3969

Szczegóły
Tytuł 3969
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3969 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

URSZULA KOZIO� Ptaki dla my�li DROGA 3 (Opowiadaj. � Opowiadam, opowiadasz, opowiada, opowia-daj, -dam, -dasz, -da, wystukiwa�y ko�a poci�gu; -daj, -dam, -dasz, -da, �) Kolorowa puszka z brz�kiem potoczy�a si� pod �awk�. M�ody cz�owiek z melancholijn� twarz� mima schyli� si� skwapliwie do n�g Szymona. Mi dispiace, scusi, powiedzia� w tym samym momencie, kiedy � scusi, florencka katedra wywin�a piekielnego m�y�ca w �renicy Szymona i by�a mniejsza ju� nawet od tamtej lilipuciej klatki ze �wierszczem, kt�r� � scusi, usi�owano mu przed chwil� sprzeda�. � To s� �my! jeden z dwu starszych pan�w graj�cych w szachy przy oknie za�mia� si� cieniutko. � Po prostu �my, kt�rych nie spos�b zatrzyma�; jakby ca�e ich furkotliwe �ycie by�o w�a�nie intensywnym poszukiwaniem p�omienia tej jakiej� jednej �wiecy czy lampy, w kt�rym pragn� zgasn��. � Czy to ja, czy to na pewno ja sam jestem tym, kt�ry tu niby jest? Szymon spod przymkni�tych powiek gapi� si� bezmy�lnie na staromodny p��cienny piero�ek na g�owie m�wi�cego. (Opowiadaj, �e kiedy pewien ubogi artysta maj�c oko�o czterdziestu lat przyby� po raz pierwszy do Italii i znalaz� tu sposobn� chwil�, �eby sobie to i owo wreszcie przemy�le� �) � Aber, aber, szpicbr�dka s�siada z lewej od drzwi podskoczy�a w niepohamowanej ch�ci wmieszania si� w tok rozmowy w�asnym klinem � �ma, gin�c w p�omieniu tej jakiej� jednej �wiecy, mo�e zgasi� tak�e jej p�omie�! � Garde! Starszy pan siedz�cy z prawej strony Szymona kanciastym, drapie�nym ramieniem zbrojnym w czarnego laufra natar� na bia�� damk� swego partnera w p��ciennym piero�ku. � Zugzwang? czujna szpicbr�dka zn�w wyskoczy�a o kilkana�cie centymetr�w do przodu i cofn�a si� z wyra�nym zawodem. � Ale nie dla mnie, zanuci� pan w p��ciennym piero�ku i � spod ziemi czy spod nieba � wyczarowa� niedostrzegalnego a� dot�d konia. Gra potoczy�a si� dalej. � Scusi, powiedzia� zn�w m�ody W�och z naprzeciwka i krzywi�c si� pociesznie podni�s� upuszczon� po raz wt�ry puszk�. Szymon na pr�no usi�owa� omija� wzrokiem jego twarz. To chyba Iza wytkn�a mu kiedy�, �e nazbyt lgnie do anomalii i w og�le do wszystkiego, co bywa kalekie nie tylko w dos�ownym sensie. A wi�c teraz ta twarz tutaj, podobnie jak na przyk�ad posta� g�upiej Julii, prawdopodobnie niegdysiejszej kurwy portowej, spotkanej przypadkiem w sma�alni ryb w jakim� weneckim zau�ku � bodaj czy nie przy calle Regina? � kt�ra odwodzi�a jego uwag� w bok od C� d�0ro, w bok od Palazzo Ducale, w bok � (Julia-pi�knotka spowita w zblak�e fata�aszki, strz�py pi�r i koronek jako kolejna mozaika w �; z twarz� umalowan� jak pierrot jako mozaika w �, popiskuj�ca osobliwym ptasim skwirem nad wy�ebran� misk� polenty u tego tam serdecznego gbura jako �; albo jeszcze inaczej; mistyczne za�lubiny gbura z pirack� g�b� i Julii-pi�knotki przy pomocy miski polenty w �; zn�w, zn�w? Opowiadaj, �e kiedy szcz�liwym trafem przyby� do owego centrum �) � Dzisiaj centrum sztuki znajduje si� poza Europ�, powiedzia� do nikogo melancholijny m�odzian. Znowu �onglowa� swoj� ma�� podr�n� maskotk�, miniaturow� puszk� konserw. � Pary� lub Rzym to ju� s� tylko muzea; prawdziwy nerw nowo powstaj�cej sztuki jest jednak �; scusi; skwapliwie schyli� si� pod �awk�. � Aber, aber � (Czy nazwanie puszki zupy firmy P�le-m�le dzie�em sztuki jest r�wnoznaczne z artystycznym jej przedstawieniem? Szymona zn�w zaatakowa� ten natr�tny motyw, strz�p my�li 4 wyczytanej prawdopodobnie w jakiej� gazecie.) � Jednak�e znalaz�bym na to spos�b, mrukn�� sucho jego s�siad z prawej, sk�adaj�c jednocze�nie podr�ne szachy do torby. � A co, a co; zn�w remis! ucieszy� si� jego partner. Tak�e i on gotowa� si� do wyj�cia. Szymon postanowi� zaj�� jego miejsce. Wola� jecha� twarz� do kierunku jazdy. Rzecz jasna, przy oknie. � Wystarczy�oby w obszarze ich �erowiska rozpi�� g�st�, �wietlist� sie�, ci�gn�� s�siad z prawej; w�owy ekler jego torby zsun�� si� z lekkim piskiem. � R�cz�, �e to raz na zawsze zlikwidowa�oby problem pa�skich ciem. Szukaj�, powiada pan, swojej �wiecy? Wi�c im j� zbli�y�; wyj�� niejako naprzeciw tej ich niezg��bionej, samounicestwiaj�cej je potrzebie. � Kto wie, a je�li w�wczas wykszta�ci�by si� gatunek pozbawiony fototropizmu, uodporniony na wszelkie �wiat�o w og�le? za�mia� si� cieniutko jego partner, poprawiaj�c p��cienny piero�ek na g�owie i wstaj�c z miejsca. � Wyobra�a pan sobie, jakie w�wczas mieliby�my z tym k�opoty? Wychodzili nie �piesz�c si� i ust�puj�c sobie nawzajem pierwsze�stwa przy drzwiach. � Ja bym jednak zaryzykowa� tak� siatk� z g�stych �wiate�, upiera� si� tamten. Dopiero teraz, kiedy wsta�, da�o si� zauwa�y�, �e lekko utyka� na jedn� nog�. � M�g�bym nawet co� takiego panu skonstruowa�; lub zleci� to kt�remu� ze swoich � Szymon przesiad� si�. Mim, kt�rego rozpraszaj�c� twarz mia� nadziej� straci� sprzed oczu, siad� jednak naprzeciw niego, na drugim wolnym przy oknie miejscu, i wda� si� w rozmow� ze szpicbr�dk�. Dwaj starsi panowie, gaw�dz�c z o�ywieniem � by� mo�e, dalej o tych �mach � raz jeszcze przesun�li si� za oknem wagonu. Jego by�y prawy s�siad lekko utyka�. Nikt nowy nie przyby�. Jechali we trzech. Szymon celowo zagapi� si� w okno przedzia�u, �eby odwr�ci� twarz od wsp�pasa�er�w, kt�rzy przygl�dali mu si� � jak s�dzi� � zbyt natarczywie, a kt�rych zdawa� si� sk�d� zna�; w ka�dym razie musia� ich ju� kiedy� spotka�; zw�aszcza tego z farbowan� br�dk�. � �Nigdy jeszcze wolno�� zupy nie by�a tak nieograniczona, ale r�wnocze�nie nie by�a ona a� tak zniewolona, jak w puszce firmy �P�le-m�le��, usi�owa� uk�adaniem g�upawych manifest�w odwr�ci� uwag� od wspomnienia l�ku sprzed kilku godzin, jaki nawiedzi� go w Giardino di Boboli. � �Obecny kryzys zupy polega g��wnie na kryzysie komunikatywno�ci zak��conej przez puszk� firmy �P�le-m�le!��. Jednak�e tamto by�o silniejsze; wraca�o; a zw�aszcza szok spowodowany przez owego �mecenasa z pa�k��, kt�ry w �ywy, ods�oni�ty nerw dopiero co powstaj�cego dzie�a wtargn�� jak rani�cy �renic� proch. �Aktywna bezradno��; Szymon spr�bowa� ws�ucha� si� w d�wi�k idei tamtego obrazu, jednak�e wywo�ane has�o zabrzmia�o r�wnie pusto, jak owa zupa w puszce firmy �P�le-m�le�. Wprawdzie przez mgnienie w niewyra�nej przestrzeni rozgestykulowa�y si� znaki i zderzy�y ze sob� osaczaj�ce je linie, ale wnet rozp�yn�y si� przezroczy�cie, zanim zdo�a� dobiec do nich wzrokiem. Na nowo ogarn�a go apatia i poczucie nierealno�ci istnienia w tym zbyt pi�knym �wiecie, na kt�ry spogl�da� z okna przedzia�u, jak gdyby nie pejza� to by�, ale film, nie okno, ale ekran, nie on, ale jaki� jego zast�pca. Na przyk�ad Leopardi. Raz jeszcze zanurzy� si� w cienisto�� jego idylli czytanych wczoraj. � Nam dzisiaj nie przys�uguje ju� jednak luksus czystej neurastenii, pomy�la� � nie przys�uguje nam ju� wyb�r: w��czy� si� w t� pod�� epok� czy nie. Naszym odludziem s� teraz ludne ulice, p�yniemy � wyspy pojedyncze � w t�umie podobnych wysp; rozbitkowie. �wiat jest dzi� r�wnie wyalienowany w nas, jak my w nim. I tak oto wnosimy w�asn� neurasteni� w neurasteniczno�� tego �wiata, w kt�rym ju� nie cherlawo�� wydaje si� czym� kuriozalnym, ale t�yzna. Z tym wszystkim pr�bujemy w��czy� si� mimo to w bieg tej epoki, w��czy� si�, by protestowa� przeciw 5 niej; a wi�c i przeciw sobie. Czyli �aktywna bezradno��? Zn�w zamigota�o �wiate�ko tamtej wizji i zgas�o. Wiedzia�, �e cho� wr�ci do tego problemu, wr�ci ju� nie tak, i �e wszystko, cokolwiek na ten temat wyrazi, pozostanie zaledwie kopi�, imitacj�, odbiciem tamtego nie istniej�cego ju� obrazu, kt�ry cho� nie by� sko�czony, w jaki� spos�b by� w�a�nie got�w; kto wie, czy jego fragmentaryczno��, kt�ra tak�e jest ju� nie do podrobienia, nie wzmaga�a jeszcze dodatkowo sugestywno�ci dzie�a? Nigdy nie da si� tego powt�rzy� tak samo; zawsze b�dzie to o co� mniej, o co� inaczej, my�la� Szymon i zastanawiaj�c si�, czy zgubi�a go s�abo��, niewyt�umaczalne wprost tch�rzostwo, czy pycha, zacisn�� d�o�, a� pobiela�y mu knykcie. M�ody W�och przybli�y� ku niemu zatroskan� twarz i z wpraw� wytrawnego aktora odegra� w przeci�gu sekundy ca�� pantomimiczn� scenk� wsp�czucia, sympatii, ch�ci przyj�cia z pomoc�, ale Szymon niegrzecznie odgrodzi� si� od niego �okciem wspartym na podokienny stolik i zn�w zagapi� si� w mijany krajobraz. � Za�o�� si�, mistrzu, �e co� mu dolega, powiedzia� ten z melancholijn� twarz� mima. Szymon rozpoznawa� ju� g�osy ich obu; mistrzem by� zatem ten drugi z farbowan� br�dk�, kt�ry wygl�da� po trosze na pok�tnego handlarza dzie�ami sztuki lub narkotyk�w, po trosze � na cz�onka tajnego sprzysi�enia albo po prostu na adepta kt�rej� z tych modnych obecnie ga��zi nauk. � Chcesz, abym go pouczy� bez s��w? spyta� mistrz. Zacz�li teraz obaj m�wi� szybko i Szymon ch�tnie zgubi� w�tek tej dziwacznej rozmowy, kt�ra zreszt� nie interesowa�a go tak dalece. Ogl�dany pejza� zn�w cofn�� go w Giardino di Boboli. � I nigdy ju� nie objawi mi si� biegn�cy przez bramy z pustek do pustek, znik�d donik�d �w ja-nie-ja diabli wiedz� z czego wysnuty, istniej�cy chyba tylko na zasadzie odsy�acza lub figuratywnego przypisu w tym, co pozostawa�o niefiguratywne, co by�o zaledwie aluzj� do zmaga� si� z pr�ni�, kt�ra uchyla si� i osacza, uchyla i osacza � Jak �w widnokr�g odczuty w dzieci�stwie; ze swoj� bezustannie uchylaj�c� si� lini�; kt�r� pr�bowa�em podej�� raz w nocy i przy�apa� w jej znieruchomieniu; a wysokie drzewo, kt�re bra�em za jego graniczny pal, przemieni�o si� o �wicie w centrum; i zwodniczo bliski okr�g zn�w przywabia� mnie ku sobie, ale poj��em ju�, �e nie uda mi si� z tego centrum wyj�� nigdy; �e przestrze� tylko pozornie ust�puje mi pola, podczas gdy w istocie jestem skazany na bycie w �rodku; w kole zakre�lonym zaczarowan� kred�. I kiedy sta�em tak, pokonany wyrostek pod wynios�ym drzewem, ozwa�y si� dzwony w dalekim ko�ci�ku, gdzie czasami biega�em rano kalikowa� organi�cie wierz�c, �e i za moj� spraw� ptak fugi wzlatuje w powietrze; i pomy�la�em wtedy, �e skoro ka�dy punkt na kuli i poza kul� jest centralny, �aden z nich nie mo�e nim by� w istocie; zatem prowadzono tu jak�� chytr� gr� bez wyjawienia jej regu�. Czy to nie wtedy, czy to nie tam wy��obi�em kozikiem w korze drzewa punkty i ko�a przekre�laj�c jedne i drugie? I co to by�o: moje pierwsze heretyckie tezy ��obione przeciw przestrzeni, przeciwko temu, co pozornie sta�e i co pozornie ruchome, pierwsze profanacje, czy te� ustalenia pierwszych wzgl�dno�ci? I czy to nie wtedy pos�ysza�em g�os tamtego drzewa: nie do�� ci, �e sam obierasz dowolne punkty za centrum widnokr�gu? Rozejrza�em si�. W pierwszym momencie nie zrozumia�em, sk�d si� tu wzi��em, o co posz�o mnie i temu �wiatu, �e tak oto skaczemy sobie do oczu; a potem spostrzeg�em pi�kno tego poranka, w kt�rym znalaz�em si� oddalony od wszystkiego, co przes�ania�o mi go dot�d. S�o�ce unios�o si� ju� nieco wy�ej; w powietrzu �piewa�y skowronki; ich �piew zdawa� si� podci�ga� nutkami w g�r� wzrost zbo�a i �d�b�a trawy; ca�a ziemia wko�ysywa�a si� w ten �piew, kt�ry 6 istnia� jeszcze powy�ej ptaka, nad ptakiem; wok� falowa� s�odki zapach zbo�a; by�em sam w �rodku �wiata; ja i ta topola; byli�my sami w centrum; w zbo�u nawo�ywa�y si� przepi�rki d�wi�cznym pit-pilit, pit-pilit; w dali, obrze�ony lasem i wzg�rzami, napina� swoje ko�o widnokr�g. Opodal zakuka�a kuku�ka. Dobieg�em do tamtego miejsca. Kuku�ka odfrun�a. Rozejrza�em si�. Topola zosta�a o kilkaset metr�w za mn�. Ju� nie by�a moim punktem centralnym. Siwa pliszka kiwa�a obok na kamieniu ogonkiem w g�r� i w d�; by�a najpi�kniejszym ptakiem, jakiego ujrza�em tego dnia; wynika�a wprost z ziemi, kamienia i li�cia; zapragn��em mie� t� pliszk� i nie�� j� przed sob� na d�oni, �eby tak kiwa�a si� ze srebra w srebro na wysoko�ci oczu; ale odfrun�a; jej pi�ra by�y z pewno�ci� r�wnie wilgotne jak trawa; jeszcze przenika�o je �wiat�o ksi�yca; chcia�em ich dotkn��; ale odfrun�a. Pu�ci�em si� w drog� powrotn� do domu, w stron� polnej gruszy wystrzelaj�cej ponad wszystko. By�a daleko. Bieg�em wi�c i szed�em na przemian miedzami; �wiat by� w kolorze b��kitnym, z�otym i zielonym; �wierszcze, �d�b�a zb� i ptaki �piewa�y w oktawie; moje bose pi�ty wklepywa�y w ziemi� rytm odkrytego dzisiaj: wybieram. Spostrzega�em �wiat wyra�niej ni� zwykle; oko i ucho rejestrowa�o barw� i d�wi�k; wreszcie ta miedza przez �ubin; wreszcie ta grusza; i wilga; grusza i wilga � jak dwa flety; zdyszany, z g�ow� opad�� na kolana, wytraca�em przez chwil� oddech; nad g�ow� gwizda� ptak; i odfrun��; zielono-��ty. Rozejrza�em si�. Topola by�a daleko. By�a z boku. To grusza stanowi�a centrum widnokr�gu. Poniewa� teraz by�em przy niej. To ja nosi�em ten punkt w sobie. Ode mnie zaczyna�o si� ko�o; od moich �renic. Ode mnie pochodzi�a zdrada; od moich �renic; ale i od zewn�trz. Od tego, co wysuni�te z wewn�trz przecina si� w przestrzeni z tym, co od zewn�trz wysnuwa si� ku mnie. Osun��em si� pod drzewo. By�em zn�w ma�ym, pokonanym ch�opcem, gdy powiedzia�a mi topola zostawiona daleko i z boku: czego chcesz od swoich �renic; s� takie ma�e, podczas gdy ja si�gam prawie do chmur, a przecie� twoje �renice mieszcz� mnie w sobie. Czy ci nie do��, �e przenosisz mnie z miejsca na miejsce w pami�ci swoich �renic? I zn�w podnios�em si�. I popatrzy�em na s�o�ce. I przymkn��em oczy. I oto w �renicach, kt�re by�y nie wi�ksze od mr�wki, zmie�ci�em s�o�ce wi�ksze od kuli ziemskiej. Szymon ockn�� si� i spojrza� uwa�niej w okno. � A to, co tutaj, jest twoje; ty to widzia�e� � Nie wiadomo, czy jeszcze mia� na my�li Leopardiego, czy ju� kogo� innego. Wzg�rza tak �agodne, jakby kto� r�wnym oddechem przez sen unosi� pier� i ta zastyga�a w p�uniesieniu, wy�ania�y si� jedne przez drugie; kuliste k�py winoro�li, mi�dzy tym grot cyprysu, dzida w niebo, i rozpi�ta czasza pinii ubezpieczaj�ca jak gdyby stabilno�� rzeczy tego �wiata, mija�y i zn�w zabiega�y mu drog�. � Teraz uczy�, mistrzu, swoje najwi�ksze, powiedzia� mim odrobin� za g�o�no. � Najwi�ksze, kt�re ju� nie ma nic wi�kszego nad sob�, jest po prostu wielkie, wyja�ni� ten z br�dk� i odchrz�kn�� uprzejmie. Szymon uzmys�owi� sobie, �e widywa� tych dwu w Galleria Uffizi, a tak�e w pobli�u swego pensjonatu. Musieli by� jego s�siadami tam, we Florencji. � A wi�c najmniejsze, kt�re ju� nic mniejszego nie mo�e w sobie zawiera�, jest po prostu ma�e! zakrzykn�� mim i skurczy� si� niemal do rozmiar�w swojej puszki-maskotki. � �nisz, �e jeste� motylem z twego snu? ucieszy� si� mistrz. Teraz obaj przeszli na j�zyk francuski i Szymon rozumia� ich ju� bez trudu. � Nie wiem, kt�rym z nich jestem, rzek� mim � i nie odczuwam teraz potrzeby wyodr�bniania w�asnej osobowo�ci; patrz�, lecz nie widz�; nazywam to niewidzialnym. S�ucham, lecz nie s�ysz�; nazywam to bezg�o�nym. Dotykam, lecz nie chwytam; nazywam to bezcielesnym. Tych trzech w�a�ciwo�ci nie spos�b rozdzieli�, s� z��czone i tworz� jedno��. Zamilkli. Szymon po chwili i jakby z wahaniem wr�ci� do w�asnych my�li, w kt�rych zreszt� 7 ju� si� pogubi� i popl�ta�, od kt�rych odbieg� w dziwne przypomnienia ulirycznione zapewne odleg�o�ci� w czasie i przestrzeni od tego punktu, w kt�rym tkwi� teraz. Czu� si� tak�e zm�cony dog��bnie wypadkami dnia, a r�norodne doznania krzy�owa�y si� i roztr�ca�y w nim nieomal na zasadzie interferencji fal; jak gdyby w�a�nie by� wod�, w kt�r� bez �adnej intencji wrzuca si� kamie� za kamieniem. � Trzeba by zacz�� �od pieca�, postanowi�, jednak�e ten obiegowy idiom odci�gn�� go w kolejn� dygresj�. � W�a�nie w tym r�wnie� tkwi� korzenie choroby wieku; nie wy��cznie, rzecz jasna, ale w�a�nie: r�wnie� i w tym, �e wychodzimy �od piec�w�. To sprawa jakiego� pora�enia nerw�w; jest co� zaczajonego w zakamarkach pami�ci, co wprawia nas w niespodziewany pop�och w jakiej� chwili tak w ko�cu zwyczajnej, jak chocia�by ta dzisiaj w Giardino di Boboli; jak�e inaczej mog�oby do tego doj��! Jak�e to wszystko mog�o si� tam sta�! Jak�e inaczej m�g�bym dopu�ci�, �eby jaki� ch�ystek, szaleniec, bydlak � � Nie nale�y u�ywa� si�y, rzek� przesadnie g�o�no brodacz. � Co najbardziej mi�kkie na ziemi, zwyci�a twarde. � I tak dalej, ziewn�� mim, ale brodacz ci�gn�� nie speszony tym: � Nie ma wi�kszego nieszcz�cia ni� niewystarczanie samemu sobie, powiedzia�, a Szymonowi wyda�o si�, �e mistrz spojrza� przy tych s�owach na niego znacz�co, z ukryt� intencj�. � Bzdura, pomy�la� � widz�, �em cudzoziemiec, i pewnie nie przychodzi im nawet do g�owy, �e co� z tej ich gadaniny rozumiem! � Za wielkimi armiami zawsze id� w �lad z�e czasy, podj�� mim, jego twarz b�yskawicznie przeobrazi�a si� w surowe oblicze cezar�w. � Lepiej jest cofn�� si� o stop�, ni� p�j�� naprz�d o cal, kto �atwo zaczepia, ten �atwo te� traci skarby, uzupe�ni� mistrz i pog�adzi� w zamy�leniu farbowan� szpicbr�dk�. � Prestidigitator, pomy�la� Szymon niech�tnie i odwr�ci� si� do okna. � Jak zr�cznie wyci�ga kr�liki my�li z cudzego kapelusza! � Co zatem powinno przy�wieca� naszym mrocznym drogom? spyta� m�ody. � Wzajemno��, zawyrokowa� mistrz i w tej samej chwili obydwaj wyj�li gazety i pogr��yli si� w zach�annej lekturze. Szymon rozlu�ni� si�. Pods�uchana rozmowa irytowa�a go, ostro�n� my�l� wci�� jeszcze bowiem bada� przygod� sprzed kilku godzin, kt�ra w efekcie wyp�oszy�a go z Florencji, gdzie by� ju� troch� zadomowiony. Chcia� do tego powr�ci� dopiero po czasie, gdy och�onie z pierwszych wra�e�, jednak zabrak�o mu cierpliwo�ci. Pami�ta�, �e nie umia� sobie wyt�umaczy�, czy to, co tam widzia� w owej chwili, by�o sennym obrazem czy przywidzeniem. Wi�c by�o to jakby w tym miejscu, sk�d d�uga aleja sk�po ocieniona krzewami prowadzi�a do bramy ogrodu. Jednak�e Szymon przypomnia� sobie i to, �e tamta aleja, kt�ra wy�oni�a si� przed nim w�wczas, by�a raczej drog�, go�ci�cem; tak, kamienistym go�ci�cem zatarasowanym u swego wylotu bram�. Niebo by�o intensywnie niebieskie z wewn�trzn� poz�ocisto�ci� od �wiate�, a droga intensywnie bia�a, roz�arzona od skwaru, i nie widzia�o si�, by� teraz tego pewien, niczego wi�cej opr�cz niej; a tak�e opr�cz tej bramy i nieba; jak gdyby kto szlak �w wydepta� przez pr�ni�. Drog� bieg� cz�owiek i dysza�. S�ysza�o si� jego rz꿹cy oddech i kla�ni�cia bosych st�p o g�azy. Dobieg� do bramy i na moment zawis� ca�ym ci�arem na kracie, ale nie bezw�adnie, tylko � jak to bywa u ryb wyrzuconych z wody � wibrowa� na niej fali�cie. Szymon wzdrygn�� si�, bo oto mim siedz�cy przed nim j�� � nie odrywaj�c si� od swej lektury � drga� rytmicznymi skurczami jak ryba rzucona na piasek. Trwa�o to jednak przez taki u�amek sekundy, jaki wystarcza dla mgnienia przywidze�. Poci�g mkn�� r�wno, monotonnie, ko�a wystukiwa�y teraz jakie� tam tylko swoje arezzo-arezzo-arezzo; bia�y, liliowiej�cy ob�ok przybra� mijane wzg�rze w chwilowy czepek kr�lowej Saby, drapie�ny profil ksi�cia Urbino, 8 wyzbyty purpury stroju, przesun�� si� za szyb� i znikn�� w korytarzu; Szymon przetar� twarz wierzchem d�oni i dwa konne zaprz�gi, wryte a� dot�d naprzeciw siebie w faluj�cej przestrzeni winnic, nagle min�y si� w pe�nym galopie roztr�caj�c powietrze t�tentem. Migawki z Piera, migawki z Piera � sapa� poci�g. Dwaj jego towarzysze podr�y z�o�yli jednocze�nie gazety i jednocze�nie wyszli na korytarz. Szymon dosnuwa� przypomnienie owego biegn�cego, kt�ry zawis� na kracie, a potem j�� wali� pi�ciami i szarpa� furt�, kt�ra nie ust�powa�a. Przez chwil� s�ycha� by�o tylko jego �wiszcz�cy oddech i g�uchy �omot. A potem biegn�cy przesta� ko�ata�, wspi�� si�. Nogi osuwa�y mu si� ze �liskich ornament�w, palce wczepia�y si� w naje�one floresy, rani�y si� o stercz�ce kolce metalowych jaszczur�w. D�wign�� si� wy�ej. Wyst�ka� to swoje wy�ej i zn�w si� obsun��. Wreszcie znalaz� si� na samym wierzchu bramy, prze�azi na drug� stron�, odwr�ci� si� jakby w stron� Szymona, a wtedy sforsowana brama samoistnie otwar�a si� na o�cie�. Ten cz�owiek zdawa� si� jakby ju� co� wiedzie� o tym; gwa�townie obejrza� si� za siebie. Przed nim zarysowa� si� identyczny pejza� jak przed chwil�: metaliczna pustka, metaliczne niebo i metaliczna droga wiod�ca przez pr�ni� i wreszcie ta brama, kt�r� musi si� sforsowa�, cho� nie wiadomo, czy wiedzie dok�dkolwiek. Poderwa� si�; biegnie do nowej przeszkody. Dyszy. Szamocze si�, szarpie, spogl�da w g�r�, mierzy t� wysoko��, jakby chcia� j� przeskoczy�; opuszcza r�ce, opiera g�ow� o kraty, pokorny, zdaje si� czeka� na cudowne otwarcie � Zn�w si� wspina, osuwa, wspina. I zn�w, dopiero gdy jest po drugiej stronie, otwiera si� ta brama, �eby zn�w ukaza� bia��, kamienn� drog� przez pr�ni� i zdobnie kut� u swego wylotu furt�. Biegn�cy podnosi teraz z drogi kamienie, z furi� rzuca nimi o krat�, zanim nie dotknie jej r�kami, zanim nie zacznie w ni� kopa� i zanim zn�w � Teraz ju� nawet nie sprawdza, czy bramy otwieraj� si� tu� po ich sforsowaniu, biegnie ku nast�pnej i nast�pnej, sam w bieli drogi, w b��kicie i w s�o�cu ukazanym nie tyle przez jego okr�g, ile przez wyrazisto�� ostrych �wiate� i cieni, sam, tylko sam � Malej�cy w perspektywie cz�owiek a� do py�u cz�owieka i brama malej�ca w perspektywie a� do py�u bramy; py� cz�owieka, py� bramy w obszerniej�cym wci�� bezmiarze przezroczystej przestrzeni � � Czyli odwieczna t�sknota za fabu�kami w sztuce, jak by powiedzia� Ben � g��d anegdoty. Szymon pami�ta, �e w chwili, gdy to pomy�la�, postanowi� odpocz��. Osun�� si� na traw�, ale nowe pomys�y korci�y go, si�gn�� po szkicownik i nie podnosz�c si� z miejsca, nabazgra� w nim grubymi kulfonami: �dynamiczna daremno��. Pod spodem dopisa� z wahaniem: �bezradna aktywno�� i opatrzy� to znakiem zapytania. S�o�ce szcz�liwie ustawi�o si� tak, �e napi�cie, w jakim znajdowa� si� dot�d, zel�a�o. Drzewa, pod kt�rymi spocz��, rzuca�y mu sk�py cie� na g�ow�. Z ich sp�kanej kory na pniu i na bezlistnych jeszcze ga��ziach wysypywa�y si� chaotycznie fio�kowe pyszczki kwiat�w. Dziwne plamy rozlane na ca�ym obszarze ciemnego pnia, �aty barwne. Niekt�re ga��zki by�y miejscami spowite kwieciem tak szczelnie, �e przypomina�y palmy wielkanocne z rodzinnego kraju. � Po prostu �albero di judo�, wyja�ni�a mu kiedy� signora Patrycja, gdy j� o to zapyta� � tak przynajmniej nazywamy je tutaj. U nich to wszystko jest �po prostu�: po prostu Giotto, po prostu Piero, Dante... i stos na placu, na kt�rym po prostu kto� sp�on��. Uni�s� g�ow�. Czarny kundel, kt�rego zauwa�y� ju� wcze�niej, okr��y� teraz to miejsce, na kt�rym on spoczywa�, z tak� uwag� i namys�em, jakby chcia� zakre�li� wok� niego idealny kr�g. � Musia� pewnie zw�cha� moj� kie�bas�, pomy�la� Szymon. Sam poczu� g��d. Pami�ta, �e wyci�gn�� z chlebaka wys�u�on� fink� i odkroiwszy plaster salami, pocz�� go �u�. Fiolet; kolor 9 ten atakowa� go z r�nych stron ogrodu; albero di judo, glicynie.. to przypomnia�o mu Iz fio�kook� i jego zazdro�� (�nie pokazuj oczu�); zag��bi� si� w my�lach o Izabeli lub raczej w rozpami�tywaniu owego po�redniego ogniwa wysnutego przez nich dwoje ku sobie; jakiej� swoistej �szymonizy�, kt�ra chybotliwie pr�bowa�a zjednoczy� te dwa niezespajalne kr�gi, jakimi byli i kt�rymi musieliby pozosta�, gdyby w�a�nie nie owa �szymoniza�, byt idealny, obszar wysnuty z ich wsp�lnego tchnienia. T�tent zbli�aj�cego si� alej� konia zaskoczy� go nieprzyjemnie. Pami�ta, �e pomy�la� natychmiast o patrolu policyjnym. Nie wiedzia�, czy dozwolone na przyk�ad by�o le�enie tu. Jednak�e by�o ju� za p�no na zmian� pozycji. Nie chcia� okaza� pop�ochu. Dyskretnie si�gn�� do kieszeni; na szcz�cie mia� dokumenty przy sobie. Postanowi� zachowywa� si�, jak gdyby nigdy nic; ot, le��c na brzuchu, co� sobie do-ry-so-wy-wa�. St�panie kopyt ko�skich zawis�o prawie tu� nad nim. Lawina formu�ek proponuj�cych mu porozumienie si� w jakimkolwiek j�zyku spada�a za jego plecami. Osch�y, drewniany g�os. Jak uzgadnianie wyboru broni przed pojedynkiem; na szable czy na pistolety; na udeptan� ziemi�; albo i na topory. � Dobra, dobra, my�la� Szymon nie ruszaj�c si� z miejsca. � Ja ci� nie widz�; jestem poch�oni�ty prac� tw�rcz�; gadaj zdr�w! W brzuch uwiera�y go gruz�owate wypuk�o�ci gruntu, kt�rych przedtem nie czu�. Cierp�a r�ka. � Szuka�em pana, powiedzia� beznami�tnym g�osem tamten; i Szymon pami�ta zimny dreszcz, jaki go od tych s��w przenikn��. Ale wtedy spyta� z udan� swobod�: � Pan mnie zna? Jednak nie odwr�ci� g�owy. � Niezupe�nie, powiedzmy, �e tak sobie wyobra�a�em tego, kt�rego szukam, kogo potrzebuj�.. prosz� mi da� ten obraz; zap�ac�; pan mi go da zaraz, w tej chwili. Szymon zerkn�� w stron� g�osu i � pami�ta � �e nie tyle swym zwyczajnym okiem, ile jak�� jego owadzi� wypuk�o�ci� dostrzeg� poza sob� skrawek ciemnej peleryny, but w ostrodze, co� jakby zarys czapki mundurowej. � Diabli nadali mecenasa z pa�k�, pomy�la� z irytacj� pomieszan� z rozbawieniem. Chcia� si� wyra�nie �achn��, a przede wszystkim wsta� i odwr�ci� si� wreszcie twarz� w twarz, jednak�e co� irracjonalnego sparali�owa�o mu ruchy. Odczu� l�k, a mo�e raczej echo tamtego l�ku doznanego przed laty, kiedy obcy m�czyzna we wrogim mundurze wszed� do ich domu i � � Tego szuka�em, ci�gn�� tamten tak wysoko nad nim, wy�ej o wzrost konia i sw�j wzrost, dwa albo trzykro� wy�ej od poziomu cia�a le��cego w trawie. I gdy Szymon niezdolny do podj�cia jakiejkolwiek decyzji waha� si� jeszcze mi�dzy rozbawieniem a irytacj�, tamten wywo�ywa� swoim suchym, szczekliwym g�osem cyfry, jakby prowadzi� jak�� licytacj�: pi�tna�cie, dwadzie�cia, dwadzie�cia pi�� dolar�w.. i: pac; pac; pac; monety spad�y tu� obok Szymona, kt�ry ju� prawie podnosi� si� z miejsca � A wtedy nast�pi�o w�a�nie to: nag�y sus konia, trzask rozdartej materii, �wist powietrza, �oskot kopyt i ponad wszystkim � czarny �opot peleryny. Szymon, wp�uniesiony na r�kach, run�� twarz� w traw� i trwa�o to d�ug� albo kr�tk� chwil�, zanim us�ysza� zn�w zwielokrotniony t�tent, kt�ry zawisn�� przy nim lub nad nim. � Co panu jest, ej, panie, s�abo panu? Us�ysza� g�os jakby zatroskany i jakby podw�jny; przewr�ci� si� na wznak: otwar� oczy. Dwu m�odych policjant�w spiesznie schodzi�o z koni, obaj m�wili jednocze�nie i obaj to samo i razem, z jednakow� �yczliwo�ci� schylili si� podnosz�c go do pozycji siedz�cej i podtrzymuj�c w tym �wiecie plamistym od fioletu, wachlowali identycznymi chustkami do nosa. � Gdzie on, tamten? wybe�kota� Szymon i gdy spogl�dali pytaj�co to na siebie, to zn�w na niego, wskaza� im g�ow� strz�py swego obrazu. � Tym no�em? zapyta� jeden podnosz�c z trawy 10 fink� Szymona. � Nie, to m�j n�, Szymon nie kry� zdziwienia, �e jego finka znalaz�a si� poza chlebakiem. Ukradkiem przeczesa� traw� wok� siebie. Po pieni�dzach nie by�o �ladu. Tymczasem pierwszy policjant, kt�ry pocwa�owa� we wskazanym kierunku, wr�ciwszy, rozk�ada� r�ce. Teraz obaj dawali sobie za plecami Szymona tajemnicze znaki. I to chyba wtedy zrodzi�o si� w nim podejrzenie, �e oto w przyp�ywie mrocznego szale�stwa sam zniszczy� sw� prac� i my�l ta, pami�ta, obezw�adni�a go zupe�nie. � Pan jest zm�czony, bardzo zm�czony, rzek� �agodnie jeden z policjant�w. � Pan pewnie nie zd��y� jeszcze zje�� swego spaghetti; Italia jest pi�kna, niezaprzeczalnie; ot� nel mezzo del cammin di nostra vita, warto pami�ta�: vita brevis ars longa. Les temps h�ro�ques sont pass�s. Co do niego, zechce wybaczy�; wygl�da jak nave senza nocchiero in gran tempesta. Gedanken sind zollfrei? He thinks too much; such men are dangerous. Czy pom�c, odprowadzi� gdzie�? Szymon gapi�c si� na dobrodusznie rozgestykulowane r�ce swych opiekun�w, potakiwa� bezmy�lnie: � o, yes, si, si, oui.. iam, iam, non faciam.. nat�rlich; aber.. iam, iam, non faciam � Odchodz�c stawia� nogi mo�e odrobin� za sztywno. Czu�, �e � ju� na koniach � obserwuj� go i �e wahaj� si�, czy nie lepiej by � Nie widzia� ju�, kt�ry ze strach�w przewa�a� w nim. (A Izabela nie wierzy�a mi!) � To, panie doktorze, czasami nawiedza�o mnie dawniej, trzeba b�dzie wyzna� � stany l�kowe; na przyk�ad... w najwy�szym oknie drapacza chmur przy�rubowana hu�tawka; ja na niej; ty�em do ulicy i: chyb-; chyb-! Dyrda� p�biegiem. � Tak, mia�em ju� wcze�niej takie tam, ni to na jawie, ni � Na przyk�ad szczury: (opowiada�em ci to, Izabelo!) sun�; �eb przy �bie, bok przy boku, �aw�. Jak ruchoma ziemia. Ocean. Ryglujemy si� w domach. Jeszcze wod� do naczy�, papierosy � Wida� je ju� wyra�nie; bokiem w bok, �bem przy �bie, zespolone, sun�. Najpierw, kiedy jeszcze spoza rogu domu wylewaj� si� w prz�d; szary j�zyk; a w chwil� potem s�yszy si� je ju� nad; i czepiaj�ce si� zewn�trznych �cian porowatych element�w sun�, spadaj�, gramol� si�, chrobocz�; chrobot w rurach, chrobot w �cianach, szklany pisk, ze�lizg z szyby � (I to tak�e zbagatelizowa�a�, Izabelo!) Szymon gwa�townym ruchem otwiera okno przedzia�u. Wychylony w �agodny, jakby zdj�ty z p��cien mistrz�w odrodzenia pejza�, przy�apa� si� na zdyszanym oddechu. � Co za bzdury, pomy�la�. W rezultacie okaza�o si�, �e mia� te pieni�dze, te trzy monety. Znalaz� je w chlebaku. Przypomnia� sobie uczucie ulgi, gdy okaza�o si�, �e to nie on, tylko tamten by� szale�cem; jaki� maniak, t�py bydlak, kt�rym nie warto sobie g�owy zaprz�ta�! � Zatem... (Opowiadaj; opowiedz, jak pewien ubogi artysta, kt�ry znalaz� wreszcie sposobny moment, �eby sobie to i owo przemy�le�, zamiast � ) Dwaj towarzysze podr�y wr�cili do przedzia�u. � Obok jest kawa, mo�na si� napi�, rzek� m�ody W�och. Szymon powiedzia�, �e nie czuje pragnienia. � Jak na cudzoziemca, m�wi pan ca�kiem nie�le po w�osku, zauwa�y� brodacz. � Uczono nas w szkole �aciny, Szymon powiedzia� to z godno�ci�. � U nas, to znaczy gdzie? spyta� brodacz. I gdy Szymon wyja�ni�, brodacz wsta� uroczy�cie i rozk�adaj�c teatralnie r�ce, powiedzia�: � witaj, rodaku, na ziemi w�oskiej! 11 TANIEC PAWI 12 Zum Beispiel Villa Borghese.. dlaczego niby �zum Beispiel�? Poniewa� nie zna� niemieckiego zum Beispiel. I mn�stwa innych j�zyk�w zum Beispiel. Jednak kiedy si� idzie kulej�c (och, ten paluch u nogi otarty do krwi!) przez obce miasto, wypada �my�le� z cudzoziemskim akcentem�. A przy tym w trakcie �zum Beispiel� ra�niej si� ku�tyka. Szymon, raz jeszcze przestudiowawszy mapk� miasta, zdecydowa� si� na zwiedzenie ogrodu zoologicznego. Postanowi� tego dnia odpocz�� od galerii i muze�w; troch� dlatego �e poczta z domu, kt�ra po zako�czonym strajku listonoszy dotar�a wreszcie do jego r�k, wytr�ci�a go z r�wnowagi; a troch� dlatego, �e by� ju�, porz�dnie zm�czony dawk� zwarstwionych kultur, jak� Rzym aplikowa� mu na ka�dym kroku. Wprawdzie przyby� tu w�a�nie po to, ale � jak mu us�u�nie podsun�� Manieczek Dwa, jego wewn�trzny podpowiadacz � nielogiczno�� tak�e niekiedy potrzebna jest ludziom, i z niej bowiem powstaje co� dobrego. Zeno w tym miejscu wtr�ci�by pewnie (na zasadzie przemno�enia zwischenrufu!) jakie� zum Beispiel: �Najm�drzejszemu nawet cz�owiekowi potrzebny jest od czasu do czasu powr�t do natury, to znaczy do zasadniczo nielogicznej postawy wobec wszystkich rzeczy�. Ten Zeno! W�a�nie napisa�, �e Pi�kna Nieznajoma p�dzla anonimowego mistrza z Ferrary, kt�rej reprodukcj� Szymon wys�a� mu zaraz po pierwszej swojej wizycie w Campidoglio, jest prawdopodobnie Laur� de Novis, ukochan� Petrarki i praprababk� markiza de Sade. � Mo�liwe, ca�kiem mo�liwe; jest zbyt pi�kna, �eby by�a niczyja, my�la� Szymon, sprawdzaj�c znowu na mapce miasta obrany kierunek. � A poza tym Iza ma zupe�nie podobny spos�b zamy�lania si�; lub raczej zapatrzenia.. w co� dalekiego, co jednocze�nie tkwi jakby g��boko wewn�trz niej samej. Zas�pi� si� na moment z powodu kartki Izy, wys�anej � s�dz�c po datowniku � tydzie� wcze�niej od dwu pozosta�ych list�w, kt�re przysz�y r�wnocze�nie z ni� (te strajki!) a tak�e z kartk� od Zena. Wiadomo��, �e Ben, brat Izy, zosta� prawdopodobnie usuni�ty ze studi�w, rozdra�ni�a go. � Czy wiecznie b�dzie mi si� zaprz�ta� g�ow� domowymi k�opotami? W nag�ym przyp�ywie irytacji odtr�ci� lakoniczn� poczt�wk� Izy. � No wi�c przynajmniej tu dajcie mi z tym spok�j; niech�e si� nie miesza w nie swoje sprawy! Pozosta�e listy czyta� ju� bardzo pobie�nie. Wr�ci� do tego, co napisa� mu Zeno, potem � roz�alony na siebie i na Iz� � znowu wzi�� do r�k kt�ry� z jej list�w, jednak czytane literki jeszcze przez d�u�sz� chwil� skaka�y mu przed oczyma, nie chc�c u�o�y� si� w �aden sens. Gdy zacz�� wreszcie rozumie� to, co czyta, wtedy wszed� Alberto, zdyszany jak zwykle i jak zwykle zacz�� pod byle pretekstem opowiada� mu now� (kt�r� to ju� z kolei!) wersj� �mierci tego jakiego� Piotra. Szymon stan�� wtedy przy oknie. Bzowe grona kwiat�w, kt�re zrazu bra� w�a�nie za bzy, przelewa�y si� przez �ywop�oty i pi�y wzwy� po murach. � Ostrzyc i do �opaty, prychn�� Szymon. � Te glicynie? zdumia� si� Alberto. Tak wi�c postanowi� tego dnia zrezygnowa� ze zwiedzania muze�w; nie czu� si� zdolny do �abstrakcyjnych kontemplacji�, jak to sobie okre�li�. � Oderwa� si� od tego, oderwa�.. ale czy mo�na oderwa� si� od rzeczywisto�ci, skoro nawet we �nie � Snuj�c si� teraz po Villa Borghese w blasku jaskrawego poranka, czu� si� jak zap�niony przechodzie�, kt�remu niespodziewanie dozwolono przekona� si� namacalnie, �e Rzym po�o�ony jest na wzg�rzach. Su e gi�. Su, Su e gi�, gi�; proste. � Droga w g�r� i w d� jest jedna i ta sama, ozwa� si� zn�w jego wewn�trzny podpowiadacz, Manieczek Dwa. � Ogie� �yje �mierci� ziemi, �mierci� ognia powietrze, itd., itd. Panta rhei. Wszystko p�ynie.. ale czy dop�ywa? I ku czemu p�ynie, je�li p�ynie w og�le to, co uznane za p�yn�ce, mie�ci si�, zum Beispiel, w jakim� naczyniu, powiedzmy, na kuli ziemskiej, kt�ra jest�e naczyniem czy jego tre�ci�? Zatem ku czemu p�ynie; dove � I zn�w to s�owo toruj�ce mu pierwsze przej�cia w nieznanym: dove; jasn� smug� wystrzeli�o pod lazur nieba; dove; radosne uniesienie rozkolebuj�ce przestrze�; dove; gdy � podawany z 13 oczu do oczu, z gestii do gestu � wst�powa� ku �; dove; otwieraj�ce mu zatrza�ni�te furty; dove; gdy � sob� zaprz�tni�ty przechodzie� (jak ch�tnie, ch�tnie!) przystawa�, by razem z nim rozwa�a� �dove�, smakowa� �dove�, t� w�t�� ni� jednaj�c� ich na moment od nowa czym� znajomym i r�wnie sp�jnym jak ogie�, powiedzmy; b�ysk zapa�ki u�yczanej z t� sam� spontaniczn� skwapliwo�ci� i tajemnym porozumieniem; bez zap�aty. Dove; odruch-b�ysk. (Sk�d przybywasz; dok�d odchodzisz; jakie nowiny. Witaj, przechodniu; ave; b�d�, pozdrowiony; ave; dok�d odchodzisz; dove; ave-dove; pomy�lnych wiatr�w, w�drowcze. � Z �ave� zachwytu ten maszt, a szorstki �opot �agli z �dove� mego okr�tu; nawy; nie, korwety. Patrzcie, jak zwrotna jest ta �upina, moja korweta pr�ca na podb�j niewidzialnych obszar�w; ekspansywnie. I p�ki we mnie nie zmilknie �dove�, poty �wiat b�dzie mi sta� otworem; wi�c ave �dove�; ave �dove�.) Szymon niespostrze�enie dla siebie da� si� porwa� tej b��kitnej fali powietrza, jego przejrzystej �cianie z ulotnym freskiem spami�tanego Piera; a ju� i Giotto, i Pinturicchio wios�a mu drugie podawa� i barwny t�um anonim�w zagarnia� go w sw�j hieratyczny ch�r wst�puj�cy ku niebu; po zblak�ych stopniach farby; ku niebu; w �uskach �wiat�a; w �aglach przestrzeni; w �opocie pr�d�w. Ju� prawie mierzy� w��czni� w tarcz� s�oneczn�, gdy � tego w�a�nie ranka � kad�ub jego korwety, pr�cej ku g�rze, zary� z trzaskiem w mielizn�; w obezw�adniaj�ce ruch �wiszcz�ce diuny jakiego� �teraz�; i jakiego� �tam�; albo �tu". � Czy�by wi�c nigdy, nawet we �nie, nawet w p�jawie nie uda�o si� od tego oderwa�? Znalaz� bez wi�kszego trudu wej�cie do zwierzy�ca i zag��bi� si� w jego aleje. Krzyk bia�or�kich gibbon�w, przera�liwie smutny jak oszala�a piszcza�ka, ni�s� si� z dalszych zak�tk�w ogrodu i wik�a� si� z g�uchoniemym krzykiem pawi z drugiego kra�ca. Szymon zawaha� si�. �I przyby�a Izyda, przyby�a Neftyda, jedna z nich to kobuz, jedna z nich to sok�.. p�acz, p�acz, Izydo� � zas�yszany motyw przyp�yn�� ku niemu niespodzianie i zaraz zapad� w g��b; ju� bez dalszego ci�gu. Min�� klatk� z szakalem i skr�ci� w prawo. Przejmuj�cy ton piszcza�ki gibbon�w ponownie dobieg� do jego uszu. � A c� nas tutaj przynios�o, c� nas tutaj przynios�o! prawie s�ysza� g�os Iz za�miewaj�cej si� w opustosza�ym zwierzy�cu tam, wtedy, gdy w m�awce przenikliwego deszczu snuli si� po�r�d markotnych ptak�w, kt�re z obrzydzeniem strz�sa�y wilgo� z tego tam pi�ra w skrzydle czy ogonie; c� nas tutaj przynios�o! Bezwiednie kr��y� my�l� wok� jednego zw�aszcza listu, a �ci�lej, zdania z listu Izy, kt�re poruszy�o w nim echo nigdy w�a�ciwie nie dopowiedzianych do ko�ca spraw poprzedzaj�cych okres szymonizy; spraw, kt�re k�ad�y si� cieniem na spodzie barwy tego nowego, ju� wsp�lnego ich obszaru; osobnym cieniem Izy i osobnym cieniem jego; dw�j-cieniem, wobec kt�rego oboje byli w r�wnym stopniu bezradni i w kt�rym oboje wymijali si� ostro�nie, w milczeniu; z odwr�conymi g�owami. �I nadal opowiadam ci sny, kiedy id� przez nasze bezludne zaro�la akacji na rumowiskach � pisze Iza. � Ta ruda g�ra mia�u � pami�tasz? Wci�� jeszcze jest przy naszej drodze; w tym samym miejscu. I paszcze d�wig�w przek�adaj�ce bloki gotowych prefabrykat�w nadal maj� w sobie co� upiornego. Kiedy chodzili�my t�dy razem, nie zwr�ci�am uwagi, �e tu w�a�ciwie nie widzi si� cz�owieka; jest kopc�ce usypisko mia�u, s� metalowe paszcze d�wig�w �uj�ce zach�annie te swoje gigantyczne tabletki blok�w.. wszystko to porusza si�, chrobocze, chrz�ci i zdaje si� czyni� to bez niczyjej pomocy, bez udzia�u cz�owieka, kt�ry � w ka�dym razie � jest niewidoczny. I prawdopodobnie dlatego ten niesamowity pejza�, zasnuty rudym py�em mia�d�onego gruzu jak dymem, sk�ania� nas do zwierze� o znajomych ze snu, kt�re bezwiednie � pami�tasz? � podejmowali�my zwykle w tym w�a�nie miejscu � 14 Jaka ja g�upia; rozpisuj� si� tak szeroko o czym�, co przecie� znasz tak samo dobrze jak ja, a mo�e w�a�nie pisz� dlatego, �e ju� to znasz, mo�e odwo�uj� si� do tych chybotliwych nici ��cz�cych nas tak chybotliwie, poniewa� chc� zanurzy� si� bodaj w poz�r Twojej tu obecno�ci; jestem niespokojna o Ciebie, kochanie; w og�le jestem niespokojna. Mam teraz znowu te swoje noce, wiesz �� Zm�czony bezcelowym ku�tykaniem siad� wreszcie na �awce w opustosza�ym zak�tku zwierzy�ca i �akomie zaci�gn�� si� papierosem. Czu� si� wytr�cony z rytmu dnia zar�wno z powodu tych list�w, jak i z powodu porannej wizyty Alberta, kt�ry uzna� za stosowne wtajemniczy� go w kolejn� wersj� �mierci Piotra; je�li ten Piotr istnia� kiedykolwiek! Znaleziony r�kopis niczego nie dowodzi�, zw�aszcza �e zapiski robione s� po w�osku, podczas gdy Alberto utrzymuje, �e Piotr, kt�ry ju� to mia� sobie podci�� �y�y w wannie, ju� to uton�� u brzeg�w Capri, by� rodakiem Szymona. C� st�d? Jednak�e niedbale nabazgrany na ok�adce zeszytu tytu�: �Pory roku, czyli realne w nierealnym�, zaintrygowa� go. � Zobaczymy, mrukn�� wsuwaj�c zeszyt mi�dzy swoje papiery na stole � zobaczymy. Zaci�gn�� si� papierosem. Naprzeciw niego, na rozleg�ym placu ptaszarni, przegina�y si� pawie. W�a�nie w tej chwili jeden z nich nagle roztoczy� sw�j tren. Jego pi�ra ogonowe przekracza�y d�ugo�� p�tora metra. Ptak by� z wierzchu zielony, ale g�ow�, szyj� i g�rne piersi barwi�y pi�ra purpurowo-niebieskie z zielonkawym po�yskiem. Orzechowobrunatne lotki ��czy�y si� z zielon� pokryw� ogona, kt�ra rozszerzaj�c si� ku swoim ko�com tworzy�a mieni�ce si� oka. Kr�tkoskrzyd�y, unosi� wysoko ma�� g��wk� zdobn� w czubiasty diadem z dwudziestu paru pi�r. Sta�, kr�lewski na wysokich nogach, �wi�ty ptak Indii i Cejlonu, Grecji i Italii, i stoj�c tak, by� sam sobie t�em i ornamentem. � Hokusaj pawie malowa�! wyrwa� si� z kolejnym popisem jego wewn�trzny podpowiadacz, Manieczek Dwa. Przypomnia� sobie, �e widzia� je istotnie o kilka krok�w st�d, w galerii przy viale delle Arti. � Wi�c to jest w�a�nie tak, rozmy�la� Szymon wystawiaj�c leniwie twarz do s�o�ca; � ledwo na co� spojrzysz, ju� okazuje si�, �e kto� to zobaczy� przed tob�, i zn�w pozostajesz kt�rym� dopiero z kolei. Ale drepczesz potulnie swoje su e gi�. Dla sprawdzenia. Do diab�a z pawiem. Ostrzyc i do �opaty! Z bocznej alejki wy�oni�a si� m�oda kobieta z dzieckiem w w�zeczku i kierowa�a si� wprost do jego �awki. Postanowi� odgrodzi� si� od jej niepo��danej obecno�ci. Rozmy�lnie zagapi� si� w spaceruj�ce ptaki. � Wi�c dajmy na to, pawie... tak, to chyba w rozmowie Ulrycha z Agat� by�o co� o tym, �e mi�o�� opiera si� na rozmowno�ci i �e gdy cz�owiek jest dojrza�y, wtedy rozmowy tworz� jego pawi ogon, kt�ry � je�li ju� nawet stanowi zaledwie resztki pi�r � tym �wawiej si� rozk�ada, im p�niej to nast�puje. A wi�c i tutaj do�cign�� go Zeno ze swoim mistrzem. Przez przezroczyste bramy przestrzeni, jak gdyby nic, przefrun�� oto ze stert� tamtych przek�ad�w i, jak gdyby nic, rozpocz�� swoje: � eja, � eja! Ten Zeno! Szymon raz jeszcze da� si� uprowadzi� z b��kitnej korwety na tamt� ich rozklekotan� tratw� pod nie okorowanym masztem... cho� zarzeka� si�, �e tu przynajmniej da sobie z tym spok�j. Jednak�e od rana kr��y� my�l� wok� tamtej ich starej cha�upy, a przede wszystkim wok� Iz, odbieg�ej samopas poza wiadomy obr�b szymonizy w nieprzyjazne mu �mam teraz znowu te swoje noce, wiesz�. Wspomnia� lub mo�e tylko zahaczy� przelotn� my�l� o Meliss� i Nuba, przygodne duchy opieku�cze Izabeli z czasu �nocy jej �ycia�, kiedy on sam jeszcze nie wiedzia� nic o istnieniu Izy i kiedy ona tak�e nie wiedzia�a nic o istnieniu Szymona, a ca�y rozhukany �wiat przelewa� si� nad jej g�ow� nierozumnym be�kotem, fal� oszala��.. Wtedy podobno w�a�nie Melissie z Nubem uda�o si� przyholowa� j� bli�ej brzegu; niepewnie, jak m�wi�a, ale przecie� bli�ej sta�ego l�du; je�li taki l�d w og�le jest dla kogokolwiek, kto ju� na po�y zaton��. Ale m�wi�a (tak przynajmniej m�wi�a!), �e jest; �e odnalaz�a go w ich szymonizie; 15 a mimo to �mam teraz znowu te swoje noce, wiesz �� Melissa z Nubem, tak nierzeczywi�ci dla niego, jak dwie orientalne statuetki ogl�dane w kt�rym� z tutejszych muze�w, wyb�y�li w przypomnieniu i zga�li. Czu� bezbrze�n� bezradno�� wobec tamtego zr�bu jej �ycia, kt�re dokona�o si�, zanim w og�le przeczu� istnienie Izy i zanim w og�le sta�a si� Iz�, bo wtedy by�a kim� innym nawet z imienia. Chcia� jej powiedzie�: nazwij to sobie, osw�j ten mroczny pog�os czarnej gwiazdy; czelu�� po niej. Bo skoro nawet to, co b�yszczy na firmamencie, jest cz�stokro� zaledwie �wietlnym echem, sygna�em poistnienia dobiegaj�cym do naszych oczu z takim op�nieniem, skoro jest ono jakim� z�udnym �ladem po gwie�dzie, jej widmem � zatem mo�e by� i tak, �e r�wnie� �w mrok w tobie jest echem dawnego, ju� nie istniej�cego �r�d�a mroku, jego odbitym echem, przep�ywem fali odbi�; i trzeba si� pogodzi� na �w dobiegaj�cy nas cie� momentu, jego w�drown� mroczno�� istniej�c� ju� poza swoim �r�d�em na zasadzie samego �ladu, tak jak godzimy si� na lata �wietlne, na istnienie ju� nie istniej�cej gwiazdy; bo � by� mo�e � oczy umar�ych, ich zastyg�a �renica wci�� z jednakow� si�� trzyma nas na uwi�zi tym wszystkim, co istnieje poza jakimkolwiek czasem, ponad nim, bo w nas jedynie. Czy� uczucia, jakie �ywimy, umieraj� wraz z osobami, do kt�rych je �ywimy? I czy� nie jest tak, �e zawieszenie g�osu mi�dzy nimi odesz�ymi a nami, kt�rzy po tej stronie zapytujemy i mimo �e bez odpowiedzi, wci�� zapytujemy od nowa � czy zatem �w stan narastaj�cej mi�dzy nami odleg�o�ci i milczenia nie pog��bia bezustannie tej ciemnej rysy pomi�dzy obydwoma �wiatami? Ale Iza nie chcia�a podj�� tego tematu; nigdy nie uda�o mu si� jej sk�oni� do d�u�szej rozmowy, najwy�ej do wykrzyknik�w bez�adnych, z kt�rych zreszt� tak�e wycofywa�a si� w pop�ochu, jak gdyby s�dzi�a, �e odmowa nazwania tych spraw jest odmow� rozgrzeszenia losu z jego bezwzgl�dno�ci; jest odmow� przyznania si� do pora�ki; jest odmow� wiedzy czy te� raczej nieprzyj�ciem tej wiedzy do wiadomo�ci. M�oda kobieta siedz�ca przy nim na �awce poruszy�a si� niespokojnie; Szymon z roztargnieniem przesun�� wzrok po jej twarzy jakby mu sk�d� znajomej. Ga��zie zaro�li ko�ysa�y si� lekko w podmuchach ciep�ego wiatru. Niebo, g��boko lazurowe i bezchmurne, op�ywa�o mu g�ow� tak pogodnie i jasny g�os wiosennych ptak�w by� tak porywaj�cy, �e zdumia�a go nieoczekiwana w�dr�wka w�asnych my�li przez tamte nie dopowiedziane nigdy do ko�ca labirynty ich zamierzch�ych prze�y�. I nie o nie teraz chyba Izie sz�o, jak to sobie pochopnie wyobrazi�, cho� mo�e one w�a�nie by�y gruntem, czu�ym pod�o�em, na kt�rym intensywniej przyjmowa�y si� wszelkie inne, nowo nak�adaj�ce si� cienie.. Zrobi�aby najlepiej, gdyby � zamiast szuka� teraz towarzystwa Melissy i Nuba, kt�rzy, podobnie jak Szymon, znaj�c �noc jej �ycia� sk�onni byli sk�ada� wszystko na karb dawnej blizny � gdyby posz�a raczej do Lutki.. te� my�l! Lutka tylko pozornie wydawa�a si� taka jasna i nieskomplikowana... sko�czy�oby si� na tym, �e ulula�yby si� rzewnie, brn�c potem, u�ywaj�c s�ownictwa Lutki � od przykopy, do przykopy � przez czelu�� miasta, gubi�c torebki i parasolki, zagmatwane w jaki� pokr�tnie zagmatwany w nich �wiat.. chyba �e Lutka mia�aby akurat sw�j wypolerowany, odpucowany dzie�. Raz jeszcze rzuci� okiem na m�od� kobiet�, kt�ra zaintrygowa�a go podobie�stwem do kogo� raz ju� widzianego i to w znacz�cy spos�b. Nie; z Lutk� m�g� mu si� u niej skojarzy� najwy�ej ten ozdobny spos�b bycia; ruch r�ki (zreszt� i Melissa w podobny spos�b pali�a papierosa!) i ledwo hamowana werwa, kt�ra zdawa�a si� przekornie zaprasza� j� do niespodziewanego uniesienia ramion w nag�ym porywie � Ale to jeszcze nie by�o to; jeszcze nie to. Poniechawszy w ko�cu docieka�, kogo mianowicie przypomina mu siedz�ca, wyj�� po chwili jeden z list�w Izy i zag��bi� si� w jego lekturze. �Ten sen, pisa�a Iza � powie ci o tym wi�cej, by� mo�e, ni�bym umia�a to wyrazi� zwyczajnymi s�owami... Ot� by�o to jak gdyby na opustosza�ym placu lub na skrzy�owaniu 16 dr�g, w pobli�u domy�lnego miasteczka, kt�re musia�o by� stare, uliczki bowiem rysowa�y si� w�sko; ale o zmroku niewiele da�o si� widzie�. Jezdnia l�ni�a wilgoci�, pami�tam, �e pomy�la�am wtedy o deszczu; w tym samym momencie istotnie zacz�a si� m�awka. Wi�c kilkuosobowa grupa (m�czyzn?) zdawa�a si� by� zatrzymana w ruchu. Rozwidlenie ulic (bardzo to by�o zaakcentowane!), w prawo i na wprost, pog��bia�o atmosfer� rozdarcia? niepewno�ci? Spiskowcy (bo w tym co� by�o ze sprzysi�enia), grupa postaci spowitych w peleryny i � ale� tak � konno! niezdecydowanie powstrzymywa�a si� od wyboru drogi w prawo lub przed siebie; konie przest�powa�y z nogi na nog�; wszystko to spowite by�o mrokiem i mglist� m�awk�; wszystko to by�o niejasne, ale w przeci�g�ej d�u�y�nie obrazu narasta�a �wiadomo�� zagro�enia i niepewno�ci. A� nagle b�ysk domys�u: zdrada! Wydaje mi si�, �e ja pierwsza to odgad�am, i cho� nie by�o mnie jeszcze w�r�d konnych, ju� w�r�d nich by�am i do�cign�am wzrokiem tego, kt�ry uchodzi� w ulic� na wprost: galop jego konia wskazywa� kierunek bardziej uszom ni� oczom; wi�c wskaza�am go im (wci�� jeszcze nie ukazuj�c si� sobie we �nie, jak gdybym by�a poza jego nawiasem; lub poza nawiasem wydarze�, kt�re odegra�y si� tu bez mojego udzia�u). Tak oto rozpocz�� si� po�cig i domy�li�am si�, �e �cigaj�cy, kt�rego rys�w nie dojrza�am, by� mi kim� bliskim i bardzo pokrewnym. Wi�c trwa� po�cig za uchodz�cym, kt�rego �ciga kto� jeden. Tamten nie uszed� daleko. W�a�nie widzimy go: ukryty w bramie mrocznego domu, wychyla si� i poznajemy go, cho� go nie znamy; a on wychyla si� raz jeszcze i jeszcze, jak gdyby chcia�, �eby�my go nie przeoczyli, �eby�my doszli go i jakby przyzywa� nas ku sobie kilkakrotnym, upiornym wychylaniem si� w nasz� stron�. Wszyscy milcz�c jedziemy (kroczymy?) powoli w �lad za tym jednym, kt�ry �ciga uchodz�cego. Spostrzegam, �e uchodz�cy wst�puje g��biej w czelu�� sieni i poci�ga za sob� m�ciciela, ale przedtem odwraca si� i zdaje si� kogo� spoza siebie przywo�ywa� gestem r�ki. Obraz, dot�d mroczny, nagle rozwidnia si�; sklepienia sieni rysuj� si� teraz wyra�nie. Puste wn�trze stopniowo zaludnia si� korowodem milcz�cych ludzi wyp�ywaj�cych szerok� �aw� z g��bi. Nagle do przodu wysuwaj� si� niewidoczne a� dot�d dzieci; tanecznie okr��aj� �cigaj�cego i kolist� fal�, zakre�laj�c wok� niego lini� niesko�czono�ci jak p�tl�, zagarniaj� go w g��b. I zn�w � chyba to w�a�nie ja � pr�buj� wo�a� go, �eby zawr�ci�, cofn�� si�, ale on ju� nie jest w stanie wyszamota� si� z t�umu postaci; mimo to przywo�uj� go nadal; z rozpacz�. I ten niesamowity obraz wch�aniania, wysysania pojedynczego cz�owieka na naszych, na moich oczach trwa d�u�sz� chwil�, podczas gdy ja, gdy my pozostajemy bezradnie w progu sieni? lochu? I staje si� oto jasne, �e ani on, ani my nie u�yjemy broni przeciw dzieciom, a zatem to, co si� dzieje, nie zostanie przerwane. Mimo jednak �e w mojej �wiadomo�ci nadal trwa ci�g�o�� zdarze� z tego koszmarnego wn�trza sieni z ta�cz�cymi dzie�mi, kt�re w p�tli korowodu uprowadzaj� samotnego je�d�ca, zasz�a tu przecie� jaka� zasadnicza zmiana, i to pewnie od d�u�szej ju� chwili. Nie ma ju� bowiem konnych ani korowodu ze �cigaj�cym, opustosza�e wn�trza przeistoczy�y si� w surowe, przestronne sale sk�po umeblowane i zobaczy�am wreszcie siebie we �nie, jak id�, wchodz� w kolejne izby; i cho� nie w pe�ni, przecie� domy�lam si�, �e mam kogo� st�d uwalnia�; ale nie jest to takie zupe�nie jasne. Jednak�e najpierw musz� zabi�. (Zasztyletowa�?) Wi�c przechodz� przez kolejne komnaty, a w ka�dej z nich, w sporej odleg�o�ci ode mnie, siedzi kto� odwr�cony plecami... Musz� zatem ostro�nie st�pa� po posadzce i zbli�am si�, a wtedy �w siedz�cy wolno, bardzo wolno odwraca ku mnie twarz i ka�da z tych twarzy jest wyrazista, namacalnie realna, a jednocze�nie � nigdy przedtem nie widziana. Wi�c obracaj� si� ku mnie te obce twarze powoli i spogl�daj� na mnie ch�odno, beznami�tnie, bez pasji; jakby st�a�e w kamie�. Wtedy zadaj� cios w praw� stron�