3745
Szczegóły |
Tytuł |
3745 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3745 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3745 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3745 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
MATKA JOANNA OD ANIO��W
Ksi�dz Suryn, trz�s�c si� po okropnej drodze w niewy-
godnej najtyczance, rozmy�la� o klasztorze, do kt�rego
pos�a� go rozkaz ojca prowincja�a. Klasztor panien urszula-
nek w Ludyniu ufundowany zosta� przez kr�low� Konstan-
cj� w roku 1611 i od tego czasu r�s� w �askach u Boga
i u ludzi. Pobo�na kr�lowa pewnego razu sama odwiedzi�a
klasztor na dalekich kresach Rzeczypospolitej po�o�ony, ale
trudy podr�y w tak okropnych warunkach odbytej pod-
kopa�y jej zdrowie i przyprawi�y o d�ugotrwa�� chorob�.
Zreszt� kr�lowa pono niedobr� sobie obra�a por� do
podr�y po b�otnistych bezdro�ach Smole�szczyzny. Gdy-
by pielgrzymowa�a w tak� por�, jaka teraz w�a�nie ksi�dzu
Surynowi towarzyszy�a, zapewne inaczej znios�aby dalek�
drog�.
By�y to pierwsze dni wrze�nia. Ksi�dz Suryn d�ugie
miesi�ce sp�dzi� w kolegium po�ockim na rozmy�laniach,
postach i utrapieniach i nawet nie zauwa�y�, jak przemkn�o
kr�tkie i d�d�yste lato tego roku. Kiedy nast�pi� pogodny
i s�oneczny wrzesie�, ksi�dz r�wnie� nie zauwa�y� tej
przemiany, s�o�ce nie dochodzi�o do jego celi w klasztorze.
Ale teraz, gdy wyjecha� na szerokie pola, kt�re raz po raz
przedziela�y g�sty, czarny las, wci�ga� g��boko w w�t�e
piersi zapach wrze�niowy; a sk�ada�y si� na ten zapach �
wo� przegni�ych li�ci, aromat zaoranej ziemi � prawie
wiosenny � i g�sty, wilgotny ci�g, jaki ulatywa� z las�w.
271
Grzyby pachnia�y i drzewa pachnia�y, i nad b�otem uno-
si�a si� wo� dzikiej zwierzyny, jakiej teraz ubijano ca�e
kupy.
Niezmiernie rzadko przeje�d�ali obok cha�up smolarzy
czy bartnik�w, stoj�cych w�r�d lasu, a wioski �adnej nie
by�o wida�, tak i� ksi�dz Suryn dziwi� si�, kto tu uprawia
pola. A uprawione one by�y do�� starannie i miejscami
w s�o�cu b�yszcza�a m�oda ru� oziminy, jasna i czysta jak
zapowied� przysz�ej wiosny. Ksi�dz Suryn ze szczeg�ln�
przyjemno�ci� patrzy� na zielone pola. Co prawda, zamiast
innych ptak�w polatywa�y nad nimi brzydkie wrony, �a�ob-
nym krakaniem odpowiadaj�c na pohukiwania ksi�ego
parobka, kt�ry pogania� ustaj�ce konie � ale mimo to
ksi�dz czu� w tych polach jak gdyby obraz przysz�ej rado�ci,
co by�o dobr� wr�b� w jego przedsi�wzi�ciu.
W miejscu gdzie si� krzy�owa�y drogi: smole�ska i po�oc-
ka, sta�a karczma. Zm�czone koniki dowlok�y si� do niej
zaraz po po�udniu i ksi�dz Suryn, zatrzymawszy parobka,
�wawo zeskoczy� z bryczki. Podr� ta i odmiana, jak� mu
ona przynosi�a po monotonnym klasztornym �yciu, nape�-
nia�y go jak�� specjaln� rado�ci�. Ksi�dz Suryn mia� t�
w�a�ciwo��, wzmo�on� samotniczym �yciem w klasztorze,
�e ch�tnie obserwowa� stany swego ducha. Zauwa�y� te� ju�
od dawna, �e stany te zmieniaj� si� u niego do�� raptownie
i �e po czarnej melancholii, kt�ra go ogarnia�a podczas
rozmy�la� nad grzechami, bardzo cz�sto nast�powa�o rado-
sne podniecenie, jak gdyby w oczekiwaniu weso�ego zdarze-
nia, podniecenie i weso�o��, kt�re ksi�dz Suryn przypisywa�
specjalnym w�asno�ciom �aski u�wi�caj�cej, jakiej zst�pie-
nia doznawa� wielokrotnie na skutek pobo�nego odprawie-
nia mszy �wi�tej.
W tym radosnym podnieceniu wszed� do karczmy, kt�rej
olbrzymia kurna izba by�a w tej chwili prawie pusta. Stara
karczmarka � podobno Cyganka, kt�r� ksi�dz Suryn zna�
ju� z poprzednich swoich podr�y � sta�a w k�cie, pod-
272
parta w boki, a przy ko�cu d�bowego sto�u siedzia� ma�y,
chudy szlachcic szaraczkowy i z wielkim apetytem wyjada�
kapust� z miedzianego kocio�ka. Ojciec Suryn drgn�� na
widok tego szlachetczyny i weso�o�� go opu�ci�a; nie dla-
tego, �eby si� przestraszy� alboli wiedzia�, kto to jest. Nie,
spotka� go po raz pierwszy w �yciu � ale poczu� od razu do
szlachcica niczym nie wyt�umaczon� awersj�. Wiedzia�, �e
dozna od niego jakowej� przykro�ci.
Karczmarka bardzo skwapliwie odpowiedzia�a na po-
zdrowienie ojca i zaproponowa�a mu okowity. Ksi�dz
Suryn obroni� si� od tej propozycji z lekkim u�miechem.
Ma�y szlachcic, podobny do chomika czy karpia, spojrza�
na ksi�dza sponad kocio�ka i oblizuj�c �y�k� za�mia� si�.
W u�miechu tym obna�y� rzadkie, niezupe�ne z�by i fioleto-
we dzi�s�a.
� Ach, jakem Wo�odkowicz � powiedzia� � Wincenty
Wo�odkowicz, nie my�la�em, �eby si� ojcowie jezuici przed
w�dk� wzbraniali!
Ojciec Suryn z niepokojem popatrzy� na szlachcica
i usiad� przy stole na drugim ko�cu. Nie zwa�aj�c na
natr�tnego go�cia, zwr�ci� si� do karczmarki i poprosi�
j� o troch� kapu�niaku. Z torby, kt�r� mia� przy sobie,
wyj�� bochenek klasztornego chleba, pokrajany na nie-
wielkie kawa�ki, i u�amawszy k�s takiej kromki, zbli�y�
go do ust.
Wo�odkowicz oblizawszy �y�k� stukn�� ni� o dno rondla
i utkwi� swoje kr�g�e oczy w chlebie jezuity.
� M�j Bo�e, ale� ojciec cienko sobie chleb kraje �
westchn�� � niby panna marcypan. To� to nawet nie czu�,
�e chleb, jak si� tak� rzecz do ust we�mie...
� U nas tak zawsze chleb kraj� � powiedzia� powa�nie
ksi�dz Suryn � taki ju� klasztorny zwyczaj � i ugryz�
kawa�ek.
Jednocze�nie poczu� niezadowolenie z samego siebie, �e
wda� si� z szlachcicem w rozmow�.
18 Opowiadania
273
� A dlaczego? � spyta� natr�tnie szlachciura nie spu-
szczaj�c oczu z kromki.
� Dlaczego? � powt�rzy� ojciec prze�uwaj�c chleb,
kt�ry mu si� w tej chwili wydawa� zupe�nie pozbawiony
smaku � dlaczego? A po c� po�era� ogromne k�sy? To�
to chciwo�� i �ar�octwo. Nam i taki chleb wystarczy.
� No, no, nie r�b ksi�dz z siebie takiego pobo�nego �
mrukn�� Wo�odkowicz pod nosem i nagle mrukn��, przy-
mru�aj�c lewe oko � �akomca to z ksi�dza zapewne
ekstraordynaryjny. No, ale w drodze to si� cz�owiek byle
czym po�ywi, nie przymierzaj�c, jak ja t� kapust�.
K-arczmarka postawi�a przed ksi�dzem taki sam kocio�ek,
jak sta� wypr�niony na przeciwnym ko�cu sto�u, i po�o�y�a
obok kocio�ka drewnian� �y�k�. Z pewn� niech�ci� zajrza�
ksi�dz Suryn do naczynia. Zawiera�o ono kapust� z kasz�
jaglan�. G�ste skwarki �wiadczy�y o tym, �e strawa by�a
suto omaszczona.
� A ojciec dobrodziej dok�d? � zapyta� niespokojny
sztachetka.
Ksi�dz Suryn uczu� znudzenie nap�ywaj�ce mu do serca
i zabieraj�ce nawet ochot� do jad�a.
� Do Ludynia � odpowiedzia�.
� O! Do Ludynia? � spyta� przeci�gle Wo�odkowicz �
no, to niedobrze.
� Dlaczego? � zdziwi� si� ksi�dz.
� O, niedobrze � powt�rzy� tamten � do panienek
ludy�skich mo�e?
� No, w�a�nie � niech�tnie odpowiedzia� ksi�dz Suryn
odwracaj�c oczy na jad�o i kr�c�c �y�k� w rondlu.
� Ksi�dz wie dobrze � powiedzia� Wo�odkowicz
i twarz mu nagle spowa�nia�a � ksi�dz wie dobrze. Nie
chce tylko ksi�dz m�wi�. Ale ksi�dz jest o wszystkim
poinformowany.
� Nie trzeba gada� po pr�nicy � szepn�� ksi�dz
�ykaj�c gor�c� kapust�.
274
Ku jego najwi�kszemu zdziwieniu szlachcic momental-
nie prze�lizn�� si� po �awce, jak kula w kr�gielni, i znalaz�
si� tu� obok ksi�dza, pod jego prawym �okciem, prze-
szkadzaj�c mu je��, i dotykaj�c r�k� ksi�ego r�kawa pocz��
m�wi�:
� Ksi�dz wie, jakie to tam sprawki si� odbywaj�. Panie
Bo�e, odpu��...
Ksi�dz wreszcie straci� cierpliwo��.
� Nie gadaj wa�� o takich rzeczach. Nie masz o tym
�adnego wyobra�enia. To my, teologowie, co� o tym wiemy.
Ale wy winni�cie modli� si� i milcze�.
I w tym momencie ksi�dz podni�s� si�, stan�� w gro�nej
postawie i uczyni� na sobie znak krzy�a �wi�tego. Wo�od-
kowicz odskoczy� na dawne miejsce nieco skonfundowany
i milcza� przez chwil�. Ksi�dz, jak gdyby nigdy nic, usiad�
z powrotem i pocz�� w dalszym ci�gu zajada� jag�y z ka-
pust�, dmuchaj�c ostro�nie na ka�d� �y�k�. Ma�y szlachcic
zawo�a� karczmark� i za��da� od niej piwa. Karczmarka
postawi�a na stole wielk�, zielon� szklanic�, z kt�rej wyle-
wa�a si� g�sta piana, i stan�a, u�miechaj�c si�, przy szlach-
cicu. Jej wielkie, czarne oczy �ysn�y raz w cieniu, gdy
rzuci�a ciekawe spojrzenie w stron� ksi�dza Suryna. Ale
ten uda�, �e tego nie widzi, i skroba� w dalszym ci�gu �y�-
k�. Karczmarka si� poruszy�a, a� zabrz�cza�y jej na piersi
g�ste sznury korali i cekin�w. Ksi�dz w dalszym ci�gu wy-
czuwa� nieprzyjemny pr�d id�cy od tych dwojga. Korzy-
staj�c z chwilowego milczenia zm�wi� w my�li Pater noster
i A ve.
Wo�odkowicz po chwili zwr�ci� si� do karczmarki.
� No c�, Awdosiu? Mo�e powr�ysz ojcu?
Awdosia za�mia�a si� zakrywaj�c usta zakrzywion� d�o-
ni�.
� Dlaczego nie? � ci�gn�� dalej szlachcic strosz�c w�sy
i stroj�c ustami najr�norodniejsze grymasy. � Ksi�a
tak�e maj� swoje losy. Niejedna panna...
18*
275
Ksi�dz Suryn tak gro�nie spojrza� przez st� na gadu��, �e
ten si� zawaha�. Zatrzyma� si� minutk�, jakby szukaj�c
s�owa, a potem ci�gn�� dalej:
� Niejedna panna przed wst�pieniem do klasztoru za-
si�ga jego rady. Chcia�by on przysz�o�� wyczyta� tak�e �
ale nie mo�e. Powiedz mu co!
� C� ja mu powiem? � odezwa�a si� wreszcie Awdo-
sia, a g�os mia�a niski, �piewny i tak przejmuj�cy, �e ksi�dz
Suryn spojrza� wreszcie otwarcie na Cygank�.
Sta�a przegrodzona od niego sto�em i podparta w boki.
Mia�a lat oko�o czterdziestu, ale jeszcze by�a bardzo �adna.
Zreszt� ksi�dz zna� j� ju� i nieraz widywa� � ale nigdy mu
si� nie wydawa�a taka harda i tak przy tym �adna jak teraz.
Spu�ci� oczy i od�o�ywszy �y�k�, opar� obie d�onie o kra-
w�d� spolerowanego od u�ycia sto�u. Wo�odkowicz siorb-
n�� mocno ustami, jak gdyby wci�ga� zimne powietrze,
i pl�t� w dalszym ci�gu:
� Wszystko mu powiedz. No, na przyk�ad, ksi�dz teraz
jedzie w podr�; powiedz mu, czy si� podr� uda, kogo
spotka w dalekiej drodze, kogo zobaczy...
� Zobaczy pann�, co b�dzie matk� � niskim swoim
i jakby wychodz�cym z g��bi piersi g�osem powiedzia�a
Awdosia. Ksi�dz Suryn poczu� nieprzyjemny dreszcz prze-
chodz�cy go mrowiem wzd�u� stosu pacierzowego, ale
Wo�odkowicz za�mia� si� serdecznie i tym rozproszy� ca�e
wra�enie.
� No, tego u nas w Polsce nie brak, a najwi�cej chyba
w wojew�dztwie smole�skim.
Ksi�dz Suryn czu�, �e Awdosia wpatruje si� w niego
badawczo, i ugina� si� pod tym spojrzeniem. Pocz��
w sakwie szuka� groszy, �eby zap�aci� kobiecie za jad�o,
pomimo to czu�, �e baba patrzy na niego uwa�nie, uwa�nie.
Nagle odezwa�a si� mi�kko:
� Biedni e�kij ty, biednie�kij!
Suryn i Wo�odkowicz jednocze�nie spojrzeli na kobiet�.
276
� Bo co? � spyta� szlachcic rozwieraj�c g�b�.
� Oj, biednie�kij � powt�rzy�a Awdosia i nagle roze-
�mia�a si� g�o�no.
� Horbatu polubisz � powiedzia�a gwa�townie i �mie-
j�c si� g�o�no w dalszym ci�gu, sprz�tn�a rondelki. Kiedy
znik�a za drzwiami, rudy szlachcic znowu zwr�ci� si� do ojca
Suryna.
� Ojcze wielebny � powiedzia� pokornie � a mo�e
by mnie tak ojciec podwi�z� do Ludynia. Ja tam na odpust
id�, na Podwy�szenie �wi�tego Krzy�a, ale nogi sobie
odparzy�em. Kiedy ja tam dojd�? A tak z ojcem to b�dzie
ra�niej...
� A sk�d pan, panie bracie? � niech�tnie spyta� ksi�dz
Suryn pomijaj�c jego pr�b�.
� Wie� tak� mamy � powiedzia� jak gdyby z za�enowa-
niem pan Wincenty � cztery mile od Po�ocka, same
Wo�odkowicze tam siedz�, jeden na drugim, a trzeci poga-
nia. Ziemia s�aba, len si� rodzi i j�czmie�... i koniec. Jab�ka
kwa�ne, len sup�awy, a j�czmie� jak j�czmie�... Tyle �e na
piwo zdatny. Podwie� mnie, ojcze szanowny!
� No, ale zaraz � nieoczekiwanie dla samego siebie
odpowiedzia� ksi�dz. Przed chwil� s�dzi�, �e znajdzie w so-
bie tyle woli, i� odm�wi stanowczo niezno�nemu szlach-
cicowi. A do klasztoru w Ludyniu by�o jeszcze daleko, ca�e
popo�udnie sp�dzi� z tym okropnym cz�owiekiem! Ale
ksi�dz pomy�la� potem, �e niezbadane s� drogi Opatrzno�ci
Bo�ej, a mo�e tak trzeba by�o, aby si� spotykali i �eby tak
razem w�drowali do miejsc przeznaczenia, miejsca pracy
zbo�nej? Westchn�� i prze�egna� si�.
Zap�acili i wyszli. Wo�odkowicz uwija� si� ko�o jezuity,
zachodz�c to z tej, to z owej strony, ale tak niezr�cznie, �e
potkn�� si� o co� w sieni i omal nie wywr�ci�. Przy �wietle
padaj�cym z izby ksi�dz Suryn spostrzeg�, �e by�a to
siekiera oparta o pniak s�u��cy do r�bania drew. Chwyci�
j� spod st�p chwiej�cego si� Wo�odkowicza i przez chwil�
277
wa�y� w r�ce. Odstawi� j� zaraz na swoje miejsce, m�wi�c
do szlachciury:
� Uwa�aj, panie bracie!
Ale przez ten moment, kiedy trzyma� siekier� w r�ce,
od�y�y w nim dawne i nieoczekiwane uczucia. Pozna�
w r�ku or� i odczuwa�, jak ten or� zrasta� si� z jego
ramieniem w jedn� ca�o��, i chcia�o mu si� tym ramieniem
zamachn�� pot�nie.
Zd�awi� w sobie szybko te uczucia, ale przekraczaj�c pr�g
karczmy, obejrza� si�. Siekiera b�yszcza�a na swoim miejscu.
Wo�odkowicz znowu si� potkn�� o co� i zakl��:
� Diabli nadali t� siekier�!
Ksi�dz Suryn wzruszy� ramionami.
Stan�li przed karczm�. S�o�ce ju� pochyli�o si� ku za-
chodowi, dnie teraz by�y nied�ugie, ksi�y parobek zdej-
mowa� worki obroku z ko�skich mord, od strony traktu
smole�skiego szed� zimny, mokry wiatr. Pan Wo�odkowicz
wydawa� si� na powietrzu ma�y, szary � w s�o�cu wida�
by�o, �e buty ma �atane, a kontusz wytarty. Ojciec Suryn
dziwi� si� sam sobie, �e przed chwil� jak gdyby obawia�
si� tego cz�owieka. W cienistej izbie karczmy czu� si�
niepewny i pomieszany, zagarnia� go sm�tek wewn�trzny �
ale tu na s�o�cu jesiennym znowu go napad�a rado��
wolnego powietrza.
� No, siadaj pan � powiedzia� przyjacielsko do
pana Wincentego i trzasn�� go w rami�. Pan Wincenty
podskoczy� na bryk�, a� mu si� szara czapka na g�owie
przekrzywi�a, w�ze�ek, obwi�zany w brudn� chustk�,
wpakowa� sobie pod nogi i przysiad� tak na brze�ku
was�ga przykrytego pasiast� krajk�, �e ojciec mia�
tyle� miejsca dla siebie, co i poprzednio. Parobek za-
huka� na konie, szkapy jako� zebra�y si� w sobie i po-
ci�gn�y naprz�d. Niebawem lecia�y �urawie � hen,
na po�udnie, i ojciec Suryn �ledzi� ich lot, zadzieraj�c
g�ow�.
278
� Co, ojcze wielebny, wolna ptaszka? � zapyta�
Wo�odkowicz cichutko, ale przenikliwie. I ksi�dz Su-
ryn dozna� w odpowiedzi na to pytanie dziwnego uczu-
cia: �cisn�o mu si� co� w sercu, jakby go zemdli�o
nagle, i poczu� co� � na p� t�sknot�, na p� wspom-
nienie. Wszystkie niepowrotne rzeczy przypomnia�y mu
si� tak dotkliwie i dojmuj�co, ni to m�odo��, ni to dzie-
ci�stwo, p�acz matki, zapach siana jesiennego. Czasami
doznawa� tego uczucia, budz�c si� bardzo rano i b�d�c
jeszcze we w�adzy krzepkiego snu. Zanim si� przeckn��
naprawd�, chcia�o mu si� p�aka� � i czu� ten zapach
siana...
� Czy to siano zapachnia�o? � spyta� Wo�odkowicza.
� A �wdzie, przecie le�� pokosy otawy � ma�ym,
czarnym palcem pokaza� szlachetka ��ki, kt�re mijali.
Na ��kach sta�y kopki, le�a�y pokosy matowe w �wietle
b�yszcz�cego s�o�ca i pachnia�y tak mocno ksi�dzu Suryno-
wi, jak we �nie albo na jawie za dawnych lat.
II
Dopiero p�n� noc� doje�d�aj� do Ludynia. Nic nie
wida� i konie instynktem odnajduj� drog�. Noc nad nimi
czarna, ciep�a i cho� gwiazd pe�no na niebie, dziwnie
nieprzejrzysta. We wrze�niu na p�nocy zazwyczaj takie
noce bywaj�.
D�ugo certowali si� z ko�uchastym str�em ko�o drew-
nianego ko�owrotu. Psy szczeka�y w op�otkach, gdy zaje-
chali przed klasztor. Do klasztoru o tej porze nie mo�na
by�o si� dosta�, wysokie mury g�adko wznosi�y si� w ciem-
no�ci � ksi�dz Suryn nie chcia� zaje�d�a� do proboszcza,
cho� go zna� ze Smole�ska, ale nie pragn�� go po nocy
inkomodowa�. Za porad� zatem Wo�odkowicza zatrzyma-
no si� w du�ym domu zajezdnym, kt�ry sta� przez drog�,
opodal klasztoru. Zajazd by� pusty i zimny, w nieodpu-
279
st�w� por� nikogo tu nie by�o, tylko w�a�ciciele zajazdu,
powa�ny pan Janko i okaza�a jego po�owica, siedzieli
w g��wnej sali przy niziutkich �wiecznikach. P�no by�o,
ksi�dz Suryn chcia� od razu na spoczynek, ale Wo�odkowicz
go zatrzyma�.
� Jak to, ksi�e dobrodzieju? Spa�? A po takiej d�ugiej
drodze po�ywi� si� trzeba, chocia�by parobka ksi�dza
dobrodzieja po�ywi�, �eby nie pad� jak dychawiczna szka-
pa. Hej tam � wrzasn�� w stron� pana Janka, kt�ry nawet
nie drgn�� w swej drzemce � dawa�, co jest.
Pani gospodyni wylaz�a zza szynkwasu, zaspana, ale
u�miechni�ta, wielkiej tuszy niewiasta.
� Co panowie ka�� � zaraz b�dzie... kie�basa jest.
� Dawaj pani kie�bas� � powiedzia� Wo�odkowicz
i zwali� si� na �aw�.
Ksi�dz Suryn usiad� r�wnie� prawie z rozpacz� i trzy-
maj�c si� obur�cz za g�ow�, zamkn�� oczy. Serce mu mocno
uderza�o w piersi, zm�czone d�ug� podr� i my�lami o tym,
co go czeka w Ludyniu. My�la�, �e ca�y ten przyjazd tutaj
taki zwyczajny, pospolity. Tylko te wysokie mury klasztor-
nego ogrodu i czarne, ciemne �ciany samego klasztoru
tkwi�ce za murami, ciemniejsze od nocy, wysokie jak ska�a
i takie niedost�pne.
� Horbatu polubisz � zabrzmia� mu w uszach g�os
Cyganki. Otworzy� oczy, ale nikogo przy nim nie by�o;
Wo�odkowicz poszed� za szynkwas pr�bowa�, jakie s�
najlepsze gorza�ki z bary�ek; przed ksi�dzem otwiera� si�
wielki, pusty st� d�bowy, czarny i poryty no�ami, wymyty
jednak czysto. Ksi�dz znowu przymkn�� oczy. Podr�
poruszy�a go; niby zasta�� beczk�, wstrz��ni�t� ruchem,
przepe�ni�y go pr�dy z dna i wspomnienia, nie wspo-
mnienia, sny jakoby, gdzie miesza�y si� minione zdarzenia
i rzeczy, kt�re nigdy nie istnia�y, i rzeczy, kt�re chcia�, aby
odby�y si� � i wszystko to splata�o si� w jedn� ponad-
rzeczywist� rzeczywisto��, prze�laduj�c go natr�tnymi za-
280
pachami i d�wi�kami jak to przypomnienie s��w Cyganki.
Znowu przychodzi�y mu do g�owy wspomnienia domu
i raz�w ojcowskiej dyscypliny, i ta s�odka pobo�no��
matczyna, i pie�ni do Naj�wi�tszej Panienki, i wysoki
wzrost matki, drzewa przed domem i ub�stwo ma�ej
gospodarki � i to wzbieraj�ce w sercu uczucie, kt�re
wstawa�o co wiosna i zjawia�o si� co jesie� budz�c�
si� t�sknot� nie wiadomo do czego, do �mierci mo�e
czy te� do niepodobnych do prawdy urzeczywistnie�. �
By�a to mo�e prosta t�sknota do Jezusa? � powiedzia�
sobie ksi�dz Suryn z zamkni�tymi oczyma. Wysoka
jego pobo�no�� urzeczywistni�a potem niekt�re z tych
nieokre�lonych t�sknot; zrealizowa�y si� one w chwilach
najwy�szego szcz�cia, po kt�rych nast�powa�y momenty
upadku i przera�enia, kiedy otch�a� otwiera�a si� przed
jego oczyma, otch�a� gotowa go po�re�, posi���, zasy-
pa� na zawsze � a co gorsza, chwilami zdawa�o mu
si�, �e otch�a� nie zamknie si� nigdy i nigdy nie oka�e
swego dna, i �e zawsze b�dzie spada� do niej, i �e spada-
nie � zapieraj�c dech w piersiach � b�dzie trwa�o przez
ca�� wieczno��.
Ksi�dz Suryn wstrz�sn�� si� bole�nie i otworzy� oczy. Po
przeciwnej stronie sto�u siedzia� kto�. Wysoki, barczysty,
silny cz�owiek z du�ym nosem.
� Niech b�dzie pochwalony � powiedzia� chrapliwie,
unosz�c si� nieco na �awie.
� Na wieki � machinalnie odpar� ksi�dz Suryn.
� A �wi�te panienki czekaj� na ksi�dza, nie mog� si�
doczeka� � powiedzia� znowu jegomo�� o chrapliwym
g�osie.
� Na mnie? � powiedzia� z oboj�tno�ci� ksi�dz Suryn.
� No, a to� na ksi�dza.
� Przecie� nikt nie wiedzia�, �e mam tu przyjecha�.
� Ju� one tam wiedz�. Maj� takich, co im wszystko
naprz�d powiedz�.
281
� Ach, tak � domy�li� si� ksi�dz Suryn i mimo woli
otrz�sn�� si� jeszcze raz.
� H�, h� � za�mia� si� jegomo�� � tyle tylko, �e
czasami sk�ami�.
Ksi�dz Suryn prze�egna� si�.
� K�amstwo jest ich dziedzictwem � szepn��.
� A ju�ci � no, ale czasami to i prawd� powiedz�. No,
na przyk�ad, o ksi�dzu... Siostra furtianka to nawet niezu-
pe�nie furt� na noc dzisiejsz� zawar�a... Powiada: b�dziemy
dzisiaj wpuszcza� naszego ksi�dza wybawiciela...
� A sk�d pan to wiesz wszystko? � niecierpliwie
powiedzia� ksi�dz Suryn.
� Sk�d? A przecie ja jestem klasztorny kalefaktor.
� Taki s�uszny cz�owiek i kalefaktor?
� Od male�ko�ci by�em � i tak ju� zosta�em. Teraz
dbam o drzewo dla panienek... R�bi�, pali kto inny.
� To m�czy�ni dopuszczani s� za mury?
� No, tak. Kilku. Przecie� drew sobie panny nie urabia.
Jeszcze tam, jak ju� s� polana, szczapek naszczepi�, no to
jeszcze � ale z du�ego pnia baba nie ur�nie, prosz�
jegomo�cia.
� Chyba � potwierdzi� ksi�dz.
� Byka te� nie ubije ani barana nie zar�nie.
� Ale chyba siostry mi�sa nie jedz�.
� Jedz�, jedz�. Powiadaj�, �e je diabe� kusi � kalefak-
tor za�mia� si� gor�co � no, a teraz na przyk�ad odpust si�
zbli�a, powiadaj�, �e kr�lewicz Jakub przyjedzie � trzeba
zapas�w przygotowa�.
Wo�odkowicz przyskoczy� do sto�u, prowadz�c ksi�ego
parobka i nios�c flaszk� w�dki, talerz kie�basy, chleb,
og�rki � t�usta gospodyni sz�a za nim ze szklankami
i postawiwszy je rz�dem na stole, przysiad�a obok ksi�dza
na �awie. Wo�odkowicz nala� kieliszki.
� Za powodzenie ksi�dza kanonika � zawo�a�.
� Nie jestem kanonikiem � broni� si� s�abo Suryn.
282
� To b�dzie nim ksi�dz! � krzycza� Wo�odkowicz
i podni�s� w g�r� szklank� w�dki w czarniawych swoich
�apach.
Ksi�dz Suryn, nie zastanawiaj�c si�, machinalnie wy-
chyli� szklank� siwuchy i wypiwszy wzdrygn�� si� ca�ym
cia�em. Kalefaktor za�mia� si� i trz�s� si� drobno naprzeciw-
ko niego. Gosposia podnios�a r�wnie� szklank� do g�ry
i zanuci�a fa�szywym g�osem:
Pije K-uba do Jakuba,
Jakub do Micha�a...
Ksi�dz zagryz� og�rkiem i chlebem i zaraz potem po-
wsta�.
� Chcia�bym do komory, gdzie b�d� spa� � powiedzia�.
� Zaraz, zaraz � zatroszczy�a si� gruba gospodyni. �
Kaziuk, ksi�dza zaprowad�. Kaziuk! Kaziuk! � zawo�a�a.
Z bocznej izby wylaz�o jakie� wielkie, potargane ch�opi-
sko, wzi�o z szynkwasu �oj�wk� i ruszy�o w g��b jaskini
jakimi� przej�ciami; ksi�dz szed� za nim. Ch�opiec by� �adny,
cho� taki du�y; �wiat�o �oj�wki pada�o na jasn�, skupion�
jego twarz. Ksi�dz poczu� sympati� do tego ch�opca. Po
schodach, podobnych raczej do drabiny, zaprowadzi� go do
ma�ego pokoiku. Przez szczup�e okienko wida� by�o niebo
z wielkimi gwiazdami. Na pod�odze le�a� worek z sianem.
Ch�opiec stan�� w progu i popatrzy� uwa�nie na ksi�dza:
� Niech si� ksi�dz dobrodziej nic nie bojom � powie-
dzia� niskim, d�wi�cznym g�osem � tu z�e przyst�pu nie ma.
I podnosz�c �oj�wk� w g�r�, o�wietli� na drzwiach
kredowy napis K + M + B z krzy�em nad literami.
� Dzi�kuj� � powa�nie powiedzia� ksi�dz.
� Dobranoc � schyli� g�ow� Kaziuk i zabieraj�c �o-
j�wk� znikn�� za drzwiami.
Ksi�dz Suryn pozosta� sam w ciemno�ci. Gwiazdy z g��bi
przesuwa�y si� tu� pod okno i ojciec podni�s� niepewne oczy
ku ich mglistemu cieniowi. Jak zwykle w ciep�y i bezchmur-
283
ny wiecz�r jesienny gwiazdy wi�ksze si� zdawa�y ni� w inne
wieczory i jak gdyby pochyla�y si� nad ziemi�. Ksi�dz Suryn
z dawna je uwa�a� za najlepsze po�redniczki pomi�dzy
ziemi� a Stworzycielem. Co� jak gdyby za anio�y. Spoj-
rzenie samo rzucone w g�r� na bladawe konstelacje ton�ce
w szarym niebie odm�adza�o jego serce i odnawia�o bezpo-
�rednio uczucie obcowania z Panem Bogiem. W takich
momentach modlitwa spada�a gwa�townie jak drapie�ny
ptak na dusz� ojca: i w tej chwili tak samo, ledwie spostrzeg�
owe gwiazdy le��ce tak blisko za oknem, ledwie uczyni�
par� krok�w oddzielaj�cych go od okiennej framugi, ledwie
pad� na kolana, wspieraj�c si� o parapet i wznosz�c twarz
ku niepewnym po�yskom nocy � a ju� jego dusza nape�ni�a
si� wszechobejmuj�c� jasno�ci�, umys� dozna� wstrz�su
potwierdzenia wszystkich wiar i wszystkich rozkoszy
wiary � i obserwator w duszy ojca Suryna zmala� do
kar�owatych rozmiar�w, znik� prawie zupe�nie � podczas
kiedy ca�� jego �wiadomo�� zalewa�y fale boskiej obecno�ci.
Ale, rzecz dziwna, w takich momentach modlitwy �
kt�re zreszt� nie zawsze tak gwa�townie porywa�y w szpony
jego dusz� � mimo uciszenia si� wszystkich �al�w i w�t-
pliwo�ci w oceanie wewn�trznego �wiat�a � ksi�dz Suryn
obok tego �wiat�a spostrzega� mimo wszystko ma��, ciemn�
przestrze� garn�c� si� do dna jego istoty, ma�� czarn�
kom�rk� � na wskro� r�n� od tego �wiat�a, od tej jasno�ci
bo�ej � ma�e, ale osobne miejsce, gdzie skurczone i scho-
wane, prawdziwie jednak obecne, przebywa�o z�o. I w miar�
jak modlitwa si� przed�u�a�a, z owego ma�ego j�dra ciemno-
�ci poczyna�y si� rozwija� jakie� macki czarne i gi�tkie,
rozpl�tywa�y si� z w�z��w i gruz��w i coraz bardziej od-
suwa�y �wiat�o Jezusowe. Ca�y czarny kompleks powi�ksza�
si� coraz bardziej � i nagle ksi�dz Suryn spostrzega� ocza-
mi cia�a prawie, oczami wyobra�ni ca�� okaza�o�� i ca�� po-
t�g� z�a. I �wiat ca�y rozdwaja� si� przed nim na �wiat�o
i mrok, na jasno�� i ciemno�� � i ze wzdrygnieniem spo-
284
strzeg�! ksi�dz si�� ciemno�ci, i rzucaj�c si� na twarz przed
t� wizj� okropn�, poczyna� wo�a�, w przera�eniu;
, � Panie, Panie m�j, dlaczego� mnie opu�ci�?
Ale tym razem wizja czarta nabra�a przed nim tak
plastycznych kszta�t�w, �e widzia� po prostu przed sob�,
pomi�dzy oknem a gwiazdami rozci�gnione olbrzymie,
czarne cia�o, pot�ne i okropne.
Ale ksi�dz Suryn nie ul�k� si� i wpatrzony w noc,
pomieszan� z diab�em i gwiazdami, powtarza�:
� Widz� ci�, widz�! Widz�, jako si� sierdzisz dlatego,
�em przyszed� walczy� z tob�. Tu jest kr�lestwo twoje, aleja
jestem pos�any przez innych ludzi w imi� bo�e. Jestem
z innego kr�lestwa, jestem ze �wiat�a, jak ty jeste� z ciemno-
�ci, jestem z dobra, jak ty jeste� ze z�a...
W ferworze modlitwy nie zauwa�y� ojciec Suryn, jak
my�l jego, wielokrotnie zahaczaj�c o wyobra�enia dnia
i nocy, �lizga� si� pocz�a po przedmiotach tego �wiata
i odpada�a z wolna od wy�yn, na kt�rych obserwowa�
walki nieba i ziemi. Czy to zm�czenie dalek� drog� by�o
tego przyczyn�, czy to, �e znalaz� si� w miejscu zupe�nie
mu nie znanym i przyzwyczaja� si� dopiero musia� do
nowego otoczenia, dosy�, �e opad� przy oknie i w pozy-
cji prawie siedz�cej, spogl�daj�c wprawdzie ku niebu
i jego �wiat�o�ci, my�le� rozpocz�� o swoim wyje�dzie
ze Smole�ska i o ostatniej swojej rozmowie z ksi�dzem
prowincja�em.
Spostrzeg� izdebk� w dworku pani Syruciowej, gdzie si�
ta rozmowa odbywa�a, i �wi�t� osob� pobo�nej wdowy,
kt�ra, siedz�c przy piecu i gryz�c obarzanki, s�ucha�a
przem�wienia prowincja�a do ksi�dza Suryna. Widzia� sta-
rego przewodnika, jak mu �o�nierskimi ruchami obja�nia�,
jak ma zachodzi� pole czartu i jak mu to na t�, to na ow�
stron� podchodz�c dopieka� do �ywego.
Pani Syruciowa z pewnym pow�tpiewaniem s�ucha�a
wywod�w ksi�dza prowincja�a, kiwa�a g�ow�, ale w tym
285
kiwaniu nie wiadomo czego by�o wi�cej, aprobaty czy
pot�pienia. A� wreszcie krzykn�� na ni� prowincja�:
� No, m�w�e, wa�pani � bo takie kiwanie g�ow� to do
niczego nie prowadzi. Uwa�asz wa�pani za s�uszne, co
m�wi�, czy nie?
� S�uszne, s�uszne � szepn�a cichutko staruszka �
c� mog�oby by� kiedy nies�usznego w tym, co ksi�dz
prowincyja� powiadasz? Ale zdaje mi si�, �e najwi�kszym
or�em, jaki nam Pan B�g przeciw czartowi udzieli�, jest
modlitwa.
� No, c�, a czy ja nie m�wi�, �e modlitwa? � �achn��
si� .z wielk� niecierpliwo�ci� prowincja�. � Modlitwa,
oczywi�cie, �e modlitwa, tak i powiadam!
� Powiadasz to tak � rzek�a staruszka � ale sam nie
bardzo wiesz, co to modlitwa � zako�czy�a najspokojniej
w �wiecie.
Prowincja�a zatka�o. Skoczy� na r�wne nogi, ale potem
si� pomiarkowa�, upad� do n�g pani Syruciowej i ca�uj�c j�
w kolano, rozp�aka� si� rzewnie.
� O matko najdro�sza! � zawo�a�. � Jezus przemawia
twoimi ustami, prosto� mnie w serce uk�u�a, najdro�sza
osobo. A dy� ja naprawd� nie wiem i nie potrafi� powie-
dzie�, co to jest modlitwa. Modl� si� � ot i wszystko!
� Modl� si�, ot i wszystko � powt�rzy� ksi�dz Suryn
w oknie otwartym na jesienn� noc i oprzytomnia�. � Nie-
dobre mam sny � powiedzia� sobie � B�g mnie n�ka...
A czy ja wiem, co to jest modlitwa?
Posun�� si� na kolanach w g��b pokoju i stamt�d znowu
patrzy� na czarn� noc, na gwiazdy i na czarta na niebie.
� Pani Syruciowa � powiedzia� � to �wi�ta kobieta,
ale i ojciec prowincja� dobry! Jak to mi kaza� bra� szatana
na spytki, niech wszystko wy�piewa, powiada, niech wszyst-
ko powie. A c� mo�e powiedzie� ojciec k�amstwa, ojciec
ciemno�ci? Wszystko, co szatan wyrzecze, jest k�amstwem,
k�amstwem. Wszystko z�o gromadzi si� przez k�amstwo �
286
T
doda� ojciec Suryn siadaj�c na pi�tach � jedno k�amstwo
rodzi drugie i przez to ten �wiat wydaje si� polem obsiad�ym
przez kruki i gawrony. Nie ma prawdy na �wiecie.
I �wiat mu si� wyda� tak ponury, czarny, pe�en �mierci.
Gdy spojrza� teraz ku oknu, gwiazdy nawet znik�y, a czarne
cia�o nocy sta�o si� jak gdyby namacalne, jakby wymiona
szata�skie zwisa�y przez okno a� do tego pokoju. Prze�eg-
na� si�.
Podczo�ga� si� do worka z sianem, kt�ry pachnia� jak po-
kosy. Mia� na nim zasn�� � ale ba� si�, �e ten zapach przy-
niesie mu za du�o wspomnie�. Po�o�y� si� na go�ej ziemi.
Skurczy� si� ukrywaj�c twarz w d�oniach. Jeszcze nigdy bar-
dziej nie odczuwa� namacalnej obecno�ci z�ego, potworne-
go, okrutnego. Jeszcze nigdy bardziej nie l�ka� si� �wiata
i tego, czego mia� na tym �wiecie dokona�. Jeszcze nigdy
bardziej nie odczuwa� prawdy s��w, kt�re powiedzia� by�
w dzieci�stwie matce, gdy go spyta�a, czy chce by� ksi�dzem:
� Chc�, ale si� boj�!
Powoli jednak zst�pi� na niego spok�j wraz z ci�kim
ch�odem nocy. Czarne postacie oddali�y si� i sen spokojny,
cichy, da� mu wypoczynek. I siano mimo wszystko pach-
nia�o w sienniku i przypomina�o mu dawne trudy i wra�enie
kropel potu sp�ywaj�cych po sk�rze plec�w. I znowu
wysoki i s�odki obraz matki ukoi� go we �nie przed wielkim
przedsi�wzi�ciem i wielkim niebezpiecze�stwem.
III
Tymczasem Kaziuk zszed� ze schod�w kilkoma ha�a�-
liwymi krokami, zgasiwszy �oj�wk�, po omacku, znanym
sobie jak najdok�adniej przej�ciem wr�ci� do g��wnej izby.
Obejrza� si� po wszystkich obecnych i u�miechaj�c si�
niejasno i niemrawo, usiad� przy tym samym stole, gdzie
siedzieli wszyscy inni biesiadnicy. Pani J�zefa odpowiedzia-
�a mu takim samym u�miechem i zapyta�a:
287
� C�, Kaziuk, odprowadzi�e� biednie�kiego?
Kaziuk kiwn�� g�ow�:
� Poszed� spa�.
� A w�dki si� jednak napi� � powiedzia� Wo�odkowicz
stukaj�c czarnym krogulczym palcem w desk� sto�u � nie
taki on, wida�, wstrzemi�liwy.
Kalefaktor za�mia� si�.
Wo�odkowicz, dobrze podochocony, szturchn�� w bok
ksi�ego parobka, kt�ry �maka� prze�uwaj�c olbrzymie
kawa�y kie�basy.
� No, powiedz ty � zawo�a� � ty ich tam wci�� widzisz
w tym klasztorze, wstrzemi�liwi oni czy nie?
� Wstrzemi�liwi, wstrzemi�liwi � ksztusz�c si� jedze-
niem, powiedzia� furman � ale grosza nie maj�.
� Ubodzy?
� Ni, ni. Tam taka pani jest, wdowa, Syruciowa, to ona
im czasem pieni�dzy da, czasem �winiaka...
� I co? �r� s�onin�? �r�?
� A co maj� robi�? Innego jedzenia nie maj�...
Wo�odkowicz za�mia� si� gwa�townie, obj�� pani� J�zi�,
a� ta porwa�a si� ze strachu, ale widz�c, �e pijany szlachcic
nic jej z�ego nie czyni, pozosta�a na miejscu i jeszcze nawet
nala�a po kieliszku.
� No, a nasze panienki ludy�skie � zapyta� � czy te�
�wi�skie mi�so jadaj�?
� Po co im �wi�skie mi�so � powiedzia�a pani J�zia �
one maj� inne �ycie...
I za�mia�a si� oble�nie.
Pan Janko, kt�ry siedzia� tu� obok, uderzy� �on� po
plecach.
� Co mi takie rzeczy gadasz, i to jeszcze przed noc�.
� Wszyscy wiedz� � odpowiedzia�a gruba pani.
� Co mi tam, �e wszyscy wiedz�, nie gadaj i tyle.
Jeszcze � czego z�ego � w niedobry czas wypowiesz...
Tu wstawi� basem kalefaktor:
288
� Ja z pani dobrodziki zaraz czarta wyp�dz�. Klin
klinem trzeba wygania�.
Pani J�zia za�mia�a si�, potem spowa�nia�a.
� Panie Odryn, tak nie mo�na gada�. Tu straszne rzeczy
si� dziej�.
Wo�odkowicz przysun�� si� do pani J�zi i wytrzeszczaj�c
oczy powiedzia�:
� Jakem Wincenty, powiedz nam, wa�pani, powiedz
nam prawd�, jak to tam jest w tym klasztorze? Jak tam dia-
b�y buszuj�? Oj, takim ciekaw, �e chyba do jutra nie wytrzy-
mam... � i zatar� obie r�ce, a� si� iskry z nich posypa�y.
� Jutro nie ma egzorcyzmu � z powag� powiedzia�a
pani J�zia.
� O! Szkoda! A pojutrze?
� I pojutrze te� nie � mniszki nasze do spowiedzi
chodz�.
� Do spowiedzi? To one diab�a maj� za sk�r�, a do
spowiedzi chodz�?
� Diabe� diab�em, a Pamb�g Panembogiem � sentenc-
jonalnie powiedzia� Odryn, a� Kaziuk podni�s� zamy�lon�
g�ow� i spojrza� na niego uwa�nie. Odryn nieco si� zmiesza�
pod tym spojrzeniem.
� Nie gadajcie takich rzeczy po pr�nicy � doda� pan
Janko.
� Jakie po pr�nicy, kochany panie gospodarzu, jakie
po pr�nicy? � trz�s� si� Wo�odkowicz � przecie� to dla
mojego zbudowania musi mi pani opowiedzie� wszystko,
jakie to s� te panienki i jak to si� wszystko sta�o? Czy to
prawda, �e ksi�dz Garniec by� czarodziej? I jak to tam by�o
z tym ksi�ul�? No, c� milczycie wszyscy?
Rzeczywi�cie w tym momencie pani J�zia odesz�a do
szynkwasu, jak gdyby czym� tam by�a zaj�ta, a obecni
zwiesili g�owy nad sto�em i nie patrzyli wcale na Wo�odko-
wicza. Ten obieg� towarzystwo bystrym spojrzeniem swoich
ma�ych i okr�g�ych oczu i zachichota� nagle, a� drgn�li.
19 Opowiadania
289
� Ach, Bo�e, wy naprawd� zabijecie nieboszczyka pro-
boszcza!
� �a�owa� nie �a�ujemy � powiedzia� g��bokim basem
Kaziuk � ale zawsze cz�owieka szkoda, chocia�by i najgor-
szego.
� A jaki on by�? � zawo�a� Wo�odkowicz.
� �wi�ty nie by� � powiedzia� powa�nie Janko.
� A skwiercza� jak wieprz � ze wstr�tem powiedzia�
Odryn.
� Jak to mo�na tak cz�owieka pali�? � powiedzia�
nagle nieoczekiwanie dla wszystkich ksi�y parobek.
� Jedz, jedz � powiedzia� mu na to Wo�odkowicz.
� Jedz, jedz � �agodnie powt�rzy� Kaziuk.
Parobek spojrza� �yczliwie na Kaziuka i zamilk�. Nawet
wkr�tce i je�� przesta�.
� I jak go spalili? � pyta� nie uspokojony Wo�odko-
wicz � wzi�li wywlekli go i spalili? A obleczenie �ci�gn�li
z niego?
� Obleczenie samo si� najpierw od ognia spali, a cz�o-
wiek zostaje nagi � rzeczowo obja�nia� Odryn.
� S�d przecie by�... biskupi... � powiedzia� ober�ysta.
� E! Ci�! � dziwi� si� Wo�odkowicz. � Biskupy przy-
je�d�a�y? co? I os�dzi�y go? No, to wida�, �e by� czarno-
ksi�nik, skoro go takim biskupi os�dzili. Naprawd�. Ja
tam wierz� w Ko�ci� nasz �wi�ty katolicki... � i tutaj nagle
za�mia� si� bezmy�lnie. Siwucha na� dzia�a�a zupe�nie
widocznie.
Pani J�zia prze�egna�a si� szeroko, na p� po prawos�aw-
nemu.
� Chro� nas. Panie � szepn�a � chro� od z�ego
s�owa!
Ober�ysta na serio przysun�� si� do Wo�odkowicza i cich-
cem pocz�� mu wyniszcza� swoje przekonania:
� Powiadam waszmo�ci, zamilcz! � Tutaj nie ma teraz
�art�w! Jeden nowy ksi�dz proboszcz, co si� tylko modli
290
i na nic innego nie zwraca uwagi, a reszta to prawdziwy
s�dny dzie�. Ka�dy tylko jeden drugiego szpieguje i potem
ksi�om do klasztoru donosi...
� A du�o ich tam jest?
� Teraz czterech, a pi�ty przyjecha�. Ale na s�dy nad
nieboszczykiem Garncem to dwunastu si� zebra�o. A ci, co
s�, to uwa�aj�, czy kto czego z�ego nie powie, i zaraz ci�gn�
na spytki, a gdzie, a co, a jak? Czy ci� Pan B�g natchn��, czy
czart? A bies go wie, kto mnie natchn�� � �eby ceny za noc-
leg podwy�szy�? Mo�e i jaki �wi�ty podr�ny! Tego bied-
nego proboszcza to ca�kiem bez �adnej przyczyny spalili �
sami to teraz wiedz�...
� A panienki ta�czy� nie przesta�y?
� Boga tam! jeszcze lepsze sztuki pokazuj�! Wcale nic
nie poskutkowa�o, �e Garniec spalony!
� To znaczy, �e czarodziejem nie by�! � zakonkludowa�
Wo�odkowicz, rad i wes�, jak gdyby go kto na sto koni
posadzi�, obejrza� si� wok� sto�u i zar�a� rado�nie. Kaziuk
popatrzy� na niego ponuro.
� Darmo dusz� straci� � zauwa�y� Odryn.
� A darmo, serce, darmo! Co za galimatias! � wci��
cieszy� si� Wo�odkowicz. Pani J�zia tymczasem znowu
przetar�a kieliszki r�cznikiem i u�miechaj�c si� s�odko,
nala�a z kwaterki siwuchy.
� Zdrowie nieboszczyka � za�mia� si� ma�y szlachcic.
� Ej, wa�pan, id� pan spa� � ze z�o�ci� powiedzia�
Kaziuk.
Pani J�zia spojrza�a na niego zdziwiona.
� Kaziuk, co� taki z�y?
� Spa� mi si� chce.
� No, to id�. We� tego ch�opca z sob�!
Pani J�zia pochodzi�a a� spod Warszawy i mia�a tak�
s�odk� wymow�; jej dobre oczka, zap�yni�te t�uszczem,
spogl�da�y na wszystkich �agodnie, zw�aszcza na Kaziuka,
kt�ry by� ch�opcem dorodnym, chocia� nieokrzesanym.
19*
291
� Chod� � powiedzia� klepi�c w rami� parobka.
Wstali od sto�u i prze�egnali si�.
� Dobranoc!
� Dobranoc!
Na dworze by�o ciemno i cicho, na wprost karczmy
wznosi� si� ko�ci� klasztorny, kt�rego tylko cie� wida�
by�o w nocy. Stromy by� i ponury. W klasztornych oknach
panowa�a ciemno��, tylko w jednym z nich �arzy�o si� s�abe
�wiat�o �uczywa. Ch�opcy przeszli przez zab�ocone podw�-
rze, nie by�o p�no, cho� czarno. I nagle z wie�y zabrzmia�
pojedynczy, urwany, samotny g�os sygnaturki.
� Dzwoni�! � powiedzia� parobek.
Weszli do stajni i usiedli na szerokim wyrku okrytym
ko�uchami. Konie prycha�y, stuka�y �a�cuchami, wrota
sta�y otwarte na ciep�� noc jesienn� i gdy si� oczy oswoi�y
z ciemno�ci�, wida� by�o te same gwiazdy, kt�re sprowa-
dza�y modlitw� na ojca Suryna.
� Dzwoni� � powt�rzy� � dlaczego dzwoni�?
Kaziuk przeci�gn�� si� leniwie i wlaz� na wyrko.
� Taki tu zwyczaj � powiedzia� � za zab��kanych
podr�nych.
� Tak?
� Ano. Tak kaza� biskup. Za zab��kanych w lesie.
� W lesie to niebezpieczne � skonstatowa� tamten.
� No, w�a� i �pij � powiedzia� Kaziuk �jak ci na imi�?
� Juraj.
� W�a�, Juraj. Jutro wracasz.
� A trzeba. Ksi�a kazali zaraz wraca�.
� A daleko do Po�ocka?
� Daleko! Ca�yj dzie� jechalim.
Juraj wlaz� na wyrko i przykry� si� swoim ko�uchem.
Ale wci�� patrzy� na gwiazdy i nie zabiera� si� do spa-
nia. Kaziuk prze�egna� si� g�o�no. Juraj jak gdyby by�
rozmarzony czy zamy�lony. Zreszt� i Kaziuk nie my�la�
o spaniu.
292
T
� Kaziuk � przeci�gn�� Juraj � a ty w diab�a wierzysz?
� Wierz�.
� A widzia�e� go?
� Widzia�em.
� Z rogami?
� Kaziuk za�mia� si� weso�o i szturchn�� Juraja w bok.
� G�upi�!
� Ano.
� Ze skrzyd�ami by�. I mia� twarz matki prze�o�onej.
W mglistym powietrzu pojedyncze, rzadko uderzane
d�wi�ki sygnaturki rozlega�y si� �a�o�nie. Jeden ton szarpa�
powietrze i potem d�ugo gas�, jak gdyby zacicha�, zamiera�
jak struna jakiego� instrumentu � i nagle rozlega� si�
nast�pny i znowu ucieka� gdzie� w daleko��. Nad miastecz-
kiem nie by�o �wiate� ani innych d�wi�k�w, tylko to wo�anie
dla zb��kanych w lesie. Ale pewnie nikt go nie s�ysza� opr�cz
dw�ch ch�opc�w le��cych na wyrku.
� A taki las to straszny � przeci�gn�� powoli Juraj �
ojej! jedzie si� i jedzie, czarny taki i nikogo nie wida�.
Jake�my o �wicie wyjechali, to do samego Ludynia nikogo
nie spotkali. Tylko t� Cygank� w karczmie na rozdro�u...
� W karczmie si� najedli � powiedzia� Kaziuk �
a tobie przez ca�y dzie� nic nie dali...
� Zwyczajna rzecz � powiedzia� Juraj i przewr�ci� si�
na drugi bok.
Dzwonek si� urwa� i wyra�niej teraz s�ycha� by�o pog�osy
stajni, ci�kie westchnienia koni, jak ludzi, kt�rzy si� modl�
w nocy.
� No i jaki ten diabe� by�? � spyta� znowu Juraj.
� Nie b�d� taki ciekawy � mrukn�� Kaziuk.
� Nie, no powiedz � ja nigdy diab�a nie widzia�.
� I ja nie widzia�em � powiedzia� Kaziuk.
� No, a m�wisz?
� Samego nie widzia�em. Ale widzia�em, jak siostrami
miota�. Siostr� Teres� od Dzieci�tka Jezus, siostr� Mari�
293
od Tr�jcy. Tylko siostra Ma�gorzata Akruczy co od tego
wolna... Co niedziela oni tutaj, te diab�y, takie brewerie
wyprawiaj�. Siostry skacz� a ta�cz� po ca�ym ko�ciele,
jak linoskoki na jarmarku. A najbardziej to nasza matka
prze�o�ona, matka Joanna od Anio��w...
� Tak si� nazywa?
� Ano.
� Matka Joanna od Anio��w?
� Tak.
� Ta si� od diab��w powinna nazywa�, a nie od anio��w.
� One si� tak przezywaj� wszystkie. Naprawd� to ona
inaczej si� nazywa... Jej ojciec mieszka pod Smole�skiem,
pa�ac taki ma jak wojewoda, nazywa si� knia� Bielski...
� Taki bogaty i c�rk� do klasztoru oddaje?
� E, on tych c�rek ma z tuzin, a z t� to by si� nikt nie
o�eni�, garbata!
� Garbata? Co ty gadasz? To przecie brzydka?
� Brzydka to ona nie jest... oczy ma jak krowa.
Dzwonek na nowo odezwa� si� wydzwaniaj�c j�kliwie
drug� seri� ostrze�e� i mod��w. Kaziuk znowu si� prze-
�egna�.
� W imi� Ojca i Syna...
Spojrza� w stron� Juraja. W mroku ujrza� jego twarz
odwr�con� ku wrotom i rozszerzone oczy niby czarne jamy.
Szturchn�� go znowu:
� Prze�egnaj si� i ty � powiedzia� � tyle nagada�e�
niedobrych rzeczy.
Jur�j si� poruszy� i przysun�� do Kaziuka.
� Wisz, Kaziuk � powiedzia� � boj� si�.
� Prze�egnaj si�.
Kaziuk pod�o�y� Jurajowi pod g�ow� swoje d�ugie rami�,
podobne do ptasiego skrzyd�a. Jur�j jeszcze bli�ej przysun��
si� do Kaziuka.
� W imi� Ojca i Syna � powiedzia� � i Ducha... �
prze�egna� si� zamaszy�cie. � Straszno cz�owiekowi same-
294
r
mu na �wiecie, wszystko jedno, co w lesie. Strach mnie zdj��,
a nu� i mnie diabe� op�ta?
Kaziuk u�miechn�� si�.
� Sk�d�e ciebie? Takich prostych ludzi jak my to diab�y
si� nie imaj�.
� � O, co ty m�wisz! U nas w Po�ocku taki jeden by�...
A i ja czasem tak bafka nienawidz�, �ebym go zabi�... bo
pijak. A jak cz�owiek ojca zabije, to diabe� jego przecie ju�
nie popu�ci.
� To co innego! �pij, Jur�j, dlaczego masz takie g�upie
my�li? Po co bafka zabija�, sam umrze.
� Umrze � to umrze. Ale teraz taki z�y, z�y. Matk� bije,
mnie bije.
� Pom�dl si� za niego.
� A niech go tam!
� Pom�dl si�.
� A jak?
� Powiedz: Bo�e, miej w swojej opiece mojego ojca.
� Mog� powiedzie�: Bo�e, miej w swojej opiece mojego
ojca.
� I �pij!
� W imi� Otca i Syna... ju� �pi�.
� Dobranoc.
� Dobranoc.
I zasn�li spokojnie z d�wi�kiem urywanym dzwonka
sygnaturki nad g�ow�, dzwonka, kt�ry wzywa� do modlitwy
za zab��kanych.
IV
Nazajutrz o �wicie zbudzi� ich ksi�dz Suryn. W swojej
po�atanej, wy�wiechtanej sutannie, chudy � sta� w progu
i wo�a�. Jur�j skoczy� na r�wne nogi.
� No, ch�opcze, zbieraj si� do drogi. Ksi�dz prowincja�
kaza�, aby� zaraz wraca�. Drog� masz dalek� i przez dalekie
295
lasy. Ja teraz id� do ko�cio�a, chcia�em ci� wyprawi�
w drog�. Do widzenia, do widzenia...
Juraj poca�owa� ojca w r�k�.
� Oddaj uk�on ksi�dzu prowincja�owi i wszystkim bra-
ciom, pozdr�w pani� Syruciow�... do widzenia, ch�opcze.
Zm�w pacierz za mnie. Do widzenia.
Ksi�dz Suryn szybkimi ruchami pob�ogos�awi� Juraja
i ruszy� w stron� miasteczka. Nagle zatrzyma� si� i zawr�ci�.
Kaziuk sta� w progu stajni.
� Ch�opcze � powiedzia� do niego ksi�dz Suryn � tak
dawno nie by�em tu u was w Ludyniu... nic ju� nie
pami�tam. Chcia�em p�j�� do fary. Przeprowad� mnie cho�
kawa�ek.
Kaziuk ruszy� bez s�owa. Wyszli na ulic�. Naprzeciwko
sta� wysoki, nowy ko�ci� urszulanek, kt�ry w dzie� straci�
wiele ze swojej tajemniczo�ci. Jeszcze by� zamkni�ty i ksi�dz
Suryn z niepokojem spojrza� na jego zawarte, niby zaci�te
usta, odrzwia. Za nim sta� klasztor niewysoki i ponury,
a dalej wznosi� si� mur otaczaj�cy klasztorne podw�rce
i ogrody. Mur ten ci�gn�� si� daleko w d� � ku smole�s-
kiej drodze. Oni poszli w przeciwn� stron�, brn�c po kostki
w b�ocie. Przeszli przez du�y drewniany szlaban, rodzaj
ko�owrotu kr�c�cego si� ze skrzypieniem na du�ej d�bowej
osi. Za ko�owrotem d�uga, b�otnista ulica prowadzi�a do
rynku i fary.
� Tutaj ju� ksi�dz trafi � prosto przed siebie! �
powiedzia� Kaziuk � a ja zawr�c�, bo chc� si� po�egna�
z Jurajem.
� Dzi�kuj� � powiedzia� ksi�dz Suryn kre�l�c lekki
krzy�yk w powietrzu nad g�ow� Kaziuka � dobry jeste�
ch�opiec.
I wysoko podnosz�c sutann�, pr�dko poszed� czarn�
ulic� w stron� ko�cio�a parafialnego. Wilgotne drewniane
domy wznosi�y si� z obu stron ulicy mroczne i zaspane,
otwierano dopiero drzwi i okiennice, rozczochrane baby
296
wy�azi�y z wiadrami po wod�, sygnaturka rozdzwoni�a si�
jednak. Ksi�dz Suryn mia� list od prowincja�a do ksi�dza
Bryma, nowego proboszcza. I w og�le prowincja� kaza�
mu si� zobaczy� przede wszystkim z ksi�dzem Brymem,
zanim nawet wst�pi w progi klasztorne. Rynek by� jedn�
czarn� ka�u��. Pod �cianami dom�w, w�t�� �cie�k�, po
kamieniach od czasu do czasu rzuconych do b�ota, pomi�-
dzy kozami i �winiami, kt�re tutaj obra�y sobie legowisko,
ksi�dz Suryn dosta� si� do ko�cio�a. Po czterech kamien-
nych schodkach wszed� na ko�cielne podw�rze i znalaz�
si� od razu w znajomej atmosferze du�ego, zimnego gma-
chu, pe�nego woni woskowych �wiec. Poszed� do zakrys-
tii, rozm�wi� si� z zaspanym, zgrzybia�ym dziadem, jaki
tam rezydowa�, i odprawi� cich� msz� �wi�t�. Po mszy
usiad� w stallach, wys�ucha� jeszcze nabo�e�stwa odpra-
wianego przez proboszcza. Kiedy proboszcz, chudy, r�o-
wy staruszek sko�czy� msz� i wyszed� z zakrystii, ksi�dz
Suryn prze�egna� si� pobo�nie, westchn�� do Pana Boga,
aby pob�ogos�awi� ich pierwszej rozmowie, takiej wa�nej,
i poma�u powstawszy z twardego siedzenia, uda� si� na
plebani�.
Zasta� proboszcza w du�ym, pustym, sklepionym pokoju
plebanii siedz�cego przy stole nad sporym dzbankiem
polewki winnej. Porwa� si� ksi�dz Brym od sto�u, obj��
ksi�dza Suryna i poca�owa� w rami�. Proboszcz usadzi�
potem go�cia przy stole, klasn�� w r�ce: od komina, na
kt�rym rozdmuchiwa� ogie�, porwa� si� obdarty ch�opak
z pierzem we w�osach i zapyta� gapiowato:
� A co?
Proboszcz roze�mia� si� szeroko.
� Aluniu! Ca�� pierzyn� zabra�e� na w�osy! Wygarnij
Sobie pierze cho� palcami...
Malec zacz�� grzeba� rozcapierzon� d�oni� w pomierz-
wionych w�osach i zapyta� raz jeszcze:
� A co?
297
� Skocz do kuchni � powiedzia� proboszcz � i przy-
nie� jeszcze jeden dzbanek polewki dla ksi�dza kapelana.
No, migiem.
Alunio skierowa� si� do kuchni, nie bardzo zreszt�
po�piesznie. Kiedy otwiera� drzwi, wdar�a si� przez nie
dziewczynka mo�e czteroletnia, ale bardzo drobna, skiero-
wa�a si� pewnym krokiem przed ojca Suryna, stan�a przed
nim, przypatrzy�a mu si� badawczo, po czym dygn�a nagle
i powiedzia�a powa�nie:
� Ja jestem gospodyni ksi�dza proboszcza!
Ksi�dz Brym znowu parskn�� �miechem, chwyci� na r�ce
dziewczynk� i podni�s� j� w g�r�:
� Hola, Krysiu, nie wolno ci tu wchodzi�, kiedy ja mam
go�ci.
� Kiedy ksi�dz to nie go�� � rezolutnie powiedzia�a
Krysia.
Obaj ksi�a u�miechn�li si�. Alunio wr�ci� z dzbankiem
wina i du�� misk� plack�w. Postawi� to wszystko przed
ksi�dzem Surynem. Proboszcz odda� Krysi� Aluniowi.
� No, teraz marsz oboje do kuchni. Czy na kominie si�
pali?
� Pali si� � mrukn�� Alunio i za�o�ywszy sobie dziew-
czynk� na barana, znikn�� za drzwiami.
Ojciec Suryn obejrza� si� po izbie. Spostrzeg� ogie�
hucz�cy na kominie.
� Zimna i wilgotna ta izba � powiedzia� ksi�dz Brym
wstrz�saj�c si� � pali� trzeba od wrze�nia, �eby cho� troch�
si� ogrza�. Ko�ci mnie bol�, staro�� nie rado��.
Ksi�dz Suryn nie pija� nigdy gor�cego wina, ale mia�
zasad� ewangeliczn�, aby pi� i je�� wszystko, co przed nim
postawi�, chlipn�� wi�c nieco polewki ze dzbanka i z�a-
mawszy placek podp�omykowy, ostro�nie podni�s� do
dr��cych ust kawa�ek. By� mimo wszystko zm�czony i prze-
straszony pierwszymi godzinami pobytu w Ludyniu. Czu�
si� obco i nieszcz�liwie. Ksi�dz Brym rzuci� na niego
298
kr�tkie, uwa�ne spojrzenie. Ksi�dz Suryn nie odzywa� si�
ani s�owem.
� Czekaj� tu ojca wielkie trudy � nagle innym, powa�-
niejszym tonem powiedzia� ksi�dz Brym i westchn�� g��-
boko.
. � Wzbrania�em si� � bole�nie szepn�� ksi�dz Suryn
i spojrza� na ojca Bryma �a�o�nie i bezradnie jak obity
szczeniak. Jednocze�nie wyj�� z zanadrza pismo prowincja�a
i posun�� je po stole, patrz�c niepewnie na proboszcza. Ten
wyj�� druciane okulary, przetar� je chustk� i z wolna
przeczyta� list. Potem znowu powa�nie spojrza� na go�cia.
� Ciesz� si� � powiedzia� � ciesz� si�. Prowincja� pisze
o ksi�dzu takie rzeczy... Ale czy diab�y b�d� s�ucha�y twojej
�wi�to�ci, ojcze drogi, to jeszcze nie wiadomo � tu ksi�dz
Brym, nie bior�c do r�k dzbana, siorbn�� raz i drugi gor�cej
polewki.
� Wola bo�a � roz�o�y� r�ce ksi�dz Suryn.
� Bo to widzisz, ojcze kochany � ci�gn�� dalej ksi�dz
Brym, jak gdyby zabieraj�c si� do d�ugiego wyk�adu � nie
ka�da �wi�to�� jest jednakowa. Przeciwnie, �wi�tobliwe
osoby w naiwno�ci swojej mog� by� bardziej �atwowierne
ni� takie, co si� znajduj� w �wiecie i znaj� wszystkie
jego zasadzki. � Jak ty prowadzisz egzorcyzmy, ojcze
kochany? � zapyta� nagle inaczej.
Ksi�dz J�zef spojrza� na niego z bezradnym zdziwieniem
i pokiwa� g�ow�.
� Jak�e jak? � zapyta�. � Pod�ug rituale romanum.
� No, w�a�nie. Nie o to chodzi. Zreszt� masz pojutrze
odpust na Podwy�szenie �wi�tego Krzy�a. Zobaczysz to
wielkie dziwowisko i poznasz tamtych czterech ksi�y.
Ja tam do klasztoru nigdy nie zagl�dam � a i z daleka
nie jestem bezpieczny. Ksi�dz Garniec nie zagl�da� tak�e,
a jednak baby... chcia�em powiedzie� mniszki, go zgubi�y.
Pami�tny jestem na jego los. Cho� gdyby nie by� grzeszny
cz�owiek, toby si� mo�e one jego tak nie uczepi�y. Co praw-
299
da, ksi�dz Garniec, ksi�dz Urban, by� m�ody, pi�kny, oczy
mia� czarne jak Wo�oszyn, jednym s�owem, g�adki... A ja co,
stary dziad. Ja ju� si� we �nie nie uka�� matce Joannie od
Anio��w.
� A ksi�dz Garniec ukazywa� si�?
� A co, ksi�dz nie wie? Ukazywa� si� i za r�czki bra�,
i do r�nych z�ych rzeczy namawia�. Przenika� podobno
przez mury klasztorne na skwo�!
Ksi�dz Brym odsun�� si� od sto�u i od siorbanej polewki
i popatrzy� uwa�nie na ojca Suryna jasnymi, niewielkimi,
niebieskimi oczyma. Mruga� czas jaki� czerwonawymi po-
wiekami, a potem roze�mia� si� weso�o; ojciec Suryn nie
odpowiedzia� na to u�miechem, tylko opu�ci� oczy.
� Podobno zacz�o si� od tego, �e przerzuci� im przez
mur bukiet kwiat�w, jakich nikt nigdy nie widzia� w naszym
zapad�ym k�cie. R�e takie pachn�ce, �e kiedy je zaniesio-
no do prze�o�onej, to ca�� drog� wonno�� ta zala�a, a w ce