobno futorze zajrzał dziewczynę czarnookę o białem
liczku i zakochał się w niej. D ziew czyna była uboga i poszła w
służbę do dworu państw a T eleźyńskich, którzy mieli dobra njf Pole
siu i na Ukrainie, więc i Oleksa poszedł do nich w służbę. Motra
była piękna ale i zalotna. O leksa chętnie j ą bronił, chociaż nie
mało się przez nią przecierpiał.
— Dobre m iała serce! m awiał nieraz z w estchnieniem , ale
jak ieś nieszczęśliwe padły na nią uroki! i ona odtąd ja k dziecko sa
m a nie w iedziała czego, chcieć i czego p ra g n ą ć ! To się śmiała,
skakała i tańcow ała, to znowu sam a je d n a chodziła, a zawodziła
tak żałośnie, że się aż serce krajało.
Były tam u ro k i! kończył Oleksa to zdanie swoje o Motrze,
ale tam i p rzeczu cie! Biedne dziecko widziało nieraz swojemi ocza
m i, co j ą czeka!
Oleksa kochał dziew czynę, i calem swem sercem gadał. Były
chwile, w których dziewczyna rada go słuchała, i ze łzami rozczule
nia patrzała na rozkochanego m łodzieńca, który chciał j ą do sw o
je j chaty zawieść.
— Ale nie było ju ż przeznaczenia! mówił Oleksa wzdychając.
Już przystaw ała praw ie i państwo Teleżyńscy nic nie mieli
naprzeciw tem u, bo Oleksę mocno polubiwszyg nie chcieli mu szczę
ścia zagradzać. Ale znowu j ą coś napadło, i w ykręciwszy się dzi-
Strona 19
wnie ja k f ry g a , bijąc w obcasy żółtych butów, klaskała jak szalo
na w dłonie.
— Jeszcze czas! jeszcze czas! w ołała! T y mnie chcesz już
zakopać żywcem! niech jeszcze trochę pohulam na tym pięknym
świecie. Zostawcie mnie Ołekso jeszcze wolną! krzyczała pieszczo-
tnem błaganiem .
Żeby to tylko szło o odw lokę, nic by może nie miał przeciw
temu Oleksa. Ale jeszcze dopiekało co innego! Oleksa był zazdro
sny. Na dworze państw a Teleżyńskich ludzi m ożnych, był Mykitka
strzelec, w ielki pana faw o ry t, ho strzelał doskonale, i umiał się pod
chlebiać! Był to ja k iś zaw ołoka, podobno coś z moskiewskiego
k ra ju , którem u żle ja k o ś z oczów patrzało. Nie był on ładny, ale
praworny, umiał dobrze językiem m le ć ; a takie dziwa rozpowiadał,
że go wszyscy słuchali dech w sobie zapierając. Biedna Motra w
takich razach oka nie spuściła z niego. A ja k zaczął w yśpiew y
wać dzikim i przeciągłym głosem ja k ie ś czumackie pieśni, dziewka
była ja k b y zaczarowana. O tego M ykitkę był Oleksa zazdrosny, i
ja k się zdaje nie bez słusznego powodu.
— Czy go kochasz? — mówił nieraz do niej Oleksa.
— Nie! odpow iadała Motra z rzew ną szczerością! Jeżeli k o
cham , to ciebie tylko! ale on m a takie oczy, źe ciągną gwaltem za
sobą! one by zaciągnęły w przepaść! do bystrej rzeki! one mnie
biedną sierotę zaciągną w śmierć!
T ak stały rzeczy, gdy państw o Teleżyńscy, którzy ciągle mie
szkali na P o le siu , postanowili odwiedzić dobra ukraińskie, aby się
przekonać o spustoszeniach, ja k ie tam zaszły. Było to bowiem nie
długo po tej onej nieszczęsnej hajdam aczyznie, która tyle krwi prze
lała na U krainie zasypaw szy j ą gruzami.
Ja k się zdaje, pan Teleżyński był trochu dziwak , co się tra
fiało w onych czasach, u naszej szlachty.
— Dobre duryty, koły prystupaje! przytaczał O leksa mówiąc
o panu Teleżyńskim.
Strona 20
I przysłowie to m ożna podobno zastosow ać nie do jednego
szlachcica polskiego, w czasie tych szalonych zapust narodowych.
Zabrał tedy kasę w ogromnej skrzyni żelaznej, w pakow ał do
wielkiej b ry czk i, którą ledwie cztery konie m ogły uciągnąć. Sam
z żoną zasiadł do bryczki, a za nią wlokła się kolasa ogromna z
samemi niewiastami. Prócz dziew ek, furmanów, z których jeden, co
powoził w bryczce, Seńko był ju ż dawno w służbie u pana Teleżyń-
skiego i m iał wielkie u niego ła sk i, a dosyć młody jeszcze i tro
chę głupkow aty chłopak poleski, nie było tylko dwóch jeszcze m ęż
czy zn , którzy jech ali wierzchem w e sk o rc ie ; O leksa i Mykitka.
Chociaż dwór pana Teleżyńskiego był liczny, nie chciał brać z sobą
więcej lu d zi, bo ja k się tłum aczył przed O-leksą, który mu w tej
mierze robił uw ag ę, że dla bezpieczeństw a może by silniejszą brać
świtę.
— Bratku kochanku! ta k a podróż z tylu ludźmi, wiele bardzo
kosztuje. Nie głupim bratku kochanku.
Ależ w takim razie po co kasę zabierał z sobą? T ak się p o
dobało panu i k w ita !.. Lubił mieć kasę zaw sze przed oczami.
— Mam na to pieniądze bratku kochanku!., abym je miał
przy sobie!..
W kolasie zaś siedziały ja k mówiłem same niew iasty. Dwie
córeczek po trzynaście do czternastu lat państw a Teleżyńskich;
ja k a ś uboga i daleka krew na pani Teleżyńskiej i dwie sierotki
biedne, w ychow ane przez tę panię wielkiego i szlachetnego serca.
N ajstarsza między niemi kuzynka m iała ledw ie lat sz esn aśc ie , a
w szystkie były śliczne ja k praw dziw e aniołki. Za kolasą na tłumoku
olbrzymiej objętości siedziała piękna czarnooka Motra.
VII.
Podróż szła powoli ale szczęśliw ie, bez najm niejszego wypadku.
— A przecież! mówił O łeksa, coś mi ścisnęło w p iersiach, i
ja k b y mi ciągle do ucha ja k ie ś dziwne i złe szeptały głosy.