Wigilia Bożego Narodzenia powieść Karola Dickensa
Szczegóły |
Tytuł |
Wigilia Bożego Narodzenia powieść Karola Dickensa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wigilia Bożego Narodzenia powieść Karola Dickensa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wigilia Bożego Narodzenia powieść Karola Dickensa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wigilia Bożego Narodzenia powieść Karola Dickensa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
O'uoiiiQM'omtj (icyoiiiowBiwoinoiiKJiiio iioiiioiiiottcy c m k lOtfęiMpąo
O 'lO ia O f o .O..IC r> ;O lJ S ,0 'IIO : <>IO'i<MICuOI!70hOIIIOIIIOiriOii|<> -31
POWI ESC
P R Z E K f.A D Z A U G IR i^S P I EG
RSZAWA
skiogo i łVrotno\{8kiei
1900
Strona 2
Strona 3
WIGILIA BOŻEGO NARODZENIA.
Strona 4
Strona 5
WIGILIA
PRZEKŁAD Z ANGIELSKIE
WARSZAWA
D r u k R u b ie s z e w s k ie g o i W r o tn o w s k ie g o
1Q O O
Strona 6
o
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001017565545
J t0 3 B 0 a e H 0 U ,6 H 3 y p 0 I0 .
B apm aBa, 24 A n p tJia 1899 r o ja .
SlS.OW
Strona 7
WIDMO MARLEY’A.
M arley już nie żył. Nie ulega to najm niejszej
w ątpliw ości. A kt jego śm ierci p o d p isan y b y ł przez
księdza, przez p isarza parafii i przedsiębiorcę k a
raw an ó w . Scrooge go także p o d p isał, a imię
S cro o g e’a n a d a w a ło n a giełdzie w ielką w arto ść
każdem u p ap iero w i, n a któ ry m się p odpisał.
S ta ry w ięc M arley u m a rł z pew nością.
Czy Scrooge w iedział o tern? Bez w ątp ien ia.
Mogłoż być inaczej? Scrooge i M arley był w sp ó ł
ce od n iep am iętn y ch czasów . Scrooge był je d y
nym w ykonaw cą te sta m e n tu , jed y n y m zarządcą
m ajątku, jedynym spadkobiercą, jed y n y m p rzy jacie
lem i jedynym tow arzyszem pogrzebu. Chociaż,
p raw d ę pow iedziaw szy, w ypadek ten nie oddziałał
n a ń tak straszliw ie, iżby m u m iał przeszkodzić do
w y k azan ia w dniu pogrzebu znakom itych zdolności
handlow ych; i owszem , chw ilę tę uczcił Scrooge
zrobieniem bardzo korzystnego in teresu.
Wigilia. 1
Strona 8
— 2 —
Nie m a wątpliwości, że Marley u m a rł; trzeba
to dokładnie zrozumieć i głęboko się tern przejąć,
inaczej historya, którą opowiedzieć zamierzam , nie
m iała by w sobie nic nadzwyczajnego.
Scrooge nie s ta rł w cale z szyldu nazw iska
M arley’a. W iele lat jeszcze n ad e drzw iam i kanto
ru błyszczał napis: „Scrooge et M a rle y .“ Dom h a n
dlowy znanym był wszystkim pod tą firmą. Osoby
jednak, mniej św iadom e interesów , w o ła ły niekie
dy n a Scrooge'a, p anie Scrooge! a niekiedy pan ie
Marley! — o d p ow iad ał n a oba n a z w isk a — nic go to
nie mieszało.
A ściskał też wszystko w garści ten pan S c ro o
ge — stary grzesznik; był to skąpiec nad skąpce,
u m iał on w yrw ać, wykręcić, wydusić i w y drap ać
a nigdy nie wypuścić. T w a rd y i ostry ja k k rze
mień, z którego nigdy stal nie w ykrzesała żadnej
szlachetnej iskierki, był tajemniczy i zam knięty
w sobie. Zimno w ew nętrzne skurczyło m u oblicze,
ścisnęło spiczasty nos, zmarszczyło czoło, zaczer
wieniło oczy, zesztywniło postaw ę, zasiniło zacięte
usta i objaw iało się n a zew nątrz suchym i skrzy
piącym głosem. B iaław y szron p o k r y w a ł mu gło
wę, brw i i podbródek ostro spiczasty. Wszędzie
i zawsze niósł z sobą lodow atą atmosferę, studził
swą obecnością k a n to r podczas upałów .
U pał i zimno w ew nętrzne nie wyw ierało nań
żadnego wpływu. Gorąca letnie nie grzały go,
mrozy zimowe nie mroziły. Żaden też w ia tr nie
był od niego ostrzejszy. Niepogoda nie m ogła mu
niczem dokuczyć; najstraszliwsze ulewy, śniegi,
Strona 9
— 3 —
giad, zaw ieruchy, nie m iały nad nim najmniejszej
przew agi. Pa d a ły one niekiedy do zb y tk u ; Scroo
ge nie znał tego w yrazu. Nikt nie zatrzym ał go n a
ulicy, aby mu powiedzieć z uśmiechem: „kochany
Scrooge, ja k się masz? Co tam słychać? Przyjdź-,
że n as odwiedzić?11 Żaden żebrak nie poprosił go
o jałm użn ę, żadne dziecko nie zapytało o godzinę.
Nigdy nie widziano, aby kto z przechodniów, czy to
mężczyzna, czy kobieta, zap ytał go o kierunek dro
gi. Sądziłbym, że znały go n a w e t psy prowadzące
niewidomych, gdy bowiem nadchodził, odciągały
swych p a n ó w do sieni i w uliczki, poruszając zna
cząco ogonem, ja k gdyby chciały wyrazić: „Biedny
mój panie, lepiej nie widzieć, niż mieć oczyk‘
Lecz cóż go to obchodziło? Tego właśnie p r a
g nął — do tego dążył. W ydep tać sobie sam o tn ą
ścieżkę obok szerokiego gościńca, którym świat cały
przebiega i ostrzedz przechodniów wielkim n a p i
sem, aby m u nigdy nie włazili w drogę i trzymali
się zdała, było ulubionem jego zadaniem.
P ew nego dnia, najlepszego ze wszystkich dni
roku, w wigilię Bożego N arodzenia, .stary Scrooge,
bardzo zajęty, siedział w kantorze. Zimno było
dotkliwe i przenikające, czas był mglisty; Scrooge
mógł dosłyszeć ja k przechodzący ludzie chuchali
w palce, oddychali głośno, rozcierali ręce, tupali n o
gami o bruk, aby się cokolwiek rozgrzać. Trzecia
godzina w ybiła na wieży, a noc b yła już zupełna.
Cały dzień było ciemno; — św iatła ukazujące się
w oknach sąsiednich mieszkań wyglądały jako rude
plam y na czarnem tle gęstego i dotykalnego pra-
Strona 10
w ie p o w ie trz a . M gła w c is k a ła się w e w n ą trz d o
m o stw p rz e z w szy stk ie sz p a ry i d z iu rk i od k lu cza,
a n a z e w n ą trz ta k b y ła g ę sta , że w n a jc ia śn ie jsz e j
n a w e t uliczce p rz e c iw le g łe b u d y n k i w y g lą d a ły ja k
w id m a . *
D rz w i od k a n to ru S c ro o g e ’a b y ły o tw a r te , ab y
m ógł m ieć n a oku b u c h a lte ra sie d zą ce g o w m a łe j
są sied n iej izdebce a lb o rac zej w ciem n ej p iw n ic zc e,
gdzie p rz e p is y w a ł listy . W p o k o ju S c ro o g e ’a tla ł
m a leń k i ogień — lecz ogień w izbie b u c h a lte ra n ie
ró w n ie b y ł m n ie jsz y — z d a w a ło b y się, że się za le -
dw ie ża rz y je d e n w ęgiel. N ie m ó g ł go b ie d a k p o d
sycić, p o n ie w a ż kosz z w ę g la m i s ta ł w p o k o ju p ry n -
c y p a ła , a ile k ro ć p o w a ż y ł się w n ijść z ło p a tk ą po
w ęgle, S cro o g e w y rz u c a ł m u , że go r u jn u je i że
b ęd zie go m u s ia ł o d d alić. D la tego też n ie szc zę
śliw y b u c h a lte r w z ią ł n a szyję w e łn ia n y szalik
i p r ó b o w a ł o g rza ć się p rz y św iecy, w b r a k u je d n a k
dość b u jn e j w y o b ra ź n i, u s iło w a n ia te sp e łz ły b e z
sk u teczn ie.
— W e so ły c h św ią t w u ja s z k u — n ie c h cię B óg
b ło g o s ła w i— o z w a ł się glo s dźw ięczny. B y ł to g ło s
s io s trz e ń c a S c ro o g e ’a, k tó ry w p a d ł ta k n ag le, że
s ta ry n ie m ia ł czasu go sp o strz ed z .
— B a — rz e k ł S c ro o g e — g łu p stw o !
— Ś w ię ta B ożego N a ro d z e n ia ! w u ja s z k u , ty ś
tego nie ch c ia ł p o w iedzieć?
— T a k j e s t— r z e k ł S cro o g e.— W e s o ły c h św iąt!
Ja k im p ra w e m m a sz b y ć w eso ły m ? Co za p o w ó d ,
a b y ś się o d d a w a ł ru jn u ją c e j w eso ło ści? J e s te ś i bez
tego dosyć ubo g i.
Strona 11
— No, no!— odpowiedział siostrzeniec—jakiem
praw e m jesteś sm utny i kw aśny, dla czego cały za
tapiasz się w tych p on urych liczbach i rachunkach?
Już jesteś dosyć bogaty.
— Głupstw o— rzekł po chwili Scrooge, nie m a
jąc lepszej odpowiedzi— głupstwo.
— Nie gniewaj się, wujaszku!
— Jak się tu nie gniewać, żyjąc w świecie p e ł
nym głupców i takich ja k ty w ary atów . W esołych
świąt! Idźcie do licha z waszą wesołością. Czem-
że jest dla was Boże Narodzenie, jeśli nie chwilą
płacenia rachunków , n a które często nie macie pie
niędzy, dniem w którym znajdujecie się o rok s t a r
szymi, a o szeląg n a w e t nie bogatszymi, dniem
sp ra w d z a n ia książek handlow ych, po zsumowaniu
których przekonywacie się, że w ciągu upłyńionych
dw u n a stu miesięcy żaden interes nie przyniósł wam
najmniejszego zysku. Gdyby to zależało ode m nie—-
dod ał z w zrastającem o bu rzen iem —to każdego
głupca, biegającego od domu do d om u z okrzykiem
wesołych św ią t na ustach, wsadziłbym w kocioł,
w którym się gotuje budyń i po chow ał z gałązką
choiny w sercu. T ak jest.
— Wujaszku! — zaw ołał siostrzeniec — chcąc
bronić sp ra w y Bożego Narodzdnia.
— Siostrzeńcze! — prz e rw a ł surowo starzec—
obchodź sobie św ięta ja k ci się tam p od ob a i pozwól
mi, ab ym je także obchodził na mój sposób.
— Ależ ty ich wcale nie obchodzisz, mój
wuiu.
Strona 12
6 —
— Tern lepiej — zostaw mnie tak ja k jestem.
Wiele ci z tego przyjdzie — już ci te św ięta tyle
przyniosły zysków?!
— Przyznaję, że nie zawsze umiałem korzy
stać z okoliczności, ale m niejsza o to. W racając
do tych świąt, dzień Bożego N arodzenia tpomijając
już poszanow anie należne świętej jego nazwie i Bo
skiemu początkowi, czego pom inąć nie m ożna m y
śląc o tym dniu w ażnym ) jest dla m nie najpiękniej
szym dniem roku: chw ilą dobroci, łagodności, p rze
baczenia uraz, litości, zabaw y, przyjemności, jedy
nym dniem, w którym wszyscy ludzie, mężczyźni,
kobiety i dzieci otw ierają dobrowolnie serca, cieszą
się, rad ują, zap om inają o różnicy m a jątk u i sta n o
w iska i widzą tylko w bliźnich braci i tow arzyszów
podróży n a drodze do wieczności. Dla tego też
chociaż dzień ten nie przyniósł mi nigdy w zysku
ani złota ani srebra, wielem m u w inien dobrego
i wiele się po nim jeszcze spodziew am , dla tego to
z radością wykrzykuję: „Niech będą po chw alone
święta Bożego na rod ze n ia !“
Buchalter, przysłuchujący się z piwniczki, po-
mimowolnie przyklasnął, lecz spostrzegłszy n a ty c h
miast, że po pełn ił niedorzeczność, schwycił w po-
mięszaniu cęgi, chcąc niemi popraw ić ogień i zaga
sił zupełnie o statnią iskierkę.
— Niech ja cię raz jeszcze posłyszę— zaw o
ła ł z gniewem Scrooge do b u c h a lte ra — to na p o
winszowanie świąt Bożego N arodzenia na ty c h
m iast cię w ypędzę! Co do p a n a — rzekł z w r a c a
ją c się do siostrzeńca— znakom itym jesteś mów-
Strona 13
cą. Dziwię się, że dotąd nie zasiadasz w p a rla
mencie.
— Nie gniew aj się, w ujaszku — oto, wiesz co,
lepiej przyjdź ju tro do n as n a obiad.
Scrooge się zap erzy ł. — Idź mi do d jab ła. T ak,
idź do d ja b ła — za w ołał, z uniesieniem .
— Ależ dla czego, mój w ujaszku?... dla cze
go?...
— Pocoś się ożenił? — z a p y ta ł Scrooge.
— Byłem zakochany.
— B yłeś zakochany! — m ru k n ą ł S crooge.—
G łupstw o — głupstw o. D obranoc.
— Mój w ujaszku, w szakże przed m ojem oże
nieniem i tak nigdy m nie nie odw iedzałeś. Dla cze
góż w ięc szukasz w tern w ym ów ki?
— D o b ran o c— rzekł Scrooge.
— Nic od ciebie nie żądam , o nic cię
nie proszę, czemuż nie m am y być dobrym i p rz y
jaciółm i?
— D obranoc!
— Boli m nie, bardzo m nie boli tw o ja su ro
wość i zaciętość. W szakże nic mi nie możesz za
rzucić? Z robiłem k rok dzisiejszy dla uczczenia Bo
żego N arod zen ia i pom im o tej przykrości będę się
ra d o w ał. T a k więc, mój w uju, życzę ci w esołych
świąt!
— D obranoc! -— rzekł Scrooge.
Siostrzeniec w yszedł z pokoju, nie w yrzekłszy
ani jednego w y razu n iezadow olenia. Z atrzy m ał się
chw ilkę przede drzw iam i drugiego pokoju, dla zło
ce n ia życzeń buchalterow i, który, chociaż do szpiku
Strona 14
przem arzły, gorętszym był je d n a k od Scrooge’a v
gdyż serdecznie m u podziękował.
— Masz tu tobie drugiego szaleńca — m r u k n ą ł
Scrooge z gniew em .— Mój buchalter, nędzarz, z a r a
biając 15 szylingów tygodniowo, obarczony żoną
i dzieciakami, m ówi mi o wesołych świętach. D a
libóg trzeba uciekać po dom u w a ry a tó w , może
tam są rozsądniejsi ludzie.
Ow za p a m ięta ły szaleniec, pożegnawszy w sie
ni siostrzeńca Scrooge’a, w prow adził dwie now e
osoby. Byli to dwaj. bardzo przyzwoici panow ie,
po sta w y ujmującej; w tej chwili stali grzecznie,
zdjąwszy kapelusze, przed biurkiem Scrooge’a,
trzymali w ręku p a p ie ry i reg estra i pow itałi b a n
kiera głębokim ukłonem .
— Dom h and lo w y Scrooge et Marley, jeżeli się
nie mylę?— rzekł jeden z nich, zajrzawszy w listę.—
Czy m am zaszczyt mówić z p anem Scrooge, czy
z pan em Marley?
— P a n Marley nie żyje od lat siedm iu— odpo
wiedział Scrooge.— Dzisiejszej nocy będzie lat siedm
ja k um arł.
— Nie w ątpim y, że jego szczodrobliwość go
dnego m a przedstaw iciela w pozostałym w spólni
k u — rzekł nieznajomy, podając Scrooge’owi p e łn o
mocnictwo do zbierania składek.
Miał zupełną słuszność; wspólnicy bowiem p o
dobni byli do siebie ja k dwie krople wody. Na
ten nie miły w yraz szczodrobliwość, Scrooge z m a r
szczył brwi, w strząsnął głow ą i oddał nieznajom e
mu papiery.
Strona 15
— W tak radosnej chwili ja k teraźniejsza, szano
w ny panie Scrooge— rzekł tam ten, biorąc za pióro —
więcej niż kiedykolwiek p oż ą da n ą jest rzeczą zebrać
dla biednych i niezamożnych braci naszych jakie
kolwiek wsparcie. Jest tysiące takich, którym zby
w a n a najpierw szych potrzebach, sta tysięcy innych,
nie będących w stanie polepszenia chwilowo n a w e t
swego bytu.
— Czy to nie m a więzień? — zapytał Scrooge.
— Oh! jest ich aż z a n a d to — odpowiedział nie
znajom y, upuszczając p ió r o .- -
— A domy przytułku — m ów i dalej Scrooge —
b y ły ż b y ju ż zamknięte?
— Przeciw nie pan ie— rzekł d ru g i— i niech Bog
nie dopuści, aby się to wydarzyć miało.
— A domy zarobkowe! — p r a w a o ubogich
i żebrakach, czy: zawsze są czynne i w y k o n y w a
ne?— rzeki Scrooge.
— Zawsze; — domy są pełne, a p r a w o obm y
śla środki r a tu n k u i pomocy.
— A ja się tak przeraziłem tern coś mi pan
powiedział, sądziłem bowiem, że jakieś nieprzew i
dziane okoliczności p ow strzy m ały bieg tych poży
tecznych zakładów. Cieszę się niewym ownie z m o
jej pomyłki..
— P rzekonani, że instytucye te nie są w m o
żności zaspokojenia potrzeb duchow ych i m a te ry a l-
nych ogółu niezamożnych, niektórzy z nas starają
się zebrać p e w n ą kw otę pieniędzy, w zam iarze o bró
cenia jej n a mięso, chleb i węgle dla nieszczęśli
wych — w ybraliśmy obecną epokę, poniew aż w tym
Strona 16
właśnie czasie potrzeby najdotkliwsze, n i e d o s ta td f
najboleśniej czuć się daje, a obfitość i zamożność
większe niż kiedykolwiek sp ra w ia zadowolenie.
— N a ileż pan dobrodziej każe się wpisać?
— N a nic! — odpow iedział Scrooge.
— P a n zap ew n e p ragnie ukryć nazwisko?
— P rag nę, żebyście mi panow ie dali spokój.
Poniew aż zapytujecie m nie czego sobie życzę, ta k a
jest moja odpowiedź: j a sam nie weselę się wcale
n a Boże Narodzenie, zkądże więc tak dziwne ż ą d a
nie, żebym dostarczał próżniakoij) środków zabaw y
i rozrywki? Płacę należne podatki, przyczyniam
się więc do u trz y m a n ta zakładów , o których m ów i
łem — kosztują one bardzo dużo; — ci więc, któ
rym tam jest niedogodnie, niech sobie ‘szukają
gdzieindziej przytułku.
— Są tacy, którzy się docisnąć nie mogą — są
znowu inni, którzyby woleli raczej umrzeć, niż...
— Ah, jeżeli wolą um rzeć— p rz erw ał Scrooge—
m ają wielką słuszność, tym sposobem uniknie się
przeludnienia. Zresztą, w ybaczą mi panow ie, ja
nie znam tego wszystkiego.
— Ale b ardzo by p a n u ła tw o przyszło z tem
się obznajmić.
-— To do mnie nie należy, człowie : m a i tak
dosyć zajęcia z w ła sn ym i interesami, żeby się m iał
jeszcze mieszać w to, co do niego nie należy.
Moje interesa zabierają mi cały czas. D obranoc
panom!
Zrozumiawszy w yraźnie, że wszystkie dalsze
przedstaw ienia żadnego nie w y w rą skutku, dwaj
Strona 17
i
••■.i
— 11 —
nieznajomi odeszli. — Scrooge wziął się na nowo
do pracy, coraz więcej z siebie zadow olony i w d a
leko lepszym niż zwykle humorze.
Tym czasem m gła i ciemność tak się zwiększa
ły, że widać było na ulicy ludzi z zapalonem i p o
ch odniam i i latarn iam i, m igających się tu i owdzie
i ofiarujących swe usługi woźnicom, aby biedź przed
końmi i prow adzić je po drodze. Odwieczna wie
życa kościelna, której starożytny wyszczerbiony
dzwon zdaw ał się zawsze spoglądać ciekawie przez
gotyckie, w m urze wycięte okno, n a Scrooge'a sie
dzącego przy biurku, znikła zupełnie przy mgle i b i
ła godziny, pół godziny i k w ad ra n se w obłoki, z tak
przedłużonem drganiem i jękiem, ja k gdyby szczę
k a ła zębami, osadzonymi gdzieś wysoko w olbrzy
miej zmarzniętej czaszce. Zimno w zrastało. Gro
m adk a rzemieślników, zajętych nitow aniem r u r g a
zowych, rozp aliła n a rogu ulicy wielkie żarzące się
ognisko, około którego cisnął się tłum obdartych
i drżących od zimna ludzi dorosłych i dzieci, grzeją
cych sobie ręce i pożerających niebieski p łom ień
w zrokiem zachwycenia, wdzięczności i chciwości.
Z a m a rzł kurek wodociągu, a wiszące w około grube
lodow ate sople przystroiły go w kom iczno-przeraża-
ją c ą lodow a .ą brodę.
Błyszczące św ia tła magazynów rzucały czerwo
n a w y odblask na blade tw arze przechodniów. Skle
py rzeźników, korzenników i przekupniów drobiu
p rzedstaw iały widok uroczy i w spaniały, nie d o
zw alający wcale przypuszczać, aby poziome cele
ha n d lu i zysku m iały ja k ą wspólność z ty m .a rty -
Strona 18
I
— 12 —
stycznym przepychem. Lorcl-Major *) w potężnym
sw ym zam ku M ansion-House w y d a w a ł rozkazy s e
d n ie kucharzy i piwnicznych, dla przyg otow ania
uroczystej wilii, ja k w y p a d a n a Lorda - Majora;
a biedny krawiec, skazany przez niego w przeszłym
tygodniu na pięć szylingów kary za pijaństw o
i włóczęgostwo, przygotow yw ał n a sw em poddaszu
jutrzejszy budyń, podczas gdy chuda jego połow ica
z dzieckiem n a ręku biegła do sąsiedniego rzeźnika
za kupnem k a w a ła w ołowiny.
Mgła się powiększa — mróz wzrasta! Mróz
trzaskający, srogi, przenikliwy. Gdyby święty Dun-
stan, zam iast chwytać sza ta n a zwykłemi cęgami,
uszczypnął go w nos podobnem zimnem, dopieroż-
by zły duch zaw ył przeraźliwie.
Mały ulicznik, właściciel noska zsiniałego i ści
śniętego przez zajadły mróz jak kość przez psów
ogryziona, pochylił się pode d rzw iam i Scrooge’a,
chcąc go uczcić piosenką — lecz po pierwszych
w yrazach :
Ej kolenda — kolenda!
Scrooge p o r w a ł leżącą przed sobą linię z gestem
tak w yrazistym, że przerażony śpiewak, pom im o
mrozu, z e m k n ą ł j a k oparzony, zostawiając dziurkę
od klucza mgle i lodowatej parze, które z s y m p a
tycznym i przyjaznym podm uchem pociągnęły ku
sw emu ulubieńcowi.
') Prezyd ent m iasta Londynu, obierany corocznie
z grona najznakomitszych obywateli.
Strona 19
— 13 —
N adeszła nareszcie chwila zamknięcia kan
toru.
Scrooge m rucząc podniósł się z krzesła, dając
tym sposobem buchalterow i niemy znak zamknięcia
czynności i pozw olenia wyjścia, n a co ta m te n już
o d d a w n a wyczekiw ał z tłum io ną niecierpliwością.
Zgasił więc szybko świecę i wziął i
lusz.
— P ew nie byś sobie życzył nie zajrzeć naw et
do k a n to r u w dniu jutrzejszym? T a k mi się coś
zdaje— rzekł Scrooge.
— Jeżeli pan nie m a nic przeciw temu?
— Mam bardzo wiele. A gdybym ci też w y
trącił za ten dzień pensyę, dopierobyś się dąsał
i . szem rał, żem cię pokrzywdził. Oh! — jestem
o tern ja k najmocniej przekonany.
Buchalter gorzko się uśm iechnął.
— A je d n a k wcale cię nie obchodzi moja
krzy w d a i s tra ta ja k ą ponoszę, płacąc ci za dzień,
w którym nie będę z ciebie miał żadnego użytku.
B uchalter ośmielił się zrobić uwagę, że to w y
d a rz a się tylko jedyny raz do roku.
— W ielka mi racya, co za usprawiedliwienie,
aby mieć p ra w o sięgania do cudzej kieszeni dla te
go, że to jest dzień *25 g r u d n ia — odpowiedział S cro o
ge gniewliwie, zapinając surdut pod górę.— No,
cóż robić, muszę ci d arow ać dzień jutrzejszy, p r o
szę mi tylko wynagrodzić tę stratę i następnego dnia
przyjść do k a n to ru wcześniej niż zwykle.
B u chalter przyrzekł uroczyście, a Scrooge w y
szedł ruszając r a m i o ^ m i i pom rukując coś o leni-
Strona 20
— 14 —
stwie i próżniactwie. W mgnieniu oka zamknięto
kantor, buchalter, pociągnąwszy aż do pasa końce
białego wełnianego szalika, sunął, potknąwszy się
ze dwadzieścia razy na szklistym chodniku, wyszli-
fowanym przez uliczników, szykujących od południa
ślizgawki na cześć jutrzejszego święta; wreszcie
wszedł w zaułki, spiesząc się na gwałt do domu,
żeby miał jeszcze czas zagrać z dziećmi w ślepą
babkę.
Scrooge zjadł lichy obiad, w lichej garkuchni,
gdzie się zwykle stołował. Przeczytawszy wszystkie
dzienniki i uprzyjemniwszy sobie wieczór notowa
niem w pugilaresie zysków w ciągu dnia osiągnię
tych i operacyi na pojutrze układanych, poszedł do
siebie, aby się spać położyć. Zamieszkiwał lokal
zajmowany niegdyś przez nieboszczyka wspólnika.
Lokal ten składał się z kilku ciemnych pokoi, mie
szczących się w dawnym ponurym budynku, leżą
cym w zakręcie wązkiej uliczki, w tak dziwnem odo
sobnieniu, że mimowolnie nasuwała się każdemu
myśl, iż się tam ukrył kiedyś w odległej młodości,
grając w choiuanego z innemi domostwami i że
zmyliwszy drogę, nie mógł już wyleźć żadnym spo
sobem. Dziś budynek ten był stary i tembardziej
ponury, że nikt w nim nie mieszkał oprócz Scroo-
ge’a, inne bowiem lokale wynajmowano na kantory
i biura kupieckie. Dziedziniec tak był ciemny, że
nawet Scrooge, znający doskonale każdy niemal ka
myk, musiał iść po omacku. Mgła i gołoledź tak
zawisły na ponurych drzwiach domu, że zdawało
się, jakby ponury duch zim y rozsiadł się na progu,